13-10-2019, 22:14 | #111 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Jeszcze sporo przed odwiedzinami Luthera... Atmosfera w młynie niemalże z dnia na dzień stała się tak gęsta, że można by ją ciąć nożem. Racimir chodził jak nieobecny, mamrocząc coś pod nosem i wyraźnie nadużywając mocnego piwa. Choć różni sąsiedzi przybywali, by złożyć kondolencje, gospodarz nie miał ochoty z nikim rozmawiać. Jedyne na co mógł się zdobyć, to omówienie z kapłanem kwestii pogrzebowych i przygotowanie ciała do pochówku. Bogny zdawał się nie zauważać - podobnie zresztą jak Żyrosław. Syn młynarza, choć lubił od czasu zaczepnie klepnąć dziewczę w tyłek, teraz zupełnie od tego stronił. W młynie traktowali Bognę jak powietrze. Albo jej nie zauważali przez rozmiar tragedii, która dotknęła dom, albo też nie chcieli jej zauważać. Sierota sama mogła podjąć decyzję co woli - obojętność młynarczyków czy też jawną wrogość wielu mieszkańców wioski… Bogna również snuła się po młynie niczym jakieś widmo. Płakała często, czy to cicho, czy głośno, za Nawojką. Kochała dziewkę z całego serca, i owe serce cierpiało… nie odważyła się jednak jej odwiedzić. Nie miała po prostu odwagi, nie chciała oglądać jej bladego, martwego oblicza, po prostu nie umiała. A jednocześnie i bała się reakcji Racimira i jego syna, gdyby ją przy martwej młynarczycy zastali. Cierpiała więc niemal na równi z nimi, tracąc i ochotę na przebywanie w izbie Nawoji. - Dlaczego… dlaczego… - Szeptała, gładząc poduchę dłonią, na której ta nie tak dawno jeszcze spała, i zalewała się znowu łzami. Bogna nie chciała już spać w łóżku nieboszczki. Nie bez niej. Bez ciepła drugiej osoby, bez możliwości przytulenia się, pochichotania pod pierzyną, bez Nawojki to straciło na znaczeniu, wręcz ją odtrącało. Była tu, młoda, piękna, o dobrym sercu, żyła, dzieliła owe życie razem z nią, a teraz odeszła. Zostało tylko zimne, sztywne ciało, czekające na pochówek. Ze śmiercią córki młynarza umarła i cząstka Bogny… być może już ostatnia, z tych ludzkich. *** Ona to widziała. Widziała w oczach Racimira i Żyrosława. Ukrytą złość, pretensje, być może nienawiść. W dużej miarce to przez Bognę doszło do tej tragedii. Gdyby nie uciekła jak głupia ze świątyni, myśląc że wracają Sargoni, Nawojka mogła żyć. Gdyby nie poleciała za głupią sierotą do lasu… Sąsiedzi przychodzący do Racimira by opłakiwać jego córę także patrzyli podobnie. Ba, patrzyli wręcz z jadem w oczach w stronę Bogny, a ona truchlała. Wiedziała, iż jak wcześniej jak jej nie lubili i byli nieufni, teraz już na pewno chętnie by jej dali po pysku… bała się. Bała się ludu we wsi, bała się i powoli gospodarzy w młynie. Jednocześnie jednak, nie bała się śmierci. Jeśli ją zechcą zatłuc, ich wola, ile w końcu może w życiu zdzierżyć takich tragedii taka młódka? Swoje kilka rzeczy i jakiś koc przeniosła do kuchni, obok pieca. Tam spała, na podłodze, nie chcąc już wracać, czy rościć sobie wygód w łożu Nawoji. *** Drugiego dnia, nieco jednak wzięła się w garść, zajmując czym popadnie… bo jakoś nikt się do tego nie kwapił. Nakarmić kury, jajka pozbierać. Nakarmić i wydoić trzy krowy, konia, prosiaka. Jakoś oporządzić domostwo, zrobić coś gospodarzom do jedzenia.Nie umiała tak kucharzyć jak Nawojka, ale starała się z całego serca, często ową strawę doprawiając własnymi łzami. Stawiała owe jadło dla Racimira i Żyrosława i czekała aż co zjedzą albo uszczkną. Czekała i czekała… a później sama zjadała zimny posiłek do połowy, jego resztki, lub ratowała co się dało na zaś. - Gospodarze… zjedzcie coś, proszę… - W końcu się przełamała i pierwszy raz od dwóch dni odezwała do młynarza i jego syna, ze wzrokiem wbitym jednak w dechy podłogi. Zarówno Racimir, jak i Żyrosław byli zrozpaczeni po stracie Nawoji, ale prawda była taka, że trzeba było coś zjeść. Dwa duże chłopiska pracujące w młynie nie mogły obyć się bez strawy. Choć prawdę mówiąc miało się wrażenie, iż Racimir ostatnio żywi się głównie piwem, wprawiając się w ciągły stan odurzenia. Prawdopodobnie tylko w ten sposób był w stanie znosić rzeczywistość. Wezwani przez Bognę, stawili się obydwaj. Żyrosław przez cały czas miał kwaśną minę i jadł w taki sposób, jakby łyżka ważyła co najmniej pięćset funtów. Albo danie niezbyt przypadło mu do gustu, albo też ostatnio kompletnie stracił apetyt. Co innego Racimir - ten wsuwał tak, że aż miło było popatrzeć. Chyba był zresztą kompletnie nawalony… - Bardzo dobre, bardzo dobre… - wymruczał niewyraźnie pod wąsem, na co Żyrosław posłał mu zniecierpliwione spojrzenie. Chyba zaczynał powoli mieć dość pijanego ojca. - Zjem innym razem - oznajmił nagle Żyrko, zrywając się z miejsca i starając nie nawiązywać z nikim kontaktu wzrokowego. Po chwili wahania Bogna za nim ruszyła… ~ - Żyrko, poczekaj… - Zagadnęła za idącym młodzianem. Żyrosław zdążył wyjść z izby. Zatrzymał się dopiero, gdy znalazł się na zewnątrz. Nie obrócił się od razu w stronę Bogny, lecz tylko nieco skręcił głowę. - Co? - rzucił sucho i niecierpliwie. - Chciałam pogadać… - Zaskomlała cicho dziewoja. - Nie ma o czym. - Ale… - Skromnie zaprotestowała. - Dobrze. Co chcesz mi powiedzieć? - zapytał zjadliwie młynarczyk, obracając się w stronę Bogny. W jego postawie wyczuwalna była agresja. - Czy… czy mam się wynosić? Mam opuścić młyn? Wasze gospodarstwo? - Powiedziała dziewoja, powoli zaczynając się bać chłopaka. Słysząc pytanie Bogny, chłopak zmieszał się na moment, odwracając spojrzenie. - Rób co uważasz… - mruknął, wpatrując się w horyzont. - Chcesz, to zostań. Nie chcesz, to idź. I tak większej szkody już nie sposób uczynić… Żyrosław wziął głębszy oddech wyraźnie starając się panować nad wybuchem gniewu. - A… czego ty chcesz? - Szepnęła Bogna. - Chcę żeby moja siostra znów żyła. I żeby brat się odnalazł cały i zdrów. Nic innego mnie nie obchodzi. Po tych mocnych słowach, młodzieniec splunął siarczyście na ziemię, po czym ruszył w kierunku lasu. Dziewka z kolei nie odezwała się już ani słowem, przypatrując jak młodzian odchodzi. ~ Bogna przypatrywała się ukradkiem z boku Racimirowi. Nie kryła się z tym tak bardzo, toteż raz czy dwa wstawiony młynarz w końcu wyłapał jej spojrzenie. Chyba chciała coś powiedzieć, jakoś go zagadnąć… - A ty czego tak patrzasz jak sroka w gnat, e? - wymamrotał nawalony chłop, gibiąc się w stołku. - Bo ja… chciałam pogadać… - Wymamrotała Bogna, wbijając wzrok w podłogę, a palcami nerwowo kręciła materiał kiecki. - Chcesz gadać to gadaj - odparł wpatrzony w palenisko Racimir, krzyżując ramiona przed sobą. - Chocia ja nie słyszoł, żeby gadanie komu pomogło. - Ja wiem, że nic mi do tego i nie mam prawa… ale za dużo pijecie gospodarzu. I… - Urwała nagle, a po jej policzkach popłynęły łzy. - Ta? - zapytał zaczepnym tonem mężczyzna, pociągając głębszy łyk piwa. - I co? Bogna jednak, zamiast odpowiedzieć, szybkimi trzema krokami znalazła się przy młynarzu, po czym capnęła jego kubek z piwem, odsunęła się tym razem o dwa kroki w tył, i zaczęła pić łapczywie, aż jej wszystko ciekło po brodzie i po szyi, i nadal płakała. Racimir nie zdążył zareagować na próbę zabrania mu naczynia. Nie dość, że był mocno podchmielony, to jeszcze apatyczny. - Co ty czynisz, dziewko przeklęta?! - zawołał, wiercąc się na krześle. Chyba próbował wstać, ale nie starczyło mu sprawności motorycznych. Bogna zaś wypiła wszystko do dna, a że i jednocześnie piła, płakała, i nieco się trzęsła, sporo piwa rozlało się i po jej koszuli… nie zwracała na to kompletnie uwagi. - A żebyś wiedział, że jestem przeklęta! - Pisnęła do Racimira, po czym… roześmiała się głośno przez łzy - Jestem przeklęta, jestem przeklęta! - Cisnęła po dziewczęcemu pustym kubkiem o ścianę, po czym spojrzała na gospodarza - Chcesz pić? Ja też! Chcę umrzeć od picia! Tak będzie sprawiedliwie?! Czy wolisz mi łeb urwać? - Padła na kolana, po czym skryła twarz w dłoniach i zaczęła znowu płakać. Racimir spoglądał na zapłakaną dziewkę, nie ruszając się z miejsca. Oczy mężczyzny szkliły się, a on sam pociągnął kilka razy nosem. Każdy na swój sposób odreagowywał grobową atmosferę. W rozpaczy i przy dostatku trunków bardzo łatwo wypowiedzieć kilka słów za dużo - nieważne jak bardzo by się ich później żałowało. - Jeśliś ty przeklęta, to czemu ciągle innym ginąć przychodzi? Rzekłbym, żeś ty w czepku urodzona. Młynarz pokręcił głową ze zrezygnowaniem. - Nie, Bogna. Nie urwę ci łba, bo ja już na nic sił nie mam. Chciałbym… Odpocząć, o. Odpocząć… Ostatnie słowo powtórzył kilkakrotnie, obserwując w zamyśleniu ogień. A rudowłosa powoli wstała z klęczek, podniosła rzucony kubek, przetarła go rąbkiem własnej koszuli, po czym ruszyła do Racimira przy stole. .
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
14-10-2019, 03:08 | #112 |
Reputacja: 1 | Lutherowo-Bogusiowej schadzki przebieg i finał niespodziewany Młody Grolsch sam nie wiedział jak długo czekał… w każdym bądź razie wydawało mu się, iż nawet i kwadrans, gdy w końcu ktoś się zjawił w umówionym miejscu. Drobna postać przemykała nocą, co chwilę przystając i się rozglądając. - Luther, jesteś no tu?? - Szeptała Bogna. Była opatulona kocem, spod którego wystawała koszula nocna sięgająca kolan, na nogach zaś miała jedynie drewniane chodaki. Wymknęła się więc z młynu praktycznie tak jak spała? - Jestem - syknął piwowarczyk wynurzając się z ciemności nieopodal - Aleś się guzdrała… Rozejrzał się czy nikogo wokoło więcej nie przywiało i przysiadł obok Boguśki z niejakim zawahaniem przyglądając się jej przyodziewkowi. Mógł choć jaki koc wziąć, bo co… - Słuchaj, ja… Tata, Racimir… - wyraźnie nie wiedział jak się zabrać do tego z czym ją z wyra wyciągał - Oni chyba nie rozumieją, że Światko nadal gdzieś tam jest. Coś tam gadają… Wujo z drzewami chce gadać… Ale… ja muszę wiedzieć czy ty też wtedy… coś tam widziała… Bogna spojrzała w twarz Luthera, a wśród blasku księżyca, jej oczy zamigotały zbierającymi się łzami… - Głupia sucz wdowa Maryna mi w nic nie uwierzyła, a potem jeszcze witką przyłożyła, jak nie umiałam pokazać skąd z lasu wylazłam. Widziałam Luther, widziałam potwora, tak jak teraz ciebie widzę… - Zadrżała dziewoja na całym ciele, po czym skryła twarz w dłoniach i zaczęła chliptać. Pewnie by się chłopak speszył nieco widząc łzy jakimi się zaczęłą zanosić. Ale za bardzo go ów potwór zaskoczył. - Potwora…? Światko… on nie był sobą. Jakby jemu też jakiś potwór w głowie namieszał… On… Ja już sam nie jestem pewien… Ale po mojemu to on Nawojkę zadusił. Mówił, że to czarownica… A potem jakby czar prysł i się wystraszył tym co zobaczył… Pędem w las pobiegł… Chciałem za nim. Zatrzymać. Ale za szybki. Ale wiem gdzie pobiegł Boguśka...Wiem. Wielki dąb znakami Stwórcy oznaczył… W końcu zamilkł kręcąc głową jakby sam siebie do końca nie rozumiał, po czym w niespodziewanym odruchu, objął i przytulił Boguśkę. Ta zaś, jeszcze przez dłuższą chwilę, szlochała i posmarkiwała gdzieś w okolicach kołnierza młodziana. - Ja ją kochałam… tak bardzo kochałam… - Zaskomlała - Czemu ona, a nie ja… Ten zaś stał próbując w głowie ułożyć sobie to co chciał powiedzieć w jakąś całość, która miałaby sens. Nic jednak nie miało. Chciał dalej tulić Boguśkę i nią potrząsnąć. Chciał wrócić doma i iść do lasu. Pogadać z łojcem i nawet się mu nie zająknąć o niczym… - Ja też ją… lubiłem - zaczął w końcu niepewnie - Ale teraz wiem, że mus nam Światka znaleźć… Jemu ten potwór coś wmówił napewno. Iiii… pójdziesz go ze mną szukać? - Boję się tam iść… - Otarła łzy skrawkiem koca, i mocno pociągnęła nosem. Spojrzała Lutherowi na moment w twarz, po czym przytuliła policzek do jego torsu, a rękami objęła w pasie. - Nie chcę żeby i tobie coś się stało - Ja też się… - chciał się chłopak do strachu przyznać, ale uznał, że się nie godzi - bojam o Ciebie. Aleć nie możem tak zostawić Światka potworowi… a i Nawojka… Wujo mówił o duchach tych co to pomarli kaj nie ichnia pora była. Wżdy naszą Nawojkę na pastwę lasu ostawimy? Słuchaj… Mam wujowe amulety od matuli. I topo… Chciał kontynuować i opowiedzieć dalej co umyślił ale spojrzał wonczas w mokre od łez sarnie oczy i skinął głową. - Daruj Boguśka… Zostań. Ale powiedz mnie jako ten potwór wyglądał. I jak mu, bogom dziękować, uciekłaś? - Najpierw był wilk. Duży, czarny wilk, co mnie za nogę z drzewa ściągnął. I już, już mi się do gardła rzucił, a wtedy pojawił się… ON - Bogna szeptała, drżąc na całym ciele - Wyglądał… wyglądał jak… książę z bajki… - Głos jej się załamywał -... a potem… potem jak jakiś… trędowaty, obrzydliwy, powykręcany… uciekłam mu biegiem… - Rudowłosa dziewoja zaczęła szybko oddychać, zupełnie jakby miała za chwilę zemdleć? - Czekaj… usiądź… - Co rzekłszy pomógł jej usadowić się tyłkiem na ziemi - Znaczy musi być urok na Cię rzucił.. Siedział obok sierotki i mocno ją tuląc, kiwał głową ukłądając sobie w głowie co tam wtedy w lesie zaszło. Był już pewien, że nie będzie się od tego odwracać. Bliskość Boguśki go w tym utwierdzała, bo i jaki porządny chłopak nie poczuje odwagi kędy dziewka w niego wtulona. - Ale poza urokiem… nie ukrzywdził Cię, nie? - Uuuuu… uuuu… uuuciekłam… - Westchnęła Bogna, płytko i szybko oddychając, po czym kompletnie zwiotczała w ramionach Luthera. A więc faktycznie, zemdlała. Luther potrząsnął dziewczyną zaniepokojony, ale w leczeniu wiela mu do matki brakowało, bo zabieg ten nie przyniósł żadnego rezultatu poza tym, że giezło się na dziewczynie przekrzywiło. Oddychała jednak miarowo i spokojnie z zamkniętymi jako Stwórca przykazał oczyma więc się piwowarczyk uspokoił. Odetchnął i przemyślał sprawę. Boguśki w las nie zabierze, bo mu dziewoja zara pomdleje. Żarko się doń nie odzywał. Wujo zara będzie na golasa po gajach tańcował i te jak jej tam Dziką Sitwę nawoływał. A ojce… oj zadaliby mu ojce bobu jakby powiedział, że chce iść szukać Światka. Był więc sam. Aleć przygotować się mógł. Po domu pani matka amuletów pochowali to weźmie kilka. Ze składziku siekiere drwalska i bochen zwędzi z zapiecka i nim noc zapadnie wróci. Proste. Wszystko mu teraz pasowało gdy sobie tulił nietomną Bognę głaszcząc po rudych puklach. Czuł się wyjątkowy. I zasługiwał na wyjątkowe traktowanie. A czy mu kto za sprowadzenie Nawojki podziękował? Nie. Jeszcze go ojce po pysku ustawili. To teraz zobaczą jaki on dumny jak paw wróci. A podziękę sam sobie weźmie… Bogusia nawet jeśli poczuła ręce chłopaka zaciskające się na swoich piersiach to i tak nie oprzytomniała… Poczynał więc sobie śmiekej i śmielej kiedy nagle odsunął się jak oparzony patrząc na swoje ręce jakby nie były jego Nieco później zaś taszczył znowu dziewczynę Luther tym razem blisko do domu młynarza. Ostrożnie przełożywszy ją na nawojkowe posłanie przez okno, wrócił zaś doma.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
14-10-2019, 20:37 | #113 |
Interlokutor-Degenerat Reputacja: 1 |
|
15-10-2019, 08:05 | #114 |
Reputacja: 1 | Franciszka obudziła się z bólem głowy. Wiedziała, że w nocy męczyły ją okropne koszmary, jednak sny były na tyle mgliste, że kobiecie ciężko było odróżnić je od tego co naprawdę wydarzyło się w ciągu dnia. Gdy spojrzała na opuszczone miejsce do spania w pierwszej chwili poczuła ulgę - Może był to ino zły sen - pomyślała. Jednak po chwili ogarnął ją lekki niepokój. Niemożliwe było, żeby przygotowała miejsce do spania dla kogoś kto nie istniał. Rozejrzała się po chacie, jednak nie zauważyła jakby ktoś obcy miał ruszać jej skromny dobytek. - Jeśli dziecko było prawdziwe to na pewno wyszło przed chatę się czymś zająć - próbowała uspokoić swoje myśli kobieta - przecież dziewczynka nie byłaby w stanie zrobić mi jakieś krzywdy. Franciszka wstała i zaczęła przygotowywać się do kolejnego dnia pracy. Przecież mimo tego co się wydarzyło, miała na głowie swoje obowiązki. Gdy była gotowa wyszła przed chatę zaczęła jednak zastanawiać się czy zająć się swoimi codziennymi sprawami jakby nic się nie stało czy lepiej od razu poszukać dziewczynki. |
19-10-2019, 22:22 | #115 |
Reputacja: 1 | Arnika i Horst Grolschowie W piątkowe przedpołudnie państwo Grolschowie wybrali się wspólnie odwiedzić Czeremchę. Dzieci zostały w domu, zajęte swoimi obowiązkami. Arnika niosła uwieszony na jej przedramieniu koszyk, przykryty czerwoną ściereczką, pod którą kryły się przysmaki takie jak świeży chleb, nalewka na reumatyzm, pęto suszonej kiełbasy i stygnąca potrawka. Jej mąż szedł przy niej. Chwilę milczeli, zwlekając, aż oddalą się dość od domostwa. |
20-10-2019, 00:18 | #116 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin Ostatnio edytowane przez Marrrt : 20-10-2019 o 21:39. |
20-10-2019, 12:24 | #117 |
Reputacja: 1 |
|
20-10-2019, 13:44 | #118 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Czas we wsi płynął zwyczajowym, leniwym tempem, a ludziska zajmowali się swoimi zwyczajowymi sprawami. Tak też i ona się zajmowała, oporządzaniem gospodarstwa dla Racimira i Żyrosława, którzy jej w tym czasem pomagali… ten pierwszy prawie wcale, drugi już więcej, ale i tak panowały smutki w progach, nikt się do nikogo prawie nie odzywał, schodzono sobie z drogi, unikano rozmów. Posprzątać, ugotować, zająć się trzodą, posprzątać ugotować, zająć się trzodą, i tak w kółko, zwyczajowa praca wypełniała Bognie większość czasu. No i częste popłakiwanie za Nawojką… *** A na pochówku córki młynarza (i Gawaina) to już w ogóle “przybłęda” zalała się łzami i beczała na całego, z sercem rozdartym tą tragedią. Ludziska zaś i tak na nią krzywo patrzyli, wrogo patrzyli, nienawistnie. Ale nikt nic nie powiedział, nie zrobił, nie w takim miejscu, nie na pogrzebie. Chociaż po nim, to Grzelakowa, stare piździsko lubujące się w plotach, splunęło Bognie pod nogi, każąc wynosić się ze wsi. Dziewoja zaś spojrzała na nią smutnie, i tyle. …. Wieczorami zaś, jak już od dwóch dni, podkradała Racimirowi piwo, pijając je w samotności, podobnie co i gospodarz. Gapiła się zaś na puste łóżko Nawojki, rozmyślając, kogo też Otton chce sądzić o jej uduszenie. *** - Nic my nie uknuli! - Odfuknęła młynarczykowi, spoglądając na niego - Luther szuka mordercy Nawojki… - Dodała już ciszej, wpatrując się już w koszulę trzymaną w dłoniach. Żyrko zaś się aż powietrzem zachłysnął, warknął, chrząknął, pięści zacisnął. A Bognie przeszło przez myśli, że zaraz jej strzeli. Chłopak jednak od niej czym prędzej odszedł, zostawiając ją już samą. …. Koszulę szybko już piorąc, zaczęła główkować, czy nie iść za Lutherem. Niby po chrust, jak zawsze, z młynu wyjdzie, ale z małym tobołkiem z jadłem i napitkiem, jakiś kozik do obrony zwędzi… no ale wilki. Na wilka kozik to mało. To może widły? Ale leźć znowu do tego przeklętego lasu, i napotkać znowu… przeszły ją dreszcze.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
20-10-2019, 16:34 | #119 |
Reputacja: 1 | Jeremi odetchnął ciężko zapędzając wreszcie tryka do zagrody. Uparty i silny baran już trzeci raz w tym roku uciekł z pastwiska wyprowadzając niemal wszystkie owce na wzgórza. Ulff pomimo wszystkich starań nie był w stanie sobie z nim poradzić, był za młody i za mało doświadczony. Tylko dzięki ciężkiej pracy Warkota zaganiającego ciągle stado pasterz nie stracił jeszcze w tym roku żadnej owcy. W normalnych warunkach byłby przy swoich zwierzętach, a pańszczyznę spłaciłby w mięsie, skórach i wełnie, ale Otton zaprowadził swoje prawa i teraz niemal wszystkie gospodarstwa cierpiały na nadmiar pracy i niedomiar rąk do jej wykonania. Wiedźmiarz przeciągnął się i podszedł do ławki by usiąść choć na chwilę. Wielomilowa droga do dworu pokonywana codziennie dwa razy dawała się we znaki nawet jemu, przyzwyczajonemu do całodziennego podążania za stadem. Cóż było jednak robić gdy pańscy pachołkowie z żelazem u pasa chodzili i chętni byli do sięgania po bat? Wczorajszego dnia usłyszał podczas pracy jak wieśniacy rozprawiają o wyprawach Ottona do lasu, a później Józef zaproponował by przejść się wieczorem i obgadać sprawy wioski. Jeremi zdecydował że następnego dnia nie wróci na noc do domu tylko poprosi Józefa o nocleg. Będzie wtedy czas na rozejrzenie się po wsi i rozmowy. Jeno musiał się przygotować więc otworzył skrzynie i wybrał kilka woreczków które schował za szeroki pas z owczej skóry. Pierwszy i drugi woreczek wypełnione były drobiazgami o czarodziejskiej mocy. Kamień z sadzawki gdzie utopiec mieszka, kawałek korzenia z drzewa dziwożony, czaszka węża i tym podobne. Były tam też jego największe skarby – krwawnik którym rany można było zamówić i obsydian którym noc nawet w dzień można było przyzwać i klątwę rzucić. W trzecim były sproszkowane zioła które ciśnięte w twarz lub pysk wroga oślepiały go na jakiś czas, a w czwartym trzy amulety co do mocy tych co w Lesie Mgieł żyją mają chronić. Do tego solidna dębowa laga, proca, sakiewka z kamieniami i przygotowania zostały zakończone.
__________________ "Prawdziwy mężczyzna lubi dwie rzeczy – niebezpieczeństwo i zabawę, dlatego lubi kobiety, gdyż są najniebezpieczniejszą zabawą." Fryderyk Nietzsche |
20-10-2019, 18:45 | #120 |
Reputacja: 1 |
__________________ Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett |