Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-01-2013, 18:25   #221
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
post niejako w formie retrospekcji...

Elfka jednak nie przestawała, zupełnie ignorując owy wrzask, i z coraz większym impetem galopowała na Wulframie, najwyraźniej zapominając o otaczającym ją świecie, pogrążona w miłosnej ekstazie...Zahipnotyzowany podskakującymi mu przed oczyma cudownościami wojak, również bagatelizował hałasy. Namiętna elfka również nie należała do cichych kochanek dając głośny wyraz własnemu usatysfakcjonowaniu z aktu. Zapewne gdzie indziej scena ta była powtarzana. Sam również nie próżnował, masując kolistym ruchem okolice jej magicznego guziczka. Soki kobiety spływały po jego ciele co dodatkowo go podniecało. Spocona i żarliwie rozedrgana w miłosnej gonitwie wyglądała niczym posąg boginki.


Dziwnie, jakby chrapliwie sapiąc, niczym jakaś tygrysica, Mariahanna wbiła boleśnie Wulframowi pazurki w tors, niemiłosiernie już trzaskając swą pupą o jego biodra, i przeżywając cudowną chwilę uniesienia, oznajmiając ją wszem i wobec dosyć dzikim, przeciągłym jękiem, zwiastującym nadejście tej jednej, niepowtarzalnej chwili...
Czując pulsowanie pięknej kobiety wokoło swojego oręża, Wulfram również odchylił głowę wyginając się w ekstazie. Zamknięte oko pozwoliło mu skupić się na najdrobniejszych odczuciach promieniujących z lędźwi. Wyrzucał z siebie raz po raz strugi nasienia wprost we wnętrze partnerki. Wydawało się to nie mieć końca. Wyczerpany usiadł, całując elfkę po czym opadł na łoże. Dopiero po chwili przypomniał sobie o krzykach. Całkowicie jednak je zignorował. Obecnie miał ciekawsze rzeczy na uwadze niż nocne krzyki. W ciepłym łożu, z dala od niewygód traktów usnął.

(***)

Był całkowicie zaskoczony atakiem. Plątające się gdzieś w okolicach mrocznego sufitu gówno owinęło się wokoło jego szyi, uniemożliwiając zaczerpnięcie oddechu. Był wojownikiem, lecz nie cudotwórcą. Czuł się udupiony niczym mały brzdąc przyłapany na kradzieży owoców z targu. Tyle że małe brzdące nie miały spodni kołyszących się wokoło kostek. Co wydawało się absurdalne żałował że nie skosztował tylnych wrót tej kobiety. Jego penis nieoczekiwanie wyprężył się, pomimo komiczności sytuacji ta część ciała żyła własnym życiem.
Na widok ponownie budzącej się do życia męskości jednookiego wojaka, i to akurat w takim momencie, Mariahanna zaśmiała się perliście.
- Słodziutki jesteś - Powiedziała, wyuzdanie oblizując usta - Paskudny, a jednocześnie i słodki. Odetnę ci go, i zachowam na pamiątkę - Zacisnęła obie dłonie na rękojeści wielkiego miecza Wulframa, stojąc już w izbie pod prawdziwą postacią.



Grymas bólu na twarzy najemnika zastąpiło coś dzikszego. Czysta nienawiść pozbawiona racjonalnych podstaw do dokonania zemsty przecząca logice wypełniła go wolą do dokonania niemożliwego. Ręka za ręką począł podciągać się ku górze liny chcąc dotrzeć do belki która służyła za prymitywną szubienicę. Rogata suka w tym czasie podeszła do niego, po czym chlasnęła podciągającego się Wulframa jego własnym mieczem po nodze. Mężczyzna po raz pierwszy odczuł na własnej skórze swój oręż, którym posłał już tylu przeciwników do piachu, i wcale nie było w tym nic do śmiechu... jego krew wśród syku parzącego kwasu trysnęła częściowo na podłogę, a częściowo na bestię-Mariahannę, która znów się zaśmiała, szykując do zadania tym razem chyba pchnięcia w newralgiczne miejsca nagiego ciała.
Wojownik zaś zagryzł zęby, cierpliwie znosząc ból zranionej kończyny, kontynuując podciąganie. Lina obciążona rosłym wojem trzeszczała kołysząc się na belce do wtóru kpiącego śmiechu sukkuba. Dotarłszy do belki, zaparł się nogami. Przypominał przy tym ogromnego szpetnego nietoperza, wiszącego głową w dół, broczącego krwią niczym przykładny wąpierz. I wtedy, gdy rogata Elfka była o krok od smagnięcia mieczem, mogącym skrócić Wulframa o głowę, przeklęta liną pękła, a sam wojak runął niczym kłoda w dół, prosto na swą kusicielkę. Wywiązała się spora szamotanina, Mariahanna upuściła gdzieś miecz mężczyzny, a oboje, zwarci w morderczym uścisku, zaczęli tarzać się po podłodze. Pięści kontra ostre pazury...Upatrując swej szansy na szybkie zwycięstwo w odzyskaniu oręża, wojownik usilnie dążył do ponownego uzbrojenia się w swojego nieodłącznego oburęcznego towarzysza. Jego dłoń wręcz fizycznie tęskniła za uspokajającym znajomym ciężarem, zapewniającym bezpieczeństwo skuteczniej od wszelkich władców i prawa, w czym jednak zdecydowanie przeszkadzała skrzydlata, starając się go jakoś pochwycić czy i nawet oplątać własnym ogonem, Wulfram jednak uparcie parł po podłodze do przodu, będąc coraz bliżej celu dłonią. Jednooki jednak nie był nowicjuszem w walce w parterze, wszak w ten sposób wielokrotnie już narażał życie. Wykorzystując swą przewagę w wadze starał się znaleźć na górze i obezwładnić demonicę. Nie chciał jej uśmiercać lecz ona o tym nie musiała wiedzieć.
W momencie gdy Wulfram złapał swój miecz, Mariahanna złapała Wulframa. Konkretniej to owinęła ogon wokół jego nogi, a pazurzastymi łapkami chwyciła nadgarstki mężczyzny, jednocześnie na nim siedząc, efektem czego, własny miecz wojaka zaczął być dla odmiany ciągnięty prosto w stronę jego gardła... Silverymoonski karczmarz zareagował jednak dosyć sprytnie, naprężając się niczym najprawdziwszy rumak, i wyrzucając ją ze swego grzbietu w górę. A gdy ona pacnęła swymi skrzydełkami prosto o podłogę, to on teraz skoczył ku niej, przygniatając swym ciałem, i kierując ostrze do jej gardła. Mariahanna w ostatniej chwili złapała je swymi dłońmi(!) i rozpoczęło się kolejne siłowanie. Rogata zaś najwyraźniej nic sobie nie robiła z faktu posoki ściekającej z dłoni podtrzymujących napierające ostrze.
- Grrrrrr... - Zawarczała Wulframowi właściwie to prosto w twarz, gdy leżeli na sobie brzuchem w brzuch.
Wojowniczo wyprężony penis karczmarza godził wprost w brzuch rogatej przeciwniczki, niczym drugie ostrze szermierza. Wykorzystując swą siłę która przewyższała nawet piekielne moce kolanem zaczął on wciskać się pomiędzy zaciśnięte uda demonicy, chcąc je rozewrzeć. Jednocześnie nacisk miecza zelżał, lecz nie na tyle by dać rogatej swobodę.
- Mrrrrr - zamruczał do wtóru Wulfram. Zawsze lubił pikanterię, lecz nigdy nie mógł sobie pozwolić na takie ekscesy.
Na twarzy bestyjki z błoniastymi skrzydełkami wymalowało się najprawdziwsze zaskoczenie. Lekko rozchylone usta, ukazujące małe kiełki, czerwone, szeroko rozwarte oczy... i w końcu pojawił się perfidny uśmiech.
- Nadal nie masz dosyć świntuchu? - Warknęła - Wy ludzie... - Nie dokończyła. Zamiast tego rozchyliła nieco uda.
- Wy kobiety... jesteście wszystkie jak demony, zawsze nas kusicie - odparł wojownik, i wcale nie czekał na dalsze zaproszenia i uwalniając jedną dłoń z ostrza wykorzystał ją do operowania swym przyrodzonym orężem. Jego usta zbliżyły się do pocałunku, jednak ten nie był to wyraz miłości a nagrodą raczej nagroda zdobywcy. Przygryzając wargi swej złowieszczej kochanki szaleńczo poruszał biodrami. Szarżował niczym człowiek który nie ma już nic do stracenia. Rozchylone ochoczo uda wydawały się najlepszym pokazem miejscowej gościnności, może nieco egzotycznej, lecz któż by wybrzydzał.

Nigdy w swoim życiu nie był wielkim myślicielem ale nawet on potrafił docenić fakt, że oto pod nim leży uległa demonica, którą siłą skłonił do swojej woli. Dwie gładkie półkule poruszały się w takt jego gwałtownych i brutalnych pchnięć posuwających demoniczą kobietę, która mruczała z zadowolenia. Jego pośladki, niczym oszalałe kowalskie kafary wytrwale kuły gorące niczym żelazo wnętrze. Był kowalem własnego losu.W grze zwanej życiem to on był ostrym zawodnikiem. Śmiał się z prostaczków wierzących w bogów i oddających im cześć on czerpał garściami każde możliwe przyjemności, a tu oto pod nim leżała zniewolona mieszkanka niższych planów. Któż jeszcze mógł się pochwalić takim wyczynem pośród braci najemniczej? W miarę jak wspinał się na kolejne tarasy przyjemności rodziła się w nim nowa mroczna ochota. Jakiż samiec nie marzył o takiej kobiecie, mógł z nią zrobić wszystko, jej życie zależało przecież wyłącznie od jego dobrej woli. Miał ją w swojej mocy.

Czując zbliżający się wielkimi krokami finisz przerwał swój trzepotliwy taniec chcąc zakosztować czegoś innego. Odkładając miecz w zasięgu ręki, chwycił swą rogatą brankę za biodra i plecy błyskawicznie przerzucając ją na brzuch. Niecierpliwym i władczym ruchem zmusił ją do wypięcia pośladków.
- Co ty kombinujesz? - Warknęła, ciężko dysząc.

Ciesząc się niesamowicie apetycznym widokiem szybko zapomniał o ranie na łydce, odczuwając jedynie zapach krwi który zawsze go podniecał. Chcąc zabawić się jak za dawnych czasów w zamtuzach szykował się do ataku na tylne wrota fortecy przyjemności. Splunął potężnie w dłonie niczym drwal przed rozpoczęciem pracy, nawilżając swoje przyrodzenie rozpoczął szturm. Położył dłonie na jej pośladkach delektując się ich ciepłem. Przekraczało ono wszystkie normy będąc odbiciem pochodzenia jego demonicznej, wyuzdanej kochanki. Przesunął dłonią dokładnie po środeczku, a kciukiem zaczął podrażniać nietypowy punkt. Po chwili zaczął wciskać palec głębiej, a na odruchowy skurcz jedynie groźnie warknął. Był Panem sytuacji. Po chwili opór mięśni osłabł. Widocznie Marhianna - lub jakkolwiek było jej naprawdę na imię - spodziewała się, co się wydarzy. Po chwili umiejętnych zabiegów palec znalazł się wewnątrz.
- Podoba Ci się, moja słodka elfko ? - wychrypiał zmienionym z dzikiej żądzy głosem.
- Podoba - Szepnęła - Bardzo podoba, ty wieprzu... - w odpowiedzi na obelgę wojownik silnie pociągnął ją za róg zmuszając do wygięcia szyi pod nienaturalnym kątem.


Wycofał pełniący zwiad palec. Nie dał jednak jej długo wytchnąć, zastępując paluszek czymś znacznie grubszym. Mogła wyraźnie poczuć dłonie rozchylające pośladki, zaś po chwili coś nabrzmiałego i pulsującego zaczęło się ocierać o jej ciasny otworek.
Parł mocno i zawzięcie chcąc zaznać tej wyjątkowej rozkoszy. Unieruchomiona w żelaznym uścisku kusicielka nie miała gdzie uciec... być może jednak i nie chciała, wziąwszy pod uwagę jęki rozkoszy. Wymierzył jej siarczystego klapsa. Jego biodra powoli niczym gnomia maszyna zaczynały się rozpędzać nabierając harmonii i tempa. Wkrótce już nietypowe miejsce dostosowało się do intruza. Wydając klaszczące odgłosy penetrował nowe miejsce z zadowoloną miną, a w miejscach, gdzie łączyły się ich ciała, zebrała się nawet odrobinka piany, powstała z miłosnych soczków.
Wulfram wprost szalał z rokoszy, kochając się z rogatą w tak nietypowy sposób, czując niezwykłe mrowienie i gorąco dobywające się z jego męskości. Jeszcze nigdy nie zaznał takiego uczucia, chyba po raz pierwszy w życiu naprawdę doświadczając sytuacji, gdy najpewniej cała krew jego ciała spłynęła do jego “lancy”, zdając się ją w tym cudnym uczuciu niemal rozsadzać... i nagle poczuł jeszcze ogon Mariahanny.

Ogon, figlujący na jego pośladkach!

Ogonek urodziwej panienki wprost z owych Piekielnych Czeluści, mający...mający zamiar...pocierając teraz również i jego na samym środku, mający chyba zamiar dokonać czegoś, o czym Wulfram nawet nie rozmawiał! Ten jednak, nie pozwolił by doszło do czegokolwiek sprzecznego z jego wolą. Lewą dłonią silnie pochwycił ruchliwą psotnicę, powstrzymując jej zabiegi. Prawą zaś wymierzał siarczyste klapsy. Niczym jeździec popędzający wierzchowca galopował na rogatej do krainy spełnienia. Jego członek, nacierający raz za razem niczym nieustraszony wojownik, lśnił od wilgoci wyniesionej z poprzedniej pozycji. Niczym niestrudzony dawca przyjemności, co rusz zmieniał kąty natarcia. Jego jądra po każdym pchnięciu uderzały z rozpędem w podbrzusze kochanki, ociekając wilgocią wydawały charakterystyczny odgłos zderzających się w miłosnym tańcu ciał. Z początku myślał że będzie musiał przymusić diablicę do tego typu miłości. Okazała się ona jednak godną przedstawicielką swoich przodków. Teraz Wulfram miał wspaniały widok na krągłą, mocno wypiętą w jego stronę pupę w którą wchodził z impetem godnym rozpłodowego buhaja. Najwyraźniej taka zabawa spodobała jej się, gdyż wychodziła mu biodrami na spotkanie. Ich ruchy były w pełni skoordynowane. Ścisnął mocno jej pośladki, ciesząc zmysły ich jędrnością. Rozkoszował się tym, jak mocno go otulała swym sprężystym ciałem. Pochylił się do przodu, sięgając pod nią, po czym zaczął masować jej kołyszące się piersi. Zaspokoiwszy uprzednio pierwszą żądzę, bez obaw mógł korzystać z wdzięków swej wyuzdanej diablicy. Nie było ryzyka przedwczesnego spełnienia.
- Oooooch! - Mariahanna znów pięknie jęknęła, wyprężając się jak tylko mogła, pod rozszalałymi ruchami jednookiego ogiera. Jej cholerny ogonek po chwili zaś się przypałętał, tym razem jednak dla odmiany owijając się wokół klejnotów Wulframa, lekko je ściskając i masując. To zaś, zdecydowanie się mężczyźnie już spodobało, a płomień chuci wprost zdawał się eksplodować.
Wojakowi pogrążonemu w transie niezwykle szybkich pchnięć, aż pociemniało w oku, a jego “lanca” zdawała się zbierać całą energię znajdującą się w jego ciele, by w końcu uwolnić ją z niespotykaną dotąd siłą, zarówno wśród przeciągłego jęku rogatej, jak i samego, rzężącego Wulframa. Nigdy w życiu nie doznał jeszcze takiego uniesienia, nigdy jeszcze nie poczuł się tak wspaniale. Przez tą drobną chwilę zdawał się być w stanie dokonać każdej możliwej rzeczy, pokonać każdego wroga, przenosić góry, i stać na równi z bogami.


I spadł z owego piedestału, równie nagle, co utracił przytomność...


~


Ocknął się nagle, mając odczucie, jakby całe jego ciało płonęło najprawdziwszym ogniem, a ból wypełniał go tak mocno, że nie był nawet w stanie logicznie myśleć. Jedyne, co Wulframowi pozostało, to wpatrywanie się w ścianę własnej komnaty.

Leżał tak nagi, trzęsąc się na całym ciele, nie mogąc poruszyć choćby palcem. Nie był pewien, czy minęła ledwie chwila, minuty, czy może godziny. Chociaż... słyszał wyraźnie przeklętą Marahiannę, najwyraźniej przetrząsającą jego rzeczy, i złorzeczącą pod nosem na kupę żelastwa, jakie miał w posiadaniu. Próbował coś warknąć, choć jedynie poruszył ustami, wydając z siebie pojedynczą sylabę.

Powoli do niego docierał fakt, iż wpadł w kolejny podstęp rogatej, stosującej na nim zapewne jakąś plugawą moc. Największym szokiem dla leżącego na wznak Wulframa, z głową lekko przekręconą w bok, był jednak widok własnego ramienia. Było ono niezwykle blade, żylaste, i okropnie pomarszczone, niczym u stuletniego starca. Jeśli tak wyglądała i reszta...

W końcu do niego podeszła, niedbale, i lekko kopiąc bosą stopą w twarz, dodatkowo przy tym chichocząc. Usiadła na nim wciąż naga, po czym dłońmi przekręciła jego głowę, by mógł na nią spojrzeć.
- Jeszcze żyjesz? - Zdziwiła się, z drwiącym uśmiechem - Wyssałam z Ciebie energię, skradłam Ci życie. Umierasz. I nadal uważasz, że warto było przyjemniaczku? Ja się w sumie bawiłam przednie - Poklepała go po policzku - Na mnie jednak już czas. A jeśli kiedyś coś z tego by było... - Pochwyciła jego sflaczałą dłoń i przytknęła do swego brzucha - ...to wiedz, że odgryzę osobiście temu bękartowi głowę, ledwie ze mnie wyjdzie - Wyszczerzyła kiełki.
- A to za mile spędzone chwile - Pochyliła się, i ugryzła go w wargę, a Wulfram poczuł własną krew. Jednocześnie zaś zerwała z jego szyi Amulet Zdrowia, a mężczyzna poczuł się natychmiastowo jeszcze gorzej, o ile to w ogóle możliwe.
- Pa - Puściła jego głowę, i ta lekko trzasnęła w podłogę.



Odeszła od niego, słychać było otwierane okno, a następnie nastała cisza. Wulfram został sam, niezdolny do niczego, będąc najwyraźniej już tylko cieniem człowieka.
 

Ostatnio edytowane przez Grytek1 : 07-01-2013 o 18:28.
Grytek1 jest offline  
Stary 07-01-2013, 18:29   #222
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Tarin stanął pod drzwiami Wulframa. Jako że ostatnio widział go w towarzystwie pewnej ilości niewiast, wolał najpierw zastukać, niż wchodzić bez zapowiedzi. Niektórzy nie lubili, gdy kto ich nachodził podczas różnego typu igraszek.
Na stukanie nikt nie odpowiedział.
Co prawda podglądanie nie było zaliczane do najlepszych obyczajów, ale skoro to był najlepszy sposób, na sprawdzenie, co się dzieje w środku, cóż można było zrobić
Lokator leżał na podłodze, sam, i na stukanie ponownie nie zareagował, a że drzwi zamknięte były nie tylko na klamkę, Tarin spróbował otworzyć drzwi na siłę. Dopiero trzeci kopniak sprawił, że skobel puścił.

Wulfram wyglądał dość nietypowo... Wysuszone, żylaste ‘coś’ z jednym ślipiem. Ewidentny dowód na to, że niespożyte najwyraźniej towarzyszki igraszek wyssały z niego wszystkie siły. Jednak, ku zdziwieniu Tarina, okazało się, że Wulfram żyje.
- Hej, Wulfram! Obudź się! - powiedział.
Ze względu na strój leżącego wolał, na razie, nikogo nie wołać. Narzucił na Wulframa koc, a potem, wyciągnął z plecaka miksturę leczenia i spróbował ją wlać w usta wyczerpanego miłośnika igraszek damsko-męskich. Ten jednak wydawał niewrażliwy na zabiegi towarzysza. Potoczył tylko błędnym wzrokiem po ścianach jakby śledząc ruch czegoś, co wydawał się widzieć tylko on sam. Mrucząc coś pod nosem krzywił się z bólu. Najwyraźniej był duchem gdzieś daleko od swego pokiereszowanego ciała.
Takie są skutki nadużywania... przyjemności, pomyślał Tarin.
- Spróbuję sprowadzić jakąś pomoc - obiecał.
Podszedł do okna i zamknął je, a potem wyszedł na korytarz by sprawdzić, czy może z kapłanką jest lepiej. Zapewne Aislin miała większe doświadczenie z takimi przypadkami... po chwili jednak się okazało, że chwilowo z jej pomocy nici. Kobieta była bowiem nie tylko ciężko ranna, ale i w sporym szoku. Co prawda eliksir nieco wyleczył jej rany, i zapewne uratował ją przed śmiercią, Aislin zdecydowanie nie nadawała się jeszcze do niczego. A zresztą, najpierw pewnie będzie musiała wyleczyć siebie, nim uczyni cokolwiek z Wulframem.
- Ilisdurze, pomożesz mi przenieść Wulframa na łóżko? - spytał. - Nie jest z nim najlepiej - wyjaśnił.
Elf skinął jedynie w odpowiedzi głową i ruszył za Tarinem, by mu pomóc z Wulframem.
- Znasz się może na ludzkich obyczajach pogrzebowych ? Trzeba by jakoś Yenica pochować.

Tarin pokręcił głową.
- Na tyle, o ile. Trzeba go pochować, może postawić jakiś kamień zamiast nagrobka - powiedział. - Chyba że prościej by było go spalić.
-Szkoda, że kapłanka jest w szoku. Może potrafiłaby go wskrzesić. Albo... przynajmniej odmówić modlitwę nad jego grobem.- dodał smętnie Isildur.
- Możemy poczekać do chwili wyjazdu - stwierdził Tarin. - Może Aislin dojdzie do siebie - powiedział tonem pełnym wątpliwości.
Elf w odpowiedzi skinął jedynie głową.
- Złamcie jego miecz. - stwierdził flegmatycznie jednooki, zaczynając się poruszać na łożu. Najwyraźniej czuł się lepiej.
- Miecz, powiadasz? - upewnił się Tarin. - Zgoda. I co dalej? Pochować go z tymi kawałkami miecza?
-Jeśli jego miecz jest nasączony magia, to niełatwo go będzie złamać. Magiczny oręż jest bardzo odporny na uszkodzenia.-wtrącił Ilisdur.
- Przekonamy się - skinął głową Tarin. - Lepiej się czujesz?
Wyglądało na to, że Wulfram był w lepszym stanie, niż kapłanka.
- Miecz poległego zgodnie z zwyczajem wbija się w kopczyk grobowy. Jest to znak zakończenia życia szermierza. -Po chwili odpowiedział na kolejne pytanie. - Żyję, a jak słyszę nie wszyscy mogą sie pochwalić podobnym szczęściem. Czy któryś z was może wytropić i sprowadzić lub teleportować mnie do tej która mnie tak urządziła ? - zapytał, nie licząc na pozytywną odpowiedź.
Tarin rozłożył bezradnie ręce.
- Na mnie w tej materii nie możesz liczyć - stwierdził.
-A znasz tożsamość tej, która cię tak urządziła ? Prawdziwą tożsamość?- rzekł w odpowiedzi elf z wyraźnym powątpiewaniem.- Bo bez tego nie starczy ci życia na przeszukiwanie całej Otchłani. Pomijając już fakt, że w tej chwili raczej dla nikogo nie stanowisz zagrożenia.- po czym uśmiechnął się cierpko dodając.-Niech cię jednak pocieszy możliwość, iż... mogą jeszcze wrócić by dokończyć robotę, a wtedy będziesz miał swoją zemstę.
 
Kerm jest offline  
Stary 08-01-2013, 18:15   #223
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Raetar wyszedł ze swego pokoju w pełnym ekwipunku i zupełnie obojętny na to co się stało z Wulframem, Yenicem i Aislin. Wszak byli na wyprawie wojennej, a na takiej się ginie jeśli nie jest się wystarczająco ostrożnym. Jakikolwiek był powód jego długiego przebywania w swej i paladyna komnacie, nie zdradził go .
Jedynie jego spojrzenie było dziwaczne, oczy odbijały wizerunki innych w sposób wypaczony.
Z drugiej jednak strony, czyż ich samozwańczy lider nie był zawsze dziwaczny?
Tak czy siak powroty zostały przepędzone, prawie wszystkie... o czym Samotnik dobrze wiedział.
I dlatego zamierzał zejść na dół i rozprawić z zagrożeniem... poprzez swych przywołanych pomocników.
Został jednak ubiegnięty.

Łotrzyca nie była zadowolona, iż na zewnątrz karczmy nikogo nie napotkała. Zaproponowała, że sama tam niepostrzeżenie wejdzie i się rozejrzy co tam się czai, w ciemnościach i tak jak za dnia dobrze widziała. Za wiele i tak tam miejsca nie było na całą bandę. I maga z włócznią wywijającego nią na lewo i prawo. Zeszła po schodkach na dół, z resztą tuż za plecami... a ona tam wciąż na nią czekała, skryta między skrzyniami.
- Już? - Szepnęła Una, bacznie przyglądając się zarówno Saebri, jak i stopniom prowadzącym do kuchni.
-Wiedzą, że tutaj jesteś.. dobrze by było, gdybyś znów mi.. znikła sprzed oczu, jak poprzednio. Poza karczmę. - wypowiedziała cicho, lecz było słyszeć w jej głosie zdenerwowanie.
- Dlaczego? - Szepnęła równie cicho, co ona, świecąc swymi ślepkami w mroku piwniczki.
-Moi towarzysze sobie.. z twoimi poradzili, większością, i mogą wejść tutaj lada chwila. - Pośpiesznie odpowiedziała.
- I mnie nie obronisz? - Tak jakby pisnęła, wciskając się w pierwszy lepszy kąt, podczas gdy na schodach rozległy się pierwsze kroki kogoś poza Saebrineth...
Łotrzyca zasępiła się na to pytanie, mając butelkę wiecznego dymu pod ręką.
Schody do piwnicy zatrzeszczały pod ciężarem, który po nich się poruszał. Masywna sylwetka żywiołaka ziemi powoli schodziła w dół po schodach całkowicie blokując swą sylwetką tą drogę ucieczki.
A w głowie Saebrineth rozległ się mentalny szept, typowy dla wielkiego nieobecnego podczas pojedynku na schodach.“-Zmęczyło mnie czekanie... Albo niech się podda, albo ucieka, albo zginie. Nie zauważyłem... odgłosów walki. A jej umysł jest mi obcy.
Tuż za żywiołakiem szedł Foraghor z toporzyskiem w dłoniach, a za nim Daritos i Meggy, gotowi rozprawić się z kolejnym wrogiem...
-Chyba bym tej obrony nie przeżyła.. teleportuj się, bo do trupów dołączysz...! - Wysyczała w jej kierunku.
- Nie zostawię cię tu samej. - Szepnęła.
Żywiołak postawił już stopy na piwnicznej podłodze i obrócił “głowę” w kierunku kobiet. Po czym ruszył do przodu. Zaś tuż przy wejściu do piwniczki pojawiła się bulgocząca masa tkanek organicznych formująca kolejnego łańcuchowego diabła. Ani chybi twór Raetara.
Zaklinacz wraz z “Meggy” i barbarzyńcą też już niemal weszli do piwniczki. Daritos, widzący lepiej od pozostałej dwójki w ciemnościach, bez trudu dostrzegł Saebrineth.
- Znalazłaś coś? - spytał łotrzycy.
-Głupie pytanie. Musiała coś znaleźć. Jest tam obcy umysł.”- odparł telepatycznie Raetar, fizycznie siedzący w pełnym rynsztunku u wyjścia z tej piwniczki.
Daritos odwrócił na chwilę głowę, zaskoczony głosem Samotnika w swoim umyśle, po czym spojrzał pytająco na Łotrzycę. Dopiero po dłuższej chwili zobaczył rogatą postać za nią, a dokładniej między skrzyniami.
- Co to ma być?! - krzyknął Zaklinacz, cofając się o krok. - To ty przywiodłaś tu swoich rogatych koleżków?! A ty jej w tym pomogłaś?! Odpowiadać! - wrzasnął zarówno w kierunku rogatej, jak i Saebrineth.
Rogata jednak tylko syknęła, chowając się bardziej za skrzynie, całe tłumaczenie spoczęło więc najwyraźniej na Elfce...
- Połaskotam ją toporem, to może zacznie gadać? - Powiedział do Zaklinacza Foraghor, mając oczywiście na myśli rogatą.
Kamienny strażnik Raetara zablokował swym ciężarem wyjście ze schodów, a łańcuchowy diabeł, za pomocą swych łańcuchów przeskoczył ze schodów na podłogę piwniczki, po czym zbliżył się do rogatej. Otulające go łańcuchy ożyły.
- Lepiej zacznij gadać, chyba że chcesz skończyć jako gulasz. - powiedział Zaklinacz do rogatej, krzyżując ręce na piersi.
- Straszyć to se możecie kogo innego - Burknęła demonica, wijąc nerwowo ogonem - A Saebrineth nie ma z tym nic wspólnego. To sprawka moich braci i sióstr...
-O których to nie raczyłaś nas poinformować, a przez co biedny Yenic wyzionął ducha.”- mentalny szept wypełnił głowy trójki rozmówców w podziemiach.-”Gdybyśmy wiedzieli, że ta cała karczma to jedna wielka pułapka piekielników, to moglibyśmy się przygotować. Tak czy siak, poddaj się naszej łasce lub giń z naszej ręki.Twój wybór rogata paskudo.
Daritos uniósł znacząco brew i patrzył się nadal na rogatą, oczekując jej reakcji na groźby Samotnika.
- Tak, i co jeszcze? Może mam przeprosić, że nie ostrzegłam was, że mają was zamiar za chwilę zjeść? I że to tylko taki przypadek, i strasznie mi z tego powodu przykro? - “Una” prychnęła, kręcąc rogatą głową - A wy, jak w jakiś jaskiniach rąbiecie Gobliny albo inne takie, to potem też tych co przeżyli przepraszacie? Poddam się wam łaskawie i co dalej, zwiążecie mnie, będziecie torturować, odpłacicie pięknie za śmierć towarzyszy, czy może pogrozicie paluszkiem i puścicie wolno? Wy, śmiertelnicy czasem macie naprawdę wyjątkowo pokręcony sposób myślenia....
- Pokręcony sposób myślenia to akurat ty w tym momencie pokazujesz. - powiedział Daritos z rozbawieniem. - Jednak w tym wypadku to Gobliny was porąbały, bo to wy się na nas zasadzaliście. Więc tak, przeprosiny byłyby na miejscu.
- Pocałuj mnie w rzyć - Powiedziała rogata, po czym spojrzała na Saebrineth i... zniknęła. Tak po prostu, “puf” i jej nie było. Zostali więc w piwniczce sami, jak i w sumie sami w karczmie, w której przyszło im się wpakować w cały ten bajzel...

- Wygląda na to, że to by było na tyle... - skomentował po chwili Daritos, patrząc na Saebrineth. - Zechcesz się wytłumaczyć, czy mamy cię zachęcić?
-W niczym nikomu nie pomagałam w ataku, a sama swoje życie wystawiałam na szwank, choćby Tarina osłaniając. - Odpowiedziała zgodnie z prawdą.
-Atak, który byłby łatwiejszy do odparcia, gdybyśmy wiedzieli że nastąpi. Nieprawdaż?”- telepatycznie rzekł Raetar.
- Tak, przewidziany atak były łatwiejszy do odparcia. - Przytaknęła żywiołakowi ziemi. - Gdyby było uprzednio wiadome, co się wydarzy.
-Także i agent wroga czasami musi się poświęcić i zranić w walce po właściwej stronie, w imię ukrycia swej prawdziwej tożsamości.”- kontynuował Samotnik.-”Dlatego tak ważne jest byś wyjaśniła całą tą sytuację, z tą rogatą istotą.
- Właaśnie... - powiedział powoli Daritos wpatrując się w kąt w którym zniknęła rogata. - Kim ona jest i skąd się znacie?
- Taak, “zaledwie” skaleczyli tylko moją nogę. Dziękuję im bardzo, że nie wywlekli moich wnętrzności na zewnątrz. Nie ich to jednak przysługa, że mnie bardziej nie pokiereszowali. - Nastąpiła krótka przerwa. -Znam tyleż samo i tak długo co wy znacie obsługę tego.. przybytku.
-Doprawdy? Ja tam nie zauważyłem rogów wśród obsługi. Migasz się panienko od wyjaśnienia tej sytuacji. Co się wydarzyło w piwnicy, czemu nie walczyłaś z rogatą... tylko... właśnie, co tu robiłyście, co tu się działo? ”- Raetar jakoś nie był przekonany.
-Biesy mają swoje sztuczki, by ukrywać swój prawdziwy wygląd pod płaszczem magii. A mowę pokrętną swą używają, gdy nie starcza im pazurów, gdy bliskie są przegranej, i próbują mamić i pozyskać “wrogie szpony.
-Więc... co tu się działo?”- spytał Samotnik nadal uparcie czepiając się jednego tematu.
-Chciała mnie zauroczyć, i pewnie przeciw wam użyć... choć ostatecznie mieć czas na ucieczkę, i swoją skórę ratować.
- Powiedzmy, że prawdę mówisz - Odezwał się do tej pory milczący Foraghor - Ale czy można to jakoś sprawdzić, choćby czarem magików, nie miałabyś nic przeciw? - Barbarzyńca błysnął intelektem, zadziwiając nawet siedzącą do tej pory na schodku Meggy, z... nudów przeglądającą swoje paznokcie.
-Ty to taki skory magicznych sztuczek używać czaromiotów? Cóż, nie miałabym nic przeciwko, jeśli zbyt mało przekonująco brzmię. - Błysnęła oczyma.
-Brzmisz... dość... niespójnie. Długo migałaś się od odpowiedzi.”-stwierdził Raetar.-”Aislin żyje, więc przesłuchanie jest możliwe jak tylko kapłance rozum wróci na swoje miejsce.
Łotrzyca przytaknęła głową z wolna.
-Czyli... ustalone.”- rzekł mentalnie Samotnik, podczas gdy jego diabeł łańcuchowy rozpadał się wpierw w bulgoczącą breję macek i organów wewnętrznych.. a potem w błoto.
- Jak dla mnie to strata czasu. - Daritos pokręcił głową, zaczynając wychodzić z piwniczki i biorąc po drodze “Meggy”. - Jak mówi, że nie miała z tym nic wspólnego to jestem skłonny jej zaufać. Najwyżej przy następnej wpadce skróci się ją o głowę... albo więcej.

Trudno było ocenić czy Samotnik uwierzył Saebrineth. Był bowiem osobą skrytą i o pokręconym sposobie myślenia. Taką która może być gotowa poświęcić towarzyszy broni by osiągnąć swój cel... jakikolwiek on był.
Niemniej teraz Raetar podszedł do głównej sali w karczmie i będąc pewnym że wszyscy są w zasięgu jego telepatii przesłał im telepatyczne polecenie.-”Pakujemy się, uzupełniamy zapasy żywności i wszelakie inne jakie są tu możliwe do polecenia. Grzebiemy Yenica, jego ekwipunek tymczasowo ładując na jego wierzchowca. A potem... podpalamy karczmę. Mają z niej zostać zgliszcza. Nie widzę jednak potrzeby czekania aż całkiem zgorzeje. Czas nas nagli. Kapłanką i Wulframem zajmiemy się po drodze... lub przy wieczornym obozowisku. Na karku może nam siedzieć kilka czartów, więc miejcie oczy i uszy otwarte.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 10-01-2013, 20:08   #224
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Karczma "Stary Kłos"
7 Ches(Marzec)
4-ty dzień wyprawy
początek dnia

Pobyt w "Starym Kłosie" okazał się brzemienny w skutkach. Paladyn Yenic zginął, Kapłanka Aislin była ciężko ranna, a Wulfram... no cóż, ten znajdował się w dziwnym stanie, wyglądem przypominając w tej chwili stuletniego, wysuszonego dziada. Wszystko zaś przez Demony(czy też i Diabły) urządzające w owym przybytku pułapkę na przypadkowych gości, którzy zbiegiem okoliczności, byli właśnie grupką z Silverymoon, mającą do wykonania ważne zadanie.

Przez resztę feralnej nocy nikt już raczej nie spał, poruszony wydarzeniami w tym przybytku. Wulframa oddano chwilowo pod opiekę Foraghora, Aislin z kolei przebywała w towarzystwie Vestigii i Saebrineth. Pierwsza z Elfek zdecydowanie nie miała ochoty na spędzanie czasu samotnie w swej izbie, co też zresztą się dziwić...a Arasaadi znów odwiedziła Raetara, pozostając z nim jeszcze przez kilka godzin.


~


Rankiem Kapłanka poczuła się już na tyle lepiej, że zajęła się Wulframem. A mężczyzna cierpiał, wijąc się z bólu, zupełnie, jakby nocne wydarzenia miały wpływ aż na samą jego duszę...
- Więcej zrobić nie mogę - Szepnęła Aislin, kończąc swe modły nad jednookim.

"Karczmarz" odzyskał w końcu dawną postać, swój wigor, i odpowiedni dla żywych kolor skóry, wciąż czuł się jednak podle. I dodatkowo, poza wspomnieniami, utratą magicznego przedmiotu, i kacem moralnym, miecz nie do końca zdawał się leżeć jak powinien w jego dłoniach...

....

Yenica pochowano w prostej mogile, wśród cichej modlitwy, i kilku słów otuchy, wypowiedzianych przez Aislin. Kobieta wyraźnie była przygnębiona jego śmiercią, oraz zaistniałymi wcześniej sprawami. Karczmę zaś, po dokładniejszym przeszukaniu (i odnalezieniu w piwniczce ciał karczmarza, jego żony, córki, syna, i jeszcze jakiś dwóch osób) spalono, zabierając wcześniej rzeczy, które mogły pomóc śmiałkom w ich wyprawie.

Płonące budynki wywołały z kolei dziwny stan u Meggy. Dziewczyna wpatrywała się przez dłuższą chwilę w szalejący ogień z wyraźnymi wypiekami na twarzy, drżąc na całym ciele...a gdy Daritos w końcu przywołał ją do porządku, spojrzała na niego wyjątkowo nietypowo. Zupełnie jakby jej wzrok zdawał się wprost krzyczeć o więcej.


***


Awanturnicy działający w imieniu Silverymoon ruszyli w końcu w dalszą drogę na zachód, kierując się na Grzbiet Świata, by wyjaśnić przyczynę panoszących się na ziemiach Północy Orków. Bogatsi w nowe doświadczenie, zdeterminowani, a i nieco... poddenerwowani, pokonywali konno kolejne kilometry.

Godzina za godziną, kilometr za kilometrem, poprzez różny teren. Lasy, pola, łąki, trakt prowadził ich coraz dalej i dalej od "Klejnotu Północy". Nigdzie zaś żywej duszy po drodze, czy to podróżnych, czy i przypadkowych osób blisko drogi, jak chociażby pasterzy, rolników i tym podobnych. Wszędzie pustki, i kolejna spalona wioska na ich drodze. Nietrudno było się domyślić przyczyn takich zajść...


A dokładnie w południe, rozległ się z kieszeni Wulframa znany wszystkim głos.
- Powoli zaczynamy się martwić. Czy wszystko z wami w porządku? Proszę o wyjaśnienie obecnej sytuacji, w końcu nie odzywacie się już od dobrych paru dni - Poprzez magiczny kamień przemówiła sama Alustriel.

~

Kilka osób rozmyślało choć sporadycznie w drodze o pewnych sprawach, dotyczących ich (nie)skromnych osóbek, na co miała zdecydowanie wpływ dogorywająca już dosyć daleko za nimi karczma. Wszak wcale nie byli tacy do końca niezniszczalni, jakby się mogło komuś wydawać...

Daritos wpatrywał się w Meggy. Dziewczyna zadziwiała go co chwilę, czasem niepokoiła, często zawstydzała, i chyba zawładnęła nim na dobre. Zaklinacz nie był całkowicie pewien, czy ta ognista dziewoja była gotowa związać się na stałe, zdawało mu się jednak, iż wystarczyłoby powiedzieć jedno słowo... chociaż nie. On sam nie był przy niej niczego pewien, a tym bardziej i siebie.

~

Vestigia wspominała Larsena, Iriela i Frubena, wspominała zarówno tych żywych, jak i już tych, którzy odeszli. Co porabiali towarzysze pozostawieni w Silverymoon, co porabiał właściciel dwóch fretek, czy on także o niej rozmyślał? Czy te spędzone razem chwile coś dla mężczyzny znaczyły? A co ważniejsze... czy znaczyły coś i dla niej?

~

Raetar, tocząc często wewnętrzne, zagmatwane dysputy w swej jaźni, miał powoli już serdecznie dosyć wszystkiego i wszystkich. Pierwsze zadanie zlecone przez cholerne Silverymoon okazało się jednym wielkim bagnem... i to dosłownie, a drugie zmierzało mu temu stanowi na pełnej szybkości. Brak organizacji, zdrowego rozsądku, a przede wszystkim sensu pewnych działań drażnił Samotnika. Do tego wszystkiego zaś przypomniała mu się Zinnaella Darkeyes, i aż się skrzywił. A obecnie i dochodziła jeszcze sprawa Isabelle oraz najnowszej panienki, chcącej namieszać w jego życiu - Arasaadi.

~

Wulfram z naprawdę dużą dozą szczęścia uniknął śmierci, z rąk rogatej kusicielki. Czy się opłacało? To pokaże czas... a czy było to uczciwe wobec osób, które zostawił w domu? Może "czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal"? Ale co by się stało, gdyby naprawdę zginął w taki sposób, o czym z pewnością by się już dowiedziała Wandahana i Ravalove?. No i Nerris, oraz jeszcze nie narodzony brzdąc, musiałyby dorastać bez ojca, lub ze świadomością, że ten zginął w trakcie...

~

Tarin poznał w swym życiu już wiele kobiet, do tej pory jednak raczej nie trafił na wartą uwagi, i a sam nie był pewien, czy tak naprawdę, naprawdę takowej szukał. No bo na przykład, taka Carsaadi to z pewnością się nie zaliczała do grona osóbek interesujących, a Alistine Milner... no cóż. Być może to była tylko przelotna znajomość, wszak nikt nic nikomu poważniejszego nie zasugerował? Kiedyś przyjdzie czas, i ta odpowiednia, a póki co, hulaj dusza po szerokim świecie póki sił starczy... a jak się skończy samotnie i zdziadziale, to nic złego, wszak wielu potężnych czarujących nie jest w żadnym związku?

~

Saebrineth zastanawiała się całkiem poważnie nad swym dalszym życiem. Z jednej strony w pewien pokręcony sposób poczuwała się do... obowiązków, honoru i takich tam, do stylu życia, jaki do tej pory prowadziła, z drugiej jednak była Una. Zawładnęła w kilka chwil umysłem Elfki, dając jej uczucia, jakich nie otrzymała jeszcze od nikogo w całym swym życiu. Łotrzyca toczyła więc ciężką wewnętrzną batalię, czy nie czas może rzucić tego wszystkiego w cholerę, i wskoczyć w nieznane, opuszczając może nawet i ten Plan?


~

Tuż po popołudniowym posiłku, gdy towarzystwo ponownie dosiadło swych rumaków, i jedynie od godziny znajdowało się w siodłach, do uszu jeźdźców dobiegły specyficzne odgłosy toczącej się całkiem blisko potyczki. Po paru chwilach zaś, i pokonaniu niewielkiego wzniesienia, oczom śmiałków ukazał się niecodzienny widok.

Most przecinający rzekę Rauvin, duży, kamienny kolos wybudowany przez Krasnoludy, broniony był przez właśnie oddział owych dzielnych brodaczy, stawiających opór zielonoskórym gnidom. Widok był zaś iście nietypowy... dwa tuziny Krasnali twardo stawiało czoła znacznym siłom Orków, starającym się pokonać przeprawę, jednak drugie tyle gryzło już piach, najwyraźniej tracąc systematycznie w liczebności w tym nierównym starciu. Kiełgęb było z kolei naprawdę sporo, choć nie tylko tych. Kilka Ogrów, Trolli, i Złowieszczych Tygrysów wciąż naprzykrzało się broniącym, a wśród walczących z łoskotem, walało się już wielu zabitych, zalewających posoką ziemię.


Od tej małej bitwy awanturników dzieliła jakaś ponad setka kroków, i póki co, jeszcze pozostawali niezauważeni przez obie strony potyczki.











***

Komentarze albo dziś albo jutro...

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 12-01-2013, 17:05   #225
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mieli po prostu pecha, czy też ktoś specjalnie zastawił na nich pułapkę? Ktoś wiedział o ich podróży? Przewidział, jaką drogą będą podążać? A może przez przypadek natrafili na lubiące różnorakie rozrywki demony, co skończyło się nie najlepiej dla paru uczestników ich wyprawy? Aislin, Wulfram. No i oczywiście nieszczęsny Yenic...
Zazwyczaj nocleg w standardowej karczmie groził najwyżej zatruciem pokarmowym czy robactwem w łóżku. O trupach niezbyt często się mówiło. Zdecydowanie bardziej by się opłaciło skorzystać z magicznej chatki, niż z gościnnie otwartych drzwi karczmy.
Tuż po powrocie do komnaty Tarin opatrzył (dość pobieżnie) rany, a następnie użył leczących mocy pierścienia. Do pełni zdrowia nie wrócił, ale poczuł się zdecydowanie lepiej.

Nikt nie posłuchał zaleceń Raetara, by natychmiast wyruszyć w drogę, ale jakimś dziwnym trafem nikt im nie przeszkodził w spokojnym przeczekaniu drugiej połowy nocy. Nie da się ukryć, że - przynajmniej w przypadku Tarina - nie było to prawdziwe spanie, tylko przerywana okresami czuwania drzemka, ale lepsze było to, niż nic.
Lepiej wygodnie leżeć w ciepłym pokoju, niż tłuc się po nocy w siodle, gdy dokoła mrok i zimno.

Rankiem, bardzo wczesnym, Tarin ubrał się do końca i spakował, starannie przeglądając wszystkie kąty. Zgadzał się z planami Raetara co do dalszych losów karczmy, a w takim razie pozostawienie czegokolwiek oznaczało bezpowrotną stratę.
Potem zszedł na dół, by nie spóźnić się na pogrzeb. I, jeśli trzeba, pomóc w wykopaniu grobu.

Pogrzeb był krótki - parę słów na pożegnanie i koniec. Nikt nie znał na tyle dobrze paladyna, by nad jego mogiłą wypowiadać długie przemówienia.
Po chwili milczenia odeszli, pozostawiając pochowanego pół metra pod ziemią towarzysza.

Po zastosowaniu mocy pierścienia Tarin czuł się całkiem nieźle, mimo tego rankiem, gdy uroczystości pogrzebowe się zakończyły, zwrócił się do Aislin z prośbą o uleczenie wszystkich ran. Kapłanka, na szczęście, nie odmówiła.

W karczmie aż tylu ciekawych rzeczy, które można było ze sobą zabrać, nie było. Trochę zapasów na kilka dni podróży, parę litrów dobrego wina i magiczna lampa, której płomień ochraniał wcześniej karczmę przed nieprzyjaznymi oczami. Jeszcze coś zjeść i gotowe. Potem wylać morze spirytusu i oliwy na ściany gospody i rzucić pochodnię.
A potem - w drogę.


Po spokojnej acz nieco monotonnej podróży niespodziewanie miast obiadu doczekali się spotkania.
Na widok walczących stron Tarin wstrzymał wierzchowca. Nie wyglądało na to, by obie strony miały nagle ochotę na przerwanie walki i dogadanie się. Objazd, zdaje się, również nie wchodził w grę.
Wpadało albo poczekać, albo przyłączyć się do jednej z walczących stron.
 
Kerm jest offline  
Stary 19-01-2013, 17:00   #226
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To całe wydarzenie wyrwało całkowicie Samotnika ze snu. Zanim wyszedł z pokoju zebrał już swój cały ekwipunek i był gotowy do drogi. Pozostało więc czekać na świt. Raetar usiadł na łóżku i przymknął oczy opierając głowę o ścianę. Pilnująca jego bezpieczeństwa kupa kamieni, przycupnęła w kąciku.
Po pewnym czasie w drzwi izby Raetara rozległo się ciche pukanie.
- Pssss, jesteś tam? - Usłyszał głos Arasaadi.
-Tak... Wchodź.- odparł Samotnik nie otwierając oczu. Poczuł że się zbliża, zanim jeszcze podeszła do drzwi.
- Co porabiasz? - Kobieta zagadnęła już w izbie, zamykając właśnie za sobą drzwi. Ubrana była już jak co dzień w trakcie drogi, nawet z rapierem przy pasie.
-Rozmyślam, czekam... Odpoczywam. A ty ? Co zamierzasz?- spytał Raetar nie otwierając oczu.-Mam nadzieję, że nie sfatygowałem za bardzo twej sukienki... podczas tej nocy. Ładnie ci w niej było.
Arasaadi uśmiechnęła się niczym lisica, po czym usiadła obok Samotnika.
- W sumie jednak tak...no ale może będzie się dało ją uratować jakimś porządnym praniem...
-Na razie okazji na pranie mieć nie będziemy mieli.-Raetar otworzył oczy i spojrzał na łotrzycę.-Trzeba będzie zwracać uwagę na Saebrineth. Niby nic jej zarzucić nie można, ale... wątpliwości pozostały. A po śmierci Yenica, trzeba chuchać na zimne.
- Nie myślisz chyba, że ona... - Arasaadi nie dokończyła, lekko się uśmiechając - Czyli kolejny kandydat, a raczej kandydatka? Oczywiście, poza mną? - Przygryzła uwodzicielsko usteczka.
-Ciebie okiełznałem. Ją pewnie też byłbym w stanie...- zażartował Samotnik, dłonią pieszczotliwie wodząc po policzku dziewczyny. Nachylił się i przycisnął jej usta do swoich w drapieżnym pocałunku.-A może się mylę? Może nadal jesteś dziką kotką, którą trzeba okiełznać ? Może dałaś mi się tylko łudzić?
Łotrzyca odwzajemniła gorący pocałunek, po czym pchnęła Raetara na łoże, a gdy ten leżał, usiadła na nim z gracją. Zatrzeszczało łoże...
- Wiesz, różnie to bywa, czasem jest się kotem, czasem myszką... - Przekrzywiła głowę, patrząc na niego rozbawionym wzrokiem.
-Widzę, że ostatnie wydarzenia jakoś nie stępiły twego apetytu, co?-spytał Raetar wędrując dłońmi po jej nagich udach i pytając.-Jacy byli moi poprzednicy?
Samotnik zupełnie się poddał swej “oprawczyni”.
- Jestem dużą dziewczynką, przywykłam już do śmierci... - Drażniła się z nim, szybko jednak dodała poważnym tonem:
- Ale masz rację... chyba nie wypada - Zeszła z niego, ku zdziwieniu Raetara. Rozglądnęła się po komnacie - Twoi poprzednicy? A coś taki ciekawski? - Lekko się uśmiechnęła.
-Żeby ubić konkurencję, zanim się pojawi.- odparł ironicznie mag nie wstając z łóżka, za to wędrował za nią wzrokiem.-Tak więc, jacy oni byli ? Jaki typ kochanka wprawia twe lędźwie w drżenie.
Spojrzała na mężczyznę, po czym cichutko zachichotała.
- Jaki rodzaj? No cóż... w sumie to różnie chyba, zależy od nastroju - Uśmiechnęła się, zaczesując kosmyk za ucho - Jednak to powinni być męscy mężczyźni, jeśli rozumiesz o co chodzi - Mrugnęła, stając przy stoliku. Podniosła pustą flaszkę po winie, rozczarowana brakiem jej zawartości.
- A ty? Wolisz proste, często głupiutkie dziewoje, czy może wypachniałe damy? A może coś po środku?
-Od nastroju? To brzmi jakbyś skakała z kwiatka na kwiatek. Dziś ja jutro... Foraghor, Daritos, Ilisdur... Wulfram, brońcie bogowie nie Tarin. To by było odrobinę upokarzające.- zaśmiał się Samotnik, wzruszając ramionami.-Mimo wszystko wolałbym być wymieniony na osobnika, który potrafi wywrzeć jakieś wrażenie. Lepsze, gorsze... jakiekolwiek.
Spojrzał na złodziejkę i dodał.-Niech pomyślę, różnie to bywało. Parę upudrowanych szlacheckich cór we Wrotach Zachodu, kupiecka żona w Sembii, dwie niewolnice w Mulhoradzie, zaklinaczka z Calimshanu... i rashemeńska wiedźma... Ta ostatnia szczególnie mi się wryła w pamięć.
- Aha... - Powiedziała jakoś tak bez polotu, gdy skończył wymieniać swoje podboje - Ale mnie to źle zrozumiałeś, nie z żadnego kwiatka na kwiatek... w każdym bądź razie nie za często... jejku no, od tego jaki mam nastrój zależy na jakiego faceta mam ochotę! Czasami - Dodała stanowczo.
Samotnik wstał i powoli ruszył w jej kierunku spoglądając w jej oczy swym dziwnym spojrzeniem.-Na jakiego masz ochotę... a wczoraj miałaś... na mnie?
Przybliżył swą twarz ku jej i musnął wargami czubek nosa złodziejki.-A być może nadal masz... Słabość do niebezpiecznych i nieobliczalnych kochanków?
- Niebezpieczeństwo i... chaos są często pociągające, czyż nie? - Oparła się tyłkiem o stół, podpierając i na blacie dłońmi - Uatrakcyjnia to codzienną monotonię...
-Ten dreszczyk przyjemności, prawda?- mruknął Raetar całując wpierw usta kobiety, potem szyję i wcięcie dekoltu łotrzycy.-Ta nieprzewidywalność wywołująca... ekscytację. Można się od niej uzależnić, nieprawdaż?
- Zadajesz pytania, na które znasz odpowiedzi - Arasaadi trzepnęła go w ramię, po czym... wyśliznęła się Raetarowi, przechadzając po izbie. Spojrzała na niego raz znad własnego ramienia, podchodząc do okna.
- A powiedz, znów się będziemy dzielili w trakcie dalszej podróży?

-Nie wiem. Nie obchodzi mnie to.- odparł krótko Samotnik wzruszając ramionami.-Ja wiem gdzie mam podążać. Reszta niech robi co chce. Wulfram jak zapewne zauważyłaś kreuje się na wodza... niemniej skończył jako zasuszona mumia. Dowódca nie powinien tak tracić głowy.
- Więc albo mamy błądzić z Wulframem, albo podążać za Tobą na ślepo? Też mi opcje... - Teraz ona wzruszyła ramionami, wciąż spoglądając przez okno - Wiesz... czasem jesteś oschły. - Wypaliła nagle.
-Czasem? Moja droga, uważam że zawsze jestem oschły cyniczny i podły. Dobra sembijska szkoła życia, połączona z naukami dorastania w zaułkach Wrót Zachodu i maczania palców mrocznej magii.- rzekł z ironią Raetar pocierając podbródek. -Świat to zdecydowanie zbyt nieprzyjemne miejsce, by być takim jak biedny Yenic.
- Ale... czy musisz być i taki dla mnie?? - Odwróciła się gwałtownie w jego stronę, a jej oczy zamigotały. Czyżby zaczęły się w nich pojawiać łzy?
-Obawiam się... że popełniłaś błąd, moja droga.- odparł krótko Samotnik, wzruszył ramionami.-Kiepski ze mnie materiał na romantycznego kochanka, czy... księcia z bajki. Jestem potworem.
A wtedy, na słowa Raetara, jasnowłosa zamrugała oczętami, po czym... wybuchła perlistym śmiechem.
- Ty serio myślałeś, że ja tak poważnie? - Powiedziała, gdy udało jej się złapać oddech - Zgrywałam się, chcąc zobaczyć czy zmiękniesz...wybacz - Minimalnie wychyliła język.
-A ja nie... Naprawdę jestem potworem.- odparł z ironicznym uśmieszkiem Samotnik podchodząc do kobiety. Wzruszył ramionami.-Co gorsza wyhodowałem następnego na swe miejsce.
- To nawet dobrze się składa - Przytaknęła - Bo i ja do żadnych księżniczek z bajek nie należę... a kogo to już wypotworzyłeś jeśli wiedzieć można?
-Uczennicę, pyskatą i zarozumiałą córkę lokalnego szlachcica. Nie znam się na tym więc może ty mi powiesz. Czy wszystkie nastolatki są takie irytujące...- spytał mag podchodząc do kobiety i obejmując ją w pasie jedną ręką drugą bezczelnie wodząc po jej nagim udzie i przesuwając palcami po jej pośladku.-Czy tylko mnie się trafił wybrakowany egzemplarz ?
Uśmiechnęła się lekko, zarzucając mężczyźnie ręce na kark.
- Każda, każda... choć niektórym to mniej lub bardziej potem zostaje... - Przystawiła swoją twarz do jego twarz, i dotknęli się nosami. Arasaadi spojrzała z bezpośredniej bliskości Raetarowi w oczy.
- Odrobina szaleństwa chyba nie szkodzi?
-Kto mówił o odrobinie?- uśmiechnął się bezczelnie mag chwytając złodziejkę za nagi pośladek, drugą dłonią również sięgając po jej szatę i muskając palcami obszar pomiędzy jej udami w wyjątkowo prowokacyjny sposób.
- Zmęczona jestem. Nie wyspałam się... - Uśmiechnęła się odrobinę.
-Nie należało więc prowokować.-rzekł ze złośliwym uśmieszkiem Raetar nie zaprzestając pieszczot, ale też i nie posuwając się w nich dalej.
- Oj tam... będzie jeszcze czas nie raz... - Pocałowała go namiętnie, na drobną chwilę zaciskając swą dłoń na jego kroczu - Teraz bym się zdrzemnęła - Zerknęła na jego łoże.
-To idź spać, ja nie jestem śpiący. Nie muszę być.- stwierdził krótko Samotnik.
- Popilnujesz mnie? - Zatrzepotała teatralnie rzęskami - Och jak miło!


Wkrótce Arasaadi drzemała w łożu Raetara, a on sam... przysunął krzesło do okna i przez nie spoglądał na zewnątrz. Od czasu do czasu przymykał oczy pogrążając się w wewnętrznym sporze. Nie potrzebował wzroku by zauważać zagrożenie w okolicy.


Podróż dalsza w tej grupie, lekko Samotnika drażniła. A przede wszystkim wzbudzała duże pokłady obojetności wobec większości towarzyszy. Pomijając parę kłopotliwych relacji, Raetar nie przejawiał żadnego zainteresowania ich stanem. Sytuację Wulframa skwitował tylko pogardliwym uśmieszkiem. Ruszali dalej, ruszali do przodu... I w większości byli kotwicą dla Samotnika, który zgodnie z przydomkiem wolał działać sam.

A pojawienie się dwóch walczących stron, oznaczało konflikt w który Raetar wolałby ominąć. Bowiem nie widział sensu w narażaniu bezpieczeństwa misji, dla ubicia paru orków.
Gdyby był sam, ominąłby... a tak musiał się narażać, choć zamierzał ograniczyć niebezpieczeństwo do minimum.
Gdyby był sam... Ale nie był. I ten fakt był irytujący. Inni... potrafią być takim ciężarem czasami.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 27-01-2013, 21:58   #227
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zaklinacz objął spojrzeniem pole walki, teatralnie przystawiając otwartą dłoń do czoła, żeby lepiej widzieć.
- Wygląda na to, że szykuje się niezła walka. - powiedział, wyciągając swoją różdżkę kamiennej skóry, by użyć jej po raz pierwszy na sobie. Następnie tą ochroną podzielił się z “Meggy”, która podziękowała całusem.
- Ktoś reflektuje na dodatkową ochronę podczas potyczki? - spytał Daritos unosząc różdżkę w górę.
- Mam nadzieję, że za bardzo się nie zbliżą - powiedział Tarin. - A w razie czego schowam się za waszymi plecami - dodał żartem. - Na razie czymś ich zajmę.
- Bola api!
- powiedział, wskazując znajdujący się w oddali tłum zielonoskórców.
Ze wskazującego palca Tarina wystrzeliła ognista kulka wielkości ziarnka grochu i pomknęła w kierunku celu.
- Na razie nie pędźcie w ich stronę - zasugerował.
- Mówisz? - zapytała z lekkim przekąsem Vestigia, które to słowa mag skwitował uśmiechem.
- No ale... - zaprotestował Foraghor, trzymający już miecz w dłoni.
Tropicielka przygotowała łuk i strzały. Była gotowa zasypać wrogów gradem pocisków, jak tylko znajdą się w zasięgu broni.
- Ja nie pogardzę, dzięki - zwróciła się do Daritosa, na co Zaklinacz skinął głową i rzucił na nią zaklęcie z różdżki.
- Foragorze, pewnie paru się tu dostanie - Tarin pocieszył barbarzyńcę. - Albo pogonisz za tymi, którzy spróbują uciec.
Łotrzyca nie kwapiła się pytać o skalną ochronę od lodowego maga, który w razie czego usiekłby ją. Załadowała kuszę do strzału, która spowiła się mrocznymi kłębami mgły.


Samotnik westchnął smętnie widząc tą sytuację. I działania reszty podróżnych. Tyle komplikowania sobie życia. Gest dłoni sprawił że tuż koło Raetara pojawiła się wyjątkowa sfera bulgocząca sfera tkanki organicznej tworząc olbrzymią bestię.


Dużego białego słonia. Stwór zatrąbił głośno, a Raetar rzekł do zwierzęcia nie kwapiąc się na telepatyczny przekaz. -Utoruj drogę do krasnoludów, zabij wszystko co będzie na tyle głupie, by stanąć na twej drodze.
Słoń zatrąbił i zaszarżował na grupę stworzeń które znajdowały się pomiędzy nimi a krasnoludami.
- Nigdy nie widziałam takiego stwora - Powiedziała do mężczyzny Arasaadi.
Ilisdur zaś rzucił na siebie zaklęcie niewidzialnośći, bo znikł. I ukryty za tą iluzją ruszył do walki, trzymając się jednak tuż za słoniem.

“Kula ognista” ciśnięta w zielonoskórych na moście, przypaliła dotkliwie pięciu z nich, oraz tygrysi zad... nikt jednak o dziwo nie zginął. Najwyraźniej nie były to byle łachudry, lecz Orczy weterani? Po chwili zaś, na moście pojawiła się mgła, szybko rozchodząc się na boki, i w kilka chwil zakrywająca go niemal całkowicie. Słoń zaś wbiegł w ową mgłę, trąbiąc bojowo na całego...
- To co robimy, szarżujemy? - Spytał Wulfram.
- Najlepiej dmuchnąć - powiedział Tarin. Nieco ironicznie. Ryki słonia, tłumione nieco przez mgłę, oddalały się.
-Zostawcie tą mgłę w spokoju i pozwólcie... innym działać podług ich metod.-wtrącił Raetar obojętnym tonem głosu.-Lub nauczcie się latać.
Wzruszył ramionami.-Jedna grupa na nas naciera, o ile przebije się przez elfa i słonia.
- Lejemy czy nie?? - Warknął Foraghor - Bo jak macie zamiar tak stać jak cioty, to jadę choćby sam im na przeciw!!
Saebrineth poszła po pewnym czasie w ślady Ilisdura, łotrowskim sposobem stając się niedostrzegalna dla oczu i kierując się w stronę mostu.
- Na twoim miejscu bym poczekał - Tarin zwrócił się do Foraghora - aż wylezą z tej mgły. Łatwiej będzie ich trafić.
- A jak nie wylezą? - Spytał Wulfram - Bo w końcu po to chyba przywołali tą mgłę? - po chwili zaś dodał - Dość pogaduszek, zaatakujemy, osłaniając nieprzywykłych do starcia wręcz. Mamy szansę szybko rozbić ich w pył. - zachęcił, sam przygotowując się do boju. Niemalże do rytuału doprowadził tę czynność. Sprawdził czy miecz i sztylet gładko wychodzą z pochwy oraz czy pancerz nie utrudnia mu ruchów. Chciał pogładzić na szczęście zawieszony medalion ale zorientował się że już go nie ma. Zaklął cicho pod nosem. Miarowym krokiem ruszył do ataku.
Raetar nie przejmował się sytuacją najwyraźniej, załadował ręczną kuszę bełtem i zsiadł z wierzchowca. Żywiołak ziemi pilnował jego bezpieczeństwa, zaś on sam czekał aż któryś z wrogich umysłów znajdzie się w zasięgu jego kuszy.
Daritos w tym czasie warknął z niezadowoleniem.
- I do usranej śmierci możemy tu czekać. Samira Anima Sextis! - wypowiedział zaklęcie, przy pomocy którego przed drużyną pojawiły się cztery złowieszcze wilki. - Wywabcie je z tej mgły. - polecił własnym tworom.
Tropicielce również nieśpieszno było do bezpośredniej walki. Ustawiła się niedaleko Raetara i z łukiem w dłoni czekała na wyłonienie się z mgły przeciwników.
- Poczekajmy. Nie ma co pchać im się w łapy - powiedziała w momencie, gdy pojawiły się wilki. - No tak... Tak też w sumie można...
Łotrzyca zagłębiała się coraz bardziej we mgłę, trzymając się południowej strony mostu.
Zastrzygła uszami, nasłuchując dobiegających odgłosów przed sobą. Bystre jej przecież i żółte ślepia nie zdawały się na wiele. Strzeliła przed siebie w stronę gdzie jak się jej zdawało kryły się orki.
Gdzieś tam słychać było upadające cielsko, zapewne słoń został pokonany przez orków, ale nie bez strat z ich stron. Isildur jeszcze żył wykorzystując mgłę stworzoną przez wrogów przeciw nim.
Samotnik trzymając w jednej dłoni załadowaną kuszę, drugą wyciągnął miecz i nonszalanckim krokiem powoli ruszył w kierunku. Jego kamienny obrońca zaś ruszył za nim.

Wilki wbiegły w ciągu paru chwil we mgłę... i cholera wie, co tam się w sumie działo. Słychać było odgłosy walk, jakieś ryki, walczenie. A za przykładem Raetara i Wulframa, towarzystwo ruszyło w kierunku mostu, by parę metrów przed nim oczekiwać na wyłaniających się z białych oparów przeciwników. Oczywiście, jeśli mieli zamiar się pokazać. Samotnik wystrzelił dwa razy ze swej kuszy gdzieś we mgłę, trafiając ten sam cel, który jednak nadal tam był.

Grupa z Silverymoon oczekiwała więc w gotowości na gorące powitanie ewentualnych Orków... gdy nagle z mgły wyskoczyły dwa dosyć dziwne stwory, pędzące z rykiem prosto na nich. Niby jakieś wilki, ale nie do końca, z rykiem szarżujące na... Daritosa i Arasaadi.

 
Kerm jest offline  
Stary 27-01-2013, 22:51   #228
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Arasaadi puściła wiązankę pod nosem, po czym wystrzeliła do pędzącego na nią lwa z kuszy, na stworze to jednak nie zrobiło zbyt dużego wrażenia.
Samotnik upuścił kuszę i wysunął dłoń z której wystrzelił fioletowy piorun w zbliżającego się lwa. Mimo cichych szyderstw rozlegających się w jego umyśle, Raetar wzmonił nieco moc tego “zaklęcia”.
Vestigia odruchowo cofnęła się o krok na widok tych dziwnych stworzeń, lecz szybko zmitygowała się i wypuściła strzały w kierunku tej, która nadbiegała do Arasaadi. Elfka szybko zarzuciła łuk tak, by jej nie przeszkadzał i wyjęła oba miecze, gotowa rzucić się na bestię. Podobnie uczynił Foraghor, najpierw strzelając z łuku, a następnie chwytając za swój wielki miecz...

W tym czasie Meggy, stojąca nieco za Daritosem, wydarła się na całe gardełko ze strachu, po czym poczęstowała drugiego lwa ogniem. Strumień płomieni buchający z jej dłoni nie zatrzymał jednak rozpędzonego stwora...
Tarin sięgnął do swej torby sztuczek. Wyciągnął małą, włochatą kulkę i rzucił ją na drodze między lwem a Daritosem.
Daritos w tym czasie, nie mając najmniejszej ochoty na kontakt pierwszego stopnia ze złowieszczym zwierzakiem, czym prędzej zniknął za sprawą ulepszonej niewidzialności, by następnie zająć dogodniejszą pozycję i zacząć strzelać doń ze swojej kuszy.

Wielgachny lew, pędzący prosto na Arasaadi, został nagle trafiony promieniem, przez co... potknął się w trakcie szarży, i zarył pyskiem w ziemię i śnieg. Podniósł się po chwili, dziwnie trzepocząc łbem, tylko po to, by dostać strzałą wystrzeloną przez Vestigię. O dziwno jednak, pocisk ten nie wbił się w jego cielsko, lecz po uderzeniu zwyczajnie opadł w dół, zostawiając naprawdę malutki, krwawiący ślad... a atak Barbarzyńcy miał dosłownie taki sam efekt.

Postępowanie Daritosa było mocno kontrowersyjne. Zaklinacz bowiem nagle zniknął, zostawiając Meggy na wprost pędzącej na nią bestii. Wszystko zaś mogłoby się skończyć wprost fatalnie, gdyby nie Tarin. Wyciągnął on bowiem z torby małą, futrzaną kulkę, z której... wyrósł niemal taki sam stwór, choć o nieco mniejszych gabarytach.
Złowieszczy Lew wpadł więc na zwyczajowego lwa, zamiast na Zaklinaczkę. Pazury, paszcza, a nawet rozrywanie tylnymi łapami, ryki, rozpruwane ciało, krew... lew Tarina nie miał szans w tym starciu ze swym większym pobratymcem, ginąc w parę chwil, i aż strach pomyśleć, co by się stało z Meggy...

Pocisk z kuszy Daritosa wbił się w cielsko lwa, raniąc go dodatkowo i magią płomieni, na co zwierz zaryczał wielce niezadowolony. Wulfram wraz z Foraghorem rzucili się na lwa zagrażającego Meggy, siekąc go swymi mieczami... podobnie uczyniła i Vestigia, a nawet Ratear z drugim osobnikiem. A w tym czasie z cholernej mgły wyszły dwa pokaźnych rozmiarów pająki!


Nie można było ignorować takiej sytuacji. Raetar z wyciągniętym mieczem natarł na oszołomionego lwa, wyprowadzając cięcie po skosie w kark przywołanej bestii. Żywiołak ziemi ruszył tuż za nim.
Tarin postanowił pozostawić lwy w rękach swoich towarzyszy, Sam postanowił nieco osłabić nowych wrogów. Szybko wyciągnął z sakiewki dwa niewielkie, zelazne pręty.
- Arka petir! - zawołał, wskazując oba pająki.
Lśniący elektrycznością łuk połączył oba stwory.

Raetar zranił dosyć poważnie Złowieszczego Lwa po grzbiecie, drugi cios Samotnika okazał się jednak niecelny. Mężczyzna musiał się na czymś pośliznąć... z kolei żywiołak poprawił z kamiennej pięści, a dzieła dokończyła Vestigia, tańcząc swój zabójczy taniec ostrzy, i właściwie to szatkując bestię pięcioma ciosami mieczy, i bydlę w końcu padło, po czym...zniknęło.
W tym czasie Tarin przywołał do istnienia wyładowanie elektryczne, którym w jednej chwili usmażył oba zbliżające się do grupki pająki, których zwęglone cielska również po chwili zniknęły z traktu.
Wulfram mimo kiepskiego samopoczucia, nadal był groźnym osobnikiem, czego dowiódł potężnym ciosem zadanym drugiemu Złowieszczemu Lwu, mocno rozchlastując jego bok(był krytyk!). Drugi celny cios miał już nieco mniejszą siłę, lecz lew i tak zaryczał wielce niezadowolony. Do ataku tego dołączył Daritos, przypalając bok bestii swym magicznie ognistym bełtem z kuszy, a żywot futrzaka zakończył Foraghor odrąbując pół lwiej czaszki.

Wtedy też coś dziwnego zafalowało wokół Wojennego Maga, i ten, wiedziony instynktem, rzucił się w bok, przez co nie został całkowicie poszatkowany przez magiczny twór, jakim była pojawiająca się między nimi “Bariera Ostrzy”. Nie wyszedł jednak z tego całkiem bez szwanku... choć miał o wiele więcej szczęścia niż Aislin.
Pechowa chyba Kapłanka, nie zdążyła odskoczyć na czas, i jej przeraźliwy krzyk bólu zmroził co niektórym krew w żyłach. Kobieta potoczyła się w bok z nieustającym wrzaskiem na ustach, oraz fontanną krwi wydobywającą się z...kikuta lewej ręki, którą straciła w okolicach łokcia.

A potem było już tylko gorzej.

Z cholernej mgły wylazły dwa duże Ogry, które po krótkim rozglądnięciu się ruszyły do ataku. Jeden z nich skoczył na Raetara, a drugi popędził prosto do Daritosa. Samotnik niestety, ale nie zdążył uchylić się na czas, i maczuga trzasnęła go po ręce.


Z Zaklinaczem było z kolei jeszcze tragiczniej. Wielki, rozpędzony Ogr zadał cios Daritosowi prosto w nogi(był krytyk!) zwalając mężczyznę na ziemię, i niemal łamiąc mu obie kończyny na raz.

Białe opary jednak wciąż “wypluwały” kolejnych przeciwników, następnych wrogów chcących śmierci grupki z Silverymoon. Cztery Orki, i chyba jakiś ich przywódca na Złowieszczym Tygrysie...

Blada Meggy pobiegła do ciężko rannej i odchodzącej od zmysłów Aislin, by jej jakoś pomóc. Arasaadi zatoczyła łuk, by zajść przeciwników z flanki, Wulfram i Foraghor mocniej ścisnęli miecze i bojowo ryknęli...
 
Gettor jest offline  
Stary 28-01-2013, 13:06   #229
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
I taka była korzyść z tego, że paru kretynów pobiegło bez namysłu w mgłę, zamiast cierpliwie poczekać na to, co mogą zdziałać zaklęcia.
- Halangan bilah - powiedział Tarin, cofając się kawałek i rewanżując się przeciwnikom pięknym za nadobne, stawiając przed wybiegającymi z mgły przeciwnikami barierę z ostrzy. Dokładnie na plecach ogrów.
Miał nadzieję, że to chociaż przez chwilę powstrzyma tamtych.

Raetar z krzykiem wściekłości natarł na Ogra, który ośmielił się go zaatakować. Raz po raz, przy drugim ciosie ostrze jego miecza rozbłysło lekkim blaskiem, gdy wyprowadzał uderzenie prosto w brzuszysko stwora.
Vestigia, widząc, że Raetar zaczął zabawę ze stojącym przed nimi ogrem, uznała, iż nie pozwoli czarodziejowi odebrać sobie przyjemności pokonania kolejnego przeciwnika, zagrażającego tym ziemiom. Starała się poruszać tak, by razem z magiem flankować bestię, co i rusz wyprowadzając cięcia i pchnięcia swoimi ostrzami.
Powalony i oszołomiony Daritos kompletnie nie wiedział co zrobić. Nie miał swojej magicznej laski, bo chwilę wcześniej zdecydował się wyjąć kuszę. Rozrywający - to mało powiedziane - ból w nogach niemalże na pewno uniemożliwił mi skoncentrowanie się na rzuceniu zaklęcia, jednak Zaklinacz zwyczajnie nie miał innego wyboru.
- S-samira Anima S-sextis! - powiedział drżącym głosem, raz jeszcze zdając się na zaklęcie przywoływania. Tym razem jednak miał nadzieję sprowadzić żywiołaka ziemi, któremu zamierzał rozkazać odciągnięcie ogra od siebie.

Samotnik natarł na naprzykrzającego się jemu Ogra, chlastając go mieczem najpierw po nodze, a następnie częściowo po łapie, i boku, a po chwili poprawił jeszcze żywiołak, tłukąc paskudę swą kamienną pięścią. Tuż po nich zaatakowała Vestigia, wyprowadzając całą nawałę ciosów... z czego dwa szatkowanemu Ogrowi udało się zbić. Mimo tego jednak, oberwał aż cztery razy od “tańcującej” wokół niego Elfki, zalewając się obficie krwią.

Wulfram skoczył w przód z bojowym rykiem prosto na nadbiegającego Orka, tuż przed swym atakiem lekko wybijając się w górę. Potężny atak wyprowadzony wielkim mieczem ukośnie rozpruł tors przeciwnika mimo noszonej zbroi(był krytyk!), a sam zielonoskóry, wśród fontanny krwi, i wypadających bebechów, przez chwilę stał jeszcze nie dowierzając tego co zaszło, po czym padł martwy prosto na pysk.

Wojenny Mag puścił pod nosem wiązankę odnośnie jednookiego towarzysza, ten bowiem nieświadomie wepchnął się Tarinowi w miejsce, gdzie ten chciał właśnie rzucić czar. Nie wszystko jednak było jeszcze stracone, istniało pewne ryzyko, lecz...powołana do istnienia, wyjątkowo długa “Bariera ostrzy” nie tyle co odgrodziła nadciągających zielonoskórych, to dodatkowo całkiem nieźle poszatkowała obydwa Ogry. Pierwszy z nich, będący przy Raetarze i Vestii, został dosłownie zmielony przez wirujące ostrza czystej energii, drugi zaś, stojący nieco dalej po lewej od Tarina, oberwał całkiem nieźle...

Dosyć poważnie ranny Zaklinacz, próbując przezwyciężyć ból poranionych dotkliwie nóg, zabrał się za rzucanie zaklęcia, ciesząc się choć odrobinę w duchu z widoku ranionego magią tuż przed nim Ogra...i zawiódł. Ból był zbyt mocny, a gesty, czy i nawet wypowiedziane pojedyncze sylaby naprawdę minimalnie chybione. Nie widząc więc innej możliwości, po prostu odturlał się w bok, łudząc się uniknięcia nadchodzącego końca.
Do tego jednak nie doszło, a to za sprawą Foraghora. Barbarzyńca bowiem skoczył do Ogra, tak naprawdę nie będąc świadomym, iż właśnie ratuje życie niewidzialnemu Daritosowi. Ogr poczłapał za nim, i uniósł w górę maczugę, by zrównać Zaklinacza z trawą. Wtedy też odgłosy potyczki ucichły, a wszystko jakby zwolniło. Maczuga wykonała łuk na tle nieba, mężczyźnie w jednym uderzeniu serca przeleciało wiele życiowych wydarzeń przed oczami...a wtedy pojawił się Foraghor, z rykiem rozpruwając Ogrowi naprężony przy zadawaniu ciosu bok. Góra mięśni ryknęła tryskając juchą, okręciło nim, po czym gruchnął w końcu o ziemię, zalegając na niej już na stałe.


- Emmm... jest tu kto? - spytał Barbarzyńca, rozglądając się wokół.

W tym czasie Arasaadi wystrzeliła (niecelnie) z kuszy do jednego z biegnących Orków, a Meggy cały czas zajmowała się ciężko ranną Aislin, podając jej leczniczy eliksir.
Nadciągający zaś do bitki zielonoskórzy natrafili na długą, skuteczną zaporę, która odgradzała ich od śmiałków z Silverymoon... i w ciągu paru chwil skoncentrowali swe ataki na jedynej osobie stojącej przed nią. Na Wulframie.

Złowieszczy Tygrys najpierw rozorał jednookiemu mężczyźnie rękę pazurami, następnie chybił przy drugim ataku, a na końcu wgryzł się w jego nogę... to jednak nie był właśnie koniec. Szarpnął Wulframem, przewracając go, po czym wśród strasznej kotłowaniny już na ziemi, zaczął ponownie rozszarpywać ciało wojaka... Podbiegł również jakiś Ork, i próbował ugodzić maltretowanego kłami i pazurami, na szczęście w tym zamęcie nie trafił.



Czarne błyskawice, strzelające gdzieś zza Arasaadi, ugodziły ją w plecy, po czym energetyczne wyładowanie przebiło jej ciało i powędrowało do Vestigii, po przeszyciu Elfki następnie uderzyło w Raetara, później jego żywiołaka, znowu błyskawice przeskoczyły dalej i dalej, trafiając i raniąc mniej lub bardziej każdego kto walczył przeciw Orkom!

Nie byli sami po tej stronie magicznej bariery.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-02-2013, 21:24   #230
 
Allehandra's Avatar
 
Reputacja: 1 Allehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodzeAllehandra jest na bardzo dobrej drodze
Bawiła się szarym warkoczem na karczemnym łóżku.
Warkoczem utkanym przez biesowe szpony.
Wydarzenia w piwnicy nie przebiegły tak, jakby sobie Saebrineth życzyła. Oj nie. Nie wiedziała gdzie znów Una udała się po teleportacji, a ona została oskarżona o czyny przeciw drużynie, w której pozostała. Zrobi coś nie po myśli kogokolwiek, to to może to być łatwo wykorzystane, by się jej pozbyć lub wykorzystać. Cóż, napaść była krwawa i także zabójcza dla nich, obawy o zdradę miały się czym karmić. Łotrzycy chęć podążania wraz z bandą i zaspokojenia ciekawości, poznania wnętrza Żelaznej Wieży ledwo się tliła, jeśli nie całkowicie wygasła. Nie poczuwała się do obowiązków, honoru i takich tam. Nie uczestniczyła w pogrzebie paladyna. Starała się nie wchodzić w zasięgu wzroku nikogo, na ile to możliwe.

Jak.. jak mam ją teraz odnaleźć? Czy jest gdzieś jeszcze blisko, czy może z niedobitkami swoich towarzyszy odeszła

gdzieś w dal, może nawet na inny Plan..

...gdzieś jest, zakochany sukkubie?




***

Blade żółte ślepia patrzyły spokojnie spod ciepłego kaptura na intensywne odbieranie sobie życia na moście.
-Rasa krasnoludzka zawsze miała ciężkie życie. - Powiedziała sentencjonalnie.



***

...później, w mglistych mostowych głębinach...


Saebrineth wystrzeliła z kuszy we mgłę, kierując się jedynie słuchem... i czy trafiła, czy nie, tego nie była do końca pewna. Po paru chwilach była jednak pewna całkiem innej sprawy, ale może po kolei.
Chwilę po tym, jak Elfka posłała dwa bełty w ewentualnym kierunku cholernych zielonoskórych, coś wpadło na nią z impetem i warknięciem, dosyć mocno ją zaskakując. Nie miała jednak czasu na dumanie nad własnymi uczuciami w danej chwili, bowiem to “coś” wgryzło jej się w bark, przewracając równocześnie na ziemię.


Ostre kły wbijające się w jej ciało, szok zaistniałej sytuacji, paszcza stwora tuż niemal przy jej twarzy. Gorący oddech zwiastujący śmierć, ból, ślina i krew... jej gorąca krew.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=5VNpiiRELOw[/media]

-Rrrrr....aaaaughH! - Łotrzyca zawyła zwierzęco w akcie furii i desperacji, wyszarpując szablę i zamachując się, celując w prawą przednią nogę bestii. Ostrze chlasnęło kupę futra i kłów po łapie, wywołując w sumie jedynie kolejny przypływ wściekłości... a zębiska znów wystrzeliły do przodu, tym razem zaciskając się na chwilę na ręce Saebrineth. Wściekłość burzyła krew w żyłach Saebrineth, której sporo już uroniła. Chwyciła się za zdobyczny naszyjnik, przyzywając wilka do pomocy, samej powstając.
Tuż obok Elfki pojawił się zwyczajowy wilk, który jeżąc sierść i warcząc, zwrócił się w stronę bestii atakującej Saebrineth. Wilk kłapnął szczęką, jednak nie trafił, a wtedy... jego o wiele większy pobratymiec pochwycił go za kark, gruchnęły kręgi, i przyzwane stworzenie cicho pisnęło, po czym zwiotczało, będąc w jednej chwili martwym...

Złowieszczy Wilk ponownie zwrócił swój pysk prosto na Łotrzycę, obnażając ku niej swe duże kły.

Elfka skwitowała to ponurym wzrokiem iż to na wiele się nie zdało, wyciągając miksturę leczenia lekkich ran z pasa chyżo wypijając... tylko po to, by po chwili znów zostać zaatakowaną przez monstrualnych rozmiarów wilka. Ugryzł ją dla odmiany w nogę, i szarpnął w swoją stronę, chcąc ją wyprowadzić z równowagi, efektem czego znowu by się wywróciła, tym razem jednak Saebrineth jakoś sobie z tym poradziła, pozostając na własnych nogach. Zębiska zrobiły jednak swoje, i znów polała się gorąca krew.

Jęknęła przeciągle, czując swoją własną posokę na nogach, sieknęła na wprost, w łeb złowieszczego zwierzęcia, po chwili jeszcze raz poprawiając. Oba ciosy były celne, i tym razem polała się wilcza krew, sukinkot jednak nie dawał za wygraną. Jego paszcza znów wystrzeliła w kierunku Elfki, gryząc ją w... biodro!
Wybiła się na drugiej nodze z trudem, cofając się w tył. Sięgnęła po największy eliksir leczenia, by metaliczne i mrowiejące ciepło w całym ciele poczuć, a tuż po błogosławieństwie magii objawień, leczących jej rany, znów starła się z wilkiem, który tym razem kłapnął niecelnie.
-Grrr...raaAaaauGHHHH! - wydała z siebie głośny i prawie całkiem nieelfi warkot, z impetem tnąc niemal poziomo, z boku w pysk wielkiego wilka, a potem zakręcając na nogę. Tym razem cios po pysku był już dosyć dotkliwy, odcinając nawet mały kawałek wilczej mordy, a i w łapę bestia zdrowo oberwała... wciąż jednak trzymał się sukinkot, i kontrował z głośnym warkotem...Łotrzyca jednak zręcznie wykonała unik.
Warkocz szary zakręcił się, i Elfka wywinęła szablą, wywijając półpiruet, chcąc pociąć ostrzem kudłaty bok, co jej się w dużym stopniu udało, a zalewający się już posoką wilk kłapnął już jakby w desperacji, gryząc ją znowu po nogach. Wtedy też Saebrineth wspierając się drugą ręką natarła na mniej skaleczoną łapę, odcinając ją całkowicie od korpusu bestii, w fontannie krwi i żałosnym psim skuczeniu, zadając śmiertelną ranę.

Ciężko oddychając po samotnej wygranej walce, Łotrzyca poczęła cofać się z mostu. Nie byłoby dobrym pomysłem natknąć się na kolejną taką poczwarę albo co gorszego samotnie, gdy ledwo stała na nogach.
 
__________________
"Dzika, pierwotna natura niesie wezełki z leczniczymi ziołami; niesie wszystko, czym kobieta powinna być, co powinna wiedzieć. Niesie lekarstwo na wszystko. Niesie opowieści, sny, słowa i pieśni, znaki i symbole."
Allehandra jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172