Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-12-2013, 14:36   #61
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
RUBUS

Zwieszona z okna prowizoryczna lina opadała przez zrujnowane okno, aż na podwórze, gdzie w błocie i pyle wciąż widoczne były świeżo odciśnięte ślady. Z tej odległości nie sposób było ocenić ich kształt. Chłopak powiódł wzrokiem wzdłuż wydeptanej ścieżki kiedy w powietrzu rozległ się ogłuszający huk, a futryna rozleciała się w pył obsypując wszystkich zebranych w pokoiku gradem ostrych odłamków. Jeden z kmiotków zawył przecierając nerwowo oczy, jednak pocisk szczęśliwie nie wyrządził większych szkód.

Rubus ocierając twarz z drewnianych złomków dostrzegł chmurkę czarnego dymu unoszącą się znad szopy po drugiej stronie placyku. Między deskami mignął zarys postaci, która przykucnęła za swoją zasłoną.

- Tam cholera między chlewikiem się schowała. Jeszcze dym widać. Szybko na dół ja was będę osłaniać. -

Młodzieniec sięgnął po zdobyczny łuk i nałożył strzałę. Nigdy wcześniej nie trzymał w rękach łuku normalnych rozmiarów, pomijając może dziecięce igraszki z bronią z sękatego kija i sznurka, toteż gdy napiął cięciwę skupił się zupełnie by nie wypuścić jej spomiędzy palców. Strzała ześlizgnęła się i pofurkotała w zupełnie nie planowanym kierunku mijając chlewik o dobra kilkanaście stóp.

Chłopi zdezorientowani nagłym hukiem stali jak wryci, część z nich zakryła twarze, albo przypadła do ziemi. Dopóki przeszukiwali opustoszałe ruiny zdawali się być pewni swego, jednak w obliczu realnego zagrożenia opuściła ich odwaga. Krótka komenda Rubusa otrzeźwiła ich przywódcę, który już po chwili począł organizować swoich i razem z nimi wybiegł z pokoiku. Nikt jakoś nie kwapił się by skorzystać z przewieszonej przez okno liny i narazić grzbiet na kolejną kulę.

Guślarz przeklinając swoje zdolności łucznicze przykucnął przed otworem okiennym. Choć zmurszałe deski nie zapewniały praktycznie żadnej ochrony przed kulą z rusznicy, dawały ułudę bezpieczeństwa. Chłopak przełknął nerwowo ślinę i dobył kolejną strzałę. Przemieścił się nieco na bok, wciąż ukryty za spękanym drewnem i podniósł się z łukiem gotowym do strzału. Przytłumiony tupot chłopskich buciorów niósł się echem po budynku. Paweł ze swymi kamratami robili wokół siebie sporo hałasu, co z pewnością zdążyło zaalarmować strzelca. Rubus wstrzymał oddech i wychynął zza osłony wysuwając swoją broń przez otwór, gotów by porazić przeciwnika kiedy tylko ten pokaże swój parszywy łeb…



CESCO

Nie było czasu do stracenia. Jeżeli czarodziej dobrze rozeznawał się w naturze specyfiku, który wypili jego towarzysze, miał ledwie minuty nim tamci zapukają do bram królestwa Morra. Musiał odnaleźć medyka za wszelką cenę. Cesco wypadł z budynku jak strzała i popędził przed siebie zrujnowanymi uliczkami. Roztrącał porzucone śmieci mknąć naprzód, odliczając w duchu sekundy. Gdzieś w oddali słychać było niewyraźne krzyki i łomot stali, a może to tylko serce łomotało w piersi Tileańczyka? Nagle w powietrzu wybrzmiał strzał, tak bardzo przypominający ten, którego ofiarą miał paść Schiller. Cesco, pomimo szaleńczego biegu, skalkulował że napastnik zza mostu najwyraźniej powrócił by dokończyć dzieła. Nie wróżyło to nic dobrego.

W końcu mężczyzna stanął na ulicy, gdzie wznosiła się konstrukcja zajazdu. Tam to właśnie znikła grupa prowadzona przez Pawła. Francesco przystanął na moment i zdyszany złapał się za bok. Zauważył jak z budynku wypada grupa chłopów, jednak Rubusa nie było wśród nich. Nagły niepokój zagościł na twarzy zakapturzonego. A co jeśli kula dosięgła celu, a on znów nie mógł zapobiec niebezpieczeństwu? Cesco podbiegł do kmiotków i złapał jednego z nich za ramię.

- Gdzie? - wycedził tylko patrząc rozmówcy w oczy.

Chłopek zakołysał się zaskoczony i o mało nie wrzasnął, kiedy nieznajomy złapał go za ramię. Pomachał tylko ręką w stronę wyższego piętra, po czym czmychnął do reszty grupy, która już znikała za płotem.

Czarodziej przebiegł przez parter, atakowany ostrym aromatem zgniłej kapusty. Krztusił się obłokami kurzu wzniecanymi przez zamaszyste kroki. W paru susach wspiął się na schody i przeciął zrujnowany korytarz. Nigdy nie sądził, że w nerwach jest w stanie poruszać się tak szybko. Później przyjdzie czas na złapanie oddechu. Wielkie, wzmocnione drzwi, tak bardzo nie pasujące do charakteru budynku, były otwarte na oścież. Wewnątrz pokoju pierwszym co rzuciło się w oczy adepta sztuk tajemnych było nagie ciało dziewczyny rozwleczone na łóżku, oraz Rubus przycupnięty za framugą strzaskanego okna. Na dokładniejsze oględziny nie było teraz czasu ani sposobności. Tileańczyk już miał podejść do chłopaka, jednak ten spostrzegłszy go nerwowo pokręcił głową i na powrót zerknął przez dziurę w ścianie.

- Prędko, Olaf umiera! - krzyk został zagłuszony przez huk kolejnego wystrzału.

Rubus wyskoczył zza osłony i posłał strzałę w kierunku napastnika. Ktoś krzyknął przeciągle. Pocisk wbił się głęboko w deski chlewiku, jednak trudno było powiedzieć czy dosięgł celu. Jeśli młody medyk spodziewał się, że okrzyku bólu wydał wrogi strzelec to srodze się zawiódł. Na podwórzu w szybko rosnącej kałuży krwi leżał jeden z chłopów raniony kulą z rusznicy. Inny pochylał się nad nim, a zdezorientowana reszta ruszył w stronę chlewu.

Wtem zza desek wyskoczyła postać opatulona w długi płaszcz. W rękach trzymała strzelbę. Przez jeden krótki moment spojrzenia dwóch strzelców spotkały się. Rubusowi ciarki przeszły po plecach na widok zimnych, okrutnych oczu. Łucznik sięgał już po strzałę, jednak przeciwnik zerwał się do biegu. Jego nienaturalnie szybkie ruchy sprawiały, że zdawał rozmywać się w biegu. Rubus już chciał skoczyć na pobliski daszek i rzucić się w pogoń za zbiegiem kiedy jego umysł zarejestrował obecność Cesco, a uszy zrozumiały jego słowa: “Olaf umiera”.

Czas zdawał się zwalniać, a pot perliście wstąpił na czoło Rubusa.


REINHARD

Giermek, krwawiąc z wielu ran zadanych chamskim orężem, kłusował z powrotem przez most. Końska sierść była coraz gęściej upstrzona rubinowymi plamami, a Reinhard ledwo trzymał się w siodle. Zbrojny opuścił lancę, nie mogąc dłużej trzymać jej w górze. Zaczepiony w strzemionach wspierał się łokciem na karku zwierzęcia, ze wszystkich sił starając się nie zsunąć z siodła. Uraza na rycerskiej godności została zmyta krwią napastników, jednak nie do końca. Wciąż gdzieś tam kręciło się dwóch chłystków, którzy mieli odpowiedzieć za haniebną napaść. Choć pierwotnie Von Hagen cwałował na nich z żądzą odwetu w oczach w ostatnim momencie wspaniałomyślnie darował im życie unosząc lancę. Nie oznaczało to jednak, że zamierza tę zniewagę puścić płazem. Do tego był mu potrzebny kapitan Schiller - niechaj weźmie odpowiedzialność za urząd, który piastuje. Należało też niezwłocznie odnaleźć felczera, inaczej chłopska intryga mogłaby, o ironio, osiągnąć swój zamierzony koniec.

Konik niosący giermka popędził przez plac zwracając na siebie sporo uwagi krzątających się mieszkańców. Jeździec dotarł do stanowiska, z którego zostali rozesłani między ruiny i ściągnął wodze. Pytające spojrzenie podstarzałego kapitana przesuwało się po okaleczonym ciele żołnierza, aż w końcu zatrzymało się na jego pobladłej od upływu krwi twarzy.

- Co się wam, u licha stało, panie szlachcic? - kiedy Schiller zdał sobie sprawę, że giermek jest sam, jego zdumione oblicze przybrało nieco podejrzliwy wyraz - Gdzie Eryk i reszta waszej grupy? -

Towarzyszący burmajstrowi przyboczni powiedli spojrzeniami za kapitanem. Część zerwała się ze swoich miejsc spoglądając to na jeźdźca, to na swego pryncypała. Zdawali się być mocno zdezorientowani i jakby czekali polecenia. Ręce trzymali po kieszeniach, ale jakby gotowi by zaraz miało się to zmienić.

Reinhard oddychając ciężko, wyprostował się z godnością na jaką pozwalała mu przewaga wysokości. Coś mu nie pasowało w gwałtownych ruchach kmiotków i ich dłoniach nerwowo błądzących po obuszkach przy pasie. Czy to możliwe, by ci ludzie wiedzieli coś o zasadzce...?


JAROMIR I GLANUS

Walka dobiegła końca. Glanus przykucnął przy łbie dzika i mozolnie odpiłowywał co lepsze kawałki rogów. Wkrótce jego arsenał zabójczych narzędzi miał się wzbogacić o kolce na tarczy. Krasnolud wyszedł ze starcia niemal bez szwanku. Pojedyncze rozcięcie na ramieniu wyglądało niemal jak zadrapanie przy poszarpanej nodze kozaka, nie wspominając o obrażeniach które powaliły Cherepa. Jaromir, wspierając się na stylisku topora, stał wyprostowany na tyle na ile pozwalała mu rana. Przypomniał sobie starcie z niedźwiedziem, to któremu zawdzięczał przydomek.

Bestia była głodna, przebudzona z zimowego snu. Kiedy zwierzę wpadło do ich obozu wszystkich opuściła odwaga, tylko jeden Gniewisz rzucił się na potwora z nożem w ręku. Brawura i głupota, ale udało mu się przetrwać starcie. Nie pamiętał już jak długo dochodził do siebie po obrażeniach jakich doznał od kłów i pazurów. Kiedy wreszcie się przebudził czekały na niego twarze towarzyszy. Wszystkich. Nikt poza nim nie ucierpiał i to przekonywało Jaromira, że słusznie postąpił. W dowód uznania kompani uszyli mu gruby płaszcz z niedźwiedziego futra. Długie blizny znaczące jego ciało już zawsze miały przypominać mu o tym starciu. W porównaniu z tamtym wydarzeniem rany otrzymane od dzika wydawały się ledwo draśnięciami.

Stara historia, która wydarzyła się w zupełnie innym świecie. Świecie bez strachu, wszechobecnej śmierci i całej tej wojennej zawieruchy. Twarz Niedźwiedzia pozostawała napiętą maską umorusaną we krwi. Kislevita rzucił kilka słów w stronę Glanusa, by ten miał na niego oko, po czym pokuśtykał do ruin z których wybiegli mutanci. Coś tam mogło ciągle być, a zostawienie potencjalnego niebezpieczeństwa na moment, gdy przez ruiny maszerować będą mieszkańcy wydawało się cokolwiek nierozsądne. Gotowy na najgorsze kozak począł przeczesywać resztki budowli.

Krasnolud wrzucił rogi do plecaka, po czym ruszył za Jaromirem. Obejrzał się na gramolącego się na ziemi Cherepa, pokręcił głową z dezaprobatą, po czym dźwignął rannego do pionu. Pospołu ruszyli za oddalającym się powoli kozakiem.

Spalona konstrukcja budynku, który kiedyś służył bodaj za warsztat kowalski, trzymała się na słowo honoru. Sczerniałe belki podtrzymujące pokruszony szkielet stropu trzeszczały niepokojąco, kiedy grupa mijała je w milczeniu. Ziemia pokryta była licznymi śladami wyżłobionymi w sadzy. Mieszanina ludzkich i zwierzęcych tropów jasno wskazywała na bytność mutantów. W rogach pomieszczeń walały się resztki obgryzionych kości, gałgany służące za posłania, oraz nieczystości pozostawione przez wielkie dziki.

Kiedy już zdawało się, że złe przeczucia okażą się jedynie efektem wybujałej wyobraźni, ostatnie z pomieszczeń udzieliło strasznej odpowiedzi. Pierwszym co zwróciło uwagę był zapach. Gęsty, duszny zapach krwi, pomieszany z słodkawym nie dającym się pomylić z niczym odorem rozkładu. Ciała ofiar składowane tutaj od dłuższego czasu ułożone były w nierówne stosy zawalające podłogę. Plątanina przegniłych rąk, nóg, otwartych torsów, z których wypływały wnętrzności, ogniska czerepów, w których wiło się robactwo. Kości, resztki ubrań i drobnych przedmiotów. I muchy. Roje skrzydlatych insektów grających upiorną melodię. Nie dziwota, że ta część miasta była ogołocona z ciał. Wszyscy mieszkańcy złożeni byli w owym miejscu kaźni.

Cherep zgiął się w pół i dał wyraz swemu obrzydzeniu głośnym rzężeniem. Gdyby jego pocięte wnętrzności nie były już wcześniej puste prawdopodobnie dodałby nieco kolorytu do owej scenerii. Glanus próbował nie dać po sobie poznać co czuje, jednak twarz zakrzepła w wyrazie odrazy pomieszanej z przerażeniem nie pozostawiała złudzeń. Hardy wojownik bał się nie na żarty. Stał jak wryty przeczesując wzrokiem doczesne szczątki mieszkańców Untergardu.

Widok dokonanej masakry wstrząsnął także Jarmoriem, jednak ten zagryzł zęby i ruszył wąską ścieżką między trupami. Gdzieś na końcu pomieszczenia żarzył się niewielki płomień. Po przeciwległej stronie, na przywleczonym tu kowadle udekorowanym na prymitywny ołtarz spoczywało ostatnie ciało. Okrutnie zmutowane, nie przypominające niczego co dotąd dane było oglądać Gniewiszowi. Jak chore umysły mogły stworzyć dla siebie takie miejsce? Pośród koszmaru Niedźwiedź uniósł głowę i wtedy ją ujrzał. Ośmioramienna złota gwiazda opleciona łańcuszkiem, zawieszona na pojedynczym gwoździu wbitym w ścianę. Wokół niej coś na kształt trofeów - resztki ubrań, włosów, czy kawałki ciał, przybite do ściany. Choć kislevita mierzył się już wcześniej z wyznawcami plugawych bogów, nigdy dotąd nie trafił do siedziby ich wyznawców. Czemu to miało służyć? Jak szalonym trzeba było być by wyznawać coś takiego jako boga? W obrazie rzezi było jednak coś okrutnie pociągającego. Skąd nagle wzięło się to uczucie? Odraza, niechęć, wstręt, strach, gniew, niezrozumienie i fascynacja. Wiedziony nieznaną dotąd potrzebą Jaromir sięgnął bezwiednie w stronę gwiazdy i zacisnął na niej dłoń….

- Idziemy stąd, Niedźwiedziu. - Glanus z trudem powstrzymywał drżenie głosu - To miejsce jest przeklęte! -

Kozak wyłonił się spośród trupów, idąc niepewnym, urywanym krokiem. Dyszał ciężko jakby przejście przez pokój kosztowało go więcej niż całe poprzednie starcie. Krasnolud odszukał jego spojrzenie i aż wzdrygnął się na widok oczu Jaromira. Te były tak bardzo puste i zimne, jakby ktoś wypalił je płomieniem, a następnie wstawił w ich miejsce dwa blade kryształy. Po chwili jednak znajome iskierki ponownie zagościły na twarzy Jaromira. Z jego dłoni zwisał fragment zaśniedziałego łańcuszka… Gniewisz zacisnął zęby i wyszeptał tylko:

- Wynośmy się stąd. Daleko stąd… -
 
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 13-12-2013, 21:15   #62
 
Reinhard's Avatar
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
-Zdrada... - ciężko oddychając, giermek rzekł do Schillera - Eryk i jego ludzie postanowili działać przeciwko wam, osłabiając waszą eskortę. Wciągnęli mnie w zasadzkę i zaatakowali. Całe szczęście Sigmar czuwał nade mną i użyczył swej siły do odparcia stronników Chaosu. Chcieli naszej zagłady! Obawiam się jednak, że są tutaj osoby, które z nimi rozmawiały...które też mogą chcieć opóźnić nasz marsz albo osłabić eskortę, i staną po ich stronie. Teraz rozumiem, że chcieli mnie wyeliminować znacznie wcześniej, przy bramie, bym nie mógł was chronić. Podważali święty porządek Imperium, który ułożył sam Sigmar, powinienem wcześniej się domyślić, że bluźniercze myśli nie rodzą się z głupoty, tylko zepsucia Chaosem...Obawiam się, że to nie koniec niebezpieczeństw. Dwóm udało się uciec, kto wie, jak będą próbowali szkodzić?
-Kapłanie - zwrócił się do kleryka - Czy możesz sprawdzić, czy skaza Chaosu nie przeszła na mnie, gdy walczyłem z wrogami? I czy mógłbyś zająć się moimi ranami? Dopóki nie wiem, kto wspierał Erka, nie wiem, czy ktoś nie będzie chciał dokończyć jego bluźnierczego dzieła.
 

Ostatnio edytowane przez Reinhard : 13-12-2013 o 21:20.
Reinhard jest offline  
Stary 15-12-2013, 09:00   #63
 
SyskaXIII's Avatar
 
Reputacja: 1 SyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnieSyskaXIII jest jak niezastąpione światło przewodnie
- Jaromirze, mam złe przeczucia co do tego miejsca i wszystkiego co tutaj się znajduje... Wynośmy się stąd jak najszybciej i wracajmy to kapitanka. Nie żebym się bał czy coś ale nie uśmiecha mi się walka z czymś czego topór się nie ima. Znalazłeś coś w tamtym pokoju ? - Krasnolud czuł się nieswojo. Mimo wieloletniego doświadczenia w boju, ten budynek napawał go obrzydzeniem i wrażeniami, że zaraz coś bardzo złego się stanie. Nie rozumiał tego ale czuł, że nie powinno ich tutaj nigdy być i powinni się wynosić stąd tak szybko jak to tylko możliwe na krasnoludzkich, krótkich nóżkach i z dwoma ledwo kuśtykającymi człowiekami.
 
__________________
"Widzieliście go ? Rycerz chędożony! Herbowy! trzy lwy w tarczy! Dwa srają, a trzeci warczy!"
SyskaXIII jest offline  
Stary 16-12-2013, 21:34   #64
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
- Że co? – Zatrzymał się Rubus w pół ruchu podniesioną nogą gotów przesadzić okno i spojrzał na Francesco zdezorientowany. – Jak to?

Zapytał zdezorientowany. Przez chwilę słuchał z uwagą ale krzyk rannego zmusił go do spojrzenia przez okno. Na piersi postrzelonego chłopa rozlewała się czerwona plama krwi. Reszta chłopów zwolniła nie bardzo wiedząc czy gonić zabójcę czy ratować druha. Spojrzeli w kierunku guślarza. Ten im tylko machnął by gnali dalej i zniknął w głębi pokoju.

- Mów dalej i choć za mną. Umiesz rozpalić szybko ogień? Gdzie to?

Pognali na dół ale Rubus zamiast skręcić w kierunku skąd przyszedł czarodziej pobiegł na podwórzec karczmy gdzie pobiegli miejscowi. Przykląkł nad rannym i bezceremonialnie zajrzał pod niego lekko go odwracając nie przejmując się krzykami rannego.

„Kula nie przeszła. Krwią nie rzyga. Tsza by rozciąć wyciągać. Ale jak poleży spokojnie to do wieczora podycha na pewno.”

Rubus rozejrzał się za małym kawałkiem drewna lub kamienia wielkości dużego orzecha owinął go bandażem. Zalał dziurę spirytusem i używając obandażonawgo kamienia jak korka zatamował krwawienie owijając resztą tkaniny ciasno bark. Wieśniak gdy tylko polał go alkoholem zemdlał.

- Dobrze że zemdlał nie będzie się ciskał. Będzie tsza po niego wrócić jak skończymy z Olafem i resztą. Bo to co mu zrobiłem to tak na teraz by nie skapciał od upływu krwi. Teraz szybko. Prowadź!

Pobiegli w dwójkę zrujnowanymi ulicami miasta Cesco prowadził. Znaleźli ich tak jak leżeli. Pięciu bladych jak kreda ochlapusów. Leżących jakby lalki którym obcięto sznureczki.

- Chlali to gówno. - Cesco wskazał butelkę, która leżała tam gdzie ją zostawił. - Zwędzili to z jakichś rozbitych wozów. Nie znam się, ale alkohol to to nie był. Nie śmierdział bimbrownią, tylko laboratorium alchemicznym. Kojarzysz methin?

Rubus odłożył swoje tobołki wiedząc że się natrudzi przy tych ochlapusach. Po kolei przyłożył ocho do klatki piersiowej każdej z ofiar trunku i posłuchał. Następnie powąchał zawartość butelki a nawet spróbował kilka kropel specyfiku

- Methin eee… nie bardzo ale śmierdzi gorzej niż berbelucha starego Jurga. Po jego gorzale ludziska też leżeli jak ci tutaj a niektórzy pono na oczy sabieli potem ino nie po jednej flasze… na pięciu. To faktycznie musi być jakieś alchemiczne gówno.

Wyją rzeźbioną drewniane łyżkę nad którą się ostatnio męczył, westchną jakby z żałością i zaczął działać.

- Najlepiej ich obudzić nawet na chwile i zmusić by wyrzygali to świństwo. Podtrzymaj go, o tak za brzuch.

Ustawili wieśniaka w miarę do pionu po czym Rubus staną zboku wieśniaka wymierzył mu siarczystego policzka aż głowa odskoczyła. “Nieprzytomny” zajęczał i zamamrotał coś os suczych synach. Nim zemdlał, medyk nie przejmując się klątwami wsadził mu łyżkę w gębę i nacisną język.

- Teraz. - Zawołał na czarodzieja

Ochlapus rzygną strumieniem żółci śniadania i paskudnej mętnej walącej gorzelnią cieczy. Podobnych zabiegów wykonali pięć ze zmiennym szczęściem. Dwóch nie udało się docucić.

- A teraz czym się trujesz tym się lecz.
- Powiedział z mściwą satysfakcją guślarz widząc miny półprzytomnych chłopów gdy poczuli zapach prawdziwego zdrowotnego spirytusu. Niestety jednym z dwóch nadal nieprzytomnych był Olaf.

- To wszytko.
- Wskazał smętnie na nadal leżących bez ducha mężczyzn - Może ta Babcia Moher coś więcej uradzi. Pomóż mi chociaż Olafa do obozu zanieść.
 
harry_p jest offline  
Stary 19-12-2013, 17:52   #65
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
RUBUS i CESCO

Trzeźwość umysłu Cesco i zabiegi Rubusa pozwoliłu ocalić życie przynajmniej kilku ofiarom tajemniczego płynu. Niestety Olaf, oraz jeden z chłopów nie mieli tyle szczęścia. Pomimo usilnych prób młodego medyka, zsiniałe twarze i zwiotczałe ciała obu mężczyzn coraz wyraźniej świadczyły o tym, że ostatnia granica znajduje się już za nimi. Do Rubusa zaczęło docierać, że doszedł do momentu, gdzie jego zdolności na nic się już nie zdadzą, a jego pacjentom miast lekarstwa, trzeba raczej kapłana. Drżącymi dłońmi ułożył głowę nieruchomego współpodróżnego na ziemi i popatrzył w jego zapadniętą twarz. Młody chłopak wyglądał tak spokojnie, zupełnie jakby spał...

Guślarz pozwolił sobie ledwie na kilka chwil zadumy nad kruchością życia, bo oto pozostali kmiotkowie zaczęli powracać do zmysłów, po solidnym płukaniu żołądka. Kawka leżał w kałuży swych rzygowin klnąc słabym głosem na czym świat stoi. Zamiótł spojrzeniem po okolicy, po czy przetoczył się na bok i dyszał ciężko wpatrując się w szare niebo. Banda pijusów wyglądała jak ledwo odratowana załoga okrętu, których sztorm potraktował kilkoma srogimi falami. Medyk pokręcił głową, wstał z kolan i ruszył im z pomocą.

Czarodziej tymczasem zainteresował się naczyniem po specyfiku. Sporych rozmiarów bukłak. Na zewnątrz skórzany, w środku czymś wzmocniony. Nieopatrzony etykietą, korek walał się pewnie gdzieś po ziemi. Dla pewności, ostrożnie nadstawiając nos, Cesco powąchał naczynie. Zwietrzały alkoholowy zapach nie wniósł nic nowego. Prawdopodobnie zawartość wylała się, kiedy Kawka upadł na ziemię, a reszta wyparowała. Tileańczyk potarł z roztargnieniem podbródek. Skąd w zasadzie wziął się specyfik? Kawka twierdził, że zwinął go z wozu z farbiarni dwa dni temu. Skąd jednak ten wóz? Leżał sobie porzucony, czy zajechał tutaj niedawno? Może to jeden z tych, którymi przyjechał do wsi transport chleba i wina? Nie... Mertens zerknął zamyślony na pojemnik. Kto w farbiarni trzymałby roztwór alchemiczny w bukłaku? Może ktoś przypadkiem go tam umieścił? Kolejne scenariusze pojawiały się w głowie czarodzieja. Cesco pokręcił naczyniem zniecierpliwiony. Może uda się odnaleźć ten wóz i dowiedzieć czegoś więcej o pochodzeniu tajemniczego bukłaczka.


Francesco, wraz z Rubusem i słaniającymi się kmiotkami ruszyli w drogę powrotną. Dwóch chłopków, którzy zdawali się najlepiej znosić efekty płukania żołądka, niosło ciała. Grupa zmierzała na plac. Los Pawła, jego milicjantów i zakapturzonego strzelca pozostawał nieznany.

Kiedy czarodziej kroczył między zrujnowanymi zabudowaniami nagle poczuł się… obco. Delikatne swędzenie gdzieś w kostkach palców było dla tileańczyka dostatecznym dowodem, że coś się święci. Mężczyzna przystanął w pół kroku, gotów na wszystko co mogło się wydarzyć. Gdzieś na peryferiach wzroku cienie zdawały się wydłużać, przestrzeń rozciągać, aż w jednym krótkim impulsie dostrzegalnym tylko dla jemu podobnych świat zafalował. Chwilę potem głowę wypełniło coś, jakiś dźwięk. Jakby śmiech, wysoki, chrobotliwy chichot. Aż włoski zjeżyły się na karku. Najdziwniejsze w tym doświadczeniu był fakt, że jego towarzysze zdawali się absolutnie nic nie zauważać. Cesco postąpił kilka kroków na bok, tak by skryć się w półcieniu zgliszczy domostwa. Pewien, że nikt nie dostrzeże co robi, Mertens zdobył się na odwagę, by samemu przyjrzeć się wiatrom. W głowie niczym znak ostrzegawczy postało mu napomnienie jego mentorki, by w takich właśnie momentach powściągnąć swoją ciekawość, gdyż brak mu doświadczenia. Francesco zignorował natrętną myśl i skupił się na swojej czynności.

Świat wyostrzył się. Spomiędzy pokruszonych cegieł, kamyczków, nadpalonych belek, przydrożnych kałuży, kępek trawy, oddalających się z wolna ludzi, oraz wszystkich innych zakamarków wystrzeliły cienkie, wielobarwne nici, jakby nagle niewidzialny artysta kilkoma szybkimi pociągnięciami pędzla zaczął upiększać krajobraz. Nitki zachowywały się jednak, jakby poddawały się niewidzialnym prądom, uginały pod wpływem wyimaginowanego wichru, splatały ze sobą, to znowu rozwijały. Osiem kolorów, osiem wiatrów - czarodziejska mozaika ukryta przed wzrokiem pozbawionych Daru.


Cesco dostrzegał wyraźnie tylko jeden kolor, szary. Pełzał w zakamarkach domostwa, w załomach budynków, pod ciemnymi stropami. omijał białe plamy tworzone przez promienie słońca. W jego zachowaniu nie było niczego nadzwyczajnego. Reszta barw była dla Mertensa niewyraźna, rozmyta. Zupełnie jakby patrzył na nią przez mleczne szkło. Coś jednak działo się z innym wiatrem, kłębił się bez ładu, bez naturalnej harmonii. Niepomny na przestrogi swej nauczycielki, Francesco wytężył wzrok, aż poczuł ukłucie, a oczy zaszły mu łzami. Tym wiatrem był GHUR. Dziki, bursztynowy wiatr, teraz go zobaczył. Coś zakłóciło jego harmonię, wzięło w karby. Zupełnie jakby ktoś właśnie… Mertens zamrugał nerwowo oczami uświadamiając sobie własne odkrycie. Zupełnie jakby niedaleko ktoś właśnie rzucił zaklęcie…


REINHARD VON HAGEN

Posępna przemowa zakrwawionego szlachcica wygłoszona z wysokości rumaka zasiała niepokój w ciżbie zgromadzonej wokół Schillera i jego milicji. Ludzie zajęci dotąd pakowaniem swego dobytku przysłuchiwali się co też do powiedzenia może mieć jeździec. Od ucha do ucha na placu znów zrobiło się tłoczno. Pełna napięcia cisza, która zaległa kiedy giermek z kamienną twarzą relacjonował wydarzenia, ustąpiła narastającej wrzawie. Niczym rój, który z każdą chwilą przybiera na liczebności i sile szerzyły się szepty, ukradkowe spojrzenia i rozmowy. Na wieść o skazie chaosu morze szeptów zamarło na moment, po czym gwałtownie wezbrało falą okrzyków i oskarżeń. Reszta wypowiedzi Reinharda utonęła w powszechnym larum. Kobiety krzyczały, ktoś zasłaniał usta w niemym zdumieniu. Mężczyźni marszyczyli czoła wołając: “Skandal!”, “Sigmarze, poratuj!”, albo “On kłamie!”. Niektórzy spluwali przesądnie przez ramię, albo kreślil nabożne symbole, nie chcąc mieć z plugastwem do czynienia choćby i w rozmowie. Ziomkowie burmajstra stali jak wryci. Część z nich nie wiedziała co zrobić, inni podchwytywali hasła tłumu, część patrzyła zdumiona to na Reinharda to na swego przywódcę. Tylko Schiller wydawał się trzymać fason w obliczu zamieszania. Wpatrywał się z uwagą w twarz giermka.

- Ciszaaaa! - głos kapitana przebił się przez hałas. Wojskowy wdrapał się na jakieś podwyższenie i walnął w nie parę razy włócznią, by zwrócić na siebie uwagę - Zamknąć jadaczki. Cisza mówię! -
Burmajster poczekał aż harmider nieco opadnie po czym znów spojrzał na Reinharda i przemówił tonem chłodnym, nieznoszącym sprzeciwu - zupełnie niepodobnym do dotychczasowego:
- Mówisz, że podważamy święty porządek, a sam jak watażka rozganiasz ludzi. -
- Mówisz, że zdrada, skąd jednak pewność, żeś sam do krwi nie oćwiczył chłopów, których pod bramą niemal stratowałeś? - ludzie przenieśli swoje spojrzenia na żołnierza.
- Wreszcie mówisz żeśmy padli ofiarą złych mocy, skąd pewność, że sam nie siejesz pośród nas niezgody i nie podburzasz do złego...? -


JAROMIR i GLANUS

Wymęczeni i ranni, trzej mężczyźni brnęli przez zrujnowane miasteczko. Okropne obrazy odmalowane w ich umysłach powracały w powidokach. Z każdego kąta wyglądały na nich pozbawione oczu głowy, napuchnięte ciała i roje owadów. Choć upiorną chatę zostawili za sobą nozdrza wciąż wiercił okropny, zgniły swąd. Trzech ocalałych szło przed siebie, choć wyglądali tak, jakby w rzeźni zostawili coś więcej niż wspomnienie porannego posiłku.

Cherep wspierający się na ramieniu krasnoluda wyglądał jakby ciagle zbierało mu się na mdłości. Teraz dopiero można było ocenić jak mocno oberwał tęgi chłop. Jego pierś była rozorana pazurami, twarz znaczyły krwawe pręgi po nożu, na rękach nosił ślady licznych uderzeń i nakłuć. Z drobnych ranek z wolna sączyła się krew po mału odbierając mężczyźnie resztki tchu i świadomości. Wybawienie za rzeką było jednak bliskie, więc mimo ran trzeba było iść.

Glanus czuł się dziwnie. Teoretycznie wyszedł ze starcia bez poważniejszych obrażeń, jednak miał wrażenie jakby przeszedł przez prawdziwe piekło. Już od dawna nie trząsł się tak jak jeszcze przed chwilą. Czyżby miękł z wiekiem? Trochę krwi i robactwa miało wstrząsnąć starym Zigildumem? Widok kilku trupów tak na niego podziałał, czy to może coś innego? Co takiego znalazł w ruinach Niedźwiedź? Tarczownik rzucił okiem na nieobecnego duchem kislevitę, który szedł kilka kroków za nim.

Dla Jaromira droga powrotna była męką. Nie chodziło nawet o ranną nogę, czy niesmak w ustach pozostały po oglądaniu ciał. Głowa bolała go jakby nie spał od kilku dni, obraz kołysał się przed oczami, a na domiar złego czuł się absolutnie podle. Jakby zrobił coś potwornie niewłaściwego, a teraz sumienie gryzło go od środka. Jego wrodzona przezorność biła na alarm by sobie odpuścił. Nie było jednak innego wyjścia. Ogień trzeba zwalczać ogniem. Oni muszą wiedzieć. Myśli Gniewisza były coraz czarniejsze - nie było wątpliwości co jest źródłem owych rozterek. Dłoń była ściśnięta w pięść, aż pobielały na niej kłykcie. Po dyndającym z niej łańcuszku kropelka po kropelce ściekała strużka krwi…

Krasnolud patrzył z niskrywanym niepokojem na swego towarzysza. Zwykle rubaszny i skory do żartów topornik z północy szedł w zupełnym milczeniu z oczami utkwionymi w bliżej nieokreślonym punkcie przed sobą. Brodacz pocieszał się myślą, że to pewnie zwykły szok, który minie jak tylko przepłuczą gardła i usiądą sobie w ciepełku. Coś jednak wisiało w powietrzu, toteż khazad zwolnił kroku i zrównał się z kozakiem. Choć Glanus nigdy nie miał trudności z zaczepianiem ludzi, teraz jakoś nie wiedział jak zacząć. Postanowił, że podejdzie do sprawy z nadwyraz delikatnie:

- Co jest, Niedźwiedziu? Wyglądasz jakby ktoś napluł ci w kaszę. - szczerbata gęba Zigilduma rozszerzyła sie w uśmiechu - Moja babka zawsze mówiła, że należy wtedy złapać winowajcę za brodę i wepchnąć jego łeb do tej kaszy. -

Kozak spojrzał na kamrata z ukosa i także się uśmiechnął, choć blado.

- Nie, Zigildum, moja kasza jest w porządku. - to były pierwsze słowa, które wypowiedział kozak od czasu opuszczenia siedliska mutantów. Na więcej jednak się nie zdobył. Gdyby dało się przekazać wszystkie problemy bezgłośnie, wszystko byłoby prostsze. - Martwi mnie co innego. - Jaromir uniósł zakrwawioną dłoń. Rozluśnił palce pozwalając medalionowi wysunąć się z uścisku. Złota gwiazda zadyndała na łańcuszku.


- Po cóż żeś to zabrał? - krasnolud spojrzał gniewnie na towarzysza - Rozum postradałeś? Same nieszczęścia na nas ściągnie. -

Kislevita podsunął heretycki symbol bliżej, niemal pod sam nos Zigilduma. Ten skrzywił się mimowolnie, jednak przyjrzał się plugawej ozdobie. Łańcuszek przytwierdzony był w dziwny sposób, do środka, zamiast do zewnętrznego pierścienia. Zupełnie jakby ramiona gwiazdy zostały dołączone później… Glanus przyjrzał się uważniej naszyjnikowi i aż gwizdnął, gdy zrozumiał o co chodzi Niedźwiedziowi.

- Ruszaj się łazęgo. - krasnolud potraktował Cherepa kuksańcem - Nie ma czasu do stracenia. -
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 19-12-2013 o 18:00.
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 19-12-2013, 23:18   #66
 
Reinhard's Avatar
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
-Odpowiedź jest prosta, Schiller. Tyś cham, ja pan. Mnie sądzić wolno jedynie osobom równym mnie stanem. Jeżeli twoje oskarżenia padną z ust przedstawiciela szlacheckiego sądu, będą miały wartość. W przeciwnym wypadku, są nic warte, a wypowiadający je, podważa porządek zaprowadzony przez Sigmara. Sami zdecydujcie, czy chcecie mieć Młotodzierżcę przeciw sobie. Łatwo mnie teraz dostać, gdy wykrwawili mnie zdrajcy. Goblińska to taktyka, i skuteczna. Decyduj, chamie. - stwierdził zimno geirmek, i porpawił chwyt na lancy.
 
Reinhard jest offline  
Stary 20-12-2013, 22:25   #67
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
Grupa Kawki prowadzona przez dwóch „nowych” wyszła na szeroką brukowaną ulicę przecinającą miasteczko, kiedy wlekąc się powoli w końcu w zasięgu wzroku pojawił się most Rubus odłączył się od grupy.

- Stąd już traficie. Ale jak wrócę krewni będziecie mi za gorzałę
- Zwrócił się do wieśniaków Potem rozejrzał się za Cesco który został w tyle.- Eee… Chodź pomożesz mi z tamtym rannym. - Zwrócił niepewnie do Francesco nie bardzo wiedząc czy mu “Panować” czy też nie.

Nie czekając zbyt długo chłopak ruszył wyciągając nogi do zrujnowanej karczmy, tam gdzie zostawili postrzelonego chłopa. W kilka uderzeń serca minęli roztrzaskane drzwi lokalu na wdechu przeszli obok alkierza ze starą kapustą.

Ten który został pilnować pechowca przeniósł go pod ścianę i oparł plecami o grubo ciosane belki chlewika.

- Mógł wybrać czystsze miejsce i do jasnej cholery zostać i go pilnować –
rzucił ni to do siebie ni do czarodzieja.

Rubus przyklękną przy rannym najpierw policzył oddechy potem ostrożnie obmacał i obejrzał ranę i opaskę uciskową którą wcześniej założył. Gdy odchylił poły kaftana ranny jękną, otworzył oczy zadygotał i nieprzytomnie spojrzał na guślarza. Krew nadal przesiąkała, niemniej opatrunek trzymał i tylko dlatego nieszczęśnik jeszcze żył.

- No będziesz żył. Zaraz się tobą zajmiemy. – powiedział uspokajająco chłopak. – Jak ci na imię? - Zaczął zagadywać go i jednocześnie rozkładać narzędzia do udzielenia mu konkretnej pomocy.
- Aa… Alfred… - odpowiedział słabo
- No to Alfred pozszywamy cię obandażujemy a za miesiączek będziesz zdrów jak ryba – Kontynuował rozkładanie narzędzi.
- A ten co został to kto?
- Guuunter. Był tu. Czeekał… ale zamknąłem oczy… Jak otwarłek już goo nie było. – wysapał.
- No już starczy. Odpoczywaj. – Uciszył go widząc że nawet mówienie go męczy i że zbladł jeszcze bardziej.

Skończył rozkładać swoje narzędzia medyczne. Rozejrzał się po placu w poszukiwaniu naczynia w którym mógł by zapalić spirytus do wypalenia igieł oraz noża. Zamiast naczynia znalazł jednak ślady nie tylko trójki która pobiegła za strzelcem ale również Guntera tyle że zamiast za resztą wiodły z powrotem do karczmy.

- Następny ochlej. Tym razem zamiast kapusty poszedł pewnie flachy poszukać. Zaraz wracam.

Rubus podbiegł do zrujnowanego budynku poszukać czegoś co nadało by się na prowizoryczny tygielek. Znalazłszy gliniany lekko obtłuczony garnuszek już miał wraca ale jego uwagę przykuły błotniste ślady naniesione z podwórca.

- Gunter ochlapusie kumpla w potrzebie zostawiać!?

Zawołał gniewnie. W odpowiedzi usłyszał tylko jakieś hałasy z piętra. Poważnie zaniepokojony wychylił się na podwórzec i dał znak Cesco. W duecie zawsze raźniej a w hałasach dobiegających z piętra było coś… niepokojącego.

Idąc za błotnistymi śladami weszli na piętro. Guślarz nerwowo przełkną ślinę ponownie wchodząc na piętro gdzie parszywe mutanty urządziły sobie legowiska. Wytarł spoconą dłoń o spodnie i wyciągną siekierę.

„Przecież sprawdziliśmy te pokoje. Były puste. I legowisko tego zabójcy też. Kobieta… ale przecież nie mogła ożyć.”

Ponure rozmyślania towarzyszyły mu aż do chwili gdy w jednym z pokoi dostrzegł ruchomy cień jakieś chrobotanie. Skradając się możliwie najciszej podszedł do futryny i ostrożnie wyjrzał. Żałował że nie jest z nim piątka chłopów jak wcześniej ale już sama obecność Cesco dodała mu na tyle otuchy że jako pierwszy wyjrzał zza winkla.
Na krześle przy oknie siedział Gunter i wyglądał na uliczkę. Przez jedno uderzenia serca miał nadzieję że wieśniak się po prostu wygłupia ale porzucona dzida i brunatna plama pod krzesłem chłopa nie dawał złudzeń. Ostrożnie wszedł do pokoju. Co rusz oglądając się na okno na podłogę czy nawet na Cesco czy nie zostawił go samego podszedł do chłopa. Dokładniejsze oględziny zjeżyły włos na głowie Guślarza. Liczne pogryzienia, sińce zadrapania a ostatecznie skręcony kark świadczyły że denat nie miał lekkiej śmierci. Obrazu grozy dopełniały ślady bosych stóp odciśnięte w krwi. Zwłaszcza że jedyne bose stopy jakie pamiętał należały do uduszonej kobiety. Całaość zprawiła że Rubus z całego serca zapragną opuścić pokój, karczmę i w ogóle to miasteczko. Odwrócił się akurat by zobaczyć wychodzącego z pokoju Cesco. Bez ociągania podążył za nim zabierając ze sobą dzidę Guntera.
Nim jeszcze wyszedł z pokoju już wiedział co zastaną a w zasadzie czego nie zastaną w pokoju strzelca zwłaszcza że od dobrych paru chwil czuł dziwne swędzenie między łopatkami zupełnie jakby ktoś mu sie intensywnie przyglądał. Ścisną silniej drzewce wchodząc jako drugi do pokoju. Gdy zastali puste łózko przełkną głośno gulę która nagle wyrosła mu w gardle.

- Co na święte rogi Taala się tu wyprawia. Wracajmy do Alfreda bo za chwile będziemy mieć kolejnego trupa.

Z tymi słowy zawrócił na podwórze karczmy. Prawie zbiegł ze schodów. Szybko przejrzał porozkładane utensylia. Napełnił zaimprowizowany tygielek spirytusem i używając krzesiwa zapalił. Położył rannego na wznak. W moździerzu roztarł małe czerwone kwiatki i papkę podzielił na dwie części. Z płaszcza wyciągną nieobrobiony kawąłek drewna i wcisną mu między zęby. Rozciął ubranie i opatrunek wokół rany, najpierw przemył wodą a następnie spirytusem. Ostrożnie rozciąć skórę przy dziurze wlotowej by wyciągnąć pocisk. Nie mając odpowiednich narzędzi najpierw palcem namacał pocisk i pomagając sobie noża i wyciągną ołów. Pomimo osłabienia Alfred szarpną się jak ryba wyciągnięta z wody gdy guślarz wsadził w ranę palec gdy poruszył kulą zemdlał. Pozbywszy się ciała obcego najpierw opalił nad ogniem igły potem zanurzył w alkoholu i nawlekł nić z końskiego włosia. Ponownie przemył ranę wodą i zaczął zszywać tkanki najpierw mięśnie delikatnie nałożył niewielką ilość papki z kwiatków zszył resztę rany obłożył obficie resztą leku. Odczekał chwilę i delikatnie nacisną ranę. Alfred jęknął ale z rany nie pociekła krew. Rubus odetchną głęboko.

“Szwy trzymają i zioła zadziałały nie tsza przypalać. Teraz wszystko zależy od organizmu.”
Test:
zastosowanie ziół 01 sukces
leczenie 87 porażka

- No to wszystko co mogę dla niego zrobić. Zemdlał stracił kupe krwi. Ale przynajmniej już się nie wykrwawia. Ciężko go teraz ruszać. Może gdzie znajdzie się jaka taczka albo Paweł ze swoimi rębajłami wrócą. Jak nie samemu będziemy musieli go nieść.

Zwróciłem się do Cesco myjąc ręce, narzędzia i pakując wszystko do torby.
 
harry_p jest offline  
Stary 21-12-2013, 19:53   #68
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Untergard, mieścina na middenlandzkim wygwizdowie, nieznana szerszemu ogółowi, a emocji dostarczała tyle, co Marienburg albo Altdorf. Kto by się spodziewał? Napewno nie Cesco. Wychował się w samozwańczym "najświetniejszym mieście Starego Świata" i doskonale wiedział, jakie to cuda wyprawiają się w metropoliach, ale najwidoczniej nie tylko miasta mogły się poszczycić zagadkami i niebezpieczeństwem.

Obecność Ulgu uspokajała Mertensa. Ciężką, szarą mgłę znał jak własną kieszeń i o dziwo przynosiła mu poczucie ulgi i bezpieczeństwa; czarodziej zawsze witał Wiatr Magii i towarzyszące mu cienie z otwartymi ramionami, częściej niż rzadziej przebywając w ich objęciach. Nawet obecne okoliczności nie mogły zaburzyć wewnętrznej równowagi, jaką przynosił Ulgu.


Cesco powoli i w ciszy postępował krok za krokiem w miejsce, do którego prowadziły ślady odciśnięte w kurzu. Niewielkie, pewnikiem należące do kobiety. Odkrycie ze wszech miar niepokojące, biorąc pod uwagę fakt że Rubus i jego towarzysze podobno znaleźli ciało jakiejś dziewczyny. Ale przecież zmarli nie wstają sobie, ot tak. Cesco zadrżał na samą myśl i mocniej ścisnął rękojeść noża, zaglądając do pokoju w którym powinien być trup. "Niemożliwe," czarodziej pobladł na widok pustego pomieszczenia, "na bogów, to niemożliwe".

Rubus niemalże przyprawił Tileańczyka o zawał serca, dołączając do niego w pokoju. Widać widok pustego łóżka i na nim wywarł wrażenie, bowiem w znacznym pośpiechu opuścił budynek. Mertens sam nie miał ochoty zostawać w ruinie i wnet podążył za towarzyszem, pogrążony w rozmyślaniach. "To nie mogła być magia," stwierdził w myślach. Jego wiedza na temat magii była niepełna, ale znał Wiatry Magii. Ghur był Wiatrem nieokełznanym, dzikim w swej naturze; północne lasy wręcz w nim tonęły. Nie, chodzącemu trupowi towarzyszyłaby purpura albo, o zgrozo, czerń. Ale kto, w takim razie, i po co manipulował Ghurem?

- Musimy opuścić Untergard. - Oznajmił Rubusowi. - Im dłużej tu jesteśmy, tym bardziej kusimy los.

Cesco rozejrzał się niepewnie po pobliskich budynkach, zerknął na Alfreda i ponownie ulokował spojrzenie w Rubusie.

- Kilka minut temu, kiedy szliśmy z innymi... - Tileańczyk zawahał się przez chwilę. - Poczułem coś. Ktoś rzucił jakieś zaklęcie. I to jedne z tych z wyższej półki.




_____________________
"Ulgu"
 
__________________
"Information age is the modern joke."
Aro jest offline  
Stary 06-01-2014, 20:56   #69
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
- Za… Zaklęcie. - Zapytał przejęty chłopak. - Ta… kobieta. Znaczy się na tą z góry?

- Nie. - Cesco pokręcił głową. - Raczej nie, ale nie jestem pewien.
Rubus rozejrzał się po placu jakby znów czegoś szukając.

- Tak go nie zabierzemy. Jakaś taczka czy choć szeroka decha. - Szybko przebiegł wokół podwórca zaglądając do chlewika czy nawet znów do karczmy w poszukiwaniu taczki czy choćby blatu od stołu na jakim można by rannego zabrać. Co jak co ale skoro namęczył się łatając Alfreda nie miał zamiaru go zostawiać.

- Chyba że zostaniesz z nim a ja poszukam Pawła i tych co z nim poszli by go zabrali.

- Wolałbym sam nie zostawać. - Czarodziej odpowiedział zgodnie z prawdą. - Ale jeśli trzeba…

- Jak znajdziemy taczkę to się rozdzielimy. Ty pojedziesz z Alfredem a ja poszukam Pawła. Może będzie tsza ich pozszywać nim wrócimy. - Zaproponował guślarz.

Taczkę udało się dość szybko znaleźć. Coś jakby blat stołu z doczepionym kołem i rączkami idealnie nadawała się do transportu rannego. Od razu też udało się znaleźć ślady Rawła i jego zwiadowców biegnące w głąb ruin.




- Wcale mi się to nie uśmiecha. Zostawić nie można a ciągać go na taczce w ruiny… - nie dokończył bo i po co. Podszedł pod chlewik pobieżnie opukał taczkę i podjechał pod nieprzytomnego chłopa. Wziął głęboki oddech. - Pomogę ci wyjechać z nim z karczmy a potem wrócę i poszukam reszty.

Ostrożnie załadowali chłopa na drewniane ustrojsto i ostrożnie manewrując w ruinach wyjechali na trakt przecinający miasteczko. Gdy tylko Cesco miał wolną drogę do mostu Rubus zawrócił i ruszył z powrotem do budynku a dalej na plac. Międzyczasie sięgną po łuk i ruszył z duszą na ramieniu za śladami grupy Pawła modląc się do Taala i Shallyi by odnalazł ich całych i… żywych.

Jakiś czas chłopak krążył odnajdując tu i ówdzie nowe tropy które najpierw wyprowadziły go poza mury karczmy a dalej między na wpół zburzone budynki na skraj miasteczka im dalej od karczmy tym budynki stawały się coraz lichsze a zniszczenia większe. Tam gdzie domostwa były w całości drewniane pozostały tylko zgliszcza. Brak świeżych śladów walki i krwi dziwnie uspokajał w końcu, chłopi mieli przewagę liczebną, a zbój powinien być ranny. W końcu trafiłem go chyba... Poza tym nie było słychać kolejnych huków. W końcu gdzieś na ścianie odnalazłem rozmazaną burą smugę, nie sposób orzec kto ją zostawił ale wygląda jakby zostawił ją ktoś kto próbował schować się za załomem by złapać oddech.

Poszukiwania zaczęły się przedłużać i Rubus zaczął martwić się i to nie na żarty bo ślady oprowadziły dalej poza wyłamane belki palisady z za tych właśnie zmurszałych pali dobiegły go ludzkie głosy. Przyspieszył kroku i już ostrożnie wyjrzał za winkla i odetchną z ulgą. Po drugiej stronie umocnień stali chłopi i wesoło o czymś rozprawiali. Na ziemi leżało ciało w płaszczu. Jest przekłute w wielu miejscach, w ziemie dokoła wsiąkła krew. Chłopi noszą na sobie ślady obrażeń, ale nie wyglądają na szczególnie poważne. Paweł dźwiga w ręku zdobyczną rusznicę.

- Tu jezdyście. Żeśmy dopadli hultaja i dali mu do wiwatu. Patrzcie no cośmy z chłopakami znaleźli.
- tutaj kmiotek potrząsa strzelbą


- Dzięki niech będą bogom. Niezła zdobycz.- Odpowiedział z nieskrywaną ulgą medyk i pochwalił zwiadowców. - Alfred powinien się wylizać. Tego drugiego co z nim został cuś innego dopadło, muszę sprawdzić czy ten tu jakoś nie maczał w tym swoich paluchów –Chłopak kopnął zwłoki strzelca i pokrótce opowiedział co o zniknięciu trupa.

Oczy chłopów robiły się coraz większe wraz z kolejnymi nowinami, jednak kiedy dotarł do fragmentu o martwej kobiecie chłopi chyba uznali, że guślarz ich nabiera bo parsknęli śmiechem

- Przecie to niepodobna, coby martwe baby wstawały. - śmiech może był nieco stłumiony ponurą atmosferą ostatnich wydarzeń, ale chłopi wyraźnie nie uwierzyli w twoja historyjkę. Jeden z drugim wymienił porozumiewawcze spojrzenia.

Po powitaniu i szybkiej relacji wydarzeń Rubus przystąpił do badania trupa. Najpierw przejrzał cały jego dobytek: pas, sakiewkę, dziurawą manierkę pachnącą drogim aromatycznym alkoholem. Potem zbadał ciało strzelca. Nie znalazł śladów kontaktów z chaosem ani mutacji ani podejrzanych znamion. Tylko twarz zabójcy wydawała się jakby nico przedwcześnie postarzała. Dobytku było niewiele było bo większość została w pokoju i nic z tego co wylądowało na skromnej stercie nie wskazywało na kontakty z magią. Guślarz skupił się na odczuciach i wrażeniach próbując „złapać aurę” przedmiotów jednak i tym razem niczego nie odkrył tylko to natarczywe uczucie mrowienia między łopatkami jakby ktoś kto mu się natarczywie przyglądał powróciło. Rozejrzał się po okolicy jednak niczego nie dostrzegł. W końcu widząc chłopów odezwał się do zdobywcy rusznicy.

- Nie ma niczego niezwykłego. –powiedział Rubus jakby rozczarowany - Łap. - rzucił Pawłowi ładownice z amunicją do rusznicy - Ino uważaj bo jak ci palce pourywa to nie odrosną.

Pozostali potraktowali to jako znak do podziału łupów i rzucili się na dobytek strzelca. Ktoś złapał nóż ktoś capnął buty, Rubus upolował sakiewkę.

Po podziale łupów Rubus odezwał się do Pawła

- Poza nim nie znaleźliście nikogo innego? Możemy wracać czy jest jeszcze co do przeszukania w mieście? - zapytał młodzik z nadzieją że będzie musiał dłużej narażać się na niebezpieczeństwo.

- Ni. Skoro ten tutaj już nie dycha to wracamy. - Wszyscy popatrzyli ostatni raz na denata, po czym jeden za drugim ruszyli z powrotem. Rubus nadal czuł wzrok ostatni raz obejrzał się za siebie spojrzał na trupa i wzdrygając się pobiegł za odchodzącymi wieśniakami.
 
harry_p jest offline  
Stary 12-01-2014, 11:13   #70
 
Reinhard's Avatar
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
-Odpowiedź jest prosta, Schiller. Tyś cham, ja pan. Mnie sądzić wolno jedynie osobom równym mnie stanem. Jeżeli twoje oskarżenia padną z ust przedstawiciela szlacheckiego sądu, będą miały wartość. W przeciwnym wypadku, są nic warte, a wypowiadający je, podważa porządek zaprowadzony przez Sigmara. Sami zdecydujcie, czy chcecie mieć Młotodzierżcę przeciw sobie. Łatwo mnie teraz dostać, gdy wykrwawili mnie zdrajcy. Goblińska to taktyka, i skuteczna. Decyduj, chamie. - stwierdził zimno geirmek, i porpawił chwyt na lancy.

Reinhard twardo spojrzał w oczy Schillera. Zdawał sobie sprawę, że takie słowa w obecnej sytuacji mogą doprowadzić go do przedwczesnego spotkania ze swym boskim patronem, jednak nauki Sir Danewana nie pozostawiały miejsca na wątpliwości. Jak von Hagen ma sobie kiedykolwiek zasłużyć na rycerskie ostrogi, jeśli nie przez wstawienie się za szlachetnymi zasadami? Okrzyki docierały do giermka jakby przez zasłonę, jego uszy oczekiwały tylko słów kapitana, a prawica gotowa była do walki. Pot spływał po nieugiętej twarzy giermka, kiedy mierzył się spojrzeniami z kapitanem. Czyżby to coś w jego oczach? Jakby za zasłoną hardości w oczach Schillera czaił się strach. Wołanie o pomoc? Reinhard nie wiedział skąd to wrażenie, ale oczy rozmówcy zupełnie nie pasowały do postawy mężczyzny. Spojrzenie nie przypominało wzroku opryszka, który poniewczasie zdaje sobie sprawę, że jest otoczony, albo zwierzęcia zagonionego w kąt. Raczej jakby należały do zupełnie innego mężczyzny. Po plecach męża przebiegł dreszcz. Drwiąca maska wodza chcącego dokonać samosądu mieszała się z obliczem wystraszonego żołdaka, którego zmuszono do wykonania rozkazu. Tłum wrzeszczał domagając się czynu.

-Znasz mnie krótko, lecz czym umknął choć raz od walki obrażony lub zagrożony? Jeśli któryś nadal ma wątpliwości, niechaj rozstrzygnie je Sąd Boży. Ten, co pierwszy do mnie podejdzie z wrogimi zamiarami, zginie - czy to będzie ktoś z was tu, na placu, czy to będzie jakiś zwierzoludź albo potwór w podróży, zależy tylko od was. Czy lepiej się przydam, chroniąc wasze rodziny - a wiecie wszak, co potrafiłem sam wobec pięciu wrogów którzy mieli przewagę zaskoczenia - czy osłabiając wasze szeregi?

Schiller gapił się na giermka, wybałuszając oczy i kiedy już chciał coś powiedzieć, nagle ponad tłumem wybrzmiał donośny, nieznoszący sprzeciwu głos:

- Pokój, moje dzieci, pokój! - to wielebny Dietrich wystąpił spomiędzy ludzi i skierował swe kroki w stronę Reinharda - Czyż nie widzicie, że szaleństwo zakradło się do waszych serc? Ten tutaj, pokorny sługa Imperatora, choć niepowściągliwy w mowie, niczym wam nie zawinił. Przeciwnie - stanął wraz z garstką innych naprzeciw niebezpieczeństwu i odparł je. Czyż nie przyjął ran, przeznaczonych na wasze grzbiety? Jak mu sie odpłacacie? Pokój, powiadam! - Kapłan przemawiał żywo gestykulując.

Chłopi skupili swoją uwagę na duchownym. Jego słowa studziły zapędy nadgorliwców. Ktoś zaniechał wymachiwania kijem, inny ugryzł się w język, baby przestały zawodzić. Widocznie autorytet Sigmaryty robił swoje, zwłaszcza pośród plebsu. Schiller dalej sprawiał wrażenie zdezorientowanego. On i jego poplecznicy najwyraźniej tracili wpływ na bieg wydarzeń. Burmajster spojrzał na Dietricha ukradkiem, po czym podchwycił jego słowa, jakby nagle znajdując wyjście z sytuacji.

- Kapłan ma rację. - słowa zdawały się z trudem opuszczać gardło kapitana, jednak z każdą sylabą nabierały siły - Opuścić broń! -

Tłumek począł się uspokajać, ten i ów nadgorliwiec został przyprowadzony do porządku przez sąsiadów, atmosfera jednak wciąż pozostawała mocno napięta, gotowa by w każdej chwili wybuchnąć od nowa. Reinhard nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Widać nie pisane mu skończyć nadzianym na chłopskie widły. Wzniósł oczy do nieba w niemej podzięce do Sigmara.

- Chodź, chłopcze. - wielebny schwycił giermka za rękaw i pociągnął do siebie, by szepnąć mu kilka słów na ucho - Tu nie jest bezpiecznie, zresztą - dodał już głośniej - i tak trzeba zrobić coś z Twoimi ranami. -

Siły powoli opuszczały giermka. Sterczenie z krwawiącymi ranami przed bandą głupców nie poprawiło jego stanu zdrowia. Usłuchał kapłana, z trudem opanowując niespokojnego z powodu zapachu krwi konia.
 
Reinhard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172