Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-01-2010, 23:39   #41
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Wystrzelone przez Rudigera i Erwina szypy o dziwo sięgnęły celu. Furkocząc szalenie na wietrze, z impetem uderzyły w niewyraźne, smoliste cielsko, spadające z białego nieba. Ugodzone w locie straszydło zawyło wściekle i zatrzepotało błoną skrzydeł, zatrzymując się w powietrzu. Wydawało się przez moment z zaciekawieniem przyglądać kąsającej zdobyczy. Dopiero teraz dało dostrzec się szczegóły jego zdeformowanej sylwetki. Wyciągnięta do dołu paszcza zaklapała zębiskami, oblizując się obrzydliwie owrzodzonym językiem. W mgnieniu oka maszkara uniknęła następnych dwóch strzał i niespodziewanie rzuciła się w dół, pikując szalenie na wycofujących się strzelców. Nim ci zdążyli uniknąć spadającego z nieba cielska, było już przy nich. Potężne uderzenie skrzydła odrzuciło Rudigera w biały puch. Erwin miał mniej szczęścia. Nim ociekające śluzem zębiska zacisnęły się na jego szyi, zdążył oddać już tylko jeden strzał. Pocisk nie mając do pokonania długiej drogi, uderzył mocno w jeden z oczodołów maszkary. Siła łuku zsumowana z impetem szarżującego stworzenia wbiła strzałę głęboko w zdeformowaną czaszkę.


Demon zawył opętańczo, odrywając w bezmyślnym spazmie bólu głowę pechowego strzelca. Nim ktokolwiek zdążył jednak do niego doskoczyć, ponownie powstał ze śniegu, składając podziurawione ostrzałem skrzydła. Ciężko było stwierdzić, czy wystająca mu z czaszki strzała była prawdziwą raną, czy tylko rozjuszyła dodatkowo demoniczne stworzenie.

Tymczasem, dzięki niedobrowolnemu poświęceniu łucznika, grupie uciekinierów udało się dotrzeć do pobliskiego skupiska świerków. Drzewa nie rosły zbyt gęsto, a same skupisko nie było zbyt liczne ale ukryci w nim ludzie zyskali jedno - potwór skupił się na ofiarach pozostałych na przedpolu. Zarówno otumaniony uderzeniem Rudiger, jak i otrząsający się ze śniegu bretoński rycerz nie zdołali dotrzeć jeszcze do zbawiennej linii drzew. Bestia spojrzała to na jednego, to na drugiego. Kto wie, czy spowodował to połysk zacnej bretońskiej stali, czy szlachetny profil dumnego rycerza, tak obrzydły plugawym kreaturom, ale bestia wybrała w końcu obcokrajowca, rzucając się nań ze wściekłym rykiem. Rycerz, widząc odległość dzielącą go od schronienia stanął. Nie było szans na dotarcie do drzew, nim w jego plecy z impetem uderzy plugawa kreatura. A rycerzowi...

I wtedy w mroźnym, nocnym powietrzu rozległo się zwierzęce wycie. Z zamieci wyłoniło się stado cieni. W mroku białej nocy zabłysło żelazo. Chmara dzikich wojowników rzuciła się na stwora, jeszcze nim ten zetknął się z przygotowaną do ostatniej obrony tarczą Bretończyka. Czarna maszkara zawyła przeciągle, próbując zrzucić z siebie orzących jej ciało wojowników. Ci byli niczym dzika wataha wilków, nie odpuszczając, kąsając żelazem raz po raz najbardziej odkryte punkty zdeformowanego cielska.

Po chwili, przewaga atakujących zaczęła jednak maleć. Potwór mimo ogromnej kałuży upuszczonej z niego czarnej posoki nadal walczył z niemal równą siłą, pomniejszając atakujące go stado z każdym kłapnięciem szczęk i ciosem ostrych jak brzytwa odnóży. Wtedy, gdy wszystko wydawało się stracone, a uciekinierzy w desperacji zaczęli rozbiegać się w poszukiwaniu schronienia, w powietrzu rozbrzmiała modlitwa.

Towarzyszący grupie kapłan Sigmara ze zdziwieniem spojrzał na swój bojowy młot, promieniujący teraz czystą mocą Obrońcy Imperium. Z jego ust mimowolnie zaczęły sączyć się słowa nieznanej dotychczas modlitwy, coraz głośniej i głośniej, przebijając w końcu wiatr i okrzyki wszechobecnej, gwałtownej śmierci. Potężny obuch broni zatoczył w powietrzu łuk i pognał w stronę pyska siejącej zniszczenie maszkary.

Tylko po to, by zatrzymać się w burzy iskier na stylisku topora dzierżonego przez widzianego wcześniej dzikusa. Jego broda wydawała się powiewać na niewidocznym wietrze, oczy płonęły białym ogniem, zaś z poczerniałych zębów wydobywał się warkliwy okrzyk, układający się w chrapliwą melodię modlitwy do Pana Zimy. Obaj natchnieni wojownicy przez moment mierzyli się wzrokiem, szczerząc zęby w wysiłku. Kąciki ust dzikusa nieznacznie się uniosły. Po zaledwie jednym uderzeniu serca, obaj zgodnym ruchem odwinęli się i z impetem wrazili błogosławioną broń w paszczę plugawego stwora.

Maszkara zachwiała się na nogach, brocząc obficie z pogruchotanego cielska. Potężne skrzydła rozwinęły się bezwładnie. Stwór w ostatnim geście ratunku, uniósł się niezdarnie w przestworza, zrzucając tnących go nadal wojowników. W powietrzu zawinął pętlę, uderzając o kamienisty stok i wpadł do pobliskiej szczeliny, znacząc śnieg szerokim pasmem czarnej posoki.

Potężnemu łupnięciu rozrywanego o kamienie cielska towarzyszył dziki wiwat przybyłych wojowników.

******

Nikt z ocalałych nie zapamiętał zbyt dobrze nocnej drogi do twierdzy Ulrykan. Wycieńczone do granic możliwości ciała i umysły podróżowały jakby w transie, tonąc w morzu śniegu i czerni nocnego nieba.

Świadomość przywróciły dopiero promienie południowego słońca.


Twierdza wojowników Pana Wilka wyglądała jakby pamiętała jeszcze czasy ostatnich najazdów Chaosu. Rozpadające się na każdym kroku mury i butwiejące podpory potężnego niegdyś grodu z pewnością od setek lat narażone były na górskie żywioły. Wątpliwym było, by od tego czasu spotkały je jakiekolwiek fachowe naprawy.

Umieszczono was w surowej, żołnierskiej izbie o zimnych, kamiennych ścianach, pozwalając przez najbliższy dzień, do przybycia Kapłana, poruszać się po całym terenie twierdzy, z wyjątkiem podzamkowych grot, zamieszkiwanych, według wojownika Jarla, przez kobiety i dzieci. Tam też podobno zabrano towarzyszących wam do tej pory chłopów. Coś w tym musiało być, bo na powierzchni nie dostrzegliście nikogo poza dorosłymi wojownikami.

- Jestem Jarl - odparł dumnie oddelegowany do pilnowania was młodzieniec o piersi szerokości wozu i pustym, bezmyślnym spojrzeniu dziesięcioletniego osiłka.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 09-01-2010 o 02:31.
Tadeus jest offline  
Stary 12-01-2010, 20:14   #42
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Wcale nie uważał, że są Erwinowi winni jakieś podziękowania pośmiertne, modlitwę, czy chociaż wdzięczność. On miał po prostu pecha, a brutalne życie owych pechowców karze w dość jednoznaczny sposób. Sam Rudiger oberwał tylko skrzydłem, lądując dość bezpiecznie na zaspie śniegu, ale otrząśnięcie się zabrało mu i tak zbyt dużo czasu. Nie uważał się za mięczaka, ale to, że nie mieli z tą bestią jakichkolwiek szans było oczywiste. Może jedynie w ucieczce, w co oczywiście też wątpił, zanim nie pojawiła się banda obdartusów z toporami. Darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Mężczyzna wycofał się pomiędzy świerki, korzystając z dogodnej okazji i stamtąd obserwował potyczkę. Ani myślał się przyłączać, tylko łuk ze strzałą nałożoną na cięciwę trzymał w dłoniach, czekając końca. I zastanawiając się, czy przypadkiem nie będzie musiał strzelać niezależnie od zwycięzcy. Na szczęście obyło się bez tego, a nawet lepiej, dzikusy zabrały ich do swojej rozpadającej się twierdzy. Odpoczynek przywitał z rozkoszą, gdy prawie nieprzytomny padał na twarde posłanie. I cieszył się tym póki nie nadeszły sny.

Zawsze było podobnie. Jej zimne dłonie, przesuwające się po jego nagim ciele, jej twarde i lodowate sutki przesuwające się po odsłoniętym torsie. Piękna, obiecująca nieziemskie rozkosze twarz, zniżająca się do jego ust i wpijająca w wargi. Posmak krwi, własnej krwi, powoli spływającej do żołądka i tej jej, dostającej się do żył i dającej niepełne spełnienie, niedokończoną rozkosz i obietnicę, że będzie więcej. To mógłby być piękny, erotyczny, niesamowity sen, ale dla Rudigera był to największy z koszmarów, powtarzający się raz za razem.

Obudził się spocony i zziębnięty, chociaż wciąż był owinięty kocami. Tym razem nie czuł spełnienia, nie czuł też kłów, które musiałyby się wbić w jego ciało, gdyby chciała go znów wykorzystać. Było nieco inaczej, może właśnie dlatego uznał, że tym razem faktycznie był to tylko sen. Niestety razem z obrazem, który napłynął do jego otwieranych z trudem oczu, przyszła też żądza, rozpalająca jego krocze aż do bólu. Była z tych, których nie dało się obejść ani stłumić, nie poddawała się nawet najohydniejszym obrazom przywoływanym do głowy. Była tak samo nienaturalna jak te sny. Chyba właśnie wtedy podjął decyzję. Tylko najpierw musiał stanąć twarzą w twarz z jednym z dzikusów. Bardzo wylewnym. Zdawało się, że tutejsi Jarlowie zmieniają się jakoś mniej więcej co tydzień, jeśli nie częściej, a schedę przejmuje ten, który jest aktualnie bliżej umierającego byłego jarla. Dopiero po jakiejś minucie Rudiger załapał, że to mogłoby być tylko imię tego idioty. Ciekawe czy zdawali sobie sprawę, co oznacza słowo jarl, a przynajmniej czy zdawał sobie z tego sprawę ten, który się tak mienił.

Postanowił być miły i uległy. Pewnie wolą bojowych chłopców, ale z jego posturą i umiejętnościami walki lepiej było nikogo nie prowokować. Zresztą miał zamiar unikać rozmów z tymi przerośniętymi barbarzyńcami i jak najszybciej się stąd wynosić. Pomogli im, ale ta ich buda wyglądała, jakby za chwilę miała się rozlecieć i nie za bardzo można było liczyć, że przeogromna horda Chaosu jakoś ominie to miejsce. Zwłaszcza jak miała więcej takich latających skurczybyków. Spojrzał na przerośniętego wyrostka.
-Jestem Rudiger. Dziękujemy za pomoc z tą maszkarą. Często tu widujecie takie bestie?
Miła, przyjacielska pogawędka. Niech go szlag! Wziął młodego akolitę za ramię i odciągnął od półgłówka, szepcząc tak, by tamten nie słyszał.
-To nie jest twierdza, która może oprzeć się jakiemuś poważniejszemu atakowi. Przespaliśmy się, teraz trzeba zdobyć jedzenie i wynosić się szybko. Powiadomię ludzi, którzy z nami tu przyszli. Nawet mi ciężko przyszłaby decyzja o zostawieniu ich tu. Lepiej umrzeć na szlaku niż patrzeć, jak wygłodniali mutanci wdzierają się do środka. Nie nadaję się do targowania z takimi, ale spróbuj załatwić nam jedzenie i podpytać o okolicę. Bo na mapę bym nie liczył. Albo niech zrobi to rycerz, Sigmara to oni też mogą nie lubić. Nie możemy tu zostać!
Spojrzał mu jeszcze w oczy. Sytuacja była podobna do tej z fortu, niezależnie od decyzji wszystkich dookoła, miał zamiar ruszyć dalej. Nie czuł się tu bezpiecznie w żadnym calu. Ale teraz musiał załatwić coś jeszcze.
Skierował się do wyjścia, skoro pozwolili im poruszać się po twierdzy. Jeden przygłup musiał wybierać, czy chce iść za nim, czy zostać z większością. Nie miał problemu z wyborem, może liczyć nie umiał, ale większość rozpoznawał.

Sama "pomoc" ludziom nie należała do czegoś, co można by nazwać bezinteresownym. Ale miała jedną wielką zaletę - dawała nadzieję na uspokojenie tego, co czuł od czasu przebudzenia. I tak nie miał tu nic więcej do roboty, równie dobrze mógł więc udać się do owych podzamkowych grot, gdzie ukryto największe skarby tego rejonu. Wejścia szukał całkiem długo, a potem znalazł strażników. Nie żeby to go zniechęciło, a dzikusy nie były nawet szczególne czujne, uznając pewnie, że i tak nikt tego nie spróbuje. Siedzieli przy beczce, rzucając kośćmi i przekrzykując się wzajemnie. Ah te wysublimowane rozrywki! Rudiger uśmiechnął się podle.
Miał kilka pomysłów jak odwrócić ich uwagę i sprawić, że chociaż na chwilę odejdą od swoich pozycji. Wiadomo było, że jedyne co tak na prawdę lubią to walka i chlanie, może jeszcze dupczenie i gra w kości. Po co więc kombinować? Szybko sprawdził korytarze, upewniając się, że może ich okrążyć, po tym nie wychylając się i nie pokazując osiłkom, po prostu krzyknął.
-Chaos! Chaos nadchodzi! Wszyscy na mury!
Starał się, by jego głos brzmiał grubiej. Tamci ruszyli, trochę niepewni, ale nie obchodziło go, jak daleko zajdą. Skorzystał z drugiego korytarza i cicho przemknął za ich plecami, wchodząc do grot.

O tak, tu czuł się całkiem nieźle. Zawsze lubił takie miejsca. Przemykał pod ścianą, szukając wzrokiem znanych mu twarzy. Nie rzucał się w oczy, z daleka omijając kobiety i dzieci tutejszych, dość łatwo rozpoznawalne. Groty były całkiem rozległe, może nawet miały jakieś tylne wyjście i sięgały głębiej w góry. Zastanawiał się, czy to coś da, gdy do bram zawita Chaos. Pewnie nie, chyba, że skorzysta się z tej drogi już teraz. Będzie musiał dopytać, ale na razie znalazł znanych mu ludzi i podszedł do kobiety, najładniejszej z nich wszystkich. W lepszych czasach byłaby bardzo apetyczna, teraz zaś musiała służyć na ukojenie jego żądzy. Pozwolił jej się rozpoznać i odciągnął na bok.
-Czujesz się tu bezpieczna?
Była przestraszona, zziębnięta i niepewna. Nie wiedział, czy nie bała się też jego, ale to nie było istotne. Pokręciła głową.
-Nie możemy tu zostać. Nie pozwalają nam tu wchodzić, ale jak widać można ich oszukać. Ja stąd uciekam, to jest jak klatka. Gdy tu dojdą, wszyscy zginą. Tutejsi tego nie widzą, wierzą, że mogą pokonać wszystkich. Widziałaś ich, to dzikusy. Mogę się wami zaopiekować, na tyle ile mogę. Wyprowadzić stąd. Znam drogę przez góry, a jeśli inni zechcą zostać to i tak sobie poradzę. Znam krasnoludzkie ścieżki, pod górami. Ciemno i bez jedzenia, ale jakbyśmy wzięli dużo, to by się udało. Albo górą. Stanie w miejscu to śmierć. Rozumiesz mnie?
Pokiwała głową, niepewna. Nie miał pojęcia ile ma rozumu i czy nadąża, ale przeszedł do najważniejszego.
-Obiecuję, że zrobię co w mojej mocy, by was ochronić. Ale ty musisz mi dać coś w zamian. Wiesz o co mi chodzi.
Spojrzał w jej oczy, oczywiście, że wiedziała. A tutaj, w grotach, było dużo miejsca. Pociągnął ją za sobą, w odosobnienie, gdzie delikatnie kazał klęknąć i wypiąć to, co miała najcenniejszego. Dobrał się do niej już niemal brutalnie i wziął mocno, nawet nie udając, że chce by ona również miała z tego jakąś przyjemność. Wiedział, że zapłaci jeszcze za tą obietnicę, której nie miał zamiaru złamać, ale teraz liczyło się zaspokojenie. Posuwał ją rytmicznie, ale dość krótko, aż wreszcie z głośnym jękiem skończył głęboko w środku. Napięcie opadło, mógł zająć się myśleniem. W chwili obecnej i do siebie i do tej biednej kobiety czuł tylko pogardę.
-Przyjdę po was niedługo. Czekamy teraz na jakiegoś Kapłana, bądźcie cierpliwi. I nie bój się. Wszystko będzie dobrze. I przepraszam, może będę miał kiedyś chwilę, by wszystko wyjaśnić.
Puste słowa, po których czuł się jak głupiec. Ale ta kobieta może być mu jeszcze potrzebna. Do końca dnia było jeszcze dużo czasu. Ruszył głębiej do grot, uznając, że to będzie łatwiejsze niż dopytywanie się tutejszych gdzie one prowadzą.
 
Sekal jest offline  
Stary 12-01-2010, 21:49   #43
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
„Przyszła i na mnie godzina. O Pani przyjmij mego ducha do Twej krainy i daj się cieszyć wieczną szczęśliwością...” - Blaise Roland desperacko wycierał śnieg, który przylepił się do wizjera jego hełmu i przez szczeliny dostał do wnętrza. Zdawał sobie sprawę, że być może jest to jego ostatnia chwila na tym świecie i że zginie bezbronny. Jego miecz znajdował się poza zasięgiem rąk, a kolczuga utonęła w zaspie. W końcu poniechał prób oczyszczenia hełmu i ściągnął go z głowy. Obok niego Rudiger i Erwin szyli w demona Chaosu z łuków. Ten nie zważając na raniące jego plugawe ciało strzały spikował i uderzeniem skrzydła wywrócił Rudigera. Drugi z łuczników miał mniej szczęścia. Wielka bestia, nie bacząc na kolejną szypę sterczącą z cielska, potężnym ciosem pozbawiła Erwina głowy. Fontanna krwi trysnęła wysoko i opadła, znacząc miejsce mordu czerwonym deszczem. Demon podniósł się z ziemi i ponownie wzniósł do lotu. Bretończyk rozejrzał się wokół siebie. Do drzew, wśród których udało się schronić uciekającym ludziom, było daleko. Zresztą rachityczne świerki dawały tylko zwodnicze poczucie bezpieczeństwa. Dla skrzydlatego potwora nie stanowiłyby żadnej przeszkody. Niedaleko słaniał się na nogach otumaniony Rudiger. Jednak bestia za cel obrała sobie bretończyka. Blaise natychmiast zorientował się, na kogo spadnie kolejny cios. Wiedział też, że nie ma żadnych szans.

„W życiu wiele nie osiągnąłem, nie zdobyłem tego co chciałem...”

Chwila, w której zginął Erwin dała mu czas na podniesienie miecza i naciśnięcie hełmu na głowę.

„Niechaj chociaż w tej chwili spłynie na mnie łaska Twoja, Pani...”

Bestia zaryczała ogłuszająco i runęła w kierunku młodzieńca.

„Eloiso, już nigdy nie ujrzę Twej cudownej twarzy...”

- Montfort-Lacoleur! - zakrzyknął Blaise i skierował ostrze miecza w kierunku bestii, tak aby chociażby ją zranić, gdy ta spadnie na niego. Czuł, że śmierć nadchodzi. Czuł jej lodowaty oddech. Zamknął oczy. Otworzył je ponownie w momencie, w którym usłyszał wycie stada wilków. Jednak to nie wilki tak wyły a horda brodatych, potężnych wojowników, którzy pojawili się znikąd i spadli jak burza na demona. Tego wszystkiego było dla młodego bretończyka za dużo. Zachwiał się na nogach i po chwili padł w śnieg. „Dzięki niech będą Tobie, o Pani Kielicha...” To była ostatnia myśl jaka przeszła mu przez głowę. Potem była ciemność.

Blaise nie pamiętał w jaki sposób wstał. Nie wiedział jak to się stało, że szedł wraz z innymi przez noc i zamieć do twierdzy wojowników, którzy uratowali go przed demonem. To było jak sen. Krok za krokiem. Jak w transie... Krok za krokiem. Wciąż naprzód. Zupełnie nie miał pojęcia ile szli ani w jakim kierunku. W końcu jednak dotarli do twierdzy...

Blaise obudził się gdy promienie słońca zaświeciły mu wprost w twarz. Zasłonił oczy ręką, przeciągnął się i usiadł na posłaniu. Oczywiście nie rozpoznawał miejsca, w którym się znajdował. Było to murowane pomieszczenie urządzone w żołnierskim, prostym stylu. Za posłania służyły futra dzikich zwierząt, na ścianach wisiała broń, a w kominie płonęły grube berwiona. Bretończyk wstał i ruszył na poszukiwania wychodka.
- Jestem Jarl - oznajmił mu osiłek, którego napotkał na swej drodze, tuż przy drzwiach komnaty. Chłopak był niemalże olbrzymem. Ale jak zauważył Blaise, głupim olbrzymem.
- Jam jest Blaise Roland d’Lacoleur-Montfort, rycerz bretoński w służbie Pani Jeziora i Kielicha - odparł bretończyk i ukłonił się dwornie. - Czy możesz mi wskazać drogę do świątyni samotności?
- Gdzie?
- spytał chłopak a jego twarz nabrała jeszcze głupszego wyglądu.
- Do sracza - po chamsku odparł Blaise. Najwidoczniej z nimi tak trzeba. Nic tu po dworności i dobrych manierach.
- Ach, tak... Na wprost do drzwi i potem przez dziedziniec, obok stajni - wyjaśnił Jarl. Blaise poszedł według jego wskazań, z ciekawością oglądając miejsce, w którym się znalazł. Zamek był dosyć rozległy, jednak jego stan pozostawiał wiele do życzenia. Początkowo bretończyk myślał nawet, że to miejsce będzie pewnym schronieniem przed Chaosem, ale gdy wyszedł na światło dzienne i rozglądnął się po dziedzińcu, zmienił zdanie. Twierdza była w stanie upadku. To, że była zamieszkana było chyba przypadkiem. Jej właściciele w ogóle nie dbali o stan murów, budynków i zabezpieczeń. „Tą ruinę zdobyłaby banda wieśniaków z widłami, a co dopiero potężne hordy Chaosu” - ocenił Blaise, załatwiając swoje potrzeby cielesne do otworu w desce, znajdującego się w jednym z wykuszy.

Gdy z powrotem znalazł się na dziedzińcu, dostrzegł grupę mężczyzn stojącą w rogu. Wszyscy byli rośli i zarośnięci. Odziani w kolczugi, dzierżyli w dłoniach topory na długich styliskach. Bretończyk podszedł do nich.
- Chciałem podziękować Wam za uratowanie mego żywota - powiedział kłaniając się. - Jestem Blaise Roland d’Lacoleur-Montfort, członek tej grupy, którą wybawiliście od krwiożerczego demona. Wasi towarzysze położyli swe życie dla nas. Należy się Wam dozgonna wdzięczność.
Blondwłosi mężczyźni patrzyli na rycerza jak na jakiegoś dziwaka. Na ich twarzach zaraz po zdziwieniu pojawiło się rozbawienie.
- Całe nasze życie to walka. Walczymy ku chwale Pana Zimy. Nie widzimy innego sposobu śmierci, niż zginąć w boju. Nie oczekujemy podziękowań ani wdzięczności, bretończyku. Zapamiętaj - odparł najroślejszy z wojowników. - W końcu wszyscy zginiemy ku większej chwale Ulryka, czy tego chcemy czy nie. A my tego pragniemy.

Na potwierdzenie tych słów, wojownicy zaczęli kiwać głowami i potrząsać bronią. Potem przystąpili do treningu. Dobrali się w pary i zaczęli okładać toporami w pozorowanym starciu. Blaise patrzył zafascynowany. W udawanej walce było tyle brutalności i pierwotnego instynktu drapieżników, że można by pomyśleć, że mężczyźni biją się naprawdę. Niewiele, a raczej nic nie miało to wspólnego z lekcjami fechtunku jakie niegdyś młody Blaise widział w wykonaniu estalijskich i tileańskich mistrzów. Daleko było temu od znanych mu bretońskich turniejów. Gdy w końcu mężczyźni skończyli morderczy trening, cali pokrwawieni, poobijani i zlani potem, ruszyli do innych zajęć. W tym czasie bretończyk zgłodniał. Po zapachach udało mu się odnaleźć kuchnię, gdzie poczęstowano go prostym ale smacznym posiłkiem, który pochłonął niczym wilk. Siedząc w kuchni dowiedział się, że Kapłan, kimkolwiek był wróci na następny dzień z wyprawy wojennej. Że towarzyszący im do tej pory chłopi znajdują się w grotach pod twierdzą, w których mieszkają także kobiety i dzieci wojowników. Nasyciwszy się i nasłuchawszy informacji, Blaise wrócił do komnaty, zamieszkiwanej obecnie przez jego kompanów.

- Pozwólcie, że zapytam - zwrócił się do wszystkich obecnych w komnacie. - Cóż nam teraz czynić należy? Ta twierdza, mimo iż obsadzona przez dzielnych wojowników nie powstrzyma hord Chaosu. Nie jest ona bezpiecznym miejscem. Jeśli nam życie miłe trzeba by poszukać bezpieczniejszego schronienia. Nie widzę też tu możliwości zdobycia sławy i bogactw, bo któż opowie o naszych dokonaniach gdy wszyscy legną trupem w tym odległym zakątku świata. Złota tu nie widziałem żadnego ani innych precjozów. Zresztą na co to wszystko trupom, jakimi się możemy wkrótce stać, gdy Chaos dotrze i tutaj.
 
xeper jest offline  
Stary 13-01-2010, 17:59   #44
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
-Agrh!- krzyknął przerażony drwal, kiedy olbrzymie stworzenie urżnęło łeb Erwina. Mężczyzna stanął w miejscu nie mając bladego pojęcia co począć. Śmierć kompana mocno nim wstrząsnęła. Dawno taki przerażony nie był. Jego oczy błądziły bez celu po całej okolicy. Czas płynął niezwykle wolno ale i zarazem szybko. Nawet nie miał pojęcia w którym momencie przy straszliwej bestii pojawili się miejscowi barbarzyńcy, prawdopodobnie koledzy dzikiego obdartusa, który prędzej nawiedził ukrytych w chatce uciekinierów. Widząc tę grupkę, rzucającą się na stwora i on odzyskał zmysły. Ścisnął mocniej siekierę i ruszył w tamtą stronę. Był zmęczony po prostu. Ucieczką, snem w niewygodnej pozycji, kolejną ucieczką, a teraz doszła walka i to z czym? Gustlik wyszczerzył zęby w grymasie wysiłku biorąc potężny zamach zza pleców. Głowica siekiery uderzyła w twarde cielsko, z którego trysnęła czarna krew. Niespodziewanie, pod gradem wielu ciosów stwór stracił życiowe siły i próbując odlecieć, uniósł się w powietrze. Wiele sporych ran odebrały bestii tyle życia, że nie zdołała daleko uciec. Po kilku chwilach wpadła martwa do skalnej szczeliny. Gustaw sapał ciężko. Jego siekiera spadła wraz z stworem do szczeliny, gdyż starszy człek nie zdążył wyszarpać swego narzędzia pracy, z ciała demona, zanim nie odleciał.

-Na bogów... Z niebios żeście nam spadli...- syknął, próbując złapać oddech, jednak nikt chyba nie zwrócił uwagi na jego podziękowanie. Wszyscy, którzy przetrwali noc, zgodnie z zapowiedzią Ulrykanina dostali życiową szansę. Wraz z bandą dzikusów ruszyli w kierunku określonym „jak najdalej od zbliżającej się armii zwierzoludzi”. Dotarli do starej twierdzy, która była dla nich wspaniałym przystankiem na drodze ucieczki. Nawet sypiące się mury nie odebrały krzty ulgi, której doznał. Rosły rudzielec wypuścił powietrze z ust i uśmiechnął się pod nosem. Gustaw nigdy nie był w tego typu twierdzy. Czasami wpadał do miasta, by wydać zarobione pieniądze i uzupełnić zapasy, tamtejszy ratusz był jednak wielokroć mniejszy. Gustlik maszerował odrobinę energiczniej wzmocniony wewnętrznym poczuciem spokoju. Pierwej umieszczono ich w chłodnej komnacie o wystroju pasującym jego gustom. Skromnie i praktycznie. Drwal usiadł na drewnianym stołku i wyciągnął nogi przez siebie. Sapał głośno, wypuszczając z ust kłęby pary. To było to czego mu było trza. Odrobina komfortu i chwilowy odpoczynek. Pod wieczór gdy czuł, że w wszystkich członkach jego ciała wraca czucie, postanowił zwiedzić cytadelę.

Idąc pustymi, mrocznymi korytarzami, obawiał się duchów przodków Ulrykan, jednakże miał świadomość, że takie zdarzenie byłoby istną kpiną losu. Pierwej zwierzoludzie, potem znów zwierzoludzie, potem demon, a na koniec duchy? Byłoby tego za wiele. Pokręcił głową jakby sam chciał się zrugać za głupkowate myśli i ruszył w dalszą drogę. W końcu doszedł pod uchylone drzwi do jednej z komnat. W środku było jasno od kilkunastu świec i dość głośno. Przy drewnianym stoliku siedziała grupka wyznawców boga zimy rozmawiając o jakiejś potyczce. Gustawa przystanął przy drzwiach obserwując i słuchając opowiastki przez szparę. Chciał z kimś pogadać, kompani byli chyba w takim samym szoku jak on, po przejściach z kilku ostatnich dni. Ci zaś nie przejmowali się niebezpieczeństwami. Gustaw pchnął drzwi a te ze zgrzytem się otwarły. Dzikusy spojrzały zdziwione na starszego rudzielca. Był nawet trochę do nich podobny, posturą i wyglądem podobnym do barbarzyńcy. -Czego?- spytał jeden z grupki. -Jeśli nie macie nic przeciwko posłuchałbym tej waszej opowiastki...- odrzekł równie chłodno. -A słuchaj se... O takich bitwach możesz se tylko pomarzyć...- skwitował rosły barbarzyńca o czarnych włosach, opadających bezwładnie pod łopatki.

Gustaw zmrużył lekko oczy. -Zdziwiłbyś się...- burknął drwal. Tamci spojrzeli na niego gniewnie. -Ci z którymi tu przybyłem ukrywali się w niewielkiej warowni jakieś trzy dni drogi stąd. Odpoczywaliśmy, gdy na wierzy rozległo się bicie dzwona. Wiadome było, że coś się święci. Wartko podbiegliśmy do bramy, by obejrzeć co się dzieje. Z lasu w stronę warowni biegła rodzina chłopska... Tuż za nimi pędziła grupka zwierzoludzi. Każdy wielki jak ten tutaj...- wskazał palcem największego z Ulrykan -I rządny krwi niczym czarny ork... Nie mogliśmy ich tak zostawić na pastwę losu. Bez namysłu otwarliśmy bramę i ruszyliśmy im naprzeciw by zatrzymać zwierzoludzi, lub przynajmniej dać chłopom czas na ucieczkę.- kontynuował robiąc co kilka chwil przerwę na złapanie tchu. Barbarzyńcy milczeli. Słuchali jego opowieści z lekkim dystansem i powagą na twarzy. -Mój kompan Bretończyk, który szybciej biegł zdążył wyrżnąć jednemu i upaść nim dobiegłem. Wiedziałem, że trza mu pomóc, bo leżącego prędko by się pozbyli. Przeciąłem powietrze siekierą, odganiając stwory. Gdy Bretończyk zbierał się z ziemi, doskoczyłem do jednego baraniego łba, z złamanym w pół rogiem.- Opowiadał z pasją.

Wziąłżem zamach. Gadzina była jednak szybsza i zwinniejsza. Odskoczył w bok i korzystając z chwili mej nieuwagi złapał mnie pazurzastą łapą za gardziel. Tak kurwisyn mocno ścisnął, że ażżem siekierę upuścił. Przyciągnął mnie do łba, jakby przed odebraniem życia chciał się przyjrzeć swej ofierze... Nie wiedziałżem co zrobić, to żem go łupnął z piąchy w ryj.[/i]- opowiadając gestykulował rękami. -Na szczęście puścił mnie i zanim doszedł do siebie, zdążyłem dorwać siekierę. Jednym, celnym zamachem upierdoliłem gadzinie łapsko. Zawył jak cnotka przy pierwszym chędożeniu, a z kikuta bryznęła krew śmierdząca jak stajnia rok nie czyszczona. Nie było mi gnoja szkoda, ale trza się go było pozbyć. Chwyciłżem siekierę obiema rękami i wziął zamach zza pleców, znad głowy. Jakżem przypierdolił w klatę, to głowica wbiła się po sam trzonek!- podniósł ton. -Zwierzoczłek padł na plecy martwy a ja żem prędziutko wyszarpał siekierę z truchła. Odwracam się i patrzę a tu psubraty ciągle mi rycerzyka molestują. Doskoczyłżem do jednego i w tej samej chwili zabłąkana strzała trafiła go w kark. Nie było czasu na klaskanie dla celnego oka strzelca. Wziąłżem zamach z boku i zaatakowałżem! Następny śmieć leżał martwy, ale tym razem bez łba.- kontynuował, widząc jak miny dzikusów powoli nabierają podziwu.

-Każdy, który z nas walczył oko w oko z bestyjami zarobił ostrzem topora, czy miecza, tylko nie ja...- rzekł dumnie. Ulrykanie wejrzeli na siebie nawzajem i po chwili znów wbili spojrzenia w Gustawa. -Zróbcieże mu miejsce, niech nie stoi!- krzyknął w końcu jeden z dzikusów. Jego koledzy natychmiast posunęli się trochę na drewnianej ławie robiąc drwalowi miejsce. Ten bez namysłu skorzystał z zaproszenia i usiadł. -To powiadasz, że taki z Ciebie mocarz, co jednym ciosem zwierzoludzi powala?- rzucił żartobliwie jeden z dzikusów. -A chcesz się przekonać?- odrzekł Gustwa kładąc na blacie stołu łokieć. Mężczyzna zamilknął na chwilę i zmrużył oczy. -O twój topór!- dodał po chwili Gustlik, kierując wzrok na wcześniej dostrzeżoną broń, która opierała się o ławę, tuż za plecami właściciela. Kompani męża, któremu rzucono wyzwanie zawyli jak wilcy dopingując go do męskiej decyzji. Dość rosły chłop, położył swoją prawicę na blacie stołu, łapiąc dłoń Gustawa. -Już!- krzyknął któryś z obserwujących zdarzenie dzikusów, a siłujący się mężczyźni włożyli tyle wysiłku w ramiona ile tylko posiadali.

Ich ręce długo tkwiły w miejscu, nieruchomo pokazując że wiek Gustawa nie ma w tym pojedynku żadnego znaczenia. Gustlik skrzywił się po kilkunastu uderzeniach serca i ręka Ulrykanina powoli zaczynała spychać dłoń przeciwnika w kierunku blatu stołu. Chwilę później wierzchnia część dłoni Gustawa była tuż nad drewnianą powierzchnią stołu. Barbarzyńca uśmiechnął się triumfalnie i nagle wytrzeszczył oczy, gdy drwal niespodziewanie skorzystał z zapasu sił i w ciągu sekundy przechylił szalę zwycięstwa na swoją stronę. Dłoń dzikusa uderzyła o stół a ten mocno zdziwiony spojrzał drwalowi w oczy. Zapanowała cisza. Gustaw niespodziewanie uderzył pięścią w stół i uśmiechnął się -Ha! Następnego zwierzoludzia zamorduję niebrzydkim toporem!- krzyknął. Dzikusy wybuchnęły śmiechem, zaś przegrany z nietęgą miną złapał za broń i podał ją Gustlikowi. -Dobry z Ciebie wojak, jeśli chcesz, mogę Ci pokazać kilka sztuczek w walce...- zaproponował wysoki barbarzyńca. Gustaw zmrużył oczy i uśmiechnął się -Pokaż...- rzekł, wstając od stołu z nową, lepszą bronią w garści. Nowo poznany dzikus faktycznie pokazał mu jak lepiej trzymać broń, jak nadać większego impetu uderzeniu i jak celniej trafiać. Późnym wieczorem, Gustaw opuścił kilku Ulrykan. Tamci podarowali mu jedno z kilkunastu futer. Futro brunatnego niedźwiedzia idealnie pasowało. Przyda się z pewnością w dalszej drodze. Leśnik wrócił do kwatery i zmęczony ciężkim dniem spokojnie ułożył się do snu...

 
Nefarius jest offline  
Stary 15-01-2010, 00:41   #45
 
K.D.'s Avatar
 
Reputacja: 1 K.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumnyK.D. ma z czego być dumny
‘Spałem i śniło mi się, że życie jest radością.
Obudziłem się i stwierdziłem, że życie jest służbą.
Podjąłem działanie i zrozumiałem, że służba jest radością’


Siegfried był niezwykle wyciszony podczas podróży do fortecy Ulrykan. Nosił ślady czegoś co wyglądało na ciężki szok pourazowy – poruszał się niemal bezwolnie, zamyślonym wzrokiem gapiąc się przed siebie, bez słowa, z zaciętym, niemal ponurym wyrazem twarzy. Jednak gdzieś w jego oku błyszczała pomarańczowa, ekstatyczna iskierka – jakby jego źrenice wciąż odbijały jarzący się boskim płomieniem młot. Ta iskra niebiańskiej mocy powoli przygasała, w miarę jak młody Sigmaryta odzyskiwał świadomość po niezwykłym zdarzeniu. Nie wydawało się jednak by zupełnie znikła – raczej wycofała się gdzieś głębiej, by tam czekać na wezwanie i rozjaśniać mrok powoli siąpiący się w duszę młodzieńca.

Twierdza, jak można było przypuszczać, nie prezentowała się zbyt okazale. Przytulona do skalistego zbocza i obsypana śniegiem niemal mieszała się z otoczeniem, głównie dzięki prymitywnej obróbce kamieni i nielicznego użytku zbutwiałego drewna. Tylko szare, wijące się w górskim wichrze języki dymu z ognisk sugerowały, że kamienny dwór jest zamieszkany. Jakże mylące było pierwsze spojrzenie! Dziedziniec zamku tętnił barbarzyńskim, futrzastym życiem. Brak jakichkolwiek latorośli i kobiet był zastanawiający, ale łatwo umykał uwadze wycieńczonej podróżą drużyny. Możliwe że twierdzę-świątynie zamieszkiwali wyłącznie mężczyźni… w przebłysku percepcji Siegfried postanowił nie odwracać się do nich za często plecami, jeśli tak się sprawa miała. Trzymanie oka na kobietach też może okazać się dobrym pomysłem.

Mimo, że jeszcze niedawno akolita i jego przyszywani bracia w wierze walczyli ramię w ramię przeciwko wspólnemu wrogowi, to po olśniewającym zwycięstwie powróciła dawna nieufność. Krzywe spojrzenia rzucane spod masywnym brwi na wiszący u szyi Siegfrieda młot nie pozostały niezauważone. Młodzieniec nie czuł się ani na siłach, ani w nastroju do utarczek z bandą fanatyków – zapewne przeróżnym wyzwaniom, zapasom i piciu na wyścigi nie byłoby końca, byle tylko upokorzyć przedstawiciela ‘konkurencji’. Z tą myślą tuż po przebudzeniu wymknął się ze swej kamiennej izby i wdrapał się po rozsypujących schodach na równie rozsypujący się mur, by przejść się po blankach, zaobserwować wschodzące nad górami słońce i złożyć poranną modlitwę do Sigmara, dziś dziękczynną jak nigdy przedtem.

Przechadzając się tak, ciasno opatulony grubym kocem z szaroburej wełny szaroburych górskich kóz, i zapatrzony w zapierającą dech w piersiach mroźną jutrzenkę, akolita mało nie umarł na serce gdy idąca tuż obok niego postać, dotychczas niedostrzegalna i cicha jak kot, odezwała się.

-Ulryk dał nam te góry, byśmy mogli podziwiać w świetle wschodzącego słońca jego niezmierzoną potęgę- Starczy, acz mocny głos, który wyrwał młodzieńca z zamyślenia, bez najmniejszego problemu przebijał się przez poranny wiatr. –Święte podania mówią, że uformował je sam, gołymi rękami, by strzegły serca Imperium przed złem północnych pustkowi. Jeśli te szczyty są murami, to my jesteśmy strażnikami ich bram- Sigmaryta poświęcił chwilę by zdławić w sobie zaskoczenie i przyjrzeć się niespodziewanemu towarzyszowi. Pod wieloma względami ustępował on innym barbarzyńcom – nie wydawał się tak imponującej postury, choć mógł się do tego przyczynić jego zdecydowanie zaawansowany wiek. Zmarszczki i blizny pokrywały każdy centymetr jego żółtawej skóry, białe jak mleko broda i włosy powiewały swobodnie na wietrze, a zimne jak górski potok oczy, przenikliwe, żywe i nadzwyczaj młode spoczywały skupione na słonecznym spektaklu który rozgrywał się na śnieżnej połaci przed twierdzą, mieniąc się całą tęczą kolorów i przyprawiając o ból głowy. Z pewnością był to jakiś ważny kapłan Ulryka. Świadczyły o tym jego wypowiedzi, tak niepodobne to czegokolwiek co mogło wydostawać się z zakutej łepetyny zwykłego siepacza.

-A… ha- Stęknął Siegfried i poprawił zsuwający mu się z ramion prowizoryczny płaszcz. Pozazdrościł starcowi jego grubej, futrzanej peleryny ze skóry srebrnego niedźwiedzia – mężczyzna zdawał się nie zauważać otaczającego go wszędzie dookoła chłodu.

-Ulryk nie ma litości dla swoich wrogów, więc stworzył swe wierne sługi takimi jak stworzył swą przepastną strażnicę – twardymi jak granit, nieulękłymi jak wicher, dumnymi jak górskie szczyty i niepowstrzymanymi jak lawina. A ty, Sigmaryto? Na czyj wizerunek stworzono ciebie?- Ulrykanin w końcu zaszczycił swego rozmówcę krytycznym spojrzeniem. –Ty i twój kościół rośniecie w tuszę i złoto, bezpieczni za plecami prawdziwych mężczyzn, obrońców Imperium, wegetując na miękkich poduchach, wyduszając krwawicę z prostego ludu, i w chwili potrzeby, umykacie przed zagrożeniem wraz z gołowąsami i kobietami, zamiast stawić czoła wrogowi. Zaiste, chciałbym poznać boga który uformował cię na swoje podobieństwo i spytać go po której stronie konfliktu się znajduje- Zachichotał stary kapłan. Brzmiało oto jak ujadanie chorego psa.

Sigmaryta zacisnął pięści.
-Czy twój bóg nauczył cię też głosić herezje, starcze? Jak możesz nazywać siebie obrońcą Imperium, skoro plwasz na dobre imię jego założyciela?- Odparował, i zaraz pożałował swojego gniewnego tonu. Był gościem, i żadne traktowanie nie upoważniało go do takiego zachowania. –Sigmarowi zależy na losie poddanych Imperium Człowieka nie mniej niż Ulrykowi, czego nie raz dowiódł, stawiając czoła hordom Chaosu i zielonoskórych. Był nieustraszonym wojownikiem, największym przywódcą i najwspanialszym dyplomatą, który ukuł swą domenę uderzeniami młota bojowego i zahartował ją w krwi licznych wrogów. Czyż samo to nie sprawia że zasługuje na szacunek boga wilków i jego sług?

Starzec uśmiechnął się lekko.
-Być może masz rację, chłopcze, ale czasy Sigmara Młotodzierżcy już dawno minęły. Gdzie jest dziś jego chwała? Gdzie są teraz jego armie? Czy nadejdą by w chwale rozpędzić pomiot Chaosu, który wziął szturmem nasze granice?- Wiedza kapłana zaskoczyła akolitę. Czyżby zwierzoludzie wdarli się już w góry i zostali zauważeni przez zwiadowców z twierdzy? –Nie widzę ich tutaj. Imperator truchleje pewnie w swej stolicy z pieczonej gliny, modląc się o cud do swego patrona. Pytam się, czy cud nadejdzie? Ulryk nie oczekuje od nas modlitw ani ofiar. Jego święte pieśni do bojowe okrzyki, jego ołtarze to nasze tarcze, a jedyne ofiary składamy toporem, nie wonnymi kadzidełkami, jagniętami i miedziakami rzucanymi na tacę żebraka. Nie ześle nam cudu, jeśli sami o niego nie zawalczymy. Może i Sigmaryci również zasłużyliby na łaskę swego boga, ale jak, skoro uciekają górskimi kotlinami w panice, tak że muszą być ratowani przez wojowników Pana Zimy?- Drwił starzec.

-Z całym szacunkiem dla twej siwej brody, hierofanto, nie wydaje mi się by twoja filozofia stawienia samotnie czoła inwazji Chaosu sprawiła że zyskasz w oczach Ulryka. Jakim pożytkiem będziesz rozniesiony na włóczniach spaczonych monstrów, których nieprzeliczone legiony torują sobie drogę przez Imperium? Wojownik nie może ślepo szarżować we wroga, niepomny jego przewagi i taktyki. Sigmar to rozumiał – dzięki taktyce, a nie tylko męstwu, stawił czoła największym zagrożeniom jakie widziała rasa Ludzi. To co tu widzisz to nie ucieczka. Przeprowadzamy do bezpieczeństwa niewinnych cywili. Niektórzy z moich kompanów oddali za nich życie, walcząc ze zwierzoludźmi i gorszymi potworami- Akolita mimowolnie wrócił myślami do nieszczęsnego Erwina, co tylko podsyciło jego frustrację. -Wojny są dla żołnierzy, jakim pożytkiem będzie pozwolić zmasakrować naszą ludność? Dla kogo będziemy walczyć, czyim obrońcą się staniemy? Wyludnionych miast i wypalonych pól? Sługa Sigmara to nie tylko młot na jego wrogów – to także tarcza dla jego poddanych. Jeśli Imperium ma przetrwać tę zawieruchę, nie wolno nam zapomnieć o tym na czym zostało zbudowane. Na pracy tysięcy wiernych rąk, z których każda będzie niezbędna do pospolitego ruszenia, a w końcu i odbudowy. Gdybyśmy byli tchórzami, kapłanie, nie zastałbyś nas tutaj w towarzystwie spowalniających marsz kobiet i dzieci, tylko samotnie w grupie najsilniejszych którzy mieliby największą szansę na jak najszybsze przebycie gór. Chciałbym poznać twojego boga, jeśli uważa że dla bezsensownej walki można poświęcić niewinne dusze które w zamyśle miał otoczyć opieką. Dzisiaj schodzimy z pola walki, może to i prawda, ale tylko po to by jutro na nie wrócić, wraz z armiami Sigmara których tak wypatrujesz- Zakończył akolita i spróbował wyczytać z posiekanej twarzy Ulrykanina jakąś reakcję na jego słowa. Na próżno jednak, gdyż starzec po chwili namysłu odwrócił się na pięcie i odmaszerował swym niesłyszalnym krokiem. Siegfried wpatrywał się chwilę w jego plecy, niepomny małej, pomarańczowej iskry igrającej na zielonej tafli jego oczu. Nigdy miał się nie dowiedzieć, że szybkie odejście starego kapłana służyło tylko temu by ukryć skrzywiony bliznami uśmiech zadowolenia.

Siegfried odwrócił się w przeciwnym kierunku i naraz zdał sobie z czegoś sprawę. Barbarzyńcy wspomnieli, że oczekują przybycia swego kapłana - a jeśli go jeszcze nie ma, to kim był ten...?
Ale starca już nie było - zniknął gdzieś wśród nasilającego się opadu białego puchu.

*

-Zgadzam się z tobą- Odpowiedział Rudigerowi gdy został przez niego zagadany po zejściu na dół. -Postaram się załatwić prowiant, ale ostrzegam że wiara w Młotodzierżcę nie jest tu mile widziana. Ci barbarzyńcy rozumieją tylko religię swych toporów- Skrzywił się lekko. –Mimo wszystko spróbuję- Powiedział, i jak obiecał tak zrobił. Ruszył dostojnym krokiem ku najbliższej grupce mężczyzn i został przez nią pochłonięty. Docinkom i wyzwaniom w istocie końca nie było – mimo bycia bliskim zrezygnowania akolita nie dawał za wygraną…
 

Ostatnio edytowane przez K.D. : 15-01-2010 o 00:45.
K.D. jest offline  
Stary 16-01-2010, 00:42   #46
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Rudiger

Zadziwiające, jak doskonale pracuje ludzki umysł, gdy zaspokojone zostaną zatruwające go żądze. Rudiger mknął niczym cień, przekradając się coraz głębiej, w labirynt podziemnych korytarzy. Jego zmysły pracowały na najwyższych obrotach. Teraz, gdy w głowie ustał ogłuszający szum nienaturalnej chuci, nareszcie mógł skupić się na tym, co potrafił najlepiej - węszeniu w mroku. Ciąg korytarzy początkowo zdawał się nie mieć końca. Rozświetlone pochodniami groty, szybko ustąpiły nieoświetlonym korytarzom i starym, nadkruszonym przez czas sztolniom. Absolutny brak światła w końcu zmusił go do zapalenia własnej lampy - jednego z najważniejszych narzędzi szczurzego fachu. Przykryty specjalnie nasączona chustą lampion oświetlał tylko najbliższe otoczenie przed idącym, utrudniając wykrycie ewentualnym przypadkowym obserwatorom. Tak, tutaj, we wnętrzu ziemi, w dawno zapomnianych korytarzach, Rudiger naprawdę czuł się w swoim żywiole. Jego zapał podsyciła dodatkowo niewyraźna runa, ledwo zarysowana na jednym z mijanych wsporników. Konstrukcja krasnoludzka. Tu nie było wątpliwości. Bez zastanowienia skręcił w oznaczony korytarz.

Gdyby nie ten znak, może postanowiłby zawrócić, gdy korytarz nagle się urwał, przechodząc w szeroką szczelinę, o głębokości nie pozwalającej usłyszeć uderzenia zrzuconego weń kamienia. Runa jednak zadziała. Ciekawość i chęć odnalezienia drogi ucieczki były zbyt wielkie. Lina przeleciała przez przepaść, blokując się na pobliskim stalagmicie. Pestka. Po chwili znalazł się po drugiej stronie, podziwiając masywne odrzwia krasnoludzkiej roboty. Ponad trzymetrowe wrota nosiły liczne oznaki cięć, rąbań i uderzeń. Obok nich, w tajemniczo wyglądającym ogrodzie stalagnatów dało dostrzec się wyszczerbione, bezużyteczne już resztki dawno zardzewiałych broni i taranów. Powietrze tutaj było gęste i ciężkie, wokół panowała absolutna cisza. Jedynym dźwiękiem było bicie własnego serca, dziwnie obce w tym tajemniczym miejscu.

Dokładne przeszukanie najbliższego otoczenia pozwoliło odkryć niewielką, wklęsła tablicę, wyrzeźbioną w ścianie nieopodal wrót. Zdawała się nosić liczne ślady gwałtownego użycia przemocy. Masywny krasnoludzki granit oparł się jednak i tej próbie, pozwalając odczytać prawie nienaruszone khazalidzkie runy. Pod nimi dało dostrzec się rząd nieregularnych otworów, wielkości męskiej pięści. Odczytany tekst brzmiał:

Jeśli serce twe ze skały,
Ułóż ziemi dary w rząd


Dalej zamieszczono trzy runy, oznaczające zapewne któreś z tysięcy znanych krasnoludom skał i minerałów. Rudiger znał tylko pierwszą i to aż za dobrze - Kharnagg - Zguba Króla Khara - złoto. I faktycznie, wysupłana z mieszka moneta zadziałała od razu. Po włożeniu do dziury, otaczająca ją niepozorna skała zasyczała i rozżarzyła się lekkim, zielonkawym blaskiem. Musiało tu dojść do jednej z tajemniczych reakcji, o których słyszał od alchemików. Blask po chwili jednak zaniknął. Najwyraźniej potrzeba było też pozostałych składników. Dalszy czas spędzony przy krasnoludzkim "zamku" nie pozwolił odkryć żadnych nowych tajemnic. Postanowił wrócić na górę.

Już z daleka usłyszał krzyk kobiet. Chwila ostrożnego skradania w cieniach pozwoliła mu zająć dogodną pozycję, by przyjrzeć się wydarzeniom. Grupa parunastu wojowników Ulryka wdarła się właśnie do podziemnej groty, zamieszkiwanej przez uratowanych chłopów. Najbardziej rosły z nich, siwowłosy brodacz, wydawał się wściekły. Bez zastanowienia ruszył w stronę obu kobiet, odtrącając bez litości obuchem, próbującego powstrzymać go męża. Polała się krew, gdy ten padł ogłuszony na ziemię.
- Nie waż się mnie ruszyć, żałosny psie! - zagrzmiał, spluwając z pogardą na powalonego.
Po chwili stanął przed tulącymi dzieci niewiastami, unosząc groźnie zakrwawioną buławę.
- Nasi bracia i synowie zginęli, byście wy, słabowite żony bezbożnych tchórzy, kalały swoją obecnością góry Śnieżnego Pana! Teraz nam to wynagrodzicie! - Na jego znak reszta wojowników utworzyła szczelny kordon.
Nim kobiety zdążyły zareagować, wojownicy rzucili się na nie jak wygłodniałe zwierzęta. Wysokie krzyk hańbionych kobiet nagle przerodził się w warkot przerażenia i bólu. Z krzątaniny ciał nagle wytrysnęła krew. Do wrzasku kobiet dołączył okrzyk przerażenia wojowników. Góra splątanych ludzi unosiła się i opadała, wypluwając z siebie kałuże krwi i wnętrzności. Gdzieś mignęła zakończona ostrzem macka, to znowu upiorna, uzębiona szczęka. Śmierć zbierała obfite żniwo.

W końcu jednak nadeszła odsiecz. Uzbrojeni po zęby ulrykanie zalali komnatę, tłukąc bez litości w środek morderczej góry mięsa. Po paru chwilach było po wszystkim. Krew wypełniła cała podłogę pomieszczenia przesączając się pomału do pobliskich grot. Po zrzuceniu rozerwanych zwłok ze stosu mięsa, zebranym ukazało się źródło masakry. Zhańbiona żona kurczowo zaciskała w dłoniach znaleziony przed fortem medalion. Ten zdawał się wrośnięty w jej broczące czarną posoką ciało. Wszędzie wokół niego, ze zmasakrowanego ciała wystawały długie na dwa metry, zmutowane kończyny. Ulrykanom starczyła zaledwie sekunda.
- Zdrada!!! - rozbrzmiało w podziemnych halach.
- Bij zabij!!! - Morze okrytych posoką wojowników wylało się na powierzchnie, kierując się do pomieszczenia gości.

Uwagę niewykrytego nadal Rudigera zwrócił lekki ruch dochodzący z kupy martwego mięsa. Spomiędzy ciał wygramoliła się okrwawiona, kobieca ręką, nie należącą jednak do zabitej mutantki.

Tymczasem, tłum dotarł już do nieświadomych sytuacji gości. Tylko nagła interwencja poznanego wcześniej starca ocaliła ich przed natychmiastowym rozniesieniem na łaknącej krwi stali barbarzyńców. Mocno obici, wylądowali jednak w głębokim na cztery metry, śmierdzącym uryną, rowie na tylnym dziedzińcu, czekając na "boski sąd" w obliczu nieobecnego aktualnie Kapłana.

Barglin i Karl

Tymczasem, pół dnia drogi na północ, żołnierz i krasnolud walczyli o życie. Spotkali się trzy dni temu, zupełnie przypadkowo, zmierzając w stronę dojrzanego z daleka oddziału piechoty. Znany sztandar i mundury obiecywały chwilowe bezpieczeństwo i świeże wieści z nieprzewidywalnego północnego frontu. Prawie wpadli na siebie, przedzierając się przez zgliszcza dzielącej ich od zbrojnych wioski. Coś tu jednak nie grało. Tlące się drewno było zbyt świeże. Rozwłóczone gdzieniegdzie bestialsko zwłoki również nie mogły mieć więcej niż parę godzin. Gdy zrozumieli swój błąd było już za późno. Potwornie zniekształceni zwiadowcy oddziału wylali się spomiędzy czarnych szkieletów budynków, rzucając na nich niczym dzikie psy. Jedynym co świadczyło o ich ludzkim pochodzeniu były zniszczone, naderwane mundury. Cała reszta niewątpliwie poddana została działaniu czystej energii Chaosu, wypaczając ich ciała i umysły.

Od tego momentu już tylko uciekali. Wpierw przez spalone wioski i miasta, później przez złowrogie, wypaczone mroczną energią lasy, by w końcu wstąpić w ośnieżone góry, gdzie nieocenione okazały się umiejętności krasnoluda.

Ostatniej nocy w górach natknęli się na wielkie pobojowisko. Całe dno pobliskiego jaru wypełnione były rozszarpanymi zwłokami odzianych w skóry, rosłych wojowników. Oddział liczył ponad pięćdziesięciu Ulrykan, w tym, sądząc po stroju, jakiegoś ważnego duchownego, którego oderwanej głowy nie udało się jednak nigdzie dojrzeć. Dzięki wrodzonej górskiej intuicji krasnoluda, uniknęli spotkania ze sprawcami masakry, wymijając oddział mrocznych sił wąskim, zdradzieckim traktem, wypatrzonym chyba tylko cudem przez dumnego z osiągnięcia khazada. I wtedy dojrzeli twierdzę. Niepozorny, zaśnieżony trakt zdawał się prowadzić prosto do niej.

Mimo ostrożności przywitano ich raczej gwałtownie i ozięble. Na nic nie zdało się przyjacielskie ostrzeżenie o nacierającym wrogu i zapewnienia o dobrych zamiarach. Kimkolwiek byli odziani w skóry wojownicy, najwyraźniej wyczerpali swoje pokłady zaufania do obcych. Walka z dwoma tuzinami uzbrojonych wojowników nie miała sensu. Byli zbyt wyczerpani podróżą by nawet o tym myśleć.

W ten oto sposób wszyscy uciekinierzy, nowi i starzy wylądowali w jednym rowie. Nad ich głowami zaś Ulrykanie szykowali się do bitwy. Potężne, zardzewiałe wrota twierdzy zamknęły się z głośnym hukiem, oznajmiając początek oblężenia. Przeciwnik zdawał się dysponować zbliżoną liczebnością. Wiadomo było jednak, iż u tego wroga nic nie jest takim, jakim się wydaje.

 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 16-01-2010 o 22:31.
Tadeus jest offline  
Stary 19-01-2010, 14:52   #47
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Przemierzając samotnie podziemne korytarze, Rudiger czuł się wreszcie wolny. Strach, który nieustannie towarzyszył im na powierzchni, tutaj został zastąpiony przez ciekawość, zrodzoną z doświadczenia. Starożytne miejsca zawsze kryły coś ciekawego i tylko w Sylvanii popełnił błąd. Tutaj nie mogło być o nim mowy, zwłaszcza, że dzikusy musiały najwyraźniej korzystać z tych tuneli już wcześniej. Ale im dalej, tym ciekawiej. Runy! Krasnoludzka robota, może kopalnia, może coś więcej! Pamiętał pewną opowieść, która zresztą musiała być prawdą. Khazadzkie podziemne ścieżki! Podążył korytarzem jak pies gończy za swoją ofiarą. Nic nie mogło go zatrzymać! Nawet jakaś przepaść, nie na tyle duża, by nie mógł wykorzystać liny. Pestka. Do czasu dojścia do wielkich wrót wszystko to było pestką. Kolejne runy, kolejne zabezpieczenia, najwyraźniej stworzone do obrony przed Chaosem, orkami i barbarzyńcami. On był na to za sprytny! Złoto podziałało, a dwa pozostałe musiały być czymś znacznie zwyczajniejszym. Był prawie pewnym, że jedno to żelazo, krasnoludy przecież je kochały. Ruda nieobrobiona lub już ukształtowana, ale sądząc po działaniu złotego karla-franza nie miało to znaczenia. A trzecie? Węgiel? Zwykła skała? Nie było na to teraz czasu, to była ich droga ucieczki! Nie mógł się przecież mylić, to nie przychodziło mu do głowy.

W drodze powrotnej najtrudniejsze okazało się odzyskanie liny. Uznał, że to zbyt potrzebna część ekwipunku, by można ją zostawić. I trudził się kilka chwil z oswobodzeniem haka, gdy już był po tej właściwej stronie rozpadliny. W końcu się udało i ruszył w drogę powrotną, tym razem już bez wahania, przyświecając sobie tylko osłoniętą lampą. I dopiero krzyki kobiet zmusiły go do jej zgaszenia. To co zobaczył wywołało bardzo mieszane uczucia. Ciekawe co stało się na górze, że dzikusy postanowiły sobie powetować? Chyba nie jego zniknięcie? Wątpił, by kojarzyli wszystkich. Ale gościna była tu specyficzna. To co rozgrywało się przed jego oczami również. Chaos! A jego stworzycielka najwyraźniej uciekała z nimi od samego fortu, w każdej chwili mogąc stać się taką maszkarą! To obrzydlistwo sprawiło, że na chwilę zapomniał nawet o gwałcie i wściekłości na tłuków z toporami. To chyba ostudziło resztki ich chuci i zabierając ocalałych wynieśli się stąd. Rudiger odetchnął, trzymając jedną dłoń na lampie a drugą na rękojeści miecza. Doskonale wiedział, że nie miał szans zapewne nawet z jednym z tych barbarzyńców.

Już miał podążyć za tamtymi w stronę powierzchni, gdy dostrzegł kobiecą rękę wyłaniającą się ze sterty ciał i krwi. Podbiegł tam i ściągnął jednego z trupów, odsłaniając przerażoną i umęczoną twarz kobiety, tej samej, którą posiadł sam jakiś czas temu. Wypuścił ze świstem powietrze, zastanawiając się co robić. Miłosierne byłoby przebicie jej serca mieczem. Wiedział, że powinien to zrobić, ona i tak już zdecydowanie za dużo wycierpiała. Mogła być nieprzewidywalna, lub kryć takie same niespodzianki jak ta z amuletem. Ale w otaczającym go chaosie nie chciał stać się taką samą bestią. Wyciągnął ją, delikatnie, starając się nie patrzeć na nagie, posiniaczone ciało. Chwycił ubranie należące do jakiegoś z poległych, zrywając je. Było w miarę czyste, a przede wszystkim nie było we krwi. Ostrożnie wytarł kobietę tam, gdzie się dało. Drżała, nic nie mówiąc, ale on działał szybko i zdecydowanie. Nie chodziło o zwykłą krew, a o krew Chaosu. Jeśli się jej napiła, niewiele mógł poradzić. Jeśli nie, może dało się ją jeszcze uratować. Odrzucił brudną szmatę, zdejmując swoje rękawice. Nagle włożył dziewczynie dwa palce do ust, najgłębiej jak mógł. Na szczęście niewiele i tak jej brakowało. Zwymiotowała wszystko, co miała w żołądku, a skurcze targały nią jeszcze przez chwilę. W międzyczasie Rudiger uzbierał z różnych elementów w miarę kompletny strój, podając go jej.
-Ubierz się. Chcesz żyć? Musisz chcieć, bo inaczej nie ma to sensu, rozumiesz? Kiwnij głową jeśli chcesz iść ze mną.
Czy była silna? Inne kobiety i dziewczyny zginęły, zresztą nie tylko one. Ta nie była poważniej ranna, ale liczyło się to, co ma w głowie. Była silna, kiwnęła niepewnie.
-Może się nam udać, tam dalej są krasnoludzkie ścieżki. Wybacz, że nie dotarłem tu wcześniej. Musisz być silna.
Drobne kłamstewka w niczym nie przeszkadzały a mogły dać jej jakąś głupią wiarę. Nie chciał być bestią, nie będzie bestią! Powtarzał to sobie w kółko, gdy ona się ubierała. Na koniec podał ciepły płaszcz, zerwany z jednego z dzikusów.
-Chodź, musimy sprawdzić co z innymi. Sami nie damy rady.
To mogła być prawda, aczkolwiek niekoniecznie.

Wziął ją za rękę i pociągnął delikatnie, kładąc palec na ustach. Przemykali korytarzami, a Rudiger zastanawiał się, czy w tej twierdzy faktycznie były jeszcze jakieś kobiety lub dzieci. Jeśli swoje traktowali tak samo jak obce, to było to wątpliwe. Ale nie chciał zaglądać do innych odnóg i grot, nie chciał mieć z nimi nic wspólnego. Powinni wiedzieć jak się uratować, a nie myśleć tylko fiutem i toporem. Ich problem. I faktycznie był to ich problem, bo po wyjściu szybko okazało się, że rozpadający się fort jest atakowany przez barbarzyńskie siły Chaosu. Dzikusy przeciwko dzikusom. Nawet już nie pilnowali wyjścia z grot, co tylko ułatwiło zadanie. Ścisnął mocno dłoń dziewczyny i ruszył w przeciwnym do bitwy kierunku.
Dół służący za więzienie znalazł przypadkowo, w zasadzie kierując się ciekawością co do cholery robi samotny dzikus na tylnym dziedzińcu, gdy jego kompani tłukli się z wrogiem. Zresztą ten też trzymał w łapie topór, chyba tylko czekając na pretekst, by pomóc swoim. Rudiger wątpił, by ten wiedział, że nie złapali wszystkich swoich "gości", dlatego po raz drugi zastosował tę samą prostą sztuczkę. Nie chciał chłopaka zabijać, chociaż byłoby to bardzo łatwe. Wystarczyło napiąć łuk i posłać strzałę. Ale jego mózg pracował, opanowanie ćwiczone do perfekcji w wielu sytuacjach, znów doszło do głosu. Krzyknął więc tylko.
-Ty tam! Do bramy!
Dzikus rozejrzał się niepewnie.
-Rusz się! Wdzierają się do środka! Wejdą do grot!
To chyba w końcu poskutkowało. Głupi jak but dzikus wybiegł. Gdy wróci będzie trzeba go zabić. Niewielka strata. Rudiger wyciągnął linę i zahaczył hak o lekko nadkruszony mur i zrzucił resztę do dołu, zaglądając jednocześnie do środka. O dziwo były tam jakieś nowe twarze, w tym jedna należąca do khazada. Ten ostatni mógł się przydać! Albo wręcz przeciwnie, różnie z tą rasą bywało.
-Szybko, na górę! Musimy uciekać, znam drogę!
Ściągnął z pleców łuk i nałożył strzałę na cięciwę. Dziewczynę trzymał za swoimi plecami. W każdej chwili ktoś mógł zauważyć co się dzieje i ruszyć na nowe ofiary. Bez różnicy czy jedna czy druga strona, w chwili obecnej obie były wrogie. Gdy pierwszy wyłonił się z rowu, Rudiger skinął mu głową.
-Podziemne ścieżki, tylko tamtędy teraz droga. Wiecie gdzie schowali waszą broń i ekwipunek? Potrzebujemy też jedzenia i wody, ale zanim ta jatka się skończy to musi nas tu nie być!
Plan był bardzo prowizoryczny. Ale bez jedzenia i wody pod ziemią przeżyć nie mogli, a ta rozpadająca się twierdza miała paść w każdej chwili. Jak nie teraz to za kilka godzin. A ci idioci czekali na jakiegoś Kapłana, pewnie już dawno zarżniętego przez jedną z chaotyckich band!
 
Sekal jest offline  
Stary 20-01-2010, 13:32   #48
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Blaise Roland całą resztę przedpołudnia spędził na leniuchowaniu. Nie miał siły nic robić, ostatnio otrzymane rany mu dokuczały a i trudy górskiej wędrówki dawały mu się we znaki. Nie był przyzwyczajony do takiego sposobu podróżowania. Ostatni raz dłuższe piesze wędrówki podejmował, gdy wraz z nieodżałowanym Jacenem wymykali się z klasztoru Etienne i penetrowali dziką dolinę, w której znajdował się zbór. Później nie miał okazji chodzić pieszo. Życie rycerza związane było z podróżami i walką z końskiego grzbietu. W ten właśnie sposób brał udział w turniejach i tak walczył z zielonoskórymi w Orczym Masywie. Teraz przyszło mu podróżować pieszo. Jego koń, Vent padł podczas tej samej potyczki, w której śmierć ponieśli Jacen i pozostali jego towarzysze. Wraz z Ventem przepadła duża część jego ekwipunku. Ostatnio stracił nawet kolczugę, która teraz pewnie rdzewiała w śniegu, na miejscu potyczki z demonem Chaosu. Pozostały mu tarcza, miecz i hełm.

Siedział na posłaniu z futer i kawałkiem szmaty polerował garnczkowy hełm. Robił to od niemal godziny. Tuż obok niego, na futrach spoczywał wypolerowany i naostrzony miecz, zaraz obok tarcza, której starał się nadać dawną świetność. Bezskutecznie. Była pogięta i wyszczerbiona, a wymalowany herb straszył odłażącą białą farbą. „Oto co pozostaje po marzeniach o chwale i bogactwie...” - czyżby tracił swoje przekonania, w zderzeniu z brutalnością tego świata.

Nagle na korytarzu usłyszał łomot kroków i do komnaty wpadło kilkunastu barbarzyńców. Wszyscy byli uzbrojeni w topory, a ich twarze wyrażały wściekłość i żądzę mordu. Ruszyli w kierunku młodego rycerza, który podniósł swój miecz i przyjął postawę obronną. „Najpierw darzą nas gościną a teraz chcą zabić. O cóż chodzi?”
- Czegóż chcecie? - zapytał drżącym głosem. - Żywym się nie dam...

Więcej nie zdążył powiedzieć. Doskoczyli do niego. Potężny cios topora wymierzony w jego broń, wytrącił mu ją z ręki. Miecz z brzękiem upadł na podłogę. Pochwycony przez mocarne dłonie, Blaise starał się wyrwać. Kopał i gryzł. Na nic zdał się wszelki opór. Wynieśli go z komnaty i przez dziedziniec, na którym obserwował rankiem pozorowane pojedynki, powlekli na drugi, mniejszy majdan. Tam cisnęli do głębokiego rowu, śmierdzącego uryną. Okazało się, że nie jest sam. Znajdowali się tu jego towarzysze, stary drwal i kapłan Sigmara.
- Powitać waszmościów - zwrócił się do nich. - Tośmy się w gównie znaleźli. Czy wiecie może o cóż chodzi w tym całym galimatiasie? Najsampierw nas ratują, prowadzą tu, karmią i poją, a potem to? Jam zbyt głupi aby to pojąć.

Niedługo później do siedzącej w cuchnącym rowie kompanii dołączyli kolejni. Barbarzyńcy na skraj dołu przywiedli szamoczącego się i klnącego krasnoluda oraz wyglądającego na weterana wielu bitew, mężczyznę. Obu zrzucili i odeszli.
- Witam - Blaise, mimo okoliczności w jakich się znalazł, nie zapomniał o etykiecie i dobrym, bretońskim wychowaniu. - Jestem Blaise Roland d’Lacoleur-Montfort, rycerz z Bretonii. Z kim mam przyjemność?

Dalsze wydarzenia nastąpiły bardzo szybko. Okazało się, że twierdza jest atakowana przez hordę Chaosu. Potem zjawił się, nie wiedzieć skąd Rudiger z odzianą w skórzane odzienie kobietą. Naprędce przedstawił swój plan, korzystając z tego, że przy wykopie nie było nikogo. W odczuciu Blaise’a plan był bardzo prowizoryczny, ale przynajmniej był.
- Ekwipunek chyba pozostał w tej komnacie, cośmy ją zajmowali - odpowiedział Rudigerowi, zaraz po tym jak po gruzowisku wydostał się na majdan. - Natomiast co do prowiantów, to wiem gdzie jest kuchnia. Zaprowadzę Was tam.

Podbiegł do muru i wzdłuż ściany dotarł do małej bramy, prowadzącej na główny dziedziniec. Dobiegały stamtąd odgłosy bitwy, najwidoczniej wróg wdarł się na teren twierdzy. Bretończyk wyjrzał zza rogu i widząc, że w pobliżu nie ma nikogo, przebiegł odcinek dzielący go od drzwi do kuchni. Wpadł do środka. W kuchni nie było nikogo. Szybkimi ruchami, cały czas spoglądając w kierunku wyjścia porwał kawał słoniny, dwa bochny chleba i kilka pęt kiełbasy. Swoje zdobycze zawinął w lnianą ścierkę, którą zdjął z haka przy palenisku. Ostatnią rzeczą jaką zabrał wychodząc z kuchni był długi i ciężki nóż.

- Teraz czas na ekwipunek
- mruknął i wybiegł na dziedziniec. Walka wrzała zarówno na murach, jak i na samym dziedzińcu. Najbliżej niego, dwóch ulrykan ścierało się z potężnie umięśnionym człowiekiem... Nie do końca człowiekiem, gdyż mięśniak miał nieco niedźwiedzią aparycję. „Chroń mnie o Pani...” - Blaise wzniósł oczy ku niebu i dał susa ku wejściu, prowadzącemu do komnaty, zajmowanej przez nich jeszcze tego ranka. Jego ruch nie pozostał niezauważony. W stronę obciążonego prowizorycznym workiem z żywnością, bretończyka ruszył uzbrojony w topór brodacz. Czy był agresorem czy obrońcą twierdzy, Blaise nie miał zamiaru dociekać. Wbiegł do wnętrza budynku i skulił się tuż za drzwiami. Napastnik wpadł do środka, rycząc i wymachując toporem. Zatrzymał się zdezorientowany, nie dostrzegając nigdzie swojej ofiary. Bretończyk moment niepewności wykorzystał na wbicie kuchennego noża między łopatki barbarzyńcy. Ten z jękiem zwalił się na podłogę a Blaise pognał w kierunku komnaty.
 
xeper jest offline  
Stary 21-01-2010, 13:18   #49
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Jak bardzo się zdziwił gdy do wspólnej komnaty wbiegli Ulrykanie momentalnie zmieniając nastawienie do swych gości. Nie bronił się. Był na to za stary. Schował głowę za rękami, by przypadkiem czyjaś noga lub pięść nie rozbiła mu łba. Gdy wylądował w rowie złapał się za żebra. Bolały go i to całkiem mocno. Zresztą w jego wieku o jakikolwiek ból nie było trudno, a co dopiero gdy sprawia go rosły barbarzyńca. Gustaw podniósł się z podłoża gładząc się szorstką dłonią po obolałym boku. -Bladego pojęcia ni mam...- odrzekł Blaisowi. Co innego miał powiedzieć. Faktycznie pojęcia żadnego nie miał, co mogło tak bardzo rozwścieczyć Ulrykan. Krzyki i odgłosy walki uświadomiły Gustlika, że bitwa właśnie się zaczęła. Trzeba było działać. I na szczęście pojawił się Rudiger. Ruszyli za nim. Droga wcale nie była łatwa. Niespodziewanie naprzeciw im stanął dobrze zbudowany obwieś, był jednak inny niż Ulrykanie. Zdecydowanie stał po stronie mutantów i innego cholerstwa wdzierającego się do twierdzy. Żaden z kompanów nie miał broni a jemu się to chyba podobało. Brzydal z dwoma toporami uśmiechnął się pod nosem i ruszył energicznie w ich stronę.


Nagle zza pleców grupy wyłonił się ten Ulrykanin, z którym poprzedniego dnia Gustaw się siłował. Był ranny i krwawił jednakże wciąż miał ochotę do walki. Mimo utraty topora na rzecz drwala miał przy sobie broń. Wartko dobiegł do berserkera z Norski i wyprowadził cios z boku, tamten jednak bez problemu sparował cios swoim toporem. Drugim chciał rozciąć bebechy Ulrykanina tamten jednak był zbyt gibki i z łatwością odskoczył w tył. Nie wiedząc co zrobić Gustaw złapał za kamień jakich w rowie było mnóstwo. Nigdy nie był mistrzem w ciskaniu i strzelaniu, jednakże w obecnej sytuacji nic innego mu nie pozostawało. Zmrużył oczy i wycelował. Powietrze przeciął cichy świst, zaś spory kamień trafił wrogiego barbarzyńcę w ramię. Nie zrobiło to na nim wrażenia. Warknął tylko, niczym jaki pies rozjuszony, lecz taka pomoc, zupełnie wystarczyła Ulrykańskiemu wojownikowi. Korzystając z chwili nieuwagi przeciwnika wykonał zamach i ranił oponenta w pierś. Rana była olbrzymia, spod toczącej się krwi widać było żebra. Wrogi barbarzyńca jednak nie miał zamiaru odpuścić aż do samej śmierci ostatkiem sił wyprowadził cios z boku trafiając Ulrykanina w ramię. Nim berserker padł martwy na plecach, na tylnym dziedzińcu rozległ się potężny krzyk wojownika-wyznawcy boga zimy. Lewa ręka, która kurczowo trzymała się trzonka topora upadła na ziemię wraz z bronią.

Wojownik był swego rodzaju fanatykiem zasad, które uznawał. Zupełnie jakby nie przejmował się stratą kończyny, pochwycił jeden z toporów, jaki trzymał jego martwy już przeciwnik i uniósł go triumfalnie. Wtedy to zza jednego z budynków wybiegła czwórka berserkerów z Norski, walczących po stronie hordy chaosu. Coś świsnęło. Strzała z łuku, wbiła się jednorękiemu Ulrykaninowi w bok. -Agrh!- zawył mężczyzna. Niespodziewanie odwrócił głowę i wejrzał przez ramię na Gustawa, jakby chciał mu coś powiedzieć. Drwal zmrużył oczy i nie bardzo wiedział co poczynić. Mężczyzna niespodziewanie (a może i spodziewanie) rzucił się w stronę czwórki przeciwników z dumnym okrzykiem bojowym. -Szybko! Za Rudigerem!- krzyknął wiedząc co chciał mu przekazać wojak. Widocznie poprzedniego dnia Gustaw zaskarbił sobie jego szacunek i teraz chciał im pomóc, chociażby w ucieczce zajmując czterech niebezpiecznych dla bezbronnej grupy furiatów. Kompani nie odwracając się za siebie uciekli. Biegli za Blaisem. Mężczyzna znalazł drogę do niewielkiego składziku, gdzie wyznawcy Ulryka trzymali swe zapasy. -Oż kurwa!- krzyknął Gustaw, tuż przed wejściem z dziedzińca do budynku. Jedna z strzał trafiła go w udo. Normalnie wolno chodził a teraz to dopiero będzie cyrk. MLeśnik wtoczył się do budynku by bardziej się nie narażać i oparł się o ścianę. Kompani szybko zajęli się zbieraniem zapasów on zaś zacisnął zęby i złapał drzewiec strzały kilkanaście centymetrów nad zatopionym w udzie grotem. Stęknął żałośnie z bólu, lecz był gotów do dalszej ucieczki. Biegli ile sił w nogach a stary drwal, mimo rannej nogi z całych sił starał się nie spowalniać tempa.

-Co na bogów?...- zatrzymał się nagle przy jednym z wielu strzelistych okienek, jakich na korytarzu było mnóstwo. Z okienka widać było cały dziedziniec i ogromne pole walki. Wielkie zbutwiałe wrota, które z ledwością się trzymały były regularnie atakowane, przez „coś” niemałych gabarytów, gdyż rytmicznie powtarzane uderzenia wstrząsały nie tylko bramą ale i pobliskimi przedmiotami wszelakiej maści od broni poległych aż po stare skrzynie i beczki. Nie mieli czasu na podziwianie bitwy. Ruszyli dalej w stronę swej komnaty. Tuż u celu na ich drodze pojawił się kolejny przeciwnik na całe szczęście Blais wartko sobie z nim poradził. Rozeszli się po komnacie. Jego nowo-zdobyty topór stał oparty o ścianę obok jego posłania. -Niedaleko stąd dzikusy miały swoją izbę. Mieli tam więcej żarcia i może jakąś dodatkową broń!- krzyknął po czym poprowadził ich w stronę komnaty barbarzyńców. Faktycznie. Wszystko leżało tak jak poprzedniego dnia. Towarzysze pozbierali to, co tylko mogli i byli w stanie unieść. Wybiegli z komnaty, chcąc udać się za Rudigerem do podziemnych jaskiń. Zza korytarza wyłonił się mężczyzna. Był niski, krzepki i brodaty, podobny budową ciała do krasnoluda. W prawej ręce dzierżył długi miecz, jego lewa ręka zaś... Nie było jej, zamiast ramienia rosły berserker miał wijącą się mackę. Na pomarszczonym czole widniał wypalony znak chaosu. -Krew dla krwawych bogów...- burknął pod nosem i powolnym, lekko zbijającym z tropu krokiem ruszył w stronę grupki. Gustaw zmrużył oczy. Wiedział że trzeba go będzie zabić. Chwycił mocniej swój topór i ruszył do boju.
 

Ostatnio edytowane przez Nefarius : 21-01-2010 o 14:49.
Nefarius jest offline  
Stary 21-01-2010, 21:58   #50
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Wypadki potoczyły się bardzo szybko. Nieledwie kilka dni temu spotkał w lasach krasnoluda, a już siedział w loszku, w niewoli u barbarzyńców, sądząc po ilości wilczych skór i wizerunków tegoż zwierzęcia, zagorzałych wyznawców Ulryka. Nie znaleźli tu upragnionego schronienia, choć pośrednio znaleźli, Karl nie sądził jednak, by ten dół w ziemi był szczytem jego marzeń.

Póki co musiał przyznać, że jest wyczerpany. Najpierw rzeź jego oddziału w lesie… z dobrze wyszkolonego oddziału Imperialswehry ocalał on sam. Ocalał… bo uciekł, zostawiając za sobą mordowanych braci broni. Od tej chwili ledwo zmrużył w niespokojnym śnie oko, od razu stawały przed nim pokrwawione i poszarpane twarze kompanów, a gryzące go sumienie nie pozwalało rozprężyć myśli. Nie mógł przestać wyrzucać sobie hańby, opuścił szyk, doprowadził do jego złamania, co przyśpieszyło przegraną a w konsekwencji rzeź. Wtedy chciał tylko przeżyć… teraz, nie był tego taki pewien.

Z rozmów nieznajomych współwięźniów zasłuchał, że mieli czekać na jakiegoś wysokiego rangą kapłana Ulryka, który miał ich osądzić. Szybko rozwiał ich rozmowę:

- Nikt nie przybędzie… dzień drogi od twierdzy, znaleźliśmy w lesie wymordowany oddział tych dzikusów. W śród nich znaleźliśmy trupa kapłana, sądząc po stroju wysokiego rangą. Jeśli na niego mamy czekać… to tu zgnijemy.


Ledwie skończył mówić, a twierdzą, albo i całą górą wstrząsnęło potężne uderzenie. Posypały się na nich skalne odłamki. Wściekłe wrzaski i ryki i takież same odpowiedzi werbalne obrońców zwiastowały nadchodzącą bitwę. Chaos dotarł już tutaj… być może i za nimi.

Szczęk oręża, jęki mordowanych, okrzyki zwycięstwa, wrzaski najeźdźców, głuche uderzenia w bramę strzegącą wejścia, to wszystko przemieszało się w jednym upiornym odgłosie. Karl słyszał go już wcześniej, kiedy barbarzyńcy z Norski, prowadzeni przez rosłego, odzianego w czarne blachy, czempiona Chaosu, szarżowali na ich pozycje. Pierwsza salwa ich nie zatrzymała… druga też nie… potem nastał mord i ostry, kłujący nozdrza zapach posoki przemieszanej z wściekłością wroga.

Ratunek nadszedł niespodziewanie, przynajmniej dla niego. Po linie zrzuconej przez kompana pozostałych więźniów wspiął się za resztą w górę. Ciasny dziedziniec, otoczony naturalnym murem z głazów, wzmacnianym przeżartymi już ze starości drewnianymi balami, był szturmowany.

Szybko rozejrzał się wokół, lustrując bitewny chaos. Ich strażnik leżał z rozłupaną, potężnym toporem czaszką, a kompani z więzienia ruszali za swoim wybawcą. Już miał za nimi podążyć, kiedy u stóp stojącego nad trupem urlykanina, Norsa, dojrzał swoją broń. Rusznica i pistolet zdawały się być całe… problemem był jednak, stojący nad nimi, potężnie zbudowany, dyszący z wściekłości chaosyta. Rozszerzone źrenice wroga i toporne dłonie zaciskające się na stylisku berdysza, dały ostrzegawczy sygnał Szhultzowi. Stał na brzegu dołu, który jeszcze kilka chwil temu, był im więzieniem, kiedy więc rozjuszony norsmen rzucił się do ataku, odsunął się w ostatnim momencie, zrzucając go w dół. Poczuł jak ręka spadającego barbarzyńcy, chwyta go za nogawkę, pociągając za sobą. Przez ułamek sekundy trzymał się gzymsu, mając dzikusa uczepionego do nogi. Kilkoma kopniakami zrzucił go na dno, szybko wciągając się z powrotem.
Broń była w dobrym stanie. Przypiął pas z torbą na kule i róg z prochem. Sprawdził pistolet, obie lufy były nabite, podsypał tylko trochę prochu na panewkę. Rusznicę nakręcił kluczem. Wszystkie ruchy miał opanowane do perfekcji, w czasie szkolenia w Imperialnej Armii, przeszli mordercze szkolenie, by bez straty czasu wykonywać wszystkie sto szesnaście chwytów obsługi broni. Poza tym służył w trzecim regimencie hochlandzkim i ich oficer przyjął sobie z punkt honoru, by byli najlepszymi. Tarczę zarzucił na plecy, a miecz, w parcianej pochwie zawiesił u pasa, był gotowy do drogi, z rusznicą w rękach ruszył w kierunku w którym zniknęła reszta.

Wysokie, ale wąskie okienka, przypominające bardziej otwory strzelnicze, dawały pogląd na dziedziniec i mury ostrokołu. Biegł korytarzem, pokrytym nierównymi, kamiennymi płytami, zerkając od czasu do czasu na zewnątrz. Atak był bardzo brutalny, wielu wrogów przedarło się już za mur i z pełnymi nienawiści okrzykami atakowało urlykan. Ci bronili się jak na wyznawców Boga Zimy przystało. Iście jak wilki, zebrani w małe grupki, osłaniający swoje plecy i rąbiąc zawzięcie swoimi mieczami i toporami, kąsając morderczo i skutecznie. Klepisko dziedzińca, było już gęsto usłane trupami, zarówno obrońców jak i atakujących, z tym, ze tych drugich przybywało, a pierwszych ubywało. Odziani w czarne blachy z ciężkimi hełmami, rośli barbarzyńcy, czempioni swego krwawego boga, siali spustoszenie w szeregach urlykan, którzy pod ciosami potężnych mieczy padali jak rażeni piorunem, nie pomagały wezwania ku potędze Ulryka.

Buum…

Kolejny głuchy łomot wstrząsnął powałami fortecy, coś ogromnego musiało pomagać szturmującym. Karl przyspieszył kroku, nie miał zamiaru sprawdzać co to. Z całą pewnością nie miał…


Wkrótce dogonił resztę uciekinierów. Korytarz był dość szeroki, dwóch rosłych mężczyzn mogło się swobodnie minąć. Barbarzyńca z naznaczonym chaosem czole, ruszył wymachując toporem na uchodźców z urlykańskiego więzienia. Karl przystanął… wyrównał oddech i szybko uniósł rusznicę do ramienia… wypuścił powoli powietrze, celując w ramię, gdzie płyta zbroi kończyła się, zastępując kolczugą. Huk wystrzału i obłok białego dumy przesłonił mu na moment pole widzenia, ale sądząc po ryku wściekłości, ciężka ołowiana kula utkwiła w celu. Zarzucił wystrzeloną broń na ramię, wyciągając zza pasa pistolet. Ruszył w do przodu.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 21-01-2010 o 22:09.
merill jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172