Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-06-2014, 10:19   #21
 
Nimitz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumny


Wreszcie wszyscy, a przynajmniej większość z was była w komplecie. Z informacji jakie posiadaliście, na miejscu brakowało samego profesora i jednego z uczestników. Ale ciężkie krople deszczu, jakie zaczęły uderzać o dach i szyby koszmarnego domostwa mogły sugerować powód ich spóźnienia.
Mimo, że zapach jaki roznosił się po kuchni zdradzał niemałe umiejętności kobiety, przynajmniej jeżeli chodziło o gotowanie, sama starsza pani, którą Murphy zdążył już poznać, zdawała się być osobą oschłą i mało przyjemną w obyciu.
- Śniadanie o ósmej, obiad o czternastej, kolację zostawiam i wyjeżdżam o osiemnastej, jestem w domu od szóstej. – odparła jedynie w ramach przywitania. -Panowie macie sypialnię po dwóch, panie pojedynczo. Wszystkie znajdują się na piętrze. – stwierdziła wytarłszy dłonie w fartuch, ruszyła na górę, zdążywszy jeszcze powstrzymać Richarda przed zaglądaniem do garnka bulgoczącego radośnie na ogniu.
Starsza pani, żwawo jak na swój wiek wspięła się po schodach, mijając półpiętro na którym stał dumnie wiekowy zegar, choć jego wskazówki stanęły leniwie wskazując godzinę drugą piętnaście.
Każdy z was został przydzielony do swojego pokoju.
Podobnie jak sam dom, sypialnie zdawały się być zrobione w całkowicie przypadkowych stylach nie łączących się niczym z całością. Zdawało się, że ktoś dla wygody poszedł do sklepu, kupił cały asortyment jaki można było uznawać za przydatny, po czym poupychał je po każdym pokoju według doboru kolorystycznego.
W ten sposób kobieta jedynie szła i wskazując na drzwi i czytając nazwiska z listy i mówiąc jedynie kolor sypialni, w której osoba miała wylądować.
- Johnson, Mc'Coy ….-zielona, Mc'Avery, Vence….-szara, McManus..Czy.....Ćy....Mark...- brąz, McEringann, Connoly...niebieski, kwiatowy ...

Gdy wnosiliście swoje toboły na piętro kobieta jedynie skwitowała was krzywym spojrzeniem i krótkim komentarzem.
- Gdybyście mieli choć trochę rozumu w głowie, to już dawno was by tu nie było. – Po ruszyła z powrotem do kuchni.. W sposobie w jakim się poruszała widać było, że sam pobyt w tym domu wprowadza ją w nerwowy nastrój.
- Zostawcie rzeczy i schodźcie na obiad. – powiedziała schodząc z powrotem do kuchni. Erin zdawało się przez moment, że kobieta spogląda z niepokojem na zegarek.
Nie minęło wiele czasu, gdy z dołu doszło was szczękanie talerzy i dochodzący z parteru zapach gotowego posiłku. Zaciekawieni zerknęliście w dół, gdzie przygotowany był stół do posiłku.

– Obiad ! -Stwierdziła kobieta widząc pierwszych wyściubiających nosy na schodach.

Deszcz smagał dom bezlitośnie po jego ściacnach. Od czasu do czasu jakiś niesiony przez wodę docierał do was pomruk grzmotu. Słychać było jak drzwi wejściowe otworzyły się i zatrzasnęły. A wbrew wszelkiemu rozsądkowi starsza pani zdawała się zbierać do wyjścia.

Kliknij w miniaturkę

Dr Johnatan Mc'Avery

Istne oberwanie chmury. Choć nawet to określenie zdawało się umniejszać możliwości tego co działo się z pogodą za oknami auta. Doktor O'Neil wyłączył wycieraczki, które i tak nie nadążały ze zgarnianiem nadmiaru wody spływającej po szybach. Dopiero teraz zauważyliście, że w radiu zamiast muzyki słychać jedynie nieprzyjemne trzaski świadczące o braku sygnału, bądź trudnością z jego uchwyceniem. Doktor O'Neil sięgnął do półeczki po stronie pasażera i pokazał ci kilka płyt z różnego rodzaju ariami operowymi i uśmiechnął się, jakby przepraszająco, sugerując, że jeżeli masz ochotę możesz jedną z nich włączyć.
Deszcz nie ustawał. Palce mężczyzny jęły wybijać nerwowo rytm na kierownicy. A światełko po waszej lewej stronie sugerowało, że ktokolwiek mieszkał w domu, opodal którego stanęliście, jeszcze nie spał.
- Czekamy aż przestanie padać, czy może wstąpimy? - Skierował do Ciebie pytanie.
 

Ostatnio edytowane przez Nimitz : 11-06-2014 o 15:57.
Nimitz jest offline  
Stary 14-06-2014, 14:55   #22
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
Pokój wydał się Richardowi mdły kiedy tylko wszedł do środka. Szary kolor ścian zlewał się z nieciekawą pogodą o której nie dało się zapomnieć, gdyż tłukła w okna zostawiając strugi łez na szybie. Metalowy żyrandol zwisał w centrum białego sufitu oblepiony delikatną pajęczą siecią przy mocowaniu. Pomieszczenie zostało umeblowane w taki sposób, by pomieściły się w nim dwie osoby. Drewniane łóżko jęknęło gdy Vance usiadł na nim. Pościel była w różnych odcieniach szarości, zupełnie jak okrągły dywan leżący na środku drewnianego parkietu, zupełnie jakby ktoś wszedł tutaj przed nim i wyssał z tego miejsca życie. Po pozostawieniu torby w swoim pokoju, Rich poczuł jak jego brzuch budzi się ze snu i woła o jedzenie żgając właściciela od środka. Przepiękne zapachy wzmagały apetyt, lecz nadal pusty stół wskazywał, że pora obiadowa jeszcze nie nastała. Chęć sięgnięcia po papierosa odezwała się jako druga kierując Vance'a przed budynek. Niewielka weranda przed drzwiami frontowymi przykryta daszkiem zdawała się jedynym, chronionym przed deszczem miejscem.
Kolejny tego dnia papieros wylądował w ustach Richarda, który obserwował z niezadowoleniem jak ulewa smaga jego biedne autko. Oparł się plecami o ścianę krzyżując nogi, jedną rękę wkładając do kieszeni. Zdmuchiwany przez wiatr tytoniowy dym ulatywał w kierunku drzwi.

Wrzuciwszy swój plecak do niebieskiego pokoju, Erin wreszcie odetchnęła. Podróż dobiegła końca, łóżko i dach nad głową zostały namierzone. Nic złego do tej pory się jej nie przydarzyło, prawdziwy cud. Poza tym udało się jej samej uporać z bagażem, nie angażując do tego osób trzecich. Zadowolona z własnej samodzielności, złapała w garść parasolkę i ruszyła na powietrze. Palenie wewnątrz domu uznane mogło zostać za brak szacunku i kultury. Dym w końcu szkodził nie tylko ludziom, ale i starym tapiseriom oraz meblom.
O dziwo nie tylko ona wpadła na podobny pomysł. Pod daszkiem stał już jakiś facet, zapewne inny uczestnik dziwnego eksperymentu. Jako że nie dane im było się poznać, dziewczyna z miejsca podeszła do nieznajomego.
- Cześć - zaczęła, rozkładając parasol - Masz może zapalniczkę? Swoją zostawiłam na górze, a nie chce mi się po nią wracać.
Tekst nie był najwyższych lotów, ale na rozpoczęcie rozmowy nadawał się idealnie.

Metalowa zapalniczka zippo szczęknęła w dłoni taksówkarza. Silny płomień niedający się zgasić przez wiatr wydostał się z małego, srebrnego urządzenia.
- Jasne że mam ogień – delikatny zapach benzyny dostawał się do nozdrzy. Richard spojrzał dziewczynie w oczy. Należał do grona tych osób, które nie boją się kontaktu wzrokowego
- Jestem Richard. Przyjdzie nam spędzić kilka tygodni razem – dodał z trochę zachrypłym głosem.

Erin wetknęła papierosa między wargi i pochyliła się lekko do przodu, wytrzymując badawczy wzrok bruneta.
- Dzięki Richie - wyszczerzyła z wdzięcznością zęby, gdy już zaciągnęła się dwa razy. Z półprzymkniętymi powiekami delektowała się smakiem dymu, patrząc leniwie na pogrążoną w strugach deszczu okolicę - Erin Mc’Eringan. Na to wygląda. Kilka tygodni zabawy w pogromców duchów...mam nadzieję, że niedługo się rozpogodzi. Ładnie tu, aż się chce posiedzieć przy ognisku. Lubisz wypoczynek w terenie, hm? - spytała mimochodem.

- Pogoda zdecydowanie sprzyja posępności tego miejsca – stwierdził patrząc na opłukiwane przez deszcz auto, na poruszane wiatrem drzewa i liście, na tonące w strugach podwórze.
- W Ameryce takich miejsc jest mniej – odrzekł z lekko rozmarzonym wzrokiem.
- Wychowywałem się na obrzeżach nowego jorku, tam próżno szukać spokoju podczas wycieczki nad jezioro. Mimo mniejszych zarobków, Jakoś w europie lepiej mi się mieszka – zaciągnął się, zrobił kilka kółek z dymu. - A Ty? Przyjechałaś tu dla czystej rozrywki?

-Powiedzmy, że nie miałam lepszych planów na urlop - mruknęła cicho, bawiąc się zapalonym papierosem. Przekładała go pomiędzy palcami, unikając kontaktu z żarzącą się szkarłatnie końcówką. Rączkę parasola oparła w zagłębieniu między szyją i ramieniem, przytrzymując ją dla pewności policzkiem - Jesteś Amerykaninem, stąd ten akcent... i buty. - stwierdziła bez złośliwości, jakby nagle odkryła, nota bene, Amerykę - Wydajesz się twardo stąpać po ziemi, dlaczego więc tu jesteś? Nie mów, że wierzysz w ten cały paranienormalny bełkot, nie dam się nabrać.

- Dla pieniędzy głównie... Oraz aby oderwać się od codziennej rutyny – odrzekł.
- Wiesz, praca taksówkarza jest dość monotonna. Każdego dnia przemierzasz te same ulice, wozisz podobnych do siebie ludzi. Nieczęsto zdarza się coś ciekawego, co chociaż na moment urozmaica pobyt w aucie – papieros prawie się kończył. Szybko znikał za sprawą nowojorczyka. - Do domu wracam dość późno, mieszkam sam. Powiedzmy więc, że drobny zastrzyk gotówki oraz spędzenie czasu inaczej to dobra opcja na oderwanie się - wyrzucił skończonego papierosa. Spojrzał na dziewczynę
- Nie spodziewałem się, że spotkam tutaj jakąkolwiek kobietę. A jednak… - nie dokończył, oparł się jedynie o ścianę ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej.

Erin skrzywiła się wyraźnie. Pstryknęła palcami, a niedopalony fajek wyleciał w powietrze. Zakręcił się kilka razy dookoła własnej osi, po czym upadł na trawę, gasnąc z cichym sykiem.
-Co w tym takiego niezwykłego? - spytała, unosząc zaczepnie głowę. Zrobiła dwa kroki w stronę taksówkarza. Stanęła tuż przy nim i mrużąc oczy kontynuowała cynicznym tonem - To już kobiety nie mogą wychodzić z kuchni na dłuższy okres czasu bez pozwolenia pana i władcy?

Rich patrzył na dziewczynę niewzruszony jej przybliżeniem się. Minę miał bardzo pewną siebie, kąciki ust lekko podnosiły się do góry, a w spojrzeniu można było dostrzec wewnętrzną radość.
- Troszeczkę źle zinterpretowałaś moje słowa – powiedział pewnym głosem. - Sama mi się dziwiłaś co ja tutaj robię. Mogę się więc dziwić co robisz tutaj Ty. Do tej pory uważałem, że takie miejsca są bardziej interesujące dla mężczyzn, niż kobiet. A skoro nie wierzysz w ten paranienormalny bełkot. Więc... - przeciągnął oczekując odpowiedzi.

- A co, macie monopol na odwiedzanie takich miejsc? - prychnęła, wyciągając kolejnego papierosa i patrząc wymownie na Richarda. Mimo ściągniętych groźnie brwi w jej oczach błyszczały wesołe ogniki, psujące efekt srogiej miny. Gość sprawiał pozytywne wrażenie. Ze swoją zagraniczną manierą i zabawnym akcentem różnił się od ludzi, których dziennikarka spotykała na co dzień, a skoro czekało ich lato pod jednym dachem, wypadało nawiązać jakąkolwiek nić porozumienia. Niestety język Erin jak zawsze wyprzedził zdrowy rozsądek, zaczynając żyć własnym życiem.

- W chwili obecnej przekonałem się, że jednak nie – taksówkarz uśmiechnął się w odpowiedzi na odrobinę oburzoną minę. Wyciągnął zapalniczkę szybkim ruchem tworząc ogień tuż pod papierosem dziewczyny.
- Może teraz Ty powiesz coś o sobie? Skąd jesteś? Czym się zajmujesz?

-Z Dublina - odparła niewyraźnie, próbując odpalić papierosa. Wyciągnęła rękę i złapała Richarda za nadgarstek, unieruchamiając jego dłoń. Dopiero wtedy tytoniowy rulonik zajął się porządnie, rozsiewając dookoła nitki szarego dymu. Nie zwalniając chwytu Erin spojrzała brunetowi w oczy - z okolic Dublina, różnie bywa. Ostatnio nie mieszkałam u siebie, tylko w domu siostry...po siostrze. Tak jakoś wyszło. Co jeszcze...pracuję w The Irish Times. Mój naczelny uznał, że skoro jadę na urlop to przy okazji mogę cyknąć parę fotek i napisać artykuł o ciekawych miejscach na letni wypoczynek. To wszystko wysoki sądzie, proszę o łagodny wymiar kary.
Opuściła ręce, wzruszając niewinnie ramionami.

Z początku zdziwił się, że dziewczyna nie ustąpiła uścisku. Nie robiło to jednak mu większego problemu by trzymała go za rękę. Patrzył jej w oczy kiedy opowiadała o sobie zastanawiając się, kto pierwszy opuści wzrok.
- Przynajmniej masz ciekawsze życie niż moje – odparł z grymasem na twarzy.
- Dlaczego w domu PO siostrze? - Spytał nie odrywając wzroku.

Erin spochmurniała na krótką chwilę, mierząc swojego rozmówcę taksującym spojrzeniem. Nie była pewna czy robi sobie z niej jaja, czy naprawdę nie rozumie sytuacji. W końcu obstawiła drugie rozwiązanie, jako wygodniejsze. Nie mogła warczeć na wszystkich i wszystko, gdy tylko zaczynały padać pytania. Miała odpocząć, a nie wszczynać kolejne wojny.
- Bo kiedyś w nim mieszkała, a teraz nie mieszka? - odpowiedziała pytaniem na pytanie i zaciągnęła się porządnie, wypalając ćwierć fajka na raz.

Rich spodziewał się, że Erin zaraz zacznie mówić o zmarłej siostrze i mieszkaniu które zajęła z powodu uczucia tęsknoty w sercu. Otrzymał jednak dość wymijającą odpowiedź, która niezbyt go usatysfakcjonowała. Nie mógł jednak wywlekać cudzych problemów, nawet gdyby przypuszczenia jakie mu się nasunęły były trafne. Westchnął jedynie odrywając wzrok od dziewczyny, która wydała się lekko poddenerwowana pytaniem spalając pół papierosa naraz.
- Jak oceniasz pozostałą cześć grupy? Zadowolona że dostałaś swój własny pokój? Mój jest szary - spytał zmieniając temat, jednocześnie bawiąc się zapalniczką. Krzesał ogień by szybko zamknąć wieczko i znów skrzesać ogień po ponownym otwarciu. Wszystkiemu towarzyszył metaliczny pogłos zawsze brzmiący tak samo oraz delikatny zapach wypalanej benzyny.

Dziewczyna zachichotała, przyglądając się maltretowanej zapalniczce. Jej zły nastrój zniknął, przynajmniej tak mogło się wydawać.
-Szary kolor nie jest zły. Powinieneś się cieszyć. W razie problemów masz pod ręką kogoś, kto ci pomoże. We dwójkę zawsze raźniej, bezpieczniej. Ja jestem skazana na samotną agonię wśród zjaw i upiorów - uniosła teatralnie oczy ku górze - Może nad ranem ktoś znajdzie moje zasuszone, powykrzywiane zwłoki. Tylko prośba, nie zakopujcie mnie gdzieś pod płotem, nie wypada. - zamilkła na moment, po czym dodała lekkim tonem - Dobrze chociaż że na jednym piętrze wszyscy śpimy. Jeśli usłyszysz krzyki, przynajmniej będziesz miał czas na reakcję i krótszą drogę do pokonania. Kto wie, co tu się będzie działo.

- Z całą pewnością zerwę się pierwszy kiedy usłyszę choćby małe piśnięcie – powiedział znów spoglądając na dziewczynę. - Więc żadne duchy i zjawy nie mają szans się do Ciebie dobrać. Zawsze też możemy się po prostu zamienić. Jeśli nie będziesz się wstydzić Mc'Avery'ego.

- Mhm, a najbezpieczniej będzie, jeśli zakwaterujesz się w moim pokoju. Najlepiej na tym samym łóżku, co? - spytała retorycznie, akcentując swoją wypowiedź uniesieniem jednej brwi. Nie przejmując się zachowaniem jakichkolwiek pozorów obcięła Richarda dokładnie, od góry do dołu, zatrzymując spojrzenie na rozpiętej koszuli i ułożonych starannie włosach.

- Jesteś bardzo bezpośrednia muszę przyznać. Mówisz wprost czego chcesz – stwierdził odwzajemniając spojrzenie. Wyjął dziewczynie papierosa z ust i sam się zaciągnął zostawiając go dla siebie. Spojrzał w umalowane oczy jakby wyszukując pierwiastka duszy.
- Wracamy do środka? Nie jest Ci zimno w tych krótkich spodenkach? - zapytał spoglądając na odkryte nogi, szybko jednak wrócił z powrotem do oczu.

Erin westchnęła, śledząc z tęsknotą “ucieczkę” jej papierosa. Przecież jeszcze palić nie skończyła, a tu nagle została pozbawiona swojej ulubionej używki w sposób dość...ciekawy, to musiała przyznać.
- Chyba nie słyszałeś o ironii, prawda? Używa się jej czasem w kontaktach międzyludzkich...wiesz, w rozmowie. Nie wyobrażaj sobie za wiele. Jeśli wpakujesz mi się w nocy do pokoju bez zapowiedzi dostaniesz po głowie. Chyba że będę krzyczeć i wołać o pomoc, wtedy się nie krępuj. Co do zimna... dobry pomysł. Z tym się zgodzę. Chodźmy do środka. - zawyrokowała, składając parasolkę.

- No tak, nie jesteśmy w Ameryce... - powiedział z głosem którego intonacje zrozumiałby chyba tylko jego rodak. Spojrzał na Erin jeszcze raz, zaciągnął się mocniej po raz ostatni, pozbył dumy z płuc i papierosa z rąk. Podszedł do drzwi i jej otworzył.
- Prędzej Ty przyszłabyś do mojego pokoju... - uśmiechnął się delikatnie prawym kącikiem ust. Wszedł do środka zaraz za dziewczyną zamykając za sobą drzwi.
 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.
Tiras Marekul jest offline  
Stary 14-06-2014, 15:41   #23
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
W holu panował przyjemny półmrok, potęgowany dodatkowo przez spore zachmurzenie. Leniwe, deszczowe popołudnie - idealny początek historii o duchach. Jednak to nie zjawiska nadprzyrodzone zajmowały aktualnie myśli Erin. Robił to bezczelnie uśmiechnięty typek, znajdujący się za jej plecami. Wymuskany i opanowany, wyprowadzał ją z równowagi swoją pewnością siebie. Że niby miała latać za nim, jęcząc o uwagę? Niedoczekanie.
- W Ameryce dostałbyś śrutem w brzuch - rzuciła z przekąsem, oglądając się przez ramię. Stanęła w miejscu, blokując przejście - To w Teksasie sprawdzają tylko czy rana wlotowa jest z przodu czy z tyłu? Jak z przodu to agresor, jak z tyłu - uciekał.

- Chyba masz trochę mylne wyobrażenia na temat ludzi mieszkających w Ameryce, moja droga - odparł. - Naoglądałaś się za dużo kryminałów, jeśli poważnie tak uważasz. Chyba, że to znów Twoja ironia… - puścił oczko do dziewczyny przybliżając się do niej. Na twarzy miał minę jakby cały czas się z nią przekomarzał lub sobie z niej żartował.

- Różne rzeczy docierają na stary kontynent, nie tylko te dobre. Przede wszystkim napływają tu informacje o najgorszych wydarzeniach. Strzelaniny w szkołach, broń do kupienia w supermarkecie...musisz przyznać, że to nie jest normalne - dziewczyna parsknęła nerwowym śmieszkiem, wciąż tarasując korytarz. W głowie, niczym błyski flesza, migały jej kolejne artykuły z nowojorskiego wydania Timesa. Wszystkie dotyczyły użycia broni i nie należały do raczej szczęśliwych opowieści - Idziesz do sklepu, bierzesz karton mleka, pudełko płatków i strzelbę z zapasem kulek. Rozumiem, że prawo do obrony siebie oraz swojej własności jest u was bardziej rozwinięte, ale to lekka przesada. We wszystkim winno się zachować umiar. Mów więc jak jest z tobą? Pewnie też masz gdzieś schowanego gnata. Takie zabawki są niebezpieczne, lepiej żebyś od razu się przyznał - zaczęła, udając że nad czymś poważnie się zastanawia - Inaczej będzie ci trzeba zrobić rewizję osobistą

- Jeszcze mi powiedz, że tę rewizję zrobisz mi Ty! – Parsknął zdziwiony postawą Erin.
- Ale niech Ci będzie, przyłapałaś mnie. Mam w plecaku rakietę i mam nadzieję, że nie wypalę całej nim stąd wyjedziemy – zażartował. - Obawiasz się mnie? Bo chyba przesadzasz z tą ostrożnością. Albo nasłuchałaś się plotek i durnych wiadomości odnośnie amerykańskiej wolności i pozwalającemu na wszystko prawu.

-Bać się ciebie? - Erin zdziwiła się wyraźnie - Po prostu lubię wiedzieć na co być przygotowaną, to wszystko. I nie chodzi tu o nadmiar ostrożności, zresztą od ostrożności nikt jeszcze nie utył. - zaśmiała się cicho, robiąc krok do tyłu - To jak, co jeszcze ciekawego mi o sobie powiesz? Masz trzeci sutek, chloroform w walizce na piętrze?

- Wszytko co wymieniłaś i ciało martwej prostytutki w bagażniku – uśmiechnął się robiąc krok do przodu. - Kiedy wiozłem tutaj chłopaków, skarżyli się, że za mocno wierzga nogami i robi hałas więc musiałem ją dobić. Możemy zmienić temat? - Zaproponował.

- Na jaki ? - wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu, odwracając się twarzą do rozmówcy. Prawie nie musiała podnosić głowy, by spojrzeć wprost w jego jadaczkę - Sens życia, istnienie boga? Chyba, że masz inne propozycje...

- Nawet rozmowa o istnieniu boga byłaby przyjemniejsza, niż przesłuchiwanie mnie co chowam po kieszeniach – odrzekł z kamienną twarzą. - Być może sama coś chowasz w walizeczce na górze...

Dziewczyna westchnęła.
- Tak skarbie, trzymam tam dmuchanego karła i wyrzutnię potrzasków na niedźwiedzie. Chcesz zobaczyć? - pokręciła z rezygnacją głową - Dobra, rozumiem aluzję. Może...z naciskiem na “może”...za mocno wierciłam ci dziurę w brzuchu, przepraszam. Dziennikarskie nawyki trudno odstawić na bok, nawet na urlopie. W ramach zadośćuczynienia za straty moralne mogę cię zaprosić na drinka przed obiadem. Przy okazji ogarniesz tą wyrzutnię, jest epicka - rzuciła lekko, starając się załagodzić sytuację.

- Nie zabrałem niczego mocniejszego ze sobą niestety – skrzywił się trochę. - Może po obiedzie uda nam się coś wykombinować. Tak na marginesie, fajna z Ciebie babka. Tylko trochę zbyt ciekawska – uśmiechnął się.

- Taki zawód - zaśmiała się szczerze, pozwalając brunetowi przejść obok siebie - Wiedzieć wszystko o wszystkich i wywlekać na światło dzienne wszelkie brudy, jakie ludzie chcą ukryć. Postaram się opanować wewnętrzną hienę i więcej nie psuć ci wakacji. Jeśli chodzi o drinka...gdybym nie miała czegoś w zanadrzu, to bym nie proponowała. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina… - wyciągnęła pięść i uderzyła się nią kilka razy w pierś - muszę odpokutować. Żal za grzechy i mocne postanowienie poprawy już jest, a jeśli lubisz absynt to szybko się dogadamy.

Rich przeszedł obok dziewczyny stukając obcasami o parkiet. Woń wypalonych papierosów zmieszała się z zapachem wody kolońskiej i osiadła w ciekawej kompozycji na koszuli.
- W Twoim towarzystwie z całą pewnością polubię – odparł licząc że dziewczyna chociaż uśmiechnie się na tak banalny komplement. -Nie psujesz mi wakacji. Zwyczajnie co dałaby Ci informacja, że któryś z nas ma broń?

-Zaraz się przekonamy ile z tego lubienia wyjdzie - mruknęła, trącając delikatnie taksówkarza barkiem, by przyspieszył kroku. Dłonią wyposażoną w parasolkę wskazała kierunek do swojego pokoju, mniej więcej poprawny - Szczerze? Nie znam tu nikogo, widzę was wszystkich pierwszy raz w życiu. Nie wiem kim jesteście, czym zajmujecie się na co dzień, czy jest wśród nas ktoś niestabilny emocjonalnie, z ciągotami do przemocy. Lepiej zawczasu uprzedzić pewne zdarzenia, niż potem szarpać się z konsekwencjami. Ty wydajesz się być zrównoważonym i ułożonym człowiekiem, Richie, przynajmniej takie sprawiasz wrażenie. W twoich rękach spluwa będzie służyć do obrony, a nie zastraszania i szerzenia przemocy. Ehh...nie bocz się już na mnie, przecież przeprosiłam za wścibstwo.

- Ależ nie boczę się na Ciebie - powiedział szturchnięty lekko przez dziewczynę. Uśmiechnął się szczerze pokazując białe zęby. - Nie jestem pamiętliwy, w szczególności do ludzi z którymi mogę na spokojnie zapalić i porozmawiać. I zapewne dzięki dociekliwości musisz być dobra w tym co robisz – mężczyzna przeszedł kawałek przyglądając się wnętrzu budynku, zatrzymał wzrok na Erin.
- Goście, z którymi jechałem są niegroźni. Candle to ten ciągle bawiący się kartami. W samochodzie chciał coś pokazać, jednak nie do końca mu chyba wyszło. Patrzyłem na drogę, a nie na niego w każdym razie. Murphy to ten większy, naprawdę w porządku facet. Prosty i konkretny. Z całą pewnością nie zrobiłby krzywdy kobiecie, więc nie musisz się go obawiać. Rozmawiałem też chwilę z Markiem, przyjechał tu za pracą i wydaje się być dośc łagodny.

Erin kiwała głową, zapamiętując imiona i opisy kolejnych członków eksperymentu. Nie było ich znowu tak wielu, więc już po chwili miała jasny obraz sytuacji. Ze słów Richarda wynikało, że nikt podejrzany nie dostał się pod dach nawiedzonego domu. Wróżyło to dość dobrze dla dalszej części wypoczynku. Nawet jeśli okaże się, że duchy nie istnieją, czekały ich całkiem przyjemne tygodnie. Niemniej i tak dziewczyna zanotowała w głowie, by porozmawiać osobiście z każdym z osobna. W końcu własne zdanie, to zawsze własne zdanie.
- Mnie zgarnęła po drodze Bri, ta blondynka z synem. Młody ma na imię Nathan i świata nie widzi poza konsolą. Przy jego mamuśce uważaj na język, używki i rób wszystko po bożemu. To katoliczka, chyba dość hardkorowa. Dalej jest Nataly hipiska, kryptonim: Kwiatuszek. Jara zioło i jest bardzo pozytywna - przerwała na moment monolog, otwierając drzwi pokoju. Błękit wnętrza bił po oczach, na szczęście stłumione, deszczowe światło łagodziło nieco intensywność barwy. Ruda machnęła zapraszająco parasolką, wykonując parodię dworskiego ukłonu - Zapraszam waszmościa w me skromne progi. Rozgość się, zaraz wyciągnę flaszkę.

Obcasy zastukały słyszalnie o podłogę. Mężczyzna wszedł do środka szybko zajmując sobie miejsce na krawędzi łózka. Przetarł dłonią drobne zabrudzenie po boku wypastowanego buta.
- Nie pogniewasz się, jeśli usiądę tutaj?- Spytał wygładzając zagniecenia na kołdrze wewnętrzną częścią dłoni, spojrzał na okno o której oszalały deszcz tłukł niemiłosiernie.
- Więc muszę uważać na Bri, by burza nie przeniosła się do środka. Nie chcę też usłyszeć, że demoralizuję jej syna opowiadając o wątpliwym istnieniu siły wyższej.
Ciepły uśmiech nie znikał z twarzy taksówkarza oczekującego na spróbowanie alkoholu.
- Jeden kieliszek będzie musiał nam wystarczyć. Jak wyczują na dole to też będą chcieli. Gdybyś potrzebowała papierosów to powiedz. Mam całą rakietę w torbie.

Parasolka przeleciała przez pokój, lądując pod oknem przy akompaniamencie cichego stuku. Dziewczyna w tym czasie zamknęła drzwi, opierając się plecami o ich drewnianą powierzchnię.
-Siadaj gdzie ci pasuje, tylko zostań proszę w spodniach - parsknęła przez nos, podchodząc wolnym krokiem do porzuconego na dywanie plecaka. Kucnęła przy nim, zaczynając walkę z suwakami.
-Z kieliszkami będzie problem, nie wożę ze sobą całego baru. Pijemy z gwinta, ale spokojnie. Drugi raz HIV’a nie złapiesz. - zaśmiała się, wyciągając butelkę i rzuciła ją w kierunku taksówkarza - Poza tym alkohol dezynfekuje.

Pod oknem zaczęła tworzyć się niewielka kałuża z cieknącej parasolki. Woda pełzała po ziemi, leniwie spływając ze sztucznej powierzchni wynalazku.
- Lubię Twoje poczucie humoru – stwierdził, rzucając przelotne spojrzenie na dekolt dziewczyny, który powiększył się kiedy kucała przy plecaku. Pochłonięta jednak szukaniem butelki Erin, nie była w stanie tego zauważyć.
Richard przyjrzał się złapanej, kryształowej flaszce zakończonej klasycznym, odkręcanym gwintem. Mieniła się zieloną barwą płynu wewnątrz. Po otwarciu przyjemnie intensywny zapach ziół zaczął rozchodzić się po pokoju.
- Naturalna zieleń czy barwnik? – Spytał, po czym wziął niewielki łyk zdając sobie sprawę z mocy alkoholu. Gorycz rozeszła się po gardle i jamie ustnej.
- Zielona wróżka – stwierdził podając odkręconą butelkę dziewczynie. - Nigdy wcześniej tego nie piłem. Słyszałem jedynie, że w większych ilościach wywołuje halucynacje. Jak się uda, to możemy wieczorem trochę dłużej przy tym posiedzieć.

- Taniec z tą wróżką na pewno zapamiętasz na długo. W sklepie takiej nie dostaniesz, domowa robota.Niby Unia Europejska zakazała produkcji absyntu według starej receptury, ale kto by sobie zaprzątał głowę podobnie bzdurnymi dyrektywami? - Erin z cwanym uśmiechem przyjęła alkohol i, nie mówiąc nic więcej, łyknęła zdrowo. Znajomy ogień zjechał do żołądka, rozgrzewając po kolei poszczególne partie przewodu pokarmowego i przegnał z kości resztki chłodu.
- Od razu lepiej - sapnęła, przekazując trunek. Wstała z kucek do pozycji pionowej, nie kłopocząc się ponownym zamknięciem plecaka. Ten, pozostawiony bez opieki, momentalnie przekrzywił się na bok, wypluwając na podłogę skórzaną kurtkę z masą ćwieków. W tym czasie ruda usiadła na łóżku obok gościa, opierając łokieć o kolano i układając brodę na zgiętej dłoni. Oprócz zapachu palonego tytoni, nowojorczyk trącił czymś jeszcze. Erin lubiła gdy od faceta czuć było dobre perfumy, a nie odór potu i starych skarpet. Z przyjemnością więc łowiła nosem subtelną woń, która go otaczała. Wychyliła się nawet lekko do przodu.
- Więc jesteśmy umówieni na wieczór. Tylko ty, ja, absynt i cała masa pijackich zwidów. - skwitowała wesoło.

- Europejski alkohol romantyków! – stwierdził po wzięciu kolejnego, mniejszego łyku. Raczej wolał degustację niż opróżnianie butelki duszkiem. Uśmiechnął się do dziewczyny wręczając jej butelkę po raz drugi.
- Resztę zostawmy na wieczór. Kiepsko pić na pusty żołądek, a dzisiaj nic nie jadłem. Od wyjazdu z domu wypaliłem jedynie kilka papierosów. Myślałem, że zajedziemy do Subway'a, ale jakoś nie było nam po drodze i zwyczajnie musiałem prowadzić na głodniaka – rzekł gładząc się po zaroście przycinanym zaraz po porannym prysznicu.
- Zejdziemy na dół przywitać się z resztą? Teraz, po odrobinie alkoholu rozmowa pójdzie gładko i sprawnie – zażartował podrywając się z łóżka. Zaczął wygładzać zagniecenia na koszuli, otrzepał spodnie na udach doprowadzając się do ładu.

Erin obserwowała jego zabiegi porządkowe z udawaną grozą, malującą się na bladym obliczu.Przesadna dbałość o wygląd swój i otoczenia przywołały widmo osoby, której dziewczyna miała nadzieję nie oglądać przez najbliższe tygodnie. Nie było to przyjemne uczucie.
- Wybacz pytanie, ale z gównem się przecież nie biłeś, więc po co - również wstała i przechodząc obok taksówkarza poklepała go po ramieniu, chcąc tym drobnym gestem uspokoić bardziej siebie niż jego - Wyglądasz świetnie, już nie przesadzaj bo którejś z dziewczyn oczy wypadną z orbit. Tego byśmy nie chcieli, prawda?

- Nie bierz tego do siebie, zwyczajnie nie lubię zagnieceń na ubraniach. Ojciec nauczył mnie wielu zachowań które pozostały mi do dzisiaj. Między innymi tego by dbać o siebie – z zadowoloną miną otworzył dziewczynie drzwi od pokoju i z lekkim skinięciem głową wskazał jej drogę na dół.

- Może w takim razie dasz się wykorzystać do prasowania - parsknęła, idąc powoli w stronę kuchni - ale to rozmowa na wieczór. Będziemy negocjować co i jak, może uda się dojść...do porozumienia. Na razie trzeba się przywitać i zrobić dobre wrażenie.
Dopiero schodząc po schodach Erin poczuła jak bardzo jest głodna. Zjedzony na stacji benzynowej hamburger należał do smutnej przeszłości, a zapachy dolatujące z kuchni działały nie tylko na wyobraźnię, lecz przede wszystkim drażniły pusty żołądek.Przywołuj na twarz uśmiech numer pięć, przestąpiła próg jadalni. Zapowiadało się pysznie. Dziewczyna musiałaby upaść na głowę, by narzekać na domową kuchnię, którą raczyła wszystkich starsza pani. Mimo dość oschłej i chropowatej powierzchowności, babuleńka gotować musiała wybornie. Nie każdy przecież musiał rzygać tęczą, czy trzymać się za rączki i pląsać wesoło w kółeczku wzajemnej adoracji. Każdy miał swoje upodobania i przyzwyczajenia, a skoro rozmowa nie leżała wysoko na liście ulubionych zajęć starszej pani, dziennikarka nie zamierzała się jej narzucać. Dziwny pośpiech złożyła na karb przesądu. Nikt normalny nie chciałby z własnej, nieprzymuszonej woli nocować w domu powszechnie uznawanym za nawiedzony.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 16-06-2014, 10:36   #24
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Murphy / Marek

Murphy został umieszczony w pokoju wraz z niejakim Markiem. Przepuścił go by pierwszy wszedł do pokoju by po chwili podążyć za nim. Rozejrzał się po pokoju, oceniając rzeczy zawarte w jego środku, a także i przede wszystkim łóżka.
-No to może być ciekawie.. - rzucił do współlokatora rzucając swoje rzeczy na łóżko -A ty czym się zajmujesz na co dzień? - zapytał
Mark, zaszarpał się ze swoim dobytkiem w ślad za starszą panią i szczerze mówiąc z ulgą powitał informację, że już koniec trasy i może się pozbyć przyciężkiego balastu. Gdy tylko to zrobił zwalając go na łózko odetchnął z ulgą. - Niby nic tam nie ma a dźwigać jest co… - mruknął z uśmiechem do Murphy’ego ocierając jednocześnie pot z czoła. Rozejrzał się też ciekawie po pokoju w myślach dzieląc go na rozplantowanie sprzętu.
W końcu odetchnął głębiej po raz kolejny i zabrał się za rozpakowywanie. Przy okazji słysząc pytanie współlokatora wzruszył obojętnie ramionami.
- A nic specjalnego. Pracuję to tu to tam. Szukam czegoś na stałe, najlepiej z kontraktem. Zapisałem się tu by przeczekać lato w jakiś ciekawszych warunkach. A ty? Co robisz jak nie łapiesz duchów? - zrewanżował się podobnym pytaniem do Murphy’ego.

-Duchów? - padło pytanie, a na twarzy Murphego pojawiło się wielkie zdziwienie -A ja ogólnie … pomagam na budowie.. a od czasu do czasu sobie dorabiam gdzie się da. - Murphy wyjął papierosa i zapalił - Nie będzie Ci przeszkadzać? - zapytał po czym podszedł do okna i otworzył jedno na całą szerokość.
Sam rozpiął suwak w swojej walizce i zaczął wyjmować swoje ubranie. Parę par spodni, jakieś buty, które były lekko okute po bokach, kilka koszul i podkoszulek. Nic wysokiej jakości. Wszystko świadczyło, że McManus nigdy nie widział większej ilości gotówki.
Zaciągnął się raz jeszcze i strząchnął popiół za okno.
-To co...idziemy coś zjeść a ty mi wyjaśnisz co miałeś na myśli o łapaniu duchów? - rzucił do towarzysza pozbywając się papierosa, wyrzucając go za okno.
Murphy czuł się głodny. W brzuchu mu powoli burczało a i chciał jak najszybciej po podróży wziąć kąpiel. Czuł pragnienie odświeżenia się.

- Pal. Jakby nie było można to chyba by nam ta miła pani z dołu powiedziała. - rzekł wzruszając ramionami do nowego kolegi. Gdy sam odsapnął i w myślach obdzielił pokojowe meble na ich dwóch też zaczął się rozpakowywać. Były to głównie ubrania, jakieś pudła i pudełka z grami albo czymś podobnym i laptop. Lap od razu podłączył do sieci i odpalił. Sprawdzał czy łapie sieć bo na telefonie z tym niezbyt ciekawie wyglądało. - Trzeba się tę lady spytać o hasło zanim wyjedzie bo bez sieci zostaniemy… - mruknął czekając na wynik połączenia. Jakby łapał sieć, no a gdzie w dzisiejszych czasach nie łapał na Zachodzie Europy? To powinien się go teraz właśnie pytać o hasło.
Na propozycję ruszenia na posiłek kiwnął tylko głową. - Dobra, chodźmy, sprawdźmy jak tu karmią… - uśmiechnął się i tym razem on przepuścił towarzysza pierwszy. Teraz nie dźwigał tego całego cholerstwa z przodu i z tyłu to i mu tak nie ciążyło. Idąc na dół przypomniał soboe pytanie Murphy’ego. - A tak, duchów. Albo UFO czy co tam innego może być tu nienormalnego. W końcu taki oficjalnie mamy quest no nie?

Murphy spojrzał się z wielkim zdziwieniem na swojego współlokatora. To co mówił było dla niego pokrętne i lekko szalone. Nie powiedział jednak nic tylko skinął przytakująco głową. Coraz bardziej dochodził do wniosku, że to jakiś zjazd bywalców wariatkowa. Uśmiech tylko lekki i ruszył na obiad. Był głodny a brzuchu mu już burczało od dłużej chwili. Gdy wszedł do jadłodajni przywitał się tylko z siedzącymi. Jego oczy przez chwilę przypatrywały się rudowłosej dziewczynie lustrując ją uważnie a dokładniej jej ciało. Atrakcyjna można było powiedzieć. Miała w sobie coś ciekawego, lecz czy i ona była równie pokręcona jak jego współlokator i magik pseudo-satanista.. Czas pokaże. Znalazł wolne miejsce i zasiadł przy stole kierując swoją uwagę na posiłek.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 18-06-2014, 02:48   #25
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Marek “Mark” Czyżewski - uśmiechnięty, krótkościęty brunet



Mark zafrapowany tym, że mógłby stracić dzień bez sprawdzania w sieci bardzo ważnych dla niego rzeczy złapał jeszcze gospodynię w przedsionku. Przedstawił się, usłyszał, że pani ma na imię Barbara i przypomniała mu, że będzie tu codziennie bo jakoś wyleciało mu to z głowy tak, że było sympatycznie. Dopiero zamurowała go wieścią, że nie ma tu zasięgu i nie ma neta. Stanął jak wryty. ~ Nie ma sieci?! Co za barbarzyństwo! Przez 3 tygodnie?! Toż to jest chore normalnie! Dzieci w Afryce mają sieć a tu w centrum Zachodniej Europy i jednej z najgęściej zaludnionych miejsc kontynentu... Nie ma... Co za zadupie! ~ podziękował machinalnie i smętnie wrócił do czekającego obiadu.

- Słuchajcie, rozmawiałem właśnie z panią... - zawahał się bo nie wiedział jak powiedzieć "gospodyni"... - ... Rozmawiałem z Barbarą...To ta starsza pani co tu była... - wskazał kciukiem za siebie jakby wspomniana osoba była za nim a nie wychodziła już na zewnątrz. - I ona mi powiedziała, że tu nie ma sieci. - a chwilę zamilkł i dało się zobaczyć, że ta wiadomość bardzo mu nie odpowiada, frapuje i generalnie martwi. - Jak wrócicie do swoich pokojów możecie sprawdzić swoje lapy? Może jednak ktoś coś łapie? Bo tak trzy tygodnie off line... - tym razem skrzywił się jakby połknął ćwiartkę cytryny.

Następnie jednak zajął się jedzeniem. Nie był zbyt wybredny ot musiało nie być za mało, nie uciekać z talerza i dobrze by było jakby zimne nie było. Z tego powodu mógł stołować się prawie wszędzie i u każdego. Czyli obiad mu smakował. Wraz zapełnianiem żołądka humor mu wracał. Własciwie nawet jakby byli bez neta tutaj to we wsi musiał być. Mógł się tam bujnąc rowerem by zażyć trochę cywilizacji i spojrzeć na świat. Przy okazji mógł coś kupić w sklepie jakby potrzebował, może nawet komuś jak się nie okaże burakiem.

Ponadto to było off line a reszta działała. Lap przynajmniej działał i światło było i w ogóle... Ponadto tak by pewnie siedział przed kompem w sieci a tak to może wreszcie skończy figsy kleić i malować. W sumie nie było tak źle. Po obiedzie zgarnął swoje naczynia i poszedł je oporządzić w zmywaku. Po paru tygodniach praktyki w kuchni miał w tym taką wprawę, że obrabiał je wręcz w maszynowym tempie sprawniej niż przeciętna hauswife... W sumie jakby ktoś poprosił to też mógł i jego stuff oporządzić. A jakby co to po sobie pomył a jakby jakieś kolejki były czy co to już miał z bani...

Wreszcie wolne. Wrócił do swojego pokoju na górze i sprawdził lapa jeszcze raz. No lap działał. Ale netu jak nie było przed obiadem tak i nie było nadal. Co za zadupie... W końcu po zastanowieniu zabrał planszówkę i lapa na dół. Okazało się jednak, że w międzyczasie wszyscy się gdzieś rozleźli i nawet nie było jak zaproponowac tej planszówki. Otworzył jednak pudło, przygotował planszę i zastanawiał się czy nie zacząć gry samemu ze sobą... W końcu na pewno by wówczas wygrał ale i na pewno przegrał... W końcu machnąl ręką. Może później napatoczy się ktoś kto kuma klimaty "Osadników" w końcu kupował już tu na Wyspie to nawet tubylczą wersję miał.

Odpalił więc lapa. I dalej bez sieci... Grzebał chwilę w ikonach i grzebał... Ostatecznie zdecydował się na coś na podniesienie adrenaliny i kliknął czaszkowatą ikonkę. Ponadto kupił grę niedawno i jeszcze się nie nagrał. Żeby nie przeszkadzać postronnym przepiął słuchawki z mp3 do lapa i już był w grze.

Zombie byli wszędzie, no nie było chwili wytchnienia... Cały czas trzeba było biec ale wówczas pasek energii spadał. Jak spadł do zera to można było tylko iść a to nie było dobre. Ale lepsze niż stanie w miejscu zwłaszcza jak się walczyło. Wówczas zlatywały się inne. I w ogóle bycie głośnym niezbyt było rozsądne w tej grze.

Ale ostatnio odblokował nową świetną broń: piłę łańcuchową! Był głośna jak cholera w tabelce na hałas tylko broń palna jej dorównywała. Ale kurde, jak się nią cieło! Normalnie szło się czasem jak kombajn przez zboże! Póki paliwo się nie skońćzyło... To była ta fajna część nowej zabawki Mark'a. Mniej fajna było własnie to, że paliwo się kończyło i zwabiała zombiaki. No i była dość ciężka i nieporęczna co w grze przejawiało się tym, że dość wolno zadawała ciosy i spowalniała bieg i zajmowała sporo miejsca w ekwipunku. No ale jak cięła! Generalnie broń była typu, że jesli ktoś się nauczył nią władać to była masakratyczna ale miała sporo wad więc nie była zbyt popularna wśród większości graczy. No ale Marka rzadko można było zaliczyć do standardu jakiegokolwiek a w grach to już w ogóle.

Zbierał własnie PDki na abgrejd. Jeszcze nie do końća wiedział czy powiększyć zbiornik na paliwo do piły czy zwiększyć se tempo albo zasięg biegania lub zmniejszyć ciężar piły. Wszystko wydawało sie równie potrzebne i pożyteczne. Własnie minął samochód, wbiegł zza róg i naciął się na dwóch zombiaków. Miał jakąś sekundę by podjąć decyzję czy ich spróbowac minąć czy podjąć walkę.

Zaryzykował. Z dwoma powinno pójść szybko. Pierwszy atak z biegu poszedł mu średniodobrze: obciął zombiakowi ramię tak trochę powyżej łokcia. ~ Ale kozacko ta krew sika! ~ To osłabiało atak zdechlaka no ale jak to ze zdechlakami bywa nie zatrzymywało go.

Mark jednak nie zwlekał tylko od razu dał susa w bok do następnego i znów go ciął w przelocie. Tym razem piła śliiiiicznie weszła w bok korpusu wcinając się tak tuż pod żebrami i doszła do połowy. Dalej jednak wytraciła impet i zaczęła się wyrzynać sobie drogę na drugą stronę. Wizualnie wyglądało śliiicznie! Caly zombiak się trzęśł i podrygiwał, piła też a i postać Gracza również co byłopokazane poprzez trzęsący się obraz. No i jak czadersko krew wraz z flakami rozbryzgiwała się na każdą stronę! Jakii czzaaad! Dawno Mark nie spotkał tak dobrze zrobionego efektu rozbryzgiwania się ciała na kawałki. Ktoś się ostro postarał nad tym efektem.

Ale nie było tak calkiem fajnie. Mark najchętniej pobawiłby się w Kubę Rozpruwacza i posztukował zdechlaka. Jednak ten bez ręki już był złośliwie blisko. ~ Oni chyba mają zaprogramowane by stać w takiej prowokującej do ataku odległości od siebie, że niby powinno się udać a tu... ~ pomyślał rozemocjonowany Mark próbując ocenić prędkość nadchodzącego zombiaka i przerzynania się piły. I tak mu kurde remis wychodził...

No ale za przecięcie zdechlaka na pół było duzo więcej PDków niż tak do połowy. No i wówczas już tylko czołgać się mógł a tak to by nadal się tak gibał i szwendał i w ogóle... Postanowił zaryzykować i ciął dalej. Niestety o ile nie trafił się krytyk to korpus przecinało się dość ciężko. Co innego szyję, łeb czy końćzyny, te sie dekapitowało za jednym ciachnięciem.

Zombiak był tuż tuż, Mark już rozpoznawał wstepna sekwencję ruchu ramion jako początek ataku. Mógł wytrzymać kilka uderzeń zdechlaków ale to tyle. - No dwaj, dawaj, jeszcze trochę! - wycedził przez zęby. Wówczas spadł na niego pierwszy cios, jeszcze nie tak źle bo miał apteczkę. I wreszcie... Piła przeżarła się ostatecznie przez zdechlaka. W słuchawkach słyszał od razu jak silnik wzmógł obroty uwolniony od oporu martwej masy. W niebo pięknył łukiem poszybowało coś karminowo - brunatnego o konsystencji brudnej wody i kwałki kostne czegoś bielszego i jeszcze jakieś półpłynne ciągnące się fragmenty flaków. Pięęęęękneee!

Od razu cofnął się twarzą do zombiaka bez ręki który wciąż tak fajnie sikała jucha z tego ociętego kikuta i jeszcze zostawiała ślad na ziemi. Czasem jak nie było czasu można było tak znaleźć jakiegoś niedobitka z jatki. A właśnie jatka... Bo biegł przecież...

Zza tego samego rogu zza ktorego wcześniej wybiegł własnie "wybiegła" w swoim zombim tempie oczywiście grupka martwiaków. No kurde przecież nie biegł by na darmo i bez potrzeby no nie? Było ich tak z pięciu czy sześciu. No i ten bez ręki przed nim. Powinien uciekać... Zdążyłby... No moze załatwić tego jednegorękiego bandytę... Ale... Gdzieś na forum czytał, że ponoć jakiś koleś załatwił 5 zombiaków na raz piłą i to był obecny rekord na tę broń... On sam załatwił dotąd maksymalnie czterech... Więc...

Ruszył do ataku! Minąl tego jełopa z kikutem i już był przy gromadce zombich. Przy takiej walce mieli morderczą przewagę liczebną a on, że nie zdążył użyć apteczki nie miał pełnego paska zdrowia. Wystarczyłoby im ze 3-4 trafienia by go załatwić co jak znał tę grę na tylu przeciwników było do zrobienia. Ale on też miałs swoje sztuczki!

Gdy był już prawie na miejscu wcisnął odpowiedni klawisz i kopnął pierwszego zombiaka. Dmg był minimalny ale liczyło się, że został odepchnięty. To wyczyściło miejsce na cios. Zombiaki na moment prawie się zatrzymywały i nieruchomiały jak zaczynały machać odrostami do ataku. Wówczas były prawie nieruchomym celem. Można je tak było sprowokować do zatrzymania się zwłaszcza jak się miało miejsce. Tak zrobił teraz Mark.

Pierwszy zombiak wpadł na tego za nim i zablokował go. Ten trzeci trochę z boku sam się zatrzymał szykując się do ataku. To wykorzystał Polak i ciął na odlew swoją piła. Z szyi buchnęła gdzieś na dwa metry w góre brązowo - czerwona fontanna. Głowa zaś odskoczyła jak piłka i potoczyła się po zakurzonym betonie. Pierwszy! Jeszcze pięciu...

Podobnie jak poprzedniego kopnął go i ten znów wpadł blokując idącego za nim. Mark nie czekał tylko wrócił z powrotem do pierwszej pary i uzył drugiego trybu ataku. Piła więc ruszyła do przodu wrzynając się w brzuch pierwszego zombiaka wyszła mu plecami i powtórzyła cała operację z drugim jego kolegą. Łańcuchowe ostrze charatało trzewia nieumarłych powodując trzęsawkę i ich i operatora ale nie mogło zabić czegoś co nie żyje. A przynajmniej nie w ten sposób. Wyrwał więc piłe i od razu zaatakował klasycznie tyle, że w głowę. Dwie głowy ponownie potoczyły się po betonie i ponownie został obryzgany juchą która zachlapała mu obraz. Ale była to komputerowa krew która sama znikała po klikunastu sekundach. Tyle, że te kilkanaście sekund to było dla niego być albo nie być! A póki co... Drugi i trzeci! Jeszcze trzech...

- Au! - krzyknął trochę na prawdę przestraszony gdy zombiak z boku machnął grabami i zadał mu ranę zgarniajć trochę życia ze sobą. Tym razem musiał uciec bo już go pozostała dwójka podeszła tuż pod niego a ten kolejny też już się odblokował jak ten pierwszy bezgłowiec upadł na glebę w końcu.

Miał obecnie całkiem niezły wynik. Trzech w jednym akszynie ale i zostało mu z połowę Żywotności. Mógłby zwiać z czystym sumieniem, połowa HP tp była rozsądna granica by przestać ryzykowac jakieś specjale... Ale... Wówczas nie pobije rekordu! Nie mógł odskoczyć za daleko bo przestanie się liczyć jako jedna akcja. A i po wcześniejszym bieganiu pasek Wytrzymałości mu się końćzył to z bieganiem w ogóle było krucho. Nie mógł nawet odskoczyć na tyle by użyć apteczki! Jeszcze się wahał ale jeden z zombiaków sam się prosił...

Wykonał jeden z podstawowych ataków jakie w ogóle te zdechlaki miały czyli właczył se speed i ostatnie kilka kroków przebiegł sprintem. Takim w zombiakowym stylu i tempie oczywiście ale i tak był szybszy od kolegów. Ale to oznaczało, że się od nich oddzielił a więc wystawił na atak Marka. W kupie trzech byli ciężkim orzechem do zgryzienia ale z pojedynczym prawie robił co chciał.

Miał już ten motyw przećwiczony. Wyczekał do ostatniej chwili i odsunął się jednocześnie ciął nisko bo na uniesienie piły nie było czasu. Wibrujące ostrze weszło i wyszło mniej więcej przez kolana zdechlaka a ten się zachwiał i padł jak kłoda desperacko młócąc rękami powietrze. Nie był jeszcze wyłaczony z akcji ale już stracił swoją sensowną mobilność. Teraz wystarczyło go dobić lub zostawić. Wolałby dobić ale...

Dwóch pozostałych na nogach zombie było już przy nim. Już go atakowali. Udało mu się sparować piła atak pierwszego ale ten drugi go chlasnął i już mu zostało naprawdę niewiele tych HP...

Nie czekał na kolejne ciosy tylko odskoczył w bok. Mógł sparować całkiem skutecznie ataki jednego ale nie dwóch. Znów ciął w przelocie ale znów tylko obciął ramię jednemu. Zaskoczył ich jednak bo od razu obiegł ich dookoła i zaatakował tego ostatniego sprawnego. Tamten oczywiście na moment znieruchomiał by go zaatakować i to wykorzystał Mark uderzajać z góry na dół w głowę martwiaka. Piła wrzarła się w czaszkę i wśród wizgu zaczęła rozchlapywać jej zawartość na wszystkie strony. Zombiak dostał trzęsawki wyjątkowo miło wizualnie dla oka Marka. Czwarty! Jeszcze dwóch...

Jednak bliski kontakt z rozchlapywaną juchą dorzucił swoje do zachlapanego ekranu a odniesione rany sprawiały, że obraz przyciemniał i stracił na wyrazistości. Miał więc trudność z oceną odległości do tego bez ręki. Zbliżał się i był niebezpiecznie blisko. Dostrzeżenie detali było na tyle utrudnione, że wymagało skupienia i faktyczne spowalniało reakcje albo stawały się chaotyczne gdy gracz próbował bardziej zgadnąć niż dostrzec.

Chciał się upewnić, że tego z rozoraną czaszką ma z głowy ale i nie chciał ryzykować. Nie teraz gdy był tak blisko! Został mu już tylko jeden na chodzie i jeden do dobicia! Ale i on sam był "na strzał"... Miał już czterech na koncie co było jego życiowym rekordem tej gry ale wciąż mógł go jeszcze polepszyć!

W półmorku i ze sporą częścią "zachlapaną" krwią ruszył na ostatniego zombiaka. Widział i wiedział gdzie on jest ale nie na tyle precyzyjnie by zadać cios. Niestety ataki piłą były wolniejsze niż ataki zaombiaka a jak był na strzał to jedno trafienie od zdechlaka mogło zakończyć walkę. ~ Co tu robić?! ~ czuł, że zaczyna panikować. Był w kulminacyjnym momencie kiedy presja by wygrać i by przeżyć, obie wydajace mu sprzeczne dyrektywy, osiągnęły swego rodzaju stan chwiejnej równowagi. Wahał się. W końcu nikt prcz niego nie wiedział, że obiecał pobić rekord. Jakby się wycofał to siary by nie miał a i rozsądne by to było... ~ Kopnięcie! ~ tak! To było to!

Kopnięcie było szybsze nawet od uderzenia zdechlaków. Widział większość sylwetki martwiaka i zaczął go kopać. Kilka pierwszych trafień trafiło w próżnie ale tego się spodziewał skoro nie widział dokladnie gdzie jest tamten. Ale w końću elektroniczny but wydał inny odgłos a sylwetka wyraźnie odskoczyła. Teraz dała znac wparawa Gracza. Nie musiał widzieć dokładnie. Wystarczył wyćwiczony odruch, ruch do przodu i już piła szybowała natykajac głowę choć celował w szyję ale nie narzekał. Znów silniczek piły zawył natrafiajac na zwiększony opór i znów ostrze wgryzło się w kolejną czaszkę. - Yes! - krzyknął rozentuzjazmowany Gracz. Było tak źle a jednak się wykaraskał! Dał radę! Piąty! Jeszcze tylko jeden...

Zatrzymał się. Szukał wzrokiem po ziemi. Widział powalone sylwetki ale szukał tej jednej. W końcu dostrzegł ruch. Zombie z obciętymi wcześniej nogami czołgał się ku niemu i już był calkiem blisko szczerze mówiąc. Jakby walka z tymi dwoma potrwała dłużej to by go pewnie zaszedł od tyłu. Teraz jednak Mark wręcz z nonszalancją czekał na niego. - No chodź cwelu, chodź... - mruknął czekająć na satysfakcjonujący moment. W końcu się doczekał. Zdechlak doczłapał się tak blisko, że Marek uniósł piłę i z impetem i satysfakcją opuścił na dół. Wierzgający metal wbił się w kość czaszki i zaczął ją rozjeżdżać. Kość ugieła się i pękła pod naporem szarpiącej stali. Kuternoga zaczął charakterystycznie wierzgać i po chwili znieruchomiał. - Sześć! Mam rekord! Pobiłem drania! - krzyknął niczym kibic gdy jego druzyna strzela upragnionego, decydującego gola w ciżkim meczu.

Nagle usmiech zamarł mu na wargach gdy na ekranie pojawił się czerwony rozbłysk, HP zameldowały spadek do 0 a obraz zaczął gwaltownie spadać jakby postać upadała na ziemie. - Zabili mnie? Ale jak!? Przecież ich wykosiłem! Wszystkich sześciu! Mam nowy rekord! - czekał bo wiedział, że zawsze na końcu po smierci postaci jest scenka z niezywym bohaterem i jego zabójcą.

- Ahaa... No tak... - rzekł smętnie kiwając głową gdy go zobaczył. Zombiak. Ten bez ramienia którego zostawił jak poleciał kosić tamtą szóstkę. Jakby był sprawny i nie taki podekscytowany pobiciem rekordu pewnie bez problemu by go zaciukał czy umnknął albo podleczył się apteczką no ale tak... Ehh... Może następnym razem...
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 20-06-2014, 11:37   #26
 
Nimitz's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumnyNimitz ma z czego być dumny
Pani Barbara nie zważając na pogodę szalejącą na zewnątrz opatuliła się szczelnie płaszczem i zerknąwszy raz jeszcze na towarzystwo siedzące, w jadalni pokręciła jedynie głową. I wraz z tajemniczym mężczyzną opuściła domostwo. Smagane wiatrem i deszczem postacie odjechały powoli na swoich rowerach w kierunku ciemnego lasu.
Podczas obiadokolacji Erin miała wrażenie, że Nathan próbował nogą smyrać ją pod stołem, przynajmniej do momentu, w którym usłyszałaś niezbyt głośne łupnięcie, a sam mały nie zanurkował rozmasowując sobie piszczel, na pytanie Briany odpowiedział jedynie, że chyba uderzył się o drewnianą belkę wspierającą ciężki stół, jednak zdawało ci się, że dostrzegłaś jak Nat puszcza do Ciebie oko.
Po posiłku każdy zdawał się zdążać w swoją stronę poznając domostwo.
Niektórych powoli zaczynała niepokoić nieobecność doktora, który zorganizowawszy grupę sam przepadł jak kamień w wodę. Cisza w domu, przerywana była jedynie szumem grubych kropli uderzających o szyby domu.


- Kochani, ja i Nathan to chyba, położymy się wcześniej spać. – Powiedziała do wszystkich, jak zawsze pogodna Briana i pociągnęła małolata za sobą po schodach, życząc dobrej nocy.
Wszyscy jak by na to czekali. Lenny postawił podłączony do ipoda głośnik na starej, zrobionej z ciemnego drewna etażerce, i już po chwili niezbyt głośno pomieszczenie wypełniły dźwięki .


Nataly, podzwaniając całą kolekcją bransoletek zdobiących jej szczupłe nadgarstki nachyliła się nad kominkiem rozgrzebując popiół za pomocą pogrzebacza, zajżała ku wylotowi komina, otworzyła klapkę i chyba nie zauważywszy, delikatnego śladu jaki sadza zostawiła na jej policzku z uśmiechem ruszyła w stronę wyjścia powracając z kilkoma belkami drewna, które ułożyła w palenisku.

- Brrrr... Powiedziała jakby zdziwiona, ocierając wodę ze swojej twarzy, tym samym rozmazując odrobinę sadzę na swoim policzku. - A jednak, to nie jest „ciepły letni deszcz”. zaśmiała się, gdy Lenny rzucił w nią swoją kurtką, szykując się do ponownego wyjścia na zewnątrz.



Pierwsze co przykuło uwagę taksówkarza był duży fotel stojący na wprost paleniska. Duże oparcie lekko odchylone w tył, podłokietniki oraz miękka poducha,wszytko obite skórą w odcieniu ciemnej zieleni, obudowane polakierowanym, ciemnych dębowym drewnem na czterech ciężkich nogach. Richard od razu dobrał się do siedziska przecierając je gdzie trzeba zabraną z kuchni ścierką. Usiadł wygodnie, rozprostował nogi patrząc na dziewczynę rozpalającą ogień.

Już po chwili, ogień zaczął trawić drwa wrzucone do kominka, dymiąc okrutnie i wyglądało na to, że dziewczę nie radzi sobie najlepiej.

Rich wstał dość niechętnie, jednak pozwolenie aby dym opanował pomieszczenie zepsułoby cały wieczór. Podszedł do dziewczyny, ukucnął przy niej.
Daj, ja spróbuję - uśmiechnął się ładnie by wypaść bardziej przekonująco, i wprawnie rozgarną drwa za pomocą pogrzebacza.
Nataly z lekką ulgą przekazała Richardowi honory rozpalania ognia i z uśmiechem zakręciła się w rytm muzyki. Mężczyzna sięgnął do dźwigni sterującej klapką, która osłaniała wylot komina. Otworzyła się ona niechętnie pod naporem jego dłoni, a ciemny dym ku uldze wszystkich obecnych odnalazł ujście w wylocie komina. Już po chwili powietrze oczyściło się i jedynie mało przyjemny zapach unosił się jeszcze jakiś czas w pomieszczeniu.

Kliknij w miniaturkę

Wypity przed posiłkiem alkohol rozluźnił Erin do tego stopnia, że nawet zaczepki ze strony małolata nie były w stanie zepsuć jej humoru. Najedzona pod gwizdek zamarudziła chwilę w kuchni. Wstawiła czajnik z wodą, z szafki wyciągnęła puszkę kawy i w miarę nieobtłuczony kubek. Po kilku minutach pojawiła się w salonie z porcją parującego naparu. Słysząc muzykę uśmiechnęła się do Lennego, kiwając z aprobatą rudą głową. Gdy tylko Richard podniósł się z fotela wykorzystała okazję i podsiadła go, przerzucając nonszalancko nogi przez jeden z podłokietników.
- Ktoś ma numer do doktorka? - Rudowłosa spytała ogółu, a wzrok utkwiła w nierozpalonym jeszcze kominku.

- Nat ma chyba wszystkie potrzebne numery… - Rzekł markotnie Mark wstając od lapa i przeciągając się. Od obiadu już minęło nie wiadomo ile i nie wiadomo jak szybko. Jak to zawsze z zombiakami. Wzruszył ramionami i też podszedł do kominka i rozwalonej obok na fotelu dziewczyny.
- A po co ci jego numer? - Spytał już trochę bardziej przytomnie.

- Przydałaby się pizza...albo worek cementu. - dziewczyna westchnęła, odwracając się i posyłając ponurakowi kpiący uśmiech - Noc długa, możemy zgłodnieć ze dwa razy nim Babuleńka raczy przytelepać się do nas z ciepłymi bułeczkami i świeżym mleczkiem na śniadanie.

Nataly przestała pląsać w rytm muzyki i z uśmiechem puściła oko Lennyemu, który tęsknym wzrokiem odprowadzał wchodzącego po schodach Edwarda.
- W sumie, to my z Lennym mieliśmy nadzieję, trochę bardziej wypocząć i wzięliśmy co nieco, choć niestety w takich warunkach pizza, nie przetrwałaby zbyt długo ale zawsze coś się znajdzie. Powiedziała dziewczyna rozpromieniona.
- A i rzeczywiście, telefony do wszystkich zgarnęłam ze sobą. - Stwierdziła ponownie poruszając biodrami w rytm muzyki.

- To może zadzwoń do niego spytaj się gdzie i kiedy będzie? Może utknął w tej burzy i jutro dojedzie? Wtedy byśmy mieli dzień ekstra dla siebie… - Rzekł Mark już bardziej włączając się do dyskusji i spoglądając na pół-polkę.

- A worek cementu… A wiesz, że to dobry pomysł jest? Spuściłbym temu zombiakowi na łeb to by się oduczył tak skradać znienacka od tyłu… - Rzekł wskazując kciukiem za siebie w kierunku lapa. - Bo te zombie to takie szybkie są… Wam powiem, ze za szybkie je teraz robią. Kiedyś to umieli robić porządne zombie a teraz? No co to ma być? - machnął w zniechęceniu ręką i w dał lekki upust swojej pretensji do za szybkich zombie.

- A tak serio, to po co worek cementu? - Zapytała Nataly przesuwając kciukiem listę na ekranie swojego dużego telefonu.

- Zacementowałbym go. Albo dał mu do dźwigania. Albo zrzucił na niego. Albo w niego. Coś bym wymyślił jakbym miał. - Wzruszył obojętnie ramionami. Tym razem jak zaczął wymieniać kolejne opcje dało się słyszeć stopniowe ożywienie i zaciekawienie które rosło w jak mówił. W sumie temat zaczynał mu się podobać.

-A wy jakbyście załatwili swojego zombiaka jakbyście mieli go załatwić w dowolny sposób przy pomocy codziennych narzędzi albo przedmiotów? - spytał już wyraźnie zaciekawiony odpowiedzią.

Dziennikarka słuchała wywodu o zombie z rosnącym zdziwieniem. Nawiedzony dom prędzej oferował garstce śmiałków duchy i jakieś upiory, a nie ożywione w tajemniczy sposób ludzkie zwłoki. Podjęła jednak zabawę, nie chcą wyjść na ignorantkę i zrażać do siebie dziwnego faceta od laptopa.
-Swojego posłałabym na coroczne świąteczne przemówienie naczelnego z mojej redakcji. Umarłby z nudów już po piętnastu sekundach i po problemie. - Odparła śmiertelnie poważnym tonem.

- Zebranie naczelnego? Jesteś dziennikarką? - Spytał Erin gdy opowiedziała swój sposób załatwienia zombiaka. Tak sobie wyobraził taki zombiak przy stole konferencyjnym który ma odwalić kitę na “śmierć z nudów”. - Śmierć z nudów… A wiesz, że to byłoby bardzo ciekawe do zrobienia? Pewnie potrzeba by podpasować to pod jakiś atak serca… Albo jakieś duszenie… Tylko zombiakom z założenia nie bije serce i nie muszą oddychać… No ale to trzeba by nad tym pomyśleć… No na pewno niecodzienna metoda załatwiania zdechlaków… - Uśmiechnął się pod wąsem do dziennikarki.

Ogień strawił rozpalone zapalniczką gazety w kilka sekund przerzucając się na kawałki drewna stawiające mu większy opór. Rich dopiero teraz zauważył, że Erin zajęła jego miejsce rzucając jej przyjemne spojrzenie. Odkryte nogi dziewczyny rzucone przez podłokietnik przykuwały uwagę, jednak nie dawał tego po sobie poznać. Podszedł do okna z zainteresowaniem obserwując oberwanie nieba. Cała okolica tonęła w strugach ciężkiego deszczu.
- Nie zastanawia was gdzie pojechała ta starsza kobieta i jej cichy towarzysz? – Spytał obecnych wpatrując się w podwórko.

Erin
wzruszyła ramionami, upijając łyk kawy. Starsza pani miała swoje życie i nikt nie uwiązał jej do dziwnego domu.
- Pewnie wróciła z kolegą do domu, albo motelu. Co tam bedą robić to już ich prywatna sprawa. - Mrugnęła do taksówkarza, starając się zachować poważną minę.

Nat, słysząc dyskusję o zombie przestała tańczyć i zaśmiała się serdecznie.
- Wiecie co ? To tak, nie godzi się o suchym pysku tego typu dywagacji prowadzić. Podeszła do Lennyego i wzięła kluczyki od zielonego Hiluxa którym przyjechali. Po chwili wróciła jeszcze bardziej mokra niż wcześniej choć śmiała się serdecznie. W ekologicznej pobżękiwały charakterystycznie jakieś butelczyny.
- Dobra, po przekąski to już nie idę, bo jest tam ziiiiimnoooo. - Powiedziała udając, że sama siebie obejmuje dla zachowania ciepła.

-Niby tak, ale z drugiej strony w taką pogodę? Nawet mnie nie chciałoby się przejść stu metrów na parking po auto. A oni pojechali rowerami. - Odrzekł równie spokojnie opierając się o parapet. Z zainteresowaniem spojrzał na torbę którą przyniosła Nat.
Co masz tam dobrego?

Potem jego uwagę przykuła Nat. A właściwie jej wyczyn wyjścia na dwór. Szczerze mówiąc podejrzewał, że ściemnia trochę z tym, że pójdzie na dwór i się jakoś kimś spróbuje wyręczyć czyli Lennym no ale jednak ku jego zaskoczeniu poszła sama. No i z czym wróciła!
- Eeeeejjjj! ty na pewno masz w sobie polskie geny, ja ci to mówię dziewczyno! Pozwól, że pomogę ci nieść tę ciężką torbę… - Rzekł skupiając swój wzrok na pobrżekującej torbie i wyciągając po nią ręce.
- Nie tylko geny mam polskie. - Uśmiechnęła się do niego pokazując żubrówkę .
- Kocham cię! - Rzekł wyszczerzając sie do niej autentycznie szczerze. - Zmarzłaś? Choć no ogrzeję cię… - Rzekł do niej zagarniajac ją ramieniem a drugą przejmując strategiczne dobra w pobrzękującej torbie. - Choć wstawimy to do lodówki bi się biedactwa zgrzeją… - Rzekł wskazując wspomniany kierunek.
Odwzajemniła uśmiech u ruszyła pokornie pod naciskiem twojej dłoni.

Kliknij w miniaturkę

McManus stał z boku przyglądając się zebranym. Palił w milczeniu papierosa i tylko słuchał. Posiłek był całkiem smaczny i dobry. Troszkę za mało jak dla niego, ale cóż nikt nie obiecywał mu tu rarytasów. Co jakiś czas zerkał w stronę Erin, obserwując kobietę i to jak się zachowuje. Jedna fajna babka na tylu facetów. Może być tłok a jak zdążył poznać już swoich towarzyszy, to Candle zaraz zacznie się do niej dostawiać. Na szczęście chłopczyk poszedł spać. Kolejny raz się zaciągnął głęboko i wypuścił gęsty dym z ust.
Zombie? Ci ludzie naprawdę byli dziwni. A może po prostu sobie kpią z niego. Potrząsnął głową z niedowierzaniem i podszedł do paleniska wrzucając dopalającego się papierosa. Przechodząc koło wszystkich uśmiechał się delikatnie tylko, choć i tak jego lekko poznaczona bliznami i bruzdami twarz nie mogła uchodzić za zbyt sympatyczną. No chyba, że ktoś lubił lekkich obdartusów z zarośniętą twarzą i dziwnym błyskiem w oku.
- No dobra… kto ma ochotę przejść się po całym domu...no chyba że boicie się że… - lekka pauza -tu straszy ? No dziewczyny...i koledzy… Zapraszam na wycieczkę turysytyczną po Villa de Zadupie

Dokładnie w momencie kiedy to powiedział za oknem rozległ się potężny grzmot, a światła w domku na chwilę zgasły. Murphy mógłby przysiąc, że w tym momencie zobaczył na brzegu lasu charakterystyczny płomyczek świadczący o tym, że ktoś stoi na brzegu ciemności paląc spokojnie papierosa. Jednaj zaledwie po chwili, gdy kolejna błyskawica przecięła nieboskłon rozjaśniając okolicę, miejsce, w które spoglądał zdawało się być puste. A pełni obrazu dopełniał jedynie dym unoszący się kłębem w ciężkim powietrzu...a może to była wstająca mgła.
Zaledwie po chwili zagrzmiało ponownie, a Erin mogłaby przysiąc, że wraz z tym odgłosem zlał się inny, dziwnie przypominający odgłos pracującego głośno silnika.

Murphy pokiwał tylko głową i uśmiechnął się pod nosem. Dziwne. ale możliwe. Może dym z papierosa lekko podrażnił mu oko, albo pewnie od tych ich gadek mu się przywidziało. Nie wierzyl w duchy, kosmitów i takie tam więc milczał, bo co miał im powiedzieć. A nawet jeśli tam był, to pewnie jakiś ciekawski wieśniak chciał zobaczyć kto urzęduję w tym “straszącym domu”. Tak czy inaczej...było minęło i nie zamierzał wypowiadać się na głos.
Jeszcze i jego będą chcieli zaprosić do "klubu wariatów”. Poczekał czy ktoś się zgłosi na spacer a jeśli nie zamierzał udać się sam. To i tak lepsze niż słuchanie o zombich, wampirach czy hefalumpach mieszkających w szafach i kradnących wieczorami skarpetki.

Wśród grzmotu dało się wychwycić coś jeszcze, Erin była tego prawie pewna. Z drugiej strony zmęczenie podróżą i odrobina alkoholu mogły płatać figle jej zmysłom.
- Chyba doktorek do nas jedzie. -Powiedziała wstając z fotela. - Też słyszeliście silnik, czy mi już pada na łeb?

-Pójdę na ganek zobaczę czy ktoś się zbliża… - zaoferował się Murphy -A potem idę sobie zwiedzać.. - Po tych słowach ruszył ku wyjściu i drzwiom

Vance przeczesał ręką włosy stawiająć je ponownie do góry. Trochę znudzony dołączył do Murphy’ego. Obsacy zastukały o parkiet.
- Możemy zapalić jeśłi będzie miejsce by spokojnie usiąść. Trzeba dobrze zaplanować ile fajek dziennie można spalić. Jak wypalimy całe zapasy przed końcem “projektu” to będzie kiepsko. - Rzucił do Mc’Manusa.

Wychodząc Murphy spojrzał się dziwnie na Vance’a i odpowiedział mu spokojnie:
-Stary wyluzuj..ja mam z dwa kartony więc na tydzień jak nie dwa wystarczy… Zawsze jak coś można wyskoczyć do miasta lub poprosić babunię o kupienie tego i owego. Gotówkę chyba każdy wziął ze sobą… - Uśmiechnął się i ruszył dalej.

- Ja mam jedną rakietę jedynie, dziesięć paczek. - Odpowiedział szybko. - Więc chyba jesteśmy ustawieni na długi czas. Paliwo do zapalniczki też mam - Dodał zadowolony idąc razem z dużym sprawdzić czy doktorek przyjechał.

Ruda parsknęła, podchodząc do debatujących mężczyzn. Według tego, co mówił Richard drugi musiał mieć na imię Murphy i być “tym dużym”. Opis w jakimś stopniu się zgadzał. Oparła dłonie o ich ramiona, na moment zawieszając cały ciężar na żywych podporach.
- Spokojnie panowie, drzewko z jogi i głęboki wdech. Nie jesteśmy na Anktarktydzie, w okolicy na bank mają jakiś monopolowy. - Westchnęła - W razie nagłego wypadku da się przecież podskoczyć którymś wózkiem, a jak pogoda dopisze to i spacer urządzić...chociaż narazie ten deszcz nas nie rozpieszcza. Miejmy nadzieję, że jutro się wypogodzi, całkiem przyjemna okolica. Jak na nawiedzony dom, oczywiście..
Wyminęła panów i ruszyła na ganek. Papieros po obiedzie jest zawsze dobrym pomysłem.

Gdy ruda się tylko oparła o McManusa ten wziął delikatny oddech chcąc sprawdzić jak kobieta pachnie. Lubił zapach dobrych perfum a jeszcze jej bezpośredniość. Ciekawy przypadek musiał przyznać ale postanowił trochę rozluźnić atmosferę, tym bardziej że znów wspomnieli o nawiedzonym domu. Gdy dziewczyna ruszyła już w stronę drzwi, McManus podbiegł do niej i złapała ją na wysokości kolan i przerzucił sobie na ramię biegnąc w kierunku wyjścia. Trzymał ją mocno by jej nie wypuścić i rzucił tylko:
-Komuś przydałby się zimny prysznic. - A potem wyszedł na zewnątrz z nią przewieszoną przez bark.


 
Nimitz jest offline  
Stary 20-06-2014, 14:12   #27
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
McManus / Erin

Świat nagle zawirował, gdy czyjeś silne dłonie poderwały Erin z ziemi i, niczym dziecko, wyniosły z domu. W pierwszej chwili dziewczyna porządnie się wystraszyła. Zmiana perspektywy zaskoczyła ją, wydobywając z gardła zduszony pisk. Ten jednak szybko zmienił się w głośny śmiech, gdy do uszu dziennikarki doleciał głos Murphy’ego. Czyli nagłe porwanie było jego sprawką…
-A po co mi prysznic? Czyżbym zaczęła śmierdzieć? - spytała rozbawiona, uderzając lekko pięścią w plecy mężczyzny.

Gdy tylko drzwi otworzyły się McManus jednym krokiem przekroczył próg. Deszcz lał jak cholera, więc po chwili dziewczyna wraz z mężczyzną byli mokrzy. Ten zawiesił na niej wzrok:

- Śmierdzieć? Nie, po prostu…. - zawiesił się, po czym subtelnie zmienił temat - Wejdźmy do środka bo się przeziębisz…

Stanął w progu nadal przypatrując się dziewczynie i miejscach, gdzie mokra koszulka zaczeła przylegać ściślej do ciała. Drzwi nadal były otwarte i delikatny wiatr wiał w ich stronę.

-Murphy..tak w ogóle..bo chyba zapomniałem się przedstawić - wyciągnął dłoń ku niej.

- Wiem - zachichotała, ściskając podaną rękę - Richard już zdążył mnie przed tobą ostrzec. Co ci strzeliło do głowy? Czy ja wyglądam jak worek ziemniaków?
Stanęła pewniej na nogach, poprawiając koszulkę która podwinęła się złośliwie podczas krótkiej wędrówki na plecach żartownisia.
- Nie bój nic, z cukru nie jestem. Ulewa mnie nie zabije, wręcz się przyda. Wiesz...woda droga, a w Etiopii dzieci z pragnienia umierają. Taki darmowy prysznic to idealne rozwiązanie. A tak w ogóle to Erin... - odparowała, łapiąc Murhpy’ego za rękę i ciągnąc z powrotem na deszcz.

-Richard...przede mną? - zdziwił się McManus dając się wyciągnąć na deszcz. Dziewczyna była całkiem wporządku, nie jakaś paniusia co wszystko och i ach i do tego miała poczucie humoru -Tak..lepiej korzystać z pogody i pomóc biedaczkom w Afryce… - uśmiechnął się lekko oczekując wyjaśnień na temat co miała na myśli “Richard ostrzegał”...

Dziewczyna udała, że intensywnie się nad czymś zastanawia, albo próbuje przywołać z pamięci usłyszane słowa:
- Było coś o martwej prostytutce w bagażniku. Tej co za mocno wierzgała - powiedziała grobowym głosem, po czym parsknęła śmiechem nie mogąc dłużej zachować powagi - Nie no...tak na serio to mówił o tobie w samych superlatywach. Że miły, spokojny i w porządku jesteś facet. Nie musisz chłopaka łamać ani bić...naprawdę!

-Nie zamierzałem..no może przez chwilę.. - powiedział poważnie Irlanczyk. Starał się wyrzucić z pamięci wzmiankę o martwej prostytuce. Dziewczyna była naprawdę dziwna..-To co Cię tu sprowadza? - zapytał znów poważnie, choć domyślał się odpowiedzi jakiej może mu Erin udzielić.

- Ciekawość? Może trochę sceptycyzmu. Zapowiada się ciekawie. Nie wszystkie kurorty oferują w swoim repertuarze wywoływanie duchów i latanie po opuszczonych domach - wzruszyła ramionami, podnosząc twarz ku górze. Z zamkniętymi oczami pozwalała, by krople deszczu rozbijały się o bladą skórę - Wiem, że niby miesiąc w Egipcie, albo na Haiti brzmi lepiej...ale nie lubię słońca. Rodzimy klimat bardziej mi odpowiada.

Wzruszenie ramion.. Wariatka, można by powiedzieć. Duchy? Na Boga, gdzie on trafił. Mógł zacząć się zastanawiać McManus
-Przywoływanie duchów? Naprawdę w to wierzysz? - zapytał poważnie - Nie zimno Ci? - padło kolejne pytanie

-Oczywiście że wierzę, specjalnie po to taszczyłam tu odkurzacz do łapania zjaw i upiorów! - prychnęła, mrużąc ironicznie oczy. Nie mogła nic poradzić, że dobrze się odgrywało nawiedzoną. Murphy wydawał się być gościem mającym zdrowe podejście do życia i tego, co następowało później. Jego sceptyczna mina była bezcenna, ale nie chciała przeginać.
-Odłóżmy na bok wszelkie nadprzyrodzone brednie, dobrze? Co zostaje? Dla mnie to wypoczynek na łonie natury, za który jeszcze mi płacą. Rozwiązanie idealne. - mrugnęła konspiracyjnie - Tylko nie mów nikomu, bo wyjdę na materialistkę. Rozumiem że ty też masz dość...chłodne podejście do tematu. co Murphy?

Milczenie.Trzeba było teraz uważać na to co się mówi. Murphy ważył dokładnie słowa:
-Powiedzmy, że dla mnie to bajki którymi można straszyć małe dzieci. A powód dla którego tu jestem...mam podobny co ty. Kasy nigdy za wiele, a i robota mi się skończyła..więc zastrzyk gotówki mile widziany - rzekł - Chodźmy do środka..jak Ci zimno mogę dać mi moją kurtkę - zaproponował

Erin zaśmiała się, kręcąc przecząco głową. Facet był w porządku, choć na pierwszy rzut oka należał do tych gości, których nie chciałaby spotkać nocą w ciemnej alejce.
-Jestem gorącą babką. Nie marznę tak szybko, ale może rzeczywiście zejdźmy z tego deszczu. Jeszcze któreś z nas złapie przeziębienie i pozaraża resztę. Nikt nie chce tu epidemii, zabrakłoby nam chusteczek - ujęła mężczyznę pod ramię i zaczęła ciągnąć go w kierunku ganku. Co prawda wyglądało to dość komicznie, lecz miała to gdzieś. Jak zawsze.
- Dawaj, zajaramy na spokojnie. Nie ma co smrodzić w środku, w końcu śpimy tam i przebywamy przez dłuższą część dnia. Ciągłe wdychanie dymu jest niezdrowie.

McManus wyjął Camele i poczęstował dziewczynę:
-Trzymaj - a potem przypiał jej, by dopiero potem samemu na spokojnie zapalić -Mówisz że jesteś gorąca..to na pewno na brak powodzenia nie możesz narzekać. Zapewne Candle jak się przebudzi, zechce sprawdzić jak Ci się śpi - uśmiechnął się tylko i zaciągnął się mocno, by po chwili wypuścić gęsty dym z ust

-Rozumiem, że to groźba ?- mruknęła, zaciągając się z przyjemnością. Obserwowała Murphego uważnie, próbując wychwycić jego intencje. Czasem czyjeś zachowanie mówiło więcej, niż dana osoba byłaby skłonna powiedzieć wprost. Wystarczył drobnry grymas, lekkie drgnięcie ramion, by czyjeś nastawienie przestało być tajemnicą - A może raczej ostrzeżenie. Candle to ten od kart, tak? Richie coś wspominał...to jakiś zbok, albo zjeb?

-Tak, mistrz magii, świec i kart. - nie dało się nie wyczuć ironi, gdy Murphy mówił o nim
- A czy groźba...ja nie jestem nim więc Ci nie powiem, co on zamierza…
- odparł spokojnie

- Może szuka dziewicy do złożenia w ofierze - parsknęła, aż dym wyleciał jej nosem - No to chłopak ma pecha, źle trafił. Dziewice to wymarły gatunek...podobnie jak smoki i jednorożce. Ktoś musi go o tym poinformować, nim zrobi coś głupiego. Ale dość o nim. Powiedz mi czym się na co dzień zajmujesz? Wyglądasz na silnego gościa - zamyśliła się, przenosząc wzrok na szerokie ramiona Murphy’ego - Wyglądasz na kogoś, kto ściąga długi, takie moje pierwsze skojarzenie.

Lekkie zakłopotanie pojawiło się na twarzy mężczyzny. On i ściąganie długów, dobre sobie. Fakt umiał operować pięściami, ale nigdy nie pomyślał żeby tak zarabiać na życie. Walka na kasę oczywiście, ale to akurat lubił.
-Pracuję na budowie..a właściwie pracowałem dopóki robota była, stąd moje pojawienie się na tym zadupiu. Czy jestem silny to nie wiem...zawsze na pewno znajdzie się ktoś silniejszy - odpowiedział ze spokojem -Cóż jak szuka dziewicy, a ty nie jesteś..to ma chłopak problem… - uśmiechnął się - bo smokiem też nie jesteś - dodał.

-Jak to nie jestem? - Erin udała oburzenie. Wetknęła papierosa do ust i wciągnęła do płuc porządną porcję dymu. Chwilę potrzymała go w sobie, by nagle wypuścić gęstą chmurę wprost w twarz mężczyzny.
-Zionąć okiem też potrafię, ale tylko jak ktoś mnie wkurzy. - odparła z dumą, próbując zachować powagę.

-A machać skrzydłami jak prawdziwa smoczyca? - zapytał próbując ukryć uśmiech na twarzy

-No ba...a jakie ślady po pazurach pozostają! - wystawiła przed siebie ręce, prezentując mężczyźnie długie, czarne paznokcie.

-To nie będę Cię lepiej wkurzał..choć przy masażu może to być przyjemne - rzucił na koniec coś takiego, sam nie wiedząc czemu…Od razu jednak zmienił temat -To co zechcesz mi towarzyszyć w podróży domoznawczej ? - zapytał..

Dziewczyna zrobiłą smutną minę, wyginając usta w podkówkę.
-Murphy...lecę z nóg. Wy przyjechaliście sobie wygodnie samochodem, ja jechałam na stopa. Mam za sobą kilkanaście kilometrów przedreptanych piechotą, a przy ciężkim plecaku to nie jest przyjemna sprawa, szczególnie dla stóp. Nie słyszysz jak krzyczą i błagają o litość? - spytała, zginając nogę w kolanie i podnosząc wspomnianą część ciała wyżej - Mam pęcherze na pęcherzach pod pęcherzami. Dzisiaj lulu, jutro możemy się powłóczyć. Z chęcią wesprę cię duchowo w poszukiwaniach zaginionych skarbów, starych szkieletów i tego wszystkiego, co tu możemy spotkać. Teraz jednak pozwolisz że się oddalę celem złożenia tyłka na czymś miękkim i zadarcia nóg pod sam sufit..

-Spoko. To mykaj mała do łóżka..a ja się poszwędam. Jak chcesz odprowadzę Cię pod drzwi, bo jeszcze mi padnie… - zaproponował - A ja sam się rozejrzę po tym przybydku - rzucił na koniec

-Dam sobie radę, nie bój nic. Duża jestem i w ogóle - odpowiedziała pogodnie, stając na moment na palcach. Z szelmowskim uśmiechem pocałowała mężyznę w policzek. - Ale dziękuję za troskę, naprawdę. Dobrej nocy. Niech cię nic nie straszy do rana.
Odwróciła się na piecie i ruszyła w kierunku schodów na piętro.

Poczekał aż dziewczyna zniknie z widzenia i sam ruszył po domu. Szukał zejścia pierw do piwnicy, a jeśli by nie było to był ciekaw co znajduje się w innych pokojach na parterze.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 20-06-2014, 18:13   #28
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wychodzenie na zewnątrz podczas ulewy nie było jednak najgenialniejszym pomysłem. Człapiąc powoli na piętro Erin pozostawiała za sobą szlak drobnych kropel, ciurkających zarówno z rudych włosów, jak i przemoczonych ubrań.
Nie minął nawet jeden dzień, a ja już dewastuję dom - przemknęło jej przez myśl. Stare, drewniane podłogi nie znosiły kontaktu z wilgocią, lecz w tej chwili dziennikarka nie potrafiła wykrzesać z siebie jakiegokolwiek poszanowania dla cudzej własności. Bardziej przejmowała się dokuczliwym zimnem i szczękającymi zębami, chcąc jak najszybciej wypić coś mocnego i owinąć wychłodzone ciało kocem. Przeziębienie było ostatnią rzeczą, której potrzebowała do szczęścia podczas urlopu. Przechodząc korytarzem ujrzała smugę światła wydobywającą się zza uchylonych drzwi jednej z sypialni. Wszechobecna szarość pokoju z miejsca poprawiła dziewczynie humor. Bura strefa należała do poznanego wcześniej taksówkarza, a skoro oboje postanowili odłączyć się na moment od ogólnointegracyjnej imprezki, grzechem było go nie pomęczyć.
-Puk, puk - wydusiła dzwoniąc kłami i prawie odgryzając sobie język. Słowom towarzyszyły trzy szybkie stuknięcia we framugę.

Przemoczona dziewczyna ujrzała mężczyznę starannie chowającego rzeczy do szafki. Na dźwięki pukania zamknął drzwiczki przez co jedyne co mogła dostrzec to barwne koszule i pasujące do tego podkoszulki. Mężczyzna odwrócił głowę, uśmiechnął się na widok dziewczyny. Spodziewał się, że przyjdzie, jednak nie wiedział kiedy. Jej mokre włosy lepiły się do ramion i szyi, w ciemnej czerwieni wisząc jak cieniutkie nici makaronu z których efektywnie wyciekają krople wody spływające po ramionach by upaść na ziemię z ledwie słyszalnym uderzeniem. Odłożył trzymaną w ręce książkę na szafeczkę nocną. Sięgnął do plecaka i wyjął z niego ręcznik pasujący do koloru ścian. Podszedł powoli rozkładając go, rozpostarł przed rudą czekając aż wejdzie by się w nim schronić i wytrzeć.
- Znudzona zabawą na dworze z Murphy'm? – Zapytał. - Zdążyłem w tym czasie się tu urządzić.

-W-właśnie w-widz-dzę - spróbowała się uśmiechnąć, lecz drgające w niekontrolowany sposób usta nie chciały jej słuchać. Zrezygnowana machnęła ręką i weszła do środka, kierując się wprost ku rozłożonym zapraszająco ramionom taksówkarza - Przyg-gotowałeś s-się. N-nawet ręcznik-k m-masz sz-szary.
Stanęła tuż obok niego, dygocząc i bezskutecznie próbując nie kapać na dywan.

- Czysty przypadek – mruknął dość cicho z delikatnym uśmiechem na ustach. - Śmiało możesz się wytrzeć. Wziąłem dodatkowe dwa na zapas – dodał podchodząc do drzwi, przymknął je odrobinę. - Zaparzyć Ci herbaty? Albo przynieść Twój zielony, magiczny płyn na rozgrzanie? – uśmiechnął się troszkę mocniej patrząc jak dziewczyna tonie w szarości bawełnianego prostokąta.

- W-wybier-ram br-ramkę num-mer dw-wa - burknęła, okręcając się podarowanym ręcznikiem. Od razu poczuła się trochę lepiej. Dreszcze zelżały, choć wciąż targały drobnym ciałem. Dziewczyna usiadła obok łóżka, podciągając kolana pod brodę i oplotła je ramionami, dzięki czemu szary materiał zakrył ją od czubka nosa po końce palców u stóp.

Mężczyzna wyszedł z pokoju na moment zmierzając do sypialni Erin. Dało się słyszeć szybkie bicie obcasów o parkiet jęczący co jakiś czas pod butami. Nie dłużej niż dwie minuty później w drzwiach pojawił się taksówkarz ze znaną dziewczynie, kryształową butelką.
- Trzymaj – podał butelkę Erin ówcześnie odkręcając zakrętkę. - Mam nadzieję, że nikt poza nami się nie dobrał do zawartości – dodał. Usiadł na łóżku, mogąc patrzeć na dziewczynę z góry.

Szybki rzut oka na zawartość szkła rozwiał wszelkie wątpliwości, odnośnie tego czy ktoś trzeci dobrał się do alkoholu. Zielona granica pozostała dokładnie w tym samym miejscu co ostatnio. Wiadomo więc było z miejsca, że żaden krasnoludek ryja w absyncie nie umoczył.
Po pierwszym łyku Erin przestała dzwonić zębami, po trzecim pozbyła się dreszczy. W końcu oderwała usta od szyjki, łapiąc z sykiem powietrze. Rozkaszlała się porządnie gdy trunek zapiekł nieprzygotowane na taką dawkę procentów gardło. Westchnęła z ulgą i wcisnęła Richardowi butelkę, ponaglając spojrzeniem do działania
-Kolejny raz udało się przeżyć...swoją drogą zasłużyłam na order z ziemniaka, albo wieniec z drutu kolczastego. Przez cały obiad korciło mnie żeby powiedzieć coś głupiego pod adresem Bri. Ciekawe jakby odebrała coś w stylu… - odchrząknęła, by po chwili rozłożyć dłonie i zmienionym głosem wyrecytować z pamięci - I Święty Attyla wzniósł granat ręczny wysoko, mówiąc - O Panie błogosław ten granat ręczny, który rozniesie nieprzyjacioły twe na malutkie kawałeczki w łasce twojej. A Pan skrzywił się w uśmiechu a ludzie spożywać poczęli owce, leniwce, karpie, orangutany, płatki śniadaniowe, przetwory owocowe…

Butelka stawała się coraz lżejsza, a majacząca w niej zielona substancja znikała systematycznie. Richard wziął kolejny łyk, równie niewielki co kiedyś. Degustacja alkoholu przynosiła mu niezwykłą frajdę co można było dostrzec w jego oczach oraz po tym, jak napawa się każdym łykiem.
- Nie rozumiem tej całej szopki katolickiej. Księża to w większości zwykli ważniacy uważający, że mają misję wynikającą z powołania. A parafianie fanatycznie wyznający swoją wiarę czasem mnie przerażają. Tyle forsy zostawia się w tych marmurowych skarbonkach mówiąc, że to na cele wyższe. Tak bardzo ludzie wierzący potrafią być zamknięci w zaściankowych poglądach... - urwał, nie chcąc się dalej nakręcać. - Z całą pewnością zgarnęłabyś naganę od Bri za złe postępowanie - uśmiechnął się odpowiadając, tym razem, bardziej konkretnie. Zrobił jeszcze jeden łyk i podał butelkę Erin.

- Taaa...jeszcze by mi kazała leżeć krzyżem na posadzce, albo klęczęć na grochu - Erin zachichotała. Z każdą kolejną kolejką uśmiechała się coraz szerzej i coraz bardziej beztrosko. Na bladych policzkach zakwitły rumieńce, a ręcznik przestał otulać ją na podobieństwo kokonu. Spoczywał teraz na ramionach dziewczyny, podczas gdy ona opierała się łokciami i brodą o materac łóżka.
- Powiedz Richie...dlaczego opuściłeś Nowy York? - zaczęła z innej beczki, obdarzając mężczyznę powłóczystym spojrzeniem. Wodziła nim po jego twarzy i torsie, co jakiś czas zatrzymując się dłużej na oczach.

- Przyleciałem tu po śmierci ojca - odpowiedział po chwili milczenia, chciał wziąć kolejny łyk, jednak zawahał się, w efekcie postawił butelkę na podłodze. - Jakoś mieszkanie w starym domu było dość dobijające. Sprzedałem stare auto, wziąłem oszczędności i przyleciałem tu. Pięć lat minęło od kiedy mieszkam w Galway - odpowiedział z lekkim grymasem na twarzy. Dość dobrze maskował emocje.

Ruda drgnęła jakby jej ciało przeszył prąd. Po reakcji bruneta można było wywnioskować, że temat nie należał do przyjemnych, zresztą nic dziwnego. Nikt nie lubił rozmawiać o zmarłych, szczególnie gdy należeli oni do najbliższej rodziny.
- Przykro mi Richie. Pewnie twój tata był fajnym gościem, ojcowie w większości przypadków tacy są. - odparła łagodnie, wychylając się do przodu. Przesunęła rękę i zacisnęła zimne palce na nadgarstku mężczyzny, próbując przywołać na twarzy pokrzepiający uśmiech. - Masz jakieś rodzeństwo? Ja mam dziesięciu braci...rodzice nie marnowali czasu. - mruknęła.

Chłód dłoni był nieprzyjemny, chociaż taksówkarz nie dał po sobie tego poznać. Alkohol też robił swoje, rozgrzewając całe ciało od środka. Rich rozpiął górny guzik przy kołnierzu koszuli.
- Ciekawe jest to, że powodem śmierci ojca była Twoja obawa o amerykańską wolność. Tata wstał obudzony przez pager. Był ochroniarzem w jednej z większych agencji ochroniarskiej wtedy. Pojechał na miejsce włamania i kiedy wszedł do budynku to przestraszony złodziej strzelił do niego. Po dwóch dobach w szpitalu ojciec zmarł – mężczyzna uśmiechnął się dość płytko. Uśmiech nie pasował do tego co mówił, był nieszczery. Mający na celu zapewnić dziewczynę, że wszystko z nim w porządku i nie musi się martwić poruszeniem tego tematu.
- Owszem, mam siostrę - Victorię. Starsza ode mnie o osiemnaście lat, zastępowała mi matkę, która zmarła zaraz po moim porodzie. Teraz mieszka w domu po ojcu z mężem i dwójką dzieci – dodał. - Wiem, moje życie jest dość pogmatwane.

W pewnym momencie ruda cofnęła dłoń, chowając ją na powrót pod wilgotnym już ręcznikiem. Zrobiło się jej nieprzyjemnie, jakby Richard winą za strzelaninę obarczył siedzącą naprzeciwko niego dziewczynę. Jakby wspominając o broni Erin stała się współodpowiedzialna za wszystkie nieszczęśliwe wypadki i morderstwa z pistoletem w tle. Zmilczałaby, gdyby wypity alkohol nie szalał wewnątrz jej żył.
-Wbrew pozorom całe zło świata nie jest moją winą - syknęła przez zaciśnięte zęby, podnosząc się z ziemi. Ściągnęła z ramion szarą płachtę i złożyła ją na pół, a potem jeszcze raz na pół - Tak samo jak ty nie jesteś winny śmierci Aileen, choć jeździsz pierdoloną taksówką. - wydusiła z siebie, mrugając raz po raz. Całą uwagę skupiła na ręczniku, wyrównując kanty i wygładzając zagięcia materiału.

- Nie wspomniałem o tym, że to Twoja wina. Bardziej miałem na myśli, że Twoja obawa o życie w Ameryce jest po części słuszna – sprostował widząc jak Erin staje na równe nogi.
- Wiadomo, nie każdy kto ma broń musi napadać na przechodniów i strzelać im w plecy. Ale ogólny dostęp do tego śmiercionośnego narzędzia jest łatwy – Rich wstał, chwycił Erin za dłoń.
- Nie bierz wszystkich słów tak bardzo do siebie. A teraz daj, rozwieszę ręcznik na krześle by wysechł, a Ty usiądź i powiedz co stało się z Aileen. Proszę – facet mówił spokojnie i pewnie. Akcent zza oceanu był ledwie słyszalny w tym momencie, a czasem bywał powodem do nieporozumień.

Erin stanęła niezdecydowana, a chęć ucieczki rosła w niej z sekundy na sekundę. Mruganie nabrało na intensywności, usta zadrżały. Najchętniej znalazłaby jakiś ciemny kąt i zaszyła się w nim, byleby tylko nie musieć odpowiadać na pytania. Każdy niósł na plecach własny krzyż i bez względu na dobroć otoczenia musiał robić to samemu. Udawało się, albo człowieka wypłaszczało doszczętnie. Nie chciała się rozklejać, nie przy obcym facecie. Uniosła więc głowę do góry i uśmiechnęła się, choć uśmiech ten nie sięgał zimnych jak lód oczu.
-Ja…- zaczęła cicho, przełamując opór ściśniętego gardła - Co mam ci powiedzieć? Jej już nie ma i nic tego nie zmieni. Dzięki za troskę, jestem dużą dziewczynką...dam sobie radę.

Ręcznik zawisnął na starym krześle pomalowanym na szaro. Taksówkarz podszedł do dziewczyny i położył dłonie na jej ramionach. Spojrzał w oczy sprawdzając czy w dolnej powiece nie zbierają się łzy.
- Moich rodziców też od dawna nie ma – zaczął z delikatnym głosem. - I tego też nic nie zmieni. A jednak o tym mówię. Jak widać nasze historie nie są zupełnie kolorowe. Ja jestem prostym, szarym jak ten pokój, taksówkarzem którego rodzice nie żyją. Który uciekł od problemów na inny kontynent. A Ty? Jesteś prostą dziennikarką? Jaka jest Twoja historia? – spytał.

- To trochę inna sytuacja - mruknęła odwracając głowę w stronę okna, jakby za szybą działo się coś wielce ciekawego. Nie wyrywała się, ani nie reagowała na dotyk. Po prostu stała w miejscu -Dwa miesiące temu Aileen wracała wieczorem z imprezy. Na przejściu dla pieszych sto metrów od domu uderzyła w nią taksówka. Kierowca nie zatrzymał się, tylko pojechał dalej...a ona przez pół godziny konała na asfalcie. Umierała w bólu i strachu, sama jak palec - mówiła drewnianym, wypranym z emocji tonem, jakby relacjonowała film - Mieszkała w dość odludnej okolicy, więc nim ktokolwiek się zorientował minęło trochę czasu i było za późno. Na szczęście skurwiel nie uciekł. Policja znalazła go półtora kilometra od miejsca zdarzenia. Wpadł do rówu i usnął...nic dziwnego, gdy się ma we krwi ponad półtora promila.

- Dlatego dostałaś urlop w pracy? - spytał

- Nie no, wiesz...naczelny stwierdził że ma za dużo ludzi - dziewczyna prychnęła - więc zrobił losowanie i banda szczęśliwców dostała wolne akurat na czas wakacji, kiedy to najwięcej ciekawego się na świecie dzieje. Miło z jego strono, co nie? Dba o swoich czarnuchów żeby się nie przemęczali - zachichotała pod nosem.

- Może po prostu porzućmy ten temat. Nie chcę byś miała się rozkleić. Dla mnie też jest trudne rozmawianie o przeszłości. Może porozmawiajmy o przyszłości? - Zaproponował sięgając po butelkę. Usiadł na łóżku i pociągnął, alkohol powoli zaczął działać.
- Masz kogoś? Co robisz gdy wrócisz z pracy?

Zmiana tematu nastąpiła w najlepszym możliwym momencie. Erin za bardzo nie wiedziała co jeszcze mogłaby powiedzieć, nie wdając się w zbędne szczegóły i nie zepsuć bardziej i tak gęstej atmosfery. Obiecała swojemu doktorowi od szajbusów, że nie będzie uciekać od tego jednego, konkretnego problemu…że zacznie o nim gadać. Metodą małych kroczków jakoś cel realizowała, co z tego że po drodze zdążyła komuś zrujnować dobrze zapowiadający się wieczór? Na szczęście Richard jakby podświadomie wyczuł sytuację. Głębokiego, pełnego ulgi oddechu nawet nie próbowała maskować.
- A istnieje jakieś “po pracy”? - zażartowała wciąż odrobinę spięta, robiąc kilka kroków w stronę bruneta. Nim zdążył zareagować ściągnęła buty i wskoczyła na łóżko, siadając wygodnie po turecku tuż obok. Jednym kolanem stykała się z jego udem, ale nie przeszkadzało jej to w najmniejszym stopniu- Po robocie albo wracałam do domu i padałam nieprzytomna, albo szłam ze znajomymi do baru, a dopiero potem wykonywałam plan podstawowy. Jakoś tak wyszło...za bardzo nie miałam głowy do związków. To mój pierwszy urlop od dłuższego czasu, więc na dobrą sprawę wypadłam z formy - klepnęła taksówkarza w ramię, po czym spytała siląc się na lekki ton - A jak to wygląda u ciebie? Jest ktoś kogo wozisz swoją furą bez włączania taksometru?

- Z początku miałem trochę zarobić na Murphym i Edwardzie, ale zapomniałem włączyć licznik i przywiozłem ich tutaj za darmo – rozpoczął gdy dziewczyna ułożyła się wygodnie na jego łóżku.
- To chyba jeden z nielicznych przypadków kiedy przewiozłem kogoś nie domagając się zapłaty – stwierdził w lekkim zamyśleniu. Wsunął się mocniej na łóżko, oparł plecami o ścianę z wyprostowanymi przed sobą nogami. Buty zawisły w powietrzu kilka centymetrów od krawędzi.
- Nie mam nikogo tak na dobrą sprawę. Zdarzyło mi się parę przelotnych romansów, ale nic z tego nie wyszło i tak. Wstaję dość wcześnie, wracam do domu o której chcę. Godziny pracy ustalam sobie sam, więc czasem zamiast jeździć po nocy po prostu odstawiam taksówkę na parking i wpadam na drinka do jakiegoś klubu.

- Ciężko uwierzyć - pokręciła głową, a mokre włosy zatańczyły wokół bladej twarzy. Jeden z kosmyków przykleił się dziewczynie do policzka. Odsunęła go niedbałym gestem, posyłając za ucho - Spoko, mieszkanie samemu jest w porządku, ale na dłuższą metę robi się nudne. Wracasz do domu za każdym razem, a tam pustka i cisza...dlatego mam psy. Przynajmniej ktoś się kręci po domu. Jest z kim pogadać, kogo podrapać za uchem. Czasem przytulić. Dodatkowo rozwiązuje to problem walających się po kątach brudnych skarpet i przepoconych koszulek, zwisających smętnie z każdego krzesła w domu - westchnęła, przekręcając się i położyła się na boku twarzą do Richarda - Może warto zmienić nastawienie, hm? Pomyśleć o czymś więcej niż puknięciu na imprezie i zakończeniu znajomości?
- Czemu Cię to dziwi? Możliwe, że wyrywanie panienek nie jest moją mocną stroną – stwierdził obrywając kilkoma kroplami w twarz. Starł je dłonią. - Mieszkanie samemu faktycznie należy do męczących rzeczy. Telewizora nie mam, czasem korzystam z komputera. Tak na dobrą sprawę nawet nie mam kiedy posprzątać tych wszystkich puszek po Mountain Dew walających się na biurku. Z chęcią bym zmienił tryb życia, ale jak do tej pory żadna ze mną jeszcze nie wytrzymała dłużej niż kwartał. A próbowałem już kilka razy – prychnął sam do siebie jakby słowa które wypowiada go bawiły. Spojrzał na dziewczynę która czuła się jak u siebie.

- Hmmm… - Erin potarła w zamyśleniu brodę, ściągając bri na kształt litery “V”. Postawione przez taksówkarza pytanie sumiennie zignorowała, nie chcąc się nad nim rozwodzić w sytuacji gdy wypity absynt na dobre zagościł w jej organizmie. Subtelne rozmycie obrazu i lekki słowotok były tego najlepszym potwierdzeniem. Zamiast odpowiedzieć skrzywiła usta w połowicznym uśmiechu i mruknęła - Już widzę w czym problem. Nie wiem, czy ogarniasz...ale słowo “dziewczyna” nie jest synonimem sprzątaczki. Zlew pełen garów nie jest najlepszym prezentem walentynkowym...lepszy kwiatek, albo kino...albo kolacja i przejażdżka samochodem. Nie żebym była feministką, ale przypisywanie danych czynności porządkowych tylko do jednej płci ssie. Z drugiej strony facet z odkurzaczem jest bardzo seksowny - warto to wykorzystywać z premedytacją i bez litości. Korona ci ze łba nie spadnie, a druga strona poczuje że też ci zależy. Taki duży facet, a nie rozumie podstawowych mechanizmów przetrwania w związku? - spytała, szczerząc się ironicznie.

- Naprawdę lubisz przypisywać do facetów seksistowskie zachowania, co? – wyszczerzył się do niej równie bardzo co ona do niego. - Przecież sprzątam, zwyczajnie mi się nie chce. I nie potrzebuje kobiety która będzie odwalać całą domową pracę za mnie. Jestem już dużym chłopcem i wiem, że o wiele bardziej podniecająca jest wizyta w restauracji niż sprzątanie zasuszonych skarpetek z podłogi – zaśmiał się delikatnie. - Kobiety wcale takie święte też nie są. Te na które trafiałem traktowały mężczyznę jako synonim wypchanego pieniędzmi portfela, a jego wartość oceniały po rodzaju i kolorze karty kredytowej. Niestety zarobki kierowcy są dość przeciętne, i tego chyba znieść nie mogły.

- Uwierzę jak zobaczę! Gadać to sobie można dużo, ale jak przychodzi co do czego zazwyczaj gadanie pozostaje główną aktywnością - przekręciła się na brzuch i posłała taksówkarzowi kuksańca w żebra - Mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna. A jeśli chodzi o resztę ludzkich samic...widocznie trafiałeś na wybrakowane egzemplarze, wadliwe już od momentu produkcji - wzruszeniem ramion zaakcentowała błahość problemu - Blachar niestety nie brakuje...no co ja mam ci powiedzieć? Są ludzie i parapety, ale żeby się klamką urodzić to już sztuka.

Taksówkarz lekko się odsunął kiedy Erin słała w niego stronę uderzenie. Złapał ją za rękę w nadgarstku i zaczął gilgotać pod pachą oraz po żebrach i karku.
- Będziesz musiała uwierzyć mi na słowo, bo nie mam jak Ci tego udowodnić – uśmiechając się nie przestawał jej gilgotać. -Mówiłem na początku, że tatuś wychował mnie jak należy. Lepiej mi powiedz czemu Ty nikogo nie masz. Hmm?

-Nie! - ruda pisnęła i w odruchu bezwarunkowym zwinęła się w kłębek próbując uciec poza zasięg ruchliwych dłoni. Richard niestety trzymał ją mocno, nie pozwalając na odturlanie się. W oczach stanęły jej łzy, a z gardła wydobywał się potępieńczy chichot, którego nie była w stanie opanować. Wiła się i uciekała na boki, ale na niewiele się to zdało.
- Już będę grzeczna, obiecuję! - wydyszała pomiędzy kolejnymi spazmami - Tak, wierzę we wszystko i na wszystko się godzę, tylko przestań!
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 20-06-2014 o 18:15.
Zombianna jest offline  
Stary 20-06-2014, 18:16   #29
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
Mężczyzna odpuścił patrząc na chichoczącą dziewczynę która niczym tornado niszczy cały porządek panujący na łóżku.
- Więc opowiadaj jak to jest z Tobą. Bo nie uwierzę, że jesteś samotna z wyboru – pogładził ją kilka razy po jeszcze trochę wylgotnych włosach

Uspokojenie oddechu zajęło Erin dobre dwie minuty. W tym czasie leżała na plecach, co jakiś czas parskając i prychając. Patrzyła na Richarda, jakby chciała go zabić wzrokiem, lecz zamiast kogokolwiek zabijać zamknęła oczy.
- Byłam głupia. Dałam sobie zamydlić oczy i nim się zorientowałam było za późno na bezkrwawe rozstanie - wymamrotała cicho - Trafił mi się osobnik z ciężkim charakterem. Kontrolował każdy mój ruch, odcinał od znajomych, robił awantury. Machać łapami też mu się zdarzało. Gdyby nie starszy brat źle by się to skończyło. Dlatego wolę być sama, przynajmniej mam święty spokój i mogę nosić makijaż w innym kolorze niż fioletowy.

- Też źle trafiłaś. Chociaż z drugiej strony patrzenie do końca życia na biały sufit zamiast na śpiącą twarz ukochanej osoby to kiepska opcja. Jesteś jeszcze młoda. Wyglądasz na taką w każdym razie. Ja mam trzydzieści jeden wiosen za sobą i powiedzmy że na zakładanie rodziny zostało mi może jeszcze z dziewięć. Potem przestanę o tym myśleć – pogładził dziewczynę po włosach jakby miało to sprawić by nie martwiła się przeszłością.

- Jestem mentalną emerytką. Gdybym jeździła komunikacją miejską zawsze znalazłabym miejsce siedzące. To taki zew natury nie do opanowania - wymruczała, otwierając leniwie jedno oko i poddając się zabiegom Richarda. Dawno już nikt nie okazywał jej czułości, powoli zapominała jakie to przyjemne. Chcąc się zrewanżować ułożyła głowę na jego ramieniu i objęła go w pasie, drapiąc delikatnie po brzuchu - Dzięki za komplement...dobrze wiedzieć, że nie wyglądam jak podstarzała burdel-mama, choć już dawno przestali się mnie pytać o dowód w monopolowym.

- Nie można się zamykać na ludzi przecież – widząc zadowolenie dziewczyny zaczął delikatnie przeczesywać jej włosy masując skórę głowy koniuszkami palców. - Ze mną rozmawiasz normalnie. Chwilę temu biegałaś po deszczu z Murphym. Taka osoba jak Ty, zawsze sobie kogoś znajdzie. Nie uważasz? Fakt, że raz źle trafiłaś nie znaczy, że trafisz tak samo po raz kolejny.

- Jesteś psychoterapeutą, czy jak? Skoro tak się na tym znasz, czemu jesteś sam? - spytała z przekąsem - Na razie Paco i Ochłap całkiem sprawnie wypełniają pustą przestrzeń w moim życiu. Lubię ludzi, ale ciężko mi im zaufać na dłuższą metę. Moge się pośmiać, pogadać, ale jak przychodzi co do czego podwijam ogon i ewakuuję się w trybie natychmiastowym - zamilkła na chwilę, unosząc głowę by spojrzeć taksówkarzowi prosto w oczy i dodała - Są wyjątki, ale wiadomo - one tylko potwierdzają regułę.

- Nowojorski instynkt. To miasto nie śpi, ludzi jest pełno dookoła i jedyne co trzeba to obserwować. Druga sprawa to specyfika zawodu. Mam sporo czasu by ocenić kto siedzi na tylnym siedzeniu. Co i w jaki sposób mówi – odparł z wpatrzonym w nią wzrokiem. - Jedynie do kobiet nie mam szczęścia. Więc jestem sam bo zapewne znudziło mi się pukanie do nie tych drzwi, do których trzeba. Są wyjątki, ale wiadomo - one tylko potwierdzają regułę – zmrużył delikatnie oczy uśmiechając kącikiem ust.

Erin przygryzła dolną wargę, powstrzymując się przed rzuceniem kąśliwej uwagi pod adresem rozmówcy. Nie chciała sprawiać mu przykrości, więc zamiast gadać milczała. Jej ręka wędrowała po torsie nowojorczyka, głaszcząc napięte mięśnie brzucha i klatki piersiowej. Nagle przesunęła ją w dół, zachaczając o krawędź białego podkoszulka, a w jej oczach pojawiło się nieme pytanie.

Richard milczał nie zaprzestając zabawy z włosami dziewczyny, kompletnie już suchymi. Nie zabierał jej rąk, nie przeszkadzał w tym co robiła lub miała zamiar robić. Deszcz stukał o szyby. Błyskawica co jakiś czas oświetlała pomieszczenie intensywnym, białym światłem. Taksówkarz położył dłoń na brzuchu dziewczyny delikatnie gładząc powierzchnię skóry. Drugą ręką sięgnął po butelkę stojącą przy łóżku, zrobił niewielki łuk.
- Chcesz jeszcze trochę? Wyjdzie na to że wypijemy całą butelkę dzisiaj – dopiero teraz poczuł, że alkohol działa.

-Mi już starczy na dziś, ale nie krępuj się. Jak chcesz to pij do końca - ruda uśmiechnęła się ciepło, wsuwając powoli rękę pod bawełnianą koszulkę. Badała palcami fakturę skóry, zataczając kręgi wokół pępka i wyczuwalnych wyraźnie splotów, drgających pod powierzchnią. Gładziła je delikatnie, sunąc ku górze aż do obojczyków.
-Nie przeszkadzaj sobie - wyszeptała gardłowo.

Dreszcz przeszedł po skórze mężczyzny pojawiając się w postaci gęsiej skórki. Rich był zwyczajnej budowy ciała, bez zbytnio wyćwiczonych mięśni. Te jednak napinały się mimowolnie na moment pod delikatnym dotykiem kobiecych palców niczym porażone lekkim prądem.
- Próbowałaś kiedyś masażu twarzy? – Zapytał, nie czekając na odpowiedź zaczął krążyć palcami w odpowiednich punktach na głowie.

Erin jęknęła cicho, przymykając oczy. Mruczała cicho, poddając się pieszczocie z wyraźną radością. Z każdym kolejnym ruchem Richarda jej uśmiech stawał się coraz szerszy, a ciało miękło, jakby dziewczyna roztapiała się powoli na podobieństwo kostki lodu. Logiczne myślenie poszło w diabły, zamiast niego pojawiło się coś kompletnie innego.
-Richie…- wyszeptała, podciągając się na ramieniu. Wolna ręka powędrowała ku twarzy nowojorczyka, a w ślad za nią ruszyły usta. Erin powolnym ruchem przesunęła wargami po jego policzku,zatrzymując się dłużej na kości żuchwy.

Dziewczyna poczuła mocny chwyt w pasie, chwilę później wylądowała na jego kolanach. Jedną dłoń położył na jej biodrze napawając się delikatnością skóry. Druga dłoń muskała powierzchnię pleców i kark. Rich zmrużył oczy, które przyćmił wysokoprocentowy alkohol. Odgiął szyję do tyłu czubek głowy opierając o ścianę.

Świat ponownie zawirował. Efekt był o tyle silniejszy, że tym razem swoje trzy grosze dołożyła do niego zielona wróżka, harcująca wesoło w krwioobiegu. Erin syknęła cicho, przerywając badanie i sięgnęła rękami w dół. Chwyciła kraniec swojej bluzki i ściągnęła ją niecierpliwym ruchem. Pozbywszy się problemu wróciła do przerwanej zabawy, wtulając się w mężczyznę całym ciałem. Zapach perfum i ciepło jego ciała doprowadzały ją do szaleństwa.
-Na pewno tego chcesz? - spytała chrapliwym głosem, sunąc nosem wzdłuż napiętej szyi.


Mężczyzna jednak nie odpowiedział, a jedynie rzucił ją na łóżku. Sam dołączył chwilę później wspierając się rękoma nad jej ciałem. Zbliżył usta do szyi Erin powoli i delikatnie całując cały obszar, smagając skórę przyciętym zarostem i przyspieszonym oddechem. Napawał się mieszanką perfum i tytoniu który wsiąknął w jej ciało stając się naturalnym zapachem. Zsunął ręką ramiączko od stanika, od razu skierował usta w to miejsce i został tam przez chwilę. Przybliżył twarz do jej twarzy, dzikim spojrzeniem spojrzał w jej oczy.
- A Ty tego chcesz? – spytał z lekkim drżeniem w głosie.

Erin zadrżała pod tą subtelną pieszczotą. Jej piersi pokryła gęsia skórka, a sutki stwardniały i zaczęły dumnie sterczeć pod materiałem stanika. Oddychała coraz szybciej. Przekrzywiła głowę szukając kontaktu wzrokowego z partnerem. Od dawna przecież wiadomo, że oczy są zwierciadłem duszy. Bezwstydnie korzystała ze wspaniałej okazji, napawając się ciepłem, pewnością siebie i pożądaniem, lśniącymi w ciemnych tęczówkach nowojorczyka.
Dłońmi delikatnie masowała ramiona, po chwili szyję, palcami drażniąc płatki uszu. Oplotła jego biodra nogami, a piersiami przywarła do torsu mężczyzny ocierając się o niego z coraz większą zachłannością.
- Jasne że chcę, głuptasie - szepnęła przygryzając płatek jego ucha.

Rich zbliżył swoje usta do ust dziewczyny. Pocałował ją przeciągle po czym szybko wyrwał się z uścisku. Zamknął drzwi przekręcając klucz w zamku. Stary mechanizm zatrzeszczał.
- Nikt nie będzie nam przeszkadzał – dodał zdejmując z siebie górną cześć ubrania, po chwili pozbył się też butów. Ciało miał wyraźnie ciemniejszej karnacji niż przeciętny europejczyk. Niejeden musiałby spędzić wiele godzin na solarium by osiągnąć taki efekt. Nie miał owłosienia na klatce piersiowej ani na brzuchu. Podszedł ponownie do leżącej dziewczyny. Rozpiął jej spodnie i zsunął je szybkim ruchem, chwycił ją za pośladek. Znów znalazł się nad nią. Zaczął całować po ustach, szyi oraz dekolcie schodząc coraz niżej. Drugą ręką gładząc po szyi, piersiach, przejeżdżając palcem po ustach.

Kawa z mlekiem - pomyślała, rozchylając wargi i łapiąc pomiędzy nie wszędobylski palec. Przy Richardzie skóra dziewczyny wydawała się jeszcze bledsza niż w rzeczywistości. Na śniadym tle jej dłonie odznaczały się chorobliwą wręcz bielą. Położyła je na ciemnych udach i zaczęła powoli sunąć palcami ku górze w poszukiwaniu najciekawszego obszaru. Pogładziła znajdującą się tam wypukłość, mrucząc z zadowolenia. Czuła ciepło rozchodzące się po całym ciele. Z trudem przełknęła ślinę starając się nie odpłynąć za szybko. Długi okres postu dawał o sobie znać, lecz nie był to powód do narzekań. Wręcz przeciwnie.
-Masz za dużo odzieży, zrób coś z tym - rozkazała natarczywym szeptem, uwalniając jego dłoń z pomiędzy zębów.

Taksówkarz schodził coraz niżej. Dziewczynie podobało się coraz bardziej. Rękami dotykał jej piersi, palcami stymulując brodawki przez materiał stanika. Serce biło coraz szybciej, przyspieszony oddech rozchodził się po rozgrzanym ciele dziewczyny sprawiając, że dostawała gęsiej skórki. Zatrzymał się przy pępku całując, podgryzając i zataczając okręgi językiem.
- Zamiast gadać, sama mogłabyś to zrobić... – spojrzał na dziewczynę spode łba. Wspiął się wyżej, położył obok a potem podniósł dziewczynę aby znalazła się na nim. Ręką powędrował do zapięcia od stanika, rozpiął je i zdjął jej zbędny w tej chwili element garderoby.

-Jak sobie pan życzy - powiedziała niskim głosem, patrząc mu prosto w oczy. Uniosła jedną nogę i przełożyła ją nad ciałem mężczyzny, uzyskując do niego pełen dostęp. Pochyliła się, by zamknąć jego usta w długim pocałunku. Następnie zaczęła językiem wędrować niżej, kreśląc mokre spirale wzdłuż jego klatki piersiowej. Zamarudziła dłuższą chwilę na wysokości torsu, przygryzając jeden z ciemnych sutków, po czym ruszyła dalej. Czuła, jak jego mięśnie drżały, gdy zbliżała się do celu. Pomagając sobie zębami ściągnęła z Richarda czerwone bokserki i wyrzuciła je przez ramię, nie patrząc nawet gdzie wylądują.
- Jeszcze jakieś życzenia? - przygryzła wargi, siadając na nim okrakiem. Jej zaróżowionie policzki i piersi drżały z podniecienia.

- Owszem, chodź tu do mnie i już nic nie mów – chwycił dziewczynę za ramiona i przyciągnął ją do siebie. Przewrócił na plecy, popatrzył głęboko w mętne od podniecenia oczy. Zaczął pieścić jej piersi całując je, ssąc i przygryzając sutki. Całował i gryzł ją po szyi niczym dzikie zwierze które zaraz pożre swoją ofiarę. W końcu dotarł do pośladków, jędrnych i sprężystych. Zdjął jej czarne stringi powoli, pieszcząc każdy kawałek jej ud i łydek delikatnym dotykiem. Rzucił je w kąt i wrócił do nóg przesuwając ciepłe dłonie coraz wyżej i wyżej od wewnętrznej strony ud.


Erin zagryzła wargi starając się zachować ciszę, co w tej sytuacji nie było wcale takie proste. Co jakiś czas zerkała na drzwi, jakby bojąc się że nieobecny dotąd McAvery pojawi się właśnie w tym momencie i wparuje do pokoju, pomagając sobie zapasowym kluczem. Jego przybycie było tylko kwestią czasu, a chciała wykorzystać ten wieczór na maksimum.
Z trudem, ale odegnała widmo wpadki, skupiając się na Richardzie. Poczuła jego chłodne palce, które badawczo i delikatnie pieściły jej uda. Jęknęła nie mogąc znieść już oczekiwania.
-Chodź do mnie - wyciągnęła ku niemu ręce, przyciągając go do siebie. Zaplotła nogi na jego plecach i niecierpliwie poruszyła biodrami.

Zniecierpliwienie i ochotę Richarda można było dostrzec jego na twarzy gołym okiem. Szczególnie, że oboje byli nago, a atmosfera zagęszczała się z każdą sekundą i niewiele brakowało by przeszli do konkretów. Dodatkowo dziewczyna dawała mu do zrozumienia na co ma dokładnie ochotę.
- Trzeba będzie się znowu ubrać...Chyba, że chcesz iść tak – zaczął gdy oderwał się od jej szyi na chwilę. Podniósł się z łóżka z Eirn trzymającą się jego korpusu. Chwycił ją mocno jedną ręką i spojrzał w oczy.
- Idziemy? Bo jeśli tak, to muszę wziąć gumki z torby. Chyba, że Ty masz u siebie – zapytam zniecierpliwiony.

- Biorę... – Erin nie mogła mówić. Na chwilę zaschło jej w ustach, ale szybko poradziła sobie z tym problemem, wpijając się w usta taksówkarza.
-Biorę tabletki- wyszeptała gorączkowo, odzyskawszy na moment głos - Zostańmy tutaj...na razie. Potem pójdziemy - popatrzyła na niego błagalnie.Jego bliskość działała na nią jak płachta na byka.

Stał tak przez chwilę trzymając ją w objęciach. Całował namiętnie i dziko przez dobre kilka minut. Zrobił jednak kilka kroków by chwilę później położyć dziewczynę na łóżku, samemu kładąc się na niej. Przerzedzona przed chwilą atmosfera zaczęła gęstnieć ponownie. Taksówkarz znów zaczął dobierać się do piersi kobiety. Tym razem zszedł niżej niż do tej pory. Erin poczuła szybki oddech kochanka na swoich udach. Rich wyczuł jak jej serce bije w oszalałym tempie.

Dziewczyna wiedziała, że jeśli nadal będzie się z nią tak droczył, nie wytrzyma tego napięcia. Powietrze stężało. Pachniało seksem. Chłód już dawno zastąpiło gorąco. Chciała to poczuć, chciała czuć jego. Mężczyzna miał jednak inne plany. Drżąca i rozpalona, z zamkniętymi oczami czekała na to co się stanie, poddając się całkowicie jego woli.

Taksówkarz wiedział doskonale co robi. Budował napięcie w dziewczynie, aby doznała maksimum przyjemności z tego co będzie mógł jej zaoferować. Trzymał więc głowę między jej nogami podgryzając po udach, nadal jednak nie przechodził do konkretów chcąc by Erin wręcz błagała o to w myślach. Drżenie jej rąk i mięśni brzucha, gęsia skórka dały mu odpowiedni sygnał że już czas. Rozpalony oddech przeniósł się w samo centrum źródła przyjemności, a zaraz za oddechem pojawił się delikatny język który dziewczyna zdążyła już wcześniej poznać. Wyciągnięta ręka pełzając po brzuchu dotarła wreszcie do stojących z podniecenia sutków.

Erin przygryzła wargi odrzucając głowę do tyłu. Bała się, że zapomni oddychać. Jej serce przyspieszyło, a pełen uznania, ochrypły jęk był dla bruneta najlepszą zachętą do dalszej pracy. Blade dłonie zacisnęły się na prześcieradle, mięśnie drżały w uniesieniu oczekując tej dławiącej, gorącej przyjemności wprawiającej ciało w stan gwałtownych pulsacji.
Sama nie wiedziała kiedy dokładnie jego język zastąpił palec, ale w którymś momencie poczuła, że wsuwa go głęboko i pieści ją rytmicznie od środka. Świat zawirował i głośno jęcząc dziewczyna wspięła się na sam szczyt przyjemności. Mięśnie drgały spazmatycznie, gdy kolejne fale orgazmu rozlewały się po jej ciele od podbrzusza po końce palców. W końcu opadła bez siły na materac. Miała potargane włosy, opuchnięte usta i zamglone oczy, z czego jedno było błekitne a drugie jasnoszare. W ferworze uniesienia zgubiła gdzieś szkło kontaktowe, jednak nie była to duża strata. Przyciągnęła Richarda do siebie, obejmując go ramionami, wciąż jeszcze delikatnie drżącymi.
- Jesteś cudowny... - wymruczała mu do ucha, całując jego w policzek.

- Skończymy to u Ciebie – wyszeptał w odpowiedzi z zadowoleniem patrząc jak dziewczyna rozpływa się na jego łóżku. Pocałował ją po czym wstał podnosząc z drugiego końca pokoju czerwone bokserki, po założeniu wyglądające jak rozstawiony namiot. Otworzył drzwi, ukradkiem wyjrzał czy korytarz jest pusty. Podszedł do dziewczyny, wziął ją przez ramie i szybkim krokiem wparował do sąsiedniego, niebieskiego pokoju zamykając drzwi od swojego.
- To na czym skończyliśmy... – zrobił zamyśloną minę. - A tak, przypomniałem sobie... – znów pocałował nagą dziewczynę stojąc z nią na środku niebieskiego dywanu, łapiąc ją za tyłek z dość głośnym klaśnięciem rąk o pośladki. Przysunął ją do siebie.
 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.
Tiras Marekul jest offline  
Stary 25-06-2014, 03:15   #30
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Marek “Mark” Czyżewski - uśmiechnięty, krótkościęty brunet



Ruszył z Nat do kuchni. Objął ją prowadząc jedną ręką a w drugiej tzymając tę torbę z płynnym kieliszkiem chleba. Podobało mu się jak przylgnęła do niego. Podszedł do lodówki i otworzył ją. Gdy uklęknął i włożył pierwszą butelkę zgasło światło. W całym domu.

- Ojj... Te stare domy... I burze... - mruknął cicho. Chwilę go korciło by poszpanić i powkładać sprzęt do środka po ciemku ale wówczas po ciemku natknął się dłonią na jej nogę. Przytrzymał chwilę dłoń na jej ciepłej, gładkiej skórze nim rzekł.

- Nat... Możesz wziąc telefon i poświecić? Bo ciemno i nic nie widać... - na dowód przesuną dłonią trochę wyżej. Miała całkiem niezłe nogi... I równie przyjemne w dotyku...

Zapaliłe w końcu telefon akurat jak bładził dłonią w okolicach kolana i przesuwał ją wyżej. Światło mimo, że rozproszone i słabe z ekranu telefonu na moment oślepiło go po tak krótkiej nawet chwili w ciemnosciach. Odruchowo zmrużył oczy i zasłonił je ręką.

- Dzięki... Weź poświeć tu niżej jak możesz... - rzekł cicho. Wznowił przekładanie alku do lodówki. Wciąż siedząc na podłodze zatrzymał sie dopiero przy ostatniej butelce. - Żubrówka - przeczytał po polsku. Wyspiarze akurat ten wyraz mogli wymówić mniej - więcej poprawnie a przynajmniej go kojarzyli no ale skoro miał tu kogoś kto to doceni...

- Nat... Chodź... - złapał ją delikatnie za dłoń i pociągnął. Opadła lekko ku niemu i teraz oboje siedzieli na podłodze w bladym świetle jej telefonu. Odkręcił korek i wciągnął zapach głeboko w nozdrza. Tutaj rzadko go było stać by sobie kupić butelkę wódki ot tak jak na cywilizowanego człowieka przystało. Poza tym z kim niby miałby ją pić? A jak większości ludzi z jego pokolenia wódka, alkohol i imprezy z nimi związane wiązały mu się na ogół z pozytywnymi wspomnieniami. Więc i siła rzeczy tak się czuł i teraz.

Przechylił teraz butelczynę i wziął łyka. - Yes! To jest to! - rzachnął się gdy alk przeszedł mu słodziutko przez gardło. - Spróbuj... - usmiechnął się podając jej otwartą butelkę. Widząc jej wahanie dodał znów się usmiechająć - No spróbuj... Nie ważne ile ważne by się przemóc... By być w kręgu, by być jedną z nas... Taka tradycja jest u nas w bandzie. Pojedziesz ze mną to ci pokażę... - rzekł zachęcająco. W końcu dała się namówić i łyknęła. W dość zabawny dla niego sposób się potem wykrzywiła tą swoją dziewczęcą twarzyczkę. - Zuch dziewczyna! Nie siara cię gdzieś zabarać... - roześmiał się. Odgarnął jej też włosy z czoła bo w jednym ręku trzymała butelkę a drugą zasłaniała usta. Korzystając z okazji zawinął jej ten kosmyk za ucho, i przejechał palcem po samym rombku ucha. Tu już światło nie siegałow więc do dyspozycji miał tylko dotyk. Bawił się chwilę delikatnie podrażniając jej ucho aż w końcu powoli zjechał dłonią niżej. Był właśnie w połowie szyi gdy wróciło światło. - Kurwa... - mruknął cicho niezadowolony.

Zawahał się gdy butelka wróciła do jego dłoni ale nie schował jej z resztą kolezanek w lodówce. Chwilę się oboje kręcili po kuchni bo oczywiście Wyspiarze mieli tradycje picia alkocholi ale nie wódki. Więc w przeciętnym irlandzkim domu kieliszki do wódki były towarem deficytowym. - Nie no weź... Jakby w Polsce ktoś kieliszków nie miał w domu... - sam pomysł w ogóle z natury wydawał mu się niedorzeczny. Polska rodzina bez wódki w tle... Akurat... No a przynajmniej nie w jego otoczeniu...

W końću sobie jednak poradzili. Zgarnęli szklanki do szkockiej jakieś wino i łiskacza. W ruch poszły driniacze z coli albo czyse wino. Mark nie mógł się przemóc by niszczyć klasyczny polski smak sławnej na cały świat wódki w jakimś nedznym driniaczu. Schował więc butelkę do lodówki w oczekiwaniu na następną okazję.

Skończyli też przy kominku w living roomie. Mark wchodząc zgasił światło i okazało się, że jak się nazawla koców i narzut na podłogę to przy kominku się całkiem jasno i ciepło robi. Żywy ogień zaś dawał niepowtarzalną atmosferę spokoju i bezpieczeństwa. Alk również zrobił swoje i już wkrótce zrobiło się całkiem przyjemnie i gorąco. Nie mógł wytrzymać i w końcu pozbył się bluzy i został tylko w podkoszulku.

Sam podkoszulek był w jego dominujących barwach czyli czerni. Wyglądał na jakiś zdobyczny czy kupny z jakiegoś koncertu albo zlotu i z wybitą datą z zeszłego lata. Sprawiła mu przyjemnosć gdy go o to spytała. Znów potoczyła się opowieść jak był na jakimś konwencie gier. Sam grał w mnóstwo róznych planszówek, karcianek i bitewniaków ale najbardziej utkwiła mu w pamięci jedna gdzie właśnie znowu grał swoimi Rogasiami. Dobrą chwilę nawijał o Khorgorze Rzeźniku o tym jak go wybrał i czemu jest taki zajebisty, i jaka ma niepowtarzalną armię i w ogóle jak dał popalić przeciwnikowi który grał lesniakami. No i jak zarobił krzywe spojrzenia od organizatorów bo przecież nowa armia to nowy produkt więc najlepiej by wygrywała a przynajmniej nie przegrywała a tu wpada Mark z jakimiś cieniasami którymi nikt nie gra i łoi nowowmodną elitę... No ale w końcu to tylko gra i wyglądało, że miał bardzo miłe wspomnienia z tej imprezy.

- Za zwycięstwo! - wzniósł toast stukając się z nią pekatą, kwadratowatą szklanicą z ciemnym płynem. - A ty Nat? Jakie gry lubisz? Znasz jakieś co moglibyśmy teraz zagrać? - spytał na nią patrząc na jej twarz w połowie oświetloną ciepła aurą przez płomienie w połowie pogrążoną w mroku. - Wiesz co Nat... Wyglądasz teraz cholernie erpegowo... - mruknął jakby w zamyśleniu lekko przymrużając oczy i poruszając nozdrzami. Tak siedząc na podłodze przy kominku wcale nie trudno było sobie wyobrazić, że są jakimś postaciami z z jakiejś gry. Zwłaszcza w takim starym domu. Pasowało jak ulał.
 
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172