Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-05-2019, 21:03   #31
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

 Ratusz

Czas mijał. Szanse na wyrobienie się na czas wyznaczony przez porucznika malały. Tladin się tym nie przejmował. Karl i tak nie chciał się załapać. Z nudów oglądał obrazki z kwotami. Czytać nie potrafił, ale rozpoznać list gończy - tak. Kwotę też. Poprosił towarzysza o rozszyfrowanie detali.
- Młyn? Mają trolla w mieście? - zdumiał się.
- Młyn jest poza miastem - stwierdził Karl. - Ale mam nadzieję, że nie chcesz go łapać...
- Trolli jeszcze o brata nie pytałem
- wyszczerzył się khazad. - Pomyślę o tym.

Nudził się. Nie był przyzwyczajony do przebywania w takich miejscach. Zastanawiał się nad odpuszczeniem sobie i powrotem do Włóczykija. W tym właśnie momencie doszły go głosy rozsierdzonego krasnoluda.
- No wyglądał na wkurzonego. Jakiś problem? - odezwał się zza pleców stropionego urzędnika. Ten odwrócił się i zerknął na Gladensona.
- No jak to w ratuszu bywa. Przecież jak ktoś nie ma jakichś problemów albo sprawy to tutaj nie przychodzi prawda? - urzędnik wyglądał tak na zafrapowanego jak zaskoczonego gdy ledwo skończył rozmawiać z jednym krasnoludem a odezwał się do jego pleców kolejny. Gdy się do niego odwrócił frontem oszacował szybko jego sylwetkę i chyba wahał się co powiedzieć. Ale w końcu westchnął i nieco ironicznie odezwał się rozkładając ręce na boki w geście bezradności.
- Nie no, tym razem to chyba wy macie jakiś problem bardziej niż on. Czekam tu na towarzyszy, którzy mają spotkanie. W sprawie bastionu, wiecie. Ja się nudzę, he. No to co tam za problem macie z tym moim pobratymcem, he?
- Ośmielę się zauważyć, że gdyby herr Snorrison nie miał jakiejś sprawy to raczej by tracił czas aby przyjść dzisiaj tutaj
- urzędnik z wahaniem przyglądał się masywnej sylwetce krasnoluda który do niego zagaił. - I obawiam się, że nie jestem upoważniony aby rozmawiać o tej sprawie z postronnymi osobami. A teraz wybacz ale muszę zająć się tą sprawą - starszy mężczyzna lekko skinął głową i ruszył w tą samą stronę korytarza z jakiej niedawno nadszedł.
- A jasne. Ale jakby co, to wybieram się dziś lub jutro pogadać z paroma krasnoludami. Gdyby w czymś można pomóc to wiecie, he, ręka rękę myje - rzucił za odchodzącym urzędnikiem Gladenson. A potem wrócił na powrót nudzić się w oczekiwaniu na towarzyszy.
- Słuchaj, Karl, Ty tutejszy jesteś nie? Kto to ten Snorrison jest, wiesz?
- Tutejszy to ja nie jestem, bo moja rodzinna miejscowość leży ładnych parę mil stąd
- odparł zagadnięty. - Gdzieś kiedyś obiło mi się o uszy to nazwisko - dodał - ale nie wiem, czy o tego Snorrisona chodziło. Ale raczej nie jest znawcą tutejszych ziem. Prędzej kowalem.



 
Gladin jest offline  
Stary 09-05-2019, 21:45   #32
 
Zara's Avatar
 
Reputacja: 1 Zara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputację
Przywitanie i prowadzenie rozmowy przez herr Fleishmanna ucieszyło Bernarda. Chociaż i on cieszył się znacznie wyższą pozycją społeczną od niego, tak w małomównej kobiecie było coś przerażającego, co powodowało, że obawiałby się każdego wypowiedzianego w jej stronę słowa, że może być użyte przeciwko niemu. Zwłaszcza, że zajmowała się polowaniem na heretyków. Z tego powodu odetchnął nieco i lekko chrząknął, gdy nadeszła jego kolej na przekazanie swoich racji.

- Większość swojej sprawy wyłożyłem już wczoraj, więc wybaczcie Państwo, jeśli będę się powtarzał - chciał zacząć grzecznie, zgodnie z tym, co ułożył sobie w głowie przed rozmową. - Sami pewnie dobrze wiecie, że von Tannenberg, również znany jako aptekarz Friedman, był człowiekiem działającym pod wieloma imionami, w różnych kierunkach, między innymi takich, jakie zaprowadziły go na stos. To wasza wspaniała zasługa, że chronicie nas przed heretykami i ich plugastwem. - Najemnik pokłonił się lekko w uznaniu, a wypowiadając chwalebne dla swoich rozmówców słowa, starał się jak najbardziej ukryć swe rozczarowanie, że pan Friedman już nie żyje. - Natomiast ciągle pozostaje to, że to też była istota ludzka, którą w ucieczce kroki zawiodły... być może w okolice poszukiwanego przez nas Bastionu, na co wskazują zdobyte przez nas informacje. Oczywiście, pewnie sami dysponujecie Państwo jeszcze lepszymi informacjami na temat heretyka i jeśli podczas jego pochwycenia wpadliście na jakieś wskazówki, bądź zezwolicie nam przejrzenie jego jakichś zapisków, dzienników, to uda nam się znaleźć jakiś trop, który wspomoże naszą wyprawę do Bastionu.

- To prawda, tak jak mój kolega mówi, bardzo mogłoby nam to pomóc w organizowaniu wyprawy do Bastionu. Dodam od siebie, że ową niecnotą jestem zainteresowany służbowo i chętnie dowiedziałbym się o nim i o jego pochwyceniu jak najwięcej. - Klaus również wsparł swojego kolegę w tej petycji do oficjalnego urzędu. A dwójka przedstawicieli oficjalnego urzędu popatrzyła na siebie nawzajem, niemo porozumieli się tymi spojrzeniami i w końcu Fleishman odwrócił się z powrotem do swoich gości po drugiej stronie biurka.

- No cóż, w takich okolicznościach myślę, że nic się nie stanie jeśli przejrzycie rzeczy skazanego. Oczywiście muszą te rzeczy zostać tam gdzie są teraz. Zaraz napiszę wam odpowiednie zezwolenie. - urzędnik przejął na siebie ciężar prowadzenia rozmowy i zajął się też wypisaniem odpowiedniego dokumentu. Sięgnął do biurka, wyjął z niego jakiś arkusz i zaczął na nim sprawnie pisać piórem maczając je co chwilę w inkauście. Widać było, że ma dużą wprawę w pisaniu takich rzeczy bo ręka nie zadrgała mu ani na chwilę. Na koniec złożył zamaszysty podpis, posypał troszkę piasku na arkusz aby atrament się nie rozmazywał, zdmuchnął go i na koniec złożył arkusz w kopertę pismem do środka lakując go swoim pierścieniem który widocznie był też jednocześnie pieczęcią.

- Tu jest zezwolenie do naczelnika kazamat. Macie możliwość wejścia tam i możliwość przejrzenia rzeczy tego heretyka. Przepustka jest ważna do zmroku. - starszy mężczyzna z grubym, urzędowym wisiorem na piersi podał złożony i zalakowany dokument dwójce swoich gości. Bernard zdawał sobie sprawę gdzie są te kazamaty i pewnie tam przetrzymywano skazańca zanim zawieziono go wczoraj wieczorem na egzekucje. Mieli jeszcze z pół dnia do zmroku co było aż nadto czasu aby tam dotrzeć.

Z zadowoleniem Bernard przyjął sukces w negocjacjach. Po wczorajszym, burzliwym dniu egzekucyjnym, nie był optymistycznie nastawiony. Jednak udało się. Po rozmowie ze swoimi kompanami przybyłymi do Ratusza, razem z Klausem mogli udać się do kazamat, by przejrzeć przedmioty pozostawione przez nieboszczyka. Również tam musieli zachować czujność, by czasem ktoś nie uznał ich za zbyt ciekawskich rzeczy, które nie powinny zajmować przeciętnych obywateli. Przy rażącej nieuwadze można było wylądować w lochu, o stosie nie wspominając. Dlatego uczulił również na ten fakt swego kompana, wciąż nie wiedząc, co dokładnie interesowało go w von Tannenbergu. Być może podczas przeszukiwań uda mu się i na ten temat coś więcej dowiedzieć.

Natomiast jemu przede wszystkim zależało na znalezieniu tropów do Bastionu. Prywatnie już dawno nie miał kontaktu z aptekarzem i wątpliwe, by znalazł cokolwiek mogącego pomóc Geraldine. Za to aptekarz mógł mieć przy sobie jakieś własnoręczne mapki, zapiski, czy inne przedmioty, które mogły dawać jakieś wskazówki co do położenia zaginionej twierdzy. W przeszukiwaniach nie mogła też uczestniczyć Gabrielle, której on sam niewiele mógł pomóc, nie wiedząc, jakiej dokładnie księgi szukała. Być może wiedział to Klaus. Chociaż z racji tego, że i tak nie mogliby niczego zabrać ze sobą, to Bernard uznał, że brak kompanki jest dość pozytywny. Kto wie, czy potrafiłaby się powstrzymać przed nie zabraniem zguby, jeśli udałoby jej się ją odnaleźć. A to mogłoby na nich ściągnąć niepotrzebne kłopoty.
 
Zara jest offline  
Stary 11-05-2019, 09:17   #33
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
W końcu się doczekali, Klaus i Bernard zeszli do nich.
- No myślałem, że tu korzenie zapuszczę - powitał ich Gladenson. - Słuchajcie. Jest konwój wojskowy wyruszający lada chwila drogą na Ferlangen. Zgodzili się nas zabrać ze sobą. I mają tabory. Karl chce na Lenkster jechać. Mnie wszystko jedno, ale co wy myślicie o zabraniu się z wojakami? I transport i bezpieczniej. A do Lenkseter możemy potem zawitać. W drodze do Ferlangen jest kilka miejsc, gdzie też możemy próbować języka zasięgnąć.

W odpowiedzi Bernard uniósł prawą dłoń na powitanie krasnoluda.
- Wracamy właśnie z dokumentem upoważniającym mnie i Klausa do przejrzenia rzeczy po spalonym na stosie heretyku… von Tannenbergu, znanym także jako pan Friedman. Nie dość, że Klaus ma do niego osobistą sprawę, to ostatnie tropy za aptekarzem mogły być gdzieś w okolicach Bastionu. Podejrzewam więc, że możemy coś cennego w jego rzeczach znaleźć, dającego jakiś trop w poszukiwaniach. Natomiast dokumenty upoważniają nas do przeglądnięcia jego przedmiotów tylko dzisiaj. Więc w takim razie musimy wybierać. Podejrzewam, że przynajmniej ja i Klaus chętniej udamy się do kazamatów. - Rzucił spojrzenie w stronę swojego kompana w rozmowie z przedstawicielami Ratusza, by upewnić się, czy podziela jego zdanie.
- Osobistą sprawę do człeka spalonego na stosie? - Tladin uniósł brew. - A jakże to chcecie tę sprawę załatwiać? Ducha jego przyzywać?
- Czasami trup, i to, co po nim zostanie, więcej powie, niż żywy człowiek
- powiedział Karl. - W takim razie trzeba iść sprawdzić te rzeczy. Im więcej oczu, tym lepiej. A co do miejscowości, przez które wojsko chce jechać... Znam te rejony. Nie sądzę, by tam coś wiedzieli o Bastionie, bo wtedy głośno by było o śmiałkach, co w góry ruszyli, by znaleźć zaginiony zamek.

- Jak mówi Karl, wiele można się dowiedzieć z jego rzeczy, zresztą już nie mamy innej możliwości poznania sekretów nieboszczyka
- odparł Bernard. - Natomiast problem jest taki, że pozwolenie otrzymaliśmy jedynie na mnie i Klausa. Więc ciężej będzie o więcej oczu. Ale już się zajmowałem w swoim życiu takimi sprawami, więc myślę, że we dwójkę, jeśli będzie tam coś ciekawego, to to znajdziemy. Przy okazji, zdecydowaliśmy się ostatecznie na kupno jakiegoś muła lub dwa? Jeśli tak, to przekażę wam część moich zasobów i może w czasie naszych przeszukiwań, wy zajmiecie się kupnem zwierząt i paszy?
- Dwa muły, trochę paszy i jakiś sprzęt
- powiedział Karl, nie przejmując się tym, że ominie go wątpliwa przyjemność szperania po rzeczach jakiegoś truposza. - Mam latarnię i olej. Może warto by butelkę czy dwie oleju? Jakąś linę? Łom czy łopatę? Toporek... Macie jeszcze jakieś pomysły?
- Dobra, widzę, że z wyprawy z wojakami nici
- stwierdzi krasnolud. - To ja się wybiorę do swojaków i rozejrzę za jakimś kucem. Na mule nie mam zamiaru jechać! Wy, długonodzy, to tak samo szybko przebieracie nogami co kuc czy muł. To zbytnio wam nie potrzeba.

Karlowi niezbyt podobał się brak zdecydowania i rozbieżności w zdaniach wyrażanych przez poszczególnych członków drużyny. I brak zdecydowania, bo nawet w kwestii doboru ekwipunku i wierzchowców trudno było liczyć na wsparcie czy radę. No ale na to nic nie można było poradzić - trzeba było cierpliwie czekać, aż wszystko się jakoś samo ułoży i, jakimś cudem, zostanie wybrana jakaś trasa.

- To załatwiajcie swoje sprawy - powiedział do kompanów - a ja kupię jakiegoś porządnego czworonoga, któremu góry i bezdroża nie są straszne i kilka przydatnych drobiazgów. Tladinie... - Spojrzał na krasnoluda. - Jak będziesz u swoich pobratymców, to kup jakiś toporek i kilka haków. Wyroby krasnoludzkie będą z pewnością lepsze, niż to, co dostałbym u kupców.

* * *


Gdyby niektóre decyzje podjęli dnia poprzedniego, to zakupy poszłyby nieco sprawniej, ale chociaż targ się skończył, ale Wolfenburg był na tyle dużym miastem, że można tam było kupić bez większych problemów większość rzeczy potrzebnych na wyprawę w góry.
Parę godzin po rozstaniu z towarzyszami Karl wrócił do gospody, prowadząc dobrze zbudowanego muła, niosącego na grzbiecie juki z nowo zakupionymi towarami, w skład których wchodziły trzy butelki oliwy, porządna lina, łom. No i trochę paszy dla zwierząt.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 12-05-2019 o 10:10.
Kerm jest offline  
Stary 12-05-2019, 11:48   #34
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

Tladin ruszył w stronę krasnoludzkiej gospody „Pod wyszczerbionym toporem”. Nie-krasnoludy na ogół tu nie trafiały, bo gospoda nie afiszowała się zbytnio. Zresztą umiejscowiona była w czymś, co niektórzy nazywali dzielnicą krasnoludzką. No i znajdowała się dwie kondygnacje pod ziemią, a klatka schodowa była dopasowana do wzrostu khazadów. Podreptał do baru, zamówił na początek kufelek piwka i zagaił barmana.
- Gospodarzu, powiedzcie, kto tu jest najbardziej sędziwy? Zapytać chcę o dawne dzieje.

 

Ostatnio edytowane przez Gladin : 13-05-2019 o 08:30.
Gladin jest offline  
Stary 12-05-2019, 23:22   #35
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 8 - 2519.VII.31; popołudnie

Miejsce: Ostland; Wolfenburg; gospoda “Pod wyszerbionym toporem”
Czas: 2519.VII.31 backertag (4/8); popołudnie
Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło



Tladin



- Kto tu jest najbardziej sędziwy? - karczmarz pogładził swoją dumnie wyglądającą brodę i zamyślił się nad pytaniem swojego gościa. - A o jak dawne dzieje chcesz zapytać? I co dokładniej cię interesuje Tladinie? - widocznie uznał, że odpowiedź potrzebuje nieco więcej pytań dodatkowych. Ale gdy Tladin streścił mu swoje zainteresowaniem zaginioną w górach twierdzą ludzi pokiwał głową i jakoś to poszło.

Karczmarz zaczął opowiadać, zapytał swojego kuzyna, ten coś dorzucił, inny coś usłyszał, dopowiedział i w ciągu kilku kufli biesiada i gawęda objęła sporą część brodatej populacji lokalu. A w samym centrum znajdował się Tladin. Dowiedział się sporo. Tych rzeczy o które pytał i nie pytał, które mogły okazać się przydatne trochę albo wcale. Ale temat, chwycił i popłynęły opowieści.

Między innymi dowiedział się, że w Górach Środkowych, które teraz “umgal*” czyli “niezdarni” jak to między sobą khazadowie nazywali ludzką rasę, uważali za swoje, to kiedyś, w dawnych mitach i legendach ta kraina należała do khazadów. Oczy biesiadników zapłonęły dumą z pradawnych czasów i osiągnięć przodków. Tak, kiedyś ta kraina należała do khazadów. Kiedyś, dawno temu, w trakcie wojny o zemstę** z tymi cholernymi skośnouchymi. Milenia temu. Wtedy w Górach Środkowych istniały krasnoludzkie twierdze i kopalnie. A kraina nosiła nazwę Karaz Ghumzul. Ale to było dawno. Nawet jak na krasnoludzkie miary czasu.

Wedle legendy na Karaz Ghumzul spadło wielkie nieszczęście. Jakie tego legendy nie precyzowały. Ale khazadzi jakie je zamieszkiwali zapieczętowali swoje twierdze, grobowce i kopalnie i wrócili do Karak Ankor. Ale było to w czasie wieków nieszczęść gdy krasnoludzkie twierdze w Karak Ankor upadały pod naporem naturalnych kataklizmów i hord zalewających je plugastwa więc może khazadzi z Karaz Ghumzul wypełnili jakąś pradawną przysięgę wracając do ojczyzny swoich przodków. Tego też nie można było wykluczyć.

Pewnie było zaś to, że chociaż wielu khazadów i nie, próbowało to nikomu nie udało się odnaleźć tamtych zaginionych twierdz które gdzieś tam w górskich turniach wciąż mogły skrywać swoje skarby i tajemnice. To było tak dawno temu, że wszyscy tutejsi khazadowie, a nawet wszyscy w Imperium, a nawet samo ludzkie Imperium, już przybyli lub wyrośli potem. Wiele wieków potem. Dlatego mimo geograficznego sąsiedztwa nie było innych nici pamięci ani ciągłości z dawnym królestwem Karaz Ghumzul poza legendami. Wszyscy obecni khazadzi a zapewne i wszyscy w Imperium ludzi, wywodzili swoje rody i tradycje z dumnego Karaz Ankor. Z tej lub innej twierdzy ale nie z twierdz w Górach Środkowych.

A Bastion? A Bastion nie budził w khazadach zbyt wielkiego zainteresowania. Wcale nie byli zaskoczeni, że twierdza “umgal” upadła i została zapomniana. Czego się po nich spodziewać innego? Żyją tak krótko i mają jeszcze krótszą pamięć. Oczywiście znali plotki i pogłoski o dawnej twierdzy von Falkenhorsów ale niezbyt się to różniło od tego co Tladin z towarzyszami zdołali się już dowiedzieć do tej pory. Nikt z obecnych w karczmie khazadów tam nie był ani nie znał nikogo kto by tam był.

- Ale Tladinie jeśli interesuje cię historia okolicy może odwiedź Mordrina Starego. On jest naszym kronikarzem. Jeśli ktoś miałby coś wiedzieć o tym zameczku niezdarnych to pewnie on. - poradził mu jeden z nowych kamratów stukając kuflem w kufel Tladina. Inni poparli ten pomysł. Ale też podrzucili dziwnie brzmiące uwagi pod adresem kronikarza. - Nie gap się na nogi. - poradził mu przyjacielskim tonem inny kamrat. Oraz to, że Mordrin Stary jest naprawdę stary więc no cóż, miewa swoje humory i fanaberie, że czasem trudno dojść o co mu się rozchodzi a najlepiej zejść z oczu. W końcu bowiem był mędrcem i choćby ze względu na jego wiek cieszył się tradycyjnym szacunkiem wśród brodatych współplemieńców.


---


*umgal - (kha) niezdarni, wytwarzające kiepskie narzędzia, słabi rzemieślnicy. Jeden z krasnoludzkich królów tak ochrzcił ludzi przy pierwszym kontakcie jeszcze stulecia przed erą Sigmara.

** wojna o zemstę (wojna o brodę) - wojna między krasnoludami a elfami ok -2000 - -1600 KI. Zakończyła się pyrrusowym zwycięstwem krasnoludów i emigracją elfów ze Starego Świata. Obie strony wyszły z tej wojny bardzo wycieńczone.


---



Miejsce: Ostland; Wolfenburg; kazamaty miejskie
Czas: 2519.VII.31 backertag (4/8); popołudnie
Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło



Bernard i Klaus



Te wszystkie listy, przepustki i zezwolenia coś jednak znaczyły w tym świecie. Można się było przekonać o tym po raz kolejny po tym gdy we dwóch opuścili ratusz, pożegnali się z dwójką towarzyszy planowanej wyprawy i ruszyli przez ulice miasta ku miejskim kazamatom. Pogoda trochę się ochłodziła ale nadal słoneczko przyjemnie oświetlało okolicę. Taka pogoda jak obecnie wydawała się idealna na spacery i podróże. Nie za gorąco, nie za zimno, bez wiatru i deszczu.

Pewnie dlatego mury i kraty kazamat wydawały się jeszcze bardziej odpychające niż gdy człowiek tylko je mijał i szedł dalej. Świadomość, że trzeba tam wejść i to z własnej woli, pewnie mało kogo nastrajałaby pozytywnie. Ale z drugiej strony tak z ulicy, nikt nie mógł sobie tam tak po prostu wejść. Ale właśnie na tą okoliczność, dwóch towarzyszy miało przepustkę wypisaną w ratuszu przez Fleischmanna.

Strażnik przy wejściu z początku wydawał się być niechętny, ponury i podejrzliwy. Zapewne trudno byłoby sforsować jego i dostęp do reszty budynku gdyby nie zezwolenie z ratusza. Strażnik widocznie był niepiśmienny ale rozpoznał oficjalną pieczęć i wygląd urzędowego pisma. To przekonało go chyba bardziej niż słowa dwójki towarzyszy, że lepiej nie spławiać ich od razu. Posłał młodego aby wezwał jakiegoś starszego a gdy przyszedł starszy, obejrzał a może nawet i przeczytał przepustkę, pokiwał głową, zrobił mądrą minę, podrapał się po szczeciniastym policzku i w końcu oddał dokument dwójce gości.

- No dobra, macie zezwolenie od radnego aby obejrzeć rzeczy tego heretyka spalonego wczoraj. - trochę nie było wiadomo czy informuje na wszelki wypadek gości czy strażników o zawartości pokazanej przepustki. Zastanawiał się jeszcze chwilę. Miał dość ponurą aparycję, pozbawionego złudzeń człowieka co nawet pasowało do ponurego i odzierającego ze złudzeń miejsca.

- Musicie zostawić tutaj całą broń, torby, plecaki i inne takie. - zaczął mówić tonem wskazującą na rutynową regułkę dla odwiedzających. - Nie macie zezwolenia rozmawiać ze skazańcami. Wszelkie próby kontaktu, przekazywania czy odbierania czegokolwiek skutkują natychmiastowym wyproszeniem za drzwi. Albo ciupą. Zależy o co pójdzie. - rzekł szacując wzrokiem dwie sylwetki gości. - Macie zezwolenie przejrzeć rzeczy tego heretyka. Ale nie próbujcie nic wynieść. Wiemy co tam jest. - ostrzegł jeszcze odwracając się do nich plecami i dając znać aby ruszyli za nim.

Strażnik poprowadził ich przez dziedziniec do głównego budynku. Na mieście chodziły plotki, że miejskie kazamay to dawne koszary które wojsko przekazało miastu gdy zadomowili się w nowych koszarach. I może coś w tych plotkach było bo dało się nadal wyczuć koszarowy styl budowli. Ciążyła na nim jednak ponura aura nowego przeznaczenia tego miejsca. Mężczyzna jaki był ich przewodnikiem wszedł do głównej bryły budynku. Wewnątrz mijali kliku mniej lub bardziej zajętych strażników. Dwaj z nich wlekli jakiegoś szarpiącego się mężczyznę zdradzającego wyraźne oznaki strachu. Ponieważ sprawiał kłopoty jeden ze strażników sieknął go nahajką po nogach ze dwa razy. Powietrze przeszył ostry świst i krzyki boleści ofiary. Ale podziałało i opór został zredukowany do zera. Następnie strażnicy już bez większych trudności powlekli więźnia czy aresztanta ku jego przeznaczeniu.

O dziwo jednak nie zeszli do piwnic tylko szli korytarzami parteru. Te jeszcze jednak nie nosiły tak wyraźnych znamion lochu jak ponoć działo się to na piwnicznym poziomie gdzie trzymano większość więźniów. Strażnik w końcu zaprowadził ich do jakiś drzwi za jakimi o dziwo było coś na kształt biura. Spore biurko, chociaż proste i nie mające startu stylem i klasą do tego jakie miał Fleishmann. Trochę regałów, zwykłe krzesła, pochodnie i lampy. Nie wyglądało to ani miło ani przytulnie. Strażnik dał im wejść a sam posłał jakiegoś niższego stopniem strażnika po rzeczy spalonego wczoraj heretyka. Sam usiadł po właściwej stronie prawie pustego biurka i dał znać gościom aby spoczęli na krzesłach po drugiej stronie. Nie przejawiał chęci do rozmowy aż do gabinetu nie wszedł jakiś strażnik z workiem który podał gospodarzowi. Gospodarz zaś po prostu wysypał rzeczy z worka na swoje biurka i gestem dał gościom znać, że mogą się z nimi zapoznać.

Nie było tego aż tak wiele. Większość mogłaby należeć właściwie do każdego, przypadkowego podróżnego na trakcie. Jakiś podróżny kubek, dość proste drewniane sztućce, zwykły składany scyzoryk, brzytwa i tego typu bibeloty jakie mogły się znaleźć także w bagażu i Bernarda i Klausa. Dlatego w oczy rzucała się mała książka oprawiona w skórę. Po otwarciu okazało się, że to zapisana ręcznie notatnik. Klaus chciwie prawie rzucił się na ten mały tomik chociaż Bernardowi nic te zapiski nie mówiły. - To chyba jego notatki. - mruknął w końcu towarzysz Bernarda gdy już mniej więcej przekartkował kilka stron. Ten zaś zorientował się, że tomik chyba pochłonął towarzysza więc grzebanie w reszcie rzeczy i prowadzenie rozmowy ze strażnikami spadło widocznie na niego.

Bernard z bardziej charakterystycznych rzeczy wyłuskał jakiś talizman na szyję. Wyglądał jak zwykły talizman na szczęście i opiekę dobrych bogów. I o ile pamięć go nie myliła to chyba niegdyś widział go na szyi człowieka którego dotąd znał jako aptekarza Friedmana. Znalazł też dwa pierścienie. Jeden srebrny a drugi chyba mosiężny. Oba mogły być użyte jako pieczęcie a srebrny chyba też niegdyś widział i na dłoni aptekarza i na wystawionych przez niego receptach. Z wysypanych z worka rzeczy był specyficzny zapach ziół, formaliny czy jakichś innych chemikaliów które trochę Bernard rozpoznawał z własnej praktyki domorosłego cyrulika. Ciekawie też wyglądał sztylet. Błyszczał tak ładnie jakby był wypolerowany, ozdobny i w ogóle z wyższej półki cenowej. Chociaż o niepokojąco drapieżnej stylistyce. Na tle zwykłych przedmiotów codziennego użytku typowych dla używanych przez plebs ten sztylet wpadał w oko.



---



Miejsce: Ostland; Wolfenburg; plac targowy
Czas: 2519.VII.31 backertag (4/8); popołudnie
Warunki: umiarkowanie; sucho; jasno; pogodnie; tłum



Karl



Backertag to jednak nie marktag. Dzisiaj, ledwo dzień później nadal było tłoczno, nadal panował nastrój świątecznego festynu ale to już nie było to samo co wczoraj. Wszystkiego i wszystkich było mniej. Mniej straganów, mniej wozów, mniej handlarzy, koni, wołów, tłumów no mniej wszystkiego. Niemniej mniej, nie oznaczało mało. Dalej wybór był ogromny. Zapewne nawet dzisiaj to nawet chyba w Ferlangen trudno by było znaleźć więcej rozmaitości. No ale w końcu byli przecież w stolicy prowincji, w jednym z największych i najludniejszych miast w Imperium. Więc mimo, że nie był to dzień targowy to interes kwitł i Karl przechadzając się od jednego stanowiska do drugiego miał całkiem spory wybór a i miał pełne ratuszowego złota sakwy aby ten wybór zrealizować. Ba! Trzeba było myśleć perspektywicznie! Bo o ile obecnie, w tym wielkim mieście, można było dostać jeśli nie wszysto to bardzo wiele to zapewne im dalej od serca prowincji tym z dostępnością w towary i usługi będzie trudniej.

Przy okazji miał przyjemność oglądać wymarsz kolumny wojska. Zapewne tego o jakim rozmawiali z Tladinem w koszarach z owym porucznikiem. Rzeczywiście wyruszali z miasta tak jak mówił i chyba nawet mógł rozpoznać jego sylwetkę na jednym z rumaków. Teraz w pełnej zbroi i uzbrojeniu prezentował się o niebo lepiej niż ubrany na lekko gdy rozmawiał z nimi w biurze.

Na początku kolumny szła oczywiście świta oficerska i sztandar jednostki. Na czarno - białym tle pysznił się uparty łeb ostlandzkiego byka. Za tym pocztem sztandardowym raźno jechał niewielki oddział jazdy. Same kirysy, hełmy, oszczędniejsze niż u klasycznych kopijników uzbrojenie oraz przynajmniej po dwa charakterystyczne pistolety zdradzały średnią jazdę rajtarów. Uzbrojeni i opancerzeni raczej średnio ale zazwyczaj używano ich jako szybkiej jazdy pomocniczej, rozpoznawczej i jako harcowników. Pewnie dlatego w stosunku do wielkości całej kolumny wydawało się, że jest ich dość mała grupka.

Za niewielkim oddziałem kawalerii szła główna część wojska. Halabardnicy. Szli równym, marszowym krokiem przynosząc chlubę swoim sierżantom musztry i rodzimemu miastu. Ubrani w biało - czarne barwy, prowadzeni przez sierżantów oznaczonych przepasanymi przez pierś szarfami budzili zaufanie i poczucie siły. Zdyscyplinowani weterani szli ze swoimi halabardami opartymi o ramię przez co z daleka wyglądali jak istny ruchomy las tyczek z toporami na czubkach. Każdy miał jakąś broń ręczną przy pasie. A to miecz, toporek, tasak czy tak popularną na wschodnich kresach szablę. Przez plecy mieli przewieszone tarcze a pod czarno - białymi narzutami widać było a to mniej lub bardziej udane kolczugi, przeszywalnice czy skórznie. Tak, było widać, że maszeruje kompania piechoty. Regularnej, ostlandzkiej, piechoty weteranów.

Jakby w porównaniu do nich to kolejna kolumna reprezentowała się jak pstrokata zbieranina przebierańców. Jedynie z dużym przymrużeniem oka można było powiedzieć, że maszerują w kolumnach. Uzbrojenie i opancerzenie też mieli różnorodne jak każde pospolite ruszenie. A jednak naszyte elementy niewielkiego, szarego słoneczka czy raczej kwiatka zdradzały, że nie jest to przypadkowa grupka okolicznych mieszkańców powołanych pod broń na tą okoliczność. Ten kwiatek to była szarotka, kwiat typowy dla pobliskich gór jakiego nie spotykało się na nizinach. A więc to byli Gebirgsjäger. Zresztą mieli też całkiem często czekany jako broń główną lub pomocniczą i zwój liny pomocny w górskich przeprawach. Niemniej z wojskowego punktu widzenia przy nawet równo idących i regularnie wyekwipowanych halabardnikach prezentowali się jak przypadkowo zebrana banda uzbrojonych zakapiorów i hołoty.

Za górską lekką piechotą maszerowała już rzeczywiście jakaś pstrokata piechota. Kusznicy i pikinierzy. Zapewne jakaś część lokalnych milicji zwołanych do tego zadania. Ci poza bronią główną którą pewnie zapewniał miejski cekhaus byli ubrani w co się dało. Jakieś przeszywalnice czy czasem po prostu kożuchy mające chronić przed ciosami. Z całego wizerunku tych oddziałów najlepiej prezentowały się chyba właśnie te kusze i piki. Jedynie sierżanci nawiązywali poziomem do tych u halabardników. Niemniej właśnie na nich najbardziej żywiołowo reagowali przechodnie. A i ci zrewanżowali się tym samym. Najwyraźniej te oddziały milicji powołano z wolfenburczyków to i rozpoznawali i byli rozpoznawani przez swoich.

Na samym końcu maszerowała karawana wozów. Tabory. Rzeczywiście wojacy zbyt wiele na sobie poza osobistym ekwipunkiem nie mieli. Więc pewnie wszelkie nieporęczne ciężary i zapasy znajdowały się na wozach. Za miastem pewnie nawet halabardnicy odłożą na wozy swoje cholernie nieporęczne do dźwigania przez cały dzień. Czyli wojacy liczyli się z tym, że wyprawa mogła potrwać dłużej niż dzień czy dwa skoro woleli zabrać tabory ze sobą. Nie wyglądało to na pełną mobilizację wolfenburskich garnizonów ale jednak widocznie nie chodziło o spacyfikowanie zwykłej bandy rabusiów czy goblinów.

Wojsko w końcu przeszło przez plac i ulce prowadzące do północnej bramy. Ludzka ciżba jeszcze chwilę zawirowała po pustym miejscu ale w końcu znów wypełniła plac i ulice tak jak poprzednio. Ludzie wrócili do swoich spraw i interesów tylko co jakiś czas Karl słyszał jakieś rozmowy gdzie rozmówcy zastanawiali się gdzie i po co to wojsko maszeruje. Raczej jednak w głosach i twarzach pobrzmiewała ciekawość a nie obawa. Wyglądało na to, że wojsko znów wyruszyło zaprowadzić porządek z jakąś bandą czy czymś podobnym.

Zakupy Karlowi się jednak udały. Nawet jeśli nie był to dzień targowy to jednak w końcu była to stolica prowincji. Udało mu się wypatrzyć dorodnego i zdrowo wyglądającego czworonoga którego nabył. A potem jeszcze parę wcześniej upatrzonych drobiazgów jakie wydały mu się potrzebne na wyprawę w leśną i górską dzicz. Dlatego wrócił do “Włóczykija” bogatszy o własny środek transportu i mógł spocząć w swojej alkowie. Wyglądało na to, że z całej grupki ze swoimi sprawami wyrobił się pierwszy.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-05-2019, 15:48   #36
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przemarsz wojsk był widowiskowy, ale - nie da się ukryć - dla Karla i jego towarzyszy istnienie tych oddziałów nie miała żadnego znaczenia. Przynajmniej pozytywnego, bo przecież mogło się okazać, że przepędzeni z jednego miejsca bandyci (jeśli faktycznie przeciwko jakiejś bandzie wyruszali wojacy) mogli się udać tam, dokąd podążać zamierzali poszukiwacze Bastionu.
A przecież w górach było i tak dosyć problemów i nieprzyjemnych niespodzianek. Kolejna banda żądnych krwi bandziorów to już by był nadmiar przyjemności.
Ale, nie da się ukryć, oddziały wyglądały widowiskowo. Niestety, Ratusz nie wypożyczył poszukiwaczom paru Gebirgsjägerów, którzy zdecydowanie zwiększyliby możliwości bojowe ich niewielkiej grupy.

* * *

Zakupy, zakupy i po...
Karl umieścił nowo nabytego czworonoga w stajni, zakupy powierzył Dieterowi, a sam udał się do jadalni.
Od uczynnego karczmarza dowiedział się, iż jego towarzysze wędrówki jeszcze nie wrócili. Karl zamówił wino, usiadł przy jednym ze stołów (przy oknie, by móc widzieć ulicę) i, popijając trunek, pogrążył się w rozważaniach.
Ciekaw był, czy wspomniani towarzysze przyniosą jakieś nowe, interesujące informacje dotyczące Bastionu. Czy wymyślą kolejne drogi, jakimi mieliby wyruszyć w góry? Czy, wreszcie, zdecydują się wybrać jakiś kierunek i, wreszcie, wyruszą w drogę.
No ale z tą wiedzą trzeba było poczekać na ich powrót.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-05-2019, 15:46   #37
 
Gladin's Avatar
 
Reputacja: 1 Gladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputacjęGladin ma wspaniałą reputację

- Dzieńdoberek - przywitał się Tladin, gdy drzwi otworzył mu krasnolud. Nie mógł być sędziwym kronikarzem, o którym była mowa poprzedniego wieczoru. - Szukam Mistrza Mordrina. Nazywam się Gladin Tladenson. Chcę się dowiedzieć czegoś o dawnych czasach, rozmawiałem z pobratymcami „Pod wyszczerbionym toporem”, że tutaj dowiem się najwięcej. I nie przychodzę z pustymi rękoma - wyciągnął antałek.

- Wejdź. Jestem Gotri Brokkson. Asystent Mordrima. Zapytam czy cię przyjmie. A o czym chciałeś porozmawiać z mistrzem? - krasnolud który otworzył Tladinowi obrzucił go uważnym spojrzeniem ale chyba nie dopatrzył się nic zdrożnego bo odsunął się od drzwi aby wpuścić gościa. Zawiesił wzrok na baryłce jaką ten przyniósł i czekał aż ten przedstawi swoją sprawę.

- Robotę mam z ratusza zleconą. Ludzie zgubili twierdzę, którą Bastionem nazywają. I pojęcia nie mają, gdzie jej szukać. Ruszam więc pomóc im znaleźć. No ale u ludzi to pamięć krótsza, niż u nas. Wskazówek szukam, gdzie ją znaleźć. Więc o to i jestem. A przy okazji prywatnie chcę się zapytać, czy jakiejś wzmianki, o moim bracie Bladinie nie ma. Bo zaginął nam gdzieś tu w okolicy z dziesięć lat temu i żadnego śladu po nim znaleźć nie możemy.

Brokkson przyjął te wyjaśnienia skinieniem głowy. - Poczekaj. - rzekł do gościa po czym wyszedł przez zdobne w khazadzkie mozaiki drzwi. Tladin został sam w czymś co chyba właśnie było poczekalnią. Był jakiś stół, ławy, krzesła i taborety. Nic z tych rzeczy nie było ani nowe ani tanie, co tylko potwierdzało wysoki status domowników. Długo ci domownicy nie kazali mu czekać. Te same drzwi przez jakie wyszedł asystent kronikarza uchyliły się i wrócił on do pomieszczenia.

- Mistrz zgodził się ciebie przyjąć. I dobrze ci radzę nie pytaj o jego nogi. Najlepiej nawet na nie nie patrz. Inaczej spotkanie zakończy się prędzej niż sądzisz. - Brokkson mówił z ponurym spokojem niby wolno tocząca się po bazalcie granitowa kula. I nie sprawiał wrażenia gaduły. Ledwo poinformował gościa o decyzji swojego mistrza i udzielił mi instrukcji co do zachowania a już wrócił do drzwi aby zaprowadzić go w trzewia domostwa.

Przeszli jakimś korytarzem gdzie były drzwi po obu stronach i otworzył te które wieńczyły korytarz. Po drugiej stronie okazało się, że znajduje się biblioteka. I to jaka! Krasnoludzka! Wiekowe, ciemne półki dźwigały jeszcze bardziej wiekowe woluminy i potężne księgi opatrzone runami khazalidu. Księgi, zwoje, szkatułki, jeszcze więcej ksiąg, luźne kartusze, ręczne notatki…

Można było dostać oczopląsu od bogactwa nagromadzonej tu wiedzy. Trudno było sobie wyobrazić taki potężny księgozbiór w khazalidzie poza prastarymi górskimi twierdzami khazadów z początku spisanych czasów.

- Mistrzu, oto Tladin Gladenson, poszukiwacz wiedzy o górskiej twierdzy ludzi w Kharaz Ghumzul. - przewodnik poprowadził gościa wzdłuż jednej ze ścian biblioteki w stronę potężnego i zdobnego biurka. I trudno było się zakładać kto bardziej grzęźnie w pomroce dziejów: właściciel czy jego biurko.

Gospodarz okazał się potężnie zbudowanym khazadem o tak bujnej i zadbanej brodzie, że mógł nią wpędzić w zakłopotanie wielu młodszych i bardziej dziarskich pobratymców. Ubrany był w pięknie zdobione szaty należne uczonemu i mędrcowi o jego randze i wieku. Na jego nogi Tladin i tak nie mógł spojrzeć bo zasłaniało je masywne biurko. Mimo poszarzałych od wieku włosów na głowie i brodzie szacowany starzec spojrzenie miał bystre i uważne. Nawet gdy patrzył przez okulary na swojego gościa. Brokkson stanął z boku biurka nie ingerując więcej w to powitanie.

- Mistrzu Kronikarzu, witajcie. Tladin Gladenson jestem - przywitał się wykonując pełen szacunku ukłon. Co prawda jako niepiśmienny przedkładał kowali i płatnerzy nad naukowców, ale tych drugich obdarzał również niemałym poważaniem. - Jak zapowiedział pan Brokkson, wolfenburgczycy najęli mnie do odnalezienia ich zaginionej górskiej twierdzy, zwanej przez nich Bastionem. Ich pamięć jest jednak krótka w porównaniu z pamięcią naszej rasy. Nie tylko przez krótkość ich żywota, ale również przez brak należytej pieczy przy zachowaniu wiedzy i wspomnień - pokiwał z zadumą. - Sam osobiście chciałem również zapytać, czy nie masz mistrzu jakiś informacji o moim bracie, Bladinie. Dziesięć lat temu świątynia Grimnira w Karaz-a-Karazk skierowała go do pomocy sigmarytom tutaj w Wolfenburgu. Jednak ślad o nim zaginął, a do świątyni nie dotarł. Ktoś go ponoć widział tutaj, ale… plotki jeno. Bladin był niezbyt umięśniony, dość poważny i złotowłosy - zakończył rysopisem swoją wypowiedź. - Ah, Mistrzu - uśmiechnął się - a tutaj mam mały podarek, w podzięce za przyjęcie mnie i żebyś raczył zerknąć przychylnym okiem na mnie i na moją prośbę - wyszczerzył się prezentując z dumą zakupiony antałek.

- Tak, podejdź no młodzieńcze tutaj z tym antałkiem, nie dźwigaj tego po próżnicy bo jeszcze skwaśnieje i szkoda będzie. - starszy uśmiechnął się jowialnie ogniskując spojrzenie na małej baryłeczce. - Gotri przynieś dla naszego gościa jakiś kufel, przecież nie będziemy tak na sucho rozmawiać. Sobie też naturalnie. Zobaczymy co tu nam dobrego przyniósł. - stary khazad zachowywał się jowialnie i chyba był w dobrym nastroju albo miał taką naturę. Jego asystent skinął głową zachowując więcej powagi i odszedł gdzieś kawałek. Gdy Tladin postawił baryłkę na nieco zawalonym księgami i papierami biurku Brokkson akurat wrócił z dwoma kuflami. Gospodarz zaś miał swój własny róg do picia. Róg był dziełem sztuki samym w sobie, zdobny w khazadzkie glify i ozdoby, ze złoceniami i z jakiejś wielkiej poczwary musiał być zrobiony. Nawet trudno było określić czy to jakaś rzeźbiona kość, róg, kieł czy inny kolec. Ale pojemność miał słuszną.

- Taaakkk… - mruknął z zadowoleniem Mordrin Stary gdy posmakował przyniesionego napitku. - Co o tym myślisz Gotri? - starszy zapytał spoglądając w zadumie na swój róg którym lekko mieszał ciecz pływającą wewnątrz.

- Myślę mistrzu, że goryczki i słodu jest w sam raz. Ale to tylko moje zdanie. - asystent odpowiedział spokojnie co zaowocowało kręceniem poszarzałej brody gospodarza.

- W sam, raz, w sam raz, patrzcie go, on mówi mi, że w sam raz! - Mordrin prychnął z niezadowolenia i wyglądało jakby miał zacząć jakąś tyradę. Jedną z takich jakimi zwykle raczyli starsi o wiele młodszych. O tym, że piwo już nie jest takie smaczne jak kiedyś, gobasy jakieś takie mizerne a nie takie jak kiedyś, gdy były jakimś tam wyzwaniem, ci młodzi to też cherlawi i prawdziwych mocarzy już nie ma i w ogóle to ten świat drzweniej był lepszy a ci młodzi to nic nie umieją zrobić porządnie i nie można na nich polegać. Wszystko muszą robić starzy i to zawsze i za wszystkich. Tak. I Tladin i każdy pewnie khazad obecnie i w zamierzchłej przeszłości nasłuchał się takich opowieści od szacownych starszych. Młodemu czy raczej młodszemu khazadowi nie wypadało zwracać uwagi szacownym starszym więc zwykle zostawało im słuchanie w milczeniu tych połajanek od starszych. A Mordrin wydawał się bardzo stary.

- No może i faktycznie jest w sam raz. - mruknął gospodarz i upił jeszcze raz łyka ze swojego rogu. - Dobrze, Karaz Ghumzul tak? I Bastion czyli dawna twierdza von Falkenhorstów… Tak, ciekawe, ciekawe… - stary krasnolud pogłaskał się po swojej dumnie prezentującej się brodzie i zapatrzył się gdzieś w dal. - Gotri przynieś tutaj latopisy z tych ich wojen z wampirami. Wiesz które. - Morgrim rzucił uwagę do swojego pomocnika i ten skinął głową po czym ruszył gdzieś między półki.
Tladin czekał na jego powrót rozglądając się.

 
Gladin jest offline  
Stary 17-05-2019, 22:58   #38
 
Zara's Avatar
 
Reputacja: 1 Zara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputację
Wcale nie dziwiło najemnika to, że wszyscy byli podejrzliwi. Sam by był wobec takiej osoby, jak on. Skoro jednak podjął najpierw próbę przynajmniej chwilowego ocalenia pana Friedmana, a później przejrzenia po nim rzeczy, to musiał w to brnąć. Nie wierzył, że znajdzie coś szczególnie istotnego w rzeczach spalonego aptekarza w kontekście Bastionu, ale z chęci pomocy także dwójce swoich kompanów, którzy mieli interes do nieboszczyka, liczył, że chociaż oni znajdą coś przydatnego. Bo sam niewiele mógł wywnioskować z pierścieni, naszyjnika i sztyletu. Ale przyszedł tu też, by dowiedzieć się czegoś o samym zatrzymaniu heretyka. Podjął więc z nimi rozmowę.

- Szanowni panowie - zwrócił się grzecznie do dwójki strażników Bernard, nie mający wiele do roboty, skoro to Klaus zajął się notatnikiem. - Czy któryś z was był być może przy zatrzymaniu von Tannenberga? Albo wiecie, gdzie go znaleziono? Każda wskazówka może nam pomóc odnaleźć Bastion, a zgodnie z naszymi informacjami, heretyk mógł przebywać gdzieś w jego okolicach. Stąd nasza tutaj obecność, by zdobyć informacje na potrzeby organizowanej przez Ratusz wyprawy. - Najemnik postanowił dodać na koniec wypowiedzi cel ich wizyty w kazamatach, by być może zdobyć nieco przychylności strażników.

- Nie no skąd ten pomysł? My pilnujemy porządku tutaj. - siedzący za biurkiem strażnik który sprawiał wrażenie jakiegoś starszego szarżą, uśmiechnął się dobrodusznie słysząc pomysł gości, że strażnicy kazamat mieliby się ruszyć gdzieś poza obręb swoich murów. - Nie, nie braliśmy udziału w pochwyceniu więźnia. Nigdy właściwie nie bierzemy udziału w takim procederze. My tylko przyjmujemy tych co nam przywiozą i pilnujemy aby było zrobione co trzeba. Za to nam płacą. - szef wyjaśnił zza biurka swoją rolę na tym kompleksie więziennym. Strażnik który przyniósł bibeloty spalonego wieczorem heretyka pokiwał twierdząco głową. Obaj zerkali na te przeglądane bibeloty jakby się obawiali, że goście mogą coś jednak spróbować coś sobie przywłaszczyć. Na razie jednak nie ingerowali w przeglądanie ekwipunku skazańca.

- A przywlekła go tutaj ta niebieska wiedźma. Znaczy magister. No i bycze chłopaki. Oni z nią poszli po tego gałgana. - stojący przy biurku strażnik dorzucił swoje trzy grosze do wieści o spalonym wczoraj skazańcu. Bernard kojarzył, że “byczymi chłopakami” zwykle nazywaną jedną z kompanii halabardników bo za swoje godło mieli właśnie ostlandzki byczy łeb. I chyba oni właśnie wczoraj pilnowali porządku na placu podczas egzekucji heretyka.

- A dorwali go gdzieś za miastem. W jakiejś jaskini. Nawet nie poszło tak strasznie. Jakiś ogłupiały był. Ale chłopaki od byków nie wiedzieli czy to tak on sam z siebie czy to ta wiedźma coś zmajstrowała, że tak dał się podejść. - szef biura oparł się wygodniej o krzesło i też podzielił się tym co się dowiedział od halabardników podczas przejmowania skazańca.

- A te rzeczy, które nam daliście, to tylko te, które były bezpośrednio przy nim, czy też to, co znaleziono w jaskini? - dopytał Bernard. - Bo być może ta wiedźma, to znaczy magister, nie powiedziała nam o tym, że gdzieś jeszcze trzymane są jego bibeloty? Chyba, że w ogóle nie przeszukali tej jaskini? Oczywiście, jeśli coś wiecie i możecie powiedzieć, bo jak pewnie wiecie, z tą wiedźmą, to znaczy magister, ciężko się dogadać, a tu chodzi o interes naszego miasta. - Mężczyzna starał się coś ugrać na widocznej niechęci strażników do magister, samemu przyjmując podobną retorykę.

- A skąd nam to wiedzieć? Przecież mówię, że nie byliśmy w tej jaskini. Te graty to to co z nim przywieźli. Może chłopy po byku co tam byli coś wiedzieli więcej ale my wiemy tylko to kogo i z czym nam przywieźli. - siedzący strażnik wyglądał na nieco zdziwionego takimi pytaniami. Popatrzył na stojącego kompana jakby sprawdzał czy słyszą to samo.

- No ale oni nie mają chwili spokoju. Wczoraj pilnowali spalenia tego obwiesia a dziś już ruszają za miasto zrobić porządek. - dorzucił jego młodszy kompan, ten który stał obok biurka.

- Znowu jacyś heretycy? - zdziwił się najemnik, zerkając na Klausa, jak mu idzie odczytywanie informacji z notatek Friedmana. - Mnoży się tego ostatnio, co? A pewnie strach tu takich przyjmować i trzymać, pieprzonych bluźnierców. Coś więcej wiecie o tych porządkach? Już zaraz mamy ruszać do tego Bastionu, to aż strach się natknąć na takich… zresztą, naszym chłopom od byków też w drogę wolałbym nie wchodzić, jak wykonują swoją robotę. - Zaśmiał się Bernard, chociaż rzeczywiście nie chciałby się przypadkiem znaleźć w okolicy zasięgu broni halabardnika. Nie chciał jednak, by ich rozmowa była zbyt poważna, a raczej przypominała zwykłą pogawędkę.

- Do Bastionu? Tego co to o nim krążą legendy? - starszy że strażników zmarszczył brwi sprawdzając czy dobrze się rozumieją. W końcu jednak machnął na to ręką. - No to bardzo bym się zdziwił jakbyście się na żadną bandę czy plugastwo nie natrafili. Tutaj, za murami, w mieście to względny porządek jest. Ale na zewnątrz to szkoda gadać. - do kolejnego machnięcia ręką doszło kręcenie głową na znak, że właściciel jest prawie pewien tego o czym mówi. - To do gór jest szmat lasu. A potem same góry. Wątpię byście nie natrafili w takiej dziczy na jakieś paskudztwo. Przecież to Las Cieni i Góry Środkowe. - pokręcił znowu głową, że marnie to widzi.

- A bycze chłopy nie, teraz to poszli zrobić porządek i sprawdzić co się stało w Kalkengrad. Coś tam cicho ostatnio. - drugi, młodszy że strażników poparł starszego kolegę a może i dowódcę w tym co mówi i dorzucił plotki o halabardnikach co mieli właśnie opuścić miasto.

- E, to, że w dziczy co natrafimy, to wiadomo, ale w końcu my też nie z pierwszej lepszej łapanki - powiedział wesołym tonem Bernard, starając się ukryć, że obawy strażników co do okolic Bastionu nie nastrajały go zbyt optymistycznie. - Jeno pytam, żeby sobie utrudnień na początku trasy nie zrobić, gdzie jeszcze można to przewidzieć, dopytać. Wiecie, strzeżonego Sigmar strzeże. Jak tam Klaus, wyczytałeś coś? - Nie mając już pomysłu na to, co jeszcze mógłby próbować wyciągnąć od strażników, chciał skontrolować postępy swego kompana.

Klaus zrobił taki grymas twarzy i do tego pokręcił głową, że właściwie równie dobrze można było czytać to jako potwierdzenie jak i zaprzeczenie. Chyba był jednak zadowolony tym, że może zapoznać się z zawartością tomiku bo rozmową trzech mężczyzn nie wydawał się zainteresowany. Widząc, że od zaczytanego gościa chyba więcej się w tej chwili nie dowiedzą strażnicy wrócili do tego bardziej rozmownego gościa.

- No wiadomo. Jak w góry to są właściwie dwie drogi. Na północ, ku Ferlangen i na zachód do Lenkster. Obie takie sobie ale w sumie nie najgorzej. Problem z tym, że aby wjechać w góry w którymś momencie trzeba zjechać z tych ubitych traktów i jechać ku górom. I wtedy zaczyna się, pod górkę, że tak powiem. Bo tam przecież nic nie ma. Im gorzej gór tym gorzej. Sama dzicz. Jak się minie ostatnie posterunku Gebirgsjager to właściwie nie ma już nic. Koniec świata. - starszy mężczyzna jaki siedział za biurkiem dał się ponieść opowieściom aby wyjaśnić młodszemu gościowi dlaczego nie uważa podróży w góry za łatwe i przyjemne zadanie.

- No chyba, że jak na Lenkster to można jeszcze rzeką. - zwrócił mu uwagę młodszy ze strażników który był wiekowo znacznie bardziej zbliżony do Bernarda niż ten co siedział.

- A tak, no rzeką z tego wszystkiego chyba byłoby najlepiej. Jak ja bym miał już jakoś zasuwać w te cholerne góry to pewnie wybrałbym rzekę. - starszy pokiwał głową jakby kolega przypomniał mu o ważnej rzeczy o jakiej sam nie pamiętał. Teraz jednak zgodził się z pomysłem młodszego strażnika i pomachał palcem na znak aprobaty.

- Już długo na ten temat rozmawialiśmy w naszej kompanii, jaką drogę obrać - mocno westchnął Bernard. - Ale odrzuciliśmy drogę rzeczną, za którą sam byłem. Z drugiej strony znowu, jak mamy szukać zaginionej twierdzy, to prędzej znajdziemy jakieś wskazówki na lądzie, niż na wodzie. Każdy trop jest dla nas ważny, dlatego zresztą też tu teraz jesteśmy. Wszystko jednak jest zwodnicze.

Bernard do ręki chwycił talizman, chcąc pokazać go dwóm strażnikom.

- Taki heretyk z jednej strony nosi naszyjnik dobrych bogów, a z drugiej ma jakiś taki niepokojący sztylet - łagodnym ruchem ręki najemnik wskazał również na ostrze. - Ale nie znam się na pochodzeniu takich broni. Możecie rzucić okiem? Bo poza notatnikiem, którym zajmuje się mój kompan, to chyba jedyny przedmiot, który mógłby coś wskazać.

- W lesie w trzech przypadkach na cztery spotkasz gobasy. Orki. Albo zwierzoludzie. Żadna z tych kreatur nie pływa zbyt dobrze. W dzień można płynąć w miarę bezpiecznie po rzece i trzeba uważać na samą rzekę. No pewnie mogą spróbować dorwać cię w nocy bo nocować trzeba na brzeg bo w nocy płynąć nie sposób. No ale traktem też musisz nocować na lądzie a do tego cały dzień zasuwasz drogą gdzie o trzy kroki możesz minąć takiego maszkarona i nie wiesz, że tam siedzi póki nie wypadnie na ciebie z wrzaskiem. Dlatego ja jakbym miał zasuwać w góry to póki się da płynąłbym rzeką. - rówieśnik Bernarda z ciężko wyglądającą pałką u pasa jaka chyba była standardowym wyposażeniem tutejszych strażników i sprawiała wrażenie, że kiepsko byłoby taką oberwać, nie mógł się powstrzymać aby nie pochwalić się swoją przenikliwością. Jego kompan jednak poparł go kiwaniem głowy sam jednak już nie kontynuował tego wątku.

- Taakk… - starszy ze strażników który chyba był z pokolenie starszy i od swojego kolegi i od Bernarda zasępił się i trochę nie bardzo było wiadomo czy już odezwał się na potwierdzenie tego co mówi jego kompan czy gość. - Z tymi heretykami tak jest. Na pierwszy albo i drugi rzut oka niczym się nie wyróżnia. Możesz kupować u takiego chleb codziennie, pić piwo w karczmie, mijać na ulicy, służyć w wojsku i myślisz, że jest taki jak ty. A tu jednak skrywa heretycką naturę pod skórą. - strażnik przerwał aby splunąć na podłogę z pogardą a jego kompan szybko uczynił to samo. Siedzący strażnik wziął do ręki wisiorek jaki pozostawił po sobie spalony heretyk.

- Wygląda zwyczajnie. Pełno takich ludzie noszą. Może nosił to dla niepoznaki czy kto go tam wie… - mruknął oglądając drobne, tanie świecidełko na rzemyku. Obracał drobiazg w palcach ale trudno było się z nim nie zgodzić. Wisiorek był tak zwyczajny, że aż nudny, podobny mógł mieć każdy mijany na ulicy przechodzień.

- Ale to… - strażnik odłożył talizman i wziął do ręki ozdobny sztylet. - To jest niezłe cacko. - pokiwał głową z uznaniem. I rzeczywiście pod względem jakości wykonania i wartości z całego tego gruzowiska bibelotów ten ozdobny sztylet od razu rzucał się w oczy. - Takiego czegoś nie kupisz ot, tak. Takie cacka robi się na zamówienie. Może ukradł komuś albo coś takiego. Trudno pomyśleć, że stać by go było na takie cacko. - strażnik z zafascynowaniem oglądał sztylet który rzeczywiście kusił swoją finezją i elegancją wykonania.

- Pogłoski o tym, że von Tannenbergowi zdarzało się przywłaszczyć nieswoją własność, znaliśmy już od jednej współuczestniczki wyprawy - Bernard wolał odnosić się do dawnego aptekarza po dotychczas nieznanym mu nazwisku. Czyniło to sprawę jakoś mniej osobistą, chociaż z powodu jego dawnej troski o Geraldine, żałował śmierci znajomego. Zdawał jednak sobie sprawę, że pod żadnym pozorem nikomu obcemu nie może tego wyznać, a wręcz lepiej będzie udawać, że jest wprost przeciwnie.

- W każdym razie, chyba nie ukradł, ani nie zlecił wykucia tego w samym Bastionie. Chyba, że coś mówił, jak tu był przetrzymywany? Słyszeliście coś? Wiem, że słuchanie heretyków to nie jest przyjemność, ale już chyba wiecie, o co nam chodzi? - zapytał mając nadzieję, że nie będzie musiał już tłumaczyć, że wszystko wyłącznie w celu odnalezieniu Bastionu.

- Macie zezwolenie obejrzeć rzeczy heretyka. No to oglądajcie. - starszy ze strażników przypomniał Bernardowi na jakich są tutaj zasadach. Zabrzmiało jak średnio delikatna sugestia aby nie wtykał nosa w nieswoje sprawy.

- W Bastionie to chyba by czegoś takiego nie wykuł. Przecież to fachowiec by musiał być i mieć warsztat i w ogóle. A tego zamku to przecież nikt od wieków nie widział. Nawet nie wiadomo czy to prawda, że w ogóle był. - młodszy ze strażników pokręcił z niedowierzaniem głową na pomysł gościa. Widocznie nie wydało mu się to prawdopodobne aby w górach, na tym pustkowiu i w dziczy ktoś mógł wykuć coś tak wyrafinowanego.

- Jak chcecie się czegoś dowiedzieć o tym sztylecie to możecie spróbować u miecznika. Może coś wie na ten temat. - podpowiedział szef strażników machając swobodnie trzymaną bronią krótką. Bernard kojarzył, że rzeczywiście paru mieczników wytwarzających broń w mieście było. Tylko był z tym taki problem, że wszyscy miecznicy byli “tam”, za muram a sztylet był “tu” wewnątrz kazamat.

Nie miał zamiaru kraść rzeczy po heretyku, bo to mogłoby zostać szczególnie źle odebrane. Chociaż ewidentnie, jako posługującego się w swoim zawodzie różnego rodzaju orężem, zainteresował go sztylet, to zdecydował się porzucić ten trop. A kolejnych pytań do strażników nie miał, skoro ci nie chcieli nic powiedzieć o zachowaniu pana Friedmana w celi. Oczekiwał więc zakończenia studiowania notatnika przez Klausa i jego reakcji, bądź jeśli ten dalej był zbyt mrukliwy, by cokolwiek powiedzieć, to sam również przejrzał zapisy aptekarza. Następnie udał się do reszty kompanów. Zależało mu, by możliwie najszybciej rozliczyć się z Karlem, dzieląc się po równej części kosztów zakupów, jakie on poczynił. Następnie podzielił się uwagami strażników miejskich, którzy sugerowali drogę rzeczną, jako że za ostatnimi posterunkami Gebirgsjager jest "koniec świata". A wśród dróg górskich wymieniali tą wiodącą na północ, ku Ferlangen oraz na zachód, do Lenkster. Słuchał także, czy Klaus wypowie się o czymś, co odnalazł w notatkach von Tannenberga. A później, gdy już zbiorą drużynę, należało podjąć ostateczną decyzję, którą drogą ruszają.
 
Zara jest offline  
Stary 20-05-2019, 15:13   #39
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 9 - 2519.VII.31; zmierzch

Miejsce: Ostland; Wolfenburg; karczma “Włóczykij”
Czas: 2519.VII.31 backertag (4/8); zmierzch
Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło, pogodnie



Karl



Po prawie dwóch tygodniach spędzonych we “Włóczykiju” Karl zdołał już rozpoznać tą część gości która była tutaj gdy on przybył lub przybyła później. Część znał już z widzenia i w drugą stronę pewnie działało to tak samo. Przecież nie był niewidzialny. Część gości zaś wydawała się być miejscowa ale widocznie lubiła spędzać tutaj wolny czas czy po prostu załatwiać swoje sprawy. Nie było się co dziwić. Lokal wydawał się tętnić specyficzną, wieloświatową i wielokultrową mieszanką. Dominowali tu podróżnicy i awanturnicy, bywalcy dalekich traktów i rejsów. Zwłaszcza teraz zaczynało to być widoczne gdy dzień zaczynał się powoli kończyć a do lokalu coraz więcej osób napływało niż odpływało. Sala główna zaczynała z wolna tętnić wieczornym rytmem chociaż jeszcze na zewnątrz było całkiem widno. Chociaż dość pochmurno.

Ale we “Włóczykiju” towarzystwo barwnością dopisywało jak zwykle. Wydawało się, że goście reprezentują każdy możliwy stan, rasę i profesję. Wesołki i smutasy, głodomory i ci co przyszli się napić, poważni i rezolutni, ci co przyszli się najeść, napić, zabawić czy załatwić interesy. Mężczyźni, kobiety, starzy, młodzi i w kwiecie wieku. Tym razem nie widać ani nie słychać było Laury ale zamiast niej w rogu głównej sali przygrywała gościom jakaś trupa zapewniając im rozrywkę.

Wśród tych stukających kufli, brzdąkających talerzy, zapachu jedzenia, piwa i palonych świec i fajek Karl dostrzegł kogoś nowego. Jakiś niziołek ubrany w fartuch albo togę. Trochę trudno było poznać bo niewiele jego i jego ubrania wystawało ponad stół. Rzucał się w oczy z kilku powodów. Po pierwsze często charczał, kaszlał i spluwał w chustkę. I ogólnie wyglądał niezdrowo. To chyba najbardziej rzucało się w oczy. Ponadto zbyt bogato nie wyglądał za to dawał napiwki i płacił z gestem więc kelnerki uwijały się przy nim żwawo. No ale jak na niziołka to coś apetyt mu słabo dopisywał. A może był aż tak wybredny, że nie smakowało mu jadło jakie tutaj serwowano bo niedojedzonego jedzenia w miskach i talerzach stało obok niego całkiem sporo.

Przy jednym ze stołów wyróżniał się nieprzyjemny typ. Razem ze swoją bandą zakapiorów zasiadł przy jednym ze stołów. Od razu rzucało się w oczy, że to typy spod ciemnej gwiazdy z jakimi w ciemnym zaułku samemu bezpieczniej było się pewnie nie spotykać. Może jacyś najemnicy, może rozbójnicy, może miejskie zbiry. Ale pancerze i broń mieli całkiem przyzwoite. Wyglądali na pewnych siebie, wyzywająco bezpośrednich i wartych swojej ceny. Do nich kelnerki chodziły z mieszaniną obawy i zaciekawienia. Herszt ze szczeciną na twarzy wyglądał jak nieprzeciętny bandzior ale płacił karlikami nieźle więc dziewczyny zarobek przy nich miały niezły. Urobek też bo zamawiali sporo a i nie szczędzili sprośnych uwag kelnerkom, zaliczyły nawet z kilka klapsów po tyłku a herszt nawet raz złapał jedną z dziewczyn i posadził sobie na kolanach coś do niej mówiąc. Dziewczyna wyglądała na rozkojarzoną jakby nie mogła się zdecydować czy ma zacząć się bać i wyrywać czy roześmiać potraktować to jako żart i podziękować za monetę jaką pokazywał jej w swoich palcach.

Jakby dla przeciwwagi gdzie indziej siedziała prawdziwa piękność. Kontrast między tym dwojgiem był tak duży, że gdyby ktoś szukał aktorów do roli pięknej i bestii to oboje pasowaliby jak ulał. Pięknością ową była jakaś elfka. Nie wyglądała na biedną i ubrana zgodnie z tradycją swojej rasy. Za to widoczny pancerz i uzbrojenie wskazywały na to, że właścicielka zapewne nie nosi ich dla ozdoby. Elfka siedziała sama, przy kielichu chyba wina i czekała na coś czy kogoś. Rozglądała się po otoczeniu i zerkała gdy ktoś wchodził czy wychodził do karczmy. Budziła zaciekawienie. I w spojrzeniach i nie tylko. Jakiś mężczyzna podszedł do jej stołu i zapytał o coś zapewne proponując kolejkę albo czy może się dosiąść. Widać nie uzyskał aprobaty bo elfka odpowiedziała coś krótko i facet zostawił ją w spokoju.

W pewnym momencie stało się kilka rzeczy na raz. Do środka weszły dwie, roześmiane i ubawione na całego panny. Obie Karl mniej lub bardziej zdołał poznać przez ostatnie dni i noce. Laura i Raina. Wyglądały na skumplowane na całego. Weszły do środka i zatrzymały się kilka kroków od głównego wejścia gadając o czymś z przejęciem i chyba niezbyt zwracając uwagę na resztę sali. Gdzieś w tym momencie elfka gwałtownie podniosła się do pionu. Może dlatego, że właśnie czekała na nie obie czy jedną z nich i właśnie się doczekała. A może dlatego, że w plecy trzasnął ją rzucony kufel. Odwróciła się gwałtownie szukając sprawcy. Karl nie mógł dojrzeć kto to rzucił bo ów niziołek jaki właśnie wstał od swojego stołu i zmierzał gdzieś w swoją stronę dostał nagłego ataku kaszlu. Krwawego kaszlu jak miał okazję sprawdzić Karl bo złamało go akurat gdy przechodził obok jego stołu. Złapał się za blat w nagłym paroksyźmie i kaszlał bardzo gwałtownie. Nie wszystko wyłapała chusteczka a z bliska podróżnik dostrzegł, że niziołek ma gorączkę i mocno spocone czoło. Wyglądał bardzo niezdrowo.




Miejsce: Ostland; Wolfenburg; dom Morgrima Starego
Czas: 2519.VII.31 backertag (4/8); zmierzch
Warunki: ciepło; sucho; półmrok pomieszczenia; ciepło



Tladin



Rówieśnik Tladina wrócił z całym naręczem ciężko wyglądających ksiąg. Położył je na biurko aż zadudniły. I nagle to spore biurko okazało się wcale nie takie spore. - Od czego zacząć mistrzu? - Gotri zapytał patrząc uważnie na swojego nauczyciela.


Przez chwilę Tladin był świadkiem dyskusji w trakcie której padały historyczne daty, dziwne nazwy i terminy z jakich niewiele wyłapał. Ale jego pobratymcom widocznie mówiło to co trzeba bo asysten pod instrukcję swojego zwierzchnika zaczął otwierać kolejne księgi i czytać. - Ty czytaj Gotri, masz młodsze i mniej zczytane oczy ode mnie. - więc Brokkson czytał póki mu mistrz nie przerwał albo nie kazał sięgnąć po następne tomiszcze.

To co czytał na głos było już bardziej dla Tladina zrozumiałe. Dla gospodarzy pewnie o wiele bardziej. Mordrin siedział na swoim krześle, ćmiła fajeczkę i popijał z rogu przyniesionego napitku. Słuchał co czyta asystent, kiwał głową, czasem kazał coś mu wynotować czy zwrócić uwagę. Przy tym wszystkim Tladin niewiele miał do roboty bo mimo, że zapisy mówiły o jakichś wojnach, bitwach, przemarszach, morderstwach, umowach, traktatach to jednak był to suchy, uczony język mocno różniący się od tego którym choćby rozmawiali w karczmie czy nawet wcześniej tutaj.

W końcu gdy dwaj mędrcy odcyfrowali ostatnie zapisy, podsumowali wszystkie dane, stary kronikarz przystąpił do tłumaczenia gościowi co to wszystko znaczy. - Tak Tladinie. Jak widzisz nie ma żadnych wątpliwości, że twierdza zwana przez ludzi Bastionem a zarządzana przez lud von Falkenhorstów na pewno istniała i są na to tutaj dowody. - odezwał się Morgrim czcigodnym tonem kładąc swoją sękatą łapę na grubych tomiszczach jakie właśnie skończyli czytać i omawiać ze swoim asystentem. A to, że jest tam taki ponoć niezbity dowód to Tladin właśnie się dowiedział. Bo z tych suchych zapisków nic na to chyba nie wskazywało.

- Spójrz tutaj. - mistrz wskazał na jakiś zapisany ustęp. - Tu jest wspomniana wielka sprawa jaką mieli nasi i ludzcy przodkowie do niesławnego nekromanty. Niejaki Dieter Helsnicht. Przybył z zachodu. Stworzył potężną armię nieumarłych. I rozbił w puch pierwszą ekspedycję wysłaną przeciw niemu. Dopiero kolejne uporały się z nim po ponad trzech dekadach. Ta zawierucha skończyła się wedle ich kalendarza w 1244 roku. Ponad tysiąc z okrasą lat temu. - khazad dumnie prezentował karty z tej tak odległej historii. Zapomnianej pewnie przez wszystkich. Nazwisko nekromanty nic Tladinowi nie mówiło.

- Ten nekromanta został pokonany w bitwie pod Beeckerhoven. Na armię ludzi składały się trzy główne kontyngenty dowodzone przez trzech wodzów. Felix Schorer dowodził oddziałami najemników. Hrabia Lucas von Ehrlichmann dowodził kontyngentem z północnego Ostlandu. A kontyngentem południowego Ostlandu dowodził hrabia Torsten von Falkenhorst. Dalsze zapiski wskazują wyraźnie, że chodzi o tych Falkenhorstów którzy mieli siedzibę w górskiej twierdzy na terenie dawnego Karaz Ghumzul. Czyli w tamtym okresie to musiał być zacny ród i potężna twierdza skoro inni zgodzili się aby jeden z jego przedstawicieli objął władanie nad kontyngentem z połowy ich prowincji. Obecnie jedynie ich elektor ma więcej mocy i władzy. - Morgrim tłumaczył cierpliwie swojemu gościowi zawiłości wiedzy historycznej z dawnych czasów gdy żadnego z nich jeszcze na świecie nie było.

- A tymczasem zobacz tutaj. - wskazał na podobnie wyglądający zapis w innej księdzę. - Jest u nich rok 1681. I straszliwa “Noc Niespokojnych Umarłych”. Gdy wrócił Nagash zwany Przeklętym i strach padł na krainy żywych. Nieumarli wszelkiej maści rozpanoszyli się po świecie. Ale tutaj chociaż wiele jest wspomnianych bitew i wodzów to o tym ich Bastionie i von Falkenhorstach nie ma ani śladu. Być może zeszli na psy i ich ród zdziadziadział w porównaniu do szlachetnych przodków tak bardzo, że kroniki ich nie wspominają. Może i byli, może i walczyli czy coś robili ale widać nikt ich nie zapamiętał. Albo już ich nie było. Więc jak widzisz, przedział czasowy od wielkiej potęgi do całkowitej ciszy to jakieś cztery i pół wieku. Niecałe. - stary khazad podkreślił ten fakt pukając paluchem w otwartą księgę. O Nagashu Tladin słyszał. Przejmujące historie zła jakie wyrządził wszelakim żywym istotom. No ale khazadzi pamiętali głównie o swoich urazach. Wiadomo, że niegdyś został pokonany przez samego Sigmara Młotodzierżcę.

- Natomiast co do tego gdzie był ów Bastion no to gorzej. Jest zapis o Falkenhorstach z górskiego bastionu stojącego na błękitnej skale czy górze. Niestety to nie traktat o krainach więc nie jest zapisane gdzie owa góra czy skała była. Jest napisane, że Torsten von Falkenhorst wraz ze swoim pocztem i kontyngentem zatrzymał się w Zamku Lenkster. Trudno powiedzieć czy mieli tam jakiś punkt zborny czy chodziło o coś innego ale to pierwszy zapis jaki jest być może więc, to była pierwsza twierdza do jakiej dotarł po zejściu z gór. To by sugerowało, że chodzi o wschodni rejon gór. Zapewne musi być położony gdzieś w głębi. Gdyby był gdzieś za pierwszymi turniami już dawno ktoś by go odnalazł. - Morgrim przyznał, że teren gór dawnego Karaz Ghumzul został opisany w kronikach dość słabo. A właściwie w ogóle. Skoro nie było tam żadnej cywilizacji to i nie było po co ani z kim prowadzić żadnych interesów. A to z kolei nie pozostawiało po sobie zbyt wiele słowa pisanego na tych prastarych kartach zapisanych runami khazalidu.

- Natomiast co do twojego brata to wybacz ale my tutaj zajmujemy się historią a nie czasami najnowszymi. Musisz poszukać u kogoś bliższego dzisiejszego dnia. - o bracie swojego gościa nie miał żadnych wieści ani zapisków. Gospodarz upił kolejny łyk ze swojego zdobnego rogu i zapatrzył się gdzieś w wesoło trzaskający ogień w zdobnym kominku.

- O Karaz Ghumzul musisz wiedzieć jeszcze jedną rzecz. Gdy nasi przodkowie opuścili góry przeklęli je. Nie wiadomo dlaczego. Ani co. Ale coś ich z tych gór wygnało. Całą naszą nację jaka zdążyła się tu zadomowić. Zew ojczyzny i wojny to był tylko pretekst. Ale to było tak dawno temu, że chyba nawet ja nie spotkałem się z żadnymi zapiskami na ten temat. Ale odprawili rytuał w pobliżu miejsca gdzie później ludzie wybudowali Lenkster. Może dlatego nic co się tam zbuduje nie jest tak trwałe jak mogłoby być i nikt nigdy nie odnalazł zapieczętowanych twierdz i kopalń. No ale jak mówiłem, potomkowie tamtych szczepów jeśli przetrwały do dnia dzisiejszego to zapewne żyją w Karaz Ankor czy gdziekolwiek indziej ale nie tutaj. Między nami a nimi są milenia zapomnienia. - wydawało się, że szacowny członek khazalidzkiej społeczności już powiedział swoje i na tym zakończył. Ale jednak podzielił się z gościem jeszcze jedną legendą o tych pradawnych czasach gdy pobliskie ziemie należały do khazadów a ludzie nie wyszli poza poziom dzikusów z dzidami walczących o przetrwanie dnia kolejnego.




Miejsce: Ostland; Wolfenburg; ulice
Czas: 2519.VII.31 backertag (4/8); zmierzch
Warunki: nieprzyjemny chłód; pochmurno; jasno; ruch uliczny



Bernard i Klaus



- Ciekawe. - Klaus podczas wizyty w kazamatach prawie się nie odzywał. Przejrzał rzeczy skazańca ale głównie wydawał się być zajęty wczytywaniem w ręcznie zapisany tomik jaki najbardziej go zaintrygował prawie od samego początku. Teraz gdy szli ulicami miasta a dzień chylił się ku końcowi też wydawał się trawić całą tą wizytę. Niemniej jednak pod pochmurnym woplfenburskim niebem podzielił się ze swoim kompanem swoimi przemyśleniami.

- Ten sztylet wyglądał mi na rytualny. Zapewne używał go podczas swoich plugawych obrzędów. I jeden z tych pierścieni. Ten mosiężny. Miał ciekawy glif. Bardzo podobny do takich jakie widywałem przy niektórych zapiskach o Bastionie a raczej von Falkenhorstach. Gdyby to nie był wymarły ród to zapewne by wystarczyło aby mógł posługiwać się nim jako ich urzędnik. - Klaus mówił do idącego obok towarzysza i mówił trochę jak detektyw próbujący rozplątać różne nitki sprzecznych albo rozchodzących się tropów. Pod koniec dnia się ochłodziło, że w samej koszuli to już mogło być nawet mało przyjemnie. No ale na szczęście obaj nie byli w samych koszulach.

- Ale chyba najciekawszy był ten dziennik. - kompan Bernarda potarł w zamyśleniu szczękę gdy zaczął mówić o tym co najbardziej przykuło jego uwagę w kazamatach. - Obawiam się, że herr Friedman padł ofiarą kogoś lub czegoś w którymś momencie jego życia. Może nawet sam parał się rzeczami jakie go przerosły. Tego nie wiem. Ale wiem, że ostatnie strony dziennika należały do nieszczęśliwego i przestraszonego osobnika jaki ma umrzeć za coś czego świadomie nie zrobił. Myślę, że został przedtem opanowany przez jakąś siłę. To mogłoby tłumaczyć dlaczego wczoraj nie użył żadnej magicznej sztuczki aby się ocalić. Po prostu jako Friedman nie potrafił. Niemniej trzeba zachować ostrożność bo to mogła też być desperacka próba ocalenia od stosu, to udawanie niepoczytalnego i bycie ofiarą. Chociaż nie sądzę by komuś to pomogło przy tak obciążających dowodach. - Klaus pokręcił głową na znak swoich wątpliwości. Akurat musieli odsunąć się bliżej ściany aby mógł ich minąć jakiś wóz załadowany beczkami.

- W każdym razie ostatnie zapiski były zapisane całkiem innym charakterem i stylem pisma niż większość dziennika. Wcześniejszy właściciel dziennika zaś widać realizował jakiś plan. Obawiam się, że sam niejako odłożył księgę jakiej szuka Gabrielle niejako na przechowanie a gdy uznał, że “już czas” znów użył swoich wpływów aby ją odzyskać. Niestety nie znaleziono jej przy nim. Musiał ją więc gdzieś ukryć wcześniej. W tej księdze musi być coś istotnego bo przywiązywał do niej ogromną wagę. Ta księga to klucz do jakiegoś rytuału. Prawdopodobnie już raz próbował z niej skorzystać ale mu nie wyszło. Teraz spróbuje ponownie. Uznał, że jest już gotowy. Dlatego polecił odebrać księgę. Niestety we fragmencie jaki zdążyłem przeczytać nie stoi napisane co to za księga ani rytuał. - Klaus wzruszył bezradnie ramionami na znak, że na to nic poradzić nie mógł. Też miał swoje ograniczenia. Szli jakiś czas w milczeniu gdy obaj trawili nowe informacje nim towarzysz Bernarda zaczął kolejny wątek.

- O, ironio, on też zatrzymał się we “Włóczykiju”. Można by rzec, że rozminęliśmy się z nim o tydzień czy dwa. Wspomniał nawet Laurę, że ładnie muzykowała. Szukał “odpowiednich ludzi”. I znalazł. Złodziejkę która wykradła księgę. Herszta który wprawny był w orężu. I krasnoluda którego związał przysięgą. Złodziejka była wesoła trzpiotka. Ją wynajął tylko do zdobycia księgi więc może nadal jest w mieście. Jednooki najemnik, ponury drab, był lojalny złotem. A złotowłosego krasnoluda uważał za jedynego prawego co uznał za jego największą wadę i zaletę. Gdy uznał, że ma wszystko co trzeba wyjechał z miasta. Tylko nie rozumiem jak to się ma do jego schwytania i dlaczego porzucił Friedmana. Czyżby to przez tą magister? A może uznał, że Friedman zrobił już swoje. Nie wiem, to jest dla mnie niejasne. Czytałem też coś o jego pracowni na zapleczu ale nie zdążyłem doczytać czy chodziło o jego starą aptekę czy jakiś inny lokal. - starszy mężczyzna ze szczeciną na policzkach szedł z mało obecnym wzrokiem przez wybrukowane ulice zasępiony co to wszystko może znaczyć i jak rozwikłać tą całą zagadkę.

- W każdym razie rytuał zapewne będzie próbował przeprowadzić w nadchodzącą równonoc. Miejsce też miał już upatrzone chociaż nie napisał o jakie chodzi. Zapewne tam udaje się wraz ze swoimi nowymi kompanami obecnie. Od tygodnia czy dwóch zależy jak liczyć. - Klaus potarł czoło gdy najwidoczniej skończył dzielić się z towarzyszem wiadomościami jakie zdołał wyczytać z zapisanego dziennika spalonego heretyka. Wciąż było widno chociaż dało się już wyczuć w powietrzu nadchodzący zmierzch. W mijanych kramach, sklepach i sukiennicach też widać było, że roboczy dzień ma się ku końcowi gdy obsługa zaczynała już przygotowywać się do zamknięcia. Za to w mijanych karczmach i oberżach było dokładnie na odwrót, zaczynały powoli się napełniać gośćmi którzy właśnie kończyli swój roboczy dzień i chcieli skorzystać z ich usług.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 24-05-2019, 19:56   #40
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dieter i Manfred, wysłani na miasto w poszukiwaniu jakichkolwiek przydatnych informacji, jeszcze nie wrócili, pozostali członkowie wyprawy też załatwiali swoje sprawy, więc jedyną rzeczą, jaką Karl mógł zrobić, było oddanie się słodkiemu lenistwu, tudzież skorzystaniu (zapewne po raz ostatni) z kolacji, której nie trzeba będzie przygotowywać samodzielnie. Po raz ostatni, bo Karl miał zamiar przekonać kompanów do wyruszenia w drogę.
Słodkie nicnierobienie, na dodatek na koszt Ratusza, było całkiem przyjemne, ale ileż można było siedzieć w karczmie, jeść, pić i uwodzić panienki? Oczywiście uwzględniając fakt, że podjęło się jakiejś roboty? Prędzej czy później należało ruszyć tyłki, a Karl uważał, że owo "prędzej" już minęło, zaś "później" zbliża się wielkimi krokami.
O tym, że cierpliwość urzędników Ratusza też mogła się skończyć, nie warto było nawet wspominać.

Z drugiej strony nie dało się ukryć, że towarzystwo przebywające we "Włóczykiju" było dość interesujące. Jeśli ktoś lubił podejrzane towarzystwo... takie jak grupka mężczyzn, którzy równie dobrze mogli być bandytami jak i mieczami do wynajęcia. Chociaż Karl raczej nie wybrałby się z nimi na poszukiwanie skarbów. Ale nawet na pierwszy rzut oka widać było, że tej grupce poszukiwanie skarbów się udało, bo gotówki mieli całkiem sporo.

Innym interesującym (w negatywnym znaczeniu tego słowa) gościem "Włóczykija" był niziołek. Ten - zapewne - też ostatnimi czasy napełnił sakiewkę, ale widać doszedł do wniosku, że lepiej ją wydać na wesołe (acz krótkie) życie, niż na medyka. No ale (zapewne) był dorosły i wiedział, co robi. A może po prostu wiedział, iż zostało mu tylko kilka dni życia i wolał je przeznaczyć na rzeczy przyjemniejsze niż leżenie w łóżku i czekanie na śmierć.
Bez względu na wszystko Karl nie zamierzał zawierać z nim bliższej znajomości. Przebywanie z kimś, kto pluje krwią, mogło się źle skończyć.

Jedyną (w zasadzie) osobą wartą zainteresowania (w pozytywnym dla odmiany tego słowa znaczeniu) była elfka... Elfy, nie da się ukryć, wiedziały wiele o wielu rzeczach, ale zazwyczaj niezbyt chętnie taką wiedzą się dzieliły. Nie mówiąc już o tym, że mała była szansa, iż jakaś elfka wiedziałaby coś o zaginionej ludzkiej fortecy. No i wyglądało na to, że wspomniana elfka nie jest zbyt rozmowna.
Mimo tego Karl zastanawiał się, czy nie zadać jej pytania lub dwóch, lecz nawet jeśli efekt tych rozważań był pozytywny, to szans na zadanie tych pytań nie było. Kufel, który wylądował na plecach elfki, z pewnością nie zachęcił kobiety do wymiany poglądów. I raczej należało z pytaniami poczekać, aż sytuacja się wyjaśni.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172