30-06-2017, 22:06 | #141 |
Reputacja: 1 | Ahab patrzył przerażony i zafascynowany potęgą swojej towarzyszki. Magia, tak potężna i niszczycielska, musiała robić wrażenie i robiła. Rewolwerowiec przyglądał tylko się, jak nieokiełznana siła, pochłania wrogów. Los jaki zgotowała im Tarocistka nie należał do najłaskawszych ale to nie było zmartwieniem Ahaba. Arya upadła na ziemię, i to był bodziec dla mężczyzny. Ruszył szybkim susem ku niej, i gdy znalazł się założył jej rękę na swoim barku, tak by mogła się oprzeć na nim podczas wstawania. Ich spojrzenia znowu natrafiły na siebie. Drugą, wolną ręką dotknął jej policzka głaszcząc go palcami. Uśmiechnął się, a w jego oczach widać było, ponownie troskę o nią. - Moja mała czarodziejka - nachylił się ku niej, by ją pocałować delikatnie w usta - Mam nadzieję, że jak nie wyrzucę śmieci to mnie tak nie potraktujesz,albo nie zamienisz w żabę. - Na takie okazje... mam coś... gorszego. - odpowiedziała Iskra słabym głosem, uśmiechając się przy tym delikatnie. Żarcik mały został brutalnie przerwany przez pojawienie się nowego gracza. Wolna dłoń Strzelca z automatu sięgnęła po rewolwer, w każdej chwili wypuścić odpowiedź. Jednak po chwili zrozumiał, że słowa nie były kierowane ani do niego ani do Aryi. To Led była odbiorcą tego przekazu. Tarocistka z trudem obróciła głowę w stronę głosu. Tylko na tyle było ją teraz stać. Mimo to jednak zmrużyła oczy, starając się zrozumieć kim... lub czym jest przybysz. Gdy Arya wstała objął ją w pasie i powiedział cicho: - Zbliżamy się powoli do końca naszej wędrówki. Trzymaj się za mną - poprosił licząc że choć raz kobieta powstrzyma swój charakter.
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |
30-06-2017, 22:34 | #142 |
Reputacja: 1 | Obydwoje (przy czym Arya mniej przytomnie) spojrzeli w kierunku najbliższej ulicy, jednak ta pozostała pusta. Znaczące chrząknięcie skierowało ich wzrok wyżej, na dach pobliskiego zakładu, mieszczącego się w dwukondygnacyjnym domu. Za osłoniętą balustradą stał okutany w długie ponczo mężczyzna. Miał wcale przystojną twarz zaznaczoną ciemnym zarostem. Charakteryzował się gibką budową - choć posiadał krzepką sylwetkę, miało się wrażenie jakoby stał na sprężynach, gotów uskoczyć gdzieś daleko w każdej chwili. Najwięcej uwagi przyciągała jednak jego prawa ręka. Początkowo sądzili, że “zdobią” ją tatuaże, lecz w istocie był to osobliwy układ ran i blizn, zdających się coraz przemieszczać. - No, no - obcy spojrzał na makabrę pola bitwy - rozmachu wam odmówić nie można. Led nie musiała spoglądać na tamtego, by wiedzieć kim jest. Przynajmniej jej wędrówka dobiegła wreszcie końca. Wspierając się na ramieniu Ahaba, Tarocistka przesunęła wzrok na kobietę, która z niewiadomych powodów walczyła z nimi ramię w ramię. - Znasz go? - zapytała cicho. Ale Led albo nie słyszała, albo nie chciała słuchać. Kobieta nie była też w nastroju na rozmowy. To nie był czas słów. To był czas ołowiu. Dlatego za Zemstę “przemówiły” siostry. Kwieciście… Brak odpowiedzi to też odpowiedź, ale tym razem broń Led przemówiła. Z luf zaczęły wypluwać się ołowiane kule, i wtedy to jednym ruchem Ahab zmienił swoje i Aryi ustawienie. Obejmował ją w pasie jedną ręką, druga ręka trzymała broń w pogotowiu. A jego ciało było lekko wysunięte do przodu, tak że dziewczyna stała schowana lekko za nim. Wielebny nie odzywał się, bowiem to nie była jego walka. To była walka pomiędzy Led a nieznajomym. Mieli ze sobą stare rachunki do wyrównania. Facet był szybki. Cholernie szybki. Jak tylko Rain wystrzeliła, ten padł plackiem na ziemię, ukrywając się za balustradą. Prawdopodobnie musiał tamże przekoziołkować, gdyż potępiona dłoń wychyliła się zza drewnianej osłony już w innym miejscu. Choć mężczyzna nie miał szans, aby w ogóle celować z tej pozycji, pocisk utknął w piasku tuż pod nogami Led. Asekurujący teraz swoją kobietę Coogan, widział coś podobnego po raz pierwszy w życiu. Kula zdawała się naprowadzać sama, jakby kierowana niewidoczną siłą. Niezwykła zręczność to jedno, ale taka celność przy braku widoczności… Również Arya czuła, że mieli do czynienia z co najmniej osobliwą mocą. Z dachu budynku wręcz emanowała jakaś siła wprost do jej umęczonej jaźni. - Nic? - krzyknął z góry La Monde. - Żadnego powitania, nawet buziaka? Stęskniłem się, a ty mi się tak odpłacasz! Niewidoczny mężczyzna znów zmienił pozycję, następnie po raz kolejny wychylił się tylko na tyle, aby móc wystrzelić. Led przytomnie zareagowała, lecz tym razem nabój prawie drasnął o jej ramię, szczęściem tylko rozrywając koszulę. Gdyby nie uznała tego za szaleństwo, powiedziałaby że kula w jakiś sposób zmieniła swoją pozycję już w powietrzu. “Coś” się zmieniło i Led nie mogła tego dalej ignorować, bądź nie dostrzegać. Kobieta schowała siostry na biodra i odgarnęła włosy. - Skoro tęsknicz, czemu uciekasz?- prychnęła kuśtykając w stronę płaszcza i kapelusza. Gdyby La Monde potrafił tak się ruszać dawniej, Led nigdy nie musiałaby go ścigać przez całą marchię, a jej własne truchło dawno już byłoby rozdziobane przez kruki i wrony… Z tego, czym wzgardziłyby sępy. Kobieta znała się naprawde na niewielu rzeczach. Jednak na strzelaniu i zabijaniu, tak. Led nie miała dumy czy godności, żadne zwierze ich nie ma i ci z ludzi którzy kłamią, że są inni, najbardziej oszukują samych siebie. Liczyło się jedynie zabicie La Monda i skoro nagle stało się to o oktawę trudniejsze, należało się zaadaptować, dostroić do nowej sytuacji, wyewoluować, lub zginąć próbując. - Więc żeby uciec, sprzedałeś duszę diabłom a teraz uciekasz przed całym piekłem gdyż to zrozumiało, że zapłaciło za coś czego nie ma? - zakpiła. Na chwilę zapanowała cisza i już można było pomyśleć, że agresor zbiegł. Lecz wtem znów doszedł jego głos. - Kiedyś uciekałem, to prawda. Zrobiła się z ciebie zręczna suka. Ale kiedy, jak to nieźle ujęłaś, zaprzedałem się rogatemu, a raczej zostałem wrzucony do jego królestwa, szale nieco się zmieniły. Wierz mi, że po tym co przeszedłem, nie boję się już nikogo ani niczego. Bele starego domostwa zatrzeszczały. Mężczyzna schodził z dachu do środka. Po samych odgłosach można było odgadnąć, że zatrzymał się w pół kroku. - Miałem wiele czasu do rozmyślania. I wiesz co ci powiem? Że zrobiłbym to jeszcze raz - tu zrobił pauzę na kpiarskie westchnięcie. - Po stokroć. A ten mały. Jak mu było? Oh tak, Bob! Do dziś pamiętam jego kwilenie. Biedna, mała świnka. Z pewnością wiedziała, co ten skurwiel właśnie robił. Zszedł gdzieś na piętro lub sam parter i zapraszał ją do środka. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że z wewnątrz wydobywało się miarowe stukanie. Stary zakład zegarmistrza stał przed nią pozornie spokojny, lecz zarazem posępny. Wewnątrz dziesiątki zegarów odmierzały ostatnie minuty czyjegoś życia. Jedno było pewne. Tego dnia miała dopełnić się Zemsta… lub wędrówka Led. Arya spojrzała niepewnie na Ahaba. Czy to wciąż była ich walka? Tych dwoje miało jakieś zaszłości ze sobą, jakieś rachunki do wyrównania. Czy powinni się wtrącać? Nawet magia, która stała za tym mężczyzną - piekielna magia - nie była dla Iskry jednoznacznym sygnałem do walki. Ona nie była ani dobra, ani zła. Była za to jak ten kot, który teraz skrył się pod werandą jednego z domków i najspokojniej w świecie lizał łapkę - uwikłana w wir wydarzeń, lecz tak naprawdę niezainteresowana ich wynikiem. Niemniej to Rewolwerowiec wyznaczał ich drogę i to on decydował. Jeśli zechce, dla niego Iskra roznieci kolejny pożar. Kobieta uśmiechnęła się lekko do towarzysza. Led podeszła do strzępków wozu, którego wcześniej wraz z Ahabem używała jako osłony. - Ta… jakoś tu nie zaskoczyłeś… - zauważyła kobieta komentując wywód La Monda i odrywając kawałek suchego na wiór drewna. - zgodzę się, że słowo “zrobiłbym” jest tu kluczowe… - dodała wyciągając zza wstążki na kapeluszu zapałkę. Potarła nią o drewienko, po czym podpaliła je.. - piekło to to nie jest, wybacz skromne zasoby Wildstar… - przeprosiła, ciskając płonącym obiektem w dach zakładu.-ale jak to mówią, czym chata bogata, La Monde… - zakończyła uśmiechając się krzywo gdy języczki płomieni zaczynały tańczyć po wysuszonym na wiór goncie starego budynku. Led oparła się o resztki wozu. Ograniczała ruchy, odpoczywała i zbierała siły. Nie musi żyć długo. Drzwi do zakładu były naprzeciw. Oczywiście taki szczur jak La Monde mógł wyskoczyć oknem. Ale okna... też były naprzeciw. Kobieta czerwoną od własnej krwi ręką wymacała w kieszeni drewnianą gwiazdę. - Tu i teraz Bob - Rewolwerowiec powiedziała do przedmiotu po czym przypieła go do piersi. Czas mijał a nad zakładem wirowały już wstęgi płomieni. - La Monde! - kobieta była gotowa, odepchnęła się plecami od zrujnowanego wozu i stanęła pewnie na przeciw drzwi. - Jestem Led Rain! - krzyknęła odchylając poły płaszcza - a to moje siostry: prawa i lewa ręka Szatana! - kolby walkerów zalśniły w blasku ognia - wyjdź i przekonajmy się, czy gdy padnie trup, świat będzie tak samo cuchnący jak zawsze, czy może jednak odrobinę mniej. Mówisz, żeś czmychnął z piekła? Czym jest więc dla ciebie płonący dom? No choć! Stawiłeś czoła trzygłowemu Cerberowi, ale teraz nadszedł czas trzech sióstr. Ja nie potrzebuje boskiej łachy ni diabelskiej jałmużny! Ja jestem cierpieniem. Ja jestem upadkiem Ja jestem Zemstą! Chodź i spróbuj zabić ideę!
__________________ Our obstacles are severe, but they are known to us. |
02-07-2017, 17:30 | #143 |
Reputacja: 1 | Tarocistka oraz rewolwerowiec chwilowo odstąpili z pola walki. Ta konkretna batalia należała do Led. Napięcie pomiędzy nią a Charles’em La Monde wykraczało daleko poza rzucane groźby oraz świst kul. W powietrzu wisiało widmo niedopowiedzianej historii, której zwieńczenia Rain szukała przez długi czas. Zaś prawo własnej Opowieści było święte. Gdy tylko dach budynku zaczęły trawić języki ognia, Led wyciągnęła niezgrabnie wykonaną gwiazdę, mającą przypominać tę, jaką nosili szeryfowie. Ktoś, prawdopodobnie kozikiem, wyciosał na niej parę słów. Kobieta przypięła ją sobie, patrząc na budynek, który to czerwony żywioł powoli zaczął brać w swoje posiadanie. Czekała. Miarowe stukanie zegarów wypełniało wszystkie pomieszczenia. La Monde przechadzał się powoli między pokojami. Robił to wręcz ostentacyjnie, choć jedynym lokatorem pozostawał martwy zegarmistrz. Stary, skulony w sobie mężczyzna patrzył z przerażeniem przed siebie, zastygły na zawsze w akcie szybkiej, mimo to drastycznej egzekucji. Cięcie wykonane ponad kwadrans temu było więcej niż precyzyjne. Z otwartego gardła wciąż wylewała się strużka krwi, jednak w pierwszych momentach zastępował ją rwący strumień. Tik-tak. Tik-tak. Dzieła ów człowieka stały dumnie, pyszniąc się wymyślnymi wzorami; leżały na pulpitach; cicho odzywały, ukryte w komodach, spoczywające na szafkach. Setki precyzyjnych zegarów, pracujących razem, niczym jeden, mechaniczny organizm. Tik-tak. W spójny szum głosów wtopił się inny, zaburzający perfekcyjną kompozycję dźwięku. Trzask, potem dźwięk, którego nie dało się pomylić z żadnym innym. Szczególnie, że Charles tak go lubił. Pożoga przejmowała to miejsce. - La Monde! Jestem Led Rain! A to moje siostry: prawa i lewa ręka Szatana! - potężny, choć przecież damski głos doszedł go z zewnątrz. Uśmiechnął się. Lubił kobiety z charakterem. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że przez te wszystkie lata żałował, iż nie stanął z nią w klasycznym pojedynku. Ani myślał ponownie popełnić tego błędu. Zlekceważył siły niszczycielskiego ognia. Trochę już minęło czasu od kiedy ostatnim razem sam zaprószył gdzieś pożar. Tymczasem gryzący dym szybko wypełniał kolejne pokoje, desperacko szukając jakiegoś ujścia. Tryby oraz sprężyny wyskakiwały z konstrukcji wokół pod wpływem ognistego żaru. Zasłonił twarz rękaw, kaszląc donośnie. Zakład zegarmistrza był całkiem spory, przez co bandyta szybko stracił orientację w szarej zasłonie. Przeszedł parę kroków, lecz trafił do ślepego punktu, lichego składziku wypełnionego metalowymi przedmiotami. - Do kurwy… - wymamrotał tylko. Jego prawa ręka szarpnęła nagle, zmierzając bezpośrednio do kabury. Złapał ją drugą dłonią, lecz bez problemu wyswobodziła mu się. Nie czuł strachu, dawno porzucił typowo ludzkie afekty. Jednak widział dla siebie inny koniec niż uduszenie lub egzekucja, którą zapewne chciała mu zgotować nawiedzona kończyna. Zasługiwał na coś więcej. Lecz cokolwiek zamieszkiwało jego rękę, nie miało obecnie w planach śmierci La Monde. Co prawda ręka uchwyciła rewolwer, ale pocisk wystrzelony sekundę później był przeznaczony dla starego antyku w rogu pomieszczenia. Stojący zegar z drzewa sandałowego zakołysał się pod wpływem impetu, zaś na tarczy zakwitła czarna dziura. La Monde podszedł bliżej, choć nie bez trudu. Spojrzał na cyferblat i zmrużył oczy. - Na godzinie jedenastej… - szepnął do siebie. Teraz zrozumiał. Spojrzał przed siebie, a następnie lekko na lewo, gdzie znajdował się następny korytarz. Zaczął biec. Ogień strawił już większą część budynku. Lecz Rain czekała. Nie po to zabijała tych wszystkich sukinsynów, żeby jej cel ot tak spłonął. Nie myliła się. W ostatnim momencie, nim zakład zapadł się w sobie, wzbudzając w powietrze ogromny snop iskier, na werandę wyszedł Monde. Po jego stroju, a nawet miejscami samej skórze, przeskakiwały pomarańczowe płomienie. Nie zdawał się jednak zwracać na to specjalnej uwagi. Szedł jakby napawając się każdą sekundą, obnażając brzydki uśmiech. Czerwona łuna za jego postacią podkreślała każdą bliznę na rozciągniętym obliczu. - Widzę, że chcesz rozegrać to vis-a-vis - tylko chwilę poświęcił postaciom Aryi i Ahaba, po czym spojrzał wprost w oczy Led. Jego spojrzenie było więcej niż świdrujące. Jawiło się w nim coś ponad typowo ludzkie szubrawstwo. Jakby na dnie tych oczu spoczywała jakaś zła magia. - Dobrze więc. Cóż więcej mogę rzec? Zabawmy się. Stanęli na przeciwko siebie w odległości czterdziestu stóp*. Tak zwany, klasyczny pojedynek rozwiązywał sprawy w najlepszy, możliwy sposób. Jeden strzał, jedna śmierć. La Monde oddawał w ten sposób swojemu przeciwnikowi pewien szacunek. Tylko rewolwerowiec, który uznawał że walczy z równym sobie, rzucał takie wyzwanie. Czemu więc wcześniej ostrzeliwał ją z dachu? Czyżby to była cześć jego zwodniczej gry? To by było podobne do tego zaplutego łajdaka. Stali naprzeciwko siebie, gotowi wystrzelić w każdym momencie. Dłonie drżały wyciągnięte tuż na kaburami. Zasady były odwieczne i jasne jak gorejące nad strzelcami słońce. Liczył się refleks: szybkie wyciągnięcie swojej broni i strzał, najlepiej prosto w serce. Jednak tylko głupi sądziłby, że podczas tak ekspresowej konfrontacji działo się niewiele. Przez te kilka sekund, kiedy obydwoje mierzyło się wzrokiem, w istocie zachodziła cała gama procesów. To była psychologiczna gra, w której większość rozgrywki działa się poza werbalną sferą. Liczył się byle grymas, ściśnięcie szczęki lub fałszywie podniesiona brew. Zachować absolutne opanowanie czy sprowokować oponenta? Jeśli “wyczuło” się wroga dostatecznie szybko, ten padał trupem chwilę później. Jeśli nie - zawsze pozostawała nadzieja na szybką śmierć. * Około 12 metrów. |
13-07-2017, 05:28 | #144 | |||
Reputacja: 1 | Te kilka sekund zanim Led przywołała deszcz ołowiu wystarczył, by przed jej nigdy nie odpoczywającymi oczyma przeleciała cała droga. Cała droga do tu i teraz. Aż od wtedy... Cytat:
Cytat:
Cytat:
Z jej prochów narodziła się Zemsta. Córka Diabła chwyciła za Prawą i Lewą rękę Szatana...
__________________ Our obstacles are severe, but they are known to us. Ostatnio edytowane przez Amon : 13-07-2017 o 05:31. | |||
19-07-2017, 14:29 | #145 |
Reputacja: 1 | Życie każdego człowieka jest długą i wyboistą drogą. To truizm, lecz warty powtarzania, gdyż każdy krok oraz decyzja kształtują ludzki byt wciąż i od nowa. Los nieustannie tworzy rozwidlenia, mnoży warianty, wśród których człowiek próbuje w swojej naiwności wybierać. I choć rysuje to jakąś iluzję wolności, zwieńczenie każdej wędrówki jest takie samo. Nazwać ścieżkę Led trudną, to jak zamówić w najgorszej spelunie drink z limonką i stwierdzić, że nieźle się balowało. Ojciec zdusił jej dziecięcą niewinność, jeszcze nim zdążyła sobie w ogóle ją uświadomić. Przez wiele lat żyła pod butem sadystycznego rodzica, dosłownie i w przenośni. Nic dziwnego, że jedną z pierwszych emocji, jakiej pozwoliła w sobie wykiełkować, była nienawiść. A jednak, ta nie wygrała walki o jej duszę. Led potrafiła na powrót uświadomić sobie istnienie także dobrych sił na świecie. Pomógł jej w tym Ereb oraz mały Bob: proste, klarowne charaktery, przed którymi jakiś czas się broniła, lecz ostatecznie musiała im ustąpić. I kiedy znów w jej życiu zajaśniał cień nadziei; że może coś się zmieni i będzie lepiej… wtedy wszystko strawił ogień. A wzniecił go La Monde. Niewiele w istocie wiedziała o tym człowieku, choć wątpliwe, że wiedza o jego przeszłości zmieniłaby cokolwiek. Jako bękart obozowej ciury, La Monde żył z dzikimi bandami już od najmłodszych lat. Były to luźne zgromadzenia, spojone wspólnym interesem przeżycia na marchiach. Zajmowali się głównie rabowaniem małych społeczności oraz napadaniem na składy pociągowe należące do Konsorcjum Oswaldów. Szybko pojął, że w tego typu społecznościach istniała tylko jedna racja, należąca do silniejszych i lepiej uzbrojonych. Początkowo był słaby, zależny od innych. Matka, która grzała bandytów nocami, nie mogła go obronić. Grupie tamtejszych wyrostków, lecz jeszcze nie mężczyzn, odmawiano dostępu do kobiet. Przyszły oprawca nie miał więc szans, gdy pewnego wieczora grupa starszych chłopaków upiła go i jeden po drugim, wzięła siłą. Wtedy, po przepłakanej nocy, obiecał sobie, że nigdy już nie okaże słabości. Oczywiście, cała późniejsza fala przemocy, którą zadał, nie była nacechowana tylko ów krzywdą. W istocie La Monde bardzo szybko polubił zadawać ból i nijak miało się to do idei odwetu. Jego postanowienie jedynie uruchomiło w młodej głowie uśpioną dotychczas naturę. Drogi La Monde oraz Led przecięły się w Rain Town. Dla niego to była kolejna wiocha do spalenia, dla niej - niemal cały świat. Zdziwił się, że ktokolwiek wtedy przeżył. Jeszcze bardziej, iż podjął za nim trop. To mu nawet imponowało. I niechybnie padłby z ręki tej, którą zwano Zemstą, już na starcie. Stałoby się tak, gdyby nie incydent w Pustce. Widział tam rzeczy, które zatrwożyły nawet jego zdegenerowany umysł. Coś zostawiło na nim swój ślad. Stało się to zarówno wielkim darem, co przekleństwem. Przeklęta dłoń potrafiła trafić dosłownie w każdy cel, z dowolnej odległości i pozycji. Gorzej jednak, że to ona sama wybierała kto miał stać się ofiarą. Teraz wspomniana, pokryta dziwną skaryfikacją ręka trzymała czarnoprochowy pistolet typu Uberti Cattleman. Moment wyszarpnięcia go z kabury był nieludzko błyskawiczny. Z drugiej strony mierzyły do oponenta dwa stunningowane Colty Walkery. Prawa i lewa ręka Szatana. W tym momencie czas zdawał się zatrzymać. Nawet diablo szybkie, komaro-podobne hrole, które otoczyły resztki pokonanych wrogów, zawisły wśród rozgrzanego powietrza. Całe miasto wstrzymało oddech. Tu następuje rzut. Zasady mechaniki są zamieszczone w pierwotnej rekrutacji. Rozpętało się piekło, choć może nawet i w nim nie bywało aż tak gorąco. Led pociągnęła za spust, zaciskając zęby. Jej wykrzywiona twarz rozgorzała od ognia, wypluwanego przez Walkery. Wiedziała co ma robić - była profesjonalistką, maszyną do zabijania. Choć kolejne wystrzały dzielił nieuchwytnie mały odcinek czasu, za każdym razem musiała wymierzyć na nowo, biorąc pod uwagę odrzut broni. Jedynie ułamek chwili później wystrzelił również oponent. Za późno jednak. Mężczyzna zatańczył przeszywany kolejnymi kulami. Ładunki łamały mu kości, rozszarpywały arterie, ciało poczęło przypominać bezwładną kukłę. Wszystkie strzały Rain były celne - magazynki zostały opróżnione prawie natychmiastowo, a był to wszystek z posiadanego zapasu amunicji. La Monde się spóźnił, lecz klątwa robiła swoje. Choć w akcie przeszywającego bólu, nieprzyjaciel skierował broń ku górze, tak wystrzelone pociski zdawały się poruszać w zadziwiający sposób. Kręciły w powietrzu bączki, wirowały zawrotnie, to znów zmieniając kierunki. Niewidoczna siła zmieniała ich tor. Tam, gdzie kaliber czterdzieści cztery powinien wzlecieć ku nieboskłonowi, tam zawracał wprost do pierwotnego celu. Nikt z tutaj obecnych nie widział czegoś podobnego. Być może podobny efekt mógłby osiągnąć ktoś władający tarotem, lecz Arya nie wyczuwała tu jego roli. Tymczasem naboje, jeden po drugim, dołączyły do metalowej chmary, która jakby gnana diabelską inteligencją, wspólnie zmierzała na spotkanie Led. Mogła uskakiwać i miotać się do woli - cokolwiek zrobiła, metal zdawał się przewidywać każdy jej krok. Tymczasem La Monde był dosłownie podziurawiony. Jucha lała się każdego otworu jego ciała. Kilka strzałów wymierzonych prosto w twarz, zmieniła tę w krwawą miazgę. Antagonista zatoczył się po piasku. Kawałek żuchwy oderwał mu się od twarzy i teraz zwisał luźno. Wreszcie przeciwnik powoli upadł na kolana niczym do makabrycznej modlitwy, po czym przewrócił jak długi do przodu. Zapanowała cisza. Niniejszym skończył się pewien etap w historii Wildstar. Trudno było bowiem uwierzyć, że Selma dysponowała kimś lepszym niż La Monde i pokonany wcześniej zastęp wrogów. Rzecz jasna, nie oznaczało to definitywnego końca sprawy. Problemów tego miasta nie dało się rozwiązać jedynie ołowiem. Grupa spotkała się na środku placu. Rain ledwo stała na nogach, jej stan był opłakany. Wygrała jednak. Przeżyła swojego oprawcę, a to było najważniejsze. Zemsta nasyciła się. Spojrzała sama po sobie, na zakrwawioną koszulę i spodnie. Nie było sensu wołać lekarza. Dosłownie czuła, jak ulatuje z niej życie. W najlepszym przypadku został jej niespełna kwadrans. Spojrzeli po sobie we trójkę. Choć dopiero się poznali, przyszedł czas na pożegnanie jednego z nich. |
20-07-2017, 10:53 | #146 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=BdK0jaLuJL8&t=31s[/MEDIA] Stali w pełnym napięciu milczeniu. Czas jakby na chwilę zatrzymał się. Ahab spoglądał na La Monde i Zemstę, którzy wpatrywali się tylko w siebie. Rozumiał tą chwilę doskonale, gdy nie liczyło się nic innego niż ten, który stał naprzeciw Ciebie. Głębokie spojrzenie przeciwnikowi w oczy, gdzie szukało się jego słabości i oznaki wahania. Kto będzie szybszy, kto wykaże się większą odpornością psychiczną bowiem taka walka mogła mieć tylko jednego zwycięzcę. Sam Ahab nie wiedział za wiele ani o Led ani o jej przeciwniku, lecz to kobieta stała po ich stronie. Dłonie Rewolwerowca świerzbiły strasznie, ale zdawał sobie sprawę, że tu chodzi nie tylko o to kto jest lepszy. Tu chodziło o coś więcej, o coś prywatnego więc Preacher nie zamierzał się wtrącać. Obie postaci wpatrywały się przez jakiś czas w siebie. Walczyły nie tylko z przeciwnikiem, ale ze sobą samym. Z własnymi ograniczeniami i słabościami. Znał to uczucie, i zawsze sprawiało mu ono radość. Był rewolwerowcem, człowiekiem czynu. “I nadejdzie czas, gdy odpłacisz swym wrogom za każdą krzywdę, każde upokorzenie i złe słowa. Wybije godzina zemsty, i krew spłynie z nieba. Gdy wicher zawieje nie ma już grzesznika, lecz sprawiedliwego podstawy są wieczne. I gdy wybije czas, odpłacisz swym wrogom tym samym coże oni Ci uczynili” A potem rozległ się huk rewolwerów, i kule zaczęły latać. Ahab wiele już widział w życiu, ale taka scena rozgrywała się przed jego oczami po raz pierwszy w życiu. Rozpętało się piekło, i choć La Monde po chwili wyglądał jak faszerowany indyk, z którego zionęły dziury to jego naboje leciały ku Led. Jakaś niewidzialna siła kierowała nimi, i Zemsta po chwili zalała się krwią. La Monde nie żył, a przynajmniej nic nie wskazywało, że może być inaczej. Rain natomiast ledwo powłóczyła nogami. Krew zalewała jej ubranie, ale jej oblicze jakby zmieniło się. Zaznała spokoju, mógł wyczytać to z jej oczu. Sam tego pragnął kiedyś. Teraz? Spojrzał na Tarocistkę. Ona go zmieniła, i nadała głębszy sens jego istnieniu. Podszedł do Led i położył jej rękę na ramieniu, i rzekł: -I tako odpuszczam Ci grzechy i winy. Zasiądź i odpoczywaj, albowiem twój duch został ukojony. - po tych słowach ruszył by odnaleźć Selmę. Szedł powoli sprawdzając czy magazynki są pełne. Została ostatnia sprawa, którą trzeba było dokończyć. Po drodze wpakował jeszcze kulę między oczy trupowi La Monde’a, tak dla pewności. Oto nadchodzi wraz z ogniem piekielnym, i ujrzy Go wszelkie oko i wszyscy, którzy Go przebili. Jam jest Pierwszy i Ostatni żyjący. Byłem umarły, a oto jestem żyjący I mam klucze śmierci i Otchłani Oto mój posłaniec I każdy kto go spotka niech pochyli przed nim czoła Inaczej śmierć go spotka Poczekał na Arye i rzekł do niej: -Teraz moja kolej. Czas na Selmę, a potem wynośmy się z tego miejsca. Znajdźmy inne. Własne
__________________ Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-) |
20-07-2017, 22:42 | #147 |
Reputacja: 1 | Led zaniosła się kaszlem, po czym obrzygała się własną ciemną krwią. Zamknęła oczy - kuzynostwo demonów tylko na to czekało, zalewając ją obrazami tych wszystkich którzy odeszli. Nie było katharsis. Nie było ukojenia. Nie było zbawienia, czy nadziei. Tylko smród śmierci. Tylko gorycz i cierpienie. Kobieta runęła jak kłoda na ziemię. Jakiś kamień rozbił jej czoło. Gałki oczne poruszały się, pod powiekami - Za cienką kurtyną skóry koszmary ciągnęły Led w dół. Do Piekła. Do Ojca. Do tych wszystkich skurwysynów, nawet La Monda. Czy będzie na wieczność z nimi zamknięta? - Twarz kobiety wykrzywił ostatni spazm Czy może... czy może raczej to oni będą zamknięci z nią? - Ostatni krzywy uśmiech Led Rain.
__________________ Our obstacles are severe, but they are known to us. |
21-07-2017, 14:07 | #148 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Kiedy rozległ się huk wystrzałów, stojąca za plecami Ahaba Iskra nie patrzyła jednak ani na swego kochanka, ani na walczących. Patrzyła gdzieś dalej… Pomiędzy biednymi domostwami Wildstar, wśród pyłu i piasku, który niesiony wiatrem pełzał leniwie niby wąż po spękanej słońcem ziemi… Patrzyła na to, czego żaden śmiertelnik nie był w stanie dostrzec. Oto bowiem nie przypadkiem ścieżki La Monde i Rain przecięły się w tym właśnie miejscu i w tym właśnie czasie. Gdy huk wystrzałów umilkł, a kobieta, która przedstawiła im się jako „Led”, padła na ziemię, Arya oderwała wzrok od pustki i spojrzała w jej stronę. Twarz Tarocistki była jak wykuta z kamienia i tylko w oczach czaił się smutek. Gdy Rewolwerowiec podszedł do umierającej, Iskra ruszyła za nim - jak zwykle sunąc niby cień. I dopiero gdy Preacher zmówił swoją modlitwę i ruszył, by sprawdzić czy La Monde nie żyje, na wszelki wypadek upewniając się, że skurwysyn znajdzie drogę do Piekła, dopiero wtedy… spojrzenia kobiet spotkały się. Nie miały sobie wiele do powiedzenia, wszak jedna nie chciała litości, a druga nie miała w zwyczaju jej dawać. A jednak w oczach Rain Iskra dostrzegła coś znajomego. Ciemność… Choć była wyczerpana, sięgnęła raz jeszcze do kieszeni i wyjęła z niej kartę, która w palcach Tarocistki rozjarzyła się blaskiem niby najczystszy płomień najlepszej świecy. - Gwiazda – powiedziała cicho, po czym dodała – Rozprasza mrok. Ona cię poprowadzi. Aż do końca. Poczekała jeszcze aż oczy Zemsty przestaną patrzeć na ten świat, po czym schowała kartę do talii. Okryła ciało martwej jej własnym płaszczem. Dopiero potem odpowiedziała Ahabowi: - Tak, czas na Selmę. Nie mówiła nic więcej. Nie wspomniała o poszukiwaniach ich własnego miejsca do życia. Nie mówiła też nic o przeczuciu, że ich historia skończy się właśnie tutaj. Już niedługo… |
29-07-2017, 13:50 | #149 |
Reputacja: 1 | Całe ptactwo: wszystkie kruki oraz gawrony uleciały wysoko nad miasto. Zawodziły wściekle, lecz w istocie była to jedyna litania, jakiej doczekała się postać, oddająca właśnie ducha gdzieś daleko pod nimi. Przygnane wiatrem, czarne pióro upadło na pokrytą krwią facjatę. Kiedyś należała ona do urodziwej kobiety, która czuła, pragnęła, może nawet kochała. W chwili śmierci na jej twarzy zastygł jedynie obraz ponurej satysfakcji. Tej specyficznej uciechy człowieka, który nie osiągnąłby jej bez przelewu krwi. To był koniec historii zarówno Led, co i Zemsty. Dobry lub zły? Na tym świecie chyba nie dało się oceniać tego w podobnych kategoriach. Lecz inna Opowieść wciąż trwała. W niej Strzelec oraz Tarocistka szli między dymiącymi jeszcze płatami mięsa, pośród piasku, który zabarwił się głęboką czerwienią. Zmierzali bezpośrednio do szeryfa miasta. To miejsce związało ich ze sobą, a teraz więcej niż prawo spotkania z osobą, która zarządzała Wildstar. Wszystkie atuty Selmy zostały wytrącone. Mieszkańcy Wildstar po raz pierwszy zaczęli tak jawnie wychodzić ze swoich domów. Powoli ich strach paradoksalnie ulatywał. Zrozumieli wreszcie, że ci tutaj nie są kolejnymi, zwykłymi bandytami, gotowymi kraść liche plony i gwałcić córki. Niektórzy wyszli poza swoje ganki i pozdrawiali kroczącą środkiem alei dwójkę. Inni wciąż pozostawali w cieniu, niechętnie przyglądając się zza filarów i spod murów. Ci z pewnością byli zwolennikami Selmy. Musieli czekać i oszacować swoje szanse, teraz, kiedy układ sił uległ znacznej zmianie. Obrali za cel centrum miasta. Jedynym schronieniem szeryf był meteor, lecz i z niego kobieta musiała prędzej czy później wyjść. Okazało się jednak, że zrobiła to już wcześniej. Tam, gdzie teren nieznacznie wznosił się, ujrzeli tuman kurzu, tuż za miastem. Na cmentarzu, między białymi nagrobkami pędziła kara kobyła. Selma uciekała, pojmując że sprawa jest stracona. Kot polizał przednią łapę i spojrzał pytająco na swoich towarzyszy (choć zapewne w jego głowie byli prywatną własnością). Może była to kwestia chwili, lecz odnosiło się wrażenie, iż na dnie jego spojrzenia zastygło pytanie. Dać jej odejść bez należytej kary? Selma posiadała przewagę czasową. Ahab oraz Iskra potrzebowali kilku minut, aby dotrzeć do swoich zwierząt. Jednakoż teren poza miastem był otwarty. Dopiero oddalone ruiny, gaj lub kanion dawały jej schronienie. Podjęcie pościgu nie było więc niemożliwe. |
03-08-2017, 11:39 | #150 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Arya otarła pot z czoła, patrząc w dal za Selmą. Potem przeniosła wzrok na kota, omiotłszy jego postać, spojrzała na Ahaba. Uśmiechnęła się lekko, zmęczonym i oszczędnym uniesieniem kącików ust. Rewolwerowiec wciąż miał ten dziki błysk w oczach, który pojawiał się, gdy mężczyzna zabijał. Było w tym coś fascynującego, coś jak jej własna magia. - Tam gdzie ty, tam i ja - powiedziała, wyczuwając dylemat, który i jego trawił. Ahab spojrzał się na Arye i przez chwilę tak po prostu się w nią wpatrywał. Mieszanina różnorodnych uczuć w nim się kłębiła, i sam nie wiedział, którą drogę ma wybrać. - Wiem, po prostu z jednej strony powinniśmy ją dorwać by odpowiedziała za grzechy, a z drugiej nie jesteśmy katami. Gdyby została i rzuciła nam wyzwanie było by to co innego. Teraz jest niczym zwierzę, ranne i uciekające przed myśliwymi. Przed nami. Choć część mnie pragnie się z nią zmierzyć jeden na jeden, to jednak miasteczko - na chwilę zamilkł - ono nas potrzebuje. Chcę mieć pewność, że gdy będziemy odjeżdżać stąd, ludzie będą wiedzieli i czuli, że Pan dał im drugą szansę. A Selma...niech nią zajmie się pustynia. Jeśli los będzie chciał, spotkamy się z nią. Ahab podszedł do Aryi, tak że ich ciała prawie się dotykały i zapytał: - A Ty, czego chcesz? O dziwo, to Iskra pierwsza naruszyła cielesność kochanka, dotykając jego ramienia. Jej wzrok skierował się na meteoryt. - Myślę, że to on jest zły. Nie Selma. Ona mu tylko uległa. Sam słyszałeś... kiedyś była inna. Nawet teraz... kierowało nią coś w rodzaju lojalności, choć zostało to wypaczone. Tak jak mówisz, niech pustynia ją osądzi. My... musimy się zająć tym świństwem. - Tylko jak się do niego zbliżyć? - zapytał bo on był od strzelania a nie walki z meteorytami. Nie znał się na tym - A może ksiądz nam pomoże? - Albo ktoś, kto dysponuje materiałami wybuchowymi. - Arya uśmiechnęła się krzywo. - Brzmi kusząco. Chcesz zasypać tą dziurę - uśmiechnął się i pocałował ją w czoło. Udała, że się zastanawia. - Możemy spróbować z klecha. A jakby co... plan B jest. - mrugnęła do niego. - Meteoryt to jedno. Druga rzecz to Ci ludzie muszą sobie uświadomić, że czas by wzięli swoje życie w swoje ręce. Z pewnością pozostało paru wiernych Selmie. Niech zdecydują co ma się z nimi stać. A potem… - zamilkł - właśnie co potem? - zapytał Aryi. “Nie ma żadnego potem” - szeptały demony w głowie Iskry, toteż nie odpowiedziała od razu. Dopiero po chwili rzekła: - Potem... niech i nas osądzi pustynia, czyż nie tak? - To my kierujemy swoim życiem i to my podejmujemy decyzję dokąd chcemy zmierzać. Jeśli nie chcesz teraz odpowiedzieć nie będę naciskać - odparł spokojnie - Dotarliśmy aż tutaj mimo różnic i przeszłości. Przyszłość zależy od nas samych. Iskra spojrzała na niego ze smutkiem. Wiedziała, że nigdy nie będzie “zwykłą” kobietą, z którą Rewolwerowiec mógłby założyć rodzinę. Znali się jednak dość długo, by zaczynała wierzyć, że on to wie i choć nie ogarnia Losu, którego jest służką... akceptuje ją taką. - Tam gdzie ty, tam i ja. - powtórzyła znów, po czym dodała ciszej - Miejsce nie jest ważne, lecz... towarzystwo. Kiwnął tylko głową i skierował swój wzrok przed siebie. Na miasteczko, które mogła czekać druga szansa. - Księże!!!! - krzyknął rewolwerowiec głośno, by ciszej dodać do Aryi - Jednak na wszelki wypadek warto załatwić sobie ten dynamit. - Mam się tym zająć? - odparła nie bez ochoty. Oczy mu lekko zabłyszczały, a potwierdzeniem było kiwnięcie głową. Myślał jeszcze by klepnąć ją “na odchodne” w tyłek ale powstrzymał się. Na amory kiedyś przyjdzie pora. Teraz trzeba było dokończyć misję. - Tylko uważaj na siebie - rzekł jeszcze, a w jego głosie brzmiała troska o nią. Skinęła mu głową. - Zacznę od siedziby naszej pani szeryf, jakbyś mnie szukał. - powiedziała, po czym dodała bardziej miękko - Ty też na siebie uważaj. |