Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-11-2009, 13:11   #1
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
[Warhammer 2.0] Liczmistrz



ROZDZIAŁ PIERWSZY: PROPOZYCJA


So I set out early morning
Through the forest deep and wide
I am vested and determined
To go bring her back alive
As I knife my way through dense fog
In the silence of the field
Stands a soldier like a statue
With a cross bow strained on me

Don't move from my crosshair
I bring news from home
The deadly pox is in the wrong hands
But this I'm sure you know


Shadow Gallery ”The Archer of Ben Salem”


Middenheim, 12 Sommerzeit 2527 KI


Był środek lata. Upał i wilgoć sprawiały że panującą w celi duchotę z trudem dawało się wytrzymać. Przez niewielkie okno wykute w suficie dobiegał hałas z ulicy i odór stanowiący przyprawiającą o mdłości mieszankę zapachu ludzi, zwierząt, towarów wystawionych na okolicznych straganach i nieczystości. Od świata zewnętrznego dzieliły was kraty i gruba na pół metra kamienna ściana.

Wyrok brzmiał śmierć przez powieszenie. To jedyne co was łączyło. Fay, dziewczyna o nieprzeciętnej urodzie ubrana jak służka, dwaj młodzieńcy - Sebastian i Markus (obaj sprawiali wrażenie jakby przez dłuższy czas nie mieli bliższej styczności z balwierzem) oraz Siggi - dryblas siedzący w przeciwległym kącie celi, najstarszy z całej czwórki.. W lochu spędziliście tydzień. Następnego dnia mieliście zostać straceni.

Po południu, w porze gdy zwykle podawano posiłek a raczej miskę czegoś co tylko w oczach desperata mogło aspirować do tego miana, drzwi do celi otworzyły się z hukiem i do środka wszedł starzec odziany w czarny habit i płaszcz tego samego koloru. Towarzyszyło mu dwóch strażników. Przybysz na pierwszy rzut oka mógłby uchodzić za mnicha. Jego szat nie zdobił jednak symbol żadnego bóstwa. Tym spośród was, którzy byli obeznani z musztrą sposób w jaki się poruszał przywodził na myśl kogoś z wojskowym przeszkoleniem. Obrzucił wzrokiem wszystkich zgromadzonych w celi. W jego szaroniebieskich oczach nie było cienia życzliwości.


-Zostawcie nas samych – zwrócił do strażników a ci posłusznie wypełnili jego rozkaz – Czas nagli, więc od razu przejdę do rzeczy. Siedzicie po uszy w gównie a ja reprezentuję grupę ludzi, która może was z niego wyciągnąć, oczywiście nie za darmo.

-A czegóż to oczekują w zamian ci nasi wybawcy? I jeśli można wiedzieć kim oni są? - spytał Sebastian.

-Nie można wiedzieć i będzie lepiej jeśli na przyszłość tego rodzaju pytania zachowasz dla siebie młokosie. W tych stronach ludzie ciekawscy nader często zamiast odpowiedzi dostają nóż pod żebra. Moja oferta jest następująca: odzyskacie wolność jeżeli zgodzicie się wykonać dla nas pewne zadanie. Będzie ono polegać głównie na przeczesaniu niewielkiego obszaru na terenie Gór Środkowych.

-Czego mamy tam szukać?

-Grobów, jakie pozostawili po sobie bandyci grasujący tam jakieś 150 lat temu.

-Do takiej roboty bierze się przepatrywaczy albo myśliwych, nie skazańców.

-Racja, rzecz w tym, że od jakiegoś czasu mamy problemy ze znalezieniem chętnych. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy wynajęliśmy trzy grupy złożone z doświadczonych zwiadowców. Kontakt z ostatnią utraciliśmy przed tygodniem. Sami pewnie rozumiecie, że takie wieści szybko rozchodzą się po szlaku. Ustalenie jaki los spotkał pozostałe grupy to druga część waszego zadania. Dyliżans, którym opuścicie Middenheim przewiezie was do zajazdu "Trzy Wrony" położonego u podnóża gór środkowych. Na miejscu pytajcie o Helmuta Ropke. On przekaże wam sprzęt i powie gdzie macie się udać w pierwszej kolejności.

-A co jeśli ktoś z nas zechce nawiać jak już będziemy na miejscu?

-W wypadku gdyby komuś z was przyszło do głowy uciec w czasie wykonywania tej misji nasi ludzie, z którymi będziecie pracować na miejscu, zabiją pozostałych. Ci, którym uda się umknąć ich pogoni nie będą zbyt długo cieszyć się wolnością. Moi mocodawcy mają długą pamięć i nie lubią zdrajców. Każdy kto sprzeciwia się ich woli wcześniej czy później dokona żywota i to w sposób, którego nie życzylibyście najgorszemu wrogowi. To wszystko co miałem wam do przekazania. Macie dziesięć minut na zastanowienie. Jeśli chcecie możecie naradzić się między sobą.


To powiedziawszy wyszedł z celi.

[Aby tradycji stało się zadość w pierwszym poście opisujecie swoich bohaterów tak jak widzą ich pozostali więźniowie, możecie również podrzucić pozostałym uczestnikom sesji nieco informacji na temat charakteru Waszych postaci – macie wspólną celę od tygodnia , więc zakładam, że zdążyliście się już trochę poznać.]
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.

Ostatnio edytowane przez c-o-n-t-r-a-c-t-o-r : 01-12-2009 o 13:53. Powód: drobne poprawki redakcyjne
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 21-11-2009, 16:13   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Na pryczy stojącej w kącie celi siedział wysoki, acz może nieco zbyt szczupły mężczyzna. Czarnowłosy, o twarzy okolonej czarnym zarostem (nieco mniej starannie utrzymanym, niż było to tydzień temu).
Jego jasnobrązowa koszula nosiła ślady pobytu w celi, ciemnobrązowe spodnie były tu i tam przybrudzone, zaś wysokie buty prosiły, choć jeszcze niezbyt głośno, o pastę. Rzucona na pryczę skórzana kurtka była w najlepszym stanie. Tylko ją, jak się wydawać mogło, oszczędził wszechobecny w celi brud.

Gdy czarno odziany gość przekazywał swoją propozycję na opalonej twarzy Markusa, bo tak brzmiało imię siedzącego mężczyzny, nie pojawiło się żadne uczucie. Jedynie gdy padło słowo 'ekwipunek' jego usta skrzywiły się odrobinę.

"Wystarczy, że oddacie mi mój."
Co, jak miał świadomość, było mało prawdopodobne.

Gdy mężczyzna wyszedł, by dać im czas na zastanowienie się, Markus wstał powoli. Znanym już współwięźniom gestem poprawił czarne, nieco zbyt długie włosy. Co, jak mógł przewidzieć każdy z pozostałej trójki, dało tylko i wyłącznie tymczasowy efekt.

- Groby... - powiedział. W brązowych oczach Markusa zalśniło rozbawienie. - Na Myrmidię... Kilka grup poszło już do piachu, bo inaczej nie można wytłumaczyć ich zniknięcia. W takim razie można domniemywać, że jest to pewnie tylko zmiana rodzaju śmierci. Z tym, że jakby nieco przesunięta w czasie.
- Szkoda, że nie na morzu, bo, jak mówią, co ma wisieć, nie utonie
- dodał.
- Moja ciotka - roześmiał się niespodziewanie - zawsze powtarzała, że źle skończę.

Potarł przecinającą lewą skroń bliznę. O dzieciństwie spędzonym pod niezbyt opiekuńczymi skrzydłami ciotki Helgi wspomniał już wcześniej, natomiast historia powstania owej blizny pozostała dla innych tajemnicą.

- W mojej karierze jeszcze nie poszukiwałem grobów. Ani nie penetrowałem. Podobno można się wszystkiego nauczyć.
- Cała ta sprawa śmierdzi i to nie tylko starym trupem. Prawdę mówiąc, chciałbym wiedzieć dokładniej, o co w tym wszystkim chodzi. Wolę jednak tamte groby, niż mój własny. Chociaż jedno drugiego nie wyklucza
- dodał z odcieniem ironii.
- Jeśli o mnie chodzi, jestem w stanie zaryzykować.
"Jeśli urwanie się ze stryczka można nazwać ryzykiem."

Oparł się o ścianę, przyglądając pozostałym i czekając na ich reakcję.

Miał świadomość, że szansa wyjścia cało z tych tak zwanych poszukiwań grobów nie jest wielka.
Inne grupy zaginęły. Doświadczeni ludzie. Ich też mogło to spotkać.
Mocodawcy mogli, po wykonaniu zadania, zmienić zdanie.
Ktoś z pozostałej trójki mógł wybrać wolność, zostawiając resztę na postawę losu i wystawiając na zemstę mocodawców.
Ale i tak to wszystko było lepsze, niż konopna pętla, której cień wisiał nad jego głową. Nad głowami całej czwórki.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-11-2009, 00:00   #3
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację

Siggi siedział na kupie zgniłej słomy. Tydzień w celi sprawił, że jego ubranie było w równie żałosnym stanie, co słoma, na której siedział. Na strój składały się portki z miękko wyprawionej skóry, ciężkie buciory, zszarzała koszula, skórzany kaftan i płaszcz z kapturem, który teraz służył raczej za derkę, na której spał. Wszystko to noszące ślady zużycia, cerowania i całkiem pokaźnej ilości nowych dziur.

Siggi ruszał się mało, odzywał jeszcze mniej. Po tych zdawkowych wypowiedziach znać było, że ten mierzący ponad dwa metry, zaś ważący bez mała sto pięćdziesiąt kilogramów, krótko ostrzyżony blondyn z wydatną szczęką jest mało skomplikowanym osobnikiem. Posturą przypominający młodego ogra, jest równie zwinny i delikatny. Z drugiej strony jego wygląd pozwala przypuszczać, że niezdolny do intrygi, czy innego kombinowania, dysponuje bardzo skromnym zapasem cierpliwości i łatwo stanąć po niewłaściwej stronie jego wielkiej jak bochen chleba pięści.
Przez te kilka dni reszta dowiedziała się, że zwą go Siggi, pochodzi z Nuln, pracował w miejscowym biurze podróży - zapewniał atrakcje dla przyjezdnych (szeroki, choć niekompletny uśmiech), zaś wypytywania o powód wsadzenia do lochu ucinał złorzeczeniami pod adresem bliżej nieokreślonego sodomity Franza.

Minęło już kilka długich dni od czasu, gdy zamroczonego alkoholem wtrącono do tej celi. Od tego wydarzenia zmieniło się tylko to, że wytrzeźwiał i nie miał w ustach nic mocniejszego od śmierdzącej stęchlizną wody. Na tutejszą kuchnię jednak zbytnio nie narzekał. Był dużym facetem, dlatego zwykł nie czekać, aż ktoś zwinie mu michę polewki, nie wiedzieć czemu zwanej przez niektórych bywalców lochu pomyjami. Jego silny organizm pozwalał mu się uporać z niepożądanymi efektami spożywania takich wiktuałów. No i w brzuchu burczało jakby trochę mniej...

Nie był pewien, czy znalazł się tu pierwszy, a resztę zamknięto w ciągu kilku następnych dni, czy może pozostała trójka była jednak wcześniej. Zresztą, nie miało to większego znaczenia. Wszyscy mieli zawisnąć przy najbliższej okazji, dając przy tym radochę tłuszczy, która w tych trudnych i ponurych czasach była dla miejskich włodarzy na wagę złota. Middenheim i Nuln, z którego pochodził, wcale się w tej materii nie różniły.

"Szkoda, że taka ślicznotka jak ta - spojrzał na jedyną kobietę w celi - ma się zmarnować... Ładna jest..." - stwierdził kolejny raz, kontemplując kształty dziewczyny. Zaraz jednak uciekł wzrokiem w inny kąt, w którym coś popiskiwało zawzięcie. Coś wielkości kota.
I właśnie tym potworem w ciemnym kącie starał sobie wytłumaczyć to, że przez ten wspólnie spędzony czas nie zachował się jak to zwykle bywało, kiedy kobiety musiały ulegać silniejszym od siebie mężczyznom. Szczególnie w sytuacjach takich, jak ta, gdy jedna dziewoja osadzona była w celi z trzema mężczyznami. Nikogo tak naprawdę nie obchodziło, czy więźniowie porozbijają sobie łby lub jakaś białogłowa zostanie pohańbiona. Byli straceńcami, a w ostateczności i tak przynajmniej jedno z nich zostanie przy życiu, by zadyndać nogami w dzikim tańcu z Kostuchą.
Była wszakże jeszcze jedna przyczyna dziwnego, jak na wpojone w dzieciństwie zasady moralne (a raczej ich brak...) zachowania tego wielkoluda z Nuln - mieszkająca tam Marta, czyli żona Sigismunda oraz jej Mamusia, na wspomnienie której jego oczy zaczynały czujnie przyglądać się otoczeniu, a serce walić jak po długim biegu. Cóż, tak to czasem bywało, że duży chłop nie potrafił poradzić sobie z prawie dwukrotnie od siebie mniejszą, filigranową kobietką, która braki postury (zresztą - kto lubi wielkie babsztyle?) nadrabiała diabelskim charakterkiem i... Mamusią.
I nie zmieniało punktu widzenia Siggiego to, że pozostały mu może kilka dni życia, a rodzina nawet nie wiedziała, że popadł w tarapaty, nie wspominając o możliwości jego uwolnienia. Po prostu dobrze pamiętał ostatnią przed wyjazdem z Nuln awanturę, kiedy w obecności Marty spojrzał na przechodzącą obok kurtyzanę z dużymi... hmm...no, ten... walorami. Za nic w świecie nie chciałby powtórzyć czegoś podobnego. Pysk miał obity tak, że przez dwa dni spuchnięty chodził.

Wejście mnicha do celi wyrwało go z ponurych wspomnień. Przez chwilę zastanawiał się, co by się stało, gdyby po prostu skręcił mu kark. Przecież drugi raz na stryczku by go nie powiesili? Potrząsnął głową i przysłuchał się złożonej ofercie.
"Poszukiwanie grobów... łażenie po górach... proste, dużo prostsze, niż nawianie spod katowskiego stryczka..." - zastanawiał się.

Ciemnowłosy koleś z blizną na facjacie zdecydował się przyjąć ofertę, po kilku zdaniach rzuconych w przestrzeń celi, na które jakoś nikt nie miał ochoty odpowiadać. Siggiemu ten goguś działał czasami na nerwy. Nonszalancja i bezsensowna paplanina były tylko pozą, która prysnęłaby w okamgnieniu, po zapoznaniu z zestawem narzędzi mistrza małodobrego. Po takim seansie zmoczone portki były najmniej istotnym problemem.

Z drugiej strony właśnie dostali szansę na odroczenie, a może nawet uniknięcie kary. Nie ważne, czy zasłużonej, czy nie.
"Może nawet przyjdzie mi odpłacić się Franzowi za tutejszą gościnę..." - znowu wspomniał człowieka, przez którego znajdował się w tak rozpaczliwym położeniu.
"Czyli goguś słusznie gada..." - zakończył swoje rozważania wzruszeniem ramionami.

- Nie ma się nad czym zastanawiać - rzucił do reszty. - Albo stryk, albo robimy co chcą. I ten łysy dobrze wie, co wybierzemy... - dodał z kwaśną, lecz zdeterminowaną miną.

Tego, że zamierza dać nogę, jak tylko zdobędzie wystarczająco grosza, by dotrzeć do Nuln, oczywiście nie wyjawił. W końcu nie będzie on, uczciwy mieszczuch, ganiał po jakiś zasranych górach dla tego cholernego klechy.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 27-11-2009, 17:17   #4
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Młody mężczyzna przed trzydziestką o jasnych posklejanych tłustym brudem włosach głównie spał leżąc pod jedną ze ścian nierównej celi. Co jakiś czas tylko z irytacją uderzał się po porośniętej burym zarostem twarzy i zdejmując z niej następnie martwą pchłę, odrzucał na bok. Wiedział, że to świetny sposób na złapanie tyfusu, ale przecież nie od tego umrze. Nie specjalnie wyróżniał się spośród innych mężczyzn kręcących się po middenheimskich ulicach. Dobrze, choć nie jakoś nad wyraz, zbudowany i odpowiednio wysoki jak typowy zakapior. Co mogło się rzucić w oczy komuś kto naprawdę chciał mu się przyjrzeć, to skóra. Mężczyzna pod warstwą szarego brudu nie nosił ani blizn wrzodowych po typowych chorobach plebsu, ani znamion ciężkiej pracy. Szereg średnio równych, choć niespodziewanie białych zębów, również był tu nie bez znaczenia. Mężczyzna przedstawił się jako Veller.

***

Obudził się gdy kraty celi zaskrzypiały jak zawsze gdy kogoś wyprowadzali, lub wprowadzali. Dziewczyna, za którą łysy oprawca o bladej gębie noszącej ślady poważnego poparzenia, przekręcił wielki mosiężny klucz, była ładna. Nawet jak na kurwę. Uniósł się na chwilę na swojej kopce słomy. Trafił tu jako pierwszy więc wybrał tę śmierdzącą tylko zgnilizną. Ciekawe, który ze współwięźniów przekupił strażnika, by podesłali mu taką sztukę. Chwila żalu na myśl, że nie ma takich znajomości jak ten szczęśliwiec, była nie do uniknięcia. W końcu z perspektywą bliskiej śmierci tak już bywa, że człowiek nie może się pogodzić przez zadziwiająco krótki czas. Potem jest skupienie się na małych przyjemnościach. Wspominanie tych ostatnich i tych najlepszych. Soczysty wołowy stek, jakiś mocny dwójniak, lub choćby wiejska, rumiana dupcia dmuchnięta na tyłach karczmy... Tak. Żal kurewsko często przychodził do głowy. Dlatego najlepiej po prostu spać. Wtedy się tyle nie żałuje. Nie jest tak beznadziejnie.
Dziewczyna jednak, miast podejść do któregoś ze współwięźniów, szła prosto w jego kierunku. Czyżby jednak o czymś nie pamiętał? O jakimś przyjacielu w Middenheim, który się na niego nie wypiął? A może od brata? Niee... on był gdzieś w okolicach Erengardu. Dowie się po fakcie. Biedny braciszek... o kogo będzie się teraz troszczyć? Może więc od ojca? Prędzej by mu miskę świńskiej żółci przysłał stary cap, niż taką niunię. Ściśnięte usta, zadarty nos. Pewno słono bierze...
- Spieprzaj – to było pierwsze co od niej usłyszał – Ten kąt jest mój – dodała wyjaśnienie, w nagłym przypływie miłości bliźniego.
Zamrugał oczami z niepomiernego zdziwienia. Potem obejrzał się na niespecjalnie zainteresowanych współwięźniów, oraz na strażnika, który właśnie zabierał kubeł z nieczystociami. Wytłumaczenia sytuacji nigdzie.
- Ty nie jesteś kurwą? - spytał zupełnie bez cienia drwiny poprawnym reikspielem chcąc się tylko upewnić, że dobrze zrozumiał.
- Nie - uśmiechnęła się nawet. Nie dodała niestety, bo przecież jasne było, że lepiej być kurwą niż czekać na stryczek. Zresztą spokojny ton więźnia, pohamował ją trochę. Chciała przecież spać, a nie wszczynać burdę - Potrzebuję miejsca. Przesuń się.
Zaciekawiony przyglądał się jej ładnej buzi i niebrzydkim kącikom ust. Skazali ją. Nieźle. Taką dupeczkę... Wielka strata. Musiała kogoś poszlachtować.
- A podzielisz się w zamian jakimiś krewnymi, lub znajomymi, co to planowaliby cię wyciągnąć stąd?
Nim odpowiedziała dodał:
- Tak tylko pytałem - przesunął się na bok odstępujac połowę słomy. Para prusaków wybiegła pośpiesznie z naruszonej butwiejącej konstrukcji. Mężczyzna uśmiechnął się przepraszająco, po czym oparł o ścianę i przymknął oczy. Im szybciej uśnie, tym mniej będzie żałować. Chyba, że to już tyfus, a jej tu tak naprawdę nie ma.
Usiadła. Zupełnie tak samo jak jej sąsiad, tak samo zamknęła oczy. Przez chwilę zastanawiała się czy nie warknąć jeszcze, ostrzegawczo, żeby wszystko wyjaśnić do końca, ale opamiętała się. Wyjaśniła rzecz kulturalnie.
- Nikt mnie nie wyciągnie. To koniec. I nic nie próbuj. Nie mam na to siły, a potrafię się bronić.
Prawdę mówiąc nie do końca w to wierzyła. Trzeba motywacji, żeby walczyć skutecznie, to wiedziała aż nadto dobrze, a jej było raczej wszystko jedno. Za strażnikami zamknęły się już drzwi. Żaden z pozostałych więźniów się nie odzywał. Smród celi drażnił nozdrza. Wysoka temperatura usypiała. A Fay nie pamiętała, kiedy spała. Miała wrażenie, że w ciągu ostatnich dni najwyżej kilka godzin. Odprężyła się, wyprostowała nogi, stopy obute w długie sznurowane buty opadły na boki.
- Mów mi Fay - powiedziała jeszcze do współspacza. I zasnęła.

***

Starzec przybył dzień później. A może tydzień? W tym lochu nie pofatygowano się, by doprowadzić światło słoneczne. Odpowietrzenia też nie było więc wszyscy solidarnie wdychali kolektywny smród. Właściwie przyszło mu nawet do głowy, by spróbować wywołać pożar poprzez podpalenie metanu, jednak po głębszym zastanowieniu uznał, że łatwiej tak ustawić szyję, by umrzeć na stryczku w ciągu sekundy, niż liczyć na to, że strażnicy otworzą płonące cele. Kurewskie szczęście...

Szturchnął Fay, by się obudziła.

Pytanie o zleceniodawcę wydało mu się oczywiste. Odpowiedź była prosta w przekazie. Nie jego interes. Nasz per klient, nasz per pan, jak mawiał Felix. Dopytał się jeszcze o parę rzeczy, choć już od początku wiedział co postanowi. Brzytwa zdawała się cholernie ostra, ale była jedynym sposobem na uniknięcie wyroku. Starzec zostawił im czas.

Pierwszy odezwal się facet z na przeciwka. Ciemnowłosy nie wydawał się typem mordercy, czy heretyka. Za to ewidentnie był gadułą. Veller nie miał nic przeciwko temu. Gdy już naprawdę nie dało się spać, sluchanie historii z dzieciństwa Markusa pozwalało na ponowne uśnięcie. I tak na okragło. Od miski z żarciem do wiadra z gównem w wielkim kręgu życia...

Wielki jak ogr bydlak z rogu celi nie był aż tak wygadany. No bo i nie było w sumie o czym gadać. Przeszukanie cmentarzy za wolność. Choć jak drugi raz o tym pomyślał to aż skrzywił się jakby coś sobie przypominając.

- Rzeczywiście nie ma nad czym - przyznał rację Sigismundowi, po czym spojrzał pytająco na Fay. Nie czekając jednak odpowiedzi podszedł do krat i wyjrzał za nie. Ciekawe ilu ludziom udało się wyjść z celi śmierci. Ciekawe ilu się to tylko wydawało.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 27-11-2009, 17:17   #5
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu

Wyrok zapadł szybko i miała teraz czas na przemyślenia i skruchę. Dwa śmieszne, pozbawione znaczenia słowa. Nic takiego nie czuła. Ani żalu, ani wyrzutów sumienia, ani bólu nawet, co akurat było uczuciem nowym i przyjemnym. Takim, które dawało się wyspać. Bo zupełnie zapomniała jak to jest - położyć głowę na słomie i zasnąć. Tak po prostu. Bez koszmaru, bez obrazu pokaleczonego ciała przed oczami, bez widoku trupiej twarzy, którą rozpoznawało tylko serce. Zasypiać bez tego uczucia, że wszystko się zapada, pogrąża w ciemnoczerwonej otchłani gniewu, w koszmarze lepkich przeznaczeń, narysowanych cienką kreską, ledwie widoczną pajęczą nitką, z której na pewno, na pewno nie da się wyplątać.

Korzystała z dobrodziejstwa, jakie przynosi spokój wypełnionego losu.
Gdyby miała czas zmieniłaby imię. Z powrotem zostałaby Evą, skoro nic dla nikogo to już nie znaczyło, a było prawdą. Ale że miała umrzeć za kilka dni, zatrzymała imię Fay. I dużo spała. Sen bez koszmaru jest prawdziwie boskim darem.

Zważywszy na okoliczności miała całkiem dobry humor. Leżała na swoim barłogu i wspominała przeszłość, a że było co, bawiła się przy tym całkiem dobrze. Było szkoda umierać i kiedy chwilami o tym myślała, modliła się do bogów by pozwolili jej, na sam koniec, nie posrać się ze strachu. Oczywiście powinno jej być wszystko jedno, kiedy pętla zaciśnie się na szyi przecież i tak żyć już nie będzie, ale widywała wieszanych, i w Bogenhafen i w Altdorfie, i prześladowały ją chwilami własne uśmieszki, których nie skąpiła, kiedy patrzyła na zafajdane portki wisielców i czuła smród ekskrementów, a ona przecież w tej jasnej sukience, mogła pomyśleć o tym wcześniej, ale wszelkie plany kończyła nierozważnie na ostatnim oddechu tamtego mężczyzny.

Nie chciała myśleć o butach, co spadają ze stóp, choć jej długie, sznurowane przecież nie spadną, o mimowolnych drganiach kończyn, ciele miękkim i zwiotczałym, siniejącej twarzy. O końcu. Wspominała więc Larsa i Lukasa i chłopaków z zagubionymi w przeszłości imionami, chwile miłości i strachu, jedne i drugie równie ważne, i w tej chwili tak jakby równie piękne. Dziwna mądrość na wyciagnięcie ręki, po którą jednak nie chciało jej się sięgać, bo po co. Dziewczyna gromadząca mądrości i fundusze umarła. Razem z tamtą drugą. I czuła się taka stara i doświadczona, że naprawdę, naprawdę śmiać jej się chciało - może to i dobrze, że już koniec staruchy, po co ciągnąć tę historię w nieskończoność?

Wyglądała na dwadzieścia kilka lat. I tyle miała. Miała też długie ciemnoblond włosy i zapadające w pamięć niebieskie oczy. Szczupłą sylwetkę, długie nogi, owalną twarz i ładne, choć dość wąskie usta, zwykle skrzywione w brzydkim ironicznym wyrazie. Mimo tego grymasu była bardzo ładna. Nie rozmawiała zbyt dużo ze współwięźniami, sama nie czuła potrzeby wypłakania się w czyjś rękaw, i cieszyła się, że żaden z nich tego nie robi. Mężczyźni byli słabi, nie zniosłaby łez, zbyt kojarzyłyby się jej ze szlochem śmiecia, któremu zabiła żonę i syna. Każdy jest kowalem swego losu, powiedziała mu wtedy i była to jedyna prawda, w którą teraz wierzyła. I nawet nie zdziwiło jej za bardzo, że nie musi walczyć o swą wątpliwą cześć niewieścią. Przeznaczenie, drugie imię Morra, nareszcie dało jej spokój. Nie spieszyło jej się do bójki, chyba już po prostu nie chciała nikogo zabić.

Jadła, bo nie chciała być miła. Nawet wobec sąsiada. Oddanie komuś porcji paskudnej breji, co powinna była zrobić, bo posiłek stawał jej w gardle, byłoby zbyt ludzkim odruchem. Fay pilnowała się, żeby ich nie mieć, bo dzielił je tylko krok od żalu. To był prawdziwy minus długiego czekania na wykonanie wyroku – iskry buntu. Że nie chce umierać, że za młoda, że jej czas jeszcze nie nadszedł. Ale szybko nauczyła się je gasić. Skwapliwie korzystała ze wspomnień zdolnych wyplenić najdrobniejszą chęć życia.

Próbowała nie zapamiętać imion współwięźniów. Skoro jednak wryły się w pamięć w Wielkim Dniu skupi się na wielkim Siggim, fircykowatym Markusie i na Vellerze. Może uda się nie pamiętać o sobie.

Nie opowiedziała za co ją powieszą. Nikt tutaj nie wyglądał jakby zasłużył na konopny sznur i wyróżniłaby się zanadto. Chociaż i tak tego nie uniknęła. Strażnik podawał jej żarcie jak trędowatej, a Fay uśmiechała się szeroko za każdym razem, gdy napotykała jego spojrzenie. W końcu wygrała, zamachnął się, żeby ją uderzyć, spodziewała się, więc łatwo uniknęła ciosu. Drugi strażnik odciągnął kolegę. Zaśmiała się wtedy radośnie. Aż ją zakuło w piersi, ze zdziwienia pewnie, że jeszcze śmiać się umie. Potem słyszała jakieś pojedyncze słowa: dziwka… dziecko… rzeź …. Uśmiechała się i do echa, które je niosło.

Ale wieczorem nadszedł taki moment, kiedy błękitnooka dziewczyna, obojętna, sarkastycznie uśmiechnięta, jakby wyrok wcale jej nie dotyczył, śpiąca lub spokojnie wystukująca o kamienie rytmy znanych przyśpiewek, nagle padła na kolana w szlochu stłumionym w jednym oddechu. Uderzyła z hukiem czołem o kamienną posadzkę. Krzyk trwał sekundę, jedną chwilę słabości. Kto ich nie miał, gdy tak czekał na śmierć.

Uczucie buduje się z suchego piasku i to latami, a potem trzeba je podlewać i pielęgnować niczym jakąś pieprzoną orchideę, a i tak sypie się przy byle okazji, bo człowiek kocha tylko siebie, chyba, że ma niebywałe szczęście i do kochania drugą, prawie, prawie identyczną.

Sen bez koszmaru był prawdziwie boskim darem.

***

Obudziła się natychmiast, kiedy starzec wszedł do celi. W pierwszej chwili wzięła go za kapłana Morra i pomyślała, że to już. Przyszli po nich. Zamarła udając, że śpi, w nagłym przerażeniu odwlekając moment, kiedy będzie musiała zmierzyć się z tym faktem. Wstała dopiero, kiedy szturchnął ją Veller. Na szczęście poszło łatwo. Nogi trzymały ją mocno, nie trzęsła się, nie płakała. Czuła się usatysfakcjonowana. Hardo podniosła podbródek do góry i wtedy słowa nie-kapłana wyprowadziły ją z błędu.
Nie wtrącała się w rozmowę. Potem przytaknęła Siggiemu i Markusowi.
- Mnóstwo czasu na spakowanie się. – Pierwszy od miesięcy żart, mimowolny uśmiech.
Dziesięć minut wydawało się teraz nieskończonością.

Nie miała pojęcia, że tak bardzo chce żyć.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 12-02-2010 o 14:48. Powód: drobne zmiany w ostatnim akapicie
Hellian jest offline  
Stary 30-11-2009, 20:32   #6
 
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r's Avatar
 
Reputacja: 1 c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetnyc-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest po prostu świetny
Mnich wrócił do was po kilku minutach. Powiedzieliście mu, że podejmiecie się zadania.

-Mądra decyzja – nie wydawał się specjalnie zaskoczony tym, że zdecydowaliście się przyjąć jego ofertę – zaczekacie tu do wieczora. Wtedy podstawimy dyliżans, który zawiezie was na miejsce. Żegnam i życzę owocnych poszukiwań – dodał z lekkim rozbawieniem, po czym opuścił celę.

Następne kilka godzin ciągnęło się w nieskończoność. To co czuliście trudno było nazwać ulgą. Co prawda udało się w ostatniej chwili uniknąć stryczka jednak wasza przyszłość rysowała się w dość ponurych barwach. Wizja szwendania się po zapomnianym przez bogów zadupiu gdzieś w górach, w których pewnie roiło się od zwierzoludzi, w poszukiwaniu grobów nikogo z was nie napawała optymizmem.

Wieczorem drzwi do celi otworzyły się trzaskiem. Stanął w nich postawny drab, który bez ceregieli zakomunikował wam, że zakończyliście pobyt w więzieniu.

-Dupy w troki, wychodzicie.


Z mieszanymi uczuciami, w towarzystwie kilku stróżów prawa, opuściliście miejski loch. Było dość chłodno jak na tą porę roku jednak nikomu z was to nie przeszkadzało. Czyste powietrze i rozgwieżdżone niebo stanowiły miłą odmianę po gnuśnej atmosferze waszej celi. Ledwo zdążyliście rozprostować kości, a na więzienny dziedziniec zajechał dyliżans. Jeden ze strażników, obleśny typ z brzuchem większym niż beczka, zerknął na was po czym zarechotał.

-Patrzaj no Hans – zwrócił się do jednego z pozostałych – karoca zajechała po jaśniepaństwo. Coś mi się widzi, że dupy wam wytrzęsie bardziej niż dziwce przez tydzień pracy – w tym momencie reszta waszej obstawy również wybuchnęła śmiechem.

Jeden rzut oka na wnętrze pojazdu wystarczył by przekonać się co trep miał na myśli. Nie był to zwykły powóz jakich wiele przemierzało szlaki Imperium. Ten dyliżans był przystosowany do transportu więźniów. Metalowe karaty w oknach i drewniane ławy ze stalowymi uchwytami pozwalającymi przykuć do nich kajdany gwarantowały, że żaden z jego pasażerów nie wydostanie się ze środka o własnych siłach.

Następne dwie doby jechaliście niemal bez przerwy, przez większość czasu skuci, nie licząc krótkiego postoju w połowie trasy, gdy w przydrożnym zajeździe zjedliście lichy posiłek a do powozu dostawiono nowy zaprzęg koni. Kiedy wreszcie dotarliście na miejsce załoga dyliżansu rozkuła was po czym ruszyli w drogę powrotną. Zostaliście pozostawieni samym sobie na dziedzińcu. Nie czekaliście zbyt długo gdy w drzwiach do karczmy ukazał się starzec mizernej budowy, który zwrócił się do was:

-Prosimy do środka, pan Ropke mówił, że państwo przyjedziecie. Żona zaraz poda do stołu. Matias i Erich już czekają.

Niespiesznym krokiem weszliście do karczmy. Lokal był starannie utrzymany, ściany zdobiły myśliwskie trofea i kilka kiczowatych obrazów, na których niezbyt utalentowany malarz uwiecznił okolicę. Wyposażenie sali stanowiło kilka stołów i ław. Na wprost znajdował się szynk, za którym krzątał się teraz młody chłopak, i schody wiodące na górę. W rogu pomieszczenia siedziało dwóch mężczyzn. Pierwszy z nich, młodzieniec, któremu Siggi sięgałby najwyżej do ramion, liczył sobie góra dwadzieścia wiosen, miał rude kręcone włosy i dobroduszny wyraz na obsypanej piegami twarzy. Człowiek siedzący obok niego, skromnej postury, jeśli porównać go z towarzyszem, musiał mieć jakieś trzydzieści lat. Ze względu na długie, kruczoczarne włosy i duże oczy tego samego koloru sprawiał dość ponure wrażenie, potęgowane jeszcze sporą kolekcję blizn i pryszczy po ospie jaką nosił na twarzy o ostrych rysach. Obaj byli ubrani w skórzane spodnie i kaftany w różnych odcieniach brązu. Młodszy skinieniem zaprosił was do stołu. Po chwili podano jedzenie, tłustą kaszę ze skwarkami, która pachniała o niebo lepiej niż więzienne żarcie.

-Jestem Erich a to Matias, kapitan Ropke nie mógł się z wami spotkać, więc my powiemy wam co i jak – odrzekł starszy z nich – zjedzcie szybko. Jak skończycie pójdziemy na górę. Dostaniecie sprzęt i powiemy wam jak używać paru rzeczy, których do tej pory pewnie nie oglądaliście na oczy. Czasu jest mało. Musimy jak najszybciej ruszyć w góry.

Spożycie posiłku nie zajęło wam zbyt długo jako, że była to najlepsza rzecz jaką od dłuższego czasu mieliście w ustach. Kiedy znaleźliście się już w małym pokoiku na piętrze Erich od razu przeszedł do rzeczy:

-Sytuacja wygląda tak: od jakiś dwóch miesięcy przeczesujemy okolicę w poszukiwaniu grobów należących do grupy banitów, którzy grasowali na tych terenach przed półtora wiekiem. Jak dotrzecie do klasztoru, bo tam udacie się w pierwszej kolejności, przeor powie wam o nich trochę więcej. Do tej pory korzystaliśmy z usług kilku grup zwiadowców. W Middenheim powiedzieli wam pewnie, że słuch po nich zaginął. Przypuszczam, że zabili ich zwierzoludzie, których małe grupki można dosyć często spotkać na tych terenach. Ponieważ nie udało się znaleźć nikogo na ich miejsce zmuszeni jesteśmy korzystać z osób... w waszym położeniu. Jak już mówiłem w pierwszej kolejności spotkacie się z Georgiem Icheringiem, przeorem miejscowego klasztoru poświęconego Shallyi. Droga, którą będziecie podążać wiedzie prosto do doliny Zervos, w której centrum stoi klasztor, więc nie będziecie mieć problemu z trafieniem. Na miejscu stary powie wam czego dokładnie szukać i wskaże obszar, który macie przeczesać w pierwszej kolejności. Potem udacie się do Frugelhofen. To mała wioska położona dzień pieszej wędrówki od klasztoru. Tam uzupełnicie zapasy i następnego dnia ruszycie na poszukiwania. Wrócicie do Frugelhofen po tygodniu licząc od dziś aby zdać nam raport. To wszystko. Matias rozda wam sprzęt i powie jak go używać. Ja muszę załatwić kilka spraw z właścicielem zajazdu.

[szczegółowy opis ekwipunku znajdziecie w komentarzach]

Przed południem ruszyliście w drogę. Wąski trakt którym podróżowaliście wił się przez las porastający podnóże gór. Co prawda aura dopisała jednak przez gęstą zasłonę uplecioną z koron drzew mogliście dostrzec co najwyżej skrawki rozpogodzonego nieba. W powietrzu unosił się typowy dla starych lasów zapach butwiejącego drewna. Mimo, że warunki panujące wokoło sprzyjały podróży przez całą drogę towarzyszyło wam uczucie niezwykłego wyczerpania, które tłumaczyliście sobie sposobem, w jaki was tu przewieziono.

Po kilku godzinach marszu rozbiliście obóz na niewielkiej polanie położonej nieopodal traktu. Erich powiedział, że wy spędzicie tu noc podczas gdy oni udadzą się do swojego obozu w głębi lasu. Matias ruszył w głąb lasu. Jakiś czas później wrócił niosąc na ramieniu upolowaną sarnę, którą zjedliście na obiad. W tym czasie byliście już tak wyczerpani, że ledwo mogliście ustać na nogach. Kręciło się wam w głowach i zaczęliście tracić ostrość widzenia. Erich przez cały czas uważnie was obserwował.

-Wyglądacie na zmęczonych. Może usiądziecie? - czuliście jak z każdą upływającą minutą opuszczają was siły więc zrobiliście co kazał zajmując miejsca wokół ogniska - W zajeździe nie wyjaśniliśmy sobie jednej sprawy i myślę, że teraz jest najlepszy moment aby to zrobić. Ze względu na okoliczności, w jakich tu trafiliście jest więcej niż prawdopodobne, że komuś z was mogłoby przyjść do głowy odejść przed wykonaniem zlecenia a my nie możemy sobie na to pozwolić. Jadąc tutaj zastanawialiście się pewnie w jaki sposób zdołalibyśmy was upilnować na tak rozległym terenie. Oczywiście nie dalibyśmy rady. Musieliśmy zagwarantować wasze posłuszeństwo. Dlatego do posiłku, który podano wam w zajeździe oprócz zwykłych przypraw został dodany pewien środek. Jad, bo tak się nazywa, w ilości jaką zażyliście jest w stanie uśmiercić człowieka w ciągu doby.

-Ty skur... - wychrypiał Markus ale brakło mu sił by skończyć.

-Spokojnie, nie mamy zamiaru was zabijać. Przynajmniej tak długo, jak będziecie stosować się do naszych poleceń.

Wyciągnął z kieszeni niewielki woreczek. Otworzył go, wyjął ze środka pięć kulek wyglądem przypominających trochę ziarenka pieprzu. Podał dwie Siggiemu i po jednej pozostałym.

-Połknijcie je. To jest lek, który zatrzymuje działanie trucizny. Bierzcie po jednej dziennie. Wasz przyjaciel – wskazał Siggiego – powinien zażywać dwie. Zapas leku, który wam zostawimy wystarczy na dziesięć dni. Następną porcję dostaniecie kiedy spotkamy się we Frugelhofen. Tak na wypadek, gdybyście chcieli wtedy spróbować czegoś głupiego to uprzedzam, że Matias potrafi położyć dzika gołymi rękami a ja całkiem nieźle radzę sobie z mieczem. Do zobaczenia.

Obaj spakowali swoje rzeczy i ruszyli w dalszą drogę. Kulki pachniały trochę siarką i były gorzkie w smaku. Po godzinie od ich zażycia czuliście się znacznie lepiej. Słońce chyliło się już ku zachodowi. Niektórym z was przyszło na myśl by ruszyć w pościg celem dogonienia Ericha i Matiasa a następnie przedwczesnego zakończenia ich żywotów. Jednak zdrowy rozsądek sugerował, iż nocna włóczęga po lesie może spowodować, że was spotka to samo. Postanowiliście przenocować na polanie i rano podjąć decyzje co robić dalej.

Kiedy już mieliście zgasić ognisko dobiegł was szelest, zbyt głośny by jego sprawcą miał być wiatr przemykający pomiędzy drzewami. Skierowaliście wzrok w stronę, z której dochodził dźwięk. Z ciemnej plątaniny konarów i zarośli tworzących ścianę lasu wyłoniło się pięć smukłych kształtów. Nawet ci spośród was, którym nigdy nie było dane przebywać w dziczy od razu rozpoznali w nich wilki. Zwierzęta powoli zbliżały się w waszą stronę. Gdy znalazły się w odległości kilku metrów mogliście przyjrzeć im się nieco dokładniej w świetle rzucanym przez płomień ogniska.


Jeden rzut oka wystarczył by stwierdzić, że bestie te niewiele wspólnego miały z istotami, które zwykle można było spotkać w puszczach porastających Imperium. Miały szaroniebieskie futro. Ich oczy emanowały białym światłem. Wokół istot unosiła się słodkawa woń rozkładu. Te stwory nie mogły być dziełem natury. Musieliście szybko podjąć decyzję. Odległość dzieląca was od bestii malała z każdą sekundą i a ich szeroko rozwarte paszcze najeżone ostrymi jak noże zębami nie pozostawiały najmniejszej wątpliwość co do ich zamiarów.
 
__________________
That is not dead which can eternal lie.
And with strange aeons even death may die.

Ostatnio edytowane przez c-o-n-t-r-a-c-t-o-r : 03-12-2009 o 19:56. Powód: zmiana grafiki
c-o-n-t-r-a-c-t-o-r jest offline  
Stary 04-12-2009, 16:19   #7
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Godziny wlokły się niemiłosiernie. W końcu Markus zaczął sie zastanawiać, czy cała sprawa nie była czasem zwykłym... nie... wyrafinowanym znęcaniem się nad skazańcami. Dać im szansę na ocalenie życia, a potem nagle wycofać ofertę.
Z upływającymi minutami Markus coraz bardziej przyzwyczajał się do tej myśli. Gdy więc strażnik drzwi otworzył i wychodzić im kazał, był - prawdę mówiąc - troszkę zaskoczony. Mile zaskoczony. Ktoś, ich pracodawca, raczył dotrzymać słowa.
Zadowolenie nieco przygasło, gdy pokazano im wspaniały pojazd, którym mieli się udać ku upragnionej, acz jak na razie dość odległej, wolności. ten ktoś, kto dotrzymał słowa, im nie ufał. Nawet zdecydowanie im nie ufał, o czym świadczyły kajdany, jakie założono im tuż po zajęciu miejsc.
"Tu nas zakują, a tam...?"
Brak wiary w ich chęci do brania udziału w jakiejś niebezpiecznej eskapadzie był całkiem zrozumiały. Każdy z nich wolałby iść tam, gdzie sam chce. I nikt nie byłby na tyle głupi, by nie skorzystać z okazji i nie zwiać. Skoro zatem tu zakuwano ich w kajdany, to co będzie tam, w górach? Wszak nie wyślą ich skutych, z gołymi rękami. Magią posłuszeństwo wymuszą?
Rozważania całkowicie próżne były, bo i tak na magii na przykład się nie znał, ale czas zająć czymś trzeba było. Z rozmową trudno szło, bo łatwiej podczas podskoków przez landarę czynionych język było sobie odgryźć, niż słowo składne rzec. Nie dawało się ukryć, że komfort podróży wiele do życzenia pozostawiał. Wygodniej w więzieniu już było. Z tym jednak, że Markus mimo wszystko wolałby do niego nie wracać.
Na końcu pierwszego dnia podróży czuł się cały poobijany, gdyż ten, kto koszmarny pojazd konstruował, zapomniał o takich drobiazgach jak wyściełane ławki. Albo też wykonawca drobiazg ten pominął, koszty tnąc i zyski swe zwiększając. Drzazgi na szczęście w tyłek nie wchodziły. Pewnie ławki wygładzone były przez setki różnych więźniów, tym powozem transportowanych.
"Czuję się jakbym całą drogę na własnych nogach przeszedł" - pomyślał, jedząc lichą strawę, którą w czasie popasu im wydano. - "W dodatku przez połowę tej drogi ciagnąc cholerną landarę."

Drugi etap podróży mniej był męczący, gdyż zakończył się nieco szybciej. W dodatku dużo przyjemniej. Nie dość, że ich rozkuto, to jeszcze, niczym gości, na posiłek zaproszono. Wcześniej jednak Markus obmyć się nieco przy studni zdołał, nie tylko kurz, ale i zmęczenia nieco z siebie zmywając. A dobrze pewnie zrobił, bo Erich, starszy z ludzi co na nich czekali, do pospiechu gonił, na zmęczenie nowo przybyłych nie zważając. Jakby sądził, że każdą chwilę zwłoki katastrofą jakąś się przypłaci. Tak i rozkoszować się jedzeniem nie można było, chociaż strawa ta radość nie tylko żołądkowi, ale i podniebieniu sprawiała. W przeciwieństwie do tej, z którą przez ostatni tydzień z górą miał styczność.
Na szczęście w małym pokoiku znalazły się rzeczy, które należało uznać za jeszcze ciekawsze, niż miska najsmaczniejszej kaszy.
Poczekał chwilę, nie chcąc przypadkiem na samym początku ekspedycji popaść w tak zwany konflikt interesów z kimś, kto miałby ochotę na ten sam oręż, co on. Bo chociaż teoretycznie dla wszystkich powinno starczyć, to jednak nie wiadomo było, co komu odpowiada. Na przykład ten kiścień. Z pewnością weźmie go Siggi...
Markus z niedowierzaniem zobaczył, że po ten nietypowy oręż sięga Fay. Nie wątpił, że potrafiła się tym posługiwać. Głupiec tylko sięgałby po coś, czym włądać nie umie, ale... Było to zaskakujące. Podobnie jak to, że noże do rzucania trafiły do Siggiego. Dokładnie na odwrót, niż myślał...
Miecz wzięty ze stołu okazał się zadziwiająco lekki. Czy będzie tak samo dobry, jak jego poprzedni? Nie był pewien, ale sądząc po jakości wykonania... Musiał być wspaniały.
- A to? - Markus z wyraźnym brakiem zaufania spojrzał na leżące pierścienie. "Może to ma być magiczna obroża, zapewniająca nasze posłuszeństwo."
Trącił palcem jeden z krążków.
- Służą do wykrywania oddziaływań wiatrów magii w otoczeniu osoby noszącej pierścień - wyjaśnił Matias. - W przypadku gdy takie oddziaływanie zachodzi metal, z którego wykonano pierścień robi się ciepły.
Czy to była prawda? Trudno było ocenić. Matias mógł łgać. Markus chwycił pierwszy z brzegu pierścień i schował go do sakiewki. Matias nawet mrugnięciem oka nie okazał niezadowolenia. Co nie świadczyło o niczym jeszcze.

Łuk, miecz, plecak, garść drobiazgów. Czegoś tu brakowało...
- Dostaniemy jakieś zbroje? Niekiedy coś takiego się przydaje - spytał. Miał co prawda skórzaną kurtkę, ale kaftan kolczy byłby dużo lepszy. - Poza tym idziemy w góry. Jakaś lina, toporek... Troszkę prowiantu...
- Chyba już słyszeliście. Po drodze macie klasztor. I wioskę. Tam możecie uzupełnić zapasy - odpowiedział Matias. Pomijając milczeniem kwestię zbroi. To, że Matias chodził w kaftanie skórzanym nie znaczyło, że inni też tak muszą. Nie on będzie się włóczyć po górach. W dodatku do klasztoru był kawałek drogi. A toporek przydałby się choćby przy rozbijaniu obozu. Ale nie było o czym mówić. Nie dali - trzeba było się obyć.

Przy podziale broni nie było żadnych sprzeczek. Całkiem jakby ich pracodawcy przeprowadzili dokładny wywiad, co komu jest potrzebne, co kto lubi, jakim się orężem posługuje. Innymi słowy - wiedzieli o nich dużo więcej, niż Markusowi by odpowiadało.


Las był piękny.
Siedząc w więzieniu można niemal zapomnieć, jak uroczy jest świat po tamtej stronie muru. A tu było tak pięknie... Markus z przyjemnością zatrzymałby się na chwilkę, by odetchnąć świeżym powietrzem. Jednak Erich i Matias bardzo się spieszyli. Poza tym wyglądało na to, że Siggi nie jest zachwycony otoczeniem. Całkiem jakby piękno otaczającej go przyrody nie robiło na nim wrażenia.

"Kiepsko coś ze mną." - Już po godzinie marszu Markus poczuł zmęczenie. - "Parę dni w więzieniu i straciłem kondycję..."
Rzut oka na kompanów wystarczył. Oni też nie wyglądali kwitnąco. W przeciwieństwie do ich przewodników, którym szybka wędrówka wcale nie dawała się we znaki.
"Jak oni to robią..?"
Niezadane na głos pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Zmęczenie rosło z każdym krokiem. Gdy wreszcie Erich zatrzymał się i ogłosił postój, Markus z westchnieniem ulgi usiadł na ziemi. A dokładniej - na wykorzystanym w charakterze stołka plecaku. I z trudem się zmusił do tego, by wstać i pomóc przy przygotowaniu obozowiska..

Odpoczynek nie przyniósł poprawy. Markus czuł się taki zmęczony, że z ledwością podniósł do ust kawałek pieczonej sarny.
- Ty skur... - wychrypiał, gdy Erich podzielił się z nimi radosną informacją o truciźnie.
Nie dokończył. Nie dlatego, że w obecności kobiety nie należało używać takich słów. Prawdę mówiąc nawet o tym nie pomyślał. Po prostu nie miał sił by sukinsynowi, co ich tak załatwił, powiedzieć, co o nim myśli.

Siedział w milczeniu, czekając aż wstrętna w smaku tabletka zacznie działać. W to, że działać będzie, uwierzył natychmiast. Nikt nie byłby taki głupi, by ponosząc koszty wywieźć ich z miasta i uśmiercić. Wystarczyło zostawić ich w celi i troszkę poczekać...
Minęła dobra godzina, nim poczuł się dużo lepiej. Na tyle lepiej, by przejść się do pobliskiego zagajnika i nałamać nieco gałęzi.
"A mówiłem, że przydałby się toporek."
- Proponowałbym ustalić warty - powiedział. - Mogę wziąć trzecią. Warto choćby podtrzymywać ognisko. Co prawda teraz nie powinno nam jeszcze nic grozić...
Wypowiedział to chyba w złą godzinę.
- Na Myrmidię! - zerwał się na nogi.
Nim do końca się wyprostował trzymał w ręku łuk.
Tu nie było nad czym się zastanawiać. To nie były psy. To były wilki. I było ich zbyt dużo, jak na gust Markusa. Poza tym były zbyt bezczelne. I nie bały się ognia...
Strzała pomknęła w stronę najbardziej do przodu wysuniętego zwierzaka.

Na drugi strzał nie było już czasu, zaś łuk stał się jakby niezbyt przydatny. Nie miał do czynienia ze stadkiem gęsi, które można było przepędzić byle patykiem. Z bliska widać było, że to, co wziął za wilki nie do końca nimi było. Nienaturalny wygląd, smród rozkładu... Trupy ożywione magią?
Chwycił za rękojeść miecza. Z cichą nadzieją, że zdąży go wyciągnąć, zanim któraś z bestii rzuci mu się do gardła. A wtedy będzie mógł się przekonać, czy lśniące ostrze jest tak dobre, jak na to wygląda. I czy pseudo-wilki okażą się podatne na jego ciosy.

Gdzieś w podświadomości kołatała myśl, że musi się trzymać z dala od Fay. Zamach kiścieniem...
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 04-12-2009 o 23:00.
Kerm jest offline  
Stary 06-12-2009, 21:05   #8
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Te ostatnie godziny w celi różniły się od poprzednich. Mijające dni chyba wszyscy spędzili w półśnie, dziwnym letargu, którego zrozumiałym elementem był nawet słowotok Markusa. Teraz, rozbudzona przez starca nadzieja zmieniła perspektywę. Przez dziesięć minut szykowała się do natychmiastowego wyjścia, a okazało się, że nadal musi czekać. Dziewczyna nagle poczuła jak śmierdzi, jak lepi się na niej sukienka, swędzi ciało niemyte od tygodnia. A przecież już nie czuła zapachu własnej skóry i potu, wyeliminowała zmysł węchu z nadzwyczajną łatwością ignorując go czy też po prostu się przyzwyczajając. Lekceważyła odór wiadra z nieczystościami i zapach kompanów, nawet wszy, które Veller z taką lubością rozgniatał w palcach, bredząc coś przy tym o tyfusie, aż zaczynała podejrzewać, że jest jakimś pokręconym szarlatanem. Teraz wręcz boleśnie zatęskniła do miski wodą i czystego odzienia. Podniosła się z brudnej, zatęchłej słomy i już nie mogła na nią z powrotem usiąść. Furia zrodzona z niecierpliwości, nieznajdująca żadnego upustu, objawiła się temperaturą. Oczy błyszczały jej gorączką, policzki płonęły rumieńcem. Chodziła od ściany do ściany małej klitki, pogłębiając frustrację i reszty nieszczęśników. Czas dłużył się w nieskończoność. Gadała.
- To kim byłeś, czy raczej jesteś? Co, Veller? Gdzieś ty się wychował, że tak wszy nie lubisz?
- A ty Siggi, wielkoludzie? Markus?

Patrzyła przy tym na rozmówców albo na swoje brudne dłonie. Były, tak samo jak twarze wokół, buro- szare. Skóra niby-zakonnika była jasnoróżowa, szata pachniał wolnością. Fay miała wrażenie, że jeszcze resztki tej woni unoszą się w celi.

- Kim jest ten cwaniak jak myślicie? –zapytała w końcu. – Szaty proste i czarne jak u Morra. Ale ten żołnierski krok. I ton! Szef szefów, co mu własnych ludzi zbrakło. Na szczęście. Zna się ktoś z was na tych teologicznych bzdurach? Może jednak ulrykanin, albo sigmaryta? Bo Myrmidii to tu w Midennheim za bardzo nie poważacie, co? I czemu ten cieć do roboty potrzebuje popaprańców? Zabrakło w mieście zwyczajnych obwiesi?
- Kurwa - jęknęła w końcu – muszę się umyć.

Załomotała w drzwi. Raz, drugi i trzeci. Nie licząc jej drobnych prowokacji przy rozdawaniu żarcia byli dotąd zadziwiająco spokojnymi skazańcami, więc zamierzony efekt osiągnęła, w judaszu pokazało się oko strażnika.
- Mówił, że wody do umycia nam przyniesiecie. – skłamała grzecznie, prawie dygając przed grubymi dechami. Mężczyzna za drzwiami zarechotał. Fay zacisnęła zęby i wbiła wzrok we własne buty. – Tak mówił. Ten mnich – kończyła cicho i jakby nieśmiało, ale cedząc słowa, żeby na pewno ją usłyszał – Myślałam, że to ważna szycha jest. Że niby coś mu zapaskudzimy. Tak mówił. – powtórzyła po raz trzeci. Po chwili ciszy usłyszeli niewyraźne przekleństwo strażnika.

Wiadro z lodowato zimną wodą studzienną wylądowało w ich celi dziesięć minut później.

Pierwsza obmyła twarz, ręce, dekolt. Na czole spod brudu wyłonił się wielki siniak. Poczuła, jak pulsuje bólem. Jakby odsłonięty przypomniał sobie, że ma boleć. Potem ustąpiła miejsca przy wiadrze reszcie.

Przez chwilę miała wrażenie, że to dobry moment by się wreszcie rozpłakać.

***

Jeszcze się w niej gotowało, gdy wychodzili na dziedziniec. Już niby oddychała głębiej i wolniej, ale od śmiechu strażników znowu zapłonęły jej rumieńce.
- Widać, że nic nie wiesz o dziwkach, chujku – powiedziała do dowcipnisia głośno i wyraźnie.
Dopiero chwilę później naszła ją refleksja, że kiedyś była rozsądniejsza i mniej miała problemów z trzymaniem języka za zębami. Pewnie dlatego, że musiała pilnować … Tamtej. Tak, wszystko było inne, tylko imienia siostry nadal bała się nawet pomyśleć.

Pierwsza władowała się do dorożki. Opadła na twardą ławę i podniosła wzrok na Vellera.
- Trzymam dla was najlepsze miejsce, panie – uśmiechnęła się prawie uwodzicielsko. Drapał ją w gardło chłód nocy. Cały czas odganiała nieustępliwe pragnienie płaczu. Zastanawiała się czy to minie, czy też to jej kolejna, całkiem nowa cecha. Fay - mazgaj o niewyparzonym jęzorze. Zarechotała chropawo psując efekt poprzednich słów.

Podróż powinna być koszmarem, ale „karoca” pachniała o niebo lepiej od celi, a i sama Fay uspokoiła się, gdy tylko koła zaczęły się toczyć. Ruch topornego pojazdu zawsze był jednak ruchem i jako taki temperował trochę jej niecierpliwość. Za kratami przesuwały się obrazy, najpierw miasto, którego przecież w ogóle nie znała, potem, pola, lasy i łąki. Rysy twarzy dziewczyny łagodniały z każdym przebytym kilometrem. Uśmiechała się, gdy mocniej trzęsło wozem.

***

Wysiadła z wozu rozglądając się uważnie. Nie miała wątpliwości, że jeśli chce dłużej zachować życie musi wiać. I była pewna, że to nie tylko jej refleksja. Karczma była zwyczajna. Więzienna dorożka odjechała. Żadnych zbrojnych, żadnych koni. Przez chwilę tylko czwórka uczciwych bandytów na podwórzu. Marcus z miejsca poszedł się umyć. Blade słońce powoli wznosiło się nad horyzont. Śpiewały ptaki. Gdzieś na tyłach budynków zapiał kogut. Absurdalność sytuacji sprawiła, że Fay zupełnie zapomniała o bolącym tyłku. Rozejrzała się uważnie po dziedzińcu, zaglądając nawet do beczek z deszczówką, po czym ruszyła w kierunku drzwi karczmy.

Później była wyżerka i kąpiel, prawdziwa, chociaż w beczce i z Vellerem obok, usłużnie podającym jej płótno do wytarcia się. I ludzie zbyt uprzejmi. Prezenty w postaci ekwipunku. Po pięć koron na łebka. Czuła się coraz bardziej nieswojo. Przeczesanie kawałka lasu, nie było przecież takie trudne. Zastanawiała się, czego im nie mówią. I czy naprawdę wierzą, że nie zostaną do powiedzenia wszystkiego zmuszeni.

Wzięła kiścień. Rozbujała go delikatnie. Lekki, wyważony, doskonałej jakości. W bucie, w miejscu do tego przeznaczonym umieściła sztylet. Założyła pierścień na palec.
Gdy Erich wytłumaczył im do czego służą i jak działają ognie azeriańskie, pewnie wyciągnęła rękę i po nie. Najwygodniej będzie im w jej własnym plecaku.
- Ładne to wszystko, Erich ... Mogę ci nawet za darmo buzi dać – przekrzywiając głowę i lekko mrużąc oczy zwróciła się do starszego, bardziej wygadanego z mężczyzn,– ale powiedz mi, naprawdę mam po tych lasach latać w sukience?

***

Fatalnie znosili tę drogę. Najpierw dziwiła się mężczyznom, że tak sapią i pocą się idąc traktem, po niewielkich tutaj górkach, ale wkrótce sama nie czuła się wiele lepiej. Jej przebiegłość i instynkt przetrwania wzięły sobie wolne. Umknęły jej nawet czujne spojrzenia Ericha. Marzyła o tym, żeby odpocząć.
Ale kiedy Erich przyznał, że ich otruli, w tej sekundzie, kiedy jeszcze nie dopowiedział reszty, postanowiła, że zabierze go do grobu ze sobą. Zabrakło jej siły i precyzji. Matias powalił ją na ziemię.
Przełknęła gorzkie tabletki i chciała zabrać woreczek. Veller był szybszy mimo, że obydwoje ledwie widzieli na oczy.
- Daj mi moje – powiedziała cicho. – Jedna osoba nie powinna mieć wszystkich.

Za oddalającymi się mężczyznami patrzyli we czwórkę. Zgodnie. Nie znała myśli reszty, ale ona sama wcale nie kipiała chęcią zemsty. Być może, jeśli będzie miała okazję odpłaci podobną monetą. Erichowi, Matiasowi, nieznanemu Ropke i starcowi z Middenheim. Ale dopiero z tym podstępem wszystko, co się działo zaczęło się jakoś trzymać kupy i rzeczywistość wróciła do norm, do których Fay w swoim życiu przywykła. Każdy pilnował własnego interesu i to było w porządku. Przyznawała bez oporu, gdyby nie fortel z trucizną, ich mocodawcy popisaliby się wyjątkową lekkomyślnością.

- Zróbmy to, co każą – zaproponowała cicho. Niespiesznie rozejrzała się po towarzyszach. Nie było powodu by wierzyli, że mówiła szczerze. Nic o sobie nie wiedzieli, no może poza tym, że z ich czworga to Siggi i ona byli mieszczuchami. W pewnym sensie stawiało ich to na gorszej pozycji. Ale tylko w pewnym. On był największy, ona najtwardsza. Gdyby miała się zakładać, kto przetrwa tę przygodę najdłużej, postawiłaby na siebie, a wielkoludowi przyznałaby drugie miejsce.
- Przez następne dni zastanowimy się, jak zmienić warunki tej transakcji. Na bardziej korzystne. No i chyba powinniśmy dotrzeć do Frugelhofen przed czasem. Choć osobiście porozmawiałbym wcześniej od serca ze sługami Shallyi. Może dadzą się przekonać do wyleczenia naszej przypadłości.

***

Właśnie nachylała się nad paleniskiem, żeby gasić ogień, gdy ujrzeli wilki. A raczej bestie, bo stworzenia nie żyły od jakiegoś czasu.
Veller, który wcześniej głośno skrytykował jej pomysł wygaszania na noc ogniska, wolno sięgnął po płonącą żagiew. Zrobiła to samo. Drugą ręką równie jednostajnym ruchem, podniosła leżący u jej stóp korbacz. Nie spuszczała z wilków wzroku.
Zastanawiała się, czy resztkami sarny mogą odwrócić, choć na moment uwagę bestii.

Miała zamiar trzymać się blisko ogniska. I zaatakować . Jeśli nie da jej przewagi ich lęk przed światłem, jeśli ich natura jest tak stłumiona, że nie boją się ognia, może są też tak głupie, żeby w ogień wejść. Futro palić będzie się i na umarlaku. Już rozbujała swoją nową broń. Już ustaliła, który samiec wydaje się przewodnikiem tego nienaturalnego stada. W niego będzie mierzyć. Głośny ryk jednej z bestii zlał się z jej krzykiem. Metalowe kule wirowały tworząc wokół Fay przestrzeń, w którą nie dało się wejść. Celowała w głowę bestii. Chciała zabić jednym ciosem. Kiścień miał tę wadę, że bijaki trzeba było czasem wyszarpać z rany, z kości, w której potrafiły utkwić bardzo mocno. Przy walce z wieloma przeciwnikami nie było to zbyt korzystne. Ale nie była sama.

- Nie pomniejszałam ofiar w świątyniach, nie umniejszałam chlebów bożych, nie zabierałam placków duszom zmarłych. Niech Morr swą krwią zagasi pożerające was płomienie. – Fay krzyczała słowa starej modlitwy. Niezgoda na oglądane wynaturzenie była w niej zdecydowanie silniejsza od strachu.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 18-12-2009 o 11:45.
Hellian jest offline  
Stary 08-12-2009, 01:04   #9
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Siggi jakoś nie bardzo wierzył, że faktycznie wieczorem ktoś ich uwolni. Zaczynał podejrzewać, że jest to jakaś forma uspokojenia skazańców przed wykonaniem wyroku. Żeby nie wierzgali zbytnio.
Z drugiej strony po cholerę?

W każdym razie, kiedy do celi wszedł któryś ze strażników, pochodzący z Nuln wielkolud spiął się, by w razie czego zareagować jakoś, a nie dać się poprowadzić na szafot potulnie jak baranek. Co byłoby prawdziwą ironią losu, w porównaniu do jego dotychczasowego życia.
"Strzygło się te owieczki, strzygło..." - wspomniał wcale nie tak dawne dzieje.

Jednak klecha dotrzymał słowa.

Kiedy prowadzony przez żołdaków wyszedł razem z innymi na pogrążony w mroku dziedziniec, poczuł wielką ulgę. Chociaż nie był jeszcze wolny, to wyglądało na to, że jeszcze trochę pożyje. I przy odrobinie szczęścia może uda mu się ten stan utrzymać. I prysnąć, oczywiście.

Rubaszny żart grubego klawisza sprawił, że Siggi zaczął się śmiać. Dopiero widząc raczej ponure miny innych więźniów zreflektował się i zamknął paszczę. Za to wyraz jego twarzy mówił: "No co, śmieszne było...".

Ruszyli, jednak nadzieje o rychłym ulotnieniu się prysły niczym mydlane bańki, jakie wydziwiali wędrowni kuglarze na placu w dzień targowy. Co prawda Nulneńczyk musiał zwalczyć w sobie ochotę, by spróbować powyrywać żelazne uchwyty z drewnianych ławek. O ile żelazu nie dał by rady, o tyle drewno, gdyby nad nim odpowiednio popracować, powinno w końcu puścić. Tylko co dalej?
Na budzie jechało przynajmniej kilku uzbrojonych strażników, a on dalej miałby na rękach kajdany... Kiepska perspektywa.

* * *

Dwa dni. Dwa długie dni, w czasie których przyglądał się mijanemu kraobrazowi - początkowo z zaciekawieniem właściwym mieszkańcowi dużego miasta, który o niebo lepiej czuł się wśród ciasnych i smrodliwych uliczek, niż na otwartych przestrzeniach pól, czy otoczony pachnącym żywicą świerkowym lasem. Jednak później, wraz z mijanymi coraz rzadziej osadami ludzkimi przyszła relfeksja, że z pryśnięciem z tej kabały będzie większy problem, niż przypuszczał.
Jednak nieskomplikowany umysł wielkoluda nie zamierzał zajmować się tym w tej chwili.
"Co ma być, to będzie..." - stwierdził filozoficznie. "Może Markus, albo ten drugi, Veller, pomogą. Wyglądają na takich, co zwiedzili kawał Imperium..." - dodał na pocieszenie.

Poza tym było to również dwa długie dni, w czasie których, zgodnie z żartem grubego strażnika, jego dupsko wytrzęsło się niemiłosiernie.

* * *

Kaszę z omastą zjadł błyskawicznie. Właściwie to pochłonął. I mimo, że jego micha była sporo większa od misek przymusowych towarzyszy, to po przedwczesnym, jego zdaniem, skończeniu posiłku z nadzieją w oczach rozglądał się, czy aby ktoś nie dojadł wszystkiego. Niestety..., co jego brzuch skwitował żałosnym burczeniem.

Na górze czekało na nich wyposażenie. Było to więcej warte, niż cokolwiek, co Siggi dotychczas przy sobie nosił. Nulneńczyk skwitował ten fakt zdziwionym mruknięciem i podniesieniem brwi. Coś mu tu nie grało, ale nie wiedział co. Dlaczego ktoś zadaje sobie tyle trudu, by wyposażać bandę skazańców w tak wartościową broń?
Jednak, zgodnie z powiedzeniem, że darowanemu koniowi nie zagląda się do pyska, czym prędzej zaczął pakować swoją część sprzętu. A nuż się ich pracodawca rozmyśli?

W sakiewce była całkiem spora sumka, za którą można było wiele wieczorów w szynku spędzić. Trzos czym prędzej wylądował za jego pazuchą, a oczy osiłka chciwie spoglądały na pozostałe mieszki leżące na stole. Za to zawartością plecaka w ogóle się nie zainteresował. Wreszcie chwycił za rękojeść miecza, spojrzał na jego wykonanie, po czym wsunął do pochwy i zawiesił przy pasie. Podobnie zrobił ze sztyletem. Nie był szermierzem, żeby broń znaczyła dla niego coś więcej, niż kawał żelaza do walenia kogoś po łbie, ale dostrzegł wysoką klasę oręża. To samo dotyczyło noży do rzucania. Porządna robota.

Potrafił rzucać, bo było to zajęcie pozwalające zabić nudę wielu miejskim wyrostkom, ale nie przepadał za walką z dystansu. Po prostu z celowaniem marnie mu szło. Ale za to jak trafił, to rzucane przez niego noże potrafiły rozszczepić grubą deskę. Fakt, Siggi miał krzepę w rękach.
Noże tymczasem schował do plecaka, gdyż nie miał jak ich przymocować w jakimś sensownym miejscu. Pokombinuje później.

Dalsza część wyposażenia budziła uzasadnione doświadczeniem wątpliwości Siggiego. Pierścień, który miał być magiczny. Z tym, że Siggi wolał trzymać się od magyi jak najdalej. Dla własnego dobra. Nie zdecydował się jednak, by nie skorzystać z sytuacji.
"Może uda się gdzieś toto sprzedać?" - pomyślał praktycznie.
Metalową tubę wrzucił do plecaka, ledwie zapamiętując jej obsługę. W jedną z kieszeni plecaka wsunął fiolkę z narkotykiem, z którym jednak nigdy do tej pory się nie spotkał. Widocznie na północy korzystali z innych stymulantów, niż w centralnej części Imperium.

* * *

Ruszyli w dalszą drogę, tym razem pieszo, jednak zbyt wcześnie, jak na gust Siggiego. Przeklęty las i to świeże powietrze, jakim zachwycali się inni sprawiały, że wielki mężczyzna strasznie się męczył i obficie pocił. Nie był typem sportowca, a parę kilogramów tu i tam z pewnością nie ułatwiały mu wysiłku fizycznego, jednak tutajszy klimat najwyraźniej mu nie służył. A może to efekt więziennego żarcia? Z odrobiną satysfakcji zauważył, że nie tylko on miał takie problemy. Tylko ich przewodnicy wydawali się być odporni na trudy marszu.
Wreszcie, podjęto decyzję o rozbiciu obozu. Fajnie, tylko Siggi nie miał ochoty na robienie czegokolwiek innego, poza leżeniem i sapaniem z wysiłku. Nie mówiąc o tym, że za cholerę nie wiedział, co ma zrobić z tymi wszystkimi linkami i drutami przyczepionymi do płachty materiału zwanej przez pozostałych namiotem. Rozbijaniem namiotu zajmie się później, jak już trochę odpocznie.

Nim to nastąpiło, przewodnicy zdradzili podstęp ich pracodawcy, by zmusić grupę skazańców do posłuszeństwa. Co ciekawe, jakoś to nie zdziwiło Siggiego. A może po prostu nie miał już siły, by okazać jakąkolwiek reakcję? W myślach wyrzucał sobie, że zżarł tę kaszę. I jeszcze dokładki mu się zachciało.

Posłusznie połknął dziwne kulki, które otrzymał od Ericha. Martwego Ericha - jak nazwał go w myślach. Jeśli tylko będzie im dane spotkać się ponownie. Powoli wracało czucie i odzyskiwał siły. Wracał także gniew i chęć zemsty.
Dziewczyna zażądała swojej porcji kulek od Vellera, który zabrał woreczek. Słusznie.
- Mi też daj moją część. - powiedział do mężczyzny. Nie był w nastroju do dyskusji, a posiadanie kulek przy sobie na pewno wpłynie pozytywnie na jego samopoczucie. Z tym, że jak już wykalkulował - jego dzienna porcja równała się ilości wystarczającej na dwa dni dla każdego z pozostałych.
"Niedobrze. Trzeba będzie się pilnować..." - pochodzącego z Nuln mężczyznę nie zdziwiło by, gdyby ktoś postanowił zgarnąć cały zapas kulek dla siebie. Eliminując resztę chętnych...
Okres, na jaki ten zapas wystarczyłby jednej osobie mógłby być wystarczający na znalezienie dobrego cyrulika. A sprzęt grupy mógł wystarczyć na pokrycie kosztów kuracji.
Właściwie sam mógłby spróbować, gdyby... gdyby wiedział, którędy do najbliższej osady i gdzie na tym zadupiu znaleźć felczera.

* * *

Posępne miny nie znikały z oblicz byłych więźniów. Właściwie to nie przestali być więźniami, mimo braku krat i kajdan. Siedzieli wokół ogniska, każdy zadumany i przynajmniej chwilowo pogodzony z losem.
Siggi zjadł pieczoną sarninę i zabrał się do masakrowania osprzętu namiotu. Z pomocą sztyletu z linek docinał krótkie sznurki, z których następnie wiązał pętle mocujące noże do rzucania do szerokiego pasa. To, że trudno będzie później prawidłowo rozbić namiot nie zajmowało umysłu osiłka. I tak nie umiał tego robić.

Chwilę po tym jak ostatni z noży wylądował w swojej pętli przy pasku, zza kręgu blasku rzucanego przez ognisko dobiegł hałas. Wilki!
Siggi nie znał życia poza miastem, jednak zdał sobie sprawę, że zwykłym wilkom nie świecą się oczy i raczej nie śmierdzą padliną. Chociaż kto ich tam wie...

Przez chwilę miał ochotę zerwać się na nogi i wleźć na jakieś drzewo, ale chyba by nie zdążył przed czworonożnymi napastnikami. Zatem nie tracąc czasu na dobywanie miecza chwycił po prostu za płótno pokiereszowanego namiotu leżącego obok. Wilki podchodziły coraz bliżej.
"Czemu nie boją się ognia?" - zastanawiał się. Wszystkie dzikie zwierzęta, o których słyszał, bały się ognia.
Postanowił zaryzykować i przesunął materiał namiotu nad płonące ognisko. Z pewnym wahaniem, z początku nieśmiało, jednak po chwili języki ognia zaczęły pożerać płótno. Wydzielający się przy tym dym drażnił gardło i oczy.

Siggi zakręcił płonącym materiałem i poczekał, aż jedna z bestii skoczy i rzucił płachtę w jej stronę, jednocześnie uchylając się przed atakiem. Przy odrobinie szczęścia dziwny wilk zaplącze się w płonący materiał, co powinno wystarczyć, by przestał stanowić zagrożenie. Z ogniska, od którego nie zamierzał na razie się oddalać, wyciągnął solidny konar, którego część znajdująca się w ogniu była na wpół zwęglona. Kilka młynków nad głową wystarczyło, by gałąź rozpaliła się niczym pochodnia.

Szukał wzrokiem następnego stwora. Płonącą i sypiącą skrami gałęzią mógł spróbować go oślepić...
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 08-12-2009, 02:39   #10
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Do wieczora... Jasne... Dlaczego nie dało się od razu? Mnich gówno mógł. Z celi śmierci w Middenheim nie wychodzi się dla czyjegoś kaprysu przeszukiwania grobów. Częściej za to się trafia. Śmieszne... A jednak atmosfera zrobiła się dziwnie napięta. Wszy zaczęły uwierać bardziej niż wcześniej, perspektywa tyfusu skłaniać do refleksji, posmak rzygowin w ustach odstręczać, a każdy powiew zimniejszego powietrza towarzyszący otwieranym przez strażnikom drzwiom do korytarza więziennego, budzić z odrętwienia z nadzieją, że może kurwa jednak?
Do monologu Markusa dołączyła Fay. Już godzinę temu zaczęła łazić w te i we wte i wydymać te ponętne, popękane usteczka. W dodatku jakby tego było mało, zaczęła posapywać i zerkać na niego i pozostałych. Jeszcze wczoraj po czymś takim sam by zaproponował zbiorowy gwałt na niej... No dobra. Pewnie by nie zaproponował. Raczej by podszedł i ogłuszył nim Markus, lub Sigismund, by wpadli na to by ją wygrzmocić. Nie z litości. Bardziej z zazdrości, że on sam miałby przed tym mimo wszystko opory.
- A coś ty taka ciekawska Fay? - spytał i podrapawszy się po brodzie, wydłubał z niej jedną z lokatorek. Mały łeb, który w powiększeniu mógłby być źródłem najgorszych koszmarów, wykrzywił się na bok, a Veller mógłby przysiąc, że wesz spojrzała na niego z wyrazem dogłębnego żalu. Zmiął ją w palcach i uformowawszy zgrabną, krwawą kulkę, pstryknął nią w dziewczynę uśmiechając się szeroko jak mały chłopiec ciągnący za warkocz koleżankę. Biorąc pod uwagę to, że to była głównie jego krew uznał to za oryginalnie romantyczne - Nie słyszałaś co mówił łysy? Ciekawscy w tych stronach dostają nóż pod żebra... młokosie. - ostatniemu słowu nadał taki sam ton z jakim wypowiadał je wcześniej mnich.
Parsknął zrezygnowanym śmiechem.
- Jestem zwykłym mieczem do wynajęcia, który nie lubi wszy. No i jak wszyscy w middenheimskim pierdlu, jestem niewinny – spojrzał jej zaczepnie w oczy – Chcesz mnie wynająć?
Nie bardzo miał ochotę o sobie gadać. Za to interesowało go co Markus powie. Bo choć całkiem dużo już wiedzieli o jego ciotce, domu i jej psach i kotach, to zupełnie nic o tym co takiego robi, że wpadł w ten syfny loch. Sigismunda nie trzeba było pytać. Z takimi łapskami nie trafia się na stryczek za herezje. Olbrzym zresztą i tak nie odpowiedział odwróciwszy się na drugi bok.
- A ty Fay? Czym się zajmujesz? Bo rozumiem, że nie dziergasz...

- Sprytnie... – kiwnął głową dziewczynie udając, że nie wodzi wzrokiem za jej dłonią, którą przejeżdżała po dekolcie. Skupił się na siniaku na czole. Wczoraj go nie było – pokaż – rzekł i dotknął dłonią jej prawie czystego policzka. Nie odsunęła się. Popatrzyła na niego tylko trochę inaczej. A on z ulgą, że nie musi patrzeć gdzie spływa woda, skupił się na siniaku. Obfite wybroczyny podskórne. Albo ktoś jej przywalił czymś twardym w głowę, albo sama to sobie zrobiła. Zważywszy na to, że nie wychodziła z celi, pozostawała ta druga opcja... Wyrwała głowę.
Puścił i przez chwilę patrzył w milczeniu.
- Szybko się zagoi – rzekł w końcu.
Umył tylko ręce.

***

A jednak mówił prawdę. Mieli być wolni. W zamian za wykonanie zadania, cena o wartości życia. Godziwa wymiana.
Więźniarka mimo wszystko budziła lepsze skojarzenia niż loch. Choćby cel, do którego prowadziła, jej przewiewność i czas jaki mieli w niej spędzić. Zbył milczeniem obu hycli i wsiadł do pojazdu. Jak widać i Fay nie widziała w tej odmianie żadnych negatywów, bo znów zażartowała.
- Zbyteczna uprzejmość. Jakby drzazga w dupcię wlazła, będę tuż za tobą, Pani.

***

Trzy Wrony były zwyczajną karczmą jakich wiele na gościńcach Imperium. Górujące ponad nią szczyty przypominały o tym, że wolność wcale jeszcze nie jest jeszcze pełna. Za to jak najbardziej prawdziwa. Fakt, w który cały czas ciężko było uwierzyć zdawał się być coraz bardziej realny. W każdym razie ostry zapach żywicy i odgłosy wiejskiego gospodarstwa pomocniczego, przy gospodzie były czymś o czym dwa dni temu już nawet nie śnił. Przeciągnął się i ziewnął donośnie rozprostowując kości. Zapowiadał się dobry dzień.

- Dacie nam jakąś mapę obszaru, na którą mamy nanieść położenie tych grobów? - spytał wydłubując jeszcze z zakamarków drewnianej misy, co cwańsze skwarki - czy mamy po prostu sprawdzić, czy te groby tam są i wam o tym powiedzieć?
Brak sprecyzowanego celu mocno poddawał w wątpliwość intencje ich mocodawców. Zwierzoludzie... Niezła bujda. Jakby w Middenheim nie było takich zuchów, co im zwierzoludzie niestraszni. Samobójcza misja, z której trzeba będzie czym prędzej dać nogę...
Skończyli posiłek i wysłuchali do końca odprawy. Potem pierwsza od baaardzo dawna kąpiel i przydział broni. I to nie byle jakiej. Porządna tobarańska stal. Wraz z wspomnieniem z dormitorium stanowiła ciekawe ukoronowanie początku wyprawy po groby.

- Chyba sobie kpisz - rzekł z powątpiewaniem gdy Fay wymownie spojrzała na drzwi wielkiej izby, by ją opuścił. Właśnie ostatnie wiadro wody kończyło się podgrzewać w wielkim kotle, a beczka była już niemal pełna. Suszone zielsko, którego użyczył im karczmarz wyczuwszy unoszącą się wokół nich woń, zdążyło już wypełnić dormitorium słodkawym zapachem pokrzywy. Dziewczyna nie zamierzała wychodzić.
- Dobra... - rzekł powoli nie spuszczając z niej zainteresowanego spojrzenia – Chcesz? Możemy się potargować. Możesz wejść pierwsza, ale potem wymasujesz mi kark. Umowa stoi?
Dogadali się. Umyła się pierwsza pod jego nieskrępowanym spojrzeniem. Pokaz, choć bardzo wymowny, był nie potrzebny. I tak miał na nią już wcześniej ochotę. Łatwo się o tym przekonała gdy przyszła jego kolej. Dłonie miała silne. Bardzo nawet silne. Idealne do tej pracy. Przymknął oczy bez ukrywania przyjemności. Zatrzymała się na krótki ułamek sekundy wyczuwszy głębokie blizny na szerokich plecach. Ślady po kańczugach używanych przez sigmarycką inkwizycję. Nie odpowiedział. Nie pytała. Wymknęła się tylko sięgającej do jej ramienia dłoni mężczyzny i już jej nie było. Potem zanurzył się w nadal ciepłej wodzie pozwalając zalać się całkowicie. Wszy uniosły się na powszechni tworząc cieniutki czarny kożuch ginącego w szarym mydle życia. O bogowie, jak dobrze było się w końcu wykąpać.

***

Dolny regiel nie był trudną drogą. Mimo iż trakt poprzerastany był korzeniami okolicznych świerków i dębów, był wystarczająco uczęszczany, by nawet wóz mógł po nim przejechać. Zwierząt również nie brakowało, czemu zawdzięczali fakt, że Matias prędko wrócił z upolowaną zdobyczą. Tylko to zmęczenie nie dawało spokoju. Płytki oddech, słabość mięśni... potu jednak brak, a zamiast niego zawroty głowy. Obaj przewodnicy bez większego zaskoczenia przyglądali się reakcjom skazańców. Kurara...? Pierdolone głąby. Jakby się ich kurwa nie dało otruć w lochu...
Jak się okazało, nie była to kurara. Coś w żarciu. Cwane gapy. Fay pierwsza chciała wyrównać porachunki. Szkoda, że chociaż jednego nie dorwała. Sigismund i Markus zażyli swoje tabletki. Veller przez chwilę obracał swoją w palcach. Smród zgniłego jaja i gorzkość mogły trochę pomoc. Jeśli udałoby mu się stwierdzić co to za szajs... Zażył swoje i oddał reszcie ich przydziały. Zostawianie ich jednej osobie nawet tak odpowiedzialnej, jak on, nie było najlepszym pomysłem. Niemniej wykalkulowanie ile dnia da im pozbycie jednego współtowarzysza nie było znów takie trudne. Miał tylko nadzieję, że nikomu innemu ten kretyński pomysł do głowy nie wpadnie. Bo jeśli ktoś mógł rozgryźć odtrutkę i się z tego bajzlu wydostać to właśnie Veller. Reszta sama będzie skazana na podążanie jak barany, tam gdzie wskażą im ludzie tacy jak Erich i Matias. Póki co jednak nie zamierzał dzielić się z nimi informacją o swoich umiejętnościach. Sam by sobie pod tym względem nie ufał. Przewodnicy odeszli.
- Dali nam diablo mocną stal. Puścili samych w góry. I pofatygowali się do tego by otruć, a następnie dawkować odtrutkę. Shalyianki gówno poradzą, bo je też na pewno przewidzieli... choć spróbować pewnie nie zawadzi.
Machnął dłonią za odchodzącymi i legł obok ogniska. Markus poszedł po opał, a Sigismund zaczął niszczyć jeden z ich namiotów. Przez chwilę patrzył na cel tego bezsensownego zachowania wielkoluda, ale po chwili dał za wygraną i wyjął jedną ze swoich tabletek. Potarł ostrożnie w palcach, by nie zniszczyć. Krzemionka. Nic specjalnego. Tylko co u licha ukrywała? Skupiając się na spraktykowanych już objawach sięgnął pamięcią do zdawać by się mogło odległych lat... Niknące płomienie wyrwały go z zadumy. Fay zaczęła gasić ognisko. Szybko do niej podszedł.
- Eh dziewczyno... A jeśli coś nas w nocy nawiedzi i trzeba będzie wiać, to co wtedy? Będziesz na nowo krzesać ogień? Zostaw ognisko. Może się przydać jeszcze.
Przynajmniej Markus potwierdził jego słowa... choć były one już trochę bez znaczenia zważywszy na powarkiwania dochodzące z ciemności. Pięć wilków wychynęło w krąg światła rzucany przez ognisko. Posklejana skrzepami sierść, błyszczące oczy i woń zgnilizny. Nieumarli. Veller widział już ghoula i utopca, ale ożywione zwierzę pierwszy raz. Założony na palec pierścień, nie zadgrał. Instynktownie sięgnął po jedną z żagwi. Nawet jeśli to już nie są wilki bojące się ognia, to nadal nieumarli stronią przecież od światła. Brzeszczot zgrzytnął w prawej dłoni. Powietrze zafurkotało gdy korbacz Fay zakręcił młyńca. A jednak umiała nim walczyć. Aż chciałoby się zagwizdać gdyby nie chęć dania drapaka jak najdalej od nieumarłych. Ale to byłoby najgorsze nocą. Uciekać przed drapieżnikiem. Wrzucił do ogniska jedną z świeższych świerkowych gałęzi przytaszczonych przez Markusa. Oleiste igły z sykiem rozbłysły płomieniem wzbijającym się na parę metrów w górę. Polana gwałtownie rozjaśniała gdy Veller z żagwią i obnażonym mieczem przygotowywał się na atak wilków. Pot nieprzyjemnie oblepił rękojeść.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 11-12-2009 o 22:43.
Marrrt jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172