21-05-2020, 19:01 | #31 |
Reputacja: 1 | Podróż zaczynała się dłużyć. Często musieli zwalniać albo stawać w korkach. Niby motostrada, ale jednak ruch nie dość, że gęstniał, to jeszcze wiele pojazdów zjeżdżało z drogi i vice versa. Rozpoczynały się wiosenne prace na polach. Bez względu na pogodę i związane z nią zabobony. Zagajony rolnik powiedział, że przyszedł rozkaz z pałacu gubernatorskiego. „Zbiory na Daninę i potrzeby populacji nie mogą zostać zakłócone”, tak rzekomo publicznie wypowiedział sam lord gubernator. Cywil po cichu dodał, że pewnie chciał jak najszybciej zebrać podatki póki większość sprzętu jeszcze działała – bo dostaw części zamiennych do wiejskich warsztatów technomatów i kaplic Omnissiaha było ze świecą wyglądać teraz, kiedy Świątynia Maszyny milczała, a stoliczniaki nie wiedziały gdzie dupa a gdzie twarz bez prikazów z gór. Ruch znacząco zmalał dopiero przed zmrokiem i dopiero wtedy mogli przygrzać. Były może dwa kwadranse do zmierzchu, kiedy dojechali do ostatniej dużej wioski, Agro-Stacji 3-B. (sześć tysięcy mieszkańców, zabudowana ich wiek podobne do Miasta Danin) przed Barahestami, jakieś 20 kilometrów w inii prostej od Świątyni Maszyn. W oddali wydawało się, że majaczyły już ich szczyty. Marion zarządziła postój w zajeździe. Tubylcy byli nieźle przelęknieni wizytą uzbrojonych obcych, ale zaraz zmienili płytę kiedy siostra zapewniła ich, że byli specjalnymi agentami z rządu wysłanymi w celu zbadania sprawy. Ekipa miała okazję się stołować i nażłopać wzmocnionego recafu, a także kupić parę rzeczy. Szef zajazdu sprowadził sołtysa i wspólnie rozmówili się z Marion. Kiedy komórka akolitów ruszała dalej, wytłumaczyła: tutejsi cierpieli z powodu coraz częstszych porwań. Zarządzono godzinę policyjną, ludzie zorganizowali się w milicje. Ilość porwań zmalała, ale wciąż się zdarzały – przede wszystkim pojedynczym osobom lub małym grupom, które traciły czujność bądź wystawiły się na uboczu. Starano się prowadzić patrole, warty i inne środki zaradcze, ale bez porządnych technologii obserwacyjnych nie mogli zbyt wiele wskórać w wysokich gąszczach plantacji pseudo-kukurydzy, którymi ta agrostacja była otoczona. Sołtys z przestrachem wspomniał także, iż jedna z ostatnich agrostacji przed Świątynią, a wciąż przy motostradzie, całkiem zamilkła trzy dni temu. Od razu powiadomiono szeryfa, który zebrał grupę funkcjonariuszy i pojechał tam z nimi dwa dni temu. Porządkowcy nie wrócili ani nie dali znaku życia poprzez vox, mimo prób skontaktowania się. Wczoraj pojechało tam paru śmiałków – też nie wrócili. Marchand, zwalona po całym dniu podróży jako kierowca tej puchy na tej zakorkowanej drodze (i o ochrypniętym gardle od wzywania pomsty do nieba) warknęła do Bekenheima by ją zmienił. Sama próbowała zasnąć choć na godzinę w tym ostatnim etapie podróży. A teraz mieli jechać tam Akolici. Miejscówa, Agro-Stacja 14P-B, była na pogórzu, jakieś dziesięć klików od Świątyni w linii prostej. Jazda była dość długa, gdyż motostrada zmieniła się w górską serpentynę. Okolica dość skalista, ale uporządkowana – lasy bardzo ograniczone, za to obszerne hale do wypasu zwierząt. Sama wioska liczyła nieco ponad trzysta dusz – pasterze wraz z rodzinami. Ciężko powiedzieć, czy powinny się palić światła w domach. Wieśniacy szybko szli spać i szybko się budzili, bez względu na planetę. Latarnie uliczne działały. Ciche podejście nie wchodziło w rachubę. Dwusuw podjechał na skraj wioski i zatrzymał się, wchodząc na jałowy bieg. Bertan, znający zakamarki „Synfordów”, wygrzebał skądś trzy zapasowe taśmy z amuną do cekaemu. Przed dojazdem do wioski załadowano także wyrzutnię RPG granatem p.panc. typu Krak. Tak na wszelki wypadek. - Akolici. – chrypnęła siostra, korzystając z faktu, że stojąca maszyna nie warczała już tak głośno – Pokażcie mi jak operujecie. Musimy sprawdzić tą agrostację. Co z mieszkańcami, co z szeryfami, może co z tech-adeptami. Wszelkie poszlaki zebrać. Musimy się dowiedzieć, co tu się stało. Ja będę was kryła z wieżyczki. Do roboty, wyłazić! Mikenheim, jazda z nimi. Dajcie mi cynk na voxie albo w inny sposób, że czysto, to podjadę maszyną dalej. Otworzyli drzwi luku pasażerskiego i wysypali się. Wioska była dość nieduża: kilkanaście budynków mieszkalnych i garaży z prefabrykatów. Na peryferiach były obory dla tutejszych zwierząt pastewnych, magazyn i spichlerze, transformator (dopiero teraz zauważyli, że przecież przez całą drogę widzieli wielkie stelaże z mnogością kabli rozchodzących się to tu, to tam), jakaś spora hala, trochę ubitych dróg i asfaltowych podjazdów. Wszystko ciemne i głuche. Tylko parę latarni rzucało słabe, ciepłe światło na główną drogę. Wstępne oględziny potwierdziły, że wydarzyło się tutaj coś złego. Na skraju wioski była wartownia zrobiona z myśliwskiej budy. Padła na bok, rozwalona. Tamże – ciemne ślady na trawie, krew. Kilka łusek po nabojach karabinowych. Sztancowanie sugerowało na słabszy nabój bocznego zapłonu – popularny w lekkiej broni myśliwskiej.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
23-05-2020, 16:23 | #32 |
Reputacja: 1 |
__________________ Ayo, 'sup mah man? |
23-05-2020, 17:39 | #33 |
Reputacja: 1 |
|
23-05-2020, 21:41 | #34 |
Reputacja: 1 | Korzystając z okazji że zatrzymali się w dużej wiosce Carius zagadał to paru tubylców i wkońcu udało mu się zorganizować małą kotwiczkę z kilkoma metrami cienkiej ale mocnej liny, małą latarkę i kawał taśmy klejącej. Sprawdził działanie latarki, była przyzwoita a baterie były naładowane, przymocował ją do karabinu kawałkiem taśmy i sprawdził czy światło z latarki nie gryzie się z światłem celownika laserowego. *** Jeszcze w wozie przymocował ekwipunek tak aby nic nie przeszkadzało. Zwinął line tak by zaskłaniała wystające ramiona kotwiczki i przymocował do pleców. Cały oręż był na miejscu. Wysiedli z wozu Marchand zasiadła na wieżyczce. Plox sprawdził karabin, zabrał zakupione klamoty. Zarzucił czarną pelerynę na siebie łącznie z kapturem. Po czym zwrócił się do wojskowego. Po rozmowie sprawdził jeszcze raz broń, było ciemniej przeczesał światłem latarki teren sprawdzając czy nie gryzie się z laserem. Było w porządku. Zaświeciła lumisfera. Mimo to nie gasił latarki. Carius: - Bertan ty masz wojskowe doświadczenie. Co i jak robimy? Osobiście jestem w stanie zorganizować punkt strzelecki na tamtym budynku. -Wskazał jeden z budynków o miarę płaskim dachu. -Stamtąd będę obserwował teren. - w dalszej części wyłuszczył swój plan, jednak czekał na odpowiedź, która miała zdecydować o faktycznej strategii. Bertan: -Bardzo prosto. Pójdziemy szykiem dwurzędowym. Strzelec wyborowy czyli Plox, będzie w środku. Na szpicy będzie moja postać. Zamykać będzie Varn, reszta w środku choć nie bardzo bym ciągnął ze sobą adepta czy kleryka. Strzelec wyborowy będzie ruchomy, na dany znak będzie wychodził naprzód, zajmować pozycje by móc obserwować trzy kierunki - ten z którego idziemy będzie przez nas kryty. Nie ma sensu rozdzielać się i bawić w obsadzanie najwyższego punktu. W walce w mieście jest to nieprzydatne, chyba, że bronisz jakiejś ulicy/budynku/kwartału - wtedy tak. Zostanie w jednym miejscu ograniczy go, bo grupa szybko zniknie mu z pola widzenia i sam będzie miał ograniczony manewr co do strzelania. Merekkerth: - Mysia? Mysia zostaje, a my idziemy? - Merekkerth jakby wyrwany z transu spojrzał na wojaków. - Inne Mysie? Czy mieszkańcy? Ktoś umarł? - dodał rozglądając się naokoło jak zwykle w nie swoim nastroju mając nad głową otwarte niebo. - A gdyby inne poszukać, znaleźć, może zamienić? Nakarmimy, uruchomimy, zaśpiewamy aż i nam odpowiedzą. Będzie łatwiej, i więcej miejsca. Mogę iść tam. Tam są przewody, kable, może paliwo? Prąd, maszyny, pojazd, co nam się przyda… Czy tutaj pachnie? Śmierdzi? Mysia mówi, że nie czuje - wypowiedź Perkele brzmiała trochę jak dziecko, interesuje się wszystkim przez krótką chwilę. Stał jednak w gotowości muskając delikatnie odbezpieczonego Longlas’a i czekał na decyzje. Flavio: -Jak słusznie zauważyłeś Cariusie największe doświadczenie posiada Bertana i przystaje aby to on przejął dowodzenie podczas tego wypadu. Pamiętajmy że wola Imperatora związała nas jako drużynę- Mówił dalej zwracając się teraz do wszystkich -Dlatego powinniśmy pójść stawić temu czoła razem czymkolwiek by to nie było- To mówiąc położył po ojcowsku dłoń na ramieniu TechAdepta -Jak możesz zostaw Mysie by nic się jej nie stało, w naszym wozie będzie bezpieczna. Zaczeka na Ciebie- Z lekkim uśmiechem mówiąc bezpośrednio do Merekkerth. -Polecałbym w pierwszej kolejności sprawdzić transformator, może uda się włączyć dodatkowe oświetlenie zewnętrzne. Unikałbym też wchodzenia do budynków póki nie mamy absolutnie żadnej wiedzy na temat tego co możemy tam spotkać. Kapłan rozświetlił lumisferę przyczepiona do pasa która rzuciła blado-białe światło na wszystkich sześciu mężczyzn -Jeśli Marchand ma nas skutecznie osłaniać z wieżyczki musi widzieć swój cel. Jestem gotów to co robimy?-W ręku trzymał już rewolwer o krótkiej lufie z zamontowanym celownikiem. Carius: Carius wysłuchał to co reszta z Bertanem na czele miała do powiedzenia. Zmienił plany -Dobra niech będzie, wolę raczej strzelać z zasięgu ale jak mus to mus. To co idziemy do boju? Merekkerth: - Mysia zostaje. Prąd zrobimy - Merekkerth uśmiechnął się do Flavia choć jedynie zmarszczki wokół oczu sugerowały jego radość. Palcem wskazał na kulkę światła na pasku Kapłana. -Mysia widzi i inni widzą. Niebezpiecznie tak świecić - Perkele zauważył - Dobry cel dla strzelca. - tu poprawił swój Long Las’a i sprawdził celownik - Daleki zasięg, jak Carius’a. - Flavio: -Mam przeczucie że nie strzelcy będą problemem, stróżówka którą mijaliśmy była roztrzaskana.- Mimo to przygasił lumisferę. -Ruszajmy więc. Merekkerth: -No mysiu, zostajesz z ciocią. - Merekkerth pogładził przyrdzawiony bok pojazdu który towarzyszył im przez ostatnie długie godziny obitych pośladków. - Jak kaczuszki czy żuczkiem na kupie? - zapytał Bertana skoro to on najlepiej pływał we wodach zbrojnych wypadów. Varn: -To mamy jasność co do poruszania się drogą w szyku składającym się z 2 kolumn. Zaczynamy od transformatorów, potem czyścimy budynki mieszkalne i inne. Jedna sekcja zostaje na zewnątrz, na czujce, druga czyści. Jedna osoba wywala drzwi, dwie kolejne wpadają do środka na pełnej kurwie po czym jedna udaje się w lewo, druga w prawo - cały czas mając na uwadze całe pomieszczenie. Jak dojdą do rogów pokoju, a nie będzie żadnych przeciwników, to dogadują się kto idzie dalej do kolejnego rogu, a kto zostaje w miejscu. Tak w miarę bezpiecznie wyczyścimy budynki. - Varn podzielił się przemyśleniem co do sytuacji taktycznej. Takie myki okazały się kiedyś skuteczne podczas wojny gangów. Przynajmniej ginęło w nich mniej ludzi, niż podczas bezmyślnej, niezaplanowanej szarży. |
24-05-2020, 08:41 | #35 |
Reputacja: 1 | Autogun, pistolet z tłumikiem jakby trzeba było kogoś sprzątnąć po cichu, amunicja, pancerz. Do tego latarka i dwie flary sygnałowe, gdyby zrobiło się za ciemno. Broń do walki wręcz. Gun w dłonie, zabezpieczony. Latarka przytwierdzona do lufy kawałkiem drutu, póki co wyłączona ale ustawiona na czerwone światło - mniej niż białe zaburzało akomodację oka i było mniej widoczne. I Varn był gotów do przeczesywania wioski. Po krótkiej naradzie co i jak najlepiej wykonać i w jakiej kolejności, grupa agentów Ordo Hereticus rozpoczęła serach and seizure. Varn zamykał tyły, obserwując czy nie ma jakiegokolwiek ruchu w oknach mijanych przez grupę budynków. Nie chciał aby jakiś strzelec niespodziewanie wygarnął komuś w plecy. Muszka jego broni przesuwała się po ciemnych otworach okien, wyszukując potencjalnego celu. Przy okazji, poruszał się tak, aby nie oddalać się zbytnio od grupy. Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 24-05-2020 o 08:44. |
24-05-2020, 14:20 | #36 |
Reputacja: 1 | Poszło zadziwiająco sprawnie, jak na pierwszy raz (a przynajmniej pierwszy dla większości ekipy). Drużyna sprawnie pokonywała kolejne metry. Wprawdzie cywilna strona odznaczała się irytującym roztargnieniem i niefrasobliwością, to jednak w pobliżu najwyraźniej nie było oponenta skorego i władnego to wykorzystać. Marion podjeżdżała stopniowo Land Crawlerem, potem przechodziła do wieżyczki by osłaniać ekipę. Stacja transformatorowa była sprawna i dobrze utrzymana. Nie było jednak możliwości "wzmocnienia" czy przekierowania mocy do oświetlenia - a to dlatego, że... nie było do czego. Penetrowali kolejne zabudowania, "czyszcząc" pomieszczenia i korytarze jeden za drugim. Wszędzie ciemno jak w dupie, a latarni na zewnątrz jak na lekarstwo. Powód był prosty, acz niepokojący. Cała wioska została dokładnie zszabrowana. Bardzo dokładnie. Zabrano nie tylko kosztowności, zapasy, pojazdy, narzędzia, maszyny i urządzenia, ale w zasadzie wszystko. Wypruto kable, kontakty i gniazdka ze ścian. Powyciągano rury i elementy wentylacji. Zabrano okna i drzwi wraz z framugami. Nawet puste łuski i baterie - bo śladów walk było całkiem sporo. Krew tu i tam (ale niewiele, jakby praktycznie nikt nie poginął w tej wiosce mimo starć), dziury po kulach, osmalenia po laserach, odłamki, skruszenia. Na zewnątrz zaś ponad połowa miejsc gdzie powinny być latarnie była pusta - ktoś je zabrał. Razem z kablami, prując asfalt, chodnik i ziemię. Nie było też żadnych zwierząt i paszy dla nich. W hali przy stodołach były przedtem maszyny do strzyżenia pseudo-owiec - też rozmontowane i zabrane. W zasadzie we wiosce zostały tylko gołe mury, działający transformator i te kilka latarni w strategicznych punktach. Przeczesali większą połowę budynków cywilnych i wszystkie użytkowe. Dotarli do skrzyżowania... i znalazła się zguba, czyli zaginieni szeryfowie. A w zasadzie... nie znaleźli się. Był tylko jeden radiowóz, w poprzek jezdni, częściowo na chodniku. Gęsto podziurawiony i ostrzelany. Ktoś go nieźle spruł bronią kulomiotową i laserową. Były ślady krwi, zdecydowanie obfitsze i świeższe. Ktoś tu zginął, ale nie było ciał. Były też podobne ślady po innym radiowozie (ale wrak i resztki zostały zabrane) i jednej mniejszej maszynie, jednośladzie (pewnie policyjny motocykl). Zostało im jeszcze parę budynków do obskoczenia, w tym biuro lokalnego szeryfa. I właśnie wtedy doszło do kontaktu. Z prawej, ze trzydzieści metrów dalej ulicą, błysnęło światło. Rozbrzmiał dwusuwowy motor. Marchand? Nie. Drugi Land Crawler wz. Synford. Bliźniaczo podobny. Błysk, huk, wizg. Siwa smuga przeleciała nad głowami Akolitów, rycząc im jakby prosto do uszu, prosto w rozkołatane serca. Zakończyło się to hukiem, charakterystycznym "krak". Przeciwpancerny granat o napędzie rakietowym. Prosto w Marchand w wieżyczce. Nie. Chybił, rymnął w ścianę budynku za "swojackim" Synfordem. - Rozwalcie go z rur! - krzyknęła siostra, na poły w powietrze, a na poły w vox - Uwaga, wysypują się! Kto się wysypywał, Bóg-Imperator jeden wiedział, ale z przedziału pasażerskiego nieprzyjacielskiego Synforda wytoczyła się drużyna jakichś typów, siepiąc z biodra czerwonymi, laserowymi krechami. Zagrzmiały cekaemy z obydwu stron - Land Crawlery waliły do siebie. Po frontach brzęczały kule, krzesząc setki iskier. Ta noc miała zostać rozświetlona jak na porządną, krwawą imprezę przystało - a Akolici mieli VIPowskie bilety.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
30-05-2020, 07:17 | #37 |
Reputacja: 1 | *** Carius Plox w odpowiedzi natychmiastowo uniósł broń, oddając jeden po drugim strzały w kierunku oponentów śmiertelnie raniąc dwójkę z nich. Właz wieżyczki wrogiego pojazdu otworzył się zapewniając osłonę dla operatora wrogiej jednostki, który jednak mimo starań sekundę potem został uśmiercony z ręki Bertan. -Kryć się!- wrzasnął Mikenheim, którego mianowali dowódcą misji, samemu zajmując pozycję zaraz za wrakiem automobilu szeryfa. Obrzydliwe pół ludzie pół-maszyny maszerował w stronę członków ekspedycji. Ciała niegdyś prawdopodobnie pracowników tutejszych upraw nosiły na sobie ślady topornych operacji i plugawych rytuałów łącząc organiczną tkankę z technologią Mechanicus. Na samym końcu za Land Crawlera wyłonił się heretek niczym plugawy pasterz prowadzący swą trzodę ku zatraceniu w mrokach Chaosu. -Użyjcie Kraków!- głos Marchand rozbrzmiał przez vox komunikator. Fabio zrobił krok, po czym znikł z pola widzenia swoich towarzyszy by po chwili wyłaniać się parę metrów z przodu porzucając zasłonę niewidzialności. Zwłoki martwego strzelca wiszące do tej pory na wieżyce machiny zatrzęsły się w konwulsjach, po czym osunęły w głąb maszyny gdy psycher wskazał je gestem dłoni. Plugastwa w atakowały dalej posyłając strzały z karabinów laserowych. Trzy bladoróżowe smugi rozświetliły pobliskie budynki lecz żadna z nich nie przeleciała nawet obok któregokolwiek z członków drużyny. Za nimi nimi utykając i powłócząc nogami niczym kalekie mecha-kukiełki z upiornego przedstawienia posuwały się kolejne rzędy nieprzyjaciół. Flavio zgodnie z rozkazem rzucił się w kierunku najbliższych zabudowań, znajdując osłonę za narożną ścianą jednej z budynków. Widział jak Varn miota zapalającym granatem który jednak wybuchł daleko od obranego celu. Firolio prowizorycznie rozstawił zabraną z Synforda Krak-Wyrzutnie. Strzał i świst pędzącego pocisku po czym huk i błysk wybuchu gdy pocisk trafił cel, sprawiając że wrogi pojazd efektownie eksplodował, zamieniając się w kulę ognia strzelającą odłamkami i płomieniami na wszystkie strony. Fala płomieni pochłonęła heretyckiego techadepta i dwóch z jego sługusów zmieniając ich w obłok pary i odrobinę poskręcanych przez temperaturę metalowych resztek. Nieopodal małego budynku na północy, od prawej strony ktoś pruł w ich kierunku serią z CKMa. Wystrzelone pociski jedynie nieznacznie naruszyły zewnętrzną warstwę struktury ochronnej pancerz pilotowanego przez siostrę Marion Crawlera. Po przeciwnej stronie ulicy czwórka szabrowników obładowanych torbami. Rzucając niczym dzikusy włóczniami, nożami oraz butelkami z benzyna w stronę drużyny, nie odnosząc jednak żadnego efektu. Minęło właśnie pięć sekund starcia, a walka dopiero nabierała tempa. *** Grupa trzech szabrowników rzuciła się w kierunku Bertana, Firolio i Cariusa, wiążąc ich w walce kontaktowej.. Ostatni który w obu dłoniach ściskał po koktajlu Mołotowa zaprezentował kuriozalny pokaz niezgrabność wypuszczając podczas zamachu szklaną butlę prosto pod własne nogi, zmieniając się tym samym w żywą pochodnie. W tej samej chwili Carius przyklękając na jedno kolano celował do kryjącego się za osłoną stanowiska ze stubberem, po czym pozbawił strzelca połowy czaszki. CKM zamilkł. Bertan dzierżąc w tej chwili nóż bojowy, walczył osobnikiem który miał pecha zmierzyć się właśnie z nim. Wprawnym ruchem Bertana zagłębił ostrze pod brodą oponenta, jednocześnie łapiąc ciało jako żywą tarczę. Marchand tymczasem nie ustawała z prowadzeniem ognia zaporowego kładąc kolejnych czterech. Fabio kolejny raz wyłonił się znikąd ,potrząsając grzywą włosów powtórzył wcześniejszy manewr tym razem na mniej martwym wrogu, ten zaś padł na ziemię w konwulsjach krwawiąc obficie na asfaltową drogę. Merekkerth w panice przeładowywał karabin przebierając nerwowo palcami po zamkach spustach karabinu. Oddał strzał w stronę stojącego odrobinę dalej lecz nie był w stanie skutecznie trafić przeciwnika. Firolio zobaczył jak jego rywal który przed momentem podbiegł na mniej niż dwa kroki nagle pada na ziemie przeszyty pociskiem z autopistoletu Varna. Flavio wychylił się za załomu budynku, ustabilizował czerwoną kropkę wskaźnika laserowego przy jego rewolwerze po czym powoli nacisnął spust eliminując następnego. Kolejni adwersarze wysypali się z narożnego budynku na prawo od Synforda. Jeden mierzył z dwururki w Metzenbauma, pudłując pozostawił ognisty ślad na asfaltowej drodze. Drugiemu jednak udało się w końcu zranić Firolio wystrzałem z Laserowego pistoletu trafiając go w głowę, rana nie okazała się jednak śmiertelna. Trzeci z nich rozpylił ognistą chmurę z trzymanego ręcznego miotacza w stronę radiowozu za którym skrywał się Bertan, ten jednak dzięki zwinnemu unikowi wyszedł z tego bez szwanku. *** Na niespodziewany dźwięk gruchotanych cegieł dobiegający pleców Sonatanus natychmiast się odwrócił, w samą porę, by ujrzeć jak potężny cyborg przechodzi przez ścianę niczym buldożer. Rozrzucając kawałki cegieł i gruzu na boki zmusił kleryka do natychmiastowej ucieczki z jak mu się wydawało bezpiecznego miejsca. -Przeszkadzasz, kurwa...- słowa Ploxa zlały się z odgłosem wystrzały jego spluwy. Mikenheim wyeliminował tego który probował spalić go żywcem po czym wrócił za swoją osłonę która w dalszym ciągu był wrak radiowozu. *** Cała trwała nie więcej niż pół minuty, czekali jeszcze chwilę nasłuchując i wypatrując kolejnych celów, lecz żaden nowy przeciwnik się nie pojawił. |
30-05-2020, 11:56 | #38 |
Reputacja: 1 | Carius wypalił odruchowo w pierwszego z brzegu przeciwnika, po czy wycelował w kolejnego, skarcił się za pośpiech, gdyby odczekał sekundę ściągnął by typa z wieżyczki na Land Crawlerze. Zarówno ten którego obrał za kolejny cel jak i działowy padli niecałą sekundę później. Krzyk Bertana doleciał do jego uszu. Nie było sensu się chować, gdyby byli ostrożniejsi i zastawili pułapkę, już dawno było by po walce. Pocisk trafił w wrogi pojazd zmieniając go w kule ognia. Dźwięk serii z stubbera wskazał Cariusowi kolejny cel. Dzida przeleciała dobre dwa metry od jego boku, a typ który ją rzucił zbliżał się niebezpiecznie, nie było czasu. Obrót pad na kolano. Strzał. Mózg strzelca ze stubbera rozbryzgał się na suficie. Poczuł podmuch gorącego powietrza. Miotacz ognia pomyślał, kolejny cel. Kontem oka zobaczył że tubylec podbiega wymachując rękoma. Szybkim ruchem zarzucił Karabin na ramie dobywając pistoletu, przeciwnik był prawie przy nim. -Przeszkadzasz kurwa- warknięcie i wystrzał. Przeciwnik padł. Chwile później było po wszystkim. Szybko przeczesał pole walki, brak wrogów. -Czysto! *** Plox kopnął w zwłoki typa który przeszkadzał. -Chciałem zlikwidować typa z miotaczem ognia- warknął. Popatrzył na ciało. Pomimo dziury w bebechach jaką Carius mu zafundował ciało wyglądałoby jak typowy wieśniak których spotkali już w ilościach wręcz hurtowych. Tym czym się różnił od typowego wieśniaka, stanowiła wystająca z jego głowy metalowa blaszka, która przy upadku odkształciła się nieznacznie. Strzelec chwycił za nią wyrywając ustrojstwo wmontowane w mózg. Cybernetyczne ścierwo, po tym jak łatwo odpadło, bardzo kiepskiej jakości. Rzucił wszczep na ziemie i splunął. -Chyba trzeba się zbierać spod tego wraku, zaraz pierdolnie- wskazał na radiowóz. Odbiegł w miejsce gdzie powinny upaść dwa ciśnięte przez tubylców norze. Obejrzał je. Jeden był całkiem niezłej jakości drugi nieco gorszy ale też dobry. Zgarnął je do swojej małej nożowej kolekcji. Wszyscy byli żywi zbierali się przy ich transporterze. -Można chyba założyć że to byli ostatni. Gdyby było ich więcej to pewnie przybiegli tu ściągnięci hałasem. Chyba że gdzieś teraz szykują na nas zasadzkę. Co myślicie? Sprawdził i przeładował obie spluwy. Popatrzył na byłe pobojowisko. – Chyba nic tu po nas z tego Heretyckiego Tryba została co najwyżej papka proteinowa. A z tych jego marionetek raczej nic się nie dowiemy. -Przeczesali wioskę. Częściowo splądrowana, ogołocona z wszystkiego co wartościowe, zresztą z tego co nie wartościowe również. Jedynym wartościowym znaleziskiem były ślady prowadzące w dzicz. *** Gdy już wrócili do pojazdu. -Udanie się za śladami może być głupim pomysłem. Nie znamy okolicy i będziemy dość podatni na wszelkie pułapki i zasadzki. Proponuję podjechać transporterem do miejsca z którego zobaczymy kompleks admechu i po przebadaniu terenu lornetkami, podejść niepostrzeżenie do kompleksu od boku. Zostawiając transporter jako ewentualną przynętę czy punkt do odstrzału. To cicha opcja. Co do głośniejszej opcji to, możemy spróbować wywabić z kompleksu przeciwników i odstrzelić ich jak kaczki z przygotowanych wcześniej pozycji strzeleckich. Dzięki temu zlikwidujemy cześć zagrożenia jeszcze przed wejściem do kompleksu, jednocześnie dowiemy się czy teren nie jest zaminowany. Trudno założyć czy są świadomi naszej obecności. Mogli słyszeć strzały i odgłosy walki. Ale to nie pierwszy raz kiedy ktoś wjechał do tej wioski i poszukiwaniu odpowiedzi. |
30-05-2020, 17:02 | #39 |
Reputacja: 1 |
__________________ Ayo, 'sup mah man? |
31-05-2020, 11:31 | #40 |
Reputacja: 1 | Przez całe starcie wydawało się że Fabio nie robił nic... Ale to było tylko właśnie "wydawanie się". Korzystając z jednej ze swoich mocy po prostu zniknął pozostawiając w polu widzenia miraże samego siebie. Iluzyjny Fabio śmiał się wyzywająco do wrogów odciągając ich uwagę od samego psykera, który spokojnie będąc za osłoną wywoływał u przeciwników drgawki i kierował ich bronie przeciw nim samym. Kiedy zaś przeciwnicy zaczęli się kończyć przywołał swoją nadnaturalną percepcję i wypalił ze swojego rewolweru w jednego z ostatnich przeciwników. Iluzja się rozwiała ukazując Fabia z rozwianymi włosami w pozycji strzeleckiej mierząc w padającego na ziemię heretyka. Zarzucił grzywą blond włosów i schował giwerę do kabury pod płaszczem. Och Imperatorze. Jaka to była wspaniała, gwałtowna i szybka walka. Pozostali też wyglądali nieźle, chociaż chyba bardziej się przejęli całym tym zajściem. Zgodnie z poleceniem Gwardzisty, Fabio zaczął przeszukiwać ciała w poszukiwaniu amunicji. Szybko okazało się, że coś jest bardzo nie w porządku - polegli mieli ohydne wszczepy mózgowe, bardzo prymitywne, można by wręcz rzec że brutalne. Patrzył na to z nieskrywaną odrazą, że ktokolwiek śmiał tak bardzo wypaczać piękną ludzką formę. Jak splunięcie w twarz Imperatorowi... w sumie Tryby też sami z siebie byli... BUM! Wrak radiowozu eksplodował. Wszyscy żywi padli na glebę, by uchronić się przed deszczem odłamków, który zalał całą okolicę. Ich Synford wyłapał ich całkiem sporo, ale na szczęście nie zdołały przebić pancerza. Fabio wstał otrzepując się z pyłu i kurzu. Z zażenowaniem odkrył że ubrudził sobie płaszcz krwią jednego ze sługusów wroga. No cóż. Bywa. - Raczej bym powiedział, żeśmy natrafili na szabrowników, którzy zbierają wszystko co mogą i dostarczają w góry do sadyby Trybów... Złych Trybów zapewne biorąc pod uwagę wygląd tych tutaj. - trącił czubkiem buta jednego z martwych żołdaków |