|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
07-06-2019, 13:30 | #51 |
Reputacja: 1 | Najemnik podziękował gospodarzom za pomoc i zakwaterowanie. Zapytał najpierw jej, czy potrzebują może jakiejś pomocy, po czym upewniony, że wszystko jest w porządku, wrócił do karczmy. Dobrze było widzieć, że mimo przykrej wczorajszej sytuacji, nastąpiła mobilizacja i pomoc dotarła do poszkodowanych przez ogień i dym oraz właścicieli lokalu w odbudowaniu karczmy. Zastanawiające było, kto zaatakował lokal i w jakim celu, ale jak zauważył Karl, nie było już czasu na dalsze zabawy w Wolfenburgu. Ktoś na pewno się tym atakiem zajmie. - Idziemy w stronę centrum uzupełnić nadpaloną odzież, to i kuca się kupi - odparł Tladinowi Bernard. - A potem, jako rzeczcie, do Lenkster. Gdy przy ich stoliku pojawiła się także Gabrielle, Bernard dodał. - Witaj. Podwójnie szkoda, że cię nie było. Pomijając nasz cały Bastion, to byliśmy z Klausem przeszukać rzeczy pana Friedmana, aptekarza, dobrze nam z różnych powodów znajomego. No, a nie wiem, czy dotarło do twojego ucha, że tego pana już nie ma z nami, bo spalili go na stosie. Zapiski z jego notatnika przeczytał Klaus, ale jak widzisz, on znowu gdzieś zaginął podczas pożaru... |
07-06-2019, 15:58 | #52 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 12 - 2519.VII.32; przedpołudnie Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij” Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); przedpołudnie Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, czuć swąd, na zewnątrz mżawka Tladin Wydawało się, że wreszcie jakoś się dogadali kiedy, dokąd i jak wyruszyć. Pozostała trójka towarzyszy zmyła się z karczmy aby pozałatwiać jeszcze co mieli do załatwienia. We wciąż zalatującym spalenizną lokalu krasnolud został z ich paczki sam. Przekazał Karlowi i Bernardowi część swojej zaliczki aby mogli kupić kolejnego czworonoga. Samego trudno by mu było znaleźć coś sensownego za cenę jaką mógł zapłacić ale gdy się zrzucili to sprawa wyglądała o wiele lepiej. A sam zaś miał inne plany. I istotnym ich elementem była jego ulubiona kelnerka tego lokalu oraz balia pełna czystej i ciepłej wody. Tylko tej wody trzeba było nawiadrować a potem podgrzać więc jak zwykle, trzeba było poczekać z kufelek czy dwa aż wszystko będzie gotowe. W międzyczasie widział jak przyszedł majster i brał miary na rozbite okna. Podchodził do każdego, mierzył i coś tam sobie zaznaczał. Między innymi podszedł od zewnątrz do okna przy alkowie jaką zajmował khazad i też wziął rozmiary z rozbitego wieczorem okna. Był w płaszczu z kapturem bo na zewnątrz, chociaż całkiem ciepło, to jednak rozpadał się drobny kapuśniaczek. Biorąc pod uwagę porę dnia i wczorajsze wydarzenia w lokalu gości nie było zbyt wielu. Minęła pora śniadania więc nawet gdy ktoś zszedł z góry albo przyszedł z zewnątrz na śniadanie to teraz albo wracał na górę do swojego pokoju albo wychodził na miasto. Pewnie dlatego rzuciło się w oczy gdy do środka weszła jakaś młoda przedstawicielka jego własnej rasy. Była ubrana w togę nowicjuszki służącej bogini domowego ogniska, Valayi. Rozejrzała się po zdewastowanym lokalu dość niepewnym wzrokiem gdy dojrzała pobratymca skinęła mu głową na przywitanie. Podeszła w końcu do baru gdzie zacząła rozmawiać z Johannem. - Tladinie, kąpiel już gotowa. - w międzyczasie do alkowy weszła przyjemnie uśmiechnięta Sylwia aby oznajmić mu, że balia, cała reszta no i ona sama jest już gotowa do wspólnej kąpieli. Miejsce: Ostland; Wolfenburg; ratusz Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); przedpołudnie Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, pogodnie, na zewnątrz mżawka Karl i Bernard Trasa z “Włóczykija” do ratusza była już Karlowi i Bernadrowi całkiem dobrze znana. No i nawet nie było tak daleko więc dotarli tam bez większych przeszkód. Wewnątrz odnaleźli pomieszczenie gdzie rezydował herr Adler który reprezentował władze ratusza i był bezpośrednim zwierzchnikiem całej wyprawy. Wysłuchał z czym przychodzą jego wynajęci pracownicy i przez chwilę ważył ich słowa w milczeniu. - Tak, słyszeliśmy o tym wczorajszym ataku na “Włóczykija”. Okropna rzecz. Podziękujmy dobrym bogom, że udało się wam wyjść z tego cało. To dobry znak, widać wspierają naszą sprawę. - starszy pan pokiwał swoją siwą już głową a w miarę jak przechodził do wsparcia Opatrzności jego głowa kiwała się coraz szybciej. Po tym wstępie przeszedł do konkretnych interesów. - Więc chcecie wyruszyć już dzisiaj? Do Lenkster? - szef upewnił się czy dobrze się rozumieją. - A co z zamówionymi przez was wozami? Wczoraj był u mnie wasz kolega, Klaus. Mówił, że rezygnujecie z transportu rzecznego i chcecie ruszyć przez las. No odważnie ale pewnie wiecie co robicie. W każdym razie po wczorajszej rozmowie musieliśmy rozwiązać umowę z wioślarzami. Część kosztów oczywiście nie udało nam się odzyskać. A obecnie trwają rozmowy nad zdobyciem tych zamówionych wozów. Są już wstępnie umówione. Mamy dzisiaj kolejną turę rozmów. Jeśli się dogadamy to jutro myślę te wozy powinny być już do waszej dyspozycji. - herr Adler streścił jak ma się kolejna zmiana pierwotnej decyzji do tego co zostało ustalone z Klausem zaledwie wczoraj. - Jeśli chcecie wyruszyć już dzisiaj to oczywiście proszę bardzo no ale wolałbym wiedzieć by nie ponosić kolejnych kosztów na wówczas zbędne wozy. - członek rady miejskiej nie wydawał się być zdenerwowany chociaż Karl wyczuł, że niezbyt podobają mu się tak częste i tak duże zmiany decyzji swoich podwładnych w tak zasadniczej kwestii jak data wyjazdu i rodzaj transportu. - W przypadku nowych towarzyszy to nabór na wyprawę wciąż trwa. Ale na razie nie zgłosił się nikt odpowiedni. Ale oczywiście możecie nająć odpowiednią pomoc jaką uznacie za stosowną za wypłaconą wam zaliczkę. Po to właśnie została wam ona wypłacona abyście mogli przygotować się do wyprawy jak należy. I dlatego zakwaterowaliśmy was we “Włóczykiju” bo właśnie tam chyba najłatwiej o barwny i skory do takich przedsięwzięć element. A nie ukrywam, że to była jedna z najdroższych opcji ale zależało nam aby możliwie najbardziej ułatwić wam pobyt w mieście i przygotowania do wyprawy. Myślę, że ludzie waszego pokroju mają o wiele lepsze rozeznanie kto i co może wam się przydać na takiej wyprawie dlatego zostawiliśmy wam tak dużą swobodę manewru i decyzji. - urzędnik mówił łagodnym ale poważnym głosem jakby obawiał się, że jego intencje obecne czy poprzednie mogły zostać niewłaściwie odebrane. No i trzeba było przyznać, że pod względem barwności i jakości to “Włóczykij” należał do opcji z wyższej półki. Wyżej były lokale już zarezerwowane typowo dla wyższych sfer. Niżej była cała rzesza przeciętnych karczm czy zwykłych mordowni. Pod względem bezpieczeństwa, jakości, ceny i kolorytu gości no trudno było znaleźć w mieście coś bardziej odpowiedniego. - W każdym razie jeśli chcecie wyruszyć już dzisiaj to oczywiście nie zatrzymuję dłużej. Na pewno macie jeszcze ciekawsze rzeczy do zrobienia i kawał drogi przed wami. Niech bogowie was prowadzą i wracajcie do nas cali, zdrowi i w komplecie z radosną wieścią na ustach. Jeśli odnajdziecie Bastion nie omieszkajcie podać jego lokalizacji czy jakiegoś punktu kontaktowego. Spróbujemy wysłać wam pomoc. W ogóle pamiętajcie aby przesłać do nas co jakiś czas wiadomość abyśmy chociaż trochę orientowali się jak wam idzie ta wyprawa. - staruszek obszedł swoje pełne papierów i świec biurko aby pożegnać się z dwójką towarzyszy jacy zamierzali podjąć się tego zadania na jakie mało kto by się poważył. Gdy miało się sakwy pełne ratuszowego złota zakupienie tego czy tamtego nie było takie trudne. Szkoda tylko, że pogoda się zepsuła. Z pochmurnego nieba padała drobna mżawka sprawiając, że świat, miasto, ulice i opłaszczeni, zakapturzeni mieszkańcy wyglądali smutno i ponuro. Ale nadal było całkiem ciepło jak w pełni, letni dzień. Wspólna składka na zakup czworonożnego zwierzęcia pociągowo - transportowego poszło sprawnie. Podobnie jak zakup nowych ubrań które mogłyby zastąpić te przepalone lub stanowić już zapas na drogę. Z placu targowego dwóch towarzyszy wracało do “Włóczykija” ciągnąc za uzdę kopytnego czworonoga. Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Syty Kogut” Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); przedpołudnie Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, pogodnie, na zewnątrz mżawka Gabrielle Te elfy, ta ich gracja i powab co sprawiały, że wielu ludzi uważało je za atrakcyjne ale też i odmienne a przez co podejrzane. Niemniej gdy tak Gabrielle miała okazję oszacować ów wdzięk i atrakcyjność tej konkretnej elfki jaką mijała całkiem blisko no to jednak ten jej wdzięk i atrakcyjność dało się odczuć. Zgrabna kibić, zgrabne nogi, na zgrabnych plecach zgrabny, zdobny kołczan i równie zgrabne złotowłose warkocze. Sądząc po wyposażeniu musiała być kimś spoza miasta, kimś kto raczej bytuje w lesie niż w domach i na ulicach. Z fragmentu rozmowy jaką usłyszała to starsza gospodyni składała elfce podziękowania za jakąś pomoc. Elfka była oszczędniejsza w gestach i słowach więc gdy brunetka tylko ją mijała idąc po kocich łbach w stronę zdewastowanego “Włóczykija” to nie miała okazji wyłapać jej odpowiedzi poza kiwaniem jasnoblond głową skośnouchej. Już wewnątrz lokalu a nawet wewnątrz “swojej” alkowy, obecnie z naturalnym przeciągiem z powodu rozbitego okna, miała okazję porozmawiać z towarzyszami podróży. Wydawali się być zdecydowani opuścić miasto tak szybko jak to tylko możliwe. Wcześniej jednak musieli zaopatrzyć się w nowe ubrania no i odmeldować się w ratuszu. Gdy więc czwórka towarzyszy zaczęła znów się rozchodzić to i Gabrielle ruszyła na miasto. Zaczęła od najbliższej okolicy gdzie miał rezydować kolega żebraka z jakim rozmawiała wcześniej. Bogowie jej chyba sprzyjali bo po chwili chodzenia po ulicy za karczmą dojrzała podobnego łachmaniarza siedzącego na bruku z jakim rozmawiała wcześniej. Kilka miedziaków, życzliwe słowo, wzmianka o rozmowie z jego kolegą nastawiły rozmówcę pozytywnie. - Tak, wylałem to paskudztwo. Ale zatrzymałem sobie butelkę bo może się do czegoś przydać. - zarośnięty łachmaniarz pokazał butelkę. Okazała się co prawda pusta ale nie umyta. Więc jej wnętrze pokrywała jakaś oleista ciecz a smród siarki bił po nozdrzach. Na pewno nie służyło to do picia. Ale kojarzyło się z czymś śmierdzącym, trującym i łatwopalnym. Gabrielle co prawda była pierwszy raz w Wolfenburgu ale była już jakiś tydzień. Pozwoliło to na jako takie zorietnowanie się w układzie miasta a do tego w tym mieście była po raz pierwszy ale miała sporo doświadczenia w buszowaniu po zakamarkach różnych miast. Więc i tym razem udało jej się dotrzeć do “Sytego Koguta” całkiem sprawnie. Nawet pomimo mżawki jaka się rozpadała w ten całkiem gorący dzień. “Kogut” to jednak nie był “Włóczykij”. W porównaniu do lokalu w jakim ratusz zakwaterował śmiałków którzy mieli zmierzyć się z mrocznymi borami i niezbadanymi górami to “Kogut” sprawiał wrażenie ubogiego krewnego. Nie było nie tylko Laury która by umilała czas gościom swoją grą i śpiewem ani nawet żadnego jej odpowiednika. Stoły były tak proste jak to tylko możliwe. No i ludzie. Ludzi nie było zbyt wielu co było całkiem naturalne o tej porze doby. Za to na wygląd to nie mogli się równać z większością gości “Włóczykija” ani pod względem barwności ani bogatości. Wręcz przeciwnie, ubiory były dość proste i z niewielką ilością tanich ozdób. No i było w nich coś takiego, że siłą rzeczy człowiek miał ochotę sprawdzić czy sakiewka nadal jest na swoim miejscu i czy ktoś obok przypadkiem nie ma noża w dłoni. I udało jej się przykuć ich uwagę. Nie wiedziała jeszcze czy dlatego, że akurat weszła do środka czy z jakichś innych względów. W oczy czy raczej uszy wpadał jeden z nielicznie obsadzonych stolików. Jeden z gości, chyba Kislevita, sądząc po charakterystycznej kitce i sumiastych wąsach, już nie pierwszej młodości pieklił się o coś do dwóch pozostałych. Ci niezbyt mieli coś do powiedzenia więc siedzieli z nosami na kwintę słuchając tego szefa i odzywając się dość rzadko. Oni też na chwilę przerwali aby spojrzeć na nowego gościa ale dalej toczyli ożywioną dyskusję chociaż już znacznie dyskretniej.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
12-06-2019, 21:16 | #53 | ||
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Gladin : 13-06-2019 o 21:36. | ||
13-06-2019, 21:49 | #54 |
Reputacja: 1 | Herr Adler nie był pocieszony zmianą drogi przez najętą drużynę. Nie miało to może wielkiego znaczenia dla Bernarda, skoro zaraz mieli wyruszać w drogę i na dłuższy czas opuścić Wolfenburg, o ile w ogóle do niego kiedykolwiek cało wrócić. Ale właśnie, znów okazało się, że raczej złapią opóźnienie. Najpierw pożar, później załatwianie wozów. Pewnie rezygnacja z ich zakupu znów wiązałaby się ze stratą pieniędzy. A tych już zdążyli sporo wydać. Tym bardziej bez sensu wydawały się słowa herr Adlera o tym, że posiadane zasoby mogli wykorzystać na najęcie potrzebnych im dodatkowo osób. Jeśli krasnolud na kupno kuca potrzebował części zasobów Bernarda, to nie brzmiało to, jakby za przekazane kwoty byli w stanie nająć porządnych pomocników. Widząc jednak rozczarowanie ich decyzjami, nie było większych szans na uzyskanie dodatkowych zasobów. Następnie udali się kupić rzeczonego kuca, gdzie jako wprawiony miastowy, Bernard starał się wytargować niższą cenę. - Nie wiem, czy by nie odłożyć wyruszenia w drogę na jutro... - odparł do Tladina, gdy po zakupach na spokojnie rozsiadł się w karczmie. - Klaus zamówił wozy, a ich organizacją zajmuje się ratusz, który już był niezadowolony, że ponosi koszty odwołania statków do drogi rzecznej. A skoro ratuszowi zależy na tym, byśmy zostali do jutra, to pewnie pobyt we Włóczykiju mamy dalej zapewniony. Poza tym, jak Klaus ma się nie odnaleźć, to przynajmniej skorzystamy z jego zakupów. Dużo mamy problemów z tą wyprawą, a nawet nie opuściliśmy miasta. Zwrócił się do towarzyszy Bernard, popijając na koniec obficie piwo. Nieco męczyły go mnożące się problemy, które zarówno wynikały z ich raczej małego doświadczenia w organizowaniu wypraw, ale także z czynników zewnętrznych, jak wczorajszy pożar. Większość jego początkowego zapału minęła, ale miał nadzieję, że gdy w końcu opuszczą mury Wolfenburgu, ponownie poczuje ten początkowy zew przygody. |
13-06-2019, 21:52 | #55 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... Ostatnio edytowane przez Driada : 13-06-2019 o 21:58. |
14-06-2019, 20:42 | #56 |
Administrator Reputacja: 1 | Klaus przez moment zastanawiał się, czy (a jeśli tak, to kiedy) Klaus mówił o wynajęciu wozów. Ale nawet jeśli o tym nie pamiętał, to postanowił robić dobrą minę do złej gry. - Herr Adler, dużo racji jest w tym, co mówcie. Skoro wozy są zamówione, a wozacy zawiozą nas tam, gdzie chcemy, czyli do zamku Lenkster - powiedział - to skorzystamy z tej oferty. Zostaniemy zatem do jutra i nie będzie kłopotów z odwołaniem kolejnych ludzi. A jak tylko będą wozy, to ruszymy. - Wracając co "Włóczykija"... Paru ciekawych ludzi tam było, ale niektórych z nich, prawdę mówiąc, nie wpuściłbym do mojego kurnika, co dopiero zabierał na niebezpieczną wyprawę - mówił dalej. - Co do pożaru, to, można by rzec, obyło się bez większych strat, na szczęście, tak że jesteśmy gotowi ruszyć w drogę. - Jak tylko wozy będę gotowe - dodał, po czym pożegnał się z herr Adlerem. Przed nim były niewielkie zakupy i przyjemność poinformowania towarzyszy o zmianach, jakie nastąpiły w ich najbliższych planach. Ostatnio edytowane przez Kerm : 14-06-2019 o 21:15. |
15-06-2019, 01:38 | #57 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 13 - 2519.VII.32; południe Miejsce: Ostland; Wolfenburg; świątynia Grungniego Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); południe Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; na zewnątrz pogodnie Tladin Tladin znów ruszył na kolejną miejską wycieczkę. Pogoda wydawała się mu sprzyjać bo niebo było błękitne a powietrze ciepłe. Tłumy w większości wyższych od niego ludzi i wozów co prawda zasłaniały mu większość widoków no ale w końcu to było normą w środku dnia i centrum wielkiego miasta. Na szczęście dla niego wskazówki od Birgit okazały się celne. Zresztą okolica gdzie go kierowały była zbliżona do tej gdzie był już z wizytą u Morgrima Starego. Do tego po drodze spotkał znajomą twarz. Przechodząc przez plac handlowy dojrzał znajome budy cyrkowe a wśród nich Astrid. Znów zachwycała widzów swoim pokazem mistrzowskiego władania biczem i łańcuchem. Znów deski, dynie i butelki rozpryskiwały się w efektownie wyglądających eksplozjach od uderzenia jej egzotycznej broni. A widownia oklaskiwała artystkę nie szczędząc okrzyków zachwytu, gwizdów aplauzu ani słów podziwu. W końcu jednak znalazł się tam gdzie zamierzał. Wśród przechodniów dało się zauważyć coraz niższy przeciętny wzrost oraz bujniejszy zarost. A gdy odnalazł właściwą ulicę i budynek co wśród pobratymców trudne nie było to i od razu po zdobieniach dumnie wyglądającej kapliczki rozpoznał, że jest na miejscu. Przed wejściem widział robotę mistrzów kamieniarskich którzy uformowali twardy i niezłomny granit w znajomy wizerunek boskiego ojca wszystkich khazadów. Świątynia Grungniego była dumnym i pięknym budynkiem. Godnym swojego patrona. Widać Birgit nie kłamała z tą prężną społecznością khazadów w tym mieście. Taki budynek nie mógł powstać na poczekaniu w sezon czy dwa. Wśród tych miejskich skał ludzi prezentował się dumnie niczym krasnoludzka twierdza. Oczywiście przepychem nie mógł się równać do wspaniałych świątyń w samym Karaz Ankor. Przy tamtych wspaniałościach prezentowała się jak skromna kapliczka właśnie. No ale i tak cieszyła khazadzkie serce czymś swojskim i znajomym na tej obcej od ojczyzny ziemi. Wewnątrz panował przyjemny, dostojny półmrok rozświetlany światłem kolorowych witraży i kandelabrami świec. Witraże w ten pogodny dzień prezentowały się przepięknie kładając się w sceny ze sławnych dokonań khazadów. W tym półmroku nawy głównej płomyki świec jawiły się niczym gwiazdy na nieboskłonie. Khazadów w środku dnia było niewielu. Część modliła się w skupieniu w intencji swoich próśb i interesów. Tladin dojrzał drzwi na uboczu jednej ze ścian które powinny prowadzić do pomieszczenia kapłanów gdyby chciał się z nimi rozmówić. Mógł też poczekać aż jakiś się pojawi w świątyni. Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij” Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); południe Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, czuć swąd, na zewnątrz pogodnie Karl i Bernard Czwórka podróżników niczym przypływ opłynęła wysepkę “Włóczykija” gdy spotkali się całą czwórką na chwilę tylko po to by niczym odpływ znów odpłynąć każde w swoją stronę. Gabrielle i Tladin po krótkim spotkaniu i usłyszeniu relacji z ratuszowych wieści każde poszło w swoją stronę. Wyglądało na to, że skoro ratusz ma załatwić wóz czy może nawet dwa, razem ze zwierzętami i wozakami to warto poczekać do jutra. Zresztą do końca miesiąca i tak ratusz opłacał wynajem obydwu pokoi dla podróżników. Więc jeszcze ani dzisiaj, ani jutro nie musieli się martwić o wikt i opierunek na całkiem przyzwoitym poziomie. Właściwie to nawet noc z Konistag na Agnestag też była opłacona. Dopiero więc od południa Agnestag musieliby opłacać pobyt z własnej kiesy. A na zasoby własnej kiesy też w większości składała się wypłacona ratuszowa zaliczka. Więc jak na razie o byt i podstawowe potrzeby martwić się nie musieli. Po tym gdy znów Karl i Bernard zostali sami mieli właściwie czas wolny. Towarzysze znaleźli sobie jakieś zajęcie i poszli w miasto. Z Klausem nie było właściwie wiadomo co się stało. Nie było jego ani jego rzeczy od wczorajszego wieczornego napadu na karczmę. Może leżał gdzieś w pobliskich domach gdy jednak ucierpiał jakoś podczas ataku a może zwinął swój interes i poszedł szukać szczęścia gdzie indziej. Skoro go nie było można było tylko snuć domysły co się z nim stało. Lokal nadal zalatywał spalenizną chociaż szło się do tego już przyzwyczaić. A może to cała noc i dzień wietrzenia jednak powoli wypierały ten przykry, świdrujący nozdrza zapach. Obsługa i jacyś robotnicy dalej porządkowali lokal. Brali namiar na nowe stoły, okna, słychać było odgłosy przesuwania mebli i pracujących pił czy młotków. Johann widać nie stracił głowy i mimo tych przejściowych trudności zapowiadało się, że w ciągu kilku dni poza nowym wyposażeniem nie będzie śladu po wczorajszym ataku. I goście i obsługa też już traktowali to całe zajście z przymrużeniem oka i jawną kpiną. Widać ludzi którzy upodobali sobie ten lokal nie było łatwo zniechęcić czy zastraszyć. A mieszanka kulturowa była spora. Kupcy, cwaniaczki, rycerze, artystyczne dusze, najemnicy, rzezimieszki, typy spod ciemnej gwiazdy. Ludzie i nieludzie. Ci którzy przyszli tutaj się zabawić, najeść, załatwić interesy, przenocować czy szukali dopiero okazji na coś z tego wszystkiego. W to wszystko, słuchając melodii przygrywanej przez ognistowłosą Laurę która coś dzisiaj ograniczała się tylko do wygrywania melodii, wkroczyły śmiało trzy sylwetki. Młodzieńcy rozejrzeli się po lokalu i gdy wzrok ich spoczął na jednej z bocznych alków z obecnie wybitym oknem, ich twarze rozpromieniły się. - Aha! Tu się schowałeś! - młody mężczyzna ruszył śmiało ku bocznej alkowie pijąc wyraźnie do siedzącego za stołem Karla. - No tak czułem, że jeszcze nie wyjechałeś. Swoją drogą co do tego czucia to co tu tak zalatuje? - młodszy z braci von Brocke lekko skrzywił się z niesmakiem wyczuwając nieprzyjemny i drażniący nozdrza zapach spalenizny. - No nieważne. Nie ma co tu gnić. Zbieraj się, jedziesz z nami na polowanie. Szkoda tak pięknego dnia aby gnić w mieście. - Emich zatrzymał się przy alkowie razem z braćmi von Brocke i nie bawił się w zbyt długie przemowy. - Właśnie Karl, chodź, wzięliśmy konia dla ciebie. Zapolujemy sobie na coś skoro jeszcze gościsz u nas w mieście. Kolega jak się czuje na siłach też może się zabrać no ale kolejnego konia nie mamy. - Andreas wskazał ruchem kciuka na drzwi wejściowe przez jakie właśnie przeszli i gdzie pewnie zostawili konie. Spojrzał na siedzącego obok Bernarda dając znak, że jeśli ma ochotę i wierzchowca to może się zabrać z nimi. - Chyba, że znalazłoby się miejsce dla tej ślicznotki. Mógłbym nawet poświęcić się i podrzucić jej kibić na swojej kulbace. - Franz wodził zainteresowanym spojrzeniem po zgrabnej sylwetce rudowłosej minstrelki na co pozostali też spojrzeli w jej stronę i roześmiali się nieskrępowanym, rubasznym śmiechem. Widać trójce młodych szlachciców humor w ten pogodny dzień dopisywał wybornie. Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Syty Kogut” Czas: 2519.VII.32 bezahltag (5/8); południe Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, pogodnie, na zewnątrz pogodnie Gabrielle Gabrielle nie była pewna czy to sprawiły ratuszowe krążki jakie zostawiła na blacie na parterze czy to coś tak sobie we dwie podpasowały już na pięterku w każdym razie zapewniły sobie obie nawzajem całkiem sporo przyjemności i rozrywki. Młodej brakowało doświadczenia w obcowaniu z drugą kobietą ale jednak jak sama później przyznała już raz czy dwa miała tą grzeszną przyjemność. Czasem trafiały się klientki co miały ochotę aby na jakiś czas ozdobiła im wynajmowany na godziny materac. Ale to co Katji brakowało w doświadczeniu z nawiązką nadrabiała entuzjazjmem, zapałem i była tak rozkosznie niewinna, że w ogóle człowiek mógł zapomnieć, że jakieś karliki zmieniły na parterze właściciela. Zupełnie jakby robiła to z czystej przyjemności, ciekawości i sympatii. W końcu jednak zaległy obok siebie w błogim rozleniwieniu próbując uspokoić oddech i zebrać myśli. - Jesteś bardzo miła Vera. I bardzo ładna. - wyszeptała cicho ciemnowłosa kelnerka “Koguta” leżąc obok wspomnianej kobiety. Na dowód, że mówi prawdę pocałowała ją w pierś. Fajnie było ale niestety chociaż jeszcze trwało błogie rozleniwienie to już było po. Powoli umysły zaczynały błądzić ku światu poza czterem, wąskim ścianom wynajmowanej klitki. Wzrok wodził po leżących bez ładu i składu ubraniach w które w końcu trzeba było się z powrotem ubrać. Przynajmmniej mżawka się skończyła i znów wyszło słoneczne światło dnia. --- Obie były już ubrane. Katja otworzyła drzwi na korytarz chcąc wyjść na zewnątrz gdy zaraz potem natknęła się na idącą w tym samym kierunku postać. - Katja? No cześć Katja. - zapytał trochę tylko zdziwiony kobiecy głos. Kobieta na chwilę zatrzymała się i spojrzała na kelnerkę oraz za wychodzącą za nią klientkę. Zatrzymała na niej wzrok i Gabrielle też miała wrażenie, że skądś kojarzy twarz tej drugiej. - O! Cześć Raina. O! Raina! Chodź na chwilę! - Kislevitka przywitała się z widocznie jakąś swoją znajomą ale jej widok widocznie coś jej przypomniał. - A też mnie Oleg policzy jako gościa na godziny? - dziewczyna w kapturze zapytała uśmiechając się i do kelnerki i do jej gościa wskazując głową w kapturze w stronę schodów prowadzących na dół. - Wiesz, myślę, że Vera zapłaciła tyle, za pokój, że mu wszystko jedno kto jest tu jeszcze. No ale ja nie o tym chciałam. No chodź. Pogadamy. - dziewczyna machnęła ręką czując się w temacie Olega i służbowych spraw całkiem pewnie. Na koniec wróciła jednak do proszącego tonu gdy chciała zaprosić koleżankę do pokoju. - No widzisz? Za darmo to nawet mnie do łóżka nie chce. Widać aż taka szpetna jestem. Tylko do pogadania najwyżej. - kobieta w kapturze rozłożyła bezradnie ramiona ale przyjęła zaproszenie i minęła obie dotychczasowe użytkowniczki tego pokoju uśmiechając się nieco złośliwie do Gabrielle. Z bliska Litz miała wrażenie, że na pewno już się gdzieś musiały spotkać. - Oj, że do łóżka nie chce… A poza tym za wszystko płaci Vera więc ja tu nie mam nic do gadania… No ale ja nie o tym. - Katja westchnęła od tego prztyczka ale zajęła się zamykaniem drzwi aby mogły porozmawiać w spokoju. Ta nowa rozejrzała się po pokoju ale poza siennikiem niewiele tu było innego więc siłą rzeczy uwagę przykuwali użytkownicy pomieszczenia a nie ono samo. Tak, Gabrielle wydawało się, że widywała ją jak nie na mieście to w ratuszu albo “Włóczykiju”. Nie cały czas ale pewnie więcej niż raz. - No to o czym? - Raina odwróciła się kładąc ręce na biodrach i spoglądając wesoło na dwie inne kobiety. - Vera jest nowa w mieście. Szuka kontaktów. Roboty. No same może to obgadajcie. - kelnerka zaczęła te wzajemne negocjacje wyjawiając się po co zaprosiła dziewczynę w kapturze do środka. Ta więc przekierowała swoją uwagę właśnie na nią.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
20-06-2019, 21:01 | #58 |
Administrator Reputacja: 1 | Karl przez bardzo krótką chwilę spoglądał na swoich znajomych. - Bernard. Franz. Andreas. Emich. - Karl przedstawił swego towarzysza i przyjaciół. - Masz rację, Emichu - powiedział. - Nie ma co tu siedzieć i wdychać smród spalenizny, bo ktoś usiłował podpalić "Włóczykija" - mówił dalej. - Strzemiennego... i możemy jechać. Bernardzie? - Spojrzał na siedzącego obok towarzysza. - Masz ochotę na małą przejażdżkę? W razie czego możesz wziąć naszego muła. Bernard zaczął od ukłonu wobec wyżej urodzonych, gdy przedstawiał go Karl. - Dziękuję za propozycję, ale nie skorzystam - odparł, starając się zachować grzeczny ton, chociaż propozycja za bardzo mu się nie spodobała. - Mam jeszcze jedną, czy dwie sprawy na mieście, przed naszą wyprawą. Ale życzę dobrej zabawy. Po wypowiedzianych słowach najemnik wstał od stołu, by zostawić szlachciców samych. Chodziło mu głównie o to, by nie musiał wysłuchiwać ich ewentualnych prób namówienia go na uczestnictwo. - Powodzenia w interesach - rzucił za nim Karl. Gestem przywołał służącą. - Częstujcie się i jedziemy - powiedział, gdy na stole pojawiły się kubki. Napełnił wszystkie. - Panno Lauro - zwrócił się do minstrelki - ma pani może ochotę przepłukać gardło szlachetnym trunkiem, a potem odetchnąć świeżym powietrzem? - spytał uprzejmym tonem, podchwytując słowa, jakie wcześniej wypowiedział Franz. - Dziękuję za propozycję. Szczerze mówiąc trochę niezbyt dobrze się czuję. Głowa mnie boli no i słyszą panowie jak mówię. To przez ten dym z wczoraj. No i nie mam na czym jechać. - Rudzielec mówiła z wahaniem i rzeczywiście miała wyraźną chrypę. Pewnie dlatego ograniczała się dzisiaj do przygrywania gościom ale nie śpiewała. Co chyba nie działało na nią zbyt budująco czy podoła trudom takiej wyprawy w dzicz. - Karl mówi, że coś ma, a skoro jego kolega nie jedzie, to chyba ci użyczy tego wierzchowca. - Emich zareagował od razu wskazując na Karla gdy wykorzystał słowa jakie ten niedawno wypowiedział do Bernarda. Minstrelka jeszcze chwilę się wahała ostrzegając, że na jej głos nie mają za bardzo co liczyć ale dała się w końcu skusić na tą leśną przygodę. - Świetnie! No to w drogę! Darz bór! - Andreas wydał komendę i cała gromadka opuściła nieprzyjemnie woniejący lokal. Jeszcze chwilę trwało nim obsługa przygotowała kuca dla Laury a koledzy Karla rzeczywiście mieli dla niego przygotowanego wierzchowca. No i całą świtę. Więc gdy ruszyli w końcu ulicami to przypominało to mały orszak gdzie na czele jechali młodzi panicze a za nimi cała obsługująca ich ekipa. Sprawnie przejechali przez bramę i za nią ruszyli w kierunku wcale nie tak odległej, ciemnozielonej linii lasu. - A właśnie, Karl, na co byś miał ochotę? Jeleń, odyniec, niedźwiedź? Bo z tymi nicponiami nie można dość do ładu, każdy gada co innego! - ofuknął pozostałych dwóch paniczy, jakby rozmawiali o tym wcześniej i nie mogli dojść do porozumienia. - Mogliście monetą rzucić - powiedział Karl, z cieniem ironii, spoglądając na Emicha i Franza. - Niedźwiedź zdaje mi się najlepszą zdobyczą - mówił dalej - ale powinniśmy zadbać o bezpieczeństwo na naszego gościa - uśmiechnął się do minstrelki - lepszy będzie jeleń. - Ona? Nie, no ona zostanie ze świta. Przecież w las nie będziemy jej brać. Umili nam czas jak wrócimy. - Andrew aż obejrzał się na jadącą za nimi kobietę. Ani broni nie miała bo lutnie trudno było uznać za broń ani karlowy kuc nie prezentował się tak dumnie jak szlacheckie wierzchowce. Więc nijak rudowłosa nie wpisywała się w standardy młodej szlachty. Bardziej do reszty czeladzi obozowej jaka jechała za ich piątka. - A tam jelenie i niedźwiedzie. Ja bym jakąś lanię przygruchał. - Emich wydawał się mieć własne priorytety i roześmiał się rubasznie wywołując podobną reakcje u reszty kamratów. - Się mądrzycie jakbyście kiełbasę i rzeźnika wybierali. To polowanie! Pójdziemy na to co psy wytropią i wypłoszą. A nie jakieś fanaberie. - Franz odgryzł się bratu złośliwostką. Miał trochę racji bo rzeczywiście wyprawa w dzicz niosła że sobą pewien element ryzyka i losowości. W międzyczasie dojechali i wjechali w las. Na razie jechali drogą a las wydawał się jeszcze dość cywilizowany. Niemniej to było pierwsze przedmurze złowieszczego Lasu Cieni. Potężne drzewa prawie całkowicie zasłoniły błękit nieba a światło słoneczne przebijało się snopami powiaty pomiędzy konarami i liśćmi jak w świątyni pomiędzy witrażami. Można było odnieść wrażenie, że nagle na świat nadciągnęły chmury. Tylko takie zielone i tuż nad ziemią. Koledzy Karla widocznie mieli swoje miejsce z jakiego chcieli zacząć i tam właśnie jechali. Dobrze, że na grzbiecie wierzchowca bo na piechotę to byłby niezły kawał drogi do przejścia. Zielony dach nad głową zwykle sprawiał Karlowi wiele przyjemności, a myśl o polowaniu pozwalała zapomnieć o problemach codzienności. Myśl o Bastionie odpłynęła w dal. - A co się wam udało ostatnio upolować? - spytał, spoglądając na przyjaciół. - Opuściłem parę ostatnich polowań... - dodał. - Oh, nic o czym warto by gadać. Sama drobnica. - Andreas machnął dłonią w skromnym geście chociaż Karl nie był w stanie stwierdzić czy przesadza czy jednak jest dosłownie jak mówi. Wjechali już w całkiem głęboki las. Wydawało się, że wraz z półmrokiem lasu zrobiło się chłodniej. Zjechali z głównej drogi a potem jeszcze ze dwa razy. I każda kolejna wydawała się dziksza i mniej uczęszczana. W końcu zobaczyli przed sobą światłość na końcu liściastego tunelu a gdy pokonali ten ostatni odcinek oczom jeźdźców ukazała się całkiem malownicza polana. - No to jesteśmy. Tutaj zaczniemy. - Franz uśmiechnął się z zadowolenia ciesząc się, że są u celu. Polana była jak wycięta wśród ściany dżungli plama kruchej i wątłej roślinności. Przynajmniej taka się wydawała przy tych potężnych dębach, bukach czy topolach jakie ją otaczały. Do tego zwarta ściana zarośli od jeżyn przez paprocie i zwykłe trawy. Przedzieranie się na przełaj przez ten gąszcz nie zapowiadało się lekko. No i zaczęli. Na początek sfora naganiaczy i psów poszła w las szybko znikając pozostałym na polanie z oczu. Tylko ujadanie ogarów myśliwskich było słychać. Oddalało się i słabło w miarę jak zwierzęta zwiększały dystans. Na polanie została niewielka grupka czeladzi oraz czwórka młodych paniczów i ich rudowłosy gość. - No to czas na najlepszą część polowania. - Emich uśmiechnął się odbierając od służącego butelkę wina albo miodu. Służący sprawnie podał jemu i pozostałym po małym, podróżnym kubku i mogli się po chwili raczyć całkiem niezłym miodem. - Najłatwiejszą - uśmiechnął się Karl. - Twoje zdrowie, panno Lauro. Wypili zdrowie minstrelki, potem za udane łowy. A potem zaczęły się opowieści - nieco ubarwione oczywiście - o polowaniach, w których brali udział, i o zdobyczach, które padły (lub niemal padły) ich łupem. Ze względu na obecność Laury o podbojach, czynionych wśród płci pięknej, niemal nie rozmawiano. Jedynie Emich coś na ten temat wspomniał, lecz spojrzenie Andreasa natychmiast skłoniło go do powrotu do kwestii czworonożnej czy upierzonej zdobyczy. Na polowaniach często tak bywało, że trzeba było czekać, aż zwierzyna przyjdzie lub zostanie nagoniona, więc nic dziwnego, że rozmowy myśliwych trwają i przeskakują z tematu na temat. A że sprawa poszukiwania Bastionu była znana wszystkim, nic więc dziwnego, że i ten temat został poruszony. - Panno Lauro, może tak z nami wyruszysz? - pół serio spytał Karl. - Będziesz miała temat do ballady, A może znasz kogoś, kto by chciał się wybrać na taką wycieczkę? Gdy z oddali zaczęły dobiegać odgłosy zbliżających się naganiaczy Karl po raz kolejny sprawdził broń. To by mogło być bardzo nieprzyjemne, gdyby w kluczowym momencie pękła cięciwa łuku lub zawiodły pistolety... |
20-06-2019, 21:21 | #59 |
Reputacja: 1 |
|
20-06-2019, 23:40 | #60 |
Reputacja: 1 | Najemnik natychmiastowo poczuł jakąś niechęć do trójki szlachciców, znajomków Karla. Rozumiał to, że nie mieli dla niego konia, ale ich rubaszne zachowanie, komentarze o minstrelce skutecznie odebrały mu chęć do polowania, biorąc także pod uwagę jego brak doświadczenia. Był słabym jeźdźcem, a praktycznie jedyne zwierzęta, na jakie w swoim życiu polował, to szczury. Był pewien, że w przypadku jakiegokolwiek niepowodzenia, wyżej urodzeni tym bardziej nie szczędzili by mu ośmieszających uwag, dodatkowo ukazując różnicę w pochodzeniu. Być może by to przebolał, ale w perspektywie jutrzejszego wyjazdu z Wolfenburga, obawiał się, że jego znikoma wprawa może ściągnąć na niego jakieś kłopoty w postaci chociażby kontuzji. Czuł, że polowanie to nie jest jego miejsce i postanowił się wykręcić z zabawy. Podczas wyprawy jeszcze zdąży zatęsknić za miejskimi murami stolicy Ostlandu, więc nie żałował, że ten dzień jeszcze spędzi w mieście. Słowa herr Adlera o nieodnalezieniu ludzi odpowiednich do uczestnictwa w wyprawie nieco usiadły mu w głowie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę częste "zniknięcia" dwójki z dotychczas zwerbowanych ludzi, miał obawę, że może to być zbyt mało. Nieco rozpaczliwie, w ostatniej chwili postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Wiedział, że pieniędzy na wynajem ludzi nie ma zbyt dużo, toteż bardziej zależało mu na namówieniu kolejnych wartościowych śmiałków do udania się do ratusza w celu przekonania władz miejskich do przyjęcia do wyprawy. Czy robił to z rzeczywistej wiary w to, że uda się kogoś znaleźć, czy w celu zagłuszenia sumienia, że siedział bezczynnie przez większość czasu, trudno było mu samemu powiedzieć. Ale wzrokiem zaczął szukać odpowiednich ludzi. Najlbiżej jego stolika siedziała młoda krasnoludzka kobieta, co już było dość rzadkie dla oczu Bernarda, a tym bardziej widok... prawdopodobnie dość wyzwolonej przedstawicielki tej rasy. Siedziała w dość mocno odpiętej koszuli, odsłaniając w większości ludzkiej klienteli swoje typowe rasowe, czyli obfite kształty. Po zachowaniu było widać, że robi to w pełni świadomie i celowo. Kto wie, być może dla krasnoludów byłaby bardzo łakomym kąskiem, ale zarówno dla Bernarda, jak i pozostałych bywalców karczmy, nie wywoływało to zbytniego podniecenia. Najemnik jednak zwrócił uwagę na inne rzeczy - jej oporządzenie wskazywało, że może być przydatna dla misji. Sztylet, łom i z trudem dojrzany wytrych świadczyły o tym, że pewnie trudni się wykonywaniem nie do końca zgodnych z prawem zleceń. A drogie butelki win, które chełpliwie piła, przy ubraniach, które raczej nie świadczyły o ogólnym bogactwie i życiu w dobrobycie, że była po udanym, intratnym zleceniu. Czyli musiała być dość skuteczna w swojej robocie. Przez chwilę Bernard zastanawiał się, czy jest to odpowiednia osoba do podjęcia w ogóle próby namówienia do uczestnictwa w wyprawie, ale problem rozwiązał się sam - przez dość długie wpatrywanie się w jej stolik, w końcu został zachęcony przez samą kobietę gestem. Z ociąganiem najemnik wstał i podszedł do niej, przysiadając się do najdalszego od niej krzesła. Birgit, bo tak miała na imię, źle zinterpretowała zamiary mężczyzny i myślała, że jest nią zainteresowany fizycznie. Bernard długo musiał to wybijać jej z głowy, słuchając przy tym, że jego szramy na ryju są dla niej całkiem pociągające. Gdy w końcu jednak mocno już wstawiona i rozgadana krasnoludka dała dojść mu do sedna sprawy, przedstawił jej ich misję oraz to, że Ratusz wciąż szuka chętnych, chociaż wyruszenie w drogę już jutro. Nie omieszkał wspomnieć, że w ich drużynie znajduje się młody krasnolud, którego być może znacznie łatwiej będzie jej namówić na odkrycie jej kobiecości. Pierwszą osobę miał z głowy, choć zajęła mu zdecydowanie za dużo czasu, niż na to liczył. Ratusz pracował do określonej godziny, a ochotnicy musieli zgłosić się jeszcze tego dnia, żeby była jakaś szansa zrekrutowania ich do drużyny. Już podchodził do kolejnej osoby, która zdawała mu się prezentować jakieś umiejętności, kiedy podszedł do niego jakiś parszywy, odrapany i miejscowy typ, jakich wielu błąkało się po Wolfenburgu. Szybko okazało się, że gość podsłyszał jego rozmowę z Birgit i w mało parlamentarnych słowach domagał się przyjęcia chłopaków z jego bandy do misji odnalezienia Bastionu. Z każdą sekundą stawał się coraz bardziej namolny i agresywny, nie zrażało go nawet groźne spojrzenie Bernarda oraz próba wyperswadowania mu tego pomysłu. Gdy atmosfera zaczynała gęstnieć w stronę bójki, obudziła się ochrona "Włóczykija", biorąc gościa za fraki i wypieprzając z karczmy, do której poziomu klienteli zbir zwyczajnie nie przystawał. Za chwilę jeszcze jedna z karczmarek, przynosząc Bernardowi kolejne piwo, przeprosiła za incydent, tłumacząc, że przez dalsze prace z naprawianiem szkód po pożarze, czasem przemknie do ich karczmy niewłaściwy człowiek. Najgorsze jednak było to, że osoba, do której Bernard chciał podejść, już zniknęła w głębi karczmy i ponownie musiał poszukiwać wzrokiem kogoś interesującego. Nie zdążył jednak porządnie odwrócić głowy, gdy zobaczył, że bacznie obserwuje go elf i to nie byle jaki. Wygląd, świta i bogactwo świadczyły o zupełnie różnym poziomie, niż ten, który prezentował Bernard. Gdy ich spojrzenia się spotkały, Schweiger wytrzymał tylko chwilę. Ale mimo to, niedbałym ruchem ręki wskazał jednemu ze swojej służby, by porozmawiał z najemnikiem. Chociaż ten wyraźnie nie chciał tracić na to czasu, a szukać jeszcze kogoś do dołączenia do wyprawy, tak trudno było odmówić rozmowy chociażby słudze kogoś ewidentnie ważnego, czy to w Ostlandzie, czy to wśród elfów. Okazało się po słowach sługi, że zainteresowanie pana Cavindela wzbudziła wzmianka o Bastionie i chciał się dowiedzieć, o co chodzi w misji. Nie chcąc się narażać, Bernard wyjawił kilka pobieżnych faktów o misji, mówiąc przy okazji o tym, że próbuje jeszcze kogoś zrekrutować do ich drużyny. Sługa kazał mu zaczekać, aż przekaże informacje. Pan Cavindel nie miał jednak żadnych dalszych pytań, a najemnik został odesłany przez sługę. Trwało to jednak wystarczająco długo, by zwątpić w sens szukania kolejnych ochotników. Postanowił wrócić do stolika, przy którym siedzieli jego kompani i posłuchać, co im zdarzyło się tego ostatniego dnia przed wyruszeniem w drogę. |