Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-01-2018, 15:18   #151
 
Paszczakor's Avatar
 
Reputacja: 1 Paszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumnyPaszczakor ma z czego być dumny
Jeszcze po drodze.

Większość drogi Zenobia szła prowadząc muła. Na wózku jechała Przeborka, mimo, upierania się, że to niepotrzebna fanaberia.
Wszyscy oczywiście przyznawali jej rację, ale oczywistym było, że bohaterka nie wróci pieszo a konno byłoby zbyt niebezpiecznie.
Po drodze, zapewne z nudów, Zenobię odnalazł Shavri, żeby zapytać o nurtujące go słowo.
-Penetracja? Nie wiesz?-ze zdziwienia aż przystanęła. Zaraz jednak odzyskała zdolność ruchu. A może? Może on naprawdę nie wie? Nigdy tego nie robił? Jest tak rzadki jak jednonożec? To znaczy jednorożec? Niemożliwe. Ale gdyby... Przede wszystkim nie można go stracić. Wystraszy się, albo i zrazi i po ptoku... Postanowiła być bardzo delikatna.
Shavri na jej zdumienie poczuł się jeszcze głupiej. Spojrzał wyczekująco na Zenobię, w nadziei, że rozjaśni nieco sprawę.
-Widzisz, penetracja, jakby ci tu powiedzieć, to coś ekstra. To jakby zagłębianie się w czymś, albo wnikanie. O! Na przykład jak z tą studnią-Dodała szybko, żeby go nie spłoszyć.
Tropiciel zmarszczył brwi. Słowo “ekstra” także nic mu nie mówiło, ale Zenobia wymawiała je z wyraźną przyjemnością, musiało być to zatem coś bardzo dobrego.
-Zagłębiliście się w niej, prawda? - Kiwnął głową. - No widzisz. Oczywiście przeszukiwanie, a nawet wkładanie i wyciąganie też jest penetracją. To ostatnie najciekawszą. Istnieją trzy podstawowe rodzaje tejże. Wszystkie godne uwagi, choć oczywiście różnią się między sobą. Można je zmieniać w trakcie, albo łączyć ze sobą. Choć różne, zasada jednak ta sama i kończą się podobnie. Skutki natomiast różne być mogą. Nie chcę cię straszyć, ale jedna z nich może skończyć się dziecięciem, inna tylko mdłościami a kolejna zwykłym rozwolnieniem. Penetrujący, może też penetrować hmm... osobiście, albo za sprawą różnych rzeczy. Widzisz zatem, że to nic złego, choć poważnie do sprawy trzeba podejść i starać się robić wszystko najlepiej jak się umie. Jeśliś zainteresowany mogłabym ci sprawę lepiej przedstawić.
Shavri zgłupiał już całkiem. Przez chwile wydawało mu się, że Zenobia mówi o spółkowaniu, ale potem - w miarę kolejnych kaskad słów - zaczynał mieć co do tego wątpliwości. Skończyło się na bardzo mglistym skojarzeniu chędożenia z przeciskaniem się w ciasnych korytarzach lub przeszukiwaniem nieznanych sobie miejsc. Co, jakby o tym pomyśleć, wcale nie było takie bezsensowne. Toteż Shavri podziękował grzecznie za informacje i postanowił na wszelki wypadek, że nie będzie używał tego długiego wyrazu.
Pogrążył się w swoich myślach, bezwiednie patrząc przed siebie na Jorisa, który szedł obok Panicza niosącego na swym grzbiecie Torikę. Rozmawiali o czymś i Shavri naraz poczuł, że zazdrości im tej więzi, którą dzielili.
- Dobrze mieć kogoś, z kim można dzielić troski i mnożyć szczęścia przez dwa - stwierdził naraz ni to do siebie, ni to do Zenobi. A że po chwili zdał sobie z tego sprawę, dodał, zerkając na nią: - Masz kogoś takiego?
-Trosk nie mam, a szczęście mnożę oczywiście, oj mnożę.- Z uśmiechem odparła Zenobia.
Shavri chyba się trochę spłoszył, więc postanowiła chwilowo nie naciskać.
Shavri również nie drążył, choć w sumie zapytał o coś zgoła innego. Poklepał Mirrę po szyi, w ten gest wkładając całe swoje przywiązanie do niej, żeby jej przekazać: “dobra, ważna dla mnie, jestem wdzięczny”. Musiała go zrozumieć, bo zarżała tym niskim, cichym i miękkim tonem zarezerwowanym na czułości dla źrebiąt.
 
Paszczakor jest offline  
Stary 19-01-2018, 20:28   #152
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Phandalin
Dzień Święta Plonów, późny wieczór

Niziołek włóczył się między stołami, obserwując jak ludzie tańcują i jedzą. Sam też trochę potańczył, a więcej podjadł, jednak występ ślepej śpiewaczki wprawił go w smutny nastrój. Wrócił do namiotu, w którym zamieszkał po powrocie ze Studni Starej Sowy. Jak się okazało ciągle taszczył go ze sobą, tylko po prostu go nie rozkładał zbyt często. Mawiał żartobliwie i z uśmiechem:
- „Za dużo w nim miejsca dla jednego niziołka. Taki wielki to i szkoda rozkładać!”.

Stimy nie bawił się z resztą. Uporządkował miejsce w namiocie, czas jakiś poleżał na plecach, słuchając odległego gwaru zabaw, a potem zabrał się do pracy.


Minęło wiele tańców i konkursów, kiedy Stimy próbował utkać splot w przedziwne metalowe części i biedną ususzoną ćmę. Wreszcie westchnął ciężko, odkładając szkiełko od oka i przyglądając się pięknemu, okrągłemu przedmiotowi. Pielęgnował dzieło swojego życia od dawien dawna. Z początku w myślach, później na pergaminie, by wreszcie przekuć swój pomysł w rzeczywistą rzecz. Jeszcze w Lantan, pamiętał jak spędzał całe dnie zasięgając rady u Fireel i Vinogliego, próbując przekuć teorię w praktykę.
Bezskutecznie.


Minęło trochę czasu od tych miłych i pełnych beztroski chwil. To już prawie rok, jak nie widział się z przyjaciółmi. Wyruszył w świat, bo i co miał robić? Jednak w tej dokładnie chwili chciał wracać do tamtego czasu i tamtego miejsca. Chwil takich jak ta, było wiele, choć starał się ich nie liczyć.

Trzewiczek uśmiechnął się smutno i wyjął niewielkie, miniaturowe zębate koło z mechanizmu i począł znów rozkładać go na części. Czasem przerywał pracę, zbyt zamyślony. Czasem przerywał, by zjeść kawałek jabłka, które pokrojone leżało obok na talerzyku. Przerywał i odchylał poły namiotu i patrzył przed siebie. Zdecydowanie zbyt długo, ale tylko czasem. To przecież nic takiego tęsknić za przyjaciółmi.

Przedmiot znów nie zadziałał.

Ktoś krzyknął wesoło. Stimy w odpowiedzi krzyknął też, choć naśladując nie wiedział za bardzo co, ale w tym momencie postanowił odwiedzić burmistrza. Zabrał co cenniejsze przedmioty i ruszył do jego domostwa. Z jakiegoś powodu założył, że nie będzie go na zabawie. Może dlatego, że nie udało mu się go zobaczyć wcześniej, gdy sobie podjadał przeróżne smaczności, a może po prostu jakoś mu nie pasował do zabaw. Chciał mu powiedzieć o tym, że niechciani goście szukali kogoś, kogo znaleźli przy Studni Starej Sowy i że może odjadą, skoro załatwili swoje sprawy, oczywiście Stimy mógł przejrzeć jeszcze pozostałe księgi...

 
Rewik jest teraz online  
Stary 24-01-2018, 15:25   #153
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Tori była już bardzo zmęczona gdy dotarli do miasteczka. W zasadzie nie miała nastroju na pijatkę i potańcówkę. Marzyła o ciepłej miednicy wody, w której obmyłaby się z trudów wyprawy, oraz łóżko, może nie za wygodne, ale jej własne z pachnącą lasem pościelą.
Trzeba było dokończyć jednak parę spraw. Poinformować „zwierzchniczkę” o powrocie, zrelacjonowanie przebiegu całej wyprawy, począwszy od nieszczęsnej rozmowy z widmową Agathą, na mordzie nekromanty kończąc.
Półelfce ani przez myśl, nie przeszło, że działanie Marduka mogło dotyczyć samoobrony. Mag podczas ich spotkania, nie wykazywał się zbytnią agresją, był skory do jako takiej rozmowy i odstępstw od swojej rutyny. Nie to co słoneczny elf, narwany, pyszałkowaty i egoistyczny. Prędzej sprowokował Hamuna Kosta do walki i Melune mogła się jedynie domyślać czym kapłan się kierował.

W imię godności? W imię życia? W imię poszanowania boskich dogmatów?
Czyżby jej ocena oraz byt łagodne podejście do pewnych kwestii było złe? Czy powinna zabijać w sprawie idei, nawet niewinnych i zbłąkanych ludzi?
Nie… nie potrafiłaby. Prawo może i w zamyśle swego powstania miało czynić dobro, miało pełno luk i nadinterpretacji. Czasem trzeba było przymknąć oko na kodeks i podejść do sprawy racjonalnie… albo nawet i od serca.
Ten czarodziej w żadnym wypadku nie zasługiwał na śmierć z jej ręki. Smętne rozmyślania zostały jednak przerwane przez Gundrena, jej byłego zleceniodawcę.

- Byliście umówieni? - spytała blednąc od niesprecyzowanego strachu, który ścisnął ją w środku. - Ja… nie widziałam jej od pewnego czasu w mieście, myślałam, że gdzieś wyjechała…
Wychodziło na to, że Turmi albo zmieniła swoje plany w ostatniej chwili, nikogo o tym nie informując, albo… wyruszyła, ale z jakiegoś powodu nie dotarła na miejsce.
- Umówieni! - sarknął Rockseeker. -Umówieni to jesteśmy odkąd żeście drowy z kopalni wygnali. Ale ciągle coś, albo suknie, albo smoki, albo inne wsioki! Myślałżem, że dla niej porządnego krasnoluda na meża wyszykuję, speca jakiegoś od klejnotów, czy chociaż magusa od biedy, ale GDZIE! Woli po lasach się z wami włóczyć niby lelef jaki! Ale dość tego! - z braku stołu brodacz huknął pięścią we własne udo. -Rodzina mi ją pod opiekę dała, więc dość tego hulania po świecie! Przez kolano przełożę i do kopalni zawlokę, choćby mi ją w złości miała na głowę zawalić! - widać alkohol dodał Gundrenowi animuszu. -No! To gdzie ona, hę!

Dziewczyna pobladła i zwiesiła głowę jakoby to ona sama dostawała burę od rodzica a nie jej nieobecna koleżanka.
- Ależ Gundrenie… jej z nami nie ma, myśleliśmy, że do was pojechała… - odparła w końcu najłagodniej jak potrafiła, co by kolejnego ataku wściekłości nie wywołać u rozmówcy. Tylko, że pod wpływem chwili, nie wpadła na to, iż informacja ta może tylko zaognić całą sytuację.
- Poszukamy jej dobrze? - dodała, chcąc “przegadać” swoją gafę. - Jutro z rana, co? Popytamy ludzi… w mieście, może ktoś ją widział lub rozmawiał z nią i wie co porabia…
- No myślę! Pewnie znów robi coś nieprzyzwoitego. Te jej rzeźby...
- prychnął Gundren i dla odmiany zaczął narzekać na sztukę geomantki.
Torikha słuchała go już jednym uchem, wzrokiem szukając wśród bawiących się ludzi znajomej, krępej i biuściastej sylwetki zaklinaczki. Nigdzie jej jednak nie było, tak samo jak Garaele. W końcu kapłanka wymiksowała się z rozmowy, obiecując poszukiwania z samego rana, po czym udała się na spoczynek do domu.

W progu przywitała ją rudopióra Kurmalina, która pewnikiem została zamknięta na czas dożynek, by nie sprawiać kłopotu. Selunitka zatrzymała nogą pędząca ku wolności wojowniczą nioskę i wepchnęła ją z powrotem do środka, zamykając za sobą drzwi. Ptak był wyraźnie niepocieszony i dziobał właścicielkę po nagolenniku, aż w końcu nie dotarło do niej, że to bez sensu.
Półelfka rozdziała się ze zbroi i zagotowała gar z wodą, by obmyć się z trudów wojaży.
Powrót do miasteczka postawił przed dziewczyną nowe wyzwania z którymi będzie musiała sobie poradzić. Melune była w rozdarciu, z jednej strony chciała zająć się sprawą podejrzanych arystokratów, którzy może i byli ze szlacheckiego rodu, ale na pewno nie z Południa. Wprawdzie wyglądem starali się hołdować modzie jej ludu, ale zapomnieli o języku, który pełnił równie ważną rolę co ubranie. Dodatkowo doszła sprawa niewolników, której nie mogła odpuścić dla samej zasady. Jako była niewolnica… musiała pomóc innym, zwłaszcza, że teraz miała ku temu sposobność i możliwości, tylko, że Trzewiczek wpakował się w niezłe kłopoty, a w powietrzu wisiała krucjata przeciwko Mardukowi… I ta cała sprawa z księgą i jej poszukiwaniami.
Na koniec, jak na złość, jeszcze Turmi zaginęła.
Tak to się przez miesiąc nic nie działo, a teraz kobieta nie wiedziała w co ręce włożyć!

Po zjedzeniu skromnej kolacji w postaci pajdki chleba z powidłami. Rika wymknęła się na tył domu do zarośniętego ogródka w którym najczęściej hulał wiatr i kura, a teraz jeszcze dobiegały dźwięki radosnej muzyki i zabawy.
Uklękła i podniosła twarz ku bogini świecącej u góry. Trzeba było podziękować za łaskę dzisiejszego dnia i prosić o kolejną na następny, oraz wznieśc modlitwę o zdrowie i szczęście dla Jorisa, bezpieczeństwo dla Turmi, spokój dla Yarli, ochronę dla Stimiego, powrót do sił Sharviemu, regenerację dla Przeborki, drugie x lat dla Zenobii i… wszystko co dobre dla Marva, choć ten chyba miał szczerze dość i ludzi z którymi przebywał i tego miejsca. Później szpiczastoucha poszła pod koc, przyłożyć głowę do poduszki.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 28-01-2018 o 11:23.
sunellica jest offline  
Stary 24-01-2018, 22:45   #154
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Phandalin

Dzień Święta Plonów, późny wieczór





Tancerze wirowali w kolorowych okręgach, zagrzewani do szybszego kręcenia się i porywania coraz to kolejnych osób z tłumu gromkimi okrzykami coraz to bardziej podchmielonego towarzystwa. Spod stóp unosił się kurz i pryskały drobne kamyki, bardowie cięli tak na gęślach, że mało nie przepiłowywali w pół swoich instrumentów, a śmiech i radosne pokrzykiwania niosły się tak donośnie i daleko, że niechybnie przepłoszyły całą okoliczną zwierzynę.

Przeborka siedziała nieco z boku, na jednej z prowizorycznych ław, które teraz odsunięto na bok, by zrobić miejsce coraz większemu kręgowi tancerzy. W glinianym kuflu - nie pierwszym tego wieczora, bo starała się nadrobić zawzięcie to, czego nie wypiła z powodu wykonywania zlecenia - niespiesznie kołysało się lekkie, kwaskowate piwo o gęstej konsystencji, tak inne niż trunki, którymi raczono się wyżej na Północy - ale wciąż smakowitym. Ogniska na środku placu pogaszono; ogień płonął tylko tam, gdzie gromadzili się znajomi czy gotowano resztki festiwalowych przekąsek; kobieta siedziała w cieniu.

Ostrożnie wsunęła pod swoją lekko rozpiętą kurtę palce wolnej i sprawnej ręki; zamiast znajomego, śliskiego dotyku chłodnej koszulki kolczej, do którego była przyzwyczajona jak do drugiej skóry, opuszkami wymacała sztywny i szorstki materiał szerokiego bandaża, który oplatał jej żebra niczym zbyt ciasno zapięty pas. Mikstura Marva i łaska bogów przelana na nią przez dłonie Toriki zadziały cuda i kobieta czuła, że rozległe obrażenia, jakie oberwała w starciu z ogrem, niemal się zagoiły, ale nic nie przychodzi za darmo; organizm był wyczerpany i zmęczony, alkohol uderzał do głowy jakby mocniej, a zrastające się nienaturalnie szybko żebra wciąż wymagały ochrony i bolały przy każdym oddechu - a i zapewne głębsze westchnięcie mogło je na powrót połamać.

O twarzy nie było nawet co gadać; Przeborka nigdy urodziwa nie była, ale kiedy ludzie w wiosce pokazywali ją palcami, a jedna wrażliwsza wieśniaczka zakryła nawet oczy swojemu dziecku, barbarzynka pojęła, że tym razem z nią jest naprawdę niedobrze. Opuchlizna nie zeszła, i choć krew nie zalewała już jej oczu, a z ziemi, juchy i potu zdołała się (bardzo ostrożnie) obmyć, nabrzmiałe i rozorane części buzi przybrały obrzydliwe sino-zielonkawe zabarwienie przejrzałych sińców, jakby wojowniczka gniła od środka. Cóż, będą kolejne blizny do niemałej już kolekcji...

Ale nie wygląd, ani nawet osłabienie nie było tym, co spowodowało, że kobieta siedziała z boku. Niegdyś, w klanie, nie nie potrzymałoby jej przed rzuceniem się w wir zabawy, piciem na umór i przechwalaniu się swoimi przewagami. W końcu - jak powiedziała rudowłosemu najemnikowi - tylko po ciężkiej bitwie można było poczuć się naprawdę, naprawdę żywym, a zabawa po zwycięstwie smakowała najlepiej i najpełniej.

Ale... to było *tam*, na Północy. W domu. Tu, w Phandalin, "na równinach", było zupełnie inaczej - i z początku, nim wytłumaczono jej, że to święto plonów - barbarzynka gotowa była myśleć, że ta popijawa zorganizowana jest na cześć ich zwycięstwa nad smokiem czy innej doniosłej sprawy... Czcić to, co było jedną z wielu twarzy Matki Natury? Naturalną kolej rzeczy, że rośliny wzrastają, dojrzewają i wydają owoce? Mieszkańcy równin byli tak związani z uprawą roli, że to stanowiło korzeń ich jestestwa - a nie sprawy, dla których ludzie Północy gotowi byliby wyprawić jakąś uroczystość. Nawet w poprzedniej miejscowości, gdzie służyła dłużej jako najemniczka po odejściu z klanu, fetowano korzystne handlowe transakcje, zabicie wyjątkowo groźnego potwora nawiedzającego trakt handlowy czy szczęśliwe narodziny w rodzinie kogoś ze starszyzny; nie rzeczy tak trywialne mało istotne, jak ścinanie kłosów.

Nie rozumiała tego; nie rozumiała i nie bardzo chciała się nad tym zastanawiać, czy spierać się o to z kimkolwiek; w końcu każda okazja była dobra - nawet taka - by dać odpłynąć troskom dnia, zatańcować się do obłędu, skorzystać z tego wszystkiego, co obiecywała ciepła noc i rozgrzani zabawą ludzie.

To ludzie byli problemem. Ci ludzie, którzy spoglądali na wracających najemników z niejaką życzliwością i zaciekawieniem, którzy pozdrawiali Jorisa i Torikę, reszcie grupy też oddając odrobinę tego szacunku, jakim obdarzali młodego herszta, najwyraźniej tu zasłużonego. Wątpliwość, z jaką Przeborka poszła niegdyś do siostry Garaele, nie znikła wcale, a wręcz się pogłębiła. Barbarzynka *chciała* tu zostać; miejsce odpowiadało jej jak mało które, a ostatnie kłopoty w okolicy podpowiadały jej, że na usługi bicia potworów kawałkiem zaostrzonego żelaza jeszcze długo będzie popyt.

Ale znała to, znała zbyt dobrze i z Gryfiego Gniazda i z Nesme. Ci sami ludzie, którzy teraz byli życzliwi i mili... ci sami, którzy gratulowali, poklepywali po ramieniu, ufali i powierzali chętnie w jej ręce swoje życie czy majątki... ci sami ludzie potrafili pod wpływem nagłego impulsu stać się równie zajadłymi wrogami, jak serdecznymi wcześniej byli znajomkami. Najłatwiej było przecież zawsze zrzucić swój gniew i problemy na kogoś takiego ja ona. Obca. Niepasująca. Mająca swoje zdanie, inne niż reszty. Pochodzącą z tego czy tamtego "złego" miejsca, naznaczoną doświadczeniem, które długi czas trzymało ją długo poza jakąkolwiek społecznością.

W taniec i zabawę można było pójść łatwo. Posiłować się na rękę z jakimś podpitym chłopaczkiem, zdobywając podziw i może przelotną miłostkę; opowiedzieć przy ognisku o tym, co się przeżyło na szlaku, zyskując trochę sławy i grono ciekawych słuchaczy. Powoli wchodzić w tą tutejszą społeczność, przyjaźnie, znajomości, materię ludzkiego współżycia. Ale skoro mówiąca głosem boga nie mogła jej tego obiecać, to kto inny mógł zapewnić barbarzynkę, że *znów* nie skończy się to tak samo: odtrąceniem, ostracyzmem, wygnaniem...?

Chciała, pragnęła tak bardzo w końcu powiesić miecz na ścianie, zamienić metalową rękojeść dwuraka na drewniany uchwyt kowalskiego młota; podszkolić się w fachu, który tak ją fascynował i pociągał. Niewielki, chybotliwy płomyk obozowego ogniska zamienić na trwały, stateczny żar paleniska kuźni. Wreszcie odpocząć - i umrzeć tak, jak nikt wcześniej z jej klanowej rodziny nie umierał - czyli we własnym łóżku, po długim, spokojnym życiu. Nie dogorywać w błocie i we flakach gdzieś na jakimś bezimiennym trakcie, kiedy nadwyrężone ciało w końcu nie nadąży za bojowym duchem.

Chciała się *osiedlić*. Ciężar sakieki, w której z taką pieczołowitością odkładała zarobione na to wymarzone życie złoto, zamiast przehulać je tak, jakby jutra nie było - przypominał jej o tym dobitnie. Ale choć nie bała się sama skoczyć na ogra, ani nie truchlała pod spojrzeniem wielkiego gadziego oka - a każdego, kto by ją od tchórzów wyzwał, nie musiała w ogóle słuchać, bo znała swoją wartość - wciąż brakowało jej tej odwagi, by zaufać. Zaufać i zacząć od nowa. Zrobienie kroku w kierunku tańców było właśnie zaczęciem tej ścieżki, kiedy ludzie z Phandalin przestaliby dla niej być obcy, nic nie znaczyć - i spragniona “swojego miejsca” Przeborka musiałaby w końcu skapitulować. Ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie. Jeszcze nie, bo...

...bo nie skończyli przecież swojego zlecenia, powiedziała sobie w duchu, melancholijnie dopijając resztkę piwa. Ledwo sprawdzili jedno czy dwa miejsca, znaleźli zwłoki maga - i ani ślady mordercy. Jutro rano trza będzie zaraportować zleceniodawcom, co się wydarzyło i spytać, co czynić dalej wypada. Reszta kompanii pewnie z okazji święta srogo popije, a ktoś musi przeca stanąć przed płacącym “panem” i się jakoś składnie wypowiedzieć. Równie dobrze mogła być to ona, niech się reszta bawi bez wyrzutów sumienia...

Kiepska to była wymówka, cienka i śmierdząca haniebną ucieczką, ale jedyna, jaką kobieta na razie miała, by jeszcze wciąż trzymać się swojej zdystansowanej postawy. Jeszcze chwila, obiecała sobie. Na następnym festynie będę takie hołubce wycinać, że legendy będą o mnie śpiewali. Pokażę tym schylonym do ziemi zbożorzujom jak się bawią wolni ludzie Północy! Tylko jeszcze nie teraz, po prostu. Jeszcze chwilę muszę to wszystko przemyśleć...

Pokręciła głową w ciemności i splunęła na ziemię, zmęczona i zdegustowana tą chmurą sprzecznych emocji, które spadły na nią po tak radosnym i zwycięskim powrocie. Starzejesz się, kobito...

Cisnęła kuflem gdzieś w noc, spalając tym wysiłkiem - bo przy ciasno powiązanym barku gest ten wiązał się z niemałym bólem - resztki złości na siebie, które się w niej wciąż tliły i powlokła się do swojego ustronnego namiotu nad rzeką.

Do rana śniły jej się dźwięki skocznej muzyki.


 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!

Ostatnio edytowane przez Autumm : 24-01-2018 o 22:52.
Autumm jest offline  
Stary 25-01-2018, 09:25   #155
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Przed podróżą do Studni

Walczył z tym długo, ale nie mógł wygrać. Zmieniał się, czy to przez doświadczenia życiowe, czy może wiek. Sam nie wiedział skąd to wszystko się bierze. Kolejna podjęta decyzja zaskoczyła w pewnej mierze jego samego. Szczególnie pewność, z jaką ją podjął, kiedy otrzymał pieniądze za sprzedaż zwoju zdobytego na smoku. Mimo tego odczekał aż Aurora będzie sama i podszedł do niej, wręczając sakiewkę wypełnioną monetami, uśmiechając się do kobiety nieśmiało.
- Kup sobie coś ładnego. Innym też możesz.
- Ale...?!
- kobieta spojrzała Marvowi w oczy z bezbrzeżnym zdumieniem. - Ale ja nie mogę... Dlaczego mi... to znaczy nam to dajesz?
- Bo cie... was lubię
- Marv poczuł nagłe rozbawienie sytuacją. - Może powinienem dać to Lenie za to moje kombinowanie, ale wierzę, że ty to dobrze wykorzystasz. To ze sprzedaży zwoju zdobytego na smoku.
- Och...
- Aurora nieoczekiwanie się zarumieniła, nadal niepewna czy przyjąć podarek. - Ten smok... teraz też jedziesz na smoka?
- Nie, teraz tylko szukamy człowieka. Może obejdzie się bez ciekawych zdarzeń tym razem
- uśmiechnął się raz jeszcze, podsuwając jej sakiewkę. Przy Aurorze był o wiele swobodniejszy niż przy Lenie.
- Kupie... kupie coś dla wszystkich - Aurora uśmiechnęła się nieśmiało i wzięła sakiewkę, dotykając przelotnie ręki Marva. - Będziemy czekać na ciebie w Triboarze. Wracaj prędko.
- Tak zrobię
- odpowiedział, jeszcze zerkając w jej oczy i szybko się odwracając, aby burak na twarzy nie zdążył się powiększyć.



Marv rozejrzał się po tłumie, zatrzymując spojrzenie na pracodawcach. Udawali, że święto ich ciekawi, więc rudowłosy postanowił jeszcze przez jakiś czas im nie przeszkadzać. Im więcej nieprzyjemności tym lepiej. Zresztą i tak nie miał im do przekazania zbyt wielu konkretów, dawno się domyślił, że nie chodziło im o znalezienie osoby tylko przedmiotu. Zamiast więc skierować się do nich, z prawdziwą przyjemnością dojrzał Lenę i resztę grupy. Szturchnął Shavriego i ruszył w ich stronę. Tropiciel, zamyślony po występie niewidomej służki, poszedł za nim. Hund nie zdążył się jeszcze w pełni ogarnąć po podróży - tyle co rozsiodłać i nakarmić wierzchowca - ale mu to nie przeszkadzało. Skoro zdążył na jakieś święto, to należało skorzystać. Klapnął obok znajomych z prawdziwą przyjemnością.
- Ha, nie sądziłem, że się wyrobię. Tylko jestem zbyt trzeźwy na tańce - roześmiał się. - Mówię wam, ta grupa jest jeszcze dziwniejsza od poprzedniej. Ta wielka kobieta na przykład tym głośniej się śmieje, im mocniej dostanie maczugą.
- E tam, najemnicy z Królestwa najlepsi. Pamiętasz Frankę? To była dopiero… fiu fiu! - roześmiał się rubasznie Lucjan, podczas gdy Bibi wcisnęła Marvowi kufel z gorącym piwem. Aurora siedziała na kłodzie po przeciwnej stronie ogniska; ubrana w odświętną suknię i uczesanymi wysoko włosami zupełnie nie przypominała najemniczki w skórzni i płaszczu, jaką włócznik widywał na co dzień. Marv poczuł nagłe uderzenie gorąca i błyskawicznie zapomniał o France, za którą i tak nie przepadał.
- No nie wiem, czy nawet Franka dałaby radę ogrowi. Że nie wspomnę o tym smoku zrzuconym wcześniej z nieba… - przyznał Shavri, gdy życzliwym spojrzeniem przywitał się już z każdym z karawaniarzy.
- Prócz wtykania nosa w cudze problemy dowództwu Evana niewiele można było zarzucić - życzliwie rzekła Lena Marple, choć ze staranności, z jaką wymawiała słowa Marv wywnioskował, że i ona już nieźle popiła. A to nieczęsto się zdarzało. - Jak wam poszło zlecenie? Skończyliście?
- Obawiam się… - zaczął Shavri i naraz zrobiło mu się dość głupio - ...że nawet jeszcze zbyt dobrze nie rozpoczęliśmy. Nie wiem, jak to powiedzieć, więc zrobię to szybko. Mogę mówić tylko za siebie - tu zerknął szybko na Marva - ale tym razem ja nie wrócę z wami do domu.

Rudowłosy skorzystał z gadatliwości Shavriego i schował nieco zaczerwienioną twarz za podarowanym mu kuflem, z którego pociągnął kilka solidnych łyków. Aurora w sukience, podpita Lena. To było prawdziwe święto, bez żadnych wątpliwości! Zerkał po towarzyszach, starając się nie gapić na żadną z kobiet zbyt długo, aż usłyszał swoje imię z ust Shavriego.
- A, tak. Coś już wiemy. Nie wiem co z tym domem, ale ja jeszcze się tu pokręcę w okolicy pewnie. Kiedy Lena wróci to się okaże gdzie z tym zleceniem jesteśmy. O ile nasz dzielny tropiciel nie planuje czegoś innego, bo ja z nimi po jakichś dziurach nie chodziłem - uśmiechnął się, zerkając na drugiego chłopaka.
- Oj tam, oj tam - Shavri również się uśmiechnął i zwrócił się do nikogo konkretnego: - Dziura dziurze nierówna. Niektóre z nich są całkiem fajne.
Marv prawie się zakrztusił, ale szybko podchwycił wątek z szelmowskim uśmiechem.
- Czyli jednak Zenobia ci się podoba…
Shavri spojrzał na Marva, a nie zdołał się powstrzymać od śmiechu.
- O bogowie! Ale żeby jej nastarczyć, musiałbym przywdziać najpierw zbroję. Inaczej zjadłaby mnie na śniadanie.
Umniejszanie swoich łóżkowych zdolności, a wywyższenie ich u kobiety - nawet jeśli nie było się nimi do końca zainteresowanym - nie było może typowo samczym odruchem, ale Shavriego Zenobia peszyła. Jej wyzywający strój i beztroska lekkość nie przystająca do wieku. A odkąd zobaczył ją w jej glorii i chwale, stan ten się pogłębił. Z typową dla siebie dociekliwością Shavri rozważył w myślach żart Marva i doszedł do wniosku, że gdyby miałby się kiedykolwiek kłaść z Zenobią, zrobiłby to bardziej dla niej i z szacunku oraz ciekawości, niż wiedziony faktyczną chucią. Bo gdyby on sam miał wybierać…
Shavri odrzucił te myśl nim zdążyła się całkiem skrystalizować w jego głowie. Tamto już nie wróci.
On zaś wrócił myślami do tu i teraz - do Marva i towarzyszy. Potoczył po ich twarzach wesołym spojrzeniem i westchnął w duchu z radości, że jest pośród nich. Miał dobrą pamięć. Uśmiech, jaki posłał mu Marv przy żarcie o dziurach, był pierwszym od czasu nieszczęsnej rozprawy z abishaiem i Shavri poczuł ulgę.
- Damy radę, róbcie swoje! - wrzasnęła Bibi wywijając pustym kuflem.
- Wiecie co ona wymyśliła? Że pójdzie do tej doliny co mieszkają górnicy i poszukiwacze i tam będzie interesy załatwiać - konfidencjonalnie rzekł Lucjan. - I krasnoludy podrywać, co? Takie masz teraz zachcianki?
- Jak tu mnie nie chcą…
- zachichotała dwuznacznie Bibi dolewając sobie piwa i jakimś cudem nie roniąc ani kropli.
- Myslałby kto… - burknał Kurt, który z jakiegoś powodu nie podzielał ogólnej wesołości. Shavriemu, który na niego popatrzył, w głowie wykiełkowała myśl o tym, że mężczyzna jest zwyczajnie zazdrosny.
- Wygląda na to, że jednak mam tu kogo pilnować - Marv zezował to na Bibi, to na Kurta. Wychylił swój kufel, próbując nadrobić zaległości. - Mnie też nikt nie chce, ale ja jestem rudy. Chociaż jest powód.
Rzadko zdarzało mu się nawiązywać do tej przykrej sprawy, ale tu w tym towarzystwie zrobił to całkiem pogodnym tonem.
- Dlatego muszę liczyć na ciemność i alkohol, aby kogoś na tańce wyciągnąć - zaśmiał się. Shavri zmusił się zaś, by nie patrzeć na Lenę, choć był ciekaw, jak zareagowała na takie wyznanie.
- Dziś chyba nikogo nie trzeba wyciągać - odparła Aurora wskazując na łąkę pełną tancerzy. Marv był pewien, że w mroku poza blaskiem ognisk ludzie nie tylko tańczą. Na festynach zawsze tak było.
- A ty? - wypalił rudowłosy, rozglądając się za miejscem gdzie można napełnić kufel. I jednocześnie chcąc zamaskować zarówno wyraz swojej twarzy jak i czerwone policzki. - Ubrałaś się jak na tańce, nigdy cię tak wcześniej nie widziałem!
- Przecież…
- Aurora urwała; widać nie chciała się przyznać, że Marv dał jej złoto. Może i podzieliła się z resztą, ale włócznik nie szukał zmian w wyglądzie u pozostałych kobiet. - Bo nie patrzyłeś! - wypaliła, a Lucjan i Bibi zgodnie ryknęli śmiechem.
- Od gadania jeszcze nikomu odwagi nie przybyło. Ruszaj! - woźnica potężnie klepnął Hunda w plecy.
Shavri zaś, wyprostował się i z uśmiechem otrzepał kurz z tuniki. Podszedł do Leny i skłonił się lekko, wyciągając ku niej zapraszająco dłoń.
- Pani pozwoli? - zapytał, a oczy mu błyszczały. Od dawna chciał to zrobić, a nigdy nie miał ani okazji, ani śmiałości.
Marv zmieszał się, a burak na jego twarzy zrobił się jeszcze większy. Nie znalazł ratunku w grzańcu, bo następnego nie miał. Jeszcze jakiś czas temu pewnie zapadłby się pod ziemię, ale czas i przeżycia zmieniały człowieka. Wstał więc i nieco niezręcznie uczynił podobny gest co Shavri, tylko jego adresatką była Aurora.
- To teraz chcę popatrzeć jak tańczysz - uśmiechnął się ciągle trochę niepewnie, ale szybko wypite piwo łagodziło ten stres.

Kiedy obie się zgodziły, a Lucjan wyciągnął Bibi, niepewność Marva zaczęła znikać. Wybornym tancerzem nie był, ale pozbył się już nieco patykowatości, a te zabawy nie różniły się zbytnio od tych z jego wioski. To żaden bal i wyuczone kroki, a prosta zabawa, którą znał i rozumiał. I przy Aurorze nie czuł tego co przy Lenie, nic nie krępowało jego ruchów i śmiechu, kiedy wkroczyli między tańczących.
Choć miał nadzieję, że tej nocy alkohol pozwoli mu zebrać więcej odwagi i zatańczyć także z Marple.

 
Sekal jest offline  
Stary 25-01-2018, 22:00   #156
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny

Shavri cieszył oczy czerwono-złotym zachodem słońca zwiastującym zmianę pogody. Długie wstęgi puchatych chmur rozciągnięte w poprzek nieboskłonu jak wielkie stadko małych owieczek z brzuszkami różowo-pomarańczowymi, a rubinowo-fioletowymi grzbietami. Odpoczywał w siodle, czerpiąc z rytmicznych ruchów idącej Mirry i patrząc, jak źdźbła traw i kwiaty, wyzłocone ostatnimi przebłyskami dnia, huśtają się przy trakcie, popychane do tańca wiatrem pachnącym ziołami i wieczorną wilgocią. W najlepsze trwała ptasia Pieśń Pożegnania Słońca, która w tych stronach brzmiała dla tropiciela trochę inaczej niż w domu. Dochodziły go rozmowy towarzyszy, ich śmiech, trzeszczenie skóry w uprzężach i końskie kroki. Na polach i łąkach przed wsią nie było już żywego ducha – wszyscy udali się na zabawę. Również Kira, pchana na wielkich wysokościach nieprzychylnym wiatrem w pióra, już jakiś czas temu opadła z nieba w las przed nimi, prawdopodobnie widząc już płożące się słupy dymu z ognisk i kominów Phandalin.

Było coś w powrocie do tego miasteczka, co sprawiało młodemu Traffo dużą przyjemność i napełniało go spokojem. Ucieszył się tym bardziej, gdy do jego uszu zaczęła dochodzić muzyka na długo przed zapachem dymu. Oznaczało, że zabawa jeszcze się tutaj nie skończyła. Nie mógł marzyć o lepszym zakończeniu tej studziennej przygody.

W samej wsi było jasno i gwarno. Shavri szybko odnalazł na przykład burmistrza, którego nie omieszkał wypytać o jorisowego jeńca. Okazało się, że była u niego Garaele, ale szybko wyszła. Shavri doszedł do wniosku, że pewnie dlatego, że nie pachniało tam zbyt atrakcyjnie. Następne słowa burmistrza bardzo szybko potwierdziły prawdziwość jego przypuszczeń:
- Nikt go nie karmił i zabierajcie go w ogóle w cholerę, bo juz cały loch śmierdzi, a ja mu wiadra wypróżniać nie będę!
Shavri wątpił, żeby kapłanka nie zostawiła więźniowi jakiegoś poczęstunku, gdy u niego była, ale biorąc pod uwagę, że była u niego raz… Ciekawe, czy jeśli odwiedzi go jutro z samego rana z propozycją śniadania w zamian za informacje, więzień po trzech dniach postu we własnym smrodzie będzie bardziej skory do rozmowy, a mniej do puszenia się. Mało to chwalebne, ale cóż… kto sieje wiatr, zbiera burze. Czczenie krwiożerczej, pazernej i strzykającej trucizną bestii również nie należy do najbardziej szlachetnych uczynków. Obiecał burmistrzowi, że pomówi o tym z Jorisem. Oczywiście zamierzał najpierw pomówić z samym więźniem.

Rozglądał się właśnie za Marvem, kiedy doszedł go ciekawy dla ucha krasnoludzki śpiew. To mu przypomniało o jeszcze jednej sprawie i poszedł w tamtym kierunku. Przywitał się z górnikami, choć najpierw musiał ich przekrzyczeć i zapytał o trzy miejsca w górach, które widział na mapie w czasie odbierania zlecenia. Brodacze, przeplatając wspólny swoją pijacką, górniczą gwarą, oświadczyły, że po lasach i padołach nie łażo i co to w ogóle za cuda krowskie. Oni od roboty na grubie są, a nie od łażenia po krzokoch. O grubie mogo opowiedzieć kiela – ale Shavri, sam przecież spec w swojej pracy, szybko przekonał się, że chodzi im raczej o mówienie z pasją o szychcie, a nie magiczności, bo tu choć pijane, krasnoludy trzymały solidarnie gęby na kłódkę. Może dlatego, że jak mawiał jego dziadek – krasnolud pijany jest bardziej trzeźwy niż trzeźwy. Tropiciel, nie dając za bardzo odbiec od tematu w kierunku wyższości stempli z drzewa akacjowego nad pozostałymi, zapytał, czy nie znają kogoś, kto się właśnie szwenda tam „po krzokoch”.
- Jest paru myśliwców, co żyjo w dolinie. To niecały dziyń drogi od Phan – rzekł jeden, dolewając sobie do rogu z sagana miodu. Musiał jednak dojść do wniosku, że to całkowicie absurdalny pomysł, bo odłożył nienapełniony róg i po prostu zaczął pić wprost z garnka.
- Po drodze na wiyrch? – zapytał tropiciel, szukając w pamięci słów, jakimi jego dziadek rozmawiał ze swoimi dostawcami rudy. Widać bez względu na miejsce, są tradycje cechowe, które trzeba bezwzględnie uświęcać. Nie oczekiwał odpowiedzi od konkretnej osoby, ale ta nadeszła wraz z twierdzącym skinieniem glinianego naczynia.
Tropiciel, lekko tylko skonsternowany, zapytał o to, czy by mu tej dolinki myśliwców nie zaznaczyli na mapie, ale krasnoludy wyśmiały ten pomysł zbiorowo.
- Do srocza też ci mapę trza?
- Mono
– ocenił inny, taksując Shavriego spojrzeniem. – Taki ciciuś, że pewnie liście nie nastarczą.
Kompanija wybuchła śmiechem, ale najbardziej siwy z nich szybko się uspokoił i życzliwie klepnął Shavriego po plecach.
- Za duktem, Buksie – rzekł, wskazując mu dodatkowo kierunek zgryzem swojej długiej fajki. - Na połednie, nie idzie sie zgubić.
Shavri i krasnoludom podziękował serdecznie za informacje i cofnął się z zasięgu ich głosów i oparów gorzoły, które wydychali, a które mogłyby spokojnie upić konia. Dobra informacja, którą miał dla Marva była taka, że ludzie, którzy mogą wiedzieć o tym, co się działo w górach, do których zmierzali, mieszkali na szlaku ich wędrówki. Może uda im się któregoś odnaleźć.

Zaczął szukać rudzielca w tłumie biesiadników, kiedy uderzyła go pieśń. Głos nie był donośny, ale jego barwa i sposób, w jaki był używany sprawiły, że dookoła podium ludzie nieco ucichli. Shavri obrócił się na pięcie i wyciągnął szyję nad tłum. A że niewiele to dało, zaczął się przeciskać do przodu, by w końcu zobaczyć, że śpiewa nie kto inny, a niewidoma służka ich zleceniodawcy.
Chłopak stał zasłuchany i choć nie rozumiał słów, rozrzewnienie zaczęło go dopadać. Tym mocniejsze, że miał za sobą długi dzień i wciąż był słaby jak osika na wietrze. Zapragnął ją przytulić i pocieszyć. Słyszał, że ponoć wszyscy słudzy przybyszy byli niewolnikami. Nie chciał dawać temu posłuchu, ale dumka ślepej służki wydała się drwić z jego przekonań.
Shavriemu zrobiło się źle. Bił się z myślami, słuchając niezrozumiałej dla siebie opowieści. W Futenbergu los takiej kobiety byłby całkowicie zależy od kapłanów i dobrej lub złej woli ludzi… Może miejsce, z którego pochodziła, było pod tym względem jeszcze gorsze i dumny mag przygarnął ją po prostu. A może zabrał siłą albo co gorsza oślepił, gdy była nieposłuszna? Straszne bywają ludzkie losy i Shavri wiedział o tym. Widział ludzi, którzy oślepli od głodu, dzieci z pokrzywionymi plecami, których plujący krwią z dziąseł rodzice wysyłali do lasu na poszukiwanie Słodkiej Ścieżki. Widział pogromy i pożogi i ludzi zbyt otumanionych, by opłakiwać bliskich. Widział nawet gorsze rzeczy. Dlatego starał się powściągnąć od oceny maga, zanim nie pozna jej historii. A tak się składało, że po wysłuchaniu jej pieśni, bardzo chciał ją poznać. Porozmawiać. Podziękować, dać trochę ciepła. Bo utwór, który zaśpiewała, choć smutny, pięknem wykonania wnosił spokój i dobro w niewesołe myśli Shavriego. Tchnął nadzieją.
 
Drahini jest offline  
Stary 26-01-2018, 01:38   #157
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Trop wiódł wzgórzami na wschód. Można było dostrzec rozpościerający się stąd krajobraz pogórza Gór Miecza. Setki skalnych załomów porośniętych suchymi wrzosami i pojedynczymi wiązami. Ogr mógł wyleźć z jakiejś okolicznej jamy. Albo przywlec się tu pokonawszy wiele mil…
Marv zdążył już zawrócić do obozu. Za to Ruda patrzyła wyczekująco na myśliwego. Poruszając nosem, przeskakiwała niecierpliwie z miejsca na miejsce. Nie trzeba było mocy Tancerki by słyszeć nieme “No idziemy???”. Cholera...
- Wracamy do Phandalin - oznajmił w końcu, odwracając się i ruszając za najemnikiem.
Nie był zaskoczony, że wiewiórka zastąpiła mu drogę. Wywrócił oczami i westchnął wymijając ją. Nie rozumiała, że to bez sensu. Była tylko głupią, uparta wiewiórką. Nadarzy się przecież jeszcze lepsza okazja. Poza tym nie miał żadnych zapasów i…
- To nie tak, że mi nie zależy - powiedział zatrzymawszy się i odwróciwszy do niej - Zależy. Ale nic tam nie znajdziemy. A jak znajdziemy to najpewniej więcej ogrów. A ja…
A on… chyba zbyt wielu osobom naobiecywał zbyt wielu rzeczy…
- Obiecałem ci i nie zostawię tego. Ale teraz musimy wracać.
Przez krótką chwilę patrzyła jeszcze na niego, po czym pobiegła w kierunku Studni Starej Sowy.

Zgodził się z Shavrim, że i jemu wygląda to na zarazę, która pojawiła się w okolicy. Co więcej zachowanie tego osobnika pasowało do tego co powiedziała im wczoraj płomykówka. Bo z pewnością nie polował. Raczej szwendał się z miejsca na miejsce.
- Słuchajcie - zabrał głos czując się w obowiązku poinformowania wszystkich towarzyszy - Nie wiem jak długo chcecie u zabawić, ale wygląda na to, że niektóre zwierzęta mogą chorować na to co ten ogr. Porozmawiam o tym z siostrą Garaele. Ale jeśli… no po prostu uważajcie gdzie włazicie.

***

Phandalin przywitało ich pieśnią, piwem i obezwładniającym zapachem chłopskiej duszonki na boczku. Nagle więc fakt, że zmitrężył trzy dni na łażenie po studniach przestał być tak istotny i na twarzy Jorisa pojawił się szeroki uśmiech. Chętnie dał się poprowadzić biesiadnikom do ław gdzie przyjąwszy napitek i jakąś uczynnie podaną dymiącą przyjemnie miskę, zaczął opowiadać gdzie byli i co robili. Oczami próbował w tłumie odnaleźć Rikę, ale półelfka mu gdzieś zniknęła, a Pip i Carp przekrzykiwali się w pytaniach i prośbach coraz intensywniej i nie szło się od nich opędzić. Toteż opowiadał przeżuwając z apetytem kolejne kęsy i żywo gestykulując.
- … myślimy sobie: “to wszystko, ot strażnica jaka podziemna z dawnych lat. Może z kopalnią niegdyś połączona?” Nie wiemy. A z góry do nas krzyczą, że pomoc potrzebna! Ogr wielki ich napadł. Wysoki jak dwóch mężów! Szeroki jak czterech! Smród, że samą rozdziawioną paszczą człeka by powalił. A do tego nasiek wielki w łapskach trzyma i pędzi na Zenobię, by pewnikiem ją porwać i do nory swej uprowadzić! Marv widząc to dzielnie zasłania niewiastę gotów przyjąć wściekłość szarżującego potwora na siebie choć wie, że słono za czyn ten zapłaci! I wtem… Ona! Przeborka z Północy wypada z boku! Wpada na ogra i oboje zaczynają się okładać! On maczugą! Ona toporem! Przeborka mniejsza od potwora, ale wierzajcie, nic a nic się go nie lęka. Uderza i unika olbrzyma raz za razem. Siecze go aż jego kłaki fruwają! I już go prawie ma gdy maczuga trafia ją w czoło z taką siłą, że by byka powaliło! Ale nie Przeborkę, ooo nie! Dziewczyna chwieje się na nogach zamroczona i nim potwór dokańcza strasznego dzieła trach! - Joris chwyciwszy pokaźny nóż wbił go w czaszkę pieczonego prosiaka, który spoczywał na stole - Rozpłatała mu obmierzły łeb na pół!
Kilkorgu młodszym dzieciom chyba łezki się w oczach zaszkliły i pobiegły do matek. Znacznie więcej stało z rozdziawionymi buziami. A Pip i Carp aż podskakiwali w miejscu próbując wypatrzyć w biesiadzie bohaterkę tego wyczynu. Nawet Juna nie pozostała obojętna opowieści, choć Duran już zapewne spał i też rozglądała się z nowym zainteresowaniem po przybyłych.
- Jest Marv - powiedziała wskazując na roztańczonego z jakąś blondyneczką rudzielca między ogniskami, na widok którego Joris omal nie parsknął piwem z powrotem do kufla.
- A mawiają, że rudy nie pszczoła… - pokręcił głową dokańczając duszonkę - No dobra dzieciarnia, uszy myć i spać.
Oczywiście odpowiedzią były kpiące parsknięcia. Zabawa trwała w najlepsze i spać nie wybierał się o tej porze nikt. Nie w święto plonów.
- Nieee? Wujkowi Jorisowi mówicie “nie” gnoje??? No to niech ja was… kogo złapię, śpi dziś u Gristy!
Co rzekłszy zerwał się z ławy i ruszył łapać dzieciaki. Nie trudno się domyślić, że w efekcie kilka chwil później zaległ na ziemi przygnieciony licznymi wrogami. I choć kilka czupryn srogo wytarmosił, sam też zaliczył dość kuksańców. Nawet zdołała się podnieść, ale zaraz coś go za nogi ucapiło i na kolana opadł.
- Dobra! - krzyknął ciężko dysząc - Poddaję się! Dziś wygraliście. Ale niech no jutro które z was osobno zdybię…

Zostawiwszy wkrótce dzieciaki ich własnym zabawom, odprowadził w końcu Panicza do domu Pani Alderleaf i ruszył pomiędzy biesiadników znaleźć Rikę. Bezskutecznie. Przepadła gdzieś. Podczas poszukiwań jeszcze musiał kolejkę zaliczyć z Sildarem i Daranem, którzy nie dali mu odejść o suchym pysku. W końcu jego wzrok spoczął na domku siostry Garaele gdzie chyba paliło się światło mimo, że elfka uczestniczyła w zabawach. Co prawda z początku chciał ją namówić na odwiedziny w dworku Tressandarów. Skoro byli tu wszyscy to nie było ich tam, a jeśli czegoś pilnowali to raczej swoich bagaży u Stonehilla, a nie rudery… Trudno o lepszą okazję… Ale jak zobaczył to światełko to jakoś tak w ustach mu zaschło, a serce szybciej zabiło…
I zapomniał o Tressendarach.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 29-01-2018, 11:29   #158
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post wspólny Marek+Paszczakor

Stonehill Inn, Phandalin
Dzień Święta Plonów, noc

Pomimo obecności poważnych osobistości w postaci Tressendarów, zabawa miała się całkiem dobrze. Gdzieś tak w środku jej trwania, Zenobia mogła dostrzec wśród zebranych Phandalińczyków zmierzający w jej stronę trzewiczkowy kapelusz. Dziwne, bo długo już go nie widziała. Nie podszedł jednak od razu. Przystanął przy stole ze słodkimi bułeczkami, a niziołcza dłoń wyswobodzona spod peleryny sięgnęła po jedną z nich. Stimy przyłożył bułeczkę ni to do ust ni to do nosa markując, że niby je, albo wącha, ale jednocześnie zawadiacko i powoli uniósł wzrok spod kapelusza spoglądając na Zenobię. Miał też szyszkę w drugiej ręce, którą na chwilę tylko przyłożył do ucha. Mrugnął porozumiewawczo i oddalił się w miejsce pozbawione ludzkich i nieludzkich uszu.

Trochę już pijana Zenobia z zaciekawieniem oglądała niziołkowe zabiegi.
~Chce rozmawiać!~ pomyślała odkrywczo ~Tylko czemu nie przyszedł i nie powiedział?~ Zaintrygowana rozejrzała się czujnie, po czym szybkim krokiem podeszła do stołu z bułeczkami, raz jeszcze popatrzyła, czy ktoś jej nie obserwuje i przyłożyła jedną z nich do ust.
-Jeszcze jedną, albo lepiej dwie- wybełkotała do siebie gryząc zaciekle. -No i wina jeszcze- Z bułeczką w zębach, dwiema w dłoniach i flaszką wina pod pachą znalazła Trzewiczka.
-Witaj słodziutki- zaszczebiotała połykając szybko chlubę tutejszego piekarza- czy tymi znakami z bułeczką chciałeś mi dać coś do zrozumienia? Wiesz, usta, bułeczka, nos, bułeczka, usta…- Wyraz twarzy niziołka mówił wszystko. Nie do końca o to mu chodziło.
-Mniejsza z tym- westchnęła. Przykucnęła przy Stimim, przez co mogła porozmawiać z nim twarzą w twarz, zębami odkorkowała wino i pociągnęła długi łyk.
-Mów więc, o co chodzi.
- W gospodzie, przy schodach stoi taki smutny człowiek. Pilnuje czegoś, ale wszyscy wokół się bawią, a on nie może! - Trzewiczek szepnął konspiracyjnie, kiedy Zenobia zrównała się z nim twarzą w twarz. - Na pewno zmęczony jest… - dodał - ...i z chęcią by się przespał, albo napił się kielicha lub dwóch, a może zabawiłby się, jak inni? Potańcował trochę!
-Chcesz, żebym się nim zajęła?- Zenobia nagle otrzeźwiała, a Trzewiczek energicznie przytaknął głową-Widziałam go oczywiście. Nie próbowałam go uwodzić, bo wyglądało jakby czegoś pilnował i raczej nie byłby zainteresowany. Ale jeśli chcesz sprawdzić czego on tak pilnuje oczywiście mogę to dla ciebie zrobić.

Stimy ucieszył się bardzo, rozejrzał na boki i nagle…! Pochylił się ku Zenobii i skradł całusa w policzek.
- Dziękuję, jesteś wspaniała! - uradowany niziołek, ni to odbiegł, ni to odszedł szybko. Poruszał się teraz jakoś tak z wyjątkową, nawet jak na niego, gracją. Sprawne zmysły Zenobii być może i mogły wyczuć w tym krztynę magii. Stimy zniknął. Najwyraźniej poszedł się przygotować.

Niedługo później, oczom strażnika ukazało się niesamowite zjawisko.
Zjawisko to, będące normalnie Zenobią, tanecznym krokiem zbliżyło się do mężczyzny, nieprawdopodobnie kołysząc przy tym biodrami. Długie jasne włosy falowały jakby żyły własnym życiem. W chwilach kiedy tego nie robiły, opadały, zasłaniając niby to osłonięte ubraniem a jednak prawie nagie piersi. Pięknie wycięte, wściekle czerwone wargi poruszały się jakby śpiewały i faktycznie, dało się słyszeć jakąś dziwną melodię. Dłonie białe i zwiewne jak lilie, wężowym i wcale nie wulgarnym ruchem wyciągnęły przed siebie niewielki ale mocno oszroniony dzban, który zaraz jednak jakby za sprawą magii zniknął bez śladu. Zapach jaki się roztaczał, bogowie tylko wiedzą w jaki sposób powstał.
-Witaj piękny. Czemu jesteś tu sam, kiedy pora się bawić?
Zauważył ją; to było pewne. Kurtyzana zawsze rozpoznała ten charakterystyczny błysk w oku. Mimo to stał jak kamień i nie reagował ni słowem, ni gestem. Może niekumaty po naszemu? Kto wie… Zen słyszała też, że barbarzyńcy z południa trzebili swoje sługi, co by im żon i nałożnic nie podbierali. Niebywałe! A ten był całkiem milutki.

~A ten co? Ślepy? I głuchy do tego? Nie, to musi być coś innego…~ Wprawione oko Zenobi nie dało się oszukać. Ten gość udaje że jej nie zauważył. Tylko dlaczego?
~No co za cham!~ Czuła że zaraz wybuchnie ~ Świnia niemyta, burak i łach parciany! Jak śmie bydle jedno!~ Nie mogła się zdecydować jakim nazwać go zwierzęciem. Chyba jednak tą świnią, bo bydle mogłoby sugerować buhaja a na to miano nie zasługiwał.
Bezczelny, nie dość, że od razu do niej nie pobiegł, to nawet się nie uślinił…
~Dobrze, dam mu jeszcze jedną szansę, a jak nie, to inaczej porozmawiamy~ Nie ociągając się upuściła przypadkiem batystową chusteczkę i zaraz po tym odwróciła się i schyliła po nią.
Krótki i obcisły strój nie zakrywał zbyt wiele a w tej pozycji właściwie nie wiadomo jaką spełniał funkcję.
Długooo podnosiła chusteczkę, prezentując się przy tym z najlepszej strony.
Pomyślała, że jeśli strażnik szybko się nie opamięta jej gniew będzie straszny.

Wyprostowała się w końcu i z wypiekami na policzkach, nie wiadomo czy spowodowanymi zdenerwowaniem, czy raczej napływem krwi do głowy w niewygodnej pozycji zatrzepotała rzęsami i złożyła usta w ciup. Cóż… nawet miłośnik młódek nie mógłby się oprzeć wypiętym wdziękom Zen, a co dopiero wyposzczony (a może nawet dziewiczy) ochroniarz. Co prawda nie rzucił się na wydekoltowaną kurtyzanę, lecz wbił w nią wygłodzony wzrok, ignorując otoczenie. Stimy miał nadzieję, że koncentracja ochroniarza na Zenobii jest kompletna i ruszył boczkiem w stronę klatki schodowej. Lawirowanie w tłumie było dość łatwe, lecz wejście na schody było już podejrzane. Ale ochroniarz obrzucił tylko niziołka dość nieprzytomnym wzrokiem i szybko wrócił spojrzeniem do Zen, która tokowała niczym gołębica, nie przejmując się brakiem odzewu czy barierą językową. Pełne podziwu spojrzenie jej wystarczyło. Uf! Niziołek stłumił westchnienie i szybko przekradł się na górę.

Zauważywszy to Zenobia uśmiechnęła się uroczo do ochroniarza i pogładziła go po twarzy. W jej fachu mostów za sobą się nie pali; może jeszcze będzie okazja zbałamucić młodziaka, pokazać mu uroki kobiety… nawet jeśli on sam nie miał już narzędzia by okazać uciechę. Ale Zen znała wiele sposobów dogodzenia mężczyźnie i nie wszystkie zakładały ściągnie mu gaci. Uśmiechnęła się raz jeszcze i niespiesznie odeszła, dając mu do zrozumienia, że to nie koniec. Tymczasem miała zamiar nacieszyć się jedzeniem, piciem i towarzystwem wyposzczonych drwali.

Trochę ogłupiały rozwojem sytuacji strażnik odprowadził ją wzrokiem, odchrząknął, po czym spróbował na powrót przyjąć swą stoicką postawę.

Po jakimś czasie mu się udało…

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 01-02-2018 o 10:07.
Sayane jest offline  
Stary 29-01-2018, 11:36   #159
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Phandalin
1 Marpenoth, poranek


Poranek po imprezie to zawsze wielka niewiadoma. Nie wiadomo gdzie się człowiek obudzi i w jakim stanie wstanie. Tak było i tym razem; wszyscy z wyjątkiem Tori solidnie popili, świętując nie tylko powrót do Phandalin i dobre zbiory. Słońce stało już wysoko, gdy wszyscy zebrali się w gospodzie. Trzeba było zdać raport Tressendarom, choć nie wszyscy z grupy byli do tego zobowiązani. Ku swemu zaskoczeniu Przeborka czuła się całkiem dobrze, podobnie jak Trzewiczek i Zenobia (choć ta ostatnia raczej nie zdziwiła barbarzynki; pewnie miała wprawę). Mężczyźni za to wyglądali okropnie i stanowczo nie nadawali się do publicznych wystąpień. Marv próbował ogarnąć rozliczenie zlecenia i niesporo mu to szło. Czas płynął leniwie bo i nie śpieszyło im się nigdzie. Tori jeszcze nie było gdyż pomagała Garaele, więc Joris miał czas by dojść do siebie.

Niestety nie tak długi jakby sobie tego życzył.

Od pewnego czasu na zewnątrz narastał gwar głosów. Najpierw brzmiał jak zwyczajny poranny rozgardiasz, lecz wkrótce zrobił się niepokojący. W końcu drzwi gospody rozwarły się i do środka wmaszerował Harbin Wester - a raczej próbował, bo krok miał dość niepewny.
- Złodzieje! Okradli nas w samo święto, w środku festynu! Co za bezczelność, bluźnierstwo wręcz! - krzyknął, po czym jęknął i złapał się za głowę. - Mości Jorisie, zróbcie coś z tym, w naszym miasteczku jest złodziej! Włamał mi się do domu, bardom zniknął utarg, Alderleafom kosztowności z domu… I ciągnę przychodzą nowi! - tym razem burmistrz mówił cicho, ale szeptem też potrafił krzyczeć.

Joris skrzywił się; sława czasem odbijała się czkawką i Wester oczekiwał, że tropiciel znów rozwiąże problemy w osadzie. Wszyscy odruchowo sprawdzili swoje rzeczy. Ku swej zgrozie Przeborka nie znalazła u pasa sakiewki, choć reszta drużyny miała swoje na miejscu. Jedynie Stimy znalazł na rzemyku ślady noża, ale złodziejowi widać coś przeszkodziło. Może był zbyt trzeźwy… albo zbyt nieporęczny ze względu na wzrost.

W międzyczasie w gospodzie zjawiła się Torikha, z włosami potarganymi przez silny wiatr, który zerwał się jeszcze w nocy. I ona słyszała o kradzieżach, choć gospodarstwo kapłanek nie ucierpiało. Pytała też Garaele o Turmalinę, ale ta nie widziała krasnoludki od kilku dni. W gospodzie nie było Gundrenów, co Tori przyjęła z ulgą. Tressendarzy również nie zeszli jeszcze na śniadanie (a może jedli posiłek w pokojach), więc drużyna miała całą gospodę dla siebie.

 
Sayane jest offline  
Stary 02-02-2018, 11:57   #160
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post wspólny sune+Marrrt

Phandalin
Święto Plonów, noc


Joris legł na posłaniu wyczerpany. Patrzył w sufit i nie do końca dowierzał co się właściwie wydarzyło. Serce nadal mu waliło, a w żyłach pulsowała krew w rytmie przygrywanej przez niezłomnych trubadurów pieśni.
Ruda tańczy jak szalona, krzyczy piszczy to jest ona…
Nie do końca ogarniał co się właśnie wydarzyło. I czy wydarzyło się naprawdę. A może mu się śniło. Może i jego spryskała jakaś substancja w studni i siedział w jej wnętrzu majacząc… Bo niemożliwym przecież było by jego Rika… O bogowie. O takim ogniu nawet mało który bard umie napisać…
Tak. Joris mistrzem sztuki miłosnej nie był. Choć braki w tej dziedzinie z powodzeniem nadrabiał kondycją i instynktem, którego Tancerka mu nie poskąpiła. Ale to co z nim zrobiła Torikha Melune… O bogowie…
Wymacał antałek przewrócony w trakcie tego co tu zaszło i z błogością pociągnął tego co w nim zostało. A potem objął opartą o jego tors półelfkę, podał jej alkohol i westchnął głęboko.
- Chciałem go kryć - zaczął bawiąc się jej włosami - No wiesz. Tyle razem przeszliśmy i w ogóle. A teraz… teraz nie wiem czy dobrze zrobiłem, że im powiedziałem, że to Marduk ma pierścień. Nie odda go przecież Marvowi i Shavriemu. To jasne. Jak go znam, to zwyczajnie będzie chciał ich zabić jak złodziei.
Westchnął choć w jego głosie dało się raczej błogość niż troskę usłyszeć.

Selunitka leżała spolegliwie i w milczeniu, niczym trusia jaką zwykle bywała za dnia, przetwarzając całą sytuację już po fakcie. Miała nadzieję, że nie dała porwać się za bardzo swojemu temperamentowi i nie nadwyrężyła ukochanego… zanadto, bo na wszystkie świętości, nie spodziewała się go ujrzeć w progu gospodarstwa. Już miała kłaść się spać, już prawie była w łóżku gdy usłyszała pukanie do drzwi, a kiedy je otworzyła oczom nie mogła uwierzyć, że Joris do niej przyszedł.
Jakby sama Świetlista Panienka przyprowadziła go do niej za rękę!
Oczywiście wpierw zdążyła się przerazić, że pewniakiem ktoś umierał, nogę złamał, kark zwichrował i posłano myśliwego po ratunek, ale gdy tylko upewniła się, że całe miasteczko ma się w porządku i koniec świata nie nadchodzi, a mężczyzna przyszedł do niej jako DO NIEJ, jej serce mocniej zabiło i… i po prostu rzuciła się na niego bez żadnych zahamowań.
Dziewczyna drgnęła słysząc nagle wyznanie w mroku pokoju, podziękowała za trunek, którego dość już dzisiaj spiła, głównie podczas uciech ze swoim kochankiem.
KOCHANKIEM! Ach! Jak to dumnie brzmi!
Po czym zastanowiła się nad odpowiedzią. Cały ten Marduk… powinien wleźć za drowami do Podmroku i już stamtąd nie wyleźć. Nie powinna tak myśleć, ale do jasnej anielki dlaczego musieli o nim rozmawiać w takiej chwili?!
- Jest porywczy i zadufany w sobie… a granie innym na nerwach ma opanowane w mistrzowskim stopniu, myślę jednak, że stać go przynajmniej na wysłuchanie co będą mieli do powiedzenia ludzie przez ciebie poleceni. Rozumiesz o co mi chodzi? Nie zaatakuje ich od razu jeśli będzie wiedział, że posłał ich Joris, myśliwy z Phandalin. Ponadto… ten pierścień już dawno może nie być w jego posiadaniu i odeśle ich z kwitkiem. Problemem będzie jednak cierpliwość Sharviego i Marva wystawiona na ciężką próbę… oraz ewentualne zlecenie… pomszczenia Hamuna Kosta.
Bardzo się postarał by się nie uśmiechnąć. Niechęć Riki do Marduka w jakiś sposób była uspokajająca. Matula niby zawsze powtarzała, że kto się czubi ten się lubi i przez to zawsze widział w elfie rywala, ale mimo to… to on był z Torikhą tutaj. A Marduk mógł teraz co najwyżej wzrok nacieszyć gołymi pająkami.
- Shavri nie jest płatnym siepaczem. Marv… nie wiem. Ciężko go rozgryźć… Ale źle mu
spod tych rudych kudłów nie patrzy. Nie najęliby się do tego… - zamyślił się - Chyba masz rację. Znowu. Niepotrzebnie sobie i tobie tym głowę zawracam.
Przewrócił się na bok i spojrzał jej w oczy i pogładził dłonią po policzku, szyi i niżej...
- A jeszcze miesiąc temu było tu tak spokojnie, co? A teraz smoki, bogacze z południa, chore ogry, zjawy w opałach, wężoludzie…
Jego ręka ostatecznie dotarła do jej dłoni, prześlizgując się po zgrubieniu jakie zostawił niegdyś powróz. Wiedział już, że kiedyś była niewolnicą. Choć jakoś sobie tego nie wyobrażał, by można zabronić człekowi samemu za siebie decydować.
- Widziałem jak spojrzałaś wtedy na tego służącego… Też usługiwałaś takim innym Tressendarom?

To prawda… miesiąc temu, nawet dwa, kiedy styrana podróżą kapłanka przybyła do miasteczka które nawet nie na wszystkich mapach widniało jako zaludnione, nie podejrzewała, że tak szybko rozrośnie się i zacznie tętnić własnym życiem, tak samo jak i ona sama.
Lecz tam mieszkał rolnik, pojawiało się i zasiane pole, tak jak i do rozrastającej mieściny, naciągały nowe istoty i problemy z nimi związane, jednakże to Tressendarowie zdawali się najbardziej niepokoić myśli półelfki.
- Ta cała sprawa z majątkiem, a teraz pierścieniem… jest jakaś dziwna - stwierdziła nagle, rumieniąc się gdy mężczyzna musnął opuszkami jej niechlubną przeszłość.
Pokręciła szybko głową porzucając temat nieszczęsnego zlecenia.
- Po raz pierwszy, sprzedano mnie młodo… gdy nauczyłam się chodzić i nieskładnie mówić, pracowałam fizycznie, a gdy nie dawałam sobie rady spotykała mnie kara… nigdy nie widziałam… mojego… nigdy ich nie spotkałam, nie wiem jacy byli.
Jakoś tak instynktownie przytulił ją mocniej. Kary go nie raziły. Ileż kijów ojciec złamał na jego plecach to się policzyć nie da. A i żalu o to jakoś nie miał. Ale tak w ogóle ich nie znać? Westchnął cicho.
- A jak się z tego wyrwałaś?
- Za trzecim razem trafiłam do dobrego domu. Byłam służką opiekującą się starą kobietą, która była bardzo bogobojna, więc zabierałam ją do klasztoru Selune, by mogła spędzać czas w ogrodzie rozmawiając z kapłanami na tematy życia i śmierci - wyjaśniła z niejakim trudem Torikha, choć starała się udawać dzielną, a na pewno pogodną.
- To wtedy pierwszy raz spotkałam Świetlistą Panienkę - dodała już cieplej. - Gdy przyszedł czas na Aishwarę al Melune, jej ostatnim rozkazem było, bym pracowała dla kleru jako pomoc domowa. Poprostu przepisała mnie im w spadku. Po kilku latach robienia prania i ścierania kurzy oraz pielenia ogródka, przeorowie zorientowali się, że wcale nie jestem taka głupia i dzika na jaką wyglądam i zaczęli mnie nauczać, a później wyzwolili, gdy ukończyłam pozytywnie wszystkie testy.
- Zatem - uśmiechnął się po czym zmrużył szlemowsko oczy i nachylił się nad półelfką - Selune musie mieć wobec ciebie jakiś plan. Ale ja też mam i tak łatwo Cię Świetlistej Pani nie odstąpię…
Co rzekłszy myśliwy z jakąś nową werwą zaczął ją skubać, obcałowywać i pieścić sycąc zmysły jej bliskością.

Dziewczyna zachichotała niczym psotliwy chochlik, błądząc dłonią po umięśnionej ręce ukochanego, coraz pewniej zjeżdżając na jego lędźwie i niżej. Nadstawiała policzki i szyję pod drobne pieszczoty, sama zostawiając drobne całusy w zamian. Nie odezwała się, bo i nie potrafiła znaleźć słów, którymi mogłaby wyrazić swoje uczucia, ale i tak Joris wiedział, że teraz gdy w końcu, w mniejszym lub większym stopniu, opowiedziała swoją historię, zrobiło jej się lżej na sercu i to o tyle, że już udem ładowała mu się na biodro. Cóż… może jednak miała w sobie coś z dzikuski, przynajmniej w alkowie.


Gdy festyn dobiegł końca i wszyscy ci, którzy nie zdołali udać się do swoich domów zalegli na trawie, ławach i stołach wokoło prowizorycznej sceny, a myśliwy, chcąc czy nie, musiał umknąć przez okno niczym złodziejaszek. Tori zatrzymała go wychylając się przez parapet, by pocałować go na pożegnanie, po czym rzekła coś wyjątkowo nietypowego jak na takie okoliczności.
- Oni nie są z Południa…
A gdy dostrzegła w przebłyskach Selune wyraz zdziwienia na jego twarzy, spoważniała nieco wyjaśniając:
- Tressendarowie. Oni nie są z Południa. Starają się na takich wyglądać, próbują się na nich kreować… ale… - Tu półelfka wskazała swoje szpiczaste ucho i uśmiechnęła się wyjątkowo złowrogo. - …ja ‘słyszę’ ich słodką tajemnicę…


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 08-02-2018 o 14:20.
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172