|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
21-12-2015, 05:06 | #1 |
Northman Reputacja: 1 | [WARHAMMER] Chłopcy ze Stirlandu Kaldezeit, 2521 roku K.I. Wielkie Księstwo Talabeclandu Stara Leśna Droga Jesień była wyjątkowo mokra tego roku. Po upalny i słonecznym lecie przyszły miesiące kolorowych liści na tle nachmurzonego nieba nisko wiszącego nad Imperium. Z nabrzmiałych, ponurych chmur woda zacinała raz drobnym ciernistym deszczykiem, raz wylewała się kilkudniowymi strumieniami w akompaniamencie błyskawic, jakby Mannan roztoczył swe panowanie nad lądem uzurpując pola, łąki, lasy i miasta. Eryk Bauer i Edmund Kanincher, choć od dawna posługiwali się innymi imionami, jechali stępa w stojącym wodą po końskie pęciny trakcie. Choć deszcz ustał zostawiając w powietrzu rześkie powietrze, to obaj jeźdźcy przemoczeni byli mimo ciężkich podróżnych płaszczy tak jak strąki grzyw i ogonów starych chabet, które zakupili u źródeł podróży z teraz, jakby się mogło wydawać, końca świata, a w rzeczywistości zaledwie dwóch prowincji przepastnego Imperium. Czwórka Stirlandczyków w dobrym nastroju kierowała swe kroki ku zapraszającej rozhuśtanym na wietrze szyldem tawerny „Pod Młodym Cycem”, usytuowanej na prominentnej pozycji przy placu w najbardziej szemranej dzielnicy miasta, gdzie co druga latarnia była podejrzanie zgaszona, a kręte, wąskie uliczki wyzierały czarnymi gardzielami gotowe połknąć zabłąkanych przechodniów. Hammerfist podsłuchał kilka dni wcześniej, że w tym przybytku przyjmowano nielegalne zakłady, od których nie odmawiał sobie również panicz Alex, choć żaden z nich nie znał natury owego hazardu. Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 24-12-2015 o 17:47. |
30-12-2015, 17:08 | #2 |
Reputacja: 1 |
__________________ – ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł. – Nie wiedziałem, że chorował. |
31-12-2015, 21:38 | #3 |
Administrator Reputacja: 1 | Paniczna ucieczka. Inaczej nie można było nazwać odwrotu z pola bitwy z mutantami. Dziw, że im się udało. Nie wszystkim co prawda... Na szczęście dla uciekających mutanty miały dosyć roboty we Franzenstein i nie włóczyły się po okolicy. Gdyby nie to... Strach pomyśleć, co by się stało, a domyślać się nawet nie trzeba było. Wystarczyło rozejrzeć się dokoła. Bogom niech będą dzięki, że istniało sekretne wyjście, prowadzące poza mury miasteczka. * * * Zabrane ze skrzyni ubranie wystarczyło, by Jost przestał przypominać wędrownego klauna... a upodobnił się do żebraka, który swoje odzienie wykopał z dna śmietnika. Co prawda żebraka uzbrojonego w miecz, ale zawsze. Ale Jost przebrał się dopiero wówczas, gdy Franzenstein został parę mil za nimi. Różowa liberia została ukryta w pierwszej z brzegu znalezionej króliczej norze. Kwota uzyskana za sprzedaż zabranego z tej samej skrzyni wystarczyła, by Jost z żebraka przekształcił się zwykłego wędrowca. Ale wtedy miał już na imię Kaspar. A potem była już tylko ucieczka. Nie przed mutantami. Przed własnym obliczem, widniejącym na liście gończym. Co z tego, że kwota na nim nie była zbyt wysoka? I dla niższych kwot tracono głowy. * * * Przez dwa niemal lata wędrowali w trójkę, ale gdy Arno (a raczej Grimm) zahaczył się na dłużej w Hergig, Kaspar ruszył w dalszą drogę. Chyba we krwi miał wędrówkę, a wielki świat, z którego poznał tylko mały kawałek. A przecież tyle tego było do oglądania - Kislew, Bretonia, Tilea czy choćby Marienburg. Albo księstwa bezprawia, zwane Granicznymi. To stamtąd przywiózł nie tylko wierzchowca, ale i paskudną bliznę, tudzież garść opowieści. * * * Na wyprawę do "Cyca" aż tak wielkiej ochoty nie miał. Zakłady, żeby robić, trzeba było mieć co postawić. A w dużym mieście pieniądz jak woda szedł, zaś Kaspar, co ledwo dawnych kompanów spotkał, nie chciał od razu w dalszą drogę ruszać, na zarobek. Ale skoro wszyscy szli, więc i Kaspar poszedł, choć wraz z nimi poszedł nowy znajomek Grimma. Z drugiej strony... chociaż za szlachtą Kaspar nie przepadał, ale tego dało się znieść. |
01-01-2016, 19:42 | #4 | |
Reputacja: 1 |
| |
01-01-2016, 22:22 | #5 |
Reputacja: 1 | Chciał zabić mordercę. Edmund Kanincher zasłużył na paskudną śmierć i zgnicie w lesie bez pochówku. Zasłużył na to, by rozszarpały go dzikie zwierzęta, a jego dusza nigdy nie uleciała do Ogrodów Morra i Arno chciał mu to zapewnić. Morderca. Zdrajca. Oszust. Fanatyk. Khazada nie interesowało już czy jego przeciwnik jest uzbrojony. Po prostu zabiłby godnie rozpoczynając banickie życie. Ale nie szybko, bo zdrajca nie zasługuje za szybką śmierć. Edmund Kanincher był winny wielokrotnej zdrady swych towarzyszy, śmierci całego Franzenstein oraz śmierci ich przyjaciela, Eryka Bauera. Byłby też winny śmierci wszystkich z nich, gdyby nie to, że z pomocą przybył sam Morr, który wcześniej ostrzegał ich przed tym, co miało się zdarzyć. Był winny tego, że Yorri stał się mutantem. To sprawiło, że Arno odsunął ich przyjaźń w przeszłość, która nigdy nie powróci. Po pewnym czasie zaczął nawet zastanawiać się czy kiedykolwiek istniała. Czy parszywiec nie oszukiwał ich od samego początku. Arno nie miał jednak czasu na wymierzanie sprawiedliwości. Przede wszystkim on, Jost i Bert musieli ujść pogoni i przeżyć. Nie wiedział co będzie dalej. Wiedział jedynie co należało robić teraz. Wyprawili szybki, prowizoryczny pogrzeb Erykowi Bauerowi z nadzieją na to, że Morr nie będzie na tyle okrutny, by nie przyjąć duszy ich przyjaciela bez obrządków, a potem rozdzielili się. Bert, Jost i Arno poszli w swoją stronę zostawiając Edmunda, jak miał nadzieję Hammerfist, na śmierć. - Życzę ci, zbrodniarzu oparszywiony, abyś zdechł, ku sprawiedliwości chwale, abyś spokoju z dnia powodu tego nie zaznał nigdy. Życzę ci, żeby duch brudny twój nigdy obejrzeć Ogrodów Morra zaszczytu nie dostąpił i żebyś mutantem paskudnym się stał. A wbrew życzeniom mym jeśli stanie się, tobie i sobie życzę, abyśmy nie spotkali nigdy już się. Obyś przeklęty był na wieki, kurwi synu, jako i ja przeklinam ciebie. Obyś przyjaciela nigdy nie znalazł, a jedynie w plecach nóż, jako i nam wbiłeś go i jako we mnie nigdy nie znajdziesz go, co, na honor mój, przysięgam ci - pożegnał się z Edmundem i nie oglądając się ruszył z pozostałymi przy życiu przyjaciółmi. W ujściu pogoni zapewne pomogło im to, iż poszukiwano dwóch krasnoludów i troje ludzi. Taka właśnie ich ilość weszła do lasu, zaś wyszło dwóch ludzi i jeden krasnolud. Moritz Wagner, Kaspar Heiner i Grimm. Droga prowadziła ich przed siebie, byle dalej od Franzenstein. Prawie wszystkie pieniądze, jakie udało mu się zarobić przeznaczał na alkohol i grę w kości oraz karty. Musiał wypić za duszę zmarłego przyjaciela. Zupełnie jakby ilością wlanych w siebie trunków chciał zaskarbić przychylność Morra do Eryka. Niemniej możliwości gry oraz picia były ograniczone przez ograniczone możliwości finansowe. Czasem musiał ich sobie całkowicie odmówić, by spłacić zaciągnięte długi. Hammerfist nigdy tego nie powiedział, ani nie pokazywał, ale śmierć przyjaciela była dla niego bardzo ciężkim przeżyciem. Zbyt ciężkim, żeby dzielić się tym z kimkolwiek. Nawet z przyjaciółmi. Ostatecznie trafili go Hochlandu, do Hergig, gdzie odłączył się. Pozostał na miejscu początkowo z myślą o zaszyciu się w jakimś miejscu. Mógł dzielić przestrzeń z ciemnymi typami. Nieszczególnie zależało mu na towarzystwie. Jego krótkie niegdyś włosy były wtedy długie i splątane. Podobnie broda. Ubranie również nie było pierwszej świeżości. Szybko jednak dostrzegł warsztat tatuażysty, na którego nie miał pieniędzy. Wiedział jaki wzór chciałby utrwalić widział go oczami wyobraźni. Wtedy skierował się wprost do korzeni. Do zakładu kowalskiego, gdzie początkowo kowal nie chciał go przyjąć, zaś Grimm nie miał zamiaru się prosić o nic. Niemniej zyskał w tamtej chwili cel. Złapał swój los ponownie nie zamierzając puścić. Nim kowal wszedł do domu Arno zaczął opowiadać, prezentując kowalskie sztuczki młotkiem na gwoździe z Franzenstein, o kowalstwie. Chciał w ten sposób udowodnić, iż to właśnie jego zawód. Zwalisty chłop imieniem Jorgen przyjął Hammerfista początkowo do prostowania gwoździ. A później się zobaczy. Gdy tylko krasnolud przekroczył próg pomieszczenia z piecem hutniczym wiedział, że nie zakończy się na tatuażu. Musi wrócić do roboty. Zbyt wiele czasu stracił. Praca ze znajomym ciężarem w dłoni przy kowadle zawsze go uspokajała i dawała mnóstwo radości. Cieszył się swym zawodem na tyle, iż kilkukrotnie myślał o rzuceniu najemniczego życia na korzyść pracy w kuźni. Wtedy zrozumiał, że kiedyś dokona takiego właśnie wyboru, ale jeszcze nie teraz. Już pierwszego dnia wyprostował wszystkie gwoździe w zakładzie. Na węgle rzucał metal całymi garściami, choć początkowo musiał sobie przypomnieć jak to się robiło. Ręce odwykły, ale szybko przekonał się, iż tego się nie zapomina. Początkowo potrzebował trzech uderzeń, by wrócić metalowi użyteczność, a potem już tylko jednego. Prócz skromnego posiłku, pierwsze zarobione pieniądze wydał na balwierza. Musiał się ostrzyc. Następnego dnia miał ostrzyć broń, z czym również poradził sobie zbyt szybko. Nieskomplikowane zajęcia pochłaniały mało czasu. Wtedy zdecydował się przetopić młotek towarzyszący mu od czasu ucieczki przed mutantami. Z plastycznego metalu zrobił prosty szpic osadzony w drewnianej rękojeści. Tą z kolei dopasował do własnego chwytu. To był ostatni dzień spędzony na prostych pracach w kuźni. Wkrótce zrobił sobie wymarzony tatuaż. Kruk spoglądający paciorkowatymi oczami z ramienia jako hołd dla Morra oraz przypomnienie o tym, co się wydarzyło. Późną jesienią, zimą oraz wczesną wiosną było niewiele pracy. Pełnił wtedy funkcję zarówno metalurga jak i stolarza. Przypomniał sobie także o swoim dawnym hobby - rzeźbieniu w drewnie. Tym razem swe figurki wzbogacał o metalowe dekoracje i, o dziwo, było kilka osób zainteresowanych jego wyrobami. Arno Hammerfist zmienił się już drugi raz. Pierwszy na potrzeby ucieczki przed dawną tożsamością, zaś obecnie przeistoczył się w poważanego w pewnych kręgach, specjalistę zarabiającego na tyle dużo, by móc mieszkać godnie, przyzwoicie jeść, kupić nowy ekwipunek i od czasu do czasu zagrać w karczmie w kości. Włosy czarne od momentu zmiany tożsamości ponownie były krótkie, zaś broda, również czerniona, ozdobiona została dwoma warkoczykami po bokach. Kupił nowa zbroję, nową broń i ubranie. Wtedy ponownie wrócił do najemniczego fachu. Pewnego wieczora w karczmie Grimm o mało nie uczestniczył w bijatyce z innymi graczami przy stoliku. Nie do końca trzeźwi zamierzali walczyć każdy przeciw każdemu, co ostatecznie nie doszło do skutku. Uchronił ich przed tym mężczyzna, który przedstawił się Arno imieniem Alex. Kiedy jednak khazad dowiedział się, iż jest to szlachcic, to szybko ulotnił się od stolika nowego znajomego. Nie lubił szlachty już od czasu Dutchfeltów i Crutzenbachów. Nie wiedział wtedy, iż to nie było ostatnie spotkanie z Alexem Ohlendorfem. Ów osobnika spotkał ponownie przy okazji przyjmowania zlecenia na lokalnych bandytów. Alex ubiegł Grimma, lecz zamiast rywalizować połączyli siły. Podczas tego samego zadania khazad zyskał nową ranę na policzku. Początkowo rana nie łączyła się ze starą, nielubianą blizną. Jeszcze tego samego dnia Arno zmienił to własnoręcznie. Grimm powitał starych przyjaciół zmieniony niemal nie do poznania względem stanu, w jakim się z nimi rozstawał. Pełna zbroja kolcza ozdobiona była skórzanymi elementami, pas z khazadzkim młotem jednoręcznym oraz dwuręcznym. Skórzany pas przecinający klatkę piersiową na ciemnym, płaszczu podtrzymywał tarczę usytuowaną na plecach.
__________________ Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje. Nie jestem moją postacią i vice versa. |
02-01-2016, 15:33 | #6 |
Reputacja: 1 | Zaczynamy kolejną część przygód Stirlandczyków! Bert Winkel pochodzący z Biberhof został gdzieś w lesie nieopodal Franzenstein, które wraz z gawędziarzem nie zniosło próby kolejnego Festiwalu Kiełbasy. Z zielonej kniei wyszedł bezimienny człowiek, który po kilkudniowej przemianie stał się Moritzem Wagnerem pochodzącym z Marburga - mieściny położonej całkiem niedaleko od Biberhof, w której to Winkel bywał na tyle często aby znać ją i niejedną jej mieszkankę dosłownie na wylot... Wcześniej ubrany na podróżną modłę chłopak zmienił się w bardziej eleganckiego przyodziewając wykwintne skórzane buty, ładnie skrojone spodnie, kosztowną jedwabną koszulę oraz skórzaną kurtkę z kołnierzem. Całości dopełniały dodatki takie jak skórzana torba na ramię oraz kosztowny pas ze zdobioną klamrą. Fryzura chłopaka zmieniła się dopiero po pewnym czasie jednakże sam mężczyzna przyłożyć się do dopełnienia swojego kamuflażu. W trakcie swych podróży z Grimmem oraz Kasparem podróżnik zainteresował się nauką u jednego kaligrafa. Nauka u rzemieślnika, którego Wagner wolał nazywać artystą, była całkiem przyjemnym - i najdłuższym - przystankiem w podróżach jego i drużynowego zwiadowcy. W trakcie licznych przepraw Moritz nauczył się powozić różnego rodzaju furmankami, wozami, powozami, a raz nawet jechał rydwanem. Okoliczności tamtej przygody były jednak tematem na długą i ciekawą opowieść, którą warto byłoby kiedyś pięknie spisać na bogato zdobionym pergaminie. Trójka przyjaciół rozstała się dopiero w stolicy Hochlandu skąd wyruszyli w dalszą drogę jedynie Moritz i Kaspar. Krasnolud został decydując się na powolne i ciężkie ustatkowanie się. Grimm wraz z Heinerem doskonale znali zmiany, które zaszły w ich kompanie po opuszczeniu pamiętnego festiwalu. Były gawędziarz nie mógł zapomnieć jak był zmuszony uciekać i zostawić na śmierć swojego najbliższego przyjaciela - Eryka Bauera. Gawędziarz wspominał czasem Yorriego oraz Edka, któremu z biegiem czasu wybaczył. Nie potrafił się gniewać tak długo jak Grimm, którego zachowanie w razie spotkania Kaninchera ciężko było przewidzieć. Wspomnień ciężko było pozbyć się na trzeźwo dlatego też Moritz - zwykle pachnący perfumami, czysty i wygolony - chwilami występującymi coraz częściej zamieniał się w największego pasjonata różnorakich trunków. Z tym, że jego "choroba" była inna niż przeciętnego lumpa, bo na pewno do takiego jeszcze wiele mu brakowało. Moritz był całkiem nieźle funkcjonującym alkoholikiem. Czasem pił do lustra, czasem do poduszki, niekoniecznie na umór. Był pewien, że bez szklaneczki czegoś mocniejszego ciężko będzie mu przejść przez dzień. Pan Wagner, czeladnik kaligrafii, lubił się dobrze bawić co było raczej niewykonalne bez alkoholu. Nic zatem dziwnego, że kiedy miał do wyboru soczek, wodę czy alkohol zawsze wybierał to ostatnie. W towarzystwie pierwszy szukał dolewek do kufla. Poza tym mało kiedy nie miał przy sobie piersiówki, a zazwyczaj dodatkowo w torbie trzymał coś mocnego "do oczyszczania ran". Szkoda, że wyimaginowane "rany" dość często występowały we wnętrzu jego żołądka. Wcześniej zawsze czysty i pachnący gawędziarz obecnie był tylko "zwykle" równie czysty i pachnący. Nie stronił od perfum i wiedział jak używać mydła tylko, że nawet najlepsze chęci zazwyczaj rozbijały się o jego nałóg, do którego się nie przyznawał. Jego towarzysze wiedzieli, że było z nim coś nie tak nie tylko po jego zachowaniu czy pociągu do trunków, ale i po tym, że często próbował wyciągnąć ich na picie. Po kilku akcjach w stylu obudzenia się w burdelu z tatuażem przecinającym oko czy z fryzurą stanowiącą ostatni krzyk mieszczańskiej mody Moritz nauczył się oddawać nadmiar złota Kasparowi, który pilnował go równie zręcznie jak własnego. Grimm również nie był chyba zadowolony z zaistniałej sytuacji. Szczególnie kiedy patrzał na Wagnera tak jakby chciał go chwycić i wydusić z niego cały alkohol i zatrute nim flaki… „Pod Młodym Cycem” należała do najgorszych lokali w jakich Moritz był w życiu, ale nie plasowała się nawet na podium tego konkursu, a zatem... można było tam odetchnąć z ulgą. Twardziele, robotnicy i podróżni byli w większości pokaźniejsi - i pewnie silniejsi - od Wagnera jednakże ich szorstkie głosy były bardziej rozbawione i ciepłe, a niżeli złowrogie. Okolica placu, na którym znajdowała się gospoda nie należała co prawda do najlepszych, ale przy Grimmie - w kolczej zbroi i błyskiem w oku - i Kasparze - nadal żwawym i sprawnym - przyszły znany artysta nie czuł się zagrożony. Poza ich trójką w towarzystwie znalazł się Alex Ohlendorf, który wyglądał na całkiem miłego i wysoce urodzonego mężczyznę. Jego kultura nie odstawała od dworskich manier co czasami wyglądało jakby gość zgrywał przesadnie miłego. Wagner starał się poznać nowego towarzysza nie dając mu odczuć, że ma do czynienia jedynie z plebsem i ludźmi mało obytymi. Tłok, niepozorny gospodarz i ciemne piwo zwiastowały całkiem udany wieczór. Moritz wprost nie mógł się doczekać aż skosztuje tutejszego "ciemnego", o którym co prawda nie słyszał nic dobrego, ale złego również nie. Sam od dłuższego czasu starał się zasłużyć na miano konesera różnorakich trunków, którego wachlarz wiedzy w tej dziedzinie zawstydziłby niejednego piwowara. Wiedzy dosłownie wlanej do gardła - chociaż było również, że z niego wylatującej... - Nie wiem jak wy przyjaciele, ale ja się z chęcią napiję. - powiedział Moritz wcześniej dając niemal wszystkie swoje oszczędności Kasparowi. Alkoholik wiedział, że w stanie, w którym nie rzadko ostatnio bywał nie potrafił upilnować swojego złota w czym znakomicie sprawdzał się jego przyjaciel. Wagner jeszcze pachniał perfumami, ale nikt nie wątpił, że całkiem niedługo się to zmieni. - To piwo wygląda bardzo apetycznie. - Piątaka. - rzucił w naprędce barman liczbę szylingów, nalewając do kubka ciemnego, spienionego piwa. - Wody, wina, gorzały nie podajemy, a kuchni nie ma. - wyjaśnił. - Dla mnie to samo. - rzucił Kaspar, który imienia Jost nie używał tak długo, że już na nie nie reagował. - Dla mnie również. -rzekł Alex. Położył na bar monety stanowiące jego zapłatę. Gdy otrzymał piwo, zaczął się rozglądać za wolnym stolikiem. Czy innym siedzeniem... Wprawnym okiem, rozglądał się również za rodzajem nielegalnej rozrywki prowadzonej ponoć w tym lokalu. - Gorzałczyny ni kropli? - skrzywił się Khazad i rozejrzał po lokalu. Każdy z siedzących i stojących gości w ręku trzymał kufel piwa siorbiąc z niego pomału. - O kimś słyszeliście może, komu pomocy fachowej by trzeba było? - zapytał brodacz. |
02-01-2016, 21:30 | #7 |
Reputacja: 1 |
|
03-01-2016, 20:17 | #8 |
Northman Reputacja: 1 | Kaldezeit, 2521 roku K.I. Wielkie Księstwo Talabeclandu W "Ziewającym Zającu" przy Starej Leśnej Drodze Obaj "wybrańcy bogów" posilali się ciepłą rybą, a wieczorne życie karczmy płynęło leniwie. Zdołali podsłuchać plotkę, że żona karczmarza jakoby jest „niedomagająca”. Bystre oko Kaninchera szybko wyłowiło, że sam karczmarz zdaje się powątpiewać w dolegliwość małżonki, która zrzuciła cały ciężar pracy na jego zmęczone barki, lecz zbyt zajętym jest, aby się tą sprawą zająć.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 03-01-2016 o 20:48. Powód: niektóre literówki |
10-01-2016, 15:23 | #9 |
Reputacja: 1 | Alex przez chwilę rozważał przyłączenie się do prywatnych zakładów. Z doświadczenia jednak wiedział, że to hazard w hazardzie. Po pierwsze nie było pewności czy jeśli wygra zobaczy pieniądze przegranych. Ewentualnie ktoś nie spróbuje mu ich odebrać. Po drugie i ważniejsze jeśli organizatorzy walk zorientują w zakładach "na lewo", wyciągną konsekwencje. Te mogły być różne... Od zakazu wchodzenia do karczmy po połamane ręce i nogi.O konfiskacie złota nie wspominając. Niepotrzebne zadzieranie z półświatkiem było mało rozsądne. Nawet dla szlachcica. Pozostał więc przy oficjalnych zakładach. |
10-01-2016, 17:27 | #10 |
Administrator Reputacja: 1 | Kasparowi walki w karczmie kojarzyły się z karczemnymi rozróbami (za którymi niezbyt przepadał), ale ideę walki za pieniądze na ringu znał i rozumiał. Widział kilka razy, jak na jarmarkach ludzie okładali się pięściami. Widział też pieniądze, jakie przechodziły z rąk do rąk, nigdy jednak ani nie występował na ringu, ani też nie obstawiał. Teraz jednak, w gronie kompanów, postanowił spróbować. Tu była niemal pewność, że gość, co przyjmował zakłady i zbierał złoto, nie ulotni się wraz z kasą. A wtedy dałoby się odebrać wygraną. - Sztuka złota na mistrza. - Kaspar podał przedstawicielowi Cyca wspomnianą monetę, przyjmując w zamian papierek, za okazaniem którego miał (w razie wygranej obstawionego zawodnika) dostać - prócz stawki - dwie sztuki złota, gdyby postawił ich siedem. Jako że stanowiłoby to ponad połowę zawartości Kasparowej sakiewki, zwiadowca postanowił nie ryzykować aż tyle. - I sztukę złota na Detera "Szklaną Szczękę". - Podał drugą monetę. To było, jak sądził, wyrzucenie pieniędzy. Przydomek oznaczał jedno - jeden celny cios wystarczał, by delikwenta posłać na deski. Jednak dwie sztuki złota Kaspar postanowił przeznaczyć na straty. I odżałował. Ku zaskoczeniu Kaspara wpłacona na 'Szklanoszczękiego' złota korona okazała się trafioną inwestycją, wróciła bowiem do sakiewki właściciela, przyprowadzając ze sobą cztery siostrzyczki. Do tego doszło jeszcze trochę miedzi za mistrza... Monety wróciły, więc Kaspar postanowił spróbować raz jeszcze puścić je w obieg. - Złota korona na mistrza, złota korona na krasnoluda - powiedział. Co prawda Szklanoszczęki raz już odniósł zwycięstwo, ale w jego ponowny triumf Kaspar nie wierzył. Tym razem połów nie był aż tak obfity, bo łączny zysk ledwo przekroczył korony, ale w sumie Kaspar nie mógł narzekać. I nie zamierzał. Nie zamierzał też dalej ryzykować. Uznał, że nie należy nadwyrężać cierpliwości Ranalda i przed ostatnią walką już nie postawił na nikogo. W ramach dbania o wygraną starannie schował sakiewkę, bowiem gęsty tłum bez złodzieja... to było dość rzadkie zjawisko. Małe zamieszanie między jakimś pijakiem a Arno-Grimmem jakimś trafem nie przekształciło się w kolejną okazję do obstawiania, ale Kaspar nie był całkowicie pewien, że sprawa do końca została załagodzona. Nie było pewności, że po wyjściu na zewnątrz nie czekają na nich jakieś kłopoty, więc Kaspar postanowił wziąć to pod uwagę, gdy będą się żegnać z "Cycem. Gdy skończyła się ostatnia walka Kaspar zwrócił się do Moritza. - Ciekawe, czy będą jeszcze jakieś atrakcje - szepnął. |