Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-06-2009, 23:15   #121
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Posiadłość Albi ibn Hana, galaktycznego handlarza zwierzętami i przyprawami, znajdowała się na obrzeżach Samarkand na skraju pustyni. O samym Albim krążyło dużo plotek. Ważniejsze, które Andi zapamiętała mówiły że handluje z pozyskiwaczami i że ma pakty z Kościołem. Był dość tajemniczą osobą, a dziewczyna miała okazje poznać go, gdy została przez niego wynajęta do załatwienia pewnej delikatnej sprawy. Doszła do wniosku, że jednak porozmawia z nim o sprawie golema i spróbuje sprzedać towary. Resztę lepiej było przemilczeć. Powiedziała o tym szeptem Rotowi, który tylko pokiwał głową. Znała jego dyskrecje i nie bała się, że wypali z czymś niestosownym.

Dom, a właściwie rozległa rezydencja, przed którą zatrzymał się przewodnik, miał wysokie, jakby nieprzebyte mury, stanowiące solidną obronę przed niepożądanym wzrokiem ciekawskich. Nieliczne okna i balkony przesłonięte były pięknie rzeźbionymi kratami, tworzącymi małe wykusze na powierzchni ściany domu. Same okna były raczej małe, dzięki czemu pomieszczenia wewnątrz chronione były przed pyłem i gorącem.
Służący, który otworzył frontowe drzwi gdy tylko zsiedli ze zwierząt, pokłonił się głęboko w pas w charakterystyczny sposób krzyżując ręce na piersi. Andiomene skinęła mu głową i powiedziała:
- Zawiadom swego pana, że porucznik Valentine chciałaby się z nim spotkać.
Służący bez słowa pokłonił się znowu i wskazał im drogę do wnętrza. Wąskim korytarzem dotarli na dziedziniec wewnętrzny z fontanną w zagłębieniu w posadzce, chłodzącą powietrze.


Przywołał stojącego niedaleko kolejnego sługę i powiedziawszy mu kilka słów zastygł w pozie posągu ze skrzyżowanymi ramionami. Andi znała już trochę tutejsze zwyczaje i wiedziała, ze będą teraz musieli poczekać, aż kolejni służący przekaże wiadomość, aż ta dotrze do właściciela posiadłości. Hierarchia i ścisły podział obowiązków były w tym świecie bardzo istotnymi elementami życia. Pamiętając rozkład domu dziewczyna przygotowała się na dłuższe czekanie.
Po paru minutach odrzwia prowadzące do wnętrza pałacu otworzyły się. Wyłoniły się z nich dwie piękne, młode dziewczyny, rozsypujące za sobą ślad z wonnych, różowych płatków tutejszych kwiatów. Za nimi podążało, dwóch potężnych czarnoskórych służących. Na samym końcu pochodu, w bogato wyszywanych złotem szatach, kroczył Pan pałacu.
Spojrzał na gości, nakładając kryształowe binokle.
- Andiomene? Gwiazdo pustyni! Wszyscy mówili, że zaginęłaś!
Podszedł prędko do pilotki szeleszcząc szatami.
Ujął jej dłoń w ciężkie od pierścieni ręce i ucałował z sympatią.
- Tak się cieszę,że Cie widzę w zdrowiu i pomyślności szlachetny Albi synu Hasana - Andiomene pokłoniła się nisko
- Mój dom jest Twoim domem, różo pustyni. Proszę, chodźcie za mną.
Wymieniając wzajemne uprzejmości doszli do pomieszczenia, w którym zwykle była przyjmowana podczas wizyt, pełniącego funkcję salonu.


Zawsze zachwycała się dekoracjami tego wnętrza, zresztą tak jak i całego domu: Stiukami, freskami, snycerce okiennej oraz precyzyjnemu ułożeniu wzorów kamiennych posadzek. Z wszystkiego biło bogactwo i zamiłowanie do piękna. Także wspaniałe maty, miękkie dywany i tkaniny na ścianach na każdym kroku podkreślały zamożność i status społeczny właściciela.
Dzięki zaciemnionym oknom i delikatnemu światłu lamp atmosfera w salonie była dość intymna.
- Proszę, usiądźcie. Admirze - zwrócił się do jednego z potężnych murzynów o gołych, naoliwionych torsach - Podajcie moim gościom herbatę.
Ponownie zwrócił się do pilotki:
- Wciąż nie mogę na Ciebie napatrzeć, panno Valentine. Już myślałem, że Cię utraciliśmy. A tu taka wspaniała niespodzianka.
- Jak mówią na mojej planecie: „Złego Mrok nie pochłonie”
- Dziewczyna uśmiechnęła się do mężczyzny z pogodnym uśmiechem – Miałam pewne problemy, ale nie było to nic wartego dłuższej opowieści. Przybyłam do Ciebie szlachetny Albi mając w pamięci nasze poprzednie spotkania i wiedząc, że jesteś najszacowniejszym kupcem w tej części wszechświata.
- Zaprawdę, moja droga Andiomene, Twe słowa za każdym razem na nowo rozpalają me starcze serce. Ale powiedz mi
- nachylił się bliżej, biorąc rodzicielskim gestem dłoń pilotki w swoją - Co Cię do mnie sprowadza? I kim jest Twój towarzysz? Czyżbyś się wreszcie ustatkowała? Zaprawdę, młody Panie, jeśli tak jest, to Wszechstwórca obdarzył Cię przepięknym darem!
Pan domu, zaklaskał w dłonie i gdzieś w oddali rozbrzmiały cicho harfy. Andiomene ponownie się uśmiechnęła, poczekała aż potężny służący bez słowa położył przed na stoliku przed nią i Amxem parującą herbatę i fantazyjnie uformowane wypieki z polewą pachnącą różaną konfiturą, a potem odpowiedziała:
- To mój przyjaciel i inżynier z mojego statku. Jest nieśmiały i...
– nachyliła się do gospodarza zakończyła teatralnym szeptem - Strasznie głodny, bo zamiast pozwolić mu iść do baru się najeść, wyciągnęłam go na tę przejażdżkę do Ciebie.
Gospodarz zaśmiał się serdecznie i zaklaskał dwa razy w dłonie:
- Ależ oczywiście! W końcu nie chcemy, by potem mówiono, iż Albi ibn Hasan pozwolił umrzeć tak szlachetnym gościom z głodu
Minęły zaledwie dwie minuty i zza pobliskich zasłon wyłoniły się wyjątkowo urodziwe służki, niosąc tace pełne parujących, egzotycznych potraw.
- Nacieszcie więc wasze strudzone ciała tym posiłkiem, abyście w pełni sił mogli przekazać mi swą historię - Mówiąc to, rozsiadł się wygodnie, spoglądając gdzieś w dal.
Zasłony przeciwległego pokoju rozsunęły się, ukazując scenę jakiejś tragedii, odgrywanej przez przebranych służących. Andi wydała się ona znajoma, ale tytuł jakoś uleciał z jej pamięci. Nigdy za bardzo nie interesowała się teatrem.
Przez chwile delektowała się widokiem oraz cudownym aromatem i smakiem napoju, który jej podano, a potem powiedziała:
- Nigdzie nie ma tak wspaniałej herbaty jak w twoim domu, panie. Już dla samej przyjemności spędzenia kilku chwil w twym towarzystwie i dla łyku tej ambrozji warto było przylecieć na Istakhr. Mam jednak także trochę towarów, które może cię zainteresują i pewien problem, który mógłby mi pomóc rozwiązać tylko człowiek z twoimi koneksjami...
- A cóż skromny korzenny kupiec mógłby dla Ciebie zrobić, piękna Andiomene? Cóż za dobra, mi wieziesz z tajemniczych światów poza słońcem?
- Dobra to nic wielkiego trochę rudy, trochę towaru, który podczas mojej ostatniej pracy dla Ciebie zmieszał się z ziołami
– Zasłoniła oczy rzęsami i uśmiechnęła się lekko – Dla tak wielkiego kupca jak ty zaledwie błahostka. Większą sprawą jest problem z którym przychodzę. W mej podróży natrafiłam na bardzo interesującego golema. Podejrzewam, że może być bardzo cenny, jest jednak także dość kłopotliwy...
- Przyznam, że Twe słowa wielce mnie zainteresowały. Wierzę w to, iż sprzedałabyś mi jedynie najszlachetniejsze z dóbr. Z chęcią wyślę jednego ze służących do portu gwiezdnego, by sprawdził wasze towary i podał odpowiednią cenę. O podatki się nie martwcie. Mam tu pewne... zniżki...
Jeśli zaś chodzi... o tego... jak powiedziałaś... golema. Rozumiem, że to delikatna kwestia. Nie mogę niestety wzbudzać podejrzeń, wysyłając służących, po towar, który mógłby się bronić...
- Zastanawiam się czy nie dałby się namówić na wycieczkę po okolicy...
- Dziewczyna znacząco zawiesiła głos.
- Moja droga... może i jesteśmy na Istakhr, najmagiczniejszym z targów ale to nie znaczy, że mogę pozwolić, by ludzie widzieli taką... istotę, wchodzącą do mojego pałacu. Jeśli jednak, to co mówisz jest prawdą i golem ten jest dużo wart, może uda się zaaranżować małe spotkanie na orbicie i dokonać transakcji w bardziej... intymnych warunkach – Popatrzył na Valentine z ciekawością - Co możesz mi o nim powiedzieć?
- Cóż nazwał siebie Niszczycielem światów. Dezaktywował tłumik efektu Sathra na naszym statku, a przynajmniej wytłumił jego działanie podczas przejścia przez wrota, po za tym zna rytuały teurgiczne lub używa potężnej mocy psi.

Albi ibn Hasan delikatnie zacisnął pieść, leżącą na stole. Przez chwilę w jego oczach pojawił się błysk, lecz zniknął po chwili, gdy gospodarz przemówił opanowanym już głosem:
- Nigdy wcześniej nie słyszałem o takiej... maszynie. Jeśli to co mówisz jest prawdą, mógłby okazać się bardzo drogocenny i niebezpieczny dla właściciela. O jakiej cenie myślałaś?
Dziewczyna w duchu uśmiechnęła się do siebie, widziała błysk zainteresowania Kupca. Gdyby golema udało się sprzedać mógłby to być interes jego życia. Wiedziała jednak, że może to okazać się bardzo trudne i ryzykowne, czy jednak jej życie nie było ostatnio pasmem ryzykownych posunięć?
- Panie szanuję cię i lubię. Gdyby to był zwykły golem powiedziałabym swoją cenę ty swoją i moglibyśmy oddać się cudownej sztuce negocjacji. To jednak niezwykle niebezpieczna istota, nie ukrywam, że dla wszystkich byłoby bezpieczniej, gdyby rozebrano ją na części.
- Doskonale rozumiem Twoje obawy... szczególnie, jeśli ta istota naprawdę dysponuje taką mocą o jakiej wspomniałaś... Jednak jestem kupcem. Nie zainwestuje w jego... odzyskanie... jeśli nie będę go później mógł sprzedać. Proszę, więc byś nie czyniła mi obrazy i podała żądaną cenę.

Andiomene oparła się wygodnie na kanapie i uśmiechnęła do kupca jednym ze swych specjalnych uśmiechów.


W zasadzie już dawno wiedziała na co chciałaby wymienić kłopotliwego pasażera Roriana, więc powiedziała pełnym pewności siebie tonem głosu:
- Drogi Albi Ibn Hasanie chciałabym dokonać wymiany handlowej. Potrzebuje ekranów energetycznych do mojego statku i amunicji do działa pokładowego, a także pewnych informacji: Na temat planety Severus i żyjącej tam rasy zwanej Askorbitami.
- I to jedyne czego żądasz? Ach droga Andiomene, spodziewałem się jakichś targów, a na tę propozycję mogę przystać bez problemu.
- Jak mówiłam przejęcie golema nie będzie łatwe. Oboje ponosimy duże ryzyko, a ty pokryjesz ewentualne koszty. Trzeba dobrze przemyśleć strategię. No i oczywiście za resztę moich towarów przyjmuję gotówkę
- dodała z uśmiechem.
- Tak się składa, że mam akurat w magazynach trochę wysłużone generatory z wojskowego transportowca floty cesarskiej. Przypadkiem wpadły w moje ręce dwa lata temu i do tej pory szukam kupca. Z amunicją pewnie też problemu nie będzie. Jeśli zaś chodzi o Askorbitów, poinformuje jednego z moich łowczych. Znajdziesz go na targu. Dość głośno zachwala swoją kolekcję bestii.
- Jestem gotów zainwestować w tak rzadki towar, jaki oferujesz. Potrzebne części i amunicję otrzymacie na orbicie, przy przejęciu golema. Tutaj jest zbyt wiele nieprzychylnych mi oczu.
- Interesy z tobą to prawdziwa radość dla mojego serca
- Dziewczyna pochyliła głowę i skrzyżowała ręce na piersi w geście szacunku.
- Moja Droga Andiomeme, gotów byłbym oddać to wszystko jedynie za jeden z Twoich promiennych uśmiechów, którymi rozświetlasz mój skromny dom. A teraz skończcie w spokoju posiłek. Później zapraszam na mały spacer po moich ogrodach i koncert wieczorem. Mój sługa sprawdzi jutro towary i wypłaci wam odpowiednią kwotę.
Andi lubiła tutejszy sposób załatwiania interesów. Człowiek miał czas na miłą rozmowę, towarzystwo i chwile relaksu. Z radością przystała na ofertę gospodarza, więc na statek wrócili dopiero późnym wieczorem.
 
Eleanor jest offline  
Stary 28-06-2009, 04:19   #122
 
QuartZ's Avatar
 
Reputacja: 1 QuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemuQuartZ to imię znane każdemu
Bru nie był zachwycony podróżą tak, jak pozostali. W zasadzie nie zauważył kiedy minął mu ten czas, ponieważ medytacja w jednej z ładowni była w zasadzie niczym nie zakłócana. No, może kilka razy dzieciaki wpadły do jego samotni, ale zdawały się wtedy bardziej o niego martwić, niżeli przeszkadzały. Szlachcic ewidentnie przyłożył się do swojej roboty i zaczynał robić z tych dzikusów prawdziwe dzieci. W dodatku prawie grzeczne!
- Ale nadal ich nie lubię. - Rzucał pod nosem za każdym razem, kiedy Sunne zabierał je z jego samotni głęboko w ładowni.

Zostawała jedynie ta wizja. Wizja tak zachwycająca, że przerwała trans voroksa na długi czas. Nie potrafił powiedzieć co było w niej takiego, że zaćmiła zupełnie ból wlewający się w niego z wciąż przecież świeżej rany, ale fakt był faktem. Wszystkie zmysły pochłaniało coś niesamowitego, coś o wiele odmiennego od rzeczy, których mógł się kiedykolwiek spodziewać. Szybko przyszło mu do głowy, że może to być kolejny znak od wszechstwórcy, kolejna wiadomość sugerująca mu, aby pozostał wśród gwiazd, kiedy już cała ta wyprawa się skończy. Od tamtej chwili nie medytował już bez przerwy, ale co jakiś czas zwracał swoją uwagę na księgę, którą dostał od kapłana. Uznał, że to najwyższy czas kontynuować lekturę.


Na planecie niewiele się odzywał. Był wykończony, a jego organizm powoli zaczynał trawić samego siebie. Rana na nodze nadal straszyła i wyglądała bardzo boleśnie, ale zagoiła się już na tyle, aby nie ziać żywym mięsem i kośćmi. Mimo to cholernie go bolało. W zasadzie niewiele czasu mógł chodzić na dwóch tylko łapach. Utykał i wyraźnie krzywił się z bólu przy każdym kroku, toteż zdecydował się przez jakiś czas do chodzenia używać czterech łap.

Był głodny. Ostatni raz był tak głodny, kiedy przez dwa tygodnie błąkał się po lodzie nie mogąc znaleźć niczego, co dałoby się upolować i zjeść. Na szczęście nie zapowiadało się, aby mieli wracać na start, więc myśli o lodowej planecie stopniały jak lód, którym była skuta. Teraz chciał tylko coś zjeść.

"Niech mnie!" - Pomyślał widząc przydział funduszy. - "Przecież nie najem się nawet za te pieniądze. No dobra, najem się, ale nie na długo. Trzeba z nią pogadać."
Podszedł do jedynej w załodze kobiety najostrożniejszym i najłagodniejszym krokiem, jak tylko potrafił. Zabawne, ale przypominał trochę szczeniaczka niepewnie podchodzącego do kogoś, kto wcina właśnie jakieś smakołyki. Nic dziwnego, wyglądał jak nieszczęście, a kilkanaście dni głodu ostro dały mu w kość, chociaż nadal robił wrażenie. Wreszcie odezwał się.
- Wiem, że głupio jest prosić o więcej, ale będzie mi to potrzebne. Muszę zjeść dużo, naprawdę dużo, żeby odzyskać siły. Nie ma innego sposobu, żebym znów mógł normalnie chodzić. Przynajmniej nie tak tanie, jak jedzenie. - Uśmiechnął się, chociaż był to uśmiech dość słaby. - Po prostu nie chcę się wywyższać nad resztę.
Andi popatrzyła na żałosna minę Voroxa i westchnęła. Podała mu swoją część pieniędzy i zapytała:
- Czy tyle wystarczy ci na najbliższe kilka godzin?
- Nie chcę aż tyle, nie mam prawa.
- Weź spokojnie, mam nadzieję, że dostanę coś u znajomego do którego się wybieram -
Wcisnęła mu pieniądze w łapę i skierowała się do swojego środka transportu, na którym siedział już niezbyt zadowolony z czekającej go podróży inżynier.
- Dziękuję. Jeśli będę potrzebny pewnie znajdziecie mnie w ładowni. Zaszyję się tam na kilka dni, jeśli zdobędę dosyć jedzenia, więc nie martwcie się za dużo.
- Dobrze Bru - Rzuciła mu jeszcze.
- Jeszcze raz dziękuję. - Wykrzyczał na pożegnanie.

"Mam nadzieję, że nie będą potrzebować tych pieniędzy." - Bał się tutejszych cen. Całe to miejsce robiło na nim takie samo wrażenie, jak mrowisko na żuku, który wpadł w jego tunele i nie za bardzo potrafił się wydostać. - "Czas coś zjeść!" - Po raz pierwszy naprawdę cieszył się z zakupów. Nie leżało to w jego naturze. Zdecydowanie bardziej podobała mu się myśl przeszycia włócznią jaszczura, na którym odjechała pilotka i obrania go ze skóry, poćwiartowania i ususzenia jego mięsa na tutejszym ostrym słońcu. Obawiał się jednak, że właściciel mógłby wrócić po swojego zwierzaka z kilkoma kolegami, a na zabawę Bru nie miał jeszcze siły. Może za kilka dni.

Szedł wąskimi uliczkami targu rozglądając się. W uszach wręcz dzwoniło mu od szumu setek targujących się gardeł. Miało to oczywiście swoje zalety, bo po paru chwilach załapał mniej więcej jak się tutaj targować. Pozostałe zmysły jednak nie był już tak łaskawe i nic dobrego z ich wrażliwości nie wychodziło. Dziesiątki straganów wręcz śmierdziało mieszaniną przypraw, egzotycznych owoców i nie zawsze świeżego mięsa. W dodatku to słońce. Może i wszechstwórca wziął je sobie za symbol, ale nijak nie usprawiedliwiało to żaru jaki wylewało z siebie i światła, przez które przez większość czasu nie mógł nawet dobrze otworzyć oczu.


Nie pamiętał za dobrze mapki całego tego zbiegowiska, ale jakimś cudem dotarł do miejsca, gdzie pracowali jego pobratymcy. Po raz pierwszy uznał, że przyda mu się pomoc i po raz pierwszy naprawdę miał co do tego rację. Tak naprawdę nie wiedział czego szuka, wiedział jedynie że potrzebuje kogoś do noszenia, bo może być tego całkiem sporo. Zaraz po wejściu zatrzymał się i zaczął szukać wzrokiem kogoś, kto mógłby się do tego nadawać. Wnętrze wyglądało jak magazyn z tą małą różnicą, że wszystkie skrzynie po chwili były wynoszone, a ich miejsce zajmowały nowe. Najwyraźniej interes miał też służyć za przykrywkę, żeby nikt nie widział kontrahentów razem przy trefnych interesach, więc najróżniejsze towary napływały i wypływały całkiem szerokim strumieniem. Po chwili przyglądania się bałaganowi miał jednak większą nadzieję, że to jego znajdą. Stał z ramionami złożonymi na piersi i po kilku chwilach zaczął głośno i wyraźnie dawać do zrozumienia, jak bardzo jest zniecierpliwiony. Nareszcie! Zwrócił na niego uwagę jeden z wydających na lewo i prawo polecenia ludzi.
- Co my tu mamy? - odparł starszy jegomość w turbanie, zbliżając się do voroxa.
Ostrożnie obszedł bestię, sondując profesjonalnym spojrzeniem jego ciało, czym nie zaskarbił tym sobie sympatii voroksa.
- Tego tu jeszcze nie mieliśmy. Czyżby ochotnik do pracy?
Bru wyraźnie zwęziły się powieki. Naprawdę zaczynał nie lubić tego faceta.
- Dobrze się u nas poczujesz, mamy tutaj wielu z Twoich braci.
- Klient
. - Odpowiedział krótko. - Klient, a o pracy może pogadamy później, jak już załatwię kilka spraw. Paskudnych spraw. - Ostatnie zdanie wycedził przez zęby dając wyraźnie do zrozumienia, że jest czymś więcej, niż górą mięsa.
Starze zamrugał oczami, słysząc odpowiedź przybysza.
- Dobrze Cię wytresowano, nasi inni pracownicy nadal mają problemy z odpowiednią artykulacją. Przysłał Cię tu Twój Pan?
- Można tak powiedzieć.
- Odparł w myślach dodając: "W końcu sam sobie panem jestem, nie?" - Chociaż jeśli o panach mowa, to na pewno jesteś tutaj szefem kogoś, kto by mi się przydał. Nam by się przydał. - Poprawił się.
- Jestem tu tylko skromnym zarządcą trzody Gri'la, należącej do mego Pana, Aliego ibn Badhana. Czy Twój Pan chciałby wynająć parę z naszych bestii?
- Jednego, na początek. Chcemy zobaczyć co są warci. - Szybko przypomniało mu się o ładunku Roriana. Był chyba jeszcze zbyt słaby, żeby zająć się wyładunkiem. - Może znajdzie się też praca przy rozładunku pewnych towarów. - Improwizował.
- Zatem proszę za mną. Z chęcią zaprezentuję bestie, którymi dysponujemy. Jedyne 10 feniksów za dzień pracy trzech Gri'la. Lepszej ceny twój Pan nie znajdzie.


Starzec zaprowadził Bruggbuhra do małego baraku, na zapleczach jednej z pobliskich lepianek. Unosił się tu ciężki smród niemytej zwierzęcej sierści i przetrawionego jedzenia. W kosach na rogach pomieszczenia nadal znajdowały się reszki surowego mięsa. Grupa voroksów, zjeżyła sierść na karku, widząc nowego przybysza. Ich nozdrza rozszerzyły się. "Zdaje się, że nie mają nawet szans nosić tutaj glankeshy." - Pomyślał i widoczne pogładził swoją zaprawioną w bojach kościaną broń. W powietrzu rozbrzmiał cichy pomruk zwierzęcych gardeł. Zanim sprzedawca odezwał się zapytał szybko.
- Skąd pochodzą Wasi "pracownicy"?
- Różnie to bywa. Niektórzy z nich przybywają tu szukać szczęścia, po tym gdy zasłyszeli o magii targu. Inni ratowani są przed egzekucjami chłopów na różnych światach i sprzedawani nam. Czasem dostajemy ich głęboko poranionych, ledwo żywych i musimy inwestować w leczenie.
- Weterani?
- Uniósł włochatą brew.
- Ich przeszłość nie ma znaczenia. Teraz są Gri'la i pracują dla swego Pana.
"Chyba żaden nie ma szansy mnie rozpoznać. Tym lepiej." - Odetchnął w myśli z ulgą.
- Dla mojego Pana też. Nie chce jedynie dzikich, to wszystko
- Są dobrze wytresowane. Nie atakują bez rozkazu.
- zapewnił uspokajającym tonem starzec. - Czy któryś z nich odpowiadałby twojemu Panu?
Zastanawiał się po co voroksy są tutaj tresowane, by atakować na rozkaz. Powoli klarowało mu się drugie dno tego interesu i coraz Bruggbuhrowi podobało się to miejsce. Na szczęście nauczył się ukrywać emocje po kilku sprzeciwieniach się dowódcy jeszcze w czasach wojny.
- Na pewno kogoś znajdziemy. Musi tylko wiedzieć jak trafić w kilka miejsc na tutejszym targu i nie upuścić przy tym niczego, co już będzie niósł.
- Zapewniam, że nasi Gri'la są doskonale wyszkoleni i wywiążą się z powierzonych im zadań. Twój Pan na pewno będzie zadowolony. Wybierz więc trójkę, którą chcesz wynająć
- wskazał ruchem czekającą w rogu grupę voroksów.
Bru wybrał dwójkę nie za bardzo rozgarniętych, ale dość silnych. Gdyby przyszło im rozładowywać działka z całą pewnością nie będą zadawać zbędnych pytań. Wskazał ich palcem.
- Ci dwaj mogą przydać się później.
Rozglądał się dalej, szukając kogoś zaprawionego w boju, kogoś kto wybijałby się z tej zgrai. Trwało to chwilę, ale zauważył wreszcie odpowiedniego voroksa. Miał jakiś błysk w oku, co dawało nadzieję na jakieś informacje.
- Ten pójdzie ze mną od razu. Przyślę go po resztę, kiedy będą potrzebni. Za niego mój Pan płaci z góry, cztery feniksy, jeden dzień, jeden voroks. Pozostali w swoim czasie.
- Twój Pan nie pożałuje zakupu. Pamiętaj, że ten Gri'la, jak wszystkie inne, wytresowany jest, by po jednym dniu wrócić do reszty stada. Lepiej go nie powstrzymywać. Gdy przekonasz się o jego wartości z pewnością wrócisz do nas po więcej.
- Oczywiście.
- Uśmiechnął się Bru pokazując pełny wachlarz ostrych zębisk. - Nie pożałuje ani trochę. Zatem dobiliśmy targu? Jeśli tak szkoda czasu, jak już powiedziałem jest kilka spraw, którymi czas się zająć.
- Niechaj wiatr wspomnień zaprowadzi Cię ku szczęściu - odparł starzec, powracając do swoich zajęć. Wybrany voroks w milczeniu odłączył się od stada i ruszył za Bruggbuhrem, łypiąc na niego nieufnie ślepiami.


Szedł przez chwilę przez targ w milczeniu starając się ocenić wynajętego tragarza. Nie po to go wziął i jak na razie nie zawiódł się. Był czujny i cały czas obserwował Bru. Na pewno nie był tak głupi, jak się powszechnie sądzi o voroksach. Przez chwilę miał dziwne wrażenie, że tamten zachowuje się jakby go znał. “Może jednak się pomyliłem?” - Pomyślał. - “Nie, to niemożliwe. Prawie nikt z mojego oddziału nie przeżył, to na pewno nie to”. Uspokoiwszy myśli przeszedł do czynów, w końcu musiał zdobyć zapasy i odzyskać siły.
- Nie jesteś tak wytresowany, jak mówił ten dziadunio, prawda? - Odezwał się spoglądając na drugiego włochatego stwora.
Zagadany voroks rozchylił lekko paszczę obnażając zęby i spojrzał sondującym wzrokiem w ślepia rozmówcy. Jego usta poruszyły się parę razy, jakby dla próby. W końcu odparł, dziwnie modulowanym, warkliwym głosem.
- Khhaat'ak czuje i widzi... jesteś srebrna grzywa.. Co tu robisz?
- Tak, jestem z domu Tgu'Wruggrud, jeśli coś Ci to mówi Khhaat'ak.
- Spojrzeniem zasugerował, że chcąc nie chcąc musi to coś mówić. - Wyczułem Cię tam, w stadzie, chyba możesz mi pomóc. - Wyszczerzył kły po raz kolejny, chyba wracał mu humor. - Muszę wiedzieć o tym miejscu wszystko, co może się voroksowi przydać, a zdajesz się wiedzieć coś więcej niż reszta. Potem pomożesz mi też, bo za coś płacę. Masz lekką robotę dzisiaj, ciesz się, że tak mało będziesz dźwigać.
- Kroczący w Cień Drzew... - wycedził z prawie nabożną czcią voroks - Khhaat'ak znać o was pieśń. Piękna, o chwale i śmierć. Jak cie zwają?
- Bruggbuhr. A Ty skąd się wziąłeś w tym motłochu? Nie chcę urazić Twojego angerak, ale jesteś trochę inny. Połowa z nich jest prawie dzika. Ty za to, zdaje się, byłeś kiedyś wolny i bez pana.
- Brugghbuhr - voroks zawarczał cicho, ważąc słowa w paszczy - Siła z Ziemia... dużo mocy w imię, twój ród wierzyć w twoja siła, już w brzuchu. Khhaat'ak być kiedyś przewodnika dla wielkie pana na Ungavorox. Prowadzić na polowania za twarze cesarza.
“Nic nowego. Voroks do wynajęcia podczas polowań na Ungavorox, spodziewałem się czegoś więcej. Na szczęście to mniej niż się obawiałem.” - Wyraźnie mu ulżyło.
- Ale być błąd, pany zjeść przez wielka Thri'gha'tan, Khhaat'ak uciekać w skrzynia na inna świat
- Powinni powalczyć z tym, z czym mi się zdarzyło walczyć. - Wskazał gojącą się z wolna ranę na łapie. - Potrzebowaliby całego angerak przewodników, a pewnie i tak by ich zjedli. Więc uciekłeś tutaj i trafiłeś do tej parszywej roboty?
Khhaat'ak przytaknął wielkim łbem, przyglądając się ranie.
- Rana śmierdzieć dziwna zapach. Bruggbuhr powinien użyć liść Manttakh na rana. Zabić zapach, wzmocnić kość. Stara człeczyna mieć liścia wór, kupować z targ. Dobrze robić na voroksa.
- Śmierdzi ścierwem. Walczyłem z już dawno pobitym wrogiem. Dziękuj stwórcy, że nie trzeba jej było odjąć. - Nie mogąc już dalej iść na dwóch łapach opadł na cztery. - Lepiej prowadź do zielarza, żeby nie trzeba było mnie ciąć już na pewno.
Khhaat'ak przytaknął i poprowadził Bru przez bazar do jednego ze straganów z ziołami.


Zielono-fioletowe liście śmierdziały niemiłosiernie, ale zapach był znajomy. Wyższe urodzenie u voroksów niestety też potrafi być przekleństwem. Już dawno znalazłby i kupił odpowiednie zioła samemu, gdyby nie to, że wiele rzeczy dostawał już gotowych, zaś na lodzie znajome zioła nie rosły, więc resztki jego wiedzy z rodzimej planety całkiem już zaginęły w zakątkach umysłu. Znajomy zapach jednak pozostał wyryty wyraźnie w pamięci. Niestety na długo w pamięci zostanie mu też cena, jaką musiał zapłacić za worek liści. Dziesięć feniksów! Było to o wiele więcej, niż się spodziewał, ale z drugiej strony właśnie takie rzeczy brał pod uwagę, kiedy prosił Andi o pomoc. Przynajmniej nie zabrał dziewczynie jej działki na darmo i mimo, że wciąż miał z tego powodu lekkie wyrzuty sumienia, to jednak na pewno o wiele gorzej byłoby, gdyby rana musiała się goić sama. Pewnie zaczęłoby się wreszcie paprać.

Później trafili jeszcze do kilku straganów, gdzie zaopatrzenie voroksa zwiększyło się o kilkadziesiąt kilogramów jedzenia. Było to głównie surowe mięso, część była też suszona na wypadek kolejnego długiego lotu bez możliwości zabicia czegoś na obiad. Na sam koniec do listy zakupów trafiły trzy butelki niedrogich, ale mocnych alkoholi. Khhaat'ak nie potrafił tego zrozumieć, ale przecież nie każdy voroks musi spędzić długie tygodnie na planecie, której głównym produktem jest siwucha.

Zanieśli wszystko na pokład Roriana. Większość rzeczy została w głównej ładowni niedaleko rampy. Mimo wszystko Bru nie chciał ryzykować wpuszczenia towarzysza dalej. Przyszło się pożegnać.
- Powiedz swojemu szefowi, że mój Pan musi się jeszcze zastanowić.
 

Ostatnio edytowane przez QuartZ : 28-06-2009 o 05:05.
QuartZ jest offline  
Stary 30-06-2009, 02:18   #123
 
NHunter's Avatar
 
Reputacja: 1 NHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemu
Alexander był niezmiernie wdzięczny Andiomene za te dodatkowe dwadzieścia feniksów. Chociaż był bardzo głodny wiedział, że wyda je inaczej. Wybierając się na targ zabrał ze sobą dzieciaki. Polecił im, aby zachowywały się grzecznie, nigdzie nie biegały i niczego nie dotykały. O dziwo, posłuchały go i zastosowały się do próśb.

Powoli przebijali się przez tłumy tego magicznego, acz strasznie gorącego miejsca. Sunne rozglądał się uważnie, co chwila odganiając któregoś z przewodników, których najwyraźniej przyciągały jego ewidentnie szlacheckie ubrania.
- Witaj zacny panie. Szukasz może czegoś dla swoich dzieci?
Powoli odwrócił głowę i spojrzał na stragan młodej kobiety o inteligentnym spojrzeniu. Przez chwilę patrzył w jej fiołkowe oczy, po czym niechętnie oderwał od niej wzrok i spojrzał na towary leżące przed nim.
Dzieci nieco przerażone tłumem trzymały się tuż obok niego, kiedy kupował im coś, co w jego przekonaniu miało być dla nich prezentem. Zapłaciwszy, wziął zakupione towary i kucnął przy dzieciakach.
Wręczył każdemu z nich jedno ze stylowych, choć tanich piór.


- Obiecałem wam prezenty nicponie – nie mógł powstrzymać cisnącego się na usta serdecznego uśmiechu. – Zapisujcie tym wiedzę. Bo wiedza jest kluczem do wolności.
Podziękowały mu ładnie i przyjęły prezenty. Alexander wiedział, że nie zrozumiały tego, co powiedział. Ale był pewny, że kiedyś zrozumieją.

Wstał i rozejrzał się niepewnie, jakby nie wiedział, dokąd iść. Tak jak się spodziewał, był to idealny sposób do przywołania jednego z wspaniałych przewodników. Hawkwood uśmiechnął się na myśl o wizycie, która go czekała.
- Pan się, jak mi się zdaje, zgubił. Jeśli jaśnie pan chce, mogę mu nieco poradzić. Znam ten targ lepiej, niż własną kieszeń.
- Nie wątpię – powiedział z przekąsem szlachcic. Powstrzymał się jednak od zgryźliwego komentarza na temat dziurawych kieszeni. – Prowadź mnie do rezydencji pana Dominika Hawkwooda.
Przewodnik stał przez chwilę wyczekująco. Hawkwood wygrzebał dla niego kilka monet i już po chwili cała piątka szła w kierunku wyjścia z miasta. Idąc do rezydencji Alexander zachwycał się targiem. Różnymi odcieniami barw i kolorów, których wokół było mnóstwo. Co jakiś słychać było wysiłki ulicznych grajków. Czasem lepsze, czasem gorsze, ale zawsze równie egzotyczne.

Stanęli przed piękną posiadłością. Wysoki mur zasłaniał prawie wszystko, ale Sunne wiedział, że wkrótce będą mogli zwiedzać do woli. Podziękował grzecznie przewodnikowi i podszedł do bramy – jedynej zewnętrznej części rezydencji, przez którą można było zajrzeć do środka. Do domu prowadziła długa aleja otoczony z obu stron cyprysami. Szlachcic zastanawiał się, jakim cudem na tej pustyni udawało się hodować takie rośliny. Wszędzie wokół były fontanny, bądź ogrody. Chłopak uśmiechnął się do siebie, zobaczywszy także coś, co zawsze przeszkadzało mu w kompozycjach szlacheckich ogrodów. Labirynt z wysokiego żywopłotu. „Wydawało mi się, że Dominik ma więcej gustu” – pomyślał kręcąc głową.
Dzieci przylgnęły do krat, rozdziawiając usta w niemym zachwycie, ale Sunne zaraz je skarcił.
- Stańcie jak trzeba. Ręce za plecy, albo wzdłuż tułowia. Grath, nie garb się – poprawiał dzieci.Pamiętajcie. Jak tam wejdziemy macie się zachowywać porządnie. Żadnego biegania, krzyczenia i takich tam. Chyba, że dostaniecie pozwolenie, żeby się wygłupiać.
W tym momencie z małego, ale ładnego domku obok bramy wyszedł jakiś człowiek i podszedł do bramy. Sunne domyślił się, że to odźwierny.
- Pańska godność, sir? – zapytał spokojnym, cierpliwym głosem.
- Alexander Sunne Raver Hawkwood – przedstawił się szlachcic, prostując się i przybierając wyraz twarzy, który miał uświadomić służącemu, że ma do czynienia z kimś ważnym. – Przekaż panu tego domu, że przybyli goście i niecierpliwie oczekują spotkania z nim.
Odźwierny skłonił się nisko i otworzył bramę. W tym momencie z domku wypadł kolejny służący, który poprowadził ich przez alejkę, w kierunku posiadłości.

Stanęli w wielkim holu, wyczekując powitania. Pomieszczenie było naprawdę imponujące. Bardzo wysokie, wyłożone białymi kafelkami. Z sufitu zwisał wielki, kryształowy żyrandol. Dokładnie nad wielkimi, marmurowymi schodami, prowadzącymi do komnat prywatnych. Wtedy Sunne usłyszał znajomy głos. Z trudem powstrzymał się od uśmiechu.
- Kto do cholery ma czelność mi przeszkadzać, kiedy jem?
Z jednego z korytarzy na piętrze wyszedł młodo wyglądający mężczyzna. Ktoś, kto go nie znał, dałby mu góra trzydzieści lat. Sunne jednak wiedział, że tak naprawdę Dominik Hawkwood, na którego patrzyli miał spokojnie ponad czterdziestkę na karku. Może nawet czterdzieści pięć. Stanąwszy na szczycie schodów dopiero spojrzał na gości. Oczy wybałuszył tak, że zdawało się, że lada moment wyskoczą mu z orbit. Mimo tej dziwnej miny, nadal był niezwykle przystojny. Dominik Hawkwood potrafił swoim nieprzeciętnym wyglądem i zachowaniem zdobyć praktycznie każdą kobietę, czym zawsze imponował Alexandrowi.
- Niech się na mnie zleci cała armia Decadosów, jeśli to nie młody Raver! – wykrzyknął zdumiony, po czym zbiegł ze schodów z taką prędkością, że prawie wpadł na swojego gościa. – Chodź tu Sanny, niech cię uściskam!
Sunne, oswobodziwszy się wreszcie z uścisku starego przyjaciela, posłał mu przeciągłe spojrzenie.
- Nie cierpię, kiedy przekręcasz moje imię – powiedział w końcu.
- Oj tam! Stary jestem, mam prawo do dziwactw. Poza tym. Sanny dobrze się kojarzy. Sunne nie kojarzy się z niczym.
- Mi się kojarzy. I wystarczy.
- Ech… Zawsze byłeś bardzo sentymentalny chłopcze – westchnął Dominik. – No, ale mniejsza o to. Chodź ze mną! Zapewne masz mi wiele do opowiedzenia.
- Właściwie – zaczął Sunne – to wydaje mi się, że to ty będziesz tutaj najwięcej mówił, bo mam parę pytań. Ale nie uprzedzajmy faktów! Najpierw sprawy najważniejsze. Ja i moi… podopieczni, jesteśmy strasznie głodni, a ty jak mi się zdaje, właśnie jesz obiad.
Pan domu zaśmiał się serdecznie.
- Tak, oczywiście. Chodź. Nakarmimy ciebie i twoje dzieci.
- To nie są moje dzieci…
- Dobra, dobra… Nie uprzedzajmy faktów – uśmiechnął się znacząco Dominik Hawkwood – opowiesz mi przy obiedzie.

Siedzieli wszyscy przy stole zajadając potrawy, który smakowały równie wybornie, co wyglądały. Sunne postanowił wreszcie zacząć rozmowę:
- Słuchaj, nie będę się bawił w zbędne wstępy. Potrzebuję twojej pomocy. Bardziej niż kiedykolwiek przyjacielu.
- Słucham cię uważnie, młodzieńcze.
- Mam do ciebie trzy sprawy, staruszku. Po pierwsze: potrzebny mi karabin i nieco amunicji. Nie musi to być jakiś cud techniki. Byleby tylko dało się z tego strzelać.
- Oczywiście. Za dwieście siedemdziesiąt feniksów dostaniesz broń i amunicję. Nie pytam, do czego potrzebna, ale widzę, że kolejne sprawy będą coraz cięższe.
- Tu masz rację. Druga sprawa: Erynia. Powiedz mi wszystko, co wiesz o tym statku, albo o jego kapitanie Gregoriusie Hawkwood.
Dominik zasępił się, odłożył sztućce i spojrzał na Alexandra poważnie.
- O Erynii pierwsze słyszę, ale Gregorius… To dość ciekawe, chociaż też niezbyt wiele tego jest. Jakieś sześć czy siedem lat temu cesarz wezwał go na dwór, jako jakiegoś swojego doradcę, czy coś na tej zasadzie. Nie wiem dokładnie. Wiem, że Gregorius miał córkę. Ale tak się nieszczęśliwie złożyło, że jego córka parę lat później zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach – Dominik zrobił pauzę dla wzmocnienia efektu swojej opowieści, ale napotkawszy zniecierpliwione spojrzenie Alexandra podjął historię. – Sam Gregorius sprzedał wszystko, co miał i zniknął równie niewytłumaczalnie, jak jego córka. I tu niestety kończy się moja wiedza na ten temat.
Sunne patrzył w milczeniu na sobie tylko znany obiekt w jadalni.
- Dzięki – powiedział w końcu – pomogłeś mi. Nawet nie wiesz, jak bardzo.
- To dobrze. No, a jaka jest ta trzecia sprawa?
- O tym, staruszku… Pogadamy potem.

Zjedli w spokoju, po czym wybrali się na spacer do ogrodu. Gdy znaleźli się na zewnątrz, Sunne kiwnął głową na znak, że dzieci mogę wreszcie poszaleć. Potem obaj udali się do biblioteki, gdzie wspominali stare, dobre czasy.

Wieczorem Sunne, Dominik i dzieci usiedli z tyłu rezydencji, nad basenem. Przez chwilę siedzieli w milczeniu. W końcu Alexander spojrzał na Dominika znacząco, dając mu znak, że dobrze byłoby pozbyć się dzieci. Stary szlachcic kiwnął na służbę, wydał parę niesłyszalnych poleceń i już po chwili zostali sami.


- Chciałbym, żebyś przygarnął te dzieci – powiedział prosto z mostu Sunne. – Wiesz… Byłem na Malignatiusie i załapałem się na dosyć ryzykowną misję. Razem z grupą… znajomych pomagam pewnemu staruszkowi, który jest u kresu sił naprawić coś, co dawno temu zniszczył. Te dzieci zabraliśmy z kolonii karnej, jednego z księżyców Malignatiusa. Jak się niedawno okazało, misja jest bardzo niebezpieczna. Ostatnie prawie wszyscy zginęliśmy. Udało nam się przeżyć chyba tylko cudem. Nie chciałbym, żeby dzieciom coś się stało. A w razie, gdyby na statku coś im się stało pewnie nawet nie umiałbym im pomóc. Ba! Nie umiałbym pewnie pomóc nawet sobie…
Dominik Hawkwood, bliski przyjaciel Alexandra patrzył długo na odbijające się w wodzie światła.
- Dobrze. Zajmę się nimi, druhu. Ale wierzę, że odbierzesz je, kiedy skończysz swoje zadanie.
- Dziękuję ci bardzo, Dominiku. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
- Na twoim miejscu zastanawiałbym się nad odwdzięczeniem się dzieciom. Obserwowałem zarówno ciebie, jak i je. I wiesz… Mam dziwne wrażenie, że nie będą chciały tu zostać.
- Wiem… - Sunne wydał z siebie dziwnie smutne westchnienie. – Dlatego zanim zdążą o mnie zapytać, już mnie tu nie będzie.

Jakiś czas potem Sunne szedł w kierunku bramy w towarzystwie zaledwie Dominika. Przy bramie zatrzymali się i uścisnęli sobie dłonie.
- Niech wiatry pustyni zawsze wieją dla ciebie pomyślnie, Alexandrze.
- Cholera… Gadasz prawie, jak miejscowy Dominiku – uśmiechnął się krzywo Sunne. Po chwili dodał nieco ciszej. – Ty też się trzymaj przyjacielu.
- Powodzenia w twojej misji. A jeśli chodzi o ten karabin. Jutro rano otrzymasz przesyłkę. Żegnaj synu mego przyjaciela.
- Żegnaj przyjacielu mojego ojca.

Idąc przez cichnące miasto, Sunne wpadł na moment do banku, gdzie – na całe szczęście – udało mu się wymienić swoje błyskotki na pieniądze. Potem chłopak udał się na pokład Roriana. Idąc do hangaru, nagle poczuł cos dziwnego. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i - ku swemu ogromnemu zdziwieniu - wyciągnął z niej kopertę. Otworzył ją powoli i zajrzał do srodka. Na widok papierów kredytowych sędziów na tysiąc feniksów znajdujących się w srodku, otworzył usta w bezbrzeżnym zdumieniu. "Ciekawe, kiedy zdążył mi to podrzucić?" - pomyslał zaskoczony. - "Trzeba to dać Andiomene. Ona będzie umiała tym zagospodarować".

Gdy rano wyszedł na zewnątrz statku, posłaniec z wielką, czarną torbą już na niego czekał. Sunne dał mu odliczone pieniądze i schował torbę w swojej kajucie.
- Jak ja bym chciał, żeby okazał się nieprzydatny - mruknął do siebie.
 

Ostatnio edytowane przez NHunter : 30-06-2009 o 14:14. Powód: Ścisłosć w walucie
NHunter jest offline  
Stary 30-06-2009, 15:05   #124
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Nad ranem następnego dnia w hangarze pojawili się wysłannicy Aliego ibn Hasana, lustrując dokładnie statek i jego wyposażenie. Przewodził im młody, ciemnoskóry sługa. Widząc drużynę wychodzącą z Roriana, ukłonił się z szacunkiem, odsłaniając złocisty herb swojego Pana. Po powitaniu, nałożył małe binokle i zajął się dokładnymi oględzinami proponowanego towaru.

- Będzie nam potrzebny jeden z pocisków do waszego działa, by ustalić jaki kaliber jest wam potrzebny.

Po uzyskaniu żądanej amunicji, przekazał ją ostrożnie dalej do jednego ze swoich pomagierów i ponownie zajął się dokładną inspekcją wystawionego przed Roriana ładunku.

- Mój Pan będzie zadowolony. Weźmiemy rudę i cztery oferowane nam działa. Oto wasza zapłata - przywołał jednego z towarzyszących mu tragarzy i nakazał podać wam pękaty mieszek - 4 tysiące feniksów. Oby łaska Wszechstwórcy pozwoliła wam pomnożyć ten dar w nieskończoność - Skłonił się lekko i podszedł do was bliżej - Mój Pan kazał również poinformować was o umówionym spotkaniu - rozejrzał się uważnie po wnętrzu hangaru - Odbędzie się dnia jutrzejszego na orbicie tego świata, o osiemnastej czasu Urth - po wypowiedzeniu tych słów, skierował się do wyjścia. Towarzysząca mu grupa załadowała zakupione dobra na drewniane wózki i podążyła za nim.

Po zdeponowaniu pieniędzy na pokładzie frachtowca, ruszyliście znowu w miasto, by odwiedzić Menażerię Muzzazira il Nadhana, który to ponoć miał dysponować informacjami na temat poszukiwanych przez was askorbitów i ich rodzinnej planety. Tego dnia tłum na targu był wyjątkowo gęsty i głośny. Po paru minutach przedzierania się przez morze ludzi, mieliście wszystkiego dość. Głowy bolały was od krzyków, a po ciałach spływały krople potu, wyciśniętego przez bezlitośnie lejący się z nieba żar. Nagle Duncan poczuł coś na ramieniu. Odwrócił się szybkim ruchem, by złapać domniemanego kieszonkowca ale ujrzał tylko młodego, umorsanego chłopaka, który najwyraźniej chciał zwrócić na siebie jego uwagę. Odstąpił od niego na krok i począł recytować cichym głosem.
- Kto handluje z martwymi, ten sam zsyła na siebie śmierć. Strzeżcie się pustynnego sępa. On już wybrał ofiary.
Po wypowiedzeniu tych słów, dał nura w tłum i zniknął gdzieś między nogami handlarzy.

Po parunastu minutach wolnego pochodu przez wielobarwną ciżbę, udało wam się wreszcie dotrzeć do rozsławianej na całym Targu menażerii. Wielki, brązowy namiot zajmował dużą część schowanego między budynkami placu. W powietrzu rozbrzmiewała cała kakofonia głośnych, zwierzęcych ryków. Po zapłaceniu dwóch feniksów za wstęp, zagłębiliście się w połach namiotu. Uderzył was odór powalającego w tym upale zwierzęcego smrodu. W rogach namiotu stały wielkie kadzielnice, rozpylające w powietrzu kwiatowe zapachy, lecz nawet te nie radziły sobie z oszalałymi w takich upałach gruczołami zapachowymi wystawionych bestii.

Przed grupą gości, na podwyższeniu stał il Nadhan, opowiadając właśnie tłumowi o swoich niebezpiecznych przygodach na obcych światach. Niestety ciężko się było do niego dopchać, a i ryki zwierzaków nie ułatwiały wyłapania wykrzykiwanych słów. Postanowiliście więc wpierw udać się do klatek z okazami. O askorbitach wiedzieliście niewiele ale zawsze kojarzyły wam się z insektami. Wybraliście więc klatkę z wielką opalizującą czernią modliszką. Faktycznie, pobliska plakietka głosiła "Askorbita złapany w dżunglach Severusa - Nie zbliżać się do klatki", a ustawiona przed wami barierka w jasny sposób pokazywała na jaki dystans ten stwór jest niebezpieczny. Pobliski strażnik, widząc wasze zainteresowanie, podszedł do was i wyszeptał.
- Za feniksa pokażę wam jak to cielsko je. Obrzydliwość. Spodoba wam się!- uśmiechnął się zachęcająco.
Otrzymaną monetę szybko schował w połach szaty, zaś z drugiej kieszeni wyciągnął małego martwego gryzonia. Rzucił go w stronę askorbity. W tej samej sekundzie, ostra jak brzytwa kończyna insekta wystrzeliła z klatki, nabijając truchło w locie jak na szpikulec. Ofiara od razu wciągnięta została do środka i przyszpilona do ziemi. Z otworu gębowego istoty wysunął się długi, chitynowy kolec. Wbił się z impetem we wrzuconą mu przekąskę. W powietrzu rozbrzmiało głośne ślurpanie. Po chwili gryzoń zapadł się w sobie, pozbawiony wszystkich wnętrzności. Istota uniosła się na potężnych odnóżach i uderzyła mocno w kraty klatki. W powietrzu rozległo się dzikie klekotanie szczękoczułków, niczym w jakimś żałosnym geście triumfu, uwięzionej, morderczej istoty.

Po chwili , askorbita zwrócił swoje wielofasetkowe oczy na was. Zauważyliście w nich swoje odbicia. Wcisnął się mocno w kraty, wyciągając w waszą stronę agresywnie wijące się odnóża.
- luuudziie... ludziiikiii.. miękkoskórzyyyy. Przrzrzyszszszliście tuuu śśśśmiać sssię z Shhhtttaakkk. Śśśśmiejcccie! Gdy naszszszsz róóójj zaaaalejee waszszze gniaaazda, piććć będzieeemy waszszszą krew i sssskładaććć w miękkichchch ciaaałachchch larwyyy naszszszych młoodychchch. Śśśśmiejcie póki możżżecie, miękosssskórzyy!
Po chwili jego gębowe odnóża uniosły się, zasysając pobliskie powietrze z głośnym świstem.
- Ssssłyszsze waszszszaą pieśń... sssłyszsze pieśśśśn rooojuu, a rooju nieeee maaa. Ssssłyszszszee pieśśśśnnn mroookuuu gwiaaazzzzd. Jesteśśśście innniii... jaaak miękkkooosssskórzyyy aaale nieee śśśśpiewacieeee niiiimiii. Śśśśpiewaaacie mroookiem gwiiiaaaazzzzd. Śśśśpiewaaa wwwoookół waaasss.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 07-07-2009 o 16:04.
Tadeus jest offline  
Stary 07-07-2009, 15:49   #125
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Wieczorem po powrocie na statek Andiomene zamknęła się w swej komnacie i postanowiła napisać list do rodziny, którą to czynność od dłuższego czasu odkładała. Spotkanie z Albim uświadomiło jej jednak, że rodzice, podobnie jak on mogli słyszeć pogłoski o jej śmierci i z pewnością przysporzyło im to sporo cierpienia. Jej duma nie powinna krzywdzić bliskich. Nie chciała jednak ostatnich wydarzeń utrwalać w wiadomości. Długo zastanawiała się nad właściwymi słowami i ostatecznie napisała tylko pozdrowienia. Podpisała list zastanawiając się czy kiedy dotrze do rodziny ona ciągle jeszcze będzie żywa. Każde kolejne zadanie było zdecydowanie coraz bardziej niebezpieczne. Zasnęła rozważając swoją obecną sytuację.

Poranek rozpoczął się wspaniale. Cena jaką udało jej się uzyskać za towary, bardzo ucieszyła dziewczynę. Natomiast perspektywa pozbycia się z pokładu golema z jednej strony cieszyła z drugiej napawała strachem. Andiomene przychodziły do głowy wszystkie okropne rzeczy jakie mogą się wtedy wydarzyć.

Potem wybrali się do menażerii, by zdobyć informacje o planecie na którą mieli się udać i wtedy po raz pierwszy uświadomiła sobie co oznacza dla niej wybranie się na planetę Askorbitów.
Z najwyższym trudem zwalczyła odruch wymiotny i potrzebę natychmiastowej ucieczki. Jednak nagła bladość, na raczej ciemnej twarzy dziewczyny z pewnością mogła zwrócić uwagę kogoś bardziej spostrzegawczego wśród towarzyszy. Wycofała się do tyłu ze słowami:
- Porozmawiam z il Nadhan – W jej głowie kołatała się jedna myśl: ~Może śmierć od trucizny wcale nie jest taka najgorsza...?~
Gdy tylko skryła się za załomem muru przestała udawać, że czuje się normalnie. Zgięta w pół rozstała się ze swoim dzisiejszym śniadaniem. Mimo, że opróżnienie żołądka przyniosło jej ulgę, nadal dygotała jak w febrze. Nie wróżyło to dobrze misji dyplomatycznej jaką mieli odbyć. Nie miała najmniejszego zamiaru opuszczać statku, ani spotykać się z robalami. Nawet nie chciała myśleć jak wygląda ich rodzinna planeta!
Przez chwile oddychała głęboko, stosując ćwiczenia relaksujące. To zawsze ją uspokajało w momencie stresu. Kiedy poczuła się lepiej udała się do miejsca gdzie ostatnio widziała właściciela menażerii.


Wyglądało na to, że il Nadhan akurat ukończył przemowę i skupisko gapiów powoli rozchodziło się do klatek, by porównać okazy z jego opowiadaniami. Dziewczyna ruszyła w jego kierunku pewnym krokiem, nikt nie mógłby poznać w jej dumnej postawie, osoby, która jeszcze chwilę temu przeszła załamanie nerwowe.
- Chciałabym zaczerpnąć z twej wspaniałej wiedzy i zalać się blaskiem twej chwały podróżniku. Czy zechcesz poświęcić mi kilka chwil z twego cennego czasu? - Obdarzyła go szerokim, pełnym zachwytu uśmiechem.
Właściciel Menażerii, dostrzegając Andiomene, zeskoczył z podestu i ukłonił się nisko, powstając z szerokim uśmiechem:
- Mówiono mi, iż przybędzie do mnie poszukiwaczka wiedzy ale nie spodziewałem się kobiety o tak wyjątkowej urodzie. Cóż skromny podróżnik może zrobić dla szlachetnej Pani? Gawiedź na chwilę zajęła się eksponatami, więc możemy porozmawiać w spokoju.
- To zaszczyt dla mnie, że mogę zaczerpnąć ze studni twej wiedzy panie. Jestem szczególnie zainteresowana Askorbitami i ich rodzinną planetą.
- Tak, dostrzegłem właśnie, że Ty, moja Pani, i Twoja grupa zainteresowaliście się przedstawicielem tej mrocznej rasy. Zacznijmy więc może od zielonego piekła, którym jest Severus, ich rodzinna planeta. Zamieszkujący ją Decadosi, stworzyli jedynie parę umocnionych placówek na ogromnej, porośniętej trującą dżunglą powierzchni. Sami boją się wychodzić poza ochronne mury swoich grodów i robią to wyłącznie wtedy, gdy udają się wgłąb lasów w poszukiwaniu drogocennych kamieni. Te właśnie są jedyną rzeczą, która nadal trzyma tam ludzi. Ponoć grunt pod zielonym piekłem ponabijany jest szmaragdami, niczym królewska kolia. Jednak nie zawsze było tam tak niebezpiecznie. Niegdyś władcy lasów - askorbici nie walczyli z ludźmi. Biernie poddawali się ich rządom. Lecz zmieniło się to parędziesiąt lat temu, gdy poczwary wypowiedziały obecnemu Rodowi wojnę. Nie wiadomo, jak do tego doszło ale od tego czasu mało która ekspedycja jest w lasach bezpieczna. Pozostała flora i fauna również stała się bardziej agresywna, jakby odpowiadając na zew askorbitów.
Podczas opowiadania mężczyzny, kobieta zbladła ponownie. Zwrot „zielone piekło kojarzył jej się dokładnie z tym czego nienawidziła najbardziej – nieujarzmiona dzika przyrodą!
- Jeśli planujesz tam podróż, moja droga Pani, radziłbym się zaopatrzyć w ubrania lub zbroje okrywające całe ciało, a do tego duże zapasy odtrutek
– kontynuował dalej podróżnik - Ta planeta zdecydowanie wroga jest ludziom i starczy małe ukłucie lub zadrapania, by umrzeć w męczarniach w zielonym piekle. Jest jeszcze jeden problem, który wielce utrudnił moje wojaże. Dżungla na planecie jest niesamowicie gęsta, a miejsca, gdzie wylądować można mechanicznym ptakiem bardzo rzadkie. Dlatego też potrzebne są długie marsze.
- Przez te dżunglę?
- Głos Andiomenę drżał - Nie masz przypadkiem ochoty wybrać się tam ponownie? - Dodała z nadzieją w głosie - Albo znasz może kogoś, kto wybrałby się z nami jako przewodnik?
Spojrzał z rozczuleniem i współczuciem na pilotkę - Niestety, związany jestem kontraktem na następne trzy podróże. Czeka mnie polowanie na Malignatiusie, rola przewodnika na Ungavoroks i badanie nowego gatunku odkrytego na Stosie - rozłożył bezradnie ręce w przepraszającym geście.
- Znam tylko członków mojej kompanii, a Ci również podpisali już umowy. Ale z pewnością znajdziesz Pani kogoś na miejscu, w jednej z fortec Decadosów. Choć tanie to zapewne nie będzie. Mało kto decyduje się na podróże nieprzetartymi szlakami innymi niż do kopalni szmaragdów.
- Mam nadzieję że jednak uda mi się kogoś znaleźć...
- Popatrzyła uważnie na mężczyznę:
- Te odtrutki... to jakieś szczególne? Wiesz może kto nimi handluje, albo masz jakieś na sprzedaż?
- Mogę Ci, Pani trochę oddać, ostatnio i tak stosujemy nowoczesne odtrutki uniwersalne. Na Severusie jest tyle trujących i jadowitych gatunków, że ciężko przygotować się na coś konkretnego.

Popatrzył uważnie na kobietę, a potem jak gdyby podjął jakąś decyzję dodał:
- Miałbym w związku z tym, tylko jedną skromną prośbę - wyjął z torby zawinięty w skórę pakunek - oto urządzenie do rejestrowania obrazu - Gdybyś pani zechciała uwiecznić co piękniejsze widoki i rzadkie gatunki, z chęcią zapłaciłbym za zebrany materiał.
- Rozumiem: śmierć na tysiąc sposobów...
- W jej głosie można było usłyszeć rezygnację i pogodzenie się z nieuniknionym. Wzięła od niego urządzenie i uśmiechnęła się niepewnie:
- Niestety nie mogę dać gwarancji, że powrócimy z tym żywi...
- Rozumiem ale wierzę w to, że nasze drogi się jeszcze zejdą, Pani
- uśmiechnął się do niej z niekrytym podziwem.
- Czy chciałabyś wiedzieć coś jeszcze? Wiedza jest najpotężniejszym sprzymierzeńcem na wrogim świecie.
- Dziękuję za rady i dobre słowo
- Ukłoniła się wytwornie i uśmiechnęła ponownie do mężczyzny - Każda rada i ostrzeżenie jest na wagę złota. Mam wolny dzisiejszy wieczór. Może porozmawiamy w jakimś spokojnym miejscu. Opiszesz mi panie typowe pułapki i niebezpieczeństwa na jakie możemy trafić.
Wielki Łowczy wyraźnie się rozpromienił:
- Oczywiście, będzie to dla mnie zaszczyt. Mam skromny dom za murami. Rzadko mam czas, by tam mieszkać ale powinien chwilowo zaspokoić nasze potrzeby. Pójdę tylko po obiecane odtrutki, wydam polecenia pracownikom i możemy ruszać.
Andiomene zdawała sobie sprawę, że każdy okruch wiedzy, który uda jej się zdobyć, może okazać się bezcenny i może uratować im życie. Musiała zdobyć jej więc jak najwięcej. Podeszła do kręcącego się w pobliżu Amxa i poinformowała go o tym czego się dowiedziała i ze prawdopodobnie wróci późnym wieczorem. Potem poprosiła jeszcze Duncana by zajął się sprawą zaopatrzenia w jedzenie, kombinezony ochronne i dodatkowe leki i odtrutki. Miała nadzieję, że zna się na handlu wystarczająco, by nie puścić ich z torbami.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 07-07-2009 o 18:53. Powód: Zmiana klimatu obrazka :D
Eleanor jest offline  
Stary 07-07-2009, 19:39   #126
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Czas do południa następnego dnia zszedł już spokojnie. Wiatr zmienił kierunek i nawiewał nad bazar przyjemne wilgotne powietrze znad pobliskiego jeziora Medyna. Gwar na targu również przestał być aż tak męczący. Ciężko było stwierdzić, czy to kwestia przyzwyczajenia, czy minęły właśnie miejscowe handlowe dni szczytu. Wykorzystaliście ten okres chwilowego spokoju, by zakupić pozostałe potrzebne towary i wymieniony przez Andiomene sprzęt na ekspedycję. Miejscowi Pozyskiwacze nadal nie odpowiedzieli na ofertę kupna Duncana, więc ciężki wojskowy sprzęt pozostał poza waszym zasięgiem. W porcie gwiezdnym udało się jednak szczęśliwie odnaleźć handlarza, oferującego energetyczną broń, pasującą do waszego statku. Wymagałoby to jednak wybebeszania Roriana, a na to póki co nie było czasu. Termin spotkania na orbicie zbliżał się z każdą godziną.

Ponownie zebraliście się na pokładzie, żegnając wzrokiem wielokolorowe namioty i urokliwe lepianki targu. Rorian z głośnym rykiem silników, znów uniósł się w bezchmurne przestworza planety i ruszył w kierunku umówionego miejsca spotkania. Po godzinie czekania wywołał was jeden z mniejszych frachtowców stacjonujących na orbicie.
- Tu "Karmazynowa Skrzynia", cieszymy się, że zdążyliście na spotkanie. Niestety w pobliżu wykryto avestiański patrolowiec, więc transakcja w tym miejscu byłaby zbyt ryzykowna. Nakazano nam zmienić miejsce spotkania na orbitę pobliskiego księżyca. Przesyłamy wam koordynaty. Spotkamy się na miejscu za cztery godziny.
Silniki Roriana zapłonęły na nowo, gdy ruszyliście w stronę nowego punktu wymiany.


Mały, szary księżyc wydawał się opuszczony. Nie wykryliście żadnych śladów przekazów radiowych, ani emisji ciepła, mogących świadczyć o zabudowaniach, czy pobliskich statkach. Po godzinie na sensorach pojawiła się jednak "Karmazynowa Skrzynia". Statek wyłączył silniki, dryfując na resztkach pędu w waszą stronę.

- Rorian, jesteśmy gotowi do wymiany. Włączcie proszę magnetyczne zaczepy przy śluzie. Jesteśmy przygotowani na ewentualne "problemy z ładunkiem".

Po chwili "Skrzynia" zręcznym manewrem obróciła się do was śluzą i z głośnym hukiem metalu, zadokowała do waszego frachtowca.

Hermetyczne, załadunkowe odrzwia ładowni otworzyły się z głośnym sykiem, wpuszczając do środka światła z pokładu drugiego statku. Po drugiej stronie zamajaczyły, przestępujące ostrożnie na wasz pokład, sylwetki załogi "Skrzyni". Poczuliście lekkie mrowienie niepokoju. Coś tu nie grało. Nagle z kondensacyjnej mgły śluzy wypadł jakiś obiekt. Granat! Za nim poleciała chmara pocisków z broni maszynowej, zasypując całą waszą ładownie rykoszetami. Ktoś jęknął z bólu. Brat Mesto? Granat eksplodował gryzącym dymem, zatapiając całe pole bitwy w mlecznej mgle.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 07-07-2009 o 21:03.
Tadeus jest offline  
Stary 12-07-2009, 15:23   #127
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Amx w zasadzie nie miał co robić na tej diablo gorącej planecie. Czuł jak metal w jego ramionach nagrzewa nieprzyjemnie a pot tylko spływał z jego ciała, wywołując nieprzyjemne pomruki inżyniera. Statek był w niezłym stanie, a to co było teraz najbardziej istotne załatwiała Andiomene. W sumie czuł się nieco jak przyzwoitka z nią w tej rezydencji, a nawet później, z tymi robalami. Odchrząknął, gdy zobaczył bladość na jej twarzy, prawdopodobnie jako jedyny tutaj wiedząc o jej fobii. To, że tam będą musieli poradzić sobie bez niej to było absolutnie pewne, Rot nigdy nie znał żadnego leku na jakąkolwiek fobię. Można było ją przezwyciężyć (przecież sam swoją przezwyciężył, przynajmniej jeśli chodzi o Andi, siedzenie z nią na jednym... stworzeniu wciąż skręcało mu żołądek), ale na pewno nie w chwili, gdy to czego człowiek się boi jest wszędzie dookoła. Pomyślał o statku wypełnionym jedynie kobieta mi i zadrżał, szybko zmieniając tok myśli.

Zakupienie ekwipunku pozostawił Duncanowi, sam nabył tylko kilka zapasowych części do niezbędnych systemów - Rorian teraz latał na większości zapasowych i latanie w kosmosie przy braku zapasowych części, było mocno ryzykowne. Jak zwykle zaczął zbierać też kolejne części pozwalające mu zrekonstruować Dinksa - tu wreszcie była elektronika, a nawet całe roboty do kupienia, Amx wolał jednak sam swojego odtworzyć. Zakupił też kilka elektronicznych strzykawek i mechaniczne, pająkowate nogi. Dinks mógł się przydać i w dżungli, jeśli odpowiednio się go zmodyfikuje. A jeśli wbuduje się mu dozowniki antidotum, to będzie spora szansa, że każdy dostanie je na czas. Rot uwielbiał kombinować, nawet jeśli istniały znacznie prostsze metody dojścia do celu. Ale za to po włożeniu do robota nowej płyty głównej, takiej jakich używają podobne mu roboty, Dinks mógł już wykonywać całkiem sporo czynności. Jeszcze trochę a Rorian będzie miał dwóch inżynierów, jakże potrzebnych na dużym frachtowcu.

***

Gdy miało dojść do "wymiany", Amx był na mostku, siedząc zaraz przy uruchomionych systemach obronnych. Nie był głupi, by nawet tego nie przygotować. Tylko co z tego? Drugi statek był znacznie mniejszy, a on nawet nie wiedział jak konkretnie taka wymiana ma wyglądać. Grzecznie każą golemowi wyjść? Inżynier nie miał zamiaru tego robić, nie miał za wiele z samobójcy. Gdy statki połączyły się a śluza została otwarta, poklepał Dinksa po kopule.
-Teraz to twoja działka, strzelaj do nich na mój rozkaz!
Działo było wycelowane, gdyby tamtym przyszło do głowy zbyt wcześnie uciekać. Nie było jednak żadnych wiadomości z ładowni, więc Amx włączył nasłuch na interkomie. Odgłos wystrzałów i wybuchających granatów natychmiast dobiegł do ich uszu, jak zresztą do wszystkich, którzy byli w zasięgu głośników. Rot zaklął i spojrzał na Andi, szybko chwytając swoją broń. Dokupił do niej sporo pocisków, w tym również tych nowoczesnych, więc mimo tego, że shotgun był przestarzały, mógł się bardzo przydać na małe odległości.
-Trzymamy się blisko, myślałem, że znasz tego kretyna! W razie czego kryj się za mną!
Zaskoczono ich dość mocno, inżynier miał na sobie tylko swoją ochronną skórę. I tarczę, naładowaną do pełnej mocy. Strzelać też umiał i miał zamiar odstrzelić każdego wroga, który mu się nawinie. Szkoda, że nie mieli delikatniejszej broni na statku, wtedy może by unieruchomili tych, którzy ich atakowali. Rot był bardzo ciekawy co sobie wyobrażali robiąc to.
 
Sekal jest offline  
Stary 12-07-2009, 20:09   #128
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Po wczorajszym wieczorze Andiomene czuła się straszliwie zmęczona. Wprawdzie podróżnik okazał się bardzo miłym gospodarzem, ale opowieści i informacje o Severusie, którymi ją zasypał, oczywiście całkowicie w dobrej wierze, i z nadzieją, że ta wiedza pozwoli im przetrwać na niegościnnej planecie, wykończyły psychicznie dziewczynę. Miała teraz stu procentową pewność, że miejsce, do którego musi się udać, jest ucieleśnieniem największych koszmarów w jej życiu!

W nocy nie mogła zasnąć, a jeśli już jej się to na chwilę udawało, budziła się po chwili zroszona potem i z krzykiem na ustach.
Nawiedzały ją wizje pająkopodobnych stworów wchodzących jej we wszystkie otwory i pożerających je od środka, olbrzymich macek oplatających jej ciało.


Ohydnych paszcz plujących kwasowymi substancjami, które w jednej chwili zmieniały człowieka w miękka papkę, doskonale już nadającą się do wciągnięcia przez trąbkowaty otwór gębowy. Gigantycznych węży połykających swe ofiary w całości i tych mniejszych, lecz nie mniej groźnych, jadowitych i skaczących na wysokość kilku metrów, uderzających precyzyjnie prosto w gorąca tętnicę! Żuków i much składających swe jaja w żywym ciele, by stanowiło idealne miejsce do rozwoju kolejnych pokoleń. Bagnie, które w sekundę pochłaniało nieostrożnego wędrowca i mięsożernych roślin wyrywających kawałki mięsa z przechodzących obok nich stworzeń!

W końcu doszła do wniosku, że najbliższe dni opłaci serią koszmarów nocnych, jeśli nie znajdzie odpowiednich środków na uspokojenie. W apteczce znalazła substancje, które skutecznie przytępiały pobudzona wyobraźnię, ale niestety miały także swoje działania uboczne. Reakcje Andi, były opóźnione, a jej myśli nie tak jasne i logiczne jak zazwyczaj. Pewnie dlatego tak szybko zdecydowała się na zmianę miejsca spotkania. W zasadzie nie robili niczego co wymagałoby ukrycia się przed patrolowcem. Posłuchała jednak bez protestów wskazań z „Karmazynowej Skrzyni” i udała się w nowe miejsce. Dopiero odgłosy ostrzału z miejsca dokowania uświadomiły jej jaki poważny błąd popełniła.
- Niech Dinks unieruchomi tamten statek – rzuciła do Amxa porywając broń i kierując się w kierunku walki – Jeśli to statek pewnego nie całkiem uczciwego kupca, na pokładzie jest coś co nas interesuje, jeśli to ktoś inny też może mieć coś ciekawego. Spróbujmy więc załatwić napastników i zdobyć ich okręt.

Była wściekła. Z wszystkiego na świecie najbardziej nienawidziła zdrady. Jej smak był gorzki w ustach. Jeśli ta walka była wynikiem oszustwa Albiego... wyśle mu jakiś miły prezent z Severusa.... oczywiście jeśli uda jej się przeżyć tę wyprawę! Niech się przekonają, że nie warto drażnić nikogo o nazwisku Valentine! W drzwiach ładowni zobaczyła dym. Z pewnością napastnicy zaatakowali granatami. Mesto i Duncan, którzy udali się na spotkanie „delegacji” mieli poważne kłopoty. Nie było jednak sensu wbiegać do środka bez zabezpieczenia. Teraz panował tam chaos i walka toczyła się na oślep. Dziewczyna wstrzymała biegnących Amxa i Alexandra:
- Zaczekajcie, albo idźcie po maski tlenowe. Nie ma sensu by wbiegać tam i narażać się na ostrzał.
 

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 12-07-2009 o 20:15.
Eleanor jest offline  
Stary 15-07-2009, 13:12   #129
 
NHunter's Avatar
 
Reputacja: 1 NHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemuNHunter to imię znane każdemu
Menażeria Muzzazira wyglądała dokładnie tak, jak wyobrażał ją sobie Hawkwood. Smród zwierząt i paskudne klatki oraz tłumy gapiów, którzy w normalnych warunkach przy spotkaniu z eksponatami zostaliby zjedzeni, stratowani lub po prostu rozszarpani na strzępy. Chłopak westchnął ciężko i podszedł do klatki, z askorbitą. Splótł ręce na piersi i beznamiętnie patrzył na ohydnego insekta. Już sobie wyobrażał, jak będzie wyglądała dyplomacja z tą rasą. Miał przed oczami wspaniały obrazek przedstawiający obrzydliwe robactwo wypełzające z jego gnijących wnętrzności.
W pewnym momencie Andiomene – blada jak ściana – opuściła ich i udała się na rozmowę z „właścicielem” askorbity. Sunne uśmiechnął się nieznacznie do siebie. Ach te kobiety. Niemal wszystkie reagowały tak samo na widok jakiegokolwiek robactwa. Piski, krzyki i irytująca panika, albo martwa cisza, wycofywanie się do tyłu i rzyganie gdzieś, gdzie nikt nie widzi. Valentine najwyraźniej należała do tych drugich.

Z czarnymi myślami w głowie udał się z powrotem na statek, razem z resztą drużyny, gdzie przesiedział resztę wizyty na tej niesamowitej planecie.

Niezbyt interesował się handlem. Nie był w tym dobry i właściwie nigdy tego nie lubił, więc posadził się na mostku, razem z Andiomene i Amxem. Usadowił się na fotelu w najbardziej rozleniwionej pozycji, jaką widział wszechświat i czekał, aż pozbędą się wreszcie golema. Gdy usłyszał dźwięk strzałów i wybuchów dobiegające z głośnika zerwał się jednak na równe nogi. Spojrzał na pozostałą dwójkę, ale na szczęście nie musiał długo czekać.
Biegnąć do ładowni, na moment wpadł do swojej kajuty i wyciągnął z torby karabin. Nie miał czasu przyglądać mu się w tej chwili. Teraz najważniejsza była jego skuteczność.

Zatrzymali się niedaleko wejścia. Przez chwilę nasłuchiwał strzałów, po czym rzucił ociekającym ironią tonem:
- Gratuluję udanych negocjacji z kupcami…
Przez krótką chwilę stał w bezruchu opracowując taktykę, a następnie rzucił się w głąb statku na poszukiwania masek tlenowych.
- Zaraz wracam – rzucił przez ramię, zanim zdążyli zareagować.
 

Ostatnio edytowane przez NHunter : 15-07-2009 o 13:17.
NHunter jest offline  
Stary 23-07-2009, 19:37   #130
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Andiomene, Amx, Alexander

Wielce chaotyczny i nieprzejrzysty to był bój. W zalanej dymem ładowni nadal trwała dzika kanonada, przeplatana wrzaskami ranionych i umierających. Walkę utrudniał dodatkowo hałas wszechobecnych rykoszetów, które skutecznie zagłuszały wszelkie próby koordynacji działań. Z braku masek tlenowych, na szybko przywdzialiście hermetyczne hełmy od skafandrów wraz z butlami. W końcu, ruszyliście w bój, korzystając z zasłony oferowanej wam przez zgromadzone w ładowni zapasy.

Rozbłyski wystrzałów raz po raz rozświetlały mleczne piekło, zdradzając wam przybliżone pozycje waszych wrogów. Kimkolwiek byli najeźdźcy, znali się na walce. Zwinnie zmieniali osłony, ubezpieczając się i kontynuując ostrzał pod różnymi kątami. Najbardziej martwiło was jednak to, że od jakiegoś czasu nie słyszeliście już, by ktokolwiek poza wami odpowiadał im ogniem. Gdziekolwiek byli Duncan i Mesto, nie brali już prawdopodobnie udziału w walce. Przez chwilę wydawało wam się, że dojrzeliście skradającego się we mgle voroksa ale zjawa zniknęła bezgłośnie za pobliskim wspornikiem.

Nagle kadłubem wstrząsnęło potężne uderzenie.

Brat Gallan

Modliłeś się byś zdążył na czas. Na czujnikach wyraźnie było już widać frachtowiec Brata Mesto, połączony z jednostką, którą śledziłeś. Malutki prom, który udało ci się na szybko wynająć nie należał może do najnowocześniejszych ale miał wystarczająco mały rozmiar i słaby napęd, by udało ci się dotrzeć tu niepostrzeżonym. Jeśli którykolwiek z pilotów zauważył twój przylot, był albo zbyt zajęty, albo nie chciał decydować się jeszcze na żaden ruch. Oba statki pozostały nieruchome.

Wynajętemu, miejscowemu pilotowi wyraźnie drżały ręce, gdy podchodził ostrożnie do drugiej śluzy "Karmazynowej Skrzyni". Gdyby nie autorytet Wojennego Brata, który zapewniał mu, że działają dla dobra Kościoła i chwały Proroka już dawno by zawrócił albo odmówił wykonania polecenia.

W końcu śluzy uderzyły o siebie. Przy drzwiach pojawiło się więc zielone światło i gdy tylko uchyliły się, Brat Gallan wpadł na pokład wroga, siejąc śmierć i zniszczenie.

Elena

Minął już tydzień, odkąd zostałaś zdradzona i uwięziona. Ten zawszony, przeklęty kupiec "ziołami" al Hasan, zwabił cię do siebie, obiecując cenne informacje, mogące pomóc w walce z twoją siostrą . Nim się jednak spojrzałaś, leżałaś już obezwładniona, skrępowana i gotowa do sprzedaży swoim wrogom. Tym zagraniem Jegomość al Hasan znalazł się niewątpliwie na samym szczycie twojej czarnej listy i mógł być pewien, że jego koniec nie nadejdzie bez bólu i cierpienia... o ile oczywiście jakoś się z tego wyplączesz...
Obecnie jednak, leżałaś skrępowana pod ścianą w kokpicie "Karmazynowej Skrzyni". Najemnicy al Hasana mieli sprzedać cię już wcześniej ale najwyraźniej wysłannicy twojej siostry się spóźnili i "opiekunowie" postanowili załatwić wpierw inne sprawy. "I był to bardzo dobry wybór" - dodałaś w myślach, nasłuchując z satysfakcją odgłosów walki i ginącej za ścianą załogi. W pomieszczeniu z tobą pozostał już tylko spanikowany rzezią pilot, z bardzo praktycznie wyglądającym nożem za pasem...

Wszyscy

Paręnaście minut później było już po wszystkim. Mgła z granatów odessana została przez systemy wentylacyjne. W ładowni Roriana doszukaliście się martwych towarzyszy. Duncana i Mesta. Otaczały ich dwie grupy równie martwych przeciwników. Trupy załogi "Skrzyni" ciągnęły się też dalej, na pokład wrogiego frachtowca. Te jednak były w większości ofiarami nowego przybysza z napierśnikiem Bractwa Wojennego i spływającym krwią mieczem. Wkraczając wspólnie do kokpitu "Skrzyni" ujrzeliście też drugą osobę, której się tu nie spodziewaliście. Elegancka kobieta, w długiej, szlacheckiej sukni nachylała się właśnie nad ogłuszonym pilotem, przecinając jego nożem resztki krępujących ją więzów. W rogu tego samego pomieszczenia dostrzegliście zdobioną skrzynię, oznaczoną symbolami podobnymi do tych, zdobiących suknię nieznajomej. Przeszukiwanie ładowni pozwoliło odkryć też obiecany wojskowy generator pola siłowego i 30 sztuk amunicji do waszego działa.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 26-07-2009 o 16:17.
Tadeus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172