|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
06-07-2018, 12:47 | #31 |
Reputacja: 1 | -Ale jest trochę większy niż spodziewałbym się po władcy takiej doliny. Czy ten zamek nie jest starszy niż mi się wydaje? - powiedział Agust. - Ciekawe jak długo obecny właściciel w nim rezyduje? - zastanawiała się Cely. - Czy jest możliwe, że Strahd rządził tą ziemią, jeszcze zanim wioska powstała? Cahnyr spojrzał na Donavicha, czekając na jego odpowiedź. - Ja… nie wiem - Donavich rozłożył ręce - nie sądzę. Mówi się, że Matka Nocy zesłała Strahda na nas za karę, za grzechy naszych przodków. Wnioskuję z tego, że wioska istniała przed panowaniem Strahda. - Jakie grzechy? - zaklinaczka spytała z zainteresowaniem w oczach. - Cely... Może zostawimy to na później? - wtrącił się Cahnyr. - Gdy wrócimy, będziemy mieli dużo czasu na pytania i rozmowy. - Tak… Przepraszam, ciekawość trochę wzięła nade mną górę, ruszajmy. - Pół-elfka odpowiedziała na uwagę zaklinacza. - Nie ma w wiosce żadnych wierzchowców, prawda? - Cahnyr ponownie zwrócił się do kapłana. - Ech, wydaje mi się, że nie. Przepraszam, po prostu po tym wszystkim czuję, że dopiero wracam do rzeczywistości. Nie, nie wydaje mi się, żeby były tu jakieś wierzchowce. Czasem widujemy Vistani jeżdżących konno. - Vistani to tylko kobiety, czy i kobiety, i mężczyźni? - Tym razem Cahnyr okazał nadmiar ciekawości. - Och, to zdecydowanie również mężczyźni - zaśmiał się kapłan - nie spotkaliście nigdy żadnego? - Nie mieliśmy tej przyjemności… - rzuciła Cely. - Podobno są oni ludem służącym Strahdowi, tak? To raczej pożyczanie wierzchowców odpada… - Tak, wielu z nich najpewniej mu służy. Ale nie wierzę, że wszyscy. Nie można tak pochopnie osądzać całego ludu. Jednak zalecam wam ostrożność przy kontaktach z nimi. - My sobie pozwolimy w tym momencie wrócić do domu. Musimy przygotować się na jutrzejszą wyprawę - powiedziała Ireene - więc jeśli nie macie nic przeciwko, my już sobie pójdziemy. - My też już lepiej zbierajmy się do drogi - powiedziała zaklinaczka. - Nie powinniśmy się rozdzielać, pani - Hassan odpowiedział Ireene. - Jeśli Agust miał rację i ten wilk jest tu nie bez przyczyny, może ten Strahd zna jakieś magiczne sposoby, by patrzeć ich oczami. Słyszałem o takich magicznych sztuczkach w moim kraju. To znaczy, że możemy być obserwowani. Hultaj może tylko czekać, aż będziesz bez naszej ochrony. Co prawda Ireene obywała się bez ich ochrony przez ładnych parę lat, ale może Hassan miał odrobinę racji? Każde rozwiązanie miało i dobre, i złe strony, więc Cahnyr nie zamierzał wpływać na decyzję dziewczyny. Cely przewróciła oczami lekko poirytowana tym, że nie umieją się wybrać w drogę, a czas ucieka. - Póki co mamy dzień, Strahd teraz po nią nie przyjdzie. Jednak ten dzień ucieka, a my dalej stoimy. Niech idą przygotować się na jutro, a my ruszajmy zanim noc nas zastanie. - rzuciła oschle. - Odprowadzimy ich do domu, potem możemy przejść się do tego obozu Vistanich. Może powiedzą coś ciekawego? Może będzie tam ta Madam... jakaś tam. - Hassan machnął ręką zrezygnowany, po czym nagle przypomniał sobie o czymś. - Jak nieśliśmy trumnę tu, na cmentarz, to słyszałem szloch dobiegający z jakiegoś domu - zmarszczył brew wojownik. - Jak już ratujemy tę wioskę od nieszczęść, może sprawdzimy? - Hassan ma racje, odprowadzimy was. Do waszego domu nie ma dnia drogi, żeby to nam nadłożyło dużo czasu. Lepiej być zabezpieczonym. Jeżeli zauważymy więcej wilków, będziemy wiedzieli że coś się święci. - Agust wtedy odwrócił się od Ireene i Ismarka w kierunku kapłana. - Są tu jakieś inne miejsca wiary niż twoja świątynia? W dolinie, w Vallaki, gdziekolwiek? - Moim zdaniem nie ma takiej potrzeby - narzekała Ireene. Ismark ją szturchnął i powiedział, żeby cieszyła się, że znalazł w końcu kompetentnych ludzi. Kapłan spojrzał na paladyna. - Tak, w Vallaki jest dosyć znana świątynia. A w Krezk jest jeszcze wspanialsza. Tam to już w ogóle ostoja spokoju, oaza w tej ponurej krainie. Nie chcę nic narzucać, ale sugerowałbym ci, Ismarku, zaprowadzić Ireene jak najdalej od zamku Ravenloft. Najlepiej właśnie do opactwa świętej Markovii. - Na razie naszym planem jest zaprowadzenie jej do Vallaki. Potem się zobaczy - odparł Ismark. - Krezk? To jakaś kolejna miejscowość? - Paladyn się zaciekawił. - I co sprawia że to oaza spokoju? - Tak. Jest daleko stąd, na zachód od jeziora Baratok, nad Kruczą Rzeką. Ale nie każdego tam wpuszczają. Bardzo dbają o bezpieczeństwo. Dlatego uważam, że to miasto byłoby bardziej bezpieczne dla Ireene. - Vallaki też będzie bezpieczne, ojcze Donavichu. - odparł Ismark. - Ja tylko zasugerowałem. - powiedział Donavich - Dobrze, skoro wy już idziecie, to i ja zajmę się sobą, swoimi myślami. Muszę zdecydować co dalej mam zrobić ze swoim życiem. Jeśli będziecie chcieli, zajrzyjcie do mnie kiedyś. Hassan położył rękę na ramieniu kapłana. - Bogowie słuchają. Zachowaj wiarę, starcze. Twój syn zostanie pomszczony. - Hassan zapewnił kapłana spokojnym głosem. Szczerze wierzył w to co mówi. - Dziękujemy kapłanie. Nie omieszkamy zajrzeć ponownie. Mam nadzieję że w ten dzień słońce ogrzeje już tą dolinę, i przegoni mgłę. - Agust skłonił się do kapłana, a potem odwrócił. do wojownika. - Zdaje mi się że mówiłeś o jakimś domu. Może rzeczywiście ktoś będzie potrzebował pomocy, a i wtedy może inni mieszkańcy będą bardziej ku nam skłonni. Hassan zaczął podążać w stronę czarnej kamienicy, w pobliżu domu sołtysa, którą mijali niosąc trumnę. Miał nadzieję, że reszta idzie za nim. Cely również ruszyła w stronę kamienicy, mimo iż była zdania, że w ciągu dnia w drodze ze świątyni do domu rodzeństwo nie powinno natknąć się na żadne przeszkody i ich eskorta jest niepotrzebna, ale jeśli reszta drużyny miała się poczuć wtedy spokojniejsza... Cahnyr nie sądził, by trzeba było ponownie wędrować do domu, w którym mieszkało rodzeństwo, ale nie oponował. Nie bardzo też uważał, że powinni chodzić od drzwi do drzwi i szukać osób, potrzebujących ich pomocy, lecz tej opinii też nie wygłosił, nie chcąc wyjść na egoistę czy kogoś w tym stylu. Szczególnie w oczach Cely. - Dla świętego spokoju odprowadźmy ich chociaż kawałek. Jeśli te wilki nie będą się zachowywać podejrzanie, pójdziemy swoją drogą. Jeśli będą nas śledzić czy coś w tym stylu, eskorta się im przyda - rzekła Mira. Kiedy rodzeństwo znalazło się już bezpiecznie w domu, drużyna poszła do kamienicy, z której wydobywał się głośny szloch. Głos na pewno należał do kobiety. Ciemna kamienica nie wyróżniała sie niczym szczególnym od pozostałych, sąsiadujących z nią. Agust zapukał do drzwi. - Halo. Jest tam kto? Usłyszeliśmy płacz i przyszliśmy sprawdzić czy wszystko jest w porządku i może potrzebna jest jakaś pomoc. - Stał tam tak przez chwilę i pukał co jakiś czas. Drzwi uchyliły się lekko, kiedy Agust w nie pukał. Szloch wydawał się dobiegać z piętra wyżej. Wygląda na to, że wczesniej drzwi były zabite deskami od środka i zabarykadowane, ponieważ wiele ciężkich mebli stało tuż przed nimi w nieładzie. Paladyn wzruszył rękami. Popatrzył na towarzyszy. - Chodźmy sprawdzić, skoro już tu jesteśmy - powiedział Cahnyr. "Skoro straciliśmy już czas na przyjście tutaj", pomyślał. - No to idziemy. - Po czym sunita skierował swoje kroki w kierunku schodów. Na nich raz jeszcze powtórzył. - Halo. Jest tam kto? Usłyszeliśmy płacz i przyszliśmy sprawdzić czy wszystko jest w porządku i może potrzebna jest jakaś pomoc. Na wyższym piętrze, na środku pomieszczenia siedziała starsza kobieta, zanosząca się płaczem i ściskająca w dłoniach małą maskotkę. Zabawka jest popsuta i bardzo stara. Ma na sobie workowatą sukienkę i dziwny uśmieszek. - Um witaj. Usłyszeliśmy płacz i zastanawialiśmy się czy możemy ci jakoś pomóc. Jestem Agust, jestem paladynem. Może mogę jakoś cię wspomóc albo ulżyć w cierpieniu.- Agust bardzo powoli zwrócił się do kobiety. Starał się być najcieplejszy w słowach jak tylko się dało. Początkowo kobieta wydawała się nie zauważać obecności kogokolwiek. Ale w końcu słowa Agusta przywróciły jej zmysły i kobieta rozejrzała się zdezorientowana po pokoju. Kiedy w końcu trafiła wzrokiem na Agusta, jej spuchnięte oczy ledwo go rozpoznały. - Och - przytuliła maskotkę do piersi - była kiedyś moja, wiesz? Jak byłam jeszcze pannicą. Ale przekazałam ją Gertrudzie. Pokochała ją tak samo jak ja. Jest bardzo stara, a wykonał ją zabawkarz z Vallaki, bardzo uzdolniony człowiek. Gadolf Bliński, och tak, uzdolniony człowiek. - Na zabawce widniał napis “Nie ma Blińskiego, nie ma zabawy!” - Och, gdzie jest moja Gertruda? Wiem, że nie byłam najlepszą matką. Nie pozwalałam jej nigdy wychodzić. Jest taka piękna, na pewno ktoś chciałby ją skrzywdzić, na pewno! - niemal wrzasnęła na paladyna - ale tydzień temu Gertruda uciekła. Pierwszy raz wyszła z domu, a ja boję się o najgorsze. Kilka dni przed ucieczką mamrotała coś o zamku Ravenloft. Proszę, żeby tylko tam nie poszła! Och, jak ja mogłam do tego dopuścić? - Kobieta zwiesiła ze smutkiem głowę, ciągle wydawała z siebie ciche pojękiwanie. “To się nazywa nadopiekuńczość…” - Pomyślała Mira, patrząc nieco pogardliwie na staruszkę. Następnie odezwała się na głos: - Zabrała coś ze sobą? I jak ona wygląda? - Jest bardzo piękna. Piękna. Duże niebieskie oczy, pełne usta, jak kiedyś ja! - zaśmiała się do siebie piskliwym głosem - brązowe włosy, bardzo długie. Jak można opisać takie piękno? Nie, nie wzięła nic ze sobą. Po prostu sobie poszła, poszła! Hassan nie tak wyobrażał sobie co zastanie w środku kamienicy. Póki co do zamku nie zamierzali się w obecnej chwili wybierać, ale co się odwlecze, to nie uciecze. - Możemy jej poszukać, o ile będziemy wybierać się w tamtym kierunku - wojownik mruknął patrząc spokojnie na szlochającą kobietę. - Naprawdę?! - kobieta spojrzała oczami pełnymi nadziei na Hassana - To byłoby wspaniałe. Gertrudzie nie może się nic stać. Ten cały Strahd pewnie ją zaczarował. Nigdy by sama nie wyszła, nigdy! "Jeśli to Strahd, to już jej nie odzyskasz", pomyślał Cahnyr. - O której wyszła? - spytał. - Jesteś pewna, że nikt z mieszkańców nie pomógł jej wyjść z domu? - Nie wiem, nie wiem o której. Po prostu wyszła, tydzień temu wyszła. - kobieta wbiła paznokcie w i tak już poranione policzki - kto mógłby jej pomóc? Kto byłby tak okrutny? - Ile Gertruda ma lat? - spytał. Kobieta zaczęła liczyć na placach. Nagle zwróciła wzrok w stronę Cahnyra. - Siedemnaście! "No to nie zabrali jej i nie sprzedali za ciasteczka", pomyślał zaklinacz, który wcześniej był przekonany, że chodzi o dziewczynkę mającą najwyżej dziesięć lat. Paladyn poczuł się zmartwiony. Z jednej strony trochę rozumiał dziewczynę. Sam nie cierpiał kiedy rodzice go ograniczali. Z drugiej strony to nie jest miejsce w którym ucieka się z domu. Tym bardziej że obawiał się że dziewczynę mógł spotkać zły los. Zwłaszcza jeżeli jakimś cudem udało jej się dotrzeć bez przeszkód do przeklętego zamku. Poprawił nieco włosy, a potem spróbował przytulić staruszkę. - Będziemy się za nią rozglądać. - Tyle mógł z czystym sercem obiecać staruszce. Kobieta zamarła bez ruchu, czując dotyk paladyna. Spojrzała na niego swymi zmęczonymi oczami. - Dziękuję. W tych czasach trudno spotkać kogoś, kto przejmuje się losem zwyczajnych ludzi. Cely patrzała na kobietę z troską wymalowaną na twarzy. Na myśl przyszła jej jej własna matka, która mimo swojej wielkiej miłości nie mogła zapewnić jej takich warunków jakich by pragnęła dla córki. Po chwili kiedy zastanowiła się nad tym co mówiła kobieta, znów przypomniał jej się głos, który wołał ją ubiegłej nocy. “Dziewczyna nic ze sobą nie wzięła…” myślała przez krótką chwilę, łącząc ze sobą podane przez kobietę fakty. - Zrobimy wszystko co się da, żeby pomóc… - powiedziała serdecznym głosem, kładąc przy tym dłonie na ramionach kobiety w celu dodania jej otuchy. “Choć boję się, że już niewiele się da” pomyślała, jednak starała się ukryć swe złowróżbne myśli przed zapłakaną kobietą. Agust wstał i popatrzył na kobietę. - Czy masz wszystko czego potrzebujesz. Jadłaś coś czy siedzisz tu całymi dniami? - Wszystko w porządku - powiedziała kobieta i uśmiechnęła się, po czym natychmiast jej twarz pogrążyła się znów w smutku - przyprowadźcie tylko moją córeczkę, a wszystko inne nie ma znaczenia. Paladyn włożył w dłonie kobiety 5 złotych monet i zacisnął jej dłonie. - Dbaj o siebie, o to miejsce, żeby było gdzie i do kogo wracać. Gertruda na pewno nie ucieszyłaby się gdyby zobaczyła cię tak zmarnowaną. Musisz mieć siły. Kobieta spojrzała zdziwiona na monety w jej dłoniach i potem znów na paladyna. Pokiwała jedynie kilka razy głową i nic nie odpowiedziała, ale widać było, że była o wiele spokojniejsza, niż przed spotkaniem drużyny. Chociaż na chwilę w jej duszy zapanował spokój. Potem odwrócił się do towarzyszy. - Nic więcej tu nie zrobimy, nic tu po nas. Czas spotkać się z tą madame, i dowiedzieć się co tylko da. Ruszajmy. - I skierował swe kroki do wyjścia z budynku, a potem w kierunku obozu Vistani. Celaena także ruszyła w kierunku wyjścia. Kiedy znalazła się w drzwiach spojrzała jeszcze raz za siebie w kierunku kobiety i wyszła. |
06-07-2018, 22:54 | #32 |
Reputacja: 1 |
|
07-07-2018, 10:04 | #33 |
Administrator Reputacja: 1 | - Wyglądam jak jakiś wędrowny bard? - Wzruszyła ramionami pół-orczyca, nie mniej jednak zaczęła mówić. - Kiedyś odwiedziła nas przejezdna banda orków. Nie takich, którymi się dzieci po nocach straszy, aby grzeczne było. Dostąpiłam wtedy chyba bożej ingerencji, bo były one całkiem… Cywilizowane? Jak na orki w każdym razie. Przyniosły ze sobą mnóstwo piwa, więc wieczorem urządziliśmy sobie małą popijawę na pożegnanie. A że od kielicha nie stronię, brałam w niej udział. - Zawiesiła na chwilę głos, usiłując sobie coś przypomnieć. - Pod koniec nie było nas już zbyt wiele. Większość albo rozlazła się do wozów, albo leżała na wpół przytomna pod stołami. Tak się złożyło, że na nogach ostali się jedynie inne pół-orki i orkowie. Nie wiem, reszta pić nie umie czy co… - Prychnęła z lekka. - Postanowiliśmy sobie pożartować i udawać, że chcemy zgrabić okoliczną wioskę. Jak tak teraz o tym myślę… Mogłabym to powtórzyć, ale to był bardzo głupi pomysł. Wysmarowaliśmy się błotem, dobyliśmy broni i robiąc tyle hałasu ile się da pobiegliśmy w tamtą stronę. Z początku wszystko się układało dość dobrze. Mieszkańcy uciekali gdzie pieprz rośnie, drąc się przy tym wniebogłosy. Nawet strażnicy nie chcieli do nas wyjść. Chcieliśmy więc zabrać im tylko kilka drobiazgów i wrócić do karawany, śmiejąc się z nich do rana, ale wtedy okazało się że w wiosce odpoczywała jakaś grupa awanturników. Nawet nie wiem ilu ich dokładnie było, co najmniej trzech. I to raczej takich zaprawionych w boju. Nawet bardziej niż my. Jeden był kapłanem czy tam paladynem, nie bardzo znam różnicę. Być może Sunitą, bo wybiegł w samej koszuli z burdelu i zaczął nas ganiać z takim wielkim młotem… - Tu pół-orczyca wykonała aż nazbyt zamaszysty gest rękoma, omal nie podbijając Agustowi oka - …krzycząc coś o tym że pokara nas w imię boże. Z tawerny poleciały z kolei jakieś zaklęcia. Dużo ich było, ale na całe szczęście nikogo nie trafiły, poza jedną kozą. Trzeci z nich, chyba krasnolud, też zaczął za nami latać w pełnym rynsztunku i wyzywając nas od brudnych orków, rasista jeden. Na nasze szczęście nie mógł nas dopaść na tych swoich krótkich nóżkach… Koniec końców udało nam się uciec, nawet się nam nic wielkiego nie stało. No i po tym całym zamieszaniu nas nie odnaleźli, na szczęście… To chyba była moja pierwsza głupota jaką zrobiłam po pijaku. I pewnie największa. - Po pijaku ludzie wyprawiają różne rzeczy - odparła Cely. - Chociaż trzeba przyznać, że ta wasza akcja musiała wyglądać ciekawie. Aż żałuję, że nie miałam okazji tego widzieć. - Bez wątpienia narobiliście niezłego zamieszania. - Cahnyr uśmiechnął się. - Wyobrażam sobie, co w tej wiosce opowiadano rankiem. I jak ta historia nabierała kształtów i kolorów, gdy przekazywano ją z ust do ust i podlewano kuflami piwa i kubkami wina. - Ale mnie doświadczenie nauczyło - mówił dalej - że nie należy przesadzać ze spożywaniem trunków. Zachęcony przez kompanów mówił dalej. - Pewnego dnia mojemu nauczycielowi wpadł w ręce stary przepis. Albo formuła była nie ta, albo Arasmes pomylił proporcje… W każdym razie stworzył miksturę, którą spił się niemal w trupa. I w takim pijanym widzie przywołał jakieś pokraczne paskudztwo, wielkie jak chałupa, z ogromnymi uszami i taaaakim nochalem. - Cahnyr rozłożył ręce, chcąc pokazać długość wspomnianego nosa. - Różowe to coś było, na dodatek. Pokręcił głową. - Ileśmy się namęczyli, by potem zniszczenia wszystkie ponaprawiać... - I wtedy sobie obiecałem, że zachowam umiar - dodał. - W piciu - zaznaczył. - Tu akurat nie była wina alkoholu, tylko źle wymierzonych proporcji składników z tego co zrozumiałam, ale fakt nie powinno się przesadzać z piciem. - Cely przyznała mu rację. - Można sobie przy tym narobić problemów, a rano nawet o tym nie pamiętać. - Gdybyś widziała, jak się Arasmesowi język plątał przy rzucaniu zaklęcia... - Cahnyr uniósł wzrok ku niebu. - Dobrze, że czegoś gorszego nie przywołał. Jakiegoś demona na przykład. A poza tym masz rację. Różne obietnice po pijaku można składać. - A tobie zdarzyło się takową komuś złożyć? - Cely zapytała zaintrygowana. - Bogowie chronili - odparł zagadnięty. - Kto wie, co by mnie rano czekało. "Na przykład niechciana narzeczona", dodał w myślach. Ostatnio edytowane przez Kerm : 07-07-2018 o 10:13. |
07-07-2018, 10:41 | #34 |
Reputacja: 1 | Drużyna dociera do rozwidlenia dróg. Stoją tu stare, drewniane szubienice, które skrzypią smagane chłodnym wiatrem. Postrzępione liny tańczą, zwisając z szubienic. Porządnie wydeptana droga rozchodzi się tuż przed drewnianym drogowskazem, wskazującym trzy kierunki. Jeden wskazuje na wschód, tam skąd przybyliście: Wioska Barovia; drugi na północny-zachód: Jeziorko Tser, oraz ostatni na południowy-zachód: Ravenloft/Vallaki. Za szubienicami znajduje się niski mur, a za nim spowite mgłą groby. Hassan przystanął i ogladał drogowskazy, drapiąc odrastający już zarost na brodzie. - Jeśli mapa i drogowskaz nie kłamią, to powinniśmy iść tam. - Cahnyr wskazał na drogę wiodącą na północny zachód. - Na to wygląda… - odparła pół-drowka rozglądając się dookoła. Widok szubienic i grobów spowitych mgłą przyprawiał dziewczynę o dreszcze. - Paskudne miejsce. - Zdecydowanie nie mam zamiaru zatrzymać się tu choćby na minutę - stwierdził zaklinacz. - No dobra, chodźmy w kierunku jeziora. Tam się zatrzymali, z tym, co mówił Ismark. - I tam też ruszył paladyn, zgodnie ze swymi słowami. Idąc dalej, drużyna słyszy nagle za sobą skrzypiący hałas ze strony szubienic. Tam, gdzie nie było niczego, wisi teraz martwe, szare ciało. Wiatr powoli obraca wiszące ciało w stronę drużyny. Mira widzi tam samą siebie. Jej martwe oczy patrzą na nią pustym wzrokiem. Pozostali widzą tam nieznajomą kobietę, podobną do całej reszty Baroviańczyków, których spotkali w wiosce. - Na samego Kelemvora, a cóż to ma być za plugastwo? - wrzasnęła Mira, cofając się przestraszona o kilka kroków. - Jakaś zjawa? - Co do cholery?! Przecież tam nikogo przed chwilą nie było! - Celaena krzyknęła spanikowana, oglądała się nerwowo po towarzyszach. Cahnyr nic nie powiedział, bowiem nie wierzył własnym oczom. Agust użył błogosławieństwa zmysłów. Kobiety rzeczywiście tam nie było jeszcze chwilę przed tym, i wolał wiedzieć czy to ktoś się z nimi bawi, czy wkroczyli na przeklęte ziemie. Zmysły Agusta nic mu nie podpowiedziały. Nie wyczuwał żadnych plugastw w pobliżu. - Znów ta plugawa, czarna magia. Te ziemie nie są brzydkie, ale stanowczo brakuje tu światła i słońca - zawyrokował Hassan i ścisnął mocniej glewię. - Zachowajcie spokój. To nie jest realne, to czary muszą być. - Łatwo można by to sprawdzić - odezwał się Cahnyr - ale lepiej po prostu iść dalej. - Po prostu iść dalej? Mowy nie ma! Jeszcze się okaże, że ten upiór, diablę czy co to ma być, się za nas zasadzi. - Żadnego upiora tu nie wyczuwam. Sprawdziłem od razu. To prędzej jakaś iluzja. - Agust westchnął, zdjął młot z pleców i trzonkiem ruszył ciało. Ciało śmierdziało zdecydowanie prawdziwym trupem, ale kiedy Agust szturchnął je, natychmiast rozpłynęło się w powietrzu. - Widzicie, mówiłem że to pewnie iluzja. Nie ma się co jej bać, lepiej się zastanowić kto ją rzucił. I wiecie co? Najlepiej idźmy dalej. - Sunita odłożył swój młot na plecy. - To co? Idziemy? - Tak, jak najszybciej. - odparła pół-elfka, którą samo to miejsce doprowadzało do dreszczy, a iluzja wisielca dodatkowo zwiększyła jej niepokój. Stopniowo droga zaczęła zanikać, a zastąpiła ją poskręcana, błotnista ścieżka pośród drzew. W ziemi widać ślady przyjeżdżających i wyjeżdżających wozów. Nad głowami drużyny snuła się między koronami drzew delikatna mgła, ale gdy weszli na teren obozu Vistani, liście nad głowami zniknęły, a zastąpiło je niebo, pełne czarnych, kotłujących się chmur. Znajduje się tu polana, tuż obok rzeki, która rozszerza się, tworząc małe jezioro szerokie na kilka setek stóp. Jest tu pięć kolorowych, okrągłych namiotów, każdy o średnicy dziesięciu stóp. Wokół ogniska znajdują się cztery wozy wypełnione beczkami. O wiele większy namiot stoi w pobliżu jeziora. Z wnętrza wydobywa się światło. Koło tego wielkiego namiotu stoi osiem nieosiodłanych koni, pijących wodę z jeziora. Z okolicy ogniska dobiega żałobne brzmienie akordeonu, ścierające się ze śpiewem wielu jaskrawo ubranych postaci. Ścieżka biegnie dalej poza obozowisko Vistani na północ, między rzeką a lasem. Jeden Vistani natychmiast wyszedł drużynie na spotkanie i wskazał na największy namiot. - Madame Eva jest już prawie gotowa, czekała na was. - Dobrze, niezwłocznie się do niej udamy - odpowiedział uprzejmie Agust, potem obrocił się w kierunku towarzyszy. - No zapowiedź przed audiencją niemal profesjonalna. Na dworze by się sprawdził. Zdaje się że rzeczywiście Madame to osoba ważna. - Powiedział już ciszej. - Na razie zdaje mi się że z tym zaproszeniem jesteśmy mile widziani.- i odmachał kilku już pijanym ludziom przy ognisku, którzy zapraszali ich do picia, ale dla grzeczności wskazał na namiot Madame, żeby wiedzieli że najpierw sprawy ważniejsze. - Chodźmy szybko… Może Madame będzie coś wiedziała o… tamtym zjawisku - odparła ciągle zmieszana Mira. - Może to taka ich obrona? Wiesz żeby nikt tam się nie zapuszczał. Nastraszyć miejscowych żeby ich nie niepokoili - zadumał się paladyn, kierując się w kierunku namiotu. Na chwilę przed zatrzymał się, i zaprosił gestem do środka. - Panie przodem. - Czemu broniliby się przed tymi, których sami zaprosili? - Pół-orczyca spojrzała pytająco na Agusta. - Prędzej to jakieś zaklęcie-pułapka. Aktywuje się bez ingerencji rzucającego. Zresztą, zaraz zapytamy. - zapewnił ją Agust. - A teraz, Cely, Mira, musicie wejść pierwsze. Inaczej byłoby to nietaktowne gdyby to któryś z nas wszedł pierwszy. - Jasne, jasne, bo to dwór szlachecki jest przecież… - mruknęła ironicznie pół-orczyca, włażąc do środka namiotu. Hassan stał przez chwilę patrząc się na Agusta, nie rozumiejąc tych dziwnych konwenansów, po czym popukał się znacząco w czoło i wlazł wraz za Mirą. Cely, z nieodłącznym Cahnyrem u boku, wkroczyli do namiotu zaraz za nim, poprzedzając Agusta. Magiczne płomienie w namiocie rzucają czerwonawy blask. Na środku stoi niski stolik pokryty czarnym aksamitem. Błysk światła odbija się od kryształowej kuli, stojącej na stoliku. Na drewnianym krześle siedzi stara, pomarszczona kobieta. Wszędzie wokół wiszą suszone rośliny i części ciała przeróżnych zwierząt. Czuć mieszaninę różnych zapachów. Kobieta spojrzała spokojnym wzrokiem na Mirę. - A więc w końcu jesteście. Trochę się naczekałam. Proszę, Miro, przysiądź sobie tutaj, bo reszta się nie zmieści. Mój namiot nie jest przystosowany do przyjmowania tak dużych grup gości. W każdym razie, chciałam zapytać, Miro, jak ci idzie ucieczka przed tym co przepowiedziała ci wasza wróżka? Mam nadzieję, że nie zamartwiasz się zbytnio. Nie każdemu dane jest żyć tysiące lat, szkoda życia. - O proszę, jest i Celanea, nasza ślicznotka - starucha zarechotała - też kiedyś byłam śliczna. Ale uroda przemija. Miejmy nadzieję, że Cahnyr to typ mężczyzny, który potrafi dostrzec piękno, które drzemie głębiej niż to w kobiecych piersiach. Hmm, Celaneo, nie przyszłaś na świat w “czysty” sposób, ale nie ma w tobie za grosz zła, które miał w sobie twój ojciec. - Kobieta uniosła coś małego, zasuszonego i bardzo intensywnie pachnącego, przyłożyła do nosa i wciągnęła gwałtownie powietrze. - Agust? Agust, proszę, proszę, nie krępuj się, wejdź do środka. Tak, nasz Agust, dumny, szlachetny, oddany sługa swej pani Sune. Zaprawdę, czasem na pierwszy rzut oka widać, którym bogom służymy. I nie potrzeba do tego żadnych wróżb. O! I jest nasz Cahnyr. - Zaśmiała się ponownie do siebie. - Ty to masz życie, młodzieńcze. Co wiatr zawieje, to cię rzuca na drugą stronę świata. Jak kiedyś jeszcze spotkasz Arasmesa, to pozdrów tego starego zgreda. Żaden z niego czarodziej, ale przysłużył mi się kiedyś. - Przekażę, nie omieszkam. - Cahnyr skłonił głowę. Cieszył się, że Madame Eva wyciągnęła z rękawa Arasmesa, a nie coś, z czego Cely mogłaby być mniej zadowolona. Kiedy w końcu do namiotu wszedł Hassan, Madame Eva położyła swą żylastą dłoń na kryształowej kuli i uśmiechnęła się, ukazując ubytki w uzębieniu. - Hassan! Och, gdybym była kilka lat młodsza… zawsze mnie pociągała egzotyczna uroda. Jak się odnajdujesz pośród nas, barbarzyńców z Północy? Hassan zachichotał pod wąsem słysząc staruszkę.”Podoba mi się jej temperament. Gdyby była młodsza…ciekawe, czy ma jakieś córki. Albo wnuczki”, pomyślał wojownik próbując oszacować wiek kobiety “Chyba wolałbym wnuczki”. Spojrzała na całą piątkę, a jej twarz nabrała neutralnego wyrazu. - Nie przyszliście tu bez powodu - wzięła talię mocno zużytych kart do ręki - czy zgadzacie się, abym spojrzała dla was w przyszłość? - Karty? Spróbujmy kobieto - rzucił gromko Hassan przysiadając się na przeciwko kobiety - W moim kraju każdy sam kształtuje swój Los. Myślisz, że karty wskażą mi tylko drogę? Czy też może mają moc zmieniania przeznaczenia? - wojownik podchodził sceptycznie do wróżb kobiety, ale zastanawiało go jednak, skąd kobieta zna ich imiona, oraz sekrety co poniektórych. Być może była tylko sprytnym szpiegiem i miała wiele ukrytych oczu, rozsianych po tej przeklętej krainie. Cely poczuła się trochę speszona i sfrustrowana tym, że kobieta tyle o nich wie, szczególnie zaskoczyło ją to, że wie o tym co zaszło między nią a pół-elfem. Zastanawiała się skąd i jak się dowiedziała tych wszystkich informacji. Nigdy nie wierzyła w wróżby, ale ta kobieta zaczęła ją do nich przekonywać. - Można spróbować… - powiedziała cicho. - Ostrzeżony, uzbrojony, jak mawiał mój nauczyciel - dorzucił Cahnyr. - Chociaż rady bardziej by się przydały niż słowa, ukazujące przyszłość. - Same karty nic nie zdziałają. Dzięki nim mogę jedynie zajrzeć odrobinę tam, gdzie zazwyczaj nikt nie potrafi zaglądać. Dobrze, skoro zgoda została wyrażona, mogę przejść do działania - Madame Eva zarzuciła na siebie szatę, która wisiała do tej pory cały czas na krześle. Zapaliła kadzidło leżące obok kryształowej kuli i zaczęła tasować karty. - Chcecie stawić czoła Strahdowi von Zarovichowi, ale wiecie, że jeszcze nikomu nie udało się go pokonać. W dolinie Barovii są pewne magiczne przedmioty, które mogłyby pomóc wam w waszej misji. Widzę… widzę… W końcu magiczne światła lekko przygasły, Madame Eva zamknęła oczy i rozstawiła karty. Zaczęła mruczeć do siebie. Chwyciła pierwszą kartę i odsłoniła ją. - Szarlatan… - Widzę pewien zbiór wiedzy, która może wiele wyjaśnić, ukazać prawdę. Widzę samotny wiatrak nad urwiskiem. Skarb leży gdzieś w środku. Sięgnęła w kierunku kolejnej karty. - Och, czwórka, najemnik. Widzę kolejny skarb, obdarzony boską łaską. Rzecz, której szukacie leży wraz ze śmiercią, pod górami złotych monet. Sięgnęła po trzecią kartę. - Dziewiątka, chciwiec. Tak, jest jeszcze jedna, szczególnie ważna rzecz. Potężna broń. Aby ją odnaleźć, musicie poszukać twierdzy wewnątrz twierdzy. Leży w miejscu ukrytym za ogniem. Sięgnęła po czwartą kartę. - Duch. Ciekawe. Wygląda na to, że pewna osoba stanowiłaby potężnego sprzymierzeńca przeciw Strahdowi. Widzę upadłego paladyna z upadłego zakonu. Ukrywa się niczym duch w jamie martwego smoka. W końcu podniosła ostatnią kartę. - Hmm… jeśli kiedyś nadejdzie czas, że to wy będziecie szukać Strahda, to jest pewne miejsce, w którym na pewno go znajdziecie i może nawet zaskoczycie. Często przesiaduje w ciemnościach, w miejscu, które kiedyś codziennie kąpane było w porannym świetle słońca- w świętym miejscu. Nagle Madame Eva otworzyła oczy i spojrzała prosto w oczy Hassana. Zachichotała i klasnęła w dłonie. - To by było na tyle. - Hmm… - zasępił się wojownik - ale tu nie ma nic o nas - mruknął. - Wiadomo, że Strahd umrze, i bodaj by to było z mojej ręki, ale miałem nadzieję na nieco bardziej konkretne informacje. Ach…wieszcze - Hassan machnął ręką - znam sposób na wieszczenie, lepszy niż te karty. Porządny bukłak wina albo kumysu. Po tym ma się i potrójne widzenia. Duchy i dżiny się też pojawiają. I tak samo czyszczą sakiewkę - zarechotał i zabrał się z przed wyroczni, zamierzając dołączyć do mężczyzn Vistani, którzy wcześniej zapraszającymi gestami zapraszali do zabawy. Vistani, z namiotami, kolorowymi ubraniami i ogniskami przypominali mu nieco Al-Badia, koczowników którzy przemierzali złote pustynie Zakhary. Dźwięk instrumentów Vistani brzmiał nieco podobnie do muzyki z jego ojczystego kraju, a ciemna karnacja skóry przypominała nieco midani. Wojownik był prostolinijny, więc postanowił zalać rodzącą się w jego sercu nostalgię kilkoma łykami trunku. Cely odprowadziła wojownika wzrokiem, po czym zwróciła się do Madame Evy. - A więc potrafisz zajrzeć w naszą przyszłość. - uśmiechnęła się do kobiety. - A skąd jeśli mogę spytać, wiesz tyle o naszej przeszłości? - spytała z niekrytą ciekawością w oczach. - Dla mnie zaglądanie w przeszłość nie stanowi większego problemu, niż widzenie przyszłości. Tak, to potężny dar. Ale pamiętaj, dziecko, wszystko ma swoją cenę. Ja swoją zapłaciłam, zawierając pakt z Matką Nocy. - Matką Nocy? - zaklinaczka zadawała kolejne pytania. - To jakieś bóstwo? - Och tak, drogie dziecko. Tuż obok Porannego Pana najważniejsze bóstwo na ziemiach Barovii. Od czasu gdy na te ziemie padła klątwa, już niewielu ludzi dostaje odpowiedzi od bogów. Lecz czasem nadal można wyczuć obecność Matki Nocy, najbardziej pomiędzy zmierzchem a świtem - zaśmiała się do siebie. Cely odpowiedziała uśmiechem. - Dziękujemy, za twoje wróżby… Chyba powinniśmy dołączyć do naszego towarzysza. - wstała i ruszyła w stronę wyjścia z namiotu. - Żegnaj Celaneo… - Madame Eva mruknęła już sama do siebie. - Jeszcze jedno - powiedziała Mira, zwlekając z wyjściem z namiotu. - Mówiąc o tym tysiącletnim życiu… Co miałaś wtedy na myśli? Nikt tyle nie żyje. Madame Eva uśmiechnęła się tajemniczo do Miry. - Urok wróżb tkwi w niedopowiedzeniach. Wiem, że nie każdy podziela moje zdanie - odpowiedziała, pomijając zupełnie odpowiedź na zadane przez Mirę pytanie. - Niechaj i tak będzie. - Mira skinęła głową. - Miłego wypoczynku. I niechaj wam wszystkim się powodzi. - dodała, wychodząc. - Madame - spytał Cahnyr, który został jeszcze w namiocie - czy możesz coś powiedzieć o dziewczynie imieniem Gertruda? Zaginęła, ponoć, parę dni temu. Madame Eva milczała przez chwilę, zsunęła z głowy kaptur i machnęła ręką przy kadzidle, sprawiając, że dym przybrał kształt wiru. - Jestem zmęczona. Moja rola została odegrana. - Spojrzała prosto w oczy Cahnyra - życzę wam przyjemnych chwil z moimi braćmi i siostrami. - Dziękuję. - Cahnyr wstał i ukłonił się. - Jesteśmy twoimi dłużnikami - powiedział, po czym wyszedł z namiotu. Agust poczekał aż reszta wyjdzie z namiotu, śpieszona obietnicą wina. Odwrócił się do Madame Evy i spojrzał jej w oczy. - Dlaczego nam pomagasz? Z tego co rozumiem, mało kto odważyłby się wystąpić przeciw Zarovichowi. Ba, podobno twój lud z nim pracuje. A jednak nas tu zaprosiłaś i zdradziłaś tyle informacji. - Nigdy nie było moją intencją działać na niekorzyść barona Strahda von Zarovicha. Ja tylko przepowiedziałam przyszłość. - Rozłożyła ręce. Chwilę milczała, a jej oczy zrobiły się odrobinę nieobecne. - Nie ukrywam, że wyrażam wielką nadzieję, że zdołacie pozbyć się klątwy, bez konieczności odbierania życia Strahdowi. Ale ja nie mam zamiaru wam ani pomagać, ani przeszkadzać. - Odchrząknęła i wskazała wyjście z namiotu. - Nie chcę być nieuprzejmna… - Zawiesiła głos, nie kończąc zdania. - Dobrze, również nie chciałbym być nieuprzejmy. Jeżeli jednak chciałbyś z nami porozmawiać, to pewnie nas znajdziesz. Mogła byś na ten przykład powiedzieć coś o zdejmowaniu klątwy bez zabijania o czym przed chwilą wspomniałaś. - Paladyn ruszył w kierunku wyjścia z namiotu i zatrzymał się na chwilę przed nim. - Bo jak zapewne wiesz, dziś nam się to nie udało. Jest to w ogóle możliwe? - Nie miałam na myśli wampiryzmu - powiedziała Madame Eva - na tych ziemiach ciąży dużo cięższa klątwa, niż ta, o której mówisz. Na samą klątwę wampiryzmu istnieją pewne sztuczki, znane potężnym kapłanom i czarodziejom. No, ale, jak wspomniałam, nie mam zamiaru nikomu w niczym pomagać. Z natury jestem straszną egoistką, a sio! - Machnęła dłonią w stronę wyjścia i posłała ostatni uśmiech w stronę Agusta. Paladyn wyszedł i sprzed namiotu ostatni raz skłonił się, zanim poszedł w kierunku towarzyszy. |
07-07-2018, 11:00 | #35 | ||
Reputacja: 1 | Kiedy Hassan wyszedł do Vistani, ci od razu poczęstowali go niezwykle smacznym i mocnym winem. Jeden z nich, odrobinę starszy, z siwą, długą brodą, zaczął opowiadać pewną historię, popijając co drugie słowo winem.
Ostatnio edytowane przez Asmodian : 07-07-2018 o 14:32. | ||
07-07-2018, 13:45 | #36 |
Reputacja: 1 | Tańcząca z Cahnyrem Cely zaśmiała się. - No co? Chyba nie jest tak źle? Palce w stopach mam dalej całe. - zażartowała. - Jak się ma taką partnerkę, to wszystko jest łatwe i proste - odparł Cahnyr. - Można to nawet polubić, takie sam na sam w wielkim tłumie. - Cieszę się, że tak twierdzisz. - Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło. - ale jakbyś miał ochotę iść sobie usiąść to się nie krępuj. Takie pląsy mogą zmęczyć. - Głupie myśli też mogą przyjść do głowy - odparł cicho Cahnyr - a do domu daleko. - Hahaha, sugerujesz coś? Bo wygląda na to, że części z nas się nie śpieszy wracać. - Wskazała na bawiącego się Hassana. - Nie jego akurat miałem na myśli... - Przytulił dziewczynę i obrócił się wokół własnej osi. Na szczęście nikogo nie zahaczyli. - Marzy mi się na przykład... wspólna kąpiel. - Spojrzał w stronę wody. - Ale zbyt liczny tłum dokoła, i Agust się tam wybrał, a widzowie nie są mi do szczęścia potrzebni. - Tego, że nie chodziło o niego się domyślam, mówię tylko, że chyba prędko wracać nie będziemy. - Uśmiechnęła się. - A co do twojego marzenia, to marzenia są po to żeby do nich dążyć. Może kiedyś nadarzy się okazja. - Puściła mu oczko. - To co, chcesz sobie odpocząć na chwilę od tańca? - Posiedzimy - spytał, odprowadzając ją na miejsce - czy mały spacer, by ochłonąć po szaleńczych tańcach? - Jak wolisz - odparła zaklinaczka. - W miłym towarzystwie każda czynność jest przyjemna. - Chodźmy zatem na mały spacer - zaproponował Cahnyr. Podał dziewczynie ramię. - Zwiedzimy kawałek okolicy i wrócimy. Potem trzeba będzie odkleić Hassana od tej panny i ruszyć z powrotem do wioski. Cely ujęła ofiarowane przez Cahnyra ramię i ruszyła prowadzona przez niego. - Masz jakiś pomysł jak to zrobić? - zachichotała. - Bo to może być ciężkie zadanie. - Słyszałem, że kubeł wody na łeb ostudzi największego zapaleńca. - Skierował się w stronę lasu, chcąc przejść się między drzewami, a potem obejść obóz drogą i wrócić brzegiem rzeki. - Takie coś go napewno ostudzi, albo na wręcz odwrót a my będziemy musieli przed nim uciekać. - Zaklinaczka zaśmiała się. - A chyba wolałabym nie mieć do czynienia z tą jego glewią. - Taka glewia to faktycznie argument - odparł Cahnyr - ale zauważ, że w tej chwili Hassan przytula się do dziewczyny, a nie do swojej ukochanej broni. Ale... po takim prysznicu mógłby dostać jakiegoś urazu... do sama-wiesz-czego... - Bardzo możliwe. - odpowiedziała. - Chociaż wiesz, to że obecnie nie ma broni w ręku nie znaczy, że po kuble wody wylanym na głowę po nią nie chwyci. - Rozejrzała się dookoła. - Nawet ładnie tutaj, oczywiście jak na okolice, w których obecnie się znajdujemy. Cahnyr dostrzega leżącą w trawie malutką figurkę tancerki, w którą jest wbudowany zegarek. - Popatrz... - Zaklinacz schylił się i podniósł figurkę. Była z metalu, ale lekka, być może pusta w środku. I nie nosiła śladów rdzy. Najwyraźniej leżała tutaj od niedawna. - Zapewne zgubił to któryś z Vistani. Co prawda powiadają, że znalezione nie kradzione, ale trzeba będzie to oddać. To kosztuje fortunę... Zapewne. - Rzeczywiście, ładna rzecz. - odparła Cely. - Tylko pytanie jak się dowiemy czyje to, każdy może przecież powiedzieć, że to jego własność. - Zapytamy Madame Evę - zaproponował. - Ona będzie wiedzieć. A nawet jeśli ktoś się do niej przyzna i weźmie... Są rzeczy cenniejsze niż złoto. - Ucałował dziewczynę. Szare policzki dziewczyny zarumieniły się lekko. - Tak… o wiele cenniejsze. - uśmiechnęła się. - Chcesz przerywać spacer i od razu odnieść figurkę Madame Evie, czy nie śpieszy nam się aż tak bardzo? - spytała. - Nie mam ochoty na przerywanie spaceru, ale wolę się tego pozbyć jak najszybciej. - Rozejrzał się dokoła w nadziei, że znajdzie jakieś ślady, które pozostawił poprzedni właściciel (lub właścicielka) figurki. - A potem wrócimy do spaceru. Chyba jeszcze nie musimy się spieszyć... Co ty na to? - Z chęcią przejdę się jeszcze raz. - Skinęła przytakująco głową. - W takim razie chodźmy szybko to odnieść. Kiedy Cahnyr i Cely doszli do namiotu Madame Evy, zastali stojącego przed wejściem mężczyznę Vistana, który nie brał udziału w popijawie. - Madame Eva odpoczywa - powiedział chłodnym tonem. Cahnyr spojrzał na Cely, potem na mężczyznę. - Kto w waszym obozie jest najważniejszy? - spytał. - Jeśli nie liczyć Madame Eve? Mamy pewną sprawę do załatwienia, sprawę, której chwilowo nie chcemy rozgłaszać. - Oprócz Madame Eve, tutaj każdy jest na równi. Jeśli to nie jest sprawa życia i śmierci, to nie pozwolę jej przeszkadzać. - Nie jest to sprawa życia i śmierci. Ale też i nie jakaś wielka tajemnica - odparł Cahnyr. - Znaleźliśmy pewien drobiazg, zapewne cenny. Ale może jego właściciel nie chce, by wszyscy wiedzieli, że posiada taką rzecz. Albo nie chce by wszyscy wiedzieli, że to zgubił. Dlatego rada Madame Evy by się nam przydała. Mężczyzna pokręcił stanowczo głową. - Nikt nie będzie zakłócał spokoju Madame Evy. Jeśli macie jakąś sprawę, to możecie mówić ze mną. Cely spojrzała na Cahnyra pytającym spojrzeniem. Nie była pewna, czy mogą powierzyć swoje znalezisko w ręce stojącego przed nimi mężczyzny. - Czy zatem wiesz - po trwającym ułamek chwili namyśle Cahnyr postanowił podzielić się 'tajemnicą - o właścicielu tej figurki? Wyciągnął z kieszeni znaleziony wcześniej posążek tańczącej dziewczyny. Mężczyzna przyjrzał się jej dokładnie i wydał z siebie przeciągłe “hmm”. Wziął ją do ręki i zbadał dokładnie. - Nie wiem czyje to, nigdy tego nie widziałem. Ale zegarek jest zepsuty, więc poza czyimś sentymentem, ta figurka chyba nie ma zbyt wielkiej wartości - powiedział, oddając przedmiot Cahnyrowi. Celaena spojrzała na towarzysza. - Czyli niepotrzebnie przegrywaliśmy nasz spacer dla tej rzeczy. - stwierdziła. - Dziękujemy. - Cahnyr skinął głową mężczyźnie, a gdy już odeszli kawałek odpowiedział dziewczynie. - Lepiej było sprawdzić - powiedział cicho. - Wyobrażasz sobie co by było, gdyby ktoś nam zarzucił, że komuś to zabraliśmy? A tak mamy fajną pamiątkę. Co z tego, że zegarek nie działa? Panienka jest na tyle ładna, że zegarek to zbędny do niej dodatek. - W takim razie jest twoja - zaklinaczka odrzekła z uśmiechem. - To co wracamy do spaceru? - Oczywiście. Jedna błyskotka nie może wpłynąć na nasze plany - stwierdził Cahnyr. - No i może znajdziemy jakiś ładny drobiazg dla ciebie - dodał żartem. - A to mamy jakieś plany? - spytała zaczepnie. - Bliższe czy dalsze? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Te bliższe… - odpowiedziała z uśmiechem. - Miałbym, ale to by wymagało pewnej twojej współpracy... i pewnego odosobnienia. Żałuję, że nie mam namiotu... choćby malutkiego. - A cóż miałabym robić? - zapytała kokieteryjnie. - Powiedzieć 'tak', gdy skończę cię całować i przejdę do ciągu dalszego - odparł, spoglądając jej w oczy. - Myślę, że dam radę. - powiedziała i pocałowała chłopaka. Odpowiedział równie gorącym pocałunkiem. - A może poszukamy bardziej ustronnego miejsca? - spytała z ciężkim oddechem. - Wszyscy bawią się przy ognisku, może któryś wóz jest pusty? - zasugerowała z niewinną miną. Igraszki na łonie natury miały swój urok, to musiał Cahnyr przyznać, ale gdy co chwila trzeba było się rozglądać na boki, czy nie podkrada się jakiś goblin czy inne paskudztwo, to uroki nieco bladły. - Może jakiś namiot? - Wskazał na stojący niedaleko domek, z trudem powstrzymując się przed natychmiastowym dobraniem się do wdzięków dziewczyny. 18+ - Nigdy mi się to nie znudzi - powiedział, gdy już odzyskał zdolność mówienia i myślenia. - Chyba już rozumiem czemu. - spojrzała na niego zmęczonym, ale szczęśliwym spojrzeniem. Zaczęła głaskać go po głowie, gdy nagle zauważyła siną, dość sporej wielkości plamkę na jego szyi. - Em… No… Wydaje mi się, że przez jakiś czas będziesz miał pamiątkę po tym wieczorze… - dotknęła opuszkami palców miejsca o którym mówiła. - Przepraszam. Cahnyr uśmiechnął się lekko. Nie przejął się znakiem, jaki "wypaliła" na nim Cely. - Nic się nie stało - powiedział. Jego dłoń delikatnie muskała biodro dziewczyny. - Poza tym... to pewnie i tak nie będzie ostatni raz. Jesteś uosobieniem namiętności. - Musnął wargami płatek jej ucha. Cely zadrżała pod wpływem pieszczoty. - Jeszcze do mnie chyba do końca nie dociera, co się dookoła mnie dzieje. - zaśmiała się lekko - ale podoba mi się ten stan. - Wtuliła się mocno w zaklinacza. "Nie rwij dupy z własnej grupy." To przykazanie było jednym z paru, jakie wbijano do głów młodych adeptów sztuk wszelakich, którzy mieli wyruszać na szlak w poszukiwaniu przygód, szczęścia i złota. Powtarzano je wielokroć, szczodrze uzupełniając obrazowymi przykładami skutków jego nieprzestrzegania. Cahnyr znał to przykazanie aż za dobrze. Gdzieś tam w głębi umysłu błąkała się obawa, że kiedyś zapłaci za jego złamanie, ale nie żałował niczego. Wprost przeciwnie. Przejechał palcem wzdłuż kręgosłupa dziewczyny. - To jest nas dwoje - powiedział cicho, po czym odwzajemnił uścisk. - Jesteś taki ciepły… - powiedziała pół-elfka. - Najchętniej chyba bym zasnęła teraz w twoich ramionach. Szkoda, że nie mamy na to czasu… - Prawdę mówiąc to szkoda czasu na sen, jako że można go wykorzystać na wiele ciekawych rzeczy - odpowiedział cicho - ale też się czuję przyjemnie zmęczony. - Myślisz, że powinniśmy już wracać do reszty? - spytała. - Trwaj chwilo, jesteś piękna. - Cahnyr zacytował znanego barda, po czym zaczął się bawić włosami dziewczyny. - Biorąc pod uwagę fakt, że trzeba by się ubrać... to nie. Wolę, jak naga leżysz w moich ramionach, niż gdy ubrana siedzisz koło mnie - dodał z uśmiechem. Cely uśmiechnęła się słysząc te słowa. - Nie wiesz, jak miło słucha mi się tych słów… Chodziło mi jednak bardziej o to, czy nie powinniśmy już wracać… Za niedługo się ściemni. - powiedziała. - Choć osobiście wolałabym tu z tobą poleżeć niż wałęsać się po trakcie, to mamy jutro zadanie do wykonania… - A czy wiesz, że do jutra jeszcze daleko? - spytał. Wbrew tym słowom przystąpił jednak do działania. No, może w nieco nietypowy sposób, bowiem poklepał dziewczynę po pupie. - No to wstawaj - powiedział - a ja zamknę oczy. - Ale po co chcesz je zamykać? Przecież widziałeś już wszystko co mam do zaoferowania. - zaśmiała się, przyglądając się jednak twarzy chłopaka badawczym wzrokiem. - Bo gdy znów cię zobaczę całej krasie - odparł - to zamiast o wstawaniu zacznę myśleć o tym, jak cię namówić na kolejne igraszki - przyznał. - Pewnie od razu obudzi się we mnie ochota na ciebie. - Hahaha, takiś zachłanny? - Spojrzała na pół-elfa z lekkim rozbawieniem. - Jak mówiłeś, do jutra daleko. Może dotrzemy z powrotem na tyle wcześnie, że coś nam z nocy jeszcze zostanie. - Puściła mu oczko, po czym wstała by sięgnąć po swoje odzienie. - Może 'łakomy' to lepsze słowo? - zasugerował z uśmiechem. Wbrew wcześniejszym słowom przyglądał się jej przez chwilę, bowiem widok wart był poświęcenia mu znacznej nawet ilości czasu. I poczuł, co można było dostrzec, jak wraca wspomniana wcześniej ochota. Wystarczyłaby odrobina zachęty... - Tak, może to faktycznie lepsze określenie. - powiedziała wsuwając na siebie swoją czerwoną szatę. Przez chwilę męczyła się z wiązaniem sznurków znajdujących się z tyłu szaty. Cahnyr podniósł się w końcu. - Pomogę ci - zaoferował swe usługi. - Dziękuję, pomóż mi to zawiązać. - wskazała dwa sznurki znajdujące się na plecach, których nie mogła dosięgnąć. - A może przemkniemy się chyłkiem do wody? - Cahnyr wysunął kolejną propozycję. - Wtedy nie trzeba by tego wiązać... Jednak chwycił za końce sznureczków i pociągnął, po czym zaczął zawiązywać kokardkę. - Cahnyr... - Cely uśmiechnęła się ciepło do zaklinacza. - Wiesz, że bym chciała, ale nie mamy już chyba zbyt dużo czasu. Poza tym nie wiadomo, czy na pewno przy wodzie nikogo nie będzie. - Tak, skarbie. - Cahnyr zawiązał ostatnią kokardkę, po czym zaczął sam się ubierać. - Wiesz, szczęśliwi czasu nie liczą. Dlatego wystarcza im zepsuty zegarek - dodał z uśmiechem. Pół-elfka poprawiła swoje długie, zmierzwione podczas igraszek włosy. - Nie liczą, co znaczy, że im nie ucieka. - zachichotała. - A podczas dobrej zabawy ucieka szczególnie szybko. Cahnyr obdarzył ją szybkim pocałunkiem, po czym podniósł z ziemi płaszcz i go otrzepał. Potem rozejrzał się dokoła sprawdzając, czy czasem nie zostawili jakiegoś drobiazgu. Lub śladów swej obecności. - Może nikt się nie domyśli, że tu byliśmy - powiedział, podnosząc namiotową płachtę. - Zabawa trwa, to może dokończymy spacer? - O ile nikt, mnie nie słyszał to raczej nie zauważą… - stwierdziła trochę zawstydzonym głosem, kiedy wychodziła z namiotu. - a co do spaceru, to o ile nasi się jeszcze nie zbierają to chętnie. - Mi to, prawdę mówiąc, bardzo się podobało - przyznał Cahnyr, obejmując dziewczynę w talii. - Bardziej nawet, niż flet Miry. Ale rozumiem cię. Spojrzał w niebo, usiłując ocenić godzinę, a potem ruszyli razem w stronę drogi. |
11-07-2018, 02:08 | #37 |
Reputacja: 1 |
|
11-07-2018, 08:48 | #38 |
Reputacja: 1 | Nic nie przypominało spacerującej parze o tym, że znajdują się w przeklętej, otoczonej przez Mgłę dolinie, nocami nawiedzanej przez wampiry. Ptaki wydzierały się, ignorując przechodzące niedaleko półelfy, wietrzyk przemykał się pomiędzy gałęziami, a promienie słońca prześlizgiwały się między tańczącymi na wietrze liśćmi. Sielanka, której nie zakłócały odgłosy zabawy, dobiegające z obozu Vistani. Cely rozglądała się dookoła i podziwiała otaczającą ich okolicę. - Jakoś nie chce mi się wierzyć, że ci ludzie są sługami Strahda. - przerwała panującą wokół nich ciszę. - Wydają się tacy ciepli i pogodni. - I przyjacielscy - dodał. - Można by tak sobie usiąść z nimi, przy ognisku, przy winie. Potańczyć. Zapomnieć na jakiś czas o całym świecie. A potem położyć się pod rozgwieżdżonym niebem. - Aż się nie chce wracać… - powiedziała zaklinaczka patrząc w niebo. - Ale chyba niedługo będzie trzeba… Powinniśmy ruszyć na tyle wcześnie, żeby wrócić do Ireene i Ismarka przed zmrokiem. - No niestety… Masz rację. Ale jeszcze pozostało nam kilka chwil, które możemy mile spędzić. - W sumie, trochę czasu jeszcze jest. Może pójdziemy usiąść na chwilę nad rzeką? - zapytała. - Popatrzeć sobie na wodę. Przeszli jeszcze kilka kroków, po czym Cahnyr, słysząc jakieś nietypowe dla leśnego otoczenia odgłosy, spojrzał w bok. I na moment zaniemówił. - Nie patrz… - szepnął, gdy w pełni dotarło do niego, co widzi. Cely, jak to zazwyczaj się dzieje gdy ktoś mówi aby nie patrzeć, zwróciła wzrok w “zakazanym” kierunku. - Na bogów! - wydała z siebie zduszony pisk, po czym szybko odwróciła wzrok i zasłoniła twarz dłonią. - Chyba będę mieć koszmary… Zobaczonego nie odzobaczysz… - Koszmary? - zdumiał się Cahnyr, odciągając dziewczynę jak najdalej od miejsca, gdzie zobaczyli Hassana na igraszkach z jedną z Vistani. - No tak. A czy nagi Hassan w śnie nie jest koszmarem? - zaśmiała się, choć widać było, że widok jaki przed chwilą ujrzała odrobinę ją speszył. - Prawdę mówiąc, to we snach wolę oglądać ciebie - odparł Cahnyr. - Hassana zdecydowanie nie. Więc może i masz rację… - Zamyślił się. Prawdę mówiąc to scena nie była aż taka straszna. Może inspirująca, ale nie z gatunku 'koszmar'. - To co idziemy nad rzekę, czy może wracamy do ogniska? - zapytała. - Skoro Hassan też się urwał, to możliwe, że Mira i Agust czekają na nas zeźleni i chcą już ruszać w drogę? - Chodź nad rzekę. Nawet gdyby Agust się denerwował, to i tak nie mam zamiaru przerywać Hassanowi. - Tyaaa… Może lepiej nie. - opowiedziała. - To w takim razie chodźmy na chwilę nad rzekę, ale nie za długo. - uśmiechnęła się i pocałowała chłopaka. Zatrzymali się na tyle czasu, ile wymagał odpowiednio namiętny pocałunek, a potem ruszył dalej. - Mała kąpiel? - spytał. Wizja Cely w kąpieli była kusząca, cóż więc szkodziło spróbować? - Czy ja wiem… - odpowiedziała niepewnie. - A jak ktoś nas zobaczy? - spytała. - Wolałbym, żeby… twe wdzięki pozostały moje i niczyje inne - odparł Cahnyr - ale zapewniam cię, że nie masz się czego wstydzić - zapewnił. - No i w razie czego zanurkujesz… Nikt nie będzie stać nie wiadomo jak długo na brzegu i się wygapiać. - No… może… - zaklinaczka powoli przekonywała się do pomysłu Cahnyra. Cahnyr uśmiechnął się pod nosem. - Sprawdzimy, czy woda jest przyjemna - powiedział, kierując swe kroki w stronę rzeki. Dziewczyna odpowiedziała uśmiechem na uśmiech i przewróciła oczami. - No niech ci będzie. - Zaśmiała się lekko. - No zobacz, jak tu pięknie - powiedział Cahnyr, gdy stanęli nad brzegiem rzeki. - I nikogo nie ma - dodał, rozglądając się dokoła. Nagość nie stanowiła dla niego tabu, ale tak jak mówił wcześniej - wolał, by Cely nikt nie oglądał. Prócz niego. - Chyba nie… - odparła rozglądając się czy faktycznie nikogo, nie ma. - Chyba można… Cahnyr, nie czekając aż się dziewczyna rozmyśli, zaczął się rozbierać. - Pomóc ci? - spytał. Równocześnie sięgnął do kokardek, które nie tak znowu dawno temu zawiązywał. - Rozumiem, że to było pytanie retoryczne? - zaśmiała się czując jak sznurki szaty stają się coraz luźniejsze. Jako że czasu nie mieli zbyt wiele, Cahnyr nie zwlekał. W kilka chwil później Cely mogła już wejść do wody. Kiedy tylko szata zaklinaczki opadła na ziemię, ta czym prędzej wbiegła do wody zanurzając się w wodzie po obojczyki. Cahnyr stracił nieco czasu na podziwianie zgrabnych pośladków dziewczyny, po czym zrzucił z siebie resztę odzienia i poszedł w ślady Cely. - Wspaniała woda - powiedział, gdy wszedł po kolana. Zatrzymał się na chwilkę, po czym ruszył dalej. Cely podpłynęła do zaklinacza. - Faktycznie przyjemna. - odparła. - A jaka ciepła - dodała chlapiąc pół-elfa. - Aż mi się cieplutko robi wszędzie, nie tylko w sercu - odparł, przyjmując dzielnie wodę na klatę. - Bardzo przyjemne. Potem pochylił się i użył obu dłoni, by posłać falę wody w stronę dziewczyny. Kiedy woda uderzyła dziewczynę, odwróciła się tyłem przykryła twarz rękami i krzyknęła. - Moje oczy! Nic nie widzę! - przecierała oczy, czekając aż zaklinacz podejdzie bliżej. Cahnyr nie bardzo wierzył w aż takie skutki jego działań, ale wnet znalazł się za plecami Cely. - Przepraszam… - zaczął. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. - Wybaczam. - powiedziała, jednocześnie się odwracając i starając się wepchnąć chłopaka pod wodę. Cahnyr nabrał powietrza, po czym uległ naciskowi dziewczyny, równocześnie chwytając ją za rękę i starając się pociągnąć ją za sobą. Cely wpadła pod wodę razem z Cahnyrem, jednak nie zdążyła nabrać powietrza przez co szybko wynurzyła się, aby złapać oddech. Jej długie, mokre włosy zasłoniły jej całą twarz. - Teraz naprawdę nic nie widzę… Zaklinacz wynurzył się zaraz za nią i odgarnął jej włosy z twarzy. - Już możesz patrzeć - powiedział, równocześnie przytulając dziewczynę. - Zdecydowanie lepiej. A widok przyjemny. - Spojrzała mu w oczy i ucałowała. - Miałeś racje, przyjemna ta kąpiel. Ale chyba musimy się już zbierać - powiedziała i spojrzała w kierunku brzegu. - Ja mam lepszy widok… - zapewnił Cahnyr. Przesunął dłonie po biodrach dziewczyny, przesunął w górę, docierając do piersi. - Jesteś pewna z tym wychodzeniem? - Wiesz, że wolałabym jeszcze zostać… - powiedziała głaskając jego twarz dłonią. - ale musimy wracać przed zmrokiem… - Szkoda, że nie możemy zostać do rana… - Pocałował ją raz jeszcze, po czym powoli ruszył w stronę brzegu. Pół-elfka po chwili także ruszyła w stronę brzegu. Gdy już wyszła z wody, wycisnęła wodę ze swych włosów, po czym podeszła do leżącej na ziemi szaty i zaczęła się ubierać. - Teraz chyba przydałoby się siąść przy tym ognisku i wysuszyć się zanim ruszymy - powiedziała z uśmiechem. - Nie pomyślałem o ręcznikach… - ze skruchą powiedział Cahnyr. - Może pobiegamy trochę, by przeschnąć? - spytał, na pół serio. - Jakoś ognisko chyba bardziej do mnie przemawia. - odparła wciągając na siebie szatę, co przychodziło jej z problemem ponieważ materiał przyklejał się do jej mokrego ciała i uwidaczniał wdzięki. - Nie ma mowy, byś tak tam poszła - stwierdził Cahnyr, narzucając jej na ramiona swój płaszcz. - A to dlaczego? - spytała z niewinnym uśmiechem na twarzy. - Pewnie powiesz, że te głupie z mojej strony, ale nie chcę, by się ktoś na ciebie wygapiał - przyznał. - Aaaaw… - Cely wzdychnęła, przechylając głowę niczym zaciekawiony pies. - Ty jesteś zazdrosny. To urocze - zachichotała, po czym pocałowała go delikatnie. - Ale nie musisz, inni mnie nie interesują. Chodź już do tego ogniska. - Chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą. - Zazdrosny… to chyba za mocne słowo - stwierdził Cahnyr po chwili namysłu. - Ale dopóki się sam nie napatrzę do woli, to myśl o innych, gapiących się na twoje sutki, jest mi niemiła. - Sutki, jakie sutki - zażartowała zakrywając się jego płaszczem. - Przecież nic nie widać. - Uśmiech nie schodził jej z twarzy. - Tak, skarbie. - Uśmiechnął się do niej i pocałował w policzek. Przemoczeni, ale szczęśliwi wrócili do tańczących Vistani i usiedli przy ognisku, aby się wysuszyć do końca. |
12-07-2018, 18:30 | #39 |
Reputacja: 1 | Agust wrócił do ogniska poprawiając włosy, Na sobie miał tylko spodnie, koszule i dublet niósł w rękach. Usadowił się przy ognisku żeby nieco wyschnąć, minęło już trochę czasu odkąd rozgościli się w obozie. Powoli czas było się zbierać. Wychylił jeszcze jeden kufel wina, i zaczął powoli znów się ubierać. Wyczyścił w międzyczasie nieco zbroję, i choć efekt nie był tak oszałamiający jak mógłby chcieć, to było wyraźnie lepiej. Przywdział przeszywanice, na nią zaś elementy pancerza. I tak przygotowany z winem czekał dalej. Mira również ubrała się pospiesznie, po czym pospiesznie dołączyła do Agusta. - Dajcie jeszcze wina! - zawołała, siadając koło niego. - Dlaczego w ogóle jesteś paladynem? - zagaiła. - W sensie, wiem że mówiłeś nam o tych wszystkich zakonach i tak dalej, ale czy bycie paladynem nie jest zaprzeczeniem miłości? Szkolisz się, aby zabijać wrogów, uczysz się na pamięć kazań i modlitw, czytasz tylko coraz więcej świętych wersetów… po co to wszystko? - Obrzuciła go badawczym spojrzeniem. - Myśle że masz nieco mylne wyobrażenie o paladynach. To prawda, niektórzy muszą się uczyć wersetów i tych masy innych pierdół, ale to tylko zależy od ich patrona. - Agust spojrzał na nią najpierw ze zdziwieniem a potem z rozbawieniem. - Sune nakazuje dbać o piękno i miłość, więc my częściej uczymy się poezji albo utworów muzycznych. Poza tym nie rozumiem dlaczego to miałoby być zaprzeczenie miłości. Walczymy dla miłości, za miłość i dzięki niej. - paladyn puknął półorczycę palcem w noc. - Bo widzisz są różne rodzaje miłości. A my opiekujemy się ludzkimi sercami. A tak poza tym zawsze chciałem być bohaterem. - Jak dla mnie nie ma zbyt wiele bohaterstwa w walce. Jest tam dużo krwi, krzyków, mordowania się nawzajem. Może jeszcze tej dzikiej satysfakcji z sieczki dookoła. Ale nie bohaterstwa, bohaterowie są chyba ponad taką nienawiścią. - Wzruszyła ramionami. - Co jak co, wywijać toporem każdy umie. Agust spojrzał na mirę teraz nieco poważniej. - Potrafiłabyś kochać swojego wroga? - Po chwili przerwał krótkie milczenie - Czy może inaczej, co by się zmieniło gdybyś dzięki miłości potrafiła odrzucić nienawiść? - Nie wiem. Nie wydaje mi się, abym umiała odrzucić nienawiść do kogoś. Skoro już sobie ktoś zapracował na to, abym go znienawidziła to nie wyobrażam sobie co musiałby zrobić, abym nagle go pokochała. Ale co do kochania wroga… Tak, czemu nie? To byłoby trudne, ale możliwe. - Więc wtedy możesz zakończyć krąg nienawiści. Który zawsze jest tak naprawdę bez sensu. Nienawiść zatruwa nas samych. Nie innych. Popycha nas do zemsty. Są wendety które ciągną się tak długo, że w nich uczestniczący nie pamiętają dlaczego kogoś nienawidzą. - Przerwał na chwilę. - Bohaterstwo jest wtedy kiedy poświęcasz się i dzięki poświęceniu sprawiasz że świat jest lepszy. Czasem to oznacza walkę. Ale potrafimy walczy bez nienawiści w sercu. Więc gdy tylko możemy, opuszczamy broń i pomagamy temu kto był nam wrogiem. - Pomógłbyś Strahdowi, gdyby się o to poprosił? - spojrzała mu w oczy. - Nie mówię oczywiście o pomocy w wymordowaniu wioski, ani nic takiego. A o nie wiem… Przemianę go znowu w człowieka na przykład. - Tak. - Więc może to ja mam problem z tym jak walczę… - spuściła wzrok. - Nie potrafię wtedy z siebie wykrzesać żadnej empatii ani litości, jeśli mam być szczera. Chociaż niepotrzebnie zakładałam, że każdy tak ma. Przepraszam, jeśli cię wtedy jakoś uraziłam. - Z walczeniem nie masz problemów. Robisz to bardzo skutecznie. - Zaśmiał się Agust. - Pytanie jakie musisz sobie zadać, to dlaczego walczysz. - Czasem dla przyjemności, czasem ktoś mnie napadnie, to się będę bronić zamiast bawić w męczennika, a czasem dlatego, że natykamy się na coś, co po prostu nie może dłużej istnieć. Jak te ghule w piwnicy tamtego domu. - Tamte ghule nie chciałyby się zmienić. Najlepsze co mogliśmy zrobić, to uwolnić ich dusze, choć nie sądzę żeby po śmierci czekał ich lepszy los. Będą musieli zapłacić za swoje winy. Kiedy bronisz się sama, jest to oznaką miłości do siebie samej. Można walczyć dla przyjemności, choć wtedy starałbym się nie wyrządzić drugiemu krzywdy. - Ale co zrobisz kiedy będziesz potrafiła zniszczyć swego wroga, ale będziesz mogła okazać mu łaskę? - Lepiej zapobiegać niż leczyć. Więc o ile żywym się mi nie przyda, raczej nie miałby co liczyć na łaskę. - Nie przeszkadzamy? - Cahnyr (wyglądający jakby właśnie wyszedł z kąpieli) usiadł obok, przy nim miejsce zajęła, zawinięta w płaszcz Cehnyra, Cely. - O czym sobie rozmawiacie? Cely wyciągnęła ręce w kierunku ogniska. - Ale przyjemne ciepło - stwierdziła po czym przeniosła wzrok na pół-orczycę i paladyna, również ciekawa tematu ich rozmowy. Jedna z Vistanie natychmiast podała im kubki z winem. Cahnyr podziękował z uśmiechem. Zmierzchało już, kiedy w krąg światła rzucanego przez ognisko wkroczył Hassan, z luźno zarzuconą, białą koszulą i swoją czerwoną szatą, niedbale przerzuconą przez bark. Dopinał swój szeroki pas, dysząc głośno. Koszula przykleiła mu się do mokrych pleców a buty człapały po trawie, niechybnie po rzecznej kąpieli. Wojownik zobaczył siedzących już przy ognisku towarzyszy, i bezceremonialnie przysiadł się obok nich. Niebawem i jemu podano kubek z winem, które łapczywie wypił, aż pociekło mu po węźlasto umięśnionej szyi - Ach...tego mi było trzeba… - mruknął wojownik i ponownie podsunął kubek do napełnienia. - Ten obóz przypomina mi czasy, kiedy moja orta ruszała na wojnę. Zapach porannej kawy, smród wielbłądziego łajna, pył piasku pustyni, i śpiew towarzyszy, szykujących się na śmierć… - Wzrok wojownika wpatrzony w ogień stał się dziwnie zamglony, a głos nieco nostalgiczny, wydawał się jakby zamyślony i nieobecny. Cely spojrzała na wojownika ociekającego jeszcze wodą i rzuciła wesołym głosem. - Widzę, że ktoś tu korzystał z uroków tutejszej rzeki. Hassan zerknął na Celaenę, jakby wybudzony ze snu po czym uśmiechnął się szeroko - chyba nie ja jeden - kubkiem wskazał ociekające wodą z pod płaszcza kobiety ubranie - magiczna ta rzeka. Ani chybi - zachichotał. - Tak, ma w sobie coś magicznego, to miejsce ogólnie jest wyjątkowe… Aż nie chce się wierzyć… - ściszyła głos - że ten lud mógłby współpracować, no wiecie z kim… - Raczej sami są sobie sterem, żeglarzem, okrętem - odparł równie cicho Cahnyr. Upił łyk wina i podał kubek dziewczynie. - Ale o parę rzeczy warto ich spytać - dodał. - Tak, na przykład o wierzchowce. Przydałyby się do jutrzejszej drogi. - Zaklinaczka skinęła głową potakująco. - Mają same pociągowe. Dobre do wozu, nie do wierzchu. Ale od biedy mogłyby ujść. Jednakże potrzebujemy ich tyle, że musieliby zostawić tu te wszystkie wozy. Może jednak warto zapytać o jednego konia z wozem? - zaproponował Hassan - Tak, to chyba lepszy pomysł. - dziewczyna odpowiedziała wojownikowi. - Lepiej, szybciej... oczywiście gdyby się zgodzili. - Cahnyr przytaknął pomysłowi. - Teraz pytanie, do kogo powinniśmy skierować się z pytaniem? Nie sądze by wszyscy zarządzali posiadanymi przez nich dobrami… - zauważyła Celaena. - Pamiętasz, co mówił ten... strażnik? Wszyscy są tu równi. Wystarczy spytać jakiegoś albo jakąś Vistana. "Hassan zawarł tu już jakieś znajomości", pomyślał z odrobiną ironii. - Mam nadzieję, że mówił prawdę, bo z tego co pamiętam to mówił też, że Madame Eva odpoczywa i nie pozwoli by ktoś jej przeszkadzał. Tak że ona odpada. - Cely odpowiedziała, po czym pociągnęła łyk z kubka, który chwilę wcześniej podał jej Cahnyr. - Ja wątpię czy potrzebujemy dla nas wozu. Konie byłyby świetne, ale tyle nie dostaniemy. A na co nam tak duży wóz na naszą piątkę. - Agust spojrzał porozumiewawczo na resztę, której wino oraz sielski nastrój nieco rozluźnił języki. - Poza tym, oni w tych wozach mieszkają. Może by i sprzedali, ale na pewno nie tanio. - W wozie można ukryć kogoś, kto nie chce aby go widziano. Jest tu wiele czujnych oczu dokoła. Zbyt wiele - mruczał Hassan i wychylił kolejny kubek wina. Zamierzał poprosić jednego z Vistanich, aby napełnili mu na odchodne cały bukłak - po za tym są tam tylko beczki z winem. - Mogliby nas podwieźć - zaproponował Cahnyr. - Wynająć konie, wóz i woźnicę. - A to mnie zarzucają chęć luksusów. - Agust się uśmiechnął. - Naprawdę, potrzebujemy, wóz, dla, naszej, piątki?- Paladyn wznosił się teraz na szczyty porozumiewania się półsłówkami. - Nie rozumiesz, że chodzi o czas, a nie o wygodę? - Cahnyr zdumiony spojrzał na paladyna. - Widzisz, a ja bym pewnie skorzystał ale innym razem. Mamy okazję zwiedzić okolicę. - Po czym paladyn pokazał mu pięć palców na jednej dłoni i dwa na drugiej, te dwa podniósł nieco wyżej, potem ręką przetarł ręką pod brodą. ”Na boginię, za chwilę będę musiał krzyczeć, żeby nie paplali ozorem, może wtedy dotrze” - pomyślał. |
12-07-2018, 18:52 | #40 |
Reputacja: 1 | W końcu nadszedł czas, aby wrócić do względnie bezpiecznego miejsca, jakim był dom Ismarka i Ireene. Zaklinacze chcieli wracać bezpiecznie drogą, ale pozostali mieli nadal dużo wina w żyłach i ruszyli bez zastanowienia przez las. Para zaklinaczy, nie chcąc się rozdzielać, podążyła za pijanymi towarzyszami. Drużyna przypomniała sobie o odpowiedniej formacji i mniej więcej przez większość drogi trzymali się jej jak należy. Tereny zalesione, przez które przechodzili, nie były szczególnie rozległe, więc często ich podróż przeplatała niewielkie obszary leśne z drogą, którą wcześniej już szli w stronę obozu Vistani. W pewnym momencie, na skraju lasu, niedaleko mostu prowadzącego do wioski Barovii, ciszę nocy zakłóciło trzepotanie gigantycznego stada nietoperzy, które leciało wprost na drużynę. |