Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-11-2020, 17:34   #11
 
Sorat's Avatar
 
Reputacja: 1 Sorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputacjęSorat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HLrqNhgdiC0[/MEDIA]
Po ciężkiej nocy łóżko miało magiczną moc potęgowania grawitacji. Trzymało zmęczone ciało w jedwabnych okowach chłodnej pościeli nie pozwalając wstać, nie tak od razu. Przyjemnie koiło zakwasy i otarcia, tuliło czule, szepcząc kojącą melodię bez słów o dalszym, cudownym śnie. Niestety trzeba było wstawać, ciężka sprawa jeżeli zasnęło się dopiero nad ranem. Ustawiony na 7 rano automat bezszelestnie rozsunął ciężkie, satynowe kotary, wpuszczając do sypialni ostre promienie słońca. Jedna taka wiązka padała bezpośrednio na szerokie łoże i bladą postać zaplątaną w biały jedwab.
Biel - ulubiony kolor Julii - dominowała w pokoju, zaczynając od wykładanych futrem karakali ścian, poprzez meble, żyrandol z kryształów Swarovskiego i marmurową podłogę. Białe były też kwiaty stojące w kryształowych wazonach. Słodko pachnące lilie, egzotyczne orchidee, dostojne anturium i napuszone bukiety róż mrugały łagodnie z każdego kąta pokoju, łapiąc słoneczne refleksy na mokre od kropelek wody płatki.
Zaraz też w nogach łóżka zaczęło się poruszenie i już po chwili maleńki biały piesek pokracznie pokonał spiętrzenia pościeli, z piskiem i merdaniem ogona witając panią mokrym, pociesznym językiem. Smukła dłoń o wypielęgnowanych paznokciach pogłaskała go po główce, pełne i zmysłowe usta Rosjanki ułożyły się w czuły śmiech. Taką pobudkę akceptowała. Była nieporównywalnie lepsza niż nagłe wyrwanie ze słodkiego snu ostrymi dźwiękami alarmu. W jej mniemaniu tego, kto wymyślił regularny budzik powinni zamknąć w Czarnym Delfinie. Musiała o tym porozmawiać z tatą.

Na razie musiała się dobudzić, znaleźć siłę na stawienie czoła wyzwaniu nowego dnia. Cieszyła się na wycieczkę, zwłaszcza że Amanda, Adaś i Maja też jechali. Przed nimi roztaczała się perspektywa paru dni błogiego lenistwa, drinków i opalania nad brzegiem morza. Mimo że nie wiedziała, gdzie leżą te Rowy i pierwszy raz o nich usłyszała od wychowawcy ogłaszającego wyjazd, to nie umiała być zła, ani zawiedziona. Ostatnio oglądała program o przetrwaniu i czuła ekscytację. Byli trochę jak Bear Grylls wysłany w głąb dzikiej, nieskalanej ludzką stopą dziczy. Piękna Rosjanka uśmiechnęła się wspominając prowadzącego Szkołę Przetrwania. Chętnie zgubiłaby się z nim gdzieś w amazońskiej puszczy, o ile w namiocie miałaby minibarek i klimatyzację. I poleciałaby na miejsce helikopterem.

Poranne rozmyślania przerwał jej stłumiony dźwięk dzwonka telefonu. Z lekką irytacją sięgnęła pod poduszkę, ale widząc kto dzwoni, odrzuciła połączenie z adnotacją “jestem na spotkaniu, odezwę się potem”. Poświęciła zeszłej nocy trochę uwagi jednemu całkiem milutkiemu sędziemu, spędzili razem bardzo udany wieczór, ale jeśli miała się z nim spotkać ponownie musiał zatęsknić. Zresztą nie miała ochoty wysłuchiwać utyskiwań na jego żonę i dzieci, przynajmniej nie na trzeźwo. Obciągnąć mu na odległość nie dałaby rady, ryzyko smęcenia bez dyplomatycznego skończenia rozmowy… nie dziś. Musiała jednak przyznać, że jak na tak poukładanego, statecznego mężczyznę fantazje miał całkiem brudne. Zadowolona odłożyła komórkę na poduszkę, głaszcząc łebek Margot, która przytulona do jej boku zaczęła zapadać w drzemkę. Wspomnienie zeszłej nocy nie dawało Ulyanovej spokoju, zawiesiła spojrzenie szafirowych oczu na żyrandolu. Czekało ją parę dni posuchy, o ile na miejscy nie znajdzie się nic godnego uwagi zostaną jej zabawki i praca na własną rękę.

Po raz drugi sięgnęła po telefon, żeby wysłać pustego smsa do kontaktu opisanego jako “1”. Po chwili zastanowienia to samo zrobiła z kontaktem “4” i czekała.

Nie minęły dwie minuty, gdy ktoś zapukał do drzwi. Trzy krótkie uderzenia, cisza, skrzypnięcie drzwi po którym do środka weszło dwóch postawnych ochroniarzy taty. Julia popatrzyła na nich, a w podbrzuszu poczuła znajome ciepło. Lubiła patrzeć na ich tyłki w garniturach. Chyba lubiła ich jako ludzi, a na pewno ceniła umiejętności i profesjonalizm. Yura był młodszy, ale wyższy. Na oko trzydziestoletni były żołnierz pracujący dla nich od dobrych trzech lat. Razem przylecieli z Moskwy i dopiero w Warszawie rodzice ściągnęli do pilnowania rezydencji jeszcze Olega. Jego nawet Julia trochę się bała, słyszała że miał coś wspólnego z interesami taty… więcej wiedzieć nie musiała. Kocim ruchem podniosła się na kolana i patrząc na nich położyła dłonie na ramionach. Drażniąc skórę piersi i brzucha opuściła je i równie powoli ściągnęła białą, nocną koszulę. W ich oczach błysnęło zrozumienie, szybko zastąpiły gorączki i pożądanie. Gapili się na nią jak dwa psy na kawałek mięsa, a jej robiło się rozkosznie gorąco.

Nawet się nie zorientowała kiedy wylądowali pod prysznicem. W jednej chwili obejmowała Olega, patrząc mu w oczy wzrokiem mówiącym “rżnij mnie”, a on korzystał z werwą, wbijając ją w marmurową ścianę prysznica. W następnej wisiała między nim i Yurą, podrzucającymi jej ciało w równomiernym tempie. Czuła każdą nierówność rozrywających jej wnętrzności kutasów, każdy oddech i poruszenie sprawiało, że coraz mocniej kręciło się jej w głowie. Lejąca się spod sufitu woda tylko częściowo tłumiła głośne jęki rozkoszy, ale miała to gdzieś. Liczyła się utrata oddechu i elektryczne delirium mięśni w momencie długiego szczytu. Po wszystkim, gdy już z nią skończyli, Yura pomógł jej doprowadzić się do porządku, drugi ochroniarz wyszedł w ciszy aby zawołać gosposię ze śniadaniem. Zanim stara kobiecina przyszła, Ulyanova zdążyła posypać i wciągnąć dwie kreski białego pyłu, więc na widok jedzenia tylko machnęła zirytowana ręką.

Tacka wylądowała na stole, a staruszka bez słowa wzięła szczotkę do włosów. Stanęła za krzesłem młodszej kobiety i czesała ją, podczas gdy ona skubała bez przekonania bliny z kawiorem, więcej uwagi poświęcając wódce i lodowatemu, pomarańczowemu sokowi. Przeglądała przy tym najnowszy numer rosyjskiego Vogue, wzdychając co parę stron. Szukała inspiracji, bo mimo pękającej w szwach, ponad trzydziestometrowej garderoby, nie miała się w co ubrać. Wreszcie jej uwagę przykuł wywiad z ulubioną projektantką. Kochała Donatellę Versace, jej dzieła idealnie trafiały w jej gust. Hołdowała trendom lat osiemdziesiątych, składała ukłon ich szykowi i elegancji. Na pozycję jednej z najzdolniejszych projektantek charyzmatyczna blondynka trafiła występem tour-de-force, gdzie motyw gorsetu był gwoździem jej programu. Najpierw pojawiły się bikini z paskiem z wysokim stanem, potem baski z fiszbinami w płynnej dżerseju, a potem błyszczące, w całości metalowe sukienki z biustonoszami o ostrych fasetach.Była jednak różnica między sygnalizowaniem trendu ze względu na showstopper a robieniem ubrań, które kobieta może założyć bez rozdzierającej agonii i kpiny. Dom założony przez Gianniego Versace rozwiązał to za pomocą technologii: metalowe odłamki kobiety-robota były w rzeczywistości plastikowe. Na ciele nic nie ważyły. W ten sposób Donatella zapieczętowała kolekcję dobrze wykonanym stemplem Versace, spoglądając w przeszłość, ale odbierając naprzód w teraźniejszość.

Właśnie srebrno-metaliczna sukienka podrzuciła Rosjance pomysł. Swoim zwyczajem wprowadziła go w życie zaraz po śniadaniu i gdy skończyła się malować. Z początku miała ochotę założyć coś bardziej boho, ale postawiła na ostatni prezent od mamy z wiosennej kolekcji Donatelli: jasnokremową, prostą jedwabną sukienkę bez pleców i na cienkich ramionkach, oraz z romboidalnym wycięciem pod biustem. Dobrała do tego jasne czólenka na wysokim, wąskim obcasie od Valentino i biżuterię z białego złota oraz szafirów aby podkreślić kolor oczu. Przejrzała się w wielkim lustrze i pochwyciwszy torebkę Hermes Birkin od Ginza Tanaka, była gotowa. Nie chciała przesadzać, nie leciała do Nowego Jorku, tylko jechała na szkolą wycieczkę. Było też zdecydowanie za ciepło na ukochane futro…

~***~


Cierpliwie czekała aż biała limuzyna Rolls-Royce Phantom na dyplomatycznych blachach prowadzona pewną ręką szofera zatrzyma się przy bramie, zza przydymionej szyby widziała już oczekujący tłumek w tym te parę twarzy wywołujące u niej szeroki uśmiech. Ostatni raz poprawiła włosy i gdy tylko ochroniarz otworzył drzwi, wyszła z gracją na parking. Prosto jak po sznurku podeszła do Amandy, obejmując przyjaciółkę i całując w policzek na przywitanie. Wymieniła tez parę zdań z Agatą i Mają, w którejś chwili wpadając na swojego ukochanego kolorowego ptaka którego mocno wyściskała, zapowiadając Adamowi że ma niespodziankę jak dojadą na miejsce.

Ogólną wesołość przerwało obwieszczenie wychowawcy, Julia nie kryła zmieszania i konsternacji.
- Yuck - dobiegł ją szept Amandy- Ale siara, większej żenady to ja już dawno nie widziałam. Po co się z tym tak obnosić? Nawet gdybyśmy się dowiedzieli jakkolwiek, to tak serio; kogo to obchodzi? No bez kitu...Totalna żena.

- To taka polska edycja Jackass?
- odpowiedziała zniesmaczona - Przecież to belfer. Jest biedny. Spójrz na te ciuchy, skąd on je ma? Z pomocy dla powodzian? Albo co gorsza z H&M - aż się wzdrygnęła.

Gdy podjechał autobus przypilnowała czy Oleg z Siemionem na pewno zapakują wszystkie walizki i na tył autokaru zaniosą jej torbę z prowiantem, ale dali sobie radę. Jak zawsze. Pożegnała ich skinieniem głowy i weszła do klimatyzowanej puszki… brrrr. Pierwsza klata to to nie była, ale miała swoje plusy. Jeden z nich odrobinę wyprowadził rosyjską piękność z równowagi, gdy się pojawił. Widząc go wciągnęła powietrze niczym gończy pies. Może ten wyjazd wcale nie będzie tak nudny, jeśli chodzi o samotne wieczory?

Wszechobecne Asereje działało jak dźwiękowy bufor bezpieczeństwa, otaczając ludzi wewnątrz ciasnego autobusu kocem irytujących dźwięków ryjących bezpośrednio na mózgu muzycznym dłutem wizję pięknej plaży i roześmianych, roznegliżowanych dziewczyn machających zgrabnymi kończynami w tym wszechobecnej sieczki. Idealny wakacyjny kawałek, każda szanująca się rozgłośnia radiowa puszczała go przynajmniej pięć razy na godzinę. Julia wykorzystała go jednak kompletnie inaczej, a raczej jego natężenie. Przeciskając się po wąskim gardle między fotelami całkowicie przypadkiem zaklinowała torbę z podręcznym bagażem, zahaczając paskiem o jeden z podłokietników i dzielnie próbowała ją wyszarpać, więc przystanęła. Akurat kiedy przechodziła obok historyka, praktycznie ocierając się frontem o jego front.
- Bozhe moy - udała zdziwienie, spoglądając na twarz nauczyciela, a na ślicznym pyszczku wyrósł w sekundzie zachwycony uśmiech. Tłukąca bębenki muzyka zagłuszała słowa na dalszą odległość, ale stojąc twarzą w twarz dało się porozumiewać całkiem sprawnie.
- Bardzo się cieszę, że pan z nami jedzie - jej głos stał się niski, ochrypły. W spojrzeniu błysnęły drapieżne nuty. Udając że szarpie się z paskiem przesunęła dyskretnie długimi palcami po przodzie jego spodni w okolicy krocza, głaszcząc je i drapiąc delikatnie paznokciami.
- Strasznie boję się pająków i innego paskudztwa, a nie jedziemy do Hiltona przecież. Spałabym spokojniej, gdyby ktoś dorosły sprawdził dokładnie przed snem, czy coś się nie czai pod łóżkiem. Albo i kołdrą - Jednocześnie słownie wylewała całe pokłady radości dla niepoznaki - Noce tam na pewno ciemne, tak dobrze że pan tam będzie.

W pierwszej chwili Sebastian wydał się zirytowany. Pragnął po prostu usiąść na swoim miejscu. Potem jednak jego zmysły obudziły się. Zaczerpnął głośno powietrza. Julia miała potężną siłę rażenia. To, że Ceyn sam był cholernie atrakcyjny wcale nie sprawiało, że miał większą tolerancję na piękno Ulyanovej. A może bardziej podniecała go jego bezpośredniość? To, że nie wahała się podjąć pierwszego kroku? Na dodatek w samym centrum szkolnej wycieczki. Tuż przy czwórce innych nauczycieli oraz całym morzu uczniów. Czyżby tak mocno go pragnęła? Sebastian poczuł się pożądany, a to było niezwykle przyjemne uczucie dla każdego mężczyzny.
Mimo to zapanował nad sobą. Chwycił Julię za nadgarstek. Przez chwilę myślała, że mocniej nakieruje jej dłoń na swoje krocze, ale... odciągnął ją na bok.
- Naprawdę mnie pragniesz? - szepnął do jej ucha. - Czy tylko pragniesz zabawić się moim kosztem? Wiem, jakie motywy miałaś poprzednim razem. Teraz chcesz, żeby mnie po prostu wyrzucili z pracy, prawda? Czy naprawdę myślisz, że jesteś tego warta? - jego głos chyba niechcący zabrzmiał tak, jak gdyby zaczął flirtować, a nie rugać uczennicę. - Nie ma nic gorszego od znudzonych, ładnych dziewczyn...

- Tylko ładnych? A myślałam, że ja też nie mogę wyjść ci z głowy
- Julia zrobiła zdziwioną minę, wydymając usta jakby nie do końca zgadzała się ze słowami historyka. Zagryzła przy tym delikatnie dolną wargę, przekrzywiając szyję słysząc cichy głos tuż przy uchu. Zamruczała nisko, a pamięć podsunęła jej widmowy dotyk zwinnych rąk, badających jej ciało poprzednim razem: wpierw delikatnych, lecz z każdym oddechem nabierających intensywności. Pamiętała smak jego ust, oraz to co potrafił nimi robić sprowadzony do parteru.
- Dwóch rzeczy pragnie prawdziwy mężczyzna: niebezpieczeństwa i igraszki. Przeto pożąda kobiety, jako najniebezpieczniejszej igraszki. - odpowiedziała, przekręcając głowę aby przyszpilić go długim spojrzeniem. Rozchyliła wargi, oddychając przez nos i patrząc na niego jakby była konającym z pragnienia na środku pustyni, a on lodowatozimnym, ożywczym źródłem tętniącym między spękanymi skałami.
- Musisz się przekonać… na początek siadając obok. - teraz ona nachyliła się w jego stronę dodając - Nie mam bielizny, tak jak lubisz. Nie najlepiej się dziś czuję - dodała przybierając nagle pozę zagubionej damy w opresji i tylko wciąż pożerała go wzrokiem - Poczuję się lepiej jeśli pan ze mną usiądzie. Nasz wychowawca jest zajęty swoją narzeczoną, wieku ostatniego z opiekunów z grzeczności nie wypomnę… i nie bój się, nie bawię się jedzeniem. A jestem głodna - zmrużyła oczy, głos jej ochrypł - Bardzo.

Sebastian spojrzał w bok na panią Bernadetę. Chwilowo była zajęta Bereniką, ale w trakcie długiej jazdy busem na pewno zacznie interesować się otoczeniem.
- Ktoś taki jak ty i ktoś taki jak ja nie możemy być widziani obok siebie - powiedział oschle.
Próbował z całych sił myśleć mózgiem, a nie innymi częściami ciała. Ciężko było na razie stwierdzić, czy wygrywał, czy przegrywał tę walkę. Wnet spojrzał na Julię... tak jakoś inaczej. Jakby szydząco a zarazem agresywnie. Zastygła w bezruchu. Sebastian wyglądał niezwykle groźnie, ale przy tym wydał się jej jeszcze bardziej podniecający.
- Głupotą jest myśleć, że w naszej relacji to ty jesteś moją niebezpieczną igraszką. W rzeczywistości jest odwrotnie. Jeszcze przekonasz się o tym. Jeszcze. Ale nie teraz.
Nagle Julia poczuła absolutną pewność, że wiedział coś, o czym ona nie miała pojęcia... Ale na temat, który by ją bez wątpienia zainteresował. Na razie nie wiedziała, o co chodziło. Ani nawet czy będzie mogła się dowiedzieć.
- Do zobaczenia na miejscu - rzekł. - Nie musisz martwić się przynajmniej jednym. Jak już dojedziemy, to nie będę wahał się ciebie ukarać, jeśli zajdzie taka potrzeba - zmrużył oczy i uśmiechnął się drapieżnie. - Tylko musisz zasłużyć.

Mrok w jego hipnotycznych oczach budził do życia zapomniane rozkosze i te nowe, które dopiero miały nadejść. Obietnica zawisła w powietrzu tak naelektryzowanym, że każdy ruch mógł wywołać iskrę. Doprowadzała ona Julię do powolnej gorączki, paliła serce żarem dzikim i nie do zniesienia. Mężczyźni za toi lubili być zdobywcami, tymi do których kobiety wzdychały i za którymi wodziły tęsknym wzrokiem.
- Od kiedy Mefistofeles boi się ludzkich języków? - spytała cicho i zaraz się zaśmiała - Przecież mogę poprosić tatę żeby znalazł dla ciebie prace gdzie tylko chcesz. Szczególnie jeśli mi zależy… posiadanie obok siebie diabła jest warte grzechu. Wystarczy że jesteś obok, a już ze mnie cieknie - wciągnęła z lubością powietrze i zapach jego perfum. Żałowała obecności ludzi wokoło, ich ruch rejestrowany katem oka wzmagał furię. Gdyby byli tu sami, już by klęczała przed brunetem, albo zdzierała z niego ubranie nie patrząc że niszczy materiał.

Sebastian zaniósł się śmiechem.
- Gdyby twój ojciec mnie zatrudnił, dałoby ci to dużo większą władzę nade mną, niż chciałbym ci ją dać - odpowiedział. - Ale doceniam próbę spętania mnie swoimi więzami. Przynajmniej jeśli chodzi o ciebie, to mam pewność, że zaraz nie wyskoczysz z małżeństwem - mruknął i spojrzał w bok. Zdawało się, że nie raz musiał zmagać się z takimi wymaganiami. Skoro rozmawiał teraz z Julią, to bez wątpienia źle to kończyło się dla tych kobiet poprzednimi razy.
Ludzie wokoło mieli plusy i minusy. Z jednej strony nie mogli zachowywać się przy nich swobodnie, a z drugiej ten tłum sam robił tyle rabanu, że chwilowo cicha rozmowa Julii i Sebastiana nie przykuwała uwagi.
- To by było na tyle. Zmykaj. A jeśli zasłużysz na karę to może nie będę miał wyboru zareagować. Z drugiej strony nie jadę do Rowów jako nauczyciel, więc może nie będę musiał Cię dyscyplinować. Hmm...

- Zasłużyć?
- Julia zmrużyła jedno oko, znów przez przypadek napierając na niego piersiami. Ramiączko torby już prawie się uwolniło z pułapki podłokietnika. Uśmiechnęła się figlarnie - Jak wtedy na biurku, gdy związałeś mi paskiem ręce za plecami, rzuciłeś na blat i rżnąłeś bez opamiętania najpierw w jedną dziurę, a potem drugą? - nachyliła się jeszcze trochę - Wciąż czuję cię w sobie, każdą żyłkę wypchniętą na powierzchnię twojego fiuta. To jak skończyłeś się we mnie, a potem dałeś do lizania palce oklejone gorącą spermą - oblizała powoli górną wargę - Już zasłużyłam, wzięłam ze sobą kajdanki… ale tobie mogę służyć - uwolniła do końca pasek od torebki i patrząc głęboko w oczy dokończyła - Najlepiej na kolanach. Pamiętam że cudownie smakujesz.

Sebastian zmrużył oczy i zaśmiał się lekko. Nagle wydał się nieco młodszy.
- Ach... to twoja nowa strategia? Teraz próbujesz mnie zmieszać? - zapytał. - Powodzenia. To było jedno z najgrzeczniejszych zbliżeń, jakie miałem w całym życiu. Myślisz, że masz doświadczenie... W praktyce jednak widzę cię prawie jako dziewicę. Może dlatego jesteś mną zainteresowana. Chcesz przekonać się o tym, jak bawią się dorośli ludzie. No cóż... Ale do tego trzeba być wpierw osobą dorosłą.
Usiadł obok pana Sylwestra, który otworzył akurat oczy i zamlaskał.
- Do zobaczenia, Julio - Ceyn skorzystał ze swojego możliwie najbardziej oficjalnego tonu.
Uśmiechnął się do niej uprzejmie, ale bezosobowo. Następnie odwrócił wzrok.

- Do zobaczenia proszę pana - odpowiedziała słodkim głosem, machając mu na pożegnanie i już bez postojów przeszła na tył, zajmując miejsce w pierwszym podwójnym prawym… fotelu. Krześle. Siedzisku... tak, gdzie czekała jej torba.
-Arctic Monkeys? - zawołała do Adama i pokazała siedzisko przed sobą - Jak mówisz że spoko to chcę posłuchać! U mnie tylko hard bass! - puściła mu oczko, a potem przywitała się z resztą ekipy, posyłając im całusy w powietrzu i zaciekawiona popatrzyła co wyprawia Alan. Cola miała cukier, ale kabanosem nie pogardziła, wyciągając jednego ze świeżo otwartej paczki.
- Al a masz te małe chipsy z salami? - spytała, dodając z pogodnym uśmiechem - Dobrze pasują do naszej wódki, a trochę jej wzięłam. - kopnęła delikatnie sporą torbę Channel, wypchaną kontrabandą. Pytania o historyka wywołały u niej niewinny uśmiech.
- Nie wiedziałam że jest z jakiejś dziczy… taki Mougli. Albo Tarzan. - poparzyła kątem oka na Amandę - Ciekawe czy trafimy na plażę nudystów… i oby Dąb-Słonica tam za nami nie poszła. Widok jej na waleta, uh suka. Pieniędzy na wyleczenie tej traumy nie starczyłoby nawet mojemu tacie.
 
Sorat jest offline  
Stary 18-11-2020, 23:17   #12
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Jacka nikt nie podwiózł. Na miejsce zbiórki dostał się przy pomocy miejskiej komunikacji oraz pieszej wędrówki. Parę minut po umówionej porze zebrani mogli dostrzec jak dumnie kroczy. W prawicy torba podróżna, pochwycona żelaznym uchwytem Jackowej dłoni. Na piersi majestatyczne logo marki ABIBAS, zdobiące czarną bluzę z kapturem. Przy biodrze saszetka, zwana przez niektórych ''pasem prawilności''. Na twarzy delikatny uśmiech - w przeciwieństwie do wielu zblazowanych kolegów, Jacek bardzo cieszył się na wyjazd. Ciężko zasuwał kosząc trawnik Perenców, aby zebrać niezbędne fundusze. Cel podróży nie był dla niego żadnym problemem. Nawet go cieszył! Gdyby zdecydowano się na jakąś ekstrawagancką podróż do egzotycznych krajów, wtedy na pewno nie starczyłoby mu pieniędzy. A poczciwe, swojskie Rowy? Dla Gołąbka były w sam raz!

Swoim zwyczajem stanął nieco na uboczu. Kiwnął tylko głową na przywitanie co niektórym chłopakom, z którymi nawiązał kontakt wzrokowy - między innymi Łukaszowi. Nie chciał za bardzo zagadywać ani mieszać się do konwersacji... Wolał nie prowokować szyderstw niemiłej części kolegów. A tych miłych z kolei nie chciał kłopotać swoim jąkaniem i zanudzać. Dawał więc upust towarzyskości z niewielkiej odległości, nie zdejmując nawet słuchawek od mp3. Wiedział, że i tak raczej nikt do niego nie zagada. Poobserwował grupę, klasnął parę razy brawo dla świeżo zaręczonych, po czym załadował torbę i ruszył do autokaru.

Zajął wolne miejsce przy oknie, mniej więcej w połowie długości pojazdu. Rozejrzał się przy tym starannie czy na pewno nikt nie chce tu siedzieć. Wiedział, że niektórzy koledzy są absurdalnie terytorialni jeśli chodzi o siedzenia w autokarze, a on nie chciał żadnych konfliktów. Chciał po prostu cieszyć się wycieczką i żeby nikt go nie zaczepiał. Słyszał, że Alan proponuje mu miejscówę z tyłu, o ile zabrał jakiś alkohol. Jacek kiwnął tylko głową w podzięce. Nie zabrał. Nigdy jeszcze nie pił alkoholu. Trener zawsze powtarzał, że jak będzie pić to mu się pogorszą wyniki w trójboju. Jacek traktował te przestrogi śmiertelnie poważnie.

Wiązał z tym wyjazdem spore nadzieje... Liczył, że w najgorszym razie uda mu się chociaż zakosztować ciekawych aktywności, takich jak żeglowanie, wędkowanie, gra w siatkówkę i tym podobne. W nieco lepszym razie może przestanie czuć się jak wyrzutek. A w absolutnie najlepszym... Być może pocałuje się z jakąś dziewczyną po raz pierwszy w życiu. Gołąbek uśmiechnął się do swoich myśli, przymknął oczy i odpalił na mp3 ''Dream on'' Aerosmith.
 
Bardiel jest offline  
Stary 19-11-2020, 09:17   #13
 
Anonim's Avatar
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Thumbs up Muzyka

Zanim jeszcze autobus przyjechał Wiesiek zwrócił uwagę na Jacka stojącego z boku. Chłopak wyróżniał się z klasy swoją biedą, no i jąkaniem się, które powiększało społeczną izolację. Jacek nawet nie zdjął słuchawek nie spodziewając się, że ktokolwiek do niego zagada. Normalnie Wiesiek zignorowałby ten fakt, ale tego dnia działał odmiennie. Podszedł do Jacka, machnął mu ręką na przywitanie i z kieszeni wyjął własnego mp3 (bez słuchawek).
- Jak będziesz miał czas w autobusie to posłuchaj tej muzyki. Są tam różne gatunki. Może ci się coś spodoba to sobie potem przegrasz. Urządzenie oddasz później. - i wcisnął mu je do ręki zanim Jacek cokolwiek odpowiedział. To był standardowy mp3, właściwie taki sam jak jackowy.

Jacek był zdziwiony zachowanie Wieśka. Ten ostatni rzadko kiedy z kimkolwiek rozmawiał, a jeszcze rzadziej (jeśli kiedykolwiek) dawał cokolwiek komukolwiek. Mimo wszystko Jacek przyjął to swoiste przekazanie posiadania zależnego na czas podróży.
- Dzię... dzię... dziękuję. - jedynie odpowiedział zaskoczony.
- W porządku. Czuję, że to będzie fajny wyjazd. Już dawno nie byłem nad morzem. Ogólnie ostatnio tylko raz wyjechałem poza Mazowsze.

Na urządzeniu rzeczywiście były nagrane różne gatunki muzyki od
brzmiących bardzo staro, poprzez średniowieczną do najnowszych (2). Były tam radiowe piosenki, jak i publicznie raczej nieznane. Polskie znane, polskie mniej znane, zza wschodniej granicy, jak i zza zachodniej. Zupełnie w innym folderze znajdowało się kilka plików. Jeden to piosenka, kolejne to nagrania głosu Wieśka:
Rowy, wycieczka szkolna, <data>.

<kilka plików z pojedynczymi zdaniami po łacinie, na lekcji hiszpańskiego nauczycielka wspomniała, że Wiesiek bardzo dobrze zna łacinę, ale powinien przyłożyć się do hiszpańskiego, a nie tylko korzystać z podobieństw; być może nauczycielka hiszpańskiego będzie znała znaczenie tych zdań, ale Wiesiek na końcu podróży będzie chciał odzyskać mp3>


Warto zapamiętać dość interesujące spojrzenie na życie ludzkie jakie ktoś - błędnie - mógłby wyinterpretować z 225 kk. Oczywiście Makowiecki, str. 505-506 ma rację pisząc, że: "Jakkolwiek bowiem życie dla człowieka ma wartość jako pewien kompleks funkcyj, dających się podzielić i traktować osobno, to jednak poza niemi wszystkiemi pozostaje jeszcze zasadnicze, jak gdyby abstrakcyjne, pojęcie życia w sensie biologicznym i ono gra tu właśnie rolę decydującą. A to pojęcie podziałowi nie ulega; albo jest - i wtedy w organiźmie dadzą się postrzegać elementarne funkcje żywotne komórek, albo też funkcje te ustały, i wtedy dopiero śmierć, niezbędna dla uznania stanu faktycznego zabójstwa, nastąpiła."


A jak umarł Pan bogaty
To mu nieśli wieńce, kwiaty
Order dali mu po śmierci
By mu złocił się na piersi

A jak umarł chłop z fabryki
Nie płakali, bo był nikim
Odszkodowań nie ma wtedy
Trumnę trzeba brać na kredyt

A jak padło dziecko z głodu
Nie ruszyło to narodu
Dalej po bogaczu kwilił
Taki to był nastrój chwili


On zna... <szumy i trzaski, plik jest częściowo uszkodzony>

 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 19-11-2020 o 16:11. Powód: Odpowiedź Jacka - dogadane w komentarzach do sesji.
Anonim jest offline  
Stary 19-11-2020, 16:26   #14
 
Mekow's Avatar
 
Reputacja: 1 Mekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputacjęMekow ma wspaniałą reputację
Maja cieszyła się na ten wyjazd. Morze to zawsze morze, nawet jeśli "tylko" Bałtyckie. Woda i fale, plaża i słońce, rybka i lody, oraz siatkówka plażowa - czekały ich same przyjemności, a okazji do szaleństw też nie zabraknie. Niestety okazało się, że żaden z pięciu chłopaków panny Krawiec nie mógł jej towarzyszyć podczas wycieczki. Do ich szkoły chodziło tylko dwóch z nich i obaj mieli inne plany, narzucone przez rodzinkę.
Max z rodzicami i siostrą leciał do stanów, pozwiedzać i odwiedzić rodzinę, którą tam mieli. Obiecał przesyłać fotki i pisać.
Emil poleciał w przeciwnym kierunku - na Filipiny. On też z rodzicami, ale ci podobno bardziej w interesach niż na wypoczynek.
Kamil już wcześniej pojechał do Paryża, na szlifowanie kuchni francuskiej i dziewczyna wierzyła, że to mu coś da.
Olaf zostawał w Warszawie, pisząc scenariusze i kręcąc filmiki na youtube, z celem na wakacje przekroczenia stu tysięcy subów.
Wojtek zaś dostał szlaban, tym razem za wypadek przy fajerwerkach, którym całkiem niechcący uszkodzli samochód sąsiadów.
z każdym z nich Maja się oczywiście miło pożegnała przed wyjazdem. Zdawała sobie sprawę, że bez żadnego z nich wyjazd może być inny, ale z pewnością nie będzie stracony. A kto wie, może powiększy grono swoich ukochanych?

Na miejsce zbiórki, musiała przyjechać z tatą. Niby obciach, ale spoko - ona sama wolała nie zostawiać motocykla pod szkołą na dwa tygodnie. A tak starszy miał pewność że wycieczka faktycznie ma miejsce, a nie została wymyślona przez Maję, aby ta mogła się powłóczyć przez jakiś czas.

Czekając na autobus spokojnie pogadała z tymi i tamtymi, a tematów jak zwykle im nie brakowało. Agata oczywiście musiała odstawić scenę, a ta biedna Matra... A później okazało się, że nie tylko uczniowie mieli coś do powiedzenia. Zaręczyny? No proszę! W sumie dobrana z nich para. Na twarzy Mai pojawił się lekki uśmiech, ale z tego co zauważyła reszta dzieciarni nie pałała entuzjazmem, więc i ona się nie wyrywała.
- Udanej podróży przedślubnej - powiedziała cicho, po wejściu do autobusu, mijając parę rzeczonych nauczycieli.
Nie było jednak czasu na rozmowy i trzeba było zająć miejsce. Maja była gotowa usiąść z Olgą, ale zielonowłosa wolała przestrzeń dla swojej gitary. I to był niezgorszy pomysł, bo czekało ich parę godzin jazdy i warto było mieć miejsce obok siebie na rozprostowanie nóg. Maja zajęła więc miejsce, a konkretniej to dwa miejsca, po przeciwnej stronie niż Olga ale na tej samej wysokości. Chłopaki oczywiście kłócili się o miejsca, choć tego było pełno, ale samce czasem tak mają.
Gdy o mały włos nie zostawili by biednej Marty, Maja zrozumiała co się stało. Agata musiała ją wysłać po kawę w odpowiednim momencie i z pewnością bawiło ją jak obserwowała wszystko przez tylne okno autobusu, by z wyliczonym opóźnieniem oznajmić że jednej osoby brakuje. Wszystko aby uprzykrzyć Marcie życie; bardzo perfidnie, jak zwykle.
Zziajana i wystraszona dziewczyna szybko znalazła się już w autobusie. Gdy idąc na jego tyły mijała jej miejsce, Maja mrugnęła do niej porozumiewawczo i kiwnęła nieznacznie głową, dodając jej otuchy i okazując wsparcie, aby się tym nie martwiła. Wszak wakacje to nie czas na zmartwienia!
 

Ostatnio edytowane przez Mekow : 19-11-2020 o 16:29.
Mekow jest offline  
Stary 19-11-2020, 20:46   #15
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Zwyczajem w domu Perenców było to, że wszyscy wstawali dość wcześnie żeby móc nacieszyć się swoim wzajemnym towarzystwem i dać sobie siłę na cały dzień wytężonej pracy, której efekty były widoczne już na pierwszy rzut oka. Ogromny dom w centralnej części miasta, nowy Range Rover na podjeździe, organiczne jedzenie na stole i karta kredytowa bez limitów i nadzoru dla ukochanej jedynaczki.

W większości przypadków dostatek zaburza ludziom hierarchię wartości. W wypadku rodziny Perenc nie było jednak nawet mowy o przewartościowaniu podwalin ciepła domowego ogniska. Miłość była ważniejsza, niż doskonałe wyniki zawodowe czy sukcesy naukowe. Zapewnienie córce jak najlepszej medycznej opieki i dobrego startu w dorosłe życie, ważniejsze niż dorobek materialny. Obowiązki służbowe istotniejsze, niż własny, prywatny czas.


Dzień wycieczki zaczął się zwyczajnie dla tego typu wielkich wydarzeń w życiu Marty Perenc. Wstała, przyjęła leki, wzięła kąpiel, wysłała Adrianowi mmsa z emotą spiętego w oczekiwaniu na coś kota i w szlafroku poszła na przyszykowane przez mamę śniadanie. Mijając tatę zgarbionego nad kubkiem smoothi i pochłoniętego przez zawartość w karty pacjenta, pocałowała go w policzek. Uśmiechnął się, oderwał od pracy i zadał sakramentalne pytanie:

- Jak nastawienie kochanie?

- Najlepsze na świecie - odpowiedziała podekscytowana siadając obok niego i nie przeciągając dalej rozmowy.

Wiedziała, że Tato musi pracować. Najmniejsza myśl o dopuszczeniu do jakiegokolwiek zaniedbania podczas operacji mózgu, nie pozwoliłaby mu już nigdy zasnąć. Tak naprawdę Marta była wrażliwa po nim. Miała otwarte serce i chęć niesienia pomocy każdemu, kto mógł się znaleźć w gorszej sytuacji niż ona. Z jednej strony, wcale nie było o to trudno, miała bowiem zasobną, wspierającą i kochającą rodzinę. Z drugiej jej popularność w szkole opierała się na niewybrednych żartach z jej tuszy i nadmiernej potliwości ciała, całej rzeszy ideałów, których nigdy nie doścignie. Było nawet kilka takich, które wydawały się ją akceptować - Ali, Adam, Adrian, Jacek, Amanda, Berenika, Olga, Piotr i czasami nawet Alan. Dobrze wiedziała, że ostatni nie był bezinteresowny, ale stabilny w tym co i jak robił. Warto było więc go wspierać, choćby jako kolegę, który potrzebuje odrobiny równowagi w swoim pełnym stłamszonych emocji życiu.


Po wspólnym śniadaniu pani profesor doktor habilitowana nauk medycznych specjalista ginekolog-położnik Grażyna Perenc, poszła jeszcze z córką na górę żeby wspólnie przejrzeć bagaże i apteczkę upewniając się, że niczego dziewczynie nie zabraknie. Marta potrafiła o siebie zadbać, choć bez pamięci oddawała się emocjom to panowała nad przestrzenią wokół siebie. Na jasnych ścianach pokoju dziewczyny nie wisiały żadne zdjęcia, ani plakaty. Otoczenie wydawało się dobrze zorganizowane, jeśli nie, pedantyczne. Pozbawione ozdób przestrzenie zapełnione były podręcznikami do biologii i książkami o miłości, w których tak bardzo lubiła się gubić. Odnajdywała się tylko przy pracy i rodzinie. Bez skrępowania otworzyła przed mamą swoją torbę, a potem apteczkę. Starsza Perencówna bez słowa zdziwienia, czy nagany przełożyła suplementy diety i leki na cukrzycę, przygotowanymi przez córkę prezerwatywami i małym opakowaniem z “tabletką po”. Wspólnie przykryły to wszystko środkami higienicznymi i jedyne co mama miała Marcie do powiedzenia to:

- Uważaj na siebie Słoneczko… i jeśli będziesz tylko chciała to my z tatą po Ciebie przyjedziemy. Tylko nam proszę powiedz.

Blondynka skinęła głową i mocno się przytuliła. Każdy zasługiwał na taką rodzinę… i prawie nikt jej nie miał.


***

Wszelkiej maści limuzyny, SUV-y i sportowe auta z wolna pojawiały się na parkingu przed Liceum św. Jana Chrzciciela oraz bardzo szybko z niego znikały. Jedyny wyjątek stanowił czarny Range Roverem, który wjeżdżając za bramę wytrąbił klaksonem wesołą melodyjkę wprawiącą większość uczniów w stan permanentnego facepalmu.





Ze środka luksusowego wozu wytoczyła się nie wysoka, krągła blondynka z włosami związanymi w kucyk na szczycie głowy. Ubrana w krótkie, jasne spodenki, rażąco uwydatniające cellulit na jej niekształtnych nogach i białą szeroką koszulkę wyglądającą, nawet bez wiatru, jak żagiel. Widok choćby najmniejszego skrawka tak utrzymanego ciała nie był dla większości ludzi zbyt przyjemny. Włącznie z samą Martą, ale mama prosiła żeby się nie przegrzała, więc chciała się posłuchać. Trochę zawstydzona swoim wyglądem, zwłaszcza na tle pozostałych koleżanek, ale ośmielona przez wsparcie rodziców, podeszła na środek parkingu szukając przyjaznych jej twarzy. Nie obejrzała się na rodziców, bo i tak doskonale wiedziała, że poszli do opiekunów wypytać o ewentualne możliwości wsparcia ich słoneczka, w razie nagłych problemów zdrowotnych. Ruchy dziewczyny były oszczędne, jakby bała się zrobić każdy kolejny krok w obawie o urażenie kogokolwiek. Kurczowo trzymała przy sobie kolorową torbę termiczną z prowiantem na drogę, którą zapakował jej tato. Niepewny uśmiech nie schodził jej z ust, gdy machała i kiwała głową kolejno do wszystkich, którzy choćby zwrócili na nią uwagę.

- Cześć. - usłyszała za swoimi plecami pełen pewności siebie głos. Odwróciła się powoli i odetchnęła z ulgą widząc uniesioną w geście powitania dłoń Adriana. Miał na sobie eleganckie, nowiutkie dżinsy, czerwone trampki, białą koszulę i rozpinaną na zamek bluzę z kapturem. Całość dopełniały małe okulary.

Wygląd Azjaty i dbałość o wszystkie jego szczegóły tak bardzo kontrastował z jej wizją samej siebie, że początkowo nie umiała nawet sobie przypomnieć czemu stoją teraz obok siebie. Niepewność i zagubienie Marty mogło być postrzegane za zawód spowodowany oschłym przywitaniem ze strony kolegi. Nawet Adam by ją przytulił, gdyby tylko podeszła do niego choć parę kroków bliżej. Jednak zwyczajny gest pokroju przytulenia kogoś do piersi stanowił dla Adriana nieprzekraczalną barierę zbudowaną na braku chęci dostrzeżenia wartości społecznych sygnałów. Należało do tego przywyknąć lub spróbować powoli zmienić.

Perencówna w końcu się opamiętała i udało się jej odpowiedzieć:

- Cześć. - Uśmiechnęła się do niego kompletem równych, białych zębów, które jako jedyne mogły wydać się piękne w otoczce jej pozostałej powierzchowności. Uśmiech był tym szerszy, im bardziej przypomniała sobie, że autentycznie cieszyła się na ten wyjazd, na Adriana i na to, że teraz odezwał się pierwszy. Owszem, miała nagła ochotę rzucić mu się na szyję, ale dobrze wiedziała, że najpierw musiałaby się przebrać żeby nie wzbudzić zgorszenia… lub obrzydzenia u niego samego lub reszty społeczeństwa.

- Dobrze wyglądasz. Znaczy wyglądasz na dobrze przygotowanego... do podróży. - dodała.

Adi wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę niczym amant filmowy. Tak przynajmniej mogła to odebrać dziewczyna, gdyby miała choć odrobinę więcej wiary w siebie. Czar prysł, gdy ten odpowiedział krótko kiwając głową:

- Hai. Wiem. - Po czym zupełnie zmienił temat patrząc ponad jej ramię w stronę wyznaczonego miejsca dla autokaru i dodał: - O, Ali już jest.

- Jest, przyjechała wcześniej, bo musi parę rzeczy ogarnąć jeszcze z domu. Rozmawiałam z nią rano, mówiła mi, że gdzieś od połowy podróży znów się włączy w życie, bo teraz utknęła w wirtualu. - Ponownie się do niego uśmiechnęła. - Jeśli o hi-tech chodzi to co na dziś masz ciekawego?

Azjata widocznie się ożywił. Sam lubił siedzieć w sieci i rozmawiać o różnych nowych technologiach. Wyjął i pokazał jej ipoda.

- Fajny co? Może… Dam ci posłuchać uhhh Maroon 5?

Widocznie założył, że słucha takiej muzyki. Sam niezbyt przepadał za popem i muzyką dla dziewczyn, ale lubił Martę. Chociaż póki co, raczej nie tak, jak ona lubiła jego.

- No i fajne kotki.

Rozpromieniła się, choć nie stanowiło to specjalnej różnicy w wyglądzie jej twarzy cały czas rozpływającej się w zachwycie i szczęściu wynikającym z akceptacji kolegi. Miała wrażenie, że potrafili się zrozumieć choć tak wiele ich dzieliło. Pewnie dlatego zdecydowali się na swój wspólny pierwszy raz. On ufał w jej poziom intelektualny i wiedzę z zakresu anatomii i biologii. Ona, w to, że ją zaakceptuje. Nawet nie zakocha się w niej, ale ją zaakceptuje, a co ważniejsze, ona wtedy zaakceptuje siebie.

- Tak pomyślałam, że Ci się spodobają. Podrzucę Ci później link do galerii tych emot. Maroon 5 - jasne. W zamian mogę obdzielić Ciebie i cały autobus babeczkami. Mama mnie pakowała, więc nie ma szans, żeby komuś czegokolwiek w towarzystwie mojego bagażu zabrakło. - Zupełnie nieświadomie ostatnie wypowiedziane zdanie przyniosło jej na myśl, sugestię omówienia ich wspólnych planów. Mama była jednym z najlepszych ginekologów położników w centralnej Polsce. Marta zarumieniła się.

Adrian nie kłamał, koty były jednymi z nielicznych zwierząt, które poprawiały mu humor. Może dostrzegał w nich jakiś przejaw inteligencji, którego nie dostrzegał u innych zwierząt. Uśmiechnął się lekko na słowa o babeczkach, ale w dość niepewny sposób.

- Babeczka? To… Jakaś metafora?

- Nie. To cukier, mąka, masło, czekolada. Taki wypiek. Rodzaj ciastka w papierowej papilotce. - odpowiedziała odruchowo i ją olśniło. - No tak, resztę też mam. Nawet taką resztę “w razie jakby coś poszło nie tak”. - dodała jąkając się i spuszczając wzrok. Uśmiech przygasł, a zastąpił go powtórny wyraz zmieszania.

- Naprawdę chcesz? - zapytała poważnie.

- Muffina? A jasne, babeczkę. Wybacz, za dużo czasu spędzam poza Polską. W sieci też jestem głównie po angielsku albo japońsku. Chętnie zjem jeśli czekolada była dobra jakościowo, ale tylko jedną. Trzymam raczej ścisłą di…

Urwał i zamrugał spoglądając na koleżankę ze szkoły, która chyba czekała na jakąś inną odpowiedź.

- Naprawdę chcę czego? Co ma pójść nie tak? Zawsze robię wszystko według ustalonego planu, który nie ma prawa się popsuć.

Na jego twarzy malowała się szczerość. Nie chciał zrobić przykrości dziewczynie. Po prostu myślał o innych rzeczach i czasem trzeba było go naprowadzić na odpowiedni tor.

- Będzie Ci smakować. Czekolada 80 % kakao handmade. Reszta organiczna. - uchwyciła się tematu, który dobrze znała. Było jej głupio, że źle go odczytała. Nie zrozumiała, że dla Adriana świat nie kręcił się, tak jak dla niej, wokół tej jednej, ich wspólnej, przyszłej chwili. Na kolejne pytania odpowiedziała z wahaniem ledwo mrucząc coś pod nosem.

- Chcesz stosunku seksualnego ze mną.

- Stosunku? Heeee…. Znaczy Seksu? - powiedział na tyle głośno, że część głów przy autokarze skierowało ku nim swoje spojrzenia. Nie ściszając głosu dodał:

- Jasne, że chcę. Ty nie?

Chciała... uciekać. Rozejrzała się po tłumie jak przerażona fretka. To miała być tajemnica.

- Adrian, chcę, ale nie rozumiem jak Ty możesz chcieć… ze mną. - Znów wymamrotała.

- Przecież jesteśmy… - zastanowił się przez chwilę nad odpowiednim słowem - Przyjaciółmi. Stwierdziłaś, że chciałabyś mieć to za sobą. Wtedy, kiedy Agata przechwalała się, że spotyka się ze starszymi facetami. Powiedziałem “okay, zróbmy to”. W czym problem? Masz kobiece dni? Dlatego tak się pocisz?

- Nie. Wszystko dobrze. - nic więcej nie umiała z siebie wydusić i nie wiedziała kto jej w ogóle włożył takie słowa w usta. Grunt, że zadziałały i był tu teraz z nią.

Azjata odetchnął z ulgą i rozpromienił się serdecznie. Kobiety wciąż były dla niego czymś z obcej planety. Marcie ciężko było go rozgryźć. Czasem wychodził na dupka, czy tego chciał czy nie. Potarmosił ją po włosach bo wiedział, że lubiła kontakt fizyczny, a to było najlepsze na co mógł się zdobyć w tej chwili. Jej wystarczyło. W sumie do uśmiechu wystarczyło jej nawet samo wspomnienie, chwili w której nawiązali pierwszy kontakt. Złapał ją wtedy za dłoń i nie pozwolił żeby spadła ze schodów. Walczył o jej bezpieczeństwo z nieprzejednaną grawitacją Planety Ziemi i wygrał. Uratował ją przed szpitalem i kolejną salwą śmiechu rozbrzmiewającą w korytarzach szkoły, gdy głuche plaśnięcia zatłuszczonego ciała o kolejne schody odbijały by się od ścian szerokiej klatki schodowej głównego holu budynku. Nie oczekiwała pomocy, ale zawsze ją przyjmowała. Dokładnie tak jak teraz:

- Super. To co idziemy?
- Adrian zapytał Marty, gdy zobaczył, że autokar zaczyna podjeżdżać.

- Muszę się jeszcze pożegnać z mamą i tatą. Chodź ze mną.

Skinął jej głową i dał się podprowadzić do pary uśmiechniętych, wysportowanych ludzi w dobrze skrojonych i dopasowanych do ich, przyjemnych dla oka, sylwetek. Otyła blondynka bez skrępowania przytuliła się mocno najpierw do jednego rodzica, później do drugiego ściskając ich mocno i całując w usta. Po tym starsza i dużo bardziej atrakcyjna wersja Marty życzyła im “genialnej zabawy nad morzem”, a prawdziwy wzór gotowego do poświęceń ojca zwrócił się do Adriana o przysługę:

- Uważaj na nią proszę.

- Będę.
- obiecał, obierając sobie za punkt honoru dotrzymanie danego komuś słowa. Przy tym zgiął się w pas w zwyczajowym japońskim ukłonie pełnym szacunku dla rozmówcy. Miał już uznanie Buki, teraz zyskał też wiele w oczach jej rodziców.

We czwórkę dotarli do drzwi autobusu, który dopiero parkował. Najdziwniej wyglądająca para ze wszystkich obecnych szkolnych miłości wsiadła do wnętrza pojazdu jako jedna z pierwszych, a dorośli w tym czasie dopilnowali zapakowania ich bagaży. Następnie Doktorowie Perenc niepomni na rozgrywający się w środku dramat odprowadzali córkę, i przy okazji wszystkie dzieciaki wybierające się na wycieczkę, szerokimi uśmiechami i energicznym machaniem do przyciemnionych szyb maszyny z opustoszałego już parkingu. Nawet na to mieli czas, bo naprawdę chcieli go mieć.

Czas, który niebezpiecznie kurczył się wokół Marty uwięzionej w stresowej sytuacji pomiędzy Piotrem a Adrianem. Nie chciała w tym uczestniczyć, ale nie miała gdzie się wycofać i co ze sobą zrobić. Ciągle myślała tylko o tym, że było jej za dużo i to dlatego nikt jej nie słuchał i nie zwracał na nią uwagi. Nawet kiedy chciała pomóc załagodzić spór została kompletnie pominięta w dystrybucji uwagi walczących ze sobą stron.

Dzięki reakcji Pani Bernadetty Marta nareszcie uwolniona od bycia bramkarzem, gęstniejącego za nią tłumu z ulgą przesunęła się za chłopaków i zaczęła systematycznie pakować zgarnięte wcześniej na siedzenie obok Ali rzeczy do luku bagażowego nad ich głowami.

Chciała zapytać Piotrka czy czegoś jeszcze nie potrzebuje z bagażu podręcznego z tylnego siedzenia, ale gdy usłyszała, że Ozimski wspomina coś, o czym nie powinien mieć pojęcia, a czym Adrianem na parkingu tak łatwo szafował, spłonęła tylko rumienieńcem i tak szybko jak tylko się dało usiadła i wtuliła głowę w ramię koleżanki. Przez ten stres zupełnie uleciały jej z głowy wszelkie zasłyszane, a ucięte wymiany zdań między kimkolwiek i gdziekolwiek. Nie ważyła się nawet spojrzeć wokół siebie, więc nie wiedziała, kto gdzie się usadowił. Była tylko ona i Ali G, która odłożyła komputer i głaskała przyjaciółkę uspokajająco po ramieniu.

Pomogło, po dobrych 30 minutach jazdy Perencówna otworzyła się na ponownie na świat. Wyjęła swoje ukochane brokatowe długopisy i niewielki bloczek ozdobnych karteczek żeby zapisać na kilku z nich wybrane imiona towarzyszy podróży i krótkie dedykacje, które umieściła na najładniejszych babeczkach w pojemniku z prowiantem od rodziców, który posłała po kolei po wszystkich w autobusie:




Jesteś super, więc ta wycieczka też będzie!




Kocham to, że zawsze jesteś obok!




Olśniewająca kreacja olśniewającej osoby!




Przepraszam, że się wtrąciłam.




Najjaśniejszej z gwiazdek wszystkich nocy w Rowach!




Gratuluję świadectwa. Jesteś najlepsza!




Świat potrzebuje twojej pewności siebie!




Smaczniejsze niż papierosy - polecam Marta Perenc.




Na razie spokój.


 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 20-11-2020 o 10:10.
rudaad jest offline  
Stary 22-11-2020, 15:54   #16
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Podróż upłynęła w miarę spokojnie, nie licząc drobnych zgrzytów. Pani Bernadeta podeszła do Alana i skonfiskowała wszelki alkohol. Powiedziała mu i każdej pijącej osobie, że osobiście dopilnuje, by każdy, kto umoczył usta w etanolu, zrobił wieczorem wokół ośrodka dwadzieścia okrążeń.
- Nie ma sensu rozmawiać z trudną młodzieżą - powiedziała głośno. - Nie ma takich słów, które by do was dotarły. Odpowiedzią na wszystko jest wysiłek fizyczny. Zakwasy wybiją z głowy głupotę, a mocniejsze ciało to coś, co niesłusznie otrzymacie w nagrodę - powiedziała oschle. - Nie żebym musiała wam się tłumaczyć.
Pani Bernadeta nigdy nie musiała się tłumaczyć. Była sportową celebrytką i nawet bardziej roszczeniowi rodzice nie składali na nią skarg. Dąb-Słonicka stanowiła odpowiednik Krystyny Jandy, która często przychodziła na zajęcia kółka teatralnego, aby nim właściwie pokierować. Była jedną z przyczyn, dla której Liceum św. Jana Chrzciciela cieszyło się takim zainteresowaniem wśród elit.

Pan Zenon - kierowca - w trakcie jazdy zgłodniał. Zjechał na stację benzynową, niedaleko znajdował się również McDonalds. Agata się rozpłakała i schowała nisko pod siedzeniem.
- Marta, czy widzisz paparazzi? - zapytała. - Nikt nie może przyłapać mnie w takim miejscu jak to.
Nałożyła głębiej okulary przeciwsłoneczny na oczy, a chustką owinęła głowę, chcąc schować włosy.
- Szybko, dorysuj mi brwi - podała Marcie konturówkę. - Bezbrewie to mój znak charakterystyczny, a okulary nie maskują go odpowiednio. Wszyscy mnie od razu rozpoznają!
Wiśniak zagryzła wargę i drżącą ręką zaczęła nakładać odpowiedni makijaż na twarz Agaty. W międzyczasie pozostali wychodzili z autobusu po drugie śniadanie. W końcu wrócili. Wreszcie autobus ruszył.

Mateusz szeroko rozstawił nogi, jedząc Big Maka. Spoglądał w oddali na panią Anię. Czuł znów budzącą się erekcję i nieco mu przeszkadzała.
- Z alkoholu mogę zrezygnować - mruknął do Alana. - Z niej będzie ciężej.
Zdawało się, że kompletnie nie miało dla niego znaczenia to, że obok siedziała jego dziewczyna Amanda. Bez wątpienia wiedział o jej obecności, bo chociażby w tej chwili obejmował ją muskularnym ramieniem, a drugą ręką trzymał za dłoń.

Aaliyah w pewnym momencie drogi odłożyła komputer. I tak już się wyładował. Czuła nerwowość, bo może dotarła już do niej odpowiedź od biura ministra, ale nie miała tego jak sprawdzić. Była zirytowana i pewnie dlatego zdecydowała się odwrócić do tyłu. Niesforne kosmyki odgarnęła za ucho. Jej oczy były duże, przenikliwe i niebieskie. Wiesław poczuł coś, czego nie doświadczył od naprawdę dłuższego czasu. Otóż jego serce zaczęło nieco szybciej bić.
- Ciągle czuję na tobie mój wzrok - powiedziała dziewczyna.
Przez chwilę świdrowała go spojrzeniem, jakby próbując obudzić w sobie moc telepatii. Mocniej chwyciła ramię Marty Perenc. Bliskość przyjaciółki dodawała jej otuchy. Nagle otworzyła szeroko usta i je zamknęła. Zrozumiała. Nachyliła się i szepnęła tak, aby tylko Czartoryski usłyszał.
- Pracujesz dla Gazpromu, prawda? - syknęła. Zerknęła w stronę Julii. - Ile zapłacił ci ojciec Ulyanovej?
To było jedyne sensowne wytłumaczenie.

Na drugim przystanku, już tylko pięćdziesiąt kilometrów od Rowów, pan Turlecki wstał.
- Zapomniałem o jednej rzeczy - powiedział głośno. - Otóż otrzymaliśmy od naszego ośrodka w Rowach przesyłkę. Dotarła dopiero wczoraj. Znajduje się w niej masa kopert. Ma to związek z grą, która odbędzie się w ośrodku, ale jeszcze nie znam żadnych szczegółów - rzekł. - Kopert jest dwadzieścia dwa, co znaczy, że nauczyciele też będą brać w niej udział - powiedział niezbyt podekscytowanym tonem. - Jest tylko jedna zasada - rzekł. - Nie wolno ich otwierać, póki nie zostanie to powiedziane głośno i wyraźnie.
Wnet zaczął przechadzać się po pojeździe. Każdy otrzymał swoją własną kopertę z imieniem i nazwiskiem. Kilka osób spróbowało wyczuć, co jest w środku. Pod światło spostrzegli kartę - mniej więcej piętnaście centymetrów na osiem. Koperta zdawała się zbyt gruba, aby odkryć, co takiego zostało umieszczone na samej karcie.
Jednak każdy bez wyjątku poczuł, że rzeczywiście nie można jej otwierać przedwcześnie. Nawet najbardziej krnąbrne jednostki i najwięksi indywidualiści zdecydowali się tego nie uczynić. Jak gdyby samo dotknięcie koperty kazało wszystkim posłuchać przynajmniej tego jednego polecenia. Nie otwieraj. Poczekaj.

- To ciekawe - powiedział Turlecki. - Na jednej kopercie znajduje się nazwisko twoje i pana Sebastiana - rzekł, podając kopertę Julii. - To musi być kuriozalny błąd. Zwłaszcza, że pan Ceyn nie miał w ogóle z nami jechać.

Wszyscy schowali swoją kopertę i bus ruszył dalej. Wnet dotarli na skraj miejscowości. Rowy. Tablica informacyjna informowała, że bez wątpienia dotarli do celu. Autobus nawet nie zwolnił na jej widok. Jednak gdy tylko przejechał obok znaku, pasażerowie zaczęli czuć się… inaczej. Jakby bardziej śpiący. Wszyscy znienacka zaczęli walczyć z obezwładniającą sennością. Wnet powieki okazały się zbyt ciężkie. Nie można było dłużej pozostać na jawie. Najdłużej wytrzymała Marta Perenc, Łukasz, Piotr, Berenika i Olga. Jednak i oni zasnęli. Ostatnimi osobami walczącymi z Morfeuszem byli Adrian oraz Wiesław, ale i oni przegrali tę walkę - w tej właśnie kolejności.




Marta Perenc

Marta stała na środku sceny. Rozpoznała ją – to była sala teatralna Liceum św. Jana Chrzciciela. Znajome deski, aksamitne kurtyny, jasne reflektory… Nie musiała być aktorem, żeby często pojawiać się w tym miejscu. Wystawiano tu przedstawienia, na które niejednokrotnie ciągnęła ją Aaliyah. Tyle że przedtem Perenc znajdowała się po stronie widowni. Teraz natomiast to ona była w centrum uwagi. Widziała nieskończone miriady oczu skoncentrowanych na niej i tylko na niej. Choć rozejrzała się dookoła, to nie widziała innych aktorów. Stała sama na scenie.

„Dziwi cię to? Zawsze będziesz sama”, usłyszała cichy głos z tyłu głowy. Nie była pewna, czy to jej własne myśli, czy też może ktoś inny odezwał się w jej umyśle. „Umrzesz w samotności. Nawet teraz jesteś samotna w tym wielkim teatrze. Jest pełen ludzi, ale oddziela cię od nich nieprzekraczalna bariera. Chcesz zeskoczyć z platformy i do nich dołączyć? Czemu nie! Spróbuj.”

Marta rzeczywiście podeszła na skraj sceny. Zerknęła w dół. Mimowolnie zastanowiła się nad propozycją tajemniczego głosu… jednak dystans w dół zdawał się w jej mniemaniu stanowczo zbyt wielki. Mimo to mogła spróbować. Mogła udowodnić zjadliwemu tonowi, że mylił się. Że wszystkie bariery istniały tylko w jej głowie i nic tak naprawdę nie oddzielało ją od pozostałych.

Wtem poczuła, że ktoś pojawił się za jej plecami. Chwycił ją za ramię delikatnie, ale stanowczo. Drugą rękę położył na jej podbródku i podciągnął go do góry. W ten sposób obejmował ją od tyłu… Był niebezpiecznie blisko. Jednak nie mogła się wycofać.
- Spójrz na nich – usłyszała za sobą głos. Nie mogła określić, czy był damski, czy też męski. – Patrz, jak śmieją się z ciebie. Jesteś dla nich rozrywką. Sama twoja sylwetka przepełnia ich zarówno chorobliwym zainteresowaniem jak i odrazą. Może też litością.

Wnet uświadomiła sobie, że była kompletnie naga. Wszystkie łuki jej ciała zostały wyeksponowane dla oczu każdego, kto chciał patrzeć. A zdawało się, że takich osób było wiele. Ludzie śmiali się, nieznośnie rechotali. „Gruba beka…”, „paskudna słonica”, „zwał tłuszczu”… to były tylko niektóre komentarze.
- Moje biedne, słodkie dziecko. Nikt nie bierze cię na poważnie. Zostaniesz ze mną na scenie? – komentował głos. – Masz na to odwagę? Oni cię nigdy nie pokochają. Jak mogą, skoro nawet ty sama nie kochasz siebie. A może dołączysz do nich? Pragniesz tego? Czyż nie zabijesz się, próbując?
Nie widziała komentatora, ale była pewna, że uśmiechnął się w tej chwili niezwykle szyderczo.
- Zostaniesz ze mną? Jestem twoją Samotnością, jedyną kochanką. Przyoblecz się we mnie – mówił głos. – Będę twoją zbroją, nic przeze mnie nie przeniknie. Tylko ja cię nie zranię. Naprawdę chcesz mnie dla nich porzucić? Przestali obgadywać cię za twoimi plecami… ale tylko po to, aby otwarcie zacząć się z ciebie śmiać! Nie bądź głupia… Cierpienie jest wyborem. Zamiast niego wybierz mnie. Nie istnieje taka liczba babeczek, których upieczenie miałoby znaleźć ci prawdziwych przyjaciół. Ani miłych karteczek z wiadomościami, które nie liczą się dla nikogo.

Marta zauważyła na widowni całą swoją rodzinę, wszystkich przyjaciół… Ali, Amanda… nawet one rechotały na widok jej nagości.
- Myślisz, że naprawdę chciałbym przeżyć mój pierwszy raz z kimś takim ja ty?! – krzyknął Adrian. – Powiedziałem to tylko po to, aby móc cię później upokorzyć!
- Nie słuchaj ich, kochanie, jesteś piękna! – krzyknęła Grażyna Perenc, która była szczuplutka i w ogóle nie musiała borykać się z podobnymi problemami co córka.
- Moja słodka kruszynka! – ojciec dziewczyny również był modelem. Wyglądał jak lekarz z serialu telewizyjnego, a nie prawdziwego szpitala.
Idealna matka, idealny ojciec, ale na pewno nie idealna córka. A jedynie Marta.

Samotność pogłaskała ją po policzku i uśmiechnęła się.
- Jak więc będzie? – zapytała. - Zostaniesz ze mną, czy do nich dołączysz?


Łukasz Zieliński

Było niezwykle upalnie. Po czole Łukasza lała się strużka potu. Stał na zapleczu jednej z niewielkich restauracji w centrum Manchesteru. Niezwykle śmierdziało starym tłuszczem oraz smażonymi rybami. Niby przyzwyczaił się do tego zapachu, jednak to nie było coś, do czego mógłby tak naprawdę przywyknąć. Najgorszy jednak zdawał się ból kręgosłupa od wielogodzinnego stania. Oraz to nieznośne pieczenie rąk. Niby używał rękawic, ale od dwudziestu lat zmywał naczynia w tej restauracji… to miało swoje konsekwencje. Skóra łuszczyła się, odchodziły z niej drobne płaty. Była sucha, szorstka oraz pokryta drobnymi zmianami rumieniowymi.

- I pomyśleć, że niegdyś te ręce miały mnie pieścić – powiedziała Marta Wiśniak. – Teraz nie chcę na nie nawet spoglądać.
Siedziała na krześle w rogu pomieszczenia. Założyła nogę na nogę i spoglądała na niego z niesmakiem. Była piękna i młoda – taką ją zapamiętał z czasów liceum. On natomiast bardzo się postarzał. Pracował w Anglii od wielu lat. Tutaj też nabył nałogu alkoholowego oraz cierpiał z powodu nikotynizmu.
- To były ręce, które miały trzymać pędzle i ołówki. Miałeś tworzyć dzieła. Miałeś dostać się na ASP. I miałeś na mnie zasługiwać – mówiła Marta. – Okazałeś się cholernym rozczarowaniem. Nic dziwnego, że najpierw odeszła od ciebie Agata. A potem ja.
Westchnęła głęboko.
- Myślałam, że upokarzam się, będąc jej służką. Potem jednak liceum skończyło się, nasze drogi rozeszły się, a ja odzyskałam szacunek do siebie. Straciłam go jednak do ciebie. Bo w momencie, gdy ja stałam się wolna, ty zmieniłeś się w parobka. Obrzydlistwo.

Łukasz uświadomił sobie, że naczyń wokół zaczęło przybywać. Brudne, porcelanowe powierzchnie otaczały go ze wszystkich stron. Tworzyły ściany jego więzienia, których naprawdę nie mógł przekroczyć. Marta tymczasem wstała i zbliżyła się. W szpilkach była wyższa od niego.
Delikatnie, ale stanowczo chwyciła go za szczękę i nakierowała ją tak, aby mogli nawiązać kontakt wzrokowy.

- Miałeś być moim pierwszym – szepnęła z żalem, ale jakby nieco uwodzicielsko. – Miałam być twoją pierwszą. Co poszło nie tak? Czy myślisz, że byłaby dla nas jeszcze jakaś szansa? Czy warto jest walczyć o coś, co było z góry skazane na porażkę? – mówiła. – Z drugiej strony los nie istnieje. Jesteśmy tylko my i nasze wybory. Może mogłabym tu zostać. Może moglibyśmy spróbować.
Wyjęła z kieszeni kopertę i podała ją Łukaszowi. Spostrzegł logo uczelni, do której niegdyś bardzo pragnął się dostać.
- Albo możesz wrócić do Polski i udać się do Krakowa. Moja koleżanka jest rektorką ASP. Miałbyś prywatne lekcje. Wyrwałbyś się z tego piekła. Nie jest jeszcze za późno i jeśli kiedykolwiek miałeś jakiś talent… a wierzę, że miałeś… to mógłbyś wreszcie go rozwinąć. Mógłbyś kimś się stać, coś osiągnąć. Ale musiałbyś wybrać. Albo ja i moja miłość… jej blada perspektywa. Coś, o co moglibyśmy razem walczyć… Albo też twoja sztuka i twoja nadzieja. Oraz ucieczka z Manchesteru. Ucieczka ze zmywaka.
Nachyliła się uwodzicielsko. Jej usta znajdowały się tak blisko. Prawie się stykały.
- Jest tylko jeden haczyk. Jak raz zadecydujesz, nie będzie odwrotu. Albo mnie pocałujesz i rozkochasz w sobie… albo weźmiesz list i staniesz się z powrotem artystą. W życiu nie można mieć wszystkiego. Specjalnie jednak pofatygowałam się aż tutaj, aby pomóc ci przynajmniej na jednym życiowym polu. Jestem sentymentalna, może wciąż się dla mnie liczysz. Nie mogę jednak oddać ci za darmo wszystkiego. Jestem prawdziwą kobietą, nie cholerną chrzestną wróżką. Ja czy sztuka? Wybieraj.


Alan Wiaderny

Alan wisiał do góry nogami. Niczym wisielec na karcie tarota. Lub też może raczej…
- Jak świnia w kolejce do zarżnięcia… - powiedział ostry, męski głos.
Rzeczywiście, Wiaderny znajdował się w rzeźni. Jednej z wielu należących do jego rodziny. Panowało tutaj lodowate zimno. Został podwieszony na mocnym sznurze, który uporczywie wbijał mu się w kostki. Jednak nie to było jego największym zmartwieniem.
- Oko za oko, ząb za ząb – powiedział kolejny napastnik. – Życie za życie.

Zamachnął się i uderzył Alana w twarz – w tej pozycji był łatwym celem. To nawet nie zabolało. I to tak naprawdę zdawało się najgorsze. Skrępowała go i schwytała banda słabeuszy, korzystając z elementu zaskoczenia. A teraz był zdany na ich łaskę. Rozejrzał się, ale w zimnej chłodni nie mógł liczyć na niczyją pomoc. Wokół znajdowały się jedynie rzędy nieżywych świń.
- Przypominasz jedną z nich. Oprócz tego, że twoje serce jeszcze bije. Ale to się niedługo zmieni.

Ściągnęli go i zaczęli ciągnąć w sobie znanym kierunku. Był zbyt obolały, aby walczyć. Wisiał w niewygodnej pozycji zbyt długo i jego nogi były kompletnie ścierpnięte.
- Zabiłeś Dianę – rzekł kolejny. – Naszą ukochaną siostrzyczkę. Rozpowiadając o niej tę paskudną plotkę. Robiła ci loda w toalecie? Jak ci urżniemy kutasa i wsadzimy do pyska, to sam sobie zrobisz – mówił, ciągnąc go po podłodze. – Twoje problemy skończyły się, kiedy zmieniła szkołę. Na początku próbowała się przystosować, zapomnieć o tym całym upokorzeniu. O tym, co rozpowiadali na jej temat twoi kumple. Fałszywe informacje trafiły do naszej rodziny i ojciec uwierzył w nie, zrobił Dianie piekło. Próbowaliśmy ją wspierać. Ale ona nie mogła sobie z tym poradzić i zabiła się. Twój tatuś zdołał to ukryć nawet przed tobą. Ale twój tatuś zapłaci wkrótce tak samo jak ty.

Przywiązali go do lodowato zimnej deski. Po drugiej stronie znajdowała się okrągła, zębata piła, którą krojono świnie. Bracia Diany włączyli ją i zaczęła powoli zbliżać się w stronę Alana. Przywiązali go tak mocno, że nie mógł się ruszyć. Nie rozumiał czemu przy tym ustawili go w dziwnej pozycji – zamiast położyć równo na blacie.
- Zepsuliśmy mu hamulce w samochodzie. Właśnie teraz jedzie autostradą, krzyżyk na drogę. Niestety nie mogliśmy go podejść tak jak ciebie. Związać jak prosię i wrzucić do chłodni. Jest na to zbyt bystry. W przeciwieństwie do ciebie. Jesteście mężczyznami na kompletnie innych poziomach – kontynuował następny. – Ciebie będziemy kroić kawałek po kawałku. Jak szynkę. Najpierw oderżniemy ci prawą łydkę.
Jeden z nich nacisnął przycisk i maszyna zawibrowała. Zaśmiali się i opuścili rzeźnię. Chyba nawet oni nie chcieli spoglądać na tę okropną, krwawą scenę. No cóż, wciąż pozostawali słabeuszami. Co to jednak świadczyło o samym Alanie, który dał się tak podejść?

Piła zbliżała się w stronę odsłoniętej kończyny. Wiaderny walczył i udało mu się wyswobodzić obie ręce, więzy były fatalne. Spostrzegł, że jeden z braci Diany zostawił swoją bluzę, w której kieszeni wystawała komórka. Mógł spróbować po nią sięgnąć… znajdowała się jednak daleko. Tyle że znał na pamięć numer ojca. Jak go ostrzeże, to ten może przeżyje. Staruszek miał dobry wóz, a na dodatek uwielbiał wdusić gaz do dechy. Bez hamulców niechybnie zginie, o ile już nie był trupem.

Alan mógł też zapomnieć o ojcu i zacząć walczyć z więzami krępującymi mu prawą nogę. Inaczej zostanie kaleką. A może i zginie z powodu utraty krwi. Musiał wybierać.


Piotr Ozimski

Piotr leżał w wannie. Była piękna, pozłacana. Świadczyła o prawdziwym przepychu. Jednak przywykł do niego. Jako gwiazda rocka światowego formatu rzeczywiście posmakował tego wszystkiego, o czym śpiewano w piosenkach. Wielkie wille, sznur pięknych fanek przewijających się przez łóżko, tygrysy na smyczy, diamentowe klamki… Cholera, nawet grał na oryginalnej gitarze Kurta Cobaina, którą odkupił od byłego męża Francis Cobain.

Osiągnął wszystko. Miał wszystko. Dlaczego więc czuł się tak źle? Nie miał siły, żeby żyć, żeby oddychać. Miał zaczerwienione spojówki, a nos piekł go od wciągniętej kokainy. Alkohol tym razem nie złagodził bólu, lecz go spotęgował. Piotrek posiadał tak wiele, czemu więc dzień w dzień odnosił wrażenie, że nie miał niczego?
- Może dlatego, bo wszyscy twoi przyjaciele odsunęli się od ciebie, kiedy zacząłeś osiągać sukcesy – szepnęła Kasia, wychodząc z sąsiedniego pokoju. – Co tylko znaczy, że nigdy nimi nie byli – uśmiechnęła się. Wydęła wargi. – Czemu jeszcze? Może dlatego, że bezosobowy, podrygujący tłum to tylko morze obcych osób. Nikt bliski. Czemu jeszcze? Może dlatego, że to jedynie rekwizyty – dotknęła drogich rzeźb i dzieł sztuki. – Cenne pamiątki, ale tobie niczego nie przypominają. Zgubiłeś się, Piotrek. Jednak nie martw się. Ja się tobą zaopiekuję.

Usiadła na skraju wanny. Chwyciła do ręki grzebień i zaczęła go czesać. Ozimski przymknął oczy, będąc na skraju utraty przytomności. Ciepła woda wzywała do snu.
- A cóż to jest? – zapytała dziewczyna.
Wyciągnęła z grzebienia całkiem dużo włosów. Znów zaczęła czesać Piotra. I od skalpu mężczyzny oderwało się jeszcze więcej pasemek.
- Łysiejesz. Zupełnie jak twój tata – Kasia czesała go tak długo, aż pozostał kompletnie łysy. – Nie martw się jednak, kupisz sobie perukę. Masz tyle pieniędzy. Po co ci one jak nie po to, aby dalej oszukiwać się, że jesteś kimś, kim naprawdę nie jesteś? – zapytała słodko.

Wstała i ruszyła w stronę pięknej, antycznej komody. Pociągnęła szufladę i wyjęła z niej pudełeczko. Przez chwilę przy nim majstrowała, po czym wróciła i usiadła w tym samym miejscu co wcześniej. Tyle że teraz trzymała w dłoni strzykawkę.
- Masz ochotę na więcej przyjemności? – zapytała słodko. – Od przyjemności można zginąć. Czyż to nie najlepszy sposób na śmierć? Wolisz gnić z rakiem w trzewiach? Czekać na starość? Po co, skoro może pocałować cię słodki anioł ekstazy – zaświergotała. – Nie udawaj, że nie przyszło ci to wcześniej do głowy. Już raz próbowałeś się zabić. Podjąłeś odważną, dobrą decyzję. Szkoda, że nic z tego nie wyszło – westchnęła. – Decyzja była dobra, bo sama ją niegdyś podjęłam. Kiedy zmusiłeś mnie, abym zabiła nasze dziecko. Kiedy mnie opuściłeś. Jak śmiałeś rozpowiadać, że podjąłeś próbę samobójczą dlatego, bo rodzice się rozwodzili? Trzeba było powiedzieć prawdę. Wstydziłeś się tego, co mi zrobiłeś? Czy wytatuowanie tego jebanego tatuaża w moim imieniu zmyło wszystkie twoje grzechy? Jak sądzisz? Stałeś się dobrym człowiekiem? Czemu więc tak mocno cierpisz?

Przysunęła igłę do jego zgięcia łokciowego.
- Jak więc będzie, Piotrusiu? – zapytała. – Wystarczy tylko słowo, żeby dokończyć to, czego nie mogłeś uczynić jako nastolatek. A może wolisz rzucić się z okna tak, jak ja rzuciłam się z mostu? Ty mi nie dałeś wyboru, musiałam wykonać aborcję. Tobie jednak pozwolę wybrać.
Zastygła w oczekiwaniu na jego decyzję.


Jacek Gołąbek

Jacek znajdował się w gorącej saunie. Było tutaj trochę duszno, ale i tak bardzo przyjemnie. Gorąca para unosiła się w powietrzu. Podobnie jak aromatyczny zapach najróżniejszych olejków. Wyczuwał słodkie nuty róż, fiołków i konwalii. Zdawały się intensywne, ale nie na tyle, żeby móc go kompletnie przytłoczyć.

Był sam, ale wnet miało się to dramatycznie zmienić. Szklane, przyciemniane drzwi otworzyły się i weszły do środka wszystkie dziewczyny z jego klasy. Ku swojemu zaskoczeniu uzmysłowił sobie, że były kompletnie nagie. W pierwszej chwili nie było to oczywiste – zarówno ze względu na skąpe światło jak i ciężką mgłę. Szybko jednak pozbył się jakichkolwiek wątpliwości.

Zaczęły zbliżać się do niego. Usiadły wokół nastolatka. Zaczęły go delikatnie głaskać po ramionach i uśmiechać się do niego. Były piękne i kuszące. Łuki ich ciał kompletnie zachwycały, podobnie jak linie piersi. Każda z dziewczyn zdawała się kompletnie inna, a i tak wszystkie były atrakcyjne. Połączona siła ich seksapilu po prostu druzgotała.
- Czy mógłbyś mi powiedzieć… - zaczęła jedna.
- Powiedzieć! Ha! – roześmiała się kolejna, jakby to był jakiś żart. - On ma coś powiedzieć?!
- Ćśś… - zgasiła ją poprzednia. Następnie nachyliła się z powrotem w stronę chłopaka. – Dlaczego taki silny i krzepki mężczyzna jest tak niepewny siebie? – zapytała. – Dlaczego ciągle się jąkasz? Czy to dlatego, że jesteś biedny?
- Po co pytasz go, skoro i tak ci nie odpowie… przecież nie potrafi mówić – zaśmiała się następna, całując go delikatnie w ramię.
- Wiesz, że samymi mięśniami nie sprawisz, że kobieta poczuje się przy tobie bezpiecznie? – odezwała się następna. – Po co więc trenujesz trójbój siłowy? Chcesz powiedzieć, że robisz to dla samego siebie?
- Myślisz, że któraś z nas kiedykolwiek spojrzy w twoją stronę?
- A może budujesz muskulaturę dlatego, żeby kogoś dotkliwie pobić? Twój ojciec jest z tego powodu w więzieniu. Jaki ojciec taki syn.
- Niby taki grzeczny, a jednak kryminalista. Niestety nie jeden z tych seksownych.

W zasięgu wzroku pojawiła się Marta Perenc.
- Mogłabym z tobą być. Ale nawet ja uznałam, że stać mnie na coś lepszego i wybrałam Adriana.
Kolejna była Amanda.
- Naprawdę chciałam być dla ciebie miła. Próbowałam wysłuchać, co masz do powiedzenia. Niestety nie mam kilku godzin dla ciebie na oczekiwania aż dokończysz pierwsze zdanie.
Potem Berenika.
- Nawet podziwiałam cię za ten trójbój i dyscyplinę. Umówiłabym się z tobą nawet na trening… może… Ale żeby mi to zaproponować, musiałbyś przestać być pizdą i się odważyć. Nie do przeskoczenia.
Następna Julia.
- Charakter mężczyzny jest w stanie podniecić kobietę bardziej niż jego wygląd. Uważam, że wyglądasz świetnie. Ale co z tego, skoro nie masz charakteru? – westchnęła i przeszła dalej.
Wreszcie Majka.
- Miły, ale gamoń – podsumowała. – Nie mam nic więcej do powiedzenia. Ty może i miałbyś, ale co z tego, skoro mówić nie potrafisz?

Zaczęły go okrążać, mieszając się. Wreszcie Jacek przestał rozpoznawać twarze. Czuł się przytłoczony.
- Jąkała – wzgardliwie rzuciła jedna.
- Jąkała – powtórzyła druga.
- Jąkała – zaśmiała się trzecia.
- Jąkała – przypieczętowała czwarta.

Ostatnia, piąta, nachyliła się w jego stronę. Jej pełne, jędrne piersi poruszyły się hipnotyzująco przy tym ruchu. Ręka dziewczyny spoczęła na jego udzie. Pogładziła je, po czym skierowała się w stronę krocza chłopaka. Chwyciła jego męskość w dłoń i mocno ścisnęła. Wręcz boleśnie.
- A może jednak odezwiesz się? Czy w ogóle masz coś do powiedzenia? – spojrzała na niego kpiąco. – Zwierzęta głosu nie mają. A obawiam się, że jesteś jedynie umięśnionym bykiem. Może i masz penisa… ale to jeszcze nie czyni z ciebie mężczyzny – zaciskała uchwyt. - Przestaniesz się dla nas jąkać i powiesz, którą z nas kochasz? To twój wybór.


Adam Wakfield-Kowalski

Adam tańczył. Znajdował się w dużej sali Liceum św. Jana Chrzciciela, w której spotykał się z innymi szkolnymi tancerzami. Ćwiczyli nowy układ taneczny i zdawało się, że dzisiaj była ostatnia próba przed występem. Wszyscy już dawno temu poszli do domu, ale Adaś nie mógł przestać. I to dosłownie. Jego kończyny poruszały się wbrew woli Wakfielda i choć próbował nad nimi zapanować, to nie mógł. Pocił się. Było mu gorąco. W mięśniach zaczęły pojawiać się piekące zakwasy, ale nawet one nie mogły przerwać czaru. Ten z kolei nie słabł, wręcz przeciwnie - wzmagał się z każdą sekundą. Adaś tańczył coraz szybciej i szybciej.

Wnet drzwi do sali otworzyły się i wszedł do środka Feliks. Spoglądał na Wakfielda spokojnie i chłodno. To był nieprzyjemny wzrok pozbawiony jakichkolwiek uczuć. A może właśnie wypełniony wszystkimi niewłaściwymi.

- Jak myślisz, co stanowi o wartości człowieka? - zapytał.
Powoli okrążał chłopaka. Podniósł aparat fotograficzny i zaczął go fotografować. Głośny dźwięk flesza rozdzierał ciszę, jako że Adaś tańczył bez muzyki.
- Sprawia ci to przyjemność? Mam na myśli to, że cię dostrzegam - nacisnął przycisk i z polaroidu wyskoczyło kolejne zdjęcie. - Skoro na ciebie patrzę, to znaczy, że istniejesz. Że się liczysz. Pragniesz tego i nie ma w tym nic złego. Dość częsta przypadłość, zwłaszcza w naszym liceum. To jednak cholernie smutne, że inni pragną uwielbienia z powodu próżności. Ty natomiast dlatego, bo jesteś marionetką swojego własnego bólu. Nawet nie wiem, czy jesteś prawdziwym człowiekiem, czy może tylko efektem krzywdy jaką ci wyrządzono.

Wakfield podniósł głowę i ujrzał, że w sali nie było sufitu. W odległym mroku gdzieś ponad nimi znajdował się paskudnie wyszczerzony demon, który poruszał nim jak pacynką. Wtedy też dostrzegł srebrne nitki przyczepione do swoich kończyn. W międzyczasie Feliks podniósł jedno z porozrzuconych zdjęć. Przytrzymał Adama tak, aby ten mógł przyjrzeć się obrazowi. Ukazywało jednak nie tańczącego chłopaka, ale wykorzystywanego seksualnie. Jak to miało miejsce dawno temu, przed wieloma latami.

- Jak myślisz, co stanowi wartość człowieka? Otóż niekrzywdzenie innych, choć sami zostaliśmy skrzywdzeni. Ty natomiast chciałeś zrobić ze mnie swojego ojca. Choć dobrze wiedziałeś, jak duże mam wyrzuty sumienia z powodu sprzedawania towaru tym wszystkim narkomanom. Krzywdzę ich dla mojej siostry. Ty natomiast chciałeś, żebym skrzywdził cię dla samego ciebie. Wykorzystał. Bo jesteś cholerną marionetką swojego własnego bólu i nie potrafisz przestać być wykorzystywanym. Dlaczego więc z kolei sam czuję się taki wykorzystany… przez ciebie? - parsknął gniewnie. - Byłem dla ciebie niczym więcej jak narzędziem, rekwizytem, dzięki któremu mógłbyś znów poczuć się ofiarą. Bo od tego się uzależniłeś. I najchętniej sam pociągnąłbyś mnie za sobą w otchłań swojego własnego szaleństwa.

Feliks zamilknął na moment.
- Udowodnij, że jest inaczej - powiedział. - Wyrzeknij się swoich marzeń. Zero Broadwayu, zero tańca i zero reflektorów. Zmyj z siebie makijaż i doprowadź do porządku swoje włosy. Zero seksu. Jakiegokolwiek, ani ze mną, ani z nikim innym. Wtedy będę z tobą. Kiedy pokażesz mi, że zależy ci na mnie jako na mnie. Kiedy przestaniesz rozpaczliwie krzyczeć o pomoc i może wreszcie sam siebie uratujesz.
Feliks zamilkł na moment.
- Zrobisz to? Porzucisz wszystko, co cię definiuje dlatego, żeby ze mną być?
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 22-11-2020 o 17:00.
Ombrose jest offline  
Stary 22-11-2020, 15:55   #17
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Amanda Sabotowska

Żabka. Jeden z wielu takich sklepów. Amanda weszła do niego z trójką znajomych. Pokręcili się wokół stoiska z alkoholem, po czym skierowali w stronę słodyczy. Każdy po kolei chwycił kilka batonów, po czym napchał ich do kieszeni. Ekspedientka za kasą ziewnęła i zerknęła na nich wszystkich po kolei. Wreszcie jej wzrok spoczął na Amandzie.
- To ten moment, prawda? - westchnęła. - Zauważam was i wy napadacie na mnie z nożem. Za głupie batony. Głupie, jebane batony.
Pokręciła głową i usiadła na blacie. Wyjęła papierosa z paczki i zaciągnęła się dymem.
- Nie raz ci się to śniło. Myślisz, że skoro to nie ty zaatakowałaś mnie bezpośrednio, to czyni cię to mniej winną? - parsknęła śmiechem. - A ile razy wcześniej chodziłaś osiedlami z tymi swoimi znajomymi i przyklaskiwałaś im, gdy tłukli szyby i niszczyli samochody. Na serio myślałaś, że na tym się skończy? Głupia dziwka.

W oczach kobiety pojawiły się łzy.
- Oczywiście, że przeżyłam wasz atak. Ale moje dziecko nie. Byłam w czwartym miesiącu ciąży. Choruję na ciężką astmę, na dodatek przebiliście mi płuco. Odma opłucnowa, respiratory… wydostałam się z tego, ale moje… moje dziecko nie. Straciłam ciążę. Za głupie batony.

Ekspedientka wzięła ich kilka i rozwinęła je z papierków. Następnie zgasiła papierosa i ruszyła w stronę Amandy. Wepchnęła jej do ust marsa. Dziewczyna zrobiła krok do tyłu i przewróciła się na rzędy ustawionych piw. Wiele z nich przewróciło się i stłukło. Mocny zapach alkoholu wypełnił pomieszczenie. Amanda zraniła się ponadto w kilku miejscach i z jej ciała zaczęła sączyć się krew.
- Czemu uciekasz ode mnie? - zapytała sprzedawczyni. - W każdym twoim śnie to ja jestem ofiarą. Czy dla odmiany choć raz nie mogłabyś nią być ty? - płakała. - Udław się tymi batonami. Kiedyś byłaś taka gruba, czemu znów nie przytyjesz? Jesteś taka miła dla Marty i innych otyłych koleżanek, ale jesteś w tym cholernie dwulicowa. Jeśli tak bardzo w porządku jest bycie grubym, to dlaczego tak usilnie walczyłaś, aby schudnąć? Czemu nie powiesz im, jak tak naprawdę widzisz ich ciała? A widzisz je dokładnie tak, jak za każdym razem samą siebie, gdy spoglądasz w lustro. Gruba, nieatrakcyjna dziewucha, która udaje, że jest kimś innym, niż naprawdę jest.

Ekspedientka przykucnęła w kałuży piwa. Przez chwilę w milczeniu spoglądała na Amandę. Jej koledzy uciekli, zostawiając ją samą. No cóż, nigdy tak naprawdę nie byli jej przyjaciółmi i w tej kwestii chyba nawet się nie okłamywała. Prędko jednak zapomniała o nich, kiedy miało miejsce coś przerażającego. Gniewna mina sprzedawczyni powoli zmieniała się w uśmiechniętą oraz złośliwą.
- Myślałaś, że to wszystko... to błędy młodości - powiedziała. - I należą tylko do przeszłości. Otóż prawda jest zupełnie inna. Teraz masz przed sobą wybór.
Wyciągnęła dwie dłonie. W jednej znajdował się batonik, a w drugiej nóż.
- Dwie opcje. Albo zaczniesz objadać się i wnet znów staniesz się gruba, brzydka i niepopularna... Będziesz taka do końca swoich dni. Każdy kolejny dzień życia będzie dla ciebie męką, w którym będziesz nienawidziła swojego ciała równie mocno, co samej siebie. Skoro ja cierpię codziennie, rozpamiętując utratę dziecka, to ty również powinnaś męczyć się co dzień. Druga opcja… zostaniesz dźgnięta dokładnie tak, jak ja byłam zaatakowana. Zawsze możesz umrzeć piękna i młoda. Jak ja powinnam była umrzeć tamtego dnia razem z moim dzieckiem - zaniosła się znów szlochem.

Przed Amandą tkwiły wyciągnięte dwie ręce. Jedna z batonem, druga z nożem.


Berenika Szumna

Berenika szła, owinięta cudownym, czarnym woalem. To był piękny dzień, przynajmniej pozornie. Błękitne niebo pokryte nielicznymi białymi chmurkami wyglądało jak z obrazka pośmiertnego raju. Sama Berenika wciąż żyła, ale nie mogła tego powiedzieć o kolejnej przyjaciółce, do której się nieopatrznie zbliżyła. Ona być może zmieniła się już w kolejnego, uroczego aniołka i cieszyła się niebem oraz boską bliskością. O ile coś takiego rzeczywiście istniało, a ludzie po śmierci po prostu nie znikali.

Piękny dzień, natomiast tak naprawdę piekło. Każdy kolejny krok Bereniki zdawał się trudniejszy od poprzedniego. To była jej droga krzyżowa, jednak to nie ona miała umrzeć na końcu. Znów ktoś inny będzie cierpieć, a ona po raz kolejny przekona się, że to nieprawda - że nie wypłakała jeszcze wszystkich łez. Że wciąż potrafi łkać, choć tak często zdawało się jej, że wyschła na wiór. Kolejny rok, kolejny pogrzeb. Dżuma szaleje.

Ceremonia dobiegła końca po dwóch godzinach. Nika ruszyła w stronę wyjścia z cmentarza. Wtem jednak napotkała kogoś, kogo nie powinna była spotkać. To było niemożliwe.
- Mam nadzieję, że jesteś zadowolona - usłyszała głos emerytowanego profesora. - Liczę na to, że nie żałowałaś ani razu tego, że mnie zabiłaś.

Kopał grób. Nie był wcale umięśnionym mężczyzną, więc sprawiało mu to dużo trudności. Mimo to zdołał stworzyć głęboki dół, w którym bez problemu powinna zmieścić się trumna.

- Po prostu źle trafiłaś. Upiekłoby ci się to, gdyby nie fakt, że nigdy nie byłem w pełni zwyczajnym człowiekiem. W moich żyłach krąży krew pewnych prastarych, dumnych kobiet. Zabijając mnie podpisałaś wyrok może nie na siebie, ale na pewno na całą twoją rodzinę i wszystkich przyjaciół. Czy czasami przyszło ci do głowy, że może jesteś przeklęta? Jeśli tak, to słusznie! Bo tak po prostu jest!

Roześmiał się paskudnie i rubasznie. Otarł pot z czoła i pokręcił głową.
- No i po co to wszystko? Dlatego, bo przespałem się z twoją koleżanką, Słodką Dorotką? Przecież sama pchała mi się do łóżka i mnie kochała. Inaczej w drodze do domu po szkole nie przystawałaby przy moim domu, aby ze mną pogawędzić, kiedy pielęgnowałem ogród. To prawda, że miała tylko dwanaście lat, ale jej ciało było kobiece. Ty głupia dziewucho… moja Słodka Dorotka zabiła się nie dlatego, bo się z sobą kochaliśmy. Tylko dlatego, bo mnie od niej odseparowaliście! Wolała umrzeć niż żyć beze mnie. To wy ją zabiliście!

Profesor robił się coraz bardziej zdenerwowany. Mocniej chwycił łopatę.
- Jeśli myślisz, że dostaniesz się do NASA i wylecisz na księżyc, bo tam nikogo nie dosięgnie twoja klątwa, to bardzo się mylisz. Nigdy nie dostaniesz się na te studia. Pozostaje ci jedynie tu i teraz. Masz prostu wybór.
Mężczyzna ustawił się bokiem do wykopanej jamy.
- Albo rzucisz się do dziury, a ja cię zakopię żywcem… albo też wrócisz do swojego życia i będziesz dalej mordować bliskich samą swoją obecnością. Myślisz, że uda ci się odizolować od wszystkich i tak ich uchronisz od swojego zła? Jeśli tak, to czemu od tylu lat tak wiele osób umiera i nigdy ci się nie udało ich ochronić? - zapytał. - Gdybyś chodziła do kościoła, tak jak ja, to usłyszałabyś na mszy jasne przykazanie. Nie zabijaj. Ale ty wystąpiłaś przeciwko Bogu, zabijając mnie. Teraz pozostaje ci tylko do Boga dołączyć. A może raczej do Szatana, ty czarci pomiocie.

Profesor splunął jej pod stopy.
- Ja w odróżnieniu od ciebie nie jestem mordercą i za ciebie nie podejmę tej decyzji. Choć jasnym jest, że już na ciebie czas. Może masz jeszcze szansę na odkupienie swoich grzechów, morderczyni. Ale to już tylko twój wybór.
Jasnym gestem zaprosił ją do skoku do wykopanego dołu.
- A może jednak uciekniesz? - zapytał drwiąco.


Julia Ulyanova

Julia znajdowała się w klinice. To był nowoczesny, zadbany budynek. Na wejściu witała fasada ze szkła, metalu i plastiku. Samo wnętrze zdawało się jednak dużo cieplejsze i przyjemniejsze. Ściany utrzymano w odcieniach różowych pasteli, zdobiły je również medyczne plansze pokazujące budowę kobiecych narządów rodnych. Dziewczyna przeszła obok recepcji i skierowała się do poczekalni.

Znała to miejsce. Była tu zresztą cztery razy, praktycznie co roku. Usługi wykonywane w tym miejscu zdawały się niezwykle profesjonalne oraz komfortowe. I choć ta akurat klinika aborcyjna wcale nie była tania, to Julia korzystała jedynie z jej usług. Za każdym razem była zadowolona. Potem już nie musiała pojawiać się tutaj, odkąd matka rozsądnie zaproponowała jej spiralę. Dlaczego więc tutaj się znalazła? Nie miała pojęcia. Tak właściwie nie pamiętała nawet samego lotu oraz zakwaterowania.

Czuła się coraz bardziej spięta. Dopiero po minucie zrozumiała dlaczego. Nie widziała tutaj żadnych ludzi. Recepcjonistka nie przywitała jej, nikt jeszcze nie zaproponował ani trufli, ani koktajlu. Nikt nawet nie przechodził korytarzem. Było pusto i ponuro. Jarzeniówki migotały lekko i Julia doszła do wniosku, że zdejmie ponczo. Robiło się nieznośnie ciepło.

Wnet drzwi jednego z gabinetu otworzyły się i Julia uspokoiła się. Ktoś jednak tutaj pracował. Prędko jednak uzmysłowiła sobie, że to nie doktor przyszedł ją przywitać. Ulyanova zobaczyła ostatnią istotę, jakiej mogłaby się spodziewać w takim miejscu jak to.

Malutka dziewczynka. Była szeroko uśmiechnięta. Miała dwa czarne, kręcone warkoczyki i zdawało się, że nie skończyła więcej niż czterech latek. A i tak zdawała się zaskakująco rezolutna jak na ten wiek. Miała ogrodniczki z przypinkami, które pobrzękiwały słodko w trakcie jej biegu.
- Mamusiu, mamusiu! - krzyknęła.
Dopadła do Julii i przyczepiła się do jej kolan. Uśmiechała się szeroko.
- Czemu mnie zabiłaś? - zapytała wysokim głosikiem.
Na jej ogrodniczkach przy piersi miała wyszyty napis: "Kasia".

Z gabinetu zaczęło czołgać się drugie dziecko. Na oko chłopczyk. Był ubrany w niebieskie wdzianko małego delfinka.
- Ma-ma - rzekł. Chyba tyle był w stanie mówić. - Ma-ma?
Za nim pojawiło się trzecie pulchne dziecię. Na samym końcu wyjechało na niskim wózeczku niemowlę. Miało na czole opaskę z różową kokardką.

Kasia odwróciła wzrok od rodzeństwa.
- Mamusiu, chcemy się pobawić. Ale tu trochę pusto. Kiedy dołączy do nas nasz nowy braciszek?
Dotknęła brzucha Julii i raz jeszcze uśmiechnęła się szeroko.

Dziewczyna nagle poczuła absolutną pewność, że była znowu w ciąży. Kiedy wsunęła rękę do kieszeni, poczuła podłużny kształt. Wiedziała co to takiego, ale i tak wyciągnęła go na zewnątrz. Przekonała się, że i ten test ciążowy był dodatni. Już piąty z kolei. Najwyraźniej spirala nie zadziałała.
- Ma-ma - chłopczyk wreszcie doczłapał do Julii.
Kasia natomiast spojrzała na niego z irytacją i mocniej ścisnęła kolana matki. Chciała jej pełnej uwagi.
- Kiedy, no kiedy mamusiu! Jesteśmy samotni i chcemy się bawić. Odpowiadaj! - znów wyszczerzyła się. - Zabijesz naszego kolejnego braciszka? Czy może dla odmiany pozwolisz mu żyć?!


Olga Kowalska

Olga stała w sypialni swojego starego domu. To był pokój jej rodziców. Zdawał się w jej oczach naprawdę fajny. Jej ojciec był tatuażystą oraz bardzo utalentowanym grafikiem. Spędził nad tym dużo czasu, ale wszystkie ściany tego pomieszczenia wypełnił swoją sztuką - namalowanymi sprayem muralami. Wiele obrazków domalował zwykłymi czarnymi pisakami, które jednak dobrze trzymały się na białym gipsie. Sypialnia Olgi również została ozdobiona, ale już w nieco grzeczniejszy sposób. To było wtedy, kiedy się urodziła. Tata namalował jej króliczki, ptaszki, niedźwiadki oraz wszystkie inne grzeczne stworki. Potem Olga dorosła i ojciec zaproponował, że zamalują stare bazgroły, jednak dziewczyna była do nich zbyt przywiązana. Zdawały się jej naprawdę wyjątkowe. Kiedy była mała, potrafiła godzinami wpatrywać się w te wszystkie napisy oraz obrazki.

Teraz jednak wpatrywała się w nieruchome ciało matki, która się powiesiła.

Łzy same cisnęły się do oczu i nie mogła z nimi walczyć. Wtem jednak zwłoki poruszyły się i Olga poczuła nadzieję, że może nie było jeszcze za późno. Doskoczyła do matki i spróbowała ją ściągnąć. Prędko jednak uświadomiła sobie, że kobieta była zimna i sztywna. Dziewczyna podniosła wzrok w górę na jej twarz. Rodzicielka patrzyła na nią pustymi oczami. Nagle uśmiechnęła się.

- Głupia - powiedziała. - Uszanuj moją wolę i zostaw mnie w spokoju.

Olga zastygła i upadła w przerażeniu. Matka nadal na nią spoglądała.
- Skończysz zresztą tak samo jak ja - powiedziała. - Moja matka również powiesiła się. Mamy to we krwi. Kobiety w naszej linii dają życie tylko dlatego, aby ktoś jeszcze cierpiał oprócz nich. A potem je sobie zabierają. Zabijają się. Czemu? Bo znajdziesz tu tylko ból i cierpienie.

Olga ostatkiem sił zawołała ojca. Powinien być w studium tatuażu na dole. Nie odpowiedział jej jednak. Matka natomiast roześmiała się.
- Na próżno go wołasz. Marcin był nieobecny za mojego życia. Dlaczego więc miałby pojawić się w mojej śmierci? Nie bił mnie, nie gwałcił, nie krzyczał na mnie. Są jednak bardziej dotkliwe rodzaje agresji. Jakim jest chociażby milczenie. Obojętność. Ciągle chował się tylko w swojej sztuce, pracował, spotykał się z przyjaciółmi, kupował im prezenty. A mnie nie dostrzegał. Już od tygodnia nie wypowiedział do mnie ani jednego słowa. Nie powiem, kiedy mnie ostatni raz pocałował - z oczu matki zaczęły spływać łzy. - Mieszkaliśmy pod jednym dachem i choć niby żyliśmy z sobą razem, to ja czułam się duchem. Niewidzialnym, prześwitujacym. Nie odpowiadał na moje próby nawiązania kontaktu. Nie mogłam od niego odejść, bo kochałam go z całych sił. Nie mogłam też przy nim zostać, skoro nie liczyłam się dla niego w ogóle. Znalazłam więc trzecie wyjście.

Nagle sznur pękł i kobieta zwaliła się na podłogę tuż obok Olgi. Jej twarz była wykrzywiona pod dziwnym kątem, ale i tak spoglądała na córkę.
- Tobie też brakuje miłości, kochanie. Teraz matczynej i dlatego związałaś się z tą dużo starszą polonistką. Ale wkrótce zakochasz się w mężczyźnie i urodzisz mu dziecko. Będziesz cierpiała tak jak ja z tobą cierpiałam. Ale jest rozwiązanie… jedyne wyjście. Skończ to wszystko. Nie wydawaj na świat kolejnej córki. Tylko ty możesz zakończyć ten łańcuch cierpienia.

Na lampie nagle pojawił się kolejny sznur zakończony pętlą.
- Cierpienie to nasz wybór, kochanie. Zasługujemy jednak na więcej. Zabij się, Olgo. Zabij się tak, jak ja się zabiłam. Moja najdroższa córeczko.


Maja Krawiec

Maja znajdowała się w szpitalu. Siedziała w długiej kolejce obok innych osób. Nie mogła nie zauważyć, że wszyscy inni pacjenci byli dużo starsi. Tu głównie znajdowały się babcie z bolącymi biodrami i innymi podobnymi schorzeniami. Krawiec nawet nie zwracała na nie szczególnej uwagi, gdyż kolano ją za bardzo bolało. Oczywiście, że przyjmowała już najróżniejsze leki. Łykała co chwilę tabletki, otrzymywała nawet blokady. Ale dolegliwości wcale nie ustępowały. Czekała więc na kwalifikację do leczenia operacyjnego. Czy istniała możliwość, że kiedykolwiek powróci do sportu? Tak bardzo jej na tym zależało…

Wreszcie staruszek o kulach wyszedł z poradni. Jęczał co kilka sekund. Krawiec pomyślała, że tak właściwie jej stan też pogarsza się z każdym dniem. Czy kiedyś dojdzie do tego samego poziomu, co ten nieszczęśnik? Zostanie inwalidką jeszcze przed zakończeniem dwudziestego roku życia? Przecież nie tak miało to wyglądać. Nie takie miały być plany. Co poszło źle? Czy istniała jeszcze jakaś nadzieja?

Lekarz ją przyjął. Miał czarne włosy oraz kozią bródkę. Wąskie, śmiejące się oczy… bardziej w szydzący sposób niż taki sympatyczny. Postukał dwa razy laską na jej widok i wskazał jej miejsce.
- Proszę usiąść - powiedział. - Mam dla pani dobrą nowinę. Już dzisiaj będzie mogła pani wyjść z tego gabinetu zdrowa i w pełni sił. Mam moc sprawić, że wszystkie panie dolegliwości ustąpią. Nagle i niespodziewanie. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Albo… diabelskiej laski - chwycił mocniej swój kostur.

Wstał i usiadł na skraju biurka. Uśmiechnął się szeroko do Mai, gdy ta zajęła odpowiednie miejsce.
- Znam cię bardzo dobrze, panno Krawiec - powiedział lekarz. - Obserwuję cię od dłuższego czasu. Jestem twoim wielkim fanem. Myślałem wpierw, że jesteś zwykłą, rozwiązłą dziewczyną, którą prędzej czy później przyjmę w Piekle. Otóż okazało się, że twoja sprawa jest bardziej skomplikowana. Wciąż jesteś dziewicą! Gdy usłyszałem o tym w biurze, myślałem, że zejdę na zawał. Ha! Jak gdyby diabeł mógł umrzeć! - pokręcił głową, stukając laską o podłogę. Nawet ona zdawała się śmiać z Mai. - Masz pięciu chłopaków, ale to nie wynika z tego, że potrzebujesz tylu mężczyzn między swoimi nogami. Po prostu rozpaczliwie boisz się samotności. Jesteś atrakcyjną dziewczyną i masz powodzenie. Możesz mieć każdego. Ale czy pośród tych wszystkich osób jest chociaż jedna, której naprawdę pragnęłabyś? Której zdecydowałabyś się oddać dziewictwo? Otóż nie, na razie nie. Prowadzisz pięć związków, bo masz nadzieję, że z biegiem czasu zakochasz się w którymś z tych chłopaków.. Max, Emil, Kamil, Olaf, Wojtek… Tyle różnych imion, może któreś w końcu zacznie coś znaczyć? Jesteś wielką romantyczką, Maju. Zagubioną, to prawda. Ale sam romantyzm nie jest jeszcze zbrodnią.

Lekarz zamyślił się. Spojrzał na nią.
- Prawda jest taka niestety, że możesz mieć nawet czterdziestu chłopaków, albo i cztery tysiące. Z żadnym jednak nie nawiążesz bliższej, prawdziwej więzi. Po prostu nie taki twój los, nie takie twoje przeznaczenie. Wciąż możesz jednak inwestować w siebie i swoją karierę. Dlatego jestem w stanie zwrócić ci twoje kolano oraz pełnię zdrowia. Ceną jednak będzie to, że każdy z twoich chłopaków zapomni, że kiedykolwiek istniałaś. Co więcej, każdy mężczyzna od razu zapomni cię, kiedy tylko spróbujesz zrobić jakikolwiek romantyczny krok w jego stronę. Robię ci tym tylko przysługę, bo i tak nie znajdziesz miłości. Teraz nie będziesz musiała się nawet oszukiwać.

Zamyślił się.
- Jest też druga opcja. Dam ci miłość, tego jednego mężczyznę, z którym nawiążesz wyjątkową relację. Nie będziesz już nigdy potrzebowała nikogo innego, w pełni nasyci twoje potrzeby emocjonalne… oraz wszystkie inne możliwe. Ceną jednak będzie drugie kolano. Zostaniesz sparaliżowana i będziesz mogła poruszać się tylko na wózku.

Przysunął jej dwa różne pergaminy oraz pióro.
- Jak więc będzie? - zapytał. - Zdrowie czy miłość? Wybieraj. Bez obaw, nie zamierzam wziąć przy okazji twojej duszy, nie jest ona ujęta w żadnej z dwóch umów.


Adrian Fujinawa

Adrian znajdował się w ciemnej przestrzeni. Niewielkiej. Było tutaj ciasno i ciemno. Również nieco wilgotnie. Pierwsze skojarzenie od razu przyszło mu do głowy - to trumna. Ciężko było pomylić to miejsce z jakimkolwiek innym. Co gorsza, zdawała się wykonana z zimnego kamienia, a nie drewna. W rezultacie czuł przenikliwe zimno, które przechodziło go na wskroś. Rzędy owadów maszerowały po jego ciele. Niektóre próbowały wgryźć się w nie. Skonsumować go, jak gdyby w łańcuchu pokarmowym znajdował się jeszcze niżej od najgorszego plugastwa. Być może dlatego z takim umiłowaniem kochał je zabijać. Gdzieś podświadomie obawiał się tego momentu, który właśnie nastał. W którym to one będą miały władzę nad nim, a nie odwrotnie.

Wnet wieko odskoczyło na bok. Adrian poczuł powiew świeżego powietrza. Czym prędzej wstał i otrzepał się z robactwa. Rozejrzał się dookoła. Bez wątpienia nie znajdował się na Ziemi. To był obcy wymiar zlokalizowany pośród nieskończonego morza chaosu. W bezkresnej śmierci wisiały parodie gwiazd, bluźniercze odbicia słońca i księżyca. A także jedyna wyspa materii w tym całym natłoku intensywnego eteru. Czarny piasek, wysokie wieże wznoszące się z dziwnego materiału. Charakteryzowały się dziwną, obcą geometrią. Zdawały się wypaczać pod wpływem samego spojrzenia Adriana. Fujinawa z jednej strony miał ochotę podziwiać dziwną architekturę, a z drugiej nawet on obawiał się jej. Jak gdyby sam widok wież był psychicznym atakiem na jego umysł.

- Witaj w El’Driahomie, Adrianie - usłyszał kobiecy głos.
Na pobliskim głazie siedziała młoda, piękna dziewczyna. Raczej niska, poza tym jej ciało zdawało się chude, ale i tak była najcudowniejszą istotą, jaką Fujinawa w życiu widział. Eteryczna. Krucha niczym z porcelany. Jej skroń zdobiła korona, a szyja tonęła w kryształach. Otaczała ją przedziwna, hipnotyzująca aura majestatu.
- Zdaje się, że wreszcie byłeś w stanie przedrzeć się na drugą stronę, tym razem świadomie - powiedziała. - Nazywają mnie Białą Lilią i to zaszczyt cię tutaj widzieć. Wreszcie możemy porozmawiać. Wysłuchaj mnie, bo nie wiem, ile mamy czasu. Obca energia wytrąciła twoją duszę z ciała, ale ta zawsze znajdzie sposób, aby powrócić do domu. Być może już za kilka sekund. Toteż słuchaj mnie uważnie.

Lilia zeskoczyła i podeszła do Adriana. Chwyciła jego dłonie. To był elektryzujący, cudowny dotyk.
- Chciałabym, żebyś tutaj pozostał na zawsze - powiedziała. - To twoja ojczyzna, tutaj ciebie chcemy. Ale to nie jest nasza decyzja, a twoja. Wiem, że całe życie pragnąłeś osiągnąć coś więcej. Wyższy stan świadomości. Porzucić ziemskie okowy i poczuć oszałamiającą euforię transcendencji. Powiem ci, jak to uczynić. Otóż… musisz zniszczyć swoją ziemską kotwicę, jaką jest twoje ciało. To takie proste, choć może wydawać się trudne i nie do zaakceptowania. Jeśli jednak odejdziesz z Ziemi na swoich zasadach, jeśli popełnisz samobójstwo… a wszystko będzie twoją decyzją… uda ci się trafić do nas. Najpewniej myślisz, że na to zasługujesz. Jednak prawda jest taka, że musisz tego dowieść. Zabicie się jest trudną próbą, ale jeśli tego nie zrobisz... to koniec końców i tak zginiesz, choćby ze starości. Tyle że wtedy będziesz sądzony na zupełnie innych zasadach. Nie będę mogła wyciągnąć do ciebie ręki. A ty nie będziesz mógł jej chwycić.
Mocniej ścisnęła dłonie Adriana.

- Wiesz, co zrobić, gdy się obudzisz, prawda? Zabijesz się, mój najwspanialszy? Nawet nie dla mnie… chociażby dla siebie samego siebie. Bo na to zasługujesz - pogłaskała go po policzku, czekając na odpowiedź. - Zasługujesz na to, aby nie być już tylko człowiekiem. Zasługujesz na coś więcej.


Wiesław Czartoryski

Wiesław czuł się dużo młodszy. Kiedy spoglądał na swoje odbicie w lustrze, widział tą samą twarz co zawsze. Prawda była taka, że na co dzień czuł się bardzo starym człowiekiem. Jak gdyby miał co najmniej sto lat. Jednak w tej akurat chwili zdawało mu się, że naprawdę jest nastolatkiem. Jak wiele była w stanie uczynić sama obecność jego ojca. W jego towarzystwie Czartoryski znów zmieniał się w chłopca.

Znajdowali się w warszawskiej piwnicy, której dawno już nie było w posiadaniu rodziny. Wszystko wokół wyglądało dokładnie tak, jak to zapamiętał Wiesław. Każdy pojedynczy gruby tom, każdy przyrząd i mebel… wszystko we właściwym miejscu. Również sylwetka przygarbionego ojca, który siedział na starym krześle. To wszystko zdawało się wręcz obrzydliwie znajome.

- Naprawdę przykro mi, że cię potrzebuję - powiedział mężczyzna. - Żyjesz już tak długo. To wszystko dzięki mnie i tylko mnie. Sam na tym dużo straciłem i twoim obowiązkiem jest mi teraz pomóc - rzekł. - Ale przynajmniej to rozumiesz. Chcesz współpracować. Dobrze. Cieszę się z tego powodu. Masz przynajmniej trochę honoru rodowego. Nawet jeśli na każdym innym polu okazałeś się cholernym rozczarowaniem - parsknął.
Wstał i ruszył do kantorka. Nabił fajkę i zapalił. Wnet w powietrzu zaczął unosić się zapach dymu. Również on zdawał się dla Wiesława tak cholernie znajomy.
- Ludzie przez jeden rok są w stanie zbudować imperium - powiedział mężczyzna. - Ja ci dałem dużo więcej czasu i co z nim uczyniłeś? Nic. Masz trochę pieniędzy i kilka przelotnych romansów na koncie. To wszystko. Lepszy mężczyzna na twoim miejscu miałby już we władaniu cały świat. Ty tylko pałętasz się bez celu, licząc na to, że na sam koniec okaże się, że to wszystko miało jakiś głębszy sens. Podczas gdy ty sam musisz nadać sens swojemu życiu. Od lat po prostu egzystujesz. Dałem ci tak wiele i sam dla ciebie tak dużo straciłem. Patrzę na ciebie i nie widzę syna, a morze niewykorzystanych szans i zmarnowanego potencjału. Ktoś inny na twoim miejscu osiągnąłby dużo więcej.

Ojciec przez chwilę zamyślił się i spojrzał na niego głębiej.
- Wszyscy ludzie mają swoją Przeszłość oraz Teraźniejszość, niektórzy posiadają również Przyszłość. Ty również należysz do tego grona osób. Posiadasz swoich przodków, siebie samego, a także następców. Co, jeśli powiem ci, że będziesz musiał wybrać? Jest nas trójka. Twój ojciec, ty sam oraz twój potomek. Co jeśli tylko jeden z nas będzie mógł przeżyć? Kogo wybierzesz? - zapytał mężczyzna. - Czy w ogóle jesteś zdolny do takiego wyboru? Jak na całe swoje długie życie raczej niewiele decyzji do tej pory podjąłeś. Czy to się teraz zmieni?

Mężczyzna odkaszlał nieco tytoniu, po czym wlepił w syna spojrzenie swoich inteligentnych lecz chłodnych oczu.
- Czartoryski - rzekł. - Powtórz to. Czartoryski. To dumne nazwisko i dumny ród. Jak wiele jesteś w stanie dla niego uczynić? Czartoryski. Do cholery, powtórz za mną! Czartoryski!
Uderzył stopą w podłogę, a potem osłabł. Gniew szybko wyparował wraz z siłą staruszka. Pozostał jedynie smutek.
- Czeka cię najtrudniejsza walka w twoim życiu i szkoda mi ciebie. Mam nadzieję, że wychowałem cię jednak na silnego mężczyznę. Powiedz mi tylko jedno, zanim odejdziesz. Przeszłość, Teraźniejszość, Przyszłość. Przodkowie, ty sam, potomkowie. Kogo takiego wybierzesz? Muszę to wiedzieć…!
 
Ombrose jest offline  
Stary 22-11-2020, 18:13   #18
Rot
 
Rot's Avatar
 
Reputacja: 1 Rot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputacjęRot ma wspaniałą reputację
Olga przyjęła kopertę i schowała do kieszeni spodni. Była zbyt zajęta ćwiczeniami by zwrócić na nią większą uwagę. Kiedy chwyciła ją nagła senność chwilę z nią walczyła jednak, w końcu uległa.

***

Mała Olga czule gładziła ściany pełne prac jej ojca, pełne miłości która wylewała się na mury barwną falą luźnego łańcucha korowych skojarzeń. Były piękne. Dawały poczucie bezpieczeństwa, oparcie. Nie raz na kawasie widziała jak żyją, jak pulsują swoją własną energią. Były dobre. Musiały być dobre.

Widziała symbole ochronne które ojciec zręcznie wplatał w kolorowe malowidła. Nie rzucały się w oczy, nie były nachalne, ale były tam. Był tam na pewno.

Kolorowe zwierzaczki, niemi strażnicy, jej milcząca mała ochrona. Jej obrońcy z innego, magicznego świata. Świata ściany która była wrotami do innego wymiaru. Przyjaznego wymiaru, pełnego szczęścia.

Jednak kłam temu wszystkiemu nadało ciało matki wiszące pośrodku pokoju. Kolorowe zwierzaczki patrzyły na jej rodzicielkę. Uśmiech na ich wymalowanych pyska, przybrały upiorny i złowrogi charakter. A może… Zawsze tak się uśmiechały, tylko na nie chciała tego widzieć.

Łzy same płynęły po jej małej twarzyczce wartką rzeką. Kiedy matka się poruszyła ścianę przeszedł szmer śmiechu. Mała Olga natychmiast ruszyła jej na pomoc mimo że jej ciało pozostało zimne.

Kiedy matka się odezwała poczuła jakby dała jej w pysk. Jej słowa były równie lodowate jak jej martwe ciało.

-Mamusiu… - powiedziała cicho z błaganiem w dziecięcych oczach. W końcu zawołała ojca. Ojciec będzie wiedział co robić. Ojciec wszystko naprawi. Jednak… Ojciec nie przyszedł. Nie było go. Była sama z martwą matką.

-Nie mamusiu tatuś cię kocha! – krzyknęła Olga z rozpaczą.

-Nas obie kocha! – powiedział płacząc. Bezradnie patrzyła na ciało matki które upadło na podłogę. Mama mówiła jej teraz, że trzeba się zabić, a Olga była grzeczną dziewczynką. Patrzyła jak sznur zwija się w pętle. Jak czeka.

Po jej oczach spływały łzy. W końcu na jej dziecięcej twarzy pojawiła się zacięta determinacje, zacisnęła małe rączki w piąstki.

-Nie! – krzyknęła i wskoczyła w żywą wirując kolorami ścianę. Ściana była dobra, kolorowa. Ścianę namalował jej ojciec. On ją teraz obroni i on i małe kolorowe króliczki. Ściana musiała być dobra! To matka. To matka była ZŁA!
 

Ostatnio edytowane przez Rot : 22-11-2020 o 18:28.
Rot jest offline  
Stary 22-11-2020, 22:39   #19
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Teraz

- Zajebię was! – darł się Alan – Wracajcie tu, jak coś do mnie macie, chodźcie na solo śmiecie! Adwokat mojego starego was zniszczy, będziecie nas spłacać do końca życia, zgnijecie w sztumie!
Wiaderny zrozumiał, że wyzwiska, krzyki, groźby nie pomogą. Zazwyczaj działały, ale nie, tu nie teraz, nie w tej pierdolonej rzeźni, pełnej martwych świniaków. Nie mógł uwierzyć, że dał się tak załatwić jakimś frajerom. Takie leszcze. Wyglądali jak jednostrzałowcy, suchoklatesy. Nagle zrozumiał ich determinację. Może i byli słabi, ale napędzała ich najsilniejsza z motywacji. Zemsta. Gdyby Diana była jego siostrą, też by podpalił świat, żeby dopaść skurwysyna, który ją skrzywdził. Czy ona naprawdę nie żyje? Przez mnie? Ta myśl odebrała mu na moment w dech w piersiach. Chciał się na niej odegrać, ale nie w taki sposób, nie przewidział konsekwencji plotki, którą rozpuścił wśród kumpli i koleżanek. Teraz było już za późno. Leżał na zimnej desce do krojenia mięsa, związany jak świnia, w rzeźni swojego ojca. Albo zaraz straci nogę albo zostanie pół-sierotą. Powróciły stare koszmary. Wolał umrzeć niż zostać kaleką. Wolał umrzeć, niż zająć biznesem starego. Jaki mu więc zostawili kurwa wybór? Żadnego.

Wcześniej

A to stara kurwa, pomyślał niepocieszony Alan , gdy wuefistka zniknęła ze skonfiskowaną flaszką. Spojrzał na karteczkę, którą dostał od grubaski a potem dopisał pod spodem

Cytat:
Dzięki za babeczkę, ale wisisz mi flaszkę.
Zmiótł papier w palcach a potem cisnął nią celując w głowę koleżanki. Alkoholizacja w autokarze była ulubioną rozrywką Wiadernego podczas wycieczek. Zwłaszcza takich biednych jak ta.
- Raszpla jest nie do ruszenia, będą z nią problemy. Jak dojedziemy do tej obsranej wioski, trzeba poszukać apteki i kupić środki na przeczyszczenie.
Bez whisky podróż dłużyła się niemiłosiernie, Wiaderny nudził się jak mops. Zauważył jadącego za autokarem chłopa na rowerze. Alan stanął na siedzeniu, odwrócił się, zsunął dres i przykleił dupę do szyby. Mateusz zarechotał a potem poszedł w jego ślady. Na końcu pokazali jeszcze fucki, wieśniaczyna popedałował za nimi wygrażając się pięścią a oni chichotali jak idioci.
- Może to był ojciec Gołąbka?
- Na ba…ba…bank – zgodził się Alan próbując naśladować sposób mówienia kolegi. Mimochodem spojrzał na Martę, której chyba niezbyt podobały się ich wygłupy. Ale ona jest śliczna, wetchnął w myślach. Jak Diana.
Szybko odrzucił od siebie obraz tamtej dziewczyny rozpaczliwie szukając zastępczego tematu, którym mógłby zająć myśli. Pod gardłem poczuł gulę. To nie była moja wina, próbował przekonywać sam siebie. Nagle zachciało mu się palić. Stacja benzynowa okazała się wybawieniem. Wystrzelił z autokaru, pobiegł na tyły stacji, wypalił na szybcika dwa malborasy a potem poszedł się odeszczać. Gdy skończył, wyciągnął długopis i na ścianie wyrysował kółeczko, w którym umieścił literę L. Postój powoli dobiegał końca, Alan stanął przy kasie.
- Dwa razy setka gorzkiej żołądkowej i marlboro lighty – poprosił sprzedawcę a kiedy za szybą dostrzegł Dąb-Sośnicą stojącą przy autokarze dodał -. I jakieś tabletki na przeczyszczenie.
- A dowód synku masz?
- Dobra, to niech będą same przeczyszczacze. Ile płacę?
Przechodząc przez parking, zdążył jeszcze krzyknąć za Agatą.
- Ludzie, patrzcie, to przecież Agata Woś, z Warszawy, Wilanów, ulicy Wojska Polskiego dwadzieścia cztery! Agata, daj autograf, jak już się wysrasz w McDonaldzie!
Alan i Mateusz zarechotali, przybili piątkę wrócili na tył autokaru. Niedługo potem dostali te dziwne koperty. Wiaderny lubił gry i zagadki i choć przyjmując kopertę ze swoim nazwiskiem ostentacyjnie zwrócił ja nauczycielowi z powrotem.
- Niech to pan zabiera, ja już mam plany na wieczór.
Nie wiedział co sprawiło, że jednak koperta znalazła się w jego kieszeni. Jeszcze bardziej zastanawiające było, że jej nie otworzył. Dziwne uczucie. Ale ciekawe. Czuł się zaintrygowany. Lubił rozkminy. Czasem zwracał uwagę na pozornie nieistotne szczegóły. Jak wtedy gdy poszła fama, że starzy Arabki zatruli się gazem. Nie chciał wyjść na jakiegoś pojebanego kujona w stylu spasionej Perenc, ale propan, nawet ulatniający się z kuchenki, nie jest trującym gazem, więc co do chuja ich zabiło? Nie było w stylu Alana, zadawać na głos takie pytania. W jego stylu było napisać spreyem „Arbeit Macht Frei” na bramie wjazdowej do rezydencji świętej pamięci zagazowanych al-Hosamów. Już dawno nosił się z takim zamiarem. Ten dżołk przebije wieprzowe kabanosy w świątecznej paczce. Gdy mijali tabliczkę z nazwą miejscowości, Wiaderny poczuł jak powieki mu opadają a obraz przed oczami się zamazuje. What the fuck, zdążył pomyśleć.

Teraz


Alan zebrał myśli. Dźwięk obracającej się piły odbierał mu zmysły, przerażał do głębi, wnikał w głąb kości. Kości, które za chwilę zostaną rozdzielone na pół razem z resztą mięśni i ścięgien. Śmiał się z tych pojebanych wegan, którzy czasem stali przed rzeźniami jego ojca i pokazywali zdjęcia udręczonych krów, ale zaczęło w końcu do niego docierać co chcieli przekazać światu. Na spodniach Wiadernego pojawiła się mokra plama moczu. Kolejne upokorzenie jakie zafundowali mu ci słabeusze. Jego duma umarła, a za chwilę jeszcze straci pierdoloną nogę.
Ojciec wcale nie musi zginąć w wypadku. A może już nie żyje, może te pojeby zrobili z nim to samo co ze mną?
To był argument, który ostatecznie zdecydował. Zaczął rozpaczliwie walczyć z więzami, próbując ściągnąć sznur i uwolnić kończyny. Nagle jednak zamarł, spojrzał raz jeszcze na bluzę. Napinając się, wyginając grzbiet do granic ludzkich możliwości, wyciągnął telefon z kieszeni. Sprawdził kontakty w komórce brata Diany i wybrał jej numer. Nie wiedział czy po drugiej stronie słuchawki usłyszał ducha czy głos nagrany na automatyczną sekretarkę. Nie było czasu się nad tym zastanawiać.
- Nawet nie wiem co powiedzieć…nie umiem przepraszać. Każdego dnia wypieram z siebie myśl, że zniszczyłem coś dobrego, coś tak pięknego, że zapiera dech w piersiach. Byłaś jedyną dziewczyną, która mógłbym…którą polubiłem… i która mnie nie chciała. Ty miałaś duszę, a ja jestem pusty w środku. Najpierw zabrałem ci twój uśmiech i radość, a teraz nie ma już nic. Został tylko twój głos na sekretarce. Błagam Diana, wybacz mi.
Po policzkach Alana pociekły łzy.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 23-11-2020, 11:53   #20
 
JohnyTRS's Avatar
 
Reputacja: 1 JohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputacjęJohnyTRS ma wspaniałą reputację
Dość szybko Łukasz zniknął w swoim świecie, jeszcze w Warszawie miał na kolanach otwarty szkicownik. Był gruby, w sztywnej tekturowej okładce oklejonej skrawkami starych gazet. Papier był szarawy, ręcznie docinany i zszywany przez Zielińskiego z rolki papieru pakowego. Klasowi kretyni pokroju Mateusza widząc to śmiali, wyzywali od biedaków, ale Łukasz to ignorował, wiedząc, jak bardzo się mylili. Biały papier mocno błyszczał w słońcu, rażąc rysownika, trudno było na nim też dodawał jaśniejsze miejsca. Widział takie szkicowniki z szarawym papierem w plastycznym, ale za bajońską cenę, typowe polowanie na jelenie.

Rysunek pochłonął go, ćwiczył obserwację i przenoszenie tego na papier. Autobus stanął na światłach, Łukasz znalazł kolejny motyw i przerysowywał go do zeszytu. Żadne szczegółowe dzieło, szybki szkic, kontury plus cień, miał maksymalnie minutę. Dalej, już za miastem szukał motywu w oddali, który nie zniknie mu z pola widzenia, jak maszt radiowy, kilkoma kreskami zaznaczał pola i lasy.

Rozprostował się, stali na rozgrzanym parkingu, przy rozgrzanym autobusie. Chwila na decyzję i poszedł na CePeeN. Odstał swoje w kolejce do toalety, potem drugie tyle w kolejce do kasy. Nie chciało mu się leźć do Maka, wziął hotdoga petrochemicznej sieciówki. Wzrokiem wśród barachła stojącego przed kasą wyłowił zapalniczki, jedna wpadła mu w oko, z nadrukowaną gitarą. Łukasz nie palił, ale... kupił, zapalniczka, zwykły piezoelektryk, spodobała mu się. Pierwszy wakacyjny wydatek.

Koperta zniknęła między kartami szkicownika, ten upchał w plecaku. Nawet nie pomyślał żeby ją dokładniej obejrzeć. Patrzył za okno, na coraz więcej szyldów reklamowych, w pewnym momencie odpłynął, nie wiedząc za bardzo kiedy. Nie! To były już Rowy, zasnąć w takim momencie, to śmieszn...

*

-Specjalnie się do mnie pofatygowałaś, po dwudziestu latach? - zdjął jej dłoń ze swojej twarzy, palce pod rękawicami miał pożółkłe od nikotyny.
Właściwie to kiedy to się stało? Wyjechał żeby zarobić na studia, rodzice nie mieli kasy żeby go utrzymać, na ASP musiałby zapierdalać od rana do nocy, na pracę nie starczyłoby mu czasu. Wyjadę na rok - mówił sobie, potem wracam i mam kasę na pierwszy rok, potem sobie poradzę, potem... Tylko tego potem nigdy nie było. Sam nie wiedział, w którym momencie popełnił błąd. Nie pamiętał, czy przez ostatnie dwie dekady cokolwiek narysował.

Marta milczała, patrząc na niego z odrazą, ale i wyzywająco.
-Czekam, podejmiesz decyzję czy nie?

Czy naprawdę jest tego warta? Przypomniał sobie jak dawała się manipulować Agacie. Jak próbowała to zanegować. O Marcie było od czasu do czasu głośno w brukowcach. Po maturze szybko wyszła za mąż za dwukrotnie starszego faceta, hojnego darczyńcę Ojca Dyrektora.

Beyond the horizon of the place we lived when we were young
In a world of magnets and miracles
Our thoughts strayed constantly and without boundary
The ringing of the division bell had begun


-Co tam mamroczesz? - Marta nawet nie zmieniła pozycji - No jasne, zapomniałam ty niespełniony artysto, że jesteś muzykiem. Z tego też Ci nic nie wyszło. Piotrek od lat jest na topie, a ty... ty... jesteś w tym miejscu!

There was a ragged band that followed in our footsteps
Running before times took our dreams away
Leaving the myriad small creatures trying to tie us to the ground
To a life consumed by slow decay


Obracał w dłoniach kopertę. Uśmiechnął się:
-Nie rozumiesz jednej rzeczy - brakowało mu lewej górnej trójki, nawet nie pamiętał kiedy ją stracił - ASP to tylko uczelnia, nie życie, nic więcej, i żadne twoje koleżanki tego nie zmienią.
Stosy talerzy miały już wysokość dwóch pięter, znikły odgłosy baru, żadnego tupotu szczurów na śmietniku.
-Więc pocałuj mnie - zalotnie mruknęła Marta
-Nie.
Oczy Marty straciły ciepły blask, patrzyła na niego dwoma szklanymi kulkami.

Looking beyond the embers of bridges glowing behind us
To a glimpse of how green it was on the other side
Steps taken forwards but sleepwalking back again
Dragged by the force of some inner tide


-Nie? Odrzucasz ASP, więc jestem twoja! Pocałuj mnie! - chwyciła go za rękę.
-Nie. To, że skończyliśmy ze sobą, tego nie żałuję. Odejdź.
-Otwórz kopertę - jej głos był głuchy, jakby wydobywał się zza porcelanowej ściany - odrzucasz mnie, więc jutro będziesz w Krakowie i...
-Ty nigdy tego nie zrozumiesz. To ja, i tylko ja decyduję, co zrobię.

W jego dłoni pojawiła się zapalniczka, tania reklamówka zostawiona przez któregoś z gości. Podpalił róg koperty. Patrzył jak powoli ogarniają ją płomienie. Obrócił, żeby się nie poparzyć, potem rzucił Marcie pod nogi.
-Ty! Nie możesz...
-Mogę - Łukasz był teraz o głowę wyższy od byłej dziewczyny. Zdjął i rzucił na ziemię rękawice - przez lata dawałaś się poniżać wydmuszce , to teraz nie próbuj robić tego ze mną. Agacie się to nie udało. Idź sobie! - Odwrócił się, napotykając porcelanową ścianę kubków i talerzy.

The grass was greener
The light was brighter
With friends surrounded
The nights of wonder


Spojrzał na Martę, stała z wściekłością na twarzy, ręce zaciśnięte w pięści. W jej porcelanowych oczach odbijała się poniszczona i zgwałcona życiem twarz Łukasza. Cała Marta była z porcelany, zastygła w pozie nienawiści, ubrania zlewały się ze skórą, wszystko w tej samej białej masy. Przed nim stałą porcelanowa figurka, lalka, jakże piękna i delikatna. I nic więcej.

Encumbered forever by desire and ambition
There's a hunger still unsatisfied
Our weary eyes still stray to the horizon
Though down this road we've been so many time*


Zrobił zamach i uderzył pięścią w lalkę, porcelanowa twarz rozprysła się na wszystkie strony. Zawsze była lalką, w szkole udawali że się nie znają, mogli być ze sobą tylko jak nikt się nie patrzył.

Stanął przed porcelanową ścianą. uderzył w nią, potem drugi raz. Przebijał się przez brudne talerze ostatniego ćwierćwiecza. Poranione dłonie spływały krwią, ale uderzał dalej, zabłąkany widelec wbił mu się w ramię. Nie zważał na to. Parł naprzód, ociekając krwią wśród porcelanowego gruzu tej ściany.

All alone, or in twos
The ones who really love you
Walk up and down outside the wall
Some hand in hand
Some gathered together in bands
The bleeding hearts and artists
Make their stand
And when they've given you their all
Some stagger and fall, after all it's not easy
Banging your heart against some mad buggers Wall**


*

Po przebudzeniu Łukasz próbuje uporządkować sobie to, co się wydarzyło, masuje sobie bolące dłonie (wrażenie jakby zaciął się papierem).



* Pink Floyd - High Hopes

** Pink Floyd - Outside The Wall


 
__________________
Ten użytkownik też ma swoje za uszami.

Ostatnio edytowane przez JohnyTRS : 25-11-2020 o 21:40.
JohnyTRS jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172