Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-04-2008, 12:43   #631
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Bagna Zapomnianego Boga
“Zniszczony plac”

- Czy uważasz pani, że jesteśmy tu bezpieczni?
- Wiesz, nigdy się nad tym nie zastanawiałam...Przez te wszystkie lata warownia straciła wszelkie wartości obronne. A ja zaś nigdy nie potrzebowałam się martwić atakiem, więc nie wiem...
- rzekła Liircha, po czym uśmiechnęła się lekko dodając.- Ja w każdym miejscu fortecy czuję się bezpieczna.

Aeterveris sama nie wiedziała dlaczego, ale tu w ruinach z Liirchą jako towarzyszką, również czuła się bezpiecznie. Może była to zasługa tych wielu dni podczas, których nimfa była zdana jedynie na swoje własne myśli? Możliwość rozmowy z inną osobą była najcenniejszym darem jaki mógł otrzymać ktoś samotny. A Aeterveris z całą pewnością do niedawna czuła się opuszczona i bezradna. Mogła jedynie uciekać i mieć nadzieje, że wszystko się ułoży.

O dziwo, wszystko zdawało się zmierzać ku lepszemu. Nawet posępne, kamienne pamiątki po krwawej przeszłości, płaskorzeźby przedstawiające zło w najczystszej postaci, czy ponura aura bagien zdawały się jakieś odległe i mało znaczące. Do niedawna samotna uciekinierka, teraz ratowała innych z opresji. Ba! Do tego pomogła ludziom z poza bagien, a ci mogli wiedzieć jak dotrzeć do Phalenpopis. Mogli, choć nie musieli. Wystarczyło, że Liircha wiedziała, jak bezpiecznie opuścić bagna, a wtedy nad głową Aeterveris znów przesuwałoby się jasne, pogodne słońce.

Spojrzenie srebrnych oczu nimfy padło na twarz uśmiechniętej Liirchy. I właśnie wtedy w serce dziewczyny wdarło się zwątpienie. Cichy, kpiący szept odezwał się w jej głowie.

„Tak, pójdziesz sobie i ją tu zostawisz na kolejne tysiąclecia samotnej walki z tym czymś uwięzionym pod twierdzą. Nie ma co, pięknie chcesz się wypłacić tej kobiecie, która bądź, co bądź, uratowała ci życie.”

Ale co miała zrobić Aeterveris? Rzucić całe swoje życie i zostać z Liirchą, aż do końca świata? A może spróbować namówić staruszkę, żeby to ona opuściła bagna i wróciła do prawdziwego życia? Nimfa nie potrafiła sobie wyobrazić Liirchy porzucającej te ruiny i wyruszające na trakt. To było coś tak nieprawdopodobnego, że wręcz niedorzecznego. Choć z drugiej strony, Aeterveris była niemal pewna, że staruszka chciałaby poznać na nowo świat, który utraciła przed wiekami. Tylko poczucie obowiązku i olbrzymia lojalność musiały ją tu utrzymywać.

- Jestem Kashvi. Tak możecie mnie zwać. Jestem oficjalną tłumaczką mego pana. Nie ma wśród nas rannych, ale potrzebujemy wypocząć. I jeśli wędrówka nie jest konieczna, to mój pan wolałby nie podejmować jej na razie.- tu wskazała na bogato ubranego staruszka.- Jesteśmy poselstwem wysłanym przez wielkiego Amusrta Achmen ethar Bahaima, maharadży Ungbaggok do naszych sojuszników w Daeven-Tassair. W drodze napadły nas te...stwory. Wybiły wielu ze strażników, a nas porwali. Czy możesz nam powiedzieć córko natury, gdzie jesteśmy?

Kobiecy głos przerwał rozmyślania Aeterveris. Dopiero teraz nimfa zorientowała się, że od dłuższego czasu stała zapatrzona w pustkę. Kolejny raz pozwoliła sobie na utratę czujności, co o tyle było zaskakujące, że dawniej nimfa nigdy nie dopuściłaby do siebie takiej słabości. Przez te kilkanaście ostatnich lat tak wiele się zmieniło, nawet w niej samej. Gdyby nie problemy, jakie teraz miała, z pewnością poświęciłaby chwilę czasu na zastanowienie się nad przyczyną tych zmian. Jednak najpierw musiała się zając dawnymi więźniami, którzy z pewnością czuli się teraz równie zagubieni, jak ona sama po paru dniach wędrówki po bagnach.

Po chwili zastanowienia, nimfa bystro spojrzała na Kashvi i z lekkim, przepraszającym uśmiechem odpowiedziała na pytanie:

- Ile dałabym, żeby znać odpowiedź na twoje pytanie, pani. Niestety, wiem niewiele więcej od was. Z całą pewnością jesteśmy w pewnej części ruin dawnej twierdzy. Przez jakiś czas służyła ona jako siedziba kultu yuan-ti, później jednak była przejmowana przez różne siły, aż w końcu przekazaną ją Zakonowi Płonącego Miecza. I ten Zakon, w osobie Liirchy strzeże tego miejsca do dziś. Niestety nie wiem wiele ponad to, ale jeżeli chcecie wysłuchać tej opowieść w bardziej... szczegółowej formie, poproście Liirchę. Jeżeli rzeczywiście potrzebujecie odpoczynku, do oczywiście możemy tu zostać przez jakiś czas. Z chęcią podzieliłabym się z wami czymś do jedzenia, ale niestety zostały mi już tylko okruszki z moich dawnych zapasów. Natomiast woda płynąca w pobliżu, choć nie wygląda zbyt apetycznie zdaje się zdatna do picia. A teraz wybaczcie mi na chwilkę.

Aeterveris po wytłumaczeniu niezbyt wspaniałej sytuacji, ruszyła w kierunku, w którym udali się jaszczuroludzie. Zatrzymała się dopiero przy bramie i przykucnąwszy tam, przyglądała śladom. Wyglądało na to, że żaden z jaszczuroludzi nie odłączył się od grupy, chyba że jakiś kawałek dalej, gdzie ślady nikły w mroku. Choć praktycznie niczego to nie dowodziło, to jednak dodało dziewczynie odrobiny otuchy i wiary, że rzeczywiście jeden kłopot miała z głowy.

Pozostały jeszcze co najmniej trzy inne, jednak na razie dziewczyna nie mogła im zaradzić. Pocieszało ją jedynie to, że sama Liircha nie zdawała się żadnym z nich przejmować. Najwyraźniej miała możliwość zaradzenia im, o ile jeszcze tego nie zrobiła.

Nimfa cicho wróciła na swoje miejsce nieopodal staruszki i skinieniem głowy dała znać, że wszystko jest w porządku. Przynajmniej na razie. Odczuwając znużenie ostatnimi wydarzeniami, Aeterveris usiadła ze skrzyżowanymi nogami i plecami opartymi o zimny kamień. Pozwoliła sobie na zamknięcie oczu, choć doskonale wiedziała, że i tak nie uśnie.

- Wiem, że zapewne masz wiele pytań Kashvi, ale jeżeli nie masz nic przeciw, zostawmy je na później. Gdy już wszyscy odzyskamy choć część sił, to najlepiej będzie udać się do Świątyni Jaśniejącego, prawda Liircho? Tam spokojnie będziemy mogli omówić co zrobimy dalej.

Całkowicie nieświadomie Aeterveris zaczęła nucić cichą, wesołą melodie. Swoją ulubioną, która zawsze przynosiła jej szczęście. Palce dziewczyny raz po raz stukały w kamień wybijając rytm i odmierzając kolejne upływające sekundy.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 16-05-2008 o 14:37.
Markus jest offline  
Stary 22-04-2008, 18:58   #632
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Phalenopsis, dom Turama

-Ewentualnie mogę pomóc w tym zwiadzie, o ile nie będę przeszkadzał- rzekł niepewnym tonem Beriand.
- Idę się trochę rozejrzeć po mieście. Może wstąpię do Dzielnicy Świątynnej. Postaram się zapoznać troszkę z trasą, którą mamy podążać. Może uda mi się znaleźć coś co pominąłeś Aydennie, choć wątpię w to szczerze. Czy ktoś idzie ze mną? Rasgan zapytał przedstawiając reszcie towarzyszy swoje plany.
Aydenna lekko zamurowało...Spojrzał zdziwiony najpierw na Rasgana , potem na Berianda. Po czym dodał.- Z tą misją zwiadowczą do Dzielnicy Świątynnej to był żart. Nie mówiłem tego na poważnie.
Przez chwilę myślał nad tym, czy im jeszcze raz przypominać co przeszedł i że ledwo udało mu się wyjść z tego przeklętego miejsca. I że wielu innych przed nim nie miało tyle szczęścia. Ale uznał, że oboje są dorośli, a Aydenn nie najmował się na ich niańkę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-04-2008 o 19:16.
abishai jest offline  
Stary 22-04-2008, 20:47   #633
 
rasgan's Avatar
 
Reputacja: 1 rasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwurasgan jest godny podziwu
Phalenopsis, dom Turama

Elf uśmiechnął się lekko widząc zdziwienie Aydenna. Chcąc nie chcąc musiał przyznać rację gladiatorowi. Dzielnica świątynna nie była spacerem po parku, ale skoro gladiator wyszedł z tego cało, to dlaczego by nie spróbować. Przecież elficki szlachcic miał coś, czego nie miał gladiator.

Rasgan ostatni raz obejrzał się na druidkę po czym wyszedł w milczeniu z domu krasnoluda. Gdy tylko opuścił budynek rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś zacienionego, odludnego miejsca w którym pozostając niewidocznym dla innych mógłby zmienić się w ptaka.

Phalenopsis, okolice posiadłości Turama

Podążając żwirową ścieżką wzdółż rozległego podwórza otaczającego domostwo inżyniera elf rozglądał się po okolicy. Przez chwilę nawet przystanął pidziwiając kunszt budowniczych oraz projektantów domu krasnoluda. Ta stara, zbudowana w solidny i bardzo zmyślny sposób budowla miała już niedługo zniknąć wraz z rozpadającym się światem. Myśli szlachcica kotłowały się w głowie. Może nie był najlepszym elfem, może nie był ideałem, ale zaczął nawet lubić to miasto, jego miszkańców i było mu szkoda domu tego starego pierdziela – Turama.

~~Wstyd się przyznać, ale polubiłem to miejsce. Tam, w domu Turama, jest zgraja, która choć wciąz walczy ze sobą, wciąż rywalizuje i stara się stworzyć drużynę mając ze sobą mordercę, skrytobójcę, elfy, orki i wszystko co tam sobie wymyślą. Ale ta właśnie pseudo drużyna tak bardzo mnie pociąga. Oni tak bardzo przypominają dom, rodzinę, która choć bywa uciążliwa, niesforna jednak jest rodziną, na która można liczyć w ciężkich chwilach.~~ elf wciąż przemierzał posiadłość krasnoluda. Szedł wolnymi krokami, rozglądał się i wciąż rozmyślał prowadząc monolog, nie licząc nawet na to, że bogowie go usłyszą. ~~ Tak bardzo chciałbym mieć znów rodzinę. Rodzinę, której nigdy mieć nie będę. Marzę o żonie, z którą będę mógł spędzać każdą wolną chwilę. O tym, by móc z nią zasypiać i budzić się z nią w ramionach. Tak chciałbym odwiedzać z nią znajomych, nawet Aydenna, ale by była tylko ze mną. Co mam w zamian? Życie wieczne, i patrzenie jak przemija wszystko co znam, umiera każdy z bliskich. Co mi wolno? Patrzeć jak starzeją się moje dzieci, jak zmienia się świat? A dziwią mi się, że zabijam. To lepsze niż patrzeć jak odchodzą bliscy. Robię to dla siebie i dla nich. Przecież im też musi być ciężko zniedołężnieć na starość, nie pamiętać tylu rzeczy i wciąż chorować. Nie, już...~~ tej myśli nie było dane dokończyć elfowi, znalazł bowiem właśnie miejsce, które doskonale się nadawało na przemianę.

Sama przemiana przebiegała zazwyczaj szybko i bezboleśnie. Nigdy nie zastanawiało elfa jak ona przebiega dokładnie, ważne że działała i że już nie raz uratowała mu skórę, nawet gdy jeszcze nie był nieśmiertelny. Najgorsze było przyzwyczajenie się do innych reakcji ciała i innego postrzegania świata. Nawet setki przemian nigdy nie sprawiły, że elf czuł się lepiej zaraz po przemianie. Właściwie to wydawało mu się, że jest jeszcze gożej niż za pierwszym razem. Ale ile można pamietać z pierwszego razu po tylu latach?

Phalenopsis, ponad miastem

Trzepot skrzydeł, świst powietrza i wielki, czarny kruk znalazł się w przestworzach, wysoko nad miastem. Najpierw nieśmiało zakreślił krąg nad centrum, z każdym uderzeniem skrzydeł rozszerzając jego promień i schodząc coraz niżej. Ptaszysko bacznie przyglądało się w jakim stanie są mury miasta, jego obrońcy i sama kondycja miasta, a w jakim stanie są oponenci dzielnych wojaków. Ptak wiedział, że im więcej szczegółów zapamięta, tym jego informacje będa ważniejsze, przydatniejsze i być może uratują więcej żyć. Dlatego też elf śmiało zniżył lot do tego stopnia by wyraźnie widzieć co ważniejsze szczegóły i raz za razem zataczał kręgi nad miastem. Gdy już był zadowolony z informacji, które zebrał skierował się w stronę dowódźtwa obrońców. Musiał zdać raport.
 
__________________
Szczęścia w mrokach...
rasgan jest offline  
Stary 26-04-2008, 09:19   #634
 
Beriand's Avatar
 
Reputacja: 1 Beriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemuBeriand to imię znane każdemu
-Hm, no tak- odrzekł zmieszany czarodziej.
Nie sądził żeby gladiator żartował. No ale się mylił. Potem rozejrzał się. Zostały mu dwie opcje- popilnować związanego, zamkniętego w piwnicy kapłana , który pilnowania nie wymagał, albo iść z druidami. ~Można sobie obejrzeć tą inicjację...~

Beriand podszedł do przyszłego druida i spytał:
-Ammanie, mogę iść z tobą? Do tej świątyni?-elf był pewien że mu pozwoli, ostatnio mu pomagał, ale i tak należy spytać. Zerknął tylko na Luinehilien. Ona na pewno też idzie. I pewnie uczestniczyła w wielu takich "rytuałach". Czarodziej w żadnym. A jeśli ma to wspomóc Ammana to warto zmarnować ten czas-To jak?

~A potem dzielnica świątynna i zapewne śmierć~
 
Beriand jest offline  
Stary 26-04-2008, 13:20   #635
 
Umbriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie cośUmbriel ma w sobie coś
Gaalhil spojrzał na lamię zdziwiony. Z pewnością należała do inteligentnych istot, ale przez jej konkretność i żołnierski brak zainteresowania niewieloma rzeczami, ponad cel obecnej wyprawy, odczuwał czasem, jakby rozmawiał z golemem.

„No cóż, w końcu to magiczna istota” – Poprawił się w duchu.
Psionik starał się jak mógł, by w jakiś sposób przekazać informacje Kyulii. Nagle zauważył Ilmaxi, skradającą się cicho za plecami wojowniczki. Spojrzał na lamię zdezorientowany. Następnie spadł cios, który ogłuszył kobietę.

Psionik zgrzytnął zębami z dźwiękiem, który mógł przypominać potarcie skały o skałę. Nie chciał tracić czasu na kłótnię, ale widać było po nim wyraźnie, iż nie pochwala działań lamii.

„Zapewne byłaby z niej doskonała dyplomatka!” – ironizował w duchu.

- Ruszamy. Dość już się tu zasiedzieliśmy.- rzekła lamia nie cierpiącym sprzeciwu głosem. – A przy okazji, potrenuj język na migi, w razie gdyby się obudziła.

Psionik podniósł się i spojrzał istocie w oczy.

„Czasem wydaje mi się, że łatwiej byłoby współpracować z tą barbarzyńską wojowniczką niż z nią”

- Oczywiście. Mam nadzieję że nie zrobiłaś jej krzywdy – tu z troską spojrzał na nieprzytomną kobietę, następnie znów wrócił spojrzeniem do lamii
Po wszystkim przyda Ci się kąpiel.

Podróż przez bagna była męcząca, a w Gaalhilu, idącym przodem, kłębiły się myśli i emocje, mimo zachowywanej uwagi i ostrożności,

„ Czy postępuję dobrze pomagając tej kobiecie? Czy postępuje rozsądniej? Tak, to absolutnie słuszne. To musi być słuszne. Czy warto byłoby budować nowy świat, wyrwać się stąd, żyć, gdyby to nie było słuszne? Po co mamy o cokolwiek walczyć, jeśli wolimy zabijać niż cokolwiek tworzyć? Do czego to prowadzi? Ten wojenny pragmatyzm? Do czystego zezwierzęcenia. Musze zachować w sobie wszystkie te cechy, z którymi tak ciężko żyć teraz. Kiedy będzie trzeba, dopełnię żywota”


- Widzisz?- rzekła Ilmaxi wskazując na wgłębienia w miękkiej glebie.- Ślady, około piętnastu z nich to jaszczuroludzie...Trzy z nich należą do ludzi. Za półgodziny ich dopadniemy. -Ruch na grzbiecie Ilmaxi wskazywał, że Kyulii wkrótce odzyska przytomność.

Gaalhil odwrócił się.

- Musimy być przygotowani do starcia. Chwilowo można przypuszczać iż mamy przewagę, gdyż o nas nie wiedzą. Dotrzemy do nich, zaatakujemy, jeśli będzie to możliwe, z ukrycia i przechwycimy tych ludzi. Musimy zabić w jednym momencie jak największą ilość przeciwników, w przeciwnym wypadku przewaga jaką daje nam efekt zaskoczenia stopnieje i najprawdopodobniej zginiemy… Następnie ruszymy w stronę twierdzy wskazanej przez jaszczuroludzi. Nie brać jeńców. – jego twarz się zmieniła. Wesołe iskierki w oczach zniknęły, w ich miejsce pojawiła się powaga, determinacja, zdecydowanie. Gdzieś wewnątrz w psioniku czaił się smutek.

- Kobieta niedługo się obudzi. Postaraj się jej wyjaśnić sytuację, skoro postanowiłaś ją ogłuszyć. Możesz oczywiście ogłuszyć ją ponownie – powiedział z lekkim przekąsem. Wciąż podziwiał istotę, mając do niej duży szacunek. Wiedział jak ważna jest dla jego wyprawy. Opanował się a jego ton głosu mocno złagodniał – Doceniam twoją pomoc i wartość dla tej wyprawy, postaraj się jednakże porozumieć ze mną, jeśli będziesz miała zamiar ogłuszyć członka drużyny.

Psionik odwrócił się i przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej dopędzić oddział jaszczuroludzi. Każda minuta mogła być ważna, a chodziło o życie więźniów. Jego umysł wrócił do zwykłego opanowania, ciało jednakże dawało pierwsze oznaki podniecenia – czuł jak bojowy duch* zaczyna na niego oddziaływać.

„ Nawet jeśli zaatakujemy z zaskoczenia, oddział ma sporą przewagę liczebną. Trzeba będzie możliwie jak najszybciej przechwycić i uwolnić więźniów, reszta zaś leży w gestii szczęścia i opatrzności bogów. Oby ich wyroki były dla nas dzisiaj korzystne…”

*Adrenalina
 
__________________
13 wydział NYPD
Pijaczek Barry
"Omnia mea mecum porto"
Umbriel jest offline  
Stary 26-04-2008, 16:37   #636
 
Odyseja's Avatar
 
Reputacja: 1 Odyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputacjęOdyseja ma wspaniałą reputację
- To nie rany tak go przeraziły...Na arenie gladiatorskiej wielu świetnie wyszkolonych nowicjuszy ginie podczas pierwszej walki, gdyż strach przed śmiercią paraliżuje ich ruchy. Myślę, że po raz pierwszy Turam był w sytuacji, w której jego życie było naprawdę zagrożone. Z czasem przywyknie...lub umrze przy którymś razie. My nic na to poradzić nie możemy. Dobrze by było gdyby ktoś przyjazny był z nim cały czas. Niestety, poza tobą i mną, wątpię by nasz przewodnik darzył kogoś większym zaufaniem.

Druidka uważnie wysłuchała słów Ayednna. Miała ogromną nadzieję, że Turam po prostu jak najszybciej przyzwyczai się do tego typu sytuacji. W końcu czeka ich długa i niebezpieczna podróż, nie mogą więc ciągle zajmować się przerażonym inżynierem.

Gdy elf skończył mówić, druidka udała sie do krasnoluda.

- Jest w szoku. - wyjaśniła Yokurze. - Zapewne nigdy nie był w tak niebezpiecznej sytuacji, więc sam rozumiesz...

Gdy pół-ork odszedł, usiadła na podłodze, oparła się o kanapę na której leżał Turam i w milczeniu wpatrzyła się w okno. Obok nie wyłożyła się Nuhilla, kładąc głowę na kolanach dziewczyny. Luinehilien bezwiednie gładziła dłonią jej lśniące, szare futro. Bała się o wilczycę. Jak zwierze zareaguje w Dzielnicy Świątynnej? Czy przerażenie nie przesłoni jej więzi z panią? Czy na pewno ją usłucha? Pół-elfka miała nadzieję że tak.

Odruchowo otworzyła swój medalion. Od razu przypomniała jej się piosenka, którą tak lubiła. Tą, którą mama ułożyła specjalnie dla niej. Tą którą jej śpiewała kilka godzin przed śmiercią... Luinehilien miała wtedy trzy lata, a nadal dokładnie pamięta jej melodię, słowa i twarz pochylonej nad nią Lorezail...

Druidka zacisnęła powieki, by odpędzić od siebie łzy. Zamknęła medalion. Najwyraźniej wszyscy zaczęli się już zbierać w pokoju obok. Spojrzała na Turama, oceniając jego stan. No cóż, jeszcze nie było najlepiej. Wstała więc i dołączyła do reszty.

Luinehilien wysłuchała słów Ayednna, potem Berianda i Rasgana.

-Ammanie
, mogę iść z tobą? Do tej świątyni?

- Idę się trochę rozejrzeć po mieście. Może wstąpię do Dzielnicy Świątynnej. Postaram się zapoznać troszkę z trasą, którą mamy podążać. Może uda mi się znaleźć coś co pominąłeś Aydennie, choć wątpię w to szczerze. Czy ktoś idzie ze mną?

- Ja niestety nie mogę. - odezwała się pół-elfka, po czym zwróciła się do "przywódcy". - Ayednnie, nie jestem pewna, czy to dobry pomysł, abym brała ze sobą Turama na inicjację Ammana... Nie jest do końca pewna, jak będzie ona wyglądała, oraz czy obecność osoby spoza kręgu druidów jej nie zakłóci... Beriand, przykro mi, ale to dotyczy również Ciebie. Nie wiem też, ile będzie ona trwała. Proponuję, by Turam został na razie tutaj, a ja wrócę kiedy tylko będę mogła i się nim zajmę.

- Ammanie... Weź te... hmmm... trofea - druidka nie miała pojęcia jak nazwać głowy ghuli - Skoro wykonałeś zadanie, pewnie będziesz musiał otrzymać jeszcze list od kapłana? Dzisiaj pójdę z tobą.

Następnie razem z przyszłym druidem udała się do świątyni Jaśniejącego. Potem w milczeniu poszli do świątyni Pana Kniei, gdzie Amman miał przejść inicjację.
 
__________________
A ja niestety nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Co spróbuję coś napisać, nic mi nie wychodzi. Nie mogę się za nic zabrać, chociaż bardzo bym chciała. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W najbliższym czasie raczej nic nie napiszę. Przepraszam.
Odyseja jest offline  
Stary 27-04-2008, 15:02   #637
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Vaein Toris, zapomniana cytadela Ordo Cronos

- Dziękuję Ci Szazel, bardzo, bardzo Ci dziękuję. Nie martw się już mi lepiej.
Arein odczuł falę zadowolenia płynącą od chowańca...Zadowolenia za pochwalenie.
Zrobił kolejny wdech, tym razem czuć było w nim zmęczenie i trud, nadal był osłabiony mimo cudownego eliksiru jaki przyniósł mu Szazel. Przyczołgał się do jednej z szafek, chwycił się jej rogu i powoli, opierając się o nią, ostrożnie oczywiście, wstał. Miał teraz lepszy widok na miejsce, w którym trzymał go Celdrun.

-Jak wygląda sytuacja na górze Szazel? Domyślam się, że coś się stało z moim oprawcą, dawno go nie widziałem i te wstrząsy… – zwrócił się telepatycznie do swojego chowańca Arein.
Chowaniec przekazał mu w słowach to co widział...Zniszczoną bramę, ślady krwi, zwłoki w kilkunastu komnatach na parterze. Część zwłok należała do humanoidów, niektóre były nawet ludzkie. Inne zaś do bestii. Widział ślady ognia i rozliczne zniszczenia. Szazel od razu udał się tutaj, więc sytuacji na wyższych piętrach wieży nie znał.
Na chwile przerwał, po czym dodał.- Panie, przemknąłem obok bestii...Salę przy wejściu zajął girrallon, ale taki większy i ma ogon zakończonym żądłem. I sprowadził dwie samice.
Rozpoznawszy naturę szaty Arein Ba'el Morgis założył ją, która choć trochę niewygodna pasowała na cienioelfa. Jako strój magiczny powinien dopasować się do Areina w przeciągu kilku następnych dni. Także oględziny ksiąg nie ujawniły żadnych pułapek.
Nie były to też tomy magiczne...Jedna dotyczyła bowiem spraw planarnych. A dokładnie zależności pomiędzy planem cienia, a planami pseudożywiołów. Druga omawiała sprawę soczewek ogniskujących magię i ich produkcję. Informacje w niej zawarte były jednak niejasne, zaś sam proces ich produkcji wymagał zarówno dużej wiedzy i wielu rzadkich czarów i komponentów... Między innymi, krwi istoty pomrocznej.
Czytając te tomy Arein jednym uchem wysłuchiwał opowieści swego chowańca, na temat podróży tutaj, próby zdobycia eliksiru...(Udanej próby zresztą). I kłopotach jakie napotkał po drodze. W tej opowieści Areina najbardziej dziwiło to, że podróżując tu napotkał dużo wędrujących stworów. Zupełnie jakby ktoś lub coś wygnało całe populacje z dotychczasowych siedlisk. Nie była to dobra informacja dla Areina. Oznaczało to bowiem, że gdziekolwiek się uda może często napotkać wygłodniale, rozwścieczone potwory.
Przeszukując szafki znalazł cztery fiolki z miksturami alchemicznymi, których zawartości rozpoznać nie potrafił, (soczyście żółty, mlecznobiały, bladoniebieski, bladopomarańczowy), oraz flaszkę z ciekawszą zawartością. W niej zamknięty był spory płomień, rozpadający się od czasu do czasu na drobniutkie ogniki. Arein domyślił się, że owa fiolka więzi rój malutkich żywiołaków ognia.
Z pozostałych przedmiotów udało mu się skompletować niewielki zestaw leczniczy...Ot parę bandaży, gliniana flaszka z wodą utlenioną, i tym podobne rzeczy. Skalpel który wybrał na broń, miał długie wąskie ostrze i krótką rękojeść, co czyniło go orężem bardziej zabójczym od zwykłego sztyletu. Przy tym jednocześnie bardzo nieporęcznym. Nic w tym dziwnego, W końcu to było narzędzie chirurgiczne, nie broń. Przyjrzał się też symbolom płonącym na ścianach, ale...nic one mu nie mówiły. Choć był pewien, że miały znaczenie raczej historyczne niż tajemne. Zapewne symbol jakiejś organizacji, osoby lub państwa. Może pieczęć rodowa. Nie był pewien, zwłaszcza że możliwości były liczne.
Wybrawszy odpowiednie miejsce, skupił się na medytacji, a także na planowaniu dalszych działań...

Phalenopsis, dom Turama

- Ammanie... Weź te... hmmm... trofea - druidka nie miała pojęcia jak nazwać głowy ghuli - Skoro wykonałeś zadanie, pewnie będziesz musiał otrzymać jeszcze list od kapłana? Dzisiaj pójdę z tobą.Wypowiedź druidki zapewne ponownie zburzyła plany Berianda. Jednak Aydenna mało to obchodziła. Wstał, rzekł.- No to skoro wszyscy wiemy co robić, to...do roboty.
Po tych słowach skierował swe kroki do drzwi.
I każdy ruszył w swoją stronę...Każdy, oprócz Berianda. Niemniej czarodziej nie chciał pozostawać w tym domu ani chwili dłużej i ulotnił się z niego. Ruszył więc w miasto łażąc po nim bez celu.

Gdzieś nad Phalenopsis

Wiatr targał krukiem jak latawcem, co Rasgan nie odbierał jako przyjemność. Z pewną doza irytacji stwierdzał, że latanie nie było już takie bezpieczne jak kiedyś. Już dwa razy wpadł w obłoki których kwaśne opary poparzyły skórę i uszkodziły pióra...Z góry widać było doskonale pierścień oblężenia otaczający całe miasto dookoła, przypominający węża duszącego swą ofiarę. Stwory bezustannie atakowały na mury raz po raz, niezbyt skoordynowanymi falami. Rasgan zleciał niżej i przekonał się, że nie był to najlepszy pomysł. Po chwili pojawili się latający drapieżcy...mantikory, nieliczne które przetrwały nieudany szturm, rozpoczęły polowanie na kruka. Rasgan ledwo unikał, kolejnych zębatych paszcz polujących na kruka. Dopiero gdy udało mu się cudem wlecieć za mury miasta, mantikory odstąpiły od łowów.

Koszary straży miejskiej, Phalenopsis

Nieduża komnata , o surowym wystroju, drewnianej podłodze, ścianach z bali drzewnych oraz połatanym dachu... To w niej Rasgan opowiadał co widział.
Słowom elfa przysłuchiwał się mężczyzna w kilcie, o płomieniście rudych włosach.

Do niego bowiem skierowano elfa, gdy wspomniał, że ma ważne wieści dla dowództwa. Człowiek ów nazywał się Ian Vanhaden i był ludzkim najemnikiem pochodzącym z Imperium Młota...Z jednej z tych osad, którą zbudowali ludzie na zboczach ich gór. I które później pełniły rolę pośredników handlowych pomiędzy twierdzami klanowymi zbudowanymi głęboko w górskich jaskiniach. Wysłuchał Rasgana w ciszy, ale wyraz jego tworzy nie wyrażał ani zdumienia, ani zaskoczenia. Po tym jak elf skończył mówić, rzekł.- Dziękuję za poświęcony czas i energię na zwiad, aczkolwiek niepotrzebny. Znamy bowiem sytuację dookoła murów, a nasi zwiadowcy i magowie na bieżąco sprawdzają sytuację. Zatem nic, co mi przed chwilą rzekłeś, nie jest dla mnie zaskoczeniem. Jeśli to wszystko co sprowadza cię tutaj, to pan wybaczy...Ale mam dużo obowiązków. Oblężenie nie daje nam wytchnienia.

Dzielnica Przybyszów, świątynia Pana Kniei

Wizyta w świątyni Jaśniejącego była krótka. Druidka poznała tam ponurego półanioła Melenphara, oraz energicznego kapłana imieniem Mercius. Amman przekazał swą zdobycz Melenpharowi. Zaś półanioł napisał list który kazał przekazać Boreinowi.
po załatwieniu tych spraw oboje druidzi ruszyli do przybytku Pana Kniei
Borein z kręgu Wiosennej Pieśni kończył właśnie przygotowanie. Menhiry pokryte były pędami bluszczu i rysunkami wymalowanymi różnego rodzaju roślinnymi barwnikami.
- No i jak?- spytał na widok podchodzącej dwójki. Amman podał mu pismo od Melenphara.
-Dobrze, dobrze...- rzekł druid czytając list od półanioła.- ...Usiądź proszę, pośrodku kręgu menhirów, obnaż się do pasa i cokolwiek by się działo, nie ruszaj się stamtąd.
Po czym podał druidce bębenek i wskazał miejsce, dodając.- Staraj się uderzać szybko i równomiernie, najlepiej w rytm ludzkiego serca.
Następnie rzekł.- Zaczynamy.
Sięgnął po niedużą miskę z miedzi, w której były zasuszone zioła, zapalił je po czym zaczął okadzać nimi każdy z menhirów idąc zgodnie z ruchem słońca na nieboskłonie.
- O ty, który prowadzisz dusze po okręgu, ty który pilnujesz pór roku, wskaż drogę temu młodzieńcowi..- wędrówce druida towarzyszyły wypowiadane przez niego słowa.- Sylvanesie, dający i odbierający życie. Przewodniku wędrówki dusz, wskaż temu młodemu druidowi jego przyszłe i przeszłe wcielenia. O Sylvanesie, ty który sprowadzasz życie i ty który pilnujesz śmierci okaż łaskę i pozwól mu dojrzeć twoją nieskończoną mądrość i potęgę.
O Sylvanesie, ten oto druid chce stać sługą, oceń jego duszę i wydaj wyrok.

Następnie okadził siedzącego nieruchomo Ammana. Menhiry rozbłysły bladym światłem, zaś w kierunku Ammana podszedł niedźwiedź. Przez chwilę spoglądał na Ammana, po czym powalił go jednym uderzeniem, łapy. Elfi druid upadł nieprzytomny, zaś na jego torsie widać było rany od niedźwiedzich pazurów.
-Teraz pozostało nam czekać, albo wstanie jako druid....albo jego dusza przeskoczy do następnego wcielenia.- rzekł Borein podchodząc do druidki. Nagle ryk Łasucha zwrócił uwagę obojga druidów.
- Co na wszystkich bo..?- wydukał zdziwiony Borein, widząc jak pędy z karwasza Ammana oplatają całe ciało elfa szczelnym kokonem.
Borein podbiegł do oplecionego szczelnie ciała elfa i rzekł do Luinehilien.- Nie powinienem się zgodzić. Wiedziałem, że z tym czymś na jego ręce będą kłopoty. I co teraz co robić? Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem.

Dzielnica Kupiecka, wieczór dzień wcześniej

Gedwar ruszył spokojnym krokiem w stronę ławki, w ślady milczącego mężczyzny. Spocząwszy na siedzisku wzniósł ku licu paladyna oczy otoczone siateczką zmarszczek. Gedwar z uwagą wsłuchiwał się w każde jego słowo. W chwili, gdy starzec zamilkł paladyn pochyliwszy się nad starcem, ujął w obu swoich dłoniach, szorstką rękę Wielkiego Woźnego.

- Dzięki ci panie za dobre słowo. Niech Krzewiciel Nadziei ma cię w swojej opiece. Tymczasem bywaj. Jak najszybciej pragnę udać się do domostwa zacnego skarbnika Szlachetnej Gildii Inżynierów.

Skłoniwszy się, sprężystym krokiem udał się ku wrotom prowadzącym do Dzielnicy Rzemieślniczej, by tam zasięgnąć języka, gdzie dokładnie mieści się siedziba Turama Silberkinna. Jednak samą wizytę postanowił przełożyć na dzień następny. Wizyta o tak późnej porze mogłaby nastawić Turama nieprzychylnie do prośby paladyna. Zamierzał więc ją złożyć rankiem, jako że w południe spodziewał się wrócić na mury miasta.

Dzielnica Żebracza, dzień obecny

Potężny półork pracował przy kuźni...Pokryte blizna potężne barki znamionowały olbrzymią siłę, nawet jak na półorka. Czerwone rożki zdobiące łysą i pokryta tatuażami czaszkę, palce zakończone zakrzywionymi pazurami znamionowały domieszkę czarciej krwi w żyłach.
Obok paleniska stała paleta z mieczami...Bystre oko mogło zauważyć, że kowal mógłby w jednej chwili ich dosięgnąć, gdyby zaszła taka potrzeba.
Tymczasem w drzwiach tej porządnej jak na standardy dzielnicy żebraczej kuźni pojawił się stary krasnolud okrywający swe ciało dziwacznym skórzastym płaszczem.
Półork tylko przelotnie spojrzał na starca i rzekł.- Władco Szczurów, co cię sprowadza w moje skromne progi?
Starzec rzucił tylko pod nogi półorka pękaty woreczek, mówiąc.- Potrzebuję ludzi.
- Nie wątpię panie. Znowu złodziejaszków do zdobycia berła? - rzekł ork kątem oka przyglądając się woreczkowi.
- Nie.. Tym razem potrzebuje paru skrytobójców do odzyskania mego niewolnika. Dobrze zapłacę i będziesz mógł liczyć na moje wsparcie w przyszłości.- rzekł Władca Szczurów.
- Czarcie Łapy zawsze chętnie pomogą.- rzekł półork ważąc w dłoni ciężar woreczka.- Za odp..
- Za odpowiednią opłatą? Nie wątpię Ygushu.- rzekł Władca Szczurów wchodząc w słowo czarciemu półorkowi.

Dzielnica Rzemieślnicza, okolice domu Turama

Ciemna uliczka skrywała pięć sylwetek. Jedna z nich należała do krasnoluda...Resztę stanowił ork, dwa niziołki i półelf.
- Moi szpiedzy donieśli, iż teraz jest najlepsza chwila na atak.- rzekł starzec.- Jest tylko dwóch osobników, którzy mogą stawić opór i krasnolud, który raczej nie będzie wam przeszkadzał. Unikajcie zabijania. Załatwcie to szybko i sprawnie i bez niepotrzebnego rozlewu krwi. Przeciwnicy których napotkacie, mogą być jeszcze potrzebni mojemu krewniakowi.
- Jasne, jasne.- rzekł sporej wielkości ork.- mamy dość trucizny paraliżującej by unieszkodliwić kilka słoni. Bez problemu zneutralizujemy dwóch żołdaków.
- Nie podchodź do tego zbyt lekko, to nie są pospolici ochroniarze. Umieją machać żelastwem.- rzekł w odpowiedzi Władca Szczurów.
- My też...I znamy się na naszej robocie.- odparł ork, wskazał palcem na okno na piętrze. I po chwili grupka zabójców pod jego wodzą pognała w tamtym kierunku.
- Lepiej żeby nie popełnili błędów...Ostatnio moja tolerancja na porażki baardzo zmalała.- mruknął pod nosem Władca Szczurów.
Tymczasem koło krasnoluda pojawił się cień i szepnął mu coś do ucha.
Grayshar odparł.- Wyślij moje ostatnie dwa dzieła, aby zajęły się zbliżającym się tu natrętem. Akurat jest okazja by je przetestować.

Dzielnica Rzemieślnicza, kilkanaście metrów dalej

Gedwar szedł w żwawym tempie w kierunku domostwa Turama. Wraz z każdym krokiem gwar i ścisk rzednął, gdyż paladyn kierował się w kierunku mieszkalnej części tej dzielnicy, o wiele spokojniejszej w godzinach handlu. Nagle drogę paladynowi zastąpiły dwie zakapturzone sylwetki. Zrzuciły one dramatycznym gestem kaptury odsłaniając swe ciała, dziwaczne krzyżówki golema i półorka.
Potężnie zbudowany półorczy mnich miał wtopione w ciało dwie olbrzymie kamienne łapy, zaś jego towarzyszka większość zastępowały jej mechaniczne metalowe protezy, na tyle silne, że pozwalały jej używać olbrzymiego bułata jedną dłonią.



Ich nagłe pojawienie spowodowało wybuch paniki, wśród nielicznych przechodniów. Półorczyca zaś zwróciła się do Gedwara.- No i jak? Chcesz spróbować szczęścia, czy też pójdziesz skądeś przyszedł, jak grzeczny chłopiec?

Bagna Zapomnianego Boga, Świątynia Jaśniejącego

Gdy tylko cała grupa wypoczęła nieco, wszyscy udali się w kierunku świątyni prowadzeni przez Liirchę. Twierdza wydawała się przytłaczać gości...Co jednak nie dziwiło nimfy. Sama przecież z czasem dopiero przywykła do niej. Gdy dotarli do świątyni staruszka nakarmiła swych gości pożywnym, ale mdłym kleikiem, który był tworzony przez magiczną łyżkę należącą do niej.
-Przykro mi, ale nieczęsto mam gości. A zapasy które uzyskiwałam od jaszczuroludzi dawno już zjadłam. Klimat bagien, nie nadaje się do przechowywania żywności.- rzekła Liircha.
- Dziękujemy za to pożywienie.- rzekła tłumaczka po naradzie ze swym przełożonym.- I za pomoc, i za gościnę...Nie miej nam tego za złe pani, ale chcielibyśmy opuścić bagna jak najszybciej. Spieszy nam się wypełnić obowiązek wobec naszego pana.
- Obowiązek, rozumiem...Tak, myślę że mogłabym wyprowadzić was z bagna.- rzekła Liircha, gdy nagle na ramieniu usiadł jej kruk i zaczął głośno krakać.
Staruszka wydawała się rozumieć jego mowę przytakując od czasu do czasu. Po chwili zaś rzekła do nimfy.- Gnolle które cię ścigają zbliżają się do nas. Wygląda, ze dogadali się z moim więźniem, gdyż ich tu prowadzi.
- Gnolle?- spytała Kashvi.- Czy to oznacza jakieś kłopoty?

Gdzieś na Bagnach Zapomnianego Boga


- Widzisz?- rzekła Ilmaxi wskazując na wgłębienia w miękkiej glebie.- Ślady, około piętnastu z nich to jaszczuroludzie...Trzy z nich należą do ludzi. Za półgodziny ich dopadniemy. -
Ruch na grzbiecie Ilmaxi wskazywał, że Kyulii wkrótce odzyska przytomność.

Gaalhil odwrócił się.

- Musimy być przygotowani do starcia. Chwilowo można przypuszczać iż mamy przewagę, gdyż o nas nie wiedzą. Dotrzemy do nich, zaatakujemy, jeśli będzie to możliwe, z ukrycia i przechwycimy tych ludzi. Musimy zabić w jednym momencie jak największą ilość przeciwników, w przeciwnym wypadku przewaga jaką daje nam efekt zaskoczenia stopnieje i najprawdopodobniej zginiemy… Następnie ruszymy w stronę twierdzy wskazanej przez jaszczuroludzi. Nie brać jeńców.
Na te słowa przez twarz lamii przebiegł cień ironicznego uśmieszku. Zaś ona sama powiedziała.- Łatwo ci ukryć białą lwicę ze skrzydłami, na czarnym bagnie?
- Kobieta niedługo się obudzi. Postaraj się jej wyjaśnić sytuację, skoro postanowiłaś ją ogłuszyć. Możesz oczywiście ogłuszyć ją ponownie – powiedział z lekkim przekąsem.– Doceniam twoją pomoc i wartość dla tej wyprawy, postaraj się jednakże porozumieć ze mną, jeśli będziesz miała zamiar ogłuszyć członka drużyny.
- Mogłeś niechcący mimiką twarzy zdradzić moje plany i przepadłby efekt zaskoczenia. Wojownik reaguje błyskawicznie na sytuację.-rzekła nieco naburmuszonym tonem głosu lamia.
Psionik odwrócił się i przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej dopędzić oddział jaszczuroludzi. Ilmaxi jednak zabiegła mu drogę...kilkoma susami.
- O nie! Ty wyjaśnisz jej sytuację! Ja...zostałam stworzona do walki. - rzekła lamia.- I nie wyglądam przyjaźnie.
Kobieta na grzbiecie lamii rozejrzała się półprzytomnie i zaczęła z siebie wypluwać setki słów, z których przynajmniej połowa była przekleństwami. Jedyną sprawną ręką pocierała kark.
- Jesteś człowiekiem, ona też, więc się dogadujcie...Poza tym, to ty za nią pognałeś, nie ja.- rzekła Ilmaxi.- I mi się od tego nie wymiguj. Ja tu jestem od ochrony, ty od zdobywania informacji.
Skupiony na rozmowie z Ilmaxi psionik nie zauważył zbliżających się stworów...Podobnie jak lamia. Dopiero krzyki Kyullii uświadomił obojgu, że zostali otoczeni przez mniej liczny, ale bardziej elitarny oddział jaszczuroludzi z wodzem i szamanem w składzie.
Stwory, roślejsze niż te z wioski, te obsiadły bagienne wysepki dookoła trójki wędrowców i wymierzyli w nich bron dystansową, której przynajmniej niektóre egzemplarze były magiczne.
Gaalhil mógł już skreślić zaskoczenie z asów jakie miał w rękawie. Jaszczuroludzie uzbrojeni byli w włócznie lub/i łuki, do tego część miała toporki, a szaman pokryty paciorkami kostur zapewne magiczny. Sam szef jaszczuroludzi, rosły osobnik uzbrojony w magiczny dwuręczny topór trzymał w dłoni napięty długi łuk i mierząc w kierunku przybyszy rzekł.- Wy to kto? I co wy robicie na moim bagnie? Mówcie szybko, albo strzały moich wojów was zabiją.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-05-2008 o 18:23.
abishai jest offline  
Stary 04-05-2008, 19:20   #638
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Bagna Zapomnianego Boga
“Zniszczony plac”


Oparta o szczątki dawnego muru, z powiekami zakrywającymi oczy, Aeterveris wsłuchiwała się w otaczającą ją melodię. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że w tym spokojnym miejscu może czaić się niebezpieczeństwo. Pozwoliła więc ponieść się pięknym dźwiękom, choć z pozoru niezbyt głośnym, to w panującej na bagnach ciszy bardzo donośnym.

Melodia, która zawsze przynosiła ukojenia, teraz też nie zawiodła nimfy. Spokój, wytchnienie, odpoczynek... w końcu to, czego dziewczyna do tej pory sobie odmawiała znalazło się w zasięgu jej ręki. Myśli niesione falami wyciszenia teraz spokojnie wirował wokoło kilku ostatnich dni... a może tygodni? Bitwa, pościg, zasadzka, odnalezienie ruin, spotkanie z Liirchą, podszywanie pod bóstwo, wszystko to zdawało się tak nierealne... tak bardzo nie pasujące do tych wymarłych bagien. A jednak Aeterveris była pewna, że to wszystko było prawdziwe.

Ile dni mogło ją dzielić od dnia, gdy ostatni raz widziała ukochanego? Było to zaledwie pierwsze z bardzo wielu pytań na jakie dziewczyna chciałaby znać odpowiedź. Jedno z wielu... a jednak nie najważniejsze. Chociażby mniej istotne od tego, czy jej ukochany dotarł do celu i od tego, czy był bezpieczny. Tylko nadzieja, że tak właśnie jest podtrzymywała dziewczynę na duchu. Tylko ta jedna myśl kazała jej iść dalej i nie poddawać się.

Aeterveris uniosła powieki i wolną dłonią sięgnęła pod ubranie, wyciągając wisiorek z niewielkim flakonikiem. Jeszcze niedawno niewiele brakowało, a wypiłaby zawartość naczynia i pożegnała się z tym światem. A teraz? Teraz była od tego bardzo odległa... nie chciała nawet o tym myśleć. Dziewczyna z zainteresowaniem obserwowała truciznę przelewającą się w jej więzieniu ze szkła. Aeterveris sama nie wiedziała jak długo trwała w tym bezmyślnym rozważaniu, z którego wyrwał ją dopiero głos Liirchy.

- Powinniśmy już ruszać.
- Słucham?... A tak, oczywiście masz rację.


Nimfa zgrabnie podniosłą się na nogi i otrzepując ubranie ponownie skorzystała z okazji i zmierzyła spojrzeniem byłych więźniów jaszczuroludzi. Pomimo wypoczynku wciąż nie wyglądali na gotowych do dłuższej podróży, ale nie było już więcej czasu do zmarnotrawienia. Dziewczyna miała już tylko nadzieje, że po drodze nie spotkają ich żadne niemiłe niespodzianki. I częściowo miała racje... Niestety tylko częściowo.


Bagna Zapomnianego Boga
“ Ruiny świątyni Jaśniejącego”


Dziewczyna w zadumie przechadzała się między nagrobkami dawnych obrońców tego miejsca. Nie zwracała większej uwagi na działania Liirchy i pozostałej części grupy. A to wszystko dlatego, że Aeterveris odczuwała dziwny niepokój, którego źródła nie potrafiła rozpoznać. Czy istniała możliwość, że jej ukochany był w niebezpieczeństwie? A może chodziło o coś znacznie bliższego?

Trzepot czarnych skrzydeł rozwiał wszelkie wątpliwości. Kruk zręcznie wylądował na ramieniu swojej pani. W innej sytuacji jego krakanie mogłoby niejednego doprowadzić do szału, jednak tym razem wszyscy wpatrywali się w niego jak w wyrocznie. Najwyraźniej Liircha potrafiła go zrozumieć jako jedyna w całym gronie, ponieważ tylko ona nie miała pełnego zdziwienia wyrazu twarzy. Gdy w końcu ptak skończył zdawać swoją relacje, staruszka odezwała się w kierunku Aeterveris.

- Gnolle które cię ścigają zbliżają się do nas. Wygląda, ze dogadali się z moim więźniem, gdyż ich tu prowadzi.
- Gnolle?
- spytała Kashvi.- Czy to oznacza jakieś kłopoty?
- Im chodzi o mnie.- wtrąciła nimfa- Liircho zabierz Kashi i jej towarzyszy i wyprowadź ich z bagien. Ja zatrę wasze ślady, poczym ruszę w przeciwnym kierunku zostawiając wyraźny trop. Gnolle zapewne będą chciały was dopaść, choćby po to, żeby zaspokoić głód. Jednak to głównie na mnie im zależy i zapewne ja będę ich pierwszym celem. Może zdołam kupić wam dość czasu, żebyście oddalili się na bezpieczną odległość.
- Nie umkniesz im... dobrze o tym wiesz. W twierdzy ty będziesz błądziła, a on ich do ciebie doprowadzi.
-rzekła Liircha.-Na bagnach tym bardziej nie znajdziesz ochrony. Tam magiczna tarcza mythalu chronić cię nie będzie... O ile dojdziesz do bagien. Ta twierdza zbudowana jest jak labirynt.

Aeterveris skinęła w zadumie głową, poczym odezwała się w kierunku staruszki, z łatwością przechodząc na mowę lasu. Nimfa nie chciała niepokoić niedawno uratowanych więźniów. W końcu i tak mieli już dość wrażeń w ciągu ostatnich paru dni.

- Wiem Liircho. Wiem. Ale przecież nie możemy z nimi walczyć tutaj. Ten przeklęty szczur i tak ich do nas doprowadzi, a przy tym udaremni każdą próbę zasadzki jaką moglibyśmy zastawić. Zresztą, po ostatnim razie gnolle będą się po mnie spodziewać jakiegoś podstępu i z całą pewnością przygotują się. Nie możemy stawić im czoła w bezpośredniej walce, nie możemy przed nimi uciec, nie możemy urządzić zasadzki, nie możemy się ukryć i wybacz mi szczerość Liircho, ale ani ty, ani ja nie mamy dość mocy, żeby nas ochronić. Wiem natomiast jedno. Nie pozwolę tym gnollom na to, żeby zrobiły sobie z nas przekąskę. Dlatego chcę wam dać choć odrobinę czasu na ucieczkę. Mnie schwytają i mam nadzieje, że tego pożałują, ale za to wy będziecie mieli choć cień szansy.

Liircha nic nie odpowiedziała, tylko przytaknęła głową... ale na jej twarzy jednak zagościł smutek. Aeterveris również wiedziała, że decyzja którą podjęła zapewne będzie ostatnią w jej życiu. Czy tak naprawdę to co chciała zrobić było rozsądne? Może i nie, ale nie miała żadnej lepszej możliwości. Gdy można wybierać jedynie pomiędzy większym i mniejszym złem, wybór jest prosty. A Aeterveris właśnie go dokonała.

Dotyk zimnej fiolki z trucizną w dziwny sposób dodał otuchy. Ten wisiorek, który był zarówno częścią wspomnień, talizmanem, jak i brzemieniem, teraz stał się również pocieszycielem. Bo chociaż jego jednego Aeterveris mogła być pewna. Niezawodny w swym działaniu, skuteczny i.... na swój sposób zbawczy.

- Kashi podążajcie za Liirchą i słuchajcie się jej w każdej sprawie, a nie powinno się wam nic stać. Ja odwiodę gnolle i później do was dołączę.

Aeterveris sama nie wiedziała dlaczego okłamuje tą kobietę. Przecież tak naprawdę zupełnie się nie znały i praktycznie były sobie całkowicie obojętne. Jednak tak było lepiej, bynajmniej zdaniem nimfy.

Po wydaniu polecenia kobiecie, Aeterveris odwróciła się w kierunku Liirchy. Z pozoru na twarzy nimfy gościł radosny, choć słaby uśmiech, zupełnie jakby dziewczyna po prostu udawała się na dłuższą przechadzkę, z której miała wkrótce wrócić.

- Ruszajcie już Liircho. Najlepiej chyba będzie, jeżeli wyruszycie za jaszuroludźmi. Przy odrobinie szczęścia wasz trop zgubi się wśród ich śladów, a nawet jeżeli nie, to zawsze będzie cień szansy, że gnolle nie ośmielą się ruszyć za uzbrojonym i liczniejszym od nich oddziałem.
 
Markus jest offline  
Stary 05-05-2008, 19:22   #639
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Phalenpopsis, piwnica w domu Turama

Mi Raaz ocknął się w ciemnym, zimnym i nieco wilgotnym miejscu... Przez moment wróciły wspomnienia dzieciństwa. A po nich kapłanowi wrócił rozsądek. Skupił się na ostatnich, niefortunnych dla niego zdarzeniach. Został zdradzony i to dwukrotnie, raz przez pracodawcę, raz przez tego dwulicowego elfa Rasgana. Owszem, dopuszczał możliwość zdrady... Ale to on miał być tym zdradzającym! Gdzie się teraz znajdował?...Odpowiedź na to pytanie była zaskakująco prosta. W piwnicy, w domu krasnoluda... Inne miejsce nie wchodziło w rachubę. Wiedział to, bo przeszukał prawie całą tą przeklętą ruderę od piwnic, aż po poddasze. I tylko to miejsce pasowało do jego obecnej sytuacji. Był więc skrępowany i uwięziony w piwnicy. Jego wzrok zaś tonął w ciemności. Nie miał sztyletu, ani zbroi. Więzy na jego nadgarstkach i stopach były prostackie, ale i sam kapłan, fachowcem od wyzwalania się z więzów nie był.
Sługi wezwać nie mógł, ten przeklęty dom był potężną zaporą przeciw nieumarłym. Uwagę Mi Raaza zwrócił jednak inny fakt. Szczęk oręża! Kapłan słyszał stłumione co prawda, ale wystarczająco głośne odgłosy walki...Jednak kto się bił...i z kim?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 05-05-2008, 20:23   #640
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Kapłan w myślach oceniał swoją sytuację. ~~Dobrze nie jest. Nawet jest bardzo nie dobrze. Gdzieś blisko jest spora awantura. Czyli Elf zdradził jeszcze kogoś i teraz gladiator pokazuje mu swoje miejsce w szeregu. Hehe, biedny głupiec zaprzepaścił swoją szansę. Razem mogliśmy wykiwać tego zaschniętego nietoperza. A teraz jedyne na co może liczyć z mojej strony, to że zatańczę taniec zwycięstwa na jego kurhanie. Rasgan, tfu. Zbyt pospolite imię jak na elfa. Przecież one zawsze sa Raselo cośtam cośtam Ganno cośtam. Od początku wiedziałem, że z nim jest coś nie tak. Ale do tego wróce, teraz nie ma co marnować czasu.~~

Kapłan napiął niemal wszystkie mięśnie żeby tylko przejść do pozycji siedzącej. Nieźle musiał się przy tym spocić, bo w pewnym momencie poczuł słony posmak potu w ustach. Gdy już siedział zaczął powoli przesuwać się opierając to na skrępowanych dłoniach, to na tyłku. Tymże sposobem dotarł aż do jednej ze ścian. Zimne ściany spowodowały, że na ciele kapłana pojawiła się gęsia skórka. Mi Raaz jednak nie miał czasu martwić się przeziębieniem. Poruszał się dalej wzdłuż ściany ruchem pełzającym, aż ramieniem dotknął sporego mebla. ~~To pewnie jedna z tych półek z winem, albo z żarciem. Miejmy nadzieję, że coś z niej spadnie~~ Kapłan szarpnął się i uderzył plecami o szafkę. Czekał aż usłyszy trzask bitej butelki lub miski. Wiedział, że jedyne co może zrobić, to podpełznąć do potłuczonych kawałków i próbować jednym z nich rozciąć węzły.
 
Mi Raaz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172