|
Warsztaty Pisarskie Last Inn Jeśli chcesz udoskonalić swój warsztat pisarski lub wiesz, że możesz pomóc w tym innym, zapraszamy do naszej forumowej szkoły pisania! Znajdziesz tu ćwiczenia, porady, dyskusje i wiele innych ciekawostek dotyczących języka polskiego. |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
01-02-2009, 15:41 | #1 |
Reputacja: 1 | [Opowiadania - fantasy] Opowiadanie Fantasy Witam wszystkich Jeśli zaglądnąłeś do tego tematu to z pewnością chciałbyś coś od siebie napisać. Żeby kilka punktów regulaminu (tutaj ([Opowiadania kolejkowe - Ankieta] - z czym to się je?)) ciałem się stały, napiszę na początek kilka zasad: 1. Nikt z linijką nie będzie biegał, ani słów liczył, jednak sądzę iż każda wypowiedź powinna zawierać co najmniej 10 zdań/10 linijek i być nie dłuższa niż strona A4; 2. Zasady pisowni jak na większości sesji, czyli: - imiona pogrubione; - dialogi od myślników, nowej linijki i kursywą. 3. Ten punkt później zedytuję, kiedy (jeśli) zgłoszą się chętne osoby do pisania dalszej części (do mnie na PW). 0. Gettor 1. Lilith 2. Mono 3. AC. Przypominam, że nie należy odpisywać na własną rękę, bo z Opowiadania zrobi się chaos - zgłaszać się na PW! PS. Jeśli będę miał chętnych do zostania "na stałe" w Opowiadaniu to pomyślę o zmianie zasad pisania. Niemniej gorąco zachęcam do takiego zostawania PS2. W ogóle zobaczy się ile osób jest skorych do pisania i wtedy zadecyduję co dalej. Zaczynajmy zatem! *** Dzień dopiero się zaczynał - słońce leniwie wstawało zza horyzontu, lekka mgła opadała, a ptaki już cierkały radośnie... ... radośnie aż do bólu. Sawinowi nie było do śmiechu - na pewno nie po całej nocy spędzonej na wędrówce. Tarcza mu boleśnie ciążyła na plecach, wraz z wypchanym plecakiem, natomiast miecz przypięty u pasa od jakiegoś już czasu był ciągnięty po ziemi, bo nogi paladyna zaczynały mu odmawiać posłuszeństwa. - Syf, kiła i mogiła... - powiedział pod nosem. Postanowił wreszcie odpocząć - zrzucił ciężki plecak i zaczerpnął łyk wody z bukłaka, a następnie wyprostował się i jęknął. Plecy go bolały jak cholera. Chwilę później usłyszał szelest i pękającą gałązkę. Odwrócił się by zobaczyć za drzewami parę niezgrabnie skradających się... orków? Co na dziewięć piekieł oni robili w lesie?! Sawin westchnął tylko, nie rozmyślając nad tym problemem zbytnio. On był paladynem, a oni byli orkami z wyraźnie złymi zamiarami - jego cel w takiej sytuacji był prosty. Dobył miecza i tarczy, a następnie odwrócił się przygotowany do ataku w pełnej gotowości, mimo jęczących z bólu mięśni. Jednak... orkowie zniknęli! Teraz to już paladyn nic nie rozumiał - pojawiają się znikąd... i to w lesie, a następnie po prostu znikają? Paladyn wzruszył jedynie ramionami i schował broń. Był zmęczony - bardzo zmęczony - a przed nim jeszcze daleka droga. Ostatnio edytowane przez Gettor : 02-02-2009 o 22:33. |
01-02-2009, 20:14 | #2 |
Reputacja: 1 | -Diabli nadali. -Jeszcze raz zerknął podejrzliwie na linię drzew, za którymi przed chwilą widział orków. Bydlaki nie pojawiliby się ni z tego ni z owego, by po chwili rozwiać się jak mgła. Owszem Sawin był zmęczony i wyczerpany, ale nie aż tak, by mieć przywidzenia. Może tylko przypadli gdzieś w krzakach, żeby poczekać na lepszą okazję. Nie zwykł zostawiać przyczajonych wrogów za swoimi plecami. Nie miał też zamiaru niczego im ułatwiać. Tylko, cholerka, co teraz? Leźć tam i szukać ich, ryzykując wdepnięcie prosto w zasadzkę? Miecz i tarcza w skotłowanym poszyciu i między gęsto rosnącymi drzewami nie zdadzą się na wiele. A i liczyć na honorową walkę z tym tałatajstwem nie ma co. Stać tu i wystawiać się na pewny cel, też nie wydawało się zbyt rozsądne. Schylił się powoli, nie przestając lustrować uważnym okiem leśnej gęstwiny, podniósł plecak i trzymając tarczę na wszelki wypadek w pogotowiu, powoli zaczął wycofywać się w głąb lasu po przeciwnej stronie. Wszystkimi zmysłami starał się kontrolować okolicę. Wyczulił słuch i wzrok na wszelkie podejrzane zmiany w krajobrazie i zachowaniu ptactwa. Jakiś ruch pomiędzy drzewami, ślady w piasku, zgnieciona trawa, złamane gałązki, zrywające się do lotu, lub milknące nagle ptactwo –wszystko mogło naprowadzić go na jakiś trop, dać wskazówkę, gdzie może czaić się wróg. Jednocześnie doskonale zdawał sobie sprawę, że sam prawdopodobnie daje takie same sygnały. Nie zapędzał się zanadto, bo i nie miał zbytniej wprawy w tropieniu. Kiedy wydało mu się, że zaszedł już odpowiednio daleko, skręcił gwałtownie i zaczął szerokim łukiem cofać się do ścieżki, którą szedł przed świtem. Jeśli ktoś tropił go wtedy, na pewno zostawił jakieś ślady. Przyjrzał się dokładnie swoim śladom. Nic podejrzanego w nich nie było. Nie wszedł z powrotem na ścieżkę, lecz ruszył równolegle do niej, zmierzając dokładnie ku miejscu, gdzie zauważył dwójkę podkradających się orków.
__________________ "Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?) |
02-02-2009, 03:03 | #3 |
Reputacja: 1 | Sawin doszedł do miejsca gdzie jeszcze niedawno widział wrogów i… i właśnie nic! Żadnych śladów zostawionych przez wielkie trepy nieporadnych i ciężkich orków, żadnej zagniecionej trawy, po prostu nic! A właściwie nic po za jedną złamaną gałązką… Paladyn stał i wpatrywał się w nią oniemiały. - To chyba jakieś czarcie sprawki, albo jakie czary – Wojownik rozejrzał się jeszcze, po czym uważnie i nie zwalniając postawy wycofał się na trakt. To co się zdarzyło było dziwne, paladyn uznał to wręcz za zły omen. Przeszedł z wielkim trudem następnych kilkadziesiąt staj, wszystko oby jak najdalej od tego zagadkowego miejsca. Cały czas spięty, wrażliwy na dźwięki, gotowy. Jego rozum mówił wielkimi literami: „NIE ZOSTAWAJ TU DŁUŻEJ!” - nie był głupi, nie miał zamiaru, szedł dalej… Nikogo nie widział, niczego nie słyszał, ale jego specjalne paladyńskie wyszkolenie powodowało, iż cały czas czuł czyjąś obecność w pobliżu. Sawin niestety nie potrafił wyczuć jakie intencje ma „To Coś” co go śledziło, i to go właśnie męczyło najbardziej. Po przejściu przez zakole lasu, zwarzył stare zgliszcza niegdysiejszego domostwa, czując, iż ostatecznie opada z sił postanowił tam odpocząć. Przeszedł przez jedno z wielu uszczerbień w murze i stanął w środku ruin, które okazały się być, w razie potrzeby, dobrym schronieniem. Zdjął plecak i usiadł w rogu, tak by widzieć wszystkie wejścia. Położył blisko siebie tarcze i miecz. Chciał odpocząć chwilę, a potem jak najszybciej oddalić się stąd, ale był tak zmęczony, tak niebywale zmęczony… Zasnął. |
02-02-2009, 23:46 | #4 |
Reputacja: 1 | Pisk jak gdyby całe miasto wpadło pomiędzy tryby Mechanusa wyrwał Sawina ze snu. Obudził się nagle i powstał gotów do walki. Była noc, ale dzięki światłu księżyca w pełni widział dokładnie siedmiu orków stojących przed nim. Największy z nich ryknął, a szóstka natychmiast stanęła przed nim murem. Sawin już chciał krzyknąć "Giń pomiocie zła." gdy dostrzegł tajemnicze światło z pobliskiego drzewa. Paladyn szybko zasłonił się tarczą i wyrecytował Litanię o Rozum patrząc na nieruchomych orków, ale jeden z nich podbiegł i uderzył w tarczę tak, że Sawin musiał uklęknąć pod naporem ciosu. Ta pozycja jednak sprawiła, że mógł ściąć nogi potwora... jednak akcja się nie udała. Sześciu orków otoczyła paladyna, a on kręcił się wokół starając osłonić się tarczą i machać mieczem jak najbardziej próbując dokończyć litanię. W końcu cios spadł na jego plecy przekłuwając kolczugę i skórę. Nie wpadając w panikę jednak kontynuował swoje modły aż kolejno zaczęły znikać orki. Najpierw jeden, potem ten na prawo od niego... aż w końcu został tylko jeden. Ten największy, który uderzał go raz po razie swoim morgenszternem. Sawin skupił swój wzrok i postać dużego orka stojącego nieruchomo również zniknęła. Od samego początku był tylko jeden ork, który niewidzialny uderzał go krążąc w iluzji siedmiu orków. Na drzewie natomiast siedziała kobieta o elfich rysach z błyszczącym pierścieniem. Elfia iluzjonistka działająca z wielkim orkiem? Czy to jest sen? Ból pleców był jak najbardziej realne, ale może... czy to napewno są przeciwnicy? Twarz orka była zakryta hełmem, może jest to półork? To miałoby więcej sensu. |
03-02-2009, 02:06 | #5 |
Reputacja: 1 | Następna kolejka idzie w ten sposób: 1. Terrapodian 2. AC. 3. Lilith 4. Mono 5. Dalakar Przypominam, że kolejne osoby mogą cały czas się zgłaszać i będą dopisane na następne numerki. Zaszła także zmiana w zasadach odpisywania, którą opiszę we właściwym temacie opowiadań jak tylko skończę tutaj. *** I stali tak wpatrzeni w siebie: ork z hełmem na głowie dzierżący morgerstern, oraz paladyn Sawin z mieczem i tarczą. Człowiek nie mógł pojąć co tu się działo - został zbudzony przez siedmiu orków by odkryć iż byli iluzją. - Ki diabeł? - zapytał na głos, jakby samego siebie. Ork zaśmiał się gardłowym śmiechem. - Ha! Miałaś rację wiedźmo. - powiedział nagle zdejmując hełm. Ha! Paladyn miał rację - to jest półork. - Sprytny, silny, zwinny, ale głupi jak koza. Z ust półorka to była naprawdę poważna obraza, której Sawin nie miał zamiaru puszczać płazem. - Ha? A kto śmie obrażać Paladyna Żelaznego Zakonu w tak nikczemny i plugawy sposób? - chciał się godnie wyprostować, by podkreślić wagę swych słów, lecz ból w plecach mu to uniemożliwił. Wargi półorka wykrzywiły się w paskudnym uśmieszku ukazującym poważne braki w uzębieniu. - Jestem Thok. - powiedział. - A ty teraz z nami pójdziesz, bo potrzebujemy rycerzyka do naszego zadania. Zadania? Rycerzyka? Pójdzie z nimi? W paladynie krew nagle zaczęła się gotować. Przecież... on ma misję do wykonania! Tak nie wolno, co on sobie myśli?! Sawin uniósł groźnie miecz ku orkowi, ten natomiast odpowiedział pewniejszym chwytem drzewca morgersterna. Byćmoże pozabijaliby się w tamtym momencie nawzajem, gdyby nie interwencja siedzącej dotąd na drzewie elfki. - Stop! - rozkazała zeskakując z drzewa i stając między mężczyznami. - Nie o to wszak nam chodzi by się tu i teraz pozabijać, prawda? Sawinie, nazywam się Ellitre i zapewniam cię, że nasze misje są zgoła takie same... przyświeca nam ten sam cel... Nagle paladyn zauważył, że pierścień iluzjonistki zaczyna świecić: pierw na żółto, później czerwono, aż wreszcie zajaśniał na kolor błękitny. I człowiek istotnie uwierzył elfce, że im wszystkim przyświeca ten sam cel, że ich dążenia są takie same. - Tak... oczywiście masz rację. - powiedział paladyn ledwo świadom, że cokolwiek wydobyło się z jego ust. Thok znów się zaśmiał, jednak tym razem ciszej i bardziej tryumfalnie, a iluzjonistka zachęciła Sawina gestem by szedł za nimi. I poszli we trójkę: piękna elfka, potężny półork i mężny paladyn w mroki nocy. Ostatnio edytowane przez Gettor : 03-02-2009 o 15:48. |
03-02-2009, 13:35 | #6 |
Reputacja: 1 | W głowie paladyna mnożyły się pytania, na które nie było sensownej odpowiedzi. Coś chciał sobie przypomnieć, ale nie wiedział co dokładnie. Teraz skupił się jedynie na zadaniu, które otrzymał i z jakiegoś powodu bardzo chciał ukończyć. Elfka wyleczyła jego obrażenia, lecz cierpienie pozostało. Paladyn szedł niepewnie, uginając się przez napływający już mniejszymi falami ból. Dlaczego z nimi idzie? Szli pomiędzy równinnymi polami uprawnymi. Aż po horyzont rozciągała się kraciasta płachta pofałdowanych pól, na których rosły młode zboża i inne rośliny o różnym przeznaczeniu. Księżyc, choć zakryty przez gęste chmury, niekiedy ukazywał oblicze, zasnuwając krajobraz mdłym światłem. Paladyn łykał ten obraz, gdyż zdawało mu się, że pierwszy raz widzi podobne sceny. Tak nagle otworzyły się jego oczy – jakby nigdy nie miał dość czasu i ochoty, by odpocząć i obserwować. Grupa przystanęła. Elfka nasłuchiwała czegoś. W tej ciemności nie byli pewni niczego, co czaiło się przed nimi. Dla pewności pół ork chwycił za morgenstern i podobnie uczynił Sawin, chwytając za rękojeść miecza i oczekując wraz z nimi. Dosłyszeli w oddali jednostajny tętent kopyt. Na szczycie wzniesienia, do którego zmierzali, pojawiła się sylwetka jeźdźca, który zbliżał się w ich stronę. - Odłóżcie broń, chyba wiem kim on jest – szepnęła w ich kierunku Ellitre. Jeździec z niebywałą prędkością znalazł się w ich pobliżu. Paladyn nie potrafił rozpoznać twarzy. Rycerz pochłonięty był wręcz przez ciemność – zarówno symbolu rodowego jak i wyglądu, nie można było zidentyfikować. Jednak gdy tak spojrzał na Sawina, ten uczuł jakiś wewnętrzny lęk. Od przybysza bił zapach zgnilizny. Wierzchowiec również był niepokojący. Rumak stał prawie bez ruchu, bez oddechu. Nagle wydali się paladynowi martwi, już dawno nienależący do tego świata. - Czeka... – powiedział krótko jeździec w stronę elfki. Po czym ruszył w dalszą drogę. Ellitre i Thok również zdawali się być poruszeni spotkaniem. Iluzjonistka jedynie wskazała ręką by szli dalej. Wędrowali w stronę wzniesienia. W połowie drogi paladyn dojrzał wąski słup dymu, a po chwili również komin i strzechy małego domku. Budynek znajdował się na środku wzniesienia. Był niewielki, raczej skromny, nie wyróżniający się niczym szczególnym. W oknach widać było światło. Zbliżyli się do wejścia, gdy drzwi nagle się otworzyły. W progu stał uśmiechnięty staruszek. Łysy, z długimi, białymi wąsami zakrywającymi usta. Na sobie miał lniane ubranie charakterystyczne dla zwykłych chłopów. Czego mogą szukać u takiego człowieka? - Zapraszam, czekałem! – zaśmiał się starzec. I paladyn ignorując alarm zdrowego rozsądku, wszedł wraz z elfką oraz pół orkiem, do środka. |
03-02-2009, 16:31 | #7 |
Reputacja: 1 | Widok, który zastali w środku był conajmniej alarmujący, żeby nie powiedzieć obrzydliwy. Na środku stał czarny ołtarz zapisany nieznanymi Sawinowi znakami. Całość była oblana krwią, która również obficie zalegała na drewnianej podłodze. Na ścianach były wyrysowane gwiazdy różnoramienne, z których biło ohydne, nienaturalne zimno łączące się z lepkim powietrzem. Pod sufitem wisiał krwistoczerwony kryształ emanujący złymi promieniami, które sprawiały, że pomimo całkowitych ciemności widoczność nie była zmniejszona. Na domiar złego uśmiechnięty staruszek miał białą jak kreda skórę z czerwonymi oczami. Jego wąsy nie były siwe... były białe i brudne na końcówkach od krwi. Coś jednak było nie tak w tym wszystkim... coś czego jeszcze paladyn nie dostrzegł. W głowie zaczął odtwarzać Litanię o Rozum. Jego ciało wbrew jego intencjom stanęło przy ołtarzu, a pozostali stanęli przy jednej ściance. Wszyscy kroki stawiali mechanicznie jak kukiełki na niewidzialnych linkach zanurzając buty w krew. Starzec zza pazuchy wyciągnął zakrzywiony sztylet ofiarny. Sawin wtedy się obudził, uświadomił sobie, że był pod wpływem jakiegoś czaru zła. Teraz już wszystko rozumie, ale... nadal nie może się ruszyć. A starzec zaczął wydawać słowa w nieludzkiej mowie przypominającej warczenie psa, kwiki zażynanej świni i rżenie konia jednocześnie. Ludzkie struny głosowe po prostu nie są do tego przystosowane. Jego czerwone oczy zaczęły świecić krwawym światłem, zupełnie innym niż promienie krwistoczerwonego kryształu nad ich głowami, a równocześnie bardzo podobnie. W końcu poderżnął sobie gadło i podał sztylet półorczemu wojownikowi. Sawin chciał zamknąć oczy, ale nie mógł. Patrzył jak starzec stał wyprostowany przed ołtarzem, na który sikała krew z gardła. W końcu albinos padł na podłogę, a półork rozpoczął tą dziwną litanię zła. Paladyn szybko przeszukiwał swoje wspomnienia, żeby przypomnieć sobie jakąś Litanię, która mogłaby go uratować. Półork Thok też poderżnął sobie gardło, ale zamiast podać sztylet do Sewina (wedle wskazówek zegara) wystawił rękę do przodu pozwalając części krwi przemoczyć odzienie. Elfka mechanicznym ruchem wzięła nóż ofiarny i patrzyła jak Thok się wykrwawia. Wzrok Sawina jednak nieruchomo spoczywał w miejscu, w którym wcześniej była twarz starca. Wtedy jednak stało się coś nieoczekiwanego. Thok chwycił za swój buzdygan i uderzył Sawina w klatkę piersiową. Paladyn odzyskał kontrolę nad swoim ciałem i gubiąc swój specjalny miecz szybko wycofał się do drzwi. Półork na moment przed śmiercią ryknął Uciekaj! A zaszokowany Sawin posłuchał życzenie umarłego. Na zewnątrz nie było niczego nadzwyczajnego jednak od strony drzwi emanowało dziwne zło... Jednak skoro Sawin i Thok byli pod wpływem czarów to może Ellitre też jest kimś dobrym i trzeba jej pomóc... no i pozostaje kwestia miecza. Został w środku. Ostatnio edytowane przez AC. : 07-02-2009 o 14:09. |
04-02-2009, 20:10 | #8 |
Reputacja: 1 | "Uciekaj!"... Sawinowi wciąż brzmiało w uszach echo przedśmiertnego ryku pół-orka. "Uciekaj!"... Przed oczyma miał obraz krwawej piany, wraz z rozpaczliwym krzykiem buchającej z ust i otwartej rany ziejącej na jego gardle. Wyważył barkiem skrzydło zamkniętych drzwi i wypadł na zewnątrz z przeklętej chaty, przyciskając osłabłe ręce do piersi, niemal zmiażdżonej siłą uderzenia orczego buzdygana. Zahaczył ramieniem o futrynę i tracąc na chwilę równowagę upadł, staczając się z pagórka. "Uciekać!"... W panice zerwał się z murawy, dysząc ciężko, jak ryba wyjęta z wody. Skąd wzięło się tam tyle krwi? Po wejściu do izby z ołtarzem nie widział żadnych zwłok. Mimo to brodzili w niej po kostki. Z odrazą spojrzał na swoje stopy, umazane ciemnymi, gęstymi skrzepami. Dłonie odruchowo szukały miecza, którego zimny dotyk, zawsze dodawał mu sił i wsparcia. Nie było go! Wielki Boże! Został wewnątrz splugawionej krwią ohydnej, demonicznej ofiary, chaty. Czy on, Sawin -paladyn, miał uciec, jak pospolity tchórz, porzucając ostrze ze szlachetnej stali, którego nigdy nie zhańbiło przelanie niewinnej krwi? Co z jego powołaniem? Z własnej, nieprzymuszonej woli poświęcił swoje życie tępieniu zła. Czy teraz, w godzinie próby, mógł zostawić bezbronną kobietę w jego mocy i uciec? Skazać ją na zagładę ciała i duszy? Możliwe, że bawiła się nim dotąd. Jaką jednak mógł mieć pewność, iż nie była taką samą bezwolną ofiarą, jak on sam jeszcze przed chwilą zaledwie? Czy miałby okazać się bardziej nikczemny od Thoka, którym śmiał pogardzać, a który w szlachetnym odruchu ocalił mu życie? Czyż nie jest winien tego samego Ellitre, która być może tam przy czarnym ołtarzu, rozpruwała ofiarnym sztyletem swoją białą szyję? -Niech będę przeklęty, jeśli miałbym Was porzucić na pastwę demonów, Orku. Nawet gdybym mógł już tylko pogrzebać Wasze ciała -wysyczał przez zęby w stronę otwartych na oścież, ziejących złem i ciemnością drzwi. Pokonując opór własnego instynktu samozachowawczego, biegiem ruszył z powrotem ku chacie. Zatrzymał się tuż za drzwiami, przy wejściu. Zza ściany doszedł go żałosny jęk i rozpaczliwe kobiece zawodzenie. Ostrożnie zajrzał do ciemnego wnętrza. Wyglądało to tak, jak gdyby próbowała się bronić przed własną ręką, uzbrojoną w zakrzywioną klingę, coraz głębiej i głębiej rozcinającą jej delikatne gardło. Ręka ślizgała się na mokrej od krwi rękojeści, a sączące się strumyczki z powiększającego się nacięcia zdobiły już dekolt kobiety, niczym kolia purpurowych korali. Rzucił się ku niej jednym skokiem, chwytając za nadgarstek dłoni dzierżącej nóż. Spojrzała mu w oczy z bezbrzeżną rozpaczą i przerażeniem, niemo błagając o ratunek.
__________________ "Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?) |
06-02-2009, 03:04 | #9 |
Reputacja: 1 | Sawin chwilę mocował się z Elfką, miała niespotykaną siłę jak na kobietę, a może to był wynik złego czaru, w którego objęciach była? Udało mu się jednak wytrącić jej sztylet i wykręcić rękę. Wyprowadził ją siłą z chaty, jednak, gdy tylko minęli próg „długoucha” jakby zwiędła i szła już pokornie. Jak się okazało chwilę potem odzyskała nad sobą kontrole. Jednak nie zdążyła nic wyjaśnić czy nawet podziękować, gdyż Paladyn biegł już z powrotem po swój drogocenny miecz. Gdy wszedł do chaty czuł znów tą dziwną wibrację w powietrzu. Rozejrzał się po chacie, nigdzie nie było widać jego klingi, ani rytualnego sztyletu… ani ciał. Nie zastanawiając się nad tym długo przykucnął i zanurzył ręce w czarniejącej breji krzepnącej krwi – szukał swego oręża po omacku. Krew sięgała Sawinowi prawie do kostek – „tyle krwi i żadnego ciała” – zdążyło przejść wojownikowi przez myśl… Nie spodziewał się niczego. Z „morza” krwi wynurzyły się szponiaste, zdeformowane łapy i wciągały go do siebie, w głąb… posadzka poczęła się zapadać… nie miał czym się obronić, a szamotanie się nic nie dało... „Bez swego oręża jestem bez szans”, „Czy pisane mi dziś zginąć?”, „Z czym walczę”, „Czy mam jeszcze szanse, aby ocalić tę Elfkę”, „Czy dam radę?”, „Miecz!”, „Śmierci nadchodzę” - Podczas zanurzenia we krwi jego myśli podążały niezbadanymi ścieżkami, a jemu wydawało się to całą wiecznością. Poczuł zimno… zimno… „Zimno!” – Jego umysł obudził się z odrętwienia. Był to znajomy chłód – chłód stali jego miecza. Ciągnięty dalej w dół bezkresnej czeluści podjął się ostatniego wysiłku. Wyszarpnął swoją prawicę spod demoniej łapy i chwycił oręż, a następnie odciął szpony, które go trzymały. Szkaradne członki cofnęły się, a Sawin dryfował bezwładnie. Był bez sił, bez tchu, bez nadziei, ale był wolny. Poczuł szarpnięcie. Wynurzył się i mógł wreszcie zaczerpnąć upragniony oddech. Ktoś lub coś wyciągało go. - Żyjesz? – Usłyszał delikatny kobiecy głos. Przytaknął tylko głową i mruknął coś, gdyż na nic innego nie miał siły. Przetarł oczy. Uratowała go niespełna poszerzonego uśmiechu Elfka. Pomyślał tylko: „miło z jej strony, że nie dała mi tu zginąć”, następnie poczuł kolejną fale wibracji - jak wtedy w chacie. Zabrzmiał donośny, tubalny głos: - Nikt nas nie powstrzyma! Nikt! Potem dało się słyszeć jakby szept, który świdrował w uszach i przyprawiał o gęsią skórkę: - dusze i ciała zebrane w purpurowej krwi strumieniu, wolo nasza łącząca nas w jedną materię, duchy i byty będące potwierdzeniem zła - złączcie się! Efektem zaklęcia był wyjątkowo brzydki i wyjątkowo duży stwór, którego ciało tworzyły fragmenty ludzkiego ciała… C.D.N. Ostatnio edytowane przez Mono : 06-02-2009 o 03:12. |
06-02-2009, 14:07 | #10 |
Reputacja: 1 | - Oż to... - rozległ się niedokończony wrzask Sawina. Sytuacja nie przedstawiała się zbyt różowo. Niby byli w zwykłym lesie, obok zwykłej chatki. Tyle że... po normalnych puszczach nie szwendają się opętani, a przeciętne chatki nie są zamieszkiwane przez demony. A teraz jeszcze to coś. Bestia przypominająca kilkanaście trupów zszytych przez najwyraźniej szurniętego krawca. Paladyn musiał przyznać, że inaczej wyobrażał sobie służbę w Żelaznym Zakonie. Miało być dużo sławy i chwały, wielkie victorie o których będą śpiewali wszyscy bardowie w promieniu setek mil. Na pierwszych szkoleniach z zakresu obrony przed czarną magią wmawiali, że martwiaki, zjawy i inne pomioty piekielne nie są takie groźne, jeśli zna się parę zaklęć ochronnych. Oh, gdyby tylko Sawin nie przesypiał tych lekcji... Jednak teraz nie było czasu, by płakać nad rozlanym mlekiem. Sytuacja była jasna – w jego kierunku zbliżał się potwór, a on stał dzierżąc miecz w ręku; natomiast Elfka... no cóż, Elfki chwilowo nie było widać. Spojrzał na swoją ciężką, dwuręczną broń. Była cała we krwi. Zarówno ostrze, jak i rękojeść były ukąpane w czerwonym płynie, który wypełniał chatkę demona. Zresztą sam wojak również był nią obmazany. „Jak to wszystko się skończy, trzeba będzie wziąć się za czyszczenie.” - pomyślał. Tymczasem bestia była coraz bliżej. Najbliższe sekundy miały zadecydować. Czy Paladyn będzie wierny swojemu powołaniu? Czy podejmie walkę? Czy przeżyje? Sawin przybrał pozycje bojową. Lekko ugiął nogi w kolanach i uniósł miecz na wysokość twarzy. Był gotowy do zadania ciosu. Niechby tylko poczwara podeszła ciut bliżej. Kawałek twarzy znajdujący się na czwartym ramieniu potwora spróbował się uśmiechnąć. Wynik był z góry przesądzony. Za chwilę dzielny śmiałek, ratując swój paladyński honor, uraduje swą krwią demonicznego mieszkańca chatki. Członek Żelaznego Zakonu z dzikim rykiem rzucił się na swojego wroga. - Za misje! Za Zakon! Za Thoka! - wrzeszczał Zdawało się że za chwilę jego ostrze zanurzy się w cielsku poczwary. Że zada pierwszy cios. Jednak miecz minął bestię. Paladyn też... Nie zważając na nic przebiegł obok niej, po czym skręcił w las. Tu jedynie by zginął, a tam przynajmniej wykona powierzone mu zadanie. Żal było mu jedynie Ellitre, lecz ona – jak mniemał – też zwiała. Poza tym byli kwita. Gdy wszystkie ptaki wystraszone okrzykiem bojowym Sawina uciekły z lasu, mężczyzna zatrzymał się. „Może jednak wrócić?” - zaczął się zastanawiać. |