Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-02-2019, 01:23   #41
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Sam potrafił jedynie komuś przywalić. Wyglądało na to, że nie mógłby walczyć z żywym miotaczem ognia oraz sztukmistrzem cieni, który pewnie mógłby go zabić nawet nie dotykając jego ciała.
- To kto mnie zlokalizował w szpitalu? Ktoś trzeci?
- Alexiei ma wszczepiony taki… Jakby implant z dodatkowymi zdolnościami. Nazywamy to Skorpionem, dzięki temu może namierzać źródła podwyższonej energii i tak cię znaleźliśmy - wyjaśniła. Wjechali na odpowiednie piętro i ruszyli korytarzem do odpowiedniego pokoju. Po drodze mijali różnych ludzi, a to odwiedzających, a to lekarzy, czy pacjentów szpitala. O tej porze zdecydowanie tętnił już życiem, nie to co o świcie, kiedy stąd wychodzili. Gdy dotarli na miejsce, Nina zatrzymała Praserta, po czym zapukała w drzwi trzy razy, dwa razy i pięć razy. Nacisnęła klamkę po chwili. Pod oknem, przy stoliku siedział, jak Privat natychmiast zgadł Han Guiren. Opuścił połę marynarki, wyciągając z kieszeni telefon. Kiwnął głową do Niny i zerknął na Praserta.
- Cześć - odezwał się do niego po tajsku…
- Han ma też Skorpiona, ale z językami… Potrafi mówić w dowolnym języku świata…
- Poza tymi starymi, to bardziej zaawansowana wersja, tego jeszcze nie chciałem - dodał mężczyzna i wstał, by podać Prasertowi dłoń.
Privat mocno ją uścisnął, patrząc w oczy mężczyzny.
- Jak z moim przyjacielem? Jak się zachowywał? Były jakieś problemy? - zapytał i podszedł bliżej Suttirata z troską wypisaną na twarzy. - Warun, słyszysz mnie? - szepnął cicho, jak gdyby zbyt głośny dźwięk mógł zabić Suttirata. Spojrzał na jego twarz, kolor skóry, czy był spocony, czy suchy… A także na monitor, ukazujący pracę serce, stopień nasycenia tlenem krwi, tętno oraz inne parametry.
Maszyny bipały sobie spokojnie, równym, mocnym rytmem. Jego ciśnienie było w granicach normy, tylko odrobinę podwyższone.
- Zbudził się wcześniej i zdawał mocno zestresowany. Ból dawał mu się w kość i lekarka podała mu środki przeciwbólowe po tym padł jak kłoda. Nie wiem czy się teraz obudzi, może za jakiś czas. Ciśnienie mu nieco podskoczyło, więc zgaduję, że jeszcze parę minut i się ocknie… A co u was? Jakieś informacje? - zapytał, przełączając się na angielski dla Niny.
- Byliśmy w jego mieszkaniu, które wygląda jak po ataku wilkołaka. Zdaje mi się, że jakiś wredny upiór zrobił sobie tam zabawę. Rozmawialiśmy na ten temat z Prasertem… No i załatwiliśmy nam wypad do rezydencji z księgą - dodała. Han kiwnął głową i znów usiadł, po czym wstał. Spojrzał na Praserta
- Wolisz zostać z przyjacielem chwilę sam, czy możemy tu zostać? - zapytał spokojnym, uprzejmym tonem.
Tym prostym pytaniem zagiął Praserta.
- Hmm… - mruknął po chwili. - Nie mam nic do ukrycia, ale chwila w samotności może nie byłaby zła… - zawiesił głos. - Jeżeli nie byłoby to dla was żadnym problemem? - zapytał.
Tak naprawdę widok Waruna sprawił, że priorytety Privata znowu się zmieniły. Teraz nie miał ochoty nigdzie jechać. Wolał zostać przy Suttiracie i czuwać nad nim, tak jak to przed chwilą czynił Han. Tyle że to nie było niestety najlepszą opcją… Co jeżeli zjawa znowu się pojawi? Przecież upatrzyła sobie Praserta, a więc jego towarzystwo nie musiało być najlepszą możliwie rzeczą dla Waruna. Świadomość tego wpędzała Privata w przygnębienie.
Han przytaknął i szybko powiedział coś po rosyjsku do Niny. Blondynka podeszła do Praserta i pogładziła go po ramieniu.
- To my pójdziemy na kawę i posiedzimy na ławkach na korytarzu. Jak coś, to wołaj, nie chce, żeby coś cię napadło - oznajmiła. Miała świadomość, że coś, a konkretnie zjawa, prześladowała jego i Suttirata, najczęściej gdy byli razem. Co więcej, potrafiła już manifestować swoją złość w świecie rzeczywistym, to było ogromne, potencjalne zagrożenie… Oboje wyszli z pomieszczenia. Prasert został w nim sam z nieprzytomnym Warunem. Mężczyzna wyglądał na zmęczonego, ale spokojnego we śnie.
- Dobrze, dam znać, gdyby pojawiły się kłopoty - Privat uśmiechnął się lekko.
Chwilę potem został sam.

- Przykro mi, że nie mogłem ci pomóc… i dopuściłem do tego - Prasert szepnął, patrząc na twarz Waruna. Po chwili wahania podniósł rękę i położył ją delikatnie na przedramieniu mężczyzny. Wydało mu się to dziwnie intymne, choć przecież był to prosty gest. Pogłaskał go lekko. Odniósł wrażenie, że Suttirat nie był zbyt ciepły, więc nachylił się, aby lepiej naciągnąć na niego kołdrę. Następnie znowu położył dłoń na jego kończynie. Być może Warun będzie w stanie pozyskać od niego choć trochę życiowej energii. Prasert bez wątpienia nikogo jeszcze nie uleczył dotykiem, ale nie miałby nic przeciwko, gdyby teraz był ten pierwszy raz. Ludzie wokół niego miotali ogniem, władali cieniami… czy zatem on nie mógł zwrócić zdrowie przyjacielowi? Uśmiechnął się smutno. Na świecie mogą dziać się rzeczy, o jakich nie śniło się filozofom, ale chyba jednak wciąż było ciężko o cuda.

Trzymał dłoń przyjaciela i myślał o różnych rzeczach. Mijały minuty i nawet nie zorientował się, kiedy przestał słuchać słów, które mówił we własnym umyśle. Zatracił się w ciszy. Poczuł jak zrobiło mu się dziwnie gorąco. Przez jego ciało przeszedł, jakby elektryczny impuls, wzdłuż kręgosłupa. Otworzył oczy i obserwował Suttirata, kątem oka dostrzegł jednak coś bardzo dziwnego. W monitorze o czarnym tle, widział kątem oka swoje odbicie… I przysiągłby, że dostrzega pastelowo błękitny poblask. Ciepło pulsowało w jego dłoniach, a puls Waruna na kilka chwil przyspieszył, a potem wyrównał się do kompletnie normalnego. Kiedy znów zerknął w stronę monitora, zrozumiał teraz, że to jego włosy mają jasny kolor i nie pojmował dlaczego. Za to w kącie pokoju, zobaczył znajomą, czarnowłosą postać. Zdawała się… Bać się podejść, ale była tam. Zjawa.

Całe ciało Praserta mrowiło. Czuł się niezwykle… dziwnie. Jak gdyby zażył jakiś środek psychoaktywny. Jego zmysły były wyostrzone, a jasność myślenia pojawiła się w jego głowie, rozpraszając zmęczenie, niepewność i smutek. Wszystkie emocje. Czy śnił? Zasnął i wskazówki poruszały się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara? Wydawało mu się, że nie. To było jeszcze coś innego. Czuł się inny, potężniejszy, choć nie rozumiał, na czym ta jego siła miałaby polegać. Na dodatek odnosił dziwne wrażenie, że nie jest sam. I nie miał tu na myśli ani Waruna, ani czarnowłosej postaci. Jakby przysłuchiwała im się jeszcze trzecia, kolejna istota. Zawsze była gdzieś obok, schowana, ale teraz przebudziła się. Otworzyła oczy jaśniejące błękitem…
Prasert nie poruszył się, tylko spojrzał na odbicie zjawy.
- Odejdź - polecił jej. To było jedno, proste słowo. Musiał zapewnić bezpieczeństwo Warunowi. A najprostszą do tego drogą było nakazanie duchowi, aby zniknął. Nie zastanawiał się czy go posłucha, na dobrą sprawę wydawało się to nielogiczne. Bo czemu postać miałaby zastosować się do tego pojedynczego wyrazu. A jednak Privatowi wydało się, że to najprostsze rozwiązanie jest jedynym, co może zrobić… Dlatego je zastosował.
Zjawa zmarszczyła brwi i jakby szarpnęła się, chcąc do niego zbliżyć, jednak nie mogła. Gdy tylko się odezwał, zniknęła w chmurze czarnego dymu. Ten opadł na ziemię i rozpłynął się. Prasert trzymał dalej rękę na ramieniu Suttirata… Ten nagle poruszył się… I otworzył oczy.
- Pras….ert? - odezwał się i otworzył oczy szerzej, wyraźnie zszokowany tym co widzi. Otworzył usta jakby chciał krzyknąć, puls mu podskoczył.
- Wszystko w porządku - szepnął Prasert uspokajająco. - Jestem przy tobie.
Złapał go nieco mocniej za dłoń, spoglądając prosto w oczy mężczyzny.
- Zdrowiej - szepnął.
Przymknął nieco oczy, smakując wyjątkowe wrażenie, jakie jego ciało odczuwało. Błękitna jasność otulała jego ciało. Lizała je. Privat czuł się niczym kot wylegujący się na parapecie otwartego okna w zimie. Z jednej strony odczuwał gorąco buchające z pieca, a z drugiej zimne powietrze nocy. Te dwa odczucia ścierały się, pobudzając jego zmysły. To było przyjemne odczucie, a zarazem fascynujące swą dziwnością.
Nie musiał tego nawet mówić, czuł jak przez jego ciało już wcześniej przechodził ten dziwny puls energii. Teraz się nasilił. Warun nie zaczął krzyczeć, ale zamilkł i obserwował go ze zdumieniem i zaszokowany. Jego skóra, dotąd blada, nabrała nieco naturalnego koloru. Był nieco wystraszony, ale zdecydowanie nie czuł bólu i tego Prasert był pewny. Nagle drzwi do pokoju otworzyły się… Prasert poczuł jak nagle energia, od której czuł się taki doskonały i potężny, rozproszyła się. W drzwiach stała Nina, a za nią Alexiei. Blondynka patrzyła w osłupieniu na Privata, tak samo Rosjanin za nią. Wszyscy milczeli…

- Co się… - odezwał się w końcu Suttirat i przytknął dłoń do głowy. Prasert tymczasem poczuł się bardzo zmęczony, ale poza tym nic mu nie dolegało.
Privat lekko zatoczył się, jednak nie upadł. Przytrzymał się stolika obok łóżka szpitalnego, na którym leżał Warun. Nic go nie bolało, a jednak… poczuł irytację i niezadowolenie. Czuł się jak narkoman, któremu nagle odcięto stan wyższej świadomości. Albo jak komputer, którego wtyczkę ktoś niespodziewanie wyciągnął z kontaktu. Chciał ponownie poczuć fale błękitnego spokoju. Kiedy obmywał się w nich, był Prasertem w najlepszej odsłonie. Czuł się potężny, wspaniały, cudowny… To nie były uczucia, do których przywykł na co dzień. Rozejrzał się po pokoju i usiadł ciężko na krześle. Teraz czuł się taki niezgrabny i ciężki. Jakby przed chwilą był niematerialną istotą, efemeryczną, pełną gracji. Aniołem lub ciałem niebieskim. A teraz jego prawdziwe ciało śmiertelnika niczym kotwica przygważdżało go do rzeczywistości.
- Czy coś się stało? - Prasert zapytał Ninę i Alexieja, jak gdyby nigdy nic. Zerknął jeszcze raz na Waruna. Czy jego modlitwa spełniła się? Naprawdę wyzdrowiał?
Warun nic nie rozumiał i dokładnie to wyrażała jego twarz. Morozow tymczasem weszła do środka. Powiedziała coś po rosyjsku do towarzysza, a ten kiwnął głową i wyszedł. Zamknęła za sobą drzwi.
- Tak… Nastąpiło bardzo silne podwyższenie poziomu stężenia energii w tym pomieszczeniu… I widziałam cię w tym stanie… - powiedziała poważnym tonem. Podeszła do niego i przytknęła mu dłoń do ramienia.
- Dobrze się czujesz? - zapytała nadal poważna. Za moment do rozmowy po angielsku dołączył się Suttirat.
- Przepraszam, ale co się tu do cholery dzieje? Czemu… Czy ja dostałem jakiś nadmiar leków? Nie czuję bólu, a mój przyjaciel świeci jak lampion… - mruknął…
Prasert zamrugał oczami. Czuł się trochę głupio.
- Też to widziałeś? - zapytał.
Nie wiedział co myśleć o tym, co mu się przed chwilą przydarzyło. Miał w głowie kompletną pustkę. Dlatego nawet nie próbował zastanawiać się, bo wiedział, że nie ma szans dojść do niczego rozsądnego. To był cud, a cudów z definicji nie można było zdefiniować… Rozważył przez chwilę tę myśl i nagle poczuł się jeszcze bardziej głupio.
- Dobrze się czujesz? Warun? - spojrzał na niego. - Jesteś cały? - ciężko mu było formułować zdania. Miał ochotę położyć się i zastygnąć w bezruchu na kilka godzin. Był zszokowany. Dopiero po kilku sekundach uświadomił sobie, czym było to otępienie, które odczuwał.
Nina przyłożyła mu dłoń do czoła, po czym zerknęła na Waruna.
- Nie dostałeś żadnych leków… Przynajmniej nadprogramowych. Spróbuj poruszyć się mocniej, nic nie boli? - zapytała obserwując Suttirata. Wykonał jej polecenie, skrzywił się lekko.
- Trochę, ale tak jakby bandaże mnie uciskały… - stwierdził i odetchnął.
- Wcześniej bolało jak diabli - zauważył. Morozow kiwnęła głową. Ukucnęła przed Prasertem. Przytknęła dłonie do jego policzków i obserwowała jego oczy.
- Przeładowałeś się… Potrzebujesz odpoczynku. Najlepiej snu - poleciła, po czym uśmiechnęła się.
- Użyłeś swojej mocy Prasercie. Miałam ci o tym opowiedzieć, kiedy skończymy temat księgi, ale najwyraźniej stres i przebywanie wśród naładowanych osób i istot rozbudziło cię… To chyba lepiej, bo zdaje mi się, że masz niesamowitą moc… Potrafisz leczyć, a to nie jest coś, co spotyka się łatwo. Nie czujesz się obolały? Tylko ci słabo? - dopytywała i podniosła mu nawet koszulkę, żeby sprawdzić, czy na jego ciele nie pojawiła się jakaś rana. Niczego tam jednak nie było.
- Potrafię leczyć? - Prasert powtórzył bardzo powoli. - Cholera… - mruknął.
A następnie roześmiał się. Chyba jednak cuda były możliwe. Czy to możliwe, że posiadał jakiś ukryty instynkt, który zasugerował mu, że potrafi pomóc Warunowi? Sam fakt, że spróbował, nie mając pojęcia o tym, że może mu się udać… to było zaskakujące. Czy ptaki przed pierwszym lotem śnią o tym, że potrafią fruwać? Takie skojarzenie pojawiło się w jego głowie.
- Ale skąd ta moc? Przecież… nie ukąsił mnie żaden radioaktywny pająk. Czy w tym przypadku, nie dostałem laską od dziwnego znachora. Jesteś pewna, że ja to zrobiłem? Bo zobaczyłem tę zjawę… uciekła, ale była. Tutaj w tym pomieszczeniu. To mało prawdopodobne, ale może to ona wyleczyła Waruna? Nie wiem dlaczego, bo sumienia raczej nie posiada… Może po to, aby zranić go znowu? Jak nazywał się ten tytan z tej europejskiej legendy… Prometeusz? Nie mógł umrzeć, żeby mógł wiecznie cierpieć. A może to moc Waruna, że potrafi się regenerować? Bo nie jestem obolały i nie jest mi słabo… - użył tego jako argumentu za tym, że to jednak nie on potrafił dokonywać takich wspaniałych rzeczy.
Warun zerknął na Ninę, po czym na Praserta.
- No nie wiem stary, To tobie włosy się świeciły… Jakbyś był jakimś superbohaterem - zauważył.
- Wytłumaczę ci skąd masz tę zdolność, a przynajmniej co mniej więcej wiem na ten temat, tylko przeniesiemy się do hotelu - zaproponowała Morozow. Zerknęła na Suttirata.
- Panie Suttirat. Czuje się pan już dobrze, więc wyjaśnię panu sytuację. Ta kobieta, Wattana, nie żyje. Jest pan podejrzanym w sprawie o jej zabójstwo. Pańskie zeznania dużo policji zapewne rozjaśnią. Pana mieszkanie zostało kompletnie zdewastowane przez ducha, sądząc po sposobie pracy policji, która już była u pana, ze statusu podejrzanego, stanie się pan raczej świadkiem, lub potencjalną kolejną ofiarą. Fakt, że Prasert pana wyleczył mocno komplikuje sprawę. Jest pan w szpitalu, z trzema ranami postrzałowymi, a gdy przyjdzie pielęgniarka za parę chwil, okaże się, że nie ma żadnych ran, to zrobi się mocny bałagan. Mam więc dla pana propozycję… Zabierze się pan z nami. Zatuszujemy pańskie zniknięcie, ale będzie pan zmuszony… No cóż, porzucić dotychczasowe życie, ze względu na prawdopodobne reperkusje… - wyjaśniła sytuację rzeczowo. Warun usiadł bardziej prosto na łóżku. A Prasert na krześle.
- Hm… Albo zostać królikiem doświadczalnym i potencjalnym mordercą, a potem siłować się z tym psychopatą w sądzie… Albo zniknąć i porzucić wszystko… Jeśli moje mieszkanie zostało zniszczone, to i tak nic nie mam… - zawiesił się zniesmaczony. Żadna z tych opcji chyba tak do końca mu nie pasowała.
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:24   #42
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- To nie jest tak, że nic nie masz… - Prasert zawiesił głos. - Jesteś podziwianym sportowcem. No i jestem twoim najlepszym przyjacielem… - wypalił dość bezmyślnie, bo przecież tymi słowami nie pomógł w niczym ani Ninie, ani Warunowi. - Tyle że ja chyba też będę musiał porzucić swoje życie, jeżeli się nie mylę… - spojrzał na Morozow. - Więc moglibyśmy zrobić to razem. Nie wiem, czy mogę mówić o waszej organizacji…? - spojrzał na Ninę.
Kobieta przechyliła głowę.
- Teoretycznie nie powinieneś, w praktyce nic nie szkodzi, możesz… - zdawała się nad czymś zastanawiać, ale skapitulowała w tej kwestii.

Spuścił wzrok i potarł ręce. Warun nazwał go superbohaterem. To było dziwnie przyjemne. Chyba dlatego, bo to Prasert cały czas tak myślał o Suttiracie. Bardzo podziwiał go z powodu jego umiejętności na ringu. Chyba nie byłoby przesadą stwierdzenie, że od wielu lat Privat chciał zostać w pewnym sensie Warunem. Porzucić stanie na warcie na rzecz prestiżu bycia jednym z najlepszych zawodników w kraju. Natomiast teraz Suttirat tak go nazwał. Niestety nie dlatego, bo ciężką pracą doszedł do wspaniałych owoców. Ten… cud, bo nie wiedział, jak nazwać go inaczej, to było coś, na co sobie nie zapracował. Nie zamierzał jednak narzekać.
- Naprawdę ci pomogłem - Prasert szepnął w zadumie. Uśmiechnął się do Waruna, nieco dumny z siebie.
Suttirat kiwnął głową.
- Owszem… I to bardzo… Dziękuję ci. Zawdzięczam ci cholernie dużo - rzucił i pomasował się po boku, gdzie jeszcze niedawno była rana postrzałowa.
- Czyli co, zamierzamy go zabrać do posiadłości twojej siostry? Najpewniej tak będzie najlepiej… - Morozow mówiła bardziej do siebie, niż do kogokolwiek w pomieszczeniu.
- Jeśli ty musisz stąd odejść, w sumie i mi odejście przeszkadzać nie będzie. W grupie zawsze raźniej, no nie… W sensie, jak kogoś znasz, na wygnaniu… - zaśmiał się…
- Możemy nawet założyć mały, wspólny boysband. “Wygnani Tajowie”. Czy nie brzmi to dobrze? Może bardziej jako kapela alternatywna. Albo trochę rocka. Totalnie to widzę. Nie bardzo słyszę - dodał po chwili.
Prasert wcale nie czuł się aż tak pewny. Przecież całe jego życie było w Bangkoku. To, że miałby opuścić to miasto wydawało się czystą abstrakcją. Nigdy nie chciałby przeprowadzić się nawet na terenie samej Tajlandii. A przewidywał, że Nina chciałaby zabrać ich dużo, dużo dalej. Privat mieszkał całe życie w ogromnym mieście, a jednak miał podejście w tym względzie kogoś z jakiejś zabitej deskami dziury.
- Tylko powiedziałem już Sunan, że jesteś w szpitalu. Pewnie zadzwonię do niej, że przyjedziesz, na pewno się ucieszy. Chyba wpadłeś jej w oko… tak na poważnie - powiedział z dziwną ostrożnością w głosie. - Tylko nic nie mów o ranach postrzałowych, które zaleczyłem.
Suttirat popatrzył na niego i uniósł kącik ust.
- Cieszę się, że jeszcze leżę w łóżku, bo pewnie byś mi za to przypieprzył… - stwierdził i pokręcił głową.
Prasert uśmiechnął się półgębkiem.
- Czy to nie byłoby w moim stylu, zniszczyć efekty własnej pracy? - zapytał. - Mam na myśli twoje zdrowie, rzecz jasna.
Suttirat zerknął na Morozow.
- A kim jest ta kobieta? - zapytał i zerknął na Praserta. Nie był ślepy, widział jak pozwalał jej po prostu się dotykać. Nina zerknęła na Privata i uśmiechnęła się lekko, ciekawa jak ją przedstawi.
- Pamiętasz Sarę Graf? - zapytał go. I zamilkł na chwilę, oczekując na reakcję Waruna. Oczywiście, że Warun ją pamiętał. Przecież tyle razy, co Prasert o niej wspominał… Nie zdziwiłby się, gdyby Suttirat tak bardzo zmęczył się wzmiankami o niej, że aż znienawidził ją jeszcze przed poznaniem. - Tak naprawdę nazywa się Nina Morozow. I ma bardzo wysokie stanowisko w organizacji zajmującej się tropieniem zjawisk paranormalnych. Takich jak to całe gówno, które opanowała ostatnio Bangkok. I poza tym… to moja dziewczyna - dodał trochę nieśmiało, choć planował wypowiedzieć te słowa twardo i z dumą.
Warun uniósł brwi, po czym zerknął na Ninę i ponownie na Praserta.
- To… Świetne… znaczy… Miło cię poznać, a nie tylko o tobie słuchać i wow… Organizacja zajmująca się zjawiskami paranormalnymi? - zapytał, ale bardziej retorycznie.
- No to mi też miło cię poznać…. - stwierdziła Nina, choć rozmawiali już od dłuższej chwili. Warun spróbował się przekręcić i usiąść, ale miał wbity wenflon, podpięty do kroplówki. Morozow zerknęła na niego.
- Wyjdź na moment na korytarz, miej oko na ewentualną nadchodzącą pielęgniarkę, dobrze? - poprosiła Privata.
- Mam cię zostawić samą z tym przystojniakiem? Chyba wymagasz ode mnie dużej ufności - zażartował. Następnie ruszył do drzwi. Przed wyjściem wskazał palcem drugim i trzecim swoje oczy, a następnie przesunął je na Waruna. Żartobliwy gest miał oznaczać, że go obserwuje.

Wyszedł na zewnątrz i oparł się o drzwi, żeby Nina mogła wypiąć wenflon z ręki mężczyzny. Wyjął komórkę i sprawdził wiadomości. Dzięki temu wygladał też nieco bardziej naturalnie. Gdyby ktoś go teraz zobaczył, być może nie wpadłby automatycznie na to, że stał na czatach. Prasert wyczulił również słuch, ciekawy, czy Warun i Nina będą o czymś rozmawiać.
W tym czasie kobieta uśmiechnęła się na widok małego pokazu zazdrości Praserta. Pokręciła głową, po czym odwróciła przodem do Waruna. Zapadła chwila ciszy.
- Dobra. To ty się nie ruszasz, a ja ci to wyciągnę. Jesteś dużym chłopcem, trochę zaboli, ale dasz radę - powiedziała poważnym tonem. Suttirat mruknął.
- Nie brzmisz jak osoba, którą Prasert mi opisywał - odezwał się, a potem warknął. Najwyraźniej to był moment, w którym Morozow wyciągnęła mu wenflon.
- Widzisz, tak to czasem jest. Mam nadzieję, że Prasertowi nie robi to wielkiej różnicy, że mam trochę bardziej bujne życie, niż początkowo sądził - westchnęła.
Warun coś odpowiedział, ale na horyzoncie pojawiła się akurat pielęgniarka z małym wózkiem na którym były jakieś leki, bandaże i chyba strzykawki. Zmierzała w tę stronę.
Prasert tak naprawdę nie spodziewał się tego, że naprawdę napotka kogoś z obsługi szpitala. Schował komórkę. W jego oczach pojawiły się duże znaki zapytania. Nie przygotował się kompletnie na tę ewentualność, choć to było z jego strony nieroztropne, bo przecież specjalnie z tego powodu wyszedł na zewnątrz. Znowu nie chciał okłamywać biednej kobiety, która wykonywała swoją ciężką pracę, ale przecież nie mógł powiedzieć jej prawdy. Każde kolejne oszustwo przychodziło Privatowi z większą trudnością, niż wcześniej. Choć w teorii powinno być coraz łatwiej… Uderzył piętą w drzwi, aby Warun i Nina usłyszeli, że coś jest na rzeczy. Następnie ruszył w stronę pielęgniarki.
- Przepraszam, czy zna pani takiego nieco starszego lekarza, siwe włosy, jest chyba doktorem, albo profesorem… - zawiesił głos.
Kobieta popatrzyła na Praserta nieco znużonym, ale zirytowanym spojrzeniem.
- Znam przynajmniej trzech… Jeśli nie zna pan nazwiska, to nie bardzo mogę pomóc - powiedziała, siląc się na spokojny ton, ale wygladało na to, że chciała wrócić do swoich zajęć. Kompletnie obojętnie ruszyła w kierunku drzwi do pokoju Waruna.
- Bo szukał właśnie jakiejś pielęgniarki. Chodził i był zły, bo znajoma jego kolegi leży tutaj w szpitalu, ale nikt ją nie zawiózł na dół do tomografii komputerowej i wypadnie zaraz z kolejki. Był wściekły… - zawiesił głos. - Trochę mi się to nie spodobało, bo jesteśmy w szpitalu. Nie wiem, jak chorzy mają wyzdrowieć w takiej atmosferze, bo ja sam poczułem się przy tym wszystkim bardzo źle - pokręcił głową.
Kobieta zatrzymała się i westchnęła zirytowanym tonem…
- W którą stronę poszedł? - zapytała. Zerknęła na Praserta uważnie. Za drzwiami pokoju Waruna było teraz bardzo cicho.
- Ruszył w stronę dyżurki pielęgniarek, ale co dalej było, to nie wiem - wzruszył ramionami. - Jestem tutaj dla mojego przyjaciela, nie skandalicznego, bądź co bądź, zachowania tutejszych medyków - rzekł wyniośle. Oczywiście, że potrafił tak mówić. Przez trzy lata z rzędu nasłuchał się tego tonu wśród śmiesznie bogatej młodzieży liceum, do którego uczęszczał. Inna sprawa, że gardził tą manierą. Czasami jednak była przydatna.
Kobieta westchnęła ciężko. Odstawiła wózek.
- No tak, bo przecież jest jak zawsze za dużo osób zajętych bogowie wiedzą czym… - mamrocząc sama do siebie ruszyła pospiesznie korytarzem w tylko sobie znanym kierunku. Droga dla Waruna i Niny była wolna. Tymczasem zza zakrętu wyszedł Han i zerknął na Praserta.
- Całkiem nieźle… - zauważył, krzyżując ręce. W jednej trzymał kubek kawy, którą najwyraźniej dopijał.
- Daj im znać, że mogą wyjść - dodał jeszcze, po chwili.
Prasert nie spodziewał się Hana. Spojrzał na niego krótko, po czym skinął głową. Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu nie ufał ani mu, ani Alexiejowi. Może dlatego, bo nie podobała mu się liczba atrakcyjnych mężczyzn krążących wokół Niny. Nie miał żadnego powodu, żeby podejrzewać ich o jakiekolwiek złe intencje. Z drugiej strony… może to dobrze, że był ostrożny? Naiwność nie należała do dobrych cech, które wolałby w sobie kultywować.
Privat odwrócił się i wszedł z powrotem do pomieszczenia.
- Raz dwa. Ruchy. Była pielęgniarka, ale spławiłem ją tekstem ze Szpitalnego Oddziału Ratunkowego Złamanych Serc - wypowiedział nazwę znanej koreańskiej telenoweli. Po kilku sekundach przełknął głośno ślinę. - Często to leci w restauracji, nad którą mieszkam - wyjaśnił.
Warun zerknął na niego, wychodząc z łazienki. Miał na sobie już normalne urania. Nina stała tuż koło drzwi, słuchając rozmowy na korytarzu.
Suttirat parsknął na tekst o telenoweli. Nina skinęła na niego głową i w stronę drzwi.
- Dobra, no to wychodzimy… - zarządziła. Złapała torbę, którą przyniósł tu wcześniej Privat i podała Prasertowi. Warun raczej nie powinien niczego nosić, ze względu na to, że nie wiadomo było jaki był stan jego ran, tymczasem ona nie chciała nosić torby za niego, by Prasert się nie zrobił zazdrosny. Ruszyła do wyjścia, a Suttirat poklepał Privata i również wyszedł. Mogli się stąd po prostu wszyscy wynieść. Morozow poprowadziła cały pochód w stronę windy. Musiało to całkiem interesująco wyglądać, blondynka, prowadząca trzech dobrze zbudowanych i dość przystojnych mężczyzn. Cud, że po drodze do vana, jakaś Tajka nie rzuciła się na nią za ‘kradzież materiałów na męża’.
- A gdzie podział się Alexiej? - zapytał Prasert, kiedy weszli do windy. Szybko nacisnął przycisk parteru. Szczerze mówiąc spodziewał się jakiejś akcji wyjętej wprost z SORZS. Na przykład… pielęgniarka w ostatniej chwili włoży ręce do środka, blokując drzwi i wygarnie mu oszustwo. Privat miał nadzieję, że zostanie mu to oszczędzone. - Wysłałaś go do samochodu, żeby przygotował go na ewentualną szybką ucieczkę? - zapytał, kładąc torbę na podłogę windy. Spojrzał niepewnie na Hana. Nie wiedział, czy mogli przy nim otwarcie rozmawiać. Chyba jednak mógł mu ufać, skoro mężczyzna spędził dużo czasu, czuwając nad Warunem. Choć tak właściwie nie robił tego z czystości serca, lecz raczej dlatego, bo otrzymał takie rozkazy od Niny.
Morozow kiwnęła głową.
- Tak, dokładnie. To on przyszedł dać znać o wzroście intensywności energii, a potem wrócił do auta - wytłumaczyła. Zerknęła na Hana, a on na nią. Wzruszył lekko ramionami. Blondynka westchnęła.
- Pojedziemy do hotelu, a stamtąd do twojej siostry - powiedziała już spokojniej. Wyraźnie przetrawiła kwestię przebudzenia Praserta, a także ewakuacji Suttirata ze szpitala.
- Na miejscu opowiem ci o twojej mocy. Przy odrobinie szczęścia, może uda nam się skontaktować z kimś, kto powie ci na ten temat o wiele, wiele więcej, ale to plany na następne trzy tygodnie, a nie na dzisiaj - wyjaśniła jeszcze, marszcząc lekko brwi, chyba do swoich myśli. Dojechali na dół. Winda otworzyła się i ku uldze Privata nikt ich nie zatrzymywał. Mogli spokojnie wyjść ze szpitala.
Van detektywów stał dokładnie tam, gdzie go zostawili, na włączonym silniku. Han wsiadł na siedzenie pasażera obok Alexieia, a tymczasem Nina, wraz z Prasertem i Warunem, wsiadła do tyłu.
- Wow… Jak w aucie szpiegowskim… Takim z filmów - rzucił Suttirat, kiedy rozejrzał się po wnętrzu pojazdu.
- Robi wrażenie, prawda? - Prasert zawiesił głos. - Lepiej wyposażony, niż ten van, którym jechał gang Scooby’ego - mruknął, rozglądając się po wnętrzu. Zerknął na Suttirata. Był ciekawy jego reakcji i tego, jak szybko przyzwyczai się do tego wszystkiego. Chyba znosił wszystko całkiem dobrze. Privat miał nadzieję, że nie naprawił go tylko tymczasowo. Chyba gdzieś w podświadomości mierzył się z lękiem, że zaraz czar rozpryśnie się i rany postrzałowe na nowo wykwitną na ciele mężczyzny.
Następnie spojrzał na Ninę.
- Czy masz jeszcze jakieś tajemnice, którymi zamierzasz podzielić się w stosownym momencie? - zapytał nieco bardziej oschle, niż zamierzał.
Nina zerknęła na niego bardzo uważnie.
- Nie, to jedyna… A właściwie żadna, bo tak naprawdę zamierzałam ci o tym opowiedzieć, tylko może nie od razu - powiedziała spokojnie.
- Gniewasz się na mnie? - zapytała z zainteresowaniem. Warun westchnął i podszedł do kanapy, na której za moment usiadł.
- Nie gniewam się ciebie - Prasert uświadomił sobie, że to jest prawda. - Bardziej boję się wiedzy, którą posiadasz, a która dla mnie jest niedostępna. Chyba że uda mi się ją wyżebrać. To daje ci władze nade mną… Co może nie jest aż tak okropne - dokończył wypowiedź lekko flirciarskim tonem, żeby ją złagodzić.
Morozow przysłuchiwała mu się.
- Wiem tylko tyle, co jest w zakresie spraw paranormalnych. Niedługo ty też będziesz o tym wiedział, więc nie martw się. Wprowadzisz się do mnie, a ja cię wprowadzę w bardzo wiele, wiele rzeczy - zakończyła podobnym tonem. Suttirat odchrząknał, przypominając im, że też jest w pojeździe.
Prasert zwrócił na niego uwagę i usiadł obok.
- Zobacz, co wziąłem z twojego mieszkania - podał mu torbę. - Chciałem wziąć tyle rzeczy, jak to tylko możliwe. W sensie przydatnych. Mam nadzieję, że będziesz zadowolony.
Warun kiwnął głową i wziął torbę.
- Już nieco przejrzałem w szpitalu, dzięki, pomyślałeś całkiem nieźle… W pokoju był mój portfel, więc nie będę cierpiał na brak dochodów, by odkupić różne rzeczy - westchnął. Chyba nawet nie chciał myśleć o stanie swojego mieszkania.
- Ale lepiej wybierz kasę tak szybko, jak to możliwe. Kto wie, co przyjdzie im do głowy, może zamrożą ci środki - wzruszył ramionami. - Nie liczyłbym na cień przyzwoitości ze strony policji, bankowości, czy prawników.

Jechali około dwadzieścia minut, by zatrzymać się.
- No to wysiadamy i idziemy wreszcie odpocząć - oznajmiła i zaprosiła panów do opuszczenia pojazdu. Sama wzięła torbę spod kanapy i również ruszyła za nimi, zamykając drzwi na kłódkę. Z samochodu wysiedli również Han i Alexiei i ruszyli za nimi. Byli pod jakimś całkiem porządnym hotelem. Ruszyli w stronę recepcji.
Nina podeszła do lady
- Dzień dobry, mam tutaj zamówiony apartament, na nazwisko Graaf - powiedziała uprzejmym tonem. Kobieta za ladą uśmiechała się, opuściła wzrok na ekran przed sobą, po czym podniosła go i przesunęła nim po całej grupie.
- Jeden. Na najwyższym piętrze z trzema pokojami, tarasem i dwiema łazienkami… Opłata została już uiszczona. Zapraszam do windy. Siódme piętro, pokój numer 74 - podała jej kartę z czytnikiem i znów przesunęła wzrokiem po wszystkich towarzyszących jej, przystojnych mężczyznach. Na policzkach dziewczyny wykwitł nieprofesjonalny rumieniec.
- Życzymy miłego pobytu… - powiedziała i spuściła wzrok na dół. Można się było tylko domyślać o czym pomyślała i o czym pomyślała, że Morozow planowała w tym apartamencie robić w takim towarzystwie… Nina nie przejęła się tym. Wzięła Praserta pod ramię i ruszyła w stronę windy, wraz ze swym orszakiem.
Privat również się lekko zarumienił na samą myśl. Nie chciałby do tego doprowadzić. Do tego, co wyobrażała sobie recepcjonistka. Nina była tylko jego. Nawet lekko zirytował się na dziewczynę. Cieszył się, że Morozow zademonstrowała swoje przywiązanie do niego. To był dobry ruch z jej strony, bo Prasert uspokoił się.

Kiedy weszli do windy, pocałował ją w policzek.
- Trzy pokoje… ale nas jest piątka. Będziemy musieli coś wymyślić… - powiedział z teatralnym zaniepokojeniem. - Chyba dwie osoby będą musieli spać razem. Jakieś propozycje? - spojrzał na Ninę z bezczelnym uśmiechem. - I to w kilku pokojach… - zawiesił głos nieco ciszej. Wydało mu się to zabawne, że Han i Alexiej będą dzielić łóżko. Przecież Warun musiał spać sam… nawet nie zastanawiał przez moment, czy będzie inaczej.
Nina uśmiechnęła się do niego.
- To było już od początku zaplanowane. Jedyne co nie było, to zgarnięcie Waruna. Coś jednak wymyślimy - zapowiedziała i oparła mu głowę o ramię.
- Ja mogę poleżeć na kanapie w salonie, czy coś. Jakoś szczególnie zmęczony nie jestem - stwierdził Suttirat. Przyglądał się temu jak Nina przykleiła się do Privata, ale nic na ten temat nie powiedział. Han i Alexiei tym bardziej zdawali się niewzruszeni zachowaniem Niny.
Wjechali na odpowiednie piętro już po paru chwilach. Pochód znów ruszył. Kobieta prowadziła wszystkich dziarskim krokiem do odpowiedniego pokoju. Wsunęła kartę w czytnik i otworzyła. Pierwsze pomieszczenie było ogromnym salonem. Miał pół okrągłą kanapę przed telewizorem plazmowym zawieszonym nad elektrycznym kominkiem. Najdalej położoną ścianę zajmowała szyba prowadząca na taras. Można ją było zasłonić roletą. Na lewo i prawo były dwie pary drzwi, a piąte znajdowały się koło wejścia do apartamentu… Zapewne trzy drzwi prowadziły do osobnych pokojów, a dwie do łazienek, jak zapowiedziała recepcjonistka. Czyli łącznie były cztery pokoje, wliczając salon. Prasert nie spodziewał się tego. Suttirat usiadł na kanapie, jakby ogrom przestrzeni w ogóle go nie ruszył, najpewniej wyjeżdżając na zawody sam od czasu do czasu stacjonował w podobnym przepychu. To samo Nina, Alexiei i Han. Zdawali się przyzwyczajeni do luksusów. Weszli do środka i zaczęli sprawdzać pokoje, po czym każde zniknęło w jednym. Alexiei od razu zamknął za sobą drzwi. Han wrócił się i wszedł do jednej z łazienek. Nina tymczasem wyjrzała z kolejnej sypialni i spojrzała prosto na Praserta. Pomachała na niego palcem wskazującym zapraszająco. Koło telewizora była mała lodówka, Warun wyjął z niej piwo i chrupki, po czym włączył telewizor na przyciszonym dźwięku, by nikomu nie przeszkadzać.
- Jak mniemam wszyscy chcą odpocząć i pewnie ty też słabo spałeś. Idź odpocznij Prasert… Ja sobie tu posiedzę - westchnął wyraźnie myśląc o wszystkim i o niczym. Uśmiechnął się lekko do przyjaciela, po czym przeniósł wzrok na ekran i zapatrzył się.

Privat spojrzał na niego chwilę dłużej. Oparł jedno kolano na kanapę, aby przybliżyć się do przyjaciela. Nachylił się, aby poklepać go dłonią w ramię. Następnie lekko rozczochrał mu włosy i wycofał się. Prasert nie chciał, żeby Warun poczuł się przytłoczony obcymi osobami wokół niego. Niech pamięta, że był przy nim. Tak właściwie dla Privata to również były obce osoby. Co prawda z Niną przespał się dwa razy, ale przebywał z nią tylko dwa dni. I na dodatek oddzielał je cały rok ciszy. Chyba nikt nie nazwałby tego niezwykle długo trwającą znajomością.
- Gdybyś zobaczył coś niepokojącego, lub poczuł się z jakiegokolwiek powodu źle, to przyjdź prosto do mnie. W każdej chwili, dobrze? - zapytał. Był zupełnie poważny i miał nadzieję, że Warun nie odpowie żartem.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:24   #43
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- W porządku, nie martw się. Jeśli tylko zobaczę coś paranormalnego, to na pewno usłyszą mnie tu wszyscy… A co do złego zdrowia, to zapukam do was - powiedział zapewniając przyjaciela, że panuje nad wszystkim. Nina nie ponaglała Praserta, opierała się o framugę drzwi sypialni. Czekała na niego cierpliwie.
Privat popatrzył na niego chwilę dłużej. Nieco martwił się o jego zdrowie psychiczne. Został postrzelony, próbując uratować torturowaną dziewczynę, potem został nadnaturalnie uzdrowiony, a teraz po prostu siedział, oglądając telewizję. Jakby nic nie wydarzyło się. Ale to chyba dobrze, że nie reagował płaczem, paniką i krzykiem. Pewnie poziom jego wrażliwości kompletnie zmienił się po śmierci rodziny. Teraz trzeba było znacznie więcej, żeby go rozwalić psychicznie. I dobrze. Siła była jedną z najbardziej charakterystycznych cech Suttirata. Najwyraźniej ta mentalne też.

Prasert odwrócił się i ruszył w stronę Niny. Uśmiechnął się do niej. Położył dłoń na klamce.
- Ten przepych mnie trochę onieśmiela - przyznał. - Ale powoli przyzwyczajam się.
Chciał, aby kobieta odsunęła się i pozwoliła mu otworzyć drzwi.
Morozow odsunęła się, dokładnie tak jak tego chciał. Drzwi otwierały się do wewnątrz i gdy je otworzył, weszła do środka po prostu tyłem. Nina obróciła się do niego tyłem i zniknęła we wnętrzu pokoju. Podeszła do okna i zasłoniła rolety, by żadne światło się tam nie wdarło. Chwilę później już rzuciła torbę na fotel, po czym ściągnęła bluzkę, zostając w samym staniku. Wyjęła z kieszeni spodni komórkę i położyła na biurku. Ustawiła budzik. Chwilę później, bez najmniejszego skrępowania rozpięła też stanik i ściągnęła spodnie zostając w samych majtkach, bo wraz ze spodniami ściągnęła również buty. Weszła na łóżko i odgrzebała kołdrę spod koca. Spojrzała na Praserta. Siedziała z biustem na wierzchu i poklepała poduszkę obok siebie. Uśmiechnęła się do niego.
- Myślałem, że mamy odpoczywać. A ty robisz wszystko, żeby mnie pobudzić - mruknął, lekko przechylając głowę i zagryzając wargę. Patrzył prosto w oczy Niny. Mobilizował całą siłę woli, żeby nie spojrzeć w dół na jej piersi i nie dać jej satysfakcji. Poza tym Prasert nie ufał sobie, mógłby się zarumienić. Ściągnął spodnie i koszulkę, pozostając w bokserkach. - Chyba powinienem wziąć prysznic - mruknął. Przeciągnął się i ruszył powoli w stronę łazienki. Szpital był nieklimatyzowany i nieco w nim się spocił. Ostatecznie wydarzyło się w nim trochę rzeczy, które potrafiły go lekko zdenerwować. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Wyglądał na nieco zmęczonego i na pewno bladego, ale tak właściwie było mu z tym do twarzy, niestety. Spojrzał na przyszykowany przez hotel zestaw kosmetyków. Był tu zarówno żel pod prysznic, jak i szampon. Wziął obie te rzeczy i ruszył z nimi pod prysznic. Wcześniej ściągnął bieliznę. Odkręcił wodę. Była ciepła. Spłukiwał z siebie brud i pył Bangkoku.
Miał czas dla siebie. Nina czekała na niego w łóżku, nigdzie w tej chwili się nie spieszyli. Nastąpiła chwila spokoju. Woda przyjemnie obmyła jego ciało, przynosząc ulgę i jednocześnie dając Prasertowi mocniej do odczucia jak bardzo był zmęczony. Poczuł senność i to potężną. Wydawało mu się, że nie spał ze dwie doby… Niemal nie miał siły ruszać rękami, by się umyć i zakręcić wodę, a potem wytrzeć się i wyjść, wcześniej zakładając ponownie bokserki. Gdy wrócił ponownie do sypialni, Morozow zdążyła ułożyć się już na poduszkach. Otworzyła oczy spoglądając na niego. Przeciągnęła się mrucząc.
- Po prostu spanie w pełnej bieliźnie nie jest za wygodne. Zresztą, jak będziemy spać, możesz mnie swobodnie dzięki temu dotykać - stwierdziła swobodnie. Najwyraźniej kompletnie jej to nie krępowało.
- Widzę, że już wszystko sobie zaplanowałaś - Prasert uśmiechnął się lekko. Usiadł na łóżku obok Niny. - Rozumiem, że będąc na tak wysokim stanowisku, musisz bardzo dobrze zarządzać czasem… I planować dodatkowe aktywności nawet w trakcie snu - zaśmiał się lekko. Zanurkował pod kołdrę. Położył głowę na poduszkę, patrząc na Ninę. Cieszył się z tego, że mógł znajdować się tak blisko niej. Był naprawdę zmęczony. Pod prysznicem nie miał siły się umyć. Miał nadzieję, że Morozow nie miała zbyt dużej ochoty na coś więcej w tej akurat chwili, bo Prasert obawiał się, że jego performens nie będzie zwalający z nóg. Chciał się do niej po prostu przytulić i zasnąć, wdychając jej zapach.
- Widzisz, jak ty mnie dobrze znasz już i wiesz jak istotna na wysokim stanowisku jest umiejętność dysponowania czasem - zażartowała. Gdy się położył, Nina przysunęła się do niego i przytuliła. Opasała jego biodra ręką, przerzucając ją władczo przez niego, dodatkowo przytuliła policzek do jego ramienia. Mógł się więc swobodnie ułożyć by móc objąć również ją. Jej skóra była ciepła, ale nieco chłodniejsza niż jego rozgrzana pod prysznicem. Kobieta pachniała cytrusowymi perfumami, a także rozgrzaną skórą i szamponem do włosów o jakimś owocowym zapachu. Kiedy kochali się w vanie, nie było czasu by zwrócił na to uwagę, teraz jednak dostrzegał takie małe szczegóły. Morozow wzięła głęboki wdech i odetchnęła wyraźnie rozluźniając się. Przerzuciła jedną nogę przez jego kolano, całkowicie go sobie zawłaszczając. Pogłaskała go czule i chyba jednak zamierzała również zasnąć. Wszyscy potrzebowali odpoczynku, nawet ona.
Chwilę poźniej Prasert poczuł jak zapada się w ciemność, aż nie zmorzył go całkowicie sen…

Początkowo kompletnie nic mu się nie śniło…
Potem zorientował się, że idzie całkowicie ciemną, czarną ścieżką pośród kompletnej pustki. Odniósł jednak wrażenie, że coś go obserwuje i to więcej niż jedno. Cała niewielka chmara… Czegoś. Nie odniósł wrażenia, że są niebezpieczne, raczej że są dziwne… Nie widział jednak tych cosiów. Dostrzegł jednak naokoło jakby delikatne, rozświetlone punkty, jakby gwiazdy? Gdziekolwiek wędrował, sam nie wiedział co to za miejsce. Z jednej strony zdawało mu się znajome, a z drugiej kompletnie nie wiedział gdzie jest. Chwilę później wyczuł jakiś większy ruch przed sobą. Poczuł, że tam poruszyło się coś naprawdę dużego, aż przeszedł go dreszcz.
- Uważaj… Zwolnij… - rozległ się obcy, jakby bezpłciowy, chyba męski głos gdzieś na około. Mówił po angielsku, ale z dziwnym akcentem.
Prasert przystanął, choć nie do końca tak brzmiała wydana komenda. Czy w ogóle powinien jej posłuchać? W pierwszej chwili wydało mu się, że to źródło większego ruchu odezwało się do niego. Jednak potem pomyślał, że bardziej prawdopodobne jest to, iż męski głos należał do kogoś innego. Przestrzegał go przed tym stworzeniem.
- Chyba zgubiłem się… - szepnął cicho.
Otoczenie było straszne. Bo szedł czarną ścieżką pośród kompletnej pustki… ale jakiego koloru jest nicość? Wcześniej myślał, że czarnego. Jednak wcale tak nie było w tym przypadku. Próżnia po prostu nie istniała, nie miała kolorów. Prasert widział ją tak samo, jak przestrzeń za jego głową, gdzie przecież nie miał oczu. Wtem jednak uświadomił, że pośród tej pustki znajdują się różne rzeczy. Stworzenia, gwiazdy, szumy, ruchy… głosy… To było przerażające. Jak gdyby nagle znalazł się w kilka kilometrów pod powierzchnią oceanu. Kompletnie inny świat. Obcy, straszny i nieznany.
Wielka istota przed nim tak jakby przesunęła się i oddaliła w ciemność poza zasięg jego świadomości. Te inne, mniejsze które go obserwowały, po prostu dalej przemieszczały się gdzieś po bokach drogi.
- Zauważyłem, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Tak przynajmniej powiadają. Potrzebujesz pomocy, czy pragniesz eksplorować to miejsce sam, co osobiście odradzałbym, zwłaszcza że odnoszę wrażenie, że jeszcze nie wiesz za wiele o sobie samym - znów odezwał się ten sam, bezbarwny, spokojny głos. Privat mógłby przysiąc, że słucha jakiegoś bezbarwnego, słabo dobranego lektora do filmu, gdyby nie pojedyncze, drobne zmiany tonu, czy przerwy w oddechu, kiedy ten mężczyzna przerywał wypowiedź, lub robił pauzę na zebranie myśli.
Prasert nagle coś sobie przypomniał.
- Przecież to sen! Głupi, dziwny sen. Straszny. Chyba poradzę sobie sam, w najgorszym wypadku po prostu się obudzę - mruknął. - Ale dziękuję za propozycję pomocy. Chyba że to jakiś test. Jeżeli zgodziłbym się na nią, a ty byłbyś kolejnym potworem, to może niechcący oddałbym ci moją duszę? - Privat zawiesił głos. - Ha - powiedział dobitnie, jakby tak właśnie było i prędko zdemaskował stwora.
Rozejrzał się wokoło, czy delikatne, rozświetlone punkty wciąż migotały.
Zapadła chwila ciszy, Prasert już sądził, że zgadł i odstraszył głos, kiedy rozległ się znowu.
- To może zacznijmy od podstaw… To nie jest sen… Znaczy w pewnym sensie tak, bo jak rozumiem twoje ciało śpi, twój umysł jednak nie. Zapewniam cię, nie interesuje mnie odbieranie ci duszy i nie jestem tutejszym potworem - przemówił mężczyzna.
- Czy twoje włosy świecą, podobnie jak twoje oczy, a w czasie tego dziwnego zdarzenia dzieje się coś innego, paranormalnego i niesamowitego? - wypalił. Ktoś zadający takie pytanie powinien był nasycić je jakąkolwiek emocją, sarkazmem, zaciekawieniem, znudzeniem… Tutaj jednak nie było cienia jakiejkolwiek emocji. Nic. Kompletny spokój i obojętność hinduskiej krowy.
- Czy czytasz jakieś pytanie z formularza? - zapytał Prasert. Bo mężczyzna skojarzył mu się z typową ankieterką, która zadaje pytania, ale nawet nie obchodzą ją odpowiedzi. Tak interpretował brak intonacji u swojego rozmówcy. - Swoją drogą… tak. Wydarzyło się to dzisiaj. Wokół mnie pojawiła się błękitna poświata… miałem też oczy tego koloru. Oraz włosy, tylko nieco ciemniejsze. To znaczy nie widziałem siebie dobrze, bo spoglądałem na odbicie w monitorze, nie w lustrze. Czułem się wtedy wspaniale… i zrobiłem coś cudownego. Zupełnie jakbym… - zawiesił głos - ...odnalazł w sobie Buddę.
Czy o to właśnie chodziło jego strażniczce?
- Nie wiem o czym mówisz, ale wiem co jest powodem tego, że twoje włosy i oczy zmieniły kolor, a także że użyłeś wtedy jakiejś mocy. Jak mniemam, nie miałeś dotąd styczności z takimi rzeczami… Proponuję byś może jednak nie pozostawał na tej ścieżce podczas tej rozmowy. Przeniosę cię w nieco stabilniejsze miejsce - wytłumaczył mu głos zewsząd, jednak tym razem na końcu zdania pojawiło się uniesienie tonu, więc to było chyba pytanie i mężczyzna wręcz włożył wysiłek w to, by dodać do niego jakąkolwiek intonację.
- Ale czemu miałbyś być taki pomocny? Tak żebyś zrozumiał, jak się czuję. Wyobraź sobie, że obudziłeś się w ciemnym lesie i zaczynasz go przemierzać po zmroku, mimo że wokół czają się bestie i raczej jest niebezpiecznie. Nagle napotykasz dobrotliwego wujka, który chce ci pomóc, kompletnie bezinteresownie i sugeruje, że przyjemniej będzie w jego wcale niepodejrzanej chatce. Co robisz? Chwytasz go za rączkę i pozwolisz się prowadzić jak głupi Jaś bez Małgosi, czy zaczniesz uciekać tak szybko, jak to możliwe? - Prasert zapytał i zrobił pierwszy niepewny krok do tyłu.
Zapadła chwila ciszy, po czym nastąpiła odpowiedź.
- Wydaje mi się, że jestem jedynym w tym miejscu, kto się do ciebie odezwał, to już powinno wzbudzić twoje zainteresowanie, lub niepokój jak sam zauważyłeś. Znam twoją sytuację, ponieważ przechodziłem przez to sam, dawno temu. A jeśli postanowisz uciec, w porządku, ale strzeż się tych wielkich istot. Spotkanie z nimi może doprowadzić do śpiączki. Również wiem, bo miałem nieprzyjemność spotkać się z tym kilkakrotnie - głos wytłumaczył.
- Zabrałbym cię do miejsca, gdzie żadna z tych istot po prostu nie wchodzi, ale skoro wolisz na twoich warunkach… - rozległa się chwila ciszy, po czym nagle na ścieżce tuż przed Prasertem pojawiła się postać. Człowieka. Miał bladą skórę, nieco podkrążone oczy i blond włosy, zmierzwione i w nieładzie. Zdawał się mocno zmęczony, lub niedospany. Miał na sobie czarny golf i spodnie. Stał na ścieżce, kilka kroków przed Privatem. Tymczasem na około pojawiło się tak jakby więcej tych małych stworzonek. Jakby cześć podróżowała wyłącznie za Privatem, a ta druga dołączyła, wraz z przybyciem blondyna.
- Nazywam się Kirill Kaverin. A ty? - zapytał. Na żywo jego głos zdawał się równie pusty co i na odległość. Jego spojrzenie było równie stonowane i nieobecne. Prasert miał wrażenie, jakby ten człowiek w jakiś dziwny sposób był chory na autyzm, albo przeżył traumę i nie chciał mieć żadnego kontaktu z rzeczywistością.
- Po co nam imiona? - zapytał Prasert. - Ty widzisz mnie, ja widzę ciebie. Nie musimy do siebie mówić per ty.
Nie spodziewał się takiego młodego mężczyzny. Oczekiwał kogoś starszego, brzydszego i chyba jeszcze bardziej dziwniejszego. Kirill Kaverin, o ile rzeczywiście tak się nazywał, wyglądał jak ktoś, kogo można było spotkać na ulicy. Może nie każdej, ale jednak.
- W prawdziwym świecie prześladuje mnie duch, który jest bardzo agresywny. Mam nadzieję, że nie jesteś kolejną zmorą, bo te najwyraźniej przyciągam jak magnes - mruknął cicho.
Kirillowi lekko drgnęła brew, najwyraźniej spodziewał się choć cienia uprzejmości, ale nie okazał po sobie nic więcej.
- Nie jestem zmorą, ani zjawą. Jestem kimś takim jak ty. Mamy moce pochodzące z tego samego źródła. Dlatego mogłeś znaleźć się w tym miejscu i dlatego mogę z tobą rozmawiać. Nie znaczy to, że od teraz jesteś na zawsze skazany na moje towarzystwo. Moim zamiarem było tylko pomóc ci, byś nie wpakował się w kłopoty w tym miejscu, ewentualnie wyjaśnienie ci czym jesteś, o ile w ogóle cię to interesuje. Nie jest dla mnie problemem przeniesienie cię z tego miejsca do zwyczajnego snu, więc jeśli ze wszystkich opcji wybierzesz tę ścieżkę, nie mam powodu nie uszanować twojej decyzji - odpowiedział blondyn, dalej tym nieco pustym głosem. Irytował tym Praserta. Tajlandczyk miał ochotę podejść do Kirilla i potrząsnąć nim mocno, aż zacznie mówić i patrzeć na niego w normalny sposób. Kaverin nie wzbudzał zaufania.
- Nie jesteś żadną kontrolowaną przez demona wydmuszką człowieka, którym steruje niczym pacynką? - Privat chciał się upewnić. - Nie sprawiasz wrażenie normalnej osoby. Nie “takiej jak ja”.
Nagle Prasert zrozumiał.
- Jesteś tutaj uwięziony, prawda? Nie możesz wrócić do normalnego świata - szepnął. On też by zwariował w takim miejscu.
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:28   #44
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
I to był chyba pierwszy moment, w którym na twarzy Kaverina w tej rozmowie pojawiła się jakaś emocja. Mężczyzna uśmiechnął się słabo.
- Chciałbym… Wybacz, że odnosisz takie wrażenie i że nie jestem zbyt ekspresyjny, ale taki po prostu jestem. Takim uczynił mnie świat i wydarzenia mające w nim miejsce. powiedziałbym, że nie mogę być demonem, będąc księdzem, ale ktoś inny powiedziałby, że jedno drugiemu nie zaprzecza, choć staram się być dobrym człowiekiem - powiedział, jakby poczuł potrzebę wytłumaczenia się.
- Wydaje mi się, że potrzebujesz bardziej otwartej osoby do rozmowy… Przynajmniej bardziej niż ja. Niestety nie mogę jej tutaj w tym momencie ściągnąć. Powiesz mi chociaż jak się nazywasz, bym wiedział co jej przekazać, jeśli kiedyś wpadłbyś tu na nią? Ona też lubi sobie czasem pobłądzić po Iterze - powiedział i w jego spojrzeniu pojawiła się drobna iskierka życia, przez krótki moment, gdy mówił o tej ‘onej’.

Prasert zaczął powoli przekonywać się do Kirilla. Być może jednak nie był pułapką. Dopiero teraz jego wypowiedź miała jakieś osobiste wtrącenia i odczuł, że ma przed sobą prawdziwą, żyjącą istotę.
- Wybacz mi proszę… Po prostu bardzo dużo przeszedłem w trakcie tych kilku ostatnich dni… - mruknął. - Uwierz mi, że mam wszelkie prawo być podejrzliwy. Po prostu nie zawiedź mojego zaufania. Nazywam się Prasert Privat - westchnął i podszedł, wyciągając rękę. Oczekiwał, że ten cały Kaverin nią potrząśnie. - Miło mi cię poznać, chyba, choć w dość niecodziennych okolicznościach. Jeżeli naprawdę przybyłeś tutaj, aby ochronić mnie przed zagrożeniem, to ładnie z twojej strony. Bo to kompletnie bezinteresowny uczynek względem obcego.
Kaverin zdawał się niewzruszony, choć Prasert dostrzegł lekkie rozluźnienie w jego postawie.
- Jak mówiłem, mamy ze sobą coś wspólnego, dlatego też uznałem że dobra rada ci się przyda. Przestrzeń, po której szedłeś, nazywamy Iterem. To miejsce, do którego dostaje się nasza dusza poza ciałem. Jest specjalne, bowiem dostęp do niego mają Gwiazdy… Znaczy my. Wytłumaczę ci to krótko. Wraz z twoimi narodzinami, poza twoją własną duszą, w twoim ciele narodziła się też druga dusza, pradawna. Posiadająca paranormalne zdolności. Roztacza nad tobą swoistego rodzaju opiekę, choć początkowo jest uśpiona i nie manifestuje się w żaden sposób. W pewnym momencie życia, jakieś, zazwyczaj silne wydarzenie rozbudza ją i od tej pory możesz korzystać ze zdolności owej gwiazdy. Twoja, to jak mi się zdaje Phecda… Przynajmniej tak mi mówi intuicja. To wszystko brzmi zapewne dla ciebie nieco dziwnie, ale tak po prostu jest… Według tego, czego już się dowiedziałem, będzie nas siódemka, ponieważ każde z nas reprezentuje jedną gwiazdę z gwiazdozbioru Wielkiej Niedźwiedzicy. Znana jest mi osobiście jeszcze jedna rozbudzona Gwiazda poza mną, jest Amerykanką i to właśnie ona czasem ostatnio spaceruje po Iterze. Poza tym, dwie uśpione, no i ty jesteś ty, jako kolejny przebudzony. Moja Gwiazda to Megrez… Czy masz jakieś pytania? - Kirill mówił ponownie tym spokojnym tonem. Splótł palce dłoni za sobą, stojąc prosto. Wydawał się dziwnie spięty faktem, że mówił, a ktoś słuchał go z aż taką uwagą. Skoro był księdzem, powinien był być do tego przyzwyczajony, a jednak zdawał się przejęty. Może to nie chodziło o samo mówienie, a o treść? Niestety tego już Prasert dowiedzieć się nie mogł.

Prasert zamrugał powoli. Słuchał uważnie, ale i tak było tego jakby za dużo na jego głowę. Nie do końca wiedział, co powiedzieć. Po części miał ochotę powiedzieć mężczyźnie, aby przestał z niego żartować. Tyle że wiedział, iż Kirill raczej nie jest typem dowcipnisia.
- Nie wiem co powiedzieć… - mruknął. - Czuję się w tym zagubiony. Możesz mi powiedzieć, co z tego wynika? Mam jakichś wrogów? Przyjaciół? Obowiązki? Mam w sobie drugą duszę… gwiazdy - mruknął cicho. - To chyba ona uleczyła Waruna. A ty też potrafisz uzdrawiać ludzi? - zapytał go.
Kaverin przyjrzał mu się jakby uważniej. Jego spojrzenie na moment wyostrzyło się, ale tylko na kilka sekund, bo po chwili znów zabłądziło i odpłynęło.
- Masz przyjaciół, jeśli oczywiście będziesz chciał nas nimi nazwać. Co do wrogów, również ich mamy. Jednak nie są jeszcze zbyt szczególnym zagrożeniem. Miej na razie na uwadze istnienie czegoś takiego jak IBPI. To nie jest zła organizacja, choć znam osoby, które w tej kwestii mogłyby oponować, zajmują się paranormalnymi sprawami i mogą się kiedyś tobą zainteresować. Jeśli gdzieś zdołałbyś rozwinąć swoje zdolności, to na pewno tam… - powiedział i przechylił głowę na bok.
- Nie, ja nie uzdrawiam. Moja zdolność polega na tym, że mogę cofnąć czas… O pewien czas - kompilacja tak użytych słów chyba go rozbawiła, bo na milisekundę uniósł kącik ust.
- I zgaduję, że robisz to wtedy, kiedy przyjdzie na to czas… - Prasert zawiesił głos, zastanawiając się przez moment. - To bardzo potężna umiejętność… potrafisz wskrzeszać, leczyć, naprawiać… To też duża odpowiedzialność, wcisnąć ten przycisk - mruknął. - A jeżeli to IBPI pojawi się, to co mam zrobić? - zapytał. Nie chciał zdradzać, że jego dziewczyna należy do tej organizacji. Wolał nie mówić o Ninie za jej plecami, a większą lojalność mimo wszystko odczuwał względem kobiety. Gwiazdy i astralni bracia to jedno, ale z Morozow sypiał.
- Zależy co będą chcieli z tobą zrobić… Proponuję na przykład wspomnieć o tym mi… I może nie wspominać o tym, że kontaktujesz się ze mną. Gdy ktoś ma bardzo silne zdolności, z tego co wiem potrafią ich zamknąć… Ale nie znam się na tym najlepiej. Do tego musiałbyś porozmawiać z Alice… - zawiesił się na kilka chwil.
- Znaczy z tą Amerykanką - wyjaśnił.
- Ale to dopiero kiedy jak już nastąpi taka sytuacja… - dodał na koniec.
Prasertowi nie do końca spodobała się ta odpowiedź. Liczył bardziej na radę w stylu “współpracuj z nimi”, albo “uciekaj jak najszybciej”. Choć rzecz jasna wolałby bardziej usłyszeć tę pierwszą opcję. Skrzywił się i spojrzał na Kaverina nieco zirytowany.
- Być może już skontaktowali się ze mną - powiedział ostrożnie. - Wspomniałem ci o tym. Zadanie wykonane. Co dalej? - zapytał.
Kirill uniósł brew i to był kolejny raz, kiedy w tej rozmowie jego twarz przedstawiła jakąś minę.
- A jak czujesz? Sądzisz, że mogą chcieć zrobić ci coś złego? Jeśli tylko się z tobą skontaktowali i powiedzieli ci czym są… To jest duże prawdopodobieństwo, że nie chcą ci zrobić krzywdy… Spróbuj się zorientować w tej kwestii, a jeśli ci rzeczywiście pomogą, to lepiej dla ciebie… - powiedział poważnie Kirill.
- Myślę, że chcą mi pomóc - powiedział Prasert. - Tak właściwie… to pomagają mi już teraz. I chyba powinienem być im bardzo wdzięczny. Zresztą jestem. Tyle że boję się ich intencji. Na tym świecie nie ma nic za darmo i boję się, że w końcu będę musiał zapłacić dużą cenę za usługi IBPI. Tylko nie wiem w jaki sposób - westchnął. - A może to wrodzony pesymizm - machnął ręką. - W każdym razie teraz ich potrzebuję, dlatego na pewno ich nie opuszczę. W razie kłopotów… mogę powiadomić ciebie, a ty cofniesz czas…? - Privat zapytał dość nieśmiało. - Moja moc jest niepewna, zresztą użyłem jej tylko raz… ale jeżeli potrzebowałbyś usług medycznych na bardzo wysokim poziomie, to mógłbym zaoferować je w zamian… - Prasert zawiesił głos, lekko drapiąc się po głowie.
Kaverin kiwnął krótko i szybko głową.
- Zapamiętam. A jeśli będziesz potrzebował cofnięcia czasu… Hm… Podaj mi swój telefon, napiszę do ciebie wiadomość. Jeśli będziesz potrzebował kontaktu, zadzwoń. Wiesz, jako Gwiazdy, jestesmy swego rodzaju rodzeństwem. Możesz na mnie polegać, jednak pamiętaj, cofanie w czasie jest dla mnie męczące i ma pewne konsekwencje. Na przykład, gdy ktoś umrze, a ja cofnę czas, jest pięćdziesiąt procent szans, że los się o niego upomni i dostanie natychmiastowego zawału… Ale to zawsze szansa dla tego kogoś. No i dziennie mogę cofnąć go… Może dwa razy, w porywach do trzech, ale to już naprawdę prawie mnie wycieńcza, więc nie dzwoń, w błahych sprawach… - Kaverin wyciągnął do niego dłoń, by Prasert mógł ją uścisnąć, dla zawarcia paktu.
- Czy chcesz coś jeszcze wiedzieć, czy wrócić do swego odpoczynku? - zapytał.
- Dziękuję za wszystko - rzekł Prasert z lekkim uśmiechem. Uścisnął jego dłoń i podał mu numer telefonu.
Nie był do końca przekonany, o co chodzi z tym gwiezdnym rodzeństwem. Poza tym to, że miał dodatkowych braci i siostry nie znaczyło, że byli jego przyjaciółmi… Niestety czasami można bardzo zawieść się na rodzinie. Z drugiej strony Kirill proponował rzeczy, które mu się nawet nie śniły. I im dłużej Prasert z nim przebywał, tym bardziej przekonywał się do niego.
- To wszystko dzieje się tak szybko… dopiero przed chwilą dowiedziałem się, że posiadam jakieś szczególne umiejętności. A teraz poznałem ciebie… Trzeba przyznać, że masz refleks… - Privat cicho szepnął, kręcąc lekko głową. - Poza tym… może źle słyszę, ale czy nie masz przypadkiem lekko rosyjskiego akcentu?
Kaverin przyglądał się ni to Prasertowi, ni to przestrzeni gdzieś za nim. Zupełnie jakby patrzył przez niego.
- Tak to jest… Nie jesteś pierwszą osoba, która mówi, że jej życie nabrało w takiej sytuacji tempa… Alice mówiła dokładnie to samo… - zauważył blondyn.
- Owszem, jestem Rosjaninem - powiedział.
- A ty? Skąd pochodzisz… - zapytał z zaciekawieniem.
- Mieszkam od urodzenia w Bangkoku. To w Tajlandii - doprecyzował Prasert. - Rozumiem, że ty również wprowadziłeś… Alice w to wszystko… Ale skąd w takim razie ty o tym wiesz? Kto ciebie poinformował o tych wszystkich cudownych, ale trochę też niedorzecznych sprawach? - zapytał Privat.
Zaczęło go to coraz bardziej interesować. Phecda… Prasert nie miał w zwyczaju patrzeć w gwiazdy, nawet nie wiedział, która to gwiazda. Zawsze był bardzo pochłonięty rzeczami mającymi miejsce na ziemi. Dlaczego to jego dotknął ten zaszczyt, a nie jakąś bardziej oświeconą osobę? Przecież było tyle lepszych ludzi od niego, duchownych, misjonarzy…
- No i… dlaczego akurat my? - nie rozumiał.
Rosjanin przeszedł kilka kroków, po czym usiadł na kanapie, która pojawiła się znikąd.
- Alice sama poznawała swoje zdolności, ja tylko wskazałem jej ścieżkę i doradziłem w kwestii przemieszczania się po Iterze… Tymczasem ja… Nikt mnie nie uczył. Przez to moje życie można nazwać bardzo wyboistym, bo ja nie miałem nikogo, kto wskazał mi drogę. Nikt nie ostrzegł mnie, nie wytłumaczył. Wszystkiego czego się nauczyłem, nauczyłem się na własnych błędach i zwycięstwach - opowiedział. Splótł palce.
- Nie wiem czemu to my zostaliśmy wybrani, ale nie ma się co nad tym zastanawiać, tylko przyjąć ten fakt. I wykorzystać najlepiej jak można. Do czynienia dobra… Bo mam nadzieję, że dzięki swojej zdolności uratujesz wiele osób - powiedział spokojnie i zerknął na niego.
Prasert na początku nic nie odpowiedział. Tak właściwie nie chciał całego życia spędzić na uzdrawianiu ludzi. Nie był żadną Matką Teresą z Kalkuty. Ale czy tak właściwie… nie miał takiego obowiązku? Otworzyć jakąś klinikę i pomagać w beznadziejnych przypadkach. Na pewno ludzie z całego świata ruszyliby w jego stronę. Tyle że…
- Czy to samolubne, że nie chcę, aby ludzie wiedzieli o tym, że posiadam takie umiejętności? - zapytał Prasert. - Nie miałbym życia. Możliwe, że zamknęliby mnie w jakimś ośrodku badawczym i nawet nikomu bym nie pomógł. Czy ty… no wiesz… cofasz czas, żeby zapobiec atakom terrorystycznym i tego typu rzeczom? W jaki sposób miałbym wiedzieć, komu pomóc a komu nie? - spojrzał na swoje ręce, jak gdyby pierwszy raz w życiu je zobaczył. - Nawet gdybym przyjął rolę cudownego uzdrowiciela, to i tak doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, a na ziemi jest siedem miliardów ludzi…
Kaverin oparł się o oparcie.
- Nie miałem na myśli, żebyś leczył teraz wszystkich… Czy poświecił temu resztę życia. Raczej, że będziesz potrafił zdecydować, kiedy jest ten odpowiedni moment, by komuś pomóc. Gdybym miał cofać czas, za każdym razem, gdy dzieje się coś strasznego… Prawdopodobnie zakatowałbym się… Niestety… Mamy swoje niesamowite zdolności, ale nie zdołamy pomóc wszystkim. To do nas należy decyzja jak i kiedy je wykorzystamy… Więc nie obawiaj się i zalecam nawet, byś zbyt często nie mówił o tym co potrafisz, bo jak sam na to wpadłeś, zamkną cię w ośrodku badawczym, a to na pewno nie będzie przyjemne doświadczenie - mówił dalej tym stonowanym, obojętnym głosem. - Poza tym… - Kirill spojrzał gdzieś w bok. - To nie jest tak, że nie próbowałem - mruknął cicho, jakby bardziej do siebie, niż do Praserta. - Na samym początku dzwoniłem na różne infolinie. Dwa, trzy razy powiedziałem dokładnie co się wydarzy i gdzie, ale nikt mnie nie słuchał. Nie chciałem podać swoich danych, ale myślę, że to i tak niewiele by zmieniło. Dostają takie ostrzeżenia codziennie. I to w ogromnej ilości. To zabawne uczucie… posiadać taką moc, a jednak czuć się tak okropnie bezsilnym… Przestałem próbować - wzruszył ramionami i znów spojrzał na Praserta.
Taj skinął głową.
- A co gdybym uleczył seryjnego mordercę? Albo gwałciciela? Lub jakiegoś barona narkotykowego... Czasami mógłbym tym wyrządzić więcej szkody, niż pożytku. To rzeczywiście bardziej skomplikowane, niż wydaje się w pierwszym momencie - skinął głową. - Mógłbyś mi wyjaśnić jeszcze raz, skąd ty wiesz o Gwiazdach? I że jestem akurat Phecdą?
Kaverin kiwnął głową.
- Dlatego musisz rozsądnie dysponować swoimi zdolnościami i liczyć się z tym, że nadejdą też konsekwencje. Jeśli oczywiście czegoś nadużyjesz, ale tak jest ze wszystkim, nawet gdy nie masz takich mocy - powiedział i nawet nie wiedział jak dobrze trafił.
- Moje dzieciństwo nie było zbyt łatwe. To długa opowieść, którą nie chce się dzielić. Ale moje umiejętności rozwinęły się wcześnie i przez nie trafiłem do szpitala psychiatrycznego. Właśnie tam miałem różnego rodzaju widzenia… Powtarzał się głównie jeden motyw. Wielkiego Wozu. Zacząłem medytować i udało mi się porozumieć z Megrezem. To wyjątkowe i dziwne przeżycie. Trwało bardzo krótko, bo nie mówił w języku rosyjskim, rzecz jasna. A jednak… wydaje mi się, że rozumieliśmy się. Choć to może tylko moje życzeniowe myślenie. Ale od tamtego czasu nie mam wątpliwości w to, że posiadam w sobie duszę gwiazdy. I myślę, że prędzej czy później ty skontaktujesz się z Phecdą... - przechylił głowę.
- A skąd wiem, że jesteś akurat tą gwiazdą? - mężczyzna zawiesił głos. - Jak spojrzysz na Wielki Wóz, to Megrez sąsiaduje z Phecdą. Jak mógłbym nie wiedzieć? - uśmiechnął się nieznacznie. - Nie mam żadnego dowodu, jeśli o niego prosisz. Jednak moje zdolności parapsychiczne są na tyle istotne, że nie powinieneś się obawiać w prawdziwość moich słów - dodał.

Prasert niepewnie skinął głową.
- Phecda… - szepnął. - Phecda… - powtórzył jeszcze raz. Zamyślił się i utonął w rozważaniach. Przypominał sobie wszystkie słowa Rosjanina. Katalogował i uporządkowywał, aby ich nie zapomnieć. Z perspektywy Kirilla mogło się wydawać, że Privat zawiesił się.
Blondyn nie przeszkadzał mu w jego dumaniu. Tymczasem sam zamyślił się.
- Zamknij na moment oczy… - poprosił. Gdy Prasert to uczynił, nie usłyszał nic specjalnego.
- A teraz otwórz… - polecił mu Kaverin.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:29   #45
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Jedna z białych ścian sali stała się teraz całkowicie ciemna, jak nocne niebo. Znajdował się na nim Wielki Wóz. Co więcej, pomysłowo opisano na nim Gwiazdy.
- Prosze, to ci nieco wyjaśni… - pokazany był cały gwiazdozbiór, a więc Privat mógł dostrzec swoją gwiazdę, a także Megreza, Dubhe, Aliotha, Meraka, Alkaid i Mizar.
- Wiemy o Dubhe, Aliothcie, Meraku, Megrezie, no i teraz tobie, Phecdzie… - wytłumaczył, gdy mowił, kolejne gwiazdy jakby podświetlały się. Kirill zrobił niewyraźną minę, kiedy wymówił nazwę Alioth, trwało to jednak ułamek chwili i mogło się to tylko Prasetowi zdawać.

Prasert powoli podszedł do ściany. Odniósł wrażenie, że w jego głowie powstało jakieś potężne zwarcie. Być może istniała górna granica ilości szokujących informacji, jaką mógł przyswoić danego tygodnia. I ta już została osiągnięta. A może to przebywanie w tym wymiarze tak na niego działało. Privat zamknął oczy na moment i odetchnął dwa razy głeboko przez usta. Następnie spojrzał na Phecdę. Podniósł rękę, aby dotknąć ściany.

Wtem jego tętno przyspieszyło, a świat przed jego oczami pociemniał. Poczuł słabość w nogach. Nawet nie zauważył, kiedy upadł na tył. Przed oczami widział monstrualną, ogromną postać. Była straszna, a jednak napełniała go zachwytem i jeszcze innymi uczuciami. Większości nie potrafił nazwać. Widział fioletową postać, która zastygła w powietrzu. Była spowita w błękitne tiule, a może to były jedynie chmury. Prasert dostrzegł w tej kolorystyce odcień, którego wcześniej widział w odbiciu monitora w szpitalu. Wizja trwała tylko kilka sekund, po czym zniknęła.


Privat mrugał kilka razy oczami, oszołomiony.
Kaverin był obok niego. Uprzejmie pochylił się i wyciągnął do niego rękę, by pomóc się podnieść.
- Właśnie o takie wizje mi chodziło… Co prawda nie wiem co widziałeś, ale zgaduję, że mogłem sięgnąć do Phecdy… Każde z nas jest w stanie czasem zobaczyć swoją Gwiazdę. Jak mówiłem, to druga dusza w naszym ciele. Spróbuj uświadomić sobie, że ona tam jest, a gdy to zrobisz, po prostu daj temu odczuciu ciepła rozpłynąć się po tobie. Wtedy możesz sięgnąć do swojej mocy z nią związaną - wytłumaczył mu proces korzystania z mocy gwiazdy.
- Wiesz, co jest najbardziej w tym wszystkim szokujące? - zapytał Prasert, wciąż z szeroko rozwartymi oczami.
Podniósł rękę i chwycił dłoń Kirilla. Sam pewnie nie byłby w stanie wstać. Zastanawiał się, jak będzie funkcjonował w Bangkoku, skoro w tym śnie raczej nie wypoczął i nie zanosiło się na to, aby miał tu zregenerować energię. Wręcz przeciwnie… z każdą chwilą czuł coraz większą duszność. Z tego powodu chciał stąd uciekać, choć najchętniej zostałby dłużej z Kirillem. Czuł się jak nurek głębinowy podczas pierwszego zanurzenia. Nie mógł dotrzymać kroku temu dużo bardziej doświadczonemu w zespole.
Kaverin miał zaskakująco więcej siły niż na pierwszy rzut oka wyglądał. Pomógł Prasertowi bez problemu wstać.
- Co jest najbardziej szokujące? - zapytał i puścił jego rękę, gdy upewnił się, że Taj sam ustoi na nogach. Najwyraźniej on na razie nie myślał o tym, by odesłać Praserta. Pytał go o to już kilka razy, ale Privat jakby cały czas wkręcał się w rozmowę.
- Ja… już widziałem tę postać. We śnie. W nocy, po mojej operacji. Zapomniałem o tym, ale strasznie mnie przestraszyła. Obudziłem się z wrzaskiem, choć nie powinienem, bo miałem w sobie tyle leków nasennych… - Prasert pokręcił głową. - Bo w młodości zostałem całkiem nieźle poturbowany na ringu. Powstał krwiak w moim rdzeniu kręgowym, który szybko rósł i mógł mnie sparaliżować od szyi w dół. Była konieczna operacja, zanim to się wydarzy… Czy to możliwe… że tak naprawdę to Phecda mnie uratowała? - Prasert zamrugał powoli niczym głupek. - Niezależnie od operacji? Albo… albo operacja się nie powiodła - rozwarł usta w szoku.
Kaverin obserwował go uważnie.
- Jest to możliwe, w końcu na swój sposób jesteśmy dla nich nośnikami. Dzięki nam mają dostęp do świata. Mogą go zmieniać, wpływać na niego. Sądze, że jest jakis powod, dla którego nasza siódemka ma się spotkać i zjednoczyć. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, by gdy przyjdzie czas, pomóc, bo zapewne będziemy wiedzieć wszyscy, gdy nastanie ten moment - Kirill opowiedział w zadumie, co było wyraźnym objawem, że dużo swego czasu musiał na ten temat myśleć.
Prasert westchnął.
- O ile tylko przeżyję do tego czasu. A wcale na to się nie zanosi w Bangkoku. Nawet nie masz pojęcia, do czego zdolni są niektórzy mężczyźni. I niektóre duchy - mruknął.
Było coraz gorzej.
- Kirill, wyślij mnie z powrotem. Już nie mogę tu wytrzymać. Czuję się coraz bardziej… - nie dokończył. Nie musiał. Kirill widział, w jakim był stanie. Rzeczywiście okropnie zbladł. Jego ręce nagle zadrgały w dziwnym skurczu. Spojrzał na drżące palce z lekkim przestrachem. Czy mógł tu umrzeć?
Spojrzenie Kaverina nieco ściemniało, gdy spojrzał gdzieś na bok.
- Niestety wiem, do czego są zdolni pewni mężczyźni. Zwłaszcza ci okrutni i bezduszni… Odeślę cię. Powinieneś odpocząć. Wybacz, że tyle cię tu przetrzymałem. Dobrze było cię poznać - pożegnał go blondyn. Chwilę później otoczenie wokół Praserta stało się całkowicie ciemne. Zapadł się w zwyczajny, zaskakująco spokojny sen. Najwyraźniej Kaverin podarował mu coś jeszcze na pożegnanie - możliwość odpoczynku…

Nie śniło mu się nic konkretnego, zlepek scen, spokojnych, kompletnie nie związanych z rzeczywistością.
Zbudził go oddalony dźwięk jakiejś melodii.
Budzik telefonu.
Poczuł jak przyjemne ciepło przy nim porusza się i ciężar, który spoczywał mu na piersi przemieszcza się. Dźwięk ustał, a ciężar wrócił. Poczuł przyjemne głaskanie po szyi i obojczyku. Nina gładziła i smyrała go palcami.
Prasert przeciągnął się. Pamiętał wszystko. Całą rozmowę z Kirillem. Czy to możliwe, że jego umysł uszkodził się aż tak bardzo, że udało mu się wymyślić te wszystkie niestworzone rzeczy? To wydawało się niedorzeczne, ale Privat powoli tracił kontakt z rzeczywistością. Po części to była zasługa Niny. Położył swoją dłoń na jej dłoni i pogłaskał ją po wierzchu. Cicho zamruczał.
- Co ci się śniło? - zapytał. Czuł mocny zapach cytrusowych perfum Morozow. Był bardzo orzeźwiający i słodki, ale nie za bardzo. - Długo spaliśmy? Obudziłaś się wcześniej ode mnie? Zdaje się, że mam bardzo dużo pytań - mruknął, uśmiechając się do pięknej kobiety.
Nina uniosła głowę, po czym pocałowała go w policzek.
- Obudziłam się niewiele przed tobą, tuż przed budzikiem tak naprawdę. Spaliśmy jakieś… pięć godzin, chyba pora coś przegryźć i jechać do twojej siostry. Nic mi się nie śniło, rzadko miewam sny. A tobie? Śniło się coś? - zapytała z wyraźnym zainteresowaniem. Dalej go smyrała.
- Tak… - Prasert zawiesił głos. - A może nie… - dodał enigmatycznie. - Ciężko powiedzieć, ale to było intensywne. Choć to mnie nie dziwi. Skoro… - wsparł się na dłoniach i zawisł tuż nad Niną. Pocałował ją mocno w usta. Tak przyjemnie było móc znowu to zrobić po roku rozłąki. - Skoro z tobą wszystko jest intensywne.
Pocałował ją w policzek. Lekko podrażnił zarostem. Następnie pocałował w szyję, czekając na jej reakcję. Ciekawiło go, czy podobało jej się to, co robił.
Kobieta uśmiechnęła się, połechtana, wyraźnie biorąc to co powiedział za miły komplement. drgnęła na to jak drażnił ją zarostem, ale chyba jej się to podobało, bo stała się cała cieplejsza.
- Nie dość, że masz mnie na żywo to jeszcze moja osoba intensyfikuje twoje sny? To już prawie obsesja. Podoba mi się jak bardzo mnie pragniesz - powiedziała, po czym podniosła dłonie i objęła jego szyję. Wpiła mu się teraz w usta, przyciągając go do siebie. Jednocześnie jego klatka otarła się o jej nagi biust. Prasert docisnął się nieznacznie. Poczuł, jak sprężyste piersi kobiety dotykają jego ciała i rozpłaszczają się pod jego naporem. Po jego podbrzuszu rozlała się fala ciepła.
- Oczywiście, że cię pragnę. Czekałem na ciebie cały rok. Mając nadzieję, że wrócisz. I wróciłaś - każde zdanie akcentował drobnym pocałunkiem. - A teraz cię już nie wypuszczę - musnął zębami jej wargę.
Nina uśmiechnęła się i syknęła lekko, gdy przygryzł jej wargę. Poczekała, aż ją puścił i oblizała usta.
- I ja ciebie. Chcę cię mieć już zawsze przy sobie - wyznała mu i wpiła się w jego usta ponownie, tym razem mocniej. Wsunęła palce w jego włosy i uniosła biodra ocierając się o niego. Znowu nie mieli wiele czasu, ale to nie przeszkadzało Morozow w dawaniu Prasertowi tych drobnych pieszczot.
Prasert zsunął się, aby pocałować jej piersi. Przebywanie z Niną było słodkie, ale w jego głowie pojawiła się gorzka myśl. A co, jeżeli to wszystko zostało zaplanowane? Morozow nie kryła się z tym, że wiedziała, że Privat posiada w sobie Phecdę. Może ta bliskość była jedynie mistrzowsko odgrywana? Żeby uzależnić go od niej i od IBPI? Żeby zakochał się w niej i był bezgranicznie lojalny? Przesunął językiem po lewej brodawce Morozow. Obawiał się, że nie posiadał wystarczająco mocnej siły woli, żeby walczyć z instynktem. A ten kazał mu nie przestawać pieścić jej ciała. Czy był naiwny? Głupi? Kolejny mężczyzna omotany przez atrakcyjną kobietę? To wszystko wydawało się takie skomplikowane… Przesunął się niżej, aby złożyć serię pocałunków na brzuchu Niny.
Kobieta nie zdradzała swoich zamiarów, musiał więc wierzyć jej słowom. Nie dała mu na razie jednak powodu, by miał wątpić w jej szczere intencje. Kiedy muskał jej skórę ustami, wierciła się odrobinę, zaczęła oddychać głębiej, jakby samo to sprawiało jej dużo przyjemności. Uśmiechnęła się.
- Sprawiasz, że nie mam wcale ochoty wstawać, a powinniśmy… - szepnęła i zerknęła na niego. Rozłożyła się wygodnie na poduszkach i przeciągnęła, rozsuwając nieco uda, by zaraz opleść go w pasie nogami. Była rozgrzana i nieco zarumieniona.
- Nie powiem, że nie zajęłoby to nam zbyt dużo czasu, bo tylko bym się oczernił… - Prasert zażartował i podciągnął się znów na poziom oczu Niny. - Ale może masz rację. Wieczór i noc u mojej siostry… może wtedy znajdziemy odpowiednią chwilę - zawiesił głos. Trochę kręciła go perspektywa uprawiania seksu w nowo zakupionym domu Sunan, choć nie wiedział, na czym dokładnie polegał ten fetysz. - A ktoś już dobijał się do nas? Czy wszyscy śpią? - spojrzał w jej oczy. Były ładne, zarówno pod względem kształtu, jak i koloru. Nina miała głębokie spojrzenie nawet bez makijażu. To chyba przez ilość rzęs, które oblepiały jej powieki. Prasert poczułby się zawstydzony, jednak po wydarzeniach mających miejsce w vanie rano… był w stanie spojrzeć jej w oczy dłużej. I nie czuć skrępowania.
Nina mruknęła.
- Liczę na ten wieczór… - uśmiechnęła się zuchwale, po czym pogłaskała go po klatce piersiowej i puściła, rozplątując nogi. Usiadła.
- Jeszcze nikt się nie dobijał, ale spodziewam się, że już wstali, zwłaszcza, że zarządziliśmy na którą mniej więcej mamy dojechać do twojej siostry - zauważyła.
- Przypomnisz mi, która to była? - zapytał Prasert. - Dwudziesta?
- Osiemnasta, maksymalnie dwudziesta. Myślę, że będziemy na osiemnastą, o ile nas jakieś korki, albo roboty drogowe nie zatrzymają - odpowiedziała.
Przesunęła się na brzeg łóżka. Znalazła stanik na podłodze i ubrała, następnie wciągnęła na siebie bluzkę i przygarnęła włosy do tyłu. Na sam koniec założyła spodnie i zapięła rozporek i pasek. W ten sposób była niemal gotowa. Ubrała buty i zerknęła na Praserta, kiedy będzie ubrany. Dopiero wtedy ruszyła do drzwi wyjściowych z sypialni.
Privat wstał i przeciągnął się. Jako że wcześniej wziął prysznic, to teraz nie musiał. Zaczął wciągać na siebie ubrania. Ruszył w stronę komórki, zastanawiając się cicho. Złapał ją, ale nie odblokowywał ekranu. Zamiast tego spojrzał na Ninę. Chciał jej ufać i być jej pewny. Tylko jak mógł to osiągnąć? Wpadł na bardzo proste rozwiązanie…
- Jak zostałaś detektywem IBPI? - rzucił swobodnie.
Musiał ją poznać. Pomyślał, że to naturalne, że jest ostrożny, skoro nie wie o niej prawie nic. Nie chciał zarzucać ją pytaniami o ulubiony kolor, rodzeństwo, pierwszą pracę i inne tego typu rzeczy, bo Nina mogłaby poczuć się jak na przesłuchaniu. A jednak pragnął wiedzieć tak wiele na jej temat, jak to tylko możliwe.
Nina zastanawiała się chwilę.
- To miało miejsce dawno temu. W zasadzie IBPI wychowało mnie na osobę, którą jestem teraz. Moi rodzice zginęli w wypadku. Miał związek z pewnym paranormalnym zdarzeniem, które miało miejsce w pewnej miejscowości na terenie Rosji, która nazywa się Rybińsk. Coś zalęgło się w tamtejszym zbiorniku wodnym. Długa historia… Dużo osób zaczęło umierać, głównie dlatego, że normalni, zwyczajni ludzie, po zetknięciu z dużą ilością energii, chorują… Koniec końców umierają, albo szaleją. To tak jakby ta energia była dla nich radioaktywna. Jako że ja urodziłam się w zetknięciu z nią, byłam nieco bardziej odporna, może po prostu miałam szczęście. Detektywi znaleźli mnie nad jeziorem. Potem zabrali do IBPI, pomogli nauczyć się korzystać z moich zdolności, a po latach zaczęłam jeździć na własne misje, a potem stopniowo awansowałam - wytłumaczyła i otworzyła drzwi do salonu.
- Przykro mi… - Prasert rzekł, idąc za nią. - Nie wiem, czy to dobre pocieszenie, ale przynajmniej to wszystko uczyniło cię silniejszą. Wiele osób załamałoby się - dodał.
Privat doszedł do wniosku, że może ma jakieś schorzenie psychologiczne, objawiające się nadmierną podejrzliwością, może nawet paranoją. Bo słowa Niny wcale nie odniosły zamierzonego skutku. Ucieszył się, że wiedział o niej więcej, ale z drugiej strony… jeżeli Morozow została wychowana przez IBPI, to na pewno była bezgranicznie lojalna względem tej organizacji. Jak daleko mogła się posunąć dla jej dobra? Tak szybko zaproponowała mu związek… Czy to było niewinne i Prasert szukał dziury w całym, nie mogąc cieszyć się z czegoś dobrego, co mu się przytrafiło? A może naprawdę było coś na rzeczy? Nie był telepatą, mógł jedynie zgadywać. Ale ten wątek męczył go.

Warun drzemał na kanapie. Chwilę później otworzyły się drzwi od pokoju Alexieia. Mężczyzna przeciągnął się i zerknął na Ninę i Praserta. Chwilę później pojawił się też Han. Ostatnia więc osoba, którą trzeba było zebrać, był Suttirat. Najwyraźniej jednak detektywi zamierzali zostawić to zadanie na barkach Privata.
- Hmm… - Prasert spoglądał na Waruna. - Jeżeli jesteście głodni, to moglibyśmy na przykład zamówić pizzę - rzekł cicho, aby nie obudzić Suttirata. Choć pewnie powinien to zrobić. Czuł jednak jakiś opór. Chyba bał się, że jak tylko potrząśnie przyjacielem, rany postrzałowe na jego ciele znowu się otworzą. - Ja jestem trochę głodny, a droga do Sunan jest dość długa... A nie wiem, jak wiele jedzenia przygotuje. Mimo wszystko mieszka na zadupiu, w pobliżu może być ciężko o dobry sklep. Ile czasu zajmie droga do niej? - spojrzał na Alexieja. Chyba wziął go za ich naczelnego kierowcę.
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:32   #46
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Mężczyzna wziął telefon i wpisał na nim coś. Milczał przez chwilę, najwyraźniej czekając, aż mapa się załaduje.
- Około półtorej godziny. Mamy więc czas na zatrzymanie się gdzieś na jakiś posiłek, no i zakupy. Proponuję przywieść coś ze sobą, skoro jedziemy teoretycznie w gości - zauważył i wyłączył telefon. Han zerknął na Waruna. Mężczyzna tymczasem sam poruszył się i zerknął po zebranych, przeciągając nieco.
- Zbieramy się? - zapytał i podniósł się z kanapy. Pomasował się po jednym boku.
- Nie mam żadnych śladów, ale mam wrażenie, że moje ciało jeszcze nie przyjęło tego do siebie i odczuwam dzwne, jakby urojone bóle. Na szczęście niezbyt silne… - rzeczywiście, gdy Prasert mu się przyjrzał, dostrzegł, że Suttirat zdjął wszystkie bandaże.
- Mam nadzieję, że będzie tylko lepiej - Privat uśmiechnął się do Waruna. - Musicie pogadać… ty, Alexiei oraz Han. Bo w oczach Sunan jesteście znajomymi z Muay Thai. I to na tyle dobrymi, że bardzo wzięliście do siebie wypadek Suttirata - spojrzał na pomocników Niny. - Nie każdy kolega z ringu będzie pragnął jechać poza miasto półtorej godziny tylko po to, żeby nie być samemu z troskami o zdrowie drugiego faceta - Prasert uśmiechnął się lekko. - Może wstąpilibyśmy po drodze do jakiegoś supermarketu. Kupilibyśmy jakieś wino, coś do jedzenia. Może będzie jakaś restauracja. Ewentualnie moglibyśmy wziąć coś gotowego z samego sklepu. Jeżeli będzie coś po drodze, to nie stracimy na tym zbyt dużo czasu.
Morozow zastanawiała się.
- Teoretycznie możemy zejść do hotelowej restauracji i zjeść coś na miejscu. W tym czasie panowie pogawędzicie sobie o sportach.
- Ja osobiście nie miałem styczności z samym Muay thai, ale Krav maga, to już owszem - wtrącił się Alexiei. Tymczasem Han wzruszył ramionami.
- Kiedyś trochę chodziłem na Taekwondo, ale potem przestawiłem się na strzelnicę i już tak pozostało - dodał azjata. Najwyraźniej kłamstwo Praserta wcale nie będzie takie bez podstaw, bo obaj detektywi mieli w swoich życiach styczności ze sportami. Zapewne nawet, gdyby zechciał ich lepiej poznać, mogliby znaleźć wspólne tematy.
- O. No i świetnie. No to chodźmy jeść… - zgodził się Warun.

Nie potrwało długo i zaraz ich bagaże były gotowe. Ruszyli z torbami i plecakami na dół, do lobby, a stamtąd do restauracji, która jak przeczuwała Morozow, rzeczywiście działała. Menu może nie było zbyt rozbudowane, bo ograniczało się do około sześciu potraw wybranych na ten konkretny dzień, ale nadawały się akurat, by wszyscy nasycili głód. Nie trwało długo i Suttirat znalazł wspólny język z Alexieiem. Han zdawał się mniej rozmowny w kwestii sztuk walki, ale przysłuchiwał się ich rozmowie, tymczasem Nina szturchała stopą Praserta pod stołem w piszczel, posyłając mu ukradkowe, zadziorne spojrzenia.
Privat uśmiechał się do niej w odpowiedzi. Rozmowa mężczyzn również go interesowała i włączał się co chwilę, żeby coś dodać od siebie, jednak Nina skutecznie go rozpraszała. Perspektywa nadchodzącego posiłku bardzo poprawiła mu humor. W tej chwili wydawało mu się, że może są jedną wielką drużyną złożoną z pięciu osób. Tylko nie znają się za dobrze.
- Długo pracujecie w… - Prasert już miał podać nazwę organizacji, ale powstrzymał się w porę. - W firmie? - uśmiechnął się lekko na to określenie. Tak właściwie wypowiedział je w ten sposób, że brzmiało jeszcze bardziej podejrzanie, niż jakby rzucił czterema literkami nic nie mówiącymi innym gościom hotelowym. Rozejrzał się wokoło, czy było ich dużo.
W restauracji siedziała poza nimi jeszcze para starszych europejskich turystów, a także dwie dziewczyny, które najwyraźniej przyjechały do Bangkoku z innego kraju, chyba położonego gdzieś w pobliżu. Mówiły w jakimś łamanym Chińskim, mogły pochodzić na przykład z Wietnamu, ale studiowały za granicą.
- Ja od półtora roku - zdradził Han. Alexiei tymczasem wzruszył ramionami.
- Cztery lata - powiedział Rosjanin i zdawał się zamyślić nad tym faktem. Nie dziwiło Privata, że najdłuższy staż miała Nina i dlatego dowodziła tą grupą… Poza tym, dowodziła, bo pełniła ważną rolę. Nie czekali długo na swoje jedzenie i na jego czas wszelkie rozmowy ucichły…
W pewnym momencie posiłku, Nina wciągnęła głębiej powietrze, po czym opróżniła błyskiem szklankę wody.
- Trochę za ostra ta zupa… Ale smaczna - stwierdziła i powachlowała się w pobliżu ust, jakby to jej w ogóle miało pomóc.
- Zabawne, że w ogóle nie zamówiliście żadnej tajskiej, tylko balijską. Z krewetkami, kurczakiem i sambalem, jeśli się nie mylę. Ale i tak zrobiona raczej po tajsku, więc… - Prasert wzruszył ramionami. - Bardzo lubimy jeść główne dania w stylu… nazwijmy to szwedzkiego stołu, tyle że wszystko jest na naszym stole, nie gdzieś dalej pod ścianą. Ostre dania łagodzimy ryżem, żeby aż tak nie paliły, lecz mimo wszystko… Ludzie od dziecka jedzą w ten sposób. Na ostro. To część kultury - Prasert wzruszył ramionami. - Są również łagodniejsze dania, ale te są zazwyczaj uważane za nieco nudniejsze. Można się przyzwyczaić, a nawet uzależnić się od tego ognia - uśmiechnął się do Niny. Następnie spojrzał na Hana. - A ty skąd jesteś? Z Chin? Bo masz dość tutejszą urodę. Mam na myśli wschodnią.
Han zerknął na Praserta, kończąc swój posiłek. Otarł usta chusteczką.
- Owszem, urodziłem się w Hongkongu, jednak mam że tak powiem mieszana krew, moja mama była Koreanką - wyjaśnił. O Alexieiu i Ninie nie można było mieć wątpliwości, oboje ewidentnie pochodzili z Rosji. Zdecydowanie wszyscy razem tworzyli ciekawy stolik. Prasert mógłby się zacząć zastanawiać, jak bardzo ciekawy stolik mogłyby tworzyć Gwiazdy, wiedział, że kobieta o imieniu Alice była Amerykanką, a Kirill był Rosjaninem. Skąd pochodziła reszta? To przywiodło mu do głowy pytanie… Czy to było naprawdę, czy mu się śniło? Jedyny sposób by to sprawdzić… Był jednocześnie bardzo prosty, wystarczyło, że wyciągnąłby telefon i sprawdził, czy jest na nim wiadomość.
Już wcześniej to planował, dlatego podszedł do niego w sypialni. Ale najpierw rozproszyła go opowieść Niny, a potem spotkanie z pozostałymi mężczyznami w salonie. Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął komórkę. Z jednej strony nie spodziewał się ujrzeć żadnej wiadomości, a z drugiej… czuł dziwne przeświadczenie, że tam będzie. A jak już ją zobaczy… to jak powinien zareagować? Ulgą? A może wręcz przeciwnie, niepokojem? Chyba jednak cieszył się, że poznał Kirilla i nie chciał, aby mężczyzna był zmyślony. Swoją drogą… od jakiegoś czasu odnosił wrażenie, że ciągle wpada na kolejnych Rosjan. Wyglądało na to, że na świecie było ich naprawdę dużo.
Ku jego uldze… Była tam wiadomość, od obcego numeru…

“Numer zapisany - K.K.”

Krótka, a zarazem tak wiele wnosząca wiadomość. Czyli to co mu się przyśniło, wydarzyło się naprawdę. Ta jedna wiadomość powiedziała mu więcej, niż elaborat mający udowadniać istnienie innych wymiarów. Dzięki niej dowiedział się, że można rozmawiać z innymi ludźmi w zupełnie innej rzeczywistości, niż tylko ta, która znana jest wszystkim. Jak bardzo zmieniało to świat… Jak wiele teorii o równoległych rzeczywistościach i światach astralnych to potwierdzało, a jak wielu przeczyło. Był Gwiazdą, miał coraz więcej paranormalnych znajomych i spodziewał się, że będzie ich jeszcze więcej… Nina zerknęła na jego telefon, ale z miejsca gdzie siedziała, nie mogła najpewniej odczytać tekstu. Wyglądała na nieco zainteresowaną. Potarła go znów noga po piszczelu, zadając spojrzeniem nieme pytanie o to kto do niego napisał. Czyżby była zazdrosna?
- To kolega, prawie brat - szepnął do niej cicho. - Nie musisz się martwić.
Doszedł do wniosku, że powie jej o Kirillu, ale jeszcze nie teraz. Może wieczorem będzie dobra okazja. Kaverin nie wypowiadał się źle o tej organizacji, więc chyba nie powinno to być problemem. Z drugiej strony, Prasert nie pamiętał wszystkich szczegółów z ich spotkania i ciężko mu było stwierdzić, czy nie poprosił wprost o utrzymanie jego istnienia w tajemnicy.
Privat nałożył sobie trochę kurczaka w grzybach i pędach bambusa. Po spróbowaniu dania doszedł do wniosku, że zje dużo więcej. Choć wołowina prezentowała się również niezwykle kusząco, zwłaszcza ciemny sos, w jakim pływała. Warun zjadł już połowę miski, a Privat też chciał spróbować.
- A dlaczego pracujecie tam, gdzie pracujecie? - zapytał Prasert. Chyba chciał przestać rozmyślać o równoległych rzeczywistościach, to było za dużo jak na jego umysł. A najlepiej mógł to uczynić rozmową. - Bo to przecież niebezpieczne… Ja na przykład nie miałem żadnego wyjścia. Nadal takiego nie posiadam. Ale wy znajdujecie się tu z własnej woli i nieprzymuszeni… - spojrzał na trójkę detektywów.
Nina przesuwała spojrzeniem po zebranych przy stole osobach. Han zerknął na nią ukradkiem, po czym spojrzał znów na Praserta.
- Dla mnie to ciekawa praca. Można podróżować, wzbogacić się o wiedzę i doświadczenia… Na swój sposób przyczynić się do czegoś dobrego dla świata…
- No i zajebiście płacą… Ouh - wtrącił Alexiei, ale nagle wzdrygnął się, zaskakująco Han zmienił pozycję mniej więcej w momencie, gdy Rosjanin wydał ten dźwięk zaskoczenia, ale odchrząknął. Morozow parsknęła lekko.
- Fakt, akurat nie można narzekać na małe płace, no i wszystkie inne profity. Generalnie to rzeczywiście niebezpieczna praca, ale za to gdy już się w nią wkręcisz, trochę trudno ją porzucić - dodała swoje trzy grosze. Suttirat zdawał się zainteresowany całym tym tematem.
Prasert obawiał się, że niechcący Warun może zainteresować się posadą detektywa. Privat nie chciał tego dla niego. To było, jak już wcześniej powiedział, niebezpieczne. Żadne pieniądze nie mogły wynagradzać użerania się z takim gównem, jak to, na które ostatnio ciągle napotykali. Rozumiał argumenty zebranych i może w innych okolicznościach sam również chciałby zostać detektywem. Ale nie pozwoliłby na to bliskiej osobie. W żadnym wypadku. Nawet gdyby miał zostać nazwany nadopiekuńczym.
- A przyzwyczailiście się już do tego? - zapytał Prasert. - No bo… - zawiesił głos. Znalazł odpowiedni moment. Jego ręka wystrzeliła niczym żądło skorpiona po łyżkę umoczoną w ciemnej wołowinie. Na moment stracił wątek. - Bo… pewnie dla lekarza widok zwłok nie jest niczym zwyczajnym. Dla strażaka pożaru. Dla policjanta bójki i pobicia. A dla was? - Privat ściszył głos. - Duchy, zmory, wilkołaki… Czy w pewnym momencie paranormalne staje się normalne?
Han wzruszył ramionami.
- Na początku dla mnie było trochę ciężko, ale z czasem idzie się przyzwyczaić - wyjaśnił.
- Ja od dłuższego czasu miałem z tym styczność, więc dołączenie do organizacji mocno ułatwiło mi życie - powiedział Rosjanin. Nina już mu opowiedziała swoją historię, dla niej IBPI było właściwie rodziną zastępczą. Suttirat słuchał ich, ale nie wyglądało, by zamierzał wtrącać się do rozmowy. Kończył swój posiłek. Nina również już zjadła. Tempa Prasertowi dotrzymywał teraz już tylko Alexiei. Privat chciał pojawić się u Sunan niczym wielki pan i dżentelmen i jedynie skubać to, co przygotowała. Dlatego chciał się dobrze najeść, aby nie było, że zwalił jej na głowie tabun wygłodniałych mężczyzn, w tym siebie. Miał trochę honoru.
- Rozumiem - Prasert skinął głową, teraz próbując cielęciny w sosie słodko-kwaśnym. Smakowała mu najmniej, ale i tak była bardzo dobra. - Chyba nie mam więcej pytań… nie teraz… Może chcecie o coś zapytać mnie? - uśmiechnął się lekko. - Żeby rozmowa nie była taka jednostronna.
Ryż jaśminowy pięknie komponował się z daniami mięsnymi. Rzeczywiście pomagał zmyć ostrość z ust. Była jeszcze sałatka z kiszonej kapusty, która swoją kwaśnością łagodziła żar.
Han zerknał na Waruna, a potem na Praserta.
- Jak długo trenujesz Muay Thai? - zapytał Privata. Najwyraźniej chciał podtrzymać rozmowę i zaskakująco jak na Azjatę, był dość rozmowny… W końcu stereotyp zakładał, że ci zazwyczaj byli wycofani i lepiej słuchali niż prowadzili rozmowy. Warun uśmiechnął się i zerknął na Praserta. Miał nadzieję, że jego przyjaciel rozwinie się bardziej w temacie tej pozytywnej części swej historii związanej ze sportem, okrajając nieprzyjemny, przykry epizod. Wiedział przecież, jak bardzo prasert uwielbiał ten sport. Tak samo jak on sam.
Privat uśmiechnął się w odpowiedzi do Waruna.
- Od dziecka byłem silniejszy od innych i rosłem prędzej. Więc kiedy w wieku dwunastu lat zacząłem trenować Muay Thai, to byłem w stanie pobić wszystkich w mojej grupie wiekowej. To bardzo miłe uczucie, być w czymś najlepszym. Jeżeli nie posiadasz żadnych innych szczególnych umiejętności, to zaczynasz utożsamiać się z tym jednym, w czym radzisz sobie zdecydowanie lepiej od pozostałych. Dlatego chodziłem coraz częściej na treningi i pracowałem na nich coraz ciężej. Zawsze chciałem być profesjonalnym zawodnikiem, ale… - Prasert już miał zboczyć na złe tematy, więc zamilkł w pół zdania. - Ale mój los trochę inaczej się potoczył. Wstąpiłem do szkoły wojskowej i zostałem strażnikiem królewskim. Jednak to nie jest praca szczególnie obfitująca w emocje. Czasami mam wrażenie, że jestem bardziej tancerzem, niż żołnierzem. Bo większe znaczenie mają występy i zgranie z pozostałymi, niż faktyczna zdolność bojowa. Na szczęście Tajlandia jest spokojnym krajem i nikt nie chce zabić króla… - Prasert ściszył momentalnie głos. Połączenie tych dwóch słów uaktywniło w nim jakąś cichą panikę, że ktoś z miejscowych to usłyszał, ale tylko samą końcówkę. I wyda go przełożonym za spiskowanie… To była taka instynktowna, głupia obawa, którą zdusił w sobie dość szybko.
Nikt w restauracji nie zwrócił na niego jednak szczególnej uwagi, a grupa z którą siedział tym bardziej w ogóle się nie przejęła. O Suttiracie od dawna już wiedział, że miał bardziej zachodnie podejście do tej kwestii, a reszta grupy najpewniej po prostu nie rozumiała powagi sytuacji, póki ktoś by ich w tym nie oświecił.

Tym razem odezwał się Alexiei.
- A kim chcesz zostać teraz, skoro jak rozumiem zawodowe zajmowanie się Muay Thai to nie to, a w obecnej sytuacji, chyba nie zostaniesz w Tajlandii? Nie sugeruję zaraz byś wstąpił do organizacji, choć oczywiście na pewno komuś w naszym gronie szczególnie na tym zależy, ale jestem ciekaw, czy masz w ogóle jakieś inne pomysły… Czy trochę za wcześnie, żeby o tym myśleć? W sumie twoja sytuacja jest trochę w cholerę spontaniczna i pewnie sam nie wiesz za co masz się łapać… Znam wielu detektywów, którzy rozpoczęli swoją karierę właśnie od takiego punktu - zauważył.
- Ale potem, jak wszystko się uspokoiło, poza byciem detektywami znaleźli sobie tak zwaną drugą pracę, czyli niby alibi, ale zajęcie, które sprawia im przyjemność… - wyjaśnił Rosjanin i napił się Coli.
Prasert spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- To można zajmować się czymś innym? Myślałem, że nie macie życia, bez urazy. Że jesteście cały czas w kwaterze głównej, jakby koszarach i wysyłają was okresowo na misje, po których wracacie z powrotem do swoich komórek. Jesteście zwykłymi ludźmi, znaczy wiem, że nie jesteście… - Prasert zaczął się plątać nieco. - Ale na co dzień przebywacie wśród takich jako cywile, tak?
Tutaj wtrąciła się Nina.
- Owszem, na co dzień żyjemy we własnych domach, niektórzy pracują, albo robią swoje ulubione rzeczy. Nie jesteśmy wysyłani na misje za misjami, przede wszystkim dlatego, że większość członków organizacji, to zwyczajni ludzie i muszą odpoczywać od przebywania w towarzystwie zbyt silnych źródeł energii… Nazywamy ją fluxem. Wspominałam ci, że jestem koordynatorem w Ravennie, ale gdy że tak powiem nie muszę być w biurze, siedzę sobie w swoim mieszkanku w Moskwie… I chodze do supermarketu jak zwyczajny, szary człowiek - uniosła kącik ust, bo chyba ją to bawiło. Alexiei pokręcił głową i Han też się uśmiechnął.
Z jakiegoś powodu Prasert miał trochę inny obraz tej organizacji. Założył, że agenci są przetrzymywani gdzieś w zamknięciu, choć pewnie mają świetne warunki, ale nie wolno im utrzymywać kontaktu ze światem zewnętrznym.
- No to niby nie taka zła ta praca… - zauważył Warun.
- Choć osobiście dla mnie to za bardzo paranormalna, chyba nawet za granicą to raczej zostanę przy Muay Thai… Może otworzę klub, czy coś - zamyślił się nad tym.
- Czekaj, zamierzasz wyjeżdżać za granicę? - Privat momentalnie zapomniał o IBPI, Gwiazdach, zjawach, domach eskapistów, wszystkim. - Ale gdzie miałbyś przeprowadzić się? Znasz kogoś za granicą?
Następnie zamilkł. Jego reakcja była chyba nieco zbyt gwałtowna. Nie wiedział do końca, czemu tak zareagował. Chyba wcześniej obawiał się, że Warun umrze z powodu ran postrzałowych i teraz uaktywnił się cały ten zgromadzony lęk przed utratą go. Jednak nie chciał, rzecz jasna, aby był widoczny. Poczuł się lekko zażenowany.
Suttirat uniósł brew.
- No… Tak. Wcześniej o tym rozmawialiśmy, oczywiście nie tak zupełnie wprost, ale taki mam plan. Jako, że moje mieszkanie do niczego się nie nadaje, nie widzę szczególnego powodu, bym miał tu zostawać… Szczerze powiedziawszy… Myślę, że to nie jest taki głupi pomysł… Właściwie… Właściwie to nawet mi się podoba - mężczyzna wzruszył ramionami.
- No tak, mówiliśmy o tym… Ale ty na serio tak planujesz? - Prasert ściszył nieco głos. Trochę mu przeszkadzała widownia w postaci pozostałych osób przy stole, ale nie mógł teraz odciągnąć Suttirata na bok. - Myślałem, że to było tylko takie gadanie… nie do końca poważne. Przecież nie musisz uciekać za granicę. Możesz zamieszkać w innym mieście… zresztą twoje mieszkanie… Wystarczy kupić nowe meble i wyrzucić stare… - Prasert tracił nieco grunt pod nogami. Czy aż tak bardzo nie lubił zmian? Przypomniał sobie zupę ugotowaną przez Suttirata po nocy picia. Czy to był ostatni posiłek, jaki miał zjeść w tym mieszkaniu? Przerażała go ta definitywność, że nic już nie będzie takie same… Privat nagle uświadomił sobie, że chyba był całkiem szczęśliwy, prowadząc swoje dotychczasowe życie. W którym dokładnie momencie zostało mu ono odebrane? Kiedy dowiedział się o porwaniu Mali Wattany z telewizji? Kiedy pierwszy raz zobaczył zjawę w odbiciu lustra? Kiedy urodził się, a Phecda wstąpiła w jego ciało?
Suttirat przyjrzał się z zaskoczeniem przyjacielowi.
- Tak, nie żartuję. Tak naprawdę jeśli ty się stąd wyniesiesz, to nie ma w tej chwili nic, co mnie tu trzyma. Nie wiem co z twoją siostrą, ale przecież równie dobrze może mógłbym wziąć ją ze sobą… O ile oczywiście cokolwiek z tego wypali - splótł palce na stole. Przy stoliku zaległa cisza…

- Myślę, że nie ma co planować za daleko do przodu. Najpierw musimy i tak załatwić wszystkie sprawy tutaj - odezwała się Nina i zerknęła na Privata, chyba nie chciała, by się smucił czy denerwował.
- Tak… tych spraw wokół… jest całkiem dużo - mruknął Prasert. Skupił się na konsumowaniu posiłku. Wszyscy inni już skończyli jeść, więc czuł pewną presję, żeby się pospieszyć. To była nieco niezręczna sytuacja… Bo Privat chciał mieć Waruna na stałe w swoim życiu. Nie pragnął robić tych rzeczy, których doświadczył we śnie… Ale… i tak chciał mieć go przy sobie. Świadomość, że Warun miałby wynieść się nie wiadomo gdzie, napawała Praserta strachem. Tyle że ten mówił tak, jakby być może chciał przenieść się wraz z nim za granicę… tyle że Privat nie miał żadnych planów. To wszystko było straszne. Chyba powinien wykształcić jakiś konkretny światopogląd oraz schemat działania. Określić, do czego dążył. Nawet nie wiedział, czy naprawdę chciał opuszczać Tajlandię, a Suttirat założył, że to już było pewne… I jeszcze Sunan była w to wszystko wplątana, choć nikt nie wiedział jak bardzo oraz w jaki sposób. Prasert chciał tego związku tylko wtedy, jeżeli naprawdę uszczęśliwi jego siostrę i przyjaciela. Ale ci spotkali się jedynie raz i jeszcze nic nie było przesądzone. Przecież nawet nie wiedzieli, czy się lubią… tak naprawdę. Może dzisiaj dowiedzą się tego.
- Już skończyłem jeść - mruknął Prasert. - Jedźmy do Sunan.
Nina przyglądała się Suttiratowi i Privatowi podczas ich rozmowy. Warun jakby przeczuł, że Prasert stresował się, bo odciągnął temat od przeprowadzek.
- To została już tylko kwestia zakupów, żebyśmy przywieźli coś ze sobą i faktycznie można ruszać w trasę - oznajmiła w końcu Morozow, gdy wszyscy zakończyli jedzenie i zebrali się od stolika, przy którym siedzieli. Kobieta znów zakomenderowała wyjście z restauracji, a potem z hotelu. Wszyscy ruszyli do vana. Nina zamieniła dwa słowa z Alexieiem, po czym podjechali do jakiegoś niedużego sklepu spożywczego na trasie.
- Chcecie wyjść ze mną na zakupy? - zapytała blondynka, kiedy już miała wysiadać. Najwyraźniej uznała, że obu panom będzie miło, jak ich zapyta, czy nie chcą jej potowarzyszyć i ewentualnie pomóc z torbami po zakupach.
- Oczywiście - odpowiedział Prasert. - Szczerze mówiąc, to ciebie miałem zapytać, czy chcesz ze mną iść - Privat uśmiechnął się lekko. Porzucił poważne tematy przeprowadzek, ale przeczuwał, że prędzej czy później będzie musiał do nich wrócić. - Warun musi wyjąć swoją gotówkę, zanim uznają go za zmarłego i zablokują mu konto. Biorąc pod uwagę stan jego mieszkania, a następnie nagłe zniknięcie ze szpitala… bez wątpienia wezmą to za porwanie. A jako że jego rany rzecz jasna nie mogły wyleczyć się przez noc w sposób magiczny… - Prasert parsknął śmiechem - …to najpewniej nie przeżył tego. Pewnie powinieneś dobrze przemyśleć, co zrobisz ze swoimi oszczędnościami teraz, bo na pewno nie wybierzesz wszystkiego w bankomacie. Chyba że jesteś taki spłukany, jak ja - Privat dodał nieco smutniej. - Poza tym ja płacę - rzekł do Niny.
Naprawdę był biedny i zbyt duże zakupy mogłyby go zrujnować, ale nie chciał wyjść przy Ninie na skąpca.
Nina zerknęła na niego i uśmiechnęła się.
- Wiesz, że nie musisz… Możemy się dzielić wydatkami, czy coś. Choć czasem jak postawisz mi film i popcorn w kinie, albo kolację w restauracji to będzie mi bardzo miło - rzuciła, ale nie oponowała.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:36   #47
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wszyscy troje wyszli z vana i ruszyli do sklepu. Suttirat podszedł do bankomatu i wypłacił większą sumę pieniędzy, po czym dołączył do nich na zakupach. Nina wybrała jedzenie i różne drobne rzeczy, typu masło, czy nawet pastę do zębów. Koszyk był wypełniony po brzegi, kiedy udali się z nim do kasy, a skoro Prasert uniósł się honorem, Morozow pozwoliła mu przejąć pałeczkę i zapłacić.

Po dwudziestu minutach od wyjścia z vana, wracali do niego już z powrotem. Alexiei otworzył zasuwę i zajrzał do środka. Zogniskował spojrzenie najpierw na torbach, a potem na Prasercie
- Co wy tam cały sklep rabowaliście? Podaj mi ten adres to sobie wklepię w GPS i ruszymy - rzucił do Privata i uśmiechnął się kącikiem ust.
- Jest nas dużo - odpowiedział Prasert. - Wiem, trudno w to uwierzyć, kiedy jest się bezpośrednio po obiedzie… ale tak, kiedyś znowu będziemy głodni - uśmiechnął się do Rosjanina. - Są też inne rzeczy, które mogą nam się przydać, jak kosmetyki i tym podobne. A adres… cholera, to totalny koniec świata. Daj mi chwilę - mruknął i wyjął telefon.
Po chwili podał namiary Alexiejowi i spoczął na kanapie. Zamyślił się na dłuższy moment, przypominając sobie o tym, co działo się na niej rano. Doszedł do wniosku, że nieoczekiwanie przywiązał się do tego mebla. Poza tym był naprawdę wygodny.
- Co dokładnie zamierzacie robić, jak przyjedziecie? - zapytał Prasert. - Macie jakiś plan?
Nina zastanawiała się nad jego pytaniem, gdy Alexiei znów zniknął, a van ruszył.
- Jeszcze nie mam dokładnie opracowanego planu, zapewne najpierw będziemy musieli rozejrzeć się i dowiedzieć, czy rzeczywiście dom jest w jakiś sposób napromieniowany i czy ewentualnie zagraża w ten sposób przebywającym w nim osobom. Tymczasem potraktuj to jak zwyczajne odwiedziny u siostry - wytłumaczyła. Usiadła obok niego na kanapie. Warun tymczasem zajął jej fotel przy komputerze z tym, że obrócił się przodem do nich. Nina chwyciła Praserta za dłoń i głaskała go po jej wierzchu.
- Sunan wprowadziła się do niego niedawno. Nie jestem pewien, czy rozpakowała swoje rzeczy. Wydaje mi się, że wspominała o tym, że w środku znajdują się wszystkie meble poprzedniego właściciela… być może gdzieś wśród nich jest ta księga… Jak tak sobie myślę, to nie wiem, czy w ogóle powinniśmy jej szukać. Boję się, że jak ją znajdziemy, to wtedy dopiero ześle na nas jakieś kolejne demony - Prasert zaśmiał się niepewnie. Podrapał się po głowie, spoglądając na Ninę. - Ale jeżeli zależałoby nam na niej, to moglibyśmy zjeść kolację z Sunan, a w tym czasie Alexiei lub Han mogliby przeszukiwać pomieszczenia. Może obydwoje. Jeżeli moja siostra niczego nie przyszykowała, to moglibyśmy zamknąć się u niej w kuchni i gotować z nią… To by ją zajęło. A reszta mogłaby działać.
Morozow rozważała jego słowa.
- Tak, zdecydowanie to całkiem dobry plan. Generalnie zobaczymy jak duży jest ten dom, zawsze będziemy mogli powęszyć też nieco nocą - zauważyła. Suttirat zrobił minę, jakby oponował, ale nie powiedział nic na głos, chyba rozumiał, że było istotnym znaleźć ten przedmiot. Prasert rozumiał jego nastawienie, tak właściwie całkiem je podzielał.

Podróż trwała, tak jak zapowiedzieli około półtorej godziny. W końcu opuścili okolicę Bangkoku i znaleźli się na całkowitych peryferiach. Jechali drogą przez małe wsie i wioski, wzbudzając mniejsze lub większe zaciekawienie. Zatrzymali się raz na stacji, by zatankować. Około godziny osiemnastej czterdzieści, dotarli w miejsce, gdzie powinni… Alexiei zwolnił i wyraźnie szukał odpowiedniego adresu. Nagle droga stała się dziwnie wyboista i całym vanem trzęsło, tworząc w tylnej części warunki rodem z betoniarki. Warun przytrzymał się biurka, a Nina zaparła się ręką o oparcie.
- Kuchnia, co jest - mruknęła. Jechali tak dobre pięć minut, aż w końcu samochód stanął. Zasuwka otworzyła się i Han zajrzał do środka
- Żyjecie tam? Zastanawialiśmy się z Alexieiem czy jesteście już jak Martini Bonda… - zażartował Guiren.
- Witajcie w Tajlandii… - mruknął Prasert. Tak właściwie dla niego tego typu drogi też były nowością. Oczywiście, w Bangkoku można było natrafić na jezdnie naprawdę różnych jakości, jednak Privat nie mógł sobie przypomnieć tak fatalnej, jak ta. - A tak poważnie… to powinniście chyba zabezpieczyć komputery… - mruknął. Wstał i prawie przewrócił się, kiedy całym Vanem szarpnęło. Podszedł do blatu i przetrzymał monitor, który prawie wypadł za brzeg. - To przypomina te amerykańskie mechaniczne byki, które mają w barach… Te, na których trzeba się utrzymać, choć to trudne - uśmiechnął się lekko, choć to nie były zbyt komfortowe warunki i miał nadzieję, że wkrótce ulegną polepszeniu. - Na pewno muszę zapytać ją, jak znalazła tę willę… - pokręcił głową.
Nina zaśmiała się. Samochód na szczęście już stał i nic więcej nie spadało, ani nie miało takiego zamiaru. Blondynka podeszła do drzwi vana i otworzyła je, by wyjrzeć na zewnątrz. Pierwsze co z wnętrza zobaczył Prasert, to długa dróżka, wiodąca od głównej drogi. Najwyraźniej musieli na nią wjechać i właśnie wtedy rozpoczęło się trzęsienie. Zauważył też, że przejeżdżali przez jakiś niewielki kamienny mostek. Było tu sporo palm, wysokich traw i krzewów. Teren był kompletnie niezagospodarowany i co więcej zaniedbany. Dostrzegł też jakiś kawałek dużego budynku, który był chyba pozostałością po stodole. Nina wyjrzała z auta, po czym wysiadła
- Woow… - rozległo się zza drzwiczek, gdzie zniknęła.
- Posiadłość, tak… - mruknął Warun, po czym ruszył na zewnątrz za Rosjanką.
Prasert zaczął się cicho śmiać pod nosem. To było przezabawne. Zamknął oczy, próbując się opanować, ale to jednak było zbyt trudne. Wyszedł na zewnątrz, próbując stłumić śmiech.
- Nie no… Nie wierzę. Może posiadłość jest gdzieś dalej - zaproponował. - To pewnie tylko stodoła. Tak myślę… - zawiesił głos. - Nie wierzę, że Sunan zakochała się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia i po prostu musiała je mieć… - pokręcił głową. - Ale jeśli… to bądźcie dla niej mili. Pamiętajcie, że jesteśmy gośćmi… - westchnął, już nieco poważniejąc. Miał nadzieję, że jego siostra nie zwariowała… nikt przy zdrowych zmysłach nie osiedliłby się w tym miejscu. - Oficjalnie jesteśmy zafascynowani naturalnością okolicy. I swoją drogą, powietrze tutaj jest naprawdę cudowne - rzekł zgodnie z prawdą.
Nina zerknęła na Praserta, kiedy wysiadł z vana. Nic nie powiedziała, tylko złapała go za łokieć i obróciła plecami do owej stodoły, o której myślał i na której temat wypowiadał się z takim zacięciem.


Jego oczom ukazała się ogromna, nieco podstarzała posiadłość w zachodnim stylu. Miała chyba ze dwa, lub trzy piętra w niektórych miejscach. Dom miał dziwne, nieregularne kształty. Van stał na jego podjeździe, między nim, a stodołą, w której najwyraźniej kiedyś trzymano różne rzeczy do oporządzania ogrodu, którego część było widać już po lewej stronie od samej posiadłości. Zarastały ją krzewy jakichś kwiatów, które rozrosły się zupełnie dziko. Po prawej stronie rosło wielkie drzewo, w które uderzył kiedyś piorun. Było pęknięte na środku w pół. Jego grube gałęzie miały nieprzyjemny, krogulczy kształt i nadawały widokowi nieco upiornego klimatu. Sama posiadłość była z kamienia i wyglądała na elegancką, choć zaniedbaną, zapewne przez długi brak mieszkańców. Przed domem stał jeszcze jeden samochód, srebrna toyota Sunan. Było jeszcze dość jasno i w domu nie paliły się żadne światła. Alexiei i Han zaraz dołączyli do trójki na zewnątrz.
- No to się nazywa… Trafić dom na promocji - rzucił Warun i skrzyżował ręce przed sobą.
- Czy ktoś jeszcze wyczuwa tu vibe z gry F.E.A.R? - zapytał Han. Warun i Alexiei niemal równo unieśli dłonie. Nikt na razie nie rozpakowywał się i wszyscy podziwiali widok.
- Robi wrażenie… - przyznał Prasert. - Czyli jednak nie mieszka w stodole… - mruknął nieco ciszej, jakby do siebie.
Splótł dłonie za plecami i zaczął iść w kierunku drzewa. Nigdy nie widział takiego, w które trafiła błyskawica. Spojrzał na powykręcane gałęzie. Liście nie rosły na nich. Oczywiście roślina nie przeżyła uderzenia, siła natury nie była aż tak wielka. Było coś zarówno ponurego, jak i wspaniałego w tej ogromnym pomniku przyrody. Prasert dotknął kory, myśląc o tym, że pasuje do posiadłości.
- Nie chciałbym tutaj mieszkać sam - powiedział, wracając do pozostałych. - Pewnie bym zwariował - mruknął, patrząc na zaniedbany ogród, który również miał swój klimat i urok. - Według mnie to w ogóle nie jest w stylu Sunan, ale kto wie, ludzie się zmieniają… - wzruszył ramionami. - Przenosimy coś do środka oprócz zakupów? Macie jakieś walizki?
Drzewo było ciepłe, nagrzane przez całodniowe słońce. Poza tym zupełnie niczym nie różniło się od każdego innego drzewa jakie znał. Zatrważało jedynie wyglądem.
Nina zerknęła na niego i na vana.
- No, mamy trochę rzeczy, ale może najpierw znajdźmy twoją siostrę i się przywitajmy - zaproponowała trafnie. W końcu jeśli już mieli zanosić dokądś jakieś rzeczy, to najpierw musieli dowiedzieć się od Sunan gdzie mieli się ulokować, zamiast biegać z walizkami bez sensu…
- Dokładnie, tak będzie uprzejmie - Prasert zgodził się. - Dalej, wszyscy ustawiamy się w formację - rzekł z lekkim uśmiechem i ruszył w stronę drzwi wejściowych.
Z jakiegoś powodu wyobraził sobie, że nie otworzy im Sunan, lecz jakaś wysoka, chorobliwie chuda dama z cerą koloru mleka i w czarnych ubraniach pokojówki wiedźmy. Prasert na chwilę przystanął, ale przypomniał sobie, że to było przecież z jego strony wysoce nierozsądne i ruszył naprzód. Zastanawiał się, jak wytłumaczy Sunan cudowne uzdrowienie Waruna… Nie mógł wymyślić niczego sensownego. Nie chciał powiedzieć, że żartował, to byłoby naprawdę nie w jego stylu i siostra by to wyłapała.
- Myślisz, że powinniśmy ją po prostu we wszystko wtajemniczyć? - zapytał Ninę.
 
Ombrose jest offline  
Stary 11-02-2019, 01:42   #48
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Nina szła tuż za nim.
- Może wstrzymajmy się, póki nie ocenimy, czy wszystko z nią ok - zaproponowała.
Tymczasem, gdy wreszcie przeszli przez drzwi wejściowe, które były otwarte, ich oczom ukazał się niesamowity widok. Ozdobne, drewniane schody z rzeźbioną poręczą, pięły się po prawej stronie wzdłuż ściany i skręcały w lewo, wzdłuż ściany naprzeciw wejścia, prowadząc na piętro po lewej. To tworzyło kwadratową przestrzeń, której centrum stanowił pozłacany żyrandol ze świecznikami, te były jednak puste. W prawo i lewo, tuż obok drzwi szły korytarzyki. Tymczasem przestrzeń w lewo po skosie od wejścia była ciekawie zaprojektowanym salonikiem myśliwskim. Na ścianach wisiały poroża i głowy różnych zwierząt. Był tam spory kominek, przed którym ustawiono kanapę i dwa fotele. Naprzeciw wejścia było widać dziwne, drewniane, podwójne wrota z jakimiś płaskorzeźbami i dziwnym, ogromnym zamkiem. Prasertowi wydawało się, że w zaciemnionej przestrzeni na lewo od nich znajduje się jakiś korytarz.

Nagle uwagę wszystkich zwrócił na siebie jakiś ruch. Na oparciu kanapy siedział rudy kot. Wskoczył na nią i to spowodowało zakłócenie statycznego widoku wnętrza domu. Lizał łapę. Zaraz popatrzył na gości wielkimi oczami. Żeby mu się lepiej przyjrzeć, musieliby podejść bliżej.
- No to zapowiada się ciekawie - mruknął Alexiei. Ruszył w stronę kota.
- Kici kici… Dasz się pogłaskać? futrzaku? - zagadywał do zwierzęcia, zbliżając się do kanapy. Kot nawet nie drgnął. Zamarł w kompletnym bezruchu obserwując bardzo uważnie Rosjanina. Pomiędzy nimi wytworzyło się dziwne, nienaturalne napięcie.
- O kurwa! - buchnął nagle Woronow, stając przy kanapie, jednak wyglądało na to, że nie patrzył już na kota, tylko na coś, czego reszta nie widziała, a co było między kanapą, a kominkiem. Rosjanin zamarł w bezruchu, tymczasem kot zeskoczył z kanapy i również zniknął wszystkim z widoku. Nina wzdrygnęła się i podeszła do przodu. Zaraz również zamarła w bezruchu.

Prasert zastygł już teraz. Bał się. Okropnie przestraszył się, być może za wcześnie i za bardzo. Nie chciał ruszyć do przodu i zobaczyć tego, co widzieli Alexiei i Nina. Obawiał się, że leżały tam zwłoki Sunan, choć nie miał pojęcia, kto mógłby ją znaleźć i zabić na takim zadupiu… Oby to nie była prawda… Drzwi do rezydencji były otwarte. To wszystko składało się na jeden ogromny znak ostrzegawczy, ale wcześniej Privat tego nie dostrzegł. Chyba założył, że przejście zostało tak pozostawione, bo Sunan myła podłogi i chciała, żeby szybciej wyschły. A co, jeżeli to morderca szybko wybiegł, nie zamykając za sobą drzwi? Zaczęło mu się zbierać na łzy, choć jeszcze nie miał podstaw ku nim. Bał się dowiedzieć, co zobaczyła ta dwójka, jednak nie mógł też pozostać. Nawet miał problemy z mówieniem. Jak gdyby głos w jego gardle zastygł, bo wypełniała je ogromna, bezkształtna, galaretowata masa trwogi.
- Co… - wydusił z siebie słabo. - Co…
Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl i zerwał się biegiem do saloniku myśliwskiego.
Pierwsze co dostrzegł to rudy kot.
Siedział przed kominkiem. Patrzył prosto na trójkę, która już podeszła bliżej. Wlepiał w nich wielkie, czarne oczy. W pomieszczeniu panował półmrok, bowiem jedyne okno znajdowało się tuż przy samych drzwiach wejściowych. W tym bladym świetle, w ślepiach zwierzęcia zebrani widzieli mroczne cienie swoich sylwetek. Jego mordka nie wyrażała żadnych emocji. Znów nie poruszał się, zupełnie tak, jakby zmienił się w pluszową maskotkę…
A tuż przed jego łapkami leżała Sunan.
Jedną rękę miała bezwładnie ułożoną nad głową, a drugą na brzuchu. Jej ciemna koszulka przesiąknięta była szkarłatną cieczą, ta spoczywała również na posadzce wokół niej. Jej włosy były rozrzucone wokół jej głowy. Jej usta lekko rozchylone. Kompletnie nie poruszała się…

Prasert znowu zastygł w bezruchu. Jego najgorsze obawy spełniły się. Dlaczego musiał mieć rację?! Poczuł nienawiść do siebie, jakby był po części odpowiedzialny za to, co się stało… tylko dlatego, bo pomyślał o tym. Poczuł pieczenie oczu. Wpierw były suche, bo nie mógł nimi nawet mrugnąć. Ale wtem potok łez wylał się z nich. Privat nie zaczerwienił się, nie drżał, nie krzyczał… Przypominał idealnie wyrzeźbioną imitację człowieka. Jedynym znakiem jego prawdziwości były dwa mokre szlaki ciągnące się przez policzki. Jako brat powinien pewnie poczuć złość, prawy gniew i chęć odnalezienia zabójcy oraz wymierzenia mu sprawiedliwości. Ale on opadł ze wszelkich sił. Zanurkował w jednej, bezdennej studni rozpaczy, która ciągnęła się w dół i w dół… Zdawało się, że bez końca. A on w swym pędzie przyspieszał.

Ciemna, szkarłatna ciecz… co najgorsze… była wyschnięta. Skrzepła. A więc to nie wydarzyło się tuż przed chwilą, pogotowie nie mogło pomóc Sunan, nawet gdyby szpital znajdował się za najbliższym rogiem. Chyba nagłe uświadomienie sobie tego najbardziej uderzyło w Praserta. Zrobił kilka niepewnych kroków do przodu. Czuł się, jak gdyby był pijany. Opadł na kolana. Patrzył na jedną rękę ułożoną nad głową, drugą na brzuchu. Na lekko rozchylone usta. Długie, piękne włosy przyzdobiły podłogę niczym kolejne trofeum w tym saloniku myśliwskim. Privat pokręcił głową i nachylił się, żeby dotknąć Sunan. Może tylko spała… może to tylko mocny sen… Znajdowali się w domu eskapisty, pewnie były tu różne sceniczne akcesoria, jak sztuczna krew… Co za okropne, bestialskie poczucie humoru… Prasert już prawie czuł ciepło ciała Sunan, choć jego palce wciąż przybliżały się do nieruchomego ciała. Zaraz wszyscy będą się śmiać, głównie z niego, że dał się nabrać. Jego łzy skapywały poza szczękę i waliły o szkarłatne ubrania siostry niczym grad.
Był na tyle pochylony, że kilka kolejnych łez opadło jej na szyję i na policzek. Dodatkowo, Prasert wreszcie zdołał dotknąć jej ręki…
Była ciepła.
Co więcej, poczuł intensywną woń wina. A gdy spojrzał w górę, na jej twarz, miała otwarte oczy i patrzyła na niego z zatroskaniem, zagubieniem i lękiem
- Cholera… Ty płaczesz? - odezwała się Sunan. Leżała w kałuży po rozlanym winie i rzeczywiście, sztucznej krwi. Uniosła się na łokciu i odwróciła wzrok gdzieś na bok, strapiona tym, że tak kompletnie rozwaliła swojego brata. Chciała go zapewne tylko głupio nastraszyć, przecież nie miała pojęcia co działo się w życiu Praserta od zeszłego popołudnia gdy się widzieli. Nie wiedziała o duchu, Wattanie, wypadku, czy czymkolwiek innym. Rozstali się w zgodzie i Sunan zajęła się swoimi sprawami. Nie wiedziała jakie tragiczne rzeczy otaczały Praserta i jak bardzo nie na miejscu był ten żart.
- Żartowałam… Ha… Bo wiesz, ta rezydencja jest taka straszna, to pomyślałam, że to będzie taki zabawny numer, zwłaszcza że miałam akcesoria… No i leżę tu tak od godziny… I nawet wytresowałam kota jakiś czas temu, żeby się ze mną bawił w ‘Umarł człowiek, a kot jest nawiedzony’... Przepraszam? - odezwała się i odchrząknęła, po czym spojrzała na resztę osób i uśmiechnęła się krzywo i przepraszająco. Wszyscy w salonie milczeli, najwyraźniej trawiąc to co nastąpiło. Pierwszy odezwał się Suttirat…
- No, ale nie można zaprzeczyć, że klimatyczny żart… - zauważył i też zamilkł. Zdawał się częściowo rozbawiony, a częściowo nadal uspokajał się po tym co myślał, że widział tak jak reszta zebranych. Nikt nie śmiał się z Praserta, przecież wszyscy się nabrali.

Privat zamachnął się i przyszpilił szyję Sunan do podłogi. Zacisnął palce, jak gdyby chciał ją udusić.
- Skoro takie ci życie niemiłe, to zaraz ci pokażę… - wymamrotał w szale. Smutek kompletnie z niego wyparował. Został w nim tylko jeden kolor. Biel. Czyste oślepienie szałem. Aż zmrużył oczy. Zamachnął się kolanem, aby wbić je w brzuch siostry. Miała kości mężczyzny, oczywiście, że to wytrzyma. Spoglądał w jej oczy z góry. Paliły się w nich czerwone ogniki. Sunan miała wszelkie prawo obawiać się go, jak gdyby był jej przyszłym mordercą. I Privat zmierzał w tym kierunku.
Sunan zakrztusiła się, łapiąc brata za nadgarstek lewej ręki. Prawą, wykonała typowy ruch ze sztuk walki, zagarnęła na skos łokciem ręce Praserta i szarpnęła, tak by jego dłonie wylądowały pod jej ramieniem i pachą, w ten sposób spychała je ze swojej szyi, zakładając najprostszą dźwignię. Jednak kolano wycelowane w żebra wydusiło z niej powietrze z jękiem bólu. To chyba ocknęło resztę, która patrzyła na tę scenę w kolejnym osłupieniu
- Prasert, kurwa, zabijesz ją! - rzucił Warun i złapał przyjaciela od tyłu, zakładając mu dźwignię na szyi i podduszając go by odciągnąć od Sunan. Pomógł też Alexiei, łapiąc go za ręce i nie dając by wyzwolił się z bloku swojej siostry. Nina patrzyła na to wszystko w milczeniu, Han tymczasem ruszył się i wyciągnął spod Privata jego siostrę, odsuwając nieco dalej na środek salonu. Sunan kaszlała i rozmasowywała gardło i brzuch, gdzie zarobiła kopa.
- No przepraszałam no… Serio… - wysapała. Naprawdę było jej przykro, ale rozumiała też złość brata, skoro aż tak nim szarpnęła.

Prasert czuł się upokorzony przez Sunan.
- Zostaw mnie, kurwa - próbował strzepnąć z siebie Waruna. - Ktoś cię prosił o interwencję? - zapytał.
Z każdym kolejnym słowem uspokajał się. Przynajmniej w tym sensie, że był w stanie znów nad sobą zapanować. Sterowniki dotyczące funkcjonowania w społeczeństwie znowu wgrywały się do jego umysłu. Ale brzuch aż go rozbolał z żaru. Z czystej, morderczej pasji. Nagle uświadomił sobie, że naprawdę byłby w stanie zabić drugiego człowieka. Czy ostatnie dni aż tak bardzo go zmieniły? A może zawsze miał to w sobie? Nawet jeśli tak, to nie czuł najmniejszych wyrzutów sumienia. Najchętniej wziąłby tego głupiego kota i rzuciłby nim w Sunan. Jeżeli potrafiła wytresować go do udawania nawiedzonego, to może i latać go nauczyła.
- Słyszysz, co do ciebie mówię?! - Prasert mówił głośno, stanowczo i z całkowitym, niezachwianym zdecydowaniem.
Suttirat szarpnął nim w tył i przewrócił go na plecy tak, by Prasert znalazł się na ziemi.
- Uspokój się. Może zamiast koncentrować się na fakcie, że poczułeś się urażony, czy zaszokowany, skup się na tym, że jednak żyje i to powód do zadowolenia. A nie zachowujesz się jak bachor z ulicy - Warunowi chyba nie spodobało się zachowanie Praserta. Już sam fakt, że zaatakował własną siostrę z zamiarem prawdopodobnego zrobienia jej krzywdy, kończąc na tym, że odezwał się do niego takim tonem, jakim nie powinien. Puścił go, ale stał nad nim i czuwał, co Prasert zamierzał za chwilę. Alexiei odsunął się, robiąc obu mężczyznom miejsce, a tymczasem Han pomógł Sunan wstać i usiąść na kanapie. Kota tymczasem już nigdzie nie było. Czmychnął.
- Mnie nazywasz bachorem? - Privat powiedział to bardzo spokojnie i cicho, patrząc prosto w oczy Waruna. Zabrzmiało to mocniej, niż gdyby krzyknął to z całych sił. Wstał i otrzepał ubrania z wyimaginowanego kurzu. Musiał czymś zająć ręce, inaczej mógłby znowu przestać nad nimi panować. - Powinieneś uaktualnić swoją definicję dziecinności - warknął już nieco bardziej niespokojny. Podniósł rękaw i wytarł nim mokrą twarz. Był głupi. Dlaczego płakał? Jak gdyby ktoś zajebał tej całej Sunan raz a dobrze, to miałby już święty spokój.
Obrócił się w jej stronę.
Warun skrzywił się.
- Nie mówię, że ten żart należał do aktów dojrzałości… - sprecyzował, ale Prasert i tak już był w trybie wycofania.
- Droga siostro, proszę poznaj Ninę, Hana i Alexieia - rzekł z zimną elegancją, wskazując dłonią kolejne osoby. - A wy poznajcie moją drogą siostrę, Sunan - wycelował czubki palców w jej stronę. - Czy zechciałabyś wskazać mi łazienkę? Chciałbym nieco odświeżyć się w niej.
Gdyby gdzieś obok był koszyczek orzechów, to głos Praserta byłby w stanie błyskawicznie rozłupać je wszystkie.
W pomieszczeniu zapanowała chwila ciszy. Sunan podniosła się z kanapy.
- Jeszcze raz przepraszam, za ten żart. Miło mi was wszystkich poznać. Proszę nie bierzcie tego do siebie, naprawdę tylko bawi mnie klimat tego miejsca… Łazienka jest w prawo, koło tej śmiesznej, nieaktywnej maszyny przepowiadającej przyszłość. Nie ma prądu, zostawiłam tam świecę, ale woda, zimna i ciepła są… - powiedziała wskazując bratu kierunek jednego z korytarzy na wysokości drzwi frontowych. Cała reszta starała się jakby nie wychylać, zapewne po to, by nie zagęszczać bardziej sytuacji, która już nastąpiła.

Prasert skinął głową.
- Ty też wybacz mi ten atak - powiedział bez wątpienia obrażonym tonem. - Nie powinienem się tak zachować. Jestem przecież gościem. Mam nadzieję, że wybaczysz mi ten drobny wyskok - rzekł, oddalając się sprężystym krokiem. Jak gdyby chciał piętami zniszczyć stare deski podłogi. Teraz pewnie Nina myślała, że zawsze płakał z byle powodu. Wystarczyło tylko umazać się winem, żeby posłać go na skraj poczytalności. Mocniej zacisnął pięści. - Warun, opowiedz, co ci się stało. Jak dobrze, że mogłeś z nami jednak przyjechać! - rzucił za siebie, aby choć trochę ulżyć sobie. Mimo że Suttirat wcale nie zasługiwał na to, żeby go wkopywał. Prasert zerknął na nieaktywną maszynę przepowiadającą przyszłość. Był ciekawy, co dokładnie Sunan miała na myśli… Nigdy nie słyszał o czymś takim, a poczuł lekkie zainteresowanie pod tą całą złością.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 14-02-2019, 18:44   #49
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Halloween Special



Spis postaci

User posted image
1. Sean Walker.
Ojciec.

Wzięty prawnik z Seattle. Skończył niedawno czterdzieści pięć lat, jednak wciąż jest atrakcyjnym mężczyzną, który podoba się kobietom. Z jedną spędził szczęśliwie dwadzieścia lat życia, ożenił się z nią i dorobili się potomstwa. Sean był dumny z tej rodziny, ale wszystko rozprysło się w momencie, gdy przyłapał Samanthę na zdradzie. Co więcej, wnet okazało się, że kobieta miała wcześniej kolejnych kochanków. Sean rozwiódł się z żoną, a sąd przyznał mu prawa do opieki nad dziećmi. Wtedy niespodziewanie otrzymał wiadomość od Samanthy, że istnieje możliwość… że zaraził się od niej wirusem HIV. I rzeczywiście, testy wyszły pozytywne. Seana stać na dobre leczenie i wiremia w krwi jest nieoznaczalna, co znaczy, że nie może nikogo zarazić. Cała sytuacja jednak pozostawiła na nim szereg okrutnych blizn emocjonalnych.


User posted image
2. Carlos Vicente.
Partner Seana

Carlos jest trzydziestoletnim psychologiem z Seattle, który pracuje na co dzień jako psychoterapeuta. Na boku zajmuje się prowadzeniem kawiarni ze swoją starszą siostrą Danielą. Poznał Seana jako pacjenta. Walker regularnie przychodził do niego na sesje, w trakcie których coraz bardziej otwierał się przed mężczyzną. Nie wiadomo kiedy Vicente zaczął czuć się przy Seanie coraz bardziej komfortowo… aż niechcący pocałował go. Walker ani go nie odepchnął, ani nie zareagował entuzjastycznie. Potem zaczęli widywać się poza terapią. Carlos jest zakochany w Seanie tak bardzo, jak to tylko możliwe, natomiast Walker jest w tej relacji trochę ambiwalentny. Chyba wcale nie interesują go mężczyźni. A przynajmniej nie tak bardzo, jak kobiety. Lecz nie potrafi i nie chce odrzucić ciepła i czystego uczucia Carlosa. Nie wtedy, gdy Vicente zaakceptował jego chorobę i działa jak balsam na złamane serce mężczyzny.


User posted image
3. Dylan Walker.
Syn Seana - 16 lat.

Dylan przechodzi fazę buntu. Po pierwsze, to naturalne w jego wieku. Stracił w tym wszystkim matkę, ale także… ma wrażenie, że ojca. Nie poznaje Seana. Też nie chce, żeby był homoseksualistą. Na to wszystko nałożyła się jeszcze przeprowadzka z Seattle na samą pieprzoną Alaskę… Tylko dlatego, bo ojciec i jego partner chcieli rozpocząć życie gdzieś od nowa. Nie obchodzi ich to, jak ucierpiał na tym związek Dylana z jego dziewczyną Maddy. Wszyscy kumple chłopaka zostali w Seattle, natomiast on musi męczyć się w towarzystwie dwóch głupich sióstr, pary pedałów i ciotki. Dylan zamierza uciec, kiedy tylko osiądą w Anchorage. A potem zostać rockmanem w kapeli grunge’owej. Aktualnie nienawidzi wszystkich i wszystkiego. Nawet nie wie, w którym momencie jego życie tak bardzo się spieprzyło.


User posted image
4. Danielle Carter.
Ciocia, siostra Seana.

Starsza siostra Seana. Ma już na karku pięćdziesiąt jeden lat, ale ani za bardzo tego po niej nie widać, ani kobieta się na tyle nie czuje. Jest projektantką wnętrz. Na co dzień mieszka w Juneau, ale z okazji urodzin małej Emmy postanowiła przyjechać do brata na tydzień i zająć się jego domem i dziećmi. Jest optymistyczna i charyzmatyczna. Lubi rozpuszczać dzieciaki Seana. Próbuje im odrobinę zastąpić matkę, bo sama jest bezdzietna. Jej mąż był strażakiem i zginął w akcji ratunkowej. Obecnie ciocia Danielle kolekcjonuje koty i ćwiczy jogę dla relaksu, a wieczory spędza przy butelce wina i komediach romantycznych. Nie może powiedzieć, że czuje się źle i zadziwiająco nigdy nie popadła w depresję. Jej mąż Richard otrzymał odznaczenie i nadal jest bardzo dobrze wspominany. Na pewno naturalna promienność Danielle pomogła jej wybrnąć z wielu nieprzyjemnych sytuacji. Nie podoba jej się ten cały związek Seana z drugim mężczyzną, ale nie okazuje tego w bezpośredni sposób.


User posted image
5. Vanessa Walker.
Starsza córka - 18 lat.

Vanessa z tytułu przeprowadzki ojca mogła rozpocząć swoje studia weterynarii w Anchorage. Zawsze była bardzo wycofana i stonowana, a także trzymała wszystkie swoje sprawy wyłącznie dla siebie. Zdyscyplinowana i konkretna, w wolnym czasie gra na gitarze elektrycznej i chodzi na strzelnicę. Van lubi słuchać metalu, jej pokój jest właściwie dość przygnębiający, ale mimo tego że prezentuje się jako mroczna, nigdy nie przyszło jej do głowy zażywać narkotyki, czy samookaleczać się. Woli przelewać swoje uczucia na muzykę, czy papier. Jest wielką fanką kryminałów i horrorów. Na filmach płacze tylko wtedy kiedy krzywda dzieje się jakiemuś zwierzęciu. Zdecydowanie nie znosi ludzi. O ojcu ma raczej nieprzychylne zdanie. Jego partnera traktuje zupełnie obojętnie. Sama bowiem woli dziewczyny, niż mężczyzn. Miała już jedną dziewczynę, ale ich związek rozpadł się tuż przed wyprowadzką z Seattle. Vanessa zaczęła ostatnio palić papierosy. Jest też nieco bardziej małomówna i opryskliwa niż dotychczas.


User posted image
6. Emma Walker.
Młodsza córka - 10 lat.

Najmłodszy z członków rodziny. Ucierpiała chyba najbardziej na całym tym rozwodzie. Była oczkiem w głowie mamusi i ojca. Mała, nieco rozpuszczona księżniczka, której nigdy niczego nie odmawiano, chyba że z racjonalnych powodów. Była ogromnie przywiązana do Samanthy i pozostawiona z ojcem i rodzeństwem czuje się zagubiona. Zamknęła się w świecie fantazji, bajek i gier komputerowych. Ciągle gra w The Sims i cieszy się, gdy ciocia chwali ją za pomysłowe zaprojektowanie kolejnych domów. Wygląda niemal identycznie jak Samantha, wliczając w to niesamowity kolor oczu. Obchodzi urodziny w Halloween, co wszyscy jej znajomi ze szkoły zawsze uważali za super okoliczności, bo nie dość że przyjęcie, to jeszcze przebierane. Tym razem jednak z powodu wyprowadzki, nie miała kogo zaprosić i jej urodziny są chyba najskromniejszymi do tej pory. Dziewczynka lubi fantastykę i rysować. Jej cały pokój zawsze oklejony jest jej pomysłowymi tworami. Ma na nie ze trzy kartony, a następne trzy pluszowych misiów.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 14-02-2019 o 18:47.
Ombrose jest offline  
Stary 14-02-2019, 18:45   #50
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Statek do Anchorage płynął szybko. Na szczęście stan Waszyngton, w którym wcześniej mieszkała rodzina Walkerów, był tak blisko Alaski, jak to tylko możliwe. Co nie znaczyło, że podróż nie trwała długo. Dylan Walker siedział w bufecie, spoglądając przez zamknięte, okrągłe okno na skłębione morskie fale. Ściany były nieszczelne, toteż zimne powietrze prześlizgiwało się do środka. Z tego powodu musiał siedzieć w kurtce i ogrzewać się gorącą czekoladą. Najchętniej zamiast tego wypiłby whiskey, lub inne alkohole, które czasami podbierał z barku ojca. Jednak nie było na to szans. Zwłaszcza pod czujnym okiem ciotki Danielle.
- Nie wiem, dlaczego USA zależy na tym wypizdowie - mruknął. Chyba tylko po to, aby zwrócić na siebie uwagę ciotki i ją zdenerwować przekleństwem. - Jest oddzielone od reszty kraju, dalekie i… kompletnie beznadziejne. Ale to może dobrze, bo nasza rodzina będzie tam pasować.
- DY-lanie… - usłyszał karcący ton ciotki, dokładnie tak jak oczekiwał i jak się spodziewał. Danielle patrzyła na niego, marszcząc lekko brwi i kręcąc głową. Nie podobało jej się jego słownictwo i opinia o miejscu pochodzenia jej zmarłego męża. Mogła jednak zrozumieć postawę chłopca, dlatego karcenie skończyło się tylko na tym jednym słowie.
- Spójrz na to z pogodnej strony i potraktuj jak przygodę. A jak ci się nie spodoba, to za kilka lat zawsze możesz się wyprowadzić do collegu… - zaproponowała rozsądnie dorosła blondynka.
Dylan parsknął śmiechem.
- Za kilka lat… no to patrz na mnie - mruknął pod nosem.
Zamierzał zwiać stąd, kiedy tylko dobiją do brzegu. Choć nie wiedział, gdzie dokładnie miał się podziać bez pieniędzy i znajomych w tej okolicy. Jednak na razie nie przejmował się tym. Spojrzał na Vanessę, która siedziała naprzeciwko niego, a potem na małą Emmę, która rysowała właśnie. Stos kolorowych kredek zajmował połowę powierzchni stołu. Ojca i jego pedała nie było przy nich, wyszli na papierosa na zewnątrz. Tak mają, lubią ciągnąć. Czy to dym z fajek, czy też fiuty.
Van miała słuchawki na głowie, bujała nią lekko i czytała ‘Cemetery Road’, autorstwa Gara Anthony’ego Haywooda. Tył książki zdradzał, że był to kryminał opowiadający o morderstwie przyjaciela głównego bohatera i całej otoczce dochodzenia do tego kto dokonał tej strasznej zbrodni. Dziewczyna nawet nie zwróciła uwagi na fakt, że Dylan na nią patrzył, pochłonięta w lekturze i muzyce. Jak zwykle ubrana i umalowana była całkiem na czarno, poza ustami, które pokrywała stonowana, szkarłatna szminka. Wyglądała jak wampir i jedyna różnica była taka, że Słońce jej nie paliło. Tymczasem Emma rysowała uparcie rodzinę skrzydlatych koni we wszystkich kolorach tęczy i była zajęta tym na tyle, że nawet cicho mówiła coś do samej siebie i rysunku
- A tu będzie kwiatek, w którym mieszka pani Akacja i jej troje szopów praczy, które mają skrzydełka… Nie lubią się z Felicią, bo zabrały jej magiczny kryształ, dzięki któremu nie może teraz wrócić do domu w Tęczowej Krainie… - opowiadała sama sobie bajkę o niewiadomo czym.
Dylan spojrzał na młodszą siostrę. Tak właściwie lubił ją i darzył pewną sympatią, jednak była dzieckiem, więc automatycznie nic nie rozumiała. Miała dziesięć lat. Chłopak pamiętał, jak urodziła się. Była cała różowa i gruba, a rodzice zakochali się w niej, jakby nie mieli nigdy żadnych innych dzieci. Potem dziewczynka wyrosła z niemowlęcej otyłości i zaczęła wyglądać jak mała miss z jakiegoś reality show w telewizji. Tym samym rozkochała w sobie nie tylko rodziców, ale również wszystkich dookoła i potencjalnie cały świat.
- W normalnej rodzinie dzieci rysowałyby swoich bliskich- mruknął Dylan. - Emma nie musiałaby uciekać myślami do krainy tańczących, latających koni, które w przeciwieństwie do nas jakoś się znoszą.
- Niech twoja siostra rysuje to co jej się podoba. Ale masz dziś straszny nastrój Dylanie… - stwierdziła Danielle.
- Może zajmij się czymś, to szybciej minie ci czas podróży? I mam na myśli czymś więcej niż marudzenie… - zasugerowała i uśmiechnęła się zadziornie do bratanka. Vanessa przerzuciła kolejną stronę, lekko oblizując palec wskazujący, a Emma wyciągnęła się na swoim siedzeniu, szukając odpowiedniej kredki. Spojrzała na Dylana.
- Chcesz porysować ze mną? - zaproponowała mu.
- Mam dużo kartek, jak ci się nudzi i chcesz… - przyglądała mu się tymi swoimi dużymi, jasnoniebieskimi oczami i czekała na odpowiedź.
Dylan westchnął i wzruszył ramionami.
- No dobra. Ale daj mi tylko te czerwone - powiedział grobowym głosem.

***


Carlos oparł się o reling łokciami. Było zimno, jednak posiadał ciepłą kurtkę i lodowaty wiatr północy nie przeszkadzał mu aż tak bardzo. Spoglądał na piętrzące się w oddali góry. Wyglądały zjawiskowo, pięknie, ale również nieco… zastraszająco. Jakim miejscem okaże się Anchorage? Zaproponował przeprowadzkę tutaj, bo doszedł do wniosku, że w Seattle Sean nigdy nie dojdzie do siebie. Było tu pełno miejsc, które przypominały mu tę kurwę Samanthę. Vicente, jako psychoterapeuta, nigdy nie określił ją na głos tymi słowami, co nie znaczyło, że tak o niej nie myślał. Z drugiej strony był jej po cichu trochę wdzięczny, że dzięki niej los zesłał mu Seana. Nie musiał nic robić, Walker dosłownie zapukał do jego drzwi. W pierwszej chwili Carlos nie myślał o mężczyźnie jak o potencjalnym partnerze. Dopiero po kilku miesiącach terapii uświadomił sobie, że uzależnił się od niego. Pewnego wtorku Sean nie pojawił się na sesji, a Carlos w rezultacie wypalił całą paczkę papierosów, trzymając w ręku telefon i czekając na SMS. Jakąkolwiek wiadomość, czy to dobrą, czy też złą.

Vicente drgnął. Nagle z niewyjaśnionych powodów poczuł dreszcze na ramionach. To musiało być zimno… Nie znalazł innego wytłumaczenia. A jednak… skąd ten niepokój. Mrugnął oczami. Wydawało mu się, że ujrzał przepływający cień w wodach tuż przy statku. Całkiem duży, jednak ten prędko zniknął. Carlos myślał o tym przez kilka sekund, po czym kompletnie zapomniał. Spojrzał na Seana. Mężczyzna znajdował się tuż przy nim i palił z nim. Był bardzo przystojny i Vicente mógłby patrzeć na niego godzinami. Tak też czasami robił, kiedy Walker spał. To mogło być niezdrowe, jednak Carlos już zdążył przywyknąć do swojej małej obsesji. Przeczuwał, że Sean nie kocha go i chyba z jego perspektywy byli razem jakoś przez przypadek. Tyle że to koniec końców niewiele zmieniało. Walker nie musiał być nim zafascynowany, wystarczyło, że nie przeszkadzała mu jego obecność u swojego boku. Carlos starał się również, żeby w sypialni Sean był w pełni usatysfakcjonowany i nigdy nie czuł potrzeby znalezienia kogoś innego, na przykład kobiety.
- O czym myślisz? - zapytał Carlos, podziwiając profil swojego ukochanego. - Jesteś taki jakiś cichy… Wiem, że to nie sesja terapeutyczna, ale wiesz, że możesz ze mną rozmawiać… zawsze? Nie tylko wtedy, kiedy jesteśmy w moim gabinecie?
Sean patrzył na horyzont, oparty o reling i w kompletnym zamyśleniu. Co robił? Z jednej strony całkowicie rozumiał argumentację Carlosa o tym, że przyda im się nowy start w świeżym miejscu, zwłaszcza, że to chyba pierwszy raz kiedy Danielle zgodziła się z opinia jego partnera. z drugiej jednak strony był bardzo mocno przywiązany do Seattle i opuszczenie go wprawiało go w wyjątkowo melancholijny nastrój. Zerknął na Carlosa i powoli westchnął.
- To pewnie dlatego, że nigdy się nie wyprowadzałem z rodzinnego miasta i trochę mnie zjada jakiś lęk przed nieznanym. Przejdzie mi jak dotrzemy do brzegu. No i martwią mnie dzieci. Są… A zresztą sam wiesz co jest z nimi nie w porządku… - powiedział trochę ponuro.
- Nic nie jest z nimi nie w porządku - Carlos położył dłoń na ramieniu mężczyzny. - To akurat normalna reakcja na te wszystkie wydarzenia. Wszystkie się wokół nich zmienia. Na początku będą nieco humorzaści, ale minie miesiąc, dwa, Dylan zakocha się w kolejnej dziewczynie, Van odnajdzie się na studiach, a Emma… Emma jak to Emma. Dobrze, że Danielle jest z nami, bo będzie mogła w pewnym sensie zastąpić Samanthę - rzekł Vicente. - Ten jej spadek… spadł nam z nieba - dodał, kręcąc głową i zabierając rękę z Seana. - Kto to umarł? Siostra jej zmarłego męża? Czy to była jakaś dalsza ciotka? W każdym razie widziałem zdjęcia tej posiadłości - pokręcił głową. - To prawdziwa willa…
- Ciotka… Tak, rzeczywiście to pomogło. Zdecydowanie bez tego pewnie nie podjąłbym takiej radykalnej decyzji. Ale los tak chciał, a dziś stoimy tu na statku i płyniemy… - stwierdził proste i oczywiste. Sean zastanawiał się, cz czasem nie oszaleje do reszty w tym wielkim domu. Jego dzieci były zagubione i w ten sposób radziły sobie ze stresem, ale odnosił wrażenie, że to on był tutaj najbardziej zagubioną osobą, choć nie okazywał tego i nie mówił o tym wprost. Wiedział, że Carlos to wie i dlatego wolał go mieć przy sobie. Wygasił dopalonego papierosa i wyrzucił za burtę niedopałek. Popatrzył w wodę, a potem znów na Carlosa.
- Nie zmarzłeś już czasem? Jest dziś wyjątkowo zimno… - zauważył, próbując mu okazać w ten sposób troskę.
- Tak, trochę - mężczyzna mocniej chwycił się relingu. Przesunął po nim ręką i nagle syknął z bólu. Spojrzał na dłoń. Ciekła po niej strużka krwi. Musiał przeciąć sobie skórę niezabezpieczoną, ostrą krawędzią. Odruchowo strzepnął osocze z dłoni, po czym znalazł chusteczkę w kieszeni i wytarł ją. - Cholera. Chyba jednak są tu gorsze rzeczy od mrozu - mruknął.

Obrócił się w stronę drzwi prowadzących do środka. Przeszedł kilka kroków, kiedy zatrzymał się i spojrzał w bok. Były tam wywietrzniki, z którym wyłaniały się strużki ciemnego dymu. Statek płynął na węglu spalanym pod pokładem. Mężczyzna zmrużył oczy. Przez moment odniósł wrażenie, że widzi w szarej chmurze jakiś kształt, ale ten rozmył się błyskawicznie. Co było z nim dzisiaj nie tak? Co prawda nie wyspał się, ale jego oczy nie działały wadliwie nawet kiedy był zmęczony.
- Sean… chodźmy tam na chwilę - mruknął, idąc w stronę wywietrzników. Chciał się upewnić, czy może jednak nie zwariował.
Walker szedł za nim. Poprawił szalik na szyi. Zmarszczył brwi, gdy Carlos zatrzymał się
- Do wywietrznika? Myślę, że cieplej będzie raczej wewnątrz, niż przy tej dymiącej kratce - zauważył, ale mimo wszystko poszedł za nim. Stanął kilka kroków dalej, nie miał ochoty podchodzić do samego źródła dymu. Zapach był gryzący i nie miał ku temu potrzeby. Wsadził ręce do kieszeni i rozglądał się po pokładzie.
Nie widział niczego szczególnie interesującego.
- Chodź dalej - mruknął Carlos i chwycił go za rękę. Przeszli obok oparów, wstrzymując oddech. Wnet znaleźli się za nimi. Tak właściwie było tutaj cieplej, niż przy samym relingu. Różnica zdawała się odczuwalna, choć rzeczywiście w środku musiało być jeszcze goręcej. Sean spojrzał na Carlosa rozglądającego się czujnie, ale w tym zaułku nie było niczego szczególnego.
- Ech… - mruknął Vicente. Nagle obrócił się w stronę mężczyzny i uśmiechnął się lekko. Wzruszył ramionami. Chyba planował wrócić w tym momencie do środka, jednak zamiast tego zamyślił się na chwilę. Przystanął i nieoczekiwanie popchnął Seana na ścianę, za którą musiała znajdować się kuchnia wydająca jedzenie do bufetu. Z półotwartego okna rozciągały się kuszące zapachy.
Carlos pocałował krótko swojego partnera, po czym ukląkł, aby rozpiąć mu rozporek.
Sean na swój sposób przeczuwał, że to nie tak kompletnie bez powodu Carlos ciągnął go w ten zaułek. Między innymi dlatego rozglądał się aż tak uważnie, ale na pokładzie nie było żywego ducha poza nimi, chyba tylko oni byli na tyle szaleni, by wychodzić z ciepłego wnętrza statku i pozostawać na papierosie dłużej niż tylko kilka minut. Pocałowany mruknął tylko. To nie było tak, że miał coś przeciw mężczyznom, lubił kobiety, ale przyzwyczaił się już nieco do Vicente. Rozpiął kurtkę, by było mu łatwiej dostać się do rozporka i klamry paska. Sean był bardzo dobrze zbudowanym mężczyzną, a jego kondycja ścigała się z pewnością siebie, przynajmniej kiedyś. Teraz było trochę gorzej. Roztaczał zdecydowanie aurę poturbowanego tygrysa. Spojrzał z góry na Carlosa i przymknął oczy dając mu przyzwolenie na to czego chciał. Sam tym faktem nieco się podniecił. Chyba mimo wszystko był nieco narcyzem i lubił być aż tak wyraźnie zapewniany, że jest chciany. Zwłaszcza po tym co zrobiła mu Samantha.
Carlos odniósł wrażenie, że równie dobrze mogliby znajdować się na Barbadosie. Zrobiło się strasznie gorąco. Czuł wypieki na policzkach. Nie robił tego pierwszy raz i nawet nie setny, ale wciąż było to dla niego ekscytujące i dziwnie satysfakcjonujące. Dziwnie, bo zazwyczaj Sean nie dotykał jego ciała. Carlos też najczęściej nie prosił o to, bo nie chciał, żeby Walker czuł się niezręcznie lub do czegoś przymuszany. A Vicente czuł się dobrze, samemu zaspokajając się w trakcie sprawiania przyjemności Seanowi. Dotknął klamry jego paska i rozpiął ją. Następnie zajął spodniami. Pocałował przez materiał męskość Walkera, ale nie zamierzał bawić się długo w grę wstępną. Zsunął bieliznę prawnika i spojrzał na częściowo sztywną męskość. Carlos musiał jej się dobrze kojarzyć. I starał się, żeby tak było. Bez wahania wziął go w usta i zaczął ssać. Wziął go głębiej, wnet całego. Rytmicznie poruszał głową. Ekscytowało go to, że technicznie każdy mógł ich na tym przyłapać. Spojrzał w górę na twarz swojego przystojnego chłopaka. Chciał widzieć na niej rozkosz, kiedy robił mu dobrze.
Nie było więc dla Vicente zaskoczeniem, kiedy zobaczył jak Sean zamknął oczy i rozchylił lekko usta. Wyraźnie było mu dobrze i nawet fakt, że to nie kobiece usta mu to robiły, nie był w stanie niczemu zaprzeczyć, ani powstrzymać. Mężczyzna powoli twardniał w ustach partnera. Kilka razy poruszył nawet biodrami, by znaleźć się głębiej w ustach Carlosa i by poczuć lepiej jego gorący język i podniebienie. Zdecydowanie potrzebował tego. Psychoterapeuta doskonale wiedział jak rozproszyć jego uwagę od strapienia zmianami. Po części traktował go, jakby był Tamagotchi. Okresowo przypominał sobie o jego przyjemności, przynajmniej raz dziennie i spełniał ją bez żadnej inicjatywy ze strony Seana. Jeżeli czegoś nauczyły go terapie małżeńskie, to tyle, że partner wcale nie różni się tak bardzo od rośliny doniczkowej, którą należy podlewać. Przesunął językiem po jego jądrach, bo czasami Walker to lubił, a następnie przyssał się do jego żołędzi, masturbując go u nasady. Robił to szybko i silnie, bo sam podniecił się i chciał go posmakować tak dobrze, jak to tylko możliwe. Sean wnet doszedł, wydając z siebie cichy jęk oraz strugę nasienia, którą Carlos grzecznie przełknął. Wyssał ostatnie krople wilgoci z czubka, po czym przełknął ślinę. Zaczął zapinać Walkera.
- Dobrze się spisałem? - zapytał.
Sean westchnął i kiwnął głową.
- Zdecydowanie. Bardzo - powiedział w formie najwyższego stopnia pochwały. Popatrzył na Carlosa i mimo, że do tej pory jeszcze czegoś takiego nie zrobił, był nieco zdesperowany. To był nowy start, tak? Podniósł rękę i pogłaskał Carlosa po głowie.
“Jakbym był dobrym psem”, pomyślał. Ta myśl w pierwszej sekundzie nie spodobała mu się, ale w drugiej tylko dodatkowo podnieciła.
- Wracaj do dzieci, ja zapalę jeszcze jednego - powiedział. - Cieszę się, że ci się podobało - uśmiechnął się do niego szeroko.
Rzeczywiście zamierzał zapalić, ale głównie ulżyć sobie. Napięcie w kroku było straszne. Czuł nawet nieco wilgoci na bieliźnie.
Walker kiwnął głową i zapiął kurtkę.
- Dobrze. Tylko nie zgub się… - polecił mu, po czym ruszył w stronę przejścia koło wywietrznika. Wyszedł z kłębów dymu i ruszył w stronę wejścia dla pasażerów statku. Miał nadzieję, że Danielle dała sobie radę z nastrojem jego dzieci. On zdecydowanie czuł się lepiej.
- Nie martw się o mnie - Carlos uśmiechnął się do Seana. - To nowy start. Tak długo, jak będziesz tego chciał, już zawsze będę przy tobie - dodał.
Kiedy Sean wyszedł, pospiesznie rozpiął spodnie i chwycił swoją męskość. Po kilkunastu sekundach poczuł, że nogi się pod nim uginają z rozkoszy. Zrobił kilka kroków do przodu, choć pętały go spodnie. Lewą ręką chwycił się relingu, a prawą masturbował. Anchorage było coraz bliżej. Już widział pierwsze zabudowania. Myśl, że ktoś mógłby dostrzec go w lornetce była równie niepokojąca, co podniecająca. Kilka sekund później doszedł na drewnianą posadzkę. Pochylił głowę, jęcząc z rozkoszy.

Kilka sekund później jęczał z bólu.
Padł na bok, czując przygniatające cierpienie. Krew uciekała z jego ciała. Skapywała po posadzce. Carlos spoglądał na powiększającą się kałużę, próbując kątem oka dostrzec, co go zaatakowało. I dlaczego. Przerażenie było tak oszałamiające, że po części zagłuszało ból. Wyciągnął się, aby dostrzec cokolwiek… kogokolwiek… ale nie miał siły. Cała energia uciekała z nim wraz z osoczem.
Zamknął oczy.
Umarł.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172