Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-08-2013, 22:29   #1
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Arrow [D&D] Opowieści z Królestwa Pięciu Miast. Opowieść trzecia



Opowieść trzecia

Przyjaciele w potrzebie


***

Dwór de Crowfieldów


Riviel Vanduil nerwowo bębniła palcami o drewniany parapet. Kolejny dekadzień w domu de Crowfieldów; kolejny nudny, nużący, irytujący dekadzień oczekiwania na paladyńskie posiłki albo na to, że orkom znudzi się włóczenie po okolicznych krzakach, palenie i tak już zniszczonych chat lenników i nieregularne ataki na otoczony fosą i podwójnym ostrokołem dwór. Po prawdzie to na paladyńską odsiecz liczyła już chyba tylko pani dworu; upierdliwa raszpla pomiatająca domownikami, służbą, a zwłaszcza ciężarną synową. Riviel była traktowana w miarę dobrze, ale wiedziała że to zasługa nie jej talentu a pochodzenia… no i tego że była bardką. Szlachta zdawała sobie sprawę jak bardzo obrażony bard może popsuć reputację domu; nie tylko pisząc paszkwile, ale i wywlekając skrzętnie skrywane grzechy i grzeszki.
Riviel i tak już zresztą wiedziała jaki jest największy “grzech” tego domu, przynajmniej według tej starej prukwy - mezalians jej średniego synalka z “półelfią znajdą”, jak nazywała Lidię. I choć bardka nie przepadała za Lususem, który był apodyktycznym, przemądrzałym paladynem wyświęconym zaledwie rok wcześniej, to nieoczekiwanie zapałała sympatią do jego rudej żony. Jej szlachetny charakter chwaliła nawet służba i nieliczni wieśniacy, którzy zdołali skryć się we dworze przed orczymi rajdami, a którym to Lidia udzielała pomocy. Ciepła i przyjazna, bez uprzedzeń i goryczy w sercu mimo doznawanych od teściowej upokorzeń, ciesząca się z niedalekiego narodzenia dzieci - no i mieszanej srebrnej krwi - przypominała jej trochę Elani.

Zresztą Riviel i tak nie miała do kogo gęby otworzyć przez dłużące się dni “oblężenia”. Do tej pory podróżowała wiele, ale zawsze w bezpieczne rejony, w bezpiecznym okresie, a jej umiejętności samoobrony ukształtowali najęci przez rodziców nauczyciele, a nie doświadczenia na trakcie. Teraz zachciało jej się pojechać na północ, wreszcie zobaczyć wojnę na własne oczy… no i ma - gapi się na błoto pod ostrokołem, leżące w nim trupy orków i koni, porzuconą broń, oraz stada wilków i kruków rozwlekające padlinę. Czasem pośpiewa łucznikom stojącym na wieżach... Tkwienie tu stanowczo nie mieściło się w jej planach; dwór miał być tylko przystankiem, okazją do zarobku, by było za co jechać dalej, a tu taki pech! Za to Lidia okazała się nadspodziewanie interesującą rozmówczynią; gdy nie nadzorowała wyrobu strzał czy leczenia rannych opowiadała bardce o swoich przygodach: penetrowaniu Zapomnianej Fortecy, walce z drowami, uwięzieniu przez bandytów, ba! - nawet spotkaniu Rudej Wiedźmy! W tą ostatnią rewelację Riviel ciężko było uwierzyć… choć z drugiej strony Lidia nie wyglądała na osobę żądną poklasku. Opowiadała raczej dlatego, że elfka pytała. Była też siostrzenicą Oratisa z Pięciu, a ballady o tej grupie bohaterów Riviel bardzo lubiła; zabawiały więc siebie nawzajem.

To właśnie Vanduil wpadła na wariacki pomysł, by wymknąć się z dworzyszcza i sprowadzić pomoc. Co prawda mieli jeszcze żywność (choć raszpla zaczęła już krzywo patrzeć na darmozjadów w rodzaju bardki, służby czy wieśniaków) i broń, lecz ataki zielonoskórych przybrały na sile i większość obrońców była już mniej lub bardziej poważnie ranna, a skromne umiejętności magiczne Lidii, Riviel i Lususa w tym zakresie nie wystarczały.
- Przecież sama mówiłaś, że przetrwaliście już niejedno. A dziewczyny to czarodziejki! Na pewno do tego czasu już przeszły swoje Próby i są pełnoprawnymi członkiniami Gildii. Pomyśl jakie to otwiera nam możliwości!
- Nawet nie wiem gdzie teraz są i czy jeszcze żyją… Mieli przecież jechać do Pyłów… - odparła cicho Lidia, kładąc dłoń na wydatnym brzuchu.
- Nie bądź głupia; oczywiście, że żyją! - Riviel była tak zachwycona swoim pomysłem, że nie brała pod uwagę innej opcji. - Sama jedna łatwo prześlizgnę się między orkami, a potem… gdzie ich właściwie szukać?
- Myślę, że warto zacząć od Uran… - zastanowiła się Lidia. Co prawda Sorg była tam poszukiwana, lecz nie miała innych poszlak. - Mają tam filię Gildii Magów i powinni wiedzieć gdzie przebywa każdy z członków. Ale wędrówka po lesie nie jest wcale taka prosta. Prócz zielonoskórych będziesz musiała unikać jeszcze drapieżników i innych potworów...
- Poradzę sobie! - przerwała jej elfka. - Ty byłaś dzieckiem gdy ruszyłaś na szlak i jakoś żyjesz!
Lidia nie skomentowała, że ona nie podróżowała w czasie wojny; że w ogóle nie pisała się na wydarzenia, które ją spotkały.
- No to załatwione! Niech tylko twój mężuś wyłoży kasę na teleport z Darrow do Uran; zaoszczędzę dekadzień.
- Lusus nigdy nie zgodzi się, by poprosić o pomoc właśnie ich - ponuro odparła Lidia. - Uważa, że sam powinien być w stanie nas obronić.

Elfka wyburczała kilka niecenzuralnych słów na temat pana domu, po czym zaczęła snuć plan podróży. Większość jej pomysłów zostało odrzuconych przez Lidię, która ponownie zaskoczyła bardkę okazując się świetnym organizatorem i tropicielem. Mimo iż Riviel urodziła się w Wilczym Lesie nie wiedziała o nim nawet połowę rzeczy, które odkryła Lidia mieszkając w nim niecały rok. Koniec końców nakreśliły zarys działania; jednakże Riviel musiała odczekać jeszcze kilka dni nim orki uderzyły ponownie. Ruszyła kolejnej nocy, gdy napastnicy lizali rany po bitwie i nie byli tak czujni jak zazwyczaj. Większość swoich rzeczy zostawiła we dworze; przy sobie list od półelfki, miała mieszek z kilkoma klejnotami by zapłacić za teleport - które to Lidia wykradła z mężowej szkatuły; broń, zbroję oraz magiczny pierścień zapewniający dodatkową osłonę przed wzrokiem wrogów. No i instrumenty, z którymi za nic nie chciała się rozstać, a które wciąż zawadzały gdy przedzierała sie przez krzaki lub pełzała w poszyciu kryjąc się przed potworami.

Wiele dni później brudna, głodna i poraniona stanęła w kolejce do portalu w Darrow. Kolejne godziny spędziła przysypiając na stojąco lub wykłócając się o swoje miejsce w kolejce. W końcu runy magicznego kręgu zalśniły i Vanduil wreszcie znalazła się w Uran. Weszła do pierwszej lepszej gospody, zapłaciła za pokój oraz kąpiel, po czym runęła na łóżko.

Następnego dnia w o wiele lepszej formie, humorze i stroju stanęła pod drzwiami Gildii. Następne godziny czekania i wykłócania się z urzędnikami - a w konsekwencji wręczania łapówek - zaowocowały informacją, że Tua Meravel oraz Maeve Talaudrym pojawią się w mieście na dniach. A plotki, jakie zebrała czekając na nich potwierdziły, że faktycznie byli w Pyłach! Takiego spotkania nie odpuściłaby nawet nie mając misji najwyższej wagi. Pozostało jej jedynie czatowanie przy miejskich bramach w nadziej, że opis wyglądu czarodziejek przekazany jej przez Lidię de Crowfield jest nadal aktualny.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 23-08-2013 o 21:05.
Sayane jest offline  
Stary 22-08-2013, 22:33   #2
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację

Sitowo

wieś na północ od Futenberg

Soundtrack
(Spellforce 2: Cenwen)


Tua Meravel nie powiedziała Kario o powołaniu na wojnę. Nie wiedziała jak powiedzieć i jemu, i rodzinie, że musi odejść. Zima i wiosna zeszła jej na szkoleniu wieśniaków i teraz okolica całkiem nieźle radziła sobie w obronie przez grasantami, ale podczas walki co mag to mag. Co prawda kilkoro dzieci wykazywało szczątkowy talent, ale rzecz jasna brakowało im doświadczenia. Również i Kario coraz lepiej poczynał sobie z księgą zaklęć; miał nie tylko dryg do magii, ale zakochał się w Sztuce niemal tak samo jak zeszłego roku w Tui. To też było dla niej problemem; co prawda zbliżyli się do siebie bardzo, jednak dziewczyna nie kochała go tak jak Aesdila... czy w ogóle Aesdila kochała? Jeśli tak, powinna przecież poruszać teraz niebo i ziemię szukając sposobu na powrót do Pyłów, wydostanie go stamtąd i odsmoczenie. Lecz nie robiła nic. Jej własne zachowanie było dla niej zagadką... Choć może nie tak wielką? Każdej nocy wracała przecież do Levelionu - do magii, krwi i śmierci. Sen rzadko przynosił ukojenie. Miałaby tam znowu jechać?! Nie mogła się przemóc nawet by pojechać po Madraga, choć z łatwością mogła teleportować się do Atmeeil - stać ją było - a elfy na pewno eskortowały by ją w okolice ruin. Zresztą i Helfdan ponoć zaraz po wyprawie pomieszkiwał w elfim mieście; pomógłby pewnie. Mimo to nie kiwnęła nawet palcem. A z drugiej strony mierziło ją siedzenie we wsi. Nie pasowała tu. Nie potrafiła już beztrosko doić krów, obrabiać pola, prząść i gotować. Dusiła się. To już nie był jej świat; nie był jeszcze bardziej niż wtedy, gdy opuszczała dom by nauczyć się magii.

Mimo to pozwoliła sobie jeszcze kilka dni cieszyć się codzienną rutyną, która tak jej wadziła, towarzystwem przyjaciół, rodziny i całej wsi. Dało jej to też czas, by zastanowić się co zrobić z Kariem. Nie chciała by z nią jechał, a zdawała sobie sprawę, że gdy dowie się o rozkazach z Gildii nijak go od podróży nie odwiedzie. Nie chciała oglądać jego śmierci; nie chciała też by przywiązał się do niej jeszcze bardziej. Matka przebąkiwała coraz częściej o zrękowinach, a jemu było w to graj. Tyle że Tui wcale nie.

Rozwiązanie problemu pojawiło się wraz z kolejną magiczną wiadomością - od Ava’lee, uczennicy Elethieny. Elfka w suchych słowach gratulowała Tui zakończonej misji i informowała, że zgodnie z obietnicą jeśli ta chce, to może przybyć do niej na nauki. Tui zaschło w gardle - jeszcze niedawno ten list byłby spełnieniem jej największych marzeń; ba - marzeń wszystkich czarodziei Królestwa! No i Sherin miałby nareszcie towarzystwo kogoś ze swojego gatunku. Tylko... czy to właśnie było to, czego teraz potrzebowała? Zakopać się w zakurzonych zwojach, starych księgach i magicznych ingrediencjach? Dziewczyna wyobraziła sobie życie w pięknym domu Rudej Wiedźmy i przeszedł ją dreszcz; bynajmniej nie przyjemny. Na myśl o czarodziejskiej potędze widziała tylko zakrwawione ciało Sorg unoszące się w stronę szarego nieba Pyłów. Zresztą trwała wojna - miałaby zamknąć się na odludziu w czasie gdy orki zdobywały kolejne wsie i miasta Królestwa? Nigdy! Ale...

Dzień później zachwycony Kario zniknął w teleportacyjnym kręgu, ściskając w dłoniach list od Tui i swój skromny bagaż, obiecując, że wróci na żniwa. Czarodziejka nie wątpiła, że gdy Ava’lee zobaczy chłopaka urządzi mu karczemną awanturę, ale miała nadzieję, że Elethiena nie poczuje się obrażona, zrozumie jej wyjaśnienia i przyjmie młodzieńca na nauki. Jeśli nie... to cóż, właśnie straciła życiową szansę. Szybko wyciągnęła spod żłobu swój bagaż i osiodłała konia. Jak zwykle cichaczem; chyba weszło jej to w krew. List do matki leżał na stole. Sherim zaskrzeczał niecierpliwie i rozprostował skrzydła, po czym wzbił się w powietrze. Dziewczyna chwyciła wodze, odwróciła się... i napotkała smutne spojrzenie ojcowskich oczu.
- Tato... - zaczęła.
- Jedź, córciu, jedź. Może tam znajdziesz coś, co przyniesie ci ukojenie. Tylko pisz często, żebyśmy wiedzieli, że żyjesz - rzekł, po czym zmęczonym krokiem ruszył w stronę domu. Tua przez chwilę obserwowała jego zgarbione plecy, po czym wskoczyła na konia i skierowała go w stronę Uran. Co prawda przydział miała do Futenberg, ale dzień później przyszła wiadomość o zmianie. Tui niezbyt się to podobało - wolałaby stacjonować bliżej domu i bronić okolicy, lecz cóż mogła poradzić? Wzruszyła ramionami i popędziła wierzchowca.
 
Sayane jest offline  
Stary 24-08-2013, 06:35   #3
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Post wspólny


Uran

Mirtul, Zielone Trawy


Podróż do Uran była długa i monotonna, lecz mimo to Maeve i Hourun czerpali z niej przyjemność.
- Znów w drodze, wiatr we włosach, słońce w plecy - zakpiła Maeve, ale w rzeczywistości czuła przepełniającą ją radość i poczucie wolności, mącone jedynie rozkazami z Gildii. Oboje z Hourunem stanowczo nie byli stworzeni do tego by podlegać komukolwiek. Zaklinacz niby w żartach przebąkiwał nawet o wyprawie gdzieś na południe, może odwiedzić stare kąty... Równałoby się to jednak dezercji - a czy były im potrzebne kolejne problemy, skoro nieledwie trzy miesiące wcześniej wykaraskali się z poprzednich? Zresztą może nie będzie tak źle? Spotkają Tuę, Helfdana, może nawet Kario i Atolego? Za Grubym Kerstanem jakoś nie tęskniła. Co prawda Hourun znał ich głównie z opowieści, lecz Maeve ze zdziwieniem odkryła, że tęskni nie tylko za małą czarodziejką. Jednak miesiące spędzone razem i wspólne walki zbliżyły ją też do innych członków wyprawy - nawet do złośliwego włochacza, z którym wiecznie darła koty.

Para miała zresztą dużo czasu na cieszenie się tym, że wreszcie wyrwali się z ciasnych miejskich murów; po to też zrezygnowali z użycia teleportacji na rzecz tradycyjnej podróży. Bez problemu dotarli konno do Esper, po czym wsiedli na prom do Uran - niemal pusty, zarówno ze względu na porę roku jak i sytuację na północy - który z kolei przywołał wspomnienia z czasów ich wspólnej żeglugi. Za to prom płynący na południe był pełen, co oboje skonstatowali z niejakim niepokojem. Maeve wbiła wzrok w lśniące wody Srebrnego Jeziora, a Hourun wrócił myślami do rozmowy, jaką odbyli w domostwie Talaudrymów.

***

Rudowłosa odwróciła wzrok od rozkazów z Gildii płonących w kominku i spojrzała na swojego towarzysza. Bardzo zmieniła się od czasu, gdy rozpoczęła wyprawę. Nie była już tak wyszczekana. Po tym co zrobiła wszystko się zmieniło. Świat już nigdy nie będzie taki sam. Przywróciła do życia osobę sobie najbliższą, postępując przy tym bardzo egoistycznie, pozwalając odejść ludziom, którzy uważali ją za przyjaciół. Nie żałowała tego, chociaż czasem Pyły nawiedzały ją w najgorszych koszmarach. Jej oczy, do tej pory błyszczące niczym dwa bursztyny, stały się szare, a na policzku widniała blizna po jednym z obrażeń do tej pory odniesionych. Tak, definitywnie wszystko się zmieniło. Jednak jedno pozostało to samo. Nie ważne jak się starała, rudowłosa zaklinaczka nigdy nie potrafiła wpasować się w kobiece towarzystwo, nudziły ją pogaduszki kobiet i krępowały suknie, które musiała nosić. To nie była ona.
- A więc zaczęło się. - Rzuciła lakonicznie, ponownie kierując swój wzrok na płomienie.

Mrugnął otrząsając się z zamyślenia i spojrzał na dziewczynę akurat wtedy gdy odwróciła twarz ku kominkowi. Przyglądał się jej przez długą chwilę, bez słowa i z intensywnością która czasami ją niepokoiła, czasem złościła, a niekiedy bawiła. Potem rozejrzał się po pokoju, po miejscu które stało się dla niego domem we wszystkim, chyba jedynie poza nazwą.
- Nie musimy tam jechać - powiedział miękko, łagodnie. - Możemy wyprowadzić się z Królestwa i zamieszkać gdzieś w bezpiecznym miejscu.

Po raz pierwszy ten temat wypłynął między nimi; do tej pory, zagadywany przez członków rodu Talaudrym lub okazjonalnych gości, odpowiadał wymijająco lub pytanie w żart obracał, co niezmiernie irytowało matkę Maeve. Teraz wrócił spojrzeniem do dziewczyny, do jej rudych, ledwo dających się ujarzmić kosmyków, do bladej buzi. Czekał aż odwróci się od niego, by zajrzeć i w jej oczy. Przesunął dłonią po spiętych w kucyk włosach - urosły mu przez zimę i przywykł robić z nimi porządek. Teraz jednak gest nie miał nic wspólnego z dbałością o wygląd. Robił tak gdy coś go zdenerwowało lub w namyśle.

Maeve spojrzała na Houruna z uniesionymi wysoko brwiami. - I co będziemy robić? Udawać kogoś kim nie jesteśmy? Mam dosyć tych wypindrzonych sąsiadek tutaj, a co dopiero w obcym miejscu. - Stwierdziła kręcąc głową. - Nie powiem, żeby wojna była zachwycającym pomysłem, ale mam dosyć siedzenia na tyłku i zachowywania się jak porządna młoda dama. Jest tyle miejsc, których jeszcze nie widzieliśmy! Tyle tajemnic do odkrycia! Nie powiesz mi, że nie przeszło ci to przez myśl. - Dodała, a w jej oczach pojawiła się dawna iskra. Nigdy nie była osobą, która pasowała do mieszczańskiego stylu życia i choć się starała to nie potrafiła się dopasować i miała już tego dość. W głębi duszy czuła, że on myśli tak samo. Oboje nie byli spokojnymi duchami.
- Nie chcę cię stracić - odpowiedział po prostu, choć słowa Maeve sprawiły że na mgnienie jego twarz drgnęła. - To będzie wojna, a nie penetrowanie lochów, ciekawych miejsc czy odkrywanie tajemnic. Wojna z orkami. Po prostu … boję się o ciebie. Raz już o mało co nie zginęliśmy - “ja zginąłem” pozostało nie wypowiedziane - i gdy pomyślę że mógłbym ciebie stracić... to nawet tajemnice tak nie kuszą.
- Nie stracisz, jeśli nie spuszczę cię z oka. - Rzuciła. - Poza tym, z nas dwojga to chyba ja powinnam tu panikować. Teraz jak cię mam chciałabym poznać moich prawdziwych rodziców. Nigdy ci tego nie mówiłam, ale nie urodziłam się Talaudrymom. Chciałabym wiedzieć skąd pochodzę, kim jestem, jaka historia kryje się za tym, że moi rodzice mnie zostawili.

Oczy Houruna rozszerzyły się. Szok sprawił że zaniemówił, zerknął w kierunku drzwi prowadzących na korytarz, do reszty rodziny Maeve. Dopiero po chwili odzyskał jasność myśli i władzę w ciele, podszedł żywo do ukochanej i usiadł przy niej.
- Jak … jak to się stało że zostałaś przygarnięta? - zapytał zaciekawiony, z prawdziwą przyjemnością odsuwając z jej twarzy firankę włosów. Dotyk jej gładkiej skóry wciąż był dla niego cudem po horrorze uwięzienia przez sługi Shaar. - Nigdy nawet bym tego nie podejrzewał, Talaudrymowie traktują cię jak rodzoną córkę czy siostrę!

Maeve skinęła głową potwierdzając swoje słowa i spojrzała ponownie w ogień. Kwestia jej pochodzenia nie dawała jej spokoju od dłuższego czasu, nawet gdy poszukiwała Houruna. Zawsze zastanawiała się kim jest i co sprawiło, że rodzice musieli ją oddać.
- Właściwie to nie wiele wiem na ten temat. Wiem, że byłam mała. Miałam nie więcej niż rok, kiedy mnie znaleźli. Nie wyglądałam na zabiedzoną, głodną i nieszczęśliwą. To wyglądało jakby moi rodzice wybrali mi miejsce, gdzie o mnie zadbają, bo musieli mnie opuścić. Zmusiłam ich do powiedzenia mi tego jako buńczuczna nastolatka, zanim się zaciągnęłam. Belven urodził się jak miałam jakieś 3 czy 4 lata i dowiedział się, że nie jestem jego siostrą w tym samym czasie co ja. - ciężkie westchnięcie dobyło się z jej piersi. - Nie zrozum mnie źle, ale jestem ciekawa moich prawdziwych rodziców. Bez tej wiedzy czuję jakby brakowało części mnie. Wydaje mi się, że ten wieczny niepokój mnie targający bierze się z tego. Z resztą wiesz, że nigdy nie byłam najlepsza w zawieraniu trwałych znajomości. - Gorzki uśmiech pojawił się na moment na jej twarzy. Oczy wciąż były skupione na tańczących płomieniach, ale myśli były daleko.

Słuchał uważnie i wpatrywał się w jej buzię, rejestrując każdy grymas i zawahanie, każdy okruch uczuć który zdradziła opowiadając o sobie. Bezwiednie dotknął spiętych w kucyk włosów i przeczesał je w zamyśleniu.
- Teraz przynajmniej będziemy mieli porządną szansę na to by się dowiedzieć prawdy - powiedział i uśmiechnął się gdy przeniosła na niego spojrzenie.
- Nibel - powiedział, wspomagając słowa gestem i na czubkach palców zajaśniała mu świetlista kula, którą zaczął przetaczać z jednego paznokcia na drugi.
- Użyjemy magii - dodał z uśmiechem.
Rudowłosa zaklinaczka uniosła brwi.
- Co masz na myśli? Potrafisz ich odnaleźć przy pomocy magii? - zapytała.
Pokręcił głową.
- Nie, nie znam żadnego czaru wieszczącego który mógłby być przydatny. Ale są inni i użycie takiego zaklęcia to kwestia ceny. Jak tu, w Esper, nikogo takiego nie znajdziemy, to w Uran możemy spróbować. A jeśli nie w Królestwie... - wzruszył ramionami - Świat jest duży … jeśli uznamy że lepiej nam poszukać szczęścia gdzieś indziej.

A jednak, nawet gdy to mówił, jakiś piskliwy głosik nie dawał mu spokoju. Głosik który już raz pchnął go na wyprawę … i przez który omal nie zginął. A raczej zginął i został przywrócony do życia.

Przez nią...

Oczy Maeve rozjarzyły się ponownie na myśl o wyprawie. Mimo wszystko brakowało jej tego.
- Pieniądze nie powinny stanowić problemu. Poza tym, nic gorszego nas już spotkać nie może. Być może gdybym znała moją prawdziwą rodzinę dostałabym odpowiedzi na dręczące mnie od lat pytania.

Podniósł się i podszedł w zamyśleniu do ściany. Dotknął zawieszonej tam broni, kupionej za pieniądze pożyczone od “Laridy”, jak czasami w żartach nazywał rudaskę. Nie mówił nigdy dlaczego taki akurat oręż wybrał, nie pasujący do czaromiota tak samo jak kolcza zbroja. Nie że unikał odpowiedzi … po prostu nie czuli potrzeby rozmawiania o tym. Tak samo jak o najmłodszych latach obojga. Wszak dopiero teraz Maeve opowiedziała o swym pochodzeniu.
- Nic gorszego już nas nie może spotkać? - zapytał i potrząsnął głową - Tak czy siak najpewniej niedługo wyruszymy. Nie możemy wiecznie siedzieć na głowie twoim rodzicom - odwrócił się do ukochanej i uśmiechnął. - Naprawdę nie chcesz być dobrze wychowaną, poważaną mieszczką? - zażartował, wracając do niej i otaczając ją ramionami.

Rudowłosa zaklinaczka nie mogła się powstrzymać od parsknięcia śmiechem, gdy jej ukochany zapytał czy nie chce być dobrze wychowaną, poważaną mieszczanką. To nie było coś w czym była dobra, ani coś czego kiedykolwiek pragnęła. W końcu mając piętnaście lat uciekła z domu na samą wspominkę, że czas poszukać sobie męża. Rudowłosa zaklinaczka wolała zaciągnąć się na statek i udawać mężczyznę niż podporządkować się normom.
- I ty się mnie o to pytasz? Osoby, która wolała udawać mężczyznę niż wyjść za mąż za poważanego kupca? - Odparła rozbawiona.
- Dużo się zmieniło od tamtego czasu - wytknął żartem, całując ją w ucho. Zniżył głos niemal do szeptu, ciesząc oczy widokiem długich, rudych pasm poruszających się pod jego oddechem - Choć, przyznam, nie aż tyle by nie pamiętać jak stanąłem koło ciebie gdy zmierzaliśmy ku Cair Calidyrr. Pamiętasz również? Miałaś na głowie chustkę i marsową minę na twarzy, jak zawsze gdy ktoś zatrzymał na tobie spojrzenie dłużej niż przez chwilę. Bo mimo tego kamuflażu byłaś bardzo zgrabnym … majtkiem i - chłopiec czy nie - przyciągałaś uwagę. A marynarze w trakcie długiego rejsu … - zaśmiał się cicho i potrząsnął głową. - Nie, może lepiej nie wiedzieć - rzucił z żartem w głosie.
- Definitywnie nie chcesz wiedzieć - wyszczerzyła się zaklinaczka. Właściwie to nigdy o tym nie rozmawiali, ale to było dość oczywiste, że on nie był jej pierwszym. Rudowłosą to nie obchodziło, właściwie to nie rozumiała tego całego wartościowania kobiet i mężczyzn pod tym względem w środowisku w którym się wychowała.
Uśmiechnął się rozbawiony. Na statkach niewiele jest miejsc pozwalających na intymność i czy chciał tego czy nie - nie raz napatrzył się i nasłuchał różnych rzeczy w czasie rejsów.

- W każdym bądź razie opierałem się o reling i z całej siły walczyłem by się nie uśmiechać, bo czułaś chyba pismo nosem, prawda? Jak ja to wtedy powiedziałem... “Po tak długiej podróży to każdemu strasznie się ckni za kobietą, nieprawdaż?”
Maeve pamiętała ten czas dokładnie. Coraz trudniej było jej udawać, że jest mężczyzną. Choć piersi miała nieduże i łatwo było ukryć je bandażując klatkę piersiową to jednak powoli jej ciało nabierało kobiecych kształtów, coś czego szczerze nienawidziła, bo utożsamiała to ze zniewoleniem związanym z byciem kobietą.
- A ja wtedy wzruszyłam ramionami stwierdzając, że każdy lubi co innego i żebyś lepiej się nie wtrącał, bo ja jestem miłym chłopcem, ale inni mogą ci przyłożyć za bycie wścibskim. - Dodała, rozbawiona tym jaka była bezczelna.

Roześmiał się i dźgnął ją pod boczki, aż Maeve podskoczyła i leżący przy niej Łobuz wczepił pazury w koc.
- Zacząłem zdejmować wtedy kaftan i powiedziałem że nie mam nic przeciw temu by tak “miły chłopiec” obił mi twarz. Chyba przez chwilę nie wiedziałaś co odpowiedzieć na to, prawda? Takie chucherko jak ty... No i od razu by było widać jaki to z ciebie chłopiec...
- Wcale nie takie chucherko! - Obruszyła się zaklinaczka, która zawsze była dumna z tego,że podczas swojej pracy na statku nabrała muskulatury. Jednakże szybko rozchmurzyła się i z rozbawieniem spojrzała na Houruna i swojego kota. Najwyraźniej miała pewien typ jeśli chodziło o mężczyzn w jej życiu, bo czasami wydawało jej się, że jej kot i jej partner są do siebie bardzo podobni.- Tak. Zamurowało mnie to mało powiedziane. - Powiedziała. Miło było wreszcie móc się przyznać do swoich uczuć. Chociaż tyle dobrego z Pyłów wynikło. - Nie chciałam się zdradzić i nie bardzo wiedziałam, co zrobić. Podobałeś mi się. - Uśmiechnęła się lekko. - Bardzo ciężko było mi się zebrać, żeby cię uderzyć, ale stwierdziłam, że nie dam ci satysfakcji z upokorzenia mnie i oberwało ci się. Chyba mocniej niż się spodziewałeś po takim “chucherku”, co? - Rzuciła z przekąsem, jedną ręką głaszcząc swojego kota, a drugą dając sójkę w bok ukochanemu.

Najpierw chichotał cicho, potem zaś w głos się śmiał, aż łzy mu stanęły w oczach. Przyparł dziewczynę do łoża, górując nad … cóż, swoim chucherkiem. Zimowy odpoczynek - nieróbstwo wręcz - i dobry wikt zmiękczyły mu mięśnie, ale był wysokim, zwalistym mężczyzną przy którym każda niewiasta wydałaby się niewielka. Z przyjemnością pocałował jej czerwone usta i wpatrzył się w ślepka.
- Najbardziej tym byłem zdumiony że faktycznie nie bałaś się wdać w bitkę. Poniewczasie … iście szczenięce to były zaloty! - zadudnił znowu śmiechem.

Miło było móc ponownie dzielić życie z Hourunem. Żadne z nich nie miało łatwego charakteru. Ona była wybuchowa, łatwo wpadała w gniew, a on był zawsze bardziej milczący, opanowany. Wielokrotnie doprowadzało ją to do szału, a jego najwyraźniej to śmieszyło. Być może to przez różnicę wieku, a być może różnicę doświadczeń. Właściwie nigdy nie rozmawiali o swojej przeszłości zbyt wiele. Ona nigdy nie pytała, on również nie dociekał. Mieli taką niepisaną umowę.
- Nie tylko nie bałam. Kupę czasu sprawiało mi to jakąś dziwną satysfakcję móc kogoś obić, pokazać, że jestem silniejsza. Zwłaszcza, jeśli ten ktoś był płci męskiej. Chyba po prostu mam taką konfliktową naturę. - Westchnęła ciężko. Nagle zaczęła ponownie się zastanawiać jacy byli jej prawdziwi rodzice.
Śmiał się teraz bez ustanku, spoglądając na swoją rudaskę i ocierając dłońmi łzy. Zaskoczyła go wtedy, faktycznie, a nijak mu też było uderzyć dziewczynę … a na dodatek wielkiej krzywdy mu nie wyrządziła.
- Wróble też są konfliktowe - odparł z podstępną zgodnością i podrapał się po podbródku z miną mędrca - Zwłaszcza na brzegu misy, gdy wody chcą się napić...

- Trzy grosiki za twoje myśli, kochanie - powiedział widząc wyraz jej buzi. Nachylił się z uśmiechem, nie pozwalając jej popaść w zadumę. - Powiesz mi, ptaszyno, albo… - jego długie palce prześliznęły się po żebrach panny Talaudrym - … gorzko tego pożałujesz…

Wbrew groźbie jego niebieskie oczy płonęły zadowoleniem i szczęściem. I wpił się ustami w jej białą szyję, a już po chwili ręce dziewczyny oplotły go niczym żmijki. Dziś nie był to czas by się smuciła i był zdeterminowany do tego nie dopuścić...

***

- Dopływamy - głos towarzyszki wyrwał Houruna ze wspomnień. Już zapominał jak pięknie wyglądało Uran od strony Jeziora. Otoczone jasnym murem górującym nad przystanią, na której kłębiły się większe i mniejsze łodzie, statki i łódeczki przypominało mu dawne czasy. Mimo, że pochodził z gór zawsze ciągnęło go nad wodę i żałował, iż Królestwo nie ma dostępu do morza. Teraz spoglądał jak rybacy zwijają sieci po nocnych połowach; prócz zapachu ryb i wody dotarła do niego mocna woń dymu z wędzarni - niechybny znak, że urańczycy nieźle zarabiają na dostarczaniu zapasów dla wojska.

Ostrożnie sprowadzili konie na ląd i ruszyli w stronę bramy. Nie uszli daleko, gdy przyskoczył do nich jakiś wyrostek, nachalnie wgapiając się w Maeve.
- Mewa Taladrym? - wypalił, zagradzając im drogę. - Pani? - dodał, widząc surowy wzrok Houruna.
- A kto pyta? - odparła zaklinaczka, z rozbawieniem obserwując wymianę spojrzeń między nimi. “Mężczyźni…”, pomyślała.
- Szuka pani taka jedna śliczna elfia panna. Przy drugiej bramie. - odwrócił się by ruszyć w miasto. - Dała mi złocisza bym was wypatrywał - rzekł z dumą, widząc że nie ruszają się z miejsca. Jakby to miało zaświadczyć o jego uczciwości i dobrych zamiarach…
- To powiedz ślicznej pannie, żeby do nas przyszła, do… - zastanowiła się. Nie znała zbyt wielu gospód w Uran, a te które znała nie zachęcały do ponownych odwiedzin.
- Do “Srebrnej Strzały” - dokończył Hourun. - Jest tam całkiem przyzwoicie - wyjaśnił towarzyszce. - Pomknął jak strzała - roześmiał się, gdy młody ruszył z kopyta w stronę północnej bramy miasta. Jednak mimo entuzjazmu posłańca zdążyli rozpakować się w wynajętym pokoju i zamówić późne śniadanie nim drzwi gospody otworzyły się i stanęła w nich…
- Tua! - wykrzyknęła radośnie Maeve. Za czarodziejką wleciał Sherim i od razu zapikował w stronę Łobuza by odnowić znajomość z towarzyszem szczenięcych igraszek. Kobiety podbiegły ku sobie i tylko Hourun, który również wstał, zauważył, że za Tuą do sali weszła śliczna złota elfka, która niecierpliwie przytupując czekała na zakończenie powitania.

***
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 24-08-2013 o 06:40.
Sayane jest offline  
Stary 27-08-2013, 21:10   #4
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Hourun nie sądził, że kłopoty dopadną ich tak szybko. Po wydarzeniach z Levelionu miał dość wszelkich problemów - a zwłaszcza cudzych problemów - na bardzo długi czas. Gdy zobaczył złotowłosą elfkę nie miał żadnych złych przeczuć. Nie skojarzył jej z chłopcem z doków i jego “śliczną” pracodawczynią. “Ot, przyjaciółka panny Meravel”, pomyślał.
Nieznajoma szybko wyprowadziły go z błędu.

- Na potwierdzenie mych słów kazała mi przekazać ten oto list oraz słowa do pani Maeve: “Spiesz się, by nasze poświęcenie z Fortecy nie poszło na marne”. Rzekła, że będziesz wiedzieć o co chodzi - kwadrans później Riviel Vanduil zakończyła swoją opowieść i położyła na stole mocno wymięty pergamin. Przez chwilę wszyscy patrzyli na niego jak na jadowitego węża, po czym Tua ostrożnie rozwinęła go i zaczęła czytać. Maeve nerwowo bębniła palcami w stół. Hourun zakrył jej dłoń swoją. Słyszał opowieść o wędrówkach ukochanej zanim ta znalazła się w Pyłach. O Lidii mówiła w samych superlatywach; o Lususie wręcz przeciwnie - wyrażała się zdawkowo i bardzo niechętnie. Zaklinacz, jak to on, nie naciskał. Wiedział, że rudowłosa opowie mu wszystko wtedy, gdy będzie na to gotowa.
- Musimy jechać im pomóc! - Tua oderwała wzrok od pergaminu; oczy miała wilgotne. Pseudosmok przytulił się jej do policzka. Hourun był pewien, że między tą dwójką toczy się milcząca rozmowa. - To nasi przyjaciele… przynajmniej Lidia. No i będzie miała dzieci… bliźnięta, tak?
Riviel skinęła głową. Hourun spojrzał pytająco na Maeve, po czym sięgnął po list. Był pozytywnie zaskoczony - Lidia de Crowfield nie traciła czasu na użalanie się nad swym losem czy na jękliwe prośby o ratunek. Zamiast tego dokładnie opisała w nim sytuację dworu, liczbę obrońców, napastników - na tyle, na ile mogli ich ocenić podczas nocnych ataków - broni, zapasów, stan obwarowań i inne szczegóły mogące pomóc im w organizacji posiłków. W zakończeniu pisała, że wszelkie zapasy broni, leków i żywności będą mile widziane, choć nie są niezbędne, a ród jej męża pokryje koszty - zarówno zakupów, jak i wystawienia najemników.
- Moje panie - zwrócił się do Maeve i Tui. - Wygląda na to, że mamy dużo pracy.

Kolejne dni spędzili bardzo pracowicie. Najpierw udali się do Gildii Magów - dużego, eleganckiego budynku w rzemieślniczej dzielnicy Uran. Z trudem przepchnęli się przez tłumy petentów - młodzieży chętnej by uczyć się magii i pojechać na wojnę teraz, zaraz, już; rodzin i przyjaciół magów, którzy zaginęli na froncie; czarodziei i czarodziejek załatwiających - tak jak oni - formalności związane z przydziałem, lub po prostu szukających informacji w przepastnej gildiowej bibliotece; a także osób krzykiem, prośbą lub groźbą domagających się pomocy - czy to ochrony dla swoich rodzin i domów pozostawionych na północy, czy to w doraźnych problemach.
- Gorzej niż na targowisku - skrzywiła się Maeve, gdy z trudem przepchnęli się obok bogato odzianego młodziana, który wrzaskiem domagał się widzenia z którymś z członków Rady (a jeszcze lepiej z całą radą). Miała nieprzyjemne wrażenie, że ludzie - zwłaszcza magowie - się na nich gapią. Rok podróżowania sprawił, że odzwyczaiła się nieco od tłumów i nawet dwa miesiące pobytu w domu tego nie zmieniły.
Minęli kilku urzędników, którzy pozdrowili ich z profesjonalną obojętnością i końcu dotarli do właściwego pokoju, przed którym tłum był nieco mniejszy. Stracili jednak kolejne kilka kwadransów nim weszli do środka.
- Talaudrym, Meravel, Ragnvaldr -Hourun przedstawił ich grubemu staruszkowi, zarządzającemu przydziałami. Medaliony brzęknęły o stół. - Chcielibyśmy…
- Ta-Me-Ra - zaskrzeczał nosowo urzędnik i zamachał rękami, przerywając zaklinaczowi w pół słowa. Pogrzebał w odpowiedniej przegródce regału i wyjął zwój opieczętowany symbolem Gildii. - Włości Crowfieldów. Podpis! - podsunął nieco osłupiałemu Hourunowi pod nos pergamin i pióro. Mężczyzna sumiennie złożył podpis, a po nim uczyniły to czarodziejki. - Następny! - machnął znów rękami jakby odganiał uparte muchy. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich rozczochrana półelfka, niecierpliwie czekając na swoją kolej.

Nieco oszołomieni znów przepchali się przez tłum petentów i wyszli na zalaną słońcem ulicę.
- Też miałaś wrażenie, że wszyscy się na nas gapią? To znaczy magowie - spytała Maeve. Tua potrząsnęła głową. Zbyt zaprzątał ją list od Lidii i obawa, że Gildia nie pozwoli im jechać niż rozglądanie się wokoło. Teraz jednak omiotła spojrzeniem ulicę.
- Meyaia! - wykrzyknęła, nieelegancko wskazując przed siebie. W stronę rynku powolnym krokiem zmierzała wieszczka-kurtyzana, pod rękę z nikim innym jak…
- Helfdan! No proszę! - kwiknęła Maeve. Nie mogła powstrzymać śmiechu. Butny kudłacz o niewyparzonej gębie i takiej samej chuci ostrożnie holował Meyaię ulicą. Kobieta była już w bardzo zaawansowanej ciąży i widać było, że przechadzka jest dla niej męcząca. Dwa kroki za nimi podążał rosły półork o zakazanej gębie, wyraźnie pełniąc rolę ochroniarza. Na wszelki wypadek zaklinaczka rozejrzała się, czy na ulicy nie ma jeszcze kogoś znajomego, ale nie mieli aż tyle szczęścia. Zobaczyła za to, że dobrze ubrany mężczyzna przechodzi na drugą stronę ulicy, starannie unikając patrzenia na Meyaię. Najwyraźniej nie chciał by ktoś uznał, że korzystał z usług “kobiety wielu talentów”.
Tymczasem Meyaia pociągnęła Helfdana w ich stronę, radośnie wyściskała dziewczęta, po czym obrzuciła Houruna uważnym, niepokojącym spojrzeniem. Czarodziejki nie czekały długo by wyłożyć wróżbitce jakie wieści dotarły do nich w Uran. Jednak ku ich rozczarowaniu kurtyzana (chyba już ex-kurtyzana) nie wspomogła ich żadną nadnaturalną radą. Za to znudzony Helfdan chętnie zaproponował pomoc w rekrutowaniu wsparcia dla dworu - czyli sprawdzaniu w praktyce umiejętności najemników. Przebywał w Uran już kilka dekadni i nieźle poznał tutejszych rębajłów. W końcu musiał z kimś pić.

Jeszcze tego samego dnia na drzwiach “Srebrnej Strzały” oraz słupach ogłoszeniowych Uran zawisł pergamin wzywający wyszkolonych śmiałków do obrony dworu de Crowfieldów przed orkami i kuszący świetną płacą. Jednak pierwszą osobą, która się zgłosiła był… Atoli. Dziewczęta ledwie go poznały. Niewiele zostało z butnego, wesołego najemnika z nieodłączną fajką w zębach. Atoli schudł, zmizerniał, a z zapadniętych, okolonych cieniami oczu wyzierało cierpienie. Mimo to żylaste mięśnie wskazywały, iż nadal niejednemu mógłby spuścić łomot - Helfdan słyszał nawet plotki, że całkiem nieźle poczynał sobie w urańskim półświatku.
- A mnie weźmiecie? - uśmiechnął się blado. Maeve skinęła głową; Atoli był jednym z niewielu najemników jakich mogli w Pyłach obdarzyć zaufaniem. Rado nie żył, a Tua odesłała Karia do Elethieny. Tua nie była jednak pewna czy powinni zatrudniać Atolego; miała wrażenie, że śmierć Sorg, którą darzył uczuciem sprawiła, iż w walce będzie szukał śmierci. Atoli musiał wziąć jednak jej wahanie za coś innego, gdyż rzekł: Pojadę za wikt, opierunek i dobre słowo. W Uran nie idzie już wytrzymać. - co tylko potwierdziło jej obawy. Nieświadom rozterek czarodziejki Hourun gestem zaprosił byłego (a może i obecnego) przestępcę go do stołu i zaczął wyłuszczać mu cel misji.
- Znasz kogoś jeszcze, kogo moglibyśmy zatrudnić? - spytał na koniec zaklinacz.
- Grubego Kerstana? - wzruszył ramionami Atoli. - Większość, która miała ochotę nadstawiać kark za cudze chałupy już wybyła na północ; ale popytam kto jest godny zaufania z tych, którzy pozostali.
- Prosilibyśmy - skinął głową Hourun.
- No to do dzieła - Atoli dziarsko zerwał się z krzesła i skierował do wyjścia. Widać było, że od razu poprawił mu się humor. Tua westchnęła i spojrzała w stronę baru, skąd kilka osób o zakazanych mordach popatrywało w ich stronę. Zapowiadał się długi dzień.
 
Sayane jest offline  
Stary 30-08-2013, 01:22   #5
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Riviel mogła się spodziewać, że tak to się skończy. Nie, nawet nie tyle co mogła- musiała. Niemniej nie odstraszyło to jej od przyjęcia na swe barki zadania dostarczenia listu z prośbą o pomoc. Jaki w sumie miała wybór? Mogłaby teraz siedzieć w oblężonym dworze oczekując na pomoc paladyńską, w którą mogła wierzyć jedynie ta "urocza" pani dworu czy pokładać ufność w pewnym swoich własnych sił człowieku, który tak naprawdę o pomoc nie poprosił. Może i nie była traktowana źle, ale to mogło skończyć się szybko. Zaczęto liczyć każdą porcję jedzenia i wydawać je z coraz mniejszym entuzjazmem. Te niewielkie umiejętności lecznicze nie gwarantowały Riviel przywilejów. Być może i bard jest w stanie popsuć reputację domu, ale prawdą jest też to, że zagłodzony na śmierć bard już nie jest tak groźny.
A powinni być zaszczyceni obecnością złotej elfki.
Tak, opuszczenie dworu było konieczne, o ile nie miało dojść do spięć, a Riviel nie chciała być problemem dla Lidii. Najchętniej zaatakowałaby raszplę w obronie ciężarnej półelfki. Prawdopodobnie oblężenie wyczerpało cierpliwość bardki, ale na samo wspomnienie pani domu jeżyła się w sobie. Lidia natomiast znosiła to spokojnie, co było dla Riviel całkowicie niezrozumiałe.
Musiała także opuścić dwór ze względu na Lidię. Sprowadzić pomoc przynajmniej ze względu na nią, nawet jeżeli reszta ludzi kryjących się za umocnieniami na to nie zasługiwała... a na pewno dwoje z nich. Półelfka jednak zapewne sądziłaby inaczej.
A Riviel i tak nie mogła już dłużej usiedzieć na miejscu.

***

Stojąc w kolejce do portalu walczyła z całych sił ze snem i z osobami, które byłyby na tyle bezczelne, aby próbować wepchnąć się przed bardkę. Z pierwszym czasem przegrywała bitwy, ale przynajmniej z tym drugim szło jej lepiej. Zmęczona, brudna i marząca o przejściu przez ten cholerny portal nie była łatwym przeciwnikiem dla każdego, kto zechciałby zagarnąć jej miejsce w kolejce. Mogła przysypiać, ale kiedy dochodziło do upomnienia się o swoje budziła się gwałtownie do życia, jakby sama możliwość, że oczekiwanie mogłoby się wydłużyć podrywało wyczerpany organizm do walki na śmierć i życie.
W tej bitwie nie było litości.

Przysypianie jedynie dawało zmęczonemu organizmowi posmakować upragnionego snu, dbało aby w żadnym razie nie zapomniał o nim. W złośliwy sposób sprawiało jedynie, że owo pragnienie wzrastało.
Przynajmniej wciąż miała swoją muzykę.
Cichutko nuciła żywszą melodię w oczekiwaniu na teleport, chcąc tym samym chociaż trochę rozbudzić umysł i zdusić irytację na stojących wraz z nią w kolejce. Spróbować zapomnieć o tym rozdrażnieniu i zająć myśli czym innym jak tylko zmęczeniem. Znajdując się tam czasami zadawała sobie pytanie czy wytrzyma to oczekiwanie, czy nie podda się pod koniec tej drogi. Szybko jednak odsuwała od siebie te irracjonalne myśli powodowane znużeniem. Była już prawie u celu. Lidia na nią liczyła. Lusus będzie bardziej niż niepocieszony, gdy przybędzie ta odsiecz, a do tego...
Panna Vanduil miałaby nie podołać? Ona?
Niedoczekanie... Nawet sen ma grać na jej zasadach.

Po zbyt długim czasie przedostała się w końcu do Uran. Riviel tym razem nie była wymagająca co do wyboru gospody, który padł na pierwszą lepszą. Najważniejsze, żeby można było się w niej doprowadzić do porządku i opaść w długo odwlekany sen, któremu tym razem poddała się bez walki.
Oczywiście samo przybycie nie kończyło tego zadania. Kolejne godziny w oczekiwaniach, tym razem w Gildii i kolejne godziny wykłócania się, tym razem z urzędnikami, barwiły jej dzień. Może i bardka była w lepszym nastroju niż dnia poprzedniego przy teleporcie, ale to niekoniecznie dobrze wróżyło adwersarzom. Miała wszak wolny od zmęczenia umysł i język, które służyły jako broń. Niestety urzędnicy nie byli niczym ustawieni w kolejce przypadkowi podróżnicy. Urzędnicy, ku niezadowoleniu Riviel, mieli swoje odgórnie ustalone zasady i terminy, których przecież trzymać się musieli... chyba że ich oko przyciągnie na chwilę złota moneta. Za każdym razem, gdy elfka musiała uciec się do tego sposobu, a urzędnikiem był człowiek coś w niej się silnie burzyło.
Żeby jeszcze te informacje były całkowicie zadowalające, a tak... Znowu musiała czekać.

Kilka kolejnych dni upłynęło elfce dość leniwie dzięki czemu całkowicie doszła do siebie po tej całej szalonej wyprawie. Wciąż sprawdzała czy aby na pewno wciąż ma przy sobie list. Bez niego byłoby ciężko przekonać dwie dawne towarzyszki Lidii, aby rzuciły wszystko i biegły ratować dwór przed niepewnym zagrożeniem. Zapłaciła też, aby ktoś robił za jej oczy i wypatrywał dwóch czarodziejek. W końcu przecież chyba nikt się nie spodziewał, że ona będzie sterczeć całymi dniami, skoro mogła do tego nająć człowieka?
W końcu oczekiwanie się opłaciło. Riviel spotkała się nie tylko z Tuą i Maeve, ale także z Hournunem. Z cierpliwością opowiedziała trójce ludzi wszystko, co wiedziała, specjalnie dokładnie dla mężczyzny, który uparcie drążył szczegóły. Riviel z zadowoleniem odpowiadała na pytania ciesząc się w duchu, że nie dała człowiekowi powodu do satysfakcji, złapania jej na wyraźnych brakach w informacjach. Czegoś takiego nie byłaby zdolna przełknąć przez kilka kolejnych dni. Hourun mógł podejrzewać jednego ze swoich o takie braki, ale przecież nie złotą elfkę.
Riviel po skończonej rozmowie wyszła na miasto uzupełnić możliwe braki w swoim wyposażeniu mając na uwadze zapłatę, jaką będzie musiała uiścić za teleport. Przy okazji sama rozpytywała o podobne ataki orków, jakie doświadczał dwór w karczmach. Nie było to świetne źródło informacji jak się okazało, bo ludzie sugerowali jej pytać w Darrow, niemniej w końcu trójka ludzi powinna rozpytywać w innych miejscach. Riviel przecież nie będzie wykonywać za nich całej roboty.
Nie było to jednak jedyne jej spotkanie z nimi...


***

Hourun potrząsnął lekko głową i wpatrzył się w zawartość kubka trzymanego w wielkich dłoniach. Że spotkali Tuę, przyjaciółkę Maeve - nie było w tym nic niezwykłego. Że z miejsca dostali prośbę o pomoc od dawnych towarzyszy dziewcząt - również. Ale że dostaną przydział do dworu Crowfieldów… no tego to już kompletnie się nie spodziewał. Trochę go to dziwiło. Przez te parę dni miał też wrażenie że znajomi przyglądają się dziwnie i jemu, i dziewczętom. W zasadzie nie było czym się zdumiewać, po tym co wydarzyło się w Pyłach. Pytanie czy te spojrzenia były tylko ciekawskie, czy również podejrzliwe...

Rozejrzał się po zatłoczonej karczmie. Ogłoszenie już wisiało i mimo tego że był sam - Tua i Maeve siedziały w pokoju, bez wątpienia by się nagadać w spokoju po kilkumiesięcznej rozłące - to i tak dostrzegał zainteresowanie. Jego wzrok przyciągnęła wyniosła pannica, Riviel. Jak wszystkie słoneczne elfy słuszną dozę arogancji nosiła niczym wierzchnie ubranie, ale jeszcze dało się z nią pogadać na wprost innych Tel’quessir, toteż podniósł się z kubkiem i butelką. Ciężką broń i plecak pozostawił w pokoju, więc przynajmniej z przenosinami nie było problemu.
- Można? - zapytał z uśmiechem podchodząc do dziewczyny. Bardka zrobiła na nim wrażenie; sama jedna poradziła sobie z dotarciem do Uran mimo szalejącej wojny, sprytnie obmyśliła jak Maeve i Tuę znaleźć, a gdy przemaglował ją z sytuacji w dworze de Crowfieldów odpowiadała dając znać że jest bystrym obserwatorem i swój rozum ma. Plan odnalezienia bohaterek z Pyłów zresztą również podobno był jej autorstwa.
- Proszę. - zgodziła się elfka przyglądając człowiekowi - Załatwianie wszystkiego idzie… dobrze?
- O tyle o ile - Hourun posadził swój słuszny ciężar na ławę obok elfki - Wina? Zobaczymy kogo da się nająć, co by nie mówić wojna większość zdatnych pod broń mężów wyssała na północ. Więc… No nic, zobaczymy.

Milczał przez chwilę, przyglądając jej się czujnie. Przez dłuższą chwilę po ujrzeniu po raz pierwszy złotej elfki okropne wspomnienia uwięzienia przez Pathoxa i jego popleczników powróciły i przez jakiś czas zmuszał się do uprzejmości względem niej. Teraz już nieco się oswoił z jej widokiem, ale mimo wszystko … czujność pozostała.
- Dziwi mnie dlaczego ktokolwiek miałby nas wysyłać do włości de Crowfieldów. Nie wiem czy nie przegapiłem w twej opowieści, pani, czy dokołatałaś się u kogoś w Gildii o pomoc dla nich? - zapytał. Uśmiechnął się do ukochanej która podeszła do stołu i zwinnie przysiadła się u jego boku.

- Pomoc być może nadeszłaby od paladynów gdyby wielki pan Lusus schowałby swoją dumę i o nią tak naprawdę poprosił. - fuknęła elfka podsuwając swój pusty kubek - To… - urwała na chwilę szukając odpowiednich słów - Uznałyśmy z Lidią, że zgłoszenie się do was będzie rozsądną opcją… kiedy był opór ze strony niektórych.
Hourun uważnie słuchał i czytał między wierszami. Z opowieści Maeve wiedział że Lidia jest półelfką; a znając stosunek Tel’quessir do mieszania krwi, zwłaszcza tych przeklętych złotych elfów, był mile zaskoczony tym jak Riviel o niej mówiła i jakich zwrotów używała.
- Ach ci ludzie… - mruknął żartobliwie jakby sam do tej rasy nie należał; napełnił kubek dziewczyny, notując jednocześnie w pamięci to jak wyrażała się o Lususie. Maeve musiała powstrzymać się aby nie parsknąć śmiechem.

Pociągnął się za kucyk i uspokoił myśli. Jeszcze będzie czas się uprzedzać - bądź nie. Zanotował w pamięci by podpytać swą Mewkę o paladyna. Mimo iż minęło sporo czasu, Maeve wyraźnie zdradzała niechęć na choćby najmniejszą wzmiankę o Lususie. Robiła to dla Lidii.
Zerknął na luteńkę elfki.
- Należysz, pani, do rodziny Lidii czy z innego powodu przybyłaś do dworu Crowfieldów? - zapytał przypominając sobie geografię Królestwa i położenie dworu względem lasów i osiedli elfów.
- Nie, nie należę do rodziny Lidii. - odparła - Miałam zostać tylko trochę, pograć i ruszyć dalej. - westchnęła - Ale jak pech to pech. - upiła trochę wina.
- Rozumiem więc że nie wracasz? - sięgnął do torby i dotykiem uspokoił Beau, który miał ochotę wypełznąć na zewnątrz. Z racji swej urody chowaniec zawsze wzbudzał gwałtowne emocje - od entuzjazmu … po entuzjazm.
- Wracam. - odparła Riviel - I tak muszę coś zwrócić Lidii jak i… - zastanowiła się nad dalszymi słowami - Skoro już zaczęłam chcę doprowadzić do końca, a i przyda się każda pomoc, przynajmniej ze względu na Lidię.
Elfka zaskoczyła Houruna. Nie spodziewał się tego że ewidentnie nie będąca wojowniczką dziewczyna chce wrócić. Spojrzał na Maeve a potem na bardkę. Miał zamiar powiedzieć że droga będzie niebezpieczna, ale ugryzł się w język. W końcu dziewczyna sama ją przebyła z dworu do Darrow.
- Czy Lidia zostawiła ci pieniądze, pani, na opłacenie teleportu? - zapytał wprost, bowiem, wbrew spojrzeniom jakie niektórzy im rzucali, ich zasoby nie były niewyczerpane. Zwłaszcza w sytuacji gdy Lidia nagliła do pośpiechu i konieczność szybkiego przemieszczenia się do Darrow starła się z wydatkami.
- Otrzymałam tylko fundusze na teleport z Darrow do Uran. - wyjaśniła elfka.
Hourun stuknął palcami o stół ale nie skomentował - gotówką dysponowały Maeve i Tua, nie on. To też był drażliwy punkt, przynajmniej dla niego. Wreszcie machnął w duchu ręką.
- Skąd pochodzisz, pani? - zapytał ciekawie, próbując umiejscowić jej akcent. - Z Wilczego Lasu, czy Północnego? A może spoza Królestwa?
- Pochodzę z Marathiel. - odpowiedziała, po czym zastanawiała się chwilę jakby rozważając następne słowa - A ty… panie? - zapytała.
Hourun znieruchomiał, przytulona do niego Maeve wyraźnie wyczuła że jego mięśnie napięły się a oddech przyspieszył. Zaraz jednak zmusił się do odprężenia i nawet zdołał spokojnie skinąć głową. Czując zdenerwowanie Houruna ujęła jego dłoń w swoją, milcząc, ale bacznie przyglądając się rozmówczyni.
- Rodzinę mam w Królestwie - powiedział i zaraz zapytał - Znasz… znałaś, pani, Pathoxa z rodu Vel'te'nel?
- Jego rodzina to temat zakazany, lepiej o to nie pytać. Pytania o to mogą źle się skończyć. - Próbowała rozluźnić atmosferę Maeve poprzez obrócenie tego w żart, ale to nigdy nie była jej mocna strona.
- Znałam to za dużo powiedziane - skinęła głową Riviel. Jej rodzina nie pochodziła ze szlachty, a Vel’te’nelowie, jako jeden z pieciu rodów - strasznie zadzierali nosa i nie zadawali się z byle kim. W zasadzie to nie zadawali się praktycznie z nikim; no, chyba że dana rodzina wywodziła się z Levelionu. A jej takową nie była. - Widywałam jego oraz jego rodzinę, zwłaszcza na wspólnych uroczystościach, ale nigdy nie rozmawialiśmy.

Hourun wpatrywał się w stół. Niepotrzebnie zapytał o Pathoxa. Zupełnie niepotrzebnie, bowiem wspomnienia napłynęły w jednej chwili. Tiistril, Elidor, Sil’sun Lente … towarzysze uwięzieni i zabici przez słonecznego elfa i jego popleczników. Pathox zginął rozdarty przez smoka, Sticka kapłan ubił, towarzysze Maeve wysiekli resztę orszaku Vel’te’nela, ale czy to był koniec? Sam wiedział że Pathox z kimś się kontaktował, że jego ród na nim się nie zakończył, że...

Wrócił na jawę gdy wino ze zgniecionego kubka wylało mu się na dłoń. Maeve ściągnęła wargi gdy zapytał o Pathoxa. Nie chciała o tym rozmawiać. Dziwiła się, że on to choćby napomniał.

Odetchnął głęboko i odchrząknął.
- Hmm, zaśpiewasz coś, pani? Albo zagrasz? - zapytał wycierając dłoń i próbując się uśmiechnąć. Z czułością objął Maeve, która jednak ciągle była nachmurzona.
Elfka wyglądała na bardzo zadowoloną propozycją mężczyzny. W jej oczach zabłysła jakaś iskierka i elfka skinęła głową.
- Zagram. - odparła - Muzyka potrafi zdziałać... cuda.
Riviel sięgnęła po swoją lutnię rozważając co powinna zagrać. Szybko odrzucała mniej odpowiednie do chwili utwory. Wiedziała jak ważne jest dopasowanie występu do nastroju samej publiczności, a ten aktualnie nie był najlepszy. Na razie elfka nie próbowała drążyć tematu, ale miała zamiar spróbować trochę rozładować atmosferę.
Zaczęła grać. Początek był delikatny i spokojny przywodzący na myśl leniwie kołyszące się na subtelnym podmuchu wiatru trawy, zaś ciepłe nuty powoli wplatane w melodię do tego obrazka dodawały ciepło późnego lata. Trochę szybsze i głośniejsze dźwięki, aczkolwiek wciąż spokojne, były niczym cichym chlupotem wody z pobliskiego strumienia rozbijającej się o gładkie kamienie. Im bliżej było końca, po przebyciu przez niego szczytowego punktu, tym cichsze stawały się dźwięki, aż do ich ustania, jeden po drugim. W końcu ostał się tylko szelest traw, aby w końcu i on ustąpił miejsca ciszy. Utwór dotarł do końca.

Czekając na wybór utworu zaklinacz zmusił się do oderwania myśli od grozy jaką przeżył w Pyłach. Skupił się na treści listu od Lidii przyniesionym przez dzielną elfkę, wspominając jej ojca, Elidora; trudno mu było nie polubić z miejsca córki czytając jej w podobnym, spokojnym tonie utrzymane słowa. Od siostrzenicy Oratisa jego myśli zdryfowały do Meyai i wizyty u niej. Maeve opowiedziała mu o seansie u wróżki, w czasie którego mógł ostrzec ukochaną… i jak omal się ten seans nie skończył.

Dzisiaj kupił naręcz kwiatów i nawiedził jej domostwo, ignorując szeroko otwarte oczy i gęby tubylców na ten widok. Miał gdzieś ich zdumienie. Wręczył Meyai kwiaty i podziękował; nie zawracał jej długo głowy, bo wizyta była krępująca dla obojga a i ciężarnej kobiety nie chciał męczyć. Targi podczas zakupów i sprzedaży ekwipunku, rozpytywanie o znajomków czy jutrzejsza rekrutacja były na wprost tego tak przyjemnie przyziemne że z ulgą skierował ku nim swą uwagę. A potem elfia bardka zaczęła grać i Hourun przymknął oczy, by w pełni cieszyć się muzyką.

Maeve jednak nie mogła się rozchmurzyć. Nie rozumiała dlaczego Hourun uparł się pytać o Pathoxa. Ona uznała to za rozdział zakończony i nie chciała wracać myślami do tego czasu, było to zbyt bolesne. Ciągle wracało to do niej w koszmarach a i wyrzuty sumienia miała, że nie uratowała towarzyszy.

***

Hourun podziękował za występ i pochwalił go, co Riviel oczywiście przyjęła z zadowoleniem, jednak wiedziała, że słowa człowieka wiele nie znaczą. Ludzie według niej nie mieli szczególnego słuchu muzycznego, co widać było najlepiej na przykładzie ich grajków, których określali mianem barda.
Zastanawiała się jak będą wyglądać ich dalsze relacje. Jak na razie elfka starała się być... delikatna... Gdyby poczuli się urażeni, co się ludziom zdarza, mogliby wpaść na kiepski pomysł wykluczenia jej z tej wyprawy, a na to zgodzić się Riviel nie mogła.
Bardziej interesujące było pytanie człowieka o Pathoxa. Cokolwiek ono obudziło nie było zbyt radosne. Teraz jednak ona będzie w jednej grupie z Hourunem, a to otwiera możliwości na dowiedzenie się tego, co nie zostało wypowiedziane...
...jeszcze.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.

Ostatnio edytowane przez Zell : 30-08-2013 o 01:49.
Zell jest offline  
Stary 30-08-2013, 08:48   #6
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację

Uran
, gospoda "Srebrna Strzała"

Mirtul, Zielone Trawy



Właściciel ‘Srebrnej Strzały’ sam nie wiedział, czy ma się cieszyć ze wzmożonego ruchu w interesie, czy też raczej gotować pachołka by leciał po straż. Stężenie magów, mieczników, kuszników, pospolitych poszukiwaczy przygód i innego tałatajstwa na metr kwadratowy osiągnęło już punkt krytyczny i nadal rosło. A gapie kręcili się nawet pod oknami i próbowali wleźć przez kuchnię, kradnąc przy okazji mięso przygotowane na obiad. Jedynie wokół długiego stołu w głębi gospody było luźno; wszystkie spojrzenia - zarówno te ciekawskie jak i wyczekujące - kierowały się właśnie tam.
- Powiedz mi raz jeszcze - że kim oni są? - karczmarz skierował swe pytanie do chuderlawego barda sączącego jedno i to samo piwo od kilku godzin. Mężczyzna tolerował darmozjada tylko dlatego, że jego informacje zwykle były pewne. A na dobrej informacji zarabiało się nieraz więcej niż na butli elfiego wina.
- Bohaterowie z Pyłów. Tak na nich mówią adepci z Gildii Magów; przynajmniej ci, którym po kilku kielichach rozwiązuje się ozór - rzekł cicho bard. - Podobne plotki krążą w półświatku. Pamiętasz jak na jesieni jakiś szalony paladyn szukał ludzi, by ruszyć na Pyły? No to ci tam - wskazał na rzeczoną grupę - to ci, którym udało się wrócić.
- Wierzysz paplaniu zapijaczonych wyskrobków i przechwałkom morderców? - prychnął karczmarz, poganiając kuksańcem jedną ze służebnych, by szybciej roznosiła piwo i od razu inkasowała należność.
- Właśnie w tym sęk, że oni się nie przechwalają. Nie chcą gadać; potwierdzić ani zaprzeczyć. Nic nie mówią - ze sporym zdumieniem skonstatował bard. - Magusy mówiły, że ich tajemnica państwowa obowiązuje, hehe. No ale jakiej tajemnicy nie wydobędzie kielich dobrego trunku czy chętna dziewka? - roześmiał się obleśnie.
- No to co wiesz? - zirytował się właściciel ‘Strzały’.
- Nooo... w sumie niewiele - rozmówca oklapł wyraźnie. - Że byli daleko w głębi Pyłów, i to zimą, to na pewno. I ponad połowę ich wybito. Ale po co tam poleźli - rozłożył ręce w teatralnym geście - to nie wiem. A teraz szukają grupy, żeby na północ. Chcą prześlizgnąć się do dworu de Crowfieldów, a ten od miesięcy oblegają zieloni.
- To gówno wiesz - obraził się karczmarz, ze złości omal nie wyrywając bardowi kufla. Ogłoszenie przybite na drzwiach własnej karczmy przecie widział. Lubił wiedzieć kto u niego interesy załatwia, a ta osobliwa grupa przykuła jego uwagę. Mężczyźni co prawda nie wyróżniali się niczym szczególnym (obaj koło trzydziestego roku życia), ale kobiety - zbyt młode na awanturniczki - już tak. No i wokół nich pętało się pełno zwierzyńca wskazując, że przynajmniej jedno para się magią. Pewnie ta ze smokiem. Poza tym z brodaczem wykłócił się o przechowywanie w stajni młodego gryfa - a raczej jego zakaz - i teraz bał się, że mu ptaszysko nasra na dach. Zarośnięty półelf wyglądał na takiego co to byłby zdolny do każdej podłości. Poza tym wydawało mu się, że w tłumie rozpoznaje wysłanników Gildii Złodziei, i to też nie poprawiało mu nastroju. Jak Gildie miały oko na kogoś, to szykowały się kłopoty. Obojętnie które Gildie. Znów zastanowił się, czy warto trzymać pachołka w pogotowiu. Chyba jednak tak - jakby doszło do bitki to mu pół gospody rozwalą.


***

Tymczasem nieświadoma rozterek gospodarza grupa spokojnie spożywała obiad. Spokój był raczej pozorny, bo wszyscy byli aż nadto świadomi wbitych w nich spojrzeń. Atmosfera wprost tętniła podnieconym oczekiwaniem. Dla nich zaś to wcale nie była przyjemność; zwłaszcza dziewczęta nie mogły pozbyć się myśli, że dobierając sobie nowych towarzyszy skazują ich tym samym na śmierć. Poza tym w głowach huczało im od informacji zebranych przez ostatnie trzy dni, gdy rozmawiały z ludźmi zainteresowanymi podjęciem się ich zlecenia. Za to Helfdan miał nieodparte wrażenie deja vu - tak samo jak w przypadku rekrutacji Raydgasta wszystko co umiało porządnie robić mieczem i nadawało się do czegoś więcej niż pasanie krów dawno już wybyło na północ tłuc orki... i pewnie samo zostało zatłuczonym, sądząc po docierających na południe raportach. Czyli summa sumarum też się do niczego nie nadawało. A srał to pies - poradzili sobie raz, poradzą i drugi. Tyle że tym razem on nie miał zamiaru brać w tym udziału. Miał własne sprawy do załatwienia na północy kraju.
- Nie piesku? - pogłaskał po łbie olbrzymiego mabari, który energicznie obgryzał wołowa gicz, ponuro spozierając na potencjalną konkurencję w postaci miejskich kundli szwendających się ludziom i nieludziom pod nogami.
- Sherin! - syknęła Tua. Pseudosmok wzbił się w powietrze, najwyraźniej mając zamiar polatać sobie po jadalni, ale na jej głos potulnie (wyjątkowo jak na niego) wrócił i usiadł jej na ramieniu. Mimo ze był już duży, ktoś na pewno by się pokusił o kradzież. Aesdil kiedyś stwierdził żartem, że nosi worek złota na szyi, gdy jeszcze trzymała małego Sherina w nosidełku. Wspomnienie półelfa dodatkowo przygnębiło czarodziejkę.
- Kończymy czy nie? - Maeve też dręczyły wspomnienia, ale nie miała zamiaru dać się im zdominować. Poza tym jej kocurowi wcale nie uśmiechało się siedzenie w głośnej karczmie i dawał temu wyraz drapiąc ją po kolanach. - Mam dość tego hałasu.
Tua westchnęła i wstała, po czym przywołała kilka jaskrawych kul, które przeleciały przez pomieszczenie przyciągając uwagę zgromadzonych.
- Dziękujemy za tak liczne przybycie. Przeanalizowaliśmy wasze kompetencje. Zatrudnimy następujące osoby - dziewczyna wyciągnęła listę, którą sporządzili w czasie posiłku i zaczęła wyczytywać nazwiska. Lista była żałośnie krótka - zaledwie cztery osoby - ale ”ich” mężczyźni zgodnie stwierdzili, że lepsza grupa mniejsza a solidna, niż banda łapiduchów, którzy uciekną na widok pierwszego lepszego orka, albo w nocy poderżną pracodawcom gardła.

A niestety większość chętnych stanowiły szemrane indywidua z ciemnych zaułków Uran i nie tylko; niegodne zaufania w najmniejszym stopniu. Co prawda po poprzedniej wyprawie dziewczęta nie miały w tym względzie zbyt wielkich uprzedzeń, lecz nie były też głupie. Atoli popytał tu i tam, po czym zaaprobował kandydaturę futenberskiego przemytnika Gahnaweka i esperskiego złodzieja Triela Merlanna. Helfdan gruntownie sprawdził ich przygotowanie bojowe, a od siebie polecił Jargo Ferna, najemnika o którym usłyszał w sobie tylko znanym miejscu.
Poza tym wspólnie zgodzili się na zatrudnienie paladyna Torma, Albriechta, choć po doświadczeniach z Lususem i Raydgastem nikomu nie uśmiechało się towarzystwo kolejnego zakutego łba. Jednak w czasie gdy większością wojsk dowodzili paladyni z północy - perorował Hourun - posiadanie wśród nich sprzymierzeńca mogło być korzystne; zarówno jeśli chodzi o współpracę, jak i nie przeszkadzanie w podróży. Co prawda magowie posiadali sporą autonomię - choć w teorii podlegali wojskowym rozkazom, w praktyce robili to, co w danej sytuacji wydawało się słuszne; no i rozkazy Gildii zawsze miały pierwszeństwo - w praktyce nie raz zdarzało się, że oddział wojska przechwytywał podróżującego czarodzieja by wspomógł go w walce. Toteż wzięli ze sobą bufonowatego młodzieńca, który wręcz napraszał im się z pomocą.

Bohaterowie mocno zastanawiali się nad kandydaturą uroczej niziołki Jagody, której umiejętności jak na jej wiek były całkiem przyzwoite; oraz butnej półelfki Harley, paradującej z młodym wilkiem u boku. Wywiązała się ostra dyskusja. Hourun uważał, że dodatkowy tropiciel - a zwłaszcza druid - przydadzą się w Wilczym Lesie; Tua i Maeve zaś nie chciały brać na siebie odpowiedzialności za prowadzenie tak niedoświadczonych dziewcząt na wojnę.
- Chcą z nami jechać to niech jadą, ale na własny rachunek - warknęła Maeve. - Ja nikogo niańczyć nie będę.
Teraz doskonale rozumiały obiekcje Raydgasta, Helfdana i Iulusa, gdy ci spotkali ich grupkę na trakcie do Pyłów. Choć wszyscy wiedzieli - przynajmniej w teorii - na co się piszą, śmierć Kalela i Sorg tkwiła w ich sercach jak cierń. I mimo że młode poszukiwaczki przygód mogły trafić na mniej opiekuńczych pracodawców, koniec końców czarodzieje nie zdecydowali się ich zatrudnić.


Na koniec Hourun zwrócił się do zatrudnionych mężczyzn.
- Na jutro na dziesiątą mamy wykupiony teleport do Darrow. Bądźcie tam spakowani i gotowi do drogi na czas, inaczej odjedziemy bez was. Po kolacji spotkamy się jeszcze, by przekazać wam szczegóły waszego zlecenia. To wszystko.

Bohaterowie zebrali się i wyszli z karczmy załatwić ostatnie sprawunki, ale przede wszystkim odpocząć od tłumu... no i pozrywać ogłoszenia. Słońce jeszcze nie zaszło; było sporo czasu by pozałatwiać różne sprawy. Najemnicy zaczęli gotować się do drogi, niezatrudnieni zaś mieli ostatnią szansę by wykombinować jak wyruszyć na przygodę swojego życia. Pierwszą… a może i ostatnią.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 30-08-2013 o 09:58.
Sayane jest offline  
Stary 30-08-2013, 11:39   #7
 
Tohma's Avatar
 
Reputacja: 1 Tohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie cośTohma ma w sobie coś
Niedowierzanie. Triel nigdy by się do tego nie przyznał, zwłaszcza przed nowymi kompanami, ale nawet po wyjściu z karczmy, gdy wiedział już, że jest zatrudniony, nie mógł pozbyć się tej myśli, że jednak w tym tłumie chętnych oblegających strzałę jeszcze minuty temu, był ktoś bardziej doświadczony. Ktoś bardziej pasujący do tej misji. Z irytacją przeczesał palcami krótkie włosy, by odgonić denerwujące wątpliwości. Był tutaj i niezależnie od tego, co mogliby pomyśleć sobie inni, to on został wybrany z pośród tej bandy i to on miał właśnie rozpocząć coś, co mieniło się jako przygoda życia.
„Po kolacji spotkamy się jeszcze, by przekazać wam szczegóły waszego zlecenia.” – słowa Houruna brzęczały mu w pamięci, gdy przeskakiwał spojrzeniem po garstce szczęśliwców, którym udało się przejść rekrutację.
Sam nie orientował się w Uran wystarczająco dobrze, a nie miał zamiaru spóźniać się przez to, ze nieopacznie pomylił się w drodze powrotnej. Nie potrzebował robić jakiś ostatnich zakupów, wszystko, czego potrzebował, miał ze sobą.
Nikt nie wydawał się specjalnie skory do rozmowy, wszyscy pogrążeni we własnych myślach, postanowił jednak zabrać głos i niejako przełamać tę niewdzięczną barierę nieufności przed, póki co, obcymi sobie mężczyznami.
- A więc… jakie macie plany? Może wypijemy coś razem – tu wskazał kciukiem na drzwi dopiero co opuszczonej karczmy. – A może któryś z was ma lepszy pomysł? – Po chwili, przypomniawszy sobie, że pominął grzeczności, zreflektował się i przesunął wzrokiem po każdym, mówiąc:
- Jestem Triel i liczę na owocną współpracę. – „Brzmię jak niewychędożona dziewica, cholera.” .

Jargo wyszedł na spokojnie, zaczerpnąć świeżego powietrza,lość i ludzi, którzy próbowali się podjąć roboty była zatrważająco duża. Trzy czwarte wyglądało, jakby jedynym celem było ruszeniem z grupą i poderżnięcie im gardeł na pierwszym postoju oraz pozbawienie sakiewek. Zero godności, takie rzeczy robiło się tylko z trupami, które nie były pracodawcami, lub pracodawcami, którzy za długo czekali z wypłatą. Zagadnięty przez Triela, jak się przedstawił, zmierzył go wzrokiem od stóp do głów. Nie do końca jak człowieka, a bardziej jak jeszcze chodzący kawał mięsa.
- Jargo, mam nadzieję że nie wykitujesz za szybko. No ale gdyby co, mam łopatę na wozie. - Odparł na plątane powitanie, współpracownika.
- Widzę, że nawet zatrudnili grabarza. - Skwitował wzmiankę o łopacie, kiedy podszedł do dwóch mężczyzn. - Zwą mnie Gahnawek. - Łowca przywitał się z najemnikami i przeszedł do rzeczy. - Któryś z was może miejscowy, albo przynajmniej wiecie gdzie można kupić porządne rzeczy i nie przepłacić? - Spytał nowych kompanów, nie za bardzo będąc jednak przekonany czy można im ufać.
Triel odchrząknął cicho, nie za bardzo wiedząc jak inaczej zareagować na wypowiedź Jarga. Postanowił skupić się na pytaniu Gahnaweka. “Co za osobliwe imię.”:
- Nie mam pojęcia, nie za bardzo orientuję się w Uran. - Rozejrzał się wokół ciekawskim spojrzeniem. - Ale jeśli nie oddalisz się zbytnio to nie powinieneś mieć problemów z powrotem tutaj.
- Zależy co porządnego chcesz kupić. Skóry, miecze, zapasy na drogę, ciepły koc, flaszkę zcanej gorzałki? Ewentualnie jakies świecidełko… Nie, to raczej nie to. Dwie ulice stąd powinny być jeszcze jakieś kantory otwarte, tylko nie wiem jak długo. - Spojrzał na Gahnawka równie dokładnie jak poprzednio na rudzielca, zdecydowanie tego najłatwiej byłoby po prostu zdzielić morgenszternem w podbródek.

Otrząsnął się nieco, przypominając że nie jest jeszcze na wojnie a to ma być jego towarzysz broni. - Nie jestem grabarzem, po prostu jakoś zawsze jak sie jedzie na takie wypady, prędzej czy później trzeba kogoś pogrzebać. - Wzruszył ramionami i wyciągnął niedużą metalową flaszkę. - Łyka? - Zapytał i zanim ktoś zdążył odpowiedzieć, sam zdrowo pociągnął.
- Obym oszczędził ci machania szpadlem. - Gahnawek wzniósł niezbyt wyszukany toast i przechylił flaszkę.
- Za naszą małą kompanię - rzucił Triel. Wyszczerzył zęby i pociągnął spory haust trunku od razu czując przyjemne palenie w gardle. - Coś mało tego będzie, jak na nas troje także ponawiam propozycję przejścia do Strzały. A jeśli rzeczywiście tak Ci śpieszno na te zakupy to możemy poczekać w środku. Lepsze to, niż stać przed wejściem jak te słupy. - Jeszcze jeden mały łyk i oddał prawie pustą flaszkę właścicielowi wyczekując decyzji.
Najemnik zachlupotał ostatkiem kropelek w środku, faktycznie trzeba było uzupełnić zapas, nie tylko we flaszce ale i w żołądku. - Niech będzie, posmakujmy jak piecze porządna jabłkowa brandy. Może to ostatnia porządna okazja zanim cała robota się skończy. - Mruknął Fern i ruszył do karczmy, przytrzymał nawet pozostałym drzwi. - Dzban jabłkowej! - Rzucił karczemnej dziewce od wejścia.
Rudy zrobił krok w stronę wejścia, ale przystanął i zwrócił się w stronę Gahnaweka: - Idziesz?

Gahnawek spojrzał w kierunku kantoru, o którym powiedział mu Jargo. Miał zamiar uzupełnić braki w ekwipunku jak najszybciej, ale poranne zakupy miały jedną zaletę, która przekonała go do zmiany decyzji. Dzisiejszego wieczora nie musiał się martwić, że jakiś podejrzany typ (nie brakowało akurat takich w okolicy) ogołoci go z dobytku. Mieszek z złotem łatwiej przypilnować.
- Jutro też sklepy powinny być otwarte, więc dzisiaj można spróbować tej jabłkowej. - Odparł rudzielcowi i ruszył z powrotem karczmy.
- Nie żebym Cię zniechęcał, ale pamiętaj że rano wyruszamy. - Zauważył Triel po tym jak już weszli do głównej izby Strzały. - Ale spokojna głowa, postaraj się tylko nie przesadzić z trunkiem. - Zaśmiał się krótko i skierował w stronę stolika, który zajął Jargo.
- No dobrze, skoro mamy razem pracować, to na czym się który zna, zaoszczędzimy sobie kłopotów a może i jeden drugiemu przypadkiem dupsko uratuje. - Powiedział odbierając od dziewki dzban i wciskając jej srebro do rąk.
Na wzmiankę o ratowaniu czyjejś dupy Gahnawek uśmiechnął się nieznacznie. Patrząc na ludzi, z którymi przyszło mu pracować jakoś nie wierzył, że będą nadstawiać za niego swoją rzyć. Sam z resztą miał podobnie, ale z drugiej strony za coś dostał zaliczkę.
- Idąc za mną możesz być pewny, że w lesie się nie zgubisz. A jak na coś byśmy się natknęli. - Przerwał na moment i pokazał na lotki wystające z kołczanu. - Możesz liczyć, że któraś dosięgnie celu.
Triel roześmał się szczerze, humor wyjątkowo mu dopisywał. Spodziewał się raczej ponurych mruczków za towarzyszy, a tutaj - niespodzianka.
- Sam trochę strzelam z łuku, więc możesz mnie poduczyć na dniach. - Zaśmiał się ponownie, odkaszlując piekący w gardło trunek: - A tak na poważnie, trzymajcie się swoich sakiewek panowie, bo mogę was ich pozbawić w chwili nieuwagi. Odruch mimowolny, ma się rozumieć! - Wyszczerzył zęby i wrócił do picia.
Jargo odstawił kubek i splótł dłonie pod brodą. Starał się nie patrzeć na Triela jak na idiotę, prawie mu się udało, Gahnawek miał może i potencjał, ale to musiało się okazać dopiero.
- Naprawdę wydarłeś sie na pół karczmy o tym, że rzezasz mieszki żeby za
robić na chleb?
- Zawiesił na chwilę głos w powietrzu, był pod wrażeniem i to niemałym. - Mam nadzieję że będziesz pamiętać, żeby mojego nie brać przy okazji, bo cię przypadkiem mogę po głowie zdzielić. - Uśmiechnął się paskudnie.
- Łopatą? - Spytał z uśmiechem na twarzy Gahnawek, popijając przy tym jabłkową brandy, która wyraźnie przypadła do gustu.
Nawet niewyszukane komentarze Jarga nie mogły zepsuć jego humoru i cały czas uśmiechając się lekko,Triel zwrócił się do mężczyzny: - Rozejrzyj się, czy naprawdę widzisz w tej bandzie opijów potencjalnych wrogów, którzy oburzyliby się za mój niewinny komentarz? - Przewrócił oczami. - A może powiesz nam, czym Ty się zajmujesz? Oprócz wymachiwania łopatą na prawo i lewo.
- Wymachiwaniem czymkolwiek, co potrafi skrzywdzić człowieka i nie tylko z prawa na lewo i w górę i w dół. Jestem najemnikiem. Niewinny komentarz to jedno, przeczuleni na punkcie prawa to drugie. - Wzruszył ramionami wojownik.
- Fiu, fiu - zagwizdał łotrzyk. - Człowiek wielu talentów.
- A jak! To są doskonałe talenta. - Odparł rudemu rzezimieszkowi.
- I mogą się przydać. Ale co tam, może wiecie coś na temat ludzi, którzy na wynajęli. Siedząc cały dzień w karczmie, można się dużo nasłuchać o jakiś z bohaterach z Pyłów, ale niewiele mi to mówi. - Gahnawek będąc raptem od kilku miesięcy w Królestwie nie był dobrze zorientowany w tutejszych plotkach i ploteczkach.
- Podobno płacą, i to z zaliczką. Tyle mi starczy. -Odparł na pytanie najemnik.
- Płacić mogą, ale jak w jakieś gówno nas wpakują, to złoto może nie wystarczyć. - Przemytnik zdawał sobie sprawę, że wyprawa na północ w obliczu najazdu orków może okazać się nie lada wyzwaniem.
- Jeśli płacą i dają zaliczkę, to można sie spodziewać sporego gówna. Zresztą to tak jak z życiem, dostajesz cukierki tylko wtedy, kiedy za rogiem czeka ktoś, kto je ma zamiar zabrać. - Podniósł kubek do góry i wychylił nieco trunku.
- Heh, cukiereczki powiadasz. - “Rębajło-filozof osobliwe połączenie.” Łowca podrapał się po brodzie. - Nie wiem, może i masz racje, za to pewny jestem, że muszę teraz na stronę. - Wstał od stołu i ruszył w kierunku wyjścia.
Triel dopił szybko ostatni łyk swojej kolejki po czym zagapił się głupawo na dno naczynia. “Chyba czas trochę przystopować.” Odłożył ostrożnie szklanicę na lekko zabrudzony stół i rozejrzał się otwarcie dookoła.
- Ciekawe co dokładnie kryje się pod “po kolacji”. Mieliśmy się wtedy jeszcze zobaczyć i omówić jakieś szczegóły… - rzucił w powietrze, patrząc kątem oka na brodatego najemnika.
- Pewnie jak zjedzą, ewentualnie jak my zjemy. - Jargo złapał przechodzącą służącą za rękę. - Co macie tu zjadliwego złociutka poza wczorajszym gulaszem? - Uśmiechnął się w swojej opinii czarująco, co nie zawsze budziło zamierzone reakcje u innych.

Albriecht odczekał chwilę, pragnąc zaznać chwili samotności i zebrać myśli, i ruszył za towarzyszami. Pierwszy etap właśnie się zakończył - został wynajęty, jednak pomimo tego, iż konkurencja była naprawdę liczna, w jego mniemaniu był po prostu najlepszą osobą do tego zadania. Żadna siła nie mogła się równać z umiejętnościami wyszkolonego paladyna, a on był napędzany czymś więcej niż tylko zemstą… Chociaż to ostatnie niezbyt pasowało do funkcji rycerza Torma.
Niechętnie podszedł do nowych towarzyszy - nie znał tych ludzi i nic o nich nie wiedział, a na jego szacunek trzeba było mocno zapracować. Niestety zanosiło się na to, iż powodzenie misji i życie wszystkich będzie uzależnione od ich współpracy.
Skłonił lekko głowę i rozpoczął sztywną formułkę.
- Witajcie, nazywam się Albriecht i… - Do jego nosa dotarł charakterystyczny zapach alkoholu. W dodatku taniego. - I widzę, że nie próżnowaliście…
Triel parsknął cicho pod nosem widząc wymianę zdań pomiędzy Jargiem i pomocnicą. Ktoś powinien dać mu jakieś lekcje z interakcji międzyludzkich. Tok jego myśli przerwało jednak nagłe pojawienie się Albriechta. Łotrzyk już wcześniej zauważył mężczyznę, który nie specjalnie wykazywał chęć socjalizowania się z nimi. Gdy podawał swoje imię miał taką minę jakby patrzył na jakiś brud, a nie przyszłych kompanów.
- Jestem Triel. A ten tutaj przystojniaczek to Jargo - powiedział i wskazał kciukiem na brodacza, który ledwie łypnął okiem w stronę paladyna. - Hmm, niepijący? - Triel uniósł brwi i spojrzał sugestywnie na nowego.
Paladyn skłonił lekko głową w geście przywitania.
- Nie szczególnie… Tam skąd pochodzę uczono raczej wstrzemięźliwości… Chyba we wszystkim. - Zamilkł na chwilę i postanowił przerwać ciszę i podjąć rozmowę. - A was… Panowie… Co tutaj sprowadza?
- Jak to co? Słyszeliśmy, że można pomóc paladynowi w potrzebie to i jesteśmy. A że sakiewka pusta to druga sprawa. - Odpowiedział wesołym tonem wracający z dworu łowca, przysiadając się ponownie do kompanów. Widząc okutego w zbroję młodzieńca, domyślił się, że to czwarty śmiałek wybrany przez “Bohaterów”.
- Zew przygody wzywa ot co! Ja tam słyszałem coś o hordach orków, ale kto wie co koniec końców tam napotkamy - rzucił Triel. - Więc to wszyscy? Jest nas czworo? Hm, wydawało mi się, że zatrudnią więcej. - Drapał się po skroni myśląc głośno.
- Najwyraźniej inni, którzy by się nadawali do tej roboty, albo dawno już zostali wcieleni do armii, albo mają więcej oleju w głowie od nas. Nie pchają dobrowolnie własnego łba pod topór orka. - Mówiąc te słowa przemytnik zaczął się zastanawiać czy sam na siebie nie podpisuje wyroku śmierci.
- Nie należy nikogo winić… Nie każdy jest w stanie podjąć rękawicę, chociaż każdy powinien wiedzieć co należy zrobić, kiedy nastanie czas na niego…
Jargo podniósł się znad talerza z gulaszem, dziwnym trafem niczego innego nie było przynajmniej dla niego, nie miał zamiaru wnikać co tak naprawdę w nim pływało, smakowało jak mięso.
- Kiedy będziesz wiedzieć że jest właśnie twój czas? - Przyjrzał się dokładnie świętoszkowi, kompania na wyprawę ewidentnie dla niego sparszywiała.
- To się czuje… Ty również się dowiesz, kiedy przyjdzie na ciebie czas - Powiedział ponuro.
- Się czuje? Kiedyś poczułem że już czas przejść na emeryturę. Nie wyszło, to chyba nie był mój czas. - Odparł grzebiąc paznokciem między zębami, próbując wyciągnąć stamtąd kawałek mięsa.

Gdy obiad w końcu nadszedł. Triel zadowolił się talerzem świeżo wyglądających owoców. Nigdy nie był specjalnie żarłoczny, a dwa posiłki spokojnie wystarczały mu na cały dzień. Odbijało się to na jego budowie, gdyż masą, a pewnie i siłą, nie dorównywał kompanom. Cóż, pocieszał się tym, że nadrabiał w innych talentach. Był pewny, że mógłby ograbić każdego z siedzących przy stole bez większego problemu i uciec stąd zapominając o przydzielonej misji. Nie tego jednak pragnął i szybko odrzucił tę iście diabelską pokusę.
Milczał, żując soczysty owoc i powoli przesuwając wzrokiem po twarzach zebranych.
- Co się tak przyglądasz? - Łowca zapytał wprost Triela. - Jeszcze tyle nie wypiłem, żebyś zwędził mi zaliczkę. Musisz jeszcze trochę poczekać, albo rozejrzyj się gdzie indziej. - Uśmiechnął się i przechylił kubek z brandy.
Rudzielec roześmiał się w głos i odpowiedział: - Aż tak łatwo odgadnąć me myśli? - Ponownie wyszczerzył zęby w pełnym uśmiechu. - Ale nie martw się! Postanowiłem, że póki co ręce mam przy sobie.
- Póki co. - Łowca zaśmiał się głośno i upewnił się, czy oby na pewno ma przy sobie pieniądze. - Przynajmniej nie obiecujesz niemożliwego.
Triel tylko mrugnął zadowolony, nie chcąc mydlić oczu towarzyszowi i rozparł się wygodniej na krześle.
- Od tego gadania zgłodniałem. Idę coś zamówić. - Gahnawekowi nie chciało się czekać na dziewkę, którą wyraźnie nie radziła sobie z natłokiem gości. Poszedł prosto do lady, żeby zamówić coś u karczmarza.
 
__________________
There is no room for '2' in the world of 1's and 0's, no place for 'mayhap' in a house of trues and falses, and no 'green with envy' in a black and white world.

Ostatnio edytowane przez Tohma : 30-08-2013 o 13:09.
Tohma jest offline  
Stary 30-08-2013, 12:44   #8
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Post wspólny

Srebrna Strzała nie była najlepszą karczmą. Nie była również najładniejszą. Ale miała jeden niezaprzeczalny fakt. Była blisko.
Elaine sączyła właśnie powoli wino z wodą z sporego kubka pozostałego z ściętego rogu. Jej uwaga była skupiona na notatkach jakie znajdowały się przed nią na stole, niedaleko cynowego talerza z nie dojedzoną połówka przepieczonego na wiór kurczaka.
Nie wszystkie traktaty jakie ją interesowały udało jej się skopiować, ale miała za to kilka niezłych kopii map. Szkoda, że magowie mieli jakąś niewytłumaczalną dla niej manię prześladowczą, która na prawie każde jej pytanie kazała im odpowiadać: “Proszę się tym nie interesować!”.
Ale te zapiski dotyczące pojawienia się 250 lat temu na ziemiach obecnych Królestw wysłanników Baatoru były naprawdę ciekawe. Co prawda nie spodziewała się spotkać tu notatek pisanych tym językiem, ale zawsze lubiła niespodzianki. Ciekawa była ilu magów zdawało sobie sprawę co naprawdę zawierał ten pergamin.
Co chwilkę jej skupienie zakłócały wybuchy śmiechu lub głośne przekleństwa. Dzisiejszego wieczoru było tu sporo ludzi i nie tylko ludzi. Właśnie kątem oka dostrzegła niziołkę o dość ekscentrycznym wyglądzie rozmawiająca z półelfką. Wchodząc do karczmy minęła miejscowych bohaterów. Bohaterowie z Pyłów. Tak, na ich temat już ma notatki, nawet kilka ciekawych pomysłów jak je wykorzystać…
To chyba właśnie owi bohaterowie byli powodem zamieszania. Tak, prawdopodobne, ale wracając do wysłanników Baatoru…
W karczmie brakowało jej jednego. Muzyki. Nawet jeśli był tu jakiś bard, to nie było go widać ani słychać. Paznokciami lewej dłoni wystukiwała bezwiednie rytm melodii, jaka cichutko brzmiała jej w głowie. Na czystej karcie zaczęła notować szczegóły melodii płynące w jej umyśle.

Z lektury jakże ciekawych zapisków wyrwał ją Gahnawek, który popchnięty przez krasnoluda runął jak długi na podłogę tuż pod jej nogi. Nic by w tym może nie było strasznego dla Elaine gdyby nie fakt, że niesiony przez przemytnika gorący gulasz zamiast być w misce, wylądował na stole, zalewając całkowicie poczynione przez nią notatki.
Łowca szybko otrząsnął się po niespodziewanym upadku i stanął z powrotem na nogi. Widząc zrobiony przez siebie bajzel na stole i zaskoczony wyraz twarzy nieznajomej (skądinąd niezwykle urodziwej), wysilił się na krótkie. - Wybacz. - A następnie odwrócił się do winowajcy całego zajścia, który z trudem podniósł się z klęczek.
- Do kaduka! - Wywrzeszczał w stronę mocno wstawionego brodacza. - Nie umiesz usiedzieć na stołku chędożony krasnoludzie?! - Ryknął, nie zważając na trzech jego pobratymców siedzących przy stole.

Elaine z niedowierzaniem spojrzała na świeżo zapisaną kartę pokrytą jakąś mięsopodobna breją w jakiej rozpoznała gulasz. Prawdziwym szczęściem była fakt, iż jedyne co zostało na stole to pokryte zapisami melodii poszczególnych instrumentów i rozpisanymi partiami wokalu papier i obłożony drewnem grafit. Sprawca całego zamieszania coś burknął w jej stronę, i zanim zdążyła nawet spojrzeć kto zaczął, najwyraźniej gulaszowy agresor postanowił rozpocząć burdę a krasnoludami. Elaine przez skrawek płótna jakim najczęściej czyściła palce z węglowego pyłu wyjęła z brei rysik wiedząc, że zapis muzyczny nie ma szans na ocalenie.
Burda w karczmie i gulasz. A można było jeszcze pomęczyć magów.

- Żebym ja ciebie - hep! - nie wychędożył, knypku! - mocno uchwycił się stołu i z niejakim trudem spojrzał Gahnawekowi w oczy. Jego kompani podnieśli się z groźnymi pomrukami. Karczmarz westchnął z miną człowieka, który wszystko już w życiu widział ,potrafi przewidzieć rozwój wypadków i darzy głębokim podziwem własną przenikliwość, po czym skinął na posłańca, który pędem wybiegł z karczmy.
- Haha, patrzcie go jaki chojrak! Opoju ty ledwo trzymasz się na nogach. - Łowca popchnął lekko krasnoluda, chcąc potwierdzić swoje słowa. - Lepiej przeproś panią i wracaj do domu chędożyć swoją żonę, bo słyszałem, że nie wystarcza jej już twoja kuśka. - Gahnawek wiedząc jak krasnoludy są wyczulone na temat swoich kobiet, nie przepuścił okazji, żeby pokpić z brodacza.

Słysząc rozgardiasz i niecenzuralne wyzwiska Triel skierował spojrzenie w stronę burdy i jakież było jego zdziwienie widząc Gahnaweka, który dopiero co wstał od stołu, rzucającego inwektywy w kierunku jakiegoś przypadkowego krasnoluda. „Ciekawe o co poszło” – pomyślał po czym obrócił się w krześle tak, by mieć lepszy widok na całe widowisko. Kątem oka widział jak towarzysze krasnoluda, wszyscy nie pierwszej trzeźwości, próbowali wstać i pomóc kompanowi.
- Szykuje się bitka – wymruczał cicho pod nosem mimowolnie gładząc rękojeści sztyletów bezpiecznie umiejscowionych u pasa złodzieja.

[MEDIA]http://th04.deviantart.net/fs36/PRE/f/2008/243/5/4/548c06b07fa745ec8bbfcf01beee89e0.jpg[/MEDIA]

Elaine wrzuciła szmatkę wraz z zawiniętym rysikiem do sakwy, sprawdziła czy tubus jest zamknięty i skierowała się w bezpieczniejszy fragment karczmy zanim rozróba zacznie się na całego. Stanęła w pobliżu owej ciekawie wyglądającej niziołki i indagowanej przez nią pólelfki. Obie stały w rogu i zdawały się zbytnio nie przejmować zaistniałą sytuacją.

Tymczasem krasnolud pewnie by i chciał coś odpowiedzieć, ale na tak jawną bezczelność Gahnaweka po prostu wmurowało go w ziemię. Poczerwieniał jak burak, i rzucił o podłogę trzymanym w ręku kuflem. Cynowy brzęk skupił uwagę całej karczmy na zbiegowisku.
- Jak śmiesz, ty podmroczny smrodzie z zasranej rzyci goblina !!!! - ryknął, już całkiem trzeźwym głosem, rzucając się do krótkiej szarży w kierunku łowcy. Na szczęście alkohol zrobił swoje i brodacz nie był tak sprawny, jak zwykle. Siedzący najbliżej dwaj jego kompani poderwali się na równie nogi, jeden z kuflem w łapie, drugi z pustą pintą po piwie. Trzeci krasnolud, widać najtrzeźwiej myślący z całej gromady, albo najbardziej doświadczony w tego typu zabawach, metodycznie i spokojnie zaczął wyłamywać nogi ze stołka, na którym siedział.

Elaine stwierdziła, że sytuacja zaczyna robić się nieprzyjemnie niebezpieczna. Nie dla niej osobiście, ale dla ogółu.
- Panowie, basta. Czy dla kilku głupich słów które wypłynęły pod wpływem alkoholu warto wszczynać burdę, niszczyć karczmę i być może nie tylko? Wiem, czym jest obraza, i oburzenie. ale czy warto dla nierozważnych słów tę obrazę powiększać? - Głos brunetki miał głębokie i melodyjne brzmienie, było w nim coś co sprowadzało spokój i niechęć do gwałtowności. Elaine spokojnym krokiem ruszyła w stronę zamieszania, ale widząc, że jej słowa nie wywołały oczekiwanego efektu na walczących szybko wycofała się pod ścianę.

Mądre, ale spóźnione słowa bardki odniosły przynajmniej ten skutek, że stojący przy barze krasnoludzki brodacz w cięższej zbroi, który też usłyszał obelgę, machnął ręką na całe zajście i tylko zamówił dodatkowy kufel piwa; przynajmniej nie włączył się do walki, i nie powiększył i tak sporego zamieszania. Wokół stolika zrobiło się nagle pusto, falujący tłum utworzył swoistą “arenę” na której znajdował się teraz stół, dwie ławy, człowiek i czterech rozwścieczonych krasnoludów. Ów obrażony przez łowcę przebiegł kilka chwiejnych kroków i skoczył w kierunku Gahnaweka, wymachując pięściami.
Krasnolud, mimo wiejącego od niego zapachu gorzały i niewysokiego wzrostu, okazał się być nadspodziewanie groźnym przeciwnikiem. Krótki rozbieg, który wziął, wystarczył mu w zupełności, żeby wyrżnąć łowcę głową w brzuch z rozpędu. A łeb, jak to każdy krasnolud miał twardy...Jego kompani, ściskający w rękach z determinacją zaimprowizowaną broń, na razie nie włączali się do walki, łypiąc za to groźnie na kazdego, kto próbowałby się wtrącić w bitkę. Udany atak nagrodzili gromkim okrzykiem: - Dawaj! Dołóż mu, Nabon! Niech ma, powierzchniowa wywłoka!

Trielowi zrzedła mina, gdy zobaczył jak Gahnawek zwija się w pół po uderzeniu z główki od krasnoluda. Zagwizdał cicho i począł wystukiwać palcami szybką melodię o oparcie krzesła, myśląc, czy aby nie pomóc łowcy w opałach. Po chwili zastanowienia zdecydował, że dopóki ten nie poprosi o pomoc nie warto się wtrącać.

Gahnawek nie spodziewał się, że krasnal, który przed momentem chwiał się na nogach zdoła go zaskoczyć. Nie doceniał przeciwnika do momentu, gdy ten z impetem przywalił mu głową w bebechy, aż na moment go zatkało. Szybko się jednak się otrząsnął i zrewanżował opojowi. Wyprostował się, zamachnął z całej siły i uderzał hakiem prosto podbródek warchoła. Krasnoludzka długa broda nie zdołała zamortyzować ciosu łowcy, który nie tracąc czasu odskoczył od przeciwnika i nonszalanckim gestem zachęcał go do kolejnej szarży.

Cios był solidny, brodacz aż cofnął się o krok. Potrząsnął głową, i splunął na podłogę. - Se biedy napytałeś, synek - syknął przez zęby - Matkie cię nie pozna, jak do dom wrócisz… - Choć nadal sapał ze złości, nie dał sie ponieść jak za pierwszym razem ślepej furii. Zaczął obchodzić powoli Gahnaweka, a kiedy znalazł się na wprost mężczyzny, zamarkował cios lewą ręką. Za to prawa dłoń brodacza wystrzeliła po niskim łuku, celując na tą wysokość, jaką krasnolud miał akurat na wysokości wzroku - czyli krok wyższego człowieka.
Trudno powiedzieć, co spowodowało, że przemytnik dał się złapać na tak, wydawałoby się banalną, podpuchę. Może zgubiła go pewność siebie? Może jakaś panna zalotnie mrugnęła, wyprowadzając go z czujnego skupienia? Może pijane, bezładne ruchy krasnoluda były zbyt chaotyczne do przewidzenia? Cóż, trudno orzec. Stało się. Ciężka, rozpędzona pięść napastnika, wielkości solidnego bochna chleba, wyprowadzona z siłą, którą krasnolud zawdzięczał dekadom pracy na kowadle, wylądowała idealnie na klejnotach rodowych przemytnika. W pełnej grozy ciszy, która nastąpiła chwilę później, ktoś w tłumie jęknął współczujące “Auu, to chyba bolało…” Kilku stojących obok mężczyzn, a nawet barman, skrzywili się boleśnie, łapiąc się odruchowo za gacie.

No tak. Tego można w sumie było się spodziewać, jeśli chodzi o kwestie obrażania krasnoludzkiej męskości. I nawet uczciwie, tylko jeden bił. To chyba definitywnie zakańcza kwestie rozmów na temat krasnoludzkich kobiet… Elaine stwierdziła, że chyba nie będzie dochodziła czegokolwiek w sprawie zalanych gulaszem muzycznych notatek, nie kopie sie leżącego…

Jargo widząc porządną akcję i bójkę, jakiej już dawno nie dane było mu zaznać, spędzając dnie w Słonecznych Wzgórzach, gdzie większość zakapiorów sięgała mu do pasa, wstał. Wstał i zaczął bić brawo na stojąco.
- Brawo! Pięknie! Zaraz przyniosę łopatę. - Wyszczerzył się w uśmiechu.

Łowca zatoczył się do tyłu i skulił się z bólu, który ciężko opisać słowami i może zrozumieć tylko mężczyzna. Patrząc na uśmiechniętą morde krasnoluda, przeklinał w duchu swoje pieniactwo, ale nie zamierzał tak zakończyć sprawy. Wyprostowując się z trudem, chwycił stołek stojący pod ręką i rzucił go z okrzykiem na ustach. - Bodajbyś sczezł krasnalu! - W kierunku brodacza bez krzty przyzwoitości i honoru.
- Cienko coś śpiewasz, jak elf jaki - krzyknął krasnolud, uchylając się przed lecącym w jego kierunku meblem - I wiesz co? Ja sobie dziś jeszcze porządnie pochędoże, i to pewnie twoje matkie, a ty jeszcze długo szczać będziesz na siedząco! - dokończył, a jego kompani wybuchnęli radosnym rechotem.
- Wcale szczać nie będzie - warknął z tłumu rosły najemnik, ściskając rzucony sekundy wcześniej stołek, a siniak na jego twarzy zaczął szybko nabierać ciekawych kolorków. Z rykiem, bynajmniej nie pijackim, rzucił się na Gahnaweka wymachując meblem.

Triel z rozdziawionymi ustami przyglądał się krótkiej potyczce. Tego się nie spodziewał. Na własnej skórze poczuł ból Gahnaweka, gdy ten zwijał się z bólu po ciosie krasnala. Dolewając oliwy do ognia, nieopacznie rzucony stołek wylądował na łbie jakiegoś chama, którego intencje łatwo było odgadnąć po szarży jaką wystosował w kierunku łucznika.
Rudy szybko wstał z obranego miejsca i ruszył w kierunku krasnoludów, lawirując zwinnie między motłochem, który ni stąd ni zowąd zebrał się w przybytku.

Widząc, że atmosfera w karczmie staję się coraz bardziej gorąca i niebezpiecznie szybko zbliża się do punktu wrzenia, Gahnawek nie miał zamiaru dłużej stać w środku tego tygla. Postanowił nie próbować szczęścia w starciu z biegnącym w jego kierunku dryblasem, a nie dokończone porachunki z krasnoludem odłożyć na później. Na odchodne krzyknął do brodacza.
- Szczam na ciebie! Jeszcze się zobaczymy psi synu! - Po czym zaczął się przebijać przez tłum gapiów, w kierunku wyjścia.

Elaine miała nadzieję, że zdąży, usta wyśpiewały szybka złożona melodię, i nagle rozległ sie ryk, dochodził spod sufitu, tak jak chciała, brzmiał jak smok. Sama Elaine nigdy smoka nie widziała, ale tak brzmiał na mirażu jaki miała okazję widzieć i słyszeć. To się udało. ale niestety nieco zbyt późno, nie zdążyła odwrócić uwagi walczących.

Jargo, Triel i Albriecht z niedowierzaniem patrzyli, jak Gahnawek robi najgłupszą rzecz, jaka była w tej sytuacji możliwa - odwraca się do szarżującego przeciwnika plecami. Nawet krasnoludy rozdziawiły gęby ze zdumienia. A potem było słychać tylko głuchy huk stołka uderzającego w głowę przemytnika i odgłos walącego się na podłogę ciała. Po czym drzwi ‘Srebrnej Strzały’ otwarły się i do karczmy wkroczył posłaniec, sześciu strażników i ich komendant.
- No to po zabawie. - Mruknal Fern i przysiadl ponownie przy stole. Nie mial zamiaru się szarpać ze strażnikami, mial robotę. Łucznika mozna bylo rano odebrać z ciupy, przy takim bajzlu jak tutaj, nie mieli podstaw go na cokolwiek skazać. Nie mial z kolei zamiaru ryzykować tego, ze wyrzuca go z roboty pierwszego dnia, zanim dostanie choćby zaliczkę.

Łotrzyk stanął jak wryty w pół kroku widząc jak Gahnawek pada jak długi na drewnianą podłogę. Głośny ryk, który nagle rozbrzmiał w karczmie jeszcze bardziej postawił na baczność Triela i ten począł rozglądać się uważnie po izbie w poszukiwaniu źródła tego dźwięku. W tym momencie do przybytku wkroczyła straż miejska a Triel bez zawahania postanowił nie wtrącać się więcej i wycofał się ukradkiem pod ścianę, gdzie cień mógł ukryć go od oskarżenia o jakiekolwiek powiązania z myśliwym.

Przez jedną chwile patrzyła na leżące bezwładnie ciało nieznajomego obojętnie. Sam sobie na to zasłużył. Po co prowokował. I na jaja Cyrika, co go skłoniło do rzucania tym taboretem??
Ale Elaine wiedziała co powinna zrobić. Przepchnęła się pomiędzy gapiami, przyklęknęła przy leżącym ciele, z trudem, ale udało jej się odwrócić na wznak mężczyznę.
Wyciągnęła ukryty pod kaftanikiem ciężki wisior na długim łańcuszku, zacisnąwszy go w lewej dłoni prawa położyła delikatnie na czole leżącego. Przymknęła oczy, zaczerpnęła głęboko powietrza i zaczęła niegłośno śpiewać. Język który dało się usłyszeć był niecodziennie śpiewny i lekki a jednocześnie niezwykle głęboki, zdawał się wypełniać pomieszczenie pomimo, że głos brunetki nie był w tym momencie donośny. Elaine czuła jak przez palce jej prawej dłoni płynie strumień energii, która wypełnia ciało poszkodowanego, lecząc jego rany, uśmierzając ból.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 30-08-2013 o 13:01.
Lakatos jest offline  
Stary 30-08-2013, 13:00   #9
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Post wspólny: Autumm i Dhemon

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=qyG_mnBS6zg[/MEDIA]

Jagoda była zachwycona. Podróżą, miastem, karczmą (a zwłaszcza sprzedawanym w niej jedzeniem), ogłoszeniem o wyprawie, tłumem przybyszów, który na owe ogłoszenie odpowiedział, Bohaterami (których w tym całym rozgardiaszu z trudem szło wypatrzyć), towarzyszącym im zwierzętom (smok!!!!)...krótko mówiąc, wszystkim. Zniecierpliwiona, podskakiwała na stole, usiłując zobaczyć coś ponad głowami otaczających ją osób. Przez chwilę rozważała nawet opcję wdrapania się na plecy zasłaniającemu jej widok mężczyźnie, ale zanim została zmuszona do tak drastycznych kroków, tłum zafalował, zamruczał i ucichł; jedna z kobiet...nie, Bohaterek wstała i zaczęła wyczytywać z listy wybrane imiona. Jagoda zamknęła oczy, a jej paluszki zacisnęły się na broszce z symbolem wiary. Brandobarisie, spójrz na mnie i przydaj mi trochę szczęścia, żebym mogła wziąć udział w najwspanialszej przygodzie mojego życia…

A potem było po wszystkim. Ludzie rozchodzili się, komentując całe zdarzenie, ktoś wołał o piwo, ktoś klął, bo w zamieszaniu stracił mieszek. Karczma wracała do normalnego sposobu funkcjonowania. Grupa ludzi zebrała się wokół stołu Bohaterów. Ale Jagody nie było wśród nich.

Była trochę zawiedziona. Ale szybko zrozumiała, że był w tym wszystkim głębszy sens: jej modlitwa została wysłuchana w najlepszy możliwy sposób! Cóż byłoby do opowiadania, gdyby tak o, po prostu została najęta jak jakiś prosty żołnierz? Przygoda nigdy nie czeka na śmiałków na prostej drodze, trzeba ją zawsze zawzięcie gonić i nie odpuszczać; “odmowa” nie była przeszkodą, wprost przeciwnie - znaczyła, że Jagodę czeka jeszcze bardziej ekscytujący początek. Po ostatnich słowach wysokiego Bohatera w jej głowie zaczął kiełkować pewien pomysł...

Kiedy zeskakiwała ze stołu, by wprowadzić swój plan w życie, zauważyła stojącą z boku półelfkę...która chyba też nie miała szczęścia. To znaczy miała więcej szczęścia niż inni, ale chyba o tym jeszcze nie wiedziała. Manewrując między nogami gości, niziołka dobiegła do dziewczyny i bez wahania pociągnęła ją energicznie za nogawkę.

- Heeejjj….! - zadarła głowę do góry i uśmiechnęła się promiennie do Dużego Człowieka - Pamiętam cięęę!! Ty jesteś...Hurlej? Harier?? Nooo, też chciałaś iść na wyprawę!!! Wspaniale, że się spotkałyśmy, praaawdaaa?!

Dziewczyna opierała się o ścianę, wpatrując w ścianę po drugiej stronie pomieszczenia. Minę miała z pewnością niewesołą, przecież jeszcze przed chwilą została tak bezceremonialnie odrzucona z wyprawy.. A tak na to liczyła! W końcu teraz nie miała już dokąd iść, a i wizja cudownej przygody i nowych doświadczeń rozpłynęła się, niczym chmurka dymu. Wnet poczuła nieprzyjemne targanie za spodnie, myśląc że jakiś szczeniak przybiegł by się z nią pobawić. Ale słysząc radosny głosik spojrzała niechętnie w dół, pozwalając tej małej istocie mówić dalej.

- Harley - Mruknęła pod nosem, poprawiając tym samym niziołkę. Słysząc ten radosny pisk wzdrygnęła się ledwie zauważalnie, przymykając oczy - Mhmm… Jasne. - Odburknęła, wzdychając głęboko. Jak to możliwe, że to to małe było takie szczęśliwe, skoro samo zostało wykopane z eskapady?!
- Nooo… - Jagoda zamrugała, nie bardzo wiedząc, jak interpretować brak entuzjazmu dziewczyny. Przecież najlepsze dopiero przed nimi? Na wszelki wypadek uśmiechnęła się szerzej i dla pewności pociągnęła spodnie raz jeszcze - To jak w tych wszystkich opowieściach!!! Takie wyzwanieee! Nieee wieeesz?! - wspięła się na ławę, a z niej na stół - Zawsze tak jest, zawsze, że ci, których na początku nie chcieli, to są potem najlepsiejsi i wszystkich ratują….!!! Zawsze! - tupnęła nogą dla podkreślenia wagi tej prawdy objawionej.

Harley przewróciła oczami słysząc te jej próby pocieszenia. To było naprawdę miłe, jednak..Czy aby prawdziwe?

- Nie zamierzam się poddać. - Szepnęła wpatrując się wciąż w ścianę, ukrywając twarz pod obszernym kapturem. Taak.. Pomimo porażki nie mogła odpuścić, tyle stracić! W życiu! Pytanie tylko “jak”?! Jak przekonać bohaterów, że jednak jest coś warta, i nie nadaje się jedynie do piachu..? - Poszukują chętnych przygód, młodych, zdecydowanych ludzi… Ale z doświadczeniem. Dlaczego nie pozwalają nam go zdobyć! - Powiedziała już nieco głośniej. W jej wypowiedzi można było usłyszeć nutkę rozpaczy, chociaż Harley stojąc twardo na posadzce nie dawała po sobie poznać, jak bardzo jej przykro.

- Nooo…- niziołka uniosła do góry brudne palce i zaczęła je po kolei zaginać - Jesteś młodaaa, ładnaaa, zdecydowanaaa...Tylko musisz im pokazać!!! Pokazać, że jest się wartym !!! - pochyliła się i wyszeptała konspiracyjnie - Mam plan! Wspaniale, prawda?! Mój papcio zawsze mówił, że jak nie chcą cię wpuścić drzwiami, to trzeba wejść oknem!! I weźmiemy, i wejdziemy !!! - podskoczyła z przejęcia - Zakradniemy się, zaczaimy i schowamy, a potem BUM! będziemy w Drrawor i wyskoczymy z okrzykiem NIESPODZIANKA!!! I oni wtedy zobaczą, że jesteśmy takie sprytne i zdemiter...zderitmi….nooo...ZDE-TER-MINIZOWANE i się ucieszą, i nas przyjmą!!!! Na pewno !!! Wspaniale, prawdaaa?!! - uśmiechnęła się do dziewczyny, czekając na jej reakcję i przebierając w miejscu nóżkami.

Cóż, Harley nie mogła nie uśmiechnąć się, słysząc tą radość, chęć działania… i naiwność? Półelfce nie wydawało się, żeby to był dobry plan.

- Ale nie jestem doświadczona. Im to wystarczy. Nie chcą sobie robić kłopotu, ale błagam...jeśli zginę, to NIC im nie przeszkodzi w tym, żeby ruszać w dalszą drogę. Nie trzeba mnie niańczyć, wiem w co się pakuję. - Odparła, zakładając ręce pod piersiami. - No pewnie, wskoczę Helfdanowi czy innemu facetowi do plecaka, nikt nie zauważy 170 centymetrowej dziewczyny na plecach. Ty się bez problemu możesz ukryć - dodała, spoglądając na nią.

- Nooo...To już wiesz, jaki jest plan…? Jaka ty jesteś mąąąąddra!! - niziołka zaklaskała w dłonie z uciechy - Musimy poprosić któregoś z najemników, żeby poratował damęęe w potrzeeeebieee!! Na pewno się zgodzi! Ale najpierw...najpierw… - ale co małe stworzenie chciało zrobić najpierw, druidka się już nie dowiedziała. Zaciekawiona nagłym hałasem, niziołka odwróciła głowę w kierunku środka karczmy i zastygła w takiej pozycji, z wyrazem twarzy na którym bezbrzeżne zdumienie walczyło z niezmiernym podekscytowaniem – Popaaatrz!! - krzyknęła radośnie - Tam się biją!!! I to nasi...naszych bijąąąą!! - zeskoczyła ze stołu, najwyraźniej mając zamiar wskoczyć w sam środek rozróby

Driudka uśmiechnęła się pobłażliwie, tak jak matka uśmiecha się do swojego małego chowańca, gdy ten zrobi jakąś głupotę. Cóż, dopiero ta druga część “planu” wydawała się nieco bardziej sensowna. Pójść..Pogadać? Hm. Może to dobry pomysł..? Może jednak nie wszystko jeszcze jest stracone?! - pomyślała, a oliwkowe ślepia zabłysnęły.

- No… W sumie możemy pójść, zapytać. Nic nam nie szkodzi… - Harley chciała coś jeszcze dodać, ale przerwała jej niziołka. No, jak jej było!. Jakiś taki leśny owoc..Hmmm.. Borówka? Niee. Jagoda! TAK! To musiało być to! Dziewczyna spojrzała w kierunku wskazanym przez towarzyszkę. Rzeczywiście, pewien pijany krasnolud powalił właśnie jednego z najemników na ziemię, wyraźnie z tego powodu zadowolony. Całe szczęście druidka zdążyła powstrzymać Jagodę, zanim ta bezmyślnie wpierniczyła się ratować naszych. Przecież by ją zgnietli ! i to bez problemu!

Chwycona za kaptur mała dziewczyna starała się chwilę oswobodzić, ale w końcu poddała się i przestała wyrywać się w kierunku zamieszania, które i tak po chwili ustało, wraz z nadejściem straży. - Noo chodź, zobaczymy, co się stałoooo… - poprosiła błagalnie - A jak to coś strasznego?!! Może ktoś umarł?!!! Słyszałaś, tam jakieś potworyyyy rycząąą...no puuuuść mnieee!!! - zamachała łapkami.

Harley westchnęła ze zrezygnowaniem, ale rzeczywiście to, co się tam wydarzyło niezmiernie ją zaciekawiło, i chętnie sprawdziłaby co tam słychać w głębi lokalu. Wzruszyła więc ramionami, zrzuciła kaptur z głowy (dzięki czemu niziołka mogła w końcu zobaczyć jej twarz, nie skrywaną już w cieniu materiału) i ruszyła spokojnie w stronę zamieszania, uprzednio rzecz jasna puszczając kaptur Jagódki, żeby ta mogła ją dogonić.

- Heeeej…! - zawołała za nią nizołka - Weeeź mnie na barana, tu jest za dużo nóg i wszystkiegooo! I nic nie widzę i w ogóle...aaa..aa...patrz po kim łazisz, panie duży człowieku! - krzyknęła za kimś, kto mało jej nie nadepnął.

Harley wybuchła trochę..histerycznym śmiechem.

- Jasne! - Zawołała, jednak wiadome było że nie ma zamiaru nikogo nosić. Niedoczekanie! - Możesz złapać się mojego płaszcza, to jakoś dasz radę. - Powiedziała w końcu, zmuszając się do tej odrobiny uprzejmości i ogólnej dobroci - Ale nosić Cię na pewno nie będę!

[MEDIA]http://fc04.deviantart.net/fs70/f/2011/048/7/d/7d432764399c8d1359ee5326fdac1537-d39rayp.jpg[/MEDIA]
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 01-09-2013 o 23:20.
Autumm jest offline  
Stary 30-08-2013, 21:47   #10
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Uran
Mirtul, Zielone Trawy


Helfdan
nie był z tych, co latami rozpamiętują przeszłość. Rzec by nawet ‘tygodniami’ to i tak zbyt wiele. Rzecz jasna wycieczka do Pyłów nie przeszła bez echa; w sercu kudłacza zostało to i owo… a może i więcej niż owo… Lecz półelf nie miał zamiaru poddać się zgryzocie, wyrzutom sumienia czy czym tam jeszcze zadręczaliby się inni. O nie; po powrocie do Uran tropiciel skupił się na rzeczach przyziemnych i praktycznych - na wyśledzeniu tej gnidy, Herso; a dzięki niemu Alehandry i odzyskaniu swej ojcowizny. Oczywiście skupiał się także na bardziej przyjemnej stronie pobytu w mieście, gdyż Meyai rosnący brzuszek wcale nie przeszkadzał w oddawaniu się rozkosznym igraszkom z ojcem swego dziecka. Czasem narzekała tylko, że jej klientów przepłasza i niedługo nie będzie miała co do garnka włożyć. Wtedy Helfdan prychał tylko; po wyprawie do Levelionu złota miał dość i trochę, a i kosztownych przedmiotów całkiem sporo.

Toteż półelf nie żałował i sobie, i Meyai. Gros pieniędzy wydał jednak nie na nowe żelastwo, piwo czy słodkości dla wróżbitki. Gdy Helfdan nie spędzał czasu w alkowie, włóczył się po ciemnych zakątkach Uran, prośbą, groźbą, złotem i żelazem przepytując okolicznych rzezimieszków. Zaczął, rzecz jasna, od Atolego i Kerstana, ale ci niewiele umieli powiedzieć mu na temat byłego kumpla, choć byli do pomocy wcale chętni. Ot, zjawił się, łajza jedna któregoś roku wraz z kupiecką karawaną i podejrzanie szybko dołączył do Gildii Złodziei, choć nikt nie widział, by w tym fachu robił. Trochę czarami robił, ale bez popisów. Znajomków miał sporo - w pewnej chwili Helfdan stwierdził, że znało go chyba pół miasta - lecz nikt o nim nic osobistego nie wiedział.
- Królestwo chędożone, nawet w wychodku by jakieś tajemnice znalazł, a jak co do czego to nikt nic nigdy nie wie! - burczał półelf, gdy kolejny informator powtarzał to samo co poprzedni, a mieszek robił się coraz lżejszy.
O Alehandrę szybko przestał pytać. Prócz burdy, którą wywołała ni z tego ni z owego w karczmie "Pod Złotym Pstrągiem" nikt jej nigdzie nie widział.
- Ale Raydgasta se ją jakoś znalazł… - kręcił głową tropiciel.

W końcu od ludzi wracających z wojny dowiedział się, że skośnooki łucznik pasujący opisem do Herso widziany był na północy, za Darrow, w dworze szlachcianki Astorii Leforgue. Czy był tam nadwornym magiem, gościem czy tez zwyklym ochroniarzem - tego rozmówca nie umiał powiedzieć. Podał za to adres, więc Heldfan otrzymał nareszcie punkt zaczepienia. Pozostało tylko opuścić ciepłe, ponętne ramiona Meyai i ruszyć na szlak. Konno niestety; aesdilowy gryf miał zaledwie pół roku i był o wiele za młody na dalekie loty. Co nie znaczyło, że półelf nie próbował go -bez większego skutku - przyuczać, ku rozbawieniu opiekującego się gryfkiem hodowcy.

Helfdan już od dwóch dni nosił się z zamiarem wyprowadzki od Meyai. Czas naglił; Herso mógł wynieść się od szlachcianki, lub zwyczajnie zostać ubitym - chociaż na to ostatnie tropiciel wcale nie liczył. Najemnik był śliski jak węgorz; skoro wykaraskał się z Pyłów to co mu tam jakieś orki. Półelf zaczął powoli spieniężać zdobyczne graty i wyposażać “swojego” półorka - woja, którego w czasie Srebrnego Jarmarku, wiedziony kaprysem, wykupił z areny, ale nadal jakoś nie szło powiedzieć o tym swej kobiecie.

Okazja jednak nadarzyła się sama; wpadła wręcz na nich na ulicy pod postaciami Tui, Maeve oraz zmartwychwstałego kochasia zaklinaczki, Houruna. Półelf z ochotą zaproponował pomoc w organizacji najemników do obrony jakiegoś tam dworu, raźno spuszczając łomot potencjalnym chętnym, oraz bezceremonialnie zagadując do słonecznej bardki, która przywiozła wiadomości z dworu de Crowfieldów.
- Szkoda, że z nami nie pojedziesz - rzekła drugiego wieczoru Tua, drapiąc pod brodą Sherina, który gulgotał z ukontentowaniem.
- Czego mam się bić za cudzą sprawę, skoro mam własną? Moje żelastwo czeka, żeby pomacać jajca tego zdradzieckiego obesrańca, Herso - Helfdan znacząco poklepał się po wiszącym u pasa kukri.
Riviel, która nie pierwszy raz skrzywiła się z pogardą słysząc rynsztokowy język mieszańca, nieoczekiwanie okazała zainteresowanie.
- Herso? - spytała. - W obstawie lady Astorii, tej szlachcianki, z którą przybyłam do dworu, był łucznik o takim imieniu - co prawda nie miała zamiaru pomagać zarośniętemu półelfowi, jednak przymiotnik “zdradziecka gnida” nie pozwolił jej przemilczeć tej informacji. W końcu ów Herso - jeśli to był on - był w posiadłości de Crowfieldów razem z Lidią! Krótka rozmowa z współbiesiadnikami potwierdziła niestety, że rozmawiają o tej samej osobie i bardka zaczęła martwić się jeszcze bardziej.

To zmieniało postać rzeczy, a Helfdanowi nieoczekiwanie zrobiło się po drodze z dawnymi towarzyszami broni. Toteż w dwójnasób zakręcił się przy zatrudnianiu najemników oraz organizowaniu podróży na północ. Koniec końców po dwóch kolejnych dniach siedział wraz z nowymi i starymi znajomymi w alkierzu w ‘Srebrnej Strzale’, debatując o planach odbicia dworu. Co prawda nie zdeklarował się jeszcze, że z nimi tam pojedzie, ale też nikt go jakoś nie przeganiał. A na decyzję nie zostało wiele czasu - grupa wyruszała następnego dnia rano.
 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172