04-10-2017, 19:44 | #41 |
Reputacja: 1 | Isak i Fika Musząc podnieść dorosłego, lekko opierającego się człowieka, Isak nie był najszybszy w swoich ruchach. Wystarczyło jednak go pochwycić, aby w jednym momencie, zarówno półelf, jak i stojąca za nim kobieta, musieli zrezygnować ze swoich bojowych zamiarów. W obawie przed zranieniem swojego towarzysza, obydwoje wściekłych półelfów musiało porzucić swe plany o wystrzeleniu strzały lub rzuceniu sztyletu w stronę mocno opancerzonego wojownika. Isak trzymał więc za kołnierz kurtki mężczyznę, którego pozostała dwójka znała jako Bjornara. Ten zacharczał z bólu, gdy został gwałtownie podniesiony, przy czym musiała jeszcze bardziej dawać znać o sobie rana przy żebrach, zdecydowanie nie mająca teraz ochoty na szybkie i nieprzewidziane ruchy. Sztylet Isaka pomknął w stronę gardła mężczyzny, powodując delikatne rozcięcie i powolne cieknięcie krwi. Następnie Isak wyszeptał w jego stronę kilka zdań. Mając tak mocno przyciśnięty sztylet do gardła, mężczyzna nawet nie ryzykował próby odpowiedzi, która przy poruszającej się krtani podczas mowy mogłaby pogorszyć rozcięcie na gardle. Zastosował się do słów. Mimo bólu starał się utrzymać jak najstabilniejszą pozycję, a przy tym powolnie wyciągnął miecz i rzucił go przed siebie. Do uszu dwójki półelfów dobiegł krzyk mężczyzny w ciężkim pancerzu. - Wracajcie do lasu! Lub obserwujcie śmierć towarzysza, wasz wybór. Veeril schował sztylet drżącą ze złości dłonią. Wyciągnął drugą dłoń w stronę stojącej za nim Fiki, jakby przesłaniając jej łuk od najemnika z Bjornarem, aby również zaprzestała walki. Zaczął robić kilka kroków w tył, w stronę lasu, przy okazji wołając do Isaka. - Co ci z naszego kompana? - Półelf na chwilę przerwał. Fika wiedziała, że tak naprawdę przerwa była wypowiedzianym bardzo cicho elfickim, okropnym przekleństwem na najemnika, ale ten ze sporej już dzielącej ich odległości nie mógł tego dosłyszeć. - Porywasz go dla... Półelf nie dokończył swej wypowiedzi, bowiem do uszu wszystkich dobiegł dźwięk walki. Jedna z istot wydawała z siebie nieludzkie ryki, stanowiące akompaniament do szczęku ścierających się broni. Po odgłosach nawet doświadczony w boju Isak mógł uznać, że każdy kolejny cios był również nieludzki, biorąc pod uwagę szybkość powtarzania się ciosów, jak i głośny dźwięk wskazujący na dużą siłę. W krótkiej chwili, gdy odgłosy brzęku broni ustały, ktoś stamtąd głośno gwizdnął, po czym zaraz usłyszeli ponowne odgłosy walki. Hałas dochodził z tyłów karczmy, z przeciwnej strony, niż ta, w którą udawał się Isak, w stronę głównych drzwi karczmy. Półelf Veeril, po tych dźwiękach wciąż się cofał w stronę lasu, ale wyraźnie zwolnił, czujnie obserwując źródło dźwięku. Fika mogła dostrzec na jego twarzy lekki uśmiech. Marina Postać kobiety w pełni zmaterializowała się przed rycerzem Wiecznego Ognia. Chociaż wcześniej wyczuł jej obecność w niewidzialnej formie, to po lekko zaskoczonym na jej widok wzroku wiedziała, że wcześniej jedynie wyczuł jej obecność. A patrzył na nią wzrokiem nieprzyjemnym, badającym jej ciało, głównie zatrzymując się na elementach sylwetki uwydatniających kobiece atrybuty. Wysłuchał jej słów z nieprzyjemnym uśmieszkiem na ustach, nie przerywając jej wypowiedzi. Jednak gdy postąpiła krok do przodu, natychmiast przesunął się w taki sposób, by zagrodzić jej drogę. - O nie, pani. Jaką mam mieć pewność, że nie jesteś jedną z nich? W końcu nie byle kto potrafi się tak parać magią. - Stuknął lekko sztychem miecza o podłogę karczmy. - I gdzie ci tak śpieszno w drogę? Jeśliś rzeczywiście człowieczą medyczką, powinnaś wiedzieć, że w okolicy rycerza Wiecznego Ognia najbezpieczniej dla godnych łaski Wiecznego Ognia. Elke Jej przeciwnik skorzystał z propozycji i natychmiast schował miecz do pochwy. Następnie zrobił kilka kroków w tył. Patrzył na nią ciągle badawczo, nie będąc przekonanym, czy blondwłosa kobieta go nie podpuszcza. Gdy jednak widział, że ta w przypadku jego poddania nie ma zamiaru walczyć, rozluźnił nieco ciało ciągle przygotowane do uniku, wyprostował się i powiedział. - Mówiłem, że nie mam zamiaru walczyć. Jeśli pozwolisz, udam się do ważniejszych spraw. - Ciągle patrząc czujnie na Elke, cofał się. Nilfgaardka, choć wciąż męczona kacem, mogła zorientować się w sytuacji. Została pozbawiona drzwi swojego pokoju, spoczywających teraz na podłodze korytarza karczmy. Obroniła za to swych własności, toporka i tarczy, leżących teraz w kącie jej pokoju. Mając jednak przed sobą całą karczmę, chcąc nie chcąc, widziała zachodzące w niej kolejne, podejrzane wydarzenia. Marina i Elke Większość gości karczmy powoli z niej czmychała z tego niemałego zamieszania. Na dodatek z tyłu karczmy dochodziły ledwo słyszalne, acz niepokojące ryki i odgłosy szczękającej o siebie broni. Zaledwie garstka osób pozostała w środku, wpatrzona głównie w Elke, na której słowa inny zbir zareagował odpuszczeniem walki. Goście karczmy, zazwyczaj mocno już podchmieleni, byli raczej niezadowoleni z takiego obrotu spraw. Zdawali się liczyć na walkę, jakaś dwójka już stawiała zakłady, przy biernej postawie zrezygnowanego karczmarza, który wolał nie mieszać się w to zajście. Bliżej wyjścia karczmy rycerz Wiecznego Ognia zastąpił drogę Marinie. Do środka z pokoju Mariny wkroczył także czarnowłosy przywódca bandy. Rozglądając się czujnie po karczmie, widocznie zorientował się, że zatrudniana przez niego medyczka postanowiła zrezygnować z jego zlecenia. Najpierw jednak spojrzał na wycofującego się zbira, który miał rozbroić Elke. - Kohtar! Na zewnątrz. Już! - Krzyknął, na które to słowa mężczyzna ostatecznie porzucił obserwowanie blondwłosej Nilfgaardki i rzucił się do biegu, by przez pokój Mariny udać się na zewnątrz. Następnie czarnowłosy podszedł kilka kroków do Mariny, jednak widząc, że jest przy niej rycerz z mieczem w ręku, przystanął kawałek od nich i powiedział: - Pani chyba miała iść z nami. Ostatnio edytowane przez Zara : 11-10-2017 o 07:57. |
05-10-2017, 08:40 | #42 |
Reputacja: 1 | - Żreć hołoto i pić, a tam się gapić, na swoje łajno-sprawy! - warknęła do ludzi oblepiających ją rządnym rozrób wzrokiem. Widząc, że sprawa w karczmie nabiera dziwnego tempa, a zbir i jego towarzysz hasają sobie po gospodzie jakby w chałupie własnej babki, trzeźwo wróciła do zdemolowanego pokoju po ekwipunek. Swoje lewe ramię dozbroiła okrągłą tarczą, której dębowe drewno okute zostało malowanym na czarno żelazem. Prawa dłoń chwyciła toporek, a w nikłym świetle dopalającej się świecy zabłyszczał wypalony na jego policzku znak słońca o szesnastu promieniach, na przemian prostych i falujących - Słoneczny Żar. - Koniec kurwa zabawy! - ryknęła w stronę trójki ludzi - medyczki, rycerzyka i tego psa, którego czarny łeb stał się właśnie jej celem. A szła hardo, groźnie wijąc toporzyskiem, jakby ponownie maszerując w pierwszym szeregu zbrojnego hufca. Rozłupać czerep na pół - tak rozpocznie się ten dzień. Albo noc, cholera wie jaki mamy czas! Ostatnio edytowane przez Szkuner : 05-10-2017 o 08:42. |
08-10-2017, 01:27 | #43 |
Reputacja: 1 | Był w nico patowej sytuacji, nie mógł ot tak sobie wypuścić żywej tarczy, czy poderżnąć mu gardła, bowiem od razu zostałby naszpikowany strzałami. Dlatego też skierował się w stronę, z której rozległ się drugi gwizd, nie popuszczając jeńcowi ostrza od jego wątłej szyj. Rycerz Zakonu w karczmie musiał dać sobie póki co radę sam, o ile nie pobiegł ze strachu w kierunku najbliższego zamku. - Doceniam naszą współpracę. – powiedział do żywej tarczy. – Może nawet Cię nie zarżnę. Będąc blisko winkla, nie wiedząc co za nimi zastanie, jakby nie było to zza niego gwizdał, prawdopodobnie wiedźmin, ustawił się tak by być nie widoczny dla łuczniczki i elfa ze sztyletami, przy powolnym znikaniu za ścianą, po czym szybko obrócił się w stronę zajścia, wiedząc że nie dostanie strzałą w plecy. I faktycznie, Wiedźmin miał racje. Potwory były w szeregach bandytów. Co prawda wiedźmin całkiem nieźle sobie radził, ale Isak nie miał pozostać dłużny poczwarze. A żywa tarcza? Od razu po puszczeniu pobiegłaby pewnie po pomoc tych elfów. A na to Isak nie mógł pozwolić. Wytrenowanym ruchem poderżnął gardło jeńca, od razu chowając mizerykordię do pochwy, a dobył tym razem miecz i ruszył w kierunku bitki. W drugiej, lewej dłoni pojawił się srebrny sztylet.
__________________ Po prostu być, iść tam gdzie masz iść. Po prostu być, urzeczywistniać sny. Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć. Po prostu być, po prostu być. Ostatnio edytowane przez SWAT : 08-10-2017 o 22:05. |
09-10-2017, 13:30 | #44 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Mimi : 09-10-2017 o 13:44. |
09-10-2017, 20:27 | #45 |
Reputacja: 1 | Marina rozejrzała się dookoła. Sytuacja znów wyglądała nieciekawie, zaczynalo się to jej przydarzać zdecydowanie zbyt często. Oczywiście, nie było w tym jej winy, po prostu taka karma. Usłyszała kiedyś to powiedzenie i bardzo jej przypsowało. “Taka karma“ Nie wiedziała co prawda, co żarcie dla zwierząt ma wspólnego z losem i tym, co ją spotyka, ale jej pasowało. Odwróciła się do ciemnowłosego obserwując jednocześnie tego drugiego kątem oka. Uśmiechnęła się uroczo. -Odświeżyć się chciałabym przed pracą - wyjasniła. - Świeżym powietrzem odetchnąć, w głowie mi się zakręciło, taką kobiecą przypadłość mam, źle reaguję na widok krwi. Nawet na wyobrażenie widoku krwi, w czasie walki, lub przed nią oczywiście, bo po to mnie już nie porusza. A że okno bylo zajęte, to inną drogę na świeże powietrze musiałam znaleźć. Spojrzała na rycerza. - Wybaczcie szlachetny panie, ale już wcześniej ten.. - poszukala słowa - drugi szlachetny pan i jego kampania zarezerwowali mój czas i osobę.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
10-10-2017, 20:40 | #46 |
Reputacja: 1 | Lasy nieopodal Calmus, Temeria, lato 1240 roku, południe Dwóch idących przodem lekkich zbrojnych szybkimi i zamaszystymi ruchami długich noży rozcinali leśne gęstwiny, torując drogę pozostałej szóstce ciężej opancerzonych żołnierzy. Wszyscy na sobie mieli szarfy symbolizujące temerskie wojsko. - Nie podoba mi się tutaj. - Odezwał się jeden z idących z tyłu, pryszczaty młodzik. - Boś pierwszy raz na prawdziwej akcji! - Odpowiedział mu pewnie wysoki, barczysty żołnierz. - Jak większość z was. Ale macie szczęście, dzieciarnia, żeście na mnie trafili. Raz, dwa i będzie po sprawie. - Dowódco, powinniśmy zachowywać się ciszej. Nakryją nas. - Odpowiedział inny młodzik, kurczowo i niepewnie trzymając w ręku kuszę. - Toć o to nam chodzi! Nie będziemy się cackać z nimi, niech przyjdą po nas i ich usieczemy. Jeszcze raz mi ktoś będzie narzekał, to żołd utnę! Zrozumiano!? - Tajest! - Zawtórowała mu większości pozostałych żołnierzy. - No! Stać kompania! Muszę się odlać. - Krzyknął dowódca jednostki. Odszedł dość mocno na bok i z trudem wydobył spod pancerza własny interes. Oparł rękę o drzewo. Te nieznacznie pod naporem jego ręki się ugięło. Zaklął pod nosem, dokończył swoją sprawę i obrócił się w stronę przydzielonej mu drużyny i zaczął mruczeć z niezadowoleniem pod nosem. - Banda chłystków, jeszcze mleko pod nosem. W walce może i wyszkoleni. A przestraszeni, że potulni jak baranki. Ale ani porozmawiać z takimi, pstro w głowie. Ciągnie się ta misja jak glut z nosa, ani do kogo porządnie gęby otworzyć, ani się napić. O, skoro przy piciu... - Schował się nieco za drzewem, które obsikał, sięgnął po piersiówkę i upił kilka porządnych haustów mocnej śliwowicy. Otrząsnął głowę. Być może tak mocno go od razu kopnęło, ale miał wrażenie, że drzewo, za którym stał jakby się oddaliło. Na dodatek wszystko dookoła zaczynała spowijać mgła. Zaczął mieć problem, by z tej odległości dojrzeć chociaż zarysy sylwetek swoich podopiecznych. Ale zaraz nie musiał już wytężać na nich oczu, widząc jedynie ostre pazury wbijające mu się w gardło. Momentalnie osunął się na ziemię, wydając z siebie jedynie ostatnie, ciche jęknięcie. *** Mężczyźni ciągnęli po ziemi ciała zabitych żołnierzy. Pierwszy z nich dostał sztyletem w oko, musiał umrzeć natychmiast. Drugi miał rozbitą głowę buzdyganem i rozciętą szyję, ewidentnie rozciętą, aby nie wykrwawiał się zbyt długo. Trzeci, naszpikowany strzałami także został dobity nożem. Czwartego i piątego nie trzeba było dobijać, mieli na sobie potworne rany po ciosach kłów i pazurów bestii. Ciała zostały ustawione przy sobie. Inny mężczyzna wprawnie kopał zbiorowy grób. Z lekkiego oddalenia scenę obserwowały jeszcze dwie osoby. - Znowu przyszłali takich młodych, niedoszwiadczonych? – Zapytała skryta w ciemnym, grubym płaszczu postać. - Tak. Nie wiedzieli nawet, co ich trafiło. - Odpowiedział mu czarnowłosy, niski człowiek. - Szkoda tych chłopców. Nawet nie wiedzieli, na co się porywają. A dowódca? - Leśnik go ucapił. Odszedł od reszty, odlać się i napić. - No tak. Dopilnowaliszcie, żeby teraz ktoś chociaż wrócił żywy? - Zapytała z przejęciem postać. - Tym razem tak. Trzech uciekło. Opowiedzą innym, co się dzieje, gdy się próbuje na nas zakraść. Chociaż ich grupa była wyjątkowo słaba w skradaniu. Słychać ich by było w następnym stajaniu. To znaczy my byśmy ich słyszeli z tak daleka, bo u ciebie, wiadomo...- Odpowiedział czarnowłosy. Jego rozmówca skinął głową, odwrócił się i poszedł w sobie znaną stronę. Mężczyzna skupił się i rozwiał mgłę, którą sam stworzył. Poszedł pomóc grzebać zabitych żołnierzy. Też chciał już wracać do obozu. *** Wioska Calmus, Temeria, wczesna jesień 1241 roku, wieczór Isak i Fika Isak skierował się wraz z żywą tarczą w stronę odgłosów walki z tyłu karczmy. Znikając za ścianą przed dwójką półelfów, dojrzał znajomego wiedźmina, szybko pracującego swym srebrnym mieczem przed atakami wściekłej bestii, stanowiącej połączenia kota z niedźwiedziem. Przerośnięty kot na przemian atakował pazurami i odskakiwał, nie dając swojemu przeciwnikowi szansy na kontrę. Zwłaszcza, że musiał liczyć się także z okazjonalnymi atakami jeszcze jednego zbira. Choć ten nie chciał zanadto wchodzić w drogę rozsierdzonej bestii, to gdy potwór się wycofywał, szybko doskakiwał do wiedźmina, nie dając mu ani chwili wytchnienia. Być może zbir nie miał takiej wprawy w walce, jak najemny zabójca potworów, lecz przechylał losy walki w stronę swoją i bestii, dzięki zwiększonej liczebności. Dlatego pojawienie się najemnika powodowało wyrównanie szans. Najpierw Isak zdecydował się pozbyć żywej tarczy, zgrabnym ruchem podrzynając jej gardło. Mężczyzna, przed chwilą jeszcze mamiony możliwością ocalenia życia, opadł bezwładnie na ziemię, chwytając się za gardło, charcząc i pokrywając obficie najbliższe otoczenie krwią. W tym czasie zbir odłączył się od leszego i skierował swój miecz w stronę Isaka. Rzucił się na najemnika z dzikim okrzykiem, widząc leżącego w kałuży krwi kompana. Mimo lekko kłującego bólu w udzie, Isak mógł przewidzieć, jak zaatakuje zbir i szybko go uniknąć. Już czuł różnicę doświadczenia między sobą, a swym przeciwnikiem. Byłoby jednak zbyt wcześnie dla Isaka, aby poczuć się pewnie w tej walce. Próżnować nie zamierzała także dwójka półelfów. Początkowo z obawą o to, że najemnik może skrzywdzić ich kompana zbliżali się dość wolno, ale gdy zniknął z ich oczu szybko przybliżyli się do tyłów karczmy, również zyskując przed oczyma całe pole walki. O ich obecności Isaka uświadomił ledwo słyszalny świst strzały i jej grot boleśnie odbijający się od jego pancerza na plecach w środkowej części kręgosłupa. Isak odsłonił się dosłownie na moment, podczas instynktownego uniku przed szarżą zbira. Rudowłosa półelfka czekała właśnie na taką okazję i choć jej strzała nie trafiła w odsłonięcie, to wgniotła pancerz dość mocno, samego najemnika pod wpływem ciosu wyginając do przodu. Z doświadczenia wiedział, że ma do czynienia ze wprawną łuczniczką. Znajdując się w bliskiej odległości i trafiając strzałą w delikatniejsze miejsca pancerza, mogło się to skończyć dla zdrowia najemnika jeszcze gorzej. W jego stronę biegł także drugi półelf z długim sztyletem w ręku, jakby chciał wesprzeć drugiego mężczyznę w walce w zwarciu. W tym samym momencie wszyscy usłyszeli przeraźliwe parsknięcie leszego. Wiedźminowi udało się go drasnąć swym mieczem. Zjeżona, szarawa sierść bestii z lewej strony pokryła się kropelkami krwi. Wiedźmin zyskiwał lekką przewagę, dotychczas nie odnosząc żadnej rany, lecz ta walka wciąż nie zapowiadała szybkiego zakończenia. Marina i Elke Groźny krzyk blondwłosej wojowniczki gwałtownie wyrwanej podczas kaca ze snu doprowadził do porządku hołotę bezstronnych ludzi w karczmie. Nikt nie miał zamiaru protestować na jej ostre słowa, ba, usłużnie wysłuchali jej krzyku, czym prędzej odrywając od niej wzrok i wracając do picia oraz jedzenia. Jeden z nich zaczął nawet jak na rozkaz wylizywać pusty talerz, drugi z zamkniętymi oczami przystawił wysoko kufel do ust i czekał, aż jedynie pozostała w nim piana zacznie powoli spływać. Taka już to była odwaga karczemnych bywalców, kończąca się w momencie ryku groźnej kobiety. Czarnowłosy nie patrzył już na tłumaczącą się Marinę przychylnym wzrokiem. Wyglądał raczej na kogoś, kto z trudem opanowuje się przed gwałtowną reakcją. Przez to rycerz mógł odezwać się pierwszy, nie chcąc tak łatwo odpuścić sobie towarzystwa kobiety. - Chybaś pani szlachetność tego człeka ze sztachetą pomyliła. Zwłaszcza, jeśli on twórcą zamieszania, z któregoś poczęła uciekać, to wnet zakończę te zmartwienie! Wyjdź mi chamie i prostaku, nauczę cię, jak Wieczny Ogień każe tych, którzy... - Nie dane jednak było uzdrowicielce, ani nikomu innemu wsłuchującemu się w tą rozmowę usłyszeć, za co dokładnie rycerz chciał ukarać czarnowłosego. Do akcji wkroczyła uzbrojona już w swą główną broń oraz tarczę Nilfgaardzka wojowniczka, krzykiem i toporem sygnalizując swe zamiary. Czarnowłosy nie dobył żadnej broni. W miarę, jak zbliżała się do niego Elke, szeptał coś pod nosem i kreślił jakieś znaki dłońmi. Marina rozpoznała w tych ruchach próbę czarowania. Powietrze wokół mężczyzny zaczęło lekko drgać, przypominało barierę. Sięgając tego miejsca, topór Elke po prostu się od niej odbił jak od żelaznej tarczy, nie dosięgając maga. Mężczyzna odskoczył w tył, zwiększając dystans od wojowniczki. Natychmiast rękoma zaczął wykonywać znów dziwne ruchy, wskazujące na przygotowanie kolejnego czaru. Tymczasem rycerz złapał Marinę za ramię i krzyknął zarówno do niej, jak i pozostałych ludzi w karczmie. - Wyjdźmy stąd! Pozwólmy bezbożnikom wybić się wzajemnie! - Po czym mocnym uściskiem zaczął prowadzić uzdrowicielkę na zewnątrz. Goście karczmy, widząc mocno zaognioną sytuację, nie mieli już ponownego zamiaru na składanie zakładów, kto wygra walkę, lecz niezwykle ostrożnie wstali ze swoich miejsc i zaczęli zmierzać w stronę wyjścia, ewakuując się z karczmy, stającej się polem walki Elke oraz czarnowłosego czarodzieja. Ostatnio edytowane przez Zara : 11-10-2017 o 07:56. |
10-10-2017, 22:31 | #47 |
Reputacja: 1 | Zaszczany mag! Chciała krzyknąć, ale dech zaparł jej pierś, bo adrenalina podwójnie buzowała od efektownego magikowania. Aj waj, nie pojedynkowała się jeszcze z czarownikiem! Może to nie był ten, który zafundował jej paskudną bliznę w postaci męskiej dłoni, ale od biedy ujdzie. Obecni w karczmie raczej dziwnie patrzyli na Elke, bo blondynka nie odrywając od bruneta pełnego pożądania wzroku, z niezdrową fascynacją przygryzała wargę, kiedy osłaniając się ruszyła szarżą na przygotowującego zaklęcie czarownika. Wbiec - tarczą powalić - dobić. Nie ma czasu na głupie rozmowy. Że niby dlaczego on, a o co jej chodzi, co jest nie tak, dlaczego go bije. Bo niby co miała mu powiedzieć? Że za dużo wczoraj wypiła?, że trawa rośnie?, że kogut rano pieje? Taka jest kolej rzeczy (przynajmniej dziś), pojedynek na życie i nieżycie psia jego mać! |
13-10-2017, 20:50 | #48 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Mimi : 13-10-2017 o 22:48. |
13-10-2017, 22:23 | #49 |
Reputacja: 1 | Isakowi ciężko było zliczyć ile razy to już radził sobie z przewagą liczebną, ciężko też było mu zliczyć ile razy musiał uciekać, ale teraz… W tym momencie nie był sam. Strzała choć nie przebiła pancerza, znacznie go nadwątliła. Znowu będzie musiał wydać oreny na naprawy u najbliższego płatnerza… O ile będzie taka możliwość, o ile w ogóle przeżyje to starcie. Plan miał prosty… Pozwolić wiedźminowi bawić się z maszkarą, on przyjmie na siebie resztę. Sam nie pamiętał ile razy już zażynał takich przeciętnych bandytów – elfy, ludzie, krasnoludy, gnomy, bobołaki… Bandyta to zawsze bandyta, gangrena na gnijącej ranie. Im ich mniej, tym świat lepszy. Potwór jak każdy inny. Tak jak wiedźmin nie wdawał się z leszym w dyskursy, tak i on nie miał zamiaru tego robić z grasantami. Jedynie miał opory przed zabijaniem kobiet i dzieci… Tak jak latorośle przeważnie puszczał wolno po bitwach, lub nawet podrzucał pod sierocińce i klasztory, tak kilka kobiet niestety zabić musiał, nie dawały mu wyboru. Ustawił się z mieczem gotowym do kontry, na każdy atak musiał spróbować uniku w bok. To dawało mu na tyle dużą przewagę, iż jego półtoraręczny miecz miał o wiele większy zasięg od broni przeciwników. Uciekanie w bok wymuszało na agresorze zatrzymanie się. Aby nie oberwać ostrzem w plecy, musiał odwrócić się do Isaka który nie znajdował się przed, tylko z boku. Inaczej fizycznie nie był w stanie się bronić. Miał zamiar grać na czas, a wyprowadzać tylko celne, pewne uderzenia oddolne lub odgórne. Na domiar postanowił sprawdzić czy rycerz żyje, przeciągle i głośno gwiżdżąc. Jak przyjdzie to dobrze, jak nie, cóż, niech mu ziemia lekką będzie. Cofanie się nie wchodziło w grę. Musiał kontrolować otoczenie, porzucone pod ścianą karczmy ławy i stół mogły stanowić skleconą na bardzo szybko ochronę przed strzałami i sztyletami, lub dać Isakowi czas na napięcie kuszy i odwzajemnienie się pięknym na nadobne. A kusznikiem był nie w kij dmuchał, aczkolwiek i z mieczem sobie radził. Był co prawda ranny, ale adrenalina robiła swoje. Miał też małą przewagę, nie wprawieni w walce żółtodzioby, na widok martwego kompana dawali ponosić się emocjom. A emocje, zwłaszcza nie kontrolowane prowadziły do prostych, acz śmiertelnych w skutkach błędów. A pomyśleć że chciał tylko znaleźć uczciwą robotę, najeść się, napić piwa i wypocząć, a następnie ruszyć dalej do dużego miasta, gdzie o pracę łatwiej.
__________________ Po prostu być, iść tam gdzie masz iść. Po prostu być, urzeczywistniać sny. Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć. Po prostu być, po prostu być. |
15-10-2017, 23:04 | #50 |
Reputacja: 1 | Pozwoliła się wyprowadzić. Westchnęła. Bogowie wyraźnie jej dzisiaj nie sprzyjali, co było dziwne, bo zwykle obdarzali ja swoimi łaskami. Czyżby czymś ostatnio zawiniła? Obraziła ich słowem, albo czynem? Szybko przebiegła w myślach zdarzenia z ostatnich dni – nic nie wydawało się odbiegać od normy. Tym niemniej obiecała sobie – oraz Im – ofiarę, jak tylko wyplącze się z tej sytuacji. A nawet dwie, jedną z intencją przeprosin, drugą dziękczynną – Marina była pragmatyczną osobą. - Już wystarczająco ponapawałam się świeżym powietrzem. Oraz tym miejscem. Nie musicie mnie ciągnąć, szlachetny panie, sama z chęcią się oddalę – powiedziała do rycerza. - I mniej energicznie, proszę, bo będę miała siniaki. Że chętnie oddali się, w pierwszej sprzyjającym momencie od niego i Wiecznego Ognia tego już – przezornie – nie dodała.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |