22-10-2019, 18:15 | #121 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | dialog współtworzony z Vadeanaine Woods pędził ile sił w nogach, ale Dickens i McDowell, którzy mieli młodsze nogi, szybko go wyprzedzili i zaczęli zyskiwać przewagę. Dobrze że musieli tracić czas na otwieranie kolejnych drzwi. Dzięki temu George dawał jakoś radę za nimi nadążyć. Irytowało go to niewyobrażalnie, ale dostrzegał też pewne plusy sytuacji. Na przykład nie musiał się martwić, że pomyli drogę, której zresztą nie znał. * - Obiekt testowy podczas abordażu wyrwał się spod kontroli.
__________________ |
29-10-2019, 15:23 | #122 |
Reputacja: 1 |
|
30-10-2019, 02:55 | #123 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 31 - 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; Lofoty Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 10:50 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, “Alster” Warunki: chłodno, jasno, sucho, korytarz i klatka schodowa, bujanie fal George (por. M.Finney) No i George czyli por. Finney według używanych dokumentów, zostali sami gdy McDowell z rewolwerem w dłoni odszedł prowadząc przed sobą młodą Niemkę w cywilnym ubraniu. Przez chwilę widzieli te dwie odchodzące postacie, obie w spodniach, tylko jedna w prawie czarnym mundurze Royal Navy i druga w watowatych, cywilnych ciuchach chroniących przed arktyczną słotą. We dwóch zrobiło się jakby puściej. Szli z wyciągniętymi Webleyami świadomi, że z każdym krokiem zbliżają się do nieznanego niebezpieczeństwa które dorwało brytyjskiego marynarza. W pustym korytarzu wydawało się, że jest podejrzanie cicho a każdy krok odbija się metalicznym echem od stalowych ścian, stalowego sufitu i stalowej podłogi. Echo niosło jakieś odległe dźwięki. Jakby naprężenia metalu a może zniekształcone odgłosy pracy jakichś mechanizmów. Obaj zatrzymali się przed kolejnymi zamkniętymi drzwiami. Marynarz Dickens spojrzał pytająco na oficera. Nie było się co dziwić. Aby otworzyć drzwi musiał użyć obu rąk aby użyć sporego koła na środku drzwi aby je odkręcić. A to oznaczało, że musiał schować rewolwer za pasek co wobec spodziewanego niebezpieczeństwa na pewno nie było łatwe. Ale widząc wzrok oficera marynarz oblizał spierzchnięte wargi i zaczął kręcić kołem. Te drgnęło, słychać było działające mechanizmy ale wreszcie drzwi szczęknęły otworem gdy pojawiła się szczelina. Dickens znów oblizał wargi i powoli otworzył ciężkie drzwi na oścież. A za nimi… Korytarz. Pusty korytarz. Taki sam ten przez jaki właśnie przeszli. Paliły się światła a nic nie wyglądało na zbyt podejrzanie. Marynarz wydobył zza paska swój rewolwer i razem z oficerem ruszyli przez ten pusty korytarz. Znów kroki odbijały się głuchym stalowym echem. Znów podeszli do kolejnych drzwi z kolejnym kołem. Marynarz z niepewną miną przełknął ślinę jakby miał się zabrać za rozbrajanie bomby. I po minie było widać, że czuje się nieswojo i wolałbym pewnie być całkiem gdzie indziej. Ale znów zabrał się za odkręcanie koła. Znów słychać było cichy szum uruchomionych mechanizmów. I znów trzask drzwi. Znów dłonie marynarza pociągnęły drzwi zmuszając je do powolnego otwarcia. Pojawiła się szczelina przez jaką widać było światło a następnie korytarz. Pusty korytarz. Oświetlony tak samo jak ten w jakim teraz stali. Dickens westchnął cicho nie wiadomo czy z ulgi czy niedoli. Otarł rękawem usta i wyjął rewolwer ponownie aby razem z oficerem przejść przez próg. Znów kolejny korytarz. Kolejna prosta zakończona kolejnymi zamkniętymi drzwiami. Znów każdy krok wydawał się prowokować coś strasznego do jakiegoś podstępnego ataku. Aż oficer i marynarz znaleźli się tuż przed zamkniętymi drzwiami. Dickson podrapał się po nosie nerwowym ruchem zanim wsadził swojego Webleya za pasek. Westchnął cicho, otarł rękawem pot z czoła i złożył ręce na kole do otwierania drzwi. Koło cicho zaszumiało tak samo jak poprzednie. Drzwi znów otwarły się najpierw do wąskiej szczeliny. Ale tym razem po drugiej stronie panował półmrok. Marynarz z wahaniem zatrzymał proces otwierania drzwi jakby czekał na rozkaz ich ponownego zamknięcia. Ale widząc spojrzenia oficera cichu wydymał powietrze ustami i szarpnął ciężkie drzwi zmuszając je do otwarcia na oścież. I znów ukazał się metalowy korytarz. Chociaż nieco inny niż te przez które szli do tej pory. Po pierwsze albo nie było tutaj światła tuż przy wejściu bo nie działało albo go zwyczajnie nie było. Grunt, że lampa paliła się dalej, gdzieś na środku korytarza więc przy drzwiach było dość ciemno. A światło też trochę raziło w oczy więc i nie sięgało na przeciwległy kraniec korytarza no i samo w sobie przeszkadzało widzieć. Widząc ten słabo oświetlony korytarz marynarz popatrzył na oficera jakby niemo go prosił aby tam nie wchodzić. Chociaż nie było widać nic poza pustym korytarzem. Po prostu świeciła się tylko jedna lampa więc było ciemniej niż w poprzednich. Obaj Brytyjczycy przeszli jednak przez próg z wycelowanymi przed siebie rewolwerami. Korytarz wydawał się zbyt pusty aby znaleźć w nim jakieś kryjówki. Ale mrok na drugim krańcu korytarza wydawał się kłębić złowrogo. Jeden krok. Dwa. Trzy. Pięć. I jeszcze trochę. Już prawie połowa drogi do lampy. I znów kolejne kroki. I znaleźli się pod lampą. Minęli ją zostawiając ją za swoimi plecami. I znów kilka kroków. - Panie poruczniku! Karabin! - zestresowany marynarz krzyknął z tego napięcia wskazujac ręką coś leżącego na podłodze. George też to coś właśnie dostrzegł i to chyba rzeczywiście mógł być karabin. Jeszcze krok i drugi i już można było być pewnym, że to charakterystyczny kształt brytyjskiego SMLE. Jeszcze krok, jeszcze kolejny, już doszli prawie do tego leżącej broni gdy puste zdawałoby się pomieszczenie zaczęło zdradzać swoją mroczną tajemnicę. - O mój Boże… - szepnął marynarz gdy znów prawie jednocześnie z Georgem dostrzegli zacieki czegoś ciemnego. Na podłodze. Jak rozlany kompot. Tylko gęsty. Ale nie tak gęsty jak dżem. Jeszcze krok, jeszcze dwa. Rozchlapane zacieki pojawiły się na ścianach. Ale już nie było widać barwy bo kraniec korytarza robił się coraz ciemniejszy. Zbliżali się chyba do końca i coś tam ciemniło się na końcu jednej ze ścian. Jakby wnęka albo jakiś zakręt ale bez światła nie było już widać. Ale przy samych drzwiach widać było coś jeszcze. Nieruchomy kształt. Niepokojąco podobny do ludzkiej sylwetki. Ale w cieniach, prawie czarny mundur zlewał się mocno z otoczeniem. Marynarz Dickson wydawał się wyraźnie przestraszony. Popatrzył z obawą na oficera. Kształt układający się w ludzką sylwetkę był niepokojąco cichy i nieruchomy. No i wszędzie widać było te zacieki im głębiej w korytarz tym wydawały sie czarniejsze. Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 10:50 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, “Alster” Warunki: chłodno, jasno, wilgotno, mostek, bujanie fal Noémie Faucher (kpt. D.Perry) i Alisha (bm H.Casey) i Birgit - Dobrze pani kapitan. Ale właściwie czego mamy wypatrywać? - bosman Robinson skinął głową ale zanim odszedł prosił o więcej wskazówek. Po czym sprawnie rozdzielił swoich ludzi biorąc dwóch ze sobą trzech ludzi a pozostałą trójkę oddając do dyspozycji oficer. kpt.Perry udało się bez kłopotu wrócić do korytarza w jakim słyszała ten dziwny dźwięk zostawiając za sobą bosmana który zajął się przeszukiwaniem okolicznych korytarzy i pomieszczeń. Przeszli pod przewodnictwem marynarza Casey’a ruszyli dalej korytarzem jaki wybrała pani oficer. Doszli do drzwi i po otworzeniu ich ukazał im się kolejny, tak samo ciekawy jak ten jaki właśnie przeszli. Ruszyli dalej a jeden z marines zamknął drzwi z nieprzyjemnym, metalicznym hukiem jakby zamykał wieko jakiejś pułapki. Kawałek marszu i znaleźli się przy kolejnych drzwiach. A te niespodziewanie zaczęły zgrzytać jakby właśnie ktoś je zaczął otwierać z drugiej strony. Marynarze popatrzyli trochę zdziwieni ale zaczekali aby drzwi otwarły się i wtedy po drugiej stronie ukazała się… kobieta! I to w cywilu! - A woman?! - zaskoczony Casey krzyknął zaskoczony kompletnie nie spodziewają się kogoś takiego. Zresztą wszyscy marynarze zareagowali przede wszystkim zdziwieniem. Bo przez drzwi przeszła młoda ubrana zimowo ale po cywilnemu kobieta. A ani cywila, ani tym bardziej kobiety nikt się chyba na eks niemieckim frachtowcu nie spodziewał. - Don't shoot! Don't shoot! - krzyknął męski głos należacy do marynarza jaki wszedł tuż za nią. Tym razem na pewno mieli do czynienia z mężczyzną i to w jakże znajomym mundurze marynarza Royal Navy. Też przeszedł przez drzwi i stanął obok tej obcej kobiety. Wydawało się, że ją eksortuje bo trzymał rewolwer w dłoni. --- Birgit gdy szła pustym korytarzem z brytyjskim marynarzem idącym o dwa kroki za nią sama już nie była pewna kto z nich czuje się bardziej nieswojo i się bardziej obawia. Marynarz mógł być w jej wieku i chyba. Gdy się rozstawali z tym oficerem który poszedł sprawdzić słowa Niemki z jednym marynarzem wydawało jej się, że obaj marynarze którym przypadły tak odmienne zadania nie są z nich zachwyceni. Ledwo zamknęły się drzwi na klatkę schodową, weszli po metalowych schodach które tym razem wydawały się Birgit nawet całkiem znajome i znów zatrzymali się przy drzwiach jakie prowadziły na korytarz. Czyli Brytyjczyk też całkiem nieźle już orientował się w układzie statku bo jak mieli iść na mostek to dobrą wybrał drogę. - Don't try to run 'cause I'll shoot you*. - ostrzegł ją takim głosem, że nie była pewna czy chce ją zastraszyć tym wycelowanym w nią rewolwerem czy dodać sobie odwagi. A może naprawdę bał się konsekwencji tego co by się stało jakby mu zwiała tak jak go ostrzegł tamten oficer. - Open the door. - polecił jej wskazując lufą na drzwi przed jakimi się zatrzymali. Drzwi miały duże koło do jakiego trzeba było użyć obu rąk aby je ruszyć. A wtedy marynarz musiałby coś zrobić z rewolwerem no i odwrócić się do jeńca plecami. Więc pewnie nie chciał ryzykować. Na szczęście dla jeńca te drzwi chociaż wydawało jej się, że koło stawia opór to nie taki aby nie dało się jej go pokonać. Po chwili znaleźli się więc w bardziej cywilizowanej części korytarza bo świeciło się światło to nawet od patrzenia wydawało się, że jakoś jest tu cieplej. Marynarz zachowywał się tak jakby podejrzewał ją o wszystko co najgorsze. A po pierwsze to, że spróbuje gdzieś uciec albo wywinąć jakiś numer. Przeszli przez cały korytarz i przy kolejnych drzwiach schemat się powtórzył. Znów musiała wziąć się za koło i otworzyć drzwi gdy młody marynarz stał ze dwa kroki za nią. Drzwi cicho jęknęły gdy pchnęła je przed siebie i niespodziewanie ujrzała sylwetki w ciemnych mundurach. I reakcja sprzed paru chwil i korytarzy powtórzyła się prawie identycznie. - A woman?! - krzyknął z zaskoczenia któryś z marynarzy. Ten bez hełmu i wyglądał podobnie jak ten co ją eskortował. Ale pozostali byli w hełmach, płaszczach i mieli w dłoniach karabiny no i w ogóle wyglądali bardzo bojowo jakby wyszli z jakiejś ulewy i zaraz mieli iść do boju. Ale najbardziej zaskakujący był widok postaci między nimi. Bo ta należała do kobiety. I sądząc po dystynkcjach do oficera. - Don't shoot! Don't shoot! - marynarz który ją eskortował pewnie zorientował się, że nie są już sami bo szybko podbiegł do niej i zaczął krzyczeć do kolegów by wstrzymali ogień. Chociaż ci chyba przede wszystkim byli zaskoczeni więc o strzelaniu chyba nikt nie pomyślał. A chwila zamieszania pozwoliła Birgit zorientować się, że ta druga musi być jakimś oficerem bo zdradzały ją dystynkcje no i oficerska czapka. Nie wiedziała, że w Royal Navy służą kobiety. Przynajmniej na misjach bojowych. A ta kobieta w oficerskim mundurze była młoda, wyglądało na to, że są w podobnym wieku. W Kriegsmarine i całym Wehrmachcie** było nie do pomyślenia by niemiecka kobieta służyła w armii czy fabryce tak jak mężczyzna. To było wbrew narodowemu socjalizmowi by kobieta walczyła czy pracowała jak mężczyzna. To godziło w tradycyjną rolę niemieckiej kobiety jaką propagował Hitler i jego partia. - To Arthur, on jest z nami. Ale nie wiem kim ona jest. - Casey zwrócił się do oficer jakby też chciał ze swojej strony wyjaśnić jakoś sytuację. Wskazał na drugiego z marynarzy pryzowej załogi jakby ręczył za niego, że jest swój. Ale sądząc po minie tą kobietę w cywilu widział po raz pierwszy. - Tak eee… pani kapitan… pan porucznik kazał mi ją zabrać na mostek. - marynarz który dotąd eskortował kobietę w cywilu po pierwszej uldze ze spotkania swoich teraz znów wydawał się skonsternowany widokiem kobiety - oficera tak samo jak reszta marynarzy jego jeńcem. Wyraźnie zająknął się gdy zwrócił się do oficer patrząc na jej dystynkcję które dla kobiety wydawały się prawie nie osiągalne. Wskazał dłonią na korytarz z jakiego właśnie we dwójkę przyszli jakby gdzieś tam dalej był ów pan porucznik który wydał mu takie polecenie. --- *Don't try to run 'cause I'll shoot you. - (ang.) Nie próbuj uciekać albo cię zastrzelę. **Wehrmacht - (niem) Siły zbrojne III Rzeszy. Jest to nazwa ogólna jak u nas Wojsko Polskie i składa się z trzech podstawowych rodzajów sił, Heer - wojska lądowe, Luftwaffe - siły powietrzne i Kriegsmarine - marynarkę wojenną. Popularne rozumienie, że Wehrmacht to siły lądowe nie jest więc poprawne bo to jakby u nas Siłami Zbrojnymi RP nazwać Wojska Lądowe.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
01-11-2019, 19:38 | #124 |
Reputacja: 1 | dialog współtworzony z Aiko Im dalej od hybrydy i trupa, od których dzieliła ją nie tylko coraz większa odległość, ale także trzech innych ludzi, tym spokojniej i składniej Birgit zbierała myśli. Na ostrzeżenia McDowella odpowiedziała krótkim „rozumiem” i mimo zmęczenia, zgodnie z radą brytyjskiego porucznika ręce trzymała na widoku. Nie przeszkadzały już instynktowne alarmy odruchów, przyszła za to refleksja, że w skrajnych sytuacjach człowiek niewiele różni się od zagonionego w ślepy róg szczura. Ponura i nieprzyjemna myśl, że przetrwanie strąca z piedestału ideały. Do ostatniego. I brzydko pragmatyczna myśl, że dla niej samej przetrwanie tamtych dwóch Anglików oznacza poprawę sytuacji tylko, jeśli zobaczą konstrukt. Inaczej nie uwierzą. Inaczej... Będzie winna śmierci marynarza. Albo trzech... Jeśli wcale nie wrócą. Jak oni traktują jeńców? A cywilnych morderców? Jak im wyjaśnić, że mają do czynienia z istotą, którą nawet orientując się w części technicznych szczegółów, tak łatwo jest nazwać: demonem? Bała się. Starannie, analitycznie już, próbowała nad tym strachem zapanować, przeklinając luki w pamięci. Nie, nie powiesz im tak - zawzięcie szarpnęła następne drzwi, następną przeszkodę ku zwyczajnemu widokowi nieba. Nie było nieba. Oczywiście. Nie znajdowali się jeszcze na górnym poziomie korytarzy. - A woman?! - Don't shoot! Don't shoot! Jeszcze raz. Niemka założyła ręce na kark, czekając aż pomiędzy wojskowymi padną wyjaśnienia. Zmęczona, zziębnięta, ale dużo bardziej przytomna niż przy poprzednim zaskoczeniu, oceniała szczególnie dwie kobiety w angielskich mundurach. Nie z załogi, pomyślała, wyczuwając niewiele mniejsze zdziwienie w głosie marynarza McDowella, kiedy zwracał się do kapitan. Wpiła w nią wzrok uparcie, z determinacją. - Birgit Schrötter, z biura inżynierii Studiengesellschaft für Geistesurgeschichte‚ Deutsches Ahnenerbe – przez narzucony spokój rudowłosej przebił się ton ni to tłumionej rezygnacji, ni zniecierpliwienia. Wiedziała, że nikomu nie spodobają się jej słowa, nie było już jednak nic do stracenia - Wasi ludzie nie wiedzą z czym poszli się zmierzyć, nie uwierzyli. - A z czym poszli się mierzyć? - Noemie dała znak swoim ludziom by poszli sprawdzić korytarz za nowo przybyłymi. - Das Konstukt. Hybryda. Żywy organizm pozbawiony biologicznych ograniczeń za pomocą nowego rodzaju energii, nietrwałej i niszczycielskiej. Z czasem osłabnie, dwa dni to jednak za mało. To nie ja straszyłam załogę – Niemka potrząsnęła głową i skrzywiła się. - To był prototyp, test. Kiedy przejmowaliście statek, mieliśmy go zniszczyć, choćby z całą jednostką, ale wyrwał się na wolność – zawahała się. – Może to moja wina, nie pamiętam – odwracając policzek, wskazała zaschniętą szramę na skroni. Mówiła jednak dalej. – Energia hybrydy wpływa na urządzenia, gasi światła i powoduje trudne do odparcia dolegliwości wraz ze zbliżaniem się do celu. Osłabienie, mdłości, zaburzenia postrzegania. Ciężko się bronić. Spojrzała na McDowella. Może stracili już więcej ludzi, a może to był tylko majak, ale... – Usiłowałam wyjść na pokład już wcześniej, poddać się - dodała opuszczając wzrok. Nikt tego nie zameldował? - Prowadź. - Noemie skinęła na marynarza, który przyprowadził tu Niemkę. Po czym przeniosła wzrok na Brigit lustrując ją swym spojrzeniem. Spencer mówił o psie.. o tym że światła zgasły. Chłopak mógł nawet nie wiedzieć ile ma szczęścia - Opowiesz mi po drodze co wiesz… możesz po niemiecku jak będzie ci łatwiej. Wszyscy… broń w pogotowiu i oczy wokół głowy. Dwóch na czele, dwóch ubezpiecza z tyłu. Na twarzy młodej inżynier odbiły się sprzeczne emocje, wśród których obawa nie była najważniejsza. Tym razem Birgit nie zawahała się jednak dłużej niż sekundę. Nie skorzystała z pozwolenia przejścia na rodzimy język. Chciała, żeby wszyscy marynarze zrozumieli. - Jest coś jeszcze – wtrąciła szybko, dziwiąc się niespodziewanej, mściwej zawziętości, jaka przegnała jeszcze chwilę temu odczuwany wstyd. – Była nas trójka, nie zapisanych w spisie załogowym. SS Hauptsturmführer Theiss dysponował urządzeniami, które wabią i odpędzają hybrydę, ale... Byliśmy zaskoczeni atakiem, a rozkaz pozbycia się Konstruktu nagły. Istnieje bardzo mała szansa, że mógł zostawić je gdzieś w kabinie. To fanatyk. Zastrzelił mojego współpracownika, Kurta Hirsha i, jeśli jeszcze żyje, nie spocznie, dopóki nie zrobi tego, co zamierzał. Właściwie miała nadzieję, że Anglikom wyrwie się, iż znaleźli już coś dziwnego. Najlepiej - przy trupie Wolfganga Theissa. Dłonie w za dużych rękawicach splecione na karku, zwinęła w pięści, nie tylko z zimna. Noemie spojrzała na mężczyznę, który przyprowadził Niemkę. - Złapaliście kogoś o tym nazwisku? - rzuciła do prowadzącego mężczyzny ruszając korytarzem. - Co zamierzał ten Theiss i jak wyglądało to urządzenie? - Rzucała w kierunku Birgit kolejne pytania idąc pewnym krokiem z wydobytą z kabury bronią. - Nie wiem pani kapitan. Trzeba by sprawdzić listę pasażerów. Ale ona jest u pana porucznika, na mostku. Na dziobie jest cała kupa Fryców to może i jest ktoś taki. - odpowiedział zapytany marynarz dość ostrożnym tonem przyznając się do swojej niewiedzy. Obelżywe określenie zakłuło, dobitnie uświadomiło Birgit jej miejsce. Odpowiedziała jednak bez zająknięcia. - Nie ma listy pasażerów. To była tajna operacja, a Theiss zrobi wszystko, żeby Konstrukt i wiedza o nim nie dostała się w ręce wroga. Dla was i dla mnie lepiej, gdyby już nie żył. Po kilku krokach zmuszała się uspokoić oddech, tętno jednak szalało, przywołując wspomnienie klaustrofobii. Może źle dobierała angielskie słowa, że nie zrozumieli, co oznacza “z całą jednostką”? - Urządzenia są małe, celowo przypominają zwyczajne instrumenty, porównywalne do gwizdków… Kołatek. - znów nie była pewna, czy dobrze przetłumaczy porównanie, zresztą żaden istniejący instrument do końca nie odpowiadał tym drobnym, precyzyjnym tworom spaczinżynierii. - Niepozorne. Przy przypadkowym użyciu, gdyby pomylić je z gwizdkiem, będą zepsute, nieme. Ludzkie ucho nie rejestruje wibracji w tym zakresie. Hybryda wyczuwa. Metal zawsze wydaje się zimny i opalizujący, ale pomiary nie wykażą także różnic temperatury - celowo dodała prawdziwy, lecz trudny do zauważenia szczegół. Fryce, pomyślała, wasi “Fryce” wykazaliby więcej ostrożności. I wiedziała, że się oszukuje. - Zabrzmiało jakby było więcej urządzeń. - Noemie spojrzała na Niemkę podejrzliwie. Czego by nie dotyczyły badania na tej łajbie… to mógł być powód czemu ich tu przysłano. - Przybyłam tu rano. Nie wiem czy zauważono twoje wyjścia… nie wiem też kto przeżył przejęcie statku. Teraz jednak chcę by moi towarzysze wyszli stąd cało. - Są dwa, osobne. Jedno woła. Drugie odstrasza- sprecyzowała Birgit i kiwnęła głową. Nie była pewna, jak oceniać tę kobietę z dystynkcjami kapitana, przysłaną gdzieś z “góry” w sprawie Alstera, ale ostatnia uwaga wywołała nikły, ostrożny uśmiech na bladych ustach Niemki. - Nasza załoga też nie zasłużyła na śmierć. To Theiss poświęciłby wszystkich w imię swojej fałszywej… - przygryzła wargi, okultystyczne rytuały jakich była świadkiem nie pozwoliły nazwać tego nawet ideologią, już nie - ... religii. - I jeśli dobrze mniemam, Theiss ma oba urządzenia? - Noemie szła korytarzem rozglądając się uważnie i nasłuchując czegokolwiek co mogłoby się przebić przez odgłosy ich kroków. - Najprawdopodobniej. Miał je zawsze, kiedy schodziliśmy do pojemnika, ale atak był zaskoczeniem - powtórzyła inżynier, nabierając przeświadczenia, że jeszcze wiele razy będą sprawdzać jej zeznania. - Hauptsturmführer rozkazał zniszczyć Konstrukt, zatopić, a nie wypuszczać go, więc pozostaje szansa, że nie wziął kontrolerów z kabiny. Bardzo mała szansa. - Najpierw znajdźmy mojego towarzysza… - Noemie zawahała się. Wiedziała że kontrolery są ważne jednak… - Daleko do tej kajuty? - Daleko - niechętnie przyznała Niemka. - Część mieszkalna załogi, w nadbudówce, zaraz za przejściem do mesy. Starała się nie myśleć o tym wariancie, że gdzieś tam, zaopatrzony jednak w urządzenia Theiss jeszcze żyje i kombinuje jak pogrzebać ich wszystkich na dnie morza. Tylko, że nie wychodziło, a razem z Anglikami zagłębiała się znów w te same korytarze, tą samą pułapkę, z której kilkanaście minut wcześniej miała nadzieję uciec. |
02-11-2019, 00:59 | #125 |
Kapitan Sci-Fi Reputacja: 1 | opis współtworzony z naszym ulubionym i niezastąpionym MG (trochę wazelinki) Wchodząc do tej części korytarza Woods poczuł się dziwnie. Jakby coś tu nie grało, jakby było to miejsce zakazane, splugawione... Jakby nie powinien tu być. Walcząc z samym sobą przekroczył próg, zapalił latarkę McDowella i powoli ruszył przed siebie rozglądając się wokół uważnie.
__________________ |
02-11-2019, 04:54 | #126 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 31 - 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; Lofoty Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 10:55 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, “Alster” Warunki: chłodno, plamy światła i cienia, sucho, korytarz, bujanie fal George (por. M.Finney), Noémie Faucher (kpt. D.Perry) i Alisha (bm H.Casey) i Birgit - Tak panie poruczniku. Mam ruszać jak będzie pan na dole. - marynarz nadal wyglądał jakby wolał być wszędzie indziej na tym zdobytym statku byle nie tutaj. Gdy szedł w stronę oficera stawiał buty tak aby możliwie jak najmniej stąpać po świeżej, zaschniętej lub zasychającej krwi. Ale było to bezcelowe bo tych czerwonych plam było zwyczajnie zbyt wiele aby przejść między nimi suchą nogą. A im bliżej miejsca masakry tym było ich więcej. Więc w końcu buty marynarza, tak samo jak wcześniej oficera, zaczęły odciskać swój ślad w tych kałużach. Z racji tego, że nie dało się jednocześnie używać karabinu i trzymać latarki to Dickson założył karabin zabitego kolegi na ramię i wrócił do swojego rewolweru. - O matko… - szepnął cicho gdy z mieszaniną odrazy i fascynacji przyglądał się w świetle latarki nieruchomemu ciału kolegi który zginął tak straszną śmiercią. Pewnie przeżywał teraz to samo co przed chwilą George który klęczał przy ciele denata. Tylko nie odważył się klęknąć. Ale musiał przerwać bo porucznik Finney ruszył w głąb mrocznej wnęki gdzie były schody do góry i na dół. Tutaj już w ogóle nie docierało światło z jedynej lampy na tym korytarzu więc było już prawie kompletnie ciemno. Jedynie dzięki latarkom dało się coś zobaczyć. A promienie latarek ładnie oświetlały okolice ale właśnie poza owym promieniem światła było kompletnie ciemno. Do tego może to wyobraźnia i stres. Ale wydawało się, że im bliżej tej ciemności to tych metalicznych ech, trzasków, stuków, łomotów jest jakby więcej. I rzeczywiście coś nagle zgrzytnęło. Akurat gdy George stanął na szczycie schodów i poświecił w dół. Czy mu się zdawało czy promień latarki złowił na podłodze jakąś plamę? Ale zanim zdołał się temu przyjżeć czy zejść nastąpił jakiś zgrzyt. - Panie poruczniku! Drzwi! - zdążył cicho syknąć Dickson i przypadł za ten załom aby nie być widocznym na pierwszy rzut oka z korytarza. Widocznie ktoś nadchodził z tej samej strony co i oni nadeszli ale powtarzał się ten sam schemat jaki sami przerobili wcześniej. Czyli skrytego w mroku krańca korytarza i patrząc pod światło lampy, nie było widać z tego krańca korytarza. --- Birgit znów pokonywała ten sam korytarz co pokonała go niedawno. Znów wrócili do tej klatki schodowej gdzie spotkała tego oficera co poszedł z jednym marynarzem dalej no a potem właśnie był ten korytarz co teraz szli. Tylko teraz pokonywała go w przeciwnym kierunku no i nie była sama. - Tam dalej idzie się prosto aż do dziobu gdzie nasi pilnują Fryców. - odezwał się Casey gdy zorientował się dokąd idą. Niemce wydawało się, że rzeczywiście chyba jest jak mówi. Reszta Brytyjczyków szła po dwóch bo korytarz nie należał do zbyt szerokich. Akurat by mogły się swobodnie minąć dwie osoby albo ustawić żywy mur z trzech. Sytuacja była dość nerwowa. Wydawało się, że za każdymi drzwiami czeka jakieś straszne nie-wiadomo-co. A po otwarciu okazywało się, że tylko następny, pusty korytarz. Jedne, drugie, trzecie drzwi. I w końcu Birgit, jeśli dobrze liczyła, to chyba były właśnie “jej” drzwi. Chociaż sama już nie była pewna. Ale sytuacja szybko się wyjaśniła. Grupka prowadzona przez kapitan RN spotkała porucznika RN i przydzielonego mu do pomocy marynarza. Marynarz wyglądał blado. Ale po tym co znaleźli na końcu korytarza nie było się co dziwić. - O mój Boże. - jeden z marynarzy przeżegnał się gdy zobaczył te zaschnięte, zasychające i całkiem świeże plamy i rozbryzgi krwi. Ślady ostatniej walki człowieka z… właściwie jeszcze nie było wiadomo z czym. Ale wyglądało przerażająco. W świetle kilku latarek ludzkie ciało zmieniło się w ochłap skrwawionego mięsa wciąż obleczone w poszarpany i zakrwawiony mundur oraz buty. W krwawych śladach na podłodze widać było odciski dłoni, smugi wyżłobione przez buty i ciało walczącego jeszcze marynarza oraz odciski butów ludzi którzy przybyli tutaj już po walce. - Kto to? - Casey zapytał cicho jakby był w kościele albo obawiał się naruszyć spokój poległego towarzysza. - Nie wiem. Chyba ktoś z dziennej warty. Trzeba by pójść do chłopaków i zapytać kogo brakuje. Albo sprawdzić książeczkę wojskową. - Dickson odezwał się podobnym tonem trochę kiwając w stronę drzwi jakie miały prowadzić w stronę dziobu. A książeczkę wojskową każdy żołnierz i marynarz powinien mieć ze sobą bo pozwalała na łatwe ustalenie tożsamości. No ale chyba mało osób miałoby chęć przeszukać kieszenie denata który był w takim stanie jak ten zmasakrowany biedak. - Immaterium. - niespodziewanie szepnęła Alisha podchodząc do ciała i powoli klękając przy nim. Zaczęła wodzić dłońmi nad ciałem nie dotykając go i skutecznie przykuła uwagę chyba wszystkich ściśniętych w tym niezbyt szerokim korytarzu. Marynarze patrzyli to na nią to na siebie, to na oficerów nie wiedząc co jest grane. - Ale silne… Dawno nie czułam takiego stężenia… Chyba nigdy… - mruczała nie bardzo wiedząc do kogo czy może nawet sama do siebie. Sądząc po ruchach głów marynarzy i czasem widocznych w świetle latarek twarzach to nie mieli pojęcia co mają myśleć o tym wszystkim.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
06-11-2019, 08:16 | #127 |
Reputacja: 1 | Współtworzone z Col Frost Woods i Dickens pochowali się w ciemnych zakamarkach, skąd wypłynęli, gdy tylko pierwszy z nich zorientował się kto ich “odwiedza”. |
06-11-2019, 08:38 | #128 |
Reputacja: 1 | post współtworzony z całą zacną ekipą: MG Pipboy79, Aiko, Col Frost Birgit zamarła w bezruchu, spoglądając na marynarzy. Promienie latarek mimo wszystko ściągały jej wzrok ku miejscu masakry, a w gardle rosła dławiąca kula mdłości. Miała przed oczami drastyczny dowód sposobu działania konstruktu i wiedziała, jak mało brakło, żeby to ona leżała tam, w kałuży krwi, zamiast bezimiennego żołnierza. Immaterium, powtarzała w duchu określenie, jakiego jasnowłosa Angielka użyła na pozawymiarowy aspekt nie-stworzenia. Ich określenie. Zacisnęła usta, czując jak instynkt ucieczki ponownie napina wszystkie nerwy w ciele. Co, jeśli się pomyliła? Co, jeśli oni w niczym nie różnią się od Theissa? Co, jeśli nie ma... jeśli jednak nie ma... innego wyjścia... niż... Zachwiała się i, zanim zareagowała świadomość, wyciągnęła dłoń, żeby się oprzeć o ścianę. Jej ruch nie uszedł uwadze Brytyjczyków. Kilka głów odwróciło się w jej stronę ale nie widząc by jeniec atakował, uciekał czy kombinował coś innego wrócili do profesjonalnego nicnierobienia. Czekali aż dwójka oficerów naradzi się co robić dalej. Ci trzej “szturmani” stali przy ciele i wnęce trzymając karabiny w dłoniach. Któryś wyciągnął paczkę fajek i poczęstował kolegów. Męskie dłonie z chęcią sięgnęły po ten tytoniowy wentyl bezpieczeństwa. Trzech marynarzy pryzowych stanęło z drugiej strony Niemki i drzwi za jakimi zniknęła dwójka oficerów. Ci też zaczęli palić i rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Smukła blond Angielka na chwilę odwróciła uwagę wszystkich gdy wstała z klęczek otrzepując dłonie chociaż nie dotykała ciała denata więc miała je czyste. Ale gesty były charakterystyczne jakby myła dłonie niewidzialną ręką. Trudno było orzec czy to jakiś nawyk, nerwowy gest czy może jeszcze coś innego. Jeden z marines po chwili wahania wyciągnął papierosa ku Angielce. Ta jednak zaprzeczyła gestem dłoni. Więc po kolejnej chwili wahania marynarz skierował paczkę ku Niemce z niemym pytaniem na twarzy. Birgit nie miała zwyczaju palić, lecz z lekkim ociąganiem przyjęła ten niespodziewany poczęstunek. Kiedyś uśmiechała się zdawkowo, uprzejmie kryjąc niewiarę, gdy inny Anglik, aresztant równie uważnie ukrywający rezygnację, wykładał warunkową konstrukcję zdań na przykładach użycia sentencji, iż trudniej jest strzelić w twarz, niż w plecy, trudniej zabić, gdy widzi się człowieka. Teraz chciała wierzyć w tamten sens. Teraz zwykły papieros był jak brzytwa, której chwyciła się, żeby nie utonąć w panice. Ostrożnym gestem spytała marynarza, czy może sięgnąć do kieszeni po zapalniczkę, kątem oka obserwując kobietę. Odpowiedział jej kompleks grymasu twarzy, ruchu głowy i dłoni wskazujący, że ich właściciel nie widzi przeciwwskazań aby Niemka skorzystała z własnej zapalniczki. Sam wrócił do wyprostowanej pozycji i schował paczkę fajek do kieszeni a sam przyjął ogień od kolegi. Blondynka zdawała się dzielić uwagę na ten element podobnie jak na inne czyli w ogóle. Ledwo rzuciła na nich okiem wpatrzona w nie wiadomo co i gdzie. Zdjąwszy rękawice Birgit przypaliła papierosa, dłużej niż trzeba trzymając osłonięty dłońmi, ciepły płomyk. Fizyczne zajęcie drżących nieco rąk pozwoliło jej trochę ochłonąć, zapanować nad bezładem myśli i ponownie zacząć porządkować kiepskie alternatywy. Wciąż ostrożnie oceniając spojrzeniem dwoje oficerów, którzy wyłonili się zza drzwi, Niemka spytała w stronę blondynki: - Mówicie na to immaterium? To unikat Konstruktu. Czujesz go? Potrafisz stwierdzić w którym kierunku się oddalił? - Naukowa ciekawość przeważyła. Inżynier, dotychczas izolowana na swoim poletku laboratorium od sposobów znajdowania źródeł trafiających tam próbek, postąpiła o krok bliżej dziwnie zachowującej się Angielki. I trupa. - Jak na jeńca - nagle pojawił się przed nią Woods - wykazuje pani sporo ciekawości. To niezdrowe, rozumiemy się? - jego głos był zimny, wyzuty z emocji. - Rozumiemy... - zatrzymana wzdrygnęła się, ale zmusiła się spojrzeć prosto w oczy brytyjskiego oficera. Porównywała. Szukała podobieństw lub różnic. - ... panie poruczniku. Noémie spokojnym krokiem podążyła za swoim towarzyszem, nie zwróciła się jednak ani do niego ani do złapanej Niemki. A do Bossmana. -Pójdzie Pan ze mną, wraz z połową ludzi i naszą towarzyszką, druga połowa idzie z porucznikiem Finneyem. - Gdy marynarze zaczęli się dzielić uśmiechnęła się do pochwyconej kobiety. - Pokażesz mi kajutę swojego towarzysza, dobrze? Birgit twierdząco kiwnęła głową, ale po krótkiej chwili uznała, że przy wojskowych to nie wystarczy. - Pokażę - stwierdziła, próbując ukryć wkradający się do jej głosu dystans. - Ruszajmy. - Noémie wydobyła z kabury broń i wskazała swoim ludziom schody prowadzące w górę. Im szybciej to załatwią, tym szybciej będzie można przesłuchać tą dziewczynę. |
08-11-2019, 00:09 | #129 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Czas: 1940.IV.12; pt; przedpołudnie; godz. 11:00 Miejsce: Pn. Norwegia; Lofoty; Selfjord, “Alster” Warunki: chłodno, plamy światła i cienia, sucho, korytarz, bujanie fal George (por. M.Finney) George znów został sam z trzema marynarzami z załogi pryzowej. Dickens, McDowell i ten trzeci jaki przyszedł razem z resztą grupy “kpt. Perry”. Teraz grupka prawie w tym samym składzie wracała korytarzem tylko z tą nieźle znającą angielski Niemką zamiast tego trzeciego marynarza. Przez chwilę szli korytarzem zanim znów nie pochłonął ich mrok drugiego końca korytarza. Potem jeszcze tylko mechanizm otwieranych a potem zamykanych drzwi i te głuche, metaliczne trzaśnięcie. Jakby zatrzasnęło się wieko jakiej pułapki. Z czwórką Brytyjczyków w środku. No ale przecież mieli swoje zadanie do wykonania. Czwórka mężczyzn w mundurach Royal Navy przeszła obok poszarpanego ciała zabitego kolegi. Alisha litościwie przykryła denatowi twarz chustką to przynajmniej nie trzeba było teraz patrzeć w jego nieme oczy i podobnie krzyczące usta. We czterech znaleźli się w tej wnęce ze schodami i porucznik po krótce przedstawił im swój plan. Nieco zmodyfikowany skoro było ich teraz czterech a nie dwóch. Ale mieli trzy latarki. McDowell szedł zaraz za oficerem a pozostała dwójka miała zejść chwilę później. George który schodził jako pierwszczy czuł ten znajomy ucisk w żołądku. Gdzie ciało ulegające pierwotnym instynktom spodziewało się ciosu. Może pięści, może buta no a może postrzału. Oficer słyszał jak po mrocznym pomieszczeniu odbijają się kroki jego i McDowella gdy ostrożnie schodzili po tych metalowych stopniach. Zdawał sobie sprawę, że nie ma szans aby wejść z zapalonym światłem niezauważenie. Jeśli krył się tam ktoś z bronią musiał ich widzieć. Ale strzał nie padł. Ani gdy zaczynali schodzić, ani gdy byli w połowie schodów ani gdy w końcu stanęli na podłodze tego pomieszczenia. To chyba był jakiś magazyn bo wszędzie widać było rzędy skrzyń z niemieckimi napisami i charakterystycznym, niemieckim orłem z rozpostartymi szeroko skrzydłami. Całe rzędy skrzyń. Jedne ustawione tak, że sięgały może do pasa, inne były prawie pod sufit. Niefortunne miejsce do przeszukiwania, zwłaszcza po ciemku, za to bardzo ułatwiające ukrycie się. Stosy skrzyń dzieliły przestrzeń na wąskie alejki. Aby utrzymać je w pionie były powiązane parcianymi pasami i siatkami. Wszystko to cichutko ale nieustannie skrzypiało i trzeszczało tak samo jak nerwy czwórki mężczyzn. Widząc, że do pierwszej dwójki nikt nie strzela na dół zeszła druga dwójka. Ale wąskie przejścia między stertami skrzyń i tak zmuszały aby iść pojedynczo. Zwłaszcza McDowell i George byli niejako na siebie skazani bo mieli na dwóch tylko jedną latarkę. W świetle latarek okazało się, że pomieszczenie nie jest zbyt duże. Może jak dwa, połączone garaże, nie umywało się kubaturą do głównych ładowni jakie były na dole. Raczej pomniejszy, w skali pełnomorskiego frachtowca, magazynek. W którym Fryce nagromadzili te skrzynie. Jak się zorientował po jakiejś karteczce na jednej z nich chyba jakaś amunicja bo znaleźli napis “81 mm”. Przechodzili między stertami niemieckich skrzyń stopniowo pokonując kolejne metry pomieszczenia i zbliżając się do przeciwległej ściany. George słyszał postępującego za sobą McDowella i wdział obok dwa kolejne snopy latarkowego światła pozostałych marynarzy. I niespodziewanie latarki zamigotały i zgasły. - Co jest? - z ciemności dobiegł zdziwiony i zaniepokony głos Dickensa. I sądząc po odgłosach klepnięć chyba potrząsał swoją latarką aby pobudzić ją do życia. - Zgasły? Wszystkie trzy na raz? - McDowell za plecami oficera też wydawał się podzielać uczucia kolegi. Zanim zapanowała konsternacja brytyjskich szeregach w ciemnościach objawił się nowy czynnik. George miał wrażenie, że nagle zrobiło się chłodniej. Jakby ktoś tuż obok otworzył drzwi do lodówki. A przecież przed chwilą jak latarka jeszcze działała widział, że są tu same skrzynie i żadnych lodówek! Ale to nie koniec. Poczuł drapanie w gardle tak, że musiał odkaszlnąć. McDowell też. I ci dwaj po drugiej stronie skrzyń. - Niedobrze mi. - jęknął któryś a kto to George już nie był pewny. Słyszał w ciemnościach jak pozostali kaszlą czy spluwają. Jego też coś zaczęło mdlić, nie był pewny czy mu pociemniało w oczach czy to tak dlatego, że było po prostu ciemno. Wszystko nagle ucichło bo ciemność ożyła kolejnym dźwiękiem. Coś jakby chrobot. Chrobot pazurów po metalowej posadzce. I złowróżbny, zwierzęcy warkot. - Co to było?! - któryś z marynarzy zawołał już wcale nie ukrywając swojego strachu. A co to było mógł się przekonać oficer. Coś tam przed nim zgrzytnęło, warkot nagle ucichł a on sam poczuł jakby w pierś uderzył go jakiś taran. Impet uderzenia przewrócił go na plecy a razem z nim McDowella który stał tuż za nim. Uderzył plecami o posadzkę i nogi przewracającego się marynarza ale to był mniejszy problem. Większy miał na sobie, na piersi, czuł na sobie szczęki bestii rwącej jego żywe ciało. Słyszał bestię i słyszał własne krzyki. Słyszał tętent krwi w płucach i to jak słabnie z każdym oddechem. Tracił siły ale zdawał sobie sprawę, że jeśli szybko czegoś nie wymyśli to skończy jak tamten marynarz piętro wyżej. Przecież nie był ani bokserem ani zapaśnikiem a w tych ciemnościach to kwestia czasu gdy ta bestia przerobi go na krwisty befsztyk! Noémie Faucher (kpt. D.Perry) i Alisha (bm H.Casey) i Birgit I znów wracali tą samą drogą jaką niedawno szli. Znów te same drzwi i korytarze,ten sam głuchy odgłos kroków niosący się echem po metalowym pudle jakim w gruncie rzeczy był korytarz. Tylko tym razem za przewodnika mieli schwytana przez George'a Niemkę zamiast brytyjskiego marynarza jaki przydzielił im na mostku porucznik Abbott. Wrócili na te metalowe schody jakie w ciągu ostatniego kwadransa Birgit pokonywała chyba po raz trzeci. Ale dalej mogła wrócić na bardziej znajome rejony statku. Znaleźli się bowiem w nadbudówce jaka wznosiła się na śródokręciu górując nad podkładem głównym jednostki. Chociaż idąc schodami i korytarzami tego stalowego labiryntu w barwach arktycznej bieli trudno było to poznać. Niemniej właśnie w nadbudówce była część pasażerska tego frachtowca. I trójka pracowników Ahnenerbe uznano za na tyle ważnych, że dostali przydział w tej pasażerskiej części statku. Dla wszystkich bowiem nie starczyło miejsca więc większość żołnierzy obozowała gdzieś pod podkładem, w nie ogrzewanych ładowniach. Zresztą sądząc z tego co mówili Brytyjczycy nadal tak pewnie było. Ta pasażerka część statku przynajmniej była lepiej ogrzana niż pozbawione tego luksusu ładownie gdzie panowała temperatura podobna do tej na zewnątrz. Milcząca mieszana grupka, prowadzona wskazówkami Birgit w końcu stanęła przed drzwiami kajuty jaką zajmowała razem z Kurtem. A sąsiednia należała do ich szefa. Tutaj inicjatywę przejęli Royal Marines. - Pani kapitan pozwoli. - odezwał się kapral dowodzący pozostałą dwójką. I poprosili aby pozostali cofnęli się na wszelki wypadek ze dwa kroki. W tym czasie jeden z nich wycelował swój karabin w zamknięte drzwi które Birgit wskazała jako swoją kajutę. Musiał stanąć przy samej ścianie korytarza a i tak nasadzony bagnet prawie rysował drzwi kajuty. Manewrowanie taką improwizowaną włócznią w tak ciasnych przejściach na pewno nie było wygodne. Pewnie dlatego dwaj pozostali wybrali rewolwery. Jeden stanął obok kolegi z wycelowanym w drzwi rewolwerem a drugi położył dłoń na klamce. Przez moment naradzali się niemo wzrokiem i na dany znak ten od klamki otworzył ją i pchnął drzwi do środka. Pozostała dwójka drgnęła szukając celów ale pchnięte zbyt mocno drzwi zaraz z powrotem się zamknęły. Ale nikt do nich nie strzelał ani oni do nikogo nie strzelali. Pchnęli drzwi i we dwóch weszli do środka. Ten od klamki, kapral, został w wejściu obserwując poczynania swoich podwładnych. Jako, że kajuty były bardzo minimalistyczne to szukanie wroga szybko się skończyło. Właściwie ktoś mógłby ukryć się tylko pod jednym z dwóch łóżek albo w jednej z dwóch szaf. Jeśli tam kogoś nie było no to nie było. I widocznie nie było bo dwaj marines wyszli z kajuty a kapral zwrócił się do oficer. - Tu nikogo nie ma. I “to” już tak było. - rzekł odchodząc od drzwi aby podążyć za swoimi ludźmi którzy szykowali się sprawdzić drugą ze wskazanych kajut. Co miał na myśli mówiąc, że “to już tak było” trójka kobiet mogła się przekonać gdy same tam zajrzały. To był istny kipisz! Jak po nalocie policji albo bardzo wkurzonych rabusiach. Wszystko powywalane,, ciuchy, torby, walizki, wszystko leżało w bezładzie! Birgit która znalazła się w środku bez trudu rozpoznała swoje rzeczy i niektóre rzeczy Kurta więc to na pewno była ich kajuta. Ale na pewno nie zostawiła jej w tym stanie! Odwróciła się do dwóch Brytyjek aby coś powiedzieć. Belgijka w brytyjskim mundurze weszła razem z nią, blondynka, z braku miejsca, została w wejściu, tak samo jak wcześniej kapral który właśnie ze swoimi ludźmi sforsował drzwi drugiej kajuty. - Tu też nikogo nie ma! - doszło ich zza ściany. A w kajucie Birgit ta z trudem mogła szacować straty. Aż nie było wiadomo w co włożyć ręcę. Eksplozja przyszła niespodziewanie. Huknęło coś potężnie i bardzo blisko. Ludzkie krzyki utonęły w tej eksplozji to nawet jak ktoś krzyczał to nikt tego nie słyszał. Gorąca fala podmuchu wdarła się na korytarz i do kajuty z otwartymi drzwiami. Zdmuchnęła blondwłosą podoficer stojącą na korytarzu i dwie stojące w kajucie kobiety również. Dopiero gdy obie leżały na ziemi, gdy gwizdało im w uszach i wszystko wydawało się jakieś nierealistyczne dotarło do nich, że coś wybuchło. Coś bardzo blisko. --- Kapitan Perry i Birgit pierwsze pozbierały się na nogi. No najpierw na czworaka a potem korzystając z podparcia ścian, łóżek i mebli na nogi. Zdawały sobie sprawę, że chyba są w szoku. Ale udało im się wyjść na korytarz. Najpierw natknęły się na nogi drugiej Brytyjki. Alisha leżała na korytarzu tam gdzie eksplozja ją rzuciła. Jęczała cicho i widać było na jej mundurze jakieś rozbryzgi. Trudno było teraz stwierdzić czy to krew, odłamki, jakieś paprochy czy jeszcze coś innego. Z drugiej strony leżał kapral. Ten co dopiero co krzyczał, że nikogo tu nie ma. Wyglądał o wiele gorzej. Eksplozja zdmuchnęła mu hełm z głowy i teraz leżał bezłwadnie na boku. Sądząc po rytmicznych ruchach piany na ustach i charczeniu jeszcze żył. Ale musiał być o wiele bliżej epicentrum wybuchu który chyba nastąpił w kajucie Theissa.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
13-11-2019, 10:07 | #130 |
Reputacja: 1 | Trudny do ogarnięcia bajzel w kabinie powoli przelewał czarę goryczy, a wreszcie odczuwalne ciepło w mieszkalnej części "Alstera" kusiło Birgit, żeby po prostu usiąść na swojej koi (nadal myślała: swojej), owinąć się skotłowanym kocem i zasnąć, odłożyć wszystko na później, przestać myśleć o Theissie, o Brytyjczykach i o tym, że... Właściwie powinna się cieszyć, iż jeszcze ma wolne ręce. Nie usiadła. Anglicy nie musieli zabraniać jej odpoczynku. Wcześniej, szybciej zrobił to wewnętrzny opór wobec świadomości niewoli i wobec tak zastanego potraktowania prywatności pomieszczenia. I nieme pytanie: Kto? Niemka roztarła ciągle zmarznięte palce. Po chwili odsunęła tylko z metalowego stolika jakieś części garderoby. Bezsensownie równo położyła tam zdjęte z rąk, pobrudzone smarem, męskie rękawice zdobyte z ciężarówki w ładowni i z grymasem niedowierzania rozejrzała się jeszcze raz, i jeszcze, po wybebeszonej kabinie. Spojrzała na rzuconą na ziemię pośród innych rzeczy książkę Kurta i uzmysłowiła sobie, że gdyby przewrócić wstecz pustą pierwszą kartę, będzie tam odręczna dedykacja Klemensa i Dory Hirshów. Wydało jej się to jakąś koszmarną, nierealną wręcz niesprawiedliwością. To, że Kurt już nie zdobędzie następnego dyplomu, z biologii. Nie potrafiła przywołać w pamięci ostatnich żartów swojego towarzysza, ale pamiętała przecież nieruchome ciało i kałużę krwi, nieco tylko mniejszą niż przy trupie angielskiego marynarza rozszarpanego przez hybrydę. Cholera. Kto? Musiała przywołać się do porządku. Pierwsza myśl: Anglicy, po wejściu na pokład, ale wtedy nie powinni się dziwić przynajmniej oni. Ani ci żołnierze, ani kobieta-kapitan. W dotychczas poukładanym świecie Birgit przeoczenie takiej informacji od własnej załogi byłoby absurdem. Kto? Załoga niemiecka raczej nie miała czasu na grzebanie naukowcom w walizkach w czasie wrogiego abordażu, więc...? Równie ważne: dlaczego? Theiss? Nie ukrywali tutaj dowodów eksperymentu... Czy na pewno? Kiedy? Jak? Kto jeszcze mógłby...? Dwa stracone dni. Cholerne stracone dni. Chciała schylić się po książkę. Nagle znalazła się w tej samej perspektywie, co na wpół zakryty przewróconą walizką tom. Na podłodze? Zbierała się powoli, znowu łapiąc, jak w przeklętej ładowni, najbliższe ranty sprzętów i znów czując, jak w skroń wbijają się igły bólu. Mrugając patrzyła na wstającą obok brytyjską kapitan i chciała jej powiedzieć, że nie zamierza uciekać, ale nic nie słyszała. Odwróciła się. Z paskudnym poczuciem poruszania się jak w smole, zbyt wolno, zatoczyła się do drzwi, przytrzymała futryny i próbowała zrozumieć. Kto? Dlaczego? Z jakiegoś powodu te pytania wciąż były strasznie ważne, ale... Na korytarzu leżeli ludzie. Wybuch... obok... Rąbnęło w kabinie Theissa? Ulga, że to nie cały statek... Chyba... Nie. Birgit już się nie przejmowała, tu i teraz, kto następny wyceluje w nią lufę broni. Mundury powalonych eksplozją osób przestały mieć dla niej znaczenie. Nie miała czasu analizować, czy to tylko bunt przeciw poczuciu bezsilności i strachu, które zbyt długo towarzyszyło jej w ładowni i ciemnych przejściach pod pokładem, czy może zwykła choć niepraktyczna ludzka przyzwoitość, albo skutek szoku, ale - do diabła! Uklękła przy wyraźnie ciężej rannym żołnierzu, próbując jakoś pomóc. Tylko pomóc, na ile będzie w stanie. |