Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - Warhammer Wkrocz w mroczne realia zabobonnego średniowiecza. Wybierz się na morderczą krucjatę na Pustkowia Chaosu, spłoń na stosie lub utoń w blasku imperialnego bóstwa Sigmara. Poznaj dumne elfy i waleczne krasnoludy. Zamieszkaj w Starym Świecie, a umrzesz... młodo.


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-05-2023, 20:07   #11
 
Mirekt13's Avatar
 
Reputacja: 1 Mirekt13 nie jest za bardzo znany
Miejsce: pd-zach Ostland; Lenkster; Podzamcze; ul. Karczemna; karczma “Pod tańczącym zającem”
Czas: 2521.04.20; Angestag; południe

Wczorajsza noc był jednak dla Tobiasa dość ciekawym doświadczeniem. Pomijając zgiełk do którego wciąż trudno mu się przyzwyczaić, było całkiem ciekawie. Zwłaszcza te próby - rywalizacja w wielu dziedzinach, sam wziął zresztą udział w konkursie strzeleckim, gdzie spisał się całkiem przyzwoicie. Zdziwiony był gdy wybuchał niekontrolowanym śmiechem raz za razem - to nie może być tylko alkohol.
Teraz stał przed karczmą - zjawił się jako jeden z pierwszych na zbiórce i szybko się przekonał że będzie musiał cierpliwie poczekać aż zebrani wyruszą. Przynajmniej może przyjrzeć się jego nowym ‘towarzyszom’. Kiwnął głową dowódcy halabardników, za chwilę dotarli miecznicy. Pojawił się też ten elf z wczoraj, jak mu tam - Duiviel. Mówiono mu że jest leśnym elfem. Tobias jednak w to wątpił. Pamiętał wszak opowieść swojego dziadka - po którym zresztą nosi imię - o tym jak z pułapki jaką zastawili na jego dziadka i pozostałych myśliwych zwierzoludzie. Walczyli dzielnie ale przewaga liczebna była po stronie zwierzęcych sług Chaos. Znikąd pojawiły się jednak one- niczym duchy zmarłych - ciche i zabójcze, poruszały się z gracją tancerzy a ciosy zadawały jak herosi z legend. Zakapturzeni, z twarzami zakrytymi , o ciemnych oczach były istotami niemalże z baśni - leśne elfy. Duivial był jednak taki, taki…zwyczajny. Bez tych uszu można by było go wziąć za kupca, barda… No jedynie umiejętność posługiwania się łukiem zgadzało się ze starą opowieścią. No ale będzie okazja przyjrzenia mu się w warunkach 'leśnych'.
Jego przeciwieństwem był Krasnolud Etri - przedstawiciel kolejnej starożytnej rasy którą miał przyjemność poznać. I był dokładnie taki jak już jako młody chłopak Tobias wyobrażał, przysadzisty z krzaczastą brodą, dziwną krasnoludzką bronią i odpornością na pite trunki. Tobias od razu go polubił. Kiedy krasnolud pojawił się rano przed karczmą łowca postanowił się przedstawić. - Witaj mości krasnoludzie - Tobias Walder, do usług - rzekł z wyciągniętą przed siebie prawicą.
Oprócz krasnoluda Tobias, już kurtuazyjnie przywitał się z resztą ekipy. -Niech wiedzą, że jestem z nimi, może nie odstrzelą mi głowy gdy naglę wyjdę na drogę wracając ze zwiadu.

Miejsce: pd-zach Ostland; pogranicze z Hochlandem; rz. Wolf; Górski Bród; okolice brodu
Czas: 2521.04.23; Wellentag; przedpołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; chłodno (0)

Tobias szedł z przodu z resztą zwiadowców rozglądając się uważnie. Do pogody był przyzwyczajony. Chłodny i deszczowy poranek działał na niego odświeżająco. Mimo monotonii tych paru dni znowu czuł się pewny siebie. Zgodnie z rozkazem ‘szefowej’ przeczesywał okolice szukając śladów bytności wroga czy pułapek. Szybko złapał też wspólny język z Hochlandczykiem Stefanem, który szedł na przedzie. Gdy dotarli nad rzekę, oczywiście Tobias był jednym z pierwszych do przeprawy - podczas przeprawy oddziały były szczególnie wrażliwe i po drugiej stronie od razu zagłębił się w las rozglądając się ostrożnie. Nie sposób było nie zauważyć dwójki ’obcych’ którym na spotkanie ruszyła Greta w towarzystwie kilkorga ochotników, w tym z czarodziejką - jak się dowiedział. Przyprawiali go o ciarki - magowie - ale ta przynajmniej była przyjemna dla oka.
- Jeśli już o oku mowa, to rusz się i sprawdź skąd ta dwójka przyszła i co tam na Nas czeka…
 

Ostatnio edytowane przez Mirekt13 : 24-05-2023 o 20:09.
Mirekt13 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 25-05-2023, 00:58   #12
 
mharek's Avatar
 
Reputacja: 1 mharek nie jest za bardzo znany
Na odsłoniętej polanie, sąsiadującej jedynie z kępkami mokrej od wiosennej rosy trawy i szumiącymi wiatrem brzozami stał niewielki, zaniedbany drewniany dworek, od dawna opuszczony przez swych właścicieli, którzy przedłożyli mieszkanie w samym Lenkster nad uroki podmiejskiego życia. Stąd do miasteczka dzieliłoby ich kilkadziesiąt minut spaceru po polnej drodze dochodzącej do głównego traktu przy samej bramie miejskiej. Zresztą z miasta widać było niewielką posiadłość, o ile ktoś lubiał wpatrywać się w horyzont i był dostatecznie cierpliwym obserwatorem. Dworek ten, choć skromny, był wyrazem solidności, jego ściany, zbudowane z grubszych od ramion męża bali, były wzmocnione darnią, co gwarantowało utrzymanie ciepła we wnętrzu, niezależnie od kaprysów pogody. Kolor drzewa, choć wyblakły od słońca, wciąż mienił się szlachetnym odcieniem, a blask majowego poranka dodawał mu nieco złocistego ognia. Strzecha, która okrywała ten domek, była ułożona z kłosów słomy, choć widać że nikt nie wymieniał jej od kilkunastu żniw.

Nad polaną nastał blady świt, gdy z wnętrza domu wyszedł mężczyzna w podeszłym wieku, którego twarz była pokryta głębokimi zmarszczkami, jakby czas i życie wyrzeźbiły na niej swoje opowieści. Jego włosy białe jak płatki śniegu falowały w rytmie wiatru, a jego oczy, głęboko osadzone w okuciach wieku, płonęły nieustannym żarem mądrości i tajemnicy. Na głowie miał wysoki, spękany kapelusz, z którego nieśmiało wystawały pasma siwych włosów. Jego broda była długa i splątana, zdobiona kolorowymi wstążkami, które migotały przy każdym ruchu. Na szyi miał wiszący naszyjnik z kamieni z wyżłobionymi runami. Na jego ramionach spoczywała przepołowiona peleryna, wykonana z grubego, szorstkiego materiału w odcieniach ziemi. Na jej krawędziach zdobiły ją haftowane symbole i wzory, przedstawiające istoty z mitycznych opowieści. Te niezwykłe ornamenty stanowiły najpewniej pamiątkę, po dawnych, lepszych czasach, gdyż teraz szata była sponiewierana i wielokrotnie przecerowywana.

Starzec mamrocząc coś pod nosem przyklęknął przy niewielkim palenisku na polance przed dworkiem i po chwili zapłonął wesoły ogień. Potem naprędce sklecił z trzech solidnych gałęzi niewielki stojak, na którym powiesił nad ogniskiem miedziany, nadzwyczajnie czysty kociołek, do którego wlał wody i wrzucił wyciągnięte zza pazuchy zioła, cyzelując dokładnie ich ilość. Potem stał przy tym cały czas coś mamrocząc, szepcząc i gwiżdżac, a woda bulgotała i bulgotała. A gdy uznał, że nadszedł czas, zdjął kociołek z ognia i zgasił palenisko kopnięciem. Starzec przysiadł potem na drewnianej ławeczce, postawił kociołek obok i jakby na coś czekał.

Po jakimś czasie zza lasku, wzdłuż którego szła dróżka do Lenkster zaczęli pojawiać się kozacy, jeden za drugim, pijani, sponiewierani, jeden czy drugi lekko pobici. Ot normalna noc przed wyruszeniem na wyprawę. Staruszek każdemu z nich dawał napić się niezwykłego wywaru, który przygotował, szepcząc przy czymś coś niezrozumiale. Każdego całował w czoło i silnym pchnięciem kierował do dworku, gdzie kozacy kładli się na swoje posłania i zasypiali. Kislevici przestali się pojawiać, ale staruszek wydawał się być czymś poruszony. Wyraźnie wypatrywał się jeszcze kogoś i z każdą minutą mamrotał coraz szybciej i coraz głośniej. Potem energicznie wstał, otworzył drzwi i zaczął chodzić od posłania do posłania, wyraźnie licząc coś na rękach. Nie uspokoiło go to, więc zaskakująco szybkim krokiem, skierował się w głąb dworku, do komnaty, w której odpoczywał Gotthard Distler.

Stary dziad energicznie otworzył drzwi, podszedł do łóżka, na którym spał porucznik i zaczął coś mamrotać i go szarpać. Gotthard obudził się jeszcze zanim szeptuch wszedł do pomieszczenia, ale czekał żeby zobaczyć co się wydarzy. Przez chwilę przyglądał się wyraźnie zdenerwowanemu dziadowi, po czym usiadł na łóżku. - Scho stalosya staruchu?.
Dziadyga ewidentnie czegoś chciał. Zaczął ciągnąć Gotharda za rękę do izby, w której spali kozacy. Gdy dowódca wszedł do pomieszczenia, szeptuch wskazał mu na jedno puste posłanie i był wyraźnie zdenerwowany. Gothard przyjrzał się śpiącym kozakom, podrapał się po głowie i zamyślił. - Aleksiej… Nie ma Aleksjeja! - mruknął i spojrzał na starca. - Dziewkę pewnie obłapia - prychnął pomny wczorajszego wieczora, kiedy to nie udało mu się do końca podbić serca pięknej Dany Sorokiny. Staruch jednak nie odpuszczał, a im bardziej robił się nachalny, tym bardziej Gotthard był przekonany, że stało się coś złego. Staruszek nigdy się tak nie zachowywał…
Gotthard odział się zatem w swój strój do jazdy konnej, skórzane spodnie, kurtę i wygodne wysoki buty, przepasał się mieczem, po chwili namysłu wziął łuk i strzały i wyszedł na zewnątrz, do stodoły w której stał jego koń. Osiodłał zwierzę, czując na sobie wzrok szeptucha. Trochę niepokoił go ten mężczyzna, ale jego usługi w zakresie leczenia ran były nie do przecenienia. Szkoda tylko, że za cholerę nie mógł zrozumieć co mówi. Szeptuch tymczasem wskazał Distlerowi kierunek ręką. Porucznik wzruszył ramionami, skoro ma szukać Aleksieja to może zacząć od tych niewielkich wiejskich zabudowań pod Lenkster.


* * *

Nie minęło więcej niż pięć minut, a już dojeżdżał do niewielkiej kolonii chat strojących na obrzeżach miasta Lenkster. I zanim tam dotarł, jasne było gdzie ma się skierować. Z niewielkiej stojącej nieopodal stodoły dobiegł go bowiem straszny harmider. Ruszył galopem w tamtą stronę. Widok był paradny. Nagi Aleksiej wyskoczył bowiem jak korek z butelki nagazowanego zepsutego wina, trzymając w ręku swoje zwinięte w kłębek ubranie. Zaraz za nim ze stodoły wybiegła naga i hojnie obdarzona przez naturę wiejska dziewka nie pierwszej młodości, a za nimi dwóch chłopów, jeden na oko w wieku dziewki, a drugi zapewne jego ojciec, dość stary. Młodszy dzierżył w rękach wielki cep do młócenia zboża, a drugi szeroki skórzany pas. - Zaiste, chcą mojego Aleksieja pozbawić życia, a dziewce wygarbować porządnie skórę, bo puściła się z kozakiem - roześmiał się w duchu Gotthard i przyspieszył konia, kierując go tak, aby wjechać pomiędzy goniących i uciekających.
- Stać w miejscu, wy chłopskie ścierwa, stać i klękać przed Panem Porucznikiem - ryknął Gotthard i uniósł rękę dzierżącą zakrzywioną na kislevicką modłę szablę. - Ten kozak jest mój, ja jestem jego panem i wara mi od niego… - ryknął zmuszając konia do stanięcia dęba dla lepszego efektu.

* * *

Kozacy napojeni przed zaśnięciem ziołami guślarza, obudzili się rześcy i wypoczęci. Spakowali się, sprzątnęli sprawnie dworek i udali się karnie na miejsce spotkania, z którego wyruszyć miała wyprawa do Breder. Nie było z nimi na razie porucznika, który na wszelki wypadek udał się z samego rana do swojego dobrego znajomego, Klausa Nachta, głównego śledczego Lenkster. Gotthard nie wierzył co prawda, że przed wyruszeniem w drogę ktokolwiek zdoła narobić rozgardiaszu w związku z porannymi wydarzeniami, ale wolał uprzedzić wszelkie złe języki, które mogłyby przedstawić pod jego nieobecność jakąś niestworzoną historię i byłby z tego tylko kłopot. Gdy dawny znajomy pojawił się w swoim gabinecie, porucznik zdał mu relację z porannego spotkania z chłopami, przez chwilę porozmawiali o dawnych, wspólnych znajomych, o niedokończonych sprawach, o świecie i inwazji chaosu na Ostland. Klaus ewidentnie jeszcze się nie obudził i nie przyjąłby Gottharda, gdyby nie dawna zażyłość.

* * *

Na miejsce zbiórki przed karczmą “Pod tańczącycm zającem” Gotthard przybył ostatni, tuż za łowcą Stefanem i jego ludźmi. Gotthard od początku nie lubił tego człowieka, nie mógł jednak zrozumieć dlaczego. Wjechał na swym lekkim rumaku na placyk i podjechał do Lady Petry von Falkenhorst. Zatrzymał się przed dowódcą, lekko się jej skłonił spoglądając jej prosto w oczy, podczas gdy koń niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. - Pani, postaram Ci się służyć radą i mym doświadczeniem. Porucznik Gotthard Distler. Moi ludzie i ja jesteśmy gotowi, więc nie wahaj się nas użyć do zwiadu, sprawdzania terenu. Chętnie pomogę również w sytuacji, w której będzie trzeba coś sprawdzić, kogoś przepytać i z kimś porozmawiać, tak miło i tak mniej miło - to mówiąc, z szelmowskim uśmiechem przeciągnął ręką po ostrzu sztyletu.
Gotthard odwrócił się na koniu i skierował w stronę stojących na uboczu kozaków, którzy byli gotowi do drogi. Zlustrował ich z zadowoleniem. Sam był też świetnie przygotowany. W jukach konia mieścił się jego skromny ekwipunek, a sam Gotthard ubrany był w czarny skórzany strój do jazdy konnej i kolczugę. Miecz, łuk i kuszę przyczepioną miał do siodła konia. Gdy okręcił się na koniu by ruszyć na rozkaz Petry, przez chwilę jego wzrok zawisł na twarzy dowódcy myśliwych, Stefanie. - Skąd ja znam tego gamonia? - Distler wyczuł przy tym, że Stefan również przypatruje mu się uważnie.

* * *

Wieczorem pierwszego dnia podróży porucznik Distler przypomniał sobie skąd zna gamoniowatą twarz Stefana.

* * *

- Przywiążcie go do belki - ubrany w nieskazitelnie czysty mundur porucznika ostlandzkiej armii Gotthard Distler siedział na blacie drewnianego stołu w karczmie gdzieś na pograniczu ostlandzko-kislewskim i wydawał polecenie swoim żołnierzom, którzy trzymali pod strażą czterech przemytników, podejrzewanych o sprzedawanie kislevskim kozakom kradzionych w Ostlandzie koni. Gotthard wskazał na wysokiego mężczyznę, który jego zdaniem był przywódcą bandy. Mężczyzna ów był już bardzo pobitym, ale stał na nogach. Ewidentnie nie chciał mówić. Tymczasem żołnierz spojrzał na dowódcę pytająco. - Do belki idioto. Zwiąż mu porządnie ręce w nadgarstkach, ale tak żeby były złączone. Przerzuć ten sznur przez tą belkę w stropie i podciągnij tak aby miał ręce wyciągnięte w górze - komenderował Gotthard. - Teraz nogi. Zwiąż mu je porządnie w kostkach i przerzuć sznur przez tamtą belkę. Podciągnij. Wisi - pochwali podwładnego, gdy tymczasem podejrzany wisiał wygięty w łuk, twarzą ku dołowi, podczepiony do sklepienia chaty i wył z bólu.
- Powiedz mi zatem kochany, z kim handlowaliście tymi końmi? I kto ci naraił tę robotę?! Nie jesteś stąd, słysze hochlandzki akcent - przesłuchiwał Distler bawiąc się pochodnią trzymaną w rękach. Na razie była zgaszona. Jeniec wydawał z siebie tylko jęczące dźwięki, ale nic nie mówił. Distler mruknął niezadowolony i podszedł do paleniska i włożył na chwilę pochodnię do palącego się kominka. Zapłonęła żywym ogniem. Westchnął jeszcze raz. - Może teraz? - zapytał spokojnie, ale nie usłyszał nic w zamian, poza jękami bólu. Ewidentnie mięśnie mężczyzny nie były nawykłe do tej pozycji. - Mówisz, że nazywasz się Kolesnikow i co tu robisz Kolesnikow? Z trzema kolegami i dzieciakiem? - aresztant próbował zwalczyć ból i powiedzieć, to co poprzednio, że jest niewinny, że to jakaś pomyłka, ale chyba ból był zbyt silny. - Będziesz jeszcze mówił gagatku - pomyślał wówczas Distler. - Ale na razie muszę Cię trochę zmiękczyć… - i przypalił bok więźnia płonącą pochodnią. Tortury trwały wiele godzin, aż w końcu porucznik otrzymał wszystkie informacje które chciał. Kolesnikow i jego banda zostali straceni po krótkiej rozprawie. Młody Kolesnikow został wysłany do jakiegoś sierocińca w Hochlandzie.

* * *

- Kto by pomyślał, że się tu spotkam młodego Kolesnikova. Ciekawe czy mnie rozpoznał… - zadumał się Distler kładąc się spać na swoim podróżnym posłaniu w otoczeniu kislevitów. Był piękny wieczór, zapowiadała się ciepła noc. Szeptuch mruczał coś usypiająco.

* * *

Czas w drodze upłynął na miłej konwersacji z Petrą von Falkenhorst. Chciał przede wszystkim dowiedzieć się czegoś o swoim i jej pracodawcy, gdyż nie słyszał o nim wiele, jeśli w ogóle słyszał. Chciał poznać jego plany, zamiary, dowiedzieć się czegoś o jego włościach i rodzie. Z zainteresowaniem wysłuchał też historii samej Petry, w tej częsci, w jakiej chciała mu ją zdradzić. Poświęcił jej dużo uwagi, ale też opowiedział kilka historii ze swojej służby na pograniczu ostlandzko-kislevskim, starając się przedstawiać w jak najlepszym świetle.
Dużo swego czasu Diestler poświęcił również oddziałowi Gebirsjeagerów. Nie było w tym nic z oportunizmu, jaki kierował nim przy rozmowach z dowódczynią, a jedynie szczere zainteresowanie nieznaną mu zupełnie formacją, która wydawała mu się szalenie użyteczna w działaniach dywersyjnych. Z wielką ciekawością obserwował ich wyszkolenie, ekwipunek i konie, próbując ocenić, jak sprawią się w warunkach walki w lesie lub na otwartej przestrzeni. Z zaciekawieniem przysłuchiwał się opowieści dowódcy Gebirsjeagerów i samemu dzielił się swoją wiedzą o ostlandzkich i kislevskich taktykach walk partyzanckich.
Diestler nie omieszkał również porozmawiać z czarodziejką, okazując jej najwyższy szacunek i uprzejmość. By jej nie urazić, starał się jednak nie wchodzić w zbyt bliską relację, chyba że wyczuł, że sama magini jest chętna do snucia opowieści. Był ich bardzo ciekaw, gdyż zdawał sobie sprawę, że magowie światła to prawdziwi mędrcy zgłębiający istotę świata. Jej osoba budziła w nim obawę. - Na polu bitwy czarodzieje potrafią być użyteczni, zwłaszcza ci z kolegium światła - tłumaczył Aleksiejowi, swojej prawej ręce. - Dla żołnierzy ich obecność jest prawdziwym zbawieniem- dodał i po chwili namysłu poprosił Aleksieja - I Szeptucha trzymajcie z dala od niej. A yak budе jakiś bitva, to majte na nyu uvahu! Pilnuite, shchob ničoho sie jej ne stalo - rozkazał swoim ludziom.

* * *

Pełen nieufności wobec Kolesnikowa, porucznik Distler rozkazał swoim kozakom przepatrywać drogę przed kolumną wojskową. Podczas przeprawy przez rzekę wydał im polecenie by przeprawili się jako jedni z pierwszych i znaleźli dogodne miejsce do ukrycia się i obserwacji okolicy z łukami gotowymi do strzału. Doświadczony żołnierz wyobrażał sobie, że w kiesce dowódcy brzęczy sporo złotych monet przygotowanych na zakup koni, na tyle dużo, że jeden czy drugi lokalny zbójnik mógłby pokusić się na zebranie odpowiedniej gromady śmiałków i podjęcie się próby rozboju. Toteż gdy Gebirsjeagerzy wrócili ze zwiadu, Distler miał złe przeczucia. Nie podobała mu się zabawowa i lekceważąca postawa Petry. Szybko wydał polecenia swoim kozakom. Dwóch zwiadowców, Aleksiej i Sierioża mieli podkraść się do lasu i sprawdzić co tam się dzieje jeszcze zanim czarodziejka porozmawia z “cudakami”. Gotthard spojrzał jeszcze raz na Sieriożę myśląc, jak poważnie podchodzi do swoich zadań ten potężnie zbudowany ponury mężczyzna z wielkim dwuręcznym toporem przewieszonym przez plecy, w grubej skórzanej kurcie nabijanej ćwiekami, z łukiem w ręku. Sierioża przez cały czas nosił na twarzy kamuflarz robiony jakimiś mazidłami pozyskanymi od Szeptucha, za każdym razem zmieniając go i dostosowując do otoczenia w którym przebywał. Gdy byli w mieście, Gotthardowi wydawało się, że w półmroku mógłby przejść koło Sierioży stojącego w załomie muru i nie rozpoznać go nawet gdyby wiedział, że gdzieś tam się ukrywa. Tymczasem Andriej, gruby, łysy starszy kozak miał poprowadzić swoich siepaczy w ukryciu za Distlerem i czekać na ewentualny sygnał do ataku. Sam porucznik dosiadł konia, podjechał do Gebirsjeagerów i czarodziejki i zaoferował swoją pomoc. - Cudacy? Może coś uda mi się pomóc, znam dość dobrze narzecza ludów północy - spojrzał na Alezzię di Lucci - Doo ær en oo-troo-lig vak-ker kin-ne, en troll-kin-ne - uśmiechnął się rozbrajająco.
 

Ostatnio edytowane przez mharek : 25-05-2023 o 08:38.
mharek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 26-05-2023, 11:46   #13
 
Cioldan's Avatar
 
Reputacja: 1 Cioldan nie jest za bardzo znany
Miejsce: pd-zach Ostland; Lenkster; osiedle Krasnoludów, dom Jotunna von Bocka
Czas: 2521.04.20; Angestag; przedpołudnie
Warunki: półmrok; odgłosy gotowania z kuchni; na zewnątrz: dzień, pogodnie, sła.wiatr; chłodno (0)
Duivel, powoli wybudza się z transu w który się wprowadził po wieczorno-nocnym ucztowaniu w tawernie. Ocknął się otoczony unikalną atmosferą mieszkania. Dom w którym nocował to kamienne cudo, wzniesione (wykute) na obrzeżach Lenkster. Surowo ociosane ściany z dużych kawałków skały zdobią starożytne teksty krasnoludzkie i rzeźbione reliefy przedstawiające bohaterskie sceny krasnoludzkiego rzemiosła i triumfu. Elf mało z tego rozumiał, ale zawsze podziwiał wykonanie poszczególnych elementów. Wyrafinowane zbroje stoją na straży, przeplatając się z wieszakami na broń, na których wyeksponowane są precyzyjnie wykonane topory, kilofy i wszelkiego rodzaju młoty. Połyskujące kolczugi i błyszczące tarcze, ozdobione herbem Ostlandu, zdobią ściany. Kiedy Duivel wyszedł z alkowy i szedł w kierunku głównej izby, dostrzegł, że powietrze jest gęste od zapachu świeżego pieczywa, mięsa i jajka, przeplatane z aromatem dojrzałego piwa. W pomieszczeniu nie było już jednak śladu po służbie, która jak zwykle podczas obecności elfa, chowała się zaraz po zrobieniu swoich powinności.
- Jotunn! Mały draniu, śpisz jeszcze?- blondwłosy elf wesoło spytał niemal krzycząc.
Z przeciwnej strony otworzyły się masywne drzwi z których wyszedł krasnolud w słusznym wieku z siwą brodą sięgającą tylko lekko za tors, zdecydowanie zmęczony, ale jego oczy świeciły radosnym ciepłem.
- Spiczastouchy, nie wydzieraj się tak od rana… Mógłbyś choć raz wstać później i dać mi się wyspać, ale kur*a nie…. przynajmniej zawsze jak tu jesteś mamy świeże jedzenie i paszteciki z jajkiem… ale ja zacznę od piwa!- gdy Jotunn wypowiedział te słowa już chwycił wielki kufel wypełniony po brzegi złocisto-mętnym napojem.
- Ja dziś wolałbym jakikolwiek ziołowy wywar. Specjalnie się oszczędzałem wczoraj, nie wiem ile pamiętasz, ale z racji tego że Cię tu przywlokłem to raczej niewiele. W każdym razie przyjacielu, Ty się nie zgłosiłeś na wyprawę, także spokojnie dojdź do siebie. Aaa, jeden z twoich wczoraj utarł nosa temu durniowi Lechlerowi w strzelaniu, a co więcej, był tuż za mną w ogólnym rozrachunku- Duivel usiadł przy wielkim kamiennym (a jakże!) stole na wyjątkowo wygodnym drewnianym krześle, które wyglądało jakby wyciosano je w lasach Laurelorn. Wziął grubą pajdę jeszcze trochę ciepłego chleba, dwa paszteciki i zaczął jeść. Nawet tak prosta czynność w wykonaniu elfa wyglądała jakby robił to z gracją (choć się o to nawet nie starał) i elegancją godną ludzkich szlachciców. Może nie był tak taktowny czy dystyngowany jak jego wuj czy ciotka, gdyż poprzez podróże po świecie z przeróżnymi istotami (i w przeróżnych funkcjach) przesiąknął trochę cechami innych obywateli Imperium. Po śniadaniu przyjaciele uścisnęli sobie mocno dłoń.
- Zanim wyjdziesz, pamiętaj, że mamy spotkać się na polu walki z tymi cholernymi plugawcami … nie przepadnij na tej wycieczce po konie pięknisiu- rzucił krasnolud na pożegnanie
- Ejj!! Gundrik zawieź powozem naszego gościa prosto pod tańczącego zająca– krzyknął krasnolud do jednego ze swoich podwładnych. Duivel uśmiechnął się serdecznie, skłonił i już bez słowa wyszedł.
Gdy wyjechali z dzielnicy krasnoludów, w oddali Mundo-naru widział w oddali jakieś zamieszanie w kolonii nieopodal zamku, przyjrzał się uważnie i widział jak jakiś szlachcic na koniu grozi innym ludziom, inni z kolei biegali nago. „Ci zawsze pierwsi do awantur i bitki…” pomyślał sobie.
---
Miejsce: pd-zach Ostland; Lenkster; Podzamcze; ul. Karczemna; karczma “Pod tańczącym zającem”
Czas: 2521.04.20; Angestag; południe
Warunki: jasno; gwar karczmy; umiarkowanie ; na zewnątrz: dzień, pogodnie, sła.wiatr; chłodno (0)
Duivel pojawił się nieopodal karczmy. Dziś nie ubrał swoich ulubionych ciuchów w dość jaskrawych odcieniach pomarańczy i fioletu. Na wyprawę przywdział
strój stworzony tak, aby płynnie wtapiał się w gęste listowie i zapewniał zarówno zwinność, jak i ochronę. Założył warstwę lekkiej odzieży wykonanej z trwałych i oddychających materiałów dodatkowo zaimpregnowaną, aby była odporna na wilgoć i tłumiła szeleszczące odgłosy, które mogłyby zdradzić jego obecność. Na to ubrał elastyczną skórzaną zbroję, wzmocnioną lekkimi płytkami z przyciemnionego metalu, naśladującą teksturę kory drzewa. Do tego skórzane spodnie, a na stopy założył miękkie skórzane buty, aby jeszcze ciszej i szybciej się poruszać. Przy sobie miał również płaszcz z kapturem. Wszystko to wykonane w leśnych odcieniach brązu i zieleni. Na plecach niósł długi łuk mistrzowskiej roboty, ozdobiony misternymi rycinami liści i gałęzi. Ma ze sobą również solidny skórzany kołczan, który zawiera pokaźny asortyment strzał z piórami (pokolorowanymi tym razem w barwy moro). Do tego z prawej strony ma szablę schowaną w rzemienną pochwę, a z lewej strony małą tarczę, która wygląda na nieco podniszczoną, ale nie od walki tylko ze starości. Na szyi nosi wisiorek – czerwoną głowę byka

. Przed wejściem do środka zdjął na chwilę kołczan, aby przywdziać swój płaszcz i założyć kaptur. W mieście nie czuł się tak dobrze jak w lesie czy nawet w wiejskich terenach, ale i tak potrafił dobrze się ukryć. Także wybrał dogodne miejsce i czekał spokojnie na rozwój wydarzeń. Widział jak zjawili się halabardnicy, człowiek wyglądający na zwiadowcę, miecznicy na czele z Renate, no i w końcu przybyły Petra i Inez. Wtedy dopiero wyszedł z ukrycia, podszedł powoli do reszty i zdjął swój kaptur. Jeden z ludzi witał się ze wszystkimi, Duivel rozpoznał w nim jednego z uczestników wczorajszego konkursu łuczniczego.
- Dzień dobry łuczniku, oby nasze strzały pozostały w kołczanie do starcia z Chaosem.- powiedział do niego elf, uśmiechając się i przyjaźnie skinął głową na powitanie.
Przy wymarszu zwrócił uwagę na srebrnowłosą kobietę, której nie kojarzył z poprzedniego wieczoru, albo wymazał ją z pamięci podczas swojego rytuału. Pomachał i ukłonił się przed Inez rzucając - do zobaczenia wkrótce!
---
Miejsce: pd-zach Ostland; pogranicze z Hochlandem; rz. Wolf; Górski Bród; okolice brodu
Czas: 2521.04.20-23; podróż
Warunki: - ; zróżnicowane
Duivel czuł się jak ryba w wodzie, znów w podróży i to jeszcze większość czasu wzdłuż albo nawet przez las. Atmosfera imprezy jaka odbyła się w karczmie już dawno minęła, ale elf przez większość czasu miał lekki uśmiech na twarzy, a może po prostu zawsze tak wygląda? Każdego dnia starał się trzymać blisko wyprawy, jednak codziennie rano i wieczorem gdy obóz był już (albo jeszcze) rozbity wyruszał na zwiady, ale nie oddalał się zbyt daleko. Gdy czekali w kolejce na przeprawę próbował nawiązać lepszy kontakt z Gretą dopytując ją o Górską Marchię Falkenhorst. Podszedł też do Petry i pytał ją czy jeden z zakupionych koni będzie w przydziale dla niego oraz o parę innych spraw osobistych. Chwilę później dowódczyni postanowiła ruszyć się dalej, elf doszedł do niej, gdy oczy innych już były odwrócone od niej i zaczął mówić tak, aby tylko ona słyszała
- Pani Dowódco, z całym szacunkiem, niewiele czasu zyskamy, jeśli będziemy musieli jeszcze jeden raz rozbić obóz po drodze, a przecież zbiera się na deszcz. Nie podważam twej decyzji, tylko obawiam się o prawdomówność Stefana, mam nadzieję, że można mu ufać.
---
Miejsce: pd-zach Ostland; pogranicze z Hochlandem; rz. Wolf; Górski Bród; okolice brodu
Czas: 2521.04.23; Wellentag; przedpołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; chłodno (0)
Gdy lina została już przymocowana na drugim brzegu, elf już ze spokojem podszedł do brzegu, aby przeprawić się jak najszybciej. Po krótkiej pogawędce z Renate, ta pozwoliła mu przejść przed jej miecznikami. Po wysłuchaniu rozmowy Petry zgłosił się zaraz po łuczniku, którego witał dzień po imprezie pod karczmą. Zwrócił się też do Grety
- Dwóch cudaków w środku lasu? Mieli kaptury na głowie podobne do mojego, albo spiczaste uszy? Tak czy siak, zaskoczę was, ale uwielbiam lasy i chętnie z Wami pójdę.
 
Cioldan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27-05-2023, 13:30   #14
 
Dekares's Avatar
 
Reputacja: 1 Dekares nie jest za bardzo znany
Miejsce: pd-zach Ostland; obrzeża Lenkster; podwórze pospodarstwa Jeagerów
Czas: 2521.04.20; Angestag; późny świt
Warunki: ciemno; chłodno, spokojnie

Stefan strzelił lekko w ucho swojego młodszego brata kończąc rundę braterskich “czułości” którymi się uraczyli z okazji jego wyruszenia w drogę. Pozostałe dzieci poza Urliką spały jeszcze we wspólnym łóżku o tej wczesnej porze więc młody żołnierz uniknął wygrzebywania się spod skłębionej na nim krzyczącej dziecięcej masy przez co najmniej godzinę zanim udałoby mu się wyrwać z domu. Spojrzał na siostrę która jak zwykle od jego przyjazdu patrzyła na niego z byka. Kilka razy udało mu się przebić przez jej pancerz i wywołać u niej dobry humor z jakiego zawsze ją pamiętał ale teraz nie było po nim śladu.
Ta odpowiedziała mu surowym spojrzeniem, po czym ku jego zaskoczeniu kompletnie zmieniła nastawienie i przytuliła go mówiąc:

- Wróć do nas szybko - Zaskoczony tym nagłym obrotem sprawy sam objął ją czule uśmiechając się:
-Obiecuje. Wrócę szybko Ulka.

Po chwili puścił siostrę i po raz ostatni uściskał matkę. Rozmawiali już wczęśniej więc ucałował ją po prostu w czoło i powiedział z uczuciem
- Uważaj na siebie Mamo, Kocham Cię, wrócę niedługo - ta odpowiedziała tym samym po czym patrzyła jak Stefan oddala się razem z ojcem w kierunku miejsca zbiórki bawiąc się oszczędnie ze biegającym dookoła nich psem.



Miejsce: pd-zach Ostland; obrzeża Lenkster; droga w kierunku granicy z Hochlandem
Czas: 2521.04.21; Festag; popołudnie
Warunki: jasno, pogodnie, sła.wiatr chłodno




Stefan stał nad bulgoczącą w kotle zupą którą szykowali z innymi żołnierzami na późną obiadokolację dla oddziału. Skończył właśnie wsypywać do potrawy skąpe ilości ziół które udało mu się znaleźć w okolicy obozowiska w celu dodania posiłkowi odrobiny więcej smaku. Teraz wrzucał do kotła pokrojone warzywa które podawała mu dwójka żołnierzy, halabardnik Martin i miecznik Vallens siedzących na kocu przy ognisku. Zanim zajęli się zupą Stefan opatrzył ich stopy po tym jak dorobili się potężnych odcisków podczas marszu a w wypadku Martina nie tyle zwykłego odcisku który wystarczyło przebić czystą igłą, a całkiem pokaźne krwawiącego obtarcia które wymagało opatrzenia. Stefan nie chciał aby zmarnowali efekt prostego leczenia które im zaaplikował od razu zakładając buty i chodząc więc wciągnął ich w stacjonarne zajęcie przygotowywania jedzenia. Rozmyślał właśnie wrzucając do kotła cebule o tym jak ma się jego rodzina gdy w kierunku ich improwizowanej kuchni zbliżyła się Pani sierżant mieczników przerywając jego rozmyślania.
Uczący go walczyć wuj był weteranem regimentu włóczników i wpoił Stefanowi tak samo regimentowe tradycje dlatego Stefan nie mógł sobie odmówić rozpoczęcia kolejnego rozdziału docinków pomiędzy włócznikami a ludem miecznym, szczególnie tak miłym dla oka ludem miecznym:


-Witam Pani sierżant! -powiedział salutując podoficer.
Ta zatrzymała się przy dwójce poszkodowanych wojaków i powstrzymała ich przed próbą poderwania się z ziemi na jej widok:
- Spokojnie, nie wstawajcie - następne pytanie zadała wymownie spoglądając także na Stefana:
- Jak tam wasze nogi? - Stefan pozwolił dwójce zapewnić, że są zdrowi i że to drobne ranki po czym dodał
- To nic poważnego u Vellesa, niech się słucha moich zaleceń a będzie śmigał jutro Prawie jak nowy, z Martinem jest troszkę gorzej ale to nic z czym odrobinę opatrunków sobie nie poradzi! Tak w ogóle Pani sierżant to muszę się spytać Pani o jedną niezwykle nurtującą mnie rzec…
- Tak Jeager?- zapytała się Sierżant mieczników mierząc go zaciekawionym wzrokiem
- Pani sierżant, nie chce Pani w żaden sposób urazić ale jako - tu Stefan zmienił głos na parodię arystokratycznego snoba - jako kolejny w rodzinie żołnierz Włócznik muszę się spytać. Jak taka rozsądna, mądra i zaprawiona w walce podoficer skończyła jako dowódca oddziału uzbrojenego w same miecze? W końcu wszyscy wiemy że My Włócznicy mamy zawsze przewagę w walce nad miecznikami -mówiąc z każdą chwilą uśmiechał się coraz bardziej bezczelnie do wojowniczki. Chciał sprawdzić na ile może sobie z nią pozwolić w docinkach i czy ma podobne poczucie humoru.




Miejsce: pd-zach Ostland; pogranicze z Hochlandem; rz. Wolf; Górski Bród; okolice brodu
Czas: 2521.04.23; Wellentag; przedpołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; chłodno (0)

Słysząc że ich dowódca szuka ochotników do sprawdzenia co to za cudacznych żołnierzy spotkała Greta Stefan nie zastanawiał wcale i podniósł rękę:
- Zgłaszam się , zobaczmy co to za nietutejsi - Po tych słowach Stefan szybko zrzucił z siebie swój plecak odkładając go wraz z innymi zbędnymi rzeczami w bezpiecznym miejscu z dala od wody ale jednocześnie doskonale widocznym dla reszty na wszelki wypadek gdyby Ci musieli ruszyć dalej bez nich aby jego rzeczy nie zostały porzucone na szlaku. W ten sposób został tylko z bronią przy boku i zestawem przyborami potrzebnymi do udzielenia pierwszej pomocy.
- Azur do nogi! - zawołał do swojego psa przywołując go do siebie. Ten cały czas otrząsał się z przymusowej kąpieli jaką musiał przed chwilą odbyć spotkała go:
-Choć piesku idziemy na małą wycieczkę! - rzucił radośnie
 

Ostatnio edytowane przez Dekares : 27-05-2023 o 16:11.
Dekares jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28-05-2023, 11:02   #15
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację



Magister nie bawiła się jak inni zgromadzeni w karczmie. Jej większą satysfakcję sprawiała obserwacja zachowania innych, niż osobiste branie udziału w zabawie. Wręcz można uznać, iż magini nie odczuwa prawdziwej radości, jako że przez cały czas ograniczała się co najwyżej do przyjaznego uśmiechu czy zmarszczenia skóry przy oczach z rozbawienia... ale ciężko to było prawdziwym rozbawieniem nazywać.
Śnieżnobiałe włosy idealnie kontrastowały ze śniadością skóry. Już podczas zabawy w karczmie obecność magini światła zdawała się w nienaturalny sposób wpływać na zaginanie oświetlenia w jej kierunku. Nie znaczyło to, że kobieta była bardziej oświetlona od innych, tylko... bardziej miało się nieokreślone wrażenie jakby bliżej niej oświetlenie nabierało bladej poświaty... albo i nie. Wrażenie tego fenomenu było zbyt ulotne dla zmysłów, aby się na nim skupić i dokładnie określić jego istnienie... lub nie.
Magowie...


pogranicze z Hochlandem; rz. Wolf; Górski Bród; okolice brodu; Wellentag; przedpołudnie

Tileańska Magister nie wydawała się być w najmniejszym stopniu zirytowana na nocną pogodę. wręcz przyjmowała wszystkie niewygody tej podróży także nieoczekiwany deszcz z niezachwianym spokojem. Kiedy rano się przebudziła jej jasne ubrania były zastanawiająco niezabrudzone, a nawet jeżeli użyła magii by się doprowadzić do czystości, to w porannym zamieszaniu umknęło to uwadze towarzyszy.

Jak zwykle nie opuszczał jej na krok młody Diethard, najwyraźniej zafascynowaniem jej egzotyczną urodą stanowił najbliższy element towarzyszący magini światła, który wziął na siebie opiekę nad dobytkiem Elezzii, jak i o wszelkie wygody jakie by sobie zażyczyła od mężczyzny za niespełna dochodzącego drugiej dekady. Usilnie próbował zarazić każdego z kim rozmawiał swoim humorem i pozytywnym nastawieniem, choć szybko można było się zorientować, iż sporo z jego natury w promieniuje naiwnością młodości. Niemniej choć Alezzia reagowała na jego słowa lekkim uśmiechem, to Diethardowi nigdy nie udało się wycisnąć z kobiety prawdziwego śmiechu.



Jednak to milczący Gotthold był większym stopniu zainteresowany bezpieczeństwem Magister niż jej urodą. Znajdował się u jej boku skuszony pieniądzem i traktował całą misję z niezachwianą powagą. Nie interesowały go pogaduszki ni to z Alezzią, nie z innymi członkami wyprawy, a jedynie cel do jakiego został wynajęty.



Gdy magini oddalała się sama by ustalić magiczne granice obozowiska i upewnić się że na pewno tej nocy nic nie przejdzie niezauważone, niczym cień towarzyszyła jej Katja, jaka podczas podróży była oczami i uszami przemykającymi w tle i wypatrującymi nadchodzących zagrożeń.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/564x/69/70/b3/6970b3730aa2db8487c83567ef6feebc.jpg[/MEDIA]

Ostatnim towarzyszem Magister był jegomość, którego obecność nie była do końca zrozumiana, a i sama Alezzia nie raczyła przedstawić go bardziej niż tylko imieniem Marcel. Prawdę mówiąc kobieta nawet nie była bardzo chętna do prowadzenia rozmów z tym mężczyzną, który zdawał się nie pałać sympatią do magini. Możliwym wyjaśnieniem było, że po prostu jak większość osób w imperium nie ufał magom i ich sztuczkom. Niemniej zdawał się interesować dobrym zdrowiem Alezzii, z której zdawały się nie schodzić jego oczy, jednak w przeciwieństwie do Dietharda jego spojrzenie skrywało inny rodzaj zainteresowania.



Całą podróż Magister zajmowała się opieką nad bezpieczeństwem grupy podczas odpoczynku. Ustawiała magiczne alarmy wokół obozowiska, ale także zajmowała się przyziemnymi sprawami, jak pomoc w przygotowaniu posiłku. Była zawsze chętna porozmawiać, opowiedzieć, podzielić się wiedzą.

A gdy pojawiła się sytuacja z dwoma "cudakami" Alezzia nie wahała się wystąpić do pomocy.
- Zobaczę co da się w ich sprawie zrobić. - odezwała się Magister swoim silnym tileańskim akcentem. Wysłuchała słów Distlera i skinęła głową aprobując pomysł pomocy przez jego doświadczenie. - La tua conoscenza potrebbe rivelarsi utile. - odparła energicznym językiem.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28-05-2023, 12:37   #16
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację


Miejsce: pd-zach Ostland; Lenkster; Podzamcze; ul. Karczemna; karczma “Pod tańczącym zającem”
Czas: 2521.04.20; Angestag; południe

O poranku Eitriego można było znaleźć zjadającego się śniadaniem. Solidna kiełbasa, jajka, które popijał piwem. Zaszedł go wtedy Klaus, najwyraźniej ten ciąglę męczył się z trudami picia.
- Znowu pijesz? - zagaił kiedy przysiadł się do krasnoluda - Słyszałem, że krasnoludy mają silne żołądki, ale słyszałeś o wodzie?
Eitrie przeżuwał spokojnie kiełbasę zanim odpowiedział.
- Ano, słyszałem. Używacie jej aby rozcieńczyć wasz Grog. - zaczął, używając Khazalidzkiego słowa na kiepski trunek - Wy człeki, używacie tyle pszenicy w waszych trunkach, że robi mi za chleb. - inżynier się uśmiechnął - Natrafimy kiedyś na prawdziwą, krasnoludzką gorzelnie, to dam ci posmakować Grizdalu. Piwo, które leży odkąd, twój pradziad był niższy ode mnie. - Eitri poklepał mężczyznę po plecach - Nie próbuj przepić Dawi'ego, większe szanse masz z Ogrim.
Po czym wrócił z powrotem do posiłku. Elf był nie lada dla niego zaskoczeniem, o ile spodziewał się, że łucznik będzie dobry, fakt, że ta tykwa doganiała go w piciu była niespodzianką. Będzie musiał poćwiczyć, jeżeli ma zamiar być na ciągle na szczycie.

Kiedy wyszedł z karczmy spotkał go Tobias. Kojarzył zwiadowcę z konkursu strzeleckiego. Musiało go nieźle dziwić, że pokonał go krasnolud.
- A, witaj Wutumgi. - Eitri uścisnął dłoń młodzieńca - Eitri Ironforge. Kowal i inżynier. Będziesz czegoś potrzebować, zawołaj.

Miejsce:
pd-zach Ostland; obrzeża Lenkster; droga w kierunku granicy z Hochlandem
Czas: 2521.04.21; Festag; popołudnie
Warunki: jasno, pogodnie, sła.wiatr chłodno

Na trakcie Eitri starał się nie spowalniać pochodu, chociaż zauważał, że męczył się wolniej od ludzkich oddziałów. Kiedy rozbijali obóz krasnolud chodził od namiotu do namiotu, upewniając się, że wszystko jest odpowiednio umocowane, poprawiając gdzie widział niedociągnięcia. Upewniał się, że wszyscy zjedli posiłek, że wiedzą gdzie znajduje się ich ekwipunek.
Dużo czasu spędzał z Dymitrim i pozostałymi strzelcami. Tłumaczył im jak opiekować się swoją bronią. O ile był pewny, że ich oficerowie przeszkolili ich w konserwacji arkebuzu, broń palna wymaga obchodzenia się jak z dzieckiem. Nie chcą, aby w ważnym momencie zaciął się spust.
Kiedy nic nie robił Eitri siedział przyglądając się swojemu medalionowi, delikatnie głaszcząc jego wnętrze raz na jakiś czas.


Miejsce: pd-zach Ostland; pogranicze z Hochlandem; rz. Wolf; Górski Bród; okolice brodu
Czas: 2521.04.23; Wellentag; przedpołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; chłodno (0)

Eitri przysiadł kiedy pochód się zatrzymał. Dwóch dziwaków na trakcie w górach?
- Przygotujmy się na bitkę. - zawołał krasnolud, kiedy wszyscy na niego spojrzeli wzruszył ramionami - To może być podpucha. Mogą mieć kolegów pochowanych po krzakach. - inżynier wyciągnął swój muszkiet opierając go na kolanach - Krasnoludy nie są najlepszymi zwiadowcami, kiedy są elfy i ludzie dostępni. Ja zostanę tu.

 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 28-05-2023, 23:29   #17
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 03 - 2521.04.23; wlt; przedpołudnie

Miejsce: pd-zach Ostland; pogranicze z Hochlandem; rz. Wolf; Górski Bród; okolice brodu
Czas: 2521.04.23; Wellentag; przedpołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; chłodno (0)



Wszyscy



Te kilka dni wspólnej drogi z Lenkster, przez leśne ostlandzkie ostępy, wspólne biwakowanie pod gołym niebem, czasem tylko w jakiś stodołach czy zagrodach obok jakich się zatrzymywali sprzyjało rozmowom i lepszym poznawaniu się. Trudno było iść obok kogoś cały dzień i nie odezwać się do niego ani słowem albo o czymś nie pogadać przy wspólnym ognisku.



Tobias



- To tyś łucznik? I widzę myśliwy? No! To tak jak my! To dawaj, dawaj z nami kolego! - Tobias co przystał do myśliwych Stefana został przez nich całkiem ciepło przyjęty. Przynajmniej przez ich lidera. Wspólnie myszkowali po symbolicznym poboczu rozjeżdżonej i rozchodzonej przesieki gołej ziemi a jak deszcz spadł to błota jakie w Ostlandzie nazywano drogami. Wydawało się, że pod względem umiejętności i specyfiki to całkiem mu po drodze do ludzi pokroju Stefana. No i widocznie ten pamiętał go z wieczorku zapoznawczego jako jednego z łuczników jacy wówczas stawali ze sobą w symboliczne szranki w strzelaniu do wiadra albo czegoś podobnego.

- No. I ty to jesteś swój. Od razu widać, żeś swój chłop. Nie jak co niektórzy. - powiedział herszt myśliwych ze złośliwym błyskiem w oku wskazując wzrokiem na plecy kilku idących z przodu Kozaków. Wcześniej to właśnie ci pojedynczy myśliwi Stefana i paru takich zawodowych rangerów jak Tobias szli na czele kolumny. Ale widać teraz ta rola spadła na część grupy kozaków Gottharta. Chociaż jak się szybko okazało Stefan nie tyle pił do idących w roli czujki Kozaków co do ich szefa co jechał z kolei za jego myśliwymi razem z szefową i kilkoma konnymi góralami.

- Widziałem go wtedy w “Zającu”. Dla mnie to jakiś miglans z niego. Chodził, patrzył, słuchał, niczym się nie wychylał. No ta pani ładna też. Ale jak ona wiedźma to może nawet i lepiej. A on? Albo nic porządnego nie umie, żadnego fachu w ręku nie ma albo nie chce się chwalić tym co umie. W obu wypadkach to podejrzane. No z pannami nieco potańcował no ale hej, kto z nimi nie tańcował! Mówię ci nie podoba mi się on. I zobacz jak się szarogęsi na każdym kroku. Będą z nim kłopoty. - Hochlandczyk zdradził się, ze swoją nieufnością jaką żywił do Gottharta. Wydawało się, że ten mu jakoś nie podpasował swoim zachowaniem sprzed paru dni no i był z całkiem innej bajki. W przeciwieństwie do Tobiasa jaki wydawał się być mu znacznie bliższy.

- A w ogóle byłeś już u nas w Hochlandzie? - zaciekawił się za którymś razem gdy szli obok siebie. W końcu w takim a nie innym składzie wycieczki do sąsiedniej prowincji to chyba tylko właśnie myśliwcy byli stamtąd.



Gotthart



Ponieważ konnych w ich ekspedycji było niewielu to siłą rzeczy Petra miała ograniczone towarzystwo kawalerzystów. Zwykle dwóch czy trzech górali jechało za nią lub przed nią. Ci co akurat mieli tą zmianę, że nie jechali z przodu jako czujka. Bo wtedy zwykle jechali na tyle z przodu, że nawet z czoła kolumny nie było ich widać. Z siodła widział idących z przodu myśliwców Stefana a jeszcze bardziej z przodu swoich Kozaków. Za nimi maszerowali miecznicy Theiss, potem jechał wóz z zapasami a za nimi halabardnicy Meistera. I za nimi jeszcze szło paru Kozaków.

Sami górale pod względem ekwipunku bardzo przypominali ludzi Stefana. Albo większość chłopskiej piechoty jaką zdarzało mu się widywać. Zwykle mieli na sobie opończe albo futrzane czapki jakie dawały nadzieję, na zamortyzowanie ciosu. Niewielu z nich miało hełmy. Do tego przeszywalnice albo pikowane kurtki. Dawało to symboliczną ochronę. Znów pod tym względem przypominali oddział Hochlandczyków. Zwłaszcza, że też mieli łuki jaka chyba były ich główna bronią i rolą. Mieli też kordy czyli broń pośrednią między nożem a mieczem w jaką często wyposażali się ubożsi piechurzy. Do tego momentu łatwo było ich pomylić z jakąkolwiek łuczniczą piechotą. Nawet podczas obozów wyglądało, że obie grupy mają się ku sobie i bez trudu nawiązują wspólny język. Coś co wyróżniało Gebirgsjaeger to czekany jakie każdy z nich miał u boku. No i emblemat podobny do niezbyt regularnej gwiazdy albo kwiatu. Czasem z symbolicznie wyszytą górą. Każdy chyba sam sobie to wyszywał czy też raczej żona, córka czy matka więc były nieco inne ale ogólnie motyw był rozpoznawalny. Ze słów Lotara wynikało, że to szarotka. Kwiat jaki rośnie tylko w górach i od wieków był tradycyjnym symbolem tej formacji. Nawet jeśli tej formacji od wieków nie było.

- Dopiero nasz pan na nowo utworzył nasz regiment. Ufundował nam sztandar a pani Hela została jego matką chrzestną. I dopiero on zaczął traktować jak prawdziwe wojsko. A nie jakieś najemne przybłędy. - za każdym razem gdy Gebirgsjaeger wspominali o swoim patronie to zawsze mówili o nim z szacunkiem i jawił się on jako dobrodziej i jaki przywrócił chlubę ich formacji. Bez niego to się zaciągali do różnorodnych formacji i armii na nizinach, gdzie się dało. Więc często mieli w tym wojennym rzemiośle całkiem spore doświadczenie. Zwłaszcza jako zwiadowcy i strzelcy. No ale jak tylko margraf ogłosił odtworzenie ich regimentu to górale zaczęli do niego ściągać. Więc jak wiosną zaczynali w żałosne pół tuzina to teraz było ich kilkakrotnie więcej. Dlatego nie dla wszystkich starczyło wierzchowców.

Wierzchowce były kolejnym elementem jaki odróżniał Gebirgsjaeger od innej piechoty. Dosiadali bowiem małych, górskich kuców. Wydawały się mikre przy pełnowymiarowych koniach jakimi jechał Gotthart czy Petra. Ale w ich relacji brzmiało, że właśnie ta małe kuce były prawie jak górskie kozice gdy trzeba było podróżować dolinami gór. Ale na same akcje czy do walki to chodzili pieszo. W górach mieli od zeszłej wiosny sporo roboty z ich oczyszczaniem z wszelkiego tałatajstwa jakie się tam przez milenia zalęgło.

- A plany naszego pana to plany naszego pana. Jak tylko przyszły wieści z wiciami wojennymi to zaraz na drugi dzień nas posał przodem. Mieliśmy werbować wojsko dla niego i pod jego sztandary. Jak on przygotuje wszystki w Falkenhorst to przybędzie i obemie dowództwo. Trochę te armii udało nam się zebrać więc będzie miał czym dowodzić. Na razie to słaliśmy mu regularnie listy aby dać mu znać jak tu nam idzie. - przez te parę dni drogi Petra miała okazję aby poopowiadać nieco o ich górskim władcy pod jakiego poza tym co mu służyli już wcześniej zaciągnęli się na służbę.

- A nasz pan dzielny i mężny. Oj tak, prawdziwy rycerz z niego! Jak z legend! Jak zeszłej wiosny jakaś maszkara grasowała po okolicy Falkenhorst, rozpatroszyła owcę czy kozę. To pastuchowie z trwogą zabrali swoje stada do miasta i bali się tam chodzić. A nasz pan jak sie dowiedział to wziął zroję, konia, kopię i razem z mistrzynią Helą pojechali w ten ciemny las. Sami! Tylko we dwójkę! Co za odwaga! Jak to bym się bała wleźć na dwa kroki do lasu i to w nocy jak by tam takie paskudztwo grasowało. A oni pojechali sami. Wrócili później i pan kazał wbić łeb poczwary na dziedzińcu aby wszyscy widzieli, że już nie ma się czego obawiać. Ale radość nastała! Wszyscy chodzili oglądać ten łeb. A wielki, kosmaty, w takim brudnym białawym futrze. Potem pastuchy poszły tam znów na te hale i znaleźcli resztę truchła. Jak ktoś był ochotny to nawet prowadzili tam ciekawskich. A wielkie to było, coś jak niedźwiedź albo wlochaty troll. Trudno powiedzieć co to było. A ten łeb to potem zaczął gnić i śmierdzieć to go Eryk oskrobał, wygotował i potem samą czaszkę oddał naszemu panu. A on kazał ją przybić na pal przy wjeździe do zamku aby wszyscy co go odwiedzają to widzieli. Taki jest nasz pan. Jesienią to my byliśmy ciekawi czy sam nie wystąpi w turnieju. Na pewno by wygrał z każdym! No ale nie. Był tylko jako gospodarz i gościł tych wszystkich znamienitych gości jacy zjechali. Bo nawet stąd to kawał drogi jest i to przez góry. Pieszo to ze trzy pełne tygodnie. Konno z połowę tego. Jeszcze zależy jaka pogoda bo w górach to ostrzejsza niż tutaj. Ale widoki za to jakie! Piękne, piękne te nasze góry. Chociaż ja to wolę miasto. A miasto nasze no cóż, nie ma co ukrywać, że jak ileś tam wieków stało puste no to kiepsko wygląda. Ale po kawałku je remontujemy i stawiamy na nowo. I jak puste do dużo miejsca jest. Jak ktoś nowy przyjeżdża to co mu się spodoba to może zająć. Najwięcej to mieszka teraz przy Placu Targowym. I tam jest moja “Tańcząca nimfa”. Pierwsza karczma w naszym mieście. Strasznie się starałam aby wyglądała jak najlepiej na zeszły turniej. Tam gościłam tych co się nie zmieścili na zamku albo ich obsługę. Ale jeszcze mam dużo planów co do niej. Teraz widziałam nowe draperie takie ładne to też by pasowały do mojej “Nimfy”. A nazwa to przez Eryka. Jak jechaliśmy znów do Lenkster to on i jego chłopaki znaleźli posąg takiej ładnej, tańczącej panienki z marmuru. Strasznie mi się spodobała! No i odkupiłam ją od nich, kazałam oczyścić i postawiłam w holu aby tak ładnie witała moich gości. I mnie natchnęła na nazwę bo wcześniej się jeszcze wahałam. - Petra jadąc konno pomiędzy Gotthartem a Alezzią, mając przed sobą łuczników Stefana a za sobą paru konnych Gebirgsjaeger i mieczników Theiss ładnie opowiadała. Widocznie miała talent do gawędziarstwa. I o swoim górskim władcy opowiadała chętnie i chlubnie. Wydawała się cieszyć z jego sukcesów, swojej pozycji zaufanej współpracownicy na jego dworze no i w ogóle z tego postępu jak górska marchia zrobiła w ciągu ostatniego roku. Gdy rok temu zaczylani w tuzin wozów jakie rozparcelowały się po pustych jeszcze wówczas stanicach na trasie, że do samego Bastionu dotarło pół tuzina i nieco obstawy w tym Eryk ze swoimi chłopakami i Greta co jeszcze wówczas do nich nie należała. A teraz? No może to nie mieli tam tak jak w Lenster czy jakimś innym większym mieście. Ale w porównaniu jak zaczynali dosłownie od niczego, od szarych kamieni wysmaganych wiatrem, wysuszonych górskim mrozem i wymrożonych śnieżną pierzyną, ze sparciałym drewnem, przerdzewiałym metalem to jednak postęp był zauważalny. A wciąż uważali, że to dopiero początek ku świetlanej przyszłości jaką pod patronatem górskiego markgrafa mieli dla swojej nowej ojczyzny.



Duivel



Elf musiał przyznać w duchu, że ten pomysł skrytej obserwacji zbiórki na podwórzu “Zająca” sprzed paru dni to jednak niezbyt mu wyszedł tak jak to sobie pierwotnie planował. Choćby dlatego, że karczma była wciśnięta między inne błotniste ulice Podzamcza, sąsiednie budynki i obejścia. Więc niezbyt było miejsce aby obserwować z daleka. Właściwie musiałby chyba wejść na piętro z któregoś z sąsiednich budynków aby widzieć przez mur co się dzieje na podwórzu a samemu mieć nadzieję aby nie być przez nich widzianym. Właściwie jedyne miejsce aby mieć wgląd w głąb podwórza to miejsce naprzeciwko bramy. Tą bowiem zostawiono gościnnie otwartą na kolejnych uczestników wyprawy. Ale ulica ograniczała to miejsce na tyle, że właściwie trzeba było właśnie stać naprzeciwko bramy. Mógł co prawda założyć kaptur i liczyć, że wczorajsi towarzysze go nie rozpoznają gdy będą przechodzić albo z nudów zerkać w stronę ulicy gdzie zapewne dojrzeli by sylwetkę w kapturze co kolejne pacierze tam stoi czy siedzi, nic właściwie więcej nie robi ale do środka nie wchodzi.

Po drodze to jak się przekonał Greta nie była zbyt rozmowna. Miał wrażenie, że łuczniczka nie przepada za rozmowami z nieznajomymi. Do tego siłą rzeczy jako jeden z niewielu konnych zwiadowców przez pół dnia jechała z górskim towarzyszem na przedzie kolumny. Tak daleko na przedzie, że zwykle nie było ich widać. Tak jechali do obiadu i wtedy podczas popasu zmieniali się rolami i poranna dwójka mogła jechać w środku szyku kolumny marszowej, zwykle w pobliżu Petry. A druga dwójka zmieniała ich na dalekiej czujce. Już bardziej jej towarzysz, Lotar, okazał się bardziej rozmowny.

- A co tam gadać elfie? Jak się ta cholerna wojna skończy to przyjedź do nas to sam się przekonać. U nas dużo luda potrzeba. To i myśliwi i łucznicy też się przydadzą. Dużo roboty trzeba jeszcze zrobić. Sporo żeśmy przez ostatni rok zrobili no ale do zrobienia jest jeszcze więcej. Miasto wciąż stoi pustkami, zasiedlić je trzeba. A tu widzisz elfie, wojna teraz przyszła i te wszystkie nasze plany poszły w łeb. Od jesieni tośmy planowali, że na wiosnę jak będziemy werbować tutaj ludzi do do kolonizacji. A nie na wojnę. - stwierdził filozoficznie górski łowca dając wyraz, że mieli całkiem inne plany na ten nowy, cieplejszy sezon. I wydawał się ciepło wyrażać o swojej nowej ojczyźnie, władcy no i odtworzonym regimencie nad jakim znów margraf obrał patronat. Ale to przez ostatni dzień czy dwa drogi. A obecnie, na chwilę przeprawy przez Górski Bród to Lotar został “z tymi dwoma cudakami” zaś Greta wróciła do szefowej aby ją poinformować o tym spotkaniu.

- To nie są elfy. Na moje oko to jacyś piechociarze. Tylko nie gadają po naszemu. - mruknęła do niego Greta z siodła swojego górskiego kuca na jego pytanie.

A podczas wcześniejszej rozmowy z szefową ta wysłuchała jego pytań o różne sprawunki jakie planował w Breder. - Zobaczymy ile i jakie mają te konie w tym Breder. Priorytetem są te dla Gebirgsjaeger bo mamy więcej górali niż wierzchowców. No i dla naszego pana bo te konie na wojnie to się szybko zużywają to jeden dla jednego rycerza to mało. A jak coś zostanie to zobaczymy. - więc niczego mu nie obiecała ale widocznie miała dość konkretne plany co do roli zakupionych w Hochlandzie wierzchowców. Co do reszty zakupów o jakie pytał to nie widziała jakichś większych przeciwskazań. Jak go stać aby kupić sobie wierzchowca to niech kupuje. Będzie miał na czym jeździć. Jak go stać na wóz i konia to też niech kupuje. Będzie miał swój wóz i konia. Dorzuci się go do tej karawany taborów jakie zamierzali stworzyć na rzecz ich powstających hufców. Jak się sam nie czuje na siłach powozić to ją chyba nieco zdziwiło ale zapewne jakiś woźnica się znajdzie. Trudniej było o konny wóz niż kogoś do jego powożenia. Natomiast gdy okazał swoje ograniczone zaufanie do Hochlandczyków Stefana to ją nieco zdziwiło.

- A czemu tak uważasz? Wczoraj powiedział, że tutaj będzie bród i pewnie pusty to jak widzisz jest ten bród i jest pusty. Czymś ci się narazili, że tak im nie ufasz? - zapytała elfa zdziwionym tonem jakby brała pod uwagę, że może wie o nich coś więcej niż ona i stąd jego brak zaufania do bandy leśnych łuczników.



Stefan



- Włócznik tak? I cóż wy byście mogli tymi wykałaczkami przeciwko sprawnemu mieczowi? - prychnęła rozbawiona sierżant mieczników gdy na ostatnim obozie ją zagadnął w tych szermierczych sprawach. Wydawała się mieć dość pogodną naturę co zdawało się przeczyć opinii prymitywów i srogich półnorsmenów jaką cieszyli się w Imperium Nordlandczycy. Nawet nie wyglądała na jakąś umięśnionego babochłopa czy inną kobietę z północy. Raczej na imperialnego żołnierza i oficera. Tyle, że kobieta. Co było nietypowe bo niewiele kobiet służyło w oddziałach liniowych. Zdarzało się ale jednak nie była to codzienność. Zwykle jak już to służyły w oddziałach pomocniczych. Chyba, że w obronie. Bo jak miasto było oblegane to wtedy cała ludność zwykle brało udział w tej czy innej formie obrony. To i kobiety w obronie murów zdarzały się częściej niż zwykle ale też póki się dało to raczej mężczyźni zwykle brali na siebie te najcięższe zadania. Ale widocznie sierżant Theiss należała do tej mniejszości kobiet jakie nie stroniły od męskich zawodów. A i jej podwładni zdawali się ją uwielbiać. W każdym razie tak jak włócznik wierzył w mocne strony swojego oręża tak ona zachwalała własny nie mając ochoty jej zmieniać.

Rozmowa z Petrą poszła mu dość gładko. Szefowa nie widziała trudności aby ktoś miał załadować własne bambetle czy kupione zapasy na wóz. Byle bez przesady, że zajmie pół wozu swoimi rzeczami. Ale jakiś worek czy dwa to pewnie by się zmieścił. Zwłaszcza, że brała pod uwagę zakup nowych wozów.

Zaś jako znachor nie miał na razie zbyt wiele do roboty. Straty marszowe były dość niewielkie. Późnowiosenna pogoda była taka sobie ale to już nie było ta wiosenna słota jaka topiła cały świat w błocie. Nie mówiąc już o zimowych mrozach zesłanych przez Ulryka. Podróżowali we względnie małej grupie a nie całą armią gdzie zagęszczenie luda było orkopne i tych chorych i kontuzjowanych siłą rzeczy było dużo więcej. No i przemieszczali się a nie obozowali w jednej ciżbie więc każdy postój wypadał w nowym miejscu. Chociaż co jakiś czas trafiali na wydeptane ślady poprzednich oddziałów jakie tędy przchodziły i obozowały.

A teraz Greta przywiozła wieści o nietypowym spotkaniu jakie trafiła razem z Lotarem. I na polecenie szefowej miała tam poprowadzić grupę zwiadowczą. Jak się okazało parę osób się zgłosiło prawie od razu więc nie miał iść sam.



Alezzia



Podczas wieczorku zapoznawczego Alezzia musiała przyznać, że chyba jej urok osobisty zadziałał. Bo gdy nie zdradzała ochoty do integracji z innymi czy choćby tańców a do tego była osobą parającą się sztukami mistycznymi czyli w opinii pospólstwa była wiedźmą to jakoś mało kto do niej podbijał aby ją sam z siebie zaprosić do tańca. Właściwie to wyglądało to podobnie jak z obiema szefowymi i szlachciankami. Przynajmniej póki Dana nie przełamała tego stuporu na rozpaczliwe wezwanie Petry. Potem nawet podeszła do Alezzi aby pół żartem a na w pół poważnie i jej zaproponować taniec no ale tak elastycznie, że łatwo było to obrócić jako żart bez ujmy dla którejś ze stron.

A podczas podróży niejako w naturalny sposób jechali we trójkę. W końcu poza nią tylko Petra i Gotthart mieli wierzchowce. Byli jeszcze Gebirgsjaeger na swoich górskich kucykach jakie wydawały się miniaturką przy pełnowymiarowych koniach. Ale i tak dzięki nim byli szybsi i mobilniejsi od piechurów. Zwykle dwójka jechała gdzies tam z przodu przepatrując drogę, że nawet z siodła nie było ich widać a dwójka jechała gdzieś trochę za Petrą. Więc młoda magini miała właśnie za towarzyszy najczęściej szefową i dowódcę pieszych Kislevitów jaki sam bynajmniej na Kislevitę nie wyglądał. A szefowa oprócz tego, że rozmawiała z Gotthartem o ich górskich włościach i władcy to znalazła też okazję dla drugiej towarzyszki podróży.

- To jesteś czarodziejką tak? Znaczy tym, magistrem. Tak jak Inez. - zagaiła gdy tak sobie jechali tymi błotnistym pasem pod baldachimem ponurego, ostlandzkiego lasu jaki kończył się gdzieś przy samej granicy z Kislevem. A z tego co Tileanka wyniosła z nauk w Kolegium to jak się weszło do niego w Reiklandzie przy wschodnich krańcach Gór Szarych to właśnie można było tylko lasami przejść aż do ostlandzko - kislevskiego pogranicza ani razu nie wychodząc na otwartą przestrzeń. Do tego ten tutejszy, ostlandzki las nazywano Lasem Cieni. I w całym Imperium chyba tylko Drakwald miał gorszą reputację. Pierwszy raz go widziała z bliska ale ponure widoki pasowały do tej ponurej reputacji o jakiej nauczuali w Kolegium.

- I słyszałam. To wy tam macie jak w klasztorze co? Tylko nauka, modlitwy, medytacja, posty i takie tam? Biedactwo… A taka ładna dziewczyna z ciebie… - Petra spojrzała w bok na jadącą obok świetlistą blondynkę. Jakoś tak smutno i współczująco. Jak starsza siostra czy koleżanka co powinna zaopiekować się tą młodszą i mniej doświadczoną przez życie.

- Inez to się udało, że znalazła swoją mistrzynię gdzieś tutaj. To ją wzięła pod swoje skrzydła. Tylko ona została z naszym margrafem w Falkenhorst a pan nas i Eryka posłał aby tutaj uzbierać to wojsko dla niego. No ale dlatego Inez ominęły te wysokie szkoły. Ale nieco słyszała i mi opowiadała jak tam jest. - młoda szlachcianka wyjaśniła skąd ma takie a nie inne informacje o magach. I z tego co wiedziała świetlista magister to mogło tak być. Nie wszyscy kandydaci zaczynali swoje nauki w samym Altdorfie. Większe imperialne miasta miały swoje filie, już nie tak wspaniałe i sławne jak to gówne Kolegium w stolicy no ale działały na tych samych zasadach. Miało to praktyczne znaczenie bo nie każdemu było łatwo wysłać potencjalnego kandydata do odległej stolicy i jak już łatwiej było też szkolić kogoś takiego gdzieś lokalnie. No i jak taki wykształcony magister już praktykował na własną rękę to miał prawo wziąć kogoś na ucznia i go szkolić. Tak zapewne właśnie miało miejsce z Inez i jej mistrzynią. Ale sądząc po tym co i jak mówiła jej przyjaciółka to chyba musiała sobie imaginować te lata nauki jako coś strasznie trudnego i męczącego niepozwalającego na inne rzeczy, zwłaszcza rozrywki.

- Ale jakby ci ktoś dokuczał to powiedz. Wiesz, nie wszyscy lubią wiedźmy. Ale teraz pracujesz dla nas więc gdyby ktoś ci dokuczał to powiedz. - powiedziała na koniec jakby chciała dodać otuchy jaśniejszej koleżance. Chociaż na oko to wydawały się być w podobnym wieku. Poklepała ją przyjacielsko po ramieniu i posłała ciepły uśmiech.

A, że ktoś mógłby być dla niej niemiły to się już zdążyła przekonać sama. Póki studiowała w Kolegium to chociaż tam były podziały na poszczególne Tradycje, na różne stopnie zaawansowania wśród uczniów i profesorów to jednak panowała dość uduchowiona i braterska atmosfera światłych ludzi nauki. I tam co prawda ostrzegano uczniów, że ich moc może budzić “pewno wotum zaufania” tak u wysoko urodzonych jak i pospólstwa. Nawet jeśli będzie się ono różnie objawiać. Zapewne jakiś szlachcic nie schyli się aby ciskać w maga łajnem czy spluwać przez ramię dla odczynienia złego uroku ale zapewne też gdyby chciał potrafiłby okazać swoją nieprzychylność dla magistra. Ale dopiero jak skończyła naukę i zaczęła praktykować na zewnątrz przekonała się, że to nie były żarty ani czcze gadanie. Póki ktoś ją brał za jakąś uczoną, może szlachciankę to pół biedy. Ale jak się zdradziła albo jakoś dowiedział się o tym kim jest… No to różnie z tym bywało. Co prawda do jakichś rękoczynów czy wyzwisk to się nie dochodziło tak często ale już łagodniejsze formy okazywania niechęci, obawy, strachu, braku zaufania były dość powszechne. Pewnie to skłoniło Petrę do tego ostatniego zapewnienia. Sama chyba nie miała wcześniej doświadczeń z magami póki nie spotkała Inez z jaką się z czasem zaprzyjaźniła. Więc jej poglądy to był taki konglomerat popularnych przesądów i prawd o magach jak i własnej praktyki z życia obok jednej z takich “wiedźm”. Chyba zwłaszcza to ostatnie sprawiało, że była gotowa okazać nieco więcej zaufania i serca do nowo poznanej magister.

No i tak sobie podróżowali od opuszczenia Lenkster. Dopiero jak rozbijali się na południowy popas dla koni i obiad dla siebie była okazja rozprostować kości i rozejrzeć się po pozostałych ogniskach. Albo wieczorem jak się rozbijali na nocleg czy rano przy śniadaniu zanim ruszyli w drogę. Aż do teraz jak Greta przyszła z wieściami z konnej czuki o spotkaniu tych dwóch “cudaków” co nie mówili ani w reikspiel ani w kislevskim. Chyba dwóch najpopularnieszych językach na tych wschodnich kresach. Zresztą jak się okazało chociaż szefowa niejako zgłosiła ją na ochotnika, głównie zapewne ze względu na znajomość nietypowego w Imperium języka to na je sugestię i już paru innych śmiałków się zgłosiło jako towarzysze w tej czy innej roli.



Eitri



Na drugi dzień po wieczorku zapoznawczym, gdy spotkał się ze swoimi nowymi towarzyszami okazało się, że całkiem sporo osób pamięta go z dnia poprzedniego. I to raczej w pozytywny sposób. Ostmarczyk Klaus dosiadł się do niego, razem z nim zjadł śniadanie i pożartował sobie trochę. Spodobał mu się pomysł spróbowania oryginalnego trunku khazadów. Zwłaszcza, że zdarzało mu się w przeszłości go próbować i miło to wspominał. Ale takie starodawne piwo o jakim mówił nowy kompan no to mu przypadło do gustu i był chętny go spróbować.

- No to bywaj krasnoludzie. Powodzenia w tym Breder. - pożegnał się gdy Eitri już wychodził aby dołączyć do reszty kolumny.

Ze strzelcami Dimitriego nie miał za bardzo okazji jak i gdzie pogadać. Na wieczorku towarzyskim był tylko ich szef z odległych, południowych krain a przy śniadaniu poza nim ledwo paru z nich. Ale Dimitri przedstawił go im w dobrym świetle jako niezrównanego strzelca co nawet z elfem mógł stawać w szranki no i właściciela bardzo eleganckiej i mocnej broni. Mimo wszystko jednak za wiele nie mieli do pogadania bo w końcu zebrali się wszyscy co mieli ruszać do Hochlandu więc kolumna wyruszyła w drogę.

Droga zaś dla khazada była męcząca. A raczej męczące było dla niego nadążyć za długonogimi. Mógł maszerować długo, może nawet dłużej niż oni. Ale jednak krótsze nogi dawały krótszy krok a więc z każdym kolejnym zostawał trochę z tyłu. Musiał mocno i gęsto wyciągać swoje krótkie nogi aby za nimi nadążyć. Może dlatego przy wieczornym rozbijaniu obozu w Festag podeszła do niego Petra i grzecznie zaproponowała, że może by skorzystał z wozu. Na koźle obok woźnicy było miejsce.

- No i czułabym się pewniej jakby krasnolud stał na straży naszego dobytku. - dodała z uśmiechem bo wóz nie jechał pusty tylko wiózł te wszystkie podróżne bambetle jakie szkoda było nieść na sobie podczas całych dni marszu.

Gdy zaś przyszło przeprawiać się przez ten górski bród o jakim wczoraj mówił hochlandzki brodacz o aparycji zbira czatującego na traktach to się zaczęli przeprawiać. Napierw sam pomysłodawca jakby szefowa chciała sprawdzić czy skoro tak zachwala to przejście to aby sam dał przykład. I dał. Przeszedł mniej więcej bez większych trudności. Potem poszła reszta. Kozacy Diestlera i myśliwi Stefana a także Tobias i paru innych przeprawili się w pierwszej fali. Bród był na tyle szeroki, że pomieścili się wszyscy chętni. Teraz ociekali zimną, górską wodą na drugim brzegu no chyba, że wzorem Stefana zdjęli wcześnie spodnie i przenieśli je nad głową. Ale to było nie takie proste i zarówno jeden z Kozaków jak i myśliwych stracili równowagę na tych zatopionych kamieniach obmywanych wartkim prądem i grzmotnęli w wodę. Większość przeszła jednak raczej bez takich przygód. Potem jeszcze przejechała mała grupka konnych no a on sam przypatrywał się jeszcze z tego brzegu jak miecznicy rozbierają się ze spodni aby potem nie łazić pół dnia w mokrych. Chyba nawięcej uwagi przykuwała ich sierżant co się rozbuła i też zdejmowała swoje barwne portki ukazując całkiem zgrabne, gładkie nogi. Co w tym zdecydowanie męskim towarzystwie nie przeszło bez echa. Ale koledzy miecznicy robili pozostałym dość wymowne miny aby ich zniechęcić od jakichś głupich uwag. No i właśnie na to wszystko trafiła Greta na tamtym już brzegu gdy obwieściła o spotkaniu “z dwoma cudakami”. Petra dość szybko znalazła ochotniczkę do tego zadania i dała do zrozumienia, że lepiej aby panie nie jechały same. I na szczęście znalazło się całkiem sporo ochotników.



----


Grupa rozpoznawcza



- No to chodźcie za mną. - rzuciła Greta do ochotników na tą grupę zwiadowczą. Dała butami w boki kuca i ruszyła pierwsza. Jechała spacerowym tempem więc ani Alezzia czy Gotthart na swoich wierzchowcach ani piechurzy nie mieli trudności aby za nią nadążyć. Jechali błotnistą przesieką jaką wyżłobila niezliczona ilość nóg, kół i kopyt. Czasem trzeba było przejść nad jakimś korzeniem albo zwaloną gałęzią czyli podobnie jak na ostlandzkich drogach. Jakoś dróg jakoś skokowo nie poprawiła się tylko dlatego, że weszli na teren bardziej zachodniej prowincji.

- Tam w lewo będzie droga. Oni przybiegli z tej drogi jak nas zobaczyli. I wołali do nas. No ale nie po naszemu to się nie dogadaliśmy. - wyjaśniła po drodze konna góralka. Wydawała się być dość spokojna, wręcz flegmatyczna więc chyba nie spodziewała się kłopotów. Jechali i szli tak z pół pacierza, może pacierz gdy za którymś tam zakrętem ujrzeli konnego jeźdźca. Ten pozdrowił ich uniesionym ruchem dłoni. Greta odpowiedziała tym samym. Obok niego stało dwóch piechurów. Ale jeszcze nie było widać detali. Pojawiały się w miarę jak skracali odległość. Wyglądali na dwóch piechurów z jakiejś imperialne armii albo milicji. Ale nie mieli na sobie ani zieleni Hochlandu ani czerni i bieli Ostlandu. Co jeszcze jednak nic nie znaczyło bo w różnych najemniczych oddziałach lub milicjach każdy się szykował w to co miał i było go stać a ujednolicenie wyglądu było na szarym końcu priorytetów. W każdym razie na pewno nie tak wyglądali standardowi norsmeńscy piraci i rabusie. Ani elfy.

- Dobrze, że jesteście. Bo mnie cisnął. Chyba chcą aby tam gdzieś z nimi pójść. Tam chyba ten ich oficer. Bo oni to zwykłe soldaty jak na moje oko. - Lotar wyraźnie ucieszył się, że przybyło jakieś wsparcie co zdejmie z niego ciężar niewygodne dyskusji w obcym dla niego języku. Więc zostawał im jedynie ten uniwersalny migowy.

Alezzia dostrzegła w nich coś znajomego jeszcze zanim się odezwali. Na piersi jednego z nich był przyszyty mały ryngraf. A na nim wizerunek kobiety z tarczą i włócznią. Na tarczy było wymalowane duże “M”. Zwykle tak przedstawiano Myrmidię. Bogini taktyki i wojny nie była zbyt popularna tutaj w Imperium. A zdecydowanie nie tutaj na północno - wschodnich kresach, zwłaszcza wśród pospólstwa. Za to była wręcz boginią i narodową patronką tak Estalii jak i jej rodzimej Tileii. Obie krainy rościły sobie prawa aby to właśnie ich kraj był ojczyzną dla tej boginni. W jednym z nich się narodziła w drugie dokończyła swojego doczesnego żywota więc prawa do niej wydawały się równorzędne. I nie raz były przedmiotem sporów tak wśród pospólstwa jak i możnych a nawet władców a i zdarzały się zamieszki czy wręcz wojny religijne właśnie z tego powodu. Ale to tam, na południu, za pasmem gór jaki oddzielał Bretonię i Imperium na północy a Estalię, Tileę i Księstwa Graniczne na południu. Ale mimo wszystko talizmany z różnymi dobrymi bogami było dość rozpowszechnione na całym świecie o jakim słyszała. Więc to jeszcze nie przesądzało sprawy. Jednak sprawa się potwierdziła gdy jeden z nich odezwał się po tileańsku do drugiego.

- Guarda, uccideranno i nostri ragazzi lì prima che facciamo un patto con quegli sciocchi!* - powiedział z rozgoryczeniem jeden do drugiego a ten smutno pokiwał głową w hełmie. Pozostali w ogóle nie zrozumieli tych ich obce gadki. Poza tym, że Greta się nie myliła i rzeczywiście nie był to ani reikspiel ani kislevski.

- To jak ktoś z was umie z nimi gadać to niech próbuję. - powiedział Lotar jakby był nie mniej zmęczony tym wzajemnym niezrozumieniem się jak ci dwaj piechurzy. Ci zaś mieli na sobie przeszywalnice i kaptur kolczy albo skórzany a na nim hełm. Jeden prostą, klasyczną łebkę a drugi kapalin. Co pasowało do niezbyt dostojnego wizerunku piechurów i pewnie nie byli szlachetnego pochodzenia. U boku mieli kordy. Podobnie zresztą jak niektórzy piechurzy co się zaciągnęli pod sztandar margrafa. Te długie noże były w sam raz do dobijania powalonych wojowników, prac obozowych czy dawały przewagę zasięgu przed zwykłymi nożami. A i nie były tak ciężkie i długie jak klasyczne miecze czy topory. W sam raz dla piechoty co nie jest nastawiona na bezpośrednie starcie.

Ci co woleli zajść potencjalnego przeciwnika od tyłu musieli przejść się przez ten mroczny, wilgotny las. I w końcu usłyszeli rozmowy zapoczątkowane przez Lotara. A i sami przez krzaki i drzewa widzieli jednego konnego i dwóch pieszych do jakich podjechała lub podeszła reszta grupy podążającej za Gretą błotnistą przesieką. Słów nie słyszeli chyba, że ktoś podniósł głos. Ale nie widzieli też innych osób.

- By mieli go zaciukać to by go zaciukali jak stali z nim sami. Wystarczyłoby aby go zadźgać, zabrać konia i resztę fantów. Zanim byśmy przyszli to już by tylko trup został. Słabo się zabierają do tego rabowania i zasadzki. A nas jest niezła kupa. Sporo by ich musiało być aby się poważyć na taki atak. - mruknął cicho jeden z Hochlandczyków jakich Stefan wydzielił do tego zwiadu. Sam został przy brodzie z większością oddziału aby zapewnić bezpieczny przejazd przez bród reszcie karawany. I sprawdzić czy ktoś nieprzyjemny się nie kryje wśród okolicznych drzew i krzaków. Ale ze dwóch ludzi posłał przodem. I jeden z nich wychylał się zza sąsiedniego drzewa obok Tobiasa i dwóch Kislevitów Gottharta aby dać swoje zdanie na ten temat. Rzeczywiście zanim Greta wróciła do brodu a potem porozmawiali chwilę i znów zawróciła z powrotem do Lotara to jednak z pół pacierza minęło. Albo pacierz. Jakby ci dwaj żywili jakieś niecne zamiary to mieli ten czas w relacji ich dwóch na jednego górala dosiadającego kuca aby zrobić mu krzywdę. A coś z tego miejsca nie wyglądało na to aby coś tam złego się działo między nimi przez ten czas. A na bocznej drodze widać było względnie świeże ślady pasujące do dwóch piechurów. Nocny deszcz pewnie zmył resztę zostawiając tylko rozjeżdżone od dawna koleiny. Widocznie nie była to jakoś za bardzo uczęszczana droga. No i tak jak mówił ten Hochlandczyk łącznie mieli z pół setki zbrojnych w kawalkadzie. To już było nieco sporo jak na jakąś przygodną bandę rabusiów. Ci woleli zwykle atakować tych co się nie mieli szans obronić. A i dobrze było aby ich było z czego obrobić. Zaś maszerujące oddziały zwykłej piechoty raczej nie dawały nadziei ani na łatwy ani na bogaty łup.


---


*Guarda, uccideranno i nostri ragazzi lì prima che facciamo un patto con quegli sciocchi! - (wł) No zobacz! Wybiją tam naszych zanim się dogadamy z tymi głupcami!

---




Karawana



Ten bród dawał szansę na przeprawę przez Wolf. Ale jednak nie było się co dziwić, że nie jest zbyt popularny. Zwłaszcza dla wozów. Ta lina jaką rozpięła Petra była pomocna o ile się miało wolne ręce aby się jej trzymać. A nie każdy z tego korzystał zwłaszcza jeśli wolał nieść swoje ubrania i ekwipunek nad głową. To wtedy miał zajęte ręce. No i tak wśród mieczników też jeden stracił równowagę i przewalił się do tej zimnej, rwącej wody spływającej z gór. Ale jakoś się przeprawili. Już byli po hochladzkiej stronie, wycierali się do sucha, z powrotem zakładali spodnie i buty. Teraz przyszła kolej na wóz.

- Weźcie chłopaki ruszcie się przodem. Macie te kijki to sprawdźcie gdzie jest najlepsze dno aby przejechać co? - Hugo co był woźnicą poprosił Marcusa o pomoc. Ten nie wahał się i posłał paru z nich aby “kijkami” czyli trzonkami swoich halabard sprawdzili gdzie tu by było najlepsze miesce aby przeprawić wóz. To zapowiadało się na trudniejsze niż przejść na piechotę czy przejechać na grzbiecie wierzchowca. Przerwał im też rozważania na temat kobiecych nóg. Chyba sierżant Theiss ich do tego natchnęła i bardzo żałowali, że ich szefowa czy magiczka były konno i nie musiały nic zdemować. Bo chociaż u szefowej było widać całkiem zgrabne kształty opięte w skórzane spodnie a u magiczki w jej długiej spódnicy niewiele to jednak po ogólnie zachęcającej aparycji zapowiadało się, że mają tam pod spodem całkiem ciekawe widoki. No ale jedna była szlachcianką i do tego szefową całej te wyprawy i jeszcze zaufaną górskiego pana. A druga była wiedźmą. Więc poza takimi okazjami nie zapowiadało się aby taki zwykły soldat miał okazję rzucić okiem na to czy owo. No i właśnie te luźne rozważania przerwał im sierżant zaganiając część z nich do rozpoznania brodu.

- Tu powinno być dobrze! - zawołali gdy już ochotnicy na rozpoznanie zniknęli jakiś czas temu w trzewiach mrocznego lasu. Było to nieco niżej niż tam gdzie była rozpięta lina i przeprawiła się większość grupy. Hugo więc dał po lejcach i ostrożnie ruszył w tamtą stronę. Sierżant Aachem zagonił swoich ludzi aby utworzyli ochronny kordon wokół wozu. Po przeciwnej stronie Theiss postąpiła podobnie. Z łuczników Stefana było widać tylko jednego czy dwóch co stali najbliżej rzeki. I Petra podjechała konno z tamtej strony aby kibicować tej przeprawie.

Z początku nie było tak źle. Hugo widocznie miał wprawę w powożeniu. Ostrożnie pogodnił lejcami konia i ten wszedł w wodę ciągnąc za sobą wóz. Potem dotarli do połowy. Ale wóz mocno trzeszczał i kolebał się na zatopionych kamieniach. Gibał się na wszystkie strony. Ale z mozołem parł do przodu. Aż nie wiadomo co się stało. Koń się czymś spłoszył czy koło gdzieś utknęła, coś tam się obsunęło pod nim w wodzie bo wszystko stało się na raz. Koń zarżał głośno a wóz niespodziewanie przechylił się na jedna z burt. Tak bardzo, że groziło, że zaraz się na nią przewali.

- Trzymać! - krzyknął przytomnie Marcus i dwóch najbliższych halabardników co stało obok wyznaczając tor przejazdu podbiegło i zaparło się aby przytrzymać wóz.

- Pomóżcie im! - krzyknęła Petra i Theiss też pognała swoich ludzi aby pomogli przytrzymać wóz. Chwilowo wspólnymi wysiłkami sytuacja została opanowana. Ale wóz nadal stał niebezpiecznie pochylony na jedną z burt i groziło, że zaraz się przewali. Tylko napór krzepkich ramion licznych wojaków zdawał się go przed tym hamować. Ale to nie mogło trwać wiecznie. Z połowa obu oddziałów została na swoich brzegach a pozostali przytrzymywali wóz.

- Hugo wyjedź stamtąd! Dasz radę? - krzyknęła szefowa do woźnicy jaki siedział pod dziwnym kątem na mocno pochylonym koźle.

- Spróbuję! - odkrzyknął jej i pogodnił konia lejcami. Podobnie wojacy starali się pomóc napierając na niego aby go wydobyć z tej wodnej pułapki. Ale przynajmniej tak od razu to to się nie udało.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31-05-2023, 01:05   #18
 
mharek's Avatar
 
Reputacja: 1 mharek nie jest za bardzo znany
Gothard gwizdnął przeciągle i z okolicznych krzaków zaczęli wyłaniać się uzbrojeni w łuki kozacy. Chyba nie było niebezpieczeństwa, a jednak wolał mieć swoich ludzi blisko siebie. Cudacy, nie cudacy lepiej było być ostrożnym. - Pani, rozumiesz coś z tego co mówią - spojrzał na czarodziejkę i zapytał, a w myślach dodał - Zaiste, paradni pajace.
 
mharek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31-05-2023, 04:10   #19
 
Cioldan's Avatar
 
Reputacja: 1 Cioldan nie jest za bardzo znany
Miejsce: pd-zach Ostland; pogranicze z Hochlandem; rz. Wolf; Górski Bród; okolice brodu
Czas: 2521.04.20-23; podróż
Warunki: - ; zróżnicowane

- A czemu tak uważasz? Wczoraj powiedział, że tutaj będzie bród i pewnie pusty to jak widzisz jest ten bród i jest pusty. Czymś ci się narazili, że tak im nie ufasz? - zapytała elfa zdziwionym tonem jakby brała pod uwagę, że może wie o nich coś więcej niż ona i stąd jego brak zaufania do bandy leśnych łuczników.
- Droga Petro, otóż podczas mojego jeszcze krótkiego życia, zwiedziłem cały Ostland i byłem już parokrotnie na południe od Ristedt, przy granicy z Hochlandem. Mógłbym przysiąc, że widziałem już twarz tego Stefana podczas moich podróży, gdy wraz z kuzynem ochranialiśmy cenne wozy kupieckie mojego wuja. Przy trzech takich wyprawach zaatakowali nas podobni do jego wojów bandyci i niemal pewny jestem, że go widziałem wśród tych pyszałków choć wyglądał młodziej. Było to jedynie jakieś 10-12 lat temu, ale przy żywotności niczym jętka na pewno zestarzał się trochę... Mój kuzyn stanął z nim twarzą w twarz, ale on już bije się za Ostland na wschodzie i na tę chwilę nie potwierdzi moich przypuszczeń.- odpowiedział Duivel, starając się zwięźle wytłumaczyć swoją nieufność wobec Stefana. Oczywiście dodatkowo Stefan był człowiekiem co ani trochę nie zwiększało poziomu zaufania do niego.
---

Miejsce: pd-zach Ostland; pogranicze z Hochlandem; rz. Wolf; Górski Bród; okolice brodu
Czas: 2521.04.23; Wellentag; przedpołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; chłodno (0)

Mundo-naru uważnie się przyglądał tak zwanym 'cudakom' choć dla niego wyglądali ... jak ludzie. Spodziewał się Jaszczuroludzi, Zielonoskórych, Elfów, a nawet Skavenów, a to byli ludzie, tylko mówili inaczej. Jednak musiał się przyjrzeć czy mają jakieś świeże oznaki walki. Zwrócił się do Grety i Lotara.
Z całym szacunkiem, może powinniśmy wrócić do Petry i kontynuować podróż. Mamy armię Chaosu przedzierającą się przez kraj i nie powinniśmy marnować czasu. Chyba, że tych tutaj zaatakowali Zwierzoludzie czy inne pomioty, wtedy zrozumiem chęć pomocy. To tylko moja sugestia....- skinął lekko głową i cofnął się. Czekał aż Magini Światła przetłumaczy dla nich rozmowę, więc póki rozmawiali w obcym języku rozglądał się czujnie po okolicy, ale gdy tylko zaczęli rozmawiać w znanym mu języku zaczął słuchać z uwagą.
 
Cioldan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31-05-2023, 06:40   #20
 
Dekares's Avatar
 
Reputacja: 1 Dekares nie jest za bardzo znany
Miejsce: pd-zach Ostland; droga w kierunku granicy z Hochlandem
Czas: 2521.04.21; Festag; popołudnie
Warunki: jasno, pogodnie, sła.wiatr chłodno

Stefan słysząc odpowiedź Pani sierżant niczym jeden z tych potworów morskich co mają pływać u brzegów jej rodzimej prowincji poczuł krew w wodzie i w myślach wyszczerzył się wyimaginowaną paszczą okrutnych zębów.

Oczy zabłysły mu ewidentnym rozbawieniem ale na tyle na ile potrafił zdusił w sobie śmiech po jej ripoście i sparodiował śmiertelnie dotkniętego jej słowami, teatralnie uniósł dłoń aby przesłonić sobie twarz i powiedział oburzonym głosem:
- Wykałaczkami?! No tak! Nie ma się argumentów to przechodzi się do takich Straszliwych Kolumni.
Pozostaje mi tylko domagać się satysfakcji w imieniu wszystkich włóczników świata Pani Sierżant!

Opuścił dłoń i uśmiechnął się kontynuując już w zasadzie normalnym rozbawionym głosem:
- A tak całkiem poważnie To co Pani powie na mały sparing w dogodnym momencie? Treningu nigdy za dużo, a myślę że, powinniśmy Ostatecznie rozwiązać ten spór pomiędzy Włócznią a Mieczem, ale możemy posparować też mecz na miecz… .
W końcu nie chciałbym mieć cały czas nieuczciwej przewagi





Miejsce: pd-zach Ostland; pogranicze z Hochlandem; rz. Wolf; Górski Bród; okolice brodu
Czas: 2521.04.23; Wellentag; przedpołudnie
Warunki: - ; na zewnątrz: dzień, zachmurzenie, powiew; chłodno (0)

Młody Ostlandczyk trzymał się blisko dowódcy oddziału kiedy ruszyli rozpoznać sprawę dwóch nieznajomych. Szedł w ciszy obserwując zarówno trakt jak i swoją stronę pobocza uważnie, zakładając że druga strona jest obserwowana przez osoby idące po tamtej stronie. Trzymał Azura blisko siebie nakazując psu ciszę. Uważnie obserwował będących w jego polu widzenia żołnierzy czy nie pokazują żadnych znaków rękami oznaczających niebezpieczeństwo. W lewej ręce niósł swoją sprawdzoną włócznie, natomiast w prawej łuk . Tarcze na plecach.
Widząc że ich człowiekowi nic się nie stało odetchnął z ulgą, ale nie pozwalał sobie na nieuwagę, ruszył szybszym krokiem do przodu i minął dwójkę nieznajomych pozdrawiając ich z lekkim uśmiechem w swym ojczystym języku. Po tym zatrzymał się odwrócony do nich plecami i zaczął obserwować teren dookoła ich małego oddziału koncentrując się na trakcie i kierunku z którego przyszli. Starał się przy tym pozostać na tyle blisko aby słyszeć odbywającą się rozmowę.
 

Ostatnio edytowane przez Dekares : 31-05-2023 o 08:53.
Dekares jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172