Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-04-2010, 10:33   #121
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
- A po co Ci kapłanka, skoro jej Chaośnikom nie chcesz oddać? - zapytał sprytnie Tupik, - No powiedz, po cóż Ci ona, żeby koń wolniej jechał? Czy żebyś zhańbić mógł ją sam po drodze? - prowokował niestrudzenie - Psie bez honoru, myślisz że kapłankę dostaniesz? Jesteś jeszcze gorszy niż ten chaos, bo tamci nieszczęśnicy splugawieni od narodzenia, a ty plugastwo na siebie świadomie przyjmujesz. Tobie w łapy świętą kapłankę? Nigdy !
Zagrzmiał ostatecznie, podejmując decyzję za wielu, co by nie było chaos i honor były zbyt ważne dla żołnierzy, a przynajmniej na to liczył Tupik.
Nikt jakby nie zastanowił się do tej pory po cóż Jasprowi była kapłanka, każdy w amoku targu tylko liczył na drapane, przeoczono zaś coś istotnego - motyw. Motywacja wolnościowa nie zadziałała, ale Tupik pamiętał o słowach banity " Odwagi Ci potrzeba do przekazania odpowiedzi wodzowi?? Tak?? Boisz się wrócić ze złymi wieściami... to dobrych nie dostaniesz a współpraca będzie twym jedynym wyjściem, tak jak i naszym" - pomyślał przypominając sobie z jakimi oporami Jasper zdradzał swego szefa i jak wzbraniał się przed przekazaniem mu złych wieści.
- Ostatnia twa szansa, mów gdzie jest wódz chaosu, pomóż i walcz o wolność, albo idź do szefa z pustymi rękami. Zobaczysz jak chaośnicy witają tych którym nie powiodła się misja. - dorzucił sarkastycznie.

Jasper zupełnie nie zareagował na słowa Nizioła. Moment porachunku z przedstawicielem tej rasy odkładał na potem. Nic tak nie smakuje jak zemsta a odkąd był w bandzie Alego słowo wendetta stało się jego ulubionym. Strażnikom mógłby wybaczyć takie słowa, są po drugiej stronie, ale temu złodziejowi … bo w tą umiejętność nie wątpił, oszustowi, który gdy wszystko ucichnie bez skrupułów będzie wpychał małe parszywe łapki w kieszenie ocalałych, nie miał zamiaru. Dorwę cię mały … nawet po śmierci – pomyślał jeździec. Jasper wiedział, że odpowiedź dostanie dopiero wtedy gdy ostatnie ziarnko piasku przesypie się w klepsydrze. Obrońcy potrzebowali czasu, czas był ich sprzymierzeńcem, czas który właśnie się kończył. Jego wzrok krążył pomiędzy trzema punktami … Jorund … Marietta … klepsydra.

Marietta zimno spojrzała na niziołka.
- Tak krótką masz pamięć? - spytała ostro. - Nie stałabym tu teraz zdrowa, gdyby on mnie przy napadzie nie wziął w obronę. A gdy teraz jest jedyną szansą na ocalenie dla was wszystkich, kalumnie nań rzucasz?
- Więc po cóż mu ciebie brać do informowania ewentualnej odsieczy? Wtedy i teraz wykonuje jeno polecenia szefa, zbira i mordercy jakich mało.
- odparł Tupik.
Cicho, tak, by tylko on to dosłyszał, wysyczała:
- Kłamca zawsze wietrzy kłamstwo u innych. Ja mu wierzę.
- A zauroczenie zaślepia. Jeśli wróci z tobą do zbirów zaatakują nas wszystkimi siłami, jeśli mu się nie powiedzie, być może chaośnicy zerwą sojusz z bandziorami. Tu jesteś bezpieczniejsza, jeśli prawdę mówi i po odsiecz pojedzie. - Tupik mówił równie cicho acz spokojnie, nie zamierzał zatrzymywać na siłę Marietty, liczył, że zdoła ją jakoś przekonać, choć wiedział, że ma marne szanse.
- Spójrz sam. Powiedział, co powiedział, słowa nie cofnie. Jeśli istotnie zamierza jechać, mniejsza, czy w to wierzysz, pojedzie ze mną albo wcale. A tu, nim pomoc dotrze, mogą być ciężkie chwile. Wcale nie będzie bezpieczniej czekać odsieczy, niźli ją sprowadzać. A co, jeśli on tego żąda, by mi ocalenie zapewnić? Jak to się ma do oskarżeń twoich?
- Więc jedź na osobnym koniu, wraz ze mną do ochrony, jeśli mają go z kapłanką przepuścić to i mnie się nie ulękną, we dwójkę opór mu stawimy, lub choć strażnika zgódź się do ochrony przyjąć, bo mi żal będzie tych ludzi bez opieki zostawić. Gdy odjedziesz tu się rzeź zacznie, a gdyby miał czyste zamiary nam pomóc, wskazałby gdzie szef chaośników, bo co mu szkodzi? On nie chce nam pomagać, chce pomóc samemu sobie, nie dostrzegasz tego?
- odpowiedział najbardziej rzeczowo i logicznie jak potrafił. Wiedział, że i Marietta zna Jaspera od niedawna i na dodatek jest nim zauroczona, Tupik zaś oceniał fakty a nie obietnice.
"Gdzie wódz tamtych? Tak czy inaczej, gdy ruszą do szturmu, informacja straci sens. Zabrać kogoś jeszcze? Chyba żeby ścigających za sobą w bok ściągnął. Większej grupie trudniej się prześliznąć będzie." - pomyślał.
 
Eliasz jest offline  
Stary 18-04-2010, 14:36   #122
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Cichy spór z niziołkiem utknął w martwym punkcie. Spojrzała na klepsydrę. Piasku zostało już bardzo, bardzo mało. Przeniosła wzrok na Jaspera, ich oczy się spotkały. Spokojnie, donośnie oznajmiła:
- Pojadę z tobą.

Gdy dziewczyna oznajmiła głośno swoją decyzję, po zgromadzonych na pozycjach strażnikach przeszedł głośny szmer. Szmer, który przeszedł w mamrotanie, a potem w pojedyncze głosy, którymi obrzucono Jorunda.
- Mowy nie ma!
- Dziewczyno, na bogów...
- Jakże to, oddać ją bandycie? Nigdy!
Jorund patrzył w Mariettę jak zaczarowany. Czuł się podle, jak nigdy w swoim życiu. Zgodziła się, sama, a jednak wszyscy widzieli, że to właśnie on oddaje niewinną dziewczynę na pewną śmierć. Jednak w jego oczach gest ten dawał szansę na to, że wielu innych w gospodzie zostanie ocalonych. Gdy wódz dostanie kapłankę, zwierzoludzie może naprawdę odejdą. Wtedy, gdy emocje opadną, w ostatecznym rozrachunku żyjący podziękują mu...Bo ataku, był pewien, nie przeżyje nikt. A Ona? Będzie męczennikiem, może uczynią ją świętą...Oddała swe życie Sigmarowi, teraz złoży je w ofierze by ocalić posłusznych jego woli wyznawców...
- Pojedziesz. - powiedział głośno i powoli, a gdy za jego plecami podniósł się istny tumult sprzeciwiających się, gniewnych głosów oddziału, zawarczał do nich jak wygłodniały wilk:
- Zamknąć mordy! Kto tu trzyma komendę?! To moja decyzja i ja za nią odpowiadam!
Zapadło milczenie. Ostatnie ziarenka piasku przelatywały bezgłośnie przez przewężenie.
- Będziesz smażył się za to w piekle, Jorund...- rozległy się słowa najstarszego ze strażników, Rytwalda, wypowiadane z obrzydzeniem - Aberhoff...
- Aberhoff leży w gorączce...- przerwał mu z naciskiem mężczyzna - ...to mnie przekazał dowództwo, nakazując słuchać mnie tak jak słuchaliście jego...
Nikt już nic nie mówił. Zacięte, chmurne twarze podwładnych mówiły mu wszystko. "Tchórz!" - krzyczały ich miny, ich oczy - "...kupczysz świętością, by wykpić się od śmierci, miast stanąć i oddać za nią życie, razem z nami...". Robiło mu się niedobrze, zachwiał się lekko. Nic nie rozumieją, walczył z myślami, nie wiedzą, czym czasami może być bycie dowódcą...Przymknął na moment oczy i ogarnął się. Gdy je otworzył, patrzył już tylko na Jaspera.

- Masz sztylet lub nóż? - zapytał cicho Tupik, gotów przekazać jej własny gdyby nie miała. - To nie na niego, chyba że przesadzi, ale na wypadek gdyby wam się nie udało.
- Coś w tym rodzaju. Mam - odszepnęła. - Powiedz Williamowi... Powiedz mu, że wrócę. Że nasza wyprawa się nie kończy.

- Wysłanniku! - ozwał się donośnie Jorund - Wiedz, że kapłanka uwierzyła w twe słowo. Biada ci, jeśli je złamiesz, bo teraz już nie tylko kara ludzka, ale boska nad tobą wisieć będzie. Zatem pojedzie Ona z tobą, a ty w bezpieczne miejsce ją wywieziesz i pomoc jak najrychlej sprowadzisz. Ja jednak nie ufam ci do końca, więc samej dziewczyny ci nie oddam. Każdy żołnierz jest mi tu na wagę złota, dlatego pojedzie z wami ten oto niziołek, Tupikiem zwany. To moja decyzja i cofać jej nie zamierzam.

Jasper patrzył na dziewczynę, serce biło mocno jak wtedy gdy pierwszy raz ją ujrzał. Zaufała mu, tak samo jak zaufał mu Markus. Jeśli jej nie odda wodzowi, sojusz zostanie zerwany a banda zabita przez zwierzoludzi. Oby tylko nikt nie przeżył – pomyślał jeździec. Czuł się źle, wizja nielojalności nie napawała go dobrym nastrojem. Jeszcze nigdy nikogo nie zdradził, a teraz musi wybrać ... albo oddać dziewczynę na pewną śmierć, albo przyjąć na siebie brzemię zdrajcy. Przeniósł wzrok na Jorunda, znowu bezczelnie uśmiechnął się gdy usłyszał o Niziole.

- Zrobimy tak … do Estorfu jest jakieś 12 mil, nocą raczej żadnego oddziału na trakcie nie spotkamy, musicie więc wytrzymać do tego czasu. Potrzeba mi czterech koni … najmocniejszych, najlepiej karych, po tarczy na plecy, bo na pewno będą strzelać za nami ... ekwipunek też moglibyście zwrócić ... broń dystansowa może się przydać. Poza tym trzeba nam jeszcze jednej rzeczy ... fortelu aby się stąd wyrwać. Przygotuj oddział konny, który będzie miarkował atak, tego pewnie się nie spodziewają, powinno to ściągnąć rozstawione w koło czujki. Pomyslą, że uwięziliście posłańca. My wyruszymy po was. Będziecie szarżować ale bez wdawania się w walkę. Kiedy będziecie już blisko ich pozycji zrobicie nawrót z powrotem do gospody. My w tym czasie powinniśmy wyrwać się już z okrążenia ... albo nam się uda ... albo wszyscy zginiemy. Chcesz wiedzieć gdzie jest Kurug-Raak ... powiem ci ... jest w wiosce, ale nie radzę tam jechać ... to pewna śmierć. Utrzymujcie pozycje, a potem barykadujcie się w piwnicach. Może przetrzymacie ... - wątpliwym tonem powiedział Jasper.

Po tych słowach zeskoczył z konia. Prowadzone za uzdę zwierze kroczyło za nim w kierunku barykady.

Jorund znikł na barykadzie, Jasper słyszał, że za ogrodzeniem wydaje jakieś rozkazy. Zaraz potem pojawił się na dole, przeciskając się z trudem przez szczelinę. Za jego plecami Jasper widział już jasną twarz Marietty oraz zarys niziołka. Jorund wyszedł rozglądając się czujnie dookoła, a potem stanął oko w oko z bandytą. Obnażony miecz kołysał się w jego dłoni.

- Mogę dać ci najwyżej dwa konie. - powiedział - Dobre, do Estorfu zdążą. Znajdą się kare. Dostaniesz też te tarcze i łuk z kołczanem. Paru konnych spróbuje utorować dla was drogę, to dobra myśl. Spieszmy się, za chwilę mogą już zaniepokojeni sami zacząć atak.

- Wezmę jeszcze luzaka, na którym przyjechałem.
Niezadowoleni, ale powolni rozkazom Jorunda strażnicy pospiesznie rozbierali w jednym miejscu stos skrzyń, aby mogły się tamtędy przecisnąć wierzchowce. Robiono to bardzo szybko, Marietta i Tupik wciąż stali jeszcze za plecami Jorunda, gdy na zewnątrz zaczęto wyprowadzać pod osłoną ciemności dwa luźne konie w asyście kilku konnych zbrojnych.
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Rhaina jest offline  
Stary 19-04-2010, 08:32   #123
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
DUM DUM. DUM DUM. DUM DUM.

Bębny we wsi na nowo zaczęły już swoją pieśń. Wódz, nie mogąc się zapewne doczekać wieści, postanawiał chyba właśnie rozwiązać sprawę po swojemu. Los bandy nie był wiadomy, ale można było się domyślać dalszego ciągu.

Wilga obserwował szybkie przygotowania do wyjazdu z wysokości, już z opuszczonym łukiem. Żałował, bardzo żałował, że nie dostał rozkazu strzału. Widział w twarzach swoich kolegów, że i im nie podobało się bardzo to, że bandyta odchodzi żywy, w dodatku z kapłanką. Strzelec miał swoje powody, by uważać, że każdego zbója warto było zabijać na miejscu, niż bawić się w ciąganie ich po gościńcach i sądy. Zwłaszcza takiego z bandy Edelbrandta, w której nie było ludzi bez brzemienia najcięższych grzechów. Wilga klął w myślach Jorunda, bo wiedział, że Zachariasz tak jak on sam już dawno wykończyłby bandziora. Klął, ale komendzie musiał być posłuszny.
- Odpowiesz jeszcze za to, skurwysynu...- mruknął do siebie gładząc z prawdziwą czułością lotki swych doskonale wyważonych strzał.

Na dole, przed bramą przyglądano się, jak Jasper w pośpiechu ale z niemałym znawstwem przygotowywał uprzęże tak, by jeden jeździec mógł kierować sprawnie trzema wierzchowcami. W słabym świetle troczył uzdy do siodła, sprawdzał sobie chyba tylko znane, porządnie wyglądające węzły. Wreszcie opuścił ręce i z zadowoleniem pokiwał głową. Gotowe, kuc też był już dowiązany do konia, na którym jeden ze strażników posadził Tupika.

Nie było już na co czekać, Jorund dał z barykady znak i paru jeźdźców, chronionych przez skórzane zbroje i spore tarcze ruszyło w mrok, rozpędzając powoli wierzchowce. Jasper odczekał chwilę i wypuścił się w odległości za nimi, dbając by przytroczone po bokach luzaki szły równo. Na jednym z nich końskiej grzywy kurczowo trzymał się niziołek, nerwowo zwracając uwagę na bandytę. Co prawda jeden koń byłby szybszy, ale dalej wolne rumaki mogły być na wagę złota. Gdzieś z tyłu dreptał szybko objuczony paroma pakunkami, wystraszony kuc Tupika... Jasper czuł nerwowe spięcie ciała siedzącej przed nim dziewczyny, droższej mu niż cokolwiek innego w życiu, czuł przyspieszone bicie jej serca. Przyspieszali, coraz prędzej, przed sobą słysząc już mocny tętent zbrojnych. Zaraz potem rozległ się ich okrzyk bojowy, zawtórowały mu od razu wściekłe ryki zwierzoludzi.
Dopadają do pierścienia otaczającego gospodę - pomyślał Jasper. Sam wcześniej wskazał im, gdzie był on nieco luźniejszy, pamiętał bowiem rozmieszczenie wartowników- jechał klepsydrę temu w stronę Starego Młyna. Obejrzał się jeszcze, solidne zabudowania słynnej gościnnej karczmy stawały się tylko malejącymi cieniami w mroku...



- Ty sukinsynu! - ryczał William, bezskutecznie próbując przedrzeć się na dziedziniec gospody przez kordon strażników, do Jorunda - Jak mogłeś pozwolić mu ją zabrać!!!
Dowódca obrócił się tylko półprofilem, obrzucając jednym spojrzeniem wyrywającego się młodzieńca.
- Powiedziałem: nie wypuszczać nikogo na dziedziniec - przygotowujemy się do obrony! - warknął do swoich ludzi - Jego też.
- Wypuść mnie! - charczał kuzyn Marietty - Nie daruję ci tego, słyszysz?!!! Chcę jechać za nimi!
Jorund odwrócił się i podszedł z mieczem w dłoni. Bębny waliły coraz mocniej, William widział zmęczoną twarz mężczyzny przez ręce przytrzymujących go, zastępujących drogę na zewnątrz strażników.
- Wyjście teraz to pewna śmierć. Ten człowiek wywiezie twoją kuzynkę daleko, ocali ją...- ciemne chmury na jego twarzy zdawały się przesłaniać wyraz twarzy - Jeśli się przebiją, będzie miała większe szanse niż tu. Tutaj...
William zamilkł na chwilę, przestając się szarpać, patrząc na coś co drgało w oczach Jorunda.
- Tutaj będzie trudniej...- dokończył po chwili wahania strażnik. Spojrzał mu prosto w oczy. - Więc jeśli chcesz jeszcze ją zobaczyć, weź broń do ręki i stań razem z innymi. Każdy miecz się liczy, każde ramię. Każda chwila, którą wytrzymamy przybliżać nas będzie do odsieczy, którą oni sprowadzą.
Wiliam dyszał ciężko, strażnicy trzymali go jeszcze, ale on już się nie rwał. Głęboko gdzieś wewnątrz swej czaszki trawił wypowiedziane przez Jorunda słowa...
- Zabrać go do środka! - przerwał milczenie dowódca - Niech wraca do drugiej linii obrony, do ostrzału frontu gospody. Zabezpieczyć wejście.
Zanim zamknęły się za nim drzwi strzegące wejścia na dziedziniec Starego Młyna, słyszał jeszcze z zewnątrz przybliżające się szybko wściekłe ryki nacierających z mroku potworów. Dłoń na przemian zaciskała się kurczowo na rękojeści miecza, to znów luzowała uchwyt. Z oczu Williama płynęły po mokrych od potu policzkach łzy...
- To ten dym...- wysyczał do siebie, przełykając ciężko ślinę - Wszędzie go jeszcze pełno...



Wściekły ryk bólu któregoś ze stworów przeciął powietrze, a zaraz po nim posypały się z mroku odgłosy szczęku oręża i walki, które nagle urwały się. Zaraz zostały one zastąpione przez wybijający się nad wszystko oszalały tętent koni, ale i ten wkrótce przyćmiły zbliżające się ze wszystkich stron gniewne porykiwania i nawoływania zwierzoludzi. Jasper przyspieszył, rozpędzając konie...Kierował się właściwie tylko słuchem, bo za gospodą rozpoczynał się nieprzebyty dla ludzkich oczu mrok, a wiezienie pochodni byłoby jak namalowanie na swoich plecach tarczy strzelniczej. Z bijącym sercem odgadywał z oddalającego się w lewo tętentu i zgiełku, że po pierwszym ataku na krąg kawalkada jeźdźców odbiła łukiem, ciągnąc za sobą część pogoni... Wyrwa w kręgu, jeśli powstała, mogła istnieć tylko przez krótki czas zamieszania po nagłym ataku konnych, wiedział to.
- Teraz albo nigdy! - mruknął i uderzył ostrogami, nadając kierunek, gdzie powinna się ona znajdować. Jeśli nie...
Zatrzęsło, konie puściły się pędem, Jasper rozpędzał je, trzymając rzemienie z obu stron, poczuł jak ręce Marietty trzymają go mocno, by nie zsunął się z wierzchowca, a może po prostu przywarła do niego, modląc się by wyszli z tej szaleńczej gonitwy żywi.
- W prawo! - syknął Tupik, z trudem utrzymując się na luzaku. On jedyny widział w ciemności dalej, ujrzał, że jadą prosto w pędzącą na ukos grupę zwierzoludzi - Bardziej w prawo, tam jest luźniej! Na bogów, w prawooo!!!
Jasper nie myślał, po prostu odbił. Parsknięcie rozpędzonych koni było jedynym dźwiękiem, gdy zmieniali nagle kierunek...Tupik w ostatniej chwili przytrzymał się grzywy, próbując obejrzeć się za siebie, gdzie słyszał coraz bardziej rozpaczliwe odgłosy pędzącego Skały...Marietta zamknęła oczy...
Znów nabierali prędkości, pędząc przez mrok, a dookoła rozlegały się grube ryki i bieganina...
- Teraz, szybciej! Już nas dostrzegli!!! - krzyknął wpatrzony w ciemność niziołek. Jasper zdał sobie sprawę, że nieoczekiwanie chyba tylko dzięki oczom halflinga mają jednak szansę. Wszelkie myśli o rewanżu musiały poczekać, bo okazywało się, że w ogólnym podekscytowaniu nikt nie pomyślał o tym, że jeźdźcom trudno będzie uciekać w prawie absolutnej ciemności. Niziołek okazywał się teraz bezcenny. Jasper znowu uderzył ostrogami, a konie zarżały, pędząc równo obok siebie...Z trudnością utrzymywał w rękach szarpiące się rzemienie. Pęd rozwiewał im włosy, siekał twarze. Kamień pulsował jak szalony. Wszystko zostawało za nimi, Marietta otworzyła na moment oczy i gdzieś niedaleko dostrzegła nikłe refleksy bladego księżycowego światła na wodzie...Byli blisko rzeki, jej szum zaczął zagłuszać ryki chaośników...Z tyłu, za nimi świsnęły jakieś strzały...Zakołysało, gdy jedna z nich z huknięciem wbiła się w wiezioną na plecach tarczę.
- Tędy! - wrzasnął Tupik, a Jasper pociągnął lejce obrzucając spojrzeniem jego wyciągniętą dłoń...- Tam jest tylko jeden! Tak, pędem!!!
Byli rozpędzeni już do granic możliwości, w takim szyku z luzakami, kopyta rwały grań, błoto bryzgało na boki...Za plecami wściekłe ryki nasilały się, któreś z potworów ruszyły ich śladem, pędząc na swych potężnych dolnych kończynach. Chmury przepłynęły tymczasem lekko, odsłaniając powoli kawałek księżyca, i teraz Marietta z Tupikiem dostrzegli w bladej poświacie otwartą przestrzeń, gdzie stał na wpół widoczny chaośnik o mordzie wielkiego, trzyokiego zmutowanego psa, dzierżący w nienaturalnie wielkich dłoniach ogromny topór...Dostrzegł ich w ostatniej chwili...Jasper przycisnął się do boku konia, za późno było już na manewry, musieli przemknąć obok niego, próbować stratować... Marietta przycisnęła się do niego, jakby byli jednym ciałem...
Za ich plecami, zbliżający się każdym mgnieniem warkot urwał się nagle, a zamiast niego noc rozciął nagle rozpaczliwy wizg rozrywanego na strzępy zwierzęcia...Gruby rzemień, którym przywiązany był kuc, zatańczył w powietrzu, przerwany w połowie.
- Nieee!!!- krzyknął Tupik, odwracając się w połowie, ale nie mógł nic zrobić, przyciśnięty pędem do końskiego grzbietu, ryczał tylko, a jego głos zostawał szybko daleko za nimi:
- Skałaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa...
Z łomotem przelecieli koło zwierzoludzia, który odskoczył ratując się przed tratowaniem, potem Jasper już nie widział tego co się dzieje, ale usłyszeli dobrze okropne rżenie kolejnego zwierzęcia i rzemień w jednej ręce bandyty szarpnął, w ostatniej dosłownie chwili zbój zdołał wypuścić z dłoni więź łączącą go z jednym z luzaków, uderzonym w nogi toporem...
- Przebiliśmy się! Hiyaaaaa!!!! - krzyknął Jasper, nie zwalniając pędu... Już tylko jeden luzak był przytroczony do ich konia, ten na którym zgrzytał bezsilnie zębami niziołek, któremu pęd powietrza nie pozwalał nawet na płynięcie cisnących się do oczu łez...Tupik nie nadawał już kierunku. Nie był w stanie. Jasper pędził po prostu przed siebie. Gnali jak szaleni prosto w mrok, w otwartą i płaską przestrzeń, przesadzając czasami jakieś chaszcze, pozostawiając gdzieś daleko za sobą szum rzeki i coraz bardziej cichnące ryki goniących ich potworów oraz niosące się z oddali odgłosy rozpoczynającej się kolejnej bitwy o Stary Młyn. Czy ktoś ich gonił? Nie wiedzieli. Byle dalej, potem będzie czas na wybieranie drogi. W miarę jak pędzili, kamień na szyi Marietty coraz bardziej się uspokajał, aż wreszcie spoczął nieruchomo na jej piersi, nadal rozpalony i dający ciepło...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 19-04-2010, 19:08   #124
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
W końcu ruszyli, Tupik z mieszanymi uczuciami, z jednej strony ciężko mu było zostawiać ludzi, którzy z pewnością będą potrzebować medyka, z drugiej strony, w pułapce dusił się niczym żywcem wrzucony do pieca. A młyn z karczmą były w tej chwili pułapką... Szansa na wyrwanie się była zaś zbyt obiecująca. Poza tym nie chciał zostawiać akolitki na pastwę zbira...
Ruszyli , Tupik dość szybko zorientował się, że jako jedyny widzi i to na dość sporą odległość. Przebijali się, z nie małym trudem, ale jednak. I gdy już byli tak blisko wyrwania się z okrutnej pętli chośników, jeden z nich zamordował Skałę.

- Nieeee !!! Wyrwało się żałośnie z ust Tupika, nie zwalniał, nie oglądał się nawet za siebie, aby nie widzieć cierpienia zwierzęcia. Nie chciał by widok mordowanego kuca prześladował go do końca dni, na tą chwilę wystarczyło mu , że słyszał przeraźliwe rżenie, które co jakiś czas wracało do halflinga. Mimo, że nie miał już prawa słyszeć konającego kuca...

W końcu odjechali dość daleko, na tyle, by hamowany dotąd przez wiatr strumień łez znalazł swoje ujście. Halfling jechał na koniu osłupiały i pogrążony w rozpaczy. " Mogłem go zostawić w karczmie... może tam by się uchronił?" - dręczył sam siebie w drodze obwiniając o doprowadzenie do śmierci Skały... " Przeze mnie zginął i strzelec... gdybym wcześniej przywiązał linę..." - ciąg ponurych myśli zdawał się nie mieć końca. jedynie iskierka świadomości, że wciąż ma do wykonania bardzo ważne zadanie, utrzymywała go w pionie i nie pozwalała na to by się zatrzymał czy totalnie rozkleił. W jakimś sensie stał się nawet bardziej zawzięty w swym zadaniu. Musiał przecież pomścić śmierć Skały...
Chciał choć pobieżnie określić własne położenie, prawidłowy kierunek był sprawą bezcenną w sprowadzeniu pomocy. Do tej pory mile wspominał wykłady dawane mu przez zielarza. Skubaniec studiował kilka lat, jednak nie stać go było na ukończenie studiów a w starszym wieku już nieśpieszno mu było do ponownej nauki. Zielarz przekazał mu wiedzę nie tylko o ziołach. Tupik podróżnik, przez praktykę pogłębiał swą wiedzę i mimo, że nie pamiętał nazw wszystkich konstelacji, to jednak potrafił już rozpoznać wiele z nich, a nawet określać własne położenie. Oczywiście bez przyrządów było ono jedynie przybliżone, ale pozwalało przynajmniej obrać właściwy kierunek.

Niestety deszczyk raczej uniemożliwiał normalną obserwacje gwiazd. Tupik ponuro trzymał się za Jasprem z Mariettą, choć czasami trzymał się też z boku, gdy ciemność przeszkadzała w szybszej podróży. O galopie należało oczywiście zapomnieć inaczej konie by padły.
 

Ostatnio edytowane przez Eliasz : 19-04-2010 o 22:56.
Eliasz jest offline  
Stary 22-04-2010, 11:31   #125
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Ciemność i wiatr, ciemność i mgiełka padającego deszczu, ciemność i szum rzeki po lewej ręce. Ciemność i rozpacz Nizioła, ciemność i strach Marietty, ciemność i on, który to wszystko rozpoczął.

Szum rzeki nadawał kierunek szaleńczego galopu. Gdzieś tam w dali powinna być ściana lasu, a przed nią droga, ta droga … jedyna … do Estorfu. Ta sama, którą mieli podążyć następnego dnia, ten sam las, te same drzewa świadkowie tego i wielu innych wydarzeń. Wszystko wokoło poza jeźdźcami wydawało się być takie samo. Wydarzenia ostatnich dwóch dni zmieniły ich na zawsze. Jak zupełnie inaczej potoczyły by się wydarzenia gdyby Tupik nie wsiadł feralnego dnia do karocy, gdyby Marietta wyjechała dzień później … czy gdyby Jasper w czasie napadu nie kręcił się koło karocy a pojechał sprawdzić kto odliczał za wzgórzem. Zbieg tych kilku małych wydawałoby się zdarzeń połączył ich właśnie teraz w tym jedynym dla nich mgnieniu życia gdy utuleni przez noc, pędem końskich kopyt podążali sprowadzić pomoc. Gdzieś z tyłu każdy z nich pozostawił kogoś bliskiego. Marietta kuzyna, Tupik swego wiernego przyjaciela a Jasper swoją kompanię … Kune, małomównego Dietera, Gangrene i wielu innych oraz tego, który był dla nich niczym ojciec … Markusa. Przecież to jemu zawdzięczał życie. Co teraz mogło się z nim dziać. Ali zawsze miał plan, nawet wydawałoby się z beznadziejnej sytuacji wychodził cało. - Oby tym razem mu się nie udało … albo już jest po mnie – przemknęło przez myśl Jaspera.

Jasper sfolgował kiedy konie zaczęły toczyć pianę a ich skóra była mokra od potu. Pierwszy raz obejrzał się za siebie. Poza Niziołkiem z zapłakaną twarzą uczepionym do czarnej końskiej grzywy niewiele zobaczył. W tarczy na plecach tkwiła strzała, na szczęście nie przeszła na wylot, gdyby łucznik stał bliżej z całą pewnością przebiłaby pancerz. Nie czas było jednak na jej wyciąganie. Jasper całą uwagę skupiał na prowadzeniu wierzchowca. Gdy konie przeszły do kłusa mógł przynajmniej śledzić drogę jaką pokonują, omijać większe wyrwy i krzaczory. Po około klepsydrze od ucieczki ze Starego Młyna, kiedy odgłos rzeki pozostał dawno w tyle zupełnie niespodziewanie jeźdźcy wypadli na ścianę lasu. Jasper wbijając ostrogi w boki konia jednocześnie mocną szarpiąc za uzdę dosłownie w miejscu posadził wierzchowca, który z głośnym rżeniem przysiadł na zadzie. Luzak, któremu gwałtownie skróciło się wiązadło wierzgając wpadł w zarośla. Krótki postronek spowodował, że gwałtownie obrócił się wokół osi wyznaczonej siodłem Jaspera. Tupikiem mocno szarpnęło, wyrzucony z siodła obiema rękami kurczowo trzymając się grzywy wylądował na końskiej szyi, głową do dołu. Wierzgając krótkimi nogami próbował z powrotem wgramolić się na wierzchowca.

- Jesteśmy na trakcie do Estorfu – po raz pierwszy ozwał się Jasper. Mówił cicho, ale jego głos był pewny. Nie były mu straszne nocne eskapady. W tej sytuacji liczył, że nie napotkają zwierzoludzi po drodze. Wszystkie z okolicy skrzyknięte przez Kurug-Raaka powinny teraz w okolicach gospody. Banda Alego zupełnie rozbita a innych na tym trakcie nie było, przynajmniej dopóki Markus dbał o swoje interesy nie pozwalał zbójować obcym na swoim terenie.
- Do Estorfu powinniśmy dotrzeć bez przeszkód. Kwestia czasu jaki nam to zajmie … dodając 2 pacierze na zebranie oddziału oraz czas jaki zajęła nam podróż. Myślę, że wcześniej niż na południe nikt nie dotrze z odsieczą do Starego Młyna … wątpię też czy wytrzymają tak długo. Jest wojna, są ofiary … takie życie. Chyba, że spotkamy jakiś oddział w którejś z mijanych wsi … szczerze wątpię, bo jeśli w ogóle jakowy będzie … to na pewno nie tak liczny żeby dał radę bestiom. Bestie … nie zapominajmy o nich te szczwane psy mogą wytropić nas węchem. Mamy przewagę, ale nie wykluczone, że kilka podążyło naszym tropem, oby deszcz zatarł nasze ślady … - Jasper mówił nadzwyczaj rzeczowo, pewnym siebie głosem jakby wydawał komendy, zupełnie niepotrzebne … ale w takiej chwili coś trzeba było powiedzieć. Przesunął dłonią po miękkich, lekko zroszonych włosach dziewczyny, pochylił głowę i ozwał się szeptem wprost do jej ucha:

- Nie lękaj się Marietto, dotrzemy do Estorfu i sprowadzimy pomoc … obiecuję.

Obrócił konia, kątem oka zerknął na luzaka i siedzącą na grzbiecie małą postać Tupika. W ciemności nie zobaczył jego twarzy.
Może siedzi tyłem – pomyślał. - Sobaka z nim tańcowała, niech się cieszy, że nie został w gospodzie.
Dając znaki w boki konia skierował go wprost pomiędzy widoczną nawet w nocy ciągnącą się wśród drzew wstążkę traktu.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 22-04-2010, 20:46   #126
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Marietta dotknęła Kamienia Świtu. Był ciepły i nieruchomy - teraz. Bo gdy wsiadali na koń na dziedzińcu Młyna, zaczął pulsować; i, gdy zbliżali się do pierścienia oblegających, stawał się coraz gorętszy i gorętszy, i pulsował coraz mocniej i szybciej, i gdy przedzierali się między zwierzoludźmi - podczas tej szalonej galopady tłukł się niemal tak szybko jak jej serce, i parzył jak małe słońce.
Ale nie oparzył jej. Skóra była zdrowa i gładka. A teraz, gdy niebezpieczeństwo było za nimi, spoczął nieruchomo i uspokoił się, a wraz z nim jej serce i oddech - choć nadal wyczuwała płynącą od Kamienia, jak każdej nocy niemal do samego świtu, moc - i musiała stanąć twarzą w twarz z faktem, że spora część sensacji, jakie odczuwała podczas jazdy, wcale nie miała źródła w klejnocie.
Czuła się dziwnie lekko i słabo, jakby brzuch i płuca wypełniła jej słodka mgła. A z każdego kawałka ciała, którym dotykała Jaspera, płynął nieznany dreszcz. To nie miało nic a nic wspólnego z Kamieniem.

O Sigmarze, pomyślała. Co się dzieje? Dopomóż mi... - modlitwę przerwało nagłe szarpnięcie, gdy Jasper wstrzymał konia. Podczas gdy podsumowywał sytuację, jakoś odzyskała równowagę umysłu. Wspomnienie Williama, czekającego na odsiecz, niemało się do tego przyczyniło. Przyszło jej na myśl, że powinna przesiąść się na innego konia, skoro już nie grozi im pościg. I w tej chwili poczuła bardziej niż usłyszała szept Jaspera:
- Nie lękaj się Marietto, dotrzemy do Estorfu i sprowadzimy pomoc … obiecuję.

- Dziękuję - wyszeptała i przytuliła się doń miękko i ufnie. Minęła długa, długa chwila, nim oderwała się od jego piersi i powiedziała niechętnie:
- Powinnam się przesiąść na luzaka, by odciążyć tego konia. Zaraz zacznie jaśnieć...

I choć wciąż było ciemno jak oko wykol, wiedziała, że mówi prawdę. Nocna moc Kamienia Świtu - delikatna i promieniująca - doszła do apogeum. Z doświadczenia wiedziała, że za chwilę moc ta rozwieje się, a wówczas w ciągu kilku uderzeń serca czerń zmieni się w szarość, z szarości zaczną się z wolna wyłaniać barwy - i na wschodzie nieba pojawi się jutrzenka. A tymczasem z boku szumiała rzeka, wiatr szeptał liśćmi drzew, a gdzieś daleko przed nimi zaczął śpiewać, ledwo słyszalny przez odległość, pierwszy ptak.
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.

Ostatnio edytowane przez Rhaina : 22-04-2010 o 20:57.
Rhaina jest offline  
Stary 23-04-2010, 13:54   #127
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Szeroka, jedna z niewielu prawdziwych porządnych dróg w Hochlandzie zaczynała powoli wyłaniać się z mroku, wcześniej właściwie nie widać było różnicy między nią a nieużytkami. Porządna nie znaczyło to tutaj równa, ubity trakt był poznaczony niezliczonymi bruzdami powstałymi kołami wozów, kopytami koni i butami podróżników. Jasper z niepokojem obserwował pozornie niewinny deszczyk. O tej porze roku, w tej prowincji początek deszczowej pory najczęściej znaczył całkowicie nieprzejezdne drogi, nawet te główne, kiedy to liczne na tych ziemiach strumienie i rzeczki występowały z brzegów. Jakby dla potwierdzenia tej groźby, zza otaczających ich wszędzie wielkich drzewisk słychać było nasilające się szemranie rozlicznych wód, co jakiś czas przecinających główny trakt do spółki z korzeniami. Rzeka też huczała złowrogo z oddali. Z drugiej strony, nawet tak niewielki deszcz zamazywał ich ślady i utrudniał potworom ewentualną pogoń. Z wolna i ten deszczyk zaczął jednak zanikać.

Czerń zmieniała się w szarość. Z szarości zaczęły się z wolna wyłaniać barwy. Choć horyzont niknął za ścianą nieprzebytego boru, gdzieś w szczelinach między konarami, a potem wysoko nad nimi jutrzenka zaczęła barwić wszystko niesamowitymi kolorami. Kamień spokojnie milczał na piersiach Marietty, która ostrożnie, z małą wprawą prowadziła z końskiego grzbietu swojego wierzchowca - tego samego na którym nadal jechał niziołek, z wiadomych względów nie mogący robić tego samego samodzielnie.
Młodym nie w smak było się rozdzielać, choć żadne z nich jeszcze nie wypowiedziało do tej pory gorących słów cisnących się im na usta. Jednak rozsądek nakazywał oszczędzanie koni, a i tak taka bliskość była dla obydwu niesamowita i czarowna. Tupik kątem oka widział ich gorejące spojrzenia, rzucane ku sobie z koni niemal co chwila. Mimo to trójka podróżników była ogólnie osowiała, oprócz gromadzącego się wewnątrz bólu, obaw, wyrzutów teraz do głosu dochodziło po prostu zmęczenie. Przedtem trzymane pod powierzchnią przez nie dające wytchnienia zdarzenia, teraz przy monotonnym kołysaniu w siodłach snujących się powoli umęczonych już wierzchowców wychodziło na wierzch, mącąc myśli, sklejając powieki, przesyłając natarczywe wołania o kąt do spania i ciepło. Nawet nawykły do trudów banita to odczuwał, psie żarcie jakim go ostatnio raczono jako więźnia nie poprawiało tej sytuacji. Nie mówili wiele, raczej łapał ich w swoje szpony graniczący z otępieniem płytki sen.

W takiej atmosferze wjechali w dzień, szary, z czającym się gdzieś wysoko w chmurach deszczem. Przez długi jeszcze czas niezmienny krajobraz leśnego korytarza nie przynosił żadnych rewelacji, ot, zwykłe staroświatowemu podróżnikowi odludzie gdzie nie napotykałeś śladów ludzkiej bytności. Dopiero długo po świcie dostrzegli pierwszych ludzi, byli to raczej jedynie miejscowi wieśniacy, krzątający się przy odnóżach dróżek prowadzących pewnie do jakichś siół. Nie mogli raczej przydać się do sprowadzenia pomocy, a i tak najczęściej niczym dzikie zwierzęta czmyhali między drzewa widząc konnych, a najpewniej uzbrojonego bandytę. Potem tylko słyszeli dalekie walenie siekier gdzieś z głębi lasu, no i jeszcze minęli jeden bardzo rozklekotany, jadący w przeciwną stronę drabiniasty wóz wyładowany jakąś śmierdzącą, skisłą chyba żywnością. Jego umorusany woźnica był na tyle przerażony zagadującymi go podróżnymi, że gadał jak pozbawiony rozumu, obserwując cały czas Jaspera, a uwolniony z radością ruszył w dalszą drogę, nie zważając na przestrogi. To by było na tyle jeśli chodzi o żywe stworzenia, no, może za wyjątkiem niewidocznych, ale śpiewających od czasu do czasu ptaków.

Byli już głodni, bardzo głodni. Przyzwyczajony do regularnych posiłków zwłaszcza brzuch niziołka głośno przerywał leśną ciszę burczeniem. W miejscu, w którym droga gubiła gdzieś prawy brzeg, rozciągając się w sporą polanę - która po bliższych oględzinach wskazywała na to, że w czasach wody zamieniała się pewnikiem w bagienko, było małe rozwidlenie - od głównego traktu wyrąbana w lesie dróżka wiodła do prześwitującego między drzewami jakiegoś kolejnego otwartego obszaru. To tutaj Jasper nagle zjechał powoli na pobocze i zatrzymał mały kondukt. Otaczał ich szum lasu, od szarego nieba wiało coraz bardziej chłodnymi podmuchami. Gdzieś daleko zaszeleściły zarośla. Mimo to zapach był przyjemny, wiosenne ożywienie świata roślinnego promieniowało świeżymi, ożywczymi woniami. Głodne, zmęczone konie z wdzięcznością przebierały w miejscu nogami, radując się odpoczynkiem.
Mężczyzna zeskoczył sprawnie z wierzchowca i rozejrzał się, przeciągając się mocno. Potarł dłonią zmęczone oczy.
- Tam...- pokazał odnogę drogi - Jest niewielka przydrożna karczemka z popasem. Potrzebujemy jedzenia. Dla nas, i dla koni.

Marietta popatrzyła na niego. Obrzuciła spojrzeniem strzałę utkwioną w tarczy, strzałę, którą właśnie wyjmował, napinając z wysiłkiem mięśnie. Nagle zdała sobie sprawę, z tego w jakiej właściwie sytuacji jest Jasper. Nic dziwnego, że nie pcha się tam pierwszy. Znany pewnie w okolicy jako bandyta ryzykuje nawet pokazując się w przydrożnej dziurze jak ta tutaj. Co dopiero wjazd do Estorfu... Chciał ją tam zawieść, a przecie dla wyjętego spod prawa banity wejście do każdego miasteczka to wejście w paszczę lwa, wycieczka która w każdej chwili, gdy rozpozna go byle kto, może kosztować go życie! Zrozumiała, że uciekłszy jednej strasznej śmierci, teraz Jasper dobrowolnie, dla Marietty, dla jej sprawy pcha się ponownie w objęcia kostuchy. To jej własna droga wiodła do Estorfu. Nie jego. Przecież nawet jazda na głównej drodze może, a wkrótce na pewno będzie oznaczać spotkanie niejednego patrolu. A co właściwie wtedy zrobiłby niziołek?
Spojrzała na Tupika, ale z tej pozycji nie widziała jego twarzy. Pomyślała, że może to on powinien pójść tam przodem, załatwić wszystko tak by nie narażać tego ukochanego mężczyzny, który stał teraz z obliczem umordowanym, ale nieulękłym. I natchnionym, gdy patrzył prosto w jej oczy.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline  
Stary 25-04-2010, 17:34   #128
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Pogoda mimo wszystko im sprzyjała. Deszcz rozmiękczył trakt ale pozacierał także ich ślady. Obecnie wytropienie ich przez bestie było wręcz niemożliwe.
Zatrzymali się po raz pierwszy. Tym razem to świt odnalazł ich. Zmęczonych, milczących, utrudzonych ostatnimi wydarzeniami. Kto inny nie byłby wstanie nieść okropieństw niedawnych dni na barkach. Oni musieli. Musieli podążać dalej prowadzeni przez los. O jakiś pacierz drogi w bok znajdowała się gospoda. Z jednej strony nie mogli pozwolić sobie na niepotrzebną stratę czasu, z drugiej nie wyposażeni w prowiant oraz paszę dla koni nie byli wstanie zdążyć do Estorfu. Sumienie kazało też ostrzec ludzi o niebezpieczeństwie. Była też szansa, jedna na sto, że w gospodzie zatrzymał się oddział strażników dróg.
Jasper zastanawiał się nad swoją sytuacją. Jeśli ktoś go rozpozna w gospodzie rozpocznie się żmudny proces wyjaśniania, a i tak mało kto da wiary, że mówią prawdę. Całkiem prawdopodobnym było także, że ktoś zobaczywszy, że jest sam, łakomy na kilka sztuk złota, postanowi go schwytać. Zresztą pewnie ten gadatliwy Nizioł zacznie paplać na prawo i lewo, pogrążając ich jeszcze bardziej. Przeanalizowawszy na prędce wszystkie za i przeciw Jasper podjął decyzję oznajmiając ją wszystkim:

- Musimy zaopatrzyć się w prowiant na drogę i paszę dla koni. Niedaleko jest gospoda gdzie powinniśmy wszystko dostać. Wszyscy tam nie pojedziemy. Ja ukryję konia i będę w pobliżu gospody. Tupik z Mariettą pojadą na jednym koniu i kupią co trzeba, tylko szybko bez targowania się … - Jasper spojrzał na Niziołka. - Nie czas na to. Nim minie pacierz będziecie z powrotem. Nie szukajcie mnie to ja was odnajdę. Jedźcie prosto do traktu, ja będę z boku, w lesie … sprawdzę czy nikt nie ruszył naszym śladem i was dogonię. – Podszedł do Marietty, dotknął dłonią jej głowy, pogładził po długich słomianych włosach.
– Nie lękaj się, będę na zewnątrz, nic ci nie będzie grozić. - Po tych słowach lewą dłonią uniósł podbródek dziewczyny, schylił głowę i najdelikatniej jak potrafił pocałował ją w usta. Nim zdążyła zareagować pochwycił ją mocno uniósł do góry i posadził w siodle. Jego zmęczone oczy błyszczały a twarz pokraśniała od uśmiechu. Potem podrzucił Niziołka. Przy tym ruchu Jasper źle przeliczył siłę do ciężaru przez co o włos, gdyby Tupik nie zdążył chwycić się grzywy z pewnością znalazłby się po drugiej stronie konia. Jasper z trudem odwracając wzrok od Marietty z rozmachem wskoczył na swego wierzchowca.

- W drogę … gdy będziem blisko gospody pojedziecie przodem a ja podążę lasem.

Ruszyli. Odnoga biegnąca do gospody była znacznie węższa niż trakt. Konie podążały blisko siebie, miejscami Jasper odjeżdżał do przodu aby zrobić miejsce wierzchowcowi Marietty i Tupika. Gdy ścieżka rozszerzyła się nieco, w miejscu gdzie błoto ustępowało miejsca mokremu piaskowi dało się zauważyć koleiny wyżłobione przez wozy. Znaczyło to, że są już blisko gospody. Zwierzęta również zwietrzyły dym z paleniska bo zaczęły charakterystycznie parskać. Jasper zatrzymał swego konia. Zwinnie zeskoczył z siodła, rzucił spojrzenie dziewczynie i cicho wraz z prowadzonym wierzchowcem skierował się w zarośla. Szedł wzdłuż ścieżki prowadząc za sobą konia. Gdy jego oczom ukazały się zabudowania gospody przywiązał zwierzę do drzewa, sięgnął po przytroczony łuk i dalej podążył sam. Wypatrując dobrego miejsca do obserwowania zauważył jak Marietta z Tupikiem zbliżają się go gospody.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 26-04-2010, 21:14   #129
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Karczma. Odkąd usłyszał to słowo od Jaspra, nie przestawał o niej myśleć, ani o jedzeniu jakie tam na niego czekało, ani o noclegu, jakiego domagało się jego zmęczone ciało. Strach i otępienie zostało skutecznie zagłuszone burczeniem brzucha. Oto odzywał się kolejny instynkt halflinga, nie wyobrażający sobie przetrwania bez regularnych posiłków...
"Wreszcie cywilizacja" - pomyślał zgadzając się na plan, zdobycia pożywienia, zamierzał też ostrzec ludzi przed niebezpieczeństwem. Może nawet uzyskać darmową pomoc, choć do takowej zmuszony nie był. Miał przy sobie sporo pieniędzy, tak radośnie zdobytej wieczorem w karczmie. Ponuro pomyślał, że tym w karczmie mogą już się nie przydać...

- Chaos , chaos w gospodzie z młynem. - halfling rzekł głośno w progu na wejściu. Nie krzyczał, nie tylko dlatego, że nie miał sił, odkąd tony łez i smarków zachlapały całe jego gardło. Nie krzyczał, gdyż dodatkowa panika nikomu nie była potrzebna. Wygląd zmizerowanego i zmęczonego halflinga dopowiadał wiele, podkrążone oczy, krew na ubraniu, na szczęście nie jego, ale któż to mógł wiedzieć... i ten przybity wzrok, gdy na dźwięk własnych słów wspomniał raz jeszcze Skałę, dławiąc ostatkiem sił napływające łzy w zarodku.

Spojrzał na karczmarza dodając.
- Zabezpieczcie karczmę a najlepiej schrońcie się dalej, w mieście. Jeśli możesz nam pomóc, gdyż niesiemy wieść do miasta z prośbą o pomoc, to pomóż. Potrzebujemy jedzenia dla siebie i koni, lampę i z dwa litry nafty, oraz kilka pustych buteleczek, na wypadek gdyby chaośnicy nas dopadli. To zwierzoludzie, więc szybcy są, ale na szczęście Sigmar najwyraźniej był z nami.
Jeśli nie chcesz pomóc z dobroci serca, zapłacę
- halfling spojrzał się jednak wymownie, niejako dając do zrozumienia, że wstyd byłoby żądać zapłaty w takiej chwili... I to po tym jak dostarczył wiadomość o randze "życia lub śmierci".

Po części musiał też zająć czymś karczmarza, aby ten nie dociekał jakim sposobem halfling i kobieta zdołali uciec chaosowi... no ale któż śmiał podważać wstawiennictwo Sigmara... i to w obecności kapłanki...

Halfling zmienił podejście do Jaspra, nie potwierdziły się jego obawy o udaniu się do herszta banitów, nie poderżnął mu gardła do tej pory, opiekował się kapłanką... Co prawda omal nie złamał mu karku rzutem na konia, aczkolwiek halfling przyjął to za karę wymierzoną za jego wcześniejsze wybryki... Po prawdzie w karczmie sporo miał jeszcze żalu i złości na niedawny napad i groźby, aczkolwiek wspólne przeżycia i wyrwanie się z pętli chaosu zrobiły swoje. Tupik wiedział, że przy niesprzyjających okolicznościach być może i jemu przyszłoby podróżować z najgorszymi mętami tego świata. Widząc drugą część natury Jaspra niemal był pewny, że tak mógł skończyć i on. " Może nie jest za późno, by ten człowiek się nawrócił?..." - zastanawiał się złodziejaszek...
 
Eliasz jest offline  
Stary 28-04-2010, 09:43   #130
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Leśna gospoda nie należała z pewnością do najokazalszych przedstawicieli swojego rodzaju. Duży toporny barak, zbudowany niemal w całości z drewna, był wykonany co prawda solidnie ale bez finezji. Dach przypominał bardziej krycie szałasu niż porządnego budynku, przez co wewnątrz wiechcie i gałęzie czasem sypały się biesiadnikom prosto do piwa. Inna sprawa, że funkcje ochronne przed deszczem sprawowały bardziej splatające się wysoko, wysoko nad karczmą konary wielkich, otaczających przybytek drzew. Gospoda bardziej przypominała zagubioną pośród lasu chatę, w urokliwy dość sposób schowaną pod nieprzepuszczającą wiele światła czapą olbrzymiego boru. Budynek posadowiono pośrodku polany, którą najwyraźniej wysypano piachem pomieszanym ze żwirem - stanowiło to pewną szansę na to, by przybywające tu krętą dróżką wozy nie ugrzęzły w błocie.
Wozów nie było wiele, bo szanujący się kupcy zdecydowanie częściej odwiedzali znajdujące się wcale niedaleko porządne gospody kompanii przewozowych niż zagubioną dość daleko od głównego traktu dziuplę - w takich miejscach raczej spotykało się pracujących przy wyrębie drwali czy myśliwych. Takie woleli również różnej maści banici i szemrani podróżnicy. Na nierównym placu przed chatą zresztą ustawione były na stałe żerdzie do oprawiania skór, stanowiące często od razu formę prowizorycznych straganów dla wędrownych handlarzy. Dziś tylko jeden osobnik, zarośnięty jak nieboskie stworzenie, sam ubrany prawie wyłącznie w futra, łącznie z zastępującymi buty okręcającymi stopy skórami pracował nad roztaczającym jeszcze świeży zapach krwi, rozwieszonym truchłem sarny. Myśliwiec z uwagą traktował rozwieszone, rozprute zwierzę wielkim nożem zaopatrzonym w widoczne z daleka zębiska. Poza nim nie było widać w okolicy nikogo, ale z komina zabudowań szedł dym.
Wydawało się, że zajęty pracą nie dostrzegał nawet powoli jadącego, zmęczonego wierzchowca. Z jego grzbietu, drżąca nieco od dotkliwego dość chłodu dnia Marietta i uważny, choć nadal wstrząśnięty ostatnimi wydarzeniami Tupik obserwowali wyłaniający się spośród leśnej gęstwy obraz. Dziewczyna obejrzała się, ale Jaspera nie było już widać, jak okiem sięgnąć były tylko potężne drzewa, daleki szum leśnych strumieni. Dżdżysty dzień, nieco zapierający dech ciężkim, choć rześkim powietrzem sprawiał, że jeszcze bardziej marzył się długi sen. Do nozdrzy podróżnych doszedł niewyraźny swąd dymu, ale też napływający od półotwartych drzwi zapach strawy. Tu ptaków niemal nie było słychać, w porównaniu z traktem. Między pniami widać było gdzieniegdzie grząski, zdradliwy zapewne podmokły już nieco teren. Na liściach lśniły krople wody...Niemal idealną ciszę rozcinały tylko nieciekawe dla uszu, choć ciche, odgłosy oprawiania sarny przez samotnego mężczyznę przed budynkiem, a także jego fałszywe pogwizdywanie.

Widział przez liście, jak koń powoli zbliża się do gospody. Obserwował uważnie człowieka z nożem, tamten wciąż nie odwracał się. Musiał już słyszeć w tej pięknej ciszy ciche parskanie zmordowanego wierchowca, a może tak bardzo zajął się robotą i gwizdaniem, że zapomniał o świecie. Jasper, posadowiony wśród listowia na rozgałęzieniu grubych pni ściskał doskonale wyprofilowany hochlandzki łuk i w bezruchu obserwował rozwój wydarzeń.

- Chaos , chaos w gospodzie z młynem! -- wypalił już od progu Tupik. Dopiero potem rozejrzał się.
Nie było to z pewnością to, co miał w głowie marząc o karczmie, gdy po raz pierwszy wspomniał o niej Jasper. Jednak już z wyglądu zewnętrznego budynku i podejrzanej mordy myśliwego miał obawy, że standard karczmy nie zaskoczy ich mile.
Wewnątrz karczmy rzeczywiście nie znaleźli niespodzianek. Wnętrze nie zaskoczyło wystrojem, wręcz przeciwnie, mogło podobać się chyba tylko tym dwu pijanym w sztok drwalom, chrapiącym na jednym z paru brudnych i krzywych stołów. Śmierdziało podłym piwem, szczynami i świeżo oprawionymi skórami. O porannej porze zatęchła, przypominająca chlew sala świeciła pustkami. Klientela więc nie zaskakiwała, nie zaskakiwał też w tym miejscu właściciel, przypominający bardziej zwierzę niż człowieka. Zwalisty mężczyzna obrzucił spojrzeniem niecodziennych jak na jego przybytek gości, ale postanowił nie wyrażać swojego zdziwienia.
Czyż nie strwożyła go wieść o chaosie? - pomyślał Tupik.
- Wiemy, wiemy...- burknął jednak oberżysta, aż odbiło mu się podle piwskiem - Nie dżyj się tak, łeb mi pęka.
- Chaos, człowieku! - zdziwił się niziołek postawą tamtego.
Zmrużył oczy pod przypominającymi nieliche krzaczory brwiami i z trudem wypaplał:
- W lesie pełno tego. My tu takie doły mamy ukryte i w potrzebie z dobytkiem się pochowamy. No i są pułapki nasze jeszcze.- kątem oka obserwował wchodzących niepewnie podróżników. Lubieżny uśmieszek błąkał się po brudnej gębie, gdy patrzył na Mariettę.
- Ale że aż do Młyna na otwarte pole wyszły...- podrapał się, jakby dopiero teraz zrozumiał - Niedobrze. Wojna znowu bedzie.

Skacowany karczmarz wysłuchał żądań niziołka z kamienną twarzą. Potem Tupik i Marietta dowiedzieli się krótko co jest a co nie. Pasza dla koni i suszone mięso dla ludzi jest. Lamp nie ma, i nie będzie, my tu proste życie wiedziem, ogień z pochodni dziadkowi wystarczył, ojcu starczył i mnie kurwa jego mać starczy.
- A Nafty żadnego nie znam. I nie widziałem. - podejrzliwie mruknął gospodarz obejścia, nalewając sobie piwo.

-...Jeśli nie chcesz pomóc z dobroci serca, zapłacę - zakończył halfling i spojrzał wymownie, niejako dając do zrozumienia, że wstyd byłoby żądać zapłaty w takiej chwili...
Spod chyba nigdy nie mytych włosów łypnęły białka, dłoń trzymająca garniec z piwem trzęsła się nielicho.
- Z dobroci czego?! - beknął oberżysta, oparty niechlujnie o belkę.

Tymczasem stojąca z tyłu Marietta dziękowała bogom, że jeden z drwali który ocknął się i ujrzał ją, a potem zabełkotał uszczęśliwiony próbując wyciągnąć do niej łapę, zaraz potem znów upadł tracąc równowagę na ławę i zasnął - zastawiony opróżnionymi dzbanami stół, którego po nocy nikomu nie chciało się uprzątnąć, wskazywał na dopiero co chyba zakończoną ucztę.
Pomni wskazówek Jaspera, a także upływającego szybko czasu nie zabawili długo. Tupik załatwiał targ, a karczmarz po zabłyśnięciu monet okazał się żwawy. Niziołek, pomny miastowych cen, był mile zaskoczony ile zasuszonego mięsiwa i paszy dla koni udało się tu kupić za parę srebrników. Przysadzisty chłop pomógł im nawet wynieść wszystko na zewnątrz i załadować na konia. Z takim zapasem mięsa mogli przeżyć nawet parę dni w podróży. Jednak strawa dla konia była na tyle ciężka, że Marietta nie miała sumienia obciążać ledwo żywe już zwierzę takim ciężarem - poza tym to mogło ich znacznie opóźnić. Karczmarz przywiązał im więc do wierzchowca tylko niektóre worki z paszą...
- Dobry kuń...- poklepał brudną łapą po końskiej szyi - Ale ledwo żyw...Trza mu w stajni wyzipieć, nakarmić. Do jutra ostawić.
- Nie mamy tyle czasu. - krótko rzucił Tupik.
- No to...- człowiek przeżuwając coś w gębie poklepał z kolei worki z paszą - ...jedne co to powoli jechać, bo padnie nieborak. A żarła mata że ze trzy takie by przez dwa dnie wykarmił. Dobrego żarła. Dobre srebro, dobre żarło.

Patrzył, jak karczmarz zostaje w tyle, podparty pod boki obserwując odchodzących z polany. Przerwał swoje czynności i opuścił nóż, pozwalając nieco odzipnąć mięśniom. Widział, jak przechodząca dziewczyna, ciągnąca za uzdę obładowane zwierzę, obdarza go przelotnym, spłoszonym spojrzeniem. Coś w jej włosach...Wyrazie oczu... Jak niziołek szepce coś do niej i przyspieszają nieco kroku, oboje starając się nie ściągać jego spojrzenia.
- Z...czekajcie...- wychrypiał, samogłoska zniknęła gdzieś po drodze. Sam ruszył powoli za nimi. Nie zatrzymali się, więc przyspieszył kroku. Dopiero gdy zauważył ich spięcie, jakby chcieli rzucić się do ucieczki, sam stanął dość daleko, ale tak by widzieć ich twarze. Mały znowu coś powiedział i odwrócili się niechętnie, gotowi do skoku niczym zwierzęta.
Zmęczeni. Dotknięci do żywego...Może ranni...Twarze smagnięte niedawnymi tragediami, to było widać. Niziołek patrzył odważnie, ale widać było, że w lesie czuje się niepewnie. Dziewczyna...Musiał przyznać, że była bardzo podobna...Tak podobna do jego córki...Teraz...Byłaby w jej wieku...
- Na Estorf? - jego głos zabrzmiał jak warknięcie, nie chciał tego...Tak rzadko rozmawiał ostatnio z ludźmi...
Jasnowłosa przełknęła ślinę. Wspomnienia wróciły, w kącikach oczu uparcie cisnęły się łzy. Zacisnął mocniej dłoń na rękojeści noża.
- Nie! - odezwał się pewnie halfling. Jego oczka świdrowały go uparcie, a dłoń błądziła gdzieś za plecami. - Przeciwnie. Właśnie stamtąd wracamy. My do...Gruyden.

- Do Gruyden...- powtórzył.
Tupik patrzył na nieznajomego, ledwie widocznego zza czarnego zarostu i futer. Kołyszący się lekko zębaty nóż nie dawał spokoju, choć opuszczony był czubkiem ku ziemi. Marietta również czuła to narastające napięcie. Żadne z nich się nie poruszało, milczenie trwało...Karczmarz już zniknął w swoim przybytku. Miała nadzieję, że Jasper gdzieś tam jest i w potrzebie...
- No...Do Gruyden...- ozwał się jeszcze raz osobnik powoli, wpatrując się jak zaczarowany w dziewczynę - Jak tak...Tak sobie myślałem. Że jakbyście mieli jechać na Estorf, to niedawno jechał tu taki jeden stamtąd. Opowiadał, co straże na bramie miejskiej każdą młodą dziołchę łapią. Gdzieś odprowadzają, same z jasnymi włosami. Szukają jakiej...
Gdzieś w oddali rozkskrzeczał się jakiś ptak. Zawtórował mu inny. Obcy uniósł głowę, przelotnie oglądając twarze swoich rozmówców. Marietta, nagle pobladła i rozbudzona, gotowa była przysiąc, że widziała jak uszy zarośniętego mężczyzny poruszyły się.
- Ale wy przecie do Gruyden...- pochylił się i odwrócił się bokiem - To pewnie to już wiecie...
- Wiemy, wiemy! - krzyknął za nim Tupik odzyskując animusz, ale oglądali już tylko jego plecy. Po chwili mężczyzna wrócił do pracy nad rozbebeszoną i rozciągniętą na żerdziach sarną, nie zwracając już na nich uwagi.
Kiedy jednak ruszyli dalej, każde z nich czuło, że człowiek ten przypatruje im się z daleka nie przerywając swej roboty. Nie widzieli tylko tego, że w jego oczach szkliły się łzy...

Jasper również nie widział tych łez. Obserwował jednak podejrzanego typa z nożem jeszcze jakiś czas, choć teraz już opuścił łuk. Pozostał na swoim stanowisku jeszcze długo, po tym jak niziołek i jego ukochana znikli już za zakrętem dróżki. Dopiero gdy upewnił się, ani myśliwy, ani nikt inny nie podąża śladem dziewczyny, powoli zszedł z drzewa i zaroślami zaczął przemykać za swoimi towarzyszami podróży. Ukryty przeczekał, aż dostrzeżony wielki łoś powoli podąży swoją drogą - nie warto było iść jego śladem, najpewniej prowadzącym do trzęsawisk. Niedługo potem zbój wrócił na ścieżkę i przyspieszył kroku, by dogonić znajdujących się już pewnie w połowie drogi do głównego traktu podróżnych.

Gdy tylko polana znikała z oczu, dróżka z krótkiego piaszczystego, poznaczonego kołami odcinka zmieniała się w ledwie widoczną wśród lasu ścieżkę. W dodatku im bliżej głównego traktu, droga ta zwężała się kosztem rosnących po obu stronach chaszczy oraz drzew wyciągających w kierunku podróżników konary niczym ręce. Poruszający się na koniu, a nawet wyżsi piechurzy musieli odgarniać sprzed twarzy atakujące gałęzie, odsuwać szeleszczące kiście liści utrudniające widoczność.
Gdzieś odlegle już od karczmy, ale wciąż jeszcze zbyt daleko od głównego traktu by usłyszeć dźwięki wozów - miało się wrażenie, że po prostu przedziera się przez środek lasu. Niziołek szedł zadumany nad zasłyszanymi słowami o zatrzymywaniu jasnowłosych dziewcząt na bramie w Estorfie. Co właściwie miało to znaczyć? Marietta milczała, ale był pewien że również waży w myślach tę wiadomość. Snuli się już jak cienie, obok trzymanego przez dziewczynę za uzdę wierzchowca, natarczywy sen naciskał coraz bardziej, podszeptując rozłożenie się gdzieś w lesie i ożywczy odpoczynek. Niedaleko stąd powinno być już miejsce, gdzie rozstali się z Jasperem, może już tam na nich czeka?
Marietta myślała teraz o łatwości, z jaką poruszał się w tym trudnym terenie. Ale było to przecież naturalne dla kogoś, kto lasy uczynił swoim domem, kto krył się pod drzewami prastarych borów przed karzącą ręką sprawiedliwości, w ostępach - gdzie nie zapuszczali się już ludzie miasteczek a nawet wsi. Gdzie trzeba było walczyć o przeżycie z dzikimi zwierzętami, wiecznie uchodzić przed chaosem. Bić się z innymi, którzy z powodu zbrodni zostali wyklęci poza nawias cywilizacji. Słynni drakwaldzccy tropiciele... Ilu z nich tak naprawdę było banitami, którzy pod maskami zwykłych myśliwych kryli oblicza zbrukane krwią niewinnych?

Szeleszczenie krzaków...Było zbyt powszechne, by ktoś taki jak oni, nieprawny w słuchaniu lasu, zwrócił na nie uwagę. Dopiero krzyki wyrwały ich z odrętwienia i rozmyślań.
- Tera! - ryknął jakiś męski głos i po chwili z krzaków zawtórowały mu inne, bojowe zawołania ataku! Koń zarżał głośno, a oniemiali patrzyli jak prosto na nich, z lasu wypadają groźne uzbrojone postaci! Zdążyli zobaczyć tylko, że napastnicy mają niemal czarne mordy, pookręcani są jakimiś szmatami. Pierwszy był chudy, chyba młodzik, drąc się wniebogłosy rozpędzał się na nich z włócznią czy też może dzidą. Za jego plecami zdążyły im mignąć potężne, ale niskie sylwety krasnoludów, błysnęła gdzieś ruda czupryna, światło zalśniło przez moment na uniesionych wysoko ciężkich toporach!
Mariettcie świat zawirował przed oczyma...Zmęczenie, głód, straszne przeżycia a teraz znowu zasadzka - to było zdecydowanie zbyt wiele jak na młodą dziewczynę, dla której do tej pory wielkim przeżyciem było już wieczorne wymykanie się z sal modlitewnych na miasto z obawą o gniew surowych starszych kapłanek. Organizm, trzymany już długo na granicy wytrzymałości, nie wytrzymał i zaprostestował - omdlenie przyszło nagle, jak jastrząb spadając na niewiastę. Tupik kątem oka zdążył ujrzeć tylko osuwające się bez słowa skargi ciało i wywrócone oczy dziewczyny...

Już, już ich widział, jeszcze małych na wąskiej dróżce. Serce biło coraz szybciej, na myśl że znów ją ujrzy - choć nie widzieli się krótko, Jasper miał wrażenie że rozdzielono ich na całe lata. Przyspieszył kroku, rozpoznając już teraz wyraźnie sylwetkę Marietty, kłapiącego ciężko kopytami konia i niewiele wystającego z chaszczy niziołka.
Wtedy nagle rozległy się krzyki, które zmroziły mu krew w żyłach. Rżenie wierzchowca i nawoływania do ataku przewaliły się jak gromy przez jego głowę, rzucił się do przodu jak wariat, wyszarpując w biegu miecz. Był jeszcze daleko, zbyt daleko, a oczy zasnuwała jakaś dziwna mgła gdy mignęły mu wypadające na ukochaną i Tupika czarne, uzbrojone postacie- tak podobne do jego własnej bandy, że nie miał wątpliwości co do ich zamiarów.
- Nie powinieneś ich zostawiać samych...- walił w czaszkę jak młot jego własny, wściekły głos, raz za razem, a serce niemal stanęło, gdy pośród zamieszania zobaczył upadającą na ziemię Mariettę.
- Nie!
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 28-04-2010 o 10:37.
arm1tage jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172