Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-09-2012, 19:16   #41
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Żołnierz przytaknął, a w jego oczach nagle pojawił się strach, jakby dopiero teraz uzmysłowił sobie, że jego partnerce może coś grozić.
- Betty! - zawołał, ruszając za łotrzykiem i zaglądając nerwowo we wszystkie mijane szpary.
Niestety, to co znajdowali na swojej drodzy nie polepszało im nastrojów. Wszędzie leżały zwłoki pasażerów i załogantów. Czasem w dziwnych pozach, z poskręcanymi karkami i szarpanymi szerokimi ranami. Cokolwiek działo się na statku, było to coraz intensywniejsze, w niektórych miejscach z pokładu wyrastała już wysoka trawa, a ze ściań opadały liany. W oddali słyszęli nawet coś, co przypominało wycie małp.
Łotrzyk zauważył go w ostatnim momencie. Potężny drapieżny kot o pasiastej sierści wyłonił pysk z mgły węsząc za następna ofiarą. Jego prążkowane futro pokryte było nadal świeżymi plamami krwi. Nie zauważył ich, skręcając z gracją i w zupełnej ciszy w następną z odnóg korytarza. Polowanie trwało.
- Co u licha! - zaklał cicho żołnierz rozdziawiając oczy.

Chwilę potem usłyszęli jakiś harmider dochodzący z jednej z ładowni znajdującej się całkiem niedaleko od tej, w której przewożono trumnę. David nie był pewien, ale słyszał chyba jakiś kobiecy przebijający się wśród innych, ludzkich i zwierzęcych.
- Beeeetty! - żołnierz zawył i spiął się do biegu na ślepo w kierunku żródła hałasów.
To wyglądało tak, jakby ktoś przeniósł dziką i nawiedzoną dżunglę bezpośrednio na statek. Davidowi nie podobało się to nawet w najdrobniejszym stopniu. Nie zamierzał jednak zostawać sam, podążając za Yalonem, choć nie aż tak na ślepo, jak robił to wojownik.
Wpadli biegiem do ładowni, przodem rozpędzony Yalon, a zaraz za nim czujny łotrzyk, z gotową, uniesioną bronią. Żołnierz albo miał szczęście, albo doskonały refleks. Nim ktokolwiek z obecnych zdążył zareagować omiótł wzrokiem pole bitwy i zamachnął się toporem na zjawę dzikusa, która szczęśliwie stała bardzo blisko wejścia.

Topór wbił się głęboko w plecy widmowego myśliwego, powodując że na wszystkie strony wytrysnęly z niego nici duchowej mgły. Wydawało się jednak, z nie jest to jeszcze jego koniec. Dopiero wtedy David zyskał okazję, by dokładnie przeanalizować otoczenie. Ładownia w większości zawalona była skrępowanymi linami stosami cieżkich skrzyń i beczek, tak że pomiędzy nimi powstawały tylko niewielkie, mogący pomieścić co najwyżej paru walczących poletka. Liny skrzypiały upiornie przy każdym przechyleniu rozbujanego na falach kadłuba statku. Najbliżej ich, na widocznym dla nich placyku jeden z akolitów Asmodeusa i jeden z przydzielonych mu żołnierzy odpierali z ledwością atak dwóch krążących wokół nich zjaw. W oddali, w następnej części labiryntu ładowni Davidowi mignęła kolorowa mgiełka, taka jaką znał z czarów Drusilli. Yalon jednak nic z tego nie zauważył ścierając się nadal w bojowym szale z zaatakowaną już zjawą.

David nie zamierzał pomagać akolicie, przynajmniej nie od razu. Topór Yalona także wydawał sobie świetnie radzić z tymi duchami. Łotrzyk pochylił się i ruszył na uszkodzone widmo, uderzając z zaskoczenia.
Gdy tylko poczuł, że jego broń trafia, choć zdecydowanie z mniejszym oporem, niż się spodziewał, natychmiast odskoczył, kierując się w stronę śladów zaklęć. Spodziewał się, że tutaj się obejdą bez jego pomocy. A nawet jeśli nie, to i tak uważał, że kilka innych rzeczy miało pierwszeństwo.
Korzystając z zamieszania jakie wprowadziło ich nagłe wkroczenie do akcji i pierwsze trafione ciosy David zręcznie wyplątał się z pola walki i ruszył na pomoc dziewczynom. Drugie z widm próbowało zagrodzić mu drogę, lecz tym samym wystawiło się na atak chroniącego akolitę żołnierza. Ten nie miał zamiaru zmarnować danej mu szansy.

David usłyszał jeszcze za plecami upiorne zawodzenie ugodzonego skutecznie widma, po czym zniknął między skrzyniami. Najwyraźniej pozostawieni przez niego walczący faktycznie mieli szansę na zwycięstwo. Wpadł w labirynt groźnie bujającego się na falach ładunku. Nie było wyboru, na drugą stronę ładowni prowadziła jedynie wąska, lawirująca między skrzyniami ścieżynka. Wpadł w sam środek chcąc jak najszybciej przekroczyć niebezpieczny teren. Minąl jedną z ogromnych, roztrzaskanych skrzyń, która już wcześniej musiała zerwać krępujące ją liny i runąć ku gruntowi. Ze środka wysypały się dziesiątki okrągłych, nitowanych grubo tarczy. Zręcznie ominął tę przeszkodę. I właśnie wtedy statek przechylił się gwałtownie, a otaczające go liny trzasnęły uwalniając stłoczony nad jego głową ładunek.

Mimo desprackiej sytuacji łotrzyk nie miał jeszcze zamiaru umierać. Błyskawicznie rzucił się szczupakiem do przodu, przelatując nad resztkami zalegających wszędzie tarcz i lądując z przewrotem dobre trzy metry dalej. W sam porę. O cale za nim ważące grube tony skrzynie zwaliły się z łoskotem w dół, zasypując ciasne przejście chmurą ostrych drewnianych odłamków i ciężkich fragmentów z licznych zdruzgotanych dóbr. Mało brakowało. Ale póki co jedynie uniknął śmierci, nie osiągając przecież żadnego z postawionych sobie celów. Pospiesznie ruszył dalej w kierunku dojrzanej wcześniej bitwy.
Chwilę później ostrożnie wychylił się zza kryjacych jego obecność skrzyń, dostrzegając obraz, który potrafiłby zmrozić krew w żyłach niejednego doświadczonego wojownika. Na środku wyznaczonego towarami placyku leżała Betty, trupioblada, ściskająca kurczowo swoją szyję. Sapała głosno, próbując desperacko złapać powietrze, widać jednak było, iż z niewiadomych powodów nie jest w stanie tego zrobić.

Jej domniemany krzywdziciel stał zaraz obok. Widmo o potężnych, szerokich barach przyobleczone w zakrwawione pomarańczowe skóry należące do dzikiego egzotycznego kota zbliżało się powoli do przyciśniętej do ściany Drusilli. Jego włócznia leżała obok, odrzucona. Blondwłosa dziewczyna wyraźnie próbowała rzucić zaklęcie, kreśliła w powietrzu gesty, poruszala ustami, lecz wbrew jej usilnym staraniom nie opuszczał je żaden dźwięk. Była smiertelnie przerażona. Lecz nie był to jeszcze koniec upiornego przedstawienia. W skórzastym mieszku zawieszonym na biodrach widma-myśliwego coś się poruszało. Za każdym razem, gdy David wzrokiem uchwycił pulsowanie materiału przy pasie, ze środka rozbrzmiewał przytłumiony krzyk i błagania jednej z dziewczyn, jakby ich głosy... a może i więcej niż głosy... zostały uwięzione w środku.

Mężczyzna nie zastanawiał się długo. Mógł zaatakować bezpośrednio, ale nie chciał tego czynić. Nie miał pojęcia co się tu działo, więc zaczął się powoli skradać, gotów wypowiedzieć słowo zaklęcia z pierścienia w razie czego. W końcu było to widmo, ale Davida wypowiedzenie słowa nie kosztowało nic. Głównym zamysłem było natomiast próba wyzwolenia "głosu" dziewczyn, zanim bestia się zorientuje. Potem mógł spróbować ją pokonać, nawet jeśli wyglądało to niezbyt dobrze. Szło całkiem dobrze. Widmo wcale nie widziało przez plecy, nie miało też lepszych zmysłów, więc David podszedł zupełnie blisko, korzystając z faktu, że ten potwór wyraźnie napawał się uwięzionymi dziewczynami. Miał tylko nadzieję, że nic w ich oczach go nie zdradzi. Uniósł broń i uderzył, zastanawiając się jednocześnie, czy to coś da, albo czy uda się odciąć uwięzione... coś.

Łotrzyk uderzył szybkim, cichym niczym szept pchnięciem. Wysłużone ostrze poczciwej taniej klingi zagłębiło się gładko w oparach niby-ciała widmowego myśliwego. Ten wrzasnął opętańczo odwracając się z nieludzką szybkością, by spojrzeć w oczy swojemu wrogowi. Mimo kościanej maski zasłaniającej lico zjawy David wyraźnie zauważył zdziwienie i zaskoczenie w jej oczach. Nie z powodu niespodziewanego ataku, a faktu, że atakujący triumfalnie trzymał w ręku zwędzony właśnie z opaski biodrowej mieszek. Widmo zawyło w zwierzęcym szale i rzuciło się na łotrzyka, gotowe wyrwać mu cenny skarb i zadusić go na śmierć!.
Nie zdążył w porę uniknąć gwałtownego ataku. Potężne widmowe dłonie zacisnęły się na jego szyi, a on poczuł jak magia zgromadzona w istocie atakuje jego duszę.
 
Sekal jest offline  
Stary 13-09-2012, 19:17   #42
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ogromny ból, który nagle wybuchnął w jego gardle o mało co nie pozbawił go przytomności. Poczuł się, jakby ktoś dosłownie wyrwał mu wnętrzności z szyi. Gdy znowu był w stanie działać zauważył dwa fakty. Po pierwsze dzikus znów miał w ręku swój cenny mieszek i zbierał się do ucieczki w stronę jedynego wyjścia z ładowni (tego, którym on z Yalonem tam wszedł), a po drugie, zduszone przekleństwo, które puścił w złości nie rozbrzmiało z jego gardła, tylko w znacznie przytłumionej, ledwo słyszalnej formie z przytroczonego do pasa widma worka! On najwyraźniej również stał się ofiarą kradzieży! W tej samej chwili przemknęła obok niego oswobodzona Drusilla rzucając mu pełne wdzięczności i uwielbienia spojrzenie. Nie miała jednak czasu na czułości, przypadła bowiem od razu do ciężko sapiącej Betty pomagając jej oprzeć się o skrzynie. Ta wydawała się coraz bardziej podduszona, jakby rzucony na nią czar pozbawiał ją coraz większej części oddechu zmierzając stopniowo do śmiertelnego końca. Żadna z nich, podobnie jak on, nie była w stanie wyprodukować z gardła żadnego dźwięku.
David nie miał pojęcia czym była ta istota, ale miał tylko jedną ochotę: pozbawić to coś resztek życia czy tam innego jestestwa. Machnął w jego stronę, próbując pokazać dziewczynom mieszek, ale nie miał czasu. Nie mógł zgubić tego bydlaka, inaczej zginą we trójkę. Rzucił się w pościg. Jego broń najwyraźniej mogła zranić potwora, dlatego w żaden sposób nie zamierzał mu odpuścić, choć... ważniejszy był mieszek. Gdyby tylko zdążył go odsupłać zanim bydlak go złapał!

Nie było jednak czasu na plucie sobie w brodę. Widmo było cholernie szybkie, ale i zwinny łotrzyk niemal mu nie ustępował. Zdołał prawie doścignąć je, gdy przeskakiwało przez pobliskie skrzynie, za którymi wcześniej krył się David. Jego miecz błyskawicznie uderzył do przodu, jednak natrafił tylko na powietrze. Myśliwy zadowolony najwyraźniej z emocji towarzyszących pościgowi zawył jak kojot i ruszył w stronę zawalonego przez ładunek wąskiego przejścia, w którym poprzednio łotrzyk niemal stracił życie. Szybko niczym małpa począł się wspinać po zrzuconych z góry roztrzaskanych skrzyniach, co nie było wcale takie łatwe. Statek wokół nich nadal bujał się na wszystkie strony, więc towar jeździł to w tę to w tamtą stronę po drewnianej podłodze ładowni i ciągle coś osuwało się pod nogami.
Łotrzyk nie tracił czasu na sięganie po łuk, wątpił, aby jedna strzała mogła okazać się wystarczająco skuteczna. Musiał dopaść do woreczka, w którym ten złodziej miał coś należącego do kogoś innego. Wściekły ruszył za potworem, skupiając się całkowicie na tym, aby nie zrobić żadnego fałszywego ruchu.
Dopadł do roztrzaskanych skrzyń próbując dogonić będące już niemal w połowie drogi przez przeszkodę widmo. Ostre krawędzie rozszczepionego drewna i odłamki roztrzaskanego ładunku raniły mu dłonie, jednak parł do przodu mając już przeciwnika niemal na wyciągnięcie ręki. I właśnie wtedy, gdy był już niemal na szczycie chaotycznej, najeżonej drzazgami hałdy stos skrzyń osunął się pod nim, a on runął w dół. W ostatnim momencie próbował jeszcze uratować się przemieszczając ciężar swojego ciała i chwytając wystającej nad nim deski, ta jednak również okazała się niestabilna.

Poczuł ostry, przeszywający ból, gdy opadające z hukiem żelastwo poraniło mu nogi i część brzucha. Zagryzł jednak zęby i szybko ruszył do przodu po znacznie niższej i mniej stromej już górce. Nadal widział przed sobą umykające widmo. To właśnie kierowało się w stronę poprzedniego placu boju, gdzie pozostawił Yalona i broniącego się przed dwoma widmami akolitę. Rozbłyski magicznych płomieni tryskające znad skrzyń świadczyły o tym, iż akolita doprowadzony do ostateczności sięgnął po najpoteżniejsze ze swoich czarów. Wszystko wskazywało na to, że broniący się ludzie, zajęci walką, nie dostrzegli ani zbliżającego się do nich pędem widma, ani gramolącego się z zawalonej hałdy łotrzyka
A ten nie miał pojęcia jak przyciągnąć skutecznie ich uwagę. Poderwał się z bólem, klnąc jedynie w myślach. Niemy człowiek nie ma zbyt łatwego zycia, ale lepsze to, niż gdyby ten stwór odbierał wzrok, wtedy z pogoni byłyby nici. David nie zamierzał ustąpić, znów rzucił się za widmem, jednocześnie podnosząc z ziemi coś wystarczająco ciężkiego i wystarczająco niegroźnego i cisnął tym w Yalona. Nie chodziło mu nawet o to by trafić, a by mężczyzna zauważył lecący przedmiot. Potem mógłby chociaż na migi wskazać mu uciekiniera. Musiał dorwać bydlaka!

Podniesiony naprędce odłamek rozłupanej misy poszybował w stronę walczącego zajadle żołnierza. Zamieszanie wokół niego spowodowało jednak, że olbrzym nie zwrócił na ten element należytej uwagi. Zarówno widmo, jak i łotrzyk wpadli więc w bitewne kłebowisko zupełnie bez uprzedzenia. Na swoje nieszczęście. Intonowana przez akolite Asmodeusa inkantacja naglę się zakończyła, a z jego osmolonej, śmierdzącej siarką laski trysnęło całe może pełgającego dziko ognia. Naturalnie wycelowane było w widocznych dla nich przeciwników, ale i uczestnicy pościgu nieszczęśliwie znaleźli się w jego polu rażenia.

David momentalnie zauważył zagrożenie i uniknął gorejącej pożogi iście akrobackim wyskokiem w górę. Myśliwy zareagował zbyt późno. Morze ognia omyło praktycznie całą jego sylwetkę. Łotrzyk dosłownie widział jak spora część eterycznego obłoku składającego się na jego sylwetkę dziko zapulsowała i natychmiast wyparowała. Wyraźnie go to spowolniło, tak że David zdołał nadrobić dużą częśc dzielącego ich dystansu. Po chwili ciało zjawy się ustablizowało, nadal jednak było widać w nich szerokie wyrwy po odniesionych ranach, z których sączyły się wąskie strużki duchowej mgły. Mógłby przysiąc, że widział wśród nich pojedyncze krople krwi, jakby widmo, podobnie jak otaczająca ich dżungla, stawało się coraz mniej duchowe, a coraz bardziej materialne. O mało co nie wywróciłby się o grube konary, wyrastające z pobliskiego pnia rosnącego w drewnianej ściane .

Wypadli z ładowni,gnając po wąskich drewnianych schodach na wyższy pokład. Łotrzyk wyraźnie usłyszał wrzawę bitwy, rozlegającej sie na górnym pokładzie nad nimi. Poczuł potężne szarpnięcie, gdy statek nagle zatrzymał się. Chwilę później wybiegli na świeże powietrze. Cóż to był za widok! Cały górny pokład zapchany był żywymi jeszcze członkami załogi i pasażerami. Z ledwością odpierali zastępy nacierających na nich sił. Poza około tuzinem myśliwych atakowały ich też przeróżne egzotyczne zwierzęta, jakby cała potęga południowej dżungli zmaterializowała się nagle na tym jednym pokładzie. Zaraz przy ich statku zauważył statek-widmo, od którego wszystko się zaczęło, dzieliły ich jedynie metry. Na jego pokładzie dostrzegł potężną postać ubraną w szamańską maskę. Zastanawiające było jedynie to, że reszta jej ubrania wyglądała identycznie jak mundur należący do ich kapitana. Ta dziwna postać po chwili zniknęła pod pokładem drugiego statku. Nie miał jednak czasu na dalszą obserwację. Uciekające mu widmo wdrapywało się już na takielunek, spoglądając co chwila w stronę drugiej jednostki. Można więc było sądzić, że chce się do niej dostać po szerokim rozłożystym omasztowaniu, z którego dało się przeskoczyć na żagle drugiej jednostki.

Nie miał cholernego pojęcia co tu się działo, ale póki nie miał głosu swojego i dziewczyn, nie było sensu się nad tym zastanawiać. Bieżący problem braku oddechu był zbyt palący. Jeszcze w biegu schował swoją broń, sięgając po łuk. Mógł oddać jeden strzał, póki tamten nie znajdzie się nad wodą, kiedy to zestrzelenie go będzie już głupotą. Nurkowania po mieszek do wzburzonego morza nie można nazwać inaczej. Napiął cięciwę, wypuścił strzałę, a potem popędził za widmem, zarzucając łuk na plecy.
Nie był to jego najlepszy dzień. Strzała ze świstem pognała do przodu, mijając widmo jedynie o cale. Jednak pospieszny, nieprzygotowany strzal nie pozostał bez konsekwencji dla cięciwy. Łotrzyk zarzucając łuk na plecy mógłby przysiąc, że była na skraju urwania. Byłby zdziwiony gdyby wytrzymała choć jeden dodatkowy strzał.

Przypadł do takielunku i zaczał wspinać się na górę. Ta część była prosta, miał do dyspozycji odpowiednią ilość przeplatających się lin. Szybko więc znalazł się na górze. Gorzej z dalszą drogą prowadzącą przez wąski, niezabezpieczony żadnymi linami poziomy maszt prowadzący w bok nad burtą jednostki. Widmo wbiegło na niego lecz szybko musiało zwolnić, gdy omal nie poślizgnęło się i nie runęło na dół.
Co za irytująca chwila, gdy człowiek nie jest w stanie obrzucić czegokolwiek stekiem solidnych i głośnych wyzwisk! Ruszył za uciekającym złodziejem, coraz bardziej pozbawiony subtelności. Zrzucenie go sprawiłoby, że znów musiałby złazić na dół, więc uparcie dążył do zaciśnięcia na nim swoich łap. *

Myśliwy może i był nadzwyczaj zręczny, ale David w niczym mu nie ustępował, a do tego wyraźnie lepiej panował nad równowagą swojego ciała. Dogonił widmo pokonując pospiesznie dzielący ich dystans. Nie zamierzał ukatrupiać tego czegoś, przynajmniej chwilowo. Miał inne priorytety i głównym z nich było odzyskanie mieszka. Po drodze w jego dłoni pojawił się miecz, ale tylko zamarkował cios, tak naprawdę sięgając po swój "głos". Chwycił, od razu odwiązując mieszek, nawet nie wiedząc, czy to w jakiś sposób miało pomóc.
Gdy odsupłał sakiewkę, niemal natychmiast otoczyły go liczne szepty zlewające się w jedno niewyraźne szumienie. Kilka z nich rozpoznawał, były to głosy jego i dziewczyn, inni z kolej musielibyć wcześniejszymi ofiarami widma. Prawie natychmiast po tym, jak wirujące wokół niego szepty zamilkły, on instynktownie poczuł jak wraca mu głos. Widmo zawyło z rozpaczy, rzucając się ku niemu.

Naparło na niego całą siłą ataku, próbując jednocześnie podłożyć mu nogę, nie z łotrzykiem były jednak takie numery. Momentalnie przemieścił wagę swojego ciała, powodując, że to jego przeciwnik utracił równowagę i zachwiał się na wąskim maszcie. David tylko na to czekał. Warknął wściekle, jednocześnie czując ulgę na fakt, że wrócił mu głos, jak i wściekłość na tego bydlaka. Obrócił miecz w dłoni i wbił go w kark bestii, którą chwilę później kopniakiem zrzucił z masztu, samemu musząc łapać równowagę po tym efektownym, ale niezbyt mądrym ruchu. Już miał zawrócić i zejść na pokład, gdy jakaś myśl go powstrzymała.
Ten statek będzie miał problemy z dalszą podróżą, tak czy inaczej.
Zamiast więc wrócić, zaczął iść dalej. To coś w masce, co w zdecydowanie zbyt dużej mierze wyglądało jak kapitan... cóż, zobaczymy czy dało się zabić. Ten atak należało jakoś powstrzymać, a najlepiej było uderzyć w jego źródło.

+1000XP
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 13-09-2012 o 23:14.
Sekal jest offline  
Stary 14-09-2012, 19:16   #43
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Balansowanie na masztach wychodziło mu z każdą chwilą coraz lepiej, bezpieczne zejście na drugi pokład zajęlo mu więc jedynie parę chwil. Spojrzał na bitwę toczącą się na drugiej jednostce. Wyglądało to tak, jakby niektórzy z myśliwych chcieli przedostać się na pokład statku-widma, drogę nie do końca dobrowolnie zagradzali im jednak pozostali przy życiu marynarze. Najwyraźniej nie tylko jego widmo chciało dostarczyć łup na drugi pokład. Szybko ruszył śladami dojrzanego wcześniej kapitana-szamana. Nie musiał długo szukać, schody, którymi ten zszedł prowadziły praktycznie tylko do korytarza oficerów zakończonego kajutą kapitana. Drzwi do oficerskich koi były otwarte, w dwóch z nich dojrzał widmowe sylwetki myśliwych, którzy wyglądali jakby medytowali. Ciężko było stwierdzić na ile czuwają i jakie natężenie hałasu by ich wybudziło. Zza kapitańskich drzwi dochodził chór wzbierających i milknących na zmianę szeptów, same drzwi wydawały się zabarykadowane od środka. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Choć miał trochę opcji. Z tego, co widział kajuta kapitańska znajdowała się na rufie statku i miała szerokie okna i przechodzący pod nimi gzyms. Mógłby spróbować się nań spuścić liną z górnego pokładu (tych widział pod dostatkiem). Mógł też poczekać aż następne widmo dostarczy głosy (o ile jakieś się przebije), bądź spróbować jakoś wykorzystać beczkę z prochem, którą dojrzał na swojej drodze pod pokład. Z pewnością były też inne możliwości... Najgorsze, że nie wiedział ile pozostało mu czasu.

Poruszał się cicho i sprawnie, rozglądając się i próbując wymyślić coś wystarczająco szybkiego i na tyle skutecznego, aby nie został poszatkowany po tym jak się okaże, że w kajucie kapitańskiej nie znajduje się tylko ten jeden w masce. Potrzebował dywersji i zaskoczenia. Okno było zdecydowanie najlepszą metodą na wejście, ale nie wiedział jak zgrać to wszystko w czasie, dlatego postanowił zaryzykować. Wyszedł szybko na pokład, a potem zrzucił linę tak, aby sięgała do okna kajuty kapitańskiej. W przypadku beczki z prochem... to była słaba część tego planu, ale i tak wetknął w to dość krótki kawałek linki, zdaje się, że zwanego lontem. Skrzesał kilka iskier, a potem zepchnął to wszystko w dół, nie mając i nie chcąc tracić czasu na robienie tego dokładnie. Chciał się znaleźć za oknem w chwili wybuchu, więc pośpiech był wymagany. Może to wystarczy do odwrócenia uwagi na tyle, aby sam atak był zaskoczeniem.

Cóż, nie był specjalistą od wybuchów, ale nie można mu było mieć tego za złe, w Golarionie proch popularność zyskał dość niedawno i sprowadzano go tylko w małych ilościach z oddalonych południowych krain. Fakt że piraci mieli taki poręczny zapas okazał się nad wyraz szczęśliwy. Z braku doświadczenia nie miał jednak pojęcia jak ustawić lont, by uzyskać odpowiedni czas. Nie był więc wcale zaskoczony, gdy mimo skrajnego pośpiechu eksplozja zastała go w połowie drogi na dół. Całym okrętem wstrząsnęło, a on ciężko uderzył ciałem o burtę wzdłuż której schodził po linie. Jęknął głucho nasłuchując uważnie. Zza szerokich okien pod nim doszedł go nerwowy zwierzęcy pomruk. Odwrócił się na linie chwytając za nią nogami i spuszczając się głową w dół. Dokładnie tak wyobrażał sobie kajutę pirackiego kapitana. Spore pomieszczenie z poznaczonymi niezliczonymi cięciami ścianami gościło potężną postać szamana. Siedział na środku, na dywanie poprzedniego właściciela, tyłem do okna. Na podłodze wokół niego zgromadzono liczne egzotyczne przedmioty, które musiały być wcześniej ładunkiem pirackiego statku. Łotrzyk dojrzał tam sztuki egzotycznej kościanej broni, dziwne tabliczki z pismem, gliniane urny, drewniane rzeźby połączone z zasuszonymi ludzkimi szczątkami i inne egzotyczne kurioza typowe zapewne dla ludów z południowych dżungli. Zobaczył też rząd rozsupłanych mieszków leżących przed kapitanem - bo co do tego, iż był to kapitan ich statku przyobleczony jedynie w maskę szamana nie miał już wątpliwości. Słyszał też liczne szepty unoszące się w powietrzu, wydawały się cicho śpiewać kapitanowi, a ten poruszał się lekko na boki jakby był w transie albo w głębokim śnie. Łotrzyk dojrzał również źródło usłyszanego wcześniej warkotu. Wybuch musiał wybudzić jedynego widocznego w kajucie strażnika. Potężnego, okrytego cętkowanym futrem psa z południowych krain. Poddenerwowana nagłym hałasem hiena łaziła w tę i z powrotem, coraz to podchodząc do zabarykadowanych drzwi i drapiąc w nie, jakby chciała wyjść przekonać się osobiście o źródle hałasu. Najwyraźniej szaman jednak go nie usłyszał, lub nie miał zamiaru zareagować, pozostając w transie, utulony przez szepczące do niego głosy.

Gdy łotrzyk myślał już, że zebrał wszystkie istotne dla niego informacje usłyszał, że jeden z głosów brzmiał jak ten należący do ich towarzysza - niziołka Bimbały. Tylko jeden strażnik. To nie było tak źle, o ile te głosy nie miały oczu. Jego dywersja nie zadziałała zbyt dobrze, przy czym odwróciła przynajmniej część uwagi pieska. Raczej spodziewał się innych strażników. Szybko wyrzucił z umysłu niepotrzebne myśli i wyciągnął sztylet, wkładając go w szczelinę i podważając nim zamek. Robił to powoli i tak cicho, jak tylko mógł. Pierwszym celem był szaman, jeśli tylko pozostanie w bezruchu. Piesek zostanie na później. David nie zamierzał rozmawiać, a tożsamość medytującej istoty miał zamiar sprawdzić dopiero po unieruchomieniu jej na zawsze.

Szerokie skrzydło okna uchyliło się zupełnie bezdźwięcznie i po chwili łotrzyk był już w środku, zamykając je za sobą, by nagły powiew wiatru nie zdradził jego obecności. Całość wprawnemu włamywaczowi jakim był David zajęła dosłownie parę sekund. Pies w tym czasie zajadle drapał drzwi, pobudzony dodatkowo przez słyszalne za drzwiami gwałtowne kroki stróżujących widm. Nic nie wskazywało jednak na to, by te chciały wejść do środka, raczej oddalały się od drzwi. Nagle hiena postawiła uszy i niuchnęła. Nie wyczuła zamarłego nagle w bezruchu łotrzyka i znów wróciła do drapania drzwi. A David postanowił zrobić to co zamierzał. W obawie przed wyjmowaniem miecza, użył sztyletu z zimnego żelaza, którym otwierał okno. Zbliżył się do szamana od tyłu, a potem uderzył, celując w podstawę czaszki i w górę, aby żelazo mogło wbić się aż w mózg.

Idealnie wycelowany cios, który powinien zakończyć żywot kapitana okazał się niewystarczający. Gdy ostrze było już niemal przy podstawie czaszki nagle zwolniło, jakby natrafiając na jakąś niewidzialną barierę. Gdy w końcu zagłębiło się w ciele ofiary uczyniło to ze znacznie mniejszą siłą. Głosy wokół szamana wspólnie zawyły w niewysłowionym bólu. A ten gwałtownie przebudzony poderwał się na nogi. Również i hiena odwróciła się w stronę łotrzyka szczerząc groźnie imponujący garnitur potężnych zębów.

 
Tadeus jest offline  
Stary 17-09-2012, 21:04   #44
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
David warknął wściekle, przez chwilę nie wiedząc co robić, działając tylko na instynkt. Cisnął sztyletem w psa, jednocześnie wyjmując miecz. Sztylet był za krótki, aby podjąć regularną walkę. Co wcale nie zmieniało faktu, ze był w rozterce. Szaman chronił się pochwyconymi duszami, a łotrzykowi nie podobało się, że musi się przez nie przebić, aby zabić ich "nosiciela". Czy nie było innego sposobu? Cofnął się o krok i kopnął jeden z glinianych dzbanów, rozbijając go o ścianę. Może te rzeczy na podłodze miały jakieś znaczenie?

Hiena załkała żałośnie, gdy srebrzysty pocik zagłębił się w jej cielsku niemal po sam jelec. Poruszyła się jeszcze jeden krok, zachwiała i padła martwa na ziemię z pustymi oczami, chwilę potem jej ciało zamieniło się w srebrzystą mgiełkę i rozpłynęło.

Kopnięty dzban zaś rozbił się o ściane, rozrzucając na wszystkie strony gliniane odłamki. Ze środka wylała się jakaś ciecz. Łotrzykowi wydawało się, że pachniała podobnie do eliksiru leczenia, którego miał już okazje używać po walce z atakującymi karawanę demonami.

W tym samym czasie kapitan z zalanym własną krwią karkiem skierował się w jego stronę. Przemówił do niego w starożytnym egzotycznym języku, który David słyszał już wcześniej od myśliwych.
- Jestem Kha'rgta, duch dżungli, potępieni, którzy budzą mnie ze snu.
Z oczu maski momentalnie wylały się wiązki zgniłozielonej upiornej energii, oplatając całe pomieszczenie i stojącego naprzeciwko Davida. Olbrzymi ból wstrząsnął jego ciałem, gdy wdarła się do środka.

W tym samym momencie poczuł smród spalenizny i zobaczył pierwsze strużki dymu wydostające się spod drzwi. Ogien nie był jeszcze pod drzwiami, ale z pewnościa był coraz bliżej.

David stęknął z bólu, próbując strząsnąć z siebie to paskudztwo. Rozbicie dzbana nie pomogło, więc uznał, że niszczenie tego nie sprawi, że nie będzie musiał zabić szamana i zapewne zniszczyć tych dusz. Przynajmniej zwierzaka miał z głowy, było to zresztą stworzenie analogiczne do tych widm. Musiał się spieszyć, więc zaatakował bez większej finezji, rzucając się na szamana. Gdyby udało się go przewrócić i znaleźć się na jego plecach, była szansa na uniknięcie kolejnych ataków.

Wpadł na potężną sylwetkę kapitana, próbując go unieruchomić, widać jednak było, iż obłąkany człowiek nie da się łatwo powalić. Zaczęli się szarpać, co niewątpliwie miało tę zaletę, iż przeciwnik miał chwilowo zajętę ręcę i nie mógł czarować.

Davidowi w końcu udało się podciąć szamana, wykręcając przy okazji rękę i przygwożdżając do podłogi. Szaman zdaje się nie był w stanie tak czarować, ale łotrzyk wciąż zastanawiał się jak sprawić, aby zabić jego i uwolnić dusze czy cokolwiek było w jego posiadaniu. Spróbował więc rzeczy chwilowo najprostszej - sięgnął po maskę mężczyzny, próbując zerwać ją z jego twarzy.

Gdy tylko dotknął maski ciało kapitana naprężyło się do granic możliwości, jakby wstąpiła w nie jakaś nienauralna siła, momentalnie wyszarpnęło się z uścisku . Było już jednak za późno. David zdecydowanym ruchem ściągnął przedmiot z twarzy unieruchomionego mężczyzny. Wtem cała rzeczywistość wokół nich eksplodowała iskrami i upiornym wyciem. Maska zaczęła drżeć łotrzykowi w dłoniach wprawiając w ruch cały pokład wokół nich. Chwilę potem eksplodowała oślepiającym, zgniłozielonym blaskiem, tworząc wokół siebie potężny, wyjący wir. Dojrzęli widmowe sylwetki myśliwych i egzotycznych zwierząt zasysanych przez ściany do środka. Wrzeszczały, ryczały i wiły się w agonii wciągane w wirujący gwałtownie artefakt. Chwilę potem było już po wszystkim. Dymiąca, niepozorna maska opadła ze stukotem na pokład. Kapitan zamrugał i zemdlał, opadając ciężko na pokład. Strumień krwi z jego karku popłynął znów bez przeszkód.

Przed łotrzykiem zostały jednak hałdy egzotycznych przedmiotów z południowych dżungli. No i spod drzwi nadal wydobywał się czarny gryzący dym, z każdą chwilą coraz intensywniejszy. Nie miał pojęcia, czy kapitan założył maskę z własnej woli. Te przedmioty tutaj mogły być cenne, ale nic mu nie mówiły. Może przed amnezją wiedzę miał o tym większą, pamiętał jednak zapach z jednego z dzbanów. Zajrzał do pozostałych, wąchając. Jeśli nawet nie było tam mikstur leczących, to może chociaż coś, czym można było oblać twarz kapitana. Zabrał też swój sztylet, oraz schował za pasek co lżejsze i wyglądające na cenniejsze przedmioty. Może do czegoś się przydadzą. Do rany kapitana przyłożył materiał jego własnej koszuli, próbując go ocucić. Sam mógł uciec stąd po linie, ale wiedział doskonale, że nikogo po niej nie wciągnie.

Mimo usilnych starań nie udało mu się w dzbanach znaleźć nic, co pachniałoby podobnie do rozbitej mikstury leczenia, za to parę razy o mało co nie zemdlałby, gdy morowe opary ze złowrogich egzotycznych wywarów natarły na jego nozdrza. Również i próba zatamowania krwawienia kapitana, czy przywrócenia mu świadomości spełzły na niczym. Niestety złodziej na szlachetnej sztuce leczenia najwyraźniej zupełnie się nie wyznawał. Tymczasem płomienie wtargnęły do środka, obejmując swym jęzorami drzwi i kawałek sufitu, duszący dym wypełnił jego płuca. Szybko jeszcze przejrzał zabrane przez siebie przedmioty, koncentrując się w szczególności na zrabowanym egzotycznym zwoju (wolał nie myśleć na jakiej skórze został spisany) wydawało mu się bowiem, że niektóre z symboli mogły symbolizować lot... za cholerę nie był jednak w stanie go do końca rozczytać, marnując na to kilka cennych chwil. Nagle drewniany dach nad nim zaskrzypiał upiornie i runął w domu zarzucając cały pokój płonącymi dziko fragmentami stropu. Również i droga ku oknu została zagrodzona ścianą płomieni. Nie było co się dłużej zastanawiać, najwidoczniej będą musieli sobie poradzić bez kapitana. Osłonił twarz kawałkiem materiału i skoczył przez ogień, próbując się dostać do okna i do liny... o ile jeszcze tam wisiała. Bo jeśli nie, to będzie musiał sobie szybko przypomnieć, jak się pływa.


Daleki, ryzykowny skok przez płomienie w pełni mu się udał. Zręcznie wylądował po drugiej stronie pod samym oknem, dostrzegając jak chwilę później poddaje się druga część sufitu, grzebiąc pod sobą zarówno kapitana jak i resztę łupów. Otworzył okno, by dostać się do liny i... podmuch powietrza który wpadł do środka spowodował, że płomienie nagle eksplodowały ze zdwojoną siła. Poczuł jak na jego plecy napiera ogromny żar, po czym szybko chwycił linę i wdrapał się po niej na górę. Pod nim na zewnątrz wytrysnęło całe morze podsycanych nowym tlenem płomieni. Przykleiły się od zewnątrz do burty statku pochłaniając łapczywie drewno. Gdy tylko wystawił głowę na górny pokład, już tego pożałował. Główny maszt cały strawiony przez gorący żywioł zajęczał jak ogromna istota po czym runął na sterburtę druzgocząc z hukiem niemal połowę pokładu. Statek zatrząsł się w posadach i przechylił, a do środka zaczęła wlewać się woda. Syczenie towarzyszące zetknięciu gorejącego inferno z olbrzymimi ilościami mokrego żywiołu było wręcz ogłuszające, a powstająca z tego para wodna z ogromnym ciśnieniem wdzierała się do płuc odbierając oddech.




Nie było już szans na przejście po żaglach na drugą jednostkę. Ta zresztą oddalała się, by nie uszkodził ją ginący od ognia i wody kolos, na którym znajdował się łotrzyk. Wokół kadłuba po mału zaczęły tworzyć się dzikie wiry, gdy tonące pod powierzchnię pokłady zasysały do siebie otaczającą je wodę.

Łotrzyk szybko przejrzał rzeczy, które udało mu się uratować z kajuty pirackiego kapitana. Ciężko było stwierdzić na ile okażą się przydatne. Były to:
- dwie rurki zrobione z łodygi jakiejś obcej rośliny. Przy uważnym przyjrzeniu widać było, że jedna mogłabyć fletem, a druga... dmuchawką? Wyglądały na zestaw stworzony przez tego samego rzemieślnika.
- mała różdżka wyglądająca jak zasuszona starcza ręka z otwartą dłonią - przy drugim spojrzeniu widać jednak było, iż to tylko opleciona skamieniałą pajęczyną gałąź przypominająca wspomniany kszałt.
- bogato wyszywany skórzany mieszek - a w środku zasuszona ludzka gałka oczna. Źrenica wydawała się subtelnie poruszać.
- zwój z symbolem, który łotrzykowi kojarzył się z lotem
- malutki gliniany dzban zatkany korkiem - w środku napój śmierdzący zgniłą trawą.
- wisiorek z muszelek, które wyglądały niemal jak ludzkie uszy.


+600xp za Szamana, +400xp za Hienę
+300xp za oswobodzenie większości dusz
Lvl up!
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 17-09-2012 o 21:07.
Tadeus jest offline  
Stary 21-09-2012, 21:56   #45
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Sytuacja była nie do pozazdroszczenia, ale David nigdy się nie poddawał, nawet w tak nieprzyjemnych okolicznościach. Standardowym sposobem opuszczenia okrętu była szalupa, tylko o tej nie miał co teraz marzyć. Zamiast tego dopadł do największego kłębowiska pozwijanych przy burcie lin, szybko znajdując taką z przymocowanym hakiem, taką jak abordażowe. Nie mając czasu jej odwiązywać i dusząc się dymem, odciął ją dwoma szybkimi uderzeniami miecza. Desperacja wspierała siłę. Złapał ją i bez ociągania rzucił się ku odpływającemu statkowi, z którego tu przybył. Zakręcił hakiem na głowę, licząc na to, że da radę jeszcze dorzucić na taką odległość, wkładając w to całe swoje siły i przy okazji ignorując ból od płomieni i buchającej pary. *
Hak poleciał w stronę oddalającego się pospiesznie żaglowca i faktycznie! Zaczepił się o burtę. Mało brakowało, jeszcze pare metrów i nie starczyłoby liny (a łotrzykowi siły). Czym prędzej napiął linę i przywiązał ją do tonącego pirackiego statku. Moment później był już na niej i pędził po niej jak pająk. Tonąca jednostka zaczęła bowiem za nią ciągnąć. Łotrzyk dostrzegał jak pod jego dłońmi naprężają się i pękają jej poszczególne sręcone pasma. Gdy był już w dwóch trzecich drogi, nagle w wodzie pod nim pojawił się ogromny cień. Nim zdążył zareagować powierzchnia morza dosłownie eksplodowała pod nim ogromną zębatą paszczą. Wielgachny rekin wyskoczył z wody, by pożreć wystawionego bezradnie na atatk łotrzyka. Gdy ten już niemal widział jak ostre niczym szable zęby zaciskają się wokół niego, usłyszał huk dochodzący z ich statku. Potężny harpun wystrzelony z ustawionej na pokładzie balisty dosłownie zdmuchnął ogromną rybę spod niego. Ta wpadła do wody z potężnym pluskiem, zabarwiając morze wokół na intenstywny czerwony kolor. Przy baliście poza marynarzem stali też wyszczerzeni towarzysze Davida. Nim jeszcze, caly przemoczony, poparzony i ranny, zdołał postawić stopę na pokładzie usłyszał już radosne rzępolenie niziołka. Mały człowiek nadal był blady i wyraźnie brakowało mu tchu, nie powstrzymywało go to jednak przed zalewaniem całego otoczenia kakofonią irytujących dźwięków.

Wraz z nim powitała go reszta. Dziewczyny przypadły do niego, taksując opiekuńczo jego rany, zaś Yalon tylko trzasnął go wielką łapą przyjacielsko w ramię. Dojrzał u niego nowy długi łuk, który wyglądał na oręż bardzo dobrej jakości i przywiązaną do pasa butelkę z jakimś eliksirem. Ciało Betty zdobiła lekka koszulka kolcza, która również wydawała się być doskonałej jakości.
- Trochę żeśmy się przy okazji obłowili - rzekł żołnierz z niewinną miną. - Niestety kapłani nadal wszyscy przy życiu - dodał już szeptem.

Reszta załogantów w większości zajęta była sobą. W oddali dwóch pozostałych oficerów głośno rozsyłało po pokładzie przetrwałych marynarzy, by ci ocenili uszkodzenia i odnaleźli źródło tego całego zamieszania. Pasażerowie stali obok, w chaotycznej wystraszonej grupce, czekając aż pozwoli im się zejść pod pokład. Niektórzy z nich jak zaklęci patrzyli w buchający płomieniami piracki okręt, bądź w wielką czerwoną plamę na wodzie.
Łotrzyk usiadł ciężko na pokładzie, odzyskując siły. Przez dłuższą chwilę nie odzywał się, pozwalając Drusilli zająć co wyraźniejszymi ranami. Bolało go wszystko, więc nawet nie wiedział gdzie obrażenia są najpoważniejsze. Niestety nie było zbyt dobrych wieści. Odpowiedział najpierw szeptem.
- Kapłani żyją, a kapitan nie. Cholerne zrządzenia losu. Co z ciałem?
Potem dodał już głośniej wskazując na zdobyczne przedmioty.
- Chyba przesadziłem z tym prochem, ale i tak trochę zwinąłem. Może ktoś z was wie co to jest? - Drusilli podał zwój bezpośrednio, w końcu coś się na magii znała. Złapał się za głowę słysząc pohukiwanie karła. Jak jeszcze raz pomyśli nad ratowaniem tak zwanych niewinnych dusz...*

- Klecha z akolitami siedzą znowu w swojej ładowni wokół trumny wiedźmy - zdał sprawozdanie Yalon. - Aż głupio się przyznać, ale chybaśmy jednemu z nich nawet uratowali żywot. - żołnierz miał wyraźnie kwaśną minę. - Chciałem cholernika dobić, jak żeśmy się już z widmami uporali, ale wtedy zaczęli kręcić się tam marynarze, psia jucha ich mać. - zagryzł zęby z bolesną miną. - Teraz jest mi chyba wdzięczny i w zamian za uratowanie go w walce zaprosił mnie na "rozważania nad przyszłością mego duchowego życia"...
Betty zachichotała złośliwie.
- Śmiej się śmiej, dziewucho. Będziesz sobie sama wyro grzała, jak mnie do zakonu powołają! - załkał z przesadnym żalem.
Tymczasem dziewczyny skończyły obwiązywać jego najpoważniejsze rany. Było w tym jednak więcej dobrych chęci niż umiejętności leczniczych. Davida nadal wszystko bolało, łącznie ze zdewastowanym wrzącą parą i dymem gardłem, które powodowało, że lekko zachrypiał.
- Chyba pozwalają już zejść pod pokład - orzekła w końcu Drusilla zakańczając prace przy jego ciele soczystym buziakiem w policzek. - Lepiej będzie jak zejdziemy i odpoczniemy. Tak na szybko również nie jestem w stanie zidentyfikować tych przedmiotów.
Gdy mijali marynarzy i oficerów jeden z nich - ten który wpuścił ich za opłatą na pokład - szepnął do Davida.
- Będziemy musieli później porozmawiać o tym, co tu się stało.
Wszystko wskazywało na to, że większość obowiązków związanych z prowadzeniem statku po śmierci kapitana i dużej cześci załogi spadła właśnie na niego. Pewnym było, że wiedział, albo wkrótce się dowie, że David był na drugim pokładzie wraz z kapitanem - wszak widział go marynarz strzelający do rekina.

Minął dzień, który spożytkowali na leczenie ran, odpoczynek, opowiadanie swoich losach w czasie ostatnich wydarzeń i dalsze knucie. Drusilla w tym czasie prawie nie próżnowała poświęcając się badaniom nad znalezionymi artefaktami. Co jakiś czas słychać było z jej strony jęknięcią obrzydzenia, gdy wrażliwe zmysły zagłębiały się w niezbyt apetycznych egzotycznych przedmiotach. W końcu, wycieńczona, choć szczęśliwa przedstawiła Davidowi wyniki swoich badań. Okazało się, że zyskali następujące przedmioty:
- Eliksir zdjęcia klątwy, który Yalon zebrał ze zwłok jednego z poległych zbrojnych.
- Zwój lewitacji, pozwalający przez parę minut unosić się lub opadać po pionowej linii.
- Eliksir pozwalający zwalczyć strach
- Różdżkę przeklęcia wody, która pozwalają zamienić małą ilość wody w płyn szkodliwy dla istot zrodzonych z dobra.
- Niemagiczny wisiorek z muszelek w kształcie uszu
- Magiczną piszczałkę pozwalającą wprawnej w grze osobie na wzmocnienie obrony sojuszników.
- Magiczną dmuchawkę, która po zetknięciu z dowolną trucizną, czy jadem nasączała nią niemal w nieskończoność wystrzelone strzałki
- Oko, które wprawna w czarach osoba mogła wykorzystać, by przez nie patrzeć. Odległość była jednak ograniczona do około stu metrów.

W tym samym czasie do kajuty wpadł Yalon, spoglądając z lekkim obrzydzeniem na rozstawione na stole kurioza.
- Nie chcę myśleć co tam jeszcze było, skoro to ci wyglądało na najbardziej wartościowe...
Szybko zgarnął ze stołu zidentyfikowany już swój eliksir, przywiązując go do szerokiego wojskowego pasa.
- Ale ja nie o tym... - poskrobał się w czoło. - Raczej chciałem rzec, że ten cały akolita kazał dostarczy mi list. Chce się spotkać dzisiaj w nocy, by porozmawiać o "naszych sprawach" - żołnierz się wyraźnie skrzywił. - Wspomniał jeszcze, że zapłacą mi, jeśli od jutra przejmę wartę pod drzwiami magazynu, w którym trzymają martwą wiedźme. Najwyraźniej nie przetrwał żaden z ich żołnierzy.
Siadł ciężko na drewnianym zydlu, patrząc się nieśmiało w sufit i po ścianach. W końcu wypalił, jakby nie mógł tego dłużej skrywać.
- No dobra! Powiem wam! To pedzio! Nie wiecie co on do mnie pisał! Ja tam nigdzie nie pójdę!
Załamał ręce. Za nim pojawiła się rozchichotana Betty.
- Oj, mój wielki, mężny woj chyba nie zlęknie się takiego wyzwania, co?
Chciał ją odgonić dłonią jak namolną muchę jednak to tylko jeszcze bardziej rozbawiło dziewczynę.

Wojem on potężnym
W swym mniemaniu był
Lecz w swym sercu mężnym
strach przed wackiem krył!

Zaintonował Bimbała, korzystając z okazji. Łotrzyk nie mógł się nie roześmiać, pokazując Yalonowi miskturę, którą zidentyfikowała Drusilla.
- Podobno potrafi zwalczyć strach, może ją łykniesz przed pójściem?
Mrugnął do dziewczyn i zrewanżował się czarodziejce buziakiem za identyfikację przedmiotów. Podarował jej też piękne oko i medalion z muszelek, uśmiechając się niewinnie.
- Mi i tak się nie przydadzą - spoważniał nagle. - A to oko faktycznie mogłoby się przydać. Musimy coś zrobić z ciałem, ale jeśli zrobimy to tej nocy to może być zbyt wcześnie. Macie jakieś pomysły? Powinniśmy zaryzykować, korzystając z okazji, że zaproszono Yalona? Jeśli nie otworzyliby trumny, można byłoby... - skrzywił się - ...zdekapitować ją a potem pozbyć się głowy. Jeśli tego nie zrobimy, zaszkodzi to naszej misji i osobom, dla których pracujemy.
To ostatnie dodał na potrzeby Drusilli, która zawsze potrzebowała szlachetnych motywów.
 
Sekal jest offline  
Stary 21-09-2012, 21:57   #46
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Widać było, że urażony dowcipami olbrzym faktycznie musiał walczyć ze sobą, by nie chwycić i natychmiast nie obalić eliksiru. W końcu jednak powstał warcząc bezsilnie jak marudny niedźwiedź.
- Jeśli to zrobię, to będziecie mi coś winni - zmierzył ich wzrokiem, wyraźnie niepocieszony. - Ino i tak nie wiem, co nam to da.
- Z tego co odkryliście, kapłani dbają o to, by przy trumnie ciągle pozostawały co najmniej dwie osoby - zaczęła Drusilla, namyślając się intensywnie. - Ciężko stwierdzić, co stałoby się, gdyby jednego z trójki zabrakło.
- No właśnie! - przyklasnęła Betty. - Yalon da swojemu zalotnikowi pałą w łeb i wrzuci go gdzieś do schowka, a reszta przecież przez pozostałe dwa dni wykonywać swoich modłów bez odpoczynku nie zdoła.
- Chyba, że natchnieni duchem swej łotrowskiej diabolicznej krucjaty jednak wytrzymać zdołają! - zaczął z zapałem Bimbała, spoglądając coraz to z pożądaniem na zidentyfikowany flet.
- Poza tym zapewne wyślą kogoś, by poszukał ich akolity - rzekł z przekąsem Yalon - I co w tedy? Wiadomo, że zaczną od jego kajuty, gdzie mamy się spotkać. Ciężko go będzie wynieść i ukryć w innym miejscu. Mogę go co najwyżej wyrzucić przez bulaja do morza, będzie noc więc nikt go nie zobaczy - spojrzał na Betty, która mu przytaknęła.
Drusilla wydawała się mało przekonana.
- A jeśli woda go obudzi i zacznie krzyczeć o pomoc?
- To mu przyłoże tak, by już się nie obudził - odparł żołnierz.
- Pamiętaj, że posiada potężną magiczną moc, może nie polec bez walki - zripostowała dziewczyna.
- Już mój gorący byczek go ulula, by się niczego nie spodziewał! - prychnęła Betty, odruchowo unikając pieszczotliwego ciosu zirytowanego Yalona.
W końcu usiedli wszyscy kręcąc bezradnie głowami. Plan nie był zbyt dopracowany i nie było żadnej pewności, że osiągną zamierzony efekt.
David także kompletnie nie był przekonany. Było za wcześnie. Pokręcił głową.
- A może uda ci się przekonać go, aby odłożył to na jutro? Musimy tu grać na zwłokę i uderzyć w ostatniej chwili. W innym przypadku przynajmniej Yalon będzie spalony, bo oni ożywią to ciało. Bez głowy... z tego co wiem, wtedy nic im nie powie. Ja muszę tymczasem porozmawiać z naszym przymusowym kapitanem.
Poklepał flet z kpiącym uśmiechem.
- Nie dostaniesz tego, knypku. Bo obawiam się, że jakbym ci go dał, to chwilę później musiałbyś go sobie wyciągać z tyłka, gdzie ktoś by ci go wsadził po słuchaniu piskliwych dźwięków dłużej niż kilka chwil. *
Niziołek prychnął, zadzierając dumnie kartoflanego nosa.
- Ignoranci... - nafukał na nich pod kartoflanym nosem. - A pomyśleć, że uwierzyłem, iż wasze gustą są równie szlachetne, co rewolucjonistyczne zamiary!
Prychnął ponownie i wyszedł trzaskając drzwiami. Z korytarza usłyszęli oddalające się stopniowo dźwięki szarpanej liry.

Z resztą zrobili, jak ustalili. Yalon przesunął spotkanie, jednak zgodził się na oferowaną mu ochronę magazynu. Zawsze mógł coś ciekawego usłyszeć lub podejrzeć. David zaś zjawił się u ich znajomego oficera. Rozmowa była dość nieciekawa i przewidywalna. Poddenerwowany, niewyspany oficer zajmujący obecnie kajutę kapitana pokrótce streścił, co według niego zdarzyło się na pokładzie, wskazując na opętanie kapitana przez jeden z zabranych z pirackiej jednostki artefaktów i jego śmierć na drugim pokładzie, która zapewne miała coś wspólnego z Davida tam obecnością.
- Wszystko wskazuje na to, że jednak powinniśmy ci być wdzięczni. Przyjmę po prostu, że nie było innego wyjścia by to wszystko zakończyć - rozłożył ręcę. - W raporcie spiszę zaś, że to artefakt doprowadził kapitana do śmierci i zniszczenia drugiej jednostki.
Odłożył sprawozdania na bok.
- Zapłacono mi, bym was przewiózł do Westcrown bez wzbudzania podejrzeń i to mam właśnie zamiar zrobić. Wiem, że to była wyjątkowa okazja, ale prosiłbym, byście starali się przez najbliższe dni nie utrudniać mi mojego zadania. Paru marynarzy widziało, jak opuszczałeś piracki statek - i to w cale nie w cichym stylu - Muszę się jeszcze zastanowić co z tym zrobić. Byli lojalni byłemu kapitanowi, nie jestem w stanie zagwarantować, iż będą lojalni również mi, gdy ktoś zacznie ich przepytywać.
Wziął głęboki oddech i pomasował skronie, jakby natłok ostatnich wydarzeń i obowiązków wyraźnie go przerastał.

David na to nie mógł nic poradzić, nie mógł także obiecać nowemu kapitanowi pozostania spokojnym przez resztę podróży. Pozbycie się ciała mogło być bardzo istotnym czynnikiem powodzenia ich dalszej misji. Wiedźma na pewno zapamiętała Yalona, być może nie wiedziała od kogo nadszedł ostateczny cios, w końcu łotrzyk zaszedł ją od tyłu, ale nie zmieniało to faktu, że mogła wiele faktów skojarzyć. Jej powrót do życia byłby bardzo niefortunny. Z drugiej strony, pozbycie się głowy z jej ciała nawet w razie pełnego powodzenia, zmusi innych do przesłuchiwania załogi. Z tego i tak nie było wyjścia, przecież oczywiste było, że nawet najbardziej lojalni nic nie ukryją. Wyjścia z tej sytuacji na razie znaleźć nie mógł, skłaniał się nawet ku temu, aby nic nie robić. Wskrzeszenie nie musiało się udać, z tego co o nich wiedział, a nawet jeśli się uda, wiedźma mogła nie przypomnieć sobie wszystkiego lub tego zwyczajnie nie wiedzieć. A jeśli zyskają trochę czasu i nikt nie skojarzy ich z załogą.... Pokręcił głową, wyrzucając z niej myśli.
- Nie znają mnie. A ja ich, nie wiem więc jaką taktykę można by było zastosować. Kapitan zabił się sam, a eksplozja zniszczyła tamten statek, mnie wyrywając ze szponów zaklęcia, przez które się tam znalazłem. Wszyscy widzieli jakie siły nas zaatakowały, nie było w nich nic naturalnego. Mamy posłuchać plotek na pokładzie? Mam takiego małego znajomego nizioła, który wszędzie wlezie. Po zebraniu tych informacji można zdecydowac, czy im zaprzeczać, czy pozostać cicho.
Kapitan machnął ręką i pokręcił głową.
- Widzieli jak niziołek witał cię na pokładzie, jego widok tylko niepotrzebnie by im to wszystko przypomniał. Póki co mają tyle roboty, że brakuje im czasu by zaczerpnąć oddechu, a co dopiero myśleć o pierdołach. Postaram się by jak najdłużej tak zostało. W ostateczności po prostu im zapłacimy. Mam nadzieję, że tam skąd pochodziła wasza opłata za rejs jest jeszcze jakaś rezerwa.
Podniósł się ciężko z miejsca.
- A na razie żegnam. Mam tu pełno problemów poza wami. W razie czego spotkamy się ponownie.

Następnego dnia przyszedł do nich Yalon. Wpadł do pokoju oglądając się czujnie za siebie.
- Byłem, widziałem i mam szczerze dość!
Siadł ciężko na zydlu, miętosząc nerwowo odrastającą mu brodę.
- Nie wiem co im nagadał ten czub, amator męskich uroków, ale zupełnie mi zaufali. Poprzednio mieli ze sobą oddanego strażnika, który załatwiał dla nich wszystkie potrzeby, gdy oni medytowali, tego jednak nadgryzła jedna z widmowych bestii. Tedy teraz mnie ganiają po pokładzie! Dzisiaj przyniosłem im garnki zupy z mesy. Kazali mi co prawda spróbować pierwszemu, ale potem prawie od razu skosztowali sami. Jutro możemy im jakieś świństwo domieszać. Na wszystkie morskie demony! Już wolę zjeść to z nimi i srać następny tydzień pod siebie niż znosić te zalotne szepty i podszczypywania choć jeden dzień dłużej! Naważcie jakiegoś plugastwa! Zjem to choćbym miał sczeznąć z nimi!
Betty zaprotestowała stając przed nim.
- Ani mi się waż! Nie myśl, że będę cię po kres moich dni pielęgnować jak jakiegoś dziada, gdy ci coś trwale zaszkodzi!
Nagle gdzieś wśród ich nóg zabrzmiał znany już akord rozstrojonej liry. Niziołek, który przez ostatni dzień ich unikał nagle znów znalazł się wśród nich.
- A ja proponuje czyn znacznie estetyczniejszy, ba! mozna by powiedziec, ze wrecz teatralny, zgodny z wszystkimi prawidłami rewolucyjnej sztuki! Ponoć kapłan co noc udaje się do akolitów i trumny, by nad nią medytować - znaczy to, że jest tam co noc potrzebny. Gdy nie jest przy trumnie wypoczywa w swoim pokoju, przed którym wcześniej stali strażnicy - obecnie już ich nie ma.
Szarpnął struny, by podkreślić moment ciszy.
- Wykonamy tedy skrytobójstwo na plugawym kapłanie, a przy jego ciele zostawimy kartkę w formie spowiedzi, tak by wyglądało to jak samobójstwo. Wszak łotr i diabolista z pewnością miał wiele na sumieniu! W ten sposób uderzymy nie tylko w cielsko żmiji jaką jest kościół Asmodeusa, ale również w jego duszę! Ludzie usłyszą, iż niegodziwe czyny doprowadziły jednego z mrocznych kapłanów do odebrania sobie życia. Wzburzymy falę, która przejdzie przez Cheliax nie pozostawiając nikogo obojętnym. To będzie początek REWOLUCJI!!!
Pobudzony tą wizją niziołek począł ostro szarpać struny przygotowując już dramatyczny podkład muzyczny do opowiadającej o tym sławetnym czynie ballady.

David pokręcił głową, ale słowa towarzyszy podsuwały mu pomysły. Najwyraźniej mogli się do tego źle zabrać, jeśli ciało potrzebowało nieustannych modłów... to należało zaatakować najsłabszy element.
- Nie będziemy musieli może nikogo zabijać, to niepotrzebne a będzie po tym za dużo pytań. Wszyscy nas tu znają z wyglądu, a nasz rysopis nie może być rysopisem podejrzanych, bo spalimy przykrywkę jeszcze przed dotarciem do celu. Mam trzy dawki ziół usypiających. Yalon, myślisz, że dasz radę im je podać tak, aby nie wyczuli co to jest? Jakieś żarcie z dużą ilością czosnku i cebuli by się przydało. Najwyżej sam też uśniesz, tym lepiej, bo nie będziesz podejrzanym. Ale wątpię, w końcu ty tylko próbujesz a oni zeżrą całą porcję. Tylko to musi być wykonane na długo przed zmianą kapłana, albo tuż po niej.
Wój przytaknął głową i prychnął.
- Ma ze sobą zioła usypiające! - zaśmiał się z ledwo ukrywaną ulgą, wskazując Davida. - Takżem myślał, żeś groźnym człekiem, ale nie sądziłem, że aż tak dobrze przygotowanym! Jeszcze trochę i faktycznie uwierzę, żeśmy w stanie naszą kompanią obalić Thrune! - zażartował.
Niziołek jednak musiał wziąć najwyraźniej te słowa na serio, w rogu pokoju rozbrzmiały bowiem znowu dramatyczne, nerwowe akordy.
- Czasem się zastanawiam, czy w tym więzieniu nie obili go za bardzo - szepnęła Betty wskazując konspiracyjnie malca wyżywającego się w transie na sklejonym instrumencie.
Reszta przytaknęła w ciszy.

Następnego dnia wszystko się miało rozegrać. I najgorsze było to, że nic na to nie mogli poradzić. Yalon wysłany został do wroga i to na jego barkach spoczywała cała operacja. Oni mogli jedynie siedzieć u siebie i zagryzać zęby wyczekując w nerwach. Szczególnie, że akurat tego dnia nie chcieli kręcić się tam w pobliżu, by nie powiązano ich z ewentualną aferą. Wój przybył do nich dopiero grubo po północy. Minę miał iście nieprzeniknioną, a odzienie lekko pokryte sadzą. Usiadł przed nimi na zydlu.
W końcu Betty nie wytrzymała i z całej siły kopnęła go w łydkę.
- Mówże sadysto!
Żołnierz wybuchnął gromkim śmiechem. Widać było, że był z siebie zadowolony.Zaczął szybko opowiadać.
- Namówiłem akolitów by jeszcze coś zjedli. Nie było ciężko, po ostatnich dniach czuwania i wojaczki z widmami byli skrajnie wyczerpani. Gdy tylko zobaczyli, że skosztowałem i nie trafiła mnie cholera momentalnie rzucili się na miski! - na twarzy Yalona wykwitł szeroki uśmiech.
- Przebudziłem się na dobrę parę chwil później, zjadłem bowiem tylko troszkę i ziółką mnie ino troszkę otumaniły. Takżem sobie myślał, co z nimi spiącymi zrobić i przyszedł mi do łba pewien pomysł. - na jego poparzonej twarzy pojawił się grymas satysfakcji. - Gdy wrócił klecha skontrolować, czy wszystko w porządku zastał ich nie dość, że spiących to jeszcze śmierdzących grogiem. Buteleczki leżace obok też im specjalnie nie pomogły. Usłyszałem ino serię plugawych klątw i chwilę później ze środka buchnęło spalenizną i płomieniami. Krzyki biedaków słyszałem jeszcze dwa pokłady wyżej. - wyszczerzył się ponownie. - I co zrobiłem? Jak każdy przerażony strażnik widzący co się dzieję czmychnąłem bojaźliwie ze swego posterunku.
Betty zasadziła mu soczystego buziaka.
- Mój ty mistrzu intrygi!
 
Sekal jest offline  
Stary 24-09-2012, 22:36   #47
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Dzień później zobaczyli w oddali wielki port byłej stolicy Cheliax, Westcrown. Najdziwniejsze było to, że kapłan przez cały czas siedział cicho, najwyraźniej udając, że nie doszło do żadnej katastrofy. Również akolitów od tego czasu nikt nie widział. Wszystko wskazywało na to, że nim zdążyli się wytłumaczyć, pochłonęło ich ogniste inferno rozwścieczonego przełożonego.


- Wesctrown, miasto półmroku - szepnęła mu do ucha Drusilla, opierając się o reling i spoglądając w zamyśleniu w stronę olbrzymiej masy zabudowań wylewających się po półwyspie w stronę morza. - To największe i najstarsze miasto Cheliax i jedno z największych nad Morzem Wewnętrznym.
Z pokładu wyraźnie widać było, że mimo wieczornej pory, oświetlona i wykorzystywana była przez ludzi jedynie południowa część wielkiej metropolii. Północne dzielnice zdawały się w większości opuszczone i zaniedbane. Ich statek włączył się w intensywny portowy ruch szukając dla siebie miejsca przy obleganych intensywnie przez dziesiątki jednostek dokach.
- Często zatrzymują się tu statki płynące dalej, wgłąb lądu do nowej stolicy, samo miasto poza środkiem przeładunkowym nie ma już jednak zbyt wiele do zaoferowania - zreferowała krótko.
On jednak czuł instynktownie, że się myliła. Był tutaj w przeszłości i podświadomie czuł dynamikę drugiego, ukrytego przed wzrokiem normalnych ludzi życia, którym to miasto zdawało się tętnić bardziej, niż jakiekolwiek inne.
- Sami Thrune nie mają tu zbyt wiele interesów, pozostały głównie zrujnowane stare rody, które przestały stanowić dla nich zagrożenie, całą resztę wymordowano. Są tu piękne teatry, starożytne cmentarze, świątynie dawno zapomnianych bóstw, egzotyczne ogrody... Kiedyś było to serce Imperium - westchnęła. - Obecnie jednak w większości jest ruiną, uciskaną coraz to wyższymi podatkami. Najwyraźniej Thrunę robią wszystko, by miasto upadło. Widzą je jako symbol starego obalonego przez nich porządku.
- No i są jeszcze cieniste bestie przekradające się w mroku opuszczonych ulic - dodała grobowym tonem przybyła Betty.
- To tylko legenda - sprostowała Drusilla. - Choć faktycznie mało kto chodzi po ulicach po mroku.
- Zapewne dlatego, że ludzie nie chcą, by cieniste istoty pożarły ich duszę i rozwłóczyły po ulicy ciało. - prychnęła druga z dziewczyn. - Gada się, że to jakaś stara klątwa, nikt już nie pamięta kiedy to się zaczęło, ale można usłyszeć o tym od niemal wszystkich podróżników pochodzących z tych stron.
- Podobnie jak o nożycorękim chłopcu i syrenie z Przystani Łez - Drusilla nie dawała za wygraną. - To bardzo stare miasto, o bardzo wielu historiach.
- Ha! Jeśli o mnie chodzi, to wolę wszystkie w mordę chędożone demony otchłani od tego co żem musiał przeżyć z tym akolitą! - wciął się Yalon.

Gdy przybili do portu wyszły na jaw dwie rzeczy. Po pierwsze na pokładzie brakowało jednej łodzi ratunkowej, po drugie brakowało kapłana, a przy trumnie znaleziono ugodzonych jego czarami akolitów. Musiał spanikować i ukraść łódź uciekając poprzedniej nocy, gdy tylko zobaczyli w oddali ląd. Pasażerów i załogę naturalnie dokładnie przepytano w portowej strażnicy jednak przy tak uderzających dowodach na niekorzyść kapłana nikt już nie szukał innych wyjaśnień. Zakazano pasażerom opuszczać przez najbliższy tydzień miasta i zapowiedziano, że mogli być wezwani do złożenia dalszych wyjaśnień. Jasnym jednak było, że garnizon w mieście nie był na tyle liczny, by wyegzekwować powyższy nakaz. Miasto było zbyt ogromne, by nieliczne siły żołnierzy znalazły w nim osobę, która nie chciała być znaleziona. Poza tym większość sił zaangażowano w odnalezienie kapłana-uciekiniera. Natychmiast zatrzymani zostali tylko oficerowie kierujący jednostką od śmierci kapitana. Trumna zaś jak najszybciej przetransportowana została do świątyni Asmodeusa, według Drusilli szansę na wskrzeszenie czarownicy były jednak minimalne, szczególnie, że wszystko wskazywało na to, iż w Westcrown nie było wystarczająco potężnego kapłana tego bóstwa, by mógł zrobić to na miejscu, czekała ją więc dalsza podróż i następne mijające dni...

W mieście nie było problemu z wolnymi nieruchomościami, bardzo duża część z nich stała pusta, więc ceny były bardzo korzystne. By nie budzić podejrzeń wynajęli więc całkiem przyzwoitą, choć zaniedbaną kamienicę kupiecką znajdującą się niedaleko lokalnego targu niewolników. Trzy piętra i dziesięć pomieszczeń wreszcie pozwoliły im na rozlokowanie drużyny, tak by każdy miał święty spokój i szansę na odpoczynek. Za tę przyjemność policzono im jedynie 50 złotych monet za tydzień.

Gdy wreszcie zmorzył go sen znów wróciły do niego wspomnienia. Widział siebie, pospiesznie przemierzającego jeden z portowych pomostów Westrcrown. Czuł że jest ciężko ranny, ból promieniujący z jego zdruzgotanego ciała o mało nie odbierał mu zmysłów. Czuł jednak instynktownie, że rzecz zdecydowanie warta była poświęcenia. Wszedł po rampie na pokład potężnego żaglowca o brązowych, znaczonych symbolem skrzyżowanych szabel żaglach. Otworzył drzwi do kajuty kapitana i podał mu dwa mieszki. Jeden z nich zabrzęczał prawdziwą fortuną w ciężkich monetach, zawartość drugiego zdawała się pulsować czerwonym, przesączającym się przez materiał światłem. Gdy uniósł wzrok by spojrzeć kapitanowi w twarz sen rozwiał się tak nagle, jak nagle się pojawił.
 
Tadeus jest offline  
Stary 25-09-2012, 20:39   #48
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Obudził się i od razu usiadł. Tak zaczynające się dni nigdy nie mogły być dobre. Pierwsza noc w łóżku, w osobnym pokoju... i zakłócona przez zbyt wyraźny sen, którego szczegóły szybko utrwalił sobie w pamięci. Dłużej spać i tak już nie mógł, zwlókł się więc z wyra, obmywając w zimnej wodzie twarz i ciało. Potem się niespiesznie ubrał, celebrując te wszystkie momenty po to, aby zastanowić się co dalej. Owszem, byli w Westcrown, ale David tak naprawdę nie miał pojęcia, czego dokładnie mieli się tu dowiedzieć. Miał nadzieję, że dziewczyny miały więcej informacji, bo tułać się po porcie i zbierać plotki mógł, tylko jaki to miałoby sens.
No i to miasto półmroku. Aż się dziwił, ze nikomu z ich grupy nie powiedziało to nawet w połowie tyle, co jemu samemu. Cienie. Cienie i ich tancerze. Czy sam był kiedyś jednym z nich? Czy znów będzie w stanie osiągnąć taki poziom umiejętności?
Wyszedł z pokoju, kierując się do czegoś, co mogłoby być kuchnią i jednocześnie miejscem spotkań ich wszystkich. Kamienica pozwalała przynajmniej na wygodę. Miał kilka pytań, więc poczekał, aż zebrali się wszyscy.
- Zanim zdecydujemy się co teraz, słyszał ktoś z was o żaglowcu z brązowymi żaglami i symbolem skrzyżowanych szabel? Albo o czymś takim jak Konsylium? - gdy na niego popatrzyli, wzruszył ramionami. - Tak tylko pytam, śniło mi się.
Częściowe prawdy są najlepsze, a on całej nie zamierzał zdradzać całej grupie. Wciąż być może tylko Drusilla znała prawdę. Odszukał jej oczy, zastanawiając się co myśli, o nim i o tym wszystkim.
- Dzisiejszy dzień powinniśmy chyba poświęcić na zbadanie miasta? Ja go nie znam zupełnie, a coś czuję, że rozkład ulic, najważniejsze miejsca i tego typu rzeczy mogą okazać się przydatne. Ktoś pójdzie ze mną? Ty nie. - szybko dodał patrząc na nizioła. Nie żeby go jakoś bardzo nie lubił, ale nie potrzebował knypka z niezamykającą się mordą.

Członkowie drużyny popadli w zadumę jeden po drugim wzruszając ramionami. Najwyraźniej ani nie byli bywalcami obecnego miasta, ani kojarzyli wymienionych pojęć. Z wyjątkiem uśmiechającego się chytrze spod czupryny niziołka.
- Byłyśmy tu tylko kilka dni przejazdem - wytłumaczyła Drusilla. - Nie zwiedziłyśmy nawet czwartej części miasta.
- A ja tu chyba gdzieś chlałem po portach w zeszłą zimę przy zamusztrowaniu, ale po prawdzie to niezbyt wiele pamiętam. Psia jucha, cóż to były za wspaniałe czasy! - podrapał się po całkiem gęstym już brodzisku. wspominając - A te brązowe żagle brzmią po mojemu na jakąś jednostkę najemników.
- Cóż za ignorancja, cóż za brak kulturowej edukacji i obycia! - wyskoczył oburzony niziołek, wskakując efektownie na stół. - Dwie szable na brązowym polu to sławna Brunatna Szata! Wspaniały okręt sir Romualda Kenningsa, podróżnika, odkrywcy, awanturnika i dżentelmena! Jednego z najsławniejszych kapitanów Loży Pathfinderów!
Niziołek z przejęciem spojrzał po ich twarzach, doszukując się choć cienia zrozumienia. Widać jednak było, iż niewiele to wszystkim mówiło.
- Loża Pathfinderów? Ano kojarzę z letka. Oni przypadkiem nie z mojej ojczyzny pochodzą? Ponoć różne nudne zakurzone tomiska po świecie zbierają - wysilił pamięć Yalon.
- Zakurzone tomiska?! - zapiszczał z jeszcze większym oburzeniem niziołek. - sir Kennings był tym, który odkrył zatopione biblioteki Azlantu, to jego ekspedycja wytyczyła szlak przez Pustynię Ognia i spisała drogę na zagubiony Płaskowyż! To żywa legenda! Podróże u jego boku są marzeniem każdego barda!
- A nie przegoniono przypadkiem parę lat temu wszystkich tych Pathfinderów z Cheliax? - przypomniała sobie Betty.
- Tak, pozamykano ich domy cechowe, oskarżając ich o szpiegostwo. - potwierdziła Drusilla. - Jeśli jakiś tu nadal przebywa musi być naprawdę śmiały, albo mieć dobrą przykrywkę.
Dla Davida to wszystko było zupełną nowością, ale nie dawał nic po sobie poznać. Amnezja nie była przyjemną przypadłością, a on zdaje się miał dużo wspólnego z całą tą Lozą.
- A jest jakiś rysopis tego człowieka? Sen jak zwykle był niezbyt dokładny prócz samego statku. Nie sądzę, bym miał kogoś takiego spotkać, ale tak czy inaczej chciałbym wiedzieć kto nawiedza mnie w snach.
Uśmiechnął się spokojnie, jakby temat wcale nie był ważny, jednocześnie popatrując co i raz na Drusillę, niby tylko w podziwie jej urody i coraz bardziej widocznym afekcie.
Dziewczynie nie uszły wymowne spojrzenia. Pochwyciła jego wzrok doszukując się w pozornie swobodnych słowach ukrytej głębi. Lekko przytaknęła, by potwierdzić, że rozumie z czym mogą być związane jego sny, po czym delikatnie chwyciła jego dłoń. Tymczasem niziołek szarpnął struny, intonując balladę:

Sławny on podróżnik, o potężnej chwale,
Choć po jego ciele nie rozpoznasz wcale!
Członki jego krótkie, głowa prawie łysa,
za to umysł bystry, niemal jak i u lisa!
Brzuch wagi szlachetnej, zwoje mięśni kryje,
z tych, co go napadli, mało który żyje.

W podróż się ubiera, zgodnie z obcą modą
w srebrem szyty jedwab, twarz zakrywa brodą.
Zaś u jego pasa, niczym wierny druh,
wisi zwinna szabla, słynny Srebrny Duch!

- Czyli grubasek - podsumował to David. - Człowiek poza tym jak sądzę, nie zaś przedstawiciel twojej rasy?
Pytanie skierował do niziołka, ale następne słowa już do pozostałych.
- Macie jakiś konkretny plan, gdzie zacząć? Ja chciałem sprawdzić kilka rzeczy i poznać strukturę miasta. Posłuchać plotek. Drusilla, przejdziemy się? *

Niziołek wyraźnie się obruszył, jak usłyszal, w jaki sposób nazwano jego idola, wycedził jednak tylko gniewnie:
- Tak... Człowiek! Ale to jedyna jego wada!
- Myślę, że przechadzka to idealny pomysł - skwitowała pytanie Davida Betty, zahaczając się pod ramię Yalona. - Jak już jesteśmy w największym mieście Cheliax, to przynajmniej miejmy z tego jakąś przyjemność! Słyszałam, że można tu kupić wspaniałą biżuterię importowanż z Katapeshu. Mógłbyś sprzedać ten okropny łuk i tak strzelasz jak ślepa kura - spojrzała wymownie na żołnierza, który wcale nie wydawał się tym pomysłem zachwycony.
- W sumie to żem myślał, że skosztujemy wpierw trochę zacnego miejscowego piwa... - zaryzykował nieśmiało. - Wczoraj w porcie słyszałem też, że po południu przy placu niewolników mają ciąć jakiegoś seryjnego morderce! Chyba nie chcesz tego przegapić?
Mimo wszystko wyglądała jakby chciała, żołnierz posmutniał odczuwając rosnące jarzmo pantofla.
- Ja tymczasem udam się do teatrum! - orzekł niziołek. Po tym tygodniu przebywania w tak niedelikatnym towarzystwie muszę ponownie zaznać trochę kultury!
 
__________________
If I can't be my own
I'd feel better dead
Sekal jest offline  
Stary 25-09-2012, 20:43   #49
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Uzgodnili, że spotkają się wieczorem w ich "posiadłości". Gdy tylko odeszli trochę od budynku, Drusilla powiedziała:
- Skład budowlany, w którym mamy spotkać się z naszym kontaktem znajduje się w pobliżu północnych dzielnic. Z tego co słyszałam nie jest to już tak bezpieczna okolica, jak wtedy, gdy go stawialiśmy, dlatego lepiej byśmy zostawili to na jutro, gdy uzupełnimy zapasy, wypoczniemy i poznamy nastroje panujące w mieście.
Przeszli koło wielkiego placu, na którym handlarze z Cheliax i innych krajów, w których tolerowano niewolnictwo rozstawili swoje "stragany". Widzieli dziesiątki obsadzonych obdartymi ludźmi klatek. Dźwięki uderzających o stoły młotków co chwila orzekały o udanej licytacji i sprzedaży. W czasie gdy przeszli na drugą stronę już conajmniej z tuzin udręczonych istot zmienił swojego właściciela. Drusilla patrzyła na to nieprzeniknioną miną. David czuł jej spięcie, zarówno fizyczne jak i psychiczne. W końcu dla dziewczyny była to najważniejsza misja w jej życiu i byli coraz bliżej celu.
Chwilę później minęli grupę ludzi budującą nieopodal całkiem sporą szubienicę.
- Ino mi tam nic nie sknocić! - wrzeszczał do stolarzy mistrz rzemieślniczy. - Ta bestia ma konać długo i efektownie, opuśccie trochę, by łajdak karku sobie od razu nie przetrącił! Niech rodziny zabitych mają coś z widowiska, psia mać! Już mu pokażemy jak w Cheliax karze się zabójców kapłanów i szlachetnie urodzonych!

Drusilla przełknęła ślinę i zesztywniała, ich spacer po starożytnej stolicy kultury nie zaczynał się zbyt romantycznie. David przyciągnął ją bliżej ciebie, nie zwalniając. Jego to miejsce również nie wprawiało w dobry nastrój.
- Dasz radę. Podejrzewam, że przed końcem tego wszystkiego zobaczymy znacznie gorsze rzeczy. Mnie też cholernie... - powstrzymał się przed klęciem, przy niej zawsze stawał się łagodniejszy - wkurza takie traktowanie ludzi, ale nic teraz nie poradzimy. Za to możemy przyczynić się do wygranej, dzięki której może coś się w tej kwestii zmieni.
Odciągnął ją, miał pewność, że i tak zdąży się dowiedzieć kogo to mają wieszać. Podejrzewał, że ona to może wiedzieć.
- Wiesz, że nic nie pamiętam. Opowiesz mi o tym targu? Skąd pochodzą ci ludzie? - zamilkł na chwilę i zadał pytanie, które faktycznie chciał zadać. - Wiesz kim jest wieszany i za co? Mordowanie kapłanów i szlachetnie urodzonych... jak dla mnie był po naszej stronie tylko źle się do tego zabrał.
Spojrzał w jej oczy, nie wierząc w to co mówił.
- Warty jest próby ratunku? Lub przynajmniej szybkiej śmierci... - doskonale zdawał sobie sprawę, że nie mógł zrobić wszystkiego. Ale szybką śmierć mógł mu zapewne zapewnić.
Popatrzyła mu głęboko w oczy, jakby jego propozycja obudziła w niej gorące, powstrzymywane w czasie misji uczucia.
- Davidzie... - wypowiedziała imie z wielkim namaszczeniem, jakby czuła, że jest to jego dar dla niej. - Nie możemy pomóc wszystkim. Nie znam tego człowieka i choć wszystko wskazuje na to, że mamy wspólnych wrogów nie uważam, że powinniśmy dla niego narażać naszą misję... Co zaś tyczy się tych biedaków z placu. - uśmiechnęła się z gorzką miną. - Niewolnikiem można zostać bardzo łatwo. Niektórzy z nich nie spłacili swoich długów, inni są po prostu dziećmi dłuźników lub poddanych szlachcica, który sprzedał ich wszystkich, by pokryć swoje wydatki, jeszcze inni trafili do niewoli na wojnie. Cheliax akceptuje również prawa partnerów handlowych. Jeśli ktoś zgodnie z prawem został niewolnikiem w swoim kraju, to może być sprzedany równiez tutaj, mimo że według tutejszego prawa by nim nie był.

Spojrzała jeszcze raz w zamyśleniu w stronę stawianej konstrukcji.
- Może wrócimy po południu, by zobaczyć, czy nie skojarzę jego twarzy. Jeśli to jeden z moich rodaków, to może nie mamy już czego szukać w składzie. - widać jednak było, iż taka wersja wydaje jej się nieprawdopodobna. Wywiad Andoranu najwyraźniej nie działał w ten sposób.
Chmury nad nimi poszarzały. W oddali, nad wodami portu przetoczył się grom. Z nieba zaczął sączyć się delikatny, ciepły deszcz. Chwyciła delikatnie jego dłoń, prowadząc go pospiesznie alejkami starego miasta. Nie miał pojęcia na jakiej podstawie dobierała drogę, na jej twarzy za każdym razem gdy korzystala z zakrętów i skrótów pojawiał się jednak delikatny uśmieszek, jakby dawała prowadzić się sercu. W końcu nowe toporne budynki ustąpiły miejsca starej pokruszonej zabudowie. Na ścianach mijanych posiadłości dojrzęli zatarte płaskorzeźby przedstawiające minione dzieje i dawnych włodarzy starego imperium. Ciepłe, soczyste krople deszczu opadały z nieba, mocząc ich włosy i ubrania. Przekroczyli dawno zburzone kamienne ogrodzenie, znajdując się nagle w tajemniczym zdziczałym zagajniku. Kiedyś zapewne należał do pobliskiej posiadłości, obecnie jednak zostały z niej już tylko niskie murki fundamentów, które prześwitywały miejscami między gęstą roślinnością. W koronach starych drzew zaśpiewały barwne, sprowadzone zapewne przed pokoleniami z innych krain ptaki. Odnaleźli starą, obrośniętą bluszczem altankę. Z jej ścian spoglądały na nich delikatne rysy natchnionych anielskich istot. Przyciągnęła go do siebie, dotykając delikatnie jego twarzy. Na zewnątrz mżawka przeszła w intensywny, szumiący jednostajnie deszcz. Pocałowała go, a on zatracił się w niej.
Odpowiedział na jej pocałunek niemal zachłannie, jak osoba zbyt długo wstrzymująca oddech. Objął ją w talii i przyciągnął do siebie na dłuższą chwilę, aby potem lekko odsunąć i spojrzeć w jej oczy. Uśmiechnął się przekornie.
- Ostatnio chyba polubiłaś ryzyko... Przecież żadne z nas nie wie kim jestem. Przy tobie czuję się lepszym człowiekiem... ale to wcale nie znaczy, że jestem, że będę dobry. Ja znałem tego sir Romualda, jestem tego pewien. Pracowałem dla niego, albo z nim. Kto wie co jeszcze robiłem?
To nie była pewna linia obrony, ale David nie bardzo chciał się bronić. To było jak szukanie swojej znacznie lepszej połowy, jakby podświadomie wiedział, że jesli nie będzie przy nim kogoś o dobrym sercu, to on sam może stoczyć się tak samo, jak ten, którego mieli wieszać za jakiś czas. Teraz nie kłamał nawet odrobinę, zdając sobie sprawę, że i tak oboje mogą potem tego żałować. Tylko on już dawno polubił ryzyko.

Położyła mu palec na ustach, odpowiadając na wszystkie jego lęki głębokim, ciepłym spojrzeniem. Ostrożnie rozpięła suknię pozwalając, by po raz pierwszy naprawdę poczuł jej stęsknione ciało. A potem wszystko inne przestało mieć znaczenie.
Leżeli obok siebie, nakryci miękkim materiałem jej sukni. Na zewnątrz ulewa, podobnie jak oni, utraciła większość zebranej energii. Ostatnie rzęsiste krople spadały z liści drzew mocząc świeżo-zieloną trawę i kielichy egzotycznych kwiatów. Opowiadała mu o wszystkim, co ją przejmowało. O nowych mocach, które niespodziewanie przyszły do niej za sprawą dziedzictwa jej krwi, o tym, jak bardzo chciałaby, by przynajmniej w obrębie ich grupy nie było aż tak wielu tajemnic, o lękach związanych z ewentualną przyszła wojną i podróżą do stolicy. Mówiła bardzo dużo, jakby to, co połączyło ich tego deszczowego południa wreszcie zburzyło budowane w jej duszy zapory.
David słuchał jej uważnie, wdzięczny, że się przed nim otwiera. Tajemnice w całej grupie natomiast... tu miał inne zdanie.
- Nie znamy się nawzajem za dobrze, co gorsza ja nie znam nawet sam siebie. Tobie zaufałem, Betty na swój sposób też, ale ona bywa... gwałtowna - zaśmiał się cicho.
Nagle coś zaalarmowało jego zmysły. Udawał, że dalej spokojnie prowadzi rozmowę, jednak kątem oka obserwował drobny chłopięcy kształt przesuwający sie za pobliskimi zaroślami. David robił to tak wprawnie, iż chyba nawet Drusilla nie zauważyła, że coś jest na rzeczy. Wszystko wskazywało na to, że mały wiedział, co robi, poruszał się bowiem niemal zupełnie bezgłośnie, dobierając w czasie ich obserwacji jak najlepsze kryjówki. Gdyby roślinność nie oklapła trochę po deszczu, łotrzyk by go najpewniej w ogóle nie zauważył. Niespodziewany gość był może ze dwadzieścia metrów od ich altanki. Łotrzyk uśmiechnął się do siebie. Tutejszy chłopak był dobry, ale nie dość dobry. Nie należało mu się jednak oglądanie tego, co dane było jeszcze przed chwilą obejrzeć Davidowi. Łotrzyk pocałował lekko kobietę. Udawał, że nie widzi chłopaka ciekawy, czy to złodziej, czy tylko ktoś ciekawski. Złodziej zdecydowanie zaraz powinien się zbliżyć, gdy uzna, ze para zabiera się za coś jeszcze i nie zwraca uwagi na otoczenie.

Malec najwyraźniej nie dostrzegł, że również jest obserwowany. Podszedł do skraju jednego z krzewnych zagajników, by przekraść się do następnego i spojrzeć na sytuację z innej perspektywy... Jednak przy drugim zagajniku już się nie pojawił. David stracił go z oczu. Albo był cholernie dobry, albo się po prostu wycofał. Nie pozostał po nim żaden ślad.
W końcu i Drusilla spostrzegła, że coś nie jest w porządku. Rozejrzała się, jednak nie dojrzała tego, co prawdopodobnie zaniepokoiło łotrzyka. Pocałowała go i wstała, przeciągając się z lubością.
- Powinniśmy już iść, jeśli chcemy dzisiaj zwiedzić jeszcze trochę miasta. - była uśmiechnięta i pełna energii.
David spojrzał jeszcze raz, a potem wrócił wzrokiem do blondynki, która kompletnie nie była jeszcze ubrana.
- Powinniśmy, ale szkoda, ze znów będę musiał czekać na taki widok.
Gdy tylko opuścili mury zapomnianego ogrodu i wstąpili między stare, pokruszone kamienice łotrzykowi znów na skraju wzroku mignęła czarna, niska sylwetka, tym razem na dachu jednego z budynków. Chwilę później już jej tam nie było. Mimo nieproszonego gościa, nastrój Davida także bardzo się poprawił. Ubrał się, spoglądając raz jeszcze w miejsce, w którym ostatnio widział sylwetkę chłopaka.
- Tutejsi są dobrzy w ukrywaniu się. Mieliśmy nieproszonego gościa, jakiegoś dzieciaka. Zniknął szybko. Skąd wiedziałaś o takim miejscu jak to?
Pozwolił by wzięła go pod rękę, chociaż nie stracił czujności. Nie zamierzał jednak śledzić chłopaka.
- Zanim pojawiła się cała ta sprawa ze szlachcianką, odnalazł mnie niejaki Tannis, mistrz slusarski. Ponoć kiedyś coś u niego zamówiłem. Może go poszukamy? Wiesz gdzie tu jest dzielnica rzemieślnicza?
- Nie wiedziałam. - odparła z uśmiechem. - Poszłam tam, gdzie mnie serce poniosło.
Słysząc o dzieciaku rozejrzała się jeszcze raz z niepokojem.
- Może faktycznie lepiej będzie, jak już pójdziemy do tego Twojego rzemieślnika. - obróciła się, spogłądając na odchodzące we wszystkie strony alejki.
- Wydaje mi się, że dzielnica Monety powinna być w tamtą stronę. - wskazała, przytulając się do niego. - Ten Tannis to nie przypadkiem ten, który wyskoczył nagle z mgły na obozowisku?

Ruszyli przed siebie opuszczając urokliwą, starą dzielnicę. Słońce znów wyszło zza chmur oświetlając miasto ciepłym blaskiem. Odnalezienie rzeczonego warsztatu nie było ciężkim zadaniem, sklep prosperował i już pierwszy napotkany przechodzeń był w stanie wskazać im drogę.
- Tat... ehm, to znaczy Mistrz Tannis... nadal nie wrócił z podrózy. - odrzekl obcięty krótko, piegowaty młodzieniec. - Ale z chęcią Państwa obsłużę.
"Tat" było wystarczające, ale David nie zamierzał wdawać się w opowieści, tak jak nie odpowiedział Drusilli Miał niejaką, chociaż pewnie złudną, nadzieję, że rzemieślnik jednak przeżyje, bym jednym z rozsądniejszych spotkanych ludzi. A oni dotarli przecież do tego miasta bardzo szybko, pierwszym pewnie statkiem.
- Dawno temu zamówiłem coś u pana Tannisa, transakcja musi być gdzieś spisana. Problem w tym, że dużo było w niej zaufania, mistrz Tannis kojarzył mnie z twarzy. Wpłacona została duża zaliczka. Czy jesteś w stanie zająć się sfinalizowaniem, albo chociaż pokazaniem mi, czy przedmiot został wykonany?
Davis specjalnie kręcił, ciekaw jak wielkim profesjonalistą jest ten piegusek. Nie liczył zbytnio na transakcję przed pojawieniem się samego rzemieślnika, w końcu przecież nie miał nawet tylu monet. Ciekawość jednak brała górę.

Młodzieniec zmrużył oczy namyślając się intensywnie, pokazał im żeby poczekali, zaś sam zniknąl na tyłach sklepu, gdzie zapewne znajdował się warsztat.
- Tak, proszę pana - wrócił po chwili. - Mamy czekające już od paru miesięcy zamówienie i tato zostawił wiadomość, że jegomość o Pana wyglądzie ma je odebrać. - To będzie... uuu... 550 złotych monet?! - spojrzał jeszcze raz pytającym wzrokiem na pomięta kartę z księgi rozrachunkowej. - To z pewnością jakiś błąd... może lepiej będzie jak poczekacie Państwo na Mistrza Tannisa.
Drusilla popatrzyła na łotrzyka zaciekawiona, jakby próbowała domyślić się cóż tak drogie mógł zakupić u prostego rzemieślnika.
- Niestety, niedługo musimy wyruszać w dalszą podróż, inaczej zostaniemy tu sami, a podróż w dwie osoby bardzo niebezpieczna - aż zadrżał z niepokoju. Nie dał po sobie poznać, że wie dokładnie o tej sumie. - Być może nastąpiła pomyłka. Czy jest zapisane ile dałem zaliczki? To było strasznie dawno, nic z tego nie pamiętam - to akurat było prawdą, tylko akurat "dawno" tu nie było główną przeszkodą. - Kiedy mógłbym się spodziewać mistrza Tannisa?
Chłopak spojrzał jeszcze raz bezradnie na pismo, ponownie prosząc ich o chwilę cierpliwości. Gdy wrócił wyglądał na równie bezradnego jak wcześniej.
- Niestety nie zapisano kwoty zaliczki, zaś ojciec zapowiadał powrót do końca miesiąca, może to więc trwać jeszcze nawet dwa tygodnie.
Wyglądał jakby odpowiedzialność za tak ważną transakcje zupełnie go przerosła. W końcu krzyknął z ulgą. Wyglądał jakby wpadł na jakiś pomysł:
- Jeśli Państwo chcecie to mogę rozpakować zamówienie i ponownie wyliczyć jego wartość na podstawie naszego standardowego cennika. To z pewnością jakaś pomyłka, nie prowadzimy przecież nawet narzędzi w przybliżonych cenach. - uśmiechnął się z ulgą, sam bowiem zaczął wierzyć w to, że po mału opanowuje powstały chaos.
David uśmiechnął się, pozornie spokojnie. On domyślał się, co tam się znajduje, pytanie czy chłopak miał pojęcia, z jakiego materiału zostało to wykonane.
- To... prywatna sprawa. Możemy to otworzyć na zapleczu. Dokładnie przekazałem mistrzowi Tannisowi całą specyfikację. Oczywiście może pan wycenić ponownie, skoro to przyspieszy transakcję. Dwóch tygodni czekać niestety zdecydowanie nie mogę. Tylko tak czy inaczej, będę prosił o pana dyskrecję, dobrze? To specjalistyczne narzędzia rzeźbiarskie, zaprojektowane przeze mnie osobiście.
I tak nie miał pojęcia, czy ten człowiek będzie wiedział, na co patrzy, ale łotrzyk był w stanie zaryzykować. I nie odsunął od tego Drusilli, pokazując tym samym zaufanie. I tak wiedział, że w razie czego sporo rzeczy będzie zmuszony przed nią ukrywać.
Chłopak uroczyście przytaknął i poprosił ich na zaplecze. Grupa czeladników skłoniła im się z szacunkiem i zaciekawieniem, gdy mijali ich gorące miejsce pracy przy piecach. Niewielkie, niepozorne zawiniątko z matowej czarnej skóry rozstawione zostało w końcu na stoliku w osobnym pokoju. Młodzieniec wskazał im krzesła, samemu biorąc do ręki sporą lupę. Ostrożnie rozwinął futerał wykładając na stół koło tuzina delikatnie wyglądających narzędzi. Jego usta lekko się rozwarły, gdy dojrzal precyzyjne filigranowe nacięcia i misternie rzeźbione elementy z nieznanych mu materiałów. Przełknął ślinę, lustrując wszystko dokładnie lupą, jakby miało mu to wyrównać jego oczywisty brak wiedzy w tym temacie. W końcu odłożył lupę i z namaszczeniem począł studiować gruby cennik zakładu. Z czoła zaczęły mu spływać grube krople potu, tak że nawet na twarzy Drusilli wymalowało się współczucie.
- Nie rozumiem tego... - rzekł w końcu zrezygnowany.
A tymczasem David, spoglądając za jego plecy przez okno dojrzał niską, umorusaną postać przechodzącą jak gdyby nigdy nic pod zakładem. Spojrzała krótko w stronę okna i poszła dalej. Gdyby David nie widział jej wcześniej, nie dostrzegłby w jej zachowaniu niczego dziwnego.
- Chyba brakuje mi doświadczenia, by wycenić te narzędzia... - rzekł w końcu syn rzemieślnika załamanym, drżącym głosem. - Bardzo mi przykro. - spuścił głowę świadomy, że pewnie właśnie zawiódł swego ojca.
Drusilla delikatnie dotknęła jego ramienia, uśmiechając się pogodnie.
- Nic nie szkodzi, w końcu to nasza wina, iż nie pamiętamy już obiecanej ceny. - przemówiła do niego ciepłym głosem. - spojrzała na Davida niepewna tego, co miał dalej zamiar zrobić.
Łotrzyk chwilowo bardziej zainteresował się chłopakiem. Wreszcie sprowokował go i miał już pewność, że są śledzeni, więc będą musieli zastawić pułapkę. Nie mógł jednak rozmawiać swobodnie w obecności syna rzemieślnika. Pochylił się i obejrzał przedmioty.
- Tak, dokładnie tak jak myślałem. Mistrz Tannis jest doprawdy utalentowany. Zależy mi na tych narzędziach, ale niestety nie mam tyle pieniędzy. Mogę zaoferować dwieście monet i zastaw z niewielkich magicznych drobiazgów. Czy ma pan upoważnienie do zawierania transakcji w ten sposób?
- Ohh... magiczne przedmioty? - młody zbladł jeszcze bardziej. - Ja nie wiem... n...nie znam się. - zaczął dukać. - Lepiej Panie chyba byście sprzedali je w innym sklepie. Mi wolno przyjmować tylko pieniądze.

Wszystko wskazywało na to, że z obecnymi funduszami nic tam więcej nie wskórają. Pożegnali się grzecznie i wyszli ze sklepu. David oczywiście nie przepuścił okazji i opuszczając budynek dokładnie rozejrzał się po wnętrzu notując w pamięci ewentualne ciekawe zakątki, w tym skrzynie, do której młodzieniec złożył jego wytrychy. Włamanie było jednak, przynajmniej narazie, planem B. Planem A było zdobycie funduszy w legalny sposób, mieli przecież trochę egzotycznych "skarbów" na sprzedaż. Tylko, czy ktokolwiek będzie zainteresowany kuriozalnymi fetyszami natchnionymi egzotyczną magią? Nachodzili się sporo po straganach, gdzie w końcu skierowano ich do obskurnego, mrocznego osiedla, zajmowanego przez jakąś miejscową sektę czarodziejów-diabolistów. Tam wśród słojów ze zdeformowanymi płodami i licznych wizerunków mieszkańców piekieł wreszcie dokonali transakcji. Zyskali 1900 złotych monet, odsprzedając różdżkę i tak bardzo pożądany przez niziołka flet. Drusilla na wspomnienie tamtejszego otoczenia wzdrygała się jeszcze na wiele chwil później, David nie miał jednak odwagi, by zostawić ją w takim miejscu samą przed sklepem. Pewnie i tak by się na to nie zgodziła.
Przez to wszystko pewnym było, iż nie zdażą już na egzekucję, zdążyli za to przed zamknięciem zakładu rzemieślniczego. Gdy syn Tannisa otrzymał wreszcie gotówkę, był przeszczęśliwy. Widać po nim było, iż chciał już tylko, by stresujący dzień jak najszybciej się zakończył. Pożegnał ich grzecznie, wciskając im jeszcze na odchodnym gratis w postaci zdobionej, wypolerowanej płytki z brązu mogącej służyć za lusterko, po czym zamknął im przed nosem drzwi i usiadł ciężko na zadku. Westchnienie ulgi słyszalne było nawet na zewnątrz. David uśmiechnął się. Przed wyjściem widział jak malec umieszcza zyskane środki w tej samej okutej skrzyni, z której wyjął ich drogie zamówienie. Klucz schował do wewnętrznej kieszeni swojej kamizelki.
 
Sekal jest offline  
Stary 26-09-2012, 20:57   #50
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Tymczasem, słońce przybrało już krwistą, wieczorną barwę. Wycieńczona dniem Drusilla oparła się o jego ramię, wzdychając.
David objął ją i przytulił, ale nie tylko po to, aby czuć ciepło i miękkość jej ciała, ale także by szeptać do jej ucha. Ruszył w kierunku ich siedziby, powoli i niespiesznie. Zakochana para to zakochana para.
- Jestem już pewien, że ten mały nas śledzi. Nie wiem dla kogo robi, ale musimy się dowiedzieć. Najlepiej byłoby go złapać i no wiesz, potraktować tym twoim zaklęciem, po którym stanie się naszym przyjacielem. Wolałbym go nie doprowadzić do naszej kamienicy, choć podejrzewam, że Yalon i Betty mogą przyprowadzić kogoś innego. Tak czy inaczej, warto się czegoś dowiedzieć. Gdy już trochę odejdziemy, może znów damy się ponieść... emocjom? Gdzieś do jakiegoś zaułka wejdziemy, tak, żeby musiał wejść tam za nami. Ja niestety mogę albo za nim gonić albo zabić, podejrzewam jednak, że w razie czego masz jeszcze jakieś inne magiczne niespodzianki.
Przytaknęła lekko głową.
- Mogę spróbować pochwycić go za pomocą czaru spętania, choć by go złapać również będziesz musiał wejść w teren jego działania.
Wyraźnie nie była jeszcze do końca przekonana, dała się jednak poprowadzić do wybranego przez Davida zaułka. Zaczęli przedstawienie i David szybko zauważył, że udawane pieszczoty sprawiały jego partnerce niemałą przyjemność. Zachichotała z lubością. I wtedy David kątem oka ujrzał cień. Chwilę później zza rogu ostrożnie wyjrzała poczochrana, brudna głowa. Szybko rzuciła okiem w stronę zaułka i pojmując najwyraźniej, iż będzie to skrajnie niekorzystne miejsce do obserwacji zaczęła się wycofywać. Wszystko zupełnie bezdźwięcznie.

Musieli działać natychmiast. David szybkim gestem pokazał jej przybysza, a ona momentalnie odskoczyła wyszeptując przygotowane zaklęcie. Bruk pod stopami dzieciaka rozżarzył się zieloną poświatą, po czym momentalnie wystrzeliły z niego pobudzone magią zalążki rosnących między kamieniami roślin. Pnącza zachłostały, obwiązując się momentalnie wokół stóp uciekiniera.Ten wrzasnął zaskoczony.

David nie pokazał po sobie nic, zamiast tego ruszył ku chłopakowi.
- Spróbuj teraz zrobić z niego przyjaciela...
Sam spróbował zbliżyć się, jednocześnie okrążając podstępne rośliny, aby w razie pochwycenia i tak zagradzać chłopakowi drogę odwrotu.

Niestety, wąska uliczka jaką wybrali na teren konfrontacji okazała się teraz przeszkodą. Pole chłoszczącej dziko zieleni było na tyle szerokie, iż prawie całkowicie blokowało z niej wyjście. Gdy łotrzyk się do niego zbliżył, by zajść małemu drogę parę zielonych wiązek pomknęło w jego stronę.

Zręcznie uskoczył im z drogi, mknąć dalej, by przeciąć malcowi potencjalną drogę ucieczki. Ten jednak zdążył już wyplątać się z magicznej przeszkody i gnał przed siebie, jakby goniła go sama śmierć. David usłyszał głośną inkantację czarodziejki. Prawie niewidoczny obłok magii otoczył głowę malca.

Ten jednak zdążył już wyplątać się z magicznej przeszkody i gnał przed siebie, jakby goniła go sama śmierć. David usłyszał głośną inkantację czarodziejki. Prawie niewidoczny obłok magii otoczył głowę malca.

Malec o dziwo posłuchał się, przestając się rzucać. Spojrzał na Davida.
- Mistrzu, to naprawdę wy?
Jego oczy zaszkliły się ze wzruszenia, po czym rzucił się Davidowi na szyję mocno go przytulając. Trwało to może z jedno uderzenie serca, po czym najwyraźniej się opamiętał. Stanął karnie, jak żołnierz na meldunku.
- Mistrzu kazano mi was śledzić, by potwierdzić, że to naprawdę wy, tak długo nie było was w mieście! Nie wiedzieliśmy, co się z wami stało!
Spojrzal za jego plecy na zbliżającą się czarodziejkę. Ta spoglądała z zaciekawieniem na malca.
- Dzień dobry, mały cieniu, jak ci na imię? - uśmiechnęła się do niego ciepło.
Widać było, że starał sie wzbronić, jednak resztki magii, która na niego rzuciła, musiały w końcu zadziałać.
- Karmin, proszę pani - wydukał w końcu, szybko żałując, że wyjawił tę tajemnicę.
- Teraz już wiem czemu wcześniej mój czar nie zadziałał - odparła podziwiając Davida i jego małego przyjaciela. - On już cię lubił.
David z lekkim opóźnieniem ukrył zaskoczenie, spoglądając na Drusillę, a potem na chłopaka. Ostrożnie dobierał słowa. Ten chłopak stanowił jego przeszłość, ale z drugiej strony sam nie wiedział, czy chciał tę przeszłość odkrywać.
- Wróciłem, ale miałem... bardzo nieprzyjemną wyprawę. Kto kazał ci mnie śledzić? - wskazał jeszcze dla pewności na Drusillę. - To przyjaciółka, nie zdradzi niczego. Dopiero od dziś jestem w mieście. Opowiedz w dużym skrócie wszystko co się przez ten czas wydarzyło... z tych ważniejszych rzeczy. Który to był, jak zniknąłem?
Udał, że nie pamięta, co wcale nie wymagało wielkiego wysiłku. Faktycznie nie pamiętał, ale daty mogły być ważne. Na wszelki wypadek trzymał się wylotu zaułka, by złapać chłopaka, gdyby coś jednak poszło nie tak. Ale skoro Drusilla mówiła, że już go lubił, to miał nadzieję, że nie będzie to konieczne.

Chłopak rozejrzał się po alejce.
- Mistrzu, robi się ciemno, lepiej byśmy tutaj tak długo nie pozostawali, czar mógł zwrócić na nas uwagę Cieni. Wszystko opowiem, ale skoro okazało się, że to ty, muszę cię jak najszybciej zaprowadzić do Konsylium.
Spojrzał nieśmiało na czarodziejkę.
- Mistrzu, wiesz, że ona nie może z nami pójść.
Pociągnął go za rękaw, pospieszając. Kolejna nazwa, kolejne wątpliwości. Wiedział jednak, ze musi pójść, więc spojrzał dziewczynie w oczy, a potem skinął głową chłopakowi.
- Pójdziemy, ale najpierw odprowadzimy ją jeszcze kawałek. W tym czasie opowiesz mi na moje pytanie, przynajmniej te, co do których wiesz, że możesz przy niej mówić. Będziemy szli szybko.
Zapewnienie bezpieczeństwa Drusilli to była jedna sprawa, drugą było wyciągnięcie z chłopaka jak największej ilości informacji, zanim wszyscy się połapią, że on nic nie pamięta. Wiedzieli już gdzie mieszka i że tu jest, on nie wiedział nic. Musiał więc iść za ciosem.

- W porządku... - odrzekła ciepło Drusilla. - Wy chłopaki, najwyraźniej musicie sobie pogadać. - uśmiechnęła się do malca pokazując Davidowi, by ją odprowadził.
Chłopak nie wyglądał na do końca przekonanego do wspólnego spaceru. Najwyraźniej dużo lepiej czuł się przemierzając miasto samemu w cieniach, niż w wolnej rozmawiającej grupie. Po tym, gdy powiedzieli mu, gdzie chcą dotrzeć, co chwila pospieszał, rozglądając się nerwowo na boki. Widać też było, że niezbyt swobodnie czuje się w towarzystwie kobiety.
- Opuściliście nas jakieś pięc miesięcy temu, nic mi nie mówiąc - spojrzał na niego z wyrzutem. - Mistrzowie Drovenge i Roderigo na pewno wiedzieli, ale też mi nic nie powiedzieli! - zatrzymał ich nagle, nasłuchując, jakby coś go zaniepokoiło. Po chwili pokazał, że nadrobią trochę drogi idać inną trasą. - A później nie działo się już praktycznie nic. - podjął opowieść, załamując ręcę. - Widziałem przecież, że coś nie gra, nic w Konsylium po waszym zniknięciu nie było takie same. Wszyscy byli jacyś zdenerwowani. Jak tylko was zabrakło mistrzowie przestali prawie w ogóle zlecać mi zadania. - wylewał żale, prowadząc ich instynktownie po ciemnych zakamarkach miasta. Dobiero wtedy David zauważył, iż spod jego gęstej, brudnej czupryny wystają lekko spiczaste uszy, jakby w żyłach chłopaka płynęła domieszka elfiej krwi.
- No, jesteśmy, do widzenia! - wskazał grzecznie, choć z wyraźnym zniecierpliwieniem Drusilli widoczną w oddali kamienicę. - A teraz idziemy - pospieszył szeptem, ciągnąc Davida znowu za rękaw.

- Tak się cieszę, że wróciliście mistrzu. - zaczął znowu swobodniej, gdy nie było przy nich dziewczyny. - Wy zawsze we mnie wierzyliście i tłumaczyliście mistrzom, że młodzi są przyszłością. Mam nadzieję, że teraz znowu wszystko wróci do normy!
Przeprowadził go niemal przez całe miasto, co chwila skręcając w wąskie przesmyki i skróty po dachach zabudowań. Na swojej drodze przekroczyli też pospiesznie co najmniej ze dwa parki i parę opuszczonych, ustawionych szeregowo w budynkach mieszkań. Miasto było naprawdę ogromne. Im później się zrobiło, tym bardziej czujny się stawał i mniej mówił. W końcu pospiesznie wprowadził go do potężnego zawalonego budynku. Większość z niego dawno już porosła roślinnością, gdzieniegdzie widać jednak było pojedyncze ozdoby i symbole mogące świadczyć o jego dawnym przeznaczeniu. Kiedyś był to najwyraźniej teatr albo jakaś opera. Mały wszedł pierwszy, idąc dziarsko przed siebie. Niemal od niechcenia chwytał rękoma ukryte dźwignie i przeskakiwał nad pojedynczymi fragmentami zniszczonej, brudnej marmurowej podłogi. David, nie znając terenu nadążał za nim z ledwością. Weszli w prawdziwy labirynt drewnianych wąskich korytarzy. Coraz to mijali poniszczone manekiny, zbite porcelanowe maski aktorów, teatralne stroje, bądź jakieś dawno zapomniane elementy scenicznych dekoracji. W końcu przed ich oczami otworzyła się wielka sala. Nad nimi łotrzyk dostrzegł liczne loże i balkony z siedzeniami dla widowni. Z samej sceny niewiele zostało. Cała zasypana była odłamkami z popękanej kopuły dachu. W ścianach ogromnego pomieszczenia łotrzyk dojrzał na rożnych poziomach co najmniej z tuzin następnych korytarzy, zapewne podobnych do tego, którym on sam dostał się do środka. Chłopak wskazał mu jeden z nich, wąski tunel, schodzący zawiniętymi schodkami pod scenę.
- Muszę tu poczekać. Nadal nie wolno mi wkraczać do sali mistrzów... Mistrzu.

+400xp za odnalezienie siedziby Konsylium.
 
Tadeus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172