|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
07-08-2016, 01:31 | #1 |
Reputacja: 1 | [Drowy +18] Rodzina Olathkyuvrów
__________________ Our obstacles are severe, but they are known to us. |
09-08-2016, 23:51 | #2 |
Reputacja: 1 | Aeriel nie lubił mieć wolnego. Pośród swego ludu brak czujności odbierał jako słabość, nie ufał też zbytnio w wieczną czujność swej straży. Chwilę po przebudzeniu i codziennej musztrze, oględzinach koszar i sprawdzeniu gotowości bojowej swych żołnierzy, wydał im rozkazy. Część z nich rozesłał do zyskanej ostatnio kryjówki, gdzie urządził tymczasowy magazyn i kasyno dla armii Dziewiątego Domu. Czego by o nim nie mówić, ale dbał o swoich podwładnych. Najbardziej zaufanym kazał sprawdzić, jak codzień, stan armii Dziesiątego i Ósmego Domu. On sam udał się na ćwiczenia do przejętej niedawno meliny. Wchodząc tam, widząc swoich żołnierzy w stanie skrajnej rozpusty wpadł w szał. Dorwał najbliższego z nich, złapał go za fraki i przerzucił nim przez pół pomieszczenia. - CO TU SIĘ, KURWA JEGO MAĆ, WYPRAWIA?! - ryknął na całe gardło, uderzając kolejnego - TO NIE JEST BURDEL! TO, KURWA, NAWET NIE SĄ KOSZARY! ALE MA TUTAJ PANOWAĆ PORZĄDEK!! - zaczął bezlitośnie dzielić razami swoich żołnierzy. Połamał przy tym cztery krzesła, fotel z grzyba i stół. Dawszy upust swej furii, stanął na środku pokoju, mierząc wszystkich wzrokiem. Sugestywnym gest wysunął nieco ostrze z pochwy, jakby zapraszając wszystkich do tańca. Jednak to Aeriel wytrenował prawie każdego obecnego w tym pomieszczeniu drowa, wpoił im kto jest samcem alfa w stadzie. Ponadto, zwykła matematyka pozwalała im stwierdzić, że zabicie Pierwszego Syna domu Olathkyuvr dalej nie czyni z nich nikogo, a jedynie ściąga na siebie gniew. - Resztę dnia macie wolną. Przed końcem cyklu, nim zacznie się ceremonia, widzę was w koszarach. Musimy być gotowi. - rzekł, chowając ostrze. - Macie podwojony dzisiejszy żołd.- rzucił na odchodne. Wrócił do swoich komnat, gdzie zażył kąpieli. Pozostałą połowę dnia spędził nad mapami dostarczonymi mu przez szpiegów, ważąc wszystkie szczegóły obrony ósmego i dziesiątego domu. Przygotowywał różne warianty ataku, chcąc być możliwie jak najbardziej przygotowanym na ewentualny atak tej nocy, jeśli oczywiście Lolth będzie z nimi i da im kolejną kapłankę. Jeśli będzie to mężczyzna wtedy, cóż… Miał nadzieję, że nie będzie musiał się pozbywać swego brata przez jego lekkomyślność. Zdawał sobie sprawę z tego, że Lorash, choć był ambitny, lubił mieć wszystko pod kontrolą. Do tego, bardzo łatwo było go sprowokować, przynajmniej Aeriel nie miał z tym problemu. Nie spodziewał się po swoim bracie ataku w dniu dzisiejszym. Nie spodziewał się go dopóty, dopóki Lorashowi opłacało się pozostać Drugim Synem. Odgarnął ręką włosy i wyjrzał przez okno. Do ceremonii nie pozostało zbyt dużo czasu. A on chyba wpadł na pomysł, jak w najbezpieczniejszy sposób zaatakować Aleanviirów. Potrzebowali by do tego jednak sporych zapasów, które mogła zdobyć Aurora. Westchnął, ubrał ceremonialne szaty, na które, tradycyjnie już, nałożył napierśnik. Przytroczony przy prawym biodrze zakrzywiony miecz pobrzękiwał, gdy Pierwszy Syn domu Olathkyuvr przemykał korytarzami w poszukiwaniu jednej z trzech starszych od niego osób w tym domu - swej siostry, Aurory. Jeśli nie zmieniła się zbytnio, powinna być gdzieś wysoko, skąd mogła swobodnie przypatrywać się całej rezydencji i obserwować całe miasto. Wybiegł na dziedziniec i rozejrzał się, czujnie i spokojnie. Nie lubił zdradzać oznak zdenerwowania, a już zwłaszcza przy swoich żołnierzach. Tylko jedna osoba w Dziewiątym Domu Sel Natha posiadała skrzydła, a znajdowała się ona na dachu rezydencji. Spokojnym krokiem podążył w tym kierunku. Mijał uwijające się sługi, którym nie okazywał żadnych uczuć. Był skoncentrowany, jak to miał w zwyczaju. Gdy tylko wydostał się na dach i upewnił, że siostra jest sama, rzucił: - Witaj, Pierwsza Córko domu Olathkyuvr. Ufam, iż twa ostatnia wyprawa okazała się sukcesem? - zaczął, nie bardzo wiedząc jak się zachować. - Aerielu... - przywitała się obracając głowę w jego kierunku. - Nadal w formie, jak widać... Ktoś nas atakuje, że w taki cykl o takiej porze odrywasz się od swoich obowiązków wdrapując się na sam szczyt...? Aurora leżała na spadzie dachu, który po paru krokach załamywał się coraz bardziej, by przy samej końcówce być niemal pionowym. Podparta łokciem trzymała w wolnej dłoni puchar a obok niej znajdowała się srebrna taca z butelką i jeszcze dwoma pucharami. Była odprężona, co niezbyt często się zdarzało. Wyglądała, jakby na prawdę humor jej dopisywał. - Jesteśmy bezpieczni. Przynajmniej na tyle, na ile możemy być bezpieczni jako Dziewiąty Dom i Pierwsza Córka i Pierwszy Syn. - Aeriel pozwolił sobie na gorzki uśmiech, siadając nieopodal siostry. Zresztą, innych chyba w swym mimicznym arsenale nie posiadał. - Cóż się stało, że Łowczyni jest… tak odprężona? - zapytał, a w jego głosie nie było słychać trwogi. Znał swoją siostrę, a ciosy nie były mu obce. - Widzę, że wizja porodu cię odprężyła, siostro. - skłonił głowę, wypowiadając to słowo. - To nie poród a widok - wyjaśniła wracając wzrokiem na panoramę miasta. - Stąd całe miasto sprawia wrażenie jakby można było je zamknąć w dłoni... - przyznała wyciągając gadzią dłoń powoli zamykając ją przed twarzą. - Wszyscy są malutcy, jak robactwo, które można rozgnieść bez żadnego wysiłku - zacisnęła palce wbijając nieco szponiaste zakończenia w łuskowatą skórę. - Zabijasz jednym ruchem sam będąc nietykalnym. Im więcej lat mija, tym bardziej mi się on podoba - przerwała na chwilę spijając łyk z puchara. - Częstuj się - zmieniła temat zwracając na niego uwagę. - Grzybowe, produkcji twego brata. - Sama też nie czekając na odpowiedź sięgnęła po butelkę dolewając sobie do puchara. - To będzie nasze, siostro. - Aeriel spojrzał na miasto, na tętniące niewolniczym życiem arterie Sel Natha. - Niewiele czasu nam potrzeba, by je zdominować - westchnął, nalewając sobie odrobinę do puchara. - Co do mojego brata… Lorash jest, jakby to ująć, mało ambitny. Spodziewałem się ataku z jego strony już jakiś czas temu, jednak nic takiego nie następuje. Jakby gromadzenie bogactw mu wystarczało… - westchnął i przechylił puchar do końca. Dolał sobie, jednak znów połowę. Aurora mrukneła na poruszony temat. Ważąc słowa wzięłą kolejny łyk wina i dopiero zaczęła. - Lorash produkuje i liczy złoto. Umie sobie przeliczyć, że na ataku nic by nie zyskał a nawet stracił. Wystarczająco długo dostarczam mu ingriedienty, by nauczył się tego prawidła. Aeriel zamyślił się na te słowa, ważąc je w głębi siebie. - Może i Lorash potrafi liczyć, ale kiedyś przestanie mu się to opłacać. - Pierwszy Syn wypowiedział te słowa bez cienia lęku w głosie. - Jednak, zdaje mi się, że to Filfriia przejęła całą ambicję w tej dwójce… - Aerielu... - oderwała wzrok z panoramy spoglądając na brata. - Tyle lat pilnujesz bezpieczeństwa domu, w twojej głowie rodzą się złożone strategie ataków... A dotąd tego nie zauważyłeś...? - spytała lekko zdziwiona. Nie trzymałą drowa w niepewności i po chwili dopowiedziała. - Lorash ciebie nie zaatakuje dopóki nie będzie mógł ciebie zastąpić. Słysząc te słowa Aeriel niemal nie buchnął śmiechem. Zamiast tego posłał siostrze swój firmowy uśmiech numer dwa (który niczym nie różnił się od gorzkiego i firmowego numer jeden) i rzekł: - Lorash nie ma podstaw by mnie zastąpić. Przynajmniej nie, dopóki byle niewolnicze ścierwa są w stanie stworzyć nam zagrożenie na rynku. Ufam, że słyszałaś o naszym nalocie? - zapytał. - Za to Filfriia… Przejawia nad wyraz wysoką ambicję… - nie mógł namówić siostry na ustawienie bliźniaczki Lorasha. Przynajmniej nie wprost. - Żyjemy bezpiecznie, bo zabicie nas będzie kosztowało dom więcej niż to opłacalne. Wie to Lorash. Nie wie tego Filfriia. Dzisiaj suce musiałam wskazać gdzie jej miejsce. Chciała odbierać poród matki nie wspominając mi o tym słowem. Lorash jest przywidywalny a jedyne, co może go skłonić do ruchu to jego siostra. Można powiedzieć, że mamy wspólnego... wroga... - podsumowała wracając do panoramy i spijając łyk wina. - Pilnujmy więc pleców, jak niegdyś - mignął jej. Aeriel cieszył się z faktu, że Aurora ustawiła Filfriię do pionu. Nic bardziej by go nie uradowało, niż widok tej małej, podłej zdziry na kolanach przed jej demoniczną siostrą. Albo przed nim samym… - Swoją drogą, jak idą łowy? - zapytał, lecz nie czekając na odpowiedź, dodał: - Mam pomysł, jak możemy stać się Ósmym Domem. Bezboleśnie, zdobywając tłumy żołnierzy i niewolników. - błysnął oczyma. - Czysta robota, zginie tylko szlachta. Tak, jak powinno być. - Aeriel upił łyk z puchara. - Interesy... - mruknęła pod nosem zmieniając nieco ton głosu na mocniejszy. Był to też temat warty przysunięcia się bliżej. - Coś podpierdala nam krysmale. Zapas jest niewielki a zagrożenie może być spore. Sytuacja może zjebać się jeszcze bardziej, więc nie chcę żadnych rzezi. Nie przyjmuję do wiadomości, że nie będę miała do czego wrócić po kolejnych łowach. Aeriel pomyślał, że w takim razie należałoby przejąć jeszcze jedną gałąź dochodową, ale on nie bardzo miał prawo głosu. - Jak sobie życzysz, siostro. - mruknął. - Choć jeśli nie pokażemy naszej siły, możemy nie mieć okazji do ponownej rozmowy. - zauważył. Aurora mruknęła po raz kolejny kończąc zawartość swojego pucharu. Odstawiła go na bok. - By upolować ofiarę musisz być pewien, co do swojej przewagi - zaczęła zbliżając się do drowa na czworaka, jakby się skradała podczas polowania. Była to oczywiście przenośnia, bowiem rozmiaru jej osoby razem ze skrzydłami nie było możliwości ukryć na dachu o dość regularnie nudnych kształtach. - Możesz zaryzykować nagłym atakiem. Możesz mieć też większą pewność... Podstępem. Możesz nauczyć ofiarę tego, że nie jesteś wrogiem. Jesteś tłem, który nic znaczy. Opowiadając to zbliżyła się na tyle blisko Aeriela, że ten widział dobrze jej ślepia. Iskrzyły a sama Aurora zamiast być zrelaksowana jak podczas powitania była pobudzona. Jakby przestała pilnować swojego spokoju. Aeriel nie był pewien, czy kobieta próbuje go uwieść, czy też chce mu dać nauczkę. Żyjąc wśród drowek, był przygotowany na jedno i drugie. - Pytanie, jak bardzo czujna jest ofiara. Jak bardzo jest łatwowierna… Jak bardzo chce zaufać myśliwemu. - Mężczyzna dopił wino z kielicha. - Jest to dość ryzykowna gra, Auroro. Czasem myśliwy, może stać się zwierzyną. - w oczach Pierwszego Syna również zaczęły tańczyć ogniki, lecz jego ciało nie zdradzało oznak pobudzenia. - Ofiara zawsze jest czujna... Zawsze jest nieufna... Zawsze się pilnuje - odpowiedziała sukcesywnie na stawiane pytania, podczas których już na nachylała nad drowem. - Lecz kiedy się zorientuje... - dodała zawieszając końcówkę, w której zacisnęła swoje dłonie na nadgarstkach Aeriela. - Wtedy jest już o wiele za późno... A ofiara jest w potrzasku, z którego nie ma już sposobności się wydostać. - Ręce mężczyzny zostały podniesione do góry na wysokość głowy a cała jego sylwetka ciężarem demonicy przyparta do dachu. - Ofiara może wtedy już tylko bezwiednie patrzeć na swoją porażkę - dodała rozsuwając i dolne partie kończyn. Aeriel zaserwował siostrze firmowy uśmiech numer osiem, zarezerwowany właśnie na takie okazje. Od pozostałych siedmiu różnił się okazaniem kłów i bardziej wesołym wyrazem twarzy. - Musisz pamiętać, że przyparta do muru zwierzyna potrafi walczyć dwa razy zacieklej, siostro. - mówiąc te słowa zacisnął dłonie w pięści, niby się odgrażając. Jedyne wyjście prowadziło przez głowę demonicy, jednak nie zamierzał jej rozwścieczać. - Jedyne, co wtedy zostaje ofierze... To pretensje do samego siebie... Bo gdzie był, gdy to wszystko działo się na jej oczach... - wypowiadała wpatrując się w niego z dość złożoną mieszanką emocji. Przysunęła biodra tak, by przylgnąć do lędźwi drowa. Ściskane jego nadgarstki nałożyła na siebie i z siłą dociskając jedną ręką, drugą sięgnęła w dół. - Prawda jest taka, że ofiara nigdy nie miała kontroli nad niczym. Ofiara zawsze jest ofiarą - zakończyła swój wywód sięgnięciem w jego konkretne miejsce. Aeriel, choć początkowo nie był pewny zamiarów siostry, od dłuższego czasu pozwolił prowadzić jej tę grę. Z całą pewnością nie czuł się jak ofiara, bardziej jak ów łowca, który stał się tłem. Lecz nie zamierzał wyprowadzać demonicy z błędu, o nie. Dobry wojownik nie ujawnia swej przewagi przed ostatecznym ciosem. - Padłem więc twym łupem - szepnął, dając jej delikatny znak, że jego wolne ręce mogą mu się teraz bardziej przydać. I jej również. Demonica wpatrując się w niego dostroiła dwa ciała, by w końcu je złączyć. Aeriel nawet pomimo łusek, które tym razem nie przypominały tego, co zawsze o nich pamiętał, mógł się nacieszyć, lecz tylko z początku. Aurora ani myślała o jakimkolwiek uwolnieniu a wolna ręka wróciła do uścisku, który był znacznie mocniejszy niż wcześniej. Taniec szybko się rozpoczął i szybko się rozpędzał. Wszystkie ruchy były dyktowane przez jedną osobę i tak na prawdę dla jednej osoby. Im mocniejsze były tym coraz bardziej bolesne było to drowa. W końcu wszystko się zakończyło, lecz znowu tylko dla jednej ze stron. Pierwsza Córka zadrżała w intensywności, gdzie na dobrą sprawę nie wiedziała dokładnie kiedy nadejdzie. Drugi Syn... Miał jeszcze drogę przed sobą do pokonania, niestety dla niego, wszystko się wstrzymało. Kilka drżących oddechów później, demonica zabrała głos wciąż wpatrując się ślepiami. - Dążymy do tego, by nikt nie widział w nas konkurenta. To pozwoli nam przejąć więcej niż by się tego spodziewali. Gdy się ockną - będzie już za późno - podsumowała tonem, który już brzmiał jak siostra, którą znał. - Ta ścieżka jest dobra, siostro. Zapędzić ofiary w ślepy zaułek. Jednak Lolth nie lubi pasywności, a odrzucić coś, co możemy wziąć… - Aeriel zacisnął dłoń w pięść, jednak miało to ukryty zamiar - chciał po prostu rozruszać nadgarstki. - Decyzja i tak nie należy do nas, a do Opiekunki.- zauważył. Demonica w końcu puściła brata, gdy jej oddech relatywnie się unormował. W końcu też wstała rozszczepiając ciała. Stojąc nad nim dominująca sylwetka przyglądała się mu. - Niedługo nasza matka rodzi. Dom urośnie w siłę, gdy będzie to drowka. Ofiara z serca narodzonego Trzeciego Syna da nam przychylność Lolth. Ja z matką myślimy jak łowczynie. Zapędzamy w ślepy zaułek. Dlatego ty jesteś nam potrzebny. Uderzysz, gdy przyjdzie czas. - Jak zawsze, siostro - poczęstował demonicę czymś na kształt uśmiechu. - Stworzono mnie, bym uderzał na czas - wypowiadane przezeń słowa brzmiały dziwnie naturalnie, niemalże swobodnie. Choć rozkosz pomieszana była z bólem, Aeriel lubił czasem zabawy tego typu. W umiarze, rzecz jasna. Wciąż leżąc, spojrzał na panoramę miasta. Cykl powoli chylił się ku końcowi. - Oby Pajęcza Królowa spojrzała na nas pomyślnie dzisiaj - to zdanie wyrażało zarówno życzenie, coś na kształt modlitwy jak i zamaskowaną obawę przed atakiem. Aurora mruknęła na słowa drowa, jakby te były komentarzem do myśli, które od jakieś chwili zajmowały jej głowę. - Nie daj się zabić - podsumowała. - Do uroczystości - pożegnała się cofając się w kierunku zapadającego dachu. Kształt nie pozwalał na dużą swobodę, przez co demonica szybko zniknęła runąłwszy z dachu ku dołowi. Drow tylko pokręcił głową i spokojnym krokiem ruszył w stronę kaplicy.
__________________ Port Balifor - przygoda osadzona w świecie Smoczej Lancy - zapraszam do śledzenia! Przez czas bliżej nieokreślony bez dostępu do sieci. Znowu... |
10-08-2016, 17:10 | #3 |
Reputacja: 1 | Dnia następnego Aurorze dane było zbudzić się we własnym okrągłym łożu. Lekko zwinięta sylwetka zakryta skrzydłami spoczywała na szorstkich poduszkach. Poduszki właśnie były pierwszym, co poczuła. O dziwo i jak nigdy dotąd. Balsam Lorasha miał zaskakujące działanie. Czuła twardą teksturę przez swoje łuski. Te zamiast być suche, chropowate i twarde były stosunkowo gładkie i miękkie. Pobudka odbyła się bez wołania Sabala o wodę. |
13-08-2016, 11:37 | #4 |
Reputacja: 1 | Bar u Servira był jednym z niewielu miejsc gdzie Lorash mógł poczuć się choć trochę swobodnie. Miejsce od dawna było terenem neutralnym na którym spotykały się różne grupki drowiego półświatka. Czasami nawet zabłądził w te rejony drow szlachetnie urodzony, czego Drugi Syn był znakomitym przykładem. Ostatnio edytowane przez Googolplex : 13-08-2016 o 12:14. Powód: problem z linkiem |
14-08-2016, 01:37 | #5 |
Reputacja: 1 |
__________________ Our obstacles are severe, but they are known to us. Ostatnio edytowane przez Amon : 14-08-2016 o 23:31. |
14-08-2016, 22:53 | #6 |
Reputacja: 1 | Korytarze w pobliżu Sel Natha, retrospekcja Tygodnie mijały młodemu drowowi w odosobnieniu. Ale nie w samotności. Korytarze Podmroku zawsze były dla niego zarówno domem, jak i kaplicą gdzie czcił Lolth. Teraz był w trakcie wyjątkowo delikatnej operacji. Wieść niosła że Matka Opiekunka niedługo urodzi, a to wymagało odpowiednich przygotowań. Ostatnie tygodnie spędził polując na pająki różnego rozmiaru, przy czym “polowanie”, oznaczało w tym wypadku zbieranie chętnych okazów do specjalnych pojemników. Było to nie tyle problematyczne co raczej… Pozbawione większego znaczenia. Łaski Lolth nie można było sobie zaskarbić bez stosownej ofiary, ale zdawał sobie sprawę że większość samców tego nie rozumie. Dla nich deszcz pająków będzie wyraźnym znakiem łaski, czymś co podniesie ich morale. Ale po co zawracać sobie głowę samopoczuciem innych mężczyzn? K’ylor nagle zatrzymał się, a po korytarzach popłynęło echo klaśnięcia gdy ten uderzył się dłonią w czoło. Matka Opiekunka musiała planować jakiś przewrót, atak na inny dom, a nic nie zwiększało szans powodzenia tak bardzo jak odważna armia. Poza łaską Lolth oczywiście. Z nowym wigorem wrócił do pracy. Usta wypełniła mu ślina, a wnętrzności skręciło nagłe uderzenie głodu. Już niedługo zapoluje na godną zwierzynę. Może nawet będzie miał okazję uczestniczyć w większych obrzędach? Może faktycznie będzie mu dane kształcić się w Akademii? Ku chwale Lolth! Kaplica, retrospekcja Domowa kaplica Olathkyuvrów, bardziej nawet niż inne części domu, pokazywała różnice między płciami oraz gdzie jest miejsce każdej z nich. Nawet niewolnice były w świetle obyczajów bardziej godne posługi przy przygotowaniach, niż czystej krwi męska szlachta. Oczywiście kobietom pewnie nie śniło się w głowach, by któryś z mężczyzn nie marzył o niczym innym jak rozrzucanie wszędzie ośmionogiego żywego “konfeti”. Wewnętrzny krąg, skupiony przy samym ołtarzu, stanowiły wyłącznie kobiety. Mężczyźni, również ci szlachetni, stali bliżej ścian kaplicy. Nie “podpierali ich” jednak, nie chcieli narazić się na problemy zgniatając jakiegoś czającego się tam pająka. K’ylor w przeciwieństwie do innych zebranych nie pozwalał sobie na okazanie ekscytacji. Klęczał na podłodze, wyraźnie zatopiony w modlitwie i tylko co jakiś czas rzucał okiem na pozostałych uczestników obrzędu, czy też na swoją przyszywaną matkę, Aurorę. Wyczekiwał porodu, był to bowiem jeden z elementów naturalnego cyklu rzeczy i wiedział że w takich momentach łaska Bogini spływa na uczestników święta. W szczególności na członków jej kleru. W tym też na niego. Myśl ta niebezpiecznie zawirowała w jego umyśle, po czym odpłynęła w dal. Jego błogosławieństwa był ścisłą tajemnicą, a zdarzało się że nawet myśli nie są bezpieczne. Jego wzrok spoczął na sporym pająku który zaczął się wspinać po jego torsie. K’ylor rozluźnił się i ponownie zapadł w modlitwę. Czekał na to co przyniesie przyszłość. Czekał na polowanie które wyczuwał w powietrzu. Pająk powoli obłaził ciało drowa, zachodził w różne zakamarki, jakby badał K’ylora, jego szczerość wiary i przydatność dla rasy. Trwało to chwilę, ostatecznie zwierzątko zeszło z drowa, zeskoczyło na młodą dziewczynkę która właśnie minęła K’ylora kierując się w stronę centralnego kręgu. Mężczyzna odprowadził spojrzeniem stąpającego między pożerającymi się wzajemnie pajęczakami malca. Dziewczynka podeszła do Aurory i stając na paluszkach trąciła jej biodro, wyraźnie starając zwrócić na siebie uwagę. Gdy to się jej udało, została podniesiona przez demonicę jak worek suszonych grzybów na wysokość jej głowy. Po chwili rozmowy została nieco opuszczona i końcowo puszczona, by wylądować na nogach. Wykonawszy swoje zadanie zawróciła się pokonując tę samą trasę. Wcześniej zaobserwowany pająk zniknął gdzieś po drodze. Aurora spojrzała się w stronę grupy samców, w której klęczał K'ylor, w udała się w jego kierunku. Masywna sylwetka musiała już złożyć swoje skrzydłą, by móc swobodniej dostać się do swojego przyszywanego syna. - Czy zwolnienie wiek słojów z pajęczakami jest gotowe? - odezwała się wpierw do niego, mając widocznie sprawunki ze swoimi braćmi. - Oczywiście Pierwsza Córko - zwrócił się do Aurory jej oficjalnym tytułem. - Osobiście dopilnowałem by mechanizm działał jak należy. Niewolnice są odpowiednio poinstruowane - dodał podnosząc się z klęczek. - Dopilnuj tego. Dzisiejszej nocy jesteś za nie odpowiedzialny - podsumowała nie określając, czy chodziło jej o pajęczaki, słoje, czy niewolnice. Równie dobrze mogło chodzić o wszystkie trzy rzeczy. - Uroczystość musi mieć ten element uruchomiony w odpowiednim momencie - zaznaczyła potwierdzając wcześniejszą umowę. - W tak podniosłym momencie porażka nie wchodzi w rachubę - stwierdził mężczyzna i spojrzał w oczy swojej matki. - Dopilnowałbym otwierania osobiście, ale chcę być tutaj, blisko… Rodziny. - wykręcił się w ostatniej chwili. - Wszystko pójdzie dobrze. Aurora skinęła głową z powagą i spojrzała w bok wyławiając jednego z braci. Skierowała się do niego, gdyż był bliżej wyjścia, a drugiego przywołała imieniem. |
15-08-2016, 22:45 | #7 |
Reputacja: 1 | Kaplica |
17-08-2016, 21:47 | #8 |
Reputacja: 1 |
|
18-08-2016, 22:38 | #9 |
Reputacja: 1 | Slums, zrujnowany dom Budynek do którego w magiczny sposób przeniósł was Duagloth, okazał się być zrujnowaną siedzibą dawno zniszczonego szlacheckiego domu. Takie miejsca były omijane przez większość mrocznych elfów, powszechnie uważano iż przynoszą pecha. Ten konkretny dom musiał zostać zgładzony przed wiekami, gdyż ta okolica nie była jeszcze zapełniona niedrowimi lokatorami. W rozległym pomieszczeniu, które kiedyś musiało być salą audiencyjną na parę drowów czekał ich oddział. Dwa tuziny postaci uzbrojonych mężczyzn obserwowało ich w milczeniu. Półdrowy, każdy jeden z nich. Jeden z nich ruszył w waszym kierunku - Witaj mężczyzno, słyszałem iż jesteś jednym z lepszych szermierzy w mieście. - Mieszaniec zwrócił się do “Soldana”, nosił się nad wyraz butnie, do tego wydawał się całkowicie ignorować obecność “Zeeyi”. Soldan pośpieszył z reprymendą: - Okaż szacunek mieszańcu, stoi przed tobą Zeeya Aleanviir, Wysoka kapłanka Pajęczej Królowej, z łaski opiekunki pierwsza córka Aleanviir, ósmego domu Sel Natha. - Mieszaniec nie wydawał się przejęty czy też wystraszony. - W takim razie żal mi jej i żal mi ciebie mężczyzno, jesteśmy Świętymi Mieczami Vhaerauna i zgodziliśmy się podjąć tego zlecenia, tylko dlatego iż mamy… rachunki do wyrównania z Dziesiątym domem Zeeyia wykrzywiła swoją twarz w grymasie, który szybko obrócił się w wyrachowany uśmiech. Heretycy! - Nie ma powodu byśmy nie połączyli naszych sił przeciw wspólnemu wrogowi. - powiedziała słodko, wplatając w słowa zaklęcie. - W końcu zarówno Lolth jak i Vhaeraun cenią sobie zaradność. Prawda przyjaciele? - Półdrow popatrzył na “Zeeyie” ze zdziwieniem, tylko po to by nagle zmieni wyraz twarzy i się uśmiechnąć. - Heh, nie jesteś daleka od prawdy kobieto, poprzysięgliśmy śmierć kapłankom Dziesiątego domu a i wizja współpracy z tobą za bardzo nam się nie podoba, twój dom musiał zachęcić nasze zgromadzenie wyjątkowo tłustą górą złota. Jednak w tobie widzę potencjał, może jeszcze dzisiaj rozważysz swoje teologiczne przekonania, siostro? - mimo dość przyjacielskiego tonu pytanie było jednak retoryczne. - Będziemy się tym martwić jak wybijemy do nogi wszystkie kapłanki dziesiątego domu. Zaczynając od Pierwszej Córki. - odparła i zwróciła się do Pierwszego Syna - Fechmistrzu bądź tak miły i przedstaw swoją sugestię ataku i może skonfrontuj ją z wizją naszego.... Pół-brata? - Soldan wciągnął powietrze, całe to bratanie się z mieszańcami, do tego heretykami nie podobało mu się bardziej niż jego towarzyszowi… to jest towarzyszce. - Znajdujemy się w jednej ze szlacheckich ruin na północ od kompleksu Baenth. Kiedy otrzymamy znak, będzie to oznaczało, że w ich obronie utworzone zostało otwarcie. W części mieszkalnej, nie może być więcej niż setka zbrojnych, korzystając z elementu zaskoczenia będziemy mieli dość czystą drogę do komnat szlachty. - “Zeeya” nie musiała być wnikliwym obserwatorem by zrozumieć iż jej towarzysz koloryzuje coś, co można by było przedstawić jako “wbiegamy w paszczę lwa i zdajemy się na łaskę bogini” Może mieszańce tego nie rozumiały, a może Vheraunitów zaślepiał fanatyzm, ale nikt nie zadawał pytań. - Wyśmienicie! - powiedziała “Zeeya” i oparła się o ramię fechmistrza. Nachyliła swoje usta do jego ucha i wyszeptała. - Wszystkich osądzi Lolth. Albo my. - Soldan wypuścił z siebie powietrze, nastrój mężczyzny był wisielczy. Jego usta właśnie miały się otworzyć gdy do jego i Zeeyi uszu doleciało kwilenie dziecka, które zaraz po tym przeszło w krzyk. Drowy popatrzyły na najemników. Wyglądało na to że dźwięk niepokoi tylko ich dwoje. Soldan spojrzał porozumiewawczo na Zeeye, po czym zwrócił się do niej: - Pierwsza córko, myślę ze już czas. - Zdecydowanie tak fechmistrzu. - odparła i wyjęła zza pasa pałkę z odnóża dridera. Nietypowa broń jak na członka kleru Lolth. - Naprzód! - rzuciła donośnie, wskazując przy tym wyjście swoją bronią. Stojący obok Soldan wyszarpał swój miecz i uniósł go w górę zwracając się do Vheraunitów: - Już czas mężczyźni! - banda mieszańców obnażyła swoją broń i z parą drowów na czele, opuściła zrujnowany dom. Biegnąc przez ulicę, Soldan narzucał grupie szybkie tempo. Zeeya natomiast wzniosła cichy zaśpiew i na ich grupę opadła zasłona z cienia przez którą nie mogło się przebić nic prócz magicznego wzroku. Tym sposobem liczna grupa zbrojnych z obnażoną bronią, biegnąca niemal na złamanie karku wydawała się niemal niezauważalna. Zeeya i Soldan widzieli mijanych klientów lichych kramów którzy zupełnie nieświadomi ich obecności dalej wykłócali się o cenę towaru. Za kolejnym zakrętem ich oczom ukazało się ogrodzenie kompleksu Beanth. Mur był wysoki i w żaden sposób nienaruszony, im krótszy dystans dzielił atakujących, tym większe napięcie było wyczuwalne w ich grupie, drowy czuły iż cześć Vheraunitów zaczyna zwalniać. Wtedy, uszy wszystkich wypełnił ogromny huk. Cała jaskinia w której znajdowało się miasto, wydawała się dudnić. Nie była to oczywiście prawda. W Sel Natha było rzucone setki jeśli nie tysiące sfer ciszy, prawdopodobnie kilka ulic dalej nikt nie słyszał żadnego hałasu. Tu jednak, dźwięk pękających skał sprawiał iż niektórzy Vheraunici musieli zatkać swoje uszy. I wtedy właśnie, przed oczyma atakujących segment ogromnych stalaktytów oberwał się z sufitu jaskini i spadł na kompleks Dziesiątego domu. Budynek był chroniony masą ochronnych czarów, toteż konstrukcja daleka była od zawalenia się. Jednak zniszczenia były na tyle obszerne by rozerwać ściany na tyle, by można było się dostać do środka. A mur? na dwudziesto metrowym odcinku ulicy powbijane były gigantyczne kolumny oberwanych stalaktytów, trzy z nich zmiażdżyły ogrodzenie pozostawiając pięcio metrowy wycinek. Zeeya złapała fechmistrza za ramię, sygnalizując w ten sposób by zwolnił. Lepiej żeby półdrowy pobiegły przodem i przyjęły główną część obrony na siebie, o uruchamianiu ewentualnych pułapek nie wspominając. ~ Gdzie jest Pierwsza Córka? ~ “drowka” zamigała w biegu. ~ Za mną - mignął jej Soldan, Aeriel znał plany pobieżne plany domu Beanth od lat, teraz miało się okazać jak dobrzy byli opłacani przez dom szpiedzy. ~ Wiem gdzie jest jej komnata, jeśli nie tam, to kaplica lub sala tronowa. - wyjaśnił fechmistrz. ~ Ścieżka biegnąca od jej komnaty do sali tronowej. ~ zadecydowała kobieta. ~ Najprawdopodobniej tam zmierza by spotkać się z resztą rodziny. ~ dodała i ruszyła za fechmistrzem ~ Musimy być widoczni, rozproszę ukrywające zaklęcie gdy nadejdzie właściwy moment. ~ Kiedy będziemy w środku - zgodził się Soldan. Drowy puściły Vheraunitów przodem, mężczyźni szybko przebiegali przez podwórze, na którym walały się zwłoki zmasakrowanych strażników. Atakujący szybko dobiegli do uszkodzonej ściany mieszkalnego kompleksu Beanthów i energicznie wskakiwali do środka. Znaleźli się w korytarzu prowadzącym na północ oraz południe, co jakieś dziesięć metrów, na zachodniej ścianie znajdowały się drzwi. Daleko na północ widać było klatkę schodową. ~ Musimy dostać się na górę - mignął Soldan. ~ Dobrze. ~ odparła drowka i rozproszyła zaklęcie kryjące ich grupę. Głośno natomiast rzuciła - Wybić wszystkich szlachciców, każdą kapłankę i każdego mężczyznę który nie złoży broni. Żadnej litości! - to powiedziawszy ruszyła w kierunku klatki schodowej, pozwalając pół drowom by poruszały się przed nią. Soldan wskazał mieczem północny kierunek: - Pomieszczenia szlachty znajdują się na piętrze! - Grupa ruszyła przed siebie, jedne z zachodnich drzwi się uchyliły,jeden z mieszańców kopnął je gwałtownie, dwóch innych wbiegło do środka, słychać było charakterystyczne dźwięki przebijania ciał i krzyki umierających. Rozpoczęła się rzeź. W połowie drogi do schodów z kolejnych drzwi wyskoczyło czterech drowów trzymających nagie miecze Kapłanka warknęła coś pod nosem a jej dłonie zajęły się ogniem. Wskazała najbliższego samca, a płomienie posłusznie wystrzeliły w jego kierunku. Powtarzała tą czynność póki ciała nie przestały się ruszać. Płomienie zajęły twarz jednego z obrońców, Soldan wymierzył zaś w innego swoją klingą, wymawiając przy tym mistyczną formułę, strumień kwasu trafił w ramię mężczyzny. Mieszańcy dokończyli resztę, choć jeden z nich został lekko raniony. Grupa docierała już do schodów, wtedy od ich strony buchnęła fala płomieni. Jęzor ognia przetoczył się przez korytarz, parząc trzech Vheraunitów a jednego całkowicie pogrążając w żarze. Mężczyzna wrzeszczał gdy jego ciało świerczało. Leżał na chodniku i wił się w konwulsjach przez moment, zanim znieruchomiał. Droga wydawała się czysta, pozostawało wstąpić na schody. Vheraunici ostrożnie postąpili do przodu, znikali jeden za drugim. Wysoka kapłanka westchnęła lekko i ruszyła za mieszańcami. Na jej palcach tańczyło już kolejne ogniste zaklęcie, gotowe by posłać je w kierunku pierwszego zagrożenia. Wolną ręką zamigała fechmistrzowi. ~Jak dotąd idzie dobrze. Powinniśmy spodziewać się wyjątkowo problematycznych domowników? |
20-08-2016, 13:58 | #10 | ||
Reputacja: 1 |
| ||