Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-06-2020, 13:52   #31
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 9 - 2519.I.10; abt (2/8); wieczór

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Imperialna; rezydencja van Zee
Czas: 2519.I.10; Aubentag (2/8); południe
Warunki: cicho, ciepło, jasno na zewnątrz półmrok, b.si.wiatr, śnieżyca, arktycznie


Versana



Wszystko szło jak z płatka. Młoda kupiecka wdowa wystroiła się jak na bal a Malcom podobnie wystroił siebie i dorożkę. Brena i Kornas też wyglądali odświętnie. Wyglądało na to, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik i już lepiej nie będzie. Zresztą zbliżało się południe gdy mieli się zjawić w rezydencji van Zee. No ale wtedy sytuacja zaczęła się sypać. I to dosłownie.

Gdy Versana udzielała pozostałym ostatnich instrukcji wewnątrz domu to wiało jeszcze tak sobie. Niezbyt mocno. Ale padał już drobny śnieg. Chyba od rana tak lekko prószyło. Nie wydawało się to zbyt poważną przeszkodą. Gdy jednak wsiadali do udekorowanej dorożki to wiatr zaczął przybierać na sile i wiatr mocno uderzał w boki drobnej dorożki a i śniegu jakby przybyło. I tego co napadał od rana i ten co spadał z ponurego nieba jakby zgęstniał. I na zewnątrz było siarczyście lodowato. Gdy przejechali przez miasto i wysiadali przed głównym wejściem do rezydencji kapitana portu to już zaczynała się porządna zamieć. Wiatr szarpał ozdobami przyczepionymi do dorożki, którąś nawet zerwał. Ale i przypatrzeć się temu było trudno bo i wiatr, i wbijany przez nie śnieg wpijał się w twarze i oczy jakby ktoś ciskał w twarz białym piaskiem. Przy takim wietrze nawet delikatny, biały puch zmieniał się w coś dość twardego. Wiatr sprawiał, że szło się z dużym wysiłkiem. Kornas wydatnie się przydał gdy pokonywali ten krótki odcinek od dorożki, przez schody i do głównych drzwi. Jego zwaliste cielsko też miało trudności z utrzymaniem się w pionie ale nie tak jak ciała dwóch, drobniejszych kobiet. Mógł więc im pomóc pokonać ten odcinek.

- Dzień dobry. Proszę za mną. Panna Kamila oczekuje pani. - gdy Kornas uderzył w drzwi i te się otworzyły ukazało się przyjemne wnętrze rezydencji. Gdy jeszcze któryś z młodszych pomocników majordomusa zamknęli drzwi zrobiło się cicho, sucho i ciepło. Ta zamieć została na zewnątrz robiąc się jedynie nieprzyjemnym tłem. A Kluas mógł powitać gości. Majordom poprowadził trójkę gości korytarzami do jednego z gabinetów dla gości. Tam oczekiwała ich młoda, ciemnowłosa szlachcianka.





- Widaj Versano. Tak się cieszę, że zdołałaś ponawigować przez tą zamieć. - Kamila wstała od małego, ozdobnego stolika zrobionego z jakiegoś egzotycznego drewna i raczej nie imperialnej produkcji. Wstała aby się przywitać ze swoimi gośćmi.

- No ale widzisz tą pogodę? No nie wiem czy jest sens wyprawiać się na miasto. Może poczekamy aż ten sztorm przejdzie? - zaproponowała gospodyni wskazując na śnieżną zadymkę na zewnątrz. W ciągu pacierza rozszalała się prawdziwie sztormowa pogoda i nie było wiadomo ile potrwa.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Kazamatów; kryjówka kultystów
Czas: 2519.I.10; Aubentag (2/8); wieczór
Warunki: cicho, siarczyście lodowato, półmrok na zewnątrz ciemno, b.si.wiatr, śnieżyca, arktycznie


Versana i Strupas



Wnętrze znajomego już pustostanu było rozjarzone tylko jedną lampą. Więc poza kręgiem szerokim na dwa czy trzy kroki resztę izby spowijały mroki i półmroki. Ostatni raz spotkali się tutaj wczoraj wieczorem. Właściwie to już pewnie koło północy. No i poza półmrokiem panowało też nieznośne zimno. Nie było się co dziwić bo w nie ogrzewanym domostwie było prawie tak samo zimno jak na zewnątrz. A na zewnątrz było istnie arktycznie. Wrócił silny wiatr. Bardzo silny. Tak samo jak ten co wiał w południe. Jakby popopłudniowa pauza pozwoliła mu złapać drugi oddech. I teraz znów na zewnątrz panowała śnieżna zamieć. No ale mimo to kazamaty powinny działać jak zwykle co oznaczało, że znów jak zwykle jedny strażnicy powinni skończyć zmianę a inni ją zacząć.

- Nazywają się Franz i Rolf. Rolf to ten łysy z wąsem. Ten drugi to Franz. - Aaron podzielił się z kultystami tym co wczoraj udało mu się dowiedzieć od dwóch strażników z jakimi biesiadował cały wieczór.

- Miło się z nimi pije. Zabawni są. Ale łeb do picia to mają jak mało kto. - brodacz jakby z zawodowym uznaniem wyraził się o możliwościach spożycia trunków przez wczorajszych kompanów. Pewnie z całego zboru miał najlepsze kwalifikacje aby to ocenić. Wczoraj właściwie nikt nie wiedział co się z nim stało po wieczorze w “Piwnicznej” ani co porabiał przez cały dzień no ale teraz jak nadszedł wieczór to stawił się w kryjówce. Właściwie to nawet był pierwszy. A na dzisiaj znów mieli zaplanowane powtórzenie operacji przechwycenia chociaż jednego strażnika.

- A może ty się po prostu do nas dosiądziesz co? - brodaty obdartus zaproponował Versanie obrzucając jej sylwetkę uważnym spojrzeniem. - Kobiecie to chyba by było łatwiej wyciągnąć któregoś na osobności. Zwłaszcza dziwce. Bo jak oni będą dzisiaj tak pić jak wczoraj to ja nie mam nic przeciwko zwłaszcza jak oni stawiają. Ale nie wiem jak to się skończy. Właściwie mógłbym tak z nimi pić co wieczór. Dobrze się z nimi pije. - brodacz pokiwał głową zgadzając się z własnymi wnioskami a wiadomym było, że nie odmawiał żadnej okazji by się uraczyć jakimś trunkiem i za kołnierz je nie wylewał. Więc ta część planu była mu pewnie jak najbardziej na rękę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-06-2020, 11:31   #32
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
- Dobra, możemy to zrobić nieco inaczej. Zafundujemy jednemu przykrą dolegliwość, a jak drugi będzie sam, Versana spokojnie go omota. Co wy na to? - Strupas wyszedł z inicjatywą myśląc o ostro przeczyszczającej tynkturze - Mam w chatce mieszaninę skażonych odchodów kurzych z grzybem krowiakiem, werbeną i pokrzywą. Pędzistolec gwarantowany. Piwo mętne, jak się doda to nie zauważy.

- Hmmmm
- ślicznotka zadumała nad pomysłami obu współkultystów - Aaron. Gdybym wczoraj wiedziała, że tak szybko się poskładasz. - zachichotała z delikatną ironią - Wkroczyła bym do akcji wcześniej. Jednak albo przeliczyłam twoją mocną głowę albo nie doceniłam ich doświadczenia. W każdym razie plan, który przedstawiłeś posiada jeden poważnym mankamentem. Mianowicie z racji, że mój kochaś nie przeżyje romantycznej randki. Ludzie mogą powiązać ten wypadek z pewną damulką, która wpierw bawiła się z klawiszami a następnie wyszła "na osobność" z jednym z nich i co do tego, że ci dwaj dżentelmeni mnie nie rozpoznają mogę być w miarę spokojna to co do reszty karczemnych gości niekoniecznie. - szlachcianka skierowała wzrok na garbatego kolegę - Za to twój pomysł Strupas brzmi interesująco. Jednak pełne portki jednego ze strażników nie dadzą nam możliwości wyciągnięcia od niego jakichkolwiek informacji tego wieczoru. Wolałabym mieć ich dwóch w garści. Może by więc - brunetka podrapała się po głowie - jednemu z nich zamiast solidnej sraczki zafundować chorobę morską? Posiadasz również taki specjał w swoim asortymencie? - Versana ponownie zaczęła spoglądać kolejno na współkultystów - Wyjaśnię wam co za pomysł chodzi mi po głowie. Mianowicie Aaron pije dziś znowu z nowo poznanymi towarzyszami. Gdy czuję, że po raz kolejny pozostaje w przedbiegach. Jednemu z nich - i mam tu na myśli Wąsacza - serwuje piwo z wkładką. Ten w końcu zmuszony będzie zrezygnować z kontynuowania zabawy i udać się do domu. Wtedy jeżeli pójdzie sam. Po trasie spotka Kornasa, który korzystając z jego słabej formy i kilku złotych monet postara się wyciągnąć od niego potrzebne nam informację. Drugi z nich zaś pozostania w karczmie z czarodziejem i w gruncie rzeczy będzie nasz, mój czy Tzeentch wie kogo. - szlachcianka wzięła porządny oddech - Jeżeli zaś wyjdą we dwójkę. Aaron pożegna się z nimi by nie zwrócić później na siebie niepotrzebnej uwagi i uda się na miejsce randki. Ja zaczekam w miejscu w którym Franz będzie już sam by zaciągnąć go ze sobą. Natomiast Kornas zaczeka na Rolfa by zaproponować mu pomoc i parę karlików w zamian za kilka cynków. Co myślicie o takiej wersji wydarzeń? - wdowa zmarszczyła czoło i wpatrywała się w kolegów oczekując ich opinii.

- Nieszczególnie lubię komplikować proste plany. Wywołanie choroby morskiej... nie robiłem tego jeszcze. Musiałbym pomyśleć i przetestować. Proste wymioty to szybciej, ale sraczka zawsze jest najmniej podejrzana. I daje kilka-kilkanaście pacierzy zanim zacznie działać, te wymiotne działają niemal od razu.Trzeba by zmieszać je z jakimś opóźniaczem... nie, nie mamy czasu na eksperymenty. Mogę drugiego delikwenta położyć spać, wywołać omamy, zabić na przynajmniej trzy sposoby, ale nadal jestem za starą, dobrą sraczką. I prostym planem. Ewentualnie zmienimy go na "panienkę w opałach", - jak będzie wracał będziesz opędzać się od natrętnego żebraka czyli mnie, gość może łyknąć haczyk, ciąg dalszy znasz.

- Mówię wam, żeby zrobić tak jak wczoraj. Tylko w pewnym momencie Versana się dosiada, zgarnia jednego z nich na zewnątrz i tyle. Tam już będzie was dwójka czy trójka to już sobie z nim chyba poradzicie. - Aaron wrócił do swojej wizji planu jaka pewnie wydawała się mu najprostsza do zrealizowania. - Albo zróbmy ma nich napad jak będą wracać i tyle. - brodacz nie wyglądał na zbyt zadowolonego z żadnego z biesiadnych planów jakie serwowali współwyznawcy a on miałby być ich częścią czy wykonawcą.

- Hmmmmm - zadumała Versana ponownie - Masz Strupasie racje. Nie ma co komplikować prostego planu. - brunetka spojrzała na kolegę ze zboru - Dajmy może jednak dzisiaj druga szansę wykazać się Aaronowi. Jak strażnicy go przepiją to będę wiedzieć gdzie czekać na Franza by zaciągnąć go ze sobą. Wtedy ewentualnie możemy odegrać scenke z "panienką w opałach", chociaż wolałabym abyś ubezpieczał mnie w miejscu schadzki. Co do drugiego dżentelmana zajmie się nim Kornas skoro ty Trupasie nie chcesz wychodzić z roli przygłupa. - szlachcianka skrzyżowała ręce i odwróciła głowę w kierunku kudłatego maga - Niestety z twoja wizją nie mogę się zgodzić. To za duże ryzyko. Zbyt dużo par oczy mogło by mnie dostrzec. Chyba, że - prawa dłoń kultystki powędrowała na jej brodę - albo jednemu z nich zwróciłbyś uwagę, że śledzę za nim wzrokiem i wtedy ja wychodząc dała bym mu subtelny sygnał, albo coś bardziej przyziemnego. - ślicznotka odgarnęła włosy do tyłu i z nikczemnym uśmiechem rzekła - Będziecie dużo chlać zarówno piwska jak i gorzałki a co za tym idzie dużo szczać. Pozostanie mi tylko wyczekać aż za potrzebą pójdzie Franz. - zachichotała - Ja zaś zaproponuję mu pomoc i coś mi kobieca intuicja podpowiada, że nie odmówi a gdy Aaron będziesz z Rolfem sam na sam pozostanie ci tylko zadać mu kilka pytań. Co sądzicie o tym pomyśle?

- Robimy to - odparł krótko garbus. - Jak za drugim razem nie wyjdzie, zmienimy plan na prostszy. Zwykłe przekupstwo lub tortury.

- Znakomicie. - Uśmiechnęła się wdowa - Do dzieła więc. Nie ma na co czekać. Mój przyszły niedoszły mąż na mnie czeka. - Versana zachichotała po czym odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 20-06-2020, 08:36   #33
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Spotkanie w rezydencji van Zee'nów

- Witaj Kamilo. - odparła wdowa z serdecznym uśmiechem na ustach. - Faktycznie. Pogoda nam dzisiaj nie sprzyja. Coś musiało wprowadzić Ulryka w nieodpowiedni nastrój. Miejmy jednak nadzieję, że twoja uroda rozgrzeje jego lodowate serce pozwalając nam chociaż na parę pacierzy wyrwać się na zewnątrz w wiadomym celu. - Versana spojrzała kątem oka na Brene na twarzy, której malował się zachwyt - Przyprowadziłam ze sobą również służkę. Jest młoda ale szybko się uczy. Proszę cię więc byś była dla niej wyrozumiała. - kultystka uczyniła kilka kroków w kierunku egzotycznej arystokratki - Pozwolisz by w czasie jak będziemy oczekiwać na poprawę pogody towarzyszyła twoim pracownikom i nam usługiwała?

- Ale my mamy służących. - młoda gospodyni chyba dopiero teraz poświęciła Brenie coś więcej niż przelotne spojrzenie. Ta dygnęła lekko widząc, że młoda pani zwróciła na nią uwagę. Młoda pani jednak machnęła swoją smukłą rączką jakby chciała zbyć temat i uśmiechnęła się lekko. - Ale oczywiście jeśli masz ochotę to twoja służka może nam towarzyszyć. - zgodziła się łaskawie.

- Ciekawe ile ta zamieć potrwa. Jak tak będzie wiało to nic nie załatwimy. - ciemnowłosa przestała kłopotać się personelem pomocniczym i spojrzała za okno. A tam zimowa szaruga zaczęła się na dobre. A ile by miała potrwać to nie było wiadomo. - Masz może ochotę na mały poczęstunek? - gospodyni odwróciła głowę w stronę gościa i widocznie nie chciała wyjść na kiepską gospodynię i by gościowi na niczym nie zbywało.

- Ciesze się. Dziękuję Ci Kamilo za zgode i gościnę. - odparła kultystka skinąwszy głowa - Zaś co do naszej eskapady. Obawiam się, że masz rację i pogoda skutecznie nam ją uniemożliwi. Na niektóre rzeczy jednak nie mamy wpływu. - twarz Versany posmutniała - Nie cieszy mnie ta sytuacja ale co lepiej może poprawić humor niż wyborne wino i smaczna strawa. - delikatny uśmiech pojawił się na buźce brunetki a jej wzrok skierował się na rudowłosą sprzątaczkę - Breno. Myślę, że to czas abyś zaserwowała wino i przekąski, które przywiozłam. - ciemne oczy kultystki ponownie spojrzały na młodą arystokratkę - Jedno z serwowanych win w trakcie balu zasmakowało mi do tego stopnia, że nabyła butelkę tego specjału na dzisiejszą okazję. Zaś moja kucharka przygotowała drobny poczęstunek. Gotuje wybornie i poczułabym się urażona jeżeli byś nie spróbowała.
 
Pieczar jest offline  
Stary 21-06-2020, 06:38   #34
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 10 - 2519.I.10; abt (2/8); wieczór

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Imperialna; Kamila van Zee
Czas: 2519.I.10; Aubentag (2/8); popołudnie - zmierzch
Warunki: cicho, ciepło, jasno na zewnątrz półmrok, b.si.wiatr, śnieżyca, arktycznie


Versana



Gdy wieczorem młoda kupiecka wdowa szykowała się na wieczorną schadzkę z towarzyszami i ponowienie próby przechwycenia kogoś ze strażników wcale nie miała aż tak dużo czasu. Jak wróciła z Malcolmem do własnej kamienicy to już na zewnątrz było całkiem ciemno. W końcu już po zmierzchu wiatr uspokoił się na tyle by można było spokojnie wyjść czy wyjechać na na miasto. Wcześniej zimowa zawierucha trwała praktycznie całe popołudnie aż do zmierzchu. Dopiero z nastaniem ciemności pogoda się uspokoiła i ciemnoskóra szlachcianka zdecydowała, że jednak zrobią szybki rajd po mieście. Więc pojechały na pewniaka. Do domu weterana w porcie i po okolicy. Panna van Zee okazała się całkiem udaną organizatorką a te rejony portu gdzie pojechały były względnie zadbane i bezpieczne nawet po zmroku. Więc nie musiały się obawiać napaści ani nic takiego.

Oczywiście pojechały powozem van Zee. Czterokonny powóz to był całkiem inny standard niż dorożka Malcolma zaprzężona w jednego konia. Nawet jeśli była przystrojona jak na odpust boży. Kamila nie wyjawiła czy nie ma ochoty na przejażdżkę tak ubogim jak dla niej środkiem transportu czy to chciała wyświadczyć przysługę i przyjemność goszcząc u siebie kogoś kto nie dorównywał jej statusem grunt, że obie jechały tym wspaniałym powozem. Towarzyszyła im tylko Brena. No i dwaj stangreci na zewnątrz. Kornas chyba nie sprawił na młodej szlachciance zbyt dobrego wrażenia więc musiał jechać z Malcolmem. Tak samo jak dwóch służących czy może ochroniarzy szlachcianki. Załoga dorożki stanowiła jakby cień pierwszego powozu “gdyby coś się działo”. No ale nie psuła efektu jaki dawały dwie wystrojone ślicznotki rozdające datki ubogim i potrzebującym z niewielką pomocą też ładnej służki. Tak przynajmniej to sobie umyśliła Kamila i pod reżyserskim względem scenariusz okazał się w sam raz. W parę pacierzy sakwy i skrzynie z darami stały się puste a dwie młode damy miały szanse liczyć na odpowiednie plotki co do swojej wspaniałomyślności i miłosierdziu jakie mogły roznieść się po mieście albo chociaż porcie. A gdy w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku i wbrew pogodzie wykonanego planu wróciły pod kamienicę Versany to już do umówionej pory spotkania z kolegami już wcale tak wiele czasu młoda wdowa nie miała. Ale co by nie mówić finał też był niezły bo nie pamiętała kiedy ostatni raz czterokonny powóz z rozpoznawalnym na mieście herbem van Zee zatrzymał się tuż przed kamienicą a Kamila miała tak dobry humor, że kazała odwieźć koleżankę pod same drzwi.

Przebierając się już w swojej sypialni Versana miała sporo do przemyślenia i wysłuchania. Brena która wreszcie poczuła się jak w domu wprost nie mogła się nacieszyć wizytą w tak wspaniałej rezydencji i szczebiotała na temat młodej panienki van Zee “co jest tak miłosierna co piękna”. Bo to, że ktoś z wyższych sfer może łączyć te dwie cechy to dla zwykłej sprzątaczki i pokojówki dla której służba w kupieckiej rodzinie już było zaglądaniem jednym okiem na wielki świat wydawało się nie do pojęcia.

No i utalentowana. Zapewne jakby pytać młodej szlachcianki komu recytowała swoje wiersze to o Brenie by pewnie zapomniała. Tak samo jak ludzie z jej kregów nie zauważali zdobionych mebli po prostu uważając, że mają być i pełnić swoje funkcje zgodnie z prawem boskim i ludzkim. Ale czekając popołudniu na poprawę pokoju Versana nie miała już takich kłopotów by namówić gospodynię na ukazanie swoich poetyckich, aktorskich i oratorskich talentów. Dzisiaj ciemnoskóra szlachcianka czuła się już chyba ośmielona swoim poprzednim debiutem i poza grzecznościowymi uwagami, że “to nic takiego i byle co do szuflady” zaczęła deklamować swoje wiersze a nawet chyba napisała jakąś sztukę no ale akurat jak o tym zaczęła mówić zorientowała się, że pogoda się właśnie poprawiła i to przekierowało jej uwagę.

A jako aktorka i poetka panna van Zee rzeczywiście miała talent. Gdyby nie nazwisko zapewne mogła by występować jako aktorka albo minstrel. Ale panienkom z dobrych domów takie niecne zajęcia nie przystały. Co było jednym z powodów dla których Kamila pisała w sekrecie i do szuflady. A pisała o miłości, chyba obowiązkowo nieszczęśliwej i niespełnionej. Co o ile się orientowała Versana było dość modne. Chociaż momentami używała określeń, oscylujących wokół miłości cielesnej bardziej niż rumieniec na twarzy na jaki zwykle decydowali się poeci co już było dość odważnym posunięciem. Tak samo temat nocnych, tajnych schadzek i awanturniczych przygód był już w najlepszym razie znacznie mniej popularny i potencjalnie dwuznaczny.

- Tak bym chciała przeżyć taką romantyczną przygodę. - wyznała rozmażonym tonem podczas przerwy w deklamowaniu jednego ze swoich wierszy o nocnych schadzkach z kochankiem. Praktycznie bez wahania i przy okazji wypiły we dwie całą butelkę wina przyniesionego przez gości. Ale rozłożone na pół dnia i dwie głowy pozostawiało po sobie przyjemną lekkość butów i żwawe spojrzenie. No tylko spać się żadnej z nich nie chciało a kiedy by ciemnoskóra panna poszła spać tego Versana już nie wiedziała. Tak samo jak tego co się stanie jak ona sama w końcu odda się w objęcia Morra.

O Froyi Kamila nie bardzo miała ochotę rozmawiać. W końcu Versana nie była pewna czy tamta odrzuciła zaproszenie i czy w ogóle gospodyni ją powiadomiła. Za to chętnie rozmawiała o dzielnej pani kapitan z południowych krain. Niestety akurat o niej miała mętne pojęcie. Rose de la Vega miała być bardzo piękna, dzielna i przebiegła. I być żywym ucieleśnieniem awanturnika i poszukiwacza przygód. Niestety Versana w tym wypadku nie była pewna ile z tego co mówiła Kamila jest rzeczywistością a ile jej wyobrażeniami o owej kapitan. W końcu osobiście jej nie spotkała ale bardzo ale bardzo chciała ją spotkać. I była nawet skłonna wymknąć się na jakąś romantyczną schadzkę, zwłaszcza jakby jej nowej koleżance udało się zorganizować spotkanie.

- Myślę, że możesz zacząć jej szukać w kapitanacie. Każdy kapitan musi a przynajmniej powinien zostawić jakiś kontakt do siebie. - rzekła zastanawiając się już trochę poważniej nad tym jak można by zorganizować taką schadzkę z dzielną panią kapitan.




Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Kazamatów; karczma “Piwniczna”
Czas: 2519.I.10; Aubentag (2/8); wieczór
Warunki: cicho, siarczyście lodowato, półmrok na zewnątrz ciemno, b.si.wiatr, śnieżyca, arktycznie


Versana


- No i się zrzygał! A idź Rolf wstyd mi za ciebie! - Versana znów w przebraniu i makijażu obserwowała od dłuższego czasu jak wczorajsza trójka znów się zabawia. Szło im nieźle. Urządzili sobie kolejną, wieczorną pijatykę. Tym razem dwaj strażnicy powitali brodacza jak starego znajomego. Bez wahania zaprosili go do siebie i prawie z miejsca przywitali się tyleż hałaśliwie co radośnie. A potem zaczęli picie. Piwo, wino, miód i nalewki. I to tak po kolei a trzy moczymordy takiej jednej butelki jaką z Kamilą przez pół dnia się raczyły nawet by pewnie nie zauważyły. Opróżniali kufle, kubki i szklanice jedna za drugą.

Tym razem Aaron dzielnie stawiał im pola. A o dziwo Rolf którego dotąd roboczo nazywali Wąsem z powodu łysiny i wielgachnych wąsów od początku wieczoru coś nie mógł sprostać dzisiejszym wyzwaniom. Szybko zaczął mu się trząść głos i ręce wzbudzając radosną złośliwość kompanów przy stole. Wydawało się, że dzisiaj odpadnie pierwszy. Pytanie było kto drugi? Idealnym układem było gdyby to Aaron powalił obu swoich partnerów w tych pijackich zawodach. No ale jak się okazało pogromcą okazał się Franz. Brodacz trzymał się do późnego wieczoru całkiem nieźle, szli z Franzem łeb w łeb śmiejąc się i żartując z coraz bardziej chwiejnego kompana którego już musieli szturchać by przypomnieć o kolejnej kolejce. No ale ostatnia kolejka czy dwie lub po prostu kumulacja wcześniejszych w końcu dopadła i Aarona. Akurat jak Rolf wreszcie puścił bełta na co się zanosiło od paru chwil i w ogóle wypadł z gry. Był chyba w takim stanie w jakim wczoraj brodaty towarzysz na koniec wieczoru. Ale i Aarona dopadły słabości. Co prawda jeszcze się trzymał w pionie ale już chwiał się wyraźnie, język zaczął mu się plątać i miał widoczne trudności ze zogniskowaniem spojrzenia. Nie sprawiał wrażenia by miał jeszcze siły wspomóc jakoś koleżanki i kolegów w dalszej części akcji. No ale inaczej niż wczoraj powalił jednego z zawodników. No ale drugi, Franz, wyglądał jak młody bóg. Jakby cała ta wieczorna pijatyka tylko go rozweseliła teraz szydził sobie radośnie z dwójki kompanów.

- Banda pijaków… Rolf. Rolf! Wstawaj pijaku! Zbieramy się! Czas na nas! Wstawaj! - widocznie Franz uznał, że przy takiej sytuacji czas zbierać się do domu. Znów było już bliżej północy niż dalej. A karczma już znacznie opustoszała zaś przy innych stołach sytuacja wyglądała podobnie. Problemem Franza było to, że miał niezły kłopot gdyby miał nieść takiego spaślaka jak Rolf. Na Aarona też za bardzo nie było co liczyć, dobrze jakby sam się doniósł do swojego domu. I młodszy i szczuplejszy strażnik kazamat chyba sobie zdawał sprawę bo na razie machnął na to ręką i wstał kierując się do wychodka jakie były w jednym z zakamarków lokalu. Zostawił grubasa który przybijał gwoździa do stołu i chwiejącego się Aarona przy ich wspólnym stole.



Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Kazamatów; kryjówka kultystów
Czas: 2519.I.10; Aubentag (2/8); wieczór
Warunki: cicho, siarczyście lodowato, półmrok na zewnątrz ciemno, b.si.wiatr, śnieżyca, arktycznie


Strupas



Na zewnątrz aura się nie zmieniła. Dalej panowała noc i zamieć. Odkąd Aaron i Versana wyszli na zewnątrz pochłonął ich ten mrok, noc i zamieć. Mogliby skamienieć na sopel parę kroków dalej i z wnętrza i tak by tego nie było widać. Jak im szło dzisiaj w tym upijaniu strażników tego garbus nie wiedział. Przy takiej aurze mogło to być i na drugim końcu miasta albo świata a nie na drugim krańcu ulicy a i tak by nie było widać żadnej różnicy.

Zbliżała się północ. Wczoraj gdzieś o tej porze przylazł najpierw Kornas a potem Versana. Czy dzisiaj skończą podobnie tego nie wiedział. Przynajmniej zdołał rozpalić w tej zimnicy na tyle, że przy samym piecu to nawet całkiem ciepło było. Jakiś napitek tak jak prosiła Versana się znalazł. Gdyby trzeba było dodatkowego znieczulacza. O jakiejś blondynce co się miała włóczyć po mieście nic nie wiedział. To, że jakaś miałaby być szlachcianką było co najmniej zastanawiające. Przecież ci wielcy, ważni i bogaci jeździli albo konno albo powozami. I nie chodzili pieszo jak plebs. Tylko ten kawałek do powozu czy konia i w przeciwną. Więc nie. Nie miał Versanie nic do powiedzenia na ten temat.

Rozmyślania i oczekiwanie przerwał mu jakiś nowy dźwięk. Inny niż gwałtowne odgłosy zamieci które przy tak długim czekaniu robiły się dość monotonne. Jakiś czas temu huknęło gdy chyba odpadła jakaś okiennica czy decha. To było coś! No ale potem znów zrobiło się jak zwykle. Można było czekać aż ten wiatr znów coś połamie albo oderwie. To była tylko kwestia czasu. Pewnie dlatego wiatr hulał przez dziury i szczeliny wewnątrz budynku. No ale ten dźwięk był inny. Też jakby coś upadło czy się przewróciło. Można było już wrócić do takiego samego potraktowania jak tamtą okiennice gdy zaraz potem doszedł nowy dźwięk. Kroki. I charakterystyczny odgłos pazurów po podłodze. Coś tam w sąsiedniej izbie było i węszyło.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 27-06-2020, 10:23   #35
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
- Ki diabeł - mruknął garbus i sięgnął po zardzewiały pogrzebacz, którym grzebał jeszcze przed chwilą w płomieniach. Po chwili namysłu złapał jeszcze za rozpalone z jednego końca polano z paleniska. Kolacja czy niebezpieczeństwo?
- Kicikici... chodź do Strupaska kotku.... Strupasek nic Ci nie zroooobiiii... - zaczął wabić intruza powoli idąc w kierunku hałasu.
Spotkali się w połowie drogi. Garbus zdążył dojść do rozwalonego przejścia między izbami na jakieś dwa kroki a z przeciwnej strony ukazał się jakiś pies. Spory. Ze skundloną i mokrą sierścią i nieufnoscią zawodowego ulicznika do obcego. Widząc dwunoga zawarczał groźnie obnażając kły. Spory był. Grzbietem sięgał do bioder garbusa. I nie wyglądał zbyt przyjaźnie.
- Twój wybór stary kundlu - powiedział do niego Strupas - albo wypad, albo będziesz potrawką.
- No nie wiem, Strupas. Wygląda groźnie. Spróbuj odstraszyć ogniem - podpowiedziała Śmierdzistopa
Wysunął do przodu płonące polano licząc na wspólną wszystkim zwierzętom obawę przed ogniem - No już, sio! Albo zatłukę... jak Ciebie.
Czworonóg nie kwapił się ani by rzucić się na płonące polano ani by uciec. Stał na szeroko rozstawionych przednich łapach, pochylił łeb i jeszcze bardziej obnażył kły gdy warczał groźnie. Nie wyglądało na to by ogień wzbudzał w nim lęk tak bardzo jak u dzikich zwierząt. Możliwe, że jako miejskie zwierzę, żyjące wśród ludzi i ich ognia płonące polano nie robiło na nim aż takiego wrażenia jak na zwierzętach spoza miasta. Albo był aż tak zdesperowany, że był gotów zaryzykować starcie z człowiekiem. Na razie jednak ani nie atakował ani się nie cofał jakby liczył, że warczeniem i determinacją odstraszy człowieka.
- I dupa - powiedziała Śmierdzistopa, a Koklusz zaczął wiercić się niespokojnie.
Strupas z kolei także psa się nie bał, psami szczuli go regularnie i ich zębiska zatrzymywały się na wielowarstwowych łachmanach garbusa. Ten co prawda był wielki... ale żadne bydle nie stanie na drodze w wykonaniu planu mrocznej potęgi. Chodźby nie wiem jak wielkie.
Strupas polanem machnął by poparzyć psiaka, ale trzymając w prawicy pogrzebacz był gotów poprawić.
- Dawaj go, Strupas! Ku chwale Obrzydliwego! Arrr! - krzyknęli na raz Zielona i Kapitan Szkorbut, wyraźnie przytłaczając towarzyszy.
Dwunóg ruszył na czwornoga aby go zaatakować. Czworonóg przyjął walkę i gdy tylko człowiek przeszedł przez drzwi dzielące obie izby rzucił się na Strupasa. Pies był szybszy od garbusa ale moc Niszczycielskich Potęg zdawała się tym razem być po stronie garbusa. Trzymanym polanem udało mu się zdzielić w bok skaczącego psa. Siła uderzenia zbiła tor lotu czworonoga i posłała go w bok razem z żałosnym skowytem. Trafienie musiało być na tyle skuteczne, że wybiło psiemu ulicznikowi ochotę na dalsze starcie. Najpierw jeszcze warcząc wycofał się tyłem do nadchodzącego człowieka aż w końcu wyskoczył przez dziurę w oknie jaką znalazł albo sobie wybił by się tu dostać znikając człowiekowi z oczu w tej zamieci jaka wyła na zewnątrz i wpadała przez te wszystkie dziury i szczeliny do środka.
- I nie wracaj - rzucił za nim garbus. Prowizorycznie zastawił dziurę jakimś gratem i wrócił do czuwania.
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 27-06-2020, 13:51   #36
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
- Czekaj na znak od Aarona. Jeżeli będzie potrzebował twojej pomocy poczekaj na niego na zewnątrz w przeciwnym wypadku pędź do kryjówki. - rzekła do eunucha wstając od stolika, przy którym zasiadali.
Następnie skierowała się w kierunku swojego kolegi ze zboru i jego zalanego w trupa towarzysza. W lokalu robiło się widocznie luźniej. Część stolików była już pusta, zaś te przy których zasiadali jeszcze biesiadnicy wyglądały podobnie jak ten do którego zmierzała brunetka.

- Pora chyba byś odprowadził swojego kompana do domu. Jeżeli potrzebujesz pomocy daj znać Kornasowi. Zaczeka wtedy na zewnątrz aby nie wzbudzać niczyich podejrzeń. - powiedziała Versana przechodząc obok stolika, który zajmował kudłaty czarodziej - Pamiętaj tylko zadać swojemu koledze kilka pytań w związku z naszą zgubą. - dodała ironiczne - a- szepnęła femme fatale po czym jakby nigdy nic minęła ławę mężczyzn i ruszyła w stronę bardachy. Chciała zdobyć trochę czasu dla współkultystów i zobaczyć z bliska Franza.

Szczerze mówiąc to Versana miała wątpliwości co, ile i czy cokolwiek Aaron zrozumiał z tego co mu tak na szybko powiedziała. Zaczynając do tego, że dopiero po chwili odwrócił się w jej stronę gdy zatrzymała się przy ich stole a wzrok miał widoczne trudności ze zogniskowaniem się na rozmówczyni. Co z jej słów dotarło do zamglonego piciem umysłu tego nie była kompletnie pewna. Może jakby usiadła i zaczęła tłumaczyć no ale to właśnie musiałaby usiąśc i tłumaczyć.

- Rolf… Rolfi… Fych… Fychozimy… - gdy już stała w połowie drogi między wychodkiem a resztą sali dotarły do niej niezbyt zgrabne próby Aarona w wyjściu na zewnątrz. Brodacz stał ale z wyraźną pomocą stołu o jaki się opierał ręką. Drugą próbował obudzić nawalonego w sztok grubasa. Efekt był właściwie żaden. Aaron więc westchnął i zaczął… Właściwie młoda wdowa nie była pewna co on tak naprawdę robił. Chyba chciał ściągnąć spaślaka z ławy na jakiej zasnął. Ale przy różnicy masy ich obydwu przypominało to jakby dziecko próbowało ciągnąć dorosłego. Niektórzy goście i obsługa nawet roześmiali się wesoło widząc jak to zaczyna komicznie wyglądać. Gdzieś przez salę Versana złapała pytające i sceptyczne spojrzenie swojego ochroniarza. Wyglądał jakby miał mocne wątpliwości czy Aaron podoła z wytaszczeniem bezwładnego Rolfa. Zresztą przy masie spaślaka to nawet trzeźwemu by też sprawiło wiele trudności. No ale nie byłoby takie zabawne czy wręcz komiczne.

- Fsss… fsstawaj byd-laku… no jusz… - Aaron chyba nie bardzo był świadom wesołości jaką wzbudza w tej części gości i obsługi co jeszcze nieźle kontaktowała co jest co. Uparcie próbował wynieść łysego na zewnątrz. Udało mu się go jakimś cudem podnieść do pionu ale dali radę przejść jakieś dwa chwiejne kroki gdy środek ciężkości został zachwiany i obaj runęli na podłogę przy salwie śmiechu improwizowanej widowni. - Ty świnio! Zrob-iłeś to specjalnie! - zawołał z pretensją Aaron gdy usiadł i z rozżalenia trzepnął beczkowatą pierś strażnika wciąż leżącego na podłodze.

- Zabieraj go zabieraj! Niedługo zamykamy! - zza baru zawołał do niego rozbawiony barman. Aaron spojrzał na niego, na leżącego na podłodze kompana i na razie na tym się skończyło. Kornas znów posłał pytające spojrzenie przez salę. Do wyjścia to Aaron by musiał najpierw wstać, potem jakoś podnieść spaślaka do pionu a jeszcze potem wyjść po schodach na poziom ulicy. Na nich otworzyć drzwi i jakoś wytoczyć się na tą zamieć co szalała na zewnątrz. Normalnie to byłoby tak banalne, że nie warte uwagi. Ale w tym stanie i z bezwładnym grubasem no to wynik był mocno niepewny. Zwłaszcza jakby mieli się uwinąć zanim Franz wróci z klopa.

- Łasica padnie jak jej jutro wszystko opowiem. - zadumała rozbawiona zaistniałą sytuacją brunetka - Aaron w każdym razie zrobił co do niego należało. Teraz moja kolej. Tam gdzie Tzeentch nie może tam babę pośle. - dodała rozradowana w duchu Versana. - Gdyby nie my kobiety... - wyczuła na szczęście skierowane w jej stronę oczy eunucha, który jakby tylko czekał na sygnał od niej aby przystąpić do działania. - A mężczyźni ponoć myślą tylko kutasem. - widocznie rozweseliła ją ta myśl. - Może lepiej, że Kornas go nie posiada. - w momencie gdy ich spojrzenia się spotkały puściła mu dyskretnie oko i delikatnie skinęła głową a następnie ruszyła dalej w stronę zaułka z toaletą.

Całe widowisko Versana musiała zostawić za plecami bo kątem oka dostrzegła ruch. Okazało się, że Franz wracał z wychodka i lada chwila powinien wyjść zza narożnika na tyle by samemu dojrzeć całą scenę na sali głównej ze swoimi dwoma kompanami w jej centrum. Na razie szedł raźnym krokiem poprawiając sobie ubranie i odruchowo albo nie spojrzał na kobiecą sylwetkę stojącą przy ścianie.

Idący przez korytarz strażnik nie uszedł uwadze Versany. Zwróciła głowę w jego kierunku lustrując go uważnie od dołu do góry aż jej wielkie ciemne oczy nie spotkały jego spojrzenia. Zatrzepotała wtedy uwodzicielsko powiekami i przygryzła zadziornie dolną wargę.

- Zaczynałam już tracić nadzieję, że spotkam w tej dziurze jakiegoś prawdziwego mężczyznę godnego uwagi. - uśmiechnęła się zalotnie do zbliżającego mężczyzny - Mam nadzieję, że nie tylko do szczania używasz swojego kutasa? - opuściła wzrok zawieszając go na kroczu Franza - Ciemno i zimno a do domu daleko. Przy takim chłopie czułabym się zdecydowanie bezpieczniej.

- Taa? Co ty nie powiesz. - zagajony mężczyzna zatrzymał się i obrzucił stojącą przy ścianie kobietę zainteresowanym spojrzeniem. Podszedł bliżej by dało się swobodnie rozmawiać. - A powiedz złotko ile bierzesz za takie poczucie bezpieczeństwa? - zapytał nieco zachrypniętym głosem ale chociaż wyglądał i zachowywał się luźno i wesolutko to nie wyglądał na tak nabzdryngolonego jak jego dwaj kompani jakich zostawił przy stole.

Kultystka nareszcie miała okazję przyjrzeć się klawiszowi z bliska. Z bardzo bliska. Franz był szczupłym, dość wysokim mężczyzną około czterdziestki, od którego w tym momencie biła wymieszana woń taniego tytoniu i alkoholu. Odziany był w ciemno zielony kaftan zapinany na lewą stronę kapą z brązowymi guzikami, który dopiero z tej odległości przypominał coś na miarę munduru. Poniżej miał zaś na sobie wąskie spodnie, które na jego szczupłych nogach sprawiały i tak wrażenie za dużych. Całość wieńczyły znoszone, skórzane buty z cholewką siegajace mu do połowy łydki. Twarz miał pokrytą rozsianymi drobnymi plamami wątrobowymi, które powstały zapewne w wyniku trybu życia jaki prowadził. Wiadra wypitej wódki, wagony wypalonego tytoniu i zarwane noce wywierały swoje piętno na obliczach wszystkich bez wyjątku. Wielki haczykowaty nos wyrastał pośrodku facjaty niczym maszt na jednym z okrętów należących do kompani Versany. Coś co było rzeczą niespotykaną wśród ludzi z warstwy społecznej, która reprezentował chudzielec był komplet uzębienia. Pomimo, że pożółkły i nierówny sprawiał jednak wrażenie twardego niczym skały Gór Krańca Świata. Najwidoczniej strażnicy kazamat musieli dobrze jadać i szkorbut był im czymś obcy. Bądź jak Strupas wolałby to określić: "kimś obcym". Nazwałby zapewne takiego delikwenta "łajbą bez kapitana", "łajbą" na czuprynie której siwe, krótkie włosy były równie rzadkie jak widok ludzi na ulicach Neues Emskrank o tej porze dnia i roku.

- Hmmmm… - zadumała chwilę nad pytaniem klawisza, którego oddech cuchnął tak jakby sam Nurgle przemawiał - Zacznijmy od butelki gorzałki i eskorty do domu. Zaś co do reszty. - dłoń wdowy powędrowała między nogi mężczyzny ściskając go pewnie za przyrodzenie - Myślę, że się dogadamy. - kultystka przygryzła wargę i puściła ponownie oczko w kierunku strażnika - Przecież oboje jesteśmy dorośli.

- Racja, oboje jesteśmy dorośli. - strażnik zaśmiał się rubasznie, złapał za nadgarstek jaki wylądował na jego spodniach i bez ceregieli pociągnął kobietę ze sobą. Wyszli zza rogu przy jakim dotąd stali i ukazał się znajomy widok głównej sali. Podobny do tego co oboje zostawili przed wizytą w wychodku z tą różnicą, że stół jaki wcześniej był miejscem pijatyki całej trójki teraz był pusty. To spowodowało, że Franz zwolnił rozglądając się ze zdziwieniem po sali ale szybko uwagę przykół mu ruch. Na szczycie schodów widać było plecy i łysinę Kornasa który pewnie mocował się z drzwiami, zamiecią i którymś lub obydwoma pijusami jacy ostatnio leżeli albo siedzieli na podłodze.

- A ich gdzie wywiało? - mruknął zdziwionym tonem strażnik raczej chyba do siebie niż do towarzyszki. Zerkał na plecy Kornasa tak jakby podejrzewał, że może mieć coś wspólnego ze zniknięciem swoich towarzyszy.

Zaskoczenie Franca nie uszło uwadze Versany. Postanowiła uszczypnąć go w tyłek skupiając jego uwagę na sobie. Chciała dać tym samym czas swoim kompanom na oddalenie się od tawerny.

- Co tak stoisz? - spytała lekko zszokowanego brakiem pijackich kumpli mężczyznę. Ton jej głosu wciąż był uwodzicielski i zalotny - Zwątpiłeś w swoje możliwości czy w rozmiary na mrozie? - zaśmiała się zadziornie - Mieszkam tyle czasu w tym mieście, że już chyba nic mnie nie zdziwi.

- Nic nie zwątpiłem! - odwrócił się do niej na chwilę aby nie było wątpliwości, że ani alkohol ani pogoda niczego mu nie ujmują. - Ale tu byli moi koledzy. - znów wrócił twarzą i wskazał gestem na pusty już stolik. Spojrzał na właśnie zamykające się za Kornasem drzwi jakby zastanawiał się czy ma z jego kolegami coś wspólnego. W końcu odwrócił się w stronę szynkwasu. - Herbi widziałeś gdzie poszedł Rolfi? - zapytał barmana wskazując kciukiem za siebie na stół jaki niedawno zajmowali we trzech.

- Twoi koledzy? Będą musieli zaczekać bądź dopłacić. - wtrąciła Versana nie czekając na odpowiedź karczmarza. - Mówisz o tych dwóch nawalonych w cztery dupy delikwentach? Odstawiali tu niezły kabaret i raczej nie stanęliby na wysokości zadania ale jak zapłacą... - zaśmiała się raptownie - Oni też są dorośli. Poradzą sobie. Lepiej weź tą flaszkę. - dodała wdowa - Suszy mnie w gardle. Nie chcesz chyba by i między udami pojawiła się suchota?

- Poszli sobie? - Franz wydawał się jednakowo zdziwiony jak i niezdecydowany na takie wieści. Popatrzył pytająco na Versanę a potem na karczmarza jakby chciał aby ten zweryfikował jej słowa.

- Poszli, poszli. Ten twój kolega i ten nowy z brodą. Idź, jeszcze ich może dogonisz, dopiero co wyszli. I tak niedługo zamykamy. - karczmarz bez zwłoki przytaknął i niedbale machnął w stronę schodów i drzwi na ich szczycie jakie dopiero co zatrzasnęły się za całą trójką. Drugi ze strażników zastanawiał się jeszcze chwilę po czym też machnął ręką.

- To chodź ślicznotko idziemy! - wziął ją pod ramię trochę niezdarnym ale zawadiackim ruchem po czym pociągnął ją w kierunku tych schodów też widocznie mając zamiar opuścić ten lokal. - Na razie Herbi! Do jutra! - odwrócił się jeszcze na chwilę by pożegnać się z karczmarzem i ten też mu machnął na pożegnanie.

Versana doskonale zdawała sobie sprawę z siły jaką dysponował Kornasa. Zdawała sobie jednak również sprawę ze stanu i wagi Wąsacza oraz z warunków jakie panowały na zewnątrz. Postanowiła więc po raz kolejny grać na czas.

- Tak z gołymi rękoma? Do damy? - zaśmiała się w głos - Mam jedną zasadę. Nie puszczam się na trzeźwo. Z resztą w taką pogodę przyda się coś na rozgrzanie. - lekko skinęła głową w kierunku drzwi wyjściowych i po chwili dodała - Świat schodzi na psy. Gdzie się podziali prawdziwi mężczyźni? - wdowa westchnęła - Żebyś tylko w trakcie pieprzenia lepiej zadbał o mnie i moje potrzeby. Z resztą - ironia w jej głosie była niemal namacalna - dolicze ci to do rachunku. - zachichotała słodko po czym spojrzała na Herbiego - Karczmarzu podaj butelkę deptanki!

- Coś ci się chyba pomyliło złotko. To ty masz zadbać o moje potrzeby. Nazywasz się jakoś? Ja jestem Franz. - po chwili wahania strażnik zawrócił w stronę szynkwasu i potwierdził zamówienie tego niezbyt wyszukanego trunku. Karczmarz skinął głową, sięgnął do którejś z szaf i wyciągnął z niej ciemną butelkę stawiając na blacie i czekając aż gość rozsupłać swoją sakiewkę i wysypie na blat potrzebną należność. Po chwili towar i srebrniki zmieniły właściciela a klient mógł złapać butelkę w jedną rękę i kobietę w drugą. Złapał całkiem mocno śmiało przyciskając jej kibić do siebie.

- Widzisz? Jak chcesz to potrafisz. - wyszczerzyła białe ząbki - Oj zadbam o ciebie kotku. Zadbam. Dzisiejszą noc pamiętać będziesz do końca życia. - dłoń Versany ponownie wylądowała na męskości Franza - Póki co jednak. Na chwilkę możemy się zapomnieć. - zaśmiała się spoglądając uwodzicielsko w oczy strażnika - Jestem Ida. - ręka wdowy powędrowała w górę - Napijmy się więc pod to spotkanie. - chwyciła za butelczynę i pociągnęła z niej łyk.

Płyn palił i smakował jak coś z pogranicza octu i pomyj. Przypomniał kultystce czasy z Marienburga. To one ją zahartowały i nauczyły jak radzić sobie w życiu. W pamięci wracała do nich niechętnie. Nie miała jednak zamiaru zapominać o tym jak to jest być na dnie aby już nigdy tam nie wrócić. Swoja drogą aktualnie ta wiedza była jej bardzo przydatna, lecz to nie na wspominkach teraz miała się skupić. Starszy dał im zadanie a ona miała zamiar sumiennie je wykonać.

- Chodźmy więc nim nas świt zastanie. Znam jedno urocze miejsce w którym nikt nam nie powinien przeszkadzać. - podała butelkę Franzowi - Z resztą przy takim mężczyźnie jak ty. Nie mam się czego obawiać.

Franzowi widocznie spodobały sie słowa czarnulki. Jedną ręką ponownie złapał ją za biodro drugą zaś odebrał od niej flaszkę, z której również pociągnał haust. Na jego twarzy nie pojawił się nawet cień grymasu co wskazywało, na to że był już zaprawiony w tego typu bojach.

- Ekhm. Prowadź więc Ida. - odpowiedział po odstawieniu szkła od ust i przełknieciu bimbru. - Byle nie daleko, bo Ulryk nam łby pourywa. - dodał a następnie pokierował ich kroki w stronę wyjścia.

Ciężkie dębowe drzwi stawiały opór a ich stalowe zawiasy skrzypiały za każdym razem gdy ktoś je otwierał bądź zamykał. Na zewnątrz hulała zawierucha przez co ulice miasta całkowicie opustoszały. Droga była ślizga i niepewna szli jednak blisko siebie popijając od czasu do czasu alkohol, który kilka chwil wcześniej zakupił nieświadom swego losu strażnik.
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 27-06-2020 o 14:52.
Pieczar jest offline  
Stary 28-06-2020, 02:01   #37
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 11 - 2519.I.12; mkt (3/8); ranek

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Kazamatów; kryjówka kultystów
Czas: 2519.I.10; Aubentag (2/8); późny wieczór
Warunki: cicho, siarczyście lodowato, półmrok na zewnątrz ciemno, b.si.wiatr, śnieżyca, arktycznie


Versana i Strupas



Plany zdawały się wreszcie układać jak należy. Aaron wraz z Kornasem i Rolfem zniknęli w nocnej zadymce jaka królowała nad pustymi ulicami. Można było tylko żywić nadzieję, że u nich sprawy układają się pomyślnie. A na miejscu zaczęło się od tego, że Strupas przepędził czworonoga i zastawił dziurę jaką ten wybił by nic więcej tędy nie wlazło. I tak mniejszych dziur było pełno więc mógł się wsłuchać w nocną zadymkę na zewnątrz i świst wiatru wewnątrz domostwa. I czekać czy tego wieczoru będzie miał innych gości niż wkurzona Versana jak to było wczoraj. I w końcu się doczekał. Tym razem nie było zgrzytania pazurów po starych dechach tylko zgrzyt drzwi. Wraz z nimi do drugiej izby dotarł powiew zawieruchy i ludzkie głosy. Rozpoznał wesoły, psotny śmiech koleżanki ze zboru. Męskiego głosu nie znał. Wyglądało więc na to, że udało jej się zaciągnąć kogoś do ich kryjówki chociaż jeszcze nie wiedział kogo. I lada chwila mieli wejść do tej ogrzanej jako tako izby! Zaskoczyli go tym nagłym wejście. Zadymka na zewnątrz skutecznie zagłuszała wszelkie odgłosy więc usłyszał dopiero jak otworzyli drzwi.

- Co tu tak śmierdzi? - zapytał Franz gdy zamknął drzwi odcinając się od śnieżnej zadymki na zewnątrz. Sama też czuła ten smród i w przeciwieństwie do niego znakomicie wiedziała co jest jego źródłem. Strupas. W końcu przebywał w tej izbie cały wieczór, odkąd się rozstali. No i cóż, to było czuć. Nawet jak nie było go widać to dało się bez trudu wywęszyć.

- Ta rudera? Nie masz czegoś lepszego? - Franz chyba nie był aż tak nawalony by bez zgrzytu przełknął ten smród jaki towarzyszył tej izbie. Chyba miał jak największą ochotę na karesy i skorzystanie z usług i wdzięków Idy no ale niekoniecznie w takim smrodzie. Trzymał ją za kibić więc widocznie nie była mu niemiła.

Ostatecznie Idzie udało się go przekonać, że wspólna zabawa jest znacznie ciekawszym zajęciem niż przykre wonie jakie dominowały w tej piwnicy. Więc Franz dość gładko zają się nią samą i tymi karesami po jakie tu przyszedł. Dobrze, że Ida nie była kobietą jakiej zależało na opinii i jej obyczaje nie były zbyt ciężkie bo żadna szanująca się kobieta a zwłaszcza dama nie mogłaby sobie pozwolić na takie frywolne zachowanie z obcym mężczyzną w jakiejś zasmrodzonej dziurze.

Wspólna zabawa jednak ułatwiła jej przejście do etapu dla jakiego ona a nie Franz pokonali długość zawiewanej śniegiem ulicy. Mężczyzna leżący na nie swoim, starym łóżku był tak samo nagi i spocony jak leżąca obok kobieta. Ale dla niego było to finisz podczas gdy ona miała jeszcze drugie dno tej nocy. Udało jej się wprowadzić go w trans gdy tak sobie oboje spokojnie leżeli na tym łóżku. Już było dobrze po północy gdy Franz sufitując w suterenie mówił dość sztywnym, niezbyt przytomnym wzrokiem. Ale mówił. Jak to w tych transach bywało nie mówił ładnie ani składnie. Trzeba było się dopytywać o co dokładnie mu chodzi. Ale jednak mimo wszystko powiedział parę ciekawych rzeczy o swojej pracy w kazamatach nim Versana czując, że zaraz wyjdzie z tego transu kazała mu zapomnieć o całym tym piwnicznym epizodzie.



Miejsce: Nordland; Neues Emskrank;
Czas: 2519.I.11; Aubentag (3/8); ranek
Warunki: cicho, ciepło, jasno na zewnątrz jasno, pogodnie, łag.wiatr, siarczyście lodowato


Versana i Strupas



Po finale wczorajszego wieczoru czy raczej nocy każde z nich wróciło do siebie. Kolejny poranek okazał się zaskakująco pogodny. Jakby wczorajsza zamieć wyczerpała płuca Władcy Zimy i dzisiaj wolał odpocząć. Przynajmniej z rana. Przez okna widać było pogodne niebo chociaż poza ogrzanymi ścianami dominowała kraina siarczystego lodu. Ale to było normalne o tej porze roku. Wstawał kolejny dzień. Versana miała umówione z Łasicą spotkanie w samo południe w “Mewie” a Strupas właściwie był panem swojego dnia bo żadnych umówionych spotkań nie miał.



---


Versana


Gdy rano Versana otworzyła oczy poza pogodnym porankiem na zewnątrz czekała ją inna niespodzianka. Jak spotkanie z panną van Zee. Co prawda na dzisiaj nie była z nią umówiona ani poprzedniej nocy. A jednak mimo to spotkały się. Sen służył nie tylko odpoczynkowi ale i śnieniu. I Versana wyśniła sobie całkiem ładny sen.

Zaczynało się podobnie jak poprzedni sen. Też przekraczała w dziwnym milczeniu, ciszy i bezruchu bramę. Tylko tym razem nie cmentarza a posiadłości van Zee. Przeszła przez drzwi główne jakby płynąc przez ten podjazd i schody. Jakby nie tyle poruszała nogami ile jakaś siła po prostu pchała ją kawałek dalej i dalej. W drzwiach minęła nieruchomego Klausa i jego asystenta. Potem kolejne drzwi same się przed nią otwierały zanim zdążyła sama to zrobić. Szła znajomymi już dość dobrze korytarzami i salami. Czasem mijała jakieś nieruchome postacie służby aż dopłynęła do tego gościnnego pokoju gdzie dzisiaj czy może raczej wczoraj przywitała ją Kamila gdy czekały na poprawę pogody. Ciemnoskóra i ciemnowłosa gospodyni tak jak inni była nieruchoma i zastygła w bezruchu na krześle. Zupełnie tak samo jak w momencie gdy Versana razem ze swoją pokojówką weszły do tego pokoju w dzień. W przeciwieństwie do wszystkich spotkanych dotąd postaci Kamila jako pierwsza i jedyna zaregagowała na przybycie gościa.

- Cieszę się, że już jesteś. - powiedziała wstając ze swojego miejsca by przywitać się z gościem. Tak smao jak to zrobiła w dzień. Wszystko było tak samo jak w dzień. Chociaż jednocześnie inne. Dźwięk i głos wydawał się nieco przytłumiony, jakby niewyraźny. Obraz też trochę falował, zwłaszcza na pograniczu widzenia albo gdzieś w dalszej perspektywie. A do tego te dalsze kąty i przestrzenie wydawały się jeszcze dalsze jakby uciekały w głąb. Więc wyraźnie było widać i słychać tylko w promieniu paru kroków.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 28-06-2020 o 02:39.
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-07-2020, 23:02   #38
 
Pieczar's Avatar
 
Reputacja: 1 Pieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputacjęPieczar ma wspaniałą reputację
Aubentag
Kryjówka przy "Piwnicznej"


Franz leżał sztywny niczym kłoda z rękoma wzdłuż tułowia. Oczy miał szeroko otwarte i wbijał wzrok w nadgniłe deski tworzące sufit. Zdawało się, że w ogóle nie mruga. Versana wstała więc z łóżka i stanęła przy jego krawędzi.
- Teraz jesteś mój. - pomyślała zbierając pośpiesznie swoje rzeczy z podłogi.
Miała pełną świadomość tego ile trwa trans. Postanowiła więc nie marnować czasu i zadawać swojej ofierze pytania ubierając się jednocześnie.

- Jak osoba z zewnątrz może bezpiecznie wejść i wyjść z kazamat?

- Czy po kazamatach krąży plotka apropos przedmiotu którego poszukują kultyści chaosu?

- Który ze strażników sprawuje pieczę nad żeńską częścią kazamat? - pytała wolno i wyraźnie. Chciała mieć pewność, że strażnik zrozumie dokładnie każde jej słowo.

Klawisz mówił nieco dziwnie. Nie była to jednak pierwsza hipnoza, której poddała kogoś kultysta. Zdążyłam więc przyzwyczaić się do takiego obrotu spraw.

- Dobrze się spisałeś. - pochwaliła leżącego na barłogu mężczyznę - Jak doliczę do dziesięciu. Zapadniesz w lekki sen a jak się obudzisz nie będziesz nic pamiętał z tego co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru. - Raz, dwa. - liczyła powoli - Trzy, cztery. - gotowa do wyjścia odwróciła głowę w kierunku, z którego wydobywał się nieprzyjemny dla nosa aromat.

Wiedziała, że Strupas pomimo pozorów jakie stwarzał jest inteligentny i domyśli się, że to odpowiednia pora aby opuścić lokal. Nie zawiódł jej i tym razem. Wychylił się niepewnie zza rogu i gdy ujrzał leżącego drętwo Franza. Szybkim krokiem ruszył w stronę schodów.

- Pięć. - wdowa na wszelki wypadek postanowiła szybko przewertować ciuchy strażnika w poszukiwaniu kluczy oraz pieniędzy, których przywłaszczenie miało stwarzać pozory zwyczajnej kradzieży - Sześć, siedem. - następnie ruszyła śladem garbatego kolegi - Osiem, dziewięć. - stała na schodach trzymając się jedna ręką poręczy - Dziesięć! - dodała będąc już w połowie drogi na dół, gdzie czekał na nią Strupas.

Ruszyli więc razem w kierunku wyjścia. Gdy opuścili już rudere kultystka przystanęła na chwile i zwróciła się w jego kierunku.

- Coś już wiemy. - uśmiechnęła się - Jutro porozmawiam z Wąsaczem i postaram się wydusić a raczej wykupić od niego inne informacje. - zachichotała - Mam jednak do ciebie prośbę. - patrzyła ulicznikowi prosto w oczy - Pamiętasz jak wspominałam ci o wysoko urodzonej damulce bawiącej się na mieście? Powiedz mi. Czy byłbyś w stanie dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat? Kobieca intuicja podpowiada mi, że córka van Hansena, Froya może mieć coś za uszami. Warto więc by było właśnie od tego tropu zacząć i przyczaić się w okolicach ich posiadłości. Z reszta ulice tego miasta znasz lepiej niż ja. Na pewno znajdziesz jakiś skuteczny sposób na to by zdobyć kilka potrzebnych informacji. - uśmiechnęła się delikatnie - Naturalnie, gdy będzie ci potrzebna moja pomoc. Możesz na mnie liczyć. Stanowimy przecież zespół. Dość specyficzny ale zespół. - uniosła wskazujący palec lewej dłoni do góry na znak tego iż przypomniała sobie o czymś - Jeszcze jedno. Znalazłam te monety przy moim kochasiu. - wyciągnęła rękę w kierunku wyznawcy Nurgla - Mogą ci się przydać. Czy to w związku z moja prośba czy to w twoich prywatnych sprawach.

Po rozmowie z kolegą pożegnała się z nim w sposób zwyczajowy dla kulturystów wysławiając przy tym Wielka Czwórkę, zarzuciła kaptur i ruszyła żwawym krokiem w kierunku domu. Ulice miasta były puste. Trasa nie zajęła jej więc dużo czasu i gdy zbliżała się do kamienicy z położonego nieopodal pustostanu dołączył do niej eunuch.

- I jak? - zapytała po cichu nim otworzyła drzwi - Udało ci się ich odtransportować i dowiedzieć czegoś przy okazji?

Wnętrze domu stanowiło miła odmianę od warunków jakie towarzyszyły jej tego i poprzedniego wieczoru. Izbę rozświetlało tlące się w kominku drewno, które prócz delikatnego światła dawało również przyjemne ciepło. Versana postanowiła udać się od razu do swojego pokoju. Tam zaś zrzuciła z siebie ubrania, schowała w podwójnym dnie kufra klucze, które zabrała Franzowi, dorzucila drwa do ognia i wsunęła się pod kołdrę. Nim zasnęła pomodliła się do Tzeentcha i Slaanesha prosząc ich o opiekę i poprowadzenie jej kroków właściwą ścieżką. Sen przyszedł zaskakująco szybko.

Sen Versany

- Witaj Kamilo. Twój widok również mnie cieszy. - odparła wdowa patrząc na gospodynie i starając się dostrzec jakiś szczegół, który odróżniał by wyśnioną postać od jej realnej odpowiedniczki.

- Versana? Witaj. - dorosła córka kapitana portu wstała uśmiechając się sympatycznie i nie zwracając uwagi na tą niecodzienną, nieco rozmywającą się scenerię. Wstała od stolika przy jakim rzeczywiście siedziała w chwili gdy wdowa van Darsen odwiedziła ją w dzień. Spojrzenie jednak miała nieco rozstargnione.

- Dobrze się czujesz Skarbie? - spytała wdowa z wyczuwalna troską w głosie - Wyglądasz na nieco roztrzęsioną i zaskoczoną. Coś się stało? - podeszła bliżej kładąc rękę na ramieniu młodej arystokratki - Może wolałabyś porozmawiać o tym na osobność? W taką pogodę i tak nigdzie nie wyruszymy.

- Oh po prostu… - gospodyni zaczęła z wahaniem. Rozglądała się po pokoju nieco rozkojarzonym wzrokiem. Jakby samej trudno było coś ująć w słowa. - Po prostu dziwnie się czuję. Mam wrażenie jakbyśmy już raz tu były i rozmawiały. - przyznała wciąż nieco zmieszana córka kapitana portu. Z bliska zaś Versana poczuła pod swoją dłonią całkiem przyjemnie, jędrne i ciepłe młode ciało na tym ramieniu. I woń perfumy używanej przez gospodynię. I to chyba nawet wyraźniej niż w dzień. Może stała teraz bliżej? Albo w dzień aż tak nie zwróciła uwagi na takie detale zajęta rozmową i planowaniem podania mikstury.

Versana widząc zdezorientowanie młodej arystokratki postanowiła wykorzystać moment i sprawdzić na ile skuteczna jest kontrola snu o której wspominał Starszy. Serdeczny uśmiech nie znikał z jej twarzy myśli jednak oscylowały wokól sypialni ciemnoskórej koleżanki oraz jej nagiego ciała. Uznała również za niezbędne na ten moment nie wychodzenie z roli nieświadomej sytuacji, w której się znalazły.

- Może zjadłaś coś nieświeżego? - na twarzy kultystki rysowało się zmartwienie - Przecież już raz tu byłyśmy. Czytałaś mi swoją twórczość, gdy wymknęłyśmy się na chwilę podczas balu maskowego. Pamiętasz skarbie?

Marktag

Versana po rozczesaniu włosów postanowiła nie marnować czasu jaki dzielił ją od spotkania z Łasica. Zarzuciła na siebie szlafrok, usiadła przy biurku, sięgnęła po arkusz papieru listowego, zamoczyła dutkę gęsiego pióra w atramencie i zaczęła pisać wiadomość, którą miała zamiar wręczyć Kornasowi aby ten udał się z nią do kapitanatu portu. Treść notki była następująca:

"Witaj Kapitanie. Jeżeli byłabyś zainteresowana dodatkowym zarobkiem w czasie zimowego zastoju zgłoś się w mojej posiadłości w Dzień Wypieków przed południem z tym listem. Kamienica mieści się przy ulicy Sterniczej.
Z poważaniem.
Versana van Darsen. "

Po zredagowaniu listu pozwoliła wyschnąć inkaustowi. Następnie złożyła kartkę na pół i schowała ją do jednej z kopert, których stos leżał na blacie biurka. Chwilę później podpaliła świecę rozgrzewając nad nią lak. Płomień migotał jasnożółtym światłem roztapiając zarówno lakier jak i stearynę, której cienkie stróżki spływały powoli wzdłuż ogarka. Pieczęć kompani Versany leżała zawsze w tej samej szufladzie co artykuły piśmiennicze. Sięgnęła więc po nią i pewnym ruchem odbiła jej wzór w elastycznym materiale na kopercie. Na koniec podpisała przesyłkę imieniem i nazwiskiem adresatki.

- Gotowe. - pomyślała - Pozostaje mieć nadzieję, że Rosa potrafi czytać. - zamyśliła się chwilę zwilżając w ustach dwa palce a następnie łapiąc nimi za knot - Dla pewności wyśle Kornasa na wycieczkę po tawernach w jej poszukiwaniu. Póki co jednak muszę się zbierać. Czeka mnie spotkanie z Łasicą. - słodki uśmieszek pojawił się na twarzy kultystki - Ciekawe co Greta przygotowała dzisiaj na śniadanie. Te sny strasznie wyostrzają mój apetyt.

Jak pomyślała tak zrobiła. Wstała żwawo i skierowała swoje kroki w stronę drzwi. Na dole jak zwykle sporo się działo. Kornas zaspany popijał kawę. Najwidoczniej transport naprutego strażnika i kolegi z kultu wymagał naprawdę wiele sił nawet od tak wielkiego człowieka jak on. Brena klęczała, szorując podłogę szczotą z jakimś twardym włosiem. Miała spięte w kucyka włosy i rękawy podwinięte do łokci. Greta natomiast umorusana w mące zagniatała dużą porcje ciasta w drewnianej misce. Zapewne przygotowywała się do jutrzejszych wypieków. Wdowa stanęła więc na schodach i przywitała się uprzejmie z domownikami oznajmiając, że chciałaby zjeść dzisiaj śniadanie u siebie w pokoju. Poprosiła również młodą rudowłosą kobietę by ta w tym czasie przyszykowała jej kąpiel i strój do wyjścia na targ po czym wróciła do swojej izby.

- Proszę! - powiedziała Versana gdy rozległo się pukanie. W drzwiach ukazała się staruszka trzymająca w rękach tacę z przysmakami.

- Przyniosłam posiłek, o który pani prosiła. - rzekła siwowłosa kobieta.

- Znakomicie. Co smakowitego przygotowałaś na dzisiaj? Umieram z głodu. - zapytała brunetka uśmiechając się serdecznie.

- Omlet z jaj przepiórczych, kawa zbożowa oraz garść suszonych owoców droga pani. - odparła kucharka stawiając śniadanie na stole - Mam nadzieję, że będzie smakować. To zdrowa i pożywna strawą, która powinna dać dużo energii na początek dnia.

- Zapewne. Dziękuję Ci. - kultystka skinęła głową patrząc na gosposie. Ta zaś delikatnie się ukłoniła i wyszła. Na schodach minęła Brene, która niosła na górę świeżo wyprane ubrania.

Versana postanowiła umilić sobie posiłek lekturą. Chwyciła więc książkę, którą od czasu do czasu czytała do poduszki i zasiadała z nią do stołu. Reszta przedpołudnie minęła jej na przygotowaniach do wyjścia. Zjadła śniadanie, wykąpała się, skończyła czytać całą powieść oraz przywdziała przyniesiony przez Brene strój. Nie zapomniała oczywiście o swoim sztylecie, kilku kroplach perfum oraz paru złotych karlikach w sakiewce. Zabrała również list, z którym miała zamiar wysłać do kapitanatu portu Kornasa. Eunuch z resztą czekał na nią w głównej izbie gotów do drogi gdy ta zeszła na dół.

- Ruszajmy więc. - rzekła po czym oboje opuścili kamienicę. Dopiero gdy zamknęli za sobą drzwi Versana wręczyła kopertę swojemu ochroniarzowi i zapoznała go z resztą zadania, które dla niego przygotowała. Ten jak zwykle przytaknął i na najbliższym skrzyżowaniu ruszył w innym kierunku niż jego chlebodawczyni. Versana wiedząc iż niebawem wybije pora spotkania z Łasica ruszyła w kierunku umówionej wcześniej karczmy.

O ileż kupiecka wdowa wiedziała gdzie w porcie jest "Mewa" to jakoś ani obowiązki ani przyjemności nie skierowały jej kroków do środka. Ot wiedziała gdzie to jest i jak z zewnątrz wygląda. I, że ma reputację typowej tawerny dla marynarzy. Gdy więc wreszcie znalazła się w środku mogła w końcy weryfikować te pogłoski z rzeczywistością. A rzeczywistość wyglądała jak typowa tawerna dla marynarzy. Ciemne od staroście drewno,posypana trocinami podłoga gdzie świeży śnieg mieszał się z błotnistymi śladami butów oraz gwar rozmów. Chociaż w środku dnia to jeszcze całkiem luźno było.

- Ahoj panienko! Chcesz się zabawić? - zaczepił ją jeden z kilku marynarzy siedzących przy jednym ze stołów. Z typowym dla ludzi niskiego stanu polotem. Kolega zaśmiał się a drugie uśmiechnął całkiem udanie grając na małej harmonijce. Przerwał mu ostry, krótki gwizd.

- Zostaw! Ona tu nie przyszła dla ciebie! - gdzieś z głębi lokalu odezwał się krótki, rozkazujący głos. Marynarski amant i koledzy spojrzeli w tamtą stronę i ujrzeli szczupłą, kobiecą sylwetkę ze swoimi zgrabnymi nogami zarzuconymi na stół. Ci przez chwilę jakby się wahali czy coś kalkulowali ale w końcu chyba dali sobie spokój z tymi amorami.

- No to jak skończysz laleczko to ja tu będę. - rzucił marynarz o aparycji zwykłego zakapiora. Ale więcej już nikt nowej nie zaczepiał mogła więc w spokoju dosiąść się do Łasicy.

- Jak skończę to lepiej żeby cię tu nie było kochasiu. - ukazała bielutkie ząbki w ironicznym uśmiechu - Za wysokie progi. - niemal szeptała przysłaniając delikatnie usta.

- Ahoj Ver. Co cię tu sprowadza do nas? - zapytała wesoło Łasica obdarzając koleżankę równie wesołym uśmiechem. Siedziała bokiem wzdłuż ławy w bezczelnej pozie opierając buty o blat stołu. Emanowała z niej radosna, nonszalancka buta i pewność siebie. Dla gościa została cała druga ława po przeciwnej stronie stołu.

- Ahoj. - zwróciła się w stronę koleżanki ze zboru - Miło cię widzieć. - uśmiech wdowy przestał wiać sarkazmem i nabrał serdecznej barwy - Wszyscy tacy gościnni jak ten tutaj? - zaśmiała się w głos obrzucając amanta szyderczym spojrzeniem - Co mnie sprowadza? To chyba proste. Interesy kochaniutka. Interesy. - pokierowała swoje kroki w kierunku wolnej ławy przy stole współkultyski.
 

Ostatnio edytowane przez Pieczar : 03-07-2020 o 23:06.
Pieczar jest offline  
Stary 03-07-2020, 23:38   #39
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Strupas cierpliwie czekał nasłuchując pytań zadawanych Franzowi. Nie do końca były zgodne z jego zamierzeniami, ale mogły być. Zawsze do przodu. Wymknął się gdy Versana odliczała i zaczekał.
- Nieszczególnie podoba mi się poleganie na wykupionych informacjach - powiedział kultystce - Ludzie kłamią, a dla złota kłamią jeszcze chętniej. I wiadomo że chętnie doniosą, bo są na pieniądze łasi. A na zabójstwo strażnika nas nie stać, bo to wzbudzi podejrzenia.
Przeszli kawałek dalej.
- Będę miał ucho na tą damulkę, ale obawiam się że raczej nie o nazwisku usłyszę. Jeżeli wyższe sfery mają coś na sumieniu nie przedstawiają się złodziejskimu towarzystwu. Używają pośredników, pseudonimów. Nie ma honoru wśród biedoty, ktoś taki zaraz byłby na językach całego miasta...
- Strupas, przechodzień - ostrzegła Śmierdzistopa
- ...PANI KOCHANA, DAĆ MIEDZIAKA STUPAS, MUSIEĆ BUŁKA!
Minęli nocnego przechodnia, szopka musiała być, a Strupas nieźle żebraczył.
I była w sumie okazja by przekazać mu "na odczepnego" monety strażnika.
- Dobrze siostro, Bogowie z Tobą. Jutro skoro świt wyruszę w misji dla Starszego, dwa dni mnie nie będzie. Gdy wrócę i będziemy wiedzieć więcej opracujemy plan.
Krwawa prychnęła z pogardą - Kombinujecie jak bezjajec w haremie, a jejmość pachnąca mogłaby po prostu wkupić się do środka. Kazamaty pewnie biedne, sponsor dałby radę.
O tym Strupas nie pomyślał.
- A nie myślałaś aby korzystając ze swojej pozycji zostać darczyńcą kazamat? Kupić chleby i modlitewniki dla skazanych oraz nowe mundury dla strażników, z całą pewnością oprowadzili by Cię po kazamatach. Lokalny kler nawet mógłby pośredniczyć. Przemyśl. i Bywaj.
Strupas pożegnał się i głośno dziękował za hojny datek "Pienknej Pani" kłaniając się w pas i chciwie chowając monety jakby zaraz ktoś miał je zabrać.

Niedługo później wczołgał się do swojej zimnej kryjówki, rozpalił mały ognik i zasnął. Wystarczająco długo odkładał misję dla Starszego. Nazajutrz kupi duży bochen chleba i wyruszy do osady odmieńców.
 
__________________
Bez podpisu.

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 03-07-2020 o 23:42.
TomaszJ jest offline  
Stary 04-07-2020, 18:39   #40
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 12 - 2519.I.12; bct (4/8); zmierzch

Miejsce: Nordland; Neues Emskrank; ulica Kupiecka; kamienica van Drasenów
Czas: 2519.I.12; Backertag (4/8); zmierzch
Warunki: cisza, ciepło, jasno na zewnątrz jasno, łag.wiatr, gęsty śnieg, b.lodowato


Versana



Młoda wdowa siedziała w swoim własnym, domowym gniazdku i zdawała sobie sprawę, że na zewnątrz zmierzch niedawno zmienił się w wieczorną noc. Było ciemno chociaż godzinowo to wieczór dopiero się zaczynał. No i sypało gęstym śniegiem jaki skutecznie ograniczał widoczność do dwóch czy trzech domów dookoła. Nie wyglądało to zbyt zachęcająco do wyjścia na zewnątrz. No a stała przed pytaniem czy powinna wychodzić czy nie. Jeśli zamierzała dorwać Rolfa no to już powinna się z wolna zbierać by udać się do “Piwnicznej”. Wczoraj łysy wąsacz jej się wymknął. Nie dlatego, że był jakoś szczególnie bystry czy przejrzał jej zamiary. Ale dlatego, że po prostu nie zjawił się w “Piwnicznej”. Franz zresztą też nie. Nie widziała dlaczego. Pierwsze dwa dni tygodnia przychodzili dość punktualnie, pewnie od razu po zakończeniu swojej zmiany. No ale wczoraj nie. Czy coś się stało czy to była u nich norma tego nie wiedziała. W końcu ich zwyczaje dopiero poznawali. No ale właśnie nie było wiadomo czy dzisiaj któryś z nich będzie w karczmie czy nie.

Sam Franz okazał się tak sobie użyteczny w tym mamrotaniem odpowiedzi. Kto może wejść do kazamat? No właściwie to nikt. Albo każdy. Jako więzień. Którego przyślą z ratuszowego aresztu czy po prostu straż przyprowadzi. No i kapłani co Festag na mszę i spowiedź dla skazańców i strażników. I czasem Hetzwig. No ale on ma glejt więc nie taki tam zwykły przechodzień. Tak, jak ktoś ma glejt to może wejść. O jaki glejt chodzi to już Franz się trochę rozmazał, nie udało jej się nakierować go ponownie na ten wątek. Pewnie jeden z tych co wystawiał ratusz lub sąd.

Pytanie o przedmiot wydało się kompletnie nie trafione. Franza tylko skołowało, że pogubił się w zeznaniach i gdybaniach kto i czego i gdzie właściwie miałby szukać czy szukał. To ktoś tam coś zgubił? To dlaczego nie zgłosił strażnikom? Takie rzeczy trzeba zgłaszać strażnikom. A wiele jest warte to co zginęło? I co to właściwie jest? Mamrotał dobrą chwilę nad tym z iście pijackim uporem. Raczej w tym stanie nie powinien móc kłamać więc albo pytanie nie było dobrane właściwie albo nikt tam w kazamatach niczego specjalnego nie szukał ani nie zgubił.

Żeńska część kazamat też wywołała zmieszanie strażnika. Jaka żeńska część? Nie ma żadnej żeńskiej części. Babki się trafiają dość rzadko. Większość skazanych to facetów. Zdecydowana większość. Więc bez sensu przeznaczać dla babek jakąś część lochów jak ich tak mało. Trafi się jakaś no to się ją zamyka i tyle. Żadnej filozofii. Fajnie jak się jakaś trafi. Zwłaszcza jak jakaś młoda i niczego sobie. Można się wtedy z taką zabawić nie? Nie trzeba płacić dziwkom na mieście. No ale żadnej wydzielonej części dla babek ani strażnika od babek nie ma. Jak jakieś są to się nimi zwykle zajmuje Leona. Bo też babka. A wśród strażników też zwykle sami faceci. No to ona się nimi zajmuje.

Przy okazji wdowa miała na spokojnie większość dnia by albo odespać wcześniejsze hulanki i aktywności z początka tygodnia czy przemyśleć i poplanować następne kroki. Wczorajsze spotkanie z ciemnowłosą kultystką okazało się całkiem barwne. Kto wie co by się tam działo z młodą i wyglądającą na samotną i bezbronną kobietą pozostawioną samą z rozwydrzonymi marynarzami co mieli zbyt wiele czasu i ochoty. No ale wstawiennictwo Łasicy zapewniło Versanie chociaż chwilowy spokój póki ciemnowłosa była w pobliżu.

- Z tymi przesyłkami to tak sobie. Pogadałam z kim trzeba. Przychodzą co jakiś czas przesyłki do niej. Czasem dwa razy w tygodniu, czasem raz, czasem raz na dwa tygodnie. Ale nie wiadomo co jest w tych przesyłkach. Czasem brzęczą jakby było tam jakieś szkło albo naczynia, czasem coś miękkiego jak jakaś masa czegoś. Jak się da to przy następnej dostawie mój człowiek spróbuje zajrzeć. - Łasica powiedziała co się dowiedziała na temat ich wspólnej znajomej z jaką były umówione na ten Festag. Z tego co mówiła wynikało, że Louisa raczej nie robi żadnych interesów z karczmarzem a ten jedynie przekazuje jej jakieś przesyłki które dla niej zostawiają różni ludzie. Często nieletnia łobuzeria co się najmowała za parę miedziaków jako kurierzy i dostarczyciele drobnych przesyłek.

- Tatuaż? Dla niej? - tą propozycją Łasica było tyle zaintrygowana co zaskoczona. Odruchowo położyła sobie dłoń na zapięciu skórzanych spodni gdzie sama miała swój niby zwyczajny tautaż. - No nie wiem… Znaczy jak chcesz ją o to zapytać? Można zapytać. Ale nie wygląda mi na skorą do słuchania sugestii w ciemno. Sama sobie zrób taki tatuaż. - ostatecznie kultystka nie wyraziła się ani za ani przeciw takiej propozycji. Ale wydawała się nie być przekonana, że Louisa z miejsca przyklaśnie i poleci do Inka aby sobie wydziarać to co dwie nowe koleżanki by sobie zażyczyły. Może kiedyś, pewnego dnia ale na tą chwilę ciemnowłosa nie sądziła by blondynka z bojowym młotem zgodziła się na takie coś. No ale zapytać Versana może. W końcu zawsze można obrócić jako wygłup i żart przy ostrej zabawie prawda?

- No nie wiem… Pytać o ją kazamaty? - tutaj Łasica zbystrzała i trochę jakby się zaniepokoiła. By zająć czymś dłonie zaczęła bawić się drewnianym kuflem z jakiego piła od czasu do czasu. - A jak w końcu zrobimy jakiś numer w tych kazamatach a ona skojarzy, że o nie pytałyśmy? Powie Hertzowi? No nie wiem. Ja bym wolała ją najpierw do nas przyzwyczaić i się z nią zabawić tak jak ostatnio. Mocne to było. Podobało mi się. Ona też. I ty. Chętnie bym to powtórzyła. No ale wystarczy, że jakoś jej podpadniemy, wspomni o nas szefowi no i może być wtedy wtopa. - ciemnowłosa z uznaniem i sympatią wspomniała o ostatnim spotkaniu we trójkę z jasnowłosą sigmarytką no ale chociaż jako kochanka jawiła jej się w samych superlatywach to jako łowczyni kultystów to nadal widziała w niej przeciwniczkę. Ostatecznie kultystka wolała nic nie pytać Louisy o jej pracę i kazamaty. Uważała to za zbyt ryzykowne. Przynajmniej na razie. Nie śpieszyć się z tym. Przynajmniej póki są inne sposoby i możliwości.

- Jakaś szlachcianka miałaby się puszczać sama po mieście? I to w podejrzanych zaułkach? Bez ochroniarza, bez eskorty? - do tej wieści Łasica podeszła sceptycznie. Wydało jej się to bardzo mało prawdopodobne. Szlachcice nie łazili samopas, wszędzie wręcz hełpili się swoimi znakami rodowymi, jeździli konno albo powozami, no albo chociaż dorożkami i jak ognia unikali łażenia osobistego po bruku jak jakiś plebs. A taki sposób poruszania się dość mocno rzucał się w oczy. W każdym razie Łasica nie słyszała o żadnej damie z dobrego domu co by się pętała samopas po mieście.

- Jakbym dorwała taką w zaułku to bym zaciągnęła ją do piwnicy i wzięła okup. A jakby była młoda i ładna to bym się z nią może nawet zabawiła. - mimo wszystko ciemnowłosa dostrzegła pewne zalety takiego scenariusza i zaśmiała się lubieżnie zwłaszcza gdy mówiła o zabawie z taką młodą i ładną błekitnokrwistą. Koniec końców uznała, że łatwiej by było sprawdzić taką plotkę gdyby wiadomo było o kogo chodzi. No chociaż potencjalnie o kogo chodzi. To by można się przyjrzeć.

- Rose de la Vega? Pewnie, że wiem która to. Ostra babka. Ma ładne, czarne włosy i zgrabną figurę. Zabawiłabym się z nią bardzo chętnie. - dla odmiany o potencjalnej kapitan piratów i przemytników jaka zimowała w porcie Łasica miała trochę wiadomości. Co prawda nie gadała z nią osobiście ale widziała ją w ciągu tej zimy ze dwa czy trzy razy tu i tam. Wiedziała też gdzie cumuje jej statek i gdzie lubi się bawić. Więc pod względem zaaranżowania spotkania pewności nie było ale sprawa wydawała się w zasięgu ręki. A sądząc o tym jak Łasica mówiła o owej kapitan wyglądało na to, że musiała uznać ją za całkiem atrakcyjną i interesującą osobę.

- Może pojutrze? Przyjdź tutaj wieczorem. To pójdziemy w tango po karczmach. Może uda się spotkać z de la Vegą. A jak nie to się zabawimy we dwie i z kimś kto się nawinie. - zaproponowała kończąc temat kobiety kapitana statku. No i jak miały już załatwione te najważniejsze sprawy no to można było przejść do lżejszych i zabawy.

- To Aaron tak się zrobił z tym Rolfim?! - Łasica z rozbawienia odrzuciła głowę do tyłu i uderzyła dłonią w stół jak słuchała tej relacji z przygód trójki kultystów, zwłaszcza Aarona z wczoraj. Ubawiła się przy tym przednie trochę chyba żałując, że jej przy tej komedii nie było.

Przy okazji Łasica sprzedała jej plotkę, że na dniach w pobliżu zatonęła łódź. Prawdopodobnie Norsmenów. I to gdzieś na rzece Salz więc musiała jakoś przepłynąć przez miasto. Słabo to mówiło o siłach obrony miasta i tak pozbawionego murów. Część napatoczyła się na okoliczną wioskę ale wieśniacy wysłali umyślnego do miasta no i wysłano partię by zrobiła porządek z najeźdźcami. Nie wiadomo czy wszystkich wyłapano ale część podobno trafiła do kazamat. Takie przynajmniej ploty na mieście chodziły.

No ale to wszystko było wczoraj. Na jutro wieczór Łasica miała być w “Mewie”. Ale dzisiejszy wieczór Versana miała jeszcze do rozdysponowania.


---


Mecha 12:

wiedza Łasicy o Rose de la Vega: rzut: Kostnica 3 > 32 suk - śr.suk


---



Miejsce: Nordland; okolice Neues Emskrank; rzeka Salz; leśna głusza
Czas: 2519.I.12; Backertag (4/8); zmierzch
Warunki: leśna głusza, noc, łag.wiatr, gęsty śnieg, b.lodowato


Strupas



Zima to jednak zima. Nie na darmo wszelkie podróże odkładano na cieplejsze pore roku. Z drugiej strony w środku lata też zdarzały się deszcze i to wcalenie rzadko. Między innymi dlatego farmy były nastawione na produkty mleczne, mięsne i skóry a znacznie mniej na plony zbóż skoro na wybrzeżu nawet w porę żniw mogła być słota. Wydawało się, że nie ma dobrej pogody na podróżowanie po wybrzeżu. Przynajmniej drogą lądową. W każdym razie jak by nie patrzeć to pogoda dzisiaj była tak w kratkę.

Rano było nawet ładnie. Ładna słoneczna, zimowa pogoda, z łagodnym wiatrem. Akurat jak wychodził z miasta i pokonywał pierwszy odcinek do rzeki i kawałek dalej. Potem cały środek dnia padało. Najpierw tak średnio a potem sypał świeży, drobny śnieżek. Gdzieś w tym padającym śniegu mijał wrak zatopionej łodzi dokąd doszedł poprzednio. Tym razem nikogo nie spotkał poza wystającym z lodu kawałkiem masztu, dziobu i rufy łodzi. Szedł dalej. Pod koniec dnia znów się wypogodziło. No ale właśnie był już koniec dnia. Zaczynało zmierzchać i robiło się coraz ciemniej. Chociaż poznawał już okolicę. Był niedaleko osady odmieńców. Ale gdy już zrobiło się ciemno znów zaczeło sypać. Na szczęściw wiatr był nadal łągodny więc to nie była zamieć śnieżna. Ale śnieg sypał gęsty. Duże, płatki jakby Ulryk rozpruł swoje poduchy. Spadały w ciszy i ciemności lasu na drzewa, gałęzie, iglaki, śnieg jaki napadł wcześniej no i samotną, garbatą sylwetkę jaka brnęła przez śniego zostawiając za sobą szlak w tym śniegu.

Więc pogoda jak na zimę nie była taka zła. Dobrze, że nie trafiła się zamieć jak to ostatnio wieczorami Ulryk miał w zwyczaju. Ale i tak przez tą dzicz, na przełaj w tym śniegu po golenie, po kolana, po pas to szło się bardzo ciężko. A śnieg jaki sypał, nawet ten niezbyt mocny jak w dzień dodatkowo tłumił odgłosy, widoczność no i trudniej się szło. Czy raczej brnęło w tym śniegu.

No tak, zmachał się. Nieźle się zmachał. Mimo lodowatej pogody na zewnątrz nie czuł zimna. Wręcz przeciwnie było mu gorąco. Ale zdawał sobie sprawę, że wystarczyłoby pacierz czy dwa postoju aby odczuć w pełni tą moc śniegu i zimy. Dlatego lepiej było już odpocząć w jakimś schronieniu. A był już tak blisko osady. Tylko po ciemku i w tym gęstym śniegu jaki zaczął sypać można było przejść kilkadziesiąt kroków dalej i przegapić właściwy adres. Doszedł do momentu w którym rzeka chyba zakręcała. Ale po ciemku nie był pewny czy tak jest czy mu się tylko wydaje. I czy to właściwy zakręt, ten z jakiego odbijał strumyk wzdłuż którego trzeba było iść by dotrzeć do osady. Śnieg mógł skutecznie przykryć takie maleństwo a noc i ten padający śnieg przeszkadzały zorientować się czy to już czy też jeszcze nie.

To, że poszedł właściwą drogą dowiedział się jak się potknął. Jęknął gdy zaskoczony upadł na śnieg. Towarzyszyło temu grzechot jakby upadł na jakieś gliniany dzbanek czy coś takiego. W pierwszej chwili sądził, że po prostu się potknął ale w kolejnej zorientował się, że coś go złapało i trzyma jednak za tą nogę. Było zbyt ciemno by dojrzeć co ale jak zmarzniętymi paluchami pomacał to odkrył pęta z drutu. Ktoś tu zastawił sidła. Na mniejsze zwierzę bez chwytnych kciuków było to groźne ale dla człowieka co najwyżej mogło robić za potykacz. Chociaż musiało chwilę potrwać zanim się mógł wyplątać czy przeciąć drut nożem. Wtedy też poczuł zapach dymu. Gdzieś musiał się palić ogień skoro był dym. W tej bezludnej okolicy nie było żadnych ludzkich osad czy choćby pojedynczych chałup. Za to powinna być osada odmieńców.

Odmieńcy mieszkali pod ziemią. Na ziemi był tylko niewielki otwór. Tak, że przeciętny człowiek musiał się schylić by nim wejść głębiej. No chyba, że był garbaty to wchodził normalnie. I ta niepozorna dziura w ziemi wiodła do całkiem sporej jaskini pod spodem. Miejsce było o tyle dobre, że czy w lecie czy w zimie na powierzchni nie zostawał praktycznie żaden ślad osadnictwa. Można był wyczuć dym albo zobaczyć ślady jeśli się już było odpowiednio blisko wejścia. Właśnie tą jaskinie upatrzyli sobie odmieńcy na swój dom. O ile więc nie trafił na jakiś przypadkowy obóz w dziczy to była szansa, że jednak przez ten noc i śnieg poszedł właściwą drogą.

Jednak ledwo się wyplątał z jednej pułapki i przeszedł w tym padającym śniegu kawałek wpadł w kolejną. Znów z podobnym efektem. Co było dość nietypowe, że tyle sideł wokół jaskini. Ale może odmieńcy tak postępowali w zimie? Zwykle w zimie ich nie odwiedzał. Tym razem jednak zanim zdążył się wyplątać zrobiło się jaśniej. Dokładniej to dojrzał światło w tym padającym śniegu. Jakby ktoś trzymał pochodnię. A potem ją rzucił. Mniej więcej w jego kierunku. Pochodnia upadła kawałek od niego i trochę zapadła się w śnieg. Ale nie zgasła tak prędko chociaż jego samego chyba nie oświetliła. Ale tamten ktoś, chyba dwóch nawet miało kolejną pochodnię i widział jak ich sylwetki rozglądają się chyba gdzieś w okolice gdzie spadła ta pochodnia. Przez ten sypiący śnieg jednak nie widział zbyt wiele z tych sylwetek.


---


Mecha 12:

Zasoby Franza: na 1-10 jest 5 PZ: rzut: Kostnica 58 > drobnica, 0 PZ

Odporność na teren; Strupas: rzut: Kostnica 1 > m.suk > mod 0
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172