Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-01-2014, 21:05   #21
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Marcus szybkim krokiem doszedł do stołu, nie siadając spojrzał na w oczy Corvesa.
-Tak, powiedziałeś wszystko. Odpowiedziałeś na każde pytanie, które ci zadałem. Czemu więc, tu jesteś? - Vigil był ewidentnie podirytowany - Bo nie powiedziałeś mi prawdy Nidus. - Triarius uniósł dłoń zanim Legionista zdołał coś odpowiedzieć- Nic ci nie załatwił tak? Jesteś nie winny, co? - Marcus w końcu usiadł i westchnął - Widzisz, kłopot w tym, że nie to powiedział Kwatermistrz, a reszta twojego oddziału potwierdza jego zeznanie. - jeszcze raz spojrzał na Corvesa, zaczął bębnić palcami o blat- Może, jednak coś ci załatwił?
- Nie wiem co nagadano ci, Vigilu, ale nic nie zostało dla mnie załatwiane - odparł twardo Corves.
- Nagadano mi to, że pijecie. I to dużo. Wyjaśnisz?
- Nie mam co wyjaśniać - mruknał żołnierz. - Jestem wzorowym Legionistą.
- Nie to mówił mi oddział, nie to znalazłem w dzienniku sierżanta i nie to powiedział mi kwatermistrz.
- Dziennik sierżanta? Nie wiem czemu to się tam znalazło… - skrzywił się. - Może… Może raz czy dwa załatwiono mi trochę alkoholu, ale nie było to nic wielkiego.
- Raz czy dwa czy trzy. Najwyraźniej na tyle, że Lascas zastanawiał się, czy cię nie wyrzucić. Słyszałem, że nie byłby to pierwszy raz. - ton Vigila trochę złagodniał.
- O tym nic mi nie wiadomo. Sierżant nie zrobiłby tego.
- Teraz na pewno, bo nie żyje. Tak czy inaczej, okłamałeś mnie, więc zastanawiam się ile jest prawdy w reszcie twojego zeznania. Chcesz mi jeszcze coś wyznać?
- Nie brałem udziału w tym całym szaleńswie z bronią ani kwatermistrz nie odebrał w żaden sposób zapłaty za ten alkohol. - wychylił się do Marcusa. - Ja naprawdę nie piję dużo. Nie hańbiłbym Caesery.
- To czemu twój oddział mi powiedział, że pijesz? Co oni chcą, aby Caeserę shańbiono?
- To… - zająknął się. - To wsztstko nie tak. Może i piłem, ale Vigilu… Czy w tym parszywym klimacie w zapomnianym przez Boga Imperatora systemie można nie pić? Zacznijmy od tego, że jest tu tak piekielnie zimno, że każde rozgrzanie jest w cenie. To chyba nic złego?
Marcus zaczął masować nasadę swojego nosa.
- Imperator jeden wie, że ja bym się chętnie napił.- spojrzał na żołnierza - Corves tu nie chodzi, że piłeś. Na wszystkich Caesarów każdy pił na służbie chociaż raz. Ty mnie okłamałęś na przesłuchaniu. - podniósł teczkę z aktami sprawy - Wiesz co ja mogę teraz z tym zrobić? Wrzucić do kominka, żeby było mi cieplej. Tak mnie urządziłeś. Zaczniemy więc od nowa? Powiesz mi w końcu prawdę?
- Co mam powiedzieć? Tak, kwatermistrz załatwił mi alkohol. Nie, nie zrobiłem nic w zamian dla niego.
-To się nie trzyma kupy Corves. Czemu, w takim razie na ciebie wskazał? Naprawdę sądzisz, że uważał, że jesteś w stanie mu zagrozić? Masz zszarganą opinię pijaka, który już raz wypadł z oddziału i dlatego jest tu. Coś takiego nie zaimponuje lokalnym władzom.
- Ale to prawda! Kwatermistrz wściekł się, że przekazałem to, co robi sierżantowi i postanowił się zemścić!
- Słuchaj, gorzej nie będzie Nie dajesz mi silnej obrony, bo nie mam czym jej podeprzeć. Lascas nie żyje, więc on nie powie czy faktycznie to mu przekazałeś. Jeżeli, miałeś w tym udział powiedz. Jeżeli, robiłeś to jako zapłata za alkohol powiedz. Bo tym, będę mógł cię obronić.
- Vigilu, mówię prawdę. Nic dla niego nie zrobiłem. Może to dlatego, że niedługo po załatwieniu alkoholu powiedziałem o tym sierżantowi. Może nie zdążył po prostu zarządać zapłaty. - spojrzał na Marcusa, a w tym spojrzeniu widoczny był lęk. - Błagam, jeżeli się wyda sprawa z alkoholem wydalą mnie z Legionu.
-A myślisz, że co cię kurwa czeka, za handel bronią? Honorarium z fanfarą? Jesteś udupiony Corves. Jeżeli kwatermistrz się mści to robi to wyśmienicie, bo w obu przypadkach wylatujesz. Jeżeli upierasz się, że nic nie zrobiłeś, to będę musiał to wyjawić na rozprawie.
- Ile mam jeszcze razy powtórzyć, że nie miałem nic wspólnego z handlem bronią? Moim grzechem było załatwienie sobie poprzez kwatermistrza alkoholu, ale nie handel pierdzieloną bronią!
Marcus westchnął.
-Dobrze, więc to jest nasza obrona. Nikt nie złapał cię podczas tego procederu. Jesteś podejrzany tylko z powodu oskarżenia kwatermistrza, który według ciebie mści się za wyjawienie go. Będę musiał się dowiedzieć jak daleko Lascas doszedł z tą informacją.- Vigil spojrzał na Legionistę - Zrobię co mogę, aby cię nie wyrzucono jeżeli jesteś winny tylko braku rozsądku.
- Vigilu… Legion to całe moje życie. Nie mogę… - skrzywił się. - Nie mogę zostać wydalony. Chcę dalej służyć Caeserze, nawet na tej przeklętej bryle lodu.
- Godne pochwały, podejrzewam jednak, że pożałujesz tych słów.
Marcus opuścił salę przesłuchań. Chyba był w stanie uwierzyć w wersję Corvesa, ale wątpił, aby sąd podzielał jego mniemanie. Na razie musiał sprawdzić czy coś wiadomo w sprawie śmierci Lascasa i czy wykonał on jakieś ruchy w sprawie donosu Legionisty na kwatermistrza.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 17-01-2014, 13:04   #22
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Antonius Avaretto, Python Ceylau’Moris

- Radzi jesteśmy móc ujrzeć was w dobrym zdrowiu, milordzie. - uprzejmie przywitał się Python, wymieniając z Antoniusem spojrzenie pod tytułem “Czuj się jak u siebie w domu” po czym wszedł do pomieszczenia, nie nachalnie, acz bliżej lorda.
- Cieszymy się, że nasze wysiłki nie poszły na marne i teraz powoli wracacie już do zdrowia panie. To ogromne szczęście, że wszystko jednak skończyło się dobrze. - Wtrącił dość nieśmiało Antonius. Nie był pewien czy Svenowie przywiązują wagę do takich rzeczy jak owa specyficzna wyniosłość z którą zazwyczaj niektórzy przedstawiciele szlachty zwracają się do każdego kto jest od nich niższy rangą, a w związku z tym nie wiedział czy to, że się odezwał nie zostało przyjęte jako swego rodzaju zniewaga, czy też coś podobnego. Lord Sven wyglądał jednak na dość otwartego człowieka, nie zwracającego aż tak uwagi na tego typu rzeczy, a poza tym w pewnym stopniu zawdzięczał Antoniusowi życie, szampierz wolał więc odezwać się niż stać w miejscu bez słowa.
Ciężko było określić czy stosunek Corneliusa do Antoniusa brał się z otwartości szlachcica, czy właśnie owa wdzięczność za uratowanie życia wchodziła w rachubę. Tak czy inaczej Sven uśmiechnął się i pokiwał głową.
- Mogło się skończyć tragicznie, i pewnie skończyłoby się, gdyby nie wy. Proszę, usiądźcie. - to mówiąc wskazał na trzy krzesła stojące nieopodal łóżka, które jedno zajęła Ava. - Będę was uważał za przyjaciół, o ile pozwolicie.
- Wszyscy jesteśmy przyjaciółmi z racji urodzenia, lordzie. - najmłodszy z arystokratów zasiadł we wskazanym miejscu uśmiechnąwszy się na rozmowność jego własnego ochroniarza. - Jedynie przypadkiem, dzięki Imperatorowi, znaleźliśmy się we właściwym miejscu i dalej zachowaliśmy się w jedyny należny nam sposób.
Antonius nigdy nie czuł się w pełni szlachcicem. Zubożała szlachta z której jakoś odlegle się wywodził praktycznie już sama prawie zapomniała, że kiedyś coś łączyło ją z wyższymi sferami. To, że Antonius wrócił na poziom z którego niegdyś spadli jego przodkowie zawdzięczał tylko i wyłącznie sobie, a nie jakiemuś nikłemu, szlacheckiemu pochodzeniu z którego ostało się tylko nazwisko. Nie mówił o tym jednak Pythonowi, który gdy tylko dowiedział się, że szampierz ma szlacheckie korzenie od razu ucieszył się i począł już prawie bez dystansu traktować go jak przyjaciela. Nie spierał się więc ze swoim pracodawcą i zaakceptował bez problemu to co tamten powiedział. Co by nie mówić to posiadanie za przyjaciela kogoś z tak wysokiej szlachty jak Svenowie mogło chyba przynieść same korzyści.
- Czuję się zaszczycony mogąc się uważać za pańskiego przyjaciela lordzie. - Powiedział Antonius po czym zajął miejsce obok Pythona.
- Człowiek nie codziennie zawdzięcza życie drugiemu. - uśmiechnął się szeroko. - Teraz już przynajmniej wiem, że opuszczanie rezydencji samotnie to w tych czasach kiepski pomysł...
- To nie tylko kwestia czasów, milordzie. To raczej kwestia tego, iż od jakiegoś czasu za nasz stan, lub po prostu za znaczne wpływy można obudzić się u samego Imperatora. - rzucił Python - Ale o tym na pewno słyszeliście już wcześniej...
- To prawda. Ostatnio wielu ważnych ludzi na Crei, w tym wielu szlachciców pożegnało się z życiem, bynajmniej nie z przyczyn naturalnych. Sądzimy, że ktoś za tym stoi i wiele wskazuje, że to raczej jakaś grupa, gdyż jedna osoba raczej nie zdołałaby osiągnąć aż tyle w tak krótkim czasie.
- To prawda, to prawda… Chyba każdy z nas o tym słyszał. - zamyślił się. - Mnie jednak doszła plotka, i może to być tylko plotka, że problem nie trzyma się tylko Crei, ale nie wiem na ile to prawda. Słyszałem także, że to działania Pireusu, ale szczerze nie chce mi się w to wierzyć.
- Plotki, miłościwy panie, warto słyszeć, ale wiele nam nie dadzą. W tej chwili trzeba raczej, by wasi ludzie mieli się na baczności by ktokolwiek kto dybie na twoje życie nie spróbował ponownie, wiedząc, że widzieliście jego oblicze. - Python przerwał na chwilę - Widzieliście je, prawda?
- Widziałem, ale tylko przez chwilę. - spojrzał po mężczyznach. - To wszystko jest dziwne. Nie jestem kimś szczególnie ważnym w mojej rodzinie, czy kimś ważnym w polityce. Nie jestem nawet pierwszym spadkobiercą. Nie ma powodów, aby chcieć mojej śmierci, a o wrogach nic mi nie wiadomo. Naprawdę są, chociażby w mojej rodzinie, bardziej interesujące cele. Obawiam się, że jestem dość nudnym przedstawicielem.
- Cóż, mogło to mieć też coś wspólnego z tym spotkaniem o którym wspominałeś lordzie. Nie chcę być wścibski, ale czy mogło kogoś rozgniewać to, że pojawiłeś się na tym spotkaniu? Może przez to nawet nieświadomie mogłeś lordzie wtrącić się w czyjeś tajemnicze sprawy, lub dowiedziałeś się czegoś czego nie powinieneś się dowiedzieć?
- To spotkanie bynajmniej nie obfitowało w żadne tajemnicze sprawy, nic z tych rzeczy… - Cornelius zerknął na Avę, której to mina nie świadczyła o tym, że jest zachwycona. Cornelius zaśmiał się trochę nerwowo. - Każdy czasem odczuwa chęć wyrwania się, prawda?
- Istotnie milordzie, wybaczcie dociekliwość. Mój przyjaciel jest wybitnym specjalistą, sztukmistrzem po prawdzie w zapewnianiu możnym jak my bezpieczeństwa, a nadgorliwość jest jego przyrodzoną cnotą. - uśmiechnął się do Antoniusa jego młody mocodawca - Istotnie, wasze sprawy są waszymi sprawami i nie zamierzamy niegrzecznie dociekać waszych rzeczy. Chwilowo poczuwamy się raczej w pewnym obowiązku wobec was, więc i pomyślałem, że na własną rękę możemy spróbować poszukać i schwytać lub spacyfikować niedoszłego mordercę, hmm?
Cornelius spojrzał zmieszany.
- Na własną rękę? To chyba sprawa dla policji planetarnej?
- Policja planetarna nic nie jest w stanie zrobić, milordzie. W dawnych latach, jak opowiadał mi mój świętej pamięci ojciec, gdy zachodził czas potrzeby i próby, kilku lub i więcej przedsiębiorczych z naszego stanu było w stanie stworzyć unię, która miałaby osiągnąć jakiś cel, choć nie jestem na tyle obeznany z indywidualną historią poszczególnych wielkich rodów, by przytoczyć przykłady. Jak by to ujął jeden z moich sług o talencie do podsumowania rzeczy… Jeśli umiesz liczyć, licz na siebie. - Python rozejrzał się za kieliszkami, karafkami, winem, amasec’iem, koniakiem, czymkolwiek co by odpowiadało a zlokalizowawszy wstał i podszedł, by obsłużyć obecnych, w dziwnej manierze - Jeśli można, ze względu na dostojne towarzystwo i fakt, że jestem najmłodszy wiekiem. O czym to ja… tak. Zawsze lubiłem rozciągać tę radę na całą arystokrację. Jest powód, dla którego sprawujemy pieczę nad dobrobytem…
Python podszedł i podał wpierw kieliszek Avie, drugi Corneliusowi, potem swojemu staremu przyjacielowi.
-...całej planety. Jako arystokraci, wszyscy arystokraci.
Cornelius przyjął kieliszek z uśmiechem.
- Piękne słowa, ale czy mają jakąkolwiek moc sprawczą? Nie jesteśmy obeznani w sprawach śledztwa w końcu, więc nie wiem czy całkowicie na własną rękę bylibyśmy w stanie osiągnąć sukces.
- Masz rację lordzie, sami nie mamy zbyt wielkich szans na odniesienie tu sukcesu. - Powiedział Antonius. - Jednak istnieje pewna szansa na to aby śledczy zajmujący się tą sprawą dopuścili nas do informacji i dowodów z nią związanych, co na pewno by nie zaszkodziło. Pytanie tylko czy mamy coś co możemy im zaoferować w zamian za dopuszczenie nas do śledztwa?
- Na pewno mamy obeznanie i lepsze kontakty w wyższych sferach - odparł Cornelius. - Ale zakładam, że o wiele łatwiej byłoby, jeżeli kogoś znajomego mielibyśmy wśród śledczych… - zamilkł na chwilę. - Myślicie, że Adeptus Arbites zajmują się tą sprawą?
Ava zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała.
- Wydaje się to bardzo możliwe. - Stwierdził szampierz. - Ta sprawa dotyczy już wielu ważnych osób, nie tylko szlachciców. Jak tak dalej pójdzie to zagrozi to stabilności w systemie a wtedy mogłoby się zrobić nieciekawie, uważam więc, że wyższy organ prawny jak Arbites mógł także włączyć się już do gry.
- Jest pewna… furtka - zaczął ostrożnie Cornelius, po czym zwrócił się do Avy. - Twój brat mógłby nią być.
- To jest także twój brat, Corneliusie - warknęła kobieta.
- Bardziej twój niż mój. - wrócił uwagą do gości. - W naszej rodzinie jest pewien… Arbites. Tylko nie jestem pewien czy byłby skory do współpracy. Nasze ostatnie spotkanie z nim… Obawiam się, że nie rozstaliśmy się w dobrych stosunkach.
- Być może zatem potrzeba by… rozjemcy? - zapytał Python, przenosząc wzrok na Antoniusa - Nie jesteśmy wszak stroną w tej sprawie, jaka by nie była. - kątem oka zerknął na Avę, której dotychczas nie poświęcał wiele uwagi, ale na razie powstrzymał się przed wygłoszeniem swoich uwag i obserwacji. Po nikłym uśmiechu jego przyjaciel mógł stwierdzić, że ledwie.
- Sądzę, a raczej mam nadzieję, że członek rodziny Sven posiada na tyle profesjonalizmu, żeby oddzielać sprawy prywatne od osobistych - oparł Cornelius.
- Och, potrafi i w tym był problem, prawda? - dodała ironicznie Ava.
- Ja i mój przyjaciel rozumiemy naturę konfidencji rodzinnej, a sir Avaretto jest dla mnie jak stryj. - uniósł kieliszek w niemym toaście Antoniusowi - Jeśli wypadałoby, a wierzę że narada nigdy nie szkodzi kwestii delikatnej, być może moglibyśmy z majordomusem ujrzeć dokładniej waszą piękną oranżerię w czasie gdy rozważylibyście naszą propozycję mediacji, jak prób działania w śledztwe na własną rękę. - to powiedziawszy grzecznie wstał, dla podkreślenia słów, jak gdyby był gotów zostawić rodzeństwo do omówienia spornej kwestii we własnym gronie i odstawił kieliszek.
- Narada zawsze dobrze zrobi. - Cornelius spojrzał twardo na Avę, która jednakże nie robiła sobie wiele z jego wyrazu.
- Na zewnątrz pokoju znajdziecie sługę, który was zaprowadzi. Majordomus powinien być w okolicy.
Młody arystokrata z trudem ukrył że prawie się zachłysnął usłyszawszy taką odpowiedź, po czym szybko zganił się za własne zdziwienie, przypominając sobie, w jak nowej sytuacji dla niego się znajduje - i że większość sytuacji w jego życiu jeszcze będzie dla niego nowa. Skinął głową Antoniusowi, ukłonił się lekko Cornelisowi i jego siostrze, po czym ruszył do wyjścia z pomieszczenia, czekając na ochroniarza.
Można było natomiast skorzystać z tego w inny sposób - również oni dwaj mogli się naradzić.
Antonius wstając również ukłonił się gospodarzom, po czym wyszedł za Pythonem. Gdy znaleźli się już za drzwiami spojrzał na swojego pracodawcę i zamyślił się na chwilę.
- Zdecydowanie otworzyły się przed nami nowe drogi, ale czy damy radę z nich skorzystać? - Spytał nieco filozoficznie. - Znajomość z Arbites mającym dostęp do tego śledztwa może nam bardzo pomóc, ale czy uda nam się przekonać go do naszej sprawy? Oczywiście o ile Svenowie zdecydują się na podjęcie naszej pomocy w sprawie tej mediacji.
- Grunt to żebyśmy to ujęli jak gdybyśmy my wyświadczali im przysługę, nie na odwrót. - odparł Python, rozglądając się za majordomusem - Muszę przyznać, że nie byłem przekonany do tak otwartego zdradzania że już się tym zajmujemy, ale dzięki Tobie wiemy o Arbitrze spokrewnionym z nimi. To nie może być dobra historia, biorąc pod uwagę w jaki sposób rekrutowani są Arbites. Ale nie mam wątpliwości, że Cornelius skorzysta z każdej pomocy by uratować swoje życie, co jest jedynie rozsądne.
- Natomiast lady Ava - odwrócił się do Antoniusa - Coś bardzo dokładnie chce przed nami ukryć. I nie jest to kwestia ich brata ani Arbitra, lecz spotkania Corneliusa, hm? - po czym zamilkł, oczekując odpowiedzi, lub kogoś kto zaprowadziłby ich do przewodnika po domostwie. Gestem zawezwał pierwszego służącego jakiego ujrzał, czekając na myśli Antoniusa ubrane w słowa.
Służący faktycznie wręcz czekał nieopodal pokoi Corneliusa. Podszedł do obu mężczyzn i skłonił się głęboko.
- Jakie są wasze życzenia, lordowie?
- Chcielibyśmy zobaczyć z bliska waszą wspaniałą oranżerię. - odparł Python, nie zdejmując oczekującego spojrzenia z Antoniusa.
- Rozumiem. Poproszę majordomusa, aby towarzyszył, jako że będzie to bardziej odpowiednie towarzystwo dla lordów, jeżeli taka jest lordów wola. - skłonił się ponownie i spojrzał po mężczyznach oczekując decyzji.
- Ależ nie trzeba. Jesteśmy w pełni zadowoleni z naszego towarzystwa. - uśmiechnął się do sługi zachęcająco.
- Dobrze, spełnię więc wolę. Proszę za mną. - to powiedziawszy wykonał zapraszający do podążania za nim gest i ruszył powoli korytarzem.
Antonius myślał nad słowami Pythona i zastanawiał się nad zawiłymi sprawami toczącymi się wewnątrz rodziny Svenów. Po dłuższej chwili odpowiedział towarzyszowi ściszonym głosem, tak by prowadzący ich sługa nie mógł usłyszeć.
- Sądzę, że może chodzić o dwie rzeczy. Pierwsza opcja jest taka, że to spotkanie rzeczywiście było na tyle ważne i tajemnicze, że mogło sprowokować atak tego zabójcy, lecz Cornelius i Ava z jakichś powodów nie chcą nam o tym powiedzieć. Druga natomiast jest raczej dość trywialna, lecz nie możemy jej bagatelizować. Mianowicie uważam, że powodem owego spotkania Corneliusa mogła być kobieta. Sam powiedział, że chciał się wyrwać. Mogło mu chodzić np. o porzucenie choć na chwilę sztywnych reguł i obowiązków bycia szlachcicem i ucieczka od tego wszystkiego w objęcia jakiejś damy, lub może nawet kogoś z niższego stanu. Oczywiście mówiąc, że chciał się wyrwać mógł też mieć co innego na myśli, ale ta wersja wydaje mi się najbardziej prawdopodobna, zwłaszcza, że lady Ave tak bardzo to denerwuje.

* * *

Dotarli w końcu do oranżerii przyłączonej do rezydencji tak, że nie było trzeba wychodzić na chłód, aby się do niej dostać. Miejsce to obfitowało w większą ilość roślin niż sam ogród, jako że było odpowiednio nagrzewane i chronione przed bezlitosnym klimatem Crei. Antonius i Python znaleźli się wśród zieleni, której Crea nie znała. Widzieli różne gatunki drzew będące niczym nowym dla innych światów, jednak nieznane dla tej planety. Zielony dywan, który rozpościerał się po obu stronach białej dróżki wręcz emanował soczystością i zdrowiem. Największym jednak zaskoczeniem dla obu mężczyzn były białe i niebieskie róże, komponujące się z kolorystyką rodu (która widoczna była nawet w ubraniach służby), a układające się w rodowy herb. Róże były prawdziwym rarytasem w oranżerii, podobnie jak nieliczne lilie.
- Mezalians? Ciężko mi uwierzyć, by ktoś tak potężny mógł zadowolić się w ramach rozrywki lekką młódką, choć… przynaję… - Python zamyślił się na chwilę, prawie jak gdyby naprawdę rozważał to co mówi - Czasem i mnie męczy cały ten przepych, zawiłość,perwersja i hedonizm i układy, intrygi, kłamstwa… Kto wie… Bardzo bystre spostrzeżenie. W obu wersjach jednak wydaje mi się, że wygraliśmy dar od losu, tam, gdzie potencjalnie przez Kehllera wiele straciliśmy. Nie widzę powodu by nie działać na oba fronty. Rzeczywiście, siostra milorda wydaje się osobą na tyle sztywną by myśleć jak zrugać brata wobec możliwego skandalu. Słodki Imperatorze, czy ten widok nie porusza Twojej duszy? - zapytał, ujmując na chwilę w dłoń kielich jednej z białych róż i przez chwilę z przymkniętymi oczyma napawając się wonią kwiatu. - Ten ogród jest dziełem sztuki. - powiedział już na tyle głośno, że było to tak skierowane do Antoniusa, jak ich przewodnika.
Szampierz nie posiadał aż tak romantycznej duszy by napawać się pięknem ogrodu tak jak jego towarzysz, musiał jednak przyznać, że ludzie którzy zajmowali się rozmieszczeniem i pielęgnacją obecnych tutaj roślin naprawdę dobrze znali się na swojej robocie. Równie malowniczy a jednocześnie wcale nie kiczowaty sztuczny ogród widział może raz w życiu, na zupełnie innej planecie.
- Tak, zdecydowanie jest wielką ozdobą tej posiadłości. Svenowie mają z czego być dumni. - Stwierdził głośno Antonius.
Sługa skłonił się obu mężczyznom.
- Pani domu, lady Aurelia, szczególnie dba, aby troszczono się należycie o oranżerię.
- Masz rację, powinniśmy skorzystać z obu możliwości. - Antonius zwrócił się już ciszej do Pythona. - Co prawda z Kehllerem mogą być jeszcze jakieś problemy, ale zawsze istnieje możliwość, że skontaktuje nas z kimś innym niż brat Svenów. W końcu nie wiemy czy akurat on zajmuje się tą sprawą, a nawet jeśli, to istnieje możliwość, że zajmują się nią również jakieś inne służby niż Arbites, które nie koniecznie muszą działać ze sobą w zgodzie. Sam wiesz, że różnie to bywa między organizacjami mającymi podobne cele. Często zamiast współpracy nawiązuje się między nimi rywalizacja.
- Dokładnie, dokładnie… wątpię by pozostałe Adeptus pozostawiły to wyłącznie kompetencji Arbites… Więc myślę, że w rzeczy samej. Nie myśl o tym, napawaj się przez chwilę takim miejscem, zaraz naszym gospodarzom znudzi się kłótnia rodzeństwa i znowu zechcą z nami porozmawiać.

* * *

Minęło jeszcze na tyle czasu, żeby Antonius i Python mogli delektować wyglądem i spokojną atmosferą tego miejsca. W końcu do oranżerii wszedł sługa w biało-niebieskim stroju, jaki nosili wszyscy członkowie służby. Ten jednak miał obszyte złotym materiałem skrawki mankietów. Skłonił się uprzejmie obu mężczyznom i rzekł przepraszającym tonem:
- Lord Cornelius i lady Ava przepraszają za wynikłą sytuację i mają nadzieję, że spędzili lordowie trochę mile czas oraz, że wciąż chcecie kontynuować rozmowę.
- Ależ, przepraszają. Jedynie pozwolili nam nacieszyć się pięknem oranżerii. Mimo jej piękna, niesposobna odmówić gospodarzom dialogu, zwłaszcza po takim darze. Prowadź, proszę, dobry człowieku.
Sługa skłonił się ponownie i poprowadził Pythona i Antoniusa do pomieszczeń, które nie tak dawno opuścili. W pokoju prywatnym Corneliusa zobaczyli jak i Avę, jak i jej brata. Cornelius uśmiechnął się na ich widok. Nawet jeżeli kłótnia z siostrą wzburzyła go zachowywał on niewzruszoną maskę.
- Mam nadzieję, że wybaczycie nam tę przerwę w rozmowach?
Ava patrzyła na obu mężczyzn bez konkretnego wyrazu.
- Było dla nas szczęściem móc oglądać tak wspaniałe piękno żywej natury, szczególnie w kontraście do wiecznie białej i niegościnnej Crei. - Wyraził zachwyt nad ogrodem Antonius, choć to raczej po jego towarzyszu można by się tego spodziewać. - Powinniśmy raczej podziękować za tę możliwość niż cokolwiek wybaczać. Tymczasem mamy nadzieję, że rodzinna narada również przebiegła pomyślnie. Jaką lordzie wraz z siostrą podjęliście decyzję?
- Pomożemy wam. - Cornelius uśmiechnął się, zaś wyraz twarzy Avy nie uległ zmianie. - Tym Arbites jest… jaką on miał rangę, podkomisarz? Kathan Sven. Ava pomoże w kontakcie.
- Postaramy się odpowiednio wykorzystać tę nową możliwość. Wspominałeś lordzie, że nie jesteście aktualnie w zbyt dobrych stosunkach. Czy chcesz w takim razie abyśmy spróbowali również pełnić rolę rozjemcy, jak to zaproponował mój przyjaciel, czy od razu zająć się naszą sprawą? - Antonius spojrzał wymownie w stronę Pythona, jak gdyby zaznaczając, że to właśnie młodszy szlachcic jest z ich dwójki bieglejszy w rozmawianiu i przekonywaniu do czegoś ludzi.
- Nie wiem czy to miałoby rację bytu. Próba rozejmu powinna wyjść od niego, ale to uparty Arbites - kontynuował Cornelius, zaś Python i Antonius mieli wrażenie, że Ava pokręciła oczami.
- Nie bałabym się jednak - wtrąciła Ava - że nasze relacje z nim zaważą na waszej sprawie. Można mówić wiele, ale jest on dość… profesjonalny.
- O tak… - mruknął Cornelius grobowym tonem.
- Zatem spróbujemy jak najszybciej się z nim skontaktować i pchnąć tę sprawę nieco do przodu. Wcześniej jednak proponuję wznieść toast za powodzenie naszego planu. - Powiedział szampierz po czym zerknął jeszcze w stronę Pythona, czekając czy tamten nie zechce czegoś jeszcze wtrącić. Młody arystokrata tylko przypatrywał się przez chwilę dwójce starszych od niego gospodarzy w milczeniu, zastanawiając się w jaki sposób jedno z nich chciało ich wykorzystać, lecz na propozycję swojego obrońcy i przyjaciela uśmiechnął się, sięgnął ponownie po stojącą na szykownej komodzie butelkę amasecu i rozlawszy po czterech kryształowych kieliszkach alkohol uniósł swój w toaście.
 
-2- jest offline  
Stary 20-01-2014, 12:41   #23
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Ana Carno. - odpowiedziała niespiesznie, delikatnie przeciągając samogłoski, dokładnie tak, jak robili to “tubylcy”. Sybil miała ucho do wszelkich tego typu niuansów i kopiowała je odruchowo, nie zawsze robiąc to świadomie. Świadome jednak było nieustanne obserwowanie wszystkiego i wszystkich naokoło. Wzrok psykerki wędrował nieustannie wokół, na niczym nie zatrzymując się na dłużej. Także na rosłym mężczyźnie nie zatrzymała spojrzenia na więcej, niż kilka uderzeń serca, więcej uwagi poświęcając raczej temu, czego nie widziała.
- Raczej nie powinieneś sprowadzać tu swojej dziewczyny - mruknął mężczyzna do Asladera.
- To moja wspólniczka, nie kochanka - odparł Aslader. - Siedzi w tym wszystkim równie mocno, co ja.
- Wspólniczka, kochanka... Jedna suka. - zaśmiał się nieprzyjemnie ich rozmówca i skierował spojrzenie na Sybil. - Ty też chcesz leźć tam? Wątpię, aby to było miejsce dla dziewczynek.
Tym razem na nieco dłuższą chwilę utkwiła w jego oczach pozornie obojętne spojrzenie ciemnych źrenic. Mężczyzna odniósł jednak nieprzyjemne wrażenie, że ta niepozorna “dziewczynka” właśnie zajrzała tam, gdzie nawet on sam nieczęsto zaglądał, odkrywając wszystkie jego sekrety.
Psykerka specjalizowała się w wieszczeniu, nie zaś w rozpracowywaniu zakamarków myśli i duszy innych osób. Nie oznaczało to jednak, że jej trudy nie miały całkowicie racji bytu... Musiała tylko odpowiednio się skupić i...
"Nie wrócą żywi." usłyszała przelotną myśl.
- Jeśli zapomniałeś nam wspomnieć o jakichś zagrożeniach, to jest to odpowiedni moment, by to nadrobić. - odezwała się cicho.
- Chcieliście pójść tam to ja wam nie bronię. Zagrożeniem jest już samo to miejsce... o ile w ogóle dostaniecie się do środka, a tego wam nie zagwarantuję.
- W takim razie prowadź.
- Chwilę. Najpierw moja zapłata. - spojrzał wyczekująco na nich oboje.
- Oczywiście. Jest tutaj - odezwał się Aslader i podał mężczyźnie trzymane przez siebie pudełko. - Powinno wystarczyć.
Mężczyzna przejął pudełko i otworzył je. Sybil zobaczyła czarne paczuszki, którymi było wypełnione, chociaż nie wydawało się, aby było z tego powodu szczególnie ciężkie.
- Zaprowadzę was tylko kawałek, na pewno tam znowu nie wejdę. - skrzywił się zamykając wieko. - Broń macie? - zerknął na Sybil.
- Chyba nie wyglądamy na szaleńców? - dość enigmatycznie odpowiedziała psykerka.
- Chcecie tam iść, ale wasza wola - wzruszył ramionami i dał znak, aby ruszyli za nim. On prowadził, w środki znajdowała się Sybil z Asladerem, a ochroniarze krążyli przy nich. Nikt się nie odzywał, co nadawało sytuacji napięcia... jakby fakt, że musieli iść w nieznane wśród pięciu, uzbrojonych mężczyzn, co do których nie mogli mieć pełnego zaufania nie wystarczył.
Ander, bo tak nazywał ich przewodnika Aslader, kiedy tłumaczył sytuację Sybil, szedł nieśpiesznie, jakby sam nie miał ochoty dotrzeć na miejsce. Mimo tego wybierał skróty i najmniej zatłoczone uliczki, idąc coraz niżej i niżej w Dolnym Ulu, gdzie określenie jej biedną, byłoby zbyt lekkim słowem. Chodniki tutaj były niemożliwie śliskie i potrzaskane. W pewnym momencie psykerka potknęła się, ale złapał ją Aslader i pomógł stanąć na nogach.
- Uważaj - wyszeptał. - Nie wiem, co tam znajdziemy. Musisz być gotowa, dobrze?
- On uważa, że tam zginiemy. - szept dziewczyny był tylko kolejnym oddechem, kiedy otrzepywała ubranie ze śniegu.
- Podejrzewam... Chodźmy.
Coraz niżej i niżej... Coraz ciemniej, gdyż ogromne budynki zdawały się przesłaniać światło gwiazdy Tyestus, jakby nie wystarczyło, że było one filtrowane przez gęste, śnieżne chmury. Nie wiedzieli jak długo schodzili w dół Dolnego Ula, ale psykerce wydawało się, że trwa to godziny. Nie wiedzieli gdzie się udają i co tam zastaną. Nie wiedzieli czy strach Andera był czymś więcej, niż tylko zabobonnym lękiem, ale... Czy taka osoba jak ten mężczyzna bałaby się czegoś, co nie zasługiwało na strach?
W końcu zatrzymali się.
Okolica była opustoszała. W pozbawionych szyb oknach ukruszonych budynków nie paliły się światła, nie było słychać gwaru rozmów. Także ani Sybil ani najwyraźniej Aslader nie wiedzieli, gdzie powinni się udać dopóki ich przewodnik nie wskazał na wejście do ścieków.
- Zejdziecie na dół i udacie się według tego planu. - to mówiąc podał Asladerowi zapisaną kartkę papieru. - Więc... Panie przodem? - uśmiechnął się nieprzyjemnie, a dwóch jego ochroniarzy zdjęło pokrywę.
Wzruszyła ramionami i ze stoickim spokojem zeszła do kanału, odsuwając się nieco od wejścia, by zrobić miejsce schodzącemu za nią Asladerowi.
Aslader zszedł tuż za nią i rozejrzał się. Tu i ówdzie widać było blade, czerwone światła, których nie opuścił jeszcze Duch Maszyny, ale większość ścieków tonęła w mroku, chociaż to nie mrok, a zapach był ich największym wrogiem. Mężczyzna sięgnął do torby, którą zabrał ze sobą i wyjął z niej latarkę, po czym zapalił ją, a w jej światle zaczął oglądać mapę naszkicowaną na kawałku papieru, którą dostali od Andera.
- Musisz być gotowa - odezwał się do Sybil. - Nie wiem co mogło wystraszyć takiego dużego chłopca, ale się przekonamy, dodał i zakrztusił się.
- Obwiąż sobie czymś usta i nos, nie podoba mi się ten zapach. - Sybil wyciągnęła z kieszeni chustkę i zawiązała ją sobie na twarzy - Daleką drogę mamy do przejścia?
Aslader także wyjął hustkę i zrobił tak, jak radziła Sybil.
- Ta mapa bardzo dokładna nie jest, ale stawiałbym, że dość daleką - wyjaśnił mężczyzna i spojrzał na psykerkę. - Dasz radę?
- Ja tylko wyglądam, jakbym się miała zaraz przewrócić. - Sybil pozwoliła sobie na słaby żart - Nie martw się o mnie. Prowadź.
Aslader jedynie skinął głową Sybil i bez słowa ruszył przed siebie oświetaląc sobie drogę latarką. Psykerka szybko zrozumiała, że mogła niedocenić siły odoru, jaki unosił się wokół. Chustka pomagała tylko trochę, ale wystarczyło to, aby Sybil nie chciała się z nią rozstawać.
Inną kwestią była droga...
Sybil czuła się jak w labiryncie i prawdopodobnie tym na planach było to miejsce. Poruszali się po bocznej ścieżce, tuż obok płynących leniwie ścieków, których cichy szum nadawał tło całości. Ich kroki rozbrzmiewały głucho w tej martwej przestrzeni, niepokojąco roznosząc się korytarzami. Czy jeżeli ktoś znajdował się w miejscu, do którego się zbliżali, mógł usłyszeć ich z odległości? Sybil złapała się na tym, że oddycha płycej nie tylko z próby oszczędzenia sobie zapachu, który zdawał się osiadać na języku, ale w szczególności chcąc ograniczyć dźwięki do minumum. Aslader chyba myślał podobnie, bo zwolnił kroku i zaczął delikatniej stawiać kroki, a ona poszła za jego przykładem.
Zatrzymywali się kilkukrotnie przy rozwidleniach, aby Aslader mógł jeszcze raz przyjrzeć się otrzymanej mapie. Okazało się, że nie była ona dokładna i raz czy dwa musieli się cofać, a jej przewodnik był zmuszony próbować odgadnąć co mógł widzieć rysujący mapę. W pewnym momencie wydawało się, że zgubili się na dobre i będą szczęśliwi, jeżeli odnajdą drogę na powierzchnię. Na całe szczęście Aslader nie był dziś narodzony i najwyraźniej Imperator obdarował go sprytem i kilkoma innymi cechami, które okazały się kluczowe w tej sytuacji.
Zbliżali się.
Zatrzymali się przed sporą grodzią. Gródź była uchylona nieznacznie, ale wystarczająco, aby przecisnęła się przez nie jedna osoba. Aslader skinął na Sybil i wyszeptał.
- Czujesz tam kogoś?
Nie czuła… Przynajmniej tak jej się wydawało.
- Nie... ale to nie znaczy, że nikogo tam nie ma. - szepnęła w odpowiedzi - To jest idealne miejsce na pułapkę. Dobrze byłoby wiedzieć, czego możemy spodziewać się po drugiej stronie… - psykerka ściągnęła rękawicę i oparła dłoń na grodzi, przymykając oczy.
Początkowo Sybil nie wyczuła nic, ale kiedy zirytowana chciała już odpuścić, coś pojawiło się na granicy świadomości.
Ból, strach, modlitwa.
Wszystkie zmieszane w jedno, prawie niemożliwe do odosobnienia. Psykerka czuła strach, ukłucia bólu, które zdawały się znaczyć na jej ciele bolesne bruzdy. Miała ochotę się modlić... a może to właśnie robiła? W pewnym momencie śmiech ukłuł jej uszy, ale nauczona już doświadczeniem wiedziała, że to tylko złudzenie.
Poczuła jak coś lepkiego i mokrego spływa jej po dłoniach...
Ale tam nic nie było.
- Nie podoba mi się to miejsce. Musimy być bardzo ostrożni… - dziewczyna odruchowo wytarła czyste przecież ręce o spodnie i z powrotem założyła rękawicę - Wszystkie moje wizje na tej planecie są bardzo do siebie podobne. To miejsce może mieć jakiś związek ze śmiercią Inkwizytora… - przełknęła ślinę - Ale on jest szalony…
- Kto jest szalony? - mruknął cicho Aslader, wahając się. W końcu jednak wyciągnął broń i ruszył przed siebie przez gródź znikając w ciemności, którą oświetlała tylko jego latarka. Sybil nie miała dużej możliwości ruchu jak tylko pójść za jego przykładem.
Oboje znaleźli się w sporym pomieszczeniu, od którego odchodziły dwie odnogi w tym jedna prowadząca w lewo, przez którą to odnogę nie płynęły ścieki. Idąc w jej stronę w bladym świetle latarki Sybil zauważyła ślady bytności innych osób w tym pomieszczeniu. Stanęła na lekko mokrym kawałku niezapisanego, bo na pewno nie czystego, papieru i widziała stare skręty nieznanej nazwy. Aslader zmierzał w stronę owej odnogi , która okazała się być oddzielona ciężkimi, metalowymi drzwiami.
Ścieki cicho bulgotały, wydając się wypełniać myśli psykerki.
Drzwi nie były zamknięte... Mogło to oznaczać wiele rzeczy, poczynając od tego, że za nimi nie znajdowało się nic interesującego, kończąc na tym, że ktoś mógł specjalnie na nich czekać. Jakakolwiek była prawda, Aslader zdecydował się wejść do środka.
Przytłumione, boczne światła oświetlały pomieszczenie. Ktoś zadbał, aby było ono oświetlone, chociaż tym bladym światłem, które latarka Asladera przebijała dwukrotnie. Pomieszczenie nie było duże, ale równie śmierdzące co reszta korytarzy, chociaż ścieki przez nie nie przepływały i było w nim równie zimno... ale to nie było coś, co w tej chwili zajęłoby myśli obojga.
Ściany pomieszczenia były umazane czerwoną farbą, która układała się w zawiłe wzory, a na podłodze wymalowany był krąg, który także takie wzory okalały. Ten krąg jednak, mimo że również czerwony, nie wydawał się być wymalowany farbą... Aslader zaczął przemirzać pomieszczenie uważnie lustrując je wzrokiem.
Sybil zadrżała z zimna.
- Ten, który rysuje te wzory. Gdzie nie pójdę, tam natykam się na to samo... - psykerka rozglądała się uważnie dookoła, coraz bardziej czując się jak mysz w pułapce - Dziwne znaki, napisy krwią, strach, ból... i modlitwę. - wzdrygnęła się - I śmiech. Śmiech szaleńca.
- Widziałaś już wcześniej takie znaki? - zainteresował się Aslader.
- Nie wiem, czy takie same, czy tylko podobne… ale tak. - Sybil niespokojnie zerknęła na drzwi jakby spodziewając się, że za chwilę albo stanie w nich ten szaleniec, albo ktoś zamknie je od zewnątrz, zamykając ich w tym przerażającym pomieszczeniu - Były wyrysowane na ścianach w pokoju tego zamordowanego mężczyzny… z pewnością rysowane krwią. A na tej misie, którą znaleźliśmy w pokoju Inkwizytora były podobne, ale jednak trochę inne. - psykerka czasami przeklinała swą pamięć, ale musiała przyznać, że takie szczegóły często okazują się przydatne.
Aslader pokiwał głową i rozejrzał się jeszcze raz w zamyśleniu.
- Byłabyś w stanie zostać tu sama na chwilę? Rozejrzałbym się jeszcze po okolicy.
Zadrżała i przygryzła wargę.
- Liczysz na to, że coś tu zobaczę? Czy zamierzasz zostawić mnie tu w charakterze przynęty?
- Mam nadzieję, że coś zobaczysz - odparł przyglądając się uważnie psykerce. - Nie robiłbym z ciebie przynęty, więc o to się nie martw.
- Nie musisz wychodzić, inni ludzie nie przeszkadzają mi w wizjach. - znów zadrżała. Było zimno, a potęgujące się z każdą chwilą uczucie grozy wcale nie pomagało. Mimo wszystko jednak nabrała głęboko powietrza, znalazła w miarę czyste miejsce na podłodze, przyklęknęła i zamknęła oczy. Przed oczyma najpierw zatańczyły jej wspomnienia poprzednich wizji, ale niecierpliwie przegoniła je z umysłu, koncentrując się na kolejnym zadaniu.
Wizje nadeszły niespodziewanie szybko i... były niespodziewanie inne.
Spokój, skupienie na działaniu. Cichy szept do... kogo? Znaki starannie malowane. Przeklęte zimno! Dlaczego musiał to być on? Są inni...
Wizję przerwał nagły odgłos roznoszący się po korytarzu. Sybil otworzyła oczy i zobaczyła skupionego Asladera stojącego z bronią przy drzwiach.
- Wychodzimy - rzucił do Sybil.
Nie trzeba jej było powtarzać dwa razy. Zerwała się na równe nogi, równocześnie wyciągając pistolet i już po chwili stała w pełnej, choć nieco roztrzęsionej gotowości obok szpiega, wbijając uważne spojrzenie w mrok.
Przez chwilę trwała cisza zmącona jedynie cichym bulgotem ścieków. Sybil uzmysłowiła sobie, że próbuje zapanować nad oddechem, który wydawał jej się czynić wiele hałasu w tej cichej przestrzeni. Przez chwilę wraz z Asladerem trwali w całkowitym bezruchu, aż do momentu, gdy po korytarzach rozniosły się odgłosy miarowych, zdecydowanych kroków, które przybliżały się do miejsca w jakim się znajdowali. Odgłosy kroków większej ilości osób.
Szpieg chwycił Sybil za ramię i spojrzał na nią poważnie.
- Spróbuję ich zmylić - wyszeptał praktycznie do jej ucha. - Idź tym korytarzem. - wskazał na drugą odnogę prowadzącą od pomieszczenia za grodzią. - Znajdź studzienkę i wyjdź. - włożył jej w dłoń latarkę.
- A co z Tobą? - Sybil z niepokojem spojrzała na towarzysza, bojąc się zostawić go samego… i zostać samej w ciemnościach.
Aslader wyjął niewielką pałeczkę, która świeciła bladym światłem.
- Poradzę sobie - odparł. - Teraz idź. Nie ma czasu.
Nerwowym gestem skinęła głową i cicho ruszyła we wskazanym kierunku, chroniąc latarkę jak najcenniejszy skarb. Dopiero, gdy przestała widzieć cokolwiek na swej drodze, włączyła światło i osłaniając latarkę dłonią, ostrożnie ruszyła wgłąb tunelu.
Znalazła się sama. Z tyłu słyszała niknące odgłosy zbliżających się kroków. Sama próbowała iść jak najciszej, ale niestety nie była w stane całkowicie wyciszyć swojego chodu. Początkowo droga była prosta, bez rozwidleń, aż w końcu Sybil trafiła na jedno. Nie miała pojęcia czy powinna iść prosto, czy może skręcić. Nie wiedziała także pod czym się znajduje, ale zdawała sobie sprawę z jednego. Ten, kto podążał za nimi musiał dotrzeć już do pomieszczenia, z którego się ewakuowała.
Nagle usłyszała pośpieszne kroki oddalające się od niej. Aslader? Czy próbował odciągnąć ich od niej? Echem rozniósł się metaliczny dźwięk, tak niespodziewany, że Sybil prawie podskoczyła. Niemniej cokolwiek robił szpieg zwróciło to uwagę tych, którzy podążali za nimi.
Psykerka mogła pomyśleć, że teraz zostanie pozostawiona w spokoju, ale nadzieje szybko się rozwiały. Uslyszała bowiem, na granicy słuchu, że ktoś podążał tunelem, w którym się znajdowała. Może kilka osób?
Nie była pewna, czy wiedzieli o jej obecności w tunelu, czy po prostu postanowili na wszelki wypadek sprawdzić, czy nikogo więcej tu nie ma, ale jedno nie ulegało wątpliwości. Nie mogła dać się złapać. Podążanie prosto przed siebie nie wydało jej się zbyt dobrym pomysłem, więc skręciła w lewo, a potem znów w lewo i przylgnęła płasko w niewielkiej wnęce, gasząc światło i usiłując stopić się w jedno z zimną kamienną ścianą, nasłuchując.
Dźwięki pościgu nie ucichły, więc prawdopodobnie Aslader sobie radził. Przez kilka chwil Sybil mogła pomyśleć, że zgubi swój “ogon”, ale ten zdawał się podążać za nią. Przy rozwidleniu, gdzie skręciła po raz drugi w lewo, zatrzymali się. Psykerka zobaczyła światła, które przeczesywały teren, ale aby zobaczyć sylwetki musiałaby wychylić się bardziej, a to niosło za sobą ryzyko zostania zauważoną. Po chwili jednak natężenie światła zmalało, co oznaczało, że część osób skierowała się w drugą stronę. Niestety, pojedyńcze, dość ostrożne, kroki zbliżały się…
Niedaleko Sybil płynęła woda ścieków wraz z ciągniętymi leniwie śmieciami.
Sybil myślała gorączkowo, co zrobić. Ucieczka dalej nie miała sensu, zwiadowca z pewnością ją dostrzeże, jak tylko wyjdzie z wnęki. Boleśnie powoli sięgnęła po pistolet, odbezpieczyła i ustawiła się w najwygodniejszej pozycji do strzału, jednocześnie usiłując dotrzeć do umysłu śledzącego i wmówić mu, że we wnęce znajduje się jedynie kupka śmieci i zacieki po brudnej wodzie. Modliła się do Imperatora, by w razie niepowodzenia nie zawiódł jej refleks. W przeciwnym razie będzie zgubiona.
Nigdy nie była dobra w tego typu sztuczkach, ale musiała tego spróbować, jako że osoba zbliżała się powoli, ale pewnie. Jestem niczym, jak tylko kupką śmieci, myślała. Potrzebowała tylko tego, aby przetrwać, tylko tego… Osoba podeszła już na tyle blisko, żeby mogła zobaczyć Sybil we wnęce, a światło obmyło chodnik przed nią. Nie zdarzyło się jednak nic więcej. Psykerka mogła teraz zobaczyć osobę, która za nią podążała.
Mężczyzna w czarnym pancerzu Arbites z nałożonym na głowę hełmem przechodził obok kobiety jakby nieświadom jej obecności.
Mężczyzna przeszedł jeszcze kawałek, kiedy zatrzymał się, a jego komunikator w hełmie wydał z siebie kilka dźwięków, których jednak Sybil nie mogła rozróżnić.
- Wracam - odpowiedział mężczyzna i odwrócił się w stronę Sybil. Zatrzymał się, jakby walcząc sam ze sobą i z tym, co widzi, po czym skierował w stronę psykerki pistolet bolterowy i krzyknął:
- Adeptus Arbites, rzuć broń i na ziemię!
Broń rzuciła natychmiast. Nie mogła sobie pozwolić na przysporzenie sobie dodatkowych kłopotów… bo to, że kłopoty będzie miała, było pewne. Jak się wytłumaczy ze swojej obecności w kanałach? I to tak daleko od Górnego Ula? W miejscu, które okazało się być mocno interesujące dla Arbites…
Padnięcie na ziemię jednak nie stanowiło dla niej zachęcającej perspektywy. Zamiast tego pokazała pu ste dłonie żołnierzowi i odezwała się cicho.
- Sybilla Hoeren, przybyłam tu z Inkwizytorem Morene, możesz mnie sprawdzić… w wewnętrznej kieszonce kurtki mam wisiorek…
Mężczyzna zawahał się.
- Inkwizycja? - mruknął bez cienia zadowolenia. - Wyjaśnimy sobie wszystko już na posterunku. - wyciągnął kajdanki. - Do ściany i ręce do tyłu.
W tym momencie, jak tylko przebrzmiało ostatnie słowo, korytarzami rozniósł się huk wybuchu. Mężczyzna spojrzał w stronę jego źródła i odezwał się włączając komunikator.
- Co się dzieje? Mam podejrzaną. Wracać? - zapytał z niepewnością w głosie. - Zrozumiano. - odpowiedział po chwili. Był jednak przez ten jeden moment odwrócony od Sybil. Błąd uczniaka.
Błąd, który psykerka postanowiła wykorzystać.
Błyskawicznie podniosła swój pistolet z ziemi i po chwili trzymała go tuż przy szyi Arbitra, dokładnie tam, gdzie hełm łączył się z ochraniaczem szyi.
- Jeśli zrobisz coś głupiego, zabiję Cię. Wierz mi jednak, że wolałabym tego uniknąć. - mimo strachu jej głos brzmiał spokojnie i pewnie, ręka trzymająca broń nawet nie drgnęła - Odejdź swoją drogą i zapomnij, że mnie tu widziałeś. Nie mnie szukacie. - powiedziała z naciskiem.
- Jeżeli tak chcesz… - mruknął z irytacją, zapewne na siebie, Arbiter. Trzymał jednak dłonie przy broni.
- Nawet nie próbuj sięgać po pistolet - w głosie dziewczyny słychać było irytację - Trzymaj ręce tak, żebym je widziała i nie oglądając się za siebie idź tam, gdzie powinieneś. Uprzedzam, że mam dobry słuch i całkiem nieźle strzelam. Jeśli zrobisz choć jeden podejrzany ruch… drugi raz nie popełnię tego samego błędu.
Mężczyzna jakby przez chwilę się wahał, aby w końcu ruszyć przed siebie. Nie odwracał się, ale było widać, że w każdej chwili może chwycić za broń. Pytanie tylko czy w agresji, czy raczej w obronie. Przed nim było rozwidlenie.
Sybil odczekała, aż Arbiter zniknie za zakrętem i ruszyła za nim, dostosowując tempo swoich kroków do jego, na wypadek, gdyby zdarzyło jej się narobić za dużego hałasu. Jednak szybko się zorientowała, że sprawa nie rozwiąże się tak łatwo. Kroki mężczyzny zwalniały coraz bardziej, a wreszcie ustały zupełnie. Nastała długa chwila ciszy, w której psykerka omal nie ogłuchła od dźwięku bicia własnego serca. A potem… kroki. Powolne, ostrożne i zdecydowanie cichsze… wracał. A jej nie pozostało nic innego, jak schować się w najbliższej wnęce i starannie wycelować pistolet w miejsce, w którym za chwilę pojawi się Arbiter. Choć tym razem również starała się “zniknąć” z obrazu korytarza w umyśle Arbitra, musiała być przygotowana na każdą ewentualność. Zanim jednak zastygła nieruchomo, zebrała z ziemi garść kamyczków i odrzucała w kilku turach, coraz dalej od siebie, w kierunku, z którego przyszła.
Wyszedł zza zakrętu i... nie zauważył przyklejonej do ściany psykerki. Ruszył szybszym krokiem za dzwiękiem, mowiąc cicho do komunikatora:
- Scigam podejrzaną.
Sybilla czuła, jak zimny pot spływa jej po plecach. Drżącą nagle ręką wycelowała w plecy Arbitra, ale ten ani nie obejrzał się za siebie, ani nie zawrócił i po dłużącej się w nieskończoność chwili zniknął wreszcie za rozwidleniem korytarzy. Psykerka nie zamierzała czekać, aż wróci. Cicho i ostrożnie ruszyła w przeciwnym kierunku, by nasłuchując uważnie i trzymając broń w pogotowiu, zanurzyć się w plątaninę kanałów.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 21-01-2014, 22:07   #24
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
(...) Uczynili ją potężną, dali środki i poparcie, jakby naprawdę działała w imię Imperatora.




Marcus Triarius
Kompleks śledczych wojskowych Crei

Grevoir wzywał go ponownie, a to nigdy nie znaczyło niczego dobrego. Marcus zdążył powrócić z przesłuchania Corvesa, a już musiał się zaangażować ponownie. Nie miał nawet chwili wytchnienia, bo żołnierz, który zawsze do niego przychodził, stał już przy drzwiach jego pokoju. Oświadczył już na wstępie czego dotyczy wezwanie Grevoira i wcale a wcale nie spodobało się to Marcusowi.
Grevoir chciał go widzieć w areszcie.
Marcus szedł na spotkanie niepewny tego, w jakiej sprawie jest wzywany. Mogło być to wszystko, a on wolał nie rozważać tego zbyt mocno. Nie było sensu wdrażać się w problem nie znając jego przyczyn. Niemniej jakieś nieprzyjemne uczucie nim miotało. Przez to nawet kwestia sprawdzenia z kim mógł się skontaktować sierżant Diro Lascas odeszła na dalsze tory. Miejsce spotkania jakie wyznaczył sobie Grevoir było samo w sobie zastanawiające.
Marcus skrzywił się nieznacznie, kiedy creańska wieczna zima ponownie wzięła w posiadanie jego ciało. Schował ręce w kieszenie, które mimo ciepłych rękawic zdawały się odmarzać na zewnątrz. Vigil nie wiedział jakim sposobem tutejsi potrafią wytrzymać te pogodowe tortury i był ciekaw jak w takim razie wytrzymaliby warunki Caesery.
Kiedy dotarli na miejsce Marcus zobaczył Grevoira i krzątających się po korytarzu aresztu mundurowych. Jego przełożony spojrzał na swojego podwładnego. Wyraz jakim obdarzył Marcusa nie wróżył nic dobrego.
- Chodź - zaczął bez powitania i ruszył korytarzem.
Marcus podążył za nim. Znalazł się w dość ciasnym korytarzu z celami aresztu umieszczonymi po prawej stronie. Co było godne zauważenia to fakt, że wszystkie one miały otwarte ciężkie metalowe drzwi, a w środku krzątali się poszukujący czegoś ludzie.
- Dziś, kiedy robiono obchód zorientowano się, że brakuje jego z aresztantów - odezwał się mężczyzna. - Savius Lideel. Brzmi znajomo? Widzisz, wezwałem cię, bo mam do ciebie pytanie...
Grevoir zatrzymał się przy jednej z tych cel i skinął Marcusowi, po czym wszedł do środka. Triarius poszedł w jego ślady. Znalazł się w jednej z takich samym cel jak te, które widział przez otwarte drzwi innych. Prycza, metalowa szafka, światła po bokach celi. Na owej szafce zobaczył książkę otwartą na jednej ze stron. Ale to na kamiennej podłodze Marcus skupił wzrok, a dokładniej na napisie wypisanym na niej kredą.
- Jak to wyjaśnisz? - zapytał Grevoir.

“Dziękuję ci Vigilu”



Gnaeus Naevius
Na zewnątrz Świątyni Zwycięskiego Imperatora

Zobaczywszy to, co miała do zaoferowania Świątynia Gnaeus zastanawiał się jak to było możliwe, że wciąż stała ona nieogołocona. Znajdowała się, wraz ze złoconym posągiem w Dolnym Ulu, chociaż tak naprawdę na granicy Średniego z Dolnym. Czyżby chętni na jego skarby ludzie byli mimo wszystko zbyt bogobojni, aby wyciągnąć chciwą rękę po to, co należało do Kościoła i w pewnym sensie do samego Imperatora?
A może, zauważył Gnaeus, to kwestia strażników, którzy uzbrojeni krążyli po terenie okalającym Świątynię?
Skryba szczelniej opatulił się płaszczem i ruszył do bramy. Otrzymał trochę odpowiedzi, ale to było wciąż za mało. Miał się stawić po tłumaczenie następnego dnia, ale co miał począć do tego czasu? Nie wiedział z czym ma do czynienia i jak, o ile, jest to związanie ze śmiercią Inkwizytora Morene. Brakowało mu wciąż odpowiedzi na kluczowe pytania. Czy powinien iść do Arbites i domagać się pełnych akt?
Było już dość późno, Gwiazda zaszła już za horyzont. Śnieg teraz spadał lenwie i niewielkimi płatkami, a i wydawało się nieznacznie ocieplić… chociaż ciężko było to tak nazwać. Dla skryby bliższym prawdy było określenie “mniej zimno”, niż “cieplej”. Bardziej oddawało istotę pogody na Crei.
Przekraczał właśnie bramę, gdy niespodziewanie zza zakrętu wyszedł jeden ze skrybów świątynnych niosący kilka ciężkich ksiąg i nie patrząc przed siebie wpadł na Gnaeusa. Praktycznie zderzył się z nim czołowo, skupiony najwyraźniej na swoich myślach bardziej, niż na drodze, którą podążał. Dwie z trzech ksiąg upadły na ziemię pod nogi Naeviusa… a po chwili dołączyła do nich trzecia wypadłszy z bezwładnych dłoni młodego skryby. Zanim Gnaeus zdążył zareagować mężczyzna, który na niego wpadł osunął się na śnieg i swoje księgi, a na jego plecach pojawiła się powiększająca czerwona plama.



Python Caylau’Moris, Antonius Avaretto
Posiadłość Sven

Obecna w pokoju Corneliusa Sven czwórka wzniosła toast za powodzenie dalszych kroków. Niemniej ani Antonius, ani Python nie mogli mieć pewności co do nastawienia Arbitra, Kathana Svena, do ich pomysłu wmieszania się w śledztwo. Może i Ava świadczyła, że nie będzie on patrzył przez pryzmat ich stosunków rodzinnych, ale nie mogli mieć pewności co do domniemanego profesjonalizmu brata gospodarzy.
Po Corneliusu nie było widać ani krzty poruszenia całą sprawą, jak i niedawno odbytą rozmową z jego siostrą. Ava natomiast nie wyglądała na pocieszoną. Z drugiej strony to właśnie ona miała pomóc w kontakcie z ich bratem, więc swój wkład w całe przedsięwzięcie będzie miała… a czy nie o to im chodziło? Jakiekolwiek stosunki panowały wśród Svenów i jakiekolwiek były ich powody, Python i Antonius otrzymywali to, co chcieli. Pomimo porażki z Kehllerem i tak wychodzili na swoje.
- Wszystko się układa wyśmienicie - odezwał się Cornelius uśmiechając, chociaż w tym uśmiechu widać było zmęczenie wywołanie zapewne raną postrzałową. - Mam nadzieję…. - zaczął, ale nie dokończył myśli.
Wszystkich doszło metaliczne skrzypienie od strony okien. Kiedy spojrzeli w tamtą stronę zauważyli, jak powoli zasnuwa je od zewnątrz metalowa, ciężka zasłona. Ava westchnęła.
- Nie obawiajcie się, pewnie znowu je konserwują. - zawołała sługę i kazała mu dowiedzieć się, co jest robione, że zamykają się zasłony. Ten skłoniwszy się pobiegł rozeznać się w sprawie.
Cornelius zapewnił, że sprawa szybko się rozwiąże i żeby goście nie zawracali sobie nią głowy, po czym zaproponował kolejny kieliszek. Ava włączyła światła, jako że zasłony nie pozwalały blaskowi Gwiazdy Tyestus przebić się do pomieszczenia, a trzeba było przyznać, że opadały one całkiem szybko, co świadczyło o dobrej konserwacji mechanizmów.
Ani się obejrzeli, a opadły one do końca.
W tym samym momencie powrócił sługa dość zdezorientowany i powiedział:
- Moja pani, moi panowie…. Nikt nie dotykał mechanizmów, a pomieszczenie kontrolne jest zamknięte….
I wtedy zgasły światła.



Sybil Hoeren
Ścieki pod ulicami Dolnego Ula

Sybil szła powoli chodnikami ścieków sama nie wiedząc, gdzie ma ją doprowadzić korytarz, którym się przemieszczała. Słyszała roznoszące się z oddali głosy, ale wolała nie sprawdzać tego sama. Nie wiedziała, co działo się z Asladerem. Czy go pojmali? Czy dalej siedział jak i ona w kanałach? Prawdopodobnie byłby w stanie wydostać się z nich, znał drogę… prawda?
Czy nie powinna po niego wrócić?
Sybil zatrzymała się wpatrzona w oświetloną przez latarkę przestrzeń. Co kazał jej zrobić Aslader? Znaleźć studzienkę i wyjść… chociaż łatwiej było powiedzieć niż wykonać. W tych tunelach mogła natrafić na innych Arbites poszukujących osoby, które spodziewali się spotkać w tamtym rejonie. Nie mówiąc już o prostym fakcie, że nie miała zielonego pojęcia, gdzie się znajduje i gdzie odnajdzie następną studzienkę. Wedle zdrowego rozsądku powinna ona się znajdować niedaleko…
Ruszyła dalej. Światło latarki oświetlało przestrzeń, która w najlepszym wypadku osnuta była bladym, czerwonym światłem bocznych lamp. Przed Sybil uciekł sporych rozmiarów szczur znikając za jednym z rozgałęzień.
Ale było tu coś jeszcze.
Światło latarki oświetliło na ścianie kilka metrów od niej drabinkę prowadzącą do studzienki i wyjścia ze ścieków. Sybil odetchnęła głęboko, ale zaraz tego pożałowała, jako że odór ścieków nie zmalał ani trochę. Mogła jednak się lekko rozluźnić. Nie wiedziała dokąd ją zaprowadzi wyjście, ale przynajmniej miała wyjść z tego labiryntu korytarzy. Ruszyła w stronę drabinki, ale wtedy tknęło ją niejasne przeczucie, że nie znajduje się tutaj sama. Dłoń prawie instynktownie sięgnęła do broni, ale w tym samym momencie zobaczyła poruszenie z przodu…
- Nie radzę. - usłyszała młody głos, a latarka oświetliła stojącego przy załomie, w którym zniknął szczur jeszcze nastoletniego chłopca celującego do niej z pistoletu laserowego. Jego brązowe, brudne włosy wiły się niczym posklejane węże, a wzrok wyrażał determinację. - Kim jesteś i co tu robisz? Odpowiadaj!
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 22-01-2014 o 22:22.
Zell jest offline  
Stary 25-01-2014, 02:44   #25
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Rugolo Stern
Stacja orbitalna “Trieries” nad Pireusem


Rugolo czuł, jakby tracony czas przelewał mu się przez palce. Siedział bezczynnie na tej stacji już drugą dobę. Oczywiście, dostał zapłatę za dyskretny przewóz nieopodatkowanego dobra. Nic, z czym wcześniej nie miałby do czynienia. Prosta robota, szybka zapłata... Tyle, że tym razem większość tego, co zarobił poszło na naprawy statku. Z drugiej strony widmo tego ciążyło już od dłuższego czasu nad głową Sterna i tylko czekało na odpowiedni moment, aby zwalić się na jego barki.
Całe szczęście, że wybrało ten właśnie moment, a nie taki, w którym nie posiadałby tych pieniędzy.
Mechanik twierdził, że to trochę zajmie, ale miał już do czynienia z podobnymi zaburzeniami systemu nawigacyjnego i zdoła się tym zająć. Niemniej bez statku został, dosłownie, uziemiony. Tyle dobrego, że ponoć już dzisiaj będzie mógł odzyskać, miejmy nadzieję, sprawny statek. Miało to także pozytywne strony. Zrealizowawszy zlecenie pozostawał bez pracy i bez wizji na fundusze, które mogłby podreperować jego kieszeń. Sporą część wypłaty włożył w naprawę statku i teraz pozostawał w niepewnej pozycji. Rugolo jednak nie grał w tej grze od wczoraj i potrafił zadbać o własne interesy.
Zapłacił, choć z małym bólem, pewnemu młodzikowi, aby ten miał uszy otwarte na możliwe propozycje pracy, jakiej mógłby się podjąć taki ktoś jak Stern, a poszukiwać swojego pracodawcy miał albo w hangarze, przy jego naprawianym statku, albo w kantynie. Pierwsza propozycja napłynęła szybko, jednak nie spełniała ona podstawowego warunku. Wymagała od podejmującego się natychmiastowego wyruszenia czego pilot zrobić nie mógł ku swojej irytacji. Nie wiedział ile mu przeszło koło nosa z powodu tej awarii, ale nic poradzić nie mógł.
Teraz jednak już wiedział, że będzie w stanie wyruszyć niedługo… a przynajmniej miał taką nadzieję.
Na razie jednak siedział teraz bezczynnie w kantynie stacji popijając Amethię, która powodowała przyjemne mrowienie w opuszkach jego palców oraz działała rozluźniająco. Bezwiednie przysłuchiwał się rozmowom prowadzonym przez wypoczywających, uziemionych jak i on lub pracowników stacji, poszukując w nich na własną rękę jakiś ofert pracy.
Usłyszał jednak o wiele więcej.
Najwyraźniej na samym Pireusie działo się wiele. Normalnie raczej nikt nie przejąłby się faktem, że mordowani są ludzie na danej planecie do momentu, jak nie chodziło o nikogo ważnego. W tej jednak sprawie problem dotykał najwyższych sfer, arystokracji Pireusu, która wszak swoje korzenie wywodziła od najznamienitszych członków floty Tyestusu. Wyglądało na to, że początkowo starano się utrzymać sprawę w tajemnicy, ale jakimś sposobem przedostała się do wiadomości publicznej i teraz stanowiła główny temat rozmów. Mówiono o braku postępu w śledztwie, chociaż nikt nie umiał powiedzieć, jak jest ono prowadzone i do czego śledczy doszli.
Było coś jeszcze.
Do uszu Rugolo dotarły także zaiste interesujące głosy. Niektórzy z rozmawiających wypowiadali niepochlebne sądy o głównej planecie systemu, Crei, jakoby nie zainteresowała się ona sprawą odpowiednio. Inni twierdzili, że ponoć tamten świat także doświadcza podobnego problemu… ale najciekszą teorię mieli ci, którzy wysnuwali teorie, iż to właśnie Crea stoi za tymi morderstwami chcąc w ten sposób jeszcze bardziej osłabić Pireus i być może wyrwać z jego rąk znaczną część floty. Plotka goniła plotkę.
W końcu oczekiwanie się opłaciło.
Do jego stolika przysiadł się wynajęty do roboty młodzieniec wyraźnie z siebie zadowolony.
- Jest potencjalny klient - odezwał się z uśmiechem. - Ponoć płaci dobrze, ale woli o interesach rozmawiać z tym, który ma się pracy podjąć.



Kaus Debonair
Świątynia Wszechsjasza “Gladii Domus” ,Mandus

Lecąc na Mandus, Świat-Kuźnię systemu Tyestus, Kaus spodziewał się zastać to, co zastał. Skuty lodem Mandus nie oferował dobrych warunków do życia na powierzchni, więc logicznym krokiem było zagospodarowanie głębszych rejonów planety, pod poziomem jej gruntu. Oczom Golema i jego siostry jak tylko przybyli i wkroczyli w rejony podziemnego miasta-kuźni ukazały się fabryki pracujące pełną parą, niezliczone wytwórnie, baraki dla pracowników i wszechobecne świątynie tak miłe Bogu Maszyn. Mijali innych członków kultu, Servitory, a także ludzi, którzy w pocie czoła pracowali dla Mechanicus. Jak okiem sięgnął zagospodarowany był cały teren, nie pomijając ani skrawka tego podziemnego miejsca. Dodatkowo dowiedział się, że wciąż są kontynuowane prace mające na celu poszerzyć wciąż kurczący się obszar tego miasta.
Ale nie to okazało się być istotne.
Kaus nie spodziewał się, że po przybyciu będzie tak rozchwytywany. Podejrzewał, iż zostaną dopełnione formalności i otrzyma przydział, ale nie to go czekało. Formalności były i objęły one zarówno jego osobę, jak i Colette, ale trwały one o wiele krócej, niż był do tego przyzwyczajony. Jeżeli sądził, że powodem mogła być mniejsza machina biurokratyczna Tyestusa to szybko musiał zmienić swoje zdanie. Praktycznie od razu, kiedy tylko zakończyli kwestie formalne zaprowadzono Kausa i Colette do przypisanych im kwater.
Nie był to jednak czas na odpoczynek.
Młody tech-kapłan poprosił Kausa, aby ten poszedł za nim, jako że jego przybycie zostało zauważone i musi się on stawić przed jednym z Magosów. Dla Golema mogło wydać się to dziwne, że wzbudził zainteresowanie, ale nie posiadał wystarczających danych, aby snuć domysły co do jego natury. Wszystko jednak miało się wyjaśnić już niebawem, jak tylko porozmawia z owym Magosem.
Mimo tego pytania pozostawały..
Został zaprowadzony kompleksami do sporych rozmiarów sali, która zawalona wręcz była wszelkiego rodzaju bronią, w większości zmodyfikowaną wedle jej twórcy, a z sufitu zwisały haki, na których wisiały różne części oraz rury, z których skapywał jakiś płyn. W powietrzu zdawał się wręcz unosić metaliczny zapach, który osiadał na języku.
Przed Kausem i jego przewodnikiem, przy wysokim oknie, stała osoba, która spokojnie wyglądała przez nie, jakby nie zauważywszy przybycia gości.
Tech-kapłan, który przyprowadził Kausa ukłonił się sylwetce, chociaż nie mogła ona zobaczyć tego gestu i odezwał się:
- Illustris Trinstal Avestur Magos Gladius Błogosławieństwo Broni.
W tym momencie osoba nazwana Trinstalem Avesturem odwróciła się i spojrzała bacznie na przybyłych.
- Możesz odejść - Magos zwrócił się do tech-kapłana, a on niezwłocznie wykonał polecenie pozostawiając Golema sam na sam z Magosem. Ten obserwując uważnie Kausa zabrał ponownie głos:
- Przybyłeś w niespokojnych czasach, Kausie Debonair, ale może na tym zyskamy.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 26-01-2014 o 22:02. Powód: Fragment dla Romulusa
Zell jest offline  
Stary 02-02-2014, 20:38   #26
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Rozlegający się przy każdym kroku metaliczny dźwięk sprawiał że Golem raz po raz zerkał na jego przyczynę. Przywykł do tego że idąc w pancerzu dudni niczym dzwon oznajmiający zmianę w manufaktorii. Do czego jeszcze nie przywykł to to że poruszając się BEZ pancerza również łomocze metalicznie. Ale tak to już jest jak straci się obie nogi a zamiast nich ma się bioniczne protezy rodem z kuźni Mechanicus...

- Prawie jak w Hive Primus - Kaus “Golem” Debonair spojrzał na idącą obok siostrę. Ta, mimo że wiekiem tylko niewiele mu ustępowała, wyglądała jak jego wnuczka. No, powiedzmy córka, bowiem bioniczne oko bezlitośnie odsłaniało każdą zmarszczkę, zwiotczenie mięśni i każdą inną oznakę degradacji organizmu. Ale i tak jak na razie siostra wyglądała tak że nawet Skitarii się za nią oglądali. Subtelne, piękne w swej doskonałości wszczepy znaczyły jej skórę, a barwność jej odzieży odznaczała się na tle jednostajności szat adeptów Mechanicus na podobieństwo ogona pawia.



Ten kto widziałby w niej jedynie laskę Golema srodze mógłby się jednak rozczarować. Kabura z pistoletem plazmowym i wibroostrze obciążały jej pas a kobieta potrafiła się nimi posługiwać naprawdę skutecznie.

Popatrzyła na brata.
- Na Garii? - ni to zapytała, ni to potaknęła swym ostrym głosem. Faktycznie, życie na Mandusie ze względu na temperaturę na powierzchni niemal w całości przeniosło się pod ziemię. Urodzonemu w kopcu rodzeństwu bardzo ten stan odpowiadał. Wzruszyła ramionami z irytacją - Świat jak świat.

Techkapłan niewiele więcej oczekiwał, otworzył gębę tylko po to żeby gardło przewietrzyć i nie zapomnieć jak języka używać. Wiedział że gdyby spojrzał w lustro ujrzałby dużo gorszy widok niż gładka buźka siostrzyczki. W jego ziemistej, okrągłej, grubokościstej twarzy gniewnie błyszczał metaliczny implant oka, a z guzowatej czaszki i ramion odchodziły grube kable. Ciężar ręki sprawiał że szedł nienaturalnie wyprostowany za prowadzącą ich serwoczaszką. A kroki rodzeństwa częściowo głuszyły mechanizmy napędowe serwitorów transportujących graty. Dotarli do kwatery.



- Złóżcie to wszystko tutaj. Ostrożnie, wy jełopy! - Colette przejęła dowodzenie nad serwitorami, a Kaus zgodnie z odwiecznym obyczajem płci męskiej umył ręce od “prac domowych” i ruszył rozejrzeć się po nowym lokum. W zamyśleniu wyciągnął piersióweczkę.

- Golem, nadal coś mi się nie podoba w wynikach badań. Wskazania naszego metabolizmu ciągle nie mieszczą się w normach, i to nawet biorąc poprawkę na naprawy i nową bionikę! - kobieta zaszła go od tyłu tak cicho że Kaus wzdrygnął się i rozkaszlał, a w jego dłoni pojawił się pistolet boltowy, wymierzony w siostrę.



- Coś ty taki nerwowy? - przycięła mu.

Golem opuścił broń. Mimo kpiny Colette miała ściągniętą napięciem twarz i ciągle była rozkojarzona. Kaus mógł to zrozumieć. Od czasu Tanakregu i praktycznie śmierci obojga żadne z nich nie doszło w pełni do siebie. Za dużo oboje zobaczyli, za dużo stracili i zbyt ciężkie rany odnieśli. Na dodatek … coś było nie tak. Od kiedy wybudzili się ze śpiączki pourazowej ciągle doznawali doprowadzającego do szału wrażenia. Zupełnie jakby medycy i spece od bioniki nie dokończyli swojej roboty, jakby kiepsko ich połatali i kopniakiem wyprawili z lazaretu.

Przekonywał sam siebie że to paranoja i tylko tak mu się wydaje, ale Colette dostała prawdziwego pierdolca na tym punkcie i zachowywała się jak tygrys zamknięty w klatce. Kaus również czuł jakiś niewytłumaczalny niepokój. Tylko w porównaniu z nią nie mógł sobie pozwolić na okazywanie emocji. Paradoksalnie, często się zdarzało że to on był lepszą “twarzą” do kontaktów rodzeństwa z całą resztą galaktyki.

Teraz jednak musieli się zadomowić i odzyskać odrobinę spokoju ducha, posprawdzać co jest problemem, dowiedzieć się czy medycy aby faktycznie czegoś nie spaprali. Colette na razie nie wyglądała jakby odzyskiwała spokój ducha.

Musiał ją jakoś rozerwać.

Strzelił palcami. Rozwiązanie było proste jak “miecz” Golema. I, co nie dziwne, od jednej myśli do następnej droga była naprawdę niedaleka.
- Zamroź jakąś flachę, ma soeur. Wieczorem poświętujemy, podupczymy trochę.
- A fiutek ci nie odpadnie? - zadrwiła Colette jadowicie. Ewidentnie nie była w nastroju na zabawy dla dorosłych.
Kaus zgrzytnął zębami. Od kiedy zżarte nowotworami genitalia zastąpił wyhodowanymi w kadziach zamiennikami seks nie był taki jak wcześniej. Coś tam z tymi częściami zamiennymi było nie tak.
- Bez obawy, mała. Szykuj dupkę.
- Musiałoby nam zabraknąć serwitorów!

Techkapłan wyszczerzył pieńki zębów. Colette kręciła go jak żadna inna kobieta, choć Golem preferował w łóżku obfite kształty i porządny docisk. Ale miała w sobie tyle drapieżności i werwy że gotów był jej wybaczyć nawet kościsty zadek i charakterek tak miły jak skrobnięcie gwoździem po szkle.

Wtedy też pukanie do drzwi wyrwało go z przyjemnych myśli o wieczornych przyjemnościach. Młody techkapłan wywołał go z kwatery. Nim Kaus wyszedł odezwał się jeszcze do Colette.
- Sprawdź wszystkie pomieszczenia, rozpakuj sprzęt i nie wałęsaj się za jakimiś miękkimi fiutami.

Odpowiedź Colette sprawiła że jeszcze raz wyszczerzył zęby i zostawił ją przy minikompie, kładącą pistolet plazmowy obok klawiatury. Po Tanakregu oboje ani na chwilę nie rozstawali się z bronią. Przez moment zastanawiał się czy nie wbić się w pancerz, ale aż go wstrząsnęło na myśl o tym. Mandusa jeszcze nikt nie atakował, przynajmniej nic mu o tym nie było wiadomo, a podpinanie się do “sanitariatu” w zbroi było tak przyjemne jak … Golem miał kilka porównań i żadne nie nadawało się do powtórzenia w towarzystwie. Założył tylko paradną, metalizowaną, rdzawoczerwoną szatę zdobioną złotem, przypasał doskonały miecz energetyczny z kuźni Legio Invicta, na niekształtny łeb włożył beret 133-go Elizejskiego Regimentu Powietrznodesantowego. Pistolet boltowy w kaburze na udzie i wibroostrze na drugiej nodze dopełniały arsenału Golema … oczywiście, tak długo jak nie liczyło się masywnego bionicznego ramienia i przerośniętych nóg.
- Prowadź - rzucił do techkapłana.



Mistyk Maszyn nie zatrzymywał się po drodze, odmawiając jedynie pospieszne modlitwy na widok kaplic Omnisjasza i zimnym spojrzeniem mierząc Jego napotkane sługi. Colette już pewnie gromadziła mapy i schematy okolic i świata, Golem skupił się więc na obserwacji zachowań adeptów Mechanicus na Mandusie i wyczuciu tej nieuchwytnej aury obecnej w każdym ludzkim siedlisku. Na wyciągnięcie wniosków na ten temat również jeszcze przyjdzie pora, ale lubił trzymać rękę na pulsie. Jeśli coś złego się tu dzieje - prędzej czy później o tym się dowie.

Wreszcie dotarł przed oblicze jednego z władców Mandusa i jego królestwa. Zapewne powinien być pod wrażeniem.
- Rdza nigdy nie śpi - mruknął dudniąc metalem w ślad za prowadzącym go techkapłanem.

Przebiegł wzrokiem po zawartości zbrojowni. Ręce go nieco świerzbiły by podnieść jeden czy drugi egzemplarz, ale tylko nieco - na Tanakregu i podczas służby w pobliżu Fortis Binary dobitnie przekonał się że kaliber broni czy egzotyczna amunicja to nie wszystko co jest potrzebne w walce. Czy nawet nie jest najważniejsze.

Golem stanął przed Magosem umiarkowanie rozczarowany. Pod jednym względem Mechnicus dawało ciała wręcz koncertowo - na porządny poczęstunek, tak przydatny podczas przełamywania pierwszych lodów, w przybytkach adeptów Boga-Maszyny nie było co liczyć. Żadnej gorzały, cygara czy płytek ze świńskimi filmami nie było co się spodziewać.

Kaus wzruszył w duchu ramionami. Tak po prostu umykała niepowtarzalna okazja chlapnąć sobie za darmo. W Gwardii Imperialnej było inaczej...

Wrócił myślami do władcy Gladii Domus. Ten wiedział kim jest Mistyk Maszyn i od razu przeszedł do rzeczy.
- Przybyłeś w niespokojnych czasach, Kausie Debonair, ale może na tym zyskamy.

Golem obrócił to w głowie raz i drugi. I zdecydował się nie otwierać gęby, nie dlatego że nie wiedział co powiedzieć albo dlatego że się wstydał majestatu, tylko by nie tracić czasu i śliny. Wdawanie się w jałowe rozważania wydłużyłoby tylko gadkę.

Stał w rozkroku, nieruchomo niczym maszyna Legio Cybernetica. Tylko klatka piersiowa unosiła się i opadała jednostajnie, a Mistyk gapił się wprost na przełożonego. Był to nader uprzejmy sposób na powiedzenie: “rusz dupę i przejdź do rzeczy”.
Magosowi jedakże nie śpieszyło się zbytnio. Podszedł do obszernego stołu, na którym leżały różne rodzaje broni palnej i wziął do ręki część pistoletu bolterowego. Oglądając ją ze wszystkich stron kontynuował:
- Powiedziano mi, że brałeś udział w wydarzeniach na Tanakriegu. To prawda? - nie czekając na odpowiedź odłożył część i spojrzał wprost na Kausa. - Więc miałeś już do czynienia z heretycką bronią?
Na przekór sobie Debonair drgnął a jego puls umiarkowanie przyspieszył.
- Przeciwnik był dobrze i różnorodnie uzbrojony - przyznał dudniącym głosem. - Zarówno do walki wręcz jak i na dystans.
Magos milczał przez chwilę, jakby wahając się, ale w końcu ponownie zabrał głos.
- To, czego się dowiesz musi pozostać tajemnicą - rzekł twardo. - Nie chcemy, aby dostało się do nieodpowiednich uszu i narobiło… szkód. - spojrzał na Kausa. - Czy to jasne?
Golem posiadał wrażliwość dźwigu portowego, ale tym razem musiał stoczyć ze sobą prawdziwą walkę. W zachowaniu spokoju pomogło jedynie to że magos nie powiedział o co konkretnie mu chodzi. Jeszcze nie. Jednak po Tanakregu Debonair miał szczerą, prymitywną ale i uczciwą do bólu chęć sięgnięcia po pistolet boltowy i odstrzelenia łba rozmówcy wdającemu się w gadkę o tajemnicach. Popatrzył na okno i widoczne za nim światła jakiejś manufaktorii.
- Jak słoneczko, magosie - odpowiedział wreszcie. Wrócił spojrzeniem do techkapłana, nie ruszając się z miejsca.
Magos najwyraźniej był kompletnie nieświadomy tego, co buzowało w Kausie… i może tak było lepiej dla nich obu?
- Ostatnio zaczęły docierać do nas niepokojące doniesienia o możliwym obrocie heretycką bronią - odezwał się skinąwszy głową. - Wiadomo, plotka goni plotkę, ale to nie był jeden taki raport. Mówi się o czarnym rynku, a tam dzieją się różne rzeczy. Potrzeba jednak kogoś, kto byłby już obeznany z taką bronią i mógł określić, czy te plotki to prawda. - westchnął Magos. - Została przechwycona broń, która nigdy nie powinna pojawić się w innych rękach, niż w rękach żołnierzy Tyestusa. Na pozór ma wyglądać zwyczajnie, ale ponoć coś jest nie do końca takie, na jakie wygląda i są naciski na nas, abyśmy się temu przyjrzeli. - spojrzał uważniej na Kausa. - Podjąłbyś się tego?
Puls Mistyka odrobinę zwolnił. Odrobinę, bowiem nie przeszedł lobotomizacji, i mógł sobie wyobrazić co oznacza obecność takiej broni. Jeśli, faktycznie, należała do heretyków. Słowa Magosa przywołały wspomnienia, świeże i wyraźne, oręża jaki widział u Głosicieli Słowa i ich niewolników. I spustoszeniu jaki szerzył w szeregach Skitarii i Gwardzistów.



- Gdzie jest ta broń? - zapytał.
- Została oddana pod klucz Arbites na Crei - odparł Magos. - Skontaktowali się z nami tak naprawdę od razu, jak tylko została ona przechwycona. Nie wiem jak doszło do tego, takimi szczegółami się z nami nie dzielili, chcieli tylko, aby przybył ktoś, kto będzie w stanie potwierdzić że jest ona heretycka lub temu zaprzeczyć.
Golem miał wrażenie że ktoś próbuje go wykorzystać od tyłu, by to delikatnie nazwać.
- To wszystko? - zapytał z niedowierzaniem. - Adeptus Arbites po prostu oznajmili że przechwycili broń która wydaje im się podejrzana i Magos Gladius tylko tyle wie? Nie dostarczyli informacji u kogo została znaleziona i do kogo miała trafić? Tutejsze władze muszą mieć Adeptus Mechanicus w małym poważaniu - potrząsnął głową, aż odchodzące od łepetyny kable mu się zakolebały.
Magos wyraźnie zawahał się w tym momencie rozważając, co powinien dalej powiedzieć. Nie wyglądało na to, aby spodziewał się takiego obrotu sprawy i dociekliwości Kausa… ale najwyraźniej przeliczył się w swoich obliczeniach i niedocenił przeciwnika.
- Ta broń… - zaczął ostrożnie. - Z tego, co mi wiadomo została znaleziona w magazynie, który użytkował jeden z czarno rynkowego handlarza. Problem z nią jest jednak inny… - skrzywił się. - Najwyraźniej ona rodzimie pochodziła spoza systemu, z innego systemu Romanus. Obawiają się, że mogła zostać splugawiona i tak przygotowana dla swoich nowych właścicieli. Sprawa do kogo miała trafić jest wciąż w toku śledztwa.
Techkapłan znowu wyjrzał za okno, jakby szukając natchnienia. Zaplótł palce obu dłoni i kciukami zrobił młynka. Ciągle nie mógł się przyzwyczaić do dźwięku wydawanego przez siłowniki lewej dłoni. W porównaniu ze starym, zniszczonym ramieniem nowe było ciągle jeszcze niedotarte i nieco obce.
- Kiedy mam wyruszyć, dokąd i z kim mam się kontaktować na miejscu? - zapytał wreszcie. - Będę tam potrzebował pomocy specjalisty, Colette Debonair, chcę żeby została ujęta w rozkazach oddelegowujących mnie do tego zadania.

Kaus nie mógł uwierzyć że posługuje się takim słownictwem, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego niesławną przeszłość i opinię w formacjach PDF i Gwardii Imperialnej. Cóż, wiek robi swoje...
- Dobrze - zgodził się Magos. - Zostanie ujęta w tych rozkazach. Kontaktować się będzie trzeba z komisarzem Avresem Ranui, z Adeptus Arbites. Powiedziałbym, że najszybciej byłoby adekwatne do potrzeb, ale rozumiem, że dopiero przybyliście. Potrzebujecie dnia, aby być gotowym?
Golem skinął w zamyśleniu głową.
- Przydałoby się podupczyć oraz zebrać dane i sprzęt, Magosie - zgodził się uprzejmie. - Jutro będziemy gotowi do drogi.
Magos spojrzał, delikatnie mówiąc, zaskoczony stwierdzeniem Kausa, że “przydałoby się podupczyć”, ale najpewniej dla własnego spokoju nie komentował.
- Tak… Jutro wyruszcie.

Kaus dostrzegł spojrzenie ale opinie na własny temat miał tam, gdzie światło gwiazd nigdy nie dochodzi. Złożył obie dłonie w symbol koła zębatego Mechanicus.
- Czekam na rozkazy i transport - powiedział i odwrócił się do wyjścia. Zatrzymał się jednak i obrócił.
- Magosie, przed kim odpowiadam w systemie Tyestus?
- Przed Magosem Technicusem Irinem Testore - odpowiedział Magos.
- Jakie korzyści uzyskamy z tej misji? - Kaus zapytał tym samym co dotychczas, równym tonem. - Mechanicus, ty Magosie, ja?
Magos milczał przez chwilę.
- Mechanicus… To polityka. Ty możesz dzięki temu zyskać w oczach wyższych od siebie osób, a to zawsze jest w cenie. Ja… - skrzywił się. - Muszę udowodnić, że nie popełniłem pewnego błędu.
- Jakiego błędu?
Magos spojrzał na Kausa.
- Niech to pozostanie między mną, a tymi, którzy mnie o ten błąd oskarżają.
Techkapłan powtórnie złożył dłonie w święty symbol Boga-Maszyny i ruszył do wyjścia. Wyglądało na to że Colette jeszcze dzisiaj będzie miała powód by zaprząc swe ukochane minikompy do dzieła i zacząć przeszukiwać tutejszą noosferę…



Nie wrócił od razu na kwaterę. Jego dotychczasowe doświadczenia z hierarchią kultu Boga-Maszyny i innymi instytucjami Imperium Człowieka kazały mu zaprząc resztki synaps (tych które nie uległy jeszcze zgubnemu działaniu wódy i tytoniu) do pracy. Jego instynkt szczura z Dna kopca służył mu równie dobrze w rzeczywistych labiryntach wybudowanych rękoma najdoskonalszej rasy w całej galaktyki, jak i w biurokratycznej dżungli płożącej się na wszystkich światach tejże rasy. I teraz ten instynkt subtelnie go ostrzegał, że jeśli nie zachowa ostrożności to nader łatwo się to na nim zemści…

“Jaka broń? Do kogo miała trafić? Ile jej już się znalazło w systemie? Co jeszcze oprócz niej? Dlaczego?” - Golem kombinował wlokąc się pozornie bez celu po korytarzach i halach naokoło kwatery, zaznajamiając się jednocześnie z otoczeniem na wypadek gdyby taka wiedza miała mu się okazać przydatna. Colette była ich elektronicznym mózgiem, Kaus za to polegał na starym, dobrym instynkcie, każącym mu sprawdzić wszystko osobiście i powęszyć własnym kartoflowatym nosem.

“Co zabrać?” - tu już odpowiedź była prosta. Ani Colette, ani tym bardziej Kaus nie mieli zamiaru nigdzie się udawać nie chronieni pancerzami czy pozbawieni skutecznej broni. Narzędzia, minikompy, elektroniczne cuda Colette - techkapłan bez wstydu zamierzał zrzucić większość przygotowań na siostrę. Za to zaopatrzenie się w święte olejki i kadzidła - o tak, to już do niego należało, gorliwego sługi Omnisjasza…

Golem uśmiechnął się w duchu - ale i na zewnątrz prezentując czarno-białą klawiaturę, wzbudzając przy tym niezrozumiały postrach wśród młodziutkich akolitów Kultu Maszyny między którymi właśnie maszerował na podobieństwo czołgu między limuzynami - gdy chuć zawiodła go na ukwiecone łąki wyobrażeń tego, do czego jeszcze można zaprząc oleiste substancje mając do czynienia z kobiecym ciałem.

Colette na pewno będzie miała coś przeciwko jego pomysłom, rzecz jasna, bowiem jak każda baba lubiła takie duperele jak jakieś przytulanki i “nastroje” (cokolwiek by to nie miało znaczyć) a co dla porządnego gangera było kompletnie niezrozumiałe i zupełnie niepotrzebne do szczęścia! Nie żeby to obchodziło Kausa...

“Co jeszcze … Magos Gladius Illustris Trinstal Avestur … Magos Technicus Irin Testore … system Tyestus, charakterystyka poszczególnych planet i miejscowa polityka … system Romanus i jego powiązania z Tyestusem … komisarz Avres Ranui … poszlaki wskazujące na obecność kultów … zamieszki i rozruchy … historia, zwłaszcza ataki i rajdy spoza systemu … ”

Wyglądało na to że Colette się dzisiaj nieźle napoci, nie tylko w łóżku…
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 07-02-2014, 00:31   #27
 
Avder's Avatar
 
Reputacja: 1 Avder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znanyAvder nie jest za bardzo znany
Stern uśmiechnął się sam do siebie, wiedział, że oznaczało to dobrze płatną, nie w pełni legalną ofertę, a właśnie takie był właśnie mile widziane, biorąc pod uwagę jego przestój w interesach. Nie miał w sumie specjalnie wyboru, potrzebował kredytów jak powietrza. Rzucił więc ochoczo
- Prowadź.
Chłopak zadowolony z reakcji Rugolo poderwał się z siedzenia i ruszył do wyjścia. Stern podążając za nim szybko się zorientował, że kierują swoje kroki ku jednemu z lądowisk stacji, ustawionego po przeciwnej stronie co to, które zajmował jego transportowiec. Rugolo doprowadzony został do jednego z niewielkich statków, które kursowały zazwyczaj tylko z planety na stację orbitalną, chociaż sądząc po stanie maszyny należała ona raczej do osoby, która może sobie na mechanika pozwolić.
Chłopak wszedł do środka żeby po chwili wyjść trzymając w garści kilka kredytów i oznajmić:
- Możesz wejść. Czeka już na ciebie.
Stern spojrzał jeszcze raz na statek, po czym ruszył. Nie miał takiego luksusu, aby narzekać na możliwą pracę, chociaż wszystko miało się okazać podczas czekającej go rozmowy…
… ale widok wnętrza statku nastawił go pozytywnie.
W środku wpierw natrafił na ochroniarza, który obejrzawszy go od góry do dołu, jakby był towarem, przepuścił go dalej. Tam zobaczył, że postarano się, aby pasażerowie nie mogli narzekać na wygody, a i bezpieczeństwo było zapewnione. Wygodne fotele po obu stronach, ukryty barek w jednej ze ścian, zupełnie jakby statek przystosowany był do dłuższych podróży. Na jednym z siedzisk zasiadał siwiejący mężczyzna około pięćdziesiątki, w schludnym, acz nie przesadnie bogatym ubraniu, pijący czerwony trunek z kielicha Zobaczywszy Rugolo uśmiechnął się szeroko.
- Pan Stern, jak mniemam? Ornetha? - zaproponował. - Ciepły.
- Chętnie - Odparł, nie pogardził darmowym trunkiem, szczególnie kiedy nie przelewało mu się, nawet jeśli oferta będzie nijaka, nie odejdzie w koncu z pustymi rękami.
- Tak więc? Podobno jest potrzeba moich skromnych usług. - Nie bardzo obchodziło go kim jest zleceniodawca, nie otrzymałby zresztą prawdziwych informacji jak to zwykle bywało w jego fachu, żadnych pytań, detale i zapłata, to wszystko co go interesowało.
Mężczyzna sięgnął ręką do ukrytego barku obok i wyjął z niego jeden kielich oraz karafkę czerwonego Ornetha. Zawartość parowała co oznaczało, że został on jeszcze niedawno podgrzany. Nalał go do kielicha wstał, aby podać trunek Rugolo.
- Potrzebuję transportu na Creę - odezwał się siadając. - Delikatna sytuacja polityczna między nią, a Pireusem wyklucza skorzystanie z rodzimych środków. Rozumie pan, dużo pytań i cała ta procedura… Do tego sam fakt, że wolałbym, aby zawartość transportu ominęła niechciane spojrzenia urzędników...
Nie spodziewał się niczego innego, mało obchodziły go polityczne gierki, jedyne co obchodziła sterna to ryzyko i zapłata, a właściwie, jak bardzo to ryzyko podbije stawkę. Zaczął więc ostrożnie.
- Jaki to towar? W jakiej ilości? I jak szybko musi się tam znaleźć? - Zapytał - No i oczywiście, o jakiej stawce rozmawiamy?
- Jest to broń, w ilości dwudziestu sztuk - wyjaśnił mężczyzna popijając Ornetha. - Pyta pan o stawkę… Myślałem o 2000 kredytów, po 100 za sztukę.
- Rozumiem - Odparł, zastanawiając się chwilę, rozsiadł się wygodniej i kontynuował - Jednak broń to gorący towar, jestem biznesmenem i wiem, że w ostatnich dniach takie zamówienia ceni się o wiele bardziej niż kilka kredytów. Jestem gotowy zastanowić się nad tą ofertą jeśli przyjmiemy cenę 500 kredytów od sztuki.
Mężczyzna spojrzał w trunek, jakby szukając w nim oparcia, po czym odparł:
- 500 to naprawdę spora suma. Rozumiem, ryzyko. Może dałoby się zbić cenę na, biorąc pod uwagę pańskie zastrzeżenia, 400 od sztuki?
- Oczywiście cena nie jest niska, ale nie wlicza się w nią jedynie transport, płaci pan za moje doświadczenie, pewny i szybki, a co najważniejsze bezpieczny oraz dyskretny transport. Jest to usługa która jest bardzo pożądana a jako, nie pochlebiając sobie, spec, jestem pewien, że spełnię wszelkie wymogi. Tak więc? -
Wyrecytował, wiedział, że 500 kredytów to kwota zupełnie nie przekracająca kieszeni tego gościa, rozmawiał już z takimi i wiedział doskonale, że im więcej mają, tym mniej zgodzą się wydać. Miał jednak swoją cenę.
Rozumiem, oczywiście rozumiem… - zamyślił się. - Czy jest jednak w stanie pan podać przykład podobnej transakcji, jaka zdarzyła się za pana udziałem?
- Niestety jak już mówiłem, detale moich klientów jak i transakcji są anonimowe, w tym biznesie ceni się tę dyskrecję. I właśnie to ma swoją cenę. Wymagam jedyne zapłaty, towaru, celu i nigdy się nie widzieliśmy. - Uśmiechnął się. - Tak więc, umowa stoi. 500 kredytów od sztuki i możemy dobijać targu.
Zapadło milczenie w trakcie którego mężczyzna wyraźnie rozważał i liczył. Czy mu się to opłaci? Czy lepiej szukać innego?
- I 500 to ostateczne słowo? Nawet nie 450?
- Och nie, nie jest to moje ostateczne słowo, zastanawiam się nad podbiciem stawki, wchodzą tutaj gierki polityczne a to w powiązaniu z bronią oznacza nie tylko niewygodne położenie ale również o wiele więcej komplikacji niż zwykle. - Uśmiechnął się perfidnie i wstał, złapał karafkę i dolał sobie. Nie odłożyl jej jednak spowrotem. - No i oczywiście zaliczka.
- Ile z tych 10.000? - zapytał najwyraźniej pogodziwszy się z opłatą 500 za sztukę.
- 25% - Skinął też w kierunku barku, dając do zrozumienia, że nie wypada odprawić gościa z pustą świeżo nabytą karafką.
- 25%... - mężczyźnie wyraźnie było ciężko przełknąć te sumy, ale pewnie obliczał też, że inny mógłby zażądać więcej. Trochę jakby pogrążony we własnych myślach, które zapętlały się wśród cyfr wziął karafkę od Rugolo i napełnił ją Ornethem, tyle że zimnym, i oddał Sternowi. - Transport będzie z powierzchni Pireusa na powierzchnię Crei.
Stern ukłonił się służalczo ale też ironicznie się uśmiechnął - Jak tylko otrzymam zaliczkę mogę ruszać. - Potrzebuje tylko więcej szczegółów.
- Zostaną one dostarczone wraz z zaliczką… Gdzie będzie można pana znaleźć? Pewnie jeszcze dziś się oba zjawią.
- Jak każdy szanujący się dżentelmen, będę oczekiwał wiadomości w barze. - Rzucił dobitnie odwracając się na pięcie i wymaszerował rzucając przez ramię - Miło było robić interesy!
Rugolo nie musiał czekać długo w barze na reakcję swojego pracodawcy. Do Sterna przybył niebawem posłaniec posiadający odpowiednią sumę, która miała być zaliczką oraz wytyczne. Rugolo miał wylądować na jednym z większych lądowisk Pireusu i stamtąd, z magazynu oznaczonego jako XXVev odebrać ładunek. Miał się powołać na nazwisko Tueson, chociaż było pewne, że służyło ono raczej za hasło, niż za realne miano.
Po załadowaniu na statek miał przebyć niedługą drogę na pobliską Creę i tam na następnym lądowisku w kolejnym magazynie, tym razem LVr, odnaleźć osobę imieniem Sameus, z którą już reszta transakcji zostanie dopełniona. Wtedy też miał otrzymać resztę zapłaty.
Prawdziwym wyzwaniem jednak było przedostać się przez kontrole....
- Czy są jakieś wątpliwości? - zapytał posłaniec, który przyniósł mu te wiadomości.
Rugolo z zadowoleniem zagarnął zaliczkę i zwrócił się do pośrednika - Powiedz szefowi żeby dostarczył na mój statek kilka skrzynek Ornethu, może i więcej, odstawie je do magazynu, w stanie… Prawie nie naruszonym - Dopił resztę trunku i wstał odprawiając posłańca bez dalszych wyjaśnień. Ruszył w stronę statku, musiał w końcu upewnić się, że jest w pełni sprawny.
Ku zadowoleniu Rugolo, statek został naprawiony i system nawigacyjny miał działać jak “nówka sztuka”, jak określił to mechanik przyjmując resztę sumy za naprawę. W tym niczym nie różnił się od Sterna- zaliczka, praca, reszta zapłaty. Oby tylko to, na co wydał ciężko zarobione fundusze okazało się warte tej ceny.
Pośrednik przekazał swojemu szefowi to, o co prosił go Rugolo, o czym mężczyzna przekonał się dość szybko, gdy na jego statek dostarczone zostało kilka skrzynek Ornethu. Przynajmniej w tej kwestii nie było większego problemu, a przynajmniej na to wyglądało.
Stern odebrał ładunek zgodnie umową i sprawnie rozlokował towar po licznych skrytkach znajdujących się na statku. Orneth służył jako przykrywka dla transportu, wszystko było przemyślane i starannie rozplanowane, jak zwykle, w końcu był profesjonalistą. Szybka odprawa i był w drodze. Nic nadzwyczajnego, dobra płaca, szybka robota. Statek zdawał się byćw pełni sprawny, nie wiedział czy pownien być zadowolony czy zdziwiony, nie mniej jednak był to wielki plus. Po lądowaniu na Crei sprawy jednak nieco sie skomplikowały, nadzór był wyraźnie zaostrzony i kontrolerzy nękani niekończącym się zrzędzeniem Sterna w końcu dali mu spokój. Pozostawało jedynie dostarczyć towar, Rugolo skierował się więc ku magazynowi LVr.
Lądowisko na Crei tętniło życiem. Jak to w Ulu, wszyscy gdzieś śpieszyli. Rozładowywano towar, przenoszono między statkami, naprawiano maszyny, rozmawiano w wolnych chwilach i wykłócano z urzędnikami. Nikt nie zwracał większej uwagi na jednego Sterna i jego statek, który wszak przeszedł konieczne kontrole. Wystarczyło tylko zakończyć interesy.
Ale, och, dopiero na Crei zaczynało być nieprzyjemnie…
Już lądując Stern wiedział, że warunki na tej planecie różnią się od tych, jakie pozostawił na Pireusie, kiedy tylko widok zaczęły mu przesłaniać ciężkie, śnieżne chmury. Nie spodziewał się jednak, że na zewnątrz będzie jeszcze mniej różowo. Zabrał ze sobą ciepłe ubranie, ale to, czego doświadczył uświadomiło mu, że mógł się przygotować lepiej. Wszechobecny ziąb Crei przywitał go z otwartymi ramionami sprawiając, że Rugolo posłał pod nosem przekleństwo skierowane na wieczną zimę tej planety.
Ruszył szybko w poszukiwaniu magazynu chowając ręce do kieszeni. Nie szukał na szczęście długo.
Magazyn, do którego dotarł Rugolo niczym się nie wyróżniał na tle pozostałych. Równie nijaki, równie brudny i oblepiony śniegiem. Stern bez namysłu pchnął boczne drzwi magazynu, aby znaleźć się wśród kontenerów, które zasnuwały pomieszczenie magazynowe. Rozejrzał się, aby zobaczyć zgromadzonych pośród kontenerów pięciu… sześciu mężczyzn, którzy przerwali rozmowy widząc wejście gościa. Jeden z nich dość młody, jasny blondyn o niebieskich oczach ruszył w stronę Rugolo.
- Jaki masz interes? - zapytał podchodząc bliżej.
- Szukam Sameusa - Odparł niedbale.
- To ja - odparł blondyn i przymrużył oczy. - O co chodzi?
- No cóż, przyszedłem po resztę zapłaty - uśmiechnął się Stern - Reszty powinieneś się domyślić. Wyglądasz na bystrzaka.
- Zanim dostaniesz zapłatę chcemy zobaczyć towar.
- Myślę, że sam sobie poradzisz, chyba, że potrzebujesz kolegów do pomocy w liczeniu? - zaśmiał się ironicznie i odwrócił wskazując zapraszającym gestem w stronę drzwi.
Mężczyzna parsknął bynajmniej nie rozbawiony “żartem” Rugolo. Jego kompani poruszyli się, ale nie podeszli bliżej, zadowalając się jedynie obserwacją przemytnika.
- Prowadź więc - odezwał się Sameus i ruszył za Sternem.
Rugolo zaprowadził Sameusa na swój statek. Tam zaczął prezentować przemyconą broń mężczyźnie, który sprawdził jej kompletność.Niezbyt spodobało mu się, że została ona wyjęta z oryginalnego kontenera, ale zamilkł, kiedy Stern powiedział wprost, że tylko w takiej formie mógł ją ukryć.
Wtedy też Rugolo mógł ponownie przyjrzeć się broni.
Wyglądała ona... zwyczajnie, chociaż wyraźnie miała pochodzenie wojskowe. Pistolety boltowe, karabiny laserowe. Oczywiście wszystkie miały zatarte numery seryjne, ale to nikogo nie powinno dziwić. Tym, co rzuciło się w oczy było pozbawienie wszystkich egzemplarzy symbolu Aquilii. Nie była to jednak sprawa Sterna, nieprawdaż?
Po przeprowadzeniu inspekcji Sameus zarządził transport broni i wraz nim oraz ze Sternem wrócili do magazynu.
- Zaraz dostaniesz swoje 6000 - odezwał się Sameus prowadząc Rugolo na tyły magazynu.
- 7500 jak mniemam - odrzucił Stern przeciągając się. Bardzo nie chciałby pociągać sznurków i wyciągać z nory starych dłużników żeby wyciągnąć całość swojej zapłaty, w tym fachu trzeba było umieć sobie poradzić. Uśmiechnął się do siebie czując jak pistolet laserowy odciska mu sie na boku.
- 7500? Jestem pewien, że słyszałem o 6000 - odparł Sameus i wszedł do wydzielonej niewielkiej przestrzeni magazynu, która służyła za stróżówkę.
- Liczy się to o czym ja słyszałem - rzucił niedbale rozglądając się wokół i stukając niecierpliwie palcami o udo.
- Wiesz, tylko ty możesz to mówić, aby ugrać więcej, niż było omawiane. - mężczyzna stanął przy biurku, jedynym meblu prócz dwóch krzeseł, jakie zajmowały prawie całą powierzchnię tego miejsca.
- 7500 - Uśmiechnął się kwaśno wyraźnie oczekująć zapłaty.
Mężczyzna schylił się i otworzył kluczem szafkę biurka wyjmując z niej zadowalająco ciężką kasetkę, którą niedbale położył na blacie.
- Przelicz.
Stern wzdruszył ramionami i zabrał się do przeliczania.
Kiedy przeliczał usłyszał za sobą kroki, które ustały niedaleko wejścia, Sameus jednak nie poruszył się. Pieniędzy zaś, już na pierwszy rzut oka wydawało się być za mało.
Rugolo wyprostował się niezadowolony i rzucił - Mam nadzieję, że twój znajomy jest tutaj żeby dostarczyć resztę zapłaty.
- Jest tutaj, aby pomóc ci wyperswadować, że tyle ile dostałeś to wystarczająca suma - odparł całkowicie spokojnie Sameus.
Stern wściekły niepotrzebnym opóźnieniem, wyćwiczonym ruchem sięgnął pod płaszcz wyszarpnąl pistolet i strzelił w kolano półgłówka przed sobą.
Oddany strzał trafił gładko do celu, przestrzeliwując kolano mężczyzny i sprawiając, że padł on jak długi na podłogę z okrzykiem bólu. Poruszenie za Rugolo świadczyło jednak o tym, że to nie pójdzie tak łatwo. Stern jednak był przygotowany na kłopoty. Od razu po oddanym, celnym strzale skoczył za biurko, które mogło mu dać prowizoryczną ochronę… przynajmniej na jakiś czas.
Zobaczył na wprost stojącego z pistolerem laserowym mężczyznę, którego już widział w magazynie, jak i przy załadunku broni. Powstawało pytanie… Co teraz? Nie będzie w stanie bronić się przed wszystkimi… a przynajmniej nie długo.
Rugolo nie zamierzał pogrywać z bezmózgimi oprychami, strzelił w kierunku drzwi, drugą ręką wciskając kciuk w rane psotrzałową idioty za sobą. - No kolego, albo nas stąd wyprowadzisz albo inaczej sobie porozmawiamy. - Przekręcił kciuk wsłuchując się w okrzyk bólu.
- Jak mam cię, kurwa, wyprowadzić w tym stanie?! - krzyknął zbolałym głosem Sameus, jednocześnie patrząc w stronę drzwi. Strzał ominął drugiego mężczyznę, który teraz chował się za ścianą.
- Jesteś bystrym chłopakiem, odwołaj resztę kretynów - Wcisnął kciuk głębiej i wykorzystując nieobecność drugiego szybko obszukał lężącego za nim żałosnego osobnika.
- Kestor! Każ im… - krzyknął głośno. W tym samym momencie Rugolo zorientował się, że Sameus sięga do swojego boku i wysuwa z kabury pistolet… ale wtedy…
Wtedy wszystko stanęło na głowie, kiedy magazynem rozległy się okrzyki:
- ADEPTUS ARBITES! PODDAĆ SIĘ!
- NA ZIEMIĘ, RZUCIĆ BROŃ!
I rozległy się strzały.
Stern wymierzył w leżącego na ziemi oszusta i strzelił mu między oczy po czym odrzucił pistolet na bok, ale nadal w zasięgu ręki i ukrył się za biurkiem.
Ten, który skrywał się za drzwiami musiał być dobrze zdezorientowany… pewnie podobnie jak i czterech pozostałych mężczyzn, którzy jeszcze przed chwilą kręcili się po magazynie. Nie próbował on wejść do pomieszczenia, w którym za biurkiem skrywał się Rugolo ani strzelać do środka, więc najwyraźniej porzucił uznawanie Sterna za najważniejsze zagrożenie. Rugolo nie potrafił stwierdzić czy ten osobnik odszedł z tej pozycji w poszukiwaniu kryjówki lub, w bardziej brawurowej wersji, lepszego miejsca do ostrzelania Arbites… chyba, że poszukiwał drogi ucieczki z tego metalowego kontenera. Stern nie był pewien czy prócz wejścia, którym się tu dostał istniało inne, boczne.
Strzelanina rozgorzała na dobre, ale trwało to zaledwie chwilę. W końcu strzały stały się rzadsze i więcej było słychać krzyków i żądań o poddanie się oraz pośpiesznych kroków. Rugolo usłyszał ostrożne kroki zbliżające się do pomieszczenia. Zatrzymały się one przy wejściu, po czym skierowały w stronę biurka, a kiedy zbliżyły się dostatecznie i obeszły biurko Stern zobaczył czarny uniform Adeptus Arbites… i sam został zauważony. Arbites wycelował w niego z broni.
- Na ziemię!
- Znowu to samo - mruknął do siebie Stern i przetoczył się pretensjonalnie na ziemię niezadowolony - Spokojnie, spokojnie, mam problemy z plecami. - Rzucił cynicznie.
Arbiter szarpnął ręce Rugolo na plecy i po chwili Stern poczuł, jak jest skuwany.
- Byłeś mądrzejszy od swoich kolegów - mruknął Arbiter stawiając go na nogi.
Ten jedynie prychnął pod nosem i przeciągnął się w miarę możliwości.
Rugolo został wyprowadzony z pomieszczenia. W magazynie aż roiło się od Arbites, co mogło oznaczać, że akcja miała szczególny priorytet… Stern będąc prowadzonym w stronę wyjścia naliczył jeszcze dwóch żywych, pojmanych mężczyzn chociaż żaden z tej dwójki nie wyszedł bez rany. Niezadowolony z tego wszystkiego wyprowadzony został na zewnątrz i od razu przywitany lodowatym wiatrem, który przeniósł na niego płatki śniegu, jakby sama Crea żartowała sobie z jego położenia. Widząc transportowiec Arbites wykonany na wzór Rhino mógł pocieszać się tylko jednym. W środku nie będzie śniegu...
 
__________________
Ave Sanguinus.
Avder jest offline  
Stary 07-02-2014, 21:39   #28
 
MadWolf's Avatar
 
Reputacja: 1 MadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znanyMadWolf wkrótce będzie znany
Przed Świątynią zwycięskiego Imperatora znajdował się nieduży placyk, od którego w cztery strony odchodziły wąskie, zatłoczone uliczki, w których jednak znajdywało się najwyraźniej wystarczająco miejsca, aby pomieścić obskurne stragany i zaczepiających przechodniów kupców.. o złodziejach nie wspominając. Naokoło gnieździły się ogromne bloki mieszkalne, wszystkie o standardzie niższym, niż ten, do którego przyzwyczajeni byli mieszkańcy lepszych partii Ula.
Fakt, że nikt nie zareagował na zdarzenie, a przynajmniej nie zrozumiał tego, co się dzieje, świadczył, że strzał musiał zostać wyciszony, chociaż gwar tej masy ludzkiej musiał także skutecznie wszystko zagłuszać.
Po terenie świątyni krążyli strażnicy, ale żaden z nich nie był obecny wystarczająco blisko Gnaeusa w czasie próby zamachu.

W jednej chwili z głowy skryby uleciały wszystkie myśli o dochodzeniu i jego komplikacjach. Nagle nie był już śledczym w sprawie o morderstwo, a pionkiem w morderczej grze o przetrwanie i wcale nie odpowiadała mu rola zwierzyny.
Gnaeus bez zastanowienia rzucił się pomiędzy przekraczających plac przechodniów, którzy nie rozumiejąc jeszcze co zaszło zwracali się w stronę bramy świątyni. O tyle ułatwiało mu to zadanie że mógł planować swą drogę na kilka chwil naprzód, lawirując przez gwarny tłum. Ludzie rozdarci między ciekawością, a instynktowną chęcią ucieczki poruszali się jak w zwolnionym tempie, niemal sparaliżowani przez nieumiejętność podjęcia decyzji. Akolita przebiegł w ten sposób niemal ćwierć placu zanim, niczym na niewidzialny znak, gapie zerwali się do szaleńczego biegu. Wypełniający plac przechodnie którzy nie byli w pobliżu zdarzenia i nie mieli pojęcia co zaszło, rozglądali się trwożnie i po chwili wahania przyłączali do biegnących. Bezrozumna panika rozszerzała się niczym pożar.
Dziękując Imperatorowi Gnaeus dopadł do boku mozolnie przepychającej się przez tłum ciężarówki i przez chwilę szedł równo z nią, korzystając z tej wygodnej osłony. Przez kilka uderzeń serca patrzył obojętnie jak niektórzy z obywateli uciekali wprost ku miejscu zbrodni, podczas gdy inni wpadali na nich próbując jak najszybciej się od niego oddalić. Tłum kotłował się wokół gdy po kilku krokach skryba zanurkował pod wysoki pojazd, by wynurzyć się pomiędzy zdezorientowanymi przekupniami stojącymi po drugiej stronie. Przepchnął się między przekrzykującymi się mężczyznami i włączył na chwilę w grupkę pielgrzymów zmierzających do najbliższej ulicy wychodzącej z placu, po czym ruszył pędem przez z wolna pustoszejący plac. Rozgniewane twarze potrącanych ludzi rozmazywały mu się przed oczami gdy biegł zygzakując i rzucając okazjonalne spojrzenia na górujące przed nim budynki. Modlił się przy tym by snajper nie odważył się strzelać w tłoczących się przechodniów…
Morderca zapewne był dość zdezorientowany sytuacją. W jednej chwili miał przed sobą swój cel, żeby w drugiej zniknął on mu z pola widzenia, rozmywając się pomiędzy innymi ludźmi. Gnaeusowi wydawało się jednak, że nie rozpoczął on ostrzału tłumu, najwyraźniej chcąc namierzyć swój cel na bardziej dogodnej pozycji.
Ale na to skryba pozwolić nie mógł.
Biegnąc, lawirując i skrywając się najwyraźniej popsuł zabójcy szyki. Rzucał jednakże także spojrzenia ku górze poszukując sprawcy… W niektórych z okien pojawili się ludzie zaalarmowani chaosem, jaki się tam rozpętał, ale… Był ktoś jeszcze. W jednym z okien zobaczył błysk, a później ubraną na czarno postać, która uważnie rozglądała się po placu przez wizjer swojego karabinu snajperskiego…
Było tylko kwestią czasu, jak szybko znajdzie ona Gnaeusa.
Gnaeus miał teraz dwa wyjścia. Mógł próbować uciec lub stawić czoło zabójcy. Był w końcu akolitą inkwizycyjnym, kandydatem na Inkwizytora i nie darowałby sobie, gdyby pozostawił sprawę samej sobie. Na pewno, nawet jeżeli zabójca nie był związany ze sprawą dotyczącą Visiusa Morene, ktoś miał coś do samego Gnaeusa, a tego nie można było pominąć. W końcu jeżeli nie dziś to może za kilka dni nie sprzyjałoby skrybie takie szczęście czy Łaska Imperatora, aby uniknąć kolejnego snajperskiego zamachu. Z takimi myślami szybko obliczył piętro i postarał się zapamiętać okno, po czym wpadł do środka kompleksu mieszkalnego. Dostał się na dwudzieste piętro. znalazł się na długim korytarzu, po którego obu stronach znajdowały się mieszkania. Sam korytarz był w dość opłakanym stanie- farba schodziła ze ścian, tynk tu i ówdzie odpadł, a na kamiennej posadzce walały się rozbite butelki i inne śmieci, ale na co można było liczyć więcej?
Stanął w końcu przed drzwiami, które powinny go zaprowadzić wprost do snajpera i do konfrontacji.
 
__________________
Sorry, ale teraz to czytam już tylko własne posty...
MadWolf jest offline  
Stary 10-02-2014, 10:02   #29
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
- Próbuję się stąd wydostać… - odpowiedziała odruchowo, zastygając w bezruchu i wpatrując się błagalnie w twarz chłopaka.
- Kim jesteś i dlaczego tu przylazłaś? - nie odpuszczał chłopak. - Ostatnio was tu coraz więcej…
- Nas…? Coraz więcej…? - psykerka zmarszczyła brwi - Jestem Sybil. Przyszłam tu, bo miałam nadzieję na znalezienie czegoś, co pozwoli schwytać mordercę mojego… przyjaciela. A Ty? Mieszkasz tu? - rozluźniła się nieco, ale nadal była gotowa w każdej chwili uciekać… gdyby chłopak postanowił jednak skończyć tę rozmowę raz na zawsze.
- Mordercę przyjaciela? I szukasz po kanałach? - zapytał nieufnie chłopak.
- Nie tylko ja… - dziewczyna rozejrzała się ponuro i zamilkła na dłuższą chwilę, nasłuchując. W końcu skupiła spojrzenie na chłopaku - Spory oddział Arbites się tu kręci. - powiedziała z naciskiem.
- Arbites… - chłopak skrzywił się, ale po chwili odparł twardo. - Skąd mam mieć pewność, że to nie ciebie szukają?
- Szukają wszystkich, których uda im się znaleźć. - Sybil uśmiechnęła się nieprzyjemnie - Z tego, co udało mi się podsłuchać, sami nie wiedzą, po co tu są. Ale możesz mi wierzyć… jeśli znajdą mnie, znajdą i Ciebie. A wtedy zabiorą nas oboje.
Chłopak skrzywił się. Najwyraźnej, co nie było dziwne, nie widziało mu się oddanie w ręce Arbites i zaciągnięcie do ich twierdzy.
- Pójdziesz ze mną - oświadczył chłopak.
- Dokąd? - tego się nie spodziewała - Po co...? Jeśli pozwolisz mi stąd wyjść, zapomnę, że Cię tu widziałam.
- Nie ufam ci. - odparł chłopak. - Za duży ruch ostatnio w kanałach i nie wiem, czy nie jesteś jednym z jego elementów.
- W takim razie w porządku. - psykerka nagle dała za wygraną - Powiedz tylko, dokąd zamierzasz mnie zaprowadzić… wyobraź sobie, że ja Tobie też nie ufam. - dodała z przekąsem.
- Do osób, które ten ruch niepokoi, do osób jak ja - stwierdził chłopak.
- Dużo Was tu mieszka? - dziewczyna wolnym krokiem podeszła do chłopaka, czekając, aż ruszy we właściwą stronę - Od kiedy zaczął się tutaj wmożony ruch?
- Oddaj najpierw broń. Nie zamierzam ryzykować zaufania ci.
- Skąd mam wiedzieć, że nie poprowadzisz mnie w pułapkę? - Sybilla zmarszczyła brwi - Nie zamierzam szwendać się bez broni po kanałach.
- Jeżeli nie masz nic na sumieniu, broń zostanie ci oddana. Ja nie mam zamiaru ryzykować, że ty mi strzelisz w plecy podczas drogi.
Psykerka niechętnie sięgnęła po pistolet, ale zatrzymała się w pół ruchu.
- Najpierw przestań do mnie celować i zabezpiecz swój. Ja też nie zamierzam ryzykować bez powodu.
- Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to dawno. W kanałach dzieją się ostatnio niepokojące rzeczy, więc musisz zrozumieć moją nieufność. Przestanę celować, ale nie zabezpieczę. To niezdrowe tutaj. - opuścił broń.
Wiedziała, że nic więcej już nie ugra, więc zacisnąwszy usta w wąską kreskę, bez słowa podała chopakowi zabezpieczoną broń. Miała co prawda jeszcze nóż, ale było to marne pocieszenie. Jedyne, co mogła teraz zrobić, to dać się poprowadzić… i przesłuchać. Może przy okazji dowie się czegoś, co będzie miało dla niej jakąś wartość? Może spotka tam też Asladera?
- Odpowiadając na twoje pytanie - zaczął. - Mieszka nas tu wystarczająco. Jest tu cieplej, niż na górze i… sama zobaczysz. - ruszył w kierunku, z którego przyszedł, co pewien czas zerkając, czy Sybil idzie za nim. - Dlaczego tutaj szukałaś zabójcy?
- Nie zabójcy, tylko wskazówek. - poprawiła go - Dowiedziałam się, że dzieją się tu dziwne rzeczy. Że to miejsce jest… niebezpieczne… omijane nawet przez miejscowe gangi. - wzruszyła ramionami, choć on nie mógł tego zobaczyć - Poza tym… nie przyszłam tu sama. Ale pogubiliśmy się, kiedy pojawili się Arbites...
- To miejsce faktycznie nie jest bezpieczne, ale kanały nigdy nie należały do bezpiecznych. Teraz po prostu zrobiło się… gorzej.
- A nie natrafiliście na ślady… krwi? - psykerka ostrożnie dobierała słowa, świadoma, że wchodzi na niepewny grunt.
- Natrafiliśmy na różne… rzeczy - odparł chłopak równie ostrożnie. - Normalnie tutaj nie byłoby to zdziwieniem. Ludzie wyrzucają naprawdę różne rzeczy i sprawy do kanałów, ale jak mówiłem. Wzmożony ruch…
- Właśnie tego tu szukałam… Macie te… rzeczy... tam, dokąd idziemy?
- Na razie nie powinno cię to interesować, póki nie wyjaśnimy sobie paru spraw - zerknął do tyłu na Sybil. - Kim ty w sumie jesteś?
- Mam na imię Sybil. - uśmiechnęła się - Tyle na razie powinno Ci wystarczyć.
- Arnelius - mruknął chłopak. - A sądzę, że dla osób, do których idziemy, nie będzie to wystarczające.
Droga, jaką Arnelius prowadził Sybil była naprawdę zawiła. Psykerka szybko zorientowała się, że nie jest w stanie odtworzyć trasy jaką się przemieścili od punktu, w którym spotkała chłopaka. Równie szybko też mogła dojść do wniosku, iż jej przewodnik wytycza taką drogę, aby zmylić ją co do kierunku, aby na pewno nie mogła drugi raz podążyć tymi krokami.
Albo, aby nie mogła uciec…
W końcu otoczenie zaczęło się zmieniać.
Arnelius poprowadził ją zawiłymi korytarzami, w których jednak nie płynęły ścieki, jednak mimo ich braku i braku ciepła, które z nich odchodziło, temperatura zdawała się wzrastać. Początkowo Sybil nie wiedziała za jaką sprawą, ale po chwili zrozumiała, kiedy zobaczyła przewody grzewcze. Czy mając do wyboru mrozy Crei też by nie wybrała sobie takiego ciepłego otoczenia za dom?
Chłopak pokrążył jeszcze trochę zanim dotarli do celu, którym okazło się sporych rozmiarów pomieszczenie, jakie zostało w całości zagospodarowane przez nowych lokatorów. Sybil zobaczyła posłania złożone z kocy, czasem jakiś spiworów. Wszędzie walały się worki pełne zapewne dóbr tych ludzi. Zobaczyła też kilka niewielkich skrzyń pełniących rolę prowizorycznych stolików.
Ale największym odkryciem byli sami ci ludzie.
Sybil na pierwszy rzut oka zobaczyła około kilkunastu osób, w tym także dzieci. Czy młodsi, czy starsi mieli oni wspólne cechy. Wszyscy odziani byli w ubrania, mówiąc delikatnie, biedne, różne na poziomie zniszczenia, ubrudzenia i widocznych prób załatania. Wyglądało na to, że każdy był ubrany w to, co akurat udało się zdobyć. Mimo, że czystość nie była tu priorytetem Sybil szybko zauważyła, że pomimo wszystkiego ci ludzie nie przymierali głodem, choć byli dość chudzi, a i dzieci wyglądały na dość poprawnie odżywione.
Większość tych ludzi jak tylko weszła wraz z Arneliusem spojrzała w ich stronę i gdy tylko zrozumieli, że pojawił się ktoś obcy nie spuszczali psykerki z oczu. Arnelius wprowadził psykerkę między ludzi i kazał jej poczekać, aż nie wróci (a obserwujące ją oczy skutecznie dawały pewność, że nigdzie nie ucieknie), po czym udał się do swoich i zaczął rozmawiać z rosłym mężczyzną o trochę dłuższych, czarnych włosach i zaniedbanym zaroście. Jego koszula tak naprawdę była zlepkiem dwóch poplamionych koszul zszytych razem, chociaż obu ciemnoszarych… o ile taki był ich naturalny kolor.
Po chwili rozmowy Arnelius wraz z tym mężczyzną wrócił do Sybil.
- W tych kanałach robi się coraz dziwniej. Najpierw tamto, a teraz nawet Arbites i błąkająca się po ściekach panna… Szaleństwo. - ku zaskoczeniu Sybil mężczyzna miał zadziwiająco łagodny i przyjemny głos, a jego dykcja była nienaganna.
- Tamto...? - dziewczyna wpatrzyła się w brodacza i zerkając przelotnie na chłopaka, dodała - Gdyby Arnelius nie uparł się, że mam pójść z nim, już by mnie tu nie było.
- Arnelius dobrze zrobił. Widzisz, zbyt wiele osób kręci się po ściekach, osób niebezpiecznych, których lepiej omijać. Rodzą się same pytania, a my potrzebujemy odpowiedzi. Chłopak postąpił ryzykownie, ale myślał o dobru ogółu. - spojrzał uważniej na Sybil. - Często tu przebywasz?
- Jestem tu pierwszy raz. - odpowiedziała spokojnie, patrząc mężczyźnie prosto w oczy - I mam nadzieję, że ostatni. - dodała cicho.
- Kim jesteś? Nie chodzi mi o imię. Zwykłego mieszkańca Dolnego Ula nie przywiałoby do ścieków i błąkania się w tamtych rejonach.
Dziewczyna westchnęła z rezygnacją i powoli sięgnęła do wewnętrznej kieszeni kurty, by wyjąć z niej medalion.
- Nazywam się Sybilla Hoeren, jestem psykerką w służbie Inkwizycji. Inkwizytor Morene, z którym przyleciałam na Creę, został zamordowany… a jeden z tropów prowadził też tu, do kanałów. Nie było łatwo, by się tutaj dostać… przyszłam tu na prośbę przyjaciela, ale się pogubiliśmy. - mówiła cicho i spokojnie, otwarcie patrząc brodaczowi w oczy.
Mężczyzna, z którym rozmawiała, wydawał się poruszony, chociaż ciężko było określić jakie dokładniej szarpały nim emocje. Pobliscy bezdomni spojrzeli na niego uważniej, a widząc, co Sybil wyjęła z kieszeni kurty, zaczęli szeptać między sobą. Reakcja brodacza była w pełni zrozumiała. Z jednej strony miał teraz do czynienia z psykerem, jednak z drugiej był to psyker Inkwizycji, co dawało kłopotliwą mieszankę, jako że sprawa dotyczyła Świętego Oficjum. Skrzywił się on i dobierając ostrożnie słowa odparł cicho:
- I znaleźliście coś? Skąd pewność, że akurat tutaj coś mogło być?
- Salę, w której ktoś malował dziwne wzory krwią. - medalion na powrót zniknął w wewnętrznej kieszeni - Musimy rozmawiać tu… przy wszystkich?
Brodacz skinął ręką, aby psykerka poszła za nim i nakazał Arneliusowi, aby pozostał.
- Chodź - rzucił mężczyzna i oddalił się w stronę jednego z korytarzy, który jak się okazało prowadził do kolejnego, już mniejszego, pomieszczenia. Zatrzymał się tam i odczekał na Sybil, a gdy zjawiła się, zapytał:
- Znaleźliście kogoś?
- W tej sali nie. Ale nie zdążyłam wszystkiego… zbadać. Musieliśmy uciekać… dlaczego pytasz? Widzieliście tu kogoś?
- Widzieliśmy efekty czyiś działań. Porzucone zwłoki tych, którzy najwyraźniej podeszli za blisko do tego miejsca… Nigdy nikt nikogo nie zauważył, a przynajmniej nie pożył na tyle długo, aby o tym opowiedzieć.
- W Górnym Ulu zamordowano co najmniej dwie osoby, jedną z nich jest mój były przełożony. Oba morderstwa łączy krew, dziwne wizje i dziwne znaki. Podobne do tych, które dziś widziałam w tamtej sali… - zadrżała mimowolnie, choć w małym pomieszczeniu panowało przyjemne ciepło - ...ostatnio widuję zdecydowanie zbyt wiele krwi. Ktokolwiek to zrobił… jest piekielnie niebezpieczny.
- Dlatego nie zapuszczamy się w tamte rejony, a na pewno nie będziemy, skoro Adeptus Arbites zaczęło się nimi interesować. Zakładam, że Sędziowie nie wiedzieli o waszym zainteresowaniu tamtym miejscem?
- Nasze zainteresowanie miało naturę… prywatną. - niechętnie przyznała Sybil - Ale i tak współpraca nam się nie układała.
- Mam nadzieję, że nie jest zamiarem Inkwizycji plątać się dalej po tych kanałach - odezwał się chłodno mężczyzna. - To niebezpieczne miejsce dla tych, którzy nie znają jego praw i dróg.
Psykerka wzruszyła ramionami - Nie wiem, co Arbites tu znajdą, jeśli w ogóle znajdą cokolwiek. Słyszałam wybuch… nie wiem, co się stało. Może się okazać, że w kanałach zrobi się nagle bardzo tłoczno.
- Jeżeli ci, których poszukują nie zechcą zostać znalezieni, to nie zostaną. To miejsce potrafi ukryć każdego przed niepożądanymi spojrzeniami i zgubić tego, który nie potrafi się po nim poruszać.
- Jak to się stało, że tu trafiłeś? Kim właściwie jesteś… byłeś? - psykerka dała wreszcie upust swojej ciekawości.
Mężczyzna spojrzał na psykerkę zaskoczony.
- Skąd to pytanie?
Wzruszyła ramionami, choć na jej ustach błąkał się lekki uśmiech.
- Nie jesteś stąd, chociaż ubierasz się i wyglądasz tak, jak reszta. To widać, choć bardzo starasz się to ukryć. - zaryzykowała.
- Nie każdy urodził się w tych warunkach - odparł mężczyzna. - Ja… Ja byłem częścią Administratum, które potrafi dobitnie wyrażać niezadowolenie z powodu błędów.
- Dlaczego więc jesteś tutaj?
- Moim błędem było zadarcie z nieodpowiednią osobą i za ten błąd słono zapłaciłem… a tutaj czuję się bezpieczny.
- Co zamierzasz ze mną zrobić? - wyglądało na to, że nie dowie się wiele więcej o przeszłości tego człowieka, więc dalsze wypytywanie nie było sensu. Miała teraz ważniejsze rzeczy na głowie.
Mężczyzna skrzywił się.
- Należysz do Inkwizycji, a nam nie trzeba jeszcze wałęsających się po tych tunelach członków Oficjum. Puszczę cię, ale nie chcę cię więcej widzieć w tych rejonach… bo może być różnie następnym razem.
- Arnelius mówił, że znajdowaliście w tunelach różne… rzeczy. Mogłabym je zobaczyć… dotknąć ich? - zapytała z wahaniem - Wierz mi, nie zamierzam tu wracać. Ale skoro już tu jestem… ten, którego szukamy, jest bardzo niebezpieczny. Cenna jest każda wskazówka, która pomoże nam go… znaleźć.
- Mogło mu chodzić o… ciała bardzo… okaleczone - zastanowił się. - Chociaż… Tak, znaleźliśmy jedną rzecz. - podszedł do jednego z worków rzuconego niedbale na ziemię. Przez chwilę szukał w nim czegoś, aby w końcu wyciągnąć coś, co ukrył w dłoni. Podszedł do Sybil. - Nieopodal jednego z ciał znaleźliśmy to.
Otworzył dłoń i oczom psykerki ukazał się wisiorek o zerwanym łańcuszku. Przedstawiał on białą gwiazdę.
- Mogę go… potrzymać? - sama gwiazda niewiele jej mówiła… ale może uda jej się coś zobaczyć…
- Tak. Nam na nic i tak się nie przyda. - mężczyzna podał wisiorek Sybil.
- Dziękuję. - na twarzy psykerki odbiło się zaskoczenie, ale też wdzięczność. Westchnęła i schowała zawieszkę do wewnętrznej kieszeni kurtki.
- Gdybyś mógł wysłać ze mną przewodnika… powinnam już wrócić do domu. Zanim zaczną mnie szukać. - uśmiechnęła się krzywo i wyciągnęła rękę do brodacza - Jeszcze raz dziękuję za… wyrozumiałość. Postaram się, byśmy się więcej nie spotkali.
- Arnelius poprowadzi cię do najbliższego wyjścia - mężczyzna przywołał chłopaka. - Też mam taką nadzieję, że nie będzie drugiego spotkania… Inkwizycja nie jest czymś, co chcę widzieć przy nas.
Chłopak poprowadził Sybil odprowadzaną przez wiele oczu bezdomnych. Psykerka zorientowała się, że tak jak ostatnim razem dużo kluczyli, ale w końcu została doprowadzona do wyjścia ze ścieków. Arnelius, jak tylko doszli do drabinki przy studzience wycofał się i zniknął jej z oczu.
Sybil znalazła się w nieznanym jej rejonie Ula, w ciemności nocy. Trochę jej zajęło rozeznanie się, szczególnie, że musiała błądzić, jednak w końcu udało jej się dotrzeć do Średniego Ula, a stamtąd poszło już łatwo. Dochodząc do posiadłości rozmyślała o tym, gdzie podział się Aslader. Czy go złapali? A może wciąż błąkał się po kanałach? Wiedziała jedno - kto jak kto, ale on potrafił zadbać o siebie.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline  
Stary 14-02-2014, 02:16   #30
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
(...) Czy możemy pozwolić, aby panoszyła się rozsiewając zepsucie i herezję, ścigała wiernych jak ta sfora psów zakutych w czarne pancerze?






Rugolo Stern
I Twierdza-Posterunek Adeptus Arbites na Crei


Zawsze mogło być gorzej…
Prawda?
Rugolo siedział pod ścianą w ciasnej celi, w której jedynym źródłem światła było blade, boczne światło, jednak to nie niewygody sprawiały, że Rugolo czuł się niepewnie w tym pomieszczeniu. To nieprzyjazne spojrzenia dwóch siedzących wraz z nim w celi mężczyzn, którzy wyszli z tej strzelaniny żywi sprawiało, że atmosfera była napięta… Może nawet za bardzo… ale czy to tak naprawdę obchodziło przemytnka? Gorszą sprawą było to, że teraz siedział pod kluczem Arbites, a to nigdy nie wróżyło niczego dobrego.
Kiedy zostali przywiezieni na posterunek od razu został on zabrany do celi. Oczywiście przeszukali go, zabierając mu tak naprawdę wszystko, jak i zainteresowali się papierami tożsamości, które przy sobie miał. Nie wdawali się jednak w niepotrzebne rozmowy, najwyraźniej zostawiając całą zabawę komuś wyżej. Ta dwójka, z którą teraz siedział w tej małej przestrzeni, najpierw musiała zostać opatrzona przez medyka, bo zostali wciśnięci do tej celi jakiś czas później, a ich obrażenia najwyraźniej nie były na tyle poważne. Fartowne bękarty.
Jeden z mężczyzn poruszył się niespokojnie i patrząc uważnie na Rugolo wzinął dłonie w pięści.
- Jesteś ich informatorem? - warknął. - Ty ich na nas zesłałeś. - w tym zdaniu nie było bynajmniej pytania.
Tak, kategorycznie ich obrażenia nie były poważne.
Zanim jednak sytuacja zaczęła rozwijać się niepomyślnie dla Sterna cała trójka zobaczyła, jak drzwi do celi zostają otwarte i w wejściu pojawia się zakuty w czarną zbroję Arbites.
- Stern. Wstawaj, jesteś pierwszy.

***

Sala przesłuchań nie różniła się dużo od sobie podobnych. Rugolo siedział przy stole rozglądając się ze znudzeniem po otoczeniu, które jednak nie dawało żadnego punktu zaczepienia. Znajdował się tutaj na razie sam na sam z Arbitrem, który go przyprowadził z celi, a teraz pilnował go najpewniej do czasu przybycia przesłuchującego.
Były oczywiście także kamery.
Rugolo spojrzał w stronę jednej z nich nie mając złudzeń, co do ich funkcji. Chodziło tylko o kontrolę podejrzanego nie zaś o zapewnienie mu bezpieczeństwa poprzez kontrolę Arbites. To nie tak działało.
W końcu drzwi do sali otworzyły się i do środka wszedł mężczyzna w sile wieku o jasnych, krótkich blond włosach i bystrym spojrzeniu niebieskich oczu. W dłoni trzymał szarą teczkę, która oznaczona była jedynie cyframi.
Skinął głową znajdującemu się w środku drugiemu Arbites, a ten bez słowa opuścił pomieszczenie. Blondwłosy Arbites natomiast zajął miejsce naprzeciw Sterna i spokojnym głosem o dość ciepłej nucie odezwał się.
- Starszy aspirant Kathan Sven. - przedstawił się uważnie obserwując Rugolo. - Rugolo Stern… Przemyt broni to musi być ciężki kawałek chleba.



Kaus Debonair
I Twierdza-Posterunek Adeptus Arbites na Crei


Kaus słyszał, że ten system pogrążony jest w śniegu, więc i nie zdziwł go klimat Crei. Ul był dosłownie i w przenośni skuty lodem i zasypany śniegiem, ale Kaus nie przywiązywał do tego uwagi… w przeciwieństwie do Colette, która dość szybko zaczęła narzekać na wszechobecne zimno. Problemem był fakt, że w przeciwieństwie do Mandusa, życie na Crei toczyło się normalnie na jej powierzchni, nie zaś pod nią. Z drugiej strony także różnica między temperaturami obu planet była znaczna, ale to nie stanowiło różnicy dla jego siostry.
Od przybycia na planetę wszystko zaczęło przypominać przybycie na Mandus.
Od razu, bez zbędnych opóźnień wrzucono ich w wir zadań. Skierowano się do głównej Twierdzy-Posterunku Adeptus Arbites na Crei. Zawieziono ich przed Twierdzę i tam wysadzono z pojazdu. Lodowaty wiatr przemknął po ich sylwetkach, jakby naśmiewając się z ochrony, jaką stanowiły ubrania. Colette zadrżała i burknęła coś o konieczności zakupienia cieplejszych ciuchów, ale Kaus był pochłonięty obserwacją miejsca.
Znajdowali się na ogromnym placu, który, jak im powiedziano, nosił miano Pola Sprawiedliwości. Po nim krzątali się nie tylko Arbites, ale także naprawdę wielu cywili, którzy stali w jakiejś chaotycznej kolejce bez zasad, najwyraźniej oczekując możliwości na zostanie wysłuchanym przez Sędziów… co wcale mogło nie nadejść nigdy, jeżeli Łaska Imperatora nie spadłaby na nieszczęśników.
Oboje zbliżyli się do wejścia. Nad wysokimi drzwiami widniał napis, jednak jego dokładny przekaz został utrudnony w zrozumieniu, jako że litery zostały usunięte przez zbłąkaną kulę, która weń trafiła.

Cata_ _racta Iustitia
Opancerzona Sprawiedliwość

Kaus i Colette zostali wpuszczeni bez problemów, jak tylko okazali strażnikom pismo informujące o celu ich przybycia i o tym, że są umówieni z komisarzem Avresem Ranui. Od razu zostali poprowadzeni labiryntem korytarzy i schodów. Mijali roztrzęsionych petentów, płaczące rodziny, wściekłych i bezsilnych, obserwowanych przez wizjery hełmów Arbites. Panował zamęt, ale nikt się nie ważył podnieść na nikogo ręki czując spojrzenia wiecznie czujnych Sędziów.
I znając konsekwencje.
Dotarli w końcu do jednego z biur, które należało, jak głosił napis, do Avresa Ranui. Kaus i Colette zostali wprowadzeni do środka.
Wnętrze było… wręcz idealnie uporządkowane. Nie walały się nigdzie akta, biurko nie było pokryte notatkami szaleńca. Wszystko zdawało się mieć swoje miejsce, którego nie opuszczało na długo. Zupełnie, jakby było to jedno z praw Lex Imperialis. Przy oknie stał wysoki, szczupły mężczyzna o ciemnobrązowych włosach, który na dźwięk otwieranych drzwi odwrócił się w stronę gości obdarzając ich spojrzeniem piwnych oczu.
- Witajcie - odezwał się do przybyłych. - Komisarz Avres Ranui. Usiądźmy. - wskazał na da krzesła naprzeciw biurka, a sam zasiadł na tym za nim.



Gnaeus Naevius, Sybilla Hoeren
Rezydencja świty Inkwizycji w Górnym Ulu, Crea

Sybil była wykończona. Kiedy dopadła do rezydencji noc wciąż panowała na niebie Crei, a psykerka nie marzyła o niczym innym, jak tylko o padnięciu w objęcia ciepłego łóżka. Wymęczona pobytem w kanałach, ucieczką przed Arbites i spotkaniem z bezdomnymi, przemarznięta do szpiku kości. Nawet nie chciała myśleć o tym, że mogłaby spróbować wykorzystać swoje zdolności do czegokolwiek. Teraz jednak była w o tyle dobrym położeniu, że wystarczyło tylko jeszcze trochę zmusić swoje nogi do przejścia, a dotrze do swojego pokoju i da ciału to, czego wymagało.
Była jednak zmartwiona.
Nie wiedzała, co się stało z Asladerem. Czy pochwycili go Arbites? Jeżeli tak, to był w dużych kłopotach, szczególnie że Sybil nie była pewna, czy chciałby się przyznać do swojej przynależności do Inkwizycji. Nie powinni mu w takim razie pomóc? Była oczywiście możliwość, że znalazł on wyjście z tej sytuacji, w końcu nie był nowicjuszem, ale… Może został znaleziony przez tych, których poszukiwali Arbites…?
Musiała porozmawiać z Gnaeusem, ale… Może rano…
Nie było jej to jednak dane.
Kiedy zbliżyła się do swojego pokoju poczuła, że coś jest nie tak. Położyła dłoń na klamce, a drzwi ustąpiła. Sprężając się w sobie, jakby do skoku, z pistoletem w dłoni weszła energicznie do pokoju, aby zastać…
Gnaeusa siedzącego w fotelu i trzymającego broń wymierzoną w siedzącego pod ścianą mężczyznę.
Co do cholery?

***

Gnaeus powrócił do rezydencji wraz z "ładunkiem" i od razu zabrał go do pokoju Sybil. Tej jednak w nim nie było... i jak się okazało miało nie być jeszcze długo. Do tego mężczyzna, którego sprowadził ocknął się w międzyczasie i skryba musiał go trzymać na celowniku broni, aby tym samym wybić mu z głowy głupie pomysły, jak chociażby wołanie o pomoc. Nie spodziewał się, że tak długo zajmie Sybil powrót do rezydencji, ale nic na to nie mógł poradzić.
Mimo położenia sprowadzony mężczyzna był niechętny do współpracy i nie odpowiadał na żadne pytania czy próby rozpoczęcia jakiejkolwiek rozmowy. Mimo tego Gnaeus patrząc na niego widział oznaki strachu. Nie ważne jak bardzo się starał, nie umiał całkowicie wymazać ze swojego oblicza i zachowania nutki tej emocji. Tym lepiej dla nich.
Kiedy Sybil wróciła Gnaeus w duchu westchnął z ulgą. Zaczął już się obawiać, że psykerka nie powróci tak szybko, o ile powróci w ogóle. Czasy na Crei wszak były... niepewne.
Teraz przyjdzie pora na pytania. Dużo pytań.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 14-02-2014 o 02:33.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172