Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-12-2018, 16:09   #31
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Barry dostał od Pana Dowódcy ważne zadanie. Miał pilnować braminów co niesły zapasy oddziału. W czasie wymarszu Barry nie do końca widział jak ma sobie poradzić z dwójką zwierzaków, ale wtedy z pomocą przyszedł mu Sticky. Oparł się on o jednego bramina i z nim ruszył na przód. Ciężko było stwierdzić kto kogo prowadzi Sticky bramina, czy bramin Jego, ale szli za oddziałem. Barry ruszył tymczasem z drugim zwierzaczkiem. Był wdzięczy za pomoc i stwierdził, że będzie musiał odwdzięczyć się Stickiemy kiedyś za udzieloną przez niego pomoc.

Kolumna tak sobie szła i szła. Słoneczko prażyło, a Barry szedł i szedł, nudząc sie w drodze myślał jak nazwać swoich nowych braminich przyjaciół. W końcu swojego bramina nazwał Kuba, a drugiego zaczął nazywać Gertrudą. Gertruda była miła i spokojna. Kuba za to trochę dziki i płochliwy, uwielbiał też trochę podroczyć się z Barrym. Często musiały chyba podróżować po pustkowiach bo nie sprawiały w czasie marszu specjalnych problemów.

Szli więc sobie spokojnie dopóki nie okazało się, że wielkie mrówki chcą zjeść odział naszych dzielnych żołdaków. Sticky poszedł strzelać do mrówek, wtedy to Barry z Kubą podbiegli szybko do Gertrudy. Dzielnie chwycił ją aby spłoszona przypadkiem nie zwiała z zapasami na pustkowia. Zagrożenie jak szybko się pojawiło tak szybko minęło bez większych incydentów. Nasi bohaterowie stali i specjalnie nic nie robili póki nie wydano rozkazu dalszego wymarszu.

Szli więc dalej i dalej. Barry szedł z swoimi nowymi znajomymi, z Kubą po prawej stronie i Gertrudą po lewej, aż tu nagle bandyci chcą ich okraść.
Całą trójką schowali za betonowe coś co leżało koło drogi. Jeden nabój huknął o zaporę naszej paczki i panika się zaczęła. Braminy wiedzione instynktem chciały uciekać, lecz Barry dzielnie je za uprzęże trzymał. Tak trwała walka człowieka z naturą, w postaci Barrego kontra braminy. Wśród huku wystrzałów, wybychów granatów, krzyków bólu i jęków umierających, nasza trójka sie siłowała. Kuba ciągnąc w prawo, Gertruda w lewo, a Barry stał w miejscu pośrodku, nie chcąc by mu zwierzaki uciekły. W końcu sytuacja i zmutowane krówki się uspokoiły. I karawana ruszyła dalej.

Po walce z raidersami, Key miał pysk cały w krwi. Barry widząc to stwierdził, że pieseł już nie wygląda jak z bajek mamusi, a raczej jak z jakiegoś koszmaru. Postanowił wtedy, że lepiej się do niego nie zbliżać. Bo chyba opętany został przez złe duchy. Będzie trzeba poszukać przy okazji kogoś kto takie duchy umie przeganiać. Tak myślał Barry i szedł dalej ze swym oddziałem.

Po dotarciu do Nipton, Barry oporządził swoich nowych przyjaciół, nakarmił ich i położył się spać pośród nich. Poszedł nyny póki ktoś nie obudził go każąc iść stać na warcie. Potem Barry stać, pełnić warta do rana no i takie życie w tym wojsku sobie wiódł podczas wędrówki.
 
Lynx Lynx jest offline  
Stary 08-12-2018, 20:41   #32
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Opracowany z Azraelem i Col'em


Igła była wykończona. Kolejne godziny marszu sprawiały, że coraz trudniej było jej obserwować okolicę. W końcu pozostało jedynie wpatrywanie się w czubki swoich butów i pięty idącego przed nią kolegi z oddziału. Jedyne na co starczało jej sił to zerkanie na towarzyszy. Czy nikt nie ulega odwodnieniu? Jakieś ryzyko udaru? Jej głowa odruchowo zapamiętywała kto z drużyny wypił ile wody, kto nazbyt często zdejmuje hełm. Na szczęście wszystko było prawidłowo. Upominanie innych… co innego gdy znajdowali się w szpitalu, nawet polowym… wtedy byli na jej terenie. Teraz jednak gdy patrzyła na tych wszystkich żołnierzy. Każdy był pewnie bardziej doświadczony od niej. Szybko skarciła się w myślach. Była tu by ich leczyć. Może nie była specem od strzelania, zwiadów… marszu, ale choćby nie wiem co zadba by wszyscy przeżyli. Wzięła głębszy oddech i skupiła się na powtarzaniu zawartości swojej podręcznej apteczki. Igły sztuk dziesięć, alkohol do odkażania butelka 500 ml, bandaże 10 zwojów po 10m… To działało do momentu ataku.

Widok nadbiegających mrówek na chwilę zmroził jej ciało. Patrzyła jak oddział wokół kryje się, ustawia do ostrzału. Wszystko działało jak maszyna… słabo skoordynowana i naoliwiona ale jednak działająca. Pierwszy wystrzał sprawił, że odzyskała czucie w kończynach. Ustawiła się tak by mieć dobry widok na swoich ludzi i wycelowała broń. Nie lubiła strzelać… Nie lubiła zabijać. Zbliżające się do nich bestie nie były ludźmi czy nawet zwierzętami, a jednak. Oddała strzał. Trafiony. Prawie zawsze trafiała. Czemu… nie wiedziała. Wierzyła jednak, że może uratować to jej kompanów, więc strzelała dalej. Noga.. bestia padła, ktoś inny dobił. Trafiony… trafiony… rozejrzała się szukając rannych i znów wycelowała broń.

Nie wiedziała ile trwał atak. Najwazniejsze było by tuż po ucichnięciu ostatnich wystrzałów przebiec się i sprawdzić czy wszyscy dobrze się czują. Czy nie ma rannych. Najbardziej martwiła się o Keya. Nie była weterynarzem, nie była pewna czy by sobie poradziła, jednak wszystko na szczęście było dobrze. Czas próby nie nadszedł.

Kolejny atak był trudniejszy. To jednak byli ludzie. Dzicy… Szakale, ale nadal ludzie. Igła aż nadto dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że częściej rozgląda się wokół szukając rannych niż strzela. Musiała się przemóc, tak długo jak nie było rannych nie była potrzebna do niczego innego. Nie była potrzebna… Oddała kolejny strzał.


Na widok Nipton poczuła ulgę. Nie dlatego, że nogi odmawiały jej posłuszeństwa, nie przez plecak lepiący się do pleców czy ciążącą na ramieniu broń. Istniała szansa… niewielka… że przez chwilę będzie spokój. Nigdy nie była w takim miejscu. Widok plakatu z kobietą, wyraźnie świadomą i chętnie eksponującą swoje wdzięki nieco ją zaniepokoił. Tak jak informacja, że “nie żołnierze mają się nie udawać na "wycieczki" do miasteczka…”. To było takie miejsce, a jej towarzysze… Rozejrzała się po oddziale. Patrzyła jak wokół zaczynają się rozmowy, słyszała sprośne dowcipy, wyciągane z za pazuch butelki z bimbrem. Jej oddział to byli tacy ludzie.

Cytat:
Natalie ludzie tacy są, to banda popierdoleńców sterowana własnymi nałogami. Jarają, piją, zabijają. Jedni szukają dup inni je daję. To już taki popierdolony świat.
Kate… gdyby miała tyle charakteru co ona… Westchnęła ciężko i ruszyła za przenoszonymi rannymi. Czekała ją praca i na tym powinna się skupić.


Tactical Combat Casualty Care Team
Jinx, Sticky i Igła




Pluton poniósł straty w postaci pięciu rannych, których wraz z Igłą i Jinxem zgromadzili w jednym miejscu, uprzednio pod ogniem prowizorycznie tamując krwawienie. Nie ucierpiał nikt z drużyny B, ale ponieważ pozostałe drużyny nie miały swoich sanitariuszy, obowiązek zajęcia się rannymi spadał na nich. Billy wziął się za nieznanego mu z imienia chłopaka z drużyny C, który dostał kulkę w udo. Pocisk utkwił w mięśniu i trzeba go było wyciągnąć. Łapiduch wyjął z torby potrzebne narzędzia, opatrunek, igłę, nici i poukładał to wszystko na rozłożonym wcześniej kocu. Odkorkował też butelkę z alkoholem. Przystawił nos do wylotu i pociągnął. Cudowny zapach, aż ślinka cieknie. Nie był to alkohol tego typu, który poprzedniego wieczora pili z Rogersem. Ten był czyściutki jak łza, nie mętny o zielonkawym kolorze. Billy wiedział jednak, że ta konkretna butelka nie jest przeznaczona dla niego. Z pewnym wahaniem oddalił ją od twarzy. Pokropił procentową cieczą skalpel i kleszczyki, nie mógł pozwolić sobie na porządną dezynfekcję, bo cała butelka poszłaby po góra trzech zabiegach, a drugiej nie miał. Otworzył opakowanie z opatrunkiem, nawlókł nić na igłę i odłożył na bok. Niestety, pomimo niezłego wyposażenia torby, w tym całej masy prochów, dziwnym trafem nikt go nie zaopatrzył w środek znieczulający z prawdziwego zdarzenia. Miał tylko to co sam potrafił skombinować na posterunku.

- Dobra, słuchaj - pokazał chłopakowi strzykawkę. - Znieczulę ci teraz nogę. Pomimo tego dalej możesz coś poczuć podczas zabiegu. Byłoby dobrze, gdybyś starał się nie ruszać, rozumiesz?

Gdy chłopak kiwnął głową, Billy znalazł na jego udzie żyłę, po czym wbił w nią Igłę i wstrzyknął do krwioobiegu dawkę Psycho.

- Hej, mógłby mi ktoś pomóc?! - krzyknął rozglądając się wokół. - Ktoś musi mu przytrzymać nogę!

Igła biegała od pacjenta do pacjenta zakładając kolejne opatrunki. W końcu była w swoim żywiole. Uśmiechnąć się do rannego, spytać o imię, zbadać, obejrzeć rany… chwila zastanowienia by wykonać jak najładniejszy szew lub jak najtrafniej założyć opatrunek. Cieszyła się, bo rany nie były poważne. Bo wszyscy przeżyją. Trzeba było tylko im umożliwić jak najlepsze, dalsze funkcjonowanie. Rozmawiała z żołnierzami zachęcając ich by opowiadali o sobie, by skupiali się na czymś innym niż obrażenia, które odnieśli i jej zabiegach. Jednak… nie mieli zbyt wiele środków znieczulających, a za chwilę ktoś mógł odnieść rany, z którymi bez takich specyfików sobie nie poradzą. Zdjęła pancerz, zbyt bardzo utrudniał jej ruchy, podwinęła też rękawy i rozpięła nieco wojskową koszulę, gdy w pomieszczeniu wypełnionym rannymi zrobiło się dosyć ciepło, a i ona miała pełne ręce roboty.

Właśnie skończyła bandażować głowę jednego z chłopaków gdy usłyszała głos Billego.
- Prześpij się, dobrze? - Uśmiechnęła się do żołnierza i ruszyła w kierunku drugiego sanitariusza.

- Przytrzymam. - Odstawiła swoją torbę na bok i przyklęknęła przed rannym. - Cześć, jestem Natalie… ale może być Igła. - Uśmiechnęła się ciepło do żołnierza i oparła dłońmi o ranną nogę, obciążając ją jak największym procentem swojej masy. Sticky musiał wykonać precyzyjną robotę… i mimo znieczulenia raczej nieprzyjemną. - Gotowa.

Billy odpowiedział jakimś mruknięciem, być może nawet on sam nie był pewien co dokładnie powiedział. Wzrok skoncentrował na nodze pacjenta. Kilkukrotnie zacisnął i rozluźnił palce obu dłoni i gdy upewnił się, że żadna z nich nie drży, wziął się do pracy. Skalpelem poszerzył ranę po pocisku, a następnie znów coś mrucząc włożył w nią szczypczyki. Chłopaka niemal postawiło do pionu, czemu Sticky nie mógł się dziwić. Psycho prędzej było narkotykiem niż środkiem znieczulającym i nie mogło w pełni pomóc, równie dobrze mógł mu dać wypić pół butelki wódki…Chociaż gdyby miał taką do celów spożywczych, z pewnością by się nie dzielił.

Na szczęście Igła umiejętnie zablokowała jego nogę i chociaż ten wił się w bólu, jego kończyna pozostawała w miarę w bezruchu. Pocisk nie tkwił zbyt głęboko, toteż po paru sekundach wyszedł na światło dzienne, kapiąc krwią. Billy zatamował krwotok i po chwili zabrał się za zszywanie rany. Na koniec całość owinął bandażem.

- No, nie było tak źle, prawda? - zażartował. - Trzymaj - wręczył chłopakowi nabój, przy okazji obsmarowując mu ręce jego własną posoką. - W Reno jest taki zwyczaj, że ludzie zatrzymują pierwsze wyjęte z nich pociski, o ile oczywiście przeżyli ich “otrzymanie”. Mówią, że każdy na świecie ma kulkę ze swoim imieniem, ale jeśli będziesz taką nosił przy sobie, to nigdy cię nie zabije, nie?

Następnie zwrócił się do Igły:

- Dzięki. Jestem Sticky - wyciągnął ku niej dłoń, dopiero po chwili zorientowawszy się, że cała klei się od krwi. - Eee… Zapewniam, że to nie dlatego tak na mnie wołają.
Dubois uśmiechnęła się i podała bez obawy dłoń drugiemu sanitariuszowi.
- Natalie, ale może być Igła. - Wytarła zakrwawione po zabiegu dłonie. Przyglądała się pracy drugiego sanitariusza z zainteresowaniem, ciekawa sposobu w jaki zszyje ranę.- Kojarzę ciebie ze szkolenia. - Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do Stickiego. - Za dużo pijesz.

- Eee… - Billy’ego zaskoczyła bezpośredniość dziewczyny. - Nie powiedziałbym. Nie, raczej nie - jeszcze nigdy mu nikt czegoś takiego nie powiedział. W zasadzie nie przypominał sobie żeby kiedykolwiek w życiu usłyszał podobne zdanie.
Igła pokręciła tylko głową.
- Powinieneś uważać to obniża zdolności bojowe. - Uśmiechnęła się do drugiego sanitariusza pomału czyszcząc i chowając wykorzystane narzędzia.

W pobitewnej krzątaninie plutonu dał się słyszeć kolejny wrzask rannego. Szeregowy ‘Cichy’ dostał kulkę w ramię i na przekór swojej ksywie darł się wniebogłosy, gdy Vernon wyjmował pocisk z rany.
- Przestań się mazać. Chłopaki nie płaczą - uspokajał bladego, wijącego się z bólu chłopaka. -Nie wierzgaj, bo nie mogę złapać pestki - pouczył pacjenta, gmerając chwytakiem w ranie. W końcu siadł na nim całym ciężarem ciała, przyciskając ramię kolanami do ziemi. Wprawną ręką zagłębił szczypce w ciele, złapał pocisk i wyjął go.
-No popatrz, 10 mm JHP. Masz szczęście, że nie trafił w kość, bo by się rozpadł na kawałki. Chcesz go na pamiątkę? Cichy? - Cichy był cicho. Zemdlał w ostatniej fazie operacji. Vernon wzruszył ramionami, odkaził ranę, zaszył i zabandażował. Z chusty trójkątnej związał temblak.
- Operacja się udała, pacjent tylko stracił przytomność - rzucił towarzyszom Cichego, którzy obserwowali całą akcję. -Co oszczędzi mi podania pierwszej dawki przeciwbólowych. Dajcie mu pić, jak się obudzi. Jutro rano zmienię mu opatrunek - poinstruował, po czym podszedł do pozostałej dwójki sanitariuszy.
-Sticky i Igła, prawda? - zagadnął - Pamiętam was ze szkolenia TCCC.

- Dziwne, nie przypominam sobie bym był członkiem Towarzystwa Całkowicie Cynicznych Chujków. Chociaż może… - Billy stanął na nogi. - Żart. Gdybyś jeszcze się nie zorientował to z naszej dwójki - wskazał na siebie i Igłę - ja jestem Sticky - wyciągnął, wciąż upapraną w czerwonej posoce rękę. - Możemy zostać braćmi krwi - dodał spoglądając na własną dłoń.
Vernon podał Sticky’emu rękę, przezornie nie zdejmując rękawiczki. Miał rzucić jakiś dowcip ciągnący rozwinięcie skrótu TCCC, ale jedno słowo zmroziło go i przywołało niechciane wspomnienia. Brat. Minęło dopiero pół roku…
Natalie tylko skinęła głową. Dopiero co wyczyściła ręce.
- Ja jestem Igła. Też cię kojarzę. - Sięgnęła do koszuli i dopięła ją, czując się w rozchełstanym stroju nieco niekomfortowo gdy praca przerodziła się w rozmowę. Przyjrzała się Vernonowi, nieco podejrzliwie, ale nie skomentowała jego dziwnej reakcji na słowa Stickiego. - To ciekawe, że do jednego oddziału dano aż trzech sanitariuszy. Choć z pewnością będzie nam łatwiej.

- Pewnie jakiś gryzipiórek coś pomieszał - Billy wzruszył ramionami - i zamiast trzech w kompanii, zrobiło się trzech w drużynie. Mnie raczej bardziej dziwi obecność różnej maści specjalistów: strzelcy wyborowi, saperzy i jeszcze ta abominacja w postaci zrobotyzowanego psa. Dziwna rzecz jak na skromną jednostkę zwykłej piechoty, gdyby mnie kto py... - wypowiedź Kitty’ego przerwało potężne ziewnięcie. Od ponad 36 godzin był na nogach.
- Powinieneś wypocząć. - Igła pokręciła głową z dezaprobatą. - Jak dla mnie nie wygląda byśmy byli “skromną jednostką”.

- I w tym jednym masz rację, muszę się przespać. Niestety nie wygląda na to byśmy stanęli tu na popas, a na grzbiecie bramina trochę niewygodnie się leży. Zresztą mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia - przetarł zmęczone oczy. - Takie życie, co zrobić…
- Tylko nie pij. - Igła wcięła się szybko. Jej spojrzenie oderwało się od sanitariusza i przesunęło po zebranych w pomieszczeniu pacjentach. Czekało tu na nią dużo pracy.

- Czy ja wyglądam na kogoś kto ma w tej chwili ochotę na kielicha? - spytał nie bez żalu Billy. - Zresztą i tak nie ma tu niczego co by się nadawało do picia - dodał po chwili. - Idę pogadać z porucznikiem, ten tu biedny sukinsyn - wskazał na chłopaka, któremu przed chwilą wyciągnął kulkę - nie da rady maszerować. Może da się go wpakować na grzbiet bramina?
Igła przemilczała pierwsze pytanie. Wyglądał. Po tym co widziała na obozie szkoleniowym, wcale by się nie zdziwiła gdyby po drodze do porucznika to na ten cel zrobił sobie przerwę. Przytaknęła jednak ruchem głowy.
- Pacjentowi Vernona też chyba przyda się chwilę pooszczędzać siły. - Wskazała na nieprzytomnego mężczyznę z ręką na temblaku.

- W sumie racja. Dobra, o nim też zamelduję - Billy odwrócił się i ruszył na poszukiwanie dowódcy.
-Jak Cichy się wybudzi, będzie mógł iść. Ręka wymaga rekonwalescencji, ale powinien mieć wystarczająco dużo siły, żeby poruszać nogami. Trzeba tylko uważać, żeby się nie odwodnił. Ani nie niósł zbyt ciężkiego ładunku. Porozmawiam z jego battle brothers, rozparcelują jego ekwipunek między siebie - powiedział Vernon. Przyjrzał się Sticky’emu. Faktycznie, wyglądał na nieco wczorajszego. Trzeba będzie mieć na niego oko. Alkoholizm to nie była sprawa prywatna, jeżeli szło się z kimś na strzelaninę. Tam pewna ręka i oko były niezbędne. Inaczej ludzie zaczynali ginąć…


To był koniec. Patrzyła na śpiących pacjentów siedząc w rogu pomieszczenia. Chłopaki poszli odbyć swoje pogawędki i została sama. Poczeka… któryś z nich wróci i pójdzie wziąć szybką kąpiel. Potrzebowała tego jak pożywienia. Na razie jednak zebrała przydzielone dla pacjentów racje i zabrała się za robienie posiłku dla wszystkich. Chyba po raz pierwszy tego dnia szczerze się uśmiechnęła. Właśnie wtedy, widząc potrawkę pyrkającą w garnku i dodając do niej osobiście zasuszonych ziół. Nie miała tego wiele, ale nawet odrobina wystarczy. Odrobina aromatu domu.

Cytat:
Natalie! Nie teraz! Zioła dodajemy na końcu inaczej się przypalą i staną gorzkie. Wystarczy niewiele, ludzie teraz i tak zapomnieli jak smakuje normalne jedzenie.
Matka. Wspomnienie nie wywołało w niej smutku bo smutne nie było. Nawet mimo iż wiedziała, że już nigdy nie usłyszy tego ciepłego, lekko zachrypniętego głosu. Nałożyła wszystkim porcje i rozniosła je rannym upewniając się, że każdy z nich zje nim dobierze się do ukrytego gdzieś w ekwipunku alkoholu.

Zjadła, zaczekała aż Sticky wróci i ruszyła na poszukiwanie miejsca, gdzie mogłaby się spokojnie obmyć. Czystość była bardzo ważna, szczególnie gdy było się sanitariuszem. Najlepiej było zagotować wodę by nie zaszkodziła. Przez to Igła nauczyła się myć w jak najmniejszej ilości wody i szybko… by nikt jej nie nakrył, gdy oddawała się “swojemu nałogowi”. Obmyła się starannie pomagając sobie niewielką szmatką i wrzuciła do wody nieco ziół nim zabrała się za mycie głowy. Dokładnie i błyskawicznie, by nikt nie zwrócił uwagi na jej zniknięcie. Gdy pojawiła się z powrotem w ich niewielkim szpitalu polowym, znów miała tyle sił co przed wymarszem. Sprawdziła opatrunki i zgłosiła się na dyżur nocny. Prześpi się z pacjentami. Lubiła ten płytki sen podczas czuwania. Wtedy nie wracały koszmary.
 
Aiko jest offline  
Stary 08-12-2018, 23:44   #33
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację

Wojna nigdy się nie zmieniała. Koniec końców, zawsze sprowadzało się do jednego – ludzie zabijają ludzi, bo są żądni władzy, pieniędzy, zasobów, cipek i tak dalej.

Żar lał się z nieba. Powietrze niemal stało, wszędzie unosił się drobny piaszczysty pył. Krajobraz nie porażał różnorodnością form – płasko, piach i asfalt. Jak na patelni. Jinx nie tracił czasu podczas marszu. Chciał nadrobić zaległości w wiedzy – nigdy nie przepracowywał się w szkole, więc trzeba było zdobyć umiejętności przez praktykowanie, lub od kogoś. Zagadnął parę osób o strzelanie, orientowanie się na pustyni na podstawie obserwacji wędrówki słońca po niebie, zainteresowały go anegdoty o geografii najbliższego terenu. Niewiele przydatnych danych wyciągnął z rozmówców, ale zawsze coś. Sam dzielił się wiadomościami z zakresu medycyny, a właściwie tylko jedną złotą myślą – „pustynia nie wybacza ludziom, którzy mało piją. Więc dbać o nawodnienie!” Tłumaczył żołnierzom, że jeżeli przestaną czuć pragnienie to pierwsza oznaka, że coś jest nie tak i powinni się od razu napić. I lepiej często i po trochu, niż raz dziennie kilka litrów – wolał nie mieć pacjentów z kamieniami nerkowymi. Kolejna sprawa – kontrolować kolor moczu. Słomkowy – dobrze. Ciemniejszy – źle. Brązowego już nikt nie zobaczy.

Strzelanie do mrówek nie było niczym szczególnym – nie używały broni dystansowej, więc nie trzeba było się chować czy padać na ziemię, żeby być mniejszym celem. Vernon prowadził błyskawiczny ostrzał, zasypując przerośnięte owady gradem ołowiu. Kiedy było po wszystkim, poszedł sprawdzić, z czym miał do czynienia. Obejrzał chityny, żuwaczki, poszukał jakiegoś kawałka mięcha, czy innych rzeczy, które wydawały by się interesujące.

Kilka godzin po odparciu ataku mrówek pluton musiał zmierzyć się z kolejnym wrogiem. Szakalami. Nie wyglądali na groźnych, ale mieli już broń dystansową. Jinx schronił się za stojącym przy drodze wrakiem samochodu i z takiej pozycji prowadził ostrzał przeciwnika. Co jakiś czas chował się całkowicie, krzyczał „ładuję!” i zmieniał magazynek. Lepiej, żeby towarzysze wiedzieli, kiedy nie mogą liczyć na jego wsparcie ogniowe. Wymiana ognia z wrogiem uświadomiła Vernonowi kilka rzeczy. Po pierwsze, bardziej przydało mu się strzelanie intuicyjne i pamięć mięśniowa wyrabiana na strzelnicy wojskowej, przy ćwiczeniach ze strzelania do wielu tarcz, niż podejście myśliwego i czekanie niewiadomo ile na jeden strzał. To nie była zwierzyna łowna, lecz wróg, który dynamicznie stwarzał zagrożenie. Nie, żeby poważne, ale jednak. Szakale atakowali grupą, z zasadzki ale bez jakiejkolwiek taktyki. Biegli i walczyli agresywnie, jak zwierzęta. Vernon zastanowił się chwilę, co mu nie pasuje w ich wyglądzie i spostrzegł kilka deformacji, sugerujących ciasny garnitur genetyczny. Najwidoczniej kopulowali tylko we własnym gronie, co po kilku pokoleniach skończyło się znacznym uszczerbkiem na inteligencji. Głupota, niezdolność jak i brak możliwości do rozwoju w różnych kierunkach, brak zachowań świadczących o rozróżnianiu norm społecznych a życie według praw natury – to wszystko sprawiało, że Szakale tak bardzo przypominały zwierzęta.
Gdy odgłosy wystrzałów już ucichły, można było wziąć się na poważnie za leczenie rannych. Na szczęście nie było poważnych obrażeń. Po założeniu opatrunków Jinx pobrał nowy zapas pocisków do broni i zajął się napełnianiem magazynków.

Kiedy nocowali w niegdysiejszym kinie samochodowym koło Nippon, Jinx próbował przekraść się bliżej miasteczka. Nie, żeby czegoś potrzebował, chciał dla zgrywy wybrać się na mały rekonesans i sprawdzić czujność sierżanta. Nie zamierzał oddalać się zbytnio od obozowiska, w końcu robił to tylko dlatego, że nie było wolno.
Po powrocie poopowiadał trochę dowcipów i wykonał kawałkiem cegły kilka znacznej wielkości obscenicznych rysunków na asfalcie. Na zakończenie dnia obejrzał rannych i położył się spać.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 09-12-2018 o 12:58. Powód: Kolor moczu, nie poziom...
Azrael1022 jest offline  
Stary 09-12-2018, 18:55   #34
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Pobyt w Mojave Drive-In zakończył się bez incydentów. A przynajmniej bez poważniejszych, gdyż Jinx Vernon nie mógł się oprzeć okazji przetestowania bystrości sierżanta. Na jego nieszczęście, Hardass Taylor był akurat na chodzie. I nawet cierpliwie poczekał, aż "tępy jarhead" (cytat z Taylora) wrócił do prowizorycznego obozu i sprawdził rannych. Kiedy kierował się do śpiwora, natknął się na swojej drodze na Hardassa. Z miną taką, że mimowolnie Jinx nieco pobladł.

- Chłopcze. - powiedział spokojnym tonem, w którym pobrzmiewało raczej zmęczenie, niż gniew - Oby mi to było ostatni raz. Narażasz bezpieczeństwo oddziału. Ale okolica jest przyjemna, więc mało co mogło się stać, poza tym stary Hardass zabronił, to go sprawdzimy - tak sobie myślałeś, co? Słuchaj, młodzik. - objął go ramieniem w "przyjacielskim" geście i powiedział tonem, jakby tłumaczył coś komuś - Nie mogę ciebie za mocno karać. Nic się nie stało, jesteśmy w marszu, a ty jesteś sanitariuszem. Poszedłeś na rekonesans sprawdzić, czy reszcie oddziału nic nie grozi. W pełni to rozumiem. Dlatego, skoro jesteś takim Dobrym Samarytaninem, to przez te parędziesiąt mil do następnego postoju pomożesz swoim kolegom po fachu, szeregowym Dubois i Kitty. Podźwigasz ich fanty. - potrząsnął nim "przyjacielsko" i wykonał gest mierzwienia mu włosów (jakby jakieś miał) - A teraz spadaj lulu. I nie wkurwiaj mnie więcej.

Pozostali członkowie Drużyny B mieli mniej mrożących krew w żyłach bliskich spotkań trzeciego stopnia z morderczymi kosmitami.

Wszyscy oprócz sanitariuszy zahaczyli się o pełnienie wart. Dowódcy dali spokój łapiduchom. W warunkach obozowych zaraz poleciałyby na konowałów joby, ale nie po ostatniej akcji z Szakalami. Większość trepów rozumiała, że lepiej mieć wypoczętego sanitariusza, niż dobitego obowiązkami, które ktoś mógłby od nich przejąć. Poza tym, było dość żołnierzy w plutonie do pełnienia zmianowej warty przez niepełną noc.

Lucky Manderson zakombinował z czymś ekstra, acz mieszczącym się jeszcze w "parametrach". Kiedy robota obozowa była odwalona, a ludzie szykowali się do pierwszych wart i spoczynku, Max poszperał w ruinach kina (a dużo do szperania nie było, gdyż kina samochodowe to były tak naprawdę parkingi z wielkim, pustym billboardem, na którym w dawnych czasach wyświetlano film z projektora, a obok były jeszcze jakieś budy do obsługi tematu). Niestety nie znalazł zbyt wiele - garść metalowych pierdół: śrub, metalowych płytek i prętów. Były w dobrym stanie, bez rdzy. Była też mała kupka elektroniki: zwojów, płytek krzemowych i lampek. Też w zadowalającym stanie. Zwieńczeniem "łupów" była nietknięta tubka próżniowa. Wszystko to wyciągnął z dawnego projektora. Widać jednak było, że cała okolica już kilkukrotnie była przetrząśnięta przez prospektorów - tym bardziej tak blisko Nipton.
Skoro świt, po krótkim, niewygodnym i umęczonym postoju, Trzeci Pluton wznowił pochód. Mimo stanu niektórych rannych i związanym z tym obciążeniem dla reszty, porucznik nalegał na przyspieszenie marszu. Pobożne życzenie, gdyż i tak poruszali się stosunkowo szybko.


Podróż do Camp Searchlight w ruinach dawnego miasteczka o tej samej nazwie była męcząca, nudna i pozbawiona kolejnych spotkań z lokalną fauną (co dla niektórych było miłą odmianą, a dla innych niekoniecznie). Na wieczór dotarli do Searchlight i otrzymali iście królewskie powitanie - prysznic (zimny, a co gorsza w nocy Pustkowie robiło się również zimne z powodu dużej amplitudy temperatur, więc szybko się można było załatwić... ale to i tak nie powstrzymało zmożonych marszem żołnierzy od odrobiny luksusu) i barak z pryczami oraz działającym kiblem, a także mesa z kolacją. A kolacja była naprawdę niezła, aż gały z orbit wychodziły ludziom po Boot Camp Barstow, Camp Golf czy Mojave Outpost. Steki z gekona (których panoszyło się w okolicy sporo) w "sosie BBQ" z "jakichś ziół", mąki i strąków miodowego mesquitu, przy "puree" z bananów yucca. Do picia była woda kaktusowa i... piwo. Oficjalnie, na wydawce. Wszyscy żołnierze ucieszyli się jak dzieci, które dostały prezenty na Święta. Wilson o mało co nie zemdlał, a nawet małomównemu i chłodnemu Lee na usta wypełzł jakiś uśmiech. Tylko Harris i Taylor nie dołączyli do ogólnego szału radości. Sierżant trzymał fason, a kapral wydawał się spochmurniały.

Tak czy inaczej, Camp Searchlight wydało się być iście Bożym aktem Zbawienia dla ich zmarnowanej kompanii. I nawet raporty potwierdzające plotki nie mogły popsuć nastroju. Kto by się przejmował tym, że Bullhead City zostało wzięte po trzech godzinach ostrych i krwawych starć z przeważającą czeredą Legionistów, w której zginęło ponad trzydziestu żołnierzy NCR, dalszych czterdziestu odniosło rany, a cywilów rannych było prawie drugie tyle, a liczba zabitych była nieznana? Fakt, że Legionistów padło dwa razy tyle, dostali za swoje. A Armia już szykowała kontratak. Cywilów bezpiecznie odsyłano do wciąż jeszcze utrzymywanej przez NCR przystani niedaleko Bullhead, gdzie trzy dumne okręty "Patrolu NCR Colorado River" miały odtransportowywać ich do obozu uchodźców w Camp Cottonwood Cove. Inni byli kierowani drogą pieszą do lotnistka w Searchlight, które specjalnie na tą okazję zostało wymiecione z radskorpionów, obsadzone garnizonem i przekształcone w obóz przejściowy. Niedługo sytuacja miała się poprawić, jak tylko wyprosi się "cezarowców". Niemniej jednak trzeba było szybko wzmonić obsadę Cottonwood i pomóc tym setkom ludzi. Podobno pierwszy transport już tam dotarł, a medycy i logistycy mieli pełne ręce roboty.

Nazajutrz o poranku Trzeci Pluton, tuż po obfitym śniadaniu (na które składała się jajecznica z jaj gekona, maca, sałatka z agawy i woda z kaktusa), wyruszył w dalszą drogę. Ranni pozostali w szpitalu polowym, a ich miejsce zastąpiła piątka ludzi przekierowanych z garnizonu. Teraz już nie było wymówek, trzeba było się sprężać.


Pod koniec trzeciej doby od wyruszenia z Posterunku Mojave, 3 Pluton dotarł wreszcie do celu podróży. Słońce zdążyło już zajść. Schodząc z wysokiego, skalistego wzgórza resztkami asfaltowej drogi widzieli jak na dłoni całe Cottonwood Cove. W dole rozpościerał się obóz, oświetlony wieloma pochodniami i ogniskami, mający garść drewnianych, parterowych baraków i jeden murowany, piętrowy budynek. Po prawej było podwyższenie terenu, na którym było jeszcze więcej baraków. A pomiędzy tym wszystkim mnóstwo namiotów - od solidnych wojskowych, po prowizoryczne, rozstawiane na szybko i z byle czego.

A rzeka... rzeka wyglądała wprost magicznie. Niebo było bezchmurne, a księżyc i gwiazdy rzucały mocne światło, odbijające się w tafli wolno płynącej wody. Niektórzy z tych, którzy większość życia spędzili na Pustkowiu, nie mogli się nadziwić widokowi. Pierwszy raz widzieli tyle wody...

Pluton skoszarowano w Overlook, w jedynym wciąż wolnym baraku - tym najbliższym jakiemuś transportowemu TIRowi, który wyglądał, jakby miał zaraz spaść ze skarpy na dół. Ciekawe, co przewoził...

Tego wieczoru nie dostali nic od dowództwa oprócz prośby o ochotników do lazaretu i na wartę. Wspaniałomyślny Taylor pozwolił większości Drużyny B na odpoczynek, a na "ochotników" do wartowania wyznaczył Harrisa i Mandersona - głównie dlatego, że nieźle się trzymali po tym całym marszu. Po szybkiej kolacji (złożonej wyłącznie z własnych racji żywnościowych) i higienie, większość plutonu poszła spać, z wyłączeniem "ochotników" (i ochotników, biorąc pod uwagę sanitariuszy).

W Cottonwood Cove panował jako taki spokój. Większość uchodźców, żołnierzy i rannych spała, więc roboty nie było zbyt wiele. Po nocy. Bo za dnia, to musiał tutaj być kołchoz. Zagadnięty strażnik powiedział, że już mieli blisko czterysta osób. Mężczyzn, kobiet, dzieci, starców i rannych - sami cywile. Zewsząd, acz głównie z przeciwległego brzegu rzeki. Niektórzy wędrowali do NCR od granic dawnego Nowego Meksyku (czy Meksyku w ogóle). Ci bardziej niepokorni bądź niewygodni, uciekający Legionowi. Dzikusy, zbiegli niewolnicy, nazbyt niezależni mieszkańcy Pustkowi, osad i ruin. Wszyscy, którzy nie chcieli podporządkować się drakońskim rządom Cezara. Wielu z nich było rannych, wynędzniałych lub chorych. Był też pierwszy transport ponad stu uciekinierów z Bullhead City - technicznie oni byli już obywatelami NCR. A niedługo miały przybyć kolejne transporty.

Noc mijała spokojnie. "Ochotnicy" mieli zostać wkrótce zluzowani, kiedy znad rzeki dobiegł przenikliwy dźwięk. Klakson z łodzi. Ów ryk postawił na nogi cały obóz. A zaraz potem rozległy się kolejne. Ku Cottonwood Cove płynęły trzy całkiem spore, "odrestaurowane" łodzie. Światła i binokle potwierdziły, że były to łajby "Patrolu Rzecznego". Obładowane ludźmi. Wybuchło zamieszanie. Żołnierze, poganiani przez podoficerów, szybko zakładali barchany, kirysy i kaski, brali broń, meldowali się. Zapalano światła, korzystając z przenośnych generatorów. Gapie zbierali się na plażach.

Łodzie przybiły do pirsów i zaczęły rozładunek. Mnóstwo ludzi, obdartych, obszarpanych, zapłakanych. Wszyscy z Bullhead City. Oficer pokładowy trzeciej, największej krypy, napomknął, że musieli się szybko zwijać - Legion uderzył na przystań. Żołnierze i cywile pospołu ruszyli do pomocy uchodźcom. Zapowiadała się nieprzespana, pełna pracy noc.

A nawet gorzej.

Pierwszym, który wyczuł, że coś jest nie tak, był... Key. Psi węch mówił wyraźnie. Strach. Potężne natężenie strachu. Uchodźcy byli niebywale wręcz zastraszeni. Tylko niektórzy płakali. Prawie wszyscy byli bladzi, milczący. Wreszcie, jeden z nich nie wytrzymał:

- Uciekajcie! Ratujcie życie! Oni-

Nie dokończył. Szyja eksplodowała mu razem z głową. A potem kolejnemu. Na statkach rozległ się okrzyk. Bojowy okrzyk.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-8WyJvvCYVU[/MEDIA]

"Marynarze" porwali za broń... i zaczęli strzelać w tłum gapiów i w żołnierzy NCR. Uchodźcy, każdy z których miał na szyi dziwne ustrojstwo, w płaczach i rozpaczliwych krzykach ruszyli, dzierżąc prowizoryczne uzbrojenie. Bili, uderzali, cięli, strzelali. A kto tego nie robił, temu wybuchała obroża.

Jeden z nich, dzierżący potężny "plecak", rzucił się w tłum cywilów. I ten plecak eksplodował. Nie, wręcz pierdolnął z taką siłą, że całe Cottonwood na sekundę oświetliło. Inni - szczególnie ci desperacko wywijający pałkami, tasakami, młotami i deskami z gwoździem - było opasanych dynamitem, cordexem i innymi wybuchowymi wymysłami. Kto ginął, temu też eksplodowała obroża - a wraz z nią, reszta ładunku.

Na samych krypach, oprócz broni osobistej, przemówiła także pokładowa. Trzy dziobowe działa czarnoprochowe wypluły z siebie potężne kule z przerobionego złomu, które wbijały się w najbliższe szałasy - posterunki wartowników - i tam eksplodowały. Przemówiły także cekaemy - dwa "lżejsze" z mniejszych łodzi, plujące seriami smugowych kul, oraz jeden wukaem, ani chybi półcalowy, w dodatku z eksplodującą amunicją.

Zamęt, rzeź i panika były obezwładniające. Żaden trening nie mógł przygotować na coś takiego. Tylko nieliczni żołnierze ogarnęli się na tyle szybko by otworzyć ogień. Taylor, Lee, Harris. Ten ostatni przeciągnął serią po zniewolonych uchodźcach, powodując detonację "uprzęży" jednego z nich. Spektakl był wręcz niemożebnie krwawy. Kończyny i głowa nieszczęśnika gdzieś dosłownie znikły, a "kadłubek" pofrunął leniwie kilka metrów na bok roztaczając wokół czerwoną mgiełkę oraz istną rzekę krwi. Zaraz potem kapral złapał Mandersona za ramię.

- Do tyłu! Do naszych!



Sitrep

- Wszyscy z Trzeciego Plutonu, czyli wszyscy z Drużyny B, czyli Wasze postacie, otrzymali uzupełnienia amunicji do stanu podanego w KP.
- Camp Cottonwood Cove jest atakowane przez ok. 120 ludzi siłą przymuszonych do walki, dzierżących wszelaką broń improwizowaną - Unarmed, Melee, Thrown, Small Guns.
- Na łodziach pozostało około czterdziestu napastników, może więcej. Korzystają z broni pokładowej (razem 3 Broadsiderów, 2 Browningów .30cal z amunicją smugową, 1 DShK z amunicją eksplodującą oraz - jeszcze nie wykorzystanych - 5 Harpoon Guns, 1 Junk Jet i 1 Rock-It Launcher) oraz osobistej (Automatic Pipe Rifles, .38cal).
- Sanitariusze mogą być w Overlook lub przy lazarecie.
- Lucky i Harris są pod skarpą, gdzie jest ta rozbita ciężarówka. Na tej skarpie jest Overlook.
- Wraz z Trzecim Plutonem (ale nie licząc Drużyny B), w Camp Cottonwood Cove jest nieco ponad 90 żołnierzy NCR, głównie uzbrojonych w Caravan Shotguns, Service Rifles i 10mm Lever-action Rifles. Są też dwa Light Machine Guns (de facto M60).
- Na resztkach asfaltowego parkingu w Overlook są trzy lekkie moździerze typu Commando, 60mm. Obsługa jeszcze do nich nie dotarła, dopiero się zbiera.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.

Ostatnio edytowane przez Micas : 09-12-2018 o 18:59. Powód: Poprawki
Micas jest offline  
Stary 10-12-2018, 22:33   #35
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Gdy zaczęło się piekło Key zamarł na chwilę. Można by pomyśleć, że system u się zawiesił, ale nic bardziej mylnego. Jego nieobecne spojrzenie miało ważny powód.
- Słuchajcie - powiedział nagle - Z brzegu do łodzi nie jest daleko, jeśli się pospieszymy to może uda nam się dostać na pokład jednej z nich. Tam opanujemy broń pokładową i poszatkujemy środkową łódź. Trzecia łódź nie będzie mogła do nas strzelać, chyba że przez swoich. Snajper nas osłon,i gdy będziemy przejmować łódź i w trakcie późniejszej walki. Jeśli się nie uda… i tak będę miał koordynaty dla ostrzału z moździerzy. O ile mapa w moim Pipdogu jest kompatybilna z resztą świata. Jak do tej pory, pustynia zawsze była tam gdzie pokazywała mapa.
Spojrzał po wszystkich.
- Skoro się zaciągnęliście do woja to wszyscy jesteście dostatecznie pierdolnięci by pójść na ten plan.
 
Mike jest offline  
Stary 10-12-2018, 22:41   #36
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Robin "Łazik" White - ciekawski łazik


Wcześniej



- Niezły ten sen. Też bym się zabrał takim stopem. Jak coś brałaś przed snem to się podziel przed następną nocą. - Łazik nie mógł się powstrzymać aby się nie uśmiechnąć i nie skomentować porannej paplaniny małej rudej. Musiał przyznać, że poprawiła mu humor bo po całym dniu maszerowaniu w skwarze i spiekocie, w tym cholernym Słońcu naprawdę nie miał ochoty na kolejny dzień. Maszerowania. W skwarze i spiekocie. Wolałby się przejechać. Zwłaszcza w kabrio z jacuzzi. Z gorącymi i chętnymi foczami. I szampanem. Co prawda szampana nigdy nie pił ale na pewno było dobre. W tym cholernym piekarniku chyba wszystko co było mokre i chłodne to było dobre. Więc wizja jaką roztaczała dookoła Lucy była mu bardzo na rękę. Szkoda, że to tylko sen. I to nie jego.

Drugie co go zdziwiło to te rysunki na betonie. Jak przybyli tu wieczorem to ich nie było a teraz były. Nie wiedział kto był w ich plutonie takim dowcipnisiem. Ale też się uśmiechnął gdy już załapał narysowany dowcip. Nie był pewny czy dlatego sierżant tak ganiał podgolonego Jinxa czy ten podpadł mu z jakiegoś innego powodu no ale obrazki też były całkiem fikuśne.


---



Camp Searchlight



Miejsce docelowe zrobiło na Robinie wrażenie. I to z kilku powodów. Po pierwsze najważniejsze było to miejsce docelowe. Czyli cel. Czyli koniec łażenia w tym cholernie rozgrzanym piecu i tym cholernie palącym Słońcu. Już mu powieki napuchły a oczy zaczerwieniły się od tej cholernej pustyni. Kompletnie nie rozumiał dlaczego nie mogli maszerowac nocą? I chłodniej, okey nawet zimno właściwie, no ale oczy go tak nie piekły no i czuł się i lepiej, i swobodniej, i lepiej. To nie... Łazić po tym piekarniku w dzień się ważnym głowom zachciało...

Po drugie to żarcie i piwo. No wreszcie można było się naszamać! Dawno się tak nie naszamał jak w Searchlight. Od razu mu się humor poprawił i zrobił się pogodniejszy, życzliwszy i w ogóle. Szkoda, że piwa tak mało dawali no ale z drugiej storny fajnie, że w ogóle coś dawali.

Mniej fajne było patrzenie na tych uchodźców. Starzy, młodzi, kolorowi, pstrokaci, no cała masa różnych typów ludzkich. Łączyło ich to, że byli przygnębieni, poranienie, zastraszeni, potargani... aż przykro było patrzeć. - Ilu ludzi trzeba by tak przetrzebić i przegnać tylu ludzi? - mruknął cicho patrząc na tą przygnębiającą rzeszę. Miał takie głupie wrażenie, że szefostwo ma zamiar wpakować ich w samo źródełko tej rzeki. W końcu ponoć ci tutaj, uciekali przed Legionem a ich 3-ci pluton mieli wysłać do walki z tym Legionem. No super... To akurat mu nieco zepsuło humor. Ale pocichu liczył, że jakoś to będzie i jakoś się wywinął. Może się wojna skończy zanim tam dotrą?


---



Cotton Cove



No i dotarli w końću do mety. I o ile sama meta pełna ruder takich samych jak w wielu miejscach jakie dotąd Robin widział nie zrobiła na nim jakiegoś specjalnego wrażenia no to już rzeka to co innego. Ile wody! Rany! W życiu nie widział tyle wody! Skorzystał z okazji i przy pierwszej okazji wszedł do niej. Po kolana, po pas a w końcu zanurzył się cały. Bo przecież to było tyyleee woodyy! Jak w jakimś morzu albo oceanie pewnie! Moczył się w tej wodzie ile tylko mógł bo kto wie kiedy trafi się następna okazja.

Potem nastąpiła szara, żołnierska rzeczywistość dnia codziennego. Szwendanie się po obozie, zajmowanie miejsc, posiłki w stołówce i takie tam. Dzień się wreszcie skończył i nastała o wiele przyjemniejsza dla White'a noc. Wreszcie można było spać w cywilizowanych warunkach za co był wdzięczny.


---



- To normalne? - zapytał wybudzony jakimiś hałasami i zamieszaniem. Okazało się, że jeszcze noc i po tej cudownej wodzie płynął jakieś statki. Duże jak wagon kolejowy. Albo nawet i większe. No duże. Ale miały być swoje. Zastanawiał się tylko dlaczego trąbią dlatego zapytał o to kogoś obok. Nie był pewny jak takie statki powinny się zachowywać. Wcześniej nawet w dzień nikt nie mówił mu, że mają jakieś statki i że mają przypłynąć w nocy. Trąbienie jednak jakoś go niepokoiło. Za bardzo brzmiało mu jak ostrzeżenie albo jakiś alarm. Ale więcej się nie powtórzyło a statki płynęły i w końcu zaczeły parkować do molo więc może to jakiś tutejszy zwyczaj?

I wszystko się zmieniło prawie w mgnieniu oka. Ktoś, coś krzyknął, ktoś wrzasnął, ktoś wybuchł.. ~ Że co kurwa?! ~ Robin patrzył osłupiały jak rozwaliło jakiegoś faceta. W kilka chwil wszystko się wyjaśniło gdy horda zniewolonych uchodźców rzuciła się do nabrzeża, gdy huknęły pierwsze strzały i w ogóle... Atak! Atakowano ich! I to jak podstępnie!

- O kurwa! O kurwa, o kurwa, o kurwa! - mamrotał szybko i zastanawiał się co robić. Co miał kurwa robić?! Gdzie sierżant?! Gdzie porucznik!? Cholera co miał teraz robić?! Ktoś się wydarł by się cofnąć. No tak, miało sens.

Zastanowił się chwilę. Mógł wziać swój karabin i strzelać. Do tych cywili z obrożami albo statków. Tak chciał zrobić. Złapał karabin i pobiegł w kierunku tworzącej się linii oporu. Ale wtedy dostrzegł "to"! Moździerz! Pociski moździerzowe! No tak! Ruszył biegiem w ich kierunku. Były jeszcze nie obsadzone. Otworzył zasobnik z amunicją i zaczął majstrować przy pociskach. Trochę odkręcić, trochę poluzować, jakiś drucik... I mógł przerobić pocisk w gotową bombę. A ją umieścić w wybranym celu... Na przykład na statku... Do którego by podpłynął od głębi zatoki... Bo siekli ołowiem głównie po nabrzeżu ale w wodę nikt chyba z nich nie strzelał i oby podobnie słabo pilnował...
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 13-12-2018, 04:21   #37
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=OT4AysVkuRs[/MEDIA]
Podobno kiedyś hen hen dawno i w ogóle daleko w czasie, jeszcze przed wojną, w wielkich morzach wokół kontynentów pływał pewien paskudny, wredny ponad ludzkie pojęcie gatunek ryb. Cechowało go, prócz bycia wodnym zwyrolem, świetne powonienie. Chodziły ploty, że potrafił wyczuć kroplę krwi z odległości paru mil i bezbłędnie namierzyć ofiarę. Krążył wtedy wokół niej, czekając cierpliwie jak alfons na koniec numerku jednej ze swoich dziewczynek, aż nieostrożna przyszła padlina osłabnie i wtedy atakował. Chyba że miał gorszy dzień i od razu, z marszu, zaczynał rzeź. Bo mógł, kto prawie tonowemu bydlakowi zabroni? Skurwysyn lubił się obwieszczać okolicy, wystawiając ponad powierzchnię wody charakterystyczną, trójkątną płetwę. Krążył tak wokół tratw czy innych łódek, filując kiedy znerwicowana ofiara wykona ten mało inteligentny ruch i wystawi jakąś część ciała w wodę. Ewentualnie, jeśli miał akurat tyle pary w łuskach, wywalał krypę, zżerając cel bez czekania.

Na szczęście w Camp Searchlight szeregowa Cyrus nie musiała nikogo zagryzać aby napełnić brzuch. Niczym spełnienie najskrytszych marzeń, obozowa kantyna powitała strudzonych żołdaków jadłem iście królewskim. Nie pozostawało nic innego, jak nażreć się za wszystkie czasy, napić prawdziwego piwa i cieszyć się możliwością chlania go legalnie, bez potrzeby kitrania gdzieś za latryną żeby przełożeni nie widzieli.
- Nie ma piguł, ani jacuzzi… ale i tak jest zajebiście - Laura skwitowała ten widok z wyszczerzem sięgającym od ucha do ucha. Szybko też nadrobiła braki w porządnym posiłku, zgarniając na talerz więcej żarcia niż pozornie byłby w stanie zmieścić ktoś jej gabarytów. Posiłek sprawił, że zamknęła się, stawiając na sukcesywne napełnienia kałduna, zamiast strzępienie ozora. To ostatnie zawsze szło nadrobić, gorzej z normalnym posiłkiem. Humor i tak jej dopisywał po prysznicu, chociaż bezpośrednio po wyjściu z kabiny dzwoniła zębami, ale minęło. Pomogło ciepłe jedzenie i browar, taki prawdziwy.

Zapchany otwór gębowy utrudniał komunikację, nie przeszkadzał jednak w obserwowaniu. Cała wesoła hałastra zwykłej szeregowej klasy zdawała się cieszyć i wykorzystywać urok chwili, lecz oczywiście nie sierżant, ale to akurat było do przewidzenia. Co dziwne kapral też wyglądał na przygaszonego i przybitego. Cyrus nie potrafiła tego pojąć - jak można było zamulać przy takich specjałach, po prysznicu, z browcem w łapie i jeszcze z perspektywą wyspania w wyrze? Dobra, plotki huczały aż szyby pękały, że chujnia, ktoś tam zginął i mają straty, ale serio. Mogli zdechnąć w każdej chwili, jak nie przez atak nieprzyjaciela, to paść na wylew, albo inne dziwnie medyczne cholerstwo. Równie dobrze coś mogło im spaść na łby, kantyna się zawalić, albo przypadkowo dało się też wdepnąć na zapomnianą w piachu minę. Trudno, nieszczęścia podobnie jak cuda - się kurwa zdarzały. Nic się na to nie poradziło, a zamartwianie zawczasu nie było zdrowe.

W którymś momencie, gdzieś między kęsem steka, a łykiem piwa, szeregowa zarejestrowała kątem oka ruch. Dyskretnie obserwowała jak Harris podnosi tyłek z ławy, odnosi tackę i po zamienieniu paru słów z sierżantem, wybywa ku wyjściu. Dojadła na szybko padlinę, dopiła butelkę, a odnosząc własną tackę, zwinęła jeszcze dwie butelki w kieszeń, żeby nie poszły na zmarnowanie. Starała się zachowywać normalnie, nie sprawiać wrażenia że się spieszy, albo coś kombinuje. Wyszła z kantyny spokojnym krokiem, ziewając w rękaw mundurowej bluzy. Dopiero za progiem rozejrzała się w lewo, w prawo i znowu w lewo, aż wreszcie dojrzała znikającą za rogiem sylwetkę. Zagęściła ruchy i gdyby mogła, wystawiłaby trójkątną płetwę ponad powierzchnię wody.

Dogoniła cel kiedy zdążył wyciągnąć skądś papierosa i odpalić, więc wystarczyło kierować się na czerwony punkcik w ciemności.
- Rozlewają tu coś na drugą nóżkę? - spytała, zrównując się z nim i udając że znajduje się tu całkowitym przypadkiem - Jeśli tak mogę być pająkiem. Albo stonogą. Wiesz jak jest… - rozłożyła ramiona - Za darmo to i ocet słodki.

Albo jej się wydawało, albo kapral zwolnił kroku. W ciemności widziała że obrócił głowę w jej stronę i chwilę sprawdzał co tam mu piska na dole, przerywając święty spokój.
- Na szampana i cadillaca raczej nie ma co liczyć - odezwał się z przekąsem, pociągając fajkę aż żar na końcu z ciemnej czerwieni przeszedł w jasny pomarańcz.

- Taaa… to było do przewidzenia - Cyrus westchnęła ciężko, wznosząc wzrok ku górze. Niestety przez mrok nocy ciężko szło rozczytać mimikę drugiego człowieka jeśli akurat nie mijał jasnego halo dawanego przez ogniska albo lampę - Biednemu zawsze wiatr w oczy albo chuj w dupę… i taczka szkła, coby nie było za przyjemnie. Wiadomo, życie boli, brak perspektyw nas otacza. Cinżko w wojsku - podsumowała zasłyszanym gdzieś powiedzeniem, przebierając nogami aby utrzymać tempo i nie zostać w tyle.

- Skoro taka tragedia to dlaczego tu jesteś? - Harris wydmuchnął dym i widziała jak kręci głową, ale jeśli słuch jej nie mylił nie był zły. Jeszcze.

- Mówiłam ci już, tam na drodze jak wyruszaliśmy z Nipton. Tak mnie słuchasz, ale to chyba u was normalne. Jednym uchem wpuszczacie, drugim wypuszczacie… no chyba że macie w tym biznes, albo sztony włożyliście - odpowiedziała lekko nadąsanym tonem, zakładając ręce na piersi - To wasza wina, nawieszaliście plakatów z chłopakami w mundurach gdzie się dało, a jakbyś nie wiedział mundur to taki magnes na baby. Wiec się jedna taka zaciągnęła żeby sobie popatrzeć, pooglądać i legalnie poślinić, tak całodobowo - wzruszyła ramionami.
- Swoją drogą te plakaty to niezły przekręt. Może ty mi wyjaśnisz na czym to polega. Jakbym chciała ogarnąć pin-upa z laską w bikini, albo rozchełstanym mundurze to nie ma sprawy. Wala się tego w urwał i jeszcze trochę, ale jakoś nie natknęłam się na wersję ze świecącym klatą kapralem… takiego to bym brała - wyszczerzyła się przez mrok - Dobrze by wyglądał na ścianie i nie tylko.

Po jej wypowiedzi nastąpiła cisza z rodzaju tych lekko przyciężkich, albo tak się dziewczynie wydawało. Tyle dobrego, że Harris zwolnił do typowo spacerowego kroku i teraz już gapił się prosto w dół i na nią, jakby się nad czymś zastanawiając.
- Ja tam wolę rozebrane laski na plakatach, przynajmniej jest na co popatrzeć. - parsknął, przekrzywiając trochę kark w bok - Chcesz czegoś? Ostatnio narzekałaś że nogi ci odpadają. Coś tam słyszałem - dokończył ironicznie.

- No i odpadły, podkleiłam je srebrną taśmą aby nie być ślimakiem i nie zostawiać za sobą śladu śluzu - szeregowa zrobiła zbolałą minę, odpowiadając równie zbolałym głosem, a potem prychnęła.
- Nie wiedziałam że wyglądam na interesowną bladź, muszę od razu czegoś chcieć? - spytała dość oschle, lecz zanim zdążył odpowiedzieć sama to zrobiła, machając zbywająco ręką - No dobra, masz mnie. Tak, chcę czegoś - pogrzebała w kieszeniach spodni, wyjmując z nich dwie butelki piwa. Jedną wyciągnęła do kaprala - Napij się.

Mężczyzna popatrzył na flaszkę i sapnął, albo parsknął. Zaraz też zaciągnął się fajkiem.
- Co za poświęcenie - wydmuchnął dym do góry, przybierając podejrzliwy ton - Przyznaj, przysłali cię na przeszpiegi. Z Taylora za wiele nie da się wyciągnąć, co innego podrzędny kapsel. Tyle dobrego, że wybrali najlepszą opcję aby próbować mnie podejść.

- Przeszpiegi?
- szeregowa powtórzyła głosem urażonej niewinności, stojąc jak sierota z wyciągniętym browarem. - Czyli co? Maski, fedory, długie płaszcze… było powiedzieć wcześniej, że jarają cię przebieranki. - przewróciła oczami - Daj spokój. Nikt mnie nie nasłał, to moja własna inicjatywa, oczywiście niedoceniona, bo zamiast leżeć kołami do góry sterczę tutaj próbując… w sumie nie wiem - wzruszyła ramionami, rozkładając ręce - Wyglądałeś jakbyś potrzebował dodatkowego browara przed snem, a że mam dobre serce i empatia we mnie silna, pomyślałam że ci coś skołuję, żeby potem nie było ględzenia że tylko ludziom cisnę i kręcę z nich bekę… cóż, zwykle tak właśnie robię- zmitygowała się - Trzeba dbać o renomę.

- Dziś dzień dobroci dla zwierząt?
- Harris zaśmiał się cicho, pstrykając niedopałkiem gdzieś w bok. Po chwili wahania wziął butelkę i okręcił ją w dłoniach - Dzięki, leć odpocząć. Jutro nie będzie lżej, ciągle został kawałek do przejścia i raczej nie zwolnimy tempa.

- I mam ci pozwolić zalewać pałę w samotności?
- Cyrus pokręciła głową - Nie wiem czy ktoś cię poinformował, że picie w samotności jest oznaką alkoholizmu. Alkoholik nie powinien dowodzić ludźmi, ani podejmować decyzji, to źle rzutuje na jego reputację. Jeszcze ktoś zacznie myśleć, że tu trzeba zmian na stołkach, roszad i innych gówien. Dlatego też napiję się z tobą. We dwójkę to już bez przypału. Proste.

- Ty… pozwolić mi?
- mężczyzna spytał z wyraźną ironią - Nie ogarniacie szeregowa hierarchii wojskowej? Jesteście pode mną, to wy słuchacie rozkazów.

- Na razie jeszcze obok was, kapralu
- szeregowa odbiła piłeczkę - Bez jaj, gdybyś chciał mnie udupić za przekraczanie granic służbowych dostałabym opierdol jeszcze rano, na drodze… no ale dobra. Twoich rozkazów mogę posłuchać i nawet nie policzę ci standardowych dwustu kapsli. Kręcą mnie faceci z bliznami, taka słabość. Tylko błagam, bez biegania albo pompek. Obawiam się, że tego nie przeżyję.

- Szkoda by było -
schował butelkę i machnął ręką gdzieś w bok - Coś ci wymyślę. Za tą niesubordynację. Za mną szeregowa.

- Ta jest -
Cyrus zgodziła się szybko i bez cienia skargi, drepcząc za kapralem z miną jakby właśnie zgarnęła całą pulę turnieju pokera.

Przeszli między barakami i stertami złomu, kilka razy minęli innych żołnierzy, aż w końcu doszli do niewielkiego baraku gdzieś na uboczu obozu. Harris pomajstrował przy zamku, zgrzytnął mechanizm i drzwi otworzyły się skrzypiąc zawiasami.
- Właź - zaprosił gestem do środka, wchodząc zaraz po szeregowej. Moment potem mrok rozjaśnił płomień świecy, ukazując graciarnię pełną skrzyń, skrzynek, worków i powiązanych sznurkiem paczek.

Usiedli na dużym drewnianym pudle pod ścianą, a ledwo to zrobili Cyrus z jękiem ulgi wyprostowała nogi, zdejmując buty bez ich rozwiązywania. Po marszu bez końca każda okazja do posadzenia tyłka równała się zbawieniu. W powietrzu wisiał zapach smaru, każdy ruch wzbudzał drobne tumany kurzu, dobrze widocznego gdy tańczył w blasku dawanym przez świecę.
- Bez obaw, nie potrujemy się. Czyste bydle ze mnie - mruknęła, merdając paluchami stóp i wyciągając butelkę - Odpalaj browara, czasu nie jest za wiele. Jeszcze trzeba wyszczotkować Keya. Nie będzie chodził jak brudas - parsknęła.

- Rzeczywiście dziś dzień dobroci dla zwierząt - kapral parsknął, zaraz syknęły zrywane kapsle. Wyciągnął butelkę ku szeregowej - Wade.

- Laura -
stuknęła się i upiła porządny łyk, mrużąc oczy z przyjemności. Jednak co browar to browar.

- Laura? - Harris zmarszczył brwi, przyglądając się jej z ukosa. - A nie Lucy?

- Laura, Lucy… jeden chuj
- dziewczyna przewróciła oczami, machając zbywająco ręką - W Camp Golf papierami zajmował się lambadziarz mający jeden zwój mózgowy więcej od bramina. Nie srał tam gdzie żarł… i to wszystko, co można o nim powiedzieć dobrego. Pierdolnął się i owo pierdolnięcie poszło w świat. Mów jak ci pasuje… byle bez przeginania. - wzięła kolejny łyk.
- Znasz ten dowcip o dwóch kłócących się dziwkach? - spytała i widząc po minie że raczej nie, z werwą podjęła wątek - Spotkały się dwie dziwki na Stripie przy jednej ulicy. Wiadomo jak jest, dobry spot podstawą sukcesu w interesach, tak więc z miejsca wzięły się za kłaki i zaczęły okładać. Tłuką się, tłuką, wióry lecą, w ruch idą pazury. W którymś momencie pierwsza sprzedaje soczystego plaskacza tej drugiej. Druga zaczyna wrzeszczeć: “Ty łysa kurwo!”, na co ta pierwsza odpowiada urażona: “O wypraszam sobie, tylko nie łysa!”.

Harris chyba chciał coś odpowiedzieć, albo zaśmiać się. Niestety właśnie pił, więc zakrztusił się. Kasłał przez dobrą chwilę podczas której szeregowa uczynnie klepała go po plecach, korzystając z okazji aby usiąść tuż obok.
- Rany... co ty tu robisz dziewczyno? - spytał odzyskując oddech.

- Wiń za to moją matulę. Trzymanie nóg razem nigdy jej nie wychodziło…i boom - Zasalutowała mu pustą już butelką - Jestem.

- Serio pytam
- zaśmiał się. Przy okazji wzrok coś mu uciekał poniżej jej głowy i wcale się z tym nie krył.

- A ja serio odpowiadam. Nie rozmnażamy się przez pączkowanie… - Cyrus zmrużyła oczy czujnie i tylko morda się jej śmiała. Przysunęła się jeszcze odrobinę lampiąc mu się w twarz - Pszczółki, kwiatuszki… mogę rozrysować.

- Potrafisz być poważna?
- uśmiechnął się krzywo, odstawiając pustą butelkę na podłogę.

- Ponoć gdy śpię i akurat nie chrapię, ale luz. Chrapię tylko gdy napierdolę się jak szpadel, co tutaj mi nie grozi. - zrobiła smutną minę, bolejąc nad tym faktem. Smutek minął błyskawicznie, wrócił dobry humor.

- Będę cię w takim razie trzymać z dala od wódy - odbił piłeczkę, pochylając się nad szeregową - Dźwięki po nocy niosą się bardzo daleko, nie można w tak lekkomyślny sposób zdradzać wrogowi że jest się w okolicy…

- Ej no Wade, bez takich!
- dziewczyna obruszyła się, prostując plecy jakby ją ktoś chlasnął łomem po nerach. Uniosła głowę, chwilę pokontemplowała widoki aż wreszcie wyszczerzyła się niewinnie, mrużąc do kompletu oczy. Złapała kaprala za ramiona i przekręciła się, przerzucając nogę przez jego biodra, a kiedy usadowiła się na nich wygodnie dorzuciła łaskawym tonem - Ewentualnie… jeśli znajdzie się dobra alternatywa…

- Taaaa?
- już nie tylko Cyrus szczerzyła się zębato. Kapralowi udzielał się nastrój. Złapał ją aby nie zleciała, zaciskając dłonie na jej pośladkach - Niby jaka?

- Jeśli będziesz w stanie odpowiednio zadbać o morale…
- wymruczała, zaczynając rozpinanie guzików jego munduru - Nie trzeba kołować plakatu z kapralem w rozchełstanym mundurze, jeśli ma się wersję na żywo. Ty mi pokażesz sztuczkę, ja ci pokażę sztuczkę, ale zostajesz w mundurze. Przynajmniej górze… - przerwała pracę widząc jak brew Harrisa wędruje do góry w niemym pytaniu. Wyjęła z kieszeni klucz z jednej strony zakończony oczkiem, a z drugiej ząbkami. Podrzuciła go w dłoni, chwytając rozwidlony koniec.
- Nie na darmo ochrzcili mnie Płaska Szesnastka na Stripie - wyjaśniła z uśmiechem, przejeżdżając powoli językiem po całej długości narzędzia a gdy skończyła, odchyliła głowę i równie powoli wpakowała żelastwo do gardła aż zębami złapała za łapki. Gapiła się przy tym Wade’owi prosto w oczy. Rozłożyła ręce, wydając z siebie niewerbalne “taadaam!” Odczekała moment i bez pośpiechu wyciągnęła, pakując go do kieszeni z miną jakby nic niezwykłego się nie stało.
- Działa nie tylko na klucze… i nie tylko od tej strony - dorzuciła i chciała powiedzieć coś jeszcze, nie zdążyła.. Ledwo rozkleiła jadaczkę, Harris prędko znalazł jej inne od gadania zajęcie, przyciągając szeregową do siebie i wpijając się w usta. Perspektywa zawirowała, zderzenia pleców z podłogą nie zarejestrowała zbyt pochłonięta walką z ubraniem oraz jednoczesnym obłapianiem większego ciała przyciskającego ją do twardych desek. Harris za to okazał się dżentelmenem, pamiętał co tam marudziła o bolących nogach i przez ponad godzinę pilnował skrupulatnie, aby trzymała je w górze... przynajmniej przez większość czasu.


Droga do Cottonwood Cove nie różniła się za wiele od wcześniejszej trasy. Szeregowa Cyrus szła, ciągle szła w stronę słońca, wlokąc się razem z resztą oddziału noga za nogą. Szła ciągle szła… i tak kurwa bez końca, aż po horyzontu kres, a nawet jeszcze dalej. Dzień dłużył się, żar lał się z nieba, jednak nie narzekała. Zamiast marnować energię na utyskiwanie, zajmowała sobie czas obserwowaniem tyłka Harrisa, idącego kawałek przed nią. Za dnia też wyglądał świetnie, chociaż wolała go bez zbędnych łachów. Dzięki podobnym zabiegom dzień zleciał jej w miarę znośnie, bez zbędnych rewelacji. Dużo pomógł spokój na trasie, brak kolejnych grup ześwirowanych zjebów, bądź równie ześwirowanej fauny, flory, akwizytorów i religijnych oszołomów spod znaku Atomu… choć dwie ostatnie grupy dało się podciągnąć pod kategorię ogólną “zjebów”. Fortuna kochała swoje dzieci, ewentualnie szykowała im paskudną niespodziankę, coby się nie nudziły i za łatwo w życiu nie miały.

Los bywał przewrotny i nie od dziś wiadomo było, że kreaturą jest wybitnie złośliwą. Cottonwood Cove nie przywitało żołdaków podobnymi luksusami jak poprzedni garnizon, za to mieli masę uchodźców… i statki! Takie prawdziwe, sprawne… żaden nie tonął, chociaż rdza żarła je aż echo szło. Mimo tego łajby utrzymywały się na powierzchni wody całkiem sprawnie, nie sprawiając wrażenia że zaraz zatoną. Laura gapiła się na nie urzeczona przez dobry kwadrans. Oddałaby sporo aby pozwolono jej pogrzebać pod pokładem, poprzekładać sworznie i sprawdzić w jaki sposób skorupy do tej pory służą rodzajowi ludzkiemu… niestety wygrało zmęczenie, zresztą i tak pewnie nie puściliby jej samopas… w dodatku do tej wielkiej kałuży. Woda była spoko, ale w nadmiarze wywoływała atawistyczy lęk, więc szeregowa postanowiła odłożyć wszelkie badania na następny dzień. Odbębniła odprawę, kolację, pokręciła się bez celu wokół baraku, aż wreszcie zmarnowana ponad ludzkie pojęcie zagrzebała się w śpiwór licząc na szybki teleport do następnego poranka… ale nie mogło być za prosto.

Sama nie wiedziała co ją obudziło. Krzyki? Wystrzały? A może wybuchy? Albo pakiet łączony. Wokół rozpętał się chaos, a w jego centrum znalazła się grupa łachmaniarzy. Parli do przodu rozpaczliwie, równie rozpaczliwie umierając na bagnetach żołnierzy lub od eksplozji urywających głowę. Widząc co się odpierdala w pełnej krasie, Lucy stanęła sparaliżowana, chłonąć spektakl rzezi rozszerzonymi oczami. Żywe mięso armatnie, zwykłe marionetki… tym byli ludzi zmuszeni siłą i podstępem do zwrócenia się przeciwko NRC. Widziała ich strach, czuła przez skórę gorące przerażenie napierającego od plaży tłumu, a krople zimnego potu spłynęły jej momentalnie po krzyżu. To już nie była banda oszołomów zbyt naćpanych aby odróżnić gekona od w pełni wyekwipowanego żołdaka.

To byli cywile, niewinne ofiary siłą zmuszane do czegoś, czego nie chcieli. Prowadzeni na rzeź już nawet nie jak owce… gdyby nie pieprzony okrąg metalu wokół szyi nigdy by nikogo nie zaatakowali. Skąd ich wzięto? Porwano?
To było bardzo prawdopodobne…

- Skurwysyny - wyszeptała, biorąc głęboki wdech i próbując ogarnąć sytuację. Tłum miał obroże, ktoś nimi sterował, inaczej nie obrywaliby ci którzy nie walczyli…

Ktoś sterował obrożami, najprawdopodobniej z łodzi. Wysyłał sygnał, karał opieszałych…
- Radio - wymamrotała, otrząsając się z otępienia. Sygnał wysyłano drogą radiową. Gdyby udało się zakłócić go, wtedy zniknie przymus nakazujący cywilom walczyć. Cyrus spojrzała na ściskaną w dłoniach broń, doskonale zdając sobie sprawę jak marnym wsparciem bojowym jest. Zerwała się więc do biegu, karabin przekładając na plecy. Walka trwała na plaży, jeżeli zachowa dystans i będzie uważać, może nie zdejmą jej zanim nie dotrze do HQ i radiostacji. Brzmiało jak szaleństwo, zanosiło się na szaleństwo… szaleństwem absolutnie było, ale zostanie w miejscu nie wchodziło w rachubę. Co innego strzelanie do tych którzy atakują z własnej woli. Co innego zabijanie... niewolników kierowanych nieswoją wolą.
Ostatnie nie mieściło się w żadnych granicach tolerancji.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 13-12-2018 o 04:24.
Amduat jest offline  
Stary 14-12-2018, 11:02   #38
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Pierwszym zaskoczeniem nowego dnia był Jinx, który pojawił się po to, by zabrać torbę Billy'ego. Podobno sierżant mu kazał w ramach kary za jakiś wybryk czy coś. Oczywiście Billy nie mógł się na to zgodzić. I to nawet nie żeby mu było żal drugiego sanitariusza. Po prostu prędzej byłby skory do oddania swojego karabinu, do którego i tak miał mieszany stosunek, ale akceptował go jako coś co prawdopodobnie okaże się przydatne w próbach przetrwania na pustkowiach. Torby jednak nie odda, nawet mowy nie ma. Jinxowi musiały wystarczyć rzeczy Igły, o ile zdoła ją przekonać do ich oddania. A Billy postara się znów unikać sierżanta Taylora, ostatnio wyszło mu to całkiem nieźle.

Przed wyruszeniem w drogę sprawdził jeszcze, czy jego talizman aby na pewno trzyma się hełmu. Trzymał się. Sama droga nie była specjalnie interesującym doświadczeniem. Ktoś mógłby pomyśleć, że skoro Billy wyrusza w nieznane mu miejsca, powinien czuć choć odrobinę ekscytacji. Ale czym tu się ekscytować? Wszędzie jest tak samo. Piach po horyzont, chyba że ten akurat jest zasłonięty przez skaliste góry. I ślady przeszłości, mnóstwo śladów przeszłości. Pordzewiałe i powyginane wraki aut, śladowe ilości asfaltu z dawnych dróg i od czasu do czasu lepiej lub gorzej zachowane ruiny stacji benzynowej.

Nawet te ostatnie nie wzbudzały zbytniego zainteresowania, choć były jakąś niewielką odmianą w krajobrazie. Po pierwsze wszystkie wyglądały identycznie. Po drugie, co takiego mogło w nich być interesującego? Że niby wejdzie do środka, przeszuka trzy pudła, lodówkę, szafkę czy biurko i znajdzie garść kapsli, dwa stimpaki i może amunicję do swojego pistoletu? Taa, jasne. Szlak uczęszczany przez karawany, oddziały wojska, bandy łupieżców i kto wie jakie jeszcze ludzkie zbieraniny i gdzieś tutaj miałaby się utrzymać stacyjka, która nie została przeszukana tysiące razy od czasów Wielkiej Wojny? Trzeba by chyba być jakimś wybrańcem losu, żeby coś tam znaleźć, takim dzieckiem przeznaczenia, czy coś w tym guście.

Po dwóch lub trzech godzinach marszu, Billy nie marnował czasu na jego mierzenie, zrozumiał, że pomimo wyleczenia się ze strasznej choroby, jaką był syndrom dnia następnego, wędrówka wcale nie stała się czymś przyjemniejszym. Słońce prażyło niemiłosiernie, a podoficerowie wciąż tylko poganiali do szybszego tempa. Swoją drogą skąd oni mieli siły, żeby tak ciągle na kogoś wrzeszczeć? Może jednak powinien oddać tą torbę Jinxowi? Teraz chyba już nie wypadało o to prosić...

Na koniec tego dnia czekała go jednak nagroda. Camp Searchlight, cóż to za cudowne miejsce. Wygodne kwatery, prysznic, działający kibel. I steki! Najprawdziwsze mięso! Co z tego, że z gekona? Kiedy to ostatnio miał okazje jeść coś, co nie pochodziło z puszki? Na pewno nie na Przyczółku, o Barstow też mógł nie myśleć, a i w obozie tak nie karmili. Wychodziło więc na to, że ostatni prawdziwy obiad jadł jeszcze u babci. Ile to już czasu minęło? A do tego piwo! Co prawda ciepłe, ale zimnego piwa kosztował może ze dwa razy w życiu, nie przeszkadzało mu to zupełnie. Nim się zorientował butelka była osuszona nawet z piany i był to jedyny zawód, jaki sanitariusza Kitty'ego spotkał w tym bajkowym miejscu. No, może prócz ranka dnia następnego.

Wówczas bowiem po wspaniałym śniadaniu (jajecznica!) padł rozkaz wymarszu, który większość żołnierzy skwitowała głośnym westchnięciem, nierzadko wspartym soczystym przekleństwem i ogólnym spadkiem morale. Każdy żałował, że to nie ten obóz okazał się ich przydziałem. Niektórzy pewnie mieli nadzieję, że w Cottonwood może być podobnie, ale Billy nie miał złudzeń. Na pustkowiach nie mogło być takiego drugiego miejsca. Po raz pierwszy poczuł, że w Republice jest coś wartego obrony - kucharze z Camp Searchlight.

Kolejny dzień łudząco przypominał poprzedni. Znów niekończący się marsz po resztkach drogi numer ileś tam, pod gorącym słońcem, które żołnierskie karki powoli pozbawiało skóry. Tym razem jednak marsz kontynuowali nawet po jego zachodzie, aż wreszcie dotarli na miejsce. Cottonwood Cove. Billy już nie znosił tego miejsca, choćby za sam fakt, że nie jest to Camp Searchlight.

Po skromnym posiłku, marudząc udał się do lazaretu. Nie miał najmniejszej ochoty na kolejną nieprzespaną noc i początkowo za żadne skarby nie miał zamiarów zgłaszać się na ochotnika. Lecz gdy usłyszał o dwustu uchodźcach nie mógł postąpić inaczej. Teraz i tak nie zmrużyłby oka. Niech szlag trafi jego cholerne sumienie!

Roboty było w brud. Miejscowi sanitariusze nie wyrabiali, a w grupach uchodźców szerzyły się najróżniejsze choroby. Znając jego szczęście, Billy zaraz się którejś nabawi. Los okazał się jednak łaskawy i tego wieczora chłopak niczego się nie nabawił. W swojej łaskawości zapomniał tylko o znacznie większym niebezpieczeństwie.

Gdy zawyły syreny na rzece, Sticky wyjrzał z namiotu, żeby zobaczyć co jest ich powodem. Widząc trzy statki płynące ku brzegowi i ludzi gromadzących się na plaży, podjął decyzję.

- Idę tam - oznajmił Igle, porwał swoją torbę i wybiegł.

Był prawie na miejscu, gdy powietrze przeciął potężny huk, a pośród tłumu błysk światła rozrzucił kilku ludzi niczym szmaciane lalki. Pod Billym aż nogi załamały się z zaskoczenia i wylądował na twarzy. Po chwili na plaży rozgorzało piekło. Strzały, serie z karabinów maszynowych, kolejne wybuchy, jedna wielka ludzka kotłowanina. Żołnierze NCR wiali we wszystkie strony.

Sticky postanowił wziąć z nich przykład. Wstał i ruszył w kierunku, z którego, jak mu się wydawało, przybiegł. Szybko jednak odkrył, że biegnie w stronę latryn. Dotarło do niego również, że nie ma ze sobą karabinu. W pośpiechu zostawił go, nie sądził zresztą, że będzie mu potrzebny. Rozglądał się za jakimś oficerem, albo podoficerem, ale nikogo takiego nie dostrzegł. Ludzie biegali we wszystkich kierunkach, nikt nad nimi nie panował.

Zatrzymał jakiegoś uciekającego żołnierza. Tamten był strasznie chudy, pewnie gdyby nie to, nie dałby mu rady. W jego oczach dojrzał czysty strach. W swoich najprawdopodobniej zobaczyłby to samo, gdyby tylko mógł w nie teraz spojrzeć.

- Stój, gdzie lecisz?! - krzyknął na niego. - Musimy się przegrupować, zebrać do kupy!

- Tak jest! - odparł tamten i zasalutował energicznie.

Wyglądało na to, że w półmroku wziął Billy'ego za jakiegoś oficera. Naszywka z emblematem sanitariuszy mogła być łatwo wzięta za insygnia, a brak karabinu i ostry ton też pewnie robiły swoje. Nie zdążyłby się jednak wytłumaczyć z pomyłki, choćby nawet chciał. Jakaś zbłąkana kula przeszła przez głowę żołnierza i opryskała jego krwią twarz Sticky'ego. Ten w pierwszym odruchu odskoczył od ginącego sojusznika. Przetarł ręką oczy i zobaczył ciało leżące w kałuży krwi, która powoli wsiąkała w piasek. Jego wzrok spoczął na karabinie, identycznym jak ten, który zostawił w lazarecie.

Nie myśląc wiele, zabrał go. Magazynek był pełny. Wymierzył w kłębiący się w dole tłum i strzelił dwukrotnie. Z trafieniem nie powinien mieć problemów, ale nie dlatego to zrobił. Chciał zwrócić uwagę biegających wokół żołnierzy.

- Do mnie! - krzyknął i wypalił raz jeszcze. - Do mnie!

Musiał zebrać kogo się dało. Już chociażby ze względu na to, że w grupie łatwiej przeżyć. Nie wiedział do końca co zrobić potem. Wiedział, że nie będą mogli zostać tutaj, tego miejsca nie sposób było obronić. Pozostawały mu ucieczka na zachód, przejście na wzniesienie na Overlook, świetnie miejsce do obrony, albo próba osłony lazaretu. Przeklął w myślach sam siebie, bo w chwili, gdy pomyślał o tym ostatnim miejscu, już wiedział gdzie będzie chciał się udać. Niech szlag trafi jego cholerne sumienie!
 
Col Frost jest offline  
Stary 14-12-2018, 18:29   #39
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Dni marszu mijały. Jedyne co Barry wspominał to niezła wyżerka co była pewnego wieczoru, nie było to tak dobre jedzonko jak to co mamusia robiła, ale w porównaniu do wojskowych zwykłych dań była darem z niebios. Godziny marszu mijały na rozmowach Kubą i Gertrudą. Zwierzątka były miłe wysłuchiwały Barrego. Nie bał się z nimi rozmawiać, one są miłe, to ludzie są zazwyczaj źli.

W końcu dotarli do celu podróży. Barrego nie wybrano na ochotnika do wart, ani nie umiał leczyć by go posłać do lazaretu. Szwendał się więc i odwiedzał swych braminich przyjaciół w zagrodzie.

W nocy obudzić go przeciągłe "uuuuuuuuuu..". Najpierw myślał że to "muuuuuuuuuuuu" i to Kuba, lub Gertruda go woła. Zawołał wtedy ktoś że statki wróciły. Barry więc wstał i się zbierał do wyjścia (zabrał rzeczy swoje itp.). W pośpiechu Barry jak to Barry ubrał skarpetki nie do pary. Tu w drodze nagle hukło, nagle stłukło, świzdu, gwizdu, pizdu kule latają. No totalny chaos. Atakują nas pomyślał Barry. Ktoś gadać coś o planie co robić, ale to nie czas na myślenie. Barry pobiegł skryć się za umocnieni. Instynkt podpowiadał co ma robić. Jest ciemno Barry odpali i rzuci race. Wróg naciera Barry rzuci w tą piechotę zbitą granat ( Niewiedza czasami jest łaską, a Barry nie wiedział, że to przymuszeni cywile. Tak więc nie miał moralnego oporu, w końcu kto atakuje republikę ten jest zły). Opóźniać natarcie wroga,aby cywile mogli uciec.
 
Lynx Lynx jest offline  
Stary 15-12-2018, 00:10   #40
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Post tworzony z Loucipher



Camp Searchlight

Igła czuła się dziwnie idąc bez części swojego dobytku i szczerze martwiła się o niosącego go Jinxa. Na szczęście udało się jej cichaczem przepakować co cięższe rzeczy by nie obciążać kolegi sanitariusza, ale nie wszystko była w stanie pochować po sakwach i w torbie lekarskiej. Wiedziała, że następnego dnia już na to nie pozwoli. Ba! Była pewna, że zabierze swoje rzeczy przy najbliższym postoju, jeśli tylko dowództwo nie będzie widziało. Po rozmowie z pozostałymi sanitariuszami czuła się dużo lepiej. Wiedziała, że pewnie gdy podejdzie i zechce porozmawiać, wytrzymają z nią chwilkę, a tyle… chyba wystarczyło.

Gdy w końcu, po zimnym prysznicu znalazła się w kantynie z jedzeniem i piwem przed sobą, zdała sobie sprawę, że to jednak za mało. Przyglądała się zebranym w pomieszczeniu żołnierzom siedząc nieopodal reszty sanitariuszy. Przysłuchiwała się przaśnym dowcipom i fali opinii na temat alkoholu i kobiet, powoli spożywając swój posiłek. Brakowało jej dziewczyn ze szpitala, kogoś z kim mogłaby porozmawiać o czymś co ją interesuje, a pozostali sanitariusze… im chyba też odpowiadały popularne tematy. Dostrzegła wychodzącą za kapralem Lucy i nagle poczuła, że została zupełnie sama. W ciszy dokończyła posiłek, pozostawiając resztkę piwa. Nie przepadała za tym trunkiem, choć wiedziała, że nie raz jest bezpieczniejszy niż woda. Jak jednak mogła go lubić gdy jeszcze pamiętała smak robionego przez matkę wina? Życzyła swoim sąsiadom udanego wieczoru i ruszyła w kierunku miejsca, w którym czuła się potrzebna. Do lazaretu. Nie miała wielu pacjentów. Było kilka osób z udarami i lekkim odwodnieniem. Dwóch pacjentów z poprzedniego dnia, których na razie dobrze było doglądać i którym przed przyjściem na posiłek zmieniła opatrunki. Wzięła dla pacjentów nieco piwa i jedzenie po czym samotnie ruszyła do znajdującego się niedaleko budynku. Rozdała przyniesione rzeczy pacjentom i sama usiadła przed lazaretem wsłuchując się w odgłosy dobiegające z kantyny i pobliskich budynków. Większości szykowała się bardzo intensywna noc… jej pewnie też gdy już położy się spać i koszmary wrócą, ale na razie mogła się cieszyć tym pokrętnym spokojem. Po cichu zaczęła sobie nucić piosenkę śpiewaną przez matkę.
- Je ne sais, ne sais, ne sais pas pourquoi, On s'aime comme ça, la Seine et moi...



Wędrówka
MJ i Igła

Gdy zmęczona rozglądała się po oddziale oceniając jak zwykle jego stan, zwróciła uwagę na idącego niedaleko, dziwnie umalowanego członka oddziału. Mężczyzna był niesamowicie skupiony jak na spokój, który panował wokół i chyba miał przekrwione oczy? Z nią pewnie nie było lepiej. Koszmary niestety pojawiały się nawet gdy zapadała w drzemkę, więc celowo spróbowała odpoczywać na siedząco. Przyspieszyła kroku by zrównać się z… Martinem! Przypomniała sobie imię zasłyszane podczas szkolenia.
- Wszystko w porządku? - Spojrzała z dołu na nieco wyższego od siebie mężczyznę, jeszcze uważniej przyglądając się jego twarzy i szukając oznak udaru lub przemęczenia.
MJ odwrócił wzrok od pustynnego krajobrazu,który przed chwilą uważnie obserwował.Jego oczy zarejestrowały smukłą sylwetkę i wesołe oczy, wpatrujące się w niego z widoczną troską. Uśmiechnął się do idącej obok niego Igły.
- Cześć - rzucił. - Tak, wszystko w porządku. Nikt nas nie atakuje... przynajmniej na razie. - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Chyba, że nie o to pytałaś.
- Popękane naczynka na oku, lekkie zgrubienie pod dolną powieką i sińce oznaczają niewyspanie, a lekko sucha cera wskazuje na to, że pijesz za mało. Powinieneś uważać bo w tych warunkach łatwo o udar. - Igła z zaciekawieniem spojrzała na otaczający ich teren, ale jak dla niej było równie spokojnie co tuż przed ostatnimi atakami.
Oczy Martina - rzekomo przekrwione, choć akurat on nie był tego w stanie stwierdzić - rozszerzyły się lekko ze zdziwienia.
- O rany... - westchnął. - Niezła jesteś. Trzy sekundy patrzy na faceta i stawia diagnozę. Rentgen masz w oku? - zachichotał, by za chwilę spoważnieć. - Ale z tym odwodnieniem to masz rację. W takim upale pić się chce, i to sakramencko. Chcesz trochę? - podsunął Igle pod nos odkręconą manierkę. - To czysta woda, nie alkohol. Słowo honoru.
- To jeszcze nie odwodnienie… chyba, że odczułeś ostatnio spadek masy… bo pragnienie chyba, tak.. Prawda? Nie czujesz suchości w ustach? Bólu głowy? Może zawroty? - Wyraźnie się zaniepokoiła. - Może napij się pierwszy?
MJ bez skrępowania pociągnął z manierki spory łyk wody i popatrzył rozbawiony na lekko - jego zdaniem - spanikowaną sanitariuszkę.
- Spokojnie, dziewczyno - rzucił. - Zanim wstąpiłem do armii, byłem myśliwym i traperem. Umiem o siebie zadbać na pustkowiach i wiem, że bukłak z wodą to najlepszy przyjaciel myśliwego. Zaraz po tym - wskazał na niesiony przez siebie karabin. - Ale dzięki za troskę. Jak będzie mi coś dolegać, to będę wiedział, do kogo się zwrócić po najbardziej fachową poradę lekarską na całym Mojave. - zakończył przymilnym tonem.
- Jinx i Sticky też na pewno pomogą. Tylko pamiętaj by przyjść od razu… szczególnie przy zawrotach głowy, dobrze? - Igła zarumieniła się nieco słysząc pochwałę. - Dużo podróżowałeś?
- Dość sporo - odparł MJ. - Głównie w okolicach Shady Sands... ale nie tylko tam. - urwał na chwilę. - Parę razy byłem z ojcem w Broken Hills... ale teraz już nic tam się nie dzieje. Uwierzysz, że kiedyś wydobywali tam uran? Radioaktywny! Jakby mało było na ziemi promieniowania! - MJ pokręcił głową. - A na polowania chodziłem najczęściej pod krypty. Tam zawsze coś się kręciło. Ale tu... - rozejrzał się. - Tu jestem pierwszy raz.
Oczy Igły otwierały się coraz szerzej. Osobiście nie podróżowała wcale, choć chyba nie był to najlepszy moment by się do tego przyznawać. Zamiast tego chłonęła każde słowo niczym małe dziecko.
- Podróżowałeś sam? Nie było niebezpiecznie? - Wyrzuciła z siebie pytania nim do jej głowy dotarło, że chce je rzeczywiście zadać.
- Do Broken Hills podróżowałem z ojcem, w karawanie. Jeszcze jako dzieciak. Odwiedzaliśmy tam krewnych, moja rodzina stamtąd pochodzi. A na polowania... tak, sam chodziłem. Mam broń, wiem jak przetrwać i się bronić. Co w tym niebezpiecznego?
Igła na chwilę zmieszała się. Przez chwilę szła w milczeniu obserwując okolicę.
- Widziałam wiele osób w szpitalu, którym doświadczenie i broń nie pomogły. - Zerknęła na MJa i uznała, że to co powiedziąła mogło być nieprzyjemne. Uśmiechnęła się do mężczyzny by nieco złagodzić to wrażenie. - Ale cieszę się, że nic ci się nie stało. Na co polowałeś?
MJ nie wyglądał,jakby słowa Igły go uraziły. Spokojnie patrzył na dziewczynę, jakby nic się nie stało.
- Na zwierzaki. - odparł powoli. - Na gekony, na kretoszczury, na kojoty, na skorpiony, na gigantyczne mrówy takie jak te wczoraj. Wszystko, co łazi po pustkowiu i jest choć trochę jadalne. - urwał. - Na ludzi jeszcze nie polowałem. Cóż, zawsze kiedyś jest ten pierwszy raz…
- Mój tata polował, umiem przyrządzić większość tych zwierząt. - Igła wyraźnie ucieszyła się, że chociaż kojarzyła jak wyglądają wymienione przez mężczyznę stworzenia. SŁysząc o polowaniu na ludzi nieco posmutniała i rozejrzała się po oddziale. - Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stanie… choćby większości.
- Nie łudziłbym się - w głosie snajpera słychać było nutkę cynizmu i rezygnacji. - Słyszałaś pogłoski, słyszałaś rozkazy. Idziemy na wojnę. Będziemy walczyć. Z przeciwnikiem, który brutalnością przerasta rozwścieczonego szpona śmierci. - MJ urwał na chwilę. - W Searchlight rozmawiałem z szeregowym, który słyszał, jak radiooperator odebrał wiadomość z Bullhead City. Ponoć facet z tamtej strony radia darł się, jakby go żywcem obdzierali ze skóry. Zresztą, niewykluczone, że w końcu to zrobili. Krzyczał coś, że legioniści patroszą ludzi żywcem... czy coś takiego. Jak ich spotkam, to się przekonam... chociaż wcale mi się do tego nie spieszy. - Popatrzył po oddziale. - Myślisz, że ktoś z naszych ma z nimi szanse?
Igła zadrżała i z jakiegoś dziwnego powodu przetarła twarz. Była zakurzona… będzie musiała się wymyć.
- Myślę że… tak długo jak będziemy się trzymać razem sobie poradzimy. Nawet z legionistami. - Sama też się rozejrzała po ludziach trochę jakby chciała ich zapamiętać.
MJ pokiwał głową.
- Mądre słowa. - odpowiedział. - Tylko czy ten oddział da radę trzymać się razem? - spytał. Potoczył wzrokiem po idących. - Na razie połowa z nich wygląda, jakby sama się siebie nie trzymała. Miejmy nadzieję, że okrzepną. Inaczej... marnie to widzę.
Natalie uśmiechnęła się nieco zagadkowo.
- Wierzę, że to trochę jak z rodziną.. Można się kłócić, ale gdy od tego zależy przetrwanie… damy sobie radę. - Spojrzała na MJ’a. - Ja dam z siebie wszystko by nic wam się nie stało.
MJ popatrzył na dziewczynę z wyraźną wdzięcznością w oczach.
- Dzięki - powiedział i ciepło uśmiechnął się do sanitariuszki. - Ja też dopilnuję, by tak sympatycznej dziewczynie jak Ty włos z głowy nie spadł. Po to mam broń i celne oko, by was bronić... więc będę bronił. Tyle mogę. I może to wystarczy. - popatrzył z nadzieją na oddział, potem znów na Igłę. - Fajna jesteś, wiesz?
Zobaczył jak na twarz dziewczyny wypłynął spory rumieniec. Igła czuła jak jej policzki zaczęły palić.
- Dziękuję… - Odezwała się cichym głosem i odwróciła wzrok. Musiała przyznać, że miło się jej rozmawiało… nie było tak jak się tego obawiała. - Ty też jesteś bardzo fajny. Trochę ci zazdroszczę tych podróży.
MJ uśmiechnął się szerzej i filuternie puścił oko do Igły.
- Kto wie... może wybierzemy się kiedyś w podróż... razem. - powiedział powoli, jakby lekko rozmarzonym głosem. - Pokazałbym Ci, jak sobie radzić na pustkowiach... a Ty pokazałabyś mi, jak dbać o zdrowie w tym ciężko doświadczonym świecie. Co Ty na to?
Igła zaśmiała się i rozluźniła nieco.
- Dobrze.
MJ też się roześmiał, po czym obrócił głowę w kierunku marszu. Kolumna akurat osiągnęła szczyt górskiego grzbietu, który po drugiej stronie opadał łagodnym zboczem w kierunku skrzącej się w ostatnich promieniach zachodzącego słońca rzeki Kolorado. U jej brzegów, rozłożona na dwóch płaskich połaciach terenu, przycupnęła dawna przystań, z molem, rozrzuconymi gdzieniegdzie wakacyjnymi domkami i jednym solidnym, piętrowym, murowanym budynkiem pośrodku, tuż nad niewielką zatoką łagodnym łukiem wcinajacą się w suchy, spragniony ląd.
Cottonwood Cove. Cel wędrówki Drużyny B i wszystkich innych, którzy im towarzyszyli.



Cotton Cove

Kolejne miasto i znów była w lazarecie. Powoli docierało do niej, że tak będzie wyglądało jej życie. Pacjenci i posiłki w kantynie i samotny sen, który coraz bardziej dawał się jej we znaki. Gdyby tylko mogła… Syreny i odgłosy na zewnątrz wyrwały ją z zamyślenia.

Odprowadziła wzrokiem Stickiego i sama podeszła do drzwi Lazaretu by spojrzeć na to co się dzieje. Ktoś musiał zostać z rannymi i chyba padło na nią. Widziała fale ludzi wylewające się z przybyłych do portu statków. Słyszała niosące się echem głosy ludzi, płacz cywilów. Czuła, że zaraz lazaret wypełni się rannymi i już zastanawiała się jak na to się przygotować gdy zobaczyła wybuch. Na chwilę zabrakło jej w płucach powietrza. Czas zatrzymał się, a ona stała przed budynkiem nie do końca wiedząc co ma robić. To… to byli cywile prawda. Ostrzał i okrzyki, które pojawiły się chwilę później sprawił, że odzyskała poczucie czasu. Pochwyciła przebiegającego obok żołnierza.
- Trzeba ewakuować pacjentów. - Puściła go pozwalając mu wybrać co chce robić i wpadła do namiotu. - Szybko ewakuujemy się za budynki. Atakują… - Igła biegała między pryczami budząc śpiących żołnierzy. - Niech sprawniejsi pomogą tym bardziej rannym. Czy ktoś da radę nieść nosze? Rozejrzała się po pacjentach i utkwiła wzrok w leżących w stanie ciężkim mężczyznach. - Szybko, wynoście się na tyły za budynki. - Natalie chwyciła broń i wyjrzała z namiotu. Czy ktoś się zbliżał w ich kierunku? Czy ostrzał przeniesie się na lazaret? Musiała dopilnować by jak najwięcej przeżyło.
 
Aiko jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172