31-10-2016, 22:22 | #21 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
12-11-2016, 13:25 | #22 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Asenat : 13-11-2016 o 14:17. |
13-11-2016, 13:49 | #23 |
Reputacja: 1 | Mówiono mu, że kłopoty idą za nim stadami. Gdzie się nie pojawia, tam są i one - niezależnie czy je prowokuje, czy samym swoim jestestwem przyciąga je ku sobie, jak magnes. Fakt faktem, zwykle była to prawda. Co ten pieprzony Leon tu u siebie odpierdalał?! - Kurwa - mruknął pod nosem Grant, rzucając wściekłe spojrzenie na komputer. Nie był umoczony w narkotyki, ale wiedział dobrze jaką ma opinię. Rzucił szybkie spojrzenie Leonowi, biorąc głębszy oddech i starając się nie oddychać. - Gdzie tylne wyjście?! - warknął, szybko oceniając sytuację dookoła. Tardos kaszląc wskazał gdzieś za siebie, po czym rzucił się gdzieś w przeciwnym kierunku. W gęstniejącym, duszącym dymie, który tym dotkliwiej drażnił wyczulone zmysły Garou, ciężko było się poruszać w nieznanym terenie. Gdzieś niedaleko Leon, uprzednio potykając się o coś, obrzucił stekiem wyzwisk tego kto ustawił na jego drodze jakiś mebel. Najprawdopodobniej on sam był tym skurwysynem. Chwilę potem dał się usłyszeć rozkaz poddania się. Światła latarek, niczym lasery w jakimś muzeum, przecinały powieszenie. Jedna, wycelowana prosto w niego, z nich na chwile oślepiła Granta. Ten nie czekał na zaproszenia. Ucieczka to jeszcze nie przestępstwo, kiedy jest się czystym. Rzucił się w kierunku wskazanym przez Tardosa. Jeśli ten chciał go wrobić to powinien wiedzieć dobrze, że będzie to ostatni jego błąd. Matthias ruszył biegiem, pochylając się i ignorując póki co wezwania do poddania. I tłumiąc instynkt nakazujący mu rozszarpać im wszystkim gardła. - Stać!! DEA!! - Usłyszał za sobą. Nie usłuchał. W kilku susach dopadł do drzwi. Nie były na szczęście zamknięte. Na tym się jednak fortuna przestała sprzyjać Tubylcowi. Za drzwiami czekała na niego wycelowana lufa karabinka M4. - DEA, skurwielu!! - Powiedział człowiek trzymający karabinek. - Stać!! Zatrzymał się, spoglądając w oczy mierzącemu do niego z broni osobnikowi. DEA a nosili kominiarki, jak pieprzeni bandyci. Kątem oka dostrzegł drugiego, który wyjmował opaskę zaciskową. To był błąd, bo z nią nie mógł trzymać broni. - Jesteś niegrzeczny - Grant wydał z siebie gardłowy pomruk. Nie zostanie związany jak świnia, wywieziony cholera wie gdzie i trzymany za niewinność. W tym temacie w każdym razie. Siedzący w nim drapieżnik nie zgadzał się na to. Poczekał aż ten drugi zbliży się na wyciągnięcie ręki i ruszył się z największą szybkością, na jaką go było stać. Złapał za broń, przesuwając ją w bok i jednocześnie doskakując do kolesia i trzaskając z bańki w jego twarz. Uderzenie było tak silne, że tamten natychmiast zakrył się nogami, a Matthias sprawnym ruchem zdjął mu jednocześnie przewieszony przez szyję karabinek. Wtedy się okazało, że przeciwnicy to dobrze wyszkoleni ludzie. Ten drugi zdążył puścić opaskę i unieść broń. Huknął wystrzał, a ramieniem Granta szarpnęło, kiedy przebiła je kula. To było zdecydowanie za mało, żeby powstrzymać olbrzymiego garou. Machnął trzymanym w ręce karabinkiem, nie pozwalając DEA oddać kolejnego strzału. Kolba gruchnęła w bok zakrytej kominiarką głowy i powaliła gościa na ziemię. Matthias przykucnął i rozejrzał się. Motor miał z drugiej strony budynku, samochód Leona stał obok, ale nie było mowy, aby go odpalić. Dalej była otwarta przestrzeń, za nią drzewa i zarośla - i to wydało się garou najlepszą drogą ucieczki. Nie zwracając uwagi na ból w ramieniu, zarzucił sobie na plecy nieprzytomnego członka DEA i ruszył biegiem w kierunku wolności. Nie wierzył w to, że będą strzelać mu w plecy, kiedy miał na nich ich kumpla. Zrzucić go zamierzał dopiero tuż przed drzewami i dalej uciekać już swobodnie. Przemienić się, gdyby było trzeba. Zająć raną. I wrócić. Mając w poważaniu większość praw, nie był zameldowany w swoim obecnym mieszkaniu, a motor chociaż legalny, też wiele w tropieniu nie pomagał. Leon jednak go znał, a i ci z DEA widzieli jego twarz, więc nie mógł uniknąć rozpoznania. Dlatego następnym krokiem było dowiedzenie się o co tu kurwa chodziło i dlaczego on stał się tego udziałem. Najpierw przez Merlina, ten rudy szczurek zawsze cholernie dużo wiedział. |
13-11-2016, 22:32 | #24 |
Reputacja: 1 | Psuja & Jeremiah Psuja nie czuła się odpowiednią osobą, w odpowiednim miejscu. Stała przyklejona plecami do ściany śledząc przebieg wydarzeń. Winnetou uwijał się przy zatrutej Indiance, jego żona wprawnie dotrzymywała mu kroku, jakby płynęli w jednym, pełnym wzajemnego wyczucia tańcu. Podaj sączek. Tu złap. Ściśnij. Przytrzymaj ją. Próba otrucia się przeszła w wyższe stadium, gdzie poszkodowana była nie jedna, a dwie osoby. Teraz doktorek i jego żona dwoili się i troili by powstrzymać krwotok i Psuja już zupełnie poczuła się zbędna. Niekompetentna by młodej czerwonoskórej zaglądać między nogi. Wycofała się do kuchni, otworzyła na oścież okno łykając zimne fale powietrza. Lekko trzęsły jej się nogi. Zgodnie z niektórymi statystykami do poronień u indiańskich dziewczyn dochodzi częściej niż u ich białych koleżanek. Nikt nie jest w stanie podać konkretnych przyczyn, ale kilka brutalnych choć niczym nie popartych wniosków nasuwa się samych. Płodność. Zdrowie. Skażenie. Dostosowanie… A może po prostu kolejki duchów prawdziwych ludzi się skończyły. I większe jest pragnienie posiadania dzieci niż liczba duchów ustawiających się w kolejce na ten świat. Niewypełnione naczynia zapadają się w sobie i wypływają samoistnie. Po prostu natura. Nie spisek rządu i nie kara za zło na świecie. Po prostu natura. Ale Ojibwe zawsze wierzyli, że w każdym płodzie jest duch. Że każdy zasługuje na imię i pochówek. Co najwyżej kobiety, które poroniły miały mniej szczęścia. Ich groby nigdy nie były po tej samej stronie co groby wielkich członków plemienia. Żeby zatruta krew nie nakarmiła wschodzącego słońca. Żeby nie zaraziła innych. Spojrzał kontrolnie na Kineks. Trzeci raz już odkąd zajęli się krwotokiem. Odwaga? Pragmatyzm? Obowiązek? Pytania wbijały mu się w głowie pomiędzy szybko przelatujące schematy postępowania. W końcu opatulona, nieprzytomna dziewczyna leżała na łóżku w pokoju gościnnym, oddychając niespokojnie. Zdecydował się na razie nie tamować krwawienia. Nie był ginekologiem i nie był pewien, czy wyszło z niej wszystko czemu wyjście było przeznaczone. I choć krwawienie było obfite, większym zagrożeniem dla życia teraz nadal były prochy, których się nałykała. Postanowił obserwować czekając przez najbliższe chwile aż krwawienie samoistnie ustanie. Po czym wszedł do kuchni. - To ją wywęszyłaś? Psuja pochylała się właśnie nad kranem i łapczywie piła. - Mhm. Na osiedlu indian. Musiałam ją tu przywlec na własnych barkach. Zmarszczył brwi. Czy ona oczekiwała jakichś podziękowań? Nie… nie sądził. Ale jej słowa i widok w jego własnej kuchni z n o w u, chłepcącej wodę w jakiś sposób go zdenerwował. I sam nie wiedział, czemu u licha jej na to pozwala. Wyglądała na nieletnią i z pewnością nie miała w najbliższej okolicy kogokolwiek kogo mogłaby nazwać opiekunem więc bez trudu przekonałby policję, że trzeba ją usunąć z rezerwatu. Wystarczyłby telefon i odrobina siły. Skończyłaby się ta cała paranoja z rytuałami, w którą dał się wciągnąć. Której owocem była zła krew wsiąkająca w jego obicie od kanapy. I która znów znajdzie ujście w nim i Kineks. Cholera. Osiedle indian. Greenpeace osobiście mogła wytrząsnąć na swoich barkach nadwerężony płód z łona tej dziewczyny. Nie dało się tego wykluczyć… Podszedł jednak tylko i sobie też nalał wody. - Powinnaś była zadzwonić z osiedla. - Nie znam numeru do ciebie. Ani nie mam komórki - zaplotła ręce na piersi. - Co się stało twojej żonie? Jest cała posiniaczona. Wypił nalaną wodę po czym przez dłuższy czas siedział nieruchomo wpatrując się w pusty kubek. Wyglądało na to, że nie oczekiwał od niej odpowiedzi, a jej pytanie do niego nie dotarło. - Dam jej jeszcze trochę czasu - powiedział nie patrząc na Psuję - ale jeśli krwotok nie ustanie, trzeba będzie wezwać karetkę. I wszystko udokumentować. Zaczynając od tego, że najprawdopodobniej nie została zgwałcona. A w każdym razie nie fizycznie. - Nie rozumiem. Jak to nie? - oburzyła się. - Przecież widziałam ślady, tam w lesie. Czułam zapach, krwi i przemocy. Ten zapach poprowadził mnie do niej. Kierowca bez ciężarówki jej to zrobił. Skrzywdził ją i dlatego ona połknęła pigułki. Choć może… - podrapała się po skołtunionych włosach. Z brudu swędziała ją skóra. - W ciąży była już wcześniej. Z tym chłopakiem, z którym się spotykała. Pokręcił głową. Nawet kilka razy. - Cztery lata temu była głośna sprawa u naszych północnych sąsiadów. Organizacja praw człowieka pozwała kanadyjską konną policję. Chodziło o seksualne wykorzystywanie indiańskich dziewczyn. I dziewczynek. Podobno zebrali zeznania 50 ofiar. 50 - parsknął gorzko i nalał sobie więcej wody - Samobójstw nie było. A jak już pewnie zauważyłaś u nas nikomu się nie spieszy na policję. 50 to wierzchołek góry lodowej. Teraz podniósł na nią wzrok. Równie ponury co zmęczony. - Nie wiesz nic Grinpis o indiańskich dziewczynach. W Ameryce utarło się je krzywdzić. Do tego stopnia, że nie sposób je tym złamać. Cierpią tak samo jak wy. Ale nie sięgną po prochy. Ten kierowca musiał zrobić jej coś dużo gorszego. Tak bardzo gorszego, że nawet się nie broniła. Psui nie podobał się ton Indianina. Splotła ramiona na piersi ale ostatecznie tylko spuściła wzrok. - Może nic nie wiem. Ale ty również. Dziewczynę zgwałcono. Chciała się zabić. Poroniła. To są fakty. Wybudź ją i wyduś od niej prawdę, ty tu jesteś lekarzem - ruszyła do przodu, prosto na niego. Trąciła go zadziornie ramieniem gdy go mijała. - Jak jesteś taki wszechwiedzący to poradź też coś na sińce swojej żony. - Bardziej Cię prawda interesuje od niej? - spytał. Odpowiedzi jednak nie oczekiwał - Nie przychodź tu więcej. Wstał i podszedł do jednej z szafek. Wyciągnął po chwili pudełko po telefonie i wyciągnął z kieszeni kilka banknotów. - Masz. Powinien jeszcze działać. Kup sobie jakiegoś prepaida czy coś. Mój numer tez tam znajdziesz. - Wrócę dowiedzieć się co z dziewczyną. I mylisz się, że mnie ona nie obchodzi. Jestem za nią odpowiedzialna - zawiesiła wzrok na starym modelu telefonu. - Po prostu napisz mi numer do siebie. Nie chcę twoich śmieci. Zabrał pudełko z powrotem i sięgnął po długopis. Na 10-dolarówce napisał kilka cyfr i zwinięta podał jej. - W bosmanacie jest całodobowa łazienka. - A przy sądzie są poradnie dla małżeństw z problemami - wyrwała mu banknot spomiędzy palców i wcisnęła do kieszeni. Coś jakby cień uśmiechu mignęło po jego posępnym obliczu. Nie rzekł jednak nic więcej. |
14-11-2016, 23:29 | #25 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
22-11-2016, 13:44 | #26 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
26-11-2016, 17:20 | #27 |
Reputacja: 1 | Sekal & Asenat Palec Merlina, którym miał właśnie dziabnąć w numer telefonu najlepszej siostry siostry świata, zamarł nad ekranem. Matthias dzwonił. Też moment wybrał. |
27-11-2016, 15:26 | #28 |
Reputacja: 1 | Wolność. To ona kierowała Andym w jego wędrówce. Był wolny od jakichkolwiek zobowiązań. Wędrował i chłonął, chłonął i uczył się, uczył się aby w przyszłości móc nauczać innych. Doświadczał życia. Doświadczał gniewu, pragnień, głodu, przyjaźni, zmęczenia. Doświadczał zmęczenia wędrówką. Z doświadczenia rodzi się wiedza, z wiedzy rodzi się mądrość, a z prawdziwej mądrości rodzi się szacunek. Andy był młody. Miał młode ciało, młode mięśnie, młode organy wewnętrzne, ale jego „ja” było stare. Stare poprzednimi życiami, które czasami uwalniały się z jego wnętrza prowadząc go ścieżkami, których nie pojmował i których pojmować się bał. Szukał swojej gwiazdy. Tej, które blask poprowadziłby Andyego przez resztę życia, jak długie czy jak krótkie nie miałoby ono być. Czy to Ona sprowadziła go tutaj, do tego miasta, którego nazwa stanowiła dla niego tylko zbitych chaotycznie połączonych zgłosek? Czy to Ona zesłała mu wizje? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Wiedział, że kiedy będzie trzeba znajdzie odpowiedź, albo odpowiedź znajdzie jego. Z duchami i zsyłanymi przez nie wizjami nigdy nie było nic pewnego. Były ulotne, jak pierwszy śnieg na liściach drzew, jak przemijające piękno i jak oddech w mroźnym powietrzu. I takie powinny być. Taki stworzyła je Matka w swej niepojętej przez garou mądrości. Pił kawę za resztki swoich pieniędzy. Gorzką, ciemną i zupełnie niesmaczną. Kawę, która była luksusem na którego nie zawsze było go stać i na który nie miał zazwyczaj ochoty. Teraz jednak sączył ten ciemny napój i obserwował okolicę zastanawiając się dlaczego Matka sprowadziła go w to miejsce. Nie przeszkadzała mu wędrówka. Lubił wędrować. Zarówno po Ziemi jak i w Krainach Duchów. Zarówno na jawie, jak i w snach. Wędrówka była tym, co napełniało Andyego wrażliwością na życie i na piękno stworzone przez Matkę. Pozwalało poznawać to, czego nigdy nie poznałby gdyby siedział w miejscu. A przecież wiatr wieje tam, gdzie chce Matka. On był jak wiatr. Jego plemię było jak wiatr. Obserwował ściągając spojrzenia ludzi. Nic dziwnego. Wyglądał na włóczęgę. Owszem, sympatycznego i nie aż tak bardzo zaniedbanego, niemniej jednak włóczęgę. Cały dobytek zgromadził w małym plecaku – nie było tego wiele bo i wiele nie potrzebował. Kilka ubrań na zmianę, kilka drobiazgów, puszka z zieloną herbatą, odrobina sucharów, stary kubek, trochę sprzętu biwakowego i lekki śpiwór. To wszystko. I wtedy zobaczył dzieci. Światło tego świata. Zwiastuny nadziei, że coś może się jeszcze zmienić, że nie zawędruje on nad przepaść i nie runie w nią, ku zagładzie. I zrozumiał, co chciała mu powiedzieć Matka, gdy ujrzał spadający, czerwony berecik. Czerwony jak krew. Jak ludzki symbol zagrożenia. Kiedy tylko wiatr zrywał nakrycie głowy z dziecka Andy już podrywał się z miejsca, korzystając z mocy gniewu, jaki dała mu Matka, by przyspieszyć swoje ruchy. By wygrać z czasem. Skok, prosto na ulicę, szybkie porwanie dziecka w ramiona, otoczenie opieką, jak Matka otacza wszystkie swoje dzieci, uchronienie maleństwa przed wypadkiem. Tylko to się liczyło w tej chwili. Wierzył, że Gaja skierowała go tutaj, by uratował te dzieciątko od śmierci pod tym pajęczym konstruktem. Nie wiedział po co ma je ocalić – czy aby kiedyś uratowało świat, czy może go zniszczyło – nie miało to znaczenia. Liczyło się tylko aby być szybszym niż pickup i uratowanie tego dziecka. Nawet za cenę własnego zranienia. |
27-11-2016, 21:40 | #29 |
Reputacja: 1 | Nie ścigali go zbyt aktywnie, to dobrze. Swój cel osiągnęli, mieli Leona i rzeczy z jego speluny. To było coś nowego dla Granta, z drugiej jednak strony kompletnie nie interesował się co prowadzący bar facet robi w wolnym czasie, aby dodatkowo zarobić. Na dobrą sprawę nie wnikał też w to, czy jest winny czy nie. Wielkimi kumplami nie byli, przez Matthiasa zbyt często musiał remontować wnętrze. Garou stał więc w bezpiecznej odległości, obserwując jak rana się zasklepia, a DEA wynosi sprzęt. Złość w nim wrzała, domagając się upustu. Krwi. Prawdziwej, nie tej oszukanej. Mógł ich zabić i tego właśnie pragnęła jego dzika część. Ale nie zabił. Nie pragnął uciekać z okolicy przez zwykłe nieporozumienie, złą godzinę i złe miejsce. Wybrał numer do Merlina, odbywając z nim krótką rozmowę. Wreszcie gliny odjechały, zostawiając to, po co czekał w tym miejscu na zakończenie ich zmagań z dowodami. Jego motor otrzymał jedynie zdjęcie. Trudno, Grant nigdy nie interesował się zbytnio sprawami urzędowymi. Nigdy nie zmienił swojego zameldowania, więc matka będzie musiała odpowiedzieć na kilka niewygodnych pytań. Takie życie. Jego siostry również. Olivia, tak. Einar Bradley, tak zdaje się nazywał się dupek, za którego wyszła. Grant nie kojarzył go dobrze, bo kiedy go im przedstawiła, to od razu zrodziła się wzajemna antypatia. Nienawiść, może. Skoro był DEA to Matthias teraz doskonale wiedział skąd pochodzi. On i przestrzeganie prawa nie chodziło tymi samymi ścieżkami. Potrzebował jednakże potwierdzenia. Adres siostry znał. Trochę interesował się rodziną, swojego stada się broni. To mówiły mu oba instynkty. Senne przedmieście nie należało do ulubionych miejsc garou, dlatego załatwił to szybko. Dnia upłynęło sporo, więc Olivia musiała być w pracy, dzieciaki w szkole. Bez tracenia czasu podjechał motorem pod budynek. Na wszelki wypadek i wścibskich sąsiadów, nasunął na twarz kaptur, na oczy założył przeciwsłoneczne okulary. Zaparkował i nie gasząc silnika podszedł. To wystarczyło, to był ten sam zapach. Miał potwierdzenie. I wiedział kogo w razie czego pytać o podłe traktowanie. Odjechał zaraz potem, kierując się od razu na wskazany przez rudzielca adres. Nie zahaczył o mieszkanie, wszystko co było mu potrzebne miał przy sobie lub w sakwach motoru. Przysługa za przysługę. Grant nie miał nic przeciwko, nawet jeśli słabowity Tubylec działał mu czasami na nerwy. Swojej dziewczynie napisał, że musi na kilka dni wyjechać służbowo. Oczywiście telefon miał także z tych niezarejestrowanych. Wyłączył go zaraz potem. |
29-11-2016, 12:33 | #30 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |