Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-09-2012, 13:18   #31
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Wzlot i upadek


Rozwiąźle odziana rudowłosa piratka z wielkim kordelasem w ręce zawieszona na maszcie spoglądała w dal szczerząc zęby w oczekiwaniu. Pod nią zaś dziesiątki piratów biegało wte i we wte przewracając się nawzajem i przerzucając się obelgami. Wyglądało to tak jakby szykowali się do bitwy, gdyż na górnym pokładzie porozkładane były w nieładzie stosy kul armatnich i beczek z prochem, jak również wypełnionych różnego rodzaju bronią białą, garłaczami i muszkietami.
- Hej, tłumoku! - zawołała kobieta, zeskakując z masztu, by stanąć po prawicy wielkiego umięśnionego murzyna, który stał niewzruszony na dziobie statku niczym ponury kamienny posąg.


-Co tak sterczysz i nic nie robisz!? Twoja załoga czeka na rozkazy! Może tak w końcu ruszyłbyś dupsko, co!?
Po chwili do dwójki zbliżył się jeszcze długowłosy uśmiechnięty chłopak z wielkimi złotymi kolczykami w uszach i ubrany niczym szlachcic z dobrego domu, w białą koszulę z falbankami, brązową kamizelkę i lniane spodnie, a na jego szyi powiewała czerwona chusta z jakiegoś drogiego materiału. Może aksamitu lub jedwabiu? Nie żeby pospolici piraci potrafili odróżnić jedno od drugiego. Jednakże wcześniej co najmniej przez pół godziny chłopak stał oparty o nadburcie statku, w ciszy przypatrując się zbliżającym się z wolna dwóm królewskim galeonom, aczkolwiek gdy piratka zrugała czarnoskórego mięśniaka postanowił się wtrącić.


- Nie powinnaś tak się zwracać do naszego kapitana, Elisabeth - stwierdził, ciągle się uśmiechając. - Bitwy morskie wymagają delikatnego planowania. Jestem pewien, że kapitan Czarnoskóry obmyśla w tym momencie jakąś błyskotliwą strategię i już niedługo nam ją objaśni.
Na te słowa piratka zaśmiała się rubasznie i splunęła na ziemię.
- Widać że jesteś tu nowy Rico - rzekła jednocześnie za czymś się rozglądając. - Na pewno lepszy z ciebie nawigator, niż ten ostatni co wypadł za burtę i skończył jako karma dla rekinów, ale wciąż jesteś tylko naiwnym chłopaczkiem.
- Co masz na myśli? - zapytał zdziwiony Rico, jednak już po chwili jego uszu dobiegło głośne chrapanie, a Elisabeth w odpowiedzi na jego pytanie wzięła do rąk leżącą nieopodal beczkę pełną żelastwa i rozbiła ją na głowie Czarnoskórego.
- Pobudka półgłówku! - krzyknęła na cały głos. - Znowu tak się zamyśliłeś, że aż zasnąłeś!?
- Że co... Ah, to ty, Wielka El! - rzekł Gort, odwracając się do niej i głośno ziewnął, nie siląc się nawet by zasłonić usta. - Co za pomyje Butch tym razem przygotował na obiad?
- Stul pysk imbecylu! - warknęła na niego Elisabeth - Szykuje nam się bitka, a ty sobie drzemiesz jak jakiś kurwa mieszczuch na pierdolonej sjeście! Wydaj rozkazy, albo na oczach twojej załogi osobiście utnę ci ten zakuty łeb i przejmę dowodzenie na tym zasranym okręcie!
To widocznie w końcu otrzeźwiło Gorta, gdyż w ciszy wyminął piratkę, oparł wielgachne dłonie na barierce oddzielając dziób od reszty pokładu i popatrzył poważnym wzrokiem na swoją załogę, która w jednej chwili zamarła wyczekując na to co powie jej kapitan.
- Stare łachmyty i młode wilki morskie! - zakrzyknął murzyn, wznosząc do góry pięść. - Przebrzydli obwiesie i zapluci bandyci! przeklęci hultaje i pieprzeni szubrawcy!
Piraci w odpowiedzi zaczęli głośno rechotać i szczękać szablami, a co poniektórzy oddali ze swych samopałów strzał w powietrze. Jednej z kul udało się nawet trafić dokładnie między oczy czaszkę Jolly Rogera który powiewał wesoło nad bocianim gniazdem, szczerząc się do marynarza który z galeonu obserwował go przez lunetę, a był nim nie kto inny jak James Tucker.


Świeżo mianowany na kontradmirała królewskiej floty. Zwany był przez swych popleczników Królem Samobójców, gdyż tylko samobójca odważał się rzucić mu wyzwanie. Mimo swego młodego wieku był zaprawionym w bojach wojownikiem, który zasłynął z polowania na wyjątkowo groźnych piratów, zaś jego najnowszym celem był Czarnoskóry Gort. Czy i tym razem uda mu się skrócić o głowę kolejnego przestępcę? Niedługo się o tym przekonamy.
Tymczasem natomiast kapitan pirackiej załogi kontynuował swoją przemowę:
- Widzicie tych czyściutkich, pachnących, ubranych w drogie szmatki i jedzących ze złotych talerzy sługusów króla!?
W odpowiedzi z setek pirackich gardeł wyrwał się głośny ryk.
- Oni w swej głupocie odważyli się podążyć za nami aż tutaj, by przynieść królowi na talerzu głowy przestępców!
Piraci zawarczeli groźnie, a po plecach Rico przeszedł wyraźny dreszcz. Elisabeth położyła mu rękę na ramieniu, a jej złowieszczy uśmiech wydawał się jeszcze groźniejszy niż przedtem.
- Ale te maminsynki jeszcze nie wiedzą, że to oni dostaną od nas kopa w rzyć gdy będą spacerować po deskach i mieć uciechę z przeciągania pod kilem!
Piraci znowu zarechotali i głośniej niż przedtem zaszczękali szablami.
- A teraz, moi mili nakama, przynieście w zębach przyszłemu Królowi Piratów głowy tych wypudrowanych lalusiów, których miejsce jest w ciepłych pachnących fiołkami miastach, a nie na morzu, gdzie nastała nowa piracka era której już niebawem przewodził będę JA, a wy będziecie przebierać w niezmierzonych bogactwach u boku jedynego w swoim rodzaju króla wszystkich piratów, Wielkiego Czarnoskórego!!!
Cała załoga wzniosła radosny i zarazem mrożący krew w żyłach okrzyk, po czym z powrotem rozbiegła się na wszystkie strony, by przyszykować statek do bitwy.

* * *

Jako że ich kapitan widocznie żadnego planu nie posiadał, dowodzenie nad atakiem przejął drugi oficer i trzeci pod względem siły w załodze Piratów Czarnoskórego, Desmond Zabójcza Salwa.


Poważny i wyniosły wyróżniał się znacznie wśród pirackiej zgrai i był bodaj jedynym człowiekiem na statku który posiadał na tyle rozumu i autorytetu by zapanować nad załogą, obmyślić plan bitwy i wprowadzić go w życie. Teraz natomiast Desmond stał przy jednej z burt z dłonią przyłożoną do brody i rozważał wszelkie możliwe sytuacje i wyniki ich starcia z królewskimi galeonami. Postanowił że bitwę zaczną od podpłynięcia do jednego z okrętów frontalnie i rozpoczęcia abordażu, jednocześnie ostrzeliwując ze wszystkich dział drugi galeon. Prawdopodobnie mieli wystarczająco liczną załogę by przeprowadzić i drugi abordaż, ale wszystko zależało od tego jak silny i zmyślny był kapitan dowodzący królewskimi galeonami.
Jednakże póki co wszystko szło po jego myśli. Tak jak się spodziewał, płynąc dziobem wprost na wroga uszkodzenia ich statku były minimalne i gdy tylko się dostatecznie zbliżyli załodze bez problemu udało się przerzucić haki i przyciągnąć wrogi okręt do siebie. Wpierw oczywiście nastąpiła wymiana ognia pomiędzy piratami i żeglarzami wspieranymi przez królewskich żołnierzy. Aczkolwiek nie potrwała ona zbyt długo, gdyż jak się można było tego spodziewać Gort i Elisabeth nie czekając na wynik ostrzału wspięli się po linach łączących oba okręty, przeskoczyli na sąsiedni statek i siejąc spustoszenie wśród załogi natychmiast zaczęli przechylać szalę zwycięstwa na stronę piratów.

* * *

Murzyn z radością rozbijał łby żeglarzy, ciskając jednym o drugiego i rozrzucając wszystkich dookoła siebie niczym kręgle. Czasem dla odmiany to przywalił któremuś w mordę, to odgryzł ucho, a to wyrzucił za burtę, jednak w bardzo krótkim czasie zarówno żołnierze jak i żeglarze zorientowali się że w walce z bliska nie mają z Czarnoskórym najmniejszych szans i zaczęli go ostrzeliwać z dystansu, aczkolwiek i to nie przyniosło skutku, gdyż kule zwyczajnie odbijały się od wielkoluda jak gdyby jego skóra była z jakiegoś niezwykle twardego materiału.
Podobnie rzecz się miała po drugiej stronie pokładu, gdzie Elisabeth kolejnymi cięciami wielkiego kordelasa rozczłonkowywała i przecinała na pół każdego kto tylko się jej nawinął, a szerokie ostrze miecza okazało się również idealną tarczą przeciwko kulom wystrzeliwanym z ich muszkietów. W pewnym momencie dwóch marynarzy wpadło nawet na pomysł by wystrzelić do niej z armaty, co zakończyło się dla nich fatalnie, gdyż zarówno lecąca na piratkę kula armatnia, jak i działo zostały natychmiast rozcięte na pół, a dzielni marynarze natychmiast pozbawieni głów.
Na domiar złego gdy szeregi wojsk króla zaczęły się powoli przerzedzać, piraci zdołali w końcu przerzucić kładki między pokładami obu statków i zaczęli wlewać się na pokład galeonu, by z dzikimi okrzykami przełamać w końcu szyki marynarzy z których pozostała już jedynie garstka najbardziej walecznych żołnierzy króla.
W tym czasie Gortowi udało przebić się do ładowni, skąd zgodnie z planem Desmonda zamierzał zatopić statek, mimo iż smuciła go myśl o tak szybkim zakończeniu bitwy. Jednakże na jego szczęście znalazł się ktoś, kto zamierzał go przed tym powstrzymać. A był to ubrany w czarno-biały strój młody mężczyzna o wyjątkowo znudzonym i nieobecnym spojrzeniu. U pasa miał on przewieszoną katanę w czarnej pochwie, a dookoła niego z wolna pomachując skrzydełkami latał czarny motyl.


- Odejdź stąd, piracie - powiedział do murzyna smętnym głosem. - Nie jesteś tu mile widziany.
- Iwabababa! - zaśmiał się w odpowiedzi pirat. - Naprawdę myślisz, że przestraszy mnie jakieś chucherko w kiecce!? Wiesz kim ja jestem!?
- Czarnoskóry Gort... - odpowiedział wyraźnie zrezygnowany mężczyzna. - Nie mogę pozwolić ci na zatopienie tego okrętu.
- Dobra dobra, to może lepiej powiesz mi kim ty właściwie jesteś i dlaczego u licha odważyłeś się stanąć mi na drodze, skoro wiesz kim jestem?
- Mówią na mnie Shinigami Tensa... zostałem wyznaczony na kapitana tego statku.
- Taaa... niech ci będzie. No to właściwie dlaczego nie walczysz na pokładzie wraz ze swoimi nakama?
- Nie lubię tłoku... I ludzi... Nie obchodzi mnie moja załoga... Robię tylko to co mi karzą, a rozkazano mi chronić ten okręt tak długo jak tylko zdołam.
Po tych słowach twarz wielkoluda przybrała nagle groźny wyraz. Jednocześnie motyl latający dookoła Tensy podleciał do Gorta i ostrożnie usiadł na jego ramieniu.
- Więc to jest twoja wymówka żeby zostawić swoich nakama!? - ryknął murzyn. - Teraz mnie naprawdę wnerwiłeś! Tacy goście jak ty nie zasługują na miano kapitana!!
- Nie obchodzi mnie co o mnie myślisz... Czy teraz pójdziesz sobie i zostawisz ten okręt w spokoju?
- Chyba śnisz, dziwaku! Najpierw obiję ci mordę, a potem zatopię ten pieprzony statek, czy ci się to podoba czy nie!
Nie dając swojemu przeciwnikowi czasu na reakcję Czarnoskóry skoczył na niego, by przywalić mu ogromną pięścią prosto w nos. Jednakże kapitan statku nawet nie ruszył się z miejsca, by spróbować uniknąć ciosu, gdyż ten po prostu przez niego przeniknął.
- To na mnie nie zadziała... - stwierdził Tensa.
- Co to za magiczne sztuczki!? - wrzasnął murzyn, po czym obrócił się i przypuścił następny atak, planując uderzyć w niego całym ciałem, jednak i tym razem przez niego przeniknął, wpadając w stos skrzyń, które zostały roztrzaskane siłą jego uderzenia.
- Wiele lat temu zjadłem Heru Heru no Mi... i stałem się Przenikliwym Człowiekiem. Nie możesz mnie skrzywdzić - gdy tylko to powiedział oczy Shinigamiego na moment zaświeciły się jasnym białym światłem. - Jednakże mój Przenikliwy Wzrok mówi mi że moje ostrze również nie jest dostatecznie silne by skrzywdzić kogoś z takim ciałem jak twoje.
- Aha! - zawołał wielkolud wygrzebując się spod sterty rozwalonych skrzyń. - Więc nie możesz nic zrobić żeby powstrzymać mnie przed zatopieniem tego statku!
- Tego nie powiedziałem - rzekł Tensa ze znudzoną miną. - Widzisz tego motyla na swojej szyi?
Gort zdziwiony obrócił głowę zauważając w końcu owada, który rozwinął swoją trąbkę i przyssał się do skóry murzyna.
- Noo... i co z nim? - zapytał po chwili.
- To bardzo rzadki gatunek występujący wyłącznie na mojej rodzimej wyspie. Nazywamy je tam Posłańcami Śmierci.
- Czeeeeeeeeemu?
- Ponieważ żywią się energię życiową, a ich obecność w pobliżu danej osoby zwykle zwiastuje jej rychłą śmierć.
- Czyyyyyyyyyli... to coś jak komary?
- Nie obchodzi mnie jak je nazwiesz...
Murzyn spojrzał na motyla z obrzydzeniem, po czym rozgniótł go jednym uderzenim olbrzymiej łapy.
- Nie cierpię komarów! - wyjaśnił.
- To było bardzo nierozważne z twojej strony - poinformował go Shinigami, gdy nagle z kilku skrzyń znajdujących się w ładowni wyleciała chmara czarnych motyli, które natychmiast obsiadły bezskutecznie próbującego je przegonić Gorta. - Za kilka chwil wyzioniesz ducha. Ten sam los spotka każdego pirata który odważy się tu zejść. Żegnaj, Czarnoskóry Gorcie.
Tensa odwrócił się do murzyna plecami i już miał odejść, gdy niespodziewanie usłyszał śmiech.
- Iwabababa! - murzyn pokryty motylami zbliżał się do zdziwionego mężczyzny, który po raz pierwszy od początku walki okazał jakiekolwiek uczucie, a była nim mieszanka niedowierzania, zdziwienia i podziwu. - Myślisz że takie maleństwa byłyby w stanie powalić Wielkiego Czarnoskórego?
- Niewiarygodne... jakim cudem wciąż stoisz na własnych nogach? - teraz natomiast w oczach Tensy pojawiła się w końcu nutka strachu.
Gort uniósł rękę i odgonił na moment motyle które obsiadły jego twarz. Teraz dopiero dało się zauważyć że owady wcale go nie obsiadły, ale cały czas unosiły się około pół centymetra nad jego skórą, jak gdyby natrafiły na pole siłowe lub inną barierę.
- Co to ma znaczyć? - przerażony kapitan statku w końcu dobył swojej katany i trzymając ją obiema rękami w drżących dłoniach zaczął cofać się do tyłu przed zbliżającym się wielkoludem. - Skąd zwykły pirat nauczył się używać tej umiejętności?
- Kto wie? Już nawet zapomniałem jak się to nazywało - przyznał murzyn z szerokim uśmiechem, jednocześnie uderzając pięścią w otwartą dłoń. - Ale dla ciebie to koniec, żałosny bożku.
Czarnoskóry uniósł zaciśniętą pięść
- GORT'S HARD ROCK MEGA PUNCH!!!
Miecz którym zasłonił się ubrany na czarno kapitan pękł pod ciosem Gorta jak gdyby był zrobiony z drewna, a pięść murzyna powędrowała prosto do jego twarzy, odrzucając go z taką siłą że z kadłuba w który uderzył plecami zaczęła się sączyć woda, a już po chwili drewno zaczęło pękać i w ładowni zaczęła się robić prawdziwa powódź.
- Do zobaczenia po tamtej stronie, dziwaku! - zawołał na pożegnanie murzyn, po czym zadowolony z siebie ruszył z powrotem schodami na pokład statku.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 21-09-2012 o 13:41.
Tropby jest offline  
Stary 21-09-2012, 13:18   #32
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Strzaskane marzenia

Tymczasem Zabójcza Salwa dowodził obroną pirackiego statku przed ostrzałem drugiego galeonu. Jego ręce miały wygląd dwóch armat z których co jakiś czas wystrzeliwał kule zderzające się z kulami nieprzyjaciela, które mogły uszkodzić ich statek. Zaś po tym jak po nieskutecznych salwach z dystansu galeon zbliżył się do nich jeszcze bardziej, na ramionach i całym ciele Desmonda wyrosły pistolety które szybko zaczęły siać zamęt wśród załogi wrogiego statku, który mimo to wciąż się do nich zbliżał, najwyraźniej planując abordaż, gdy połowa ich załogi wraz z kapitanem była zajęta bitwą na drugim galeonie.
- Interesujące zagranie - stwierdził Desmond, oddając salwę za salwą ze swych pistoletów. - Ich kapitan musi być bardzo pewny swego skoro odważył się przeprowadzić taki manewr. Większość dowódców w jego sytuacji by skapitulowała lub próbowała ucieczki.
Obserwując pole bitwy użytkownik szatańskiego owocu zauważył w pewnym momencie ptaka na niebie, który z olbrzymią prędkością zbliżał się do ich statku, aż w końcu przywalił w burtę statku. Desmond jedynie westchnął ciężko i przemienił jedną ze swych rąk w długi muszkiet zakończony bagnetem którym zdjął ptaka z kadłuba i posadził sobie na ramieniu. Była to zielona papuga z długim łysym ogonem gryzonia. Ptak potrząsnął krótko głową i zamachał skrzydłami na znak że nic mu nie jest, po czym zamienił się w zielonego szczura.
- No więc? Jak wygląda sytuacja, Henry?
Gryzoń zaczął coś piszczeć do ucha Desmonda, którego twarz momentalnie pobladła.
- Jesteś pewien, że się nie pomyliłeś? Niech to diabli, muszę poinformować o tym Gorta... Gdzie jest Parsa!? Potrzebujemy go w tej chwili!

* * *

W tym czasie na głębokości kilkudziesięciu metrów, dokładnie pod królewskim galeonem znajdowała się wysoka postać.


Jej wielki ogon poruszał się miarowo w lewo i prawo, utrzymując ją w jednym miejscu.
- Pora zacząć zabawę - przemówił pół-człowiek-pół-ryba, ze złowieszczym uśmiechem. - Fishman Twister!
Postać zaczęła się z wolna obracać, machnięciami wielkiego ogona wprawiając swoje ciało w ruch wirowy, a moment później wystrzeliła niczym torpeda, bez problemu rozcinając kadłub okrętu.

* * *

"Ratunku!" "Statek tonie!" "Co się stało!?" "To rybolud! Oni mają ryboluda!!!" - rozbrzmiewały krzyki załogi, która wpadła w jeszcze większy zamęt niż przedtem. Jedyną osobą której udało się zachować spokój był kapitan statku, James Tucker, który właśnie opuszczał się w swojej szalupie i gdy tylko znalazł się na wodzie natychmiast obrał kurs na piracki statek. Mimo iż mogło się wydawać, że sprawy nie mogły się potoczyć gorzej dla królewskiej floty, złowieszczy uśmiech ani na moment nie opuszczał jego twarzy.

* * *

- Gort, ćwierćmózgu! Co ci zajęło tak długo!? Jak powiesz mi że dorwałeś się do ich zapasów rumu i się ze mną nie podzieliłeś, to obiecuję że tu na miejscu utnę ci przyrodzenie i nakarmię nim rekiny!
Murzyn machnął ręką podchodząc do Elisabeth, wokół której leżała sterta ciał marynarzy i żołnierzy. Bitwa wyglądała na zakończoną, gdyż wszelkie krzyki niemal całkowicie zdążyły już ucichnąć, a piraci byli w głównej mierze zajęci grabieniem kajut załogi i wojskowych oficerów.
- To była tylko jakaś upierdliwa płotka która odważyła się stanąć mi na drodze.
- Dobra, w takim razie lepiej stąd spieprzajmy, nim pójdziemy na dno razem z tymi nic nie wartymi szczurami - powiedziała, dźgając swym mieczem pojękującego jeszcze mężczyznę, który w akcie desperacji próbował sięgnąć po leżący nieopodal pistolet.
Wielkolud przytaknął, po czym wydał swojej załodze rozkaz powrotu na statek. Jednakże tym co kilka chwil później na nim zastali nie było bynajmniej radosne świętowanie wygranej bitwy.
- Czy to krzyki? - zapytał Gort, przechodząc przez kładkę z dwoma kuframi pełnymi kosztowności pod pachami.
- A jak myślisz, debilu? - odpowiedziała mu Elisabeth i kopnęła go w dupę, tak że aż się potknął i upuścił trzymane skrzynie. - Rusz się do kurwy nędzy i sprawdź co sie tam odwala!
- Niech ci będzie, ale jak jeszcze raz mnie kopniesz to ja tobie obetnę przyrodzenie!
To powiedziawszy murzyn wkroczył na swój statek i rozejrzał się dookoła. Wyglądało na to, że wrzaski i szczęk metalu dochodziły z rufy, gdzie natychmiast się udał, podczas gdy Elisabeth zajęła się dalszym zabezpieczeniem skarbów zabranych z galeonu.
"Dalej, kamraci! To tylko jeden człowiek!" "Uaaaa! Moja ręka!!" "Czy to sam diabeł przybył nas ukarać!?" "Pokonał Zabójcza Salwę!!" "Gdzie jest nasz kapitan!?" "Czarnoskóry porachuje ci za to wszystkie kości!" - dochodziły Gorta głosy jego ludzi, a obraz który ujrzał nawet nim zdołał wstrząsnąć.


Oto skąpany w krwi mężczyzna otoczony przez gąszcz piratów, dwoma mieczami zarzynał jednego po drugim, zaścielając trupami niemal całą rufę statku. W mniej niż minutę zdołał zabić prawie tylu ludzi co Wielka El w przeciągu ostatniej godziny i nawet się przy tym nie spocił. Za nim zaś leżał w kałuży własnej krwi Desmond, na którego plecach widniały dwa cięcia w kształcie litery "X".
- Kim jesteś i co do cholery wyrabiasz na moim statku!? - wrzasnął rozeźlony wielkolud, groźnie napinając muskuły, a w jego oczach widniała wściekłość.
- Więc to ty jesteś Czarnoskóry? - zapytał ze spokojem mężczyzna, oglądając pirata z góry do dołu. - Tak, nie ma mowy o pomyłce. To po twoją głowę tu przybyłem. Jestem James Tucker, kontradmirał królewskiej floty.
- Przyszedłeś po moją głowę? - oczy murzyna rozszerzyły się ze zdziwienia i zarazem rozbawienia. - Słyszycie to, kamraci!? On przyszedł po moją głowę!
Wszyscy piraci dookoła, poza rzecz jasna tymi martwymi i ciężko rannymi, roześmieli się rubasznie.
- Iwabababa! Zatopiliśmy wasze statki, nie masz już nikogo kto by za tobą podążał, a teraz jeszcze rzucasz wyzwanie przyszłemu Królowi Piratów i całej jego załodze!
Tucker poczekał aż śmiechy piratów ucichną, po czym rzekł:
- Nie mam ci nic więcej do powiedzenia, przestępco. Albo poddasz się teraz, albo czeka cię egzekucja za twoje zbrodnie, a cała twoja załoga skończy w Impel Down.
- Chyba masz jeszcze mniej pomyślunku niż ja! Ale skoro tego chcesz, to proszę bardzo, osobiście obiję ci mordę.
- Nie rób tego... Gort... on posiada... - wystękał Desmond z trudem podnosząc się na klęczki, za co dostał od Tuckera potężnego kopa w brzuch, który odrzucił go na kilka metrów, dopóki nie uderzył plecami w nadburcie statku.
- Dość tego dobrego! - ryknął Czarnoskóry. - Teraz walczysz ze mną!
Murzyn rzucił się z wściekłością na kontradmirała, który z łatwością odskoczył i wyprowadził szybkie cięcie jednym ze swych mieczy w bok wielkoluda, na co ten z początku nie zwrócił uwagi, jednak gdy tylko odwrócił się z powrotem twarzą do swojego przeciwnika, poczuł jak po jego brzuchu zaczyna spływać krew. "On zranił Czarnoskórego!!" - zakrzyknął któryś z piratów z trwogą w głosie.
- Ha, może nie jesteś jednak taką ciotą - stwierdził murzyn, dotykając swego boku, po czym z zaciekawieniem spojrzał na swą zakrwawioną dłoń. - Dawno nie walczyłem z kimś kto byłby w stanie mnie zranić.
- Powinieneś patrzeć na swojego przeciwnika. - stwierdził bezwiednie Tucker, który bez wahania wykorzystał fakt że jego przeciwnik jest rozkojarzony i natychmiast przeprowadził natarcie, tym razem tnąc dwoma mieczami jednocześnie. Gortowi w ostatniej chwili odruchowo udało się złapać w obie dłonie miecz nadchodzący z góry, jednak drugi tnący z dołu niebezpiecznie zbliżał się do jego ciała, gdy nagle Tucker zmuszony był zmienić kierunek swojego cięcia.
- Pungente Rosa! - krzyknął Rico, który niespodziewanie włączył się do walki i wyprowadził serię błyskawicznych pchnięć floretem w kierunku kontradmirała, który jednym mieczem zdołał odparować wszystkie z nich.
- Taki młody i zdolny chłopak postanowił zostać piratem? Naprawdę żal mi takich jak ty - rzekł Tucker z pogardą w głosie.
- Niepotrzebnie - odpowiedział mu pogodnie Rico. - Jestem dumny, że mogę służyć w załodze Czarnoskórego.
Chłopak trzymał się w bezpiecznej odległości od kontradmirała, wykorzystując fakt że jego broń była o dobre dziesięć centymetrów dłuższa. Gort zaś spróbował złamać trzymane przez siebie ostrze miecza, jednakże obojętnie ile by się wysilał nie był w stanie tego dokonać.
- Co do cholery? - zapytał, a kropelka potu spłynęła po jego twarzy. - Czuję jak opuszczają mnie wszystkie siły...
- To jest kairouseki - wyjaśnił kontradmirał. - Nigdy o nim nie słyszałeś, piracie?
- Ah tak... więc to jest ten morski kamień. Rzeczywiście czuję się jakbym zanurzał się w morzu...
*Jednak mimo to masz dość siły, aby nie pozwolić mi go wyrwać* - pomyślał Tucker. *Zaiste, prawdziwy z ciebie potwór, Czarnoskóry...*

* * *

W międzyczasie po burcie statku wspinała podejrzanie wyglądająca postać o dziwnym kolorze skóry z wielkim ogonem i płetwą grzbietową, która ostrożnie zajrzała na pokład i mocnym szturchańcem ocuciła mocno rannego Desmonda.
- Hej, co tu się dzieje? - zapytał szeptem rybolud.
- To ty... Parsa? - rzekł mężczyzna z wysiłkiem obracając głowę. - Tam... na horyzoncie...
Rybolud zdziwiony spojrzał za siebie i wytężając wzrok zauważył w oddali kropkę, potem następną, i jeszcze jedną.
- Czy to są... - w oczach Parsy pojawiło się niedowierzanie.
- Tak... wpadliśmy w ich pułapkę - wykrztusił Desmond. - Te dwa galeony miały za zadanie... odwrócić naszą uwagę na tyle długo... by zdołali nas otoczyć ze wszystkich stron.
- Psia kurwa jego mać! - zaklął szpetnie rybolud. - To co do diabła mamy robić? Wygląda na to że kapitan Czarnoskóry też nie za dobrze sobie radzi. Może powinienem mu pomóc?
- Nie Parsa... musisz... popłynąć tam... i zrobić... wyrwę w ich formacji... to nasza jedyna szansa... na ucieczkę...

* * *

- Będę bronił naszego kapitana do ostatniej kropli krwi - mówił Rico z powagą w głosie. - Jeśli on nie może z tobą walczyć, to ja będę tym który cię pokona.
- Więc zgiń tu i teraz za swojego kapitana - odpowiedział mu Tucker, mocnym kopnięciem odrzucając Gorta, po czym skoczył w stronę chłopaka. - Takie śmieci jak ty nie zasługują na nic więcej.
Oczy Rico otworzyły się szeroko. W życiu nie widział kogoś tak szybkiego. Nie było mowy by uniknął pchnięcia kontradmirała. Czyżby porwał się z motyką na słońce? Czy to miał być jego koniec?
- Wybacz... Desmond... - wycharczał rybolud wypluwając na ziemię plamę krwi.
- Parsa? - zapytał Rico, z przerażeniem spoglądając na czubek miecza wystający z pleców ryboluda. - Dlaczego?
- Bo jesteś moim przyjacielem.
Tucker z pogardliwym uśmiechem powoli wyciągnął swój miecz, a Parsa upadł na kolana, trzymając się za przebitą pierś z której lała się struga krwi.
"Co to jest na horyzoncie?" - zapytał któryś z piratów. - "O cholera, jesteśmy otoczni!" "Co mamy robić, kapitanie!?"
- To wasz koniec - stwierdził kontradmirał. - Znaleźliście się w kleszczach i nie macie dokąd uciec. Mój plan zadziałał idealnie. Teraz się poddacie, czy dalej macie ochotę umierać za swojego kapitana?
- Chyba śnisz! - ryknął nagle Gort, który niespodziewanie wyrósł za Tuckerem i chwycił go w niedźwiedzi uścisk. - I co teraz zrobisz, dziwaku!?
- Absolutnie nic - oświadczył kontradmirał.
- Zaraz... co do diabła...
Uścisk Gorta powoli zaczął słabnąć, aż w końcu Tuckerowi udało się z niego wyrwać i znów stanąć z Czarnoskórym twarzą w twarz.
- Nie tylko moje miecze są z kairouseki - wyjaśnił. - Zjadłem Umi Umi no Mi i stałem się Morskim Człowiekiem. Jestem jedynym na całym świecie użytkownikiem szatańskiego owocu który potrafi pływać w morzu, a do tego żaden inny użytkownik nie może się ze mną równać.
- Więc to próbował mnie uprzedzić Desmond - zauważył Gort, po czym jeszcze mocniej zacisnął pięści. - Ale mam to gdzieś! Czarnoskóry Gort nigdy się nie poddaje! Dla moich nakama zostanę Królem Piratów i nie powstrzymają mnie nawet wszystkie morza tego świata!
- Więc wybrałeś dla siebie drogę cierpienia - stwierdził Tucker bez emocji. - Niech i tak będzie. Z radością powitam twoją egzekucję.
Kontradmirał uniósł swój miecz i wykonał zamach.
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 25-11-2012 o 18:49.
Tropby jest offline  
Stary 21-09-2012, 14:44   #33
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Lament Lamii


Calamity spoglądał na kwiatek trzymany w pancernej rękawicy, podarowała mu go mała dziewczynka z wioski nieopodal "Na szczęście"... szczęście, było jednym z najmniej znanych mu uczuć. Podarunek zwiędł w palcach rycerza, niczym on sam, przez lata. Przez moment nawet zapomniał, że otoczony jest przez zgraję najemników.
- Lubi kwiatki czy jaki czort? - Odezwał się jeden ze zbirów. - Nie wiem, ale uważajcie, gość jest niebezpieczny. - Dorzucił swoje kolejny, zakładając bełt na kuszę. Rycerz uniósł swój pusty wzrok na bandytów, ustawionych w pół księżycu.
- Kto... wysłał was... na śmierć... biedni głupcy... - Rzekł swym morowym głosem przekrzywiając głowę w bok.
- Na twój zakuty łeb jest nagroda, a my mamy zamiar ją zgarnąć. - Powiedział jeden z mniej zrównoważonych oprychów oblizując miecz. Calamity wydał z siebie przedłużone westchnięcie.
- Dobrze... wyśle was... do piekła... zaboli mnie... to bardziej niż... was... - Rycerz uniósł miecz i chwycił go oburącz, zastygł w idealnym bezruchu, jakby zamienił się w posąg. Przez chwile w zagajniku było słychać tylko szum deszczu, następnie ryk bitewny najemników ruszających na pewną śmierć.
Pierwszy który podniósł rękę na rycerza został rozpłatany na dwoje, z odmalowanym przerażaniem jak i zaskoczeniem na twarzy. Zanim obie połowy nieszczęśnika opadły na glebę, blaszany osobnik ruszył do biegu. Stukot metalowych butów rozległ się, gdy wymierzał cios w kolejnego. Wtedy właśnie kusza wystrzeliła, a bełt poszybował w stronę hełmu rycerza. Ten zaś odbił pocisk lewą dłonią, jakby odganiał muchę, zaraz po tym zwrócił swój pusty wzrok na strzelca, który nerwowo zaczął ładować kolejny bełt. Calamity chwiejnym krokiem zbliżał się do delikwenta, gdy następny próbował go zaatakować, zgrabnie (jak na swoje ruchy) przełożył miecz do lewej dłoni, a prawą uderzył pięścią w twarz napastnika, dosłownie wbijając jego twarz w potylice.
- Czym ty kurwa jesteś!? - Wrzasnął kusznik celując w rycerza, a drżące ręce i deszcz skutecznie utrudniały tą czynność. Broń wystrzeliła, trafiając rycerza w bark. Calamity spojrzał na wbity bełt, po czym powoli go wyciągnął, towarzyszyło temu ciche stęknięcie rycerza. Pocisk wystawił przed siebie, po czym otworzył dłoń upuszczając bełt, zanim spadł w błoto, zbrojny kolos wyskoczył wysoko w powietrze, aby zaraz wylądować na strzelcu. Metalowy but przygniótł bandytę, łamiąc wszystkie żebra. Nawet nie mógł wydać z siebie krzyku, gdyż zwymiotował mieszanką krwi i ostatniego posiłku. Rycerz odwrócił się przez ramię na resztę.
- Pieprzyć to! Nie warto zdychać za parę monet! -Rzekł jeden rzucając broń, po czym reszta poszła w jego ślady. To nie był pierwszy, ani też nie ostatni raz gdy ktoś wynajmuje bandę najemników na rycerza. Jednak pierwszy raz udało się kilku ujść z życiem, może przekażą dalej, że nie warto nawet próbować.
Ta krótka potyczka przeszkodziła mu w drodze do jaskini, w której znajdowała się bestia. Bestia tak zuchwała, że kazała sobie płacić za spokój. To było niedopuszczalne, aby jakiś potwór wykorzystywał swoją siłę w taki sposób. Smętny rycerz swym dziwacznym krokiem zbliżał się do jaskini, aby zrobić to co potrafi najlepiej.
Gdy Calamity znalazł się przed miejscem gdzie mieszka bestia, ujrzał nabite na pale zwłoki wieśniaków.
- To nie... może być... Vlad... - Rzucił cicho do siebie, po czym chwiejnie wstąpił wewnątrz jaskini. W środku jarzyło się kilka pochodni, rzucając światło na otoczenie. Każdemu kroku rycerza towarzyszyło ciche skrzypienie zbroi, ruchami nieumarłego postępował coraz głębiej, aż dotarł do większego "pomieszczenia" w jaskini. Pierwsze co ujrzał były liczne ślady krwi, i strzępy istot. Czy to zwierząt, czy to ludzi. Rycerz spodziewał się wilkołaka, miał już z nimi do czynienia, jednak żaden z nich nie wydawał się inteligentniejszy od niego. Prawa dłoń mocniej zacisnęła się na rękojeści rozpaczy, po czym kontynuował przemarsz. Kilka chwil później dotarł do kolejnej sali, gdzie ujrzał dziecko, z wyrazem twarzy obdartym z człowieczeństwa.


Z niezmienną miną dziewczyna wpatrywała się w rycerza. Była ona przykuta kajdanami do ścian, a wokół niej także było dużo plam posoki. Calamity oparł miecz na ramieniu i przykucnął przed zabandażowaną istotką.
- Nie zrobię... ci krzywdy... - Rzekł bez uczuć, jednak nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Cały czas przewiercała rycerza spojrzeniem, uśmiechając się. Rycerz powoli zaczął wyciągać dłoń w jej kierunku...
- Zostaw moje zwierzątko! - Usłyszał głos echem odbijający się od ścian jaskini. Calamity rozglądał się jednak nie mógł dojrzeć źródła głosu.
- Pokaż się... bestio... - Powiedział nadal rozglądając się.
- Zaraz, przecież to ten niesławny rycerz! Chodź dalej właśnie jest nakryte do stołu... -
Dzierżyciel rozpaczy wydał z siebie cichy warkot i pośpiesznie wkroczył do następnego pomieszczenia. To zaś wyglądało dość... przytulnie jak na standardy jaskini. Obrazy na ścianach, meble z nie byle jakiego drewna, stoły alchemiczne.
- To prawie zaszczyt ciebie spotkać Sir Puszko... - Głos był już wyraźniejszy, i był on całkiem miły i kobiecy. Do uszu rycerza dotarł odgłos czegoś ciągniętego po ziemi, gdy zza kotary wyłoniła się...
- Lamia... - powiedział rycerz ustawiając się w pozycji bojowej.


- No proszę znasz się na rasach? - Klasnęła w dłonie powoli sunąć w stronę Calamity.
- Żądasz od... tych wieśniaków... pieniędzy... obrzydzasz mnie... -
- A z czego niby mam brać pieniądze na me badania? - Skrzywiła się. - Ale niegrzeczne z mej strony. Mam na imię Ekidona i bardzo chce zobaczyć co masz w środku. - Oblizała wargi bardzo długim językiem, zbliżając się coraz bardziej do niego. On nie miał ochoty na żadne gierki, od razu zamachnął się na potworę, jednak ona zgrabnym i zwinnym ruchem znalazła się za nim. Objęła go wokół szyi, a swym ogonem wokół reszty ciała. Gładząc go palcem bo hełmie szepnęła mu do ucha.
- Chyba znalazłam sobie nowe zwierzątko... -
Calamity szarpał się z całych sił, jednak jej ogon zaciskał się mocniej i mocniej.
- Co... zrobiłaś... tamtemu dziecku... - rzucił rycerz.
- Hmm... wyciągnęłam nerkę... złamałam jej umysł... głodziłam, a właśnie! Wiedziałeś że ludzie nie mogą wytrzymać bez pożywienia dłużej jak dwa tygodnie? Kyahaha! - Zaśmiała się niczym dama, przysłaniając usta dłonią.
- Zabiję... - warknął rycerz po czym wychylił się do przodu, i z impetem uderzył tyłem hełmu, Lamię w twarz.
- Ty bydlaku... upewnię się żebyś był przytomny kiedy wyciągnę ci wszystkie żyły! - Gniewnie rzekła przecierając krew z pod nosa. Rycerz odskoczył od niej, opierając miecz na barku i wskazał na nią.
- Przykro mi... ale... tak się... nie stanie... - "Despair" zatańczyło w dłoniach rycerza ze świstem przecinając powietrze, następnie ruszył do ataku. Pomimo starań rycerza, Lamia skutecznie unikała jego cięć wijąc się jak wąż. Po chwili smagnęła ogonem wytrącając miecz Calamity na bok.
- Ojej... i co teraz? - Uśmiechnęła się szyderczo, krzyżując ręce na piersiach.
Rycerz nic nie odpowiedział, a pod jego stopami pojawiła się purpurowa kałuża w której się zatopił. Lamia uniosła brew.
- Więc masz jeszcze parę asów w karwaszu? - wycedziła przez zęby nadal się uśmiechając. Uśmieszek szybko zniknął gdy Calamity wyłonił się tuż za nią i chwycił za włosy.
- Będziesz cierpieć... jak ci... wieśniacy... - rzekł ponuro, po czym przedstawił jej piękne rysy twarzy, glebie... kilkakrotnie. Była przez to na chwile oszołomiona co dało czas rycerzowi aby wziąć zwój oręż. Zanim Ekidona uniosła twarz poczuła ogromny ból w swej wężowej części ciała. Miecz przybił ją do podłoża, a krzyk Lamii rozległ się po jaskini.
- Zaraz...wrócę... - Rzekł rycerz opuszczając na chwilę salę. W tym czasie potwora daremnie próbowała wyciągnąć miecz, gdy szarpała się z rękojeścią, Calamity powrócił, ciągnąc za sobą pal.
- Zaczekaj! Jestem tylko naukowcem! Nie zabijaj mnie... bierz co chcesz! Jest twoje! - Spojrzała na ponury hełm ze łzami w oczach.
- Wezmę... - Zaczął rycerz rozglądając się dookoła. - Twój... żywot - Wyszarpał w mało delikatny sposób swój miecz, po czym odrąbał połowę ogona Lamii. Ponownie wrzasnęła z bólu, a docięty kawałek wił się po podłożu, chlapiąc krwią. W akcie desperacji, przyciągając, się rękoma po podłodze chciała uciec, jednak rycerz złapał ją za kark i uniósł w powietrze.
- Nabiję... cię na pal... w imię nauki...jak ty to zrobiłaś... z tamymi... ludźmi - powiedział swym morowym głosem, następnie odłożył miecz i złapał za pal. Ekidona zaczęła coś bełkotać, jednak nic z tego nie dochodziło nawet do Calamity. Bez cienia litości zaczął nabijać ją na pal, zaczynając od miejsce gdzie... słońce nie dochodzi. Przynajmniej do połowy jeszcze się szamotała, jednak gdy drewniana bela dotarła do mostka ucichła już na zawsze. Rycerz nie przestał dopóki pal nie wyszedł przez jej usta, niemal odrywając jej żuchwę. Nawet nie spojrzał na swoje dzieło, po prostu nie chciał. Sam był świadom tego, że w sposób jaki zabija przybliża go do potworów na które poluje.
Lamia została zgładzona, lecz rycerz poczuł żal że tak piękna istota musiała skończyć w taki sposób. Podnosząc miecz zaszlochał cicho, nie musiała tak robić, i wcale nie musiała zginąć w taki sposób. Jednak rycerz chciał jej przybliżyć cierpienie jakie sprowadzała na pobliskie miasteczko. Pozostało tylko opuścić jaskinie i powiadomić o śmierci bestii. Wychodząc minął ponownie zakutą w kajdany osobę.
- Mnieteżzabijesz?! - Odezwała się bardzo szybko, Calamity miał mały problem ze zrozumieniem jej słów.
- hm...Dlaczego... miałbym? - Zapytał, przekręcając głowę w bok.
- Zabijzabijzabij... - Rzuciła równie szybko jak poprzednio, z niezmiennym wyrazem twarzy. Rycerz poważnie się zastanawiał, po czym przemówił.
- Dość... już śmierci... na dzisiaj... - Zamachnął się, po czym przeciął łańcuchy oswobadzając ją.
- Dlaczegopłaczesz? - Przekręciła głowę w bok małpując rycerza. Ten nic nie odpowiedział, za to ruchem marionetki odwrócił się w stronę wyjścia z jaskini.
Gdy wyszedł na zewnątrz, deszczu już nie było, a słońce zaczęło leniwie pojawiać się na horyzoncie. Calamity nie zwrócił jednak na to uwagi, krocząc chwiejnie w stronę miasteczka, aby powiadomić o zwycięstwie.


Na miejscu czekali już ludzie, z zmartwionymi wyrazami twarzy.
- Jego też zabiła... - Wzruszył ramionami młody chłopak. - Milcz głupku! - Warknął starszy osobnik, nadal wypatrując rycerza.
- WRACA! NIESZCZĘŚCIE WRACA! - Krzyknął jeden z mieszczan, który był na bocianim gnieździe. W kilka chwil rycerz został otoczony przez roześmianych i szczęśliwych mieszkańców.
- Sir Calamity w imieniu.. - zaczął starszy pan.
- Nie mam... tytułu... szlacheckiego... - Wciął się w słowo rycerz.
Mężczyzna odchrząknął po czym kontynuował.
- W imieniu wszystkich mieszkańców dziękuje... - ukłonił się delikatnie, a reszta zgromadzonych zrobiła to samo.
- Nie... dziękujcie... wykonałem swoją... powinność... - machnął delikatnie dłonią, uspokajając ich.
- Możesz zażądać czego chcesz! - Odezwał się uśmiechnięty staruszek.
- Chcę... abyście zabrali... swoje złoto... z jaskini... i nie potrzebowali... więcej mojej... pomocy... - Powiedział rycerz zataczając się i kierując w stronę od której przybył.
Kolejne bestia została zabita, pogłębiając smutek rycerza. Co teraz? Dokąd miał się udać? Postanowił zaufać swemu pokracznemu kroku. Dotarł w końcu na polanę, gdzie postanowił chwilę odpocząć. korzystając z drzewa jako podparcia, wyciągnął pewien amulet. Nie wiedział od kogo go ma, ani co miał oznaczać, jednak przypomina mu o tym aby zażarcie walczył o każdą odrobinę człowieczeństwa, jaka mu została.
- Czym... jestem... - Westchnął opuszczając głowę i zanosząc się cichym płaczem.
"Mieczem w rękach bezbronnych" usłyszał tajemniczy głos...
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 21-09-2012, 19:43   #34
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
Muzyka

Czyż ogień nie jest piękny?

"Przecież znasz Kodeks, więc czemu zadajesz tak głupie pytania? Idź i nie marnuj czasu."
Słowa jej mistrza były aż nadto proste. Po prostu miała iść i go zabić. Czy to słuszne? Cóż, nie miała żadnych, nawet najmniejszych wątpliwości. W końcu Kodeks na to pozwalał, w dodatku kazał jej zrobić to mistrz. Czy może gdzieś tutaj być ukryty błąd? Z pewnością nie. Kobieta była zdecydowana. Bo w końcu czego innego oczekiwać od kogoś, kogo moralność jest zamknięta w kilku, niespecjalnie rozbudowanych, punktach? Cóż, szczytny cel nie zawsze łączy się z równie szczytnym dążeniem do niego.
Podróż do celu nie była specjalnie trudna. Wystarczyło iść prosto, nie zbaczać w wpierw brukowanej a później jedynie wydeptanej drogi, prowadzącej przez delikatne wzgórza do małej wioski. Hana zatrzymała się na ostatnim wzniesieniu, za którym widać już było wioskę, niemalże kompletnie odciętą od świata. Jedna, jedyna droga prowadząca do niej i z niej była na łasce bądź niełasce Hany. Ta postanowiła jednak dać światu przynajmniej nieco oddechu. Nie ruszyła dalej, lecz przeskoczyła przez niski płotek i zaczęła wędrować pomiędzy winoroślą, jakiej wiele było na wzgórzach dookoła. Przechodziła powoli między grządkami, lewą ręką wodząc po wciąż niedojrzałych winogronach.


Jednak, czy miało to jakiś rzeczywisty cel? Cóż, wbrew pozorom, tak. Hana powoli wędrowała między winoroślą, zbierając odwagę. Mawiają, że pierwszy krok jest najtrudniejszy. Tak było i w jej wypadku. Jakoś musiała zacząć wykonywać swoje zadanie, jednak to był najtrudniejszy z momentów. Wzięła głęboki oddech i odchyliła głowę, patrząc w niebo. Na jej oczach chmura zaczęła przykrywać słońce, sprawiając, że na chwilę ściemniło się nieznacznie.
- To znak? - zapytała samą siebie. Przygryzła lekko wargę a po chwili na jej ustach wyrósł uśmiech. Poprawiła pochwę z bronią i sprawdziła, czy katana gładko z niej wychodzi. Dobycie jej nie było problemem. Przeniosła wzrok na winorośl i skryła broń. Powoli ruszyła w kierunku wioski.
Zatrzymała się na granicy winorośli, kiedy to leniwa chmura zaczęła powoli odsłaniać słońce. Dopiero teraz dokładniej przyjrzała się zabudowaniom. Kiedyś można by rzec, że wioska otoczona wzgórzami pełnymi winoroślami, sama skryta w cieniu kilku sporych drzew, byłaby urocza. Cóż, może część tego piękna została? Nawet jeśli, to gromadka nieumarłych wałęsających się bez własnej woli, zdecydowanie je doszczętnie niszczyła. Hana zbladła niemalże odruchowo, kiedy tylko dostrzegła żywe trupy. Bo jak inaczej nazwać istoty, które już zaczęły gnić, wciąż jednak kurczowo trzymały się „życia”, mimo braku świadomości?
Istoty takie nie zasługują na tą namiastkę życia, którą otrzymały z powodu zabawy nekromanty.
Hana prawą ręką dobyła katany, lewą chwyciła natomiast jedno winogrono. Mimo że było niedojrzałe, wsadziła je do ust i chwyciła delikatnie zębami, nieznacznie nadgryzając skórkę.
Chmura niemalże odsłoniła całe słońce.
Przekroczyła drewniany płotek, jaki oddzielał ją od wioski. Przegryzła owoc tylko po to, żeby wypluć go z niesmakiem na ziemię.
- Oczyszczenie nadchodzi. - powiedziała cicho. Gdy chmura kompletnie odsłoniła słońce, wystrzeliła do przodu z nienaturalnie dużą prędkością. Zatrzymała się przy jednym z umarlaków. Jedno cięcie pozbawiło go głowy. Krew o dziwo była czerwona, choć było jej znacznie mniej niż u normalnego śmiertelnika.


Chrapliwy krzyk rozległ się z początku blisko Hany, jednak nieumarłe gardła odzywały się także dalej i dalej, ostrzegając przez intruzem i mobilizując siły. Kobieta jednak nie przejmowała się tym. Na jej twarzy widniał lekki uśmiech. Pobladła jeszcze nieco, wbijając przy tym ostrze w ciało leżącego u jej nóg trupa. Tym razem już naprawdę martwego.
- Chodźcie i przyjdźcie po swe oczyszczenie! Bo ja jestem siłą która przywróci czystość! - wykrzyknęła, chociaż nie było to konieczne. Gromada nieumarłych zbliżała się do niej, aż w końcu była w zasięgu miecza.
Utalentowani szermierze z swojej walki potrafią zrobić prawdziwy pokaz tańca. Przeskakując od jednego do drugiego przeciwnika, zwinnymi piruetami unikając ciosów i tnąc tylko na tyle, ile potrzeba, zostawiają na swej drodze stosy trupów.
Hana działała jednak kompletnie inaczej. Stała w miejscu, powoli unosząc miecz. Wtedy jedno cięcie i jeden przeciwnik padał. Zanim ponownie unosiła ostrze, mijała krótka chwila, nie mierzona nawet w sekundach, jednak nad wyraz zauważalna. Potem broń unosiła się ponownie, by raz jeszcze zanieść śmierć.
Kolejne głowy oddzielały się od ciała i wraz z nim spadały do stóp Hany, wokół której zrobiły się małe mury obronne z nieumarłych. Gdy ostatni z trupów został pozbawiony resztki życia, na którą nie zasługiwał, Hana skryła miecz. Ruszyła powoli w kierunku wioski, gdzie stworzyła prowizoryczną pochodnię. Chwilę później w ruch poszedł krzemień wraz z krzesiwem. Ogień zapłonął. Płomienie odbijały się w fiołkowych oczach, które widziały w nim sposób na spełnienie swej powinności.
Śmiejąc się cicho, Hana przechodziła od chaty do chaty, podpalając słomiane dachy. Ogień szybko stworzył z wioski swoje królestwo, przeskakując z jednego budynku na drugi. Jednak to nie wystarczyło kobiecie. Weszła ono na jedno z otaczających wioskę wzgórz i zaczęła szybkim krokiem przechodzić przez winnice, podpalając także i winorośl.

Jak wygląda anioł śmierci? Czy jest on kobietą o niemalże białej cerze, która w jednej dłoni trzyma miecz a w drugiej płonącą pochodnię, której ogień odbijał się w jej oczach? Jeśli tak, to wywiązywał się z swej roli doskonale. Przez ostatnią gwardię swego celu przechodziła bezproblemowo, zabijając kolejne ożywione trupy.
- Nadchodzę! - wykrzyknęła głośno, śmiejąc się przy tym. Z sporej, otoczonej ogrodem, rezydencji wybiegały kolejne trupy, chcąc chronić swego pana. Jednakże czym oni byli wobec Hany, która spełniała swą powinność tak bardzo jak tylko mogła? Majestatyczne niemalże ruchy, nie pokazujące żadnego strachu przed zranieniem, będące aż nadto wolne, były wystarczające dla tych kiepskich przeciwników. Mogła po prostu iść przed siebie, zostawiając za sobą istny dywan z zwłok. Tak zresztą zrobiła.
W końcu dotarła do rezydencji. Niemalże szaleńcy uśmiech pojawił się na jej twarzy.


Szczypiący w oczy dym był absolutnie wszędzie. Ogień także szalał dookoła, trzymając się jednak w bezpiecznej odległości. A Hana oczekiwała. Chociaż kosztowało ją to wiele cierpienia, jej powieki były szeroko otwarte. Na ustach tkwił lekki uśmiech. Miecz trzymała oparty czubkiem ostrza o ziemię. Czekała.


W końcu się pojawił. Dojrzał anielice śmierci, otoczoną płomieniami, jednak mimo tego stojącą niewzruszenie. Ogień odbijał się w jej fiołkowych oczach tak intensywnie, jakby to one płonęły a cała pożoga była jedynie wizualizacją.
- Odejdź, demonie! Zostaw mnie! - wykrzyknął mężczyzna, który rozpaczliwie szukał drogi ucieczki. Och, jakież to smutne, że jedynym wyjściem było to za plecami Hany.
- Ty, który ożywiasz martwych, nie zasługujesz na dar, jaki otrzymałeś. Jestem zmuszona ci go odebrać. - oznajmiła w odpowiedzi, powoli unosząc miecz. Mężczyzna w brązowych szatach cofnął się o krok.
- Zgiń, przepadnij! - wykrzyknął, jednak Hana nie zrobiła sobie nic z tego rozkazu. Zrobiła krok do przodu i cofając miecz nieco za siebie. Była gotowa do wykonania cięcia. Jednak, czy on był gotów do śmierci?
Mężczyzna wybąkał jakieś niezrozumiałe słowa i jego paznokcie wydłużyły się znacznie, tworząc szpony. Rzucił się w jej kierunku, próbując rozszarpać jej twarz. Pierwszy z ciosów ześlizgnął się po ostrzu, drugi nawet nie sięgnął swego celu. Trzeciego nie było.
Miecz zagłębił się w jego brzuchu aż po samą rękojeść.
- Nie miej do mnie pretensji. Ja tylko wykonuje obowiązki wobec mistrza i świata. - wyszeptała cicho, nienaturalnie słodkim głosem, wprost do jego ucha. Następnie odepchnęła go, pozwalając już bezwładnemu ciału upaść na ziemię. Skryła miecz do pochwy, obróciła się na pięcie i opuściła płonącą rezydencję. Nie potrafiła jednak odmówić sobie przyjemności zatrzymania się kilka metrów od niej i patrzenia, jak płonie. Ogień ma w sobie coś magicznego.


Niezbyt przyjemne rozmyślania nad tematem istoty szczęścia odchodziły wraz z wrastającą ilością alkoholu krążącego we krwi. Kilka ładnych uśmiechów wystarczyło, aby teraz móc pić i jeść do woli, z czego korzystała. Sporo było także śmiechu, czy to z dowcipów czy z kompletnie żadnych powodów. Ot, po prostu zaczynała się śmiać kiedy podchodziła do jednego z stołów i nie mogła przerwać przez drugi czas.
A do tego ten strażnik! Na sam jego widok chciało jej się mruczeć niczym kotka. Cóż więc się dziwić, że jej kroki, z każdym kolejnym razem coraz mniej proste, kierowały ją do niego. Tym bardziej, że ich oczekiwania wydawały się zgodne. A Hana nie miała w zwyczaju ukrywać tego, co pragnie. Jej wzrok, gesty czy słowa jasno wskazywały, czego oczekuje. Lecz mimo to mężczyzna nie chciał działać! Prychnęła cicho, kiedy duma przegrała z chęciami. Podeszła do niego i bezwstydnie oparła się o jego ramie.
- Nie czuje się za dobrze. Możesz mi pomóc pójść na górę? - zapytała, uśmiechając się przy tym. Zdecydowanie nie był to uśmiech dwuznaczny, tylko tak bezpośredni jak to tylko możliwe. Podobny pojawił się na twarzy tego, którego o pomoc poprosiła.
- Oczywiście. - odparł i w dwójkę ruszyli w kierunku schodów, by po chwili zacząć się po nich wspinać. Krótkie obejrzenie się za siebie pokazało, że dwójka jego znajomych postanowiła go asekurować. Nie powstrzymała lekkiego chichotu.
- Nie chciałabyś przeżyć czegoś... specyficznego? - zebrał się w końcu na bezpośredność mężczyzna. Hana domyślała się o co chodzi. Zaśmiała się głośno.
- Nie mam nic przeciwko. - odparła.
Kilka chwil później dowiedziała się, jak mylna była jej ocena. Chociaż sytuacja okazała się jeszcze ciekawsza. Została zaprowadzona nie do swojej izby, lecz sąsiadującej do niej. I tam była największa niespodzianka. Łoże było już częściowo zajęte. Przez kobiete!
Całkiem ładna istotka o brązowych włosach leżała, jakby otumaniona. Wyglądało na to, że nie rozumie co się dzieje dookoła. Przez chwilę Hana się zawahała, chciała się cofnąć, jednak głębiej w pomieszczenie wepchnęła ją dwójka strażników która weszła.
- Chciałbym zobaczyć ciebie. I ją. W akcji. Wtedy dam ci to, czego tak bardzo pragniesz. Nie tylko ja zresztą. - szepnął ten "pierwszy" wprost do jej ucha. Z jednej strony, zdarzało jej się brać udział w czymś takim. Z drugiej strony, nigdy na dobrą sprawę nie była z kobietą.
Uśmiechnęła się na myśl czegoś nowego. Zdjęła torbę z ramienia i wyjęła z niej flakonik. Afrodyzjak z domieszką narkotyku. Rzuciła torbę na ziemię i ruszyła w kierunku leżącej. Otworzyła buteleczkę i wlała sobie jego zawartość do ust, jednak nie połknęła jej. Weszła na łóżko i znalazła się nad leżącą, która nagle odzyskała chociaż część świadomości. Widok zbliżającej się, kobiecej twarzy wydawał się ją co najmniej dziwić, jeśli nie w pewien sposób straszyć. Jej reakcja na pocałunek połączony z przekazaniem części trunku zasługuje na miano "zszokowana". Jednak specyficzna mieszanka zadziałała błyskawicznie.
A dalej było jeszcze ciekawiej.


Dym?
Dojrzenie dymu błyskawicznie zmieniło jej nastawienie. W jednej chwili zapomniała o wspaniałości ostatniej nocy, które zaspokoiły jej pragnienia aż nadto skutecznie. Chociaż była pewna, że długo będzie pamiętać o tej dziewczynie jak i trójce strażników, to myliła się.
Gęste kłęby dymu przyprawiły ją niemalże o amnezje. Tym bardziej, że wydobywały się one z miejsca do którego zmierzała. Przyśpieszyła znacząco kroku, by zatrzymać się na krawędzi klifu, który normalnie by ominęła.
I skamienieć.
Jej dom, rodzina, bliscy, mistrz. Miejsce, które dało jej sens życia. Cała osada. W ogniu. Usta otworzyły jej się samoistnie. Chciała krzyczeć, lecz głos zamarł w gardle.
A jeźdźcy rzucali kolejne pochodnie.
Pierwsza łza zaczęła cieknąć po jej policzku, zaraz po niej pojawiła się druga, trzecia, następna. Upadła na kolana i zaczęła szlochać nie mogąc powstrzymać emocji. Ogarnęła ją niemoc. Spóźniła się? Czy powinna przybyć szybciej? Czy wtedy mogłaby ich uratować?
Nie. Wiedziała, że nie. Mimo to, cierpiała. Łzy padały na ziemię pod jej stopami, szczęka i ręce drżały.


Ogień odbijał się kolejny raz w fiołkowych oczach. Jednak nie koniecznie mogło to być odbicie pożaru. Prędzej pokazywały one wewnętrzny ogień. Płomienie trawiły jej wnętrzności a w szczególności serce, zadając niewyobrażalny wręcz ból. Czuła, jak staje się coraz bardziej gorąca. Była pewna, że jej skóra staje się czerwona od skrywanej wewnątrz ciała temperatury.
W jej umyśle pojawił się konflikt.
Chciała iść i ukoić swoje cierpienie. Zanurzyć ostrze w ciałach napastników, nie dbać o ich ciosy. Umrzeć. Po prostu umrzeć, skończyć tak, jak skończyli jej bliscy. Odejść razem z nimi. Jednak z drugiej strony pojawiał się Kodeks czy to, że oznaczałoby to zaprzepaszczenie całej pracy jej mistrza.
Wydała z siebie przeraźliwy krzyk i rozpłakała się jeszcze bardziej. Mimo całej swej silnej psychiki, teraz kompletnie się rozkleiła. Padła w końcu na ziemię, wciąż szlochając. Trwało to długo: godziny a może nawet dni? Nie była pewna. W każdym bądź razie, gdy się opanowała, osady już nie było. Zostały pogorzeliska. Także wieczór zamienił się w południe.
Wolnym krokiem ruszyła w kierunku ruin, dobywając miecza. Łzy znowu zaczęły cisnąć się jej do oczu. Nie wytrzymała. Nie zdołała nawet podejść do dawnych granic osady. Cisnęła mieczem w tamtą stronę, oferując chociaż cząstkę siebie. A potem odwróciła się na pięcie i odeszła tak szybko, jak tylko mogła.
 
Elas jest offline  
Stary 22-09-2012, 17:59   #35
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Grupa pościgowa.

Czarnoskóry, Faust jak i Madred ruszyli śladem bandytów, a dokładniej mówiąc ruszyli w stronę którą wskazał blondyn w czerwonej koszuli, bowiem żaden z trzech mężczyzn zbytnio na tropieniu się nie znał. Mieli tyle szczęścia, że podążali za dość liczną grupą, która ponadto niezbyt dbała o to by nie zostawiać po sobie śladów. Trójka poszukiwaczy przygód parła więc naprzód śladem podeptanych roślin i połamanych gałęzi, zaś wielki murzyn który szedł na czele, coraz bardziej się nakręcał wizją nadchodzącej bitki.
Bandyci mieli jednak spora przewagę czasu nad pościgiem, tak więc leśna podróż zajęła grupce dobre półgodziny. Madred ponadto musiał stwierdzić ze woli pustynne krajobrazy od tych leśnych, co krok coś wbijało mu się w płaszcz, pajęczyny wpadały we włosy, często też potykał się o korzenie.
W końcu mężczyźni dotarli na skraj lasu, przed nimi zaś rozciągała się duża polana, widać iż poszerzana przy pomocy pracy ludzkiej. Nawet teraz kilku ubranych w typowo bandyckie łachy mężczyzn rąbało drewno, rozmawiając przy tym wesoło jak i popijając ze wspólnej butli, na oko było ich z czterech, tak więc przeciwnik był z nich żaden.
Gorzej jednak przestawiała się wizja ratunku dziecka staruszka, bowiem na polanie nie rozbito typowego obozu, którego można by się spodziewać po bandyckiej grupie. Zamiast namiotów i kilku ognisk znajdowała się tu prawdziwa drewniana twierdza.



Otoczona palisadą jak i fosą, z dwoma wieżami przy głównej bramie, i po jednej na każdym rogu budowli, obsadzonymi przez kuszników, którzy groźnie łypali na granice lasu. Zwodzony most aktualnie był opuszczony, zapewne by rąbiący drewno rabusie mogli szybko wrócić z drzewem na opał dla swej zgrai. Przez otwarte wrota, widać było kilkanaście sporych namiotów, oraz liczne miejsca po wypalonych ogniskach, po obozie zaś kręciła się naprawdę duża liczba bandytów. Pięćdziesięciu, a może stu? Trudno było to określić czając się w krzakach i obserwując jedynie drobną część obozu widzianą przez otwartą bramę.
Madred zaś dzięki swym specjalnym googlą które niczym luneta pozwalały mu dokładniej obserwować dalekie obiekty, zdołał odkryć ,iż za jednym z namiotów znajdowała się potężna klatka, w której siedziało kilku ludzi. Zapewne było takich cel więcej, jednak pozycja nie pozwoliła wynalazcy grupce na dojrzenie ich. Czyżby więc rabusie dorabiali sobie na sprzedaży niewolników?
Sprawa nie przedstawiała się kolorowo, wymagała planu jeżeli trójka poszukiwaczy zwady chciała dostać się w jakiś bezpieczny sposób do środka nie alarmując przy tym całej rzeszy uzbrojonych rzezimieszków. Chociaż murzyn widział w tym pewne wyzwanie- czy nie pokazałaby jaki to silny z niego bohater gdyby sam wbiegł w taką paszczę lwa?

Fateus

Phantasmagorius miał pecha, i to prawdziwego kurewskiego pecha! Dwa dni temu zmierzał do królewskiego zamku by zaproponować swą pomoc w zwalczaniu plagi szaleństwa, ale oczywiście musiał trafić na tych przeklętych bandytów. Oczywiście zwykła grupka chcąca myta za przejście traktem nie była by wielkim wyzwaniem, ale Ci najwyraźniej nie trudnili się w grabieży dób materialnych, a handlu żywym towarem. Kiedy kilku zatrzymało go na drodze pod przykrywką opłaty za przejazd, z krzaków jakiś sukinsyn wystrzelił tępym bełtem i skutecznie ogłuszył Fateusa. Gdy ten odzyskał przytomność, siedział tu gdzie teraz- w klatce w środku drewnianej fortecy bandytów. Pozbawiony ekwipunku, a nawet swego ukochanego kapelusza, związany i zamknięty z jakimiś trzema innymi mężczyznami. Chociaż sądząc po ich sposobie mówienie oraz istotnych brakach w uzębieniu, byli prostymi chłopami, nie zaś tak jak on poszukiwaczami przygód.
Ucieczka była możliwa, jednak byłaby bardzo ryzykowna, po obozie kręciła się bowiem ponad setka bandytów, a jedyne wyjście było obstawione przez kuszników stacjonujących na wieżyczkach. No i dochodziła jeszcze kwestia dowódcy całej tej bandy, wielkiego zakapiora którego tytułowali „Blizna”


Był to mierzący niemal dwa metry człek o potężnych barkach i bliźnie przecinającej lewe oko. Był bardzo nieokrzesany, aczkolwiek dowodzić tą bandą jakoś umiał. Teraz znając życie siedział w swoim wielkim namiocie i żłopał piwsko, lub rżnął się z jakąś dziewką.
Tak jednym plusem tych okolic był widok ubranych jedynie w kuse majtki kobiet które usługiwały bandytą. Były to zwykłe wynajęte i dobrze opłacane ladacznice, ale przynajmniej można było sobie umilić czas oglądaniem ich krągłości.
Fateus usłyszał jednak plotki, że niebawem ma zjawić się kupiec, tak więc jeżeli chciał uciec przed sprzedażą jeszcze gorszemu typowi musiał szybko coś wymyślić.

Grupa na trakcie.

Hana pędziła przed siebie na swym rumaku, wczepiona w jego grzywę, zła i milcząca niczym burza która tylko czeka by uderzyć gromem. Faust uraził jej dumę i to do głębi, była wściekła na blondyna, a ponadto czuła się pokonana, nie tyle co fizycznie a psychicznie, przez zagrywki czwartego z Faustów.
A dla czego by tak się nie zemścić, nie zetrzeć mu tego uśmieszku z gęby? Przecież to takie proste, poczekać, aż zaśnie, okaleczyć, zabić…- dziewczyna aż musiała potrząsnąć głową by odgonić te myśli. Co się z nią działo, rozważała coś takiego za zwykłą obrazę? Musiała panować nad myślami nie dopuszczać do siebie takiego mroku.
Hana zwalniała z każda sekundą, po chwili jej rumak leniwie przestawiał nogę za nogą czekając aż reszta dogoni sfrustrowaną dziewczynę. Tak też się stało, reszta drużyny w końcu dopadła Hany, z jej obserwacji wynikło że z Faustem poszedł murzyn jak i technokrata. Ponadto brakowało wróżki która im towarzyszyła, lecz jej nieobecność szybko wytłumaczył białowłosy chłopak z bandażem na jednym oku.
- Pozytywka odłączyła się i zniknęła w lesie, chwile po tym jak Gort i reszta ruszyli w pogoń za bandytami. Chyba też postanowiła pomóc. – cóż był to jej wolny wybór.

John odkrył że jego połączenie telepatyczne z Madredem jest dziwnie niestabilnie, próba przekazywania słów odbywała się z opóźnieniem, oraz nie wszystko dało się zrozumieć. Niczym rozmowa przez komórkę, która ledwo łapie zasięg, najwidoczniej mężczyzna miał rację ostrzegając przed magicznymi zakłóceniami.

Grupa szła przed siebie traktem, według zakupionej przez Shibe mapy, mieli niedługo dotrzeć do rozdroża. Jedna z dróg (ufając mapie) zaprowadzić ich mogła do miasteczka o uroczej nazwie „Cicha Mgła” gdzie mogli by uzupełnić zapasy czy zakupić konie, jednak nadłożyli by dwa dni drogi do Witlover. Inna ścieżka prowadzić miała bezpośrednio do miasta będącego ich celem, trzecia zaś była pewnego rodzaju skrótem. Była to droga oznaczona jako stary nie używany szlak, a to z powodu iż przechodziła obok „Ciemnej wody”. Miejsce to jeżeli wierzyć legendą było kiedyś zwykłym jeziorem, pewnego dnia jednak, cała woda stała się czarna, a ludzie zaczęli znikać w tamtych okolicach. Tak więc zamkniętą tamten trakt mimo iż był najkrótszym prowadzącym do miasta technologii.

Nim jeszcze drużyna dotarła do rozdroży czekała ich niemiła niespodzianka, ścieżkę przed nimi bowiem zastąpiła prowizoryczna barykada, widać że wykonano ją niedawno, zrobiona była z paru wozów jak i wbitych pospiesznie pali, które miały robić za prowizoryczną palisadę.Zatą bariera było kilka metrów przestrzeni i kolejna bliźniaczo podobna, na wypadek gdyby ktoś nadchodził od strony Cichej mgły czy też Witlover. Za tą drewnianą barierą kryło się kilku bandytów uzbrojonych w kuszę, którzy teraz celowali w grupkę. Na ścieżce oparty o wozy stał natomiast chłopak, grzebiący nożem pod brudnymi paznokciami. Na widok drużyny jego pokryta kilkudniowym zarostem gębą, wykrzywiła się w paskudnym uśmiechu ukazującym brak kilku zębów.
- Trzeba od dziś płacić za przejazd. Rozkazy Blizny lalusie. –rzucił do was rozsiewając przy tym sporo śliny po okolicy. – Wyglądacie na kasiastych więc, to będzie po dwiście złocisz czy od głowy. –zarechotał jeszcze i dłonią zmierzwił brudne czarne włosy. –No i nie radzę robić tych no… kłopotów! Urgh tego nie lubi! – mówiąc to wskazał między drzewa, z których na ten gest wychylił się…


…olbrzym! Pokryty tatuażami, gruby humanoid o paskudnej gębie rozsiewający jeszcze gorszy zapach. Był wielki na ponad sześć metrów, a uzbrojony w młode drzewko wyrwane z korzeniami. Spojrzał na was świńskimi oczkami i ryknął coś niezrozumiale, po czym grubymi paluchami wepchnął sobie do ust pokaźny kawał mięsa, który leżał obok na ziemi.
Tak więc wszyscy musieli zdecydować czy warto płacić bandzie rzezimieszków… a dokładniej prawie wszyscy bowiem John ku swej uciesze usłyszał przyciszoną rozmowę dwóch kuszników.
- Kojarzysz tego gościa z teczką?
- Noo to chyba kuzyn Boba.
- A nie brat szefa?
- Nie wiem ale od niego lepiej kasy nie brać, to pewnie naganiacz.

Czasem opłaca się być przykładnie zwyczajnym.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline  
Stary 26-09-2012, 20:20   #36
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Spojrzenie pośród krat

Pobudki bywają różne. Obecna zaś nie należała do najprzyjemniejszych jakie Fateus przeżył w swoim życiu. A przeżył ich już sporo. Sytuacja była ciężka, ale nie pierwszy raz Fateus znajdował się w tarapatach. Pomacał się po głowie. Była cała, ale guz był spory.
Fateus był dość rosłym mężczyzną o bujnej czarnej czuprynie i króciutkiej brodzie okalającej bladą twarz. Oczy...


...zielone z pionową źrenicą, były nieludzkie. Ale nie było ich widać. Bowiem opadające na twarz włosy skrywały przed światem spojrzenie Fateusa.
Mężczyzna ubrany był w ekstrawagancki czarny strój przylegający i czerwony płaszcz.
Fateus przypominał bardziej cyrkowca niż... poszukiwacza przygód.
I był obolały i brudny i zmęczony... Zapachy, dźwięki... osaczały go ze wszystkich stron, nie dając dojść w pełni do siebie. Za dużo było tych wrażeń dookoła.
Przez pewien czas sztukmistrz obserwował otoczenie przyglądając mu się ze skupieniem. Niełatwo będzie się stąd wydostać... i nie wykpi się wyciągnięciem królika z kapelusza.
A akurat kapelusza mu brakowało najbardziej.
-Woody...- wychrypiał Fateus głośno próbując zwrócić czyjąś uwagę.
- Nie fatyguj się nikt nie przyjdzie. -odparł jeden z obszarpanych współwięźniów. - Jeżeli chcesz wody to tutaj masz. - stwierdził i zrezygnowanie machnął ręką w stronę lewego boku klatki. Obok niej stało zaś koryto wypełnione wodą, a na nim dwa drewniane kubki na tyle małe by przecisnąć się między kratami.
Sztukmistrz ze zrezygnowaniem podszedł do koryta i napełniwszy go wodą wypił nieco. Po czym skrzywił się z odrazą. Woda była już stęchła. Spojrzał w niebo oceniając pozycję słońca na nieboskłonie. Powoli dochodziło południe. Czyli dość długo leżał nieprzytomny.
Rozejrzał się dookoła... Dużo ludzi. Za dużo, nawet jeśli kilka z nich było wyjątkowo wdzięcznymi obiektami do obserwowania.

Fateus ziewnął lekko i skuliwszy się z boku przyglądał sytuacji mając lekko przymknięte oczy. Wyrywać się teraz z klatki było szaleństwem. Za dużo się osób kręciło po obozie, nawet pomijając osiłka.
No i klatka była ustawiona wszak w jego centrum. Należało więc zbierać siły i informacje. I czekać na noc.
Sztukmistrz więc rozglądał się po strażnikach oceniając ich uzbrojenie, zerkał na zamek klatki i odpoczywał. Zamek był zaś bardzo prosty, typowa ciężka kłódka, zero finezji. Klatka zaś była przeznaczona na duże zwierzęta. Stalowe pręty, drewniana podłoga i sufit, ale drewno wzmocniono. Nie dobrze, zdecydowanie nie dobrze. Zaś sami rozbójnicy uzbrojeni byli w wszelaką broń, od zwykłych siekier po zwykłe miecze, ktoś miał nawet halabardę - zapewne zrabowaną.
Fateusowi pozostało więc czekać na noc, lub na nadarzającą się okazję do ucieczki, w zależności co będzie pierwsze. No i... sprawdzić, czy przypadkiem mu się nie poszczęściło i miał przy sobie jakiś kawałek papieru.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-09-2012 o 15:14.
abishai jest offline  
Stary 27-09-2012, 13:52   #37
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Na trakcie

- Mam jeszcze... trochę... pieniędzy... - rzekł Calamity standardowym tonem. Przekrzywił nieco głowę w bok zwracając się do reszty.
- Zgładzimy... czy oszczędzimy... - Dodał po chwili, nawet nie zwracając większej uwagi na olbrzyma. Rycerz zwrócił swoje puste oblicze w stronę rzezimieszka, który się do nich odezwał
- Ile... żądacie? - Zapytał, prostując się na chwilę.
- Głuchy jesteś dziwoku? -warknął bandyta wkurzony tym że znowu musi używać mózgu do formowania zdań. - Dwiście sztuk od głowy... dla Ciebie dwiście i pińćdzisiąt za głupie pytania! -dodał jeszcze z chciwym uśmieszkiem.
Na słowo “Dziwoku” rycerz poczuł igłę w sercu. Naprawdę było to dla niego wszytko jedno, czy ma ich wyciąć, czy też zapłacić, małym problemem może być jednak ten gigant, na którym skupił teraz uwagę, Takie istoty polegają na swojej brutalnej sile, całkiem jak on sam. Calamity zaczął sobie wyobrażać przebieg pojedynku z tą istotą. Zwykle odrąbanie głowy pomaga...
- Zaczekajcie chwilę panowie - zagadnął cichy do tej pory mężczyzna. Czuł jak po plecach spływa mu zimny pot i odżywają niezbyt miłe wspomnienia jednak miał zamiar uratować parę żyć. Domyślał się bowiem, jak skończy się konfrontacja bandytów z ich grupą jednak i tak nie miał ochoty narażać się na dodatkowe niebezpieczeństwo. Najwyraźniej zdolność bycia niewidzialnym działała i miał cichą nadzieję, że uda mu się pomóc w ten sposób pozostałym -
Nie poznajecie naszej drużyny?

- eee nie... a powinniśmy? -zapytał zaskoczony tą wypowiedzią “bandyta mówca”, zaś wśród kuszników rozległy się ciche rozważania na ten temat.
John zdawał sobie sprawę że nie jest kameleonem jak jego brat, jednak próbował kontynuować swoją grę dalej
- Musieliście widzieć mnie czasem w obozie, gdzie zaprosiłem naszych nowych przyjaciół - swoją wypowiedź zakończył bardzo widocznym mrugnięciem zastanawiając się jak zareagują bandyci na jego starania. Miał nadzieję że wezmą go, jak wcześniej podejrzewali, za naganiacza
- Jeżeli.. nie zapłacę... rzucicie się... tylko na mnie... czy nas... wszystkich? - Zapytał ponownie rycerz, chciał się upewnić że nikt z jego winy nie ucierpi. Jego opancerzona dłoń mocniej zacisnęła się na rękojeści “Despair”.
- Ci którzy opłaca przejście mogą spokojnie iść dalej. -odparł bandyta wracając do swego stanowiska.
Shiba miał w sumie głęboko gdzieś jak przejdą przez obóz. Zważając na to, że mięśnie drużyny poszły ratować jakieś przypadkowe dziecko w akcie heroizmu oni sami nie byli specjalnie do walki zobowiązani.
Mogli zapłacić. Cena była spora, ale da się przeżyć. Z drugiej strony gdyby ktoś postanowił skrzywdzić jakąkolwiek z kobiet w drużynie to niebieskoskóry najpewniej nie pomyślałby dwa razy przed posprzątaniem zgromadzenia.
Uśmiechnął się on do strażnika przejścia pokazując gamę swoich kłów chcąc w ten sposób nieco go zaniepokoić. Podszedł on do Johna i położył mu rękę na ramieniu.
- Ty zawsze taki niepozorny że do własnego obozu się dostać nie możesz?
- Tak to już bywa... ciągle mnie zapominają i za każdym razem muszę od nowa tłumaczyć kim jestem. No bez przesady, chyba nie chcecie powiedzieć że znowu o mnie zapomnieli? - pytanie zwrócił wyraźnie do bandytów próbujących wymóc na nich haracz
- Em, no tego, znaczy się... -bandzior wydawał się naprawdę zmieszany jednak szybko odnalazł się w nowej sytuacji. - Jeżeli jesteś jednym z nas na pewno znasz tajne hasło! -powiedział zaś towarzyszyły temu pomruki aprobaty ze strony kuszników.
Co prawda Shiba nie miał okazji dyskutować z Johnem jednak jego sposób rozwiązywania spraw wydawał mu się niezwykle intrygujący..? Nawet, zabawny.
Niebieskoskóry postanowił grać razem z nim, choć nie wiedział czy da radę dobrze kooperować.
Wybuchł on śmiechem, po czym zadał pytanie ironicznym tonem.
- Po to opuszczam "demoniczną kompanię", aby natrafić na dziecinadę, która ustala hasła, bo nie potrafi zapamiętać własnych twarzy!? - Nie był on dobrym aktorem ale miał wrażenie że sama jego nietypowa aparycja powinna być sporą pomocą w zabawie.
- Może mi jeszcze powiesz, że zjadacie zwykłe zwierzęta? - Ponownie odsłonił zęby spoglądając na bandytę.
- O czym oni gadają, zaczynam sie gubić. -warknął bandyta sprzed barykady do kuszników schowanych za nią, Ci zaś tylko wzruszyli ramionami, celując w Shibe ze swych kusz. - W życiu nie słyszałem o jakiejś demonicznej kompani, a gęby tego niebieskiego to nie pamiętam. -stwierdził jeden ze strzelców.
Rycerz był nieco zmieszany zachowaniem towarzyszy. W pierwszym momencie pomyślał, że osobnik z teczką naprawdę był z tymi oprychami. Zamyślił się na chwilę, gładząc się po tyle głowy. Dołączenie do dyskusji Shiby, dopiero utwierdziło go w przekonaniu, że to jest blef. Calamity, opadł do przygarbionej pozycji, opierając miecz na ziemi. Nie miał zamiaru atakować, ale jak ujrzy jakikolwiek akt agresji ze strony bandytów, nie zawaha się nawet sekundę.
Hana posyłała kolejne spojrzenia bandytom. I chociaż gdyby postarała się chociaż odrobinkę, to mogłaby to wykorzystać na korzyść całej drużyny, to najwidoczniej nie miała na to ochoty. Jej wzrok posyłał niemalże groźby śmierci, ukryte w niewinnym, fiołkowym kolorze.
- Nie możemy po prostu ich zabić? - zapytała cicho, żeby czasem nie zrujnować planu. Mimo wszystko, możliwość odreagowania była dla niej milszą perspektywą niż rozwiązanie pokojowe.
- Opóźniają... naszą... misję... - Rzekł rycerz, nie kwapiąc się nawet o dyskrecję. Dopiero po chwili, przypomniał sobie, że doradca króla rzekł “Wyprawa jest tajna” czy coś w tym stylu. Ponownie westchnął i zwrócił się do Hany:
- Kusznicy mogą... być dokuczliwi... a ten... gigant jest... głupszy ode...mnie... - Jego lewa ręka zadrżała dziwacznie, po czym dodał: - I tak... mają pewnie... na sumieniu... cudze... żywoty...- Może nie było tego po nim widać, ale Calamity zaczął się powoli niecierpliwić. Nawet doszedł do wniosku, że lepiej było by ich wybić, bo mogą komuś zrobić krzywdę.
- Pokaż mi gdzie dokładnie są a się nimi zajmę. - odparła Hana w kwestii kuszników, zeskakując przy tym z wierzchowca.
Calamity uniósł bardzo powoli i ociężale dłoń, wskazując na wystające łby, tym samym zatapiając się w purpurową kałużę pod stopami. Rycerz miał w planie wyłonić się za olbrzymem, i przy użyciu swojej monstrualnej siły odrąbać mu nogę.
Gdy tylko Calamity zniknął, Hana zbladła momentalnie. Być może z radości? Na to wyglądało, gdyż na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech. Jej plan był prosty - po prostu wystrzelić z swą błyskawiczną szybkością w barykadę z kusznikami i powalić ich siłą uderzenia. A jak nie wyjdzie... kto zakłada, że nie wyjdzie?!
- Daj spokój. Ja się tutaj tylko bawię, ale są tak głupi, że nawet nie chcą się bać. - odparł Hanie wyjmując swój sztylet zza pleców.
Myślał, że skoro John "zaprosił tutaj swoich przyjaciół" to on sam będzie w stanie nagadać bandziorom, że jest niezwykle groźnym demonem czy innym badziewiem. Nie wyszło. Będzie się musiał jeszcze poduczyć gry aktorskiej.
Jego sztylet lekko zalśnił i zmienił swój kształt w sporych rozmiarów tarczę.
Shiba chciał zasłonić ekipę przed strzałami, jeżeli ci zdążą odpalić kusze nim ktoś ich powali.
Tym samym chciał Skoczyć w stronę strażnika przed barykadą i ogłuszyć go uderzeniem tarczy.
No i masz... A jeszcze chwilę temu John naiwnie liczył że uda się rozwiązać sprawę pokojowo. Wyprawa nie trwała zbyt długo ale i tak zdążył już zauważyć że większość jej uczestników lubuje się w mordowaniu, a jako że wszyscy byli wyćwiczeni w odbieraniu życia to grupka bandytów nie stanowiła dla nich większego wyzwania. Z tego powodu John po prostu skoncentrował się na pozostaniu w jednym kawałku licząc że ochroni go jego niezwykła intuicja. Interweniować zamierzał tylko jeśli ktoś z pozostałych będzie w prawdziwym niebezpieczeństwie
Rycerz niosący rozpacz zapadł się w purpurowej kałuży, a to i dla grupy jak i bandytów było sygnałem że dzieje się coś niedobrego, kusznicy unieśli swoje naładowane już narzędzia i nacisnęli spusty. Bełty przeszyły ze świstem powietrze, jednak Shiba był na to przygotowany. Jednoręki wyskoczył przed drużynę z olbrzymią tarczą, która przyjęła na siebie uderzenia pocisków, a to nagłe pojawienie się gigantycznej tarczy sprawiło, że na twarzach bandytów pojawiło się niedowierzanie.
Hana przyspieszyła do niezwykłych prędkości, nie dając rzezimieszką czasu na przeładowanie, uderzyła bowiem w barykadę, sprawiając że cała konstrukcja aż zadygotała od jej uderzenia, a jeden z wozów spadł na ziemię po drugiej stronie zasłony. Kusznicy zachwiali się a kilku z nich opadło na ziemię, to dało dziewczynie tyle czasu, by wskoczyć na barykadę i stanąć teraz oko w oko z bandytami.
Niebieskoskóry bez problemu dobiegł do stojącego na przedzie bandyty, wyminął cios jego kordelasa i zdzielił go tarcza po głowie, na tyle mocno, że ten odpłynął w słodką krainę zapomnienia.
Olbrzym miał być tak jak wszyscy myśleli największym zagrożeniem, wielkolud ryknął głośno i wściekle unosząc młode drzewko i zamachnął się na Azara który materializując w dłoniach dwie świetliste katany skoczył na wielkoluda. Drzewo niestety okazało się lepszą bronią, bowiem białowłosy niczym piłka bejsbolowa został posłany na najbliższe drzewo, o które gruchnął z wielką siłą.
Wtedy to też zza olbrzymem z ziemi wyłonił się Calamity, biorąc potężny zamach uderzył w nogę potwora. Miecz wbił się w grubą skórę i sprawił że monstrum ryknęło z bólu, rozsiewając po okolicy swoją ślinę. Despair jednak nie odciął nogi stwora, zatrzymał się na kości bestii, która okazała się grubsza niż rycerz myślał. Krew lała się z rany na pancerne dłonie zbrojnego, zaś łysy olbrzym z wściekłością uniósł drzewko by zapewne uderzyć nim od góry i przerobić niosącego rozpacz na miazgę.
Ani umiejętności, ani zbroja nie pozwalały rycerzowi na wykonanie przewrotu w bok. Widząc jak drzewko, które było bronią giganta miało wbić go w ziemię, chwycił miecz oburącz i płaską stroną miał zamiar uderzyć w spadający na niego kawał drewna, zbijając go w bok. Następnie zamierzał, wyskoczyć w powietrze, po drodze uderzając w szczękę bydlaka zaciśniętą pięścią. Jeżeli to by zadziałało, po powrocie na ziemie, zada kolejne cięcie w nogę, lecz z drugiej strony gdzie poprzednio trafił. Kończyna powinna być już na tyle osłabiona, aby “Despair: dokończyło dzieła.
Wejście okazało się zarówno efektowne jak i efektywne. Ot, dwa w jednym. Jednak Hana nie zamierzała kończyć na tym. Chwyciła pręt, który błyskawicznie pokrył się czerwoną substancją o magicznych właściwościach. I to całkiem dosłownie. Jej fiołkowe oczy, wbite w jednego z kuszników, wydały wyrok.
- Obawiam się, że nie zasługujecie na swoje życia. - stwierdziła cicho, bez żadnych emocji. A następnie rozpoczęła atak, mając zamiar wpierw pozbawić egzystencji jednego, następnie pierwszego, bez jakieś szczególnej finezji. Bo skąd ona przy wymachiwaniu prętem?
- Oj panowie bandyci, nie ładnie - stwierdził zmieniając tarczę w laskę. - Mamy kobietę w drużynie a strzelacie do nas z kusz. Nie wypada.
Właściwie nie sądził, aby mógł zrobić coś produktywnego. Obóz był mały, Calamity radził sobie dobrze (albo raczej lepiej niż Shiba byłby w stanie go wspomóc nie znając jego zdolności), anielski Azar gdzieś odfrunął a Hana radziła sobie na tyle dobrze, że zdecydowania nie potrzebowała jego pomocy.
Wręcz przeciwnie, najpewniej chciała się tylko dobrze bawić wyładowując gniew.
Shiba zaczął spacerować po obozie. U spodu jego laski pojawił się czerwony diament, niebieskoskóry planował jakiś czas uderzać o ziemię zostawiając rubinowo-czerwone płomienie. Chciał być pewien, że nie zostanie z tej blokady nic, gdy już tutaj skończą.
No i jakby ktoś zaczął uciekać to może nie polubić jego prezentu.
Bandyci przeciwko Hanie nie mieli żadnych szans, niczym burza szalała ona między nimi, a pokryty dziwna mazią pręt rozcinał ich gardła i przebijał serca niczym normalny miecz, ciągle rozrastając się, im więcej ciosów dziewczyna zadała, tym więcej ostrych wypustków wyrastało z druzgoczącej broni. To nawet nie była potyczka to była rzeź. Każdy atak bandytów przeciwko dziewczynie okazywał się nieskuteczny, ich uderzała w jej ciało ale nie czyniła czarnowłosej żadnej szkody, kilka mieczy nawet połamało się na ciele kobiety.
Calamity zaś mierzył się z olbrzymem, opadająca kłoda spotkała się z mieczem, olbrzym mimo iż użył wszystkich sił nie miał szans ze zbrojnym. Ostrze rozpaczy odbiło drzewko z taką siłą, iż to wyleciało z łapy grubego potwora. Wtedy Calamity wyskoczył nieprawdopodobnie wysoko i zaciskając pięść gruchnął w brodę olbrzyma. Drużyna była wtedy świadkiem nietypowego widoku, dało się słyszeć chrzęst pękającej szczęki, kilka zębów wyleciało z paszczy potwora, a całe jego cielsko oderwało się od ziemi i poszybowało kilka metrów w głąb lasu wyłamując po drodze parenaście drzew. Kropelki krwi które wypluł stwór spadały na ziemię niczym deszcz, a ogłuszony potwór powoli osunął się na ziemię, dobicie go było już tylko formalnością. Bowiem nawet gigant nie mógł równać się siłą z przeklętym rycerzem, co zresztą ten teraz udowodnił.
Roześmiała się głośno, radośnie, kiedy jej broń zagłębiała się w ostatnim żywym przeciwniku. Chociaż krótka i prosta walka, która nie wymagała praktycznie żadnego zaangażowania, przyniosła jednak sporo przyjemności. W końcu tajemnicza broń opuściła ciało nieszczęśnika, który miał pecha stanąć naprzeciwko Hany.
- Co z nim? - zapytała, kierując wzrok na Azara. Ruszyła powoli w jego stronę.
Azar miał pecha, uderzając w drzewo trafił na złamaną gałąź, która wbiła się w jego ciało, prosto w serce, już nie żył. Niefart to niefart i tyle.
Hana dopiero gdy zbliżyła się bliżej, dojrzała, skąd dokładnie wychodzi gałąź.
- Jest martwy. Drewno nie lubi się z sercem. - oznajmiła, mimo to wciąż kierując się w jego stronę. Jej broń zagłębiła się w jego brzuchu, jakby nie chciała pozwolić na żadne marnotractwo. A po chwili wszystkie wypustki jak i sama czerwona barwa zniknęła z pręta, który kobieta założyła ponownie na plecy. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Możliwe, że ma przy sobie coś cennego. Ja i tak to wydam, więc lepiej niech weźmie to ktoś inny.
Calamity oparł rozpacz na barku i posnuł się w stronę leżącego olbrzyma. Wskoczył na jego brzuch, po czym zbliżył się do jego gęby. Wtedy nagle miecz rycerza raz po raz zaczął uderzać w głowę olbrzyma, rąbiąc, łamiąc, odcinając... po prostu masakrując. Calamity nie lubił gdy coś się jeszcze podnosi, takie to kłopotliwe. Po tym makabrycznym akcie, zaskoczył z głośnym tąpnięciem z olbrzyma i posnuł się do reszty.
- Wszyscy... cali... - Rzucił, po czym zauważył Azara. - Och.. - Wydał z siebie na widok jego zwłok.
- Nie powinniśmy... okradać zmarłego... - Wyraził swoją opinię zbrojny, przykucając przy białowłosym.
To było... szybkie. John zdawał sobie sprawę że bandyci nie stanowią wyzwania dla tej grupy jednak nie podejrzewał że urządzą sobie z tego tak brutalne i krwawe widowisko. Widywał już zabijanych ludzi, jednak tym razem z pewnym trudem powstrzymywał mdłości co dało się zauważyć po nieco zielonkawym odcieniu jaki przybrała jego skóra i nieobecnym spojrzeniu. Ta dziewczyna która jeszcze poprzedniego wieczoru proponowała mu ochronę mówiąc, że żywi powinni się wspierać teraz najwyraźniej czerpała czystą radość z mordowania niemalże bezbronnych w porównaniu do jej zdolności bandytów. Kazało to anonimowemu nieco przewartościować dotychczasowe poglądy zastanawiając się czy nie obiecał pomocy dużo gorszemu potworowi niż ta rzekoma ,,wampirzyca”. O pozostałej dwójce nawet nie rozmyślał, od początku rozumiał bowiem że trudno ich w ogólne nazwać ludźmi więc określanie ich ludzką skalą byłoby w tym wypadku bezsensem. Starając się stłumić emocje w swoim głosie odezwał się
- Nie ma sensu dłużej zwlekać, ruszajmy
- Mój kodeks nic nie mówi o okradaniu zmarłych, więc mi to jest obojętne. - odparła Hana, nabierając przy tym nieco kolorów. Jej skóra powoli wracała do stanu “blada” a nie “blada jak blady trup”.
- Mówimy o kradzieży kradzionego - spostrzegł Shiba podchodząc do zgromadzonych. - Ciężko to nawet nazwać łupieniem, bo i tak się nikt o to nie zgłosi. Nie mówiąc o tym że jak czegoś nie weźmiecie, to potem i tak już nic nie zostanie. - Po tych słowach spojrzał na półprzytomnych i rannych bandytów których Hana przypadkiem nie dobiła. Wyraźnie mieli pecha. - Moglibyśmy ich zapytać o jedną z dróg jakie są przed nami, ale osobiście i tak sądzę że nie ma sensu skracać podróż poprzez przeklęte, ciemne wody...Raczej. O innych trasach nawet nie ma o co pytać.
Niebieskoskóry lekko się przeciągnął jakby prostując kości, po czym dodał.
- Ahh, i gratuluję zdolności! Pięknie panienka wygląda w boju.
- Jak już mówiłam, co zrobimy z tym wszystkim, jest mi obojętne. - odparła Hana na pierwszą kwestie jaką poruszył Shiba. Przykucnęła przed martwym już Azarem, którego przed chwilą niespecjalnie dobrze potraktowała. Zamknęła wciąż otwarte powieki.
- Dziękuje. - odparła na komplement, chociaż wciąż wpatrywała się w martwą twarz.
Rycerz uklęknął na chwilę przed zmarłym wypowiadając bardzo ciche słowa. Następnie powrócił do swojej zgarbionej pozycji i strzępnął posokę z miecza na glebę.
- Jakie... Ciemne... wody? Nie znam... tego... miejsca...- Rzekł ponuro Calamity.
- Myśle, że możemy iść tą trudniejszą drogą. Tylko ktoś musiałby pilnować mojego wierzchowca. Nie chciałabym go stracić. - dodała swoje trzy złocisze Hana, wstając i odchodząc od trupa osoby, która jeszcze przed chwilą była jej kompanem.
- Mam tylko... nadzieję że... nie ma... tam...harpii... nie lubię... harpii - dorzucił rycerz.
- Porzucony skrót do Witlover. Coś zabija przejezdnych na drodze - odparł Shiba zmieniając swoją laskę w sztylet i chowając ją.
Wyjął z kieszeni mapę i pokazał ją Calamity.
- Stoimy przed wyborem. Możemy nadłożyć drogi dla dodatkowego postoju, iść dalej ścieżką, albo ryzykować dla zwiększenia wydajności
Po tych słowach spojrzał na przebitego gałęzią Azara.
- O ironio, umrzeć w ten sposób na misji ratowania świata. Mógłby go ktoś chociaż zdjąć? - żałosny wygląd martwego towarzysza, którego Shiba właściwie nie znał mimo wszystko gorszył niebieskoskóremu.
Widząc, że nikt się do tego jakoś nie kwapi, dzierżyciel rozpaczy ściągnął zwłoki Azara z gałęzi. Nie wyszło mu to jednak najdelikatniej gdyż chlusnęło nieco krwi na jego pancerz. Zaraz po tym położył go na ziemi.
Usta Hany otworzyły się, już chciała coś mówić. Jednak zawahała się. Wargi ponownie się złączyły a ona pozwoliła sobie zebrać nieco myśli. Po chwili na jej ustach, niczym mały kwiatek, wykwitł skromny uśmiech.
- Ruszajmy normalną trasą. Prawdopodobnie będą próbowali nas nadgonić i pójdą tą bardziej niebezpieczną. - oznajmiła, w głębi swoje - jakże czystego! - serduszka życząc Faustowi wiele złego.
- Zgoda... - Przytaknął flegmatycznie zbrojny, po czym zatoczył się i odwrócił w stronę ścieżki. Przez przypadek nadepnął na jednego z dogorywających bandytów. Jakby od niechcenia, spojrzał na niego i pokręcił głową. - Sam sobie... jesteś... winny... - Rzekł swym morowym głosem, dociskając but i kończąc męki oprycha.
 
__________________
"My common sense is tingling..."

Ostatnio edytowane przez Deadpool : 27-09-2012 o 14:14.
Deadpool jest offline  
Stary 28-09-2012, 22:53   #38
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
A Great Boulder of Freedom!

Murzyn uśmiechając się groźnie zaciskał raz po raz świerzbiące pięści. Jedynie dzięki ogromnej sile woli i pamiętając o obietnicy złożonej przez Fausta zdołał się odwrócić i poczekać na pozostałą dwójkę swoich towarzyszy.
- Słuchajta, bo nie będęm się dwa razy powtarzał! - oświadczył władczym tonem. - Zamierzam rozwalić ten ich śmieszny murek i urządzić im taką zadymę jakiej żadne gały jeszcze nie widziały. Ale szczury lądowe takie jak wy pewnie chcą sobie nieco pogłówkować nad jakimś tam "planem uratowania dzieciaka" czy innymi pierdołami. A że jestem dzisiaj w dobrym humorze, to zanim wkroczę daję wam na mielenie ozorem całe pół minuty i ani godziny więcej! Zrozumiano!?
To powiedziawszy Gort oparł się o najbliższe drzewo i z założonymi rękami stał tak przez dobrą chwilę, obserwując bandytów ścinających drewno, gdy nagle zdał sobie z czegoś sprawę.
- Zaraz... a ile to w ogóle jest minuta? - zapytał zdezorientowany wielkolud i po chwili zaczął intensywnie liczyć coś na palcach, podczas gdy na jego twarzy z sekundy na sekundę malowała się coraz większa irytacja. Wyglądało na to, ze czas jaki pozostał jego towarzyszom zależał teraz w pełni od cierpliwości Gorta do matematyki, a ta wyczerpywała się w zastraszająco szybkim tempie.
Faust kroczył przed siebie powoli, jakby niezdecydowanie. Wcale nie chodziło mu o to, czy podjęcie decyzji o “ratunku” dla dziecka było dobrym wyborem - od początku wiedział bowiem że będzie to tylko pretekstem. Cel był jeden, dokładnie tak jak jego życie tańczące niemal jak gwiazda okrążająca centrum swego życia po orbicie. Tym razem jednak miał ze sobą dwójkę kompanów, zaś każdy z nich był całkowicie odmienny.
Każdy krok czarnoskórego wyrażał jego zamiary w sposób tak dobitny, że nawet ślepiec zdołałby je zaobserwować. Każdy krok był sztucznie spowalniany siłą woli wielkoluda, który najwyraźniej poczuł już atrakcje nadchodzącej potyczki. Pewnym było że blondyn ubrany w czerwoną koszulę nie tyle nie będzie miał możliwości, co raczej zwyczajnie chęci by przeszkodzić mu w tym. Niewątpliwie Gort zwabiony bitką i renomą szefa gangu, o której niewątpliwie usłyszałby od nieżyjącego starca, zjawiłby się tutaj bez względu na słowa Fausta.
Ostatnim, wedle Fausta najbardziej kłopotliwym, czynnikiem mogącym wpłynąć na zamiary blondyna był technokrata - wielka niewiadoma, która zdawała się, ze wzajemnością, wysyłać w jego kierunku nieco negatywnych uczuć.
- Yhm. - czy ktoś widział bandytów organizujących się w grupy zdolne do tworzenia twierdz? Jedna z możliwych przyczyn pokrywała się z celem ich wyprawy tak bardzo, jak tylko było to możliwe. Może właśnie dlatego uczciwie będzie odebrać to, co zbudowane na potędze zjawiska?
Madred nie spodziewał się, że będzie mu kiedykolwiek brak wszędobylskiego piasku, jednak tym razem musiał przyznać, że tutejsza natura była znacznie bardziej dokuczliwa. Wyciągnął którąś z kolei pajęczynę z włosów i łypnął wzrokiem na blondyna, jak gdyby przez ten krótki moment nieuwagi mógł zamienić się w jakiegoś potwora. Trudno było mu zapomnieć o tym, co zrobił nieco wcześniej szczególnie, że tak naprawdę Nasarczyk mógł domyślać się tylko, iż Faust w jakiś magiczny sposób odebrał życie rannemu staruszkowi.
Dopiero dotarcie na miejsce wytrąciło go z tego dziwnego, podejrzliwego stanu. W milczeniu przyglądał się obozowisku, które okazało się znacznie większe niż mógłby przypuszczać. Taka twierdza niecałe dwa dni drogi od stolicy... i to pieszo. -Widzę więźniów, a właściwie ich klatkę za namiotami - Oznajmił cofając przybliżenie w goglach i zerknął na towarzyszy, tym razem więcej uwagi poświęcając Gortowi. Metalowy miał naprawdę złe przeczucia, co do zamiarów Murzyna.
- Czas minął! - wypalił w końcu wielkolud, decydując że tyle czasu na gadanie w zupełności wystarczy, po czym zatarł ręce z podekscytowania. - No to robimy wielkie wejście!
Wpierw murzyn rozejrzał się dookoła obozu, a gdy tylko znalazł najwyższy punkt polany otaczającej palisadę, uniósł w górę ręce i zamknął oczy, napinając swe mięśnie do granic wytrzymałości. Po chwili zaś w jego dłoniach zaczęła formować się kamienna kula, która rosła w bardzo szybkim tempie, aż po mniej więcej minucie sięgała już czubków najwyższych drzew.
- BARI BARI NO BOWLING!!! - krzyknął nagle Gort, oznajmiając wszem i wobec swoją obecność bandytom ścinającym drzewa, o ile wcześniej go nie zauważyli. Potem zaś nie zwracając na nich dłużej uwagi położył kulę na ziemi i wskoczył na nią, po czym odwrócił się plecami w stronę obozu bandytów i zaczął biec. To natomiast wprawiło w ruch kulę, która staczając się ze stosunkowo niewielkiego wzniesienia nabierała coraz większego rozpędu, pędząc w kierunku bramy palisady.
Na ten widok towarzyszom Gorta mogło się nasunąć tylko jedno pytanie: Czy temu światu potrzeba epidemii szaleństwa skoro ma takich ludzi jak Gort? Tak czy inaczej murzyn rozpoczął swoje działania, czy było to mądre posunięcie? Czas na pewno pokaże. Kamienna kula toczyła się nie ubłaganie ku bramą fortecy, zaś na całkowite podniesienie mostu bandyci nie mieli czasu. Kusznicy oczywiście od razu rozpoczęli ostrzał krzycząc do siebie oraz nawołując kamratów. Bełty jednak zamiast wbijać się w ciało pirata po prostu się od niego odbijały, jak gdyby ten był metalową bryłą.
Widząc jak nieskuteczna jest ich broń bandyci z krzykiem zaczęli zbiegać z wież by uniknąć zgubnych skutków kolizji.
Kamienny pocisk gruchnął zaś w drewnianą bramę i rozbił ją w perzynę wtaczając się powoli do obozu, by po chwili zatrzymać się na drewnianych szczątkach. Droga do obozu była otwarta, aczkolwiek trójka herosów miała teraz na głowie małą armię bandytów którzy uzbrojenie w broń wszelakiej maści poczęli okrążać kamienną kule Gorta.
- Mam dla was propozycję - Faust nagle znalazł się tuż za wielkim czarnoskórym. - Ten tutaj - mówiąc te słowa przyjaźnie poklepał po plecach swego obecnego kompana, który zdołał już udowodnić swoje umiejętności, przydatność w boju, a nawet w pewnym stopniu - dobre serce. Blondyn wodził wzrokiem po bandytach nie tyle szukając bandytów z traktu, co po prostu upewniając się że uwaga pachołków zamieszkującym twierdzę Blizny.
- Wasz szef kontra on. - odparł prosto z mostu, nawet nie siląc się na szczególne techniki oratorskie, czy też zwyczajny blef. Rozmyślania były czymś, co zawsze towarzyszyło przywdzianemu w czerwoną koszulę , tym razem jednak presja otoczenia, troska o zdrowie wszystkich tutaj się znajdujących, sprawiały że jego myśli skupiały się tylko na jednym.
- To, albo - mimika jego twarzy upewniła go w przekonaniu, że kończenie tej sentencji jest całkowicie zbędne. Wyszczerzył delikatnie zęby, w jego ręce pojawiła się katana bielsza nawet niż panna w twórczości Morsztyna. Ostatnim gestem było wolne oblizanie ostrza.
- Właśnie! - ryknął wielkolud zeskakując z kuli, a ziemia pod nim wyraźnie zadrżała gdy uderzył w nią stopami. - Tak jak gada blondas! Prowadźcie mnie do waszego wodza, albo sprowadzą go tu wasze krzyki i błagania o litość! Iwabababa!
Kończąc murzyn założył ręce pod boki i zaśmiał się tubalnie, pokazując że obicie paru gęb zrobiłoby mu znacznie większą frajdę, jednakże musiał pamiętać o misji powierzonej mu przez tego zasrańca na tronie i jego pozostałych towarzyszach, którzy bez jego pomocy z pewnością długo sobie nie poradzą.
Wśród bandytów rozległy się szepty, widać że targały nimi wątpliwości, z jednej strony bali się wołać swego szefa, bez nawet próby walki z przybyszami, z drugiej jednak ogrom zniszczeń jakich dokonał Gort wywarł odpowiednie wrażenie, zaś przyprawa w postaci słów Fausta dodała jedynie smaku potrawie znanej jako strach. Jednak w całej tej zgrai znalazł się jeden szybciej myślący zbir który wystąpił naprzód i rzucił hardo w stronę blondyna.
- A jaka zapłata dla obu stron? Nie walczy się o nic, co proponujecie? -zapytał a reszta bandy poparła go okrzykami i pomrukami.
Gort stał przez moment otępiały, nie bardzo wiedząc jak powinien zareagować na wystąpienie bandyty. W końcu jednak zdecydował się w odpowiedzi unieść zaciśniętą pięść, zaś jego twarz nabrała groźnego wyrazu.
- Chcecie zapłaty!? Oto ona!! - wrzasnął Czarnoskóry, który niewiele myśląc wykonał szeroki zamach, by przywalić bandycie potężnym prawym sierpowym i pokazać reszcie jak skończą jeśli nie zrobią tego czego od nich żąda.
- Pożyjemy - rozpoczął z delikatną drwiną, jakoby fakt ten nie był w stosunku do otaczających go bandytów. Uśmiech z jego twarzy nie znikał nawet podczas wspominania tematów tak podniosłych jak życie. Czy była to przywdziana przez niego maska? Może jego działania miały tylko jeden cel i było nim uniknięcie nadmiernego rozlewu krwi.
- Zobaczymy - dodał oblizując lekko wargi, tak jakby chciał zatrzeć ślady krwi, która mogła się na nich pojawić, jeśli otaczający ich osobnicy wybiorą źle. Zmaterializował przed sobą sakiewkę pełną danego mu przez królewskiego urzędnika złota. - To na dobry początek? - zaproponował luźno.
Uderzony bandyta odfrunął lotem koszącym w stronę krainy guzów oraz nieprzytomności, zaś reszta zgrai cofnęła się o krok niepewna co robić. Oczywiście mieli przewagę liczebną, ale pewność siebie dwóch osobników sprawiała, że czuli się dziwnie niepewnie. W końcu któremuś puściły nerwy, oddalił się pędem od grupki wykrzykując coś co brzmiało jak rozpaczliwe - Szefieee, szefieee!
Nastała chwila wyczekiwania, gdy dwójka przybyszów stała w kręgu rabusiów, zaś wszystkich przytłaczała ciężka atmosfera zbliżającej się rozróby.
Po chwili wyczekiwania krąg bandytów rozstąpił się przepuszczając...


... potężnego niemal dwumetrowego mężczyznę, z paskudną blizną na twarzy. Był on niezwykle masywny zaś na plecach przewieszone miał dwa ogromne miecze, jeden jeszcze ociekał krwią, zapewne bandyty który po niego przybiegł.
- Co tu się do kurwy nędzy dzieje. -warknął do swych kamratów po czym ocenił Fausta i Gorta wzrokiem. - Co to za pierdolony czarnuch i jakiś blondyn który się chyba z burdelu urwał?- mówiąc to łypnął na zawadiaków swym jednym okiem.
- Całkiem szybko wybudowałeś nową twierdzę - Faust sprowokował szefa bandytów. Mowa jego ciała nie zmieniła się ani trochę, tak jakby uwaga o jego wyglądzie spłynęła po nim, jak woda po rynnie.
- Iwabababa! Jestem Czarnoskóry Gort! - zakrzyknął dumnie pirat, po czym wskazał palcem przywódcę bandytów. - I przybyłem tu by wyzwać cię na pojedynek!
To powiedziawszy napiął jeszcze mocniej muskuły i przybrał swą bojową pozycję.
- Jeśli wygram, oddasz mi wszystkich swoich niewolników! Jeśli przegram, oddam ci jedną osobę z mojej załogi! Iwabababa!
- Ja tam chciałem tylko porozmawiać, ale... - blondyn powiedział tak, jakby jego ręce nie macały w tym swych palców. Po raz kolejny stał właściwie niewzruszony, nie zwracając uwagi na otaczający go świat. Patrzył po wszystkich dumnie, nieco prostacko.
Herszt bandy też napiął muskuły, które były niemal tak samo rozbudowane jak te którymi szczycił się pirat. - Proponuje inny układ, nie powiem lubię walczyć i chętnie obije Ci mordę, ale wszyscy niewolnicy za jednego członka byle jakiej załogi? To nie handel, wszystko za wszystko. Jeżeli wygram, a zrobię to na pewno cała ta twoja załoga stanie się moimi niewolnikami czarnuchu. -parsknął blizna po czym zwrócił się do blondyna. - Moja twierdza to nie twoja sprawa dzieciaku.-warknął groźnie. Widać był to to któremu imponowała jedynie wielkość muskułów.
- Przyczyna twojej przeprowadzki już tak - powiedział bez ogródek, ukazując całkowitą prostotę swych działań - niemal tak, jak przeciętny bandzior. Pewność siebie niemal emanowała z blondyna. Najwyraźniej postanowił przybrać taką, a nie inną taktykę na tę słowną potyczkę.
- Trochę szacunku dla naszego szefa! -krzyknął ktoś z tłumu do Fausta. - Nie traktuj go jak byś go znał! -krzyknął ktoś inny. Widać to Gort wzbudzał w obozie największy strach. Blizna zaś uśmiechnął się półgębkiem. - Jak już mówiłem to nie twoja sprawa dzieciaku.
Gort rozważał przez moment propozycję Blizny i po chwili uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Dobra! Umowa stoi! - zgodził się ostatecznie murzyn. - Czasem trzeba pójść na całość! A teraz posmakuj moich pięści, baryło!
 

Ostatnio edytowane przez Tropby : 29-09-2012 o 08:37.
Tropby jest offline  
Stary 28-09-2012, 22:58   #39
 
Antytroll's Avatar
 
Reputacja: 1 Antytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputacjęAntytroll ma wspaniałą reputację
Technologia kontra Natura.

Nasarczyk zdążył już wcześniej zorientować się, że cierpliwość nie była mocną stroną Murzyna. Spodziewał się, że ów osobnik może zrobić coś lekkomyślnego, jednak nic nie było w stanie przygotować go na to, co wydarzyło się chwilę później. Kula rozbiła bramę w drobnym mak, posyłając w powietrze tumany kurzu, pyłu i drewna. -Co do... - Mruknął tylko, kiedy to wszystko opadło, a on mógł dokładnie obejrzeć rozmiar zniszczeń. Widząc Fausta tuż przy Czarnoskórym, sam również postanowił do nich dołączyć.
Technokrata ruszył więc w stronę obozu, jednak zanim jeszcze zdążył opuścić schronienie jakie dawał brzeg lasu, usłyszał za sobą szelest delikatnych skrzydeł. Mechaniczny podróżnik odwrócił się z wycelowaną kuszą, lecz na szczęście okazało się że była to tylko Pozytywka, towarzysząca im w wyprawie wróżka. Dziewczyna wylądowała zgrabnie na ziemi z wyciągniętym rapierem.
- Widzę, że znaleźliście obóz Blizny... -mruknęła widocznie niezadowolona, może dla tego że to nie ona go odnalazła jako pierwsza?- Gdzie reszta, już w obozie?
Mężczyzna zdjął palec ze spustu, orientując się, że celuje do kobiety i powiódł wzrokiem w dół... oczywiście na rapier znajdujący się w jej dłoniach. Otworzył buzię chcąc o coś spytać, ale wróżka zdołała go uprzedzić. Zamiast jednak od razu jej odpowiedzieć zmrużył tylko nieco oczy i spojrzał na nią wyraźnie zaciekawiony. - Blizny? - Spytał zdziwiony, bo albo czegoś nie dosłyszał albo skrzydlata wiedziała coś więcej od reszty o herszcie bandytów z twierdzy. No bo kim innym mógł być Blizna skoro wspomniała, że to jego obóz? - Tak, są tam. - Oznajmił spoglądając w kierunku wielkiej kamiennej kuli. To właśnie przy niej znajdowali się Faust i Gort. - Trzeba uwolnić więźniów zanim ta dwójka rozwali całe to miejsce. - Mówiąc “dwójka” i tak myślał głównie o Czarnoskórym. Zerknął na Pozytywkę, lekko zaniepokojony faktem, że wiedziała czyj to obóz. Z drugiej strony... Może ten cały Blizna był całkiem sławny w tym kraju i Madred był jedynym z drużyny, który go nie kojarzył?
- Rozumiem.- westchnęła wróżka machając bronią bez celu. - Nie dobrze że wpadliśmy na niego tak szybko, liczyłam że będzie nas wtedy mniej... -mruknęła zerkając na Madreda a kwiatki w jej włosach zaczęły delikatnie się poruszać.
Jej słowa zrodziły jeszcze więcej pytań. wynalazca przyglądał się jej niczym zauroczony, w sumie po trochu tak było, jednak w tym momencie bardziej interesowało go skąd znała Bliznę i dlaczego wolałaby, aby było ich mniej przy tym spotkaniu. - Mniej? - Zapytał unosząc brew. Jego ton jednoznacznie wskazywał, że liczy na jakieś szersze wyjaśnienia.
Dziewczyna zaś uniosła broń stając w szermierczej pozycji. - Wybacz ale jestem wtyczką Blizny mówiąc prosto. On bardzo obawia się szaleństwa, ale nie chce by ktokolwiek inny miał na nie lekarstwo. -mówiąc to poruszyła delikatnie biodrami i uśmiechnęła się. - A skoro wiem już gdzie można znaleźć wskazówki na temat tego leku to sam rozumiesz, że nie jesteście już potrzebni.
Madred odsunął się od Pozytywki, dając dwa lub trzy kroki w tył nim ponownie wycelował w nią ze swojej kuszy. W pierwszej chwili z zewnątrz mógł wyglądać na zaskoczonego, jednak z jakiegoś powodu już po pierwszych jej słowach miał jakieś złe przeczucia. Po prostu do końca wierzył, że to tylko złudzenie... Nie chciał z nią walczyć, choć powód mógłby rozzłościć lub rozśmieszyć dziewczynę. Wolałby uniknąć walki z kobietami, szczególnie tymi ładnymi, ale chyba nie powinien się tym chwalić. Myślał więc naprędce, jak to rozegrać, kiedy kątem oka dostrzegł walkę Gorta z jakimś postawnym, wyróżniającym się bandziorem... Z łatwością domyślił się kto to jest i spróbował wykorzystać tę szansę. - Powinienem więc chyba podziękować? - Zaczął, chcąc przedłużyć rozmowę. Liczył, że słowa te choć trochę rozbudzą jej ciekawość. Na tyle, by wpierw wysłuchać go nim zdecyduje się zaatakować. - W końcu mogłaś zaatakować mnie bez żadnych wyjaśnień, nie dając mi szansy na obronę - Dodał. Czuł niemałą wdzięczność, ale to był też kolejny czynnik, który ostudzał jego zapał do walki. -Poza tym wydaje mi się, że Twój szef toczy już swój pojedynek. Nie lepiej przeczekać i zobaczyć zwycięzce? - Marna, ale jakaś, nadzieja że skrzydlata powstrzyma się od ataku i zgodzi się na jego propozycję. W końcu po co walczyć za kogoś, kto może zaraz skończyć pokonany... Musiał też wziąć pod uwagę sytuację, w której Pozytywka będzie chciała właśnie pomóc Bliźnie. Gdyby zdecydowała się nie słuchać Technokraty - sześć groźnych strzał czekało, wycelowanych w jej stronę. Nie chciał, ale jeśli zostanie zmuszony z pewnością naciśnie na spust, starając się najwyżej celować w nogi lub dłonie, by uniemożliwić jej walkę bez zabijania. Nie odrywał więc od niej wzroku, przyglądając się ruchom rapiera chcąc w razie czego zachować bezpieczny dystans.
Wróżka obserwowała technokrate chodząc powoli w lewo i prawo. - Nie jestem zabójczynią i mam swój honor, nie godzi się atakować byłego towarzysza w plecy. -powiedziała obserwując go zimnym spojrzeniem na chwile jedynie przenosząc je na walczących. - Tak blizna właśnie walczy to prawda... ale widzisz jestem jego asem. -powiedziała z szerokim uśmiechem. - To bandyta, ma honor ale ceni bardziej życie od niego... gdy zacznie przegrywać muszę być w okolicy by wkroczyć i mu pomóc. Oczywiście możesz się poddać a my sprzedamy Cie z innymi niewolnikami. -dodała słodkim niczym zapach kwiatów głosem.
A on obserwował ją, wodząc za nią wzrokiem i nie pozwalając, by choć na chwilę zeszła mu z celu. Wysłuchał ją ze spokojem, który zachował nawet kiedy zrozumiał, że nici z planu "siedzimy i patrzymy, jak się obijają". Ostatnie jej zdanie sprawiło, że uśmiechnął się blado -Chcesz zabrać mnie w niewolę? Kusząca propozycja... Ale nie, dzięki - Wypalił, spoglądając jej głęboko w oczy w poszukiwaniu choć cienia wahania, czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że jednak nie spieszno jej do walki. No i po cichu liczył na jakieś krzyki ze strony bandytów, sugerujące, że pojedynek się zakończył. - Naprawdę wolałbym tego nie robić. Ale nie pozwolę Ci pomóc temu bandycie. - Dodał już nieco poważniej, kiedy upewnił się, że walka jest nieunikniona.
-Niechaj tak będzie... -westchnęła wróżka i nagle... zniknęła. Po prostu rozpłynęła się bez śladu. - Wiesz ze lasy to nasze naturalne środowisko? - Madred słyszał tylko głos, to z lewej, to z prawej, co jakiś czas też coś migotało w różnych miejscach dookoła niego. - Naprawdę myślisz, że technologia pomoże Ci wygrać z naturą? -pytała dalej wciąż nie atakując.
Nagłe zniknięcie skrzydlatej sprawiło, że mężczyzna zaczął rozglądać się dookoła, celując w miejsce z którego dochodził go głos kobiety. Na jego szczęście wróżka nie zdecydowała się wykorzystać elementu zaskoczenia, a przynajmniej nie w pełni i kiedy Madred zorientował się, że ślepe wymachiwanie bronią nic tu nie da - uspokoił się. Opuszczając lekko broń i zdejmując z niej jedną rękę, którą sięgnął pod płaszcz po jeden z pochłaniaczy, przeanalizował w myślach swoją sytuację. Na jej miejscu i z jej bronią wykorzystałby niewidzialność, aby przebić przeciwnikowi serce i zakończyć walkę jednym ruchem. - Właśnie widzę Twój honor - Mruknął z przekąsem, decydując się wreszcie na jakąś taktykę. Chciał przyprzeć plecami do najbliższego drzewa i nasłuchuchiwać szelestu deptanych liści czy łamanych patyków. Jego pierś byłaby w tej chwili na pozór odsłonięta, a jeden sztych w serce mógł zakończyć to starcie, ale Madred miał właśnie nadzieję, że Pozytywka będzie próbowała wykorzystać ten jego “błąd”. Na to i na to, że, jeśli nie zdoła w porę usłyszeć jak nadchodzi, pewien dodatek na jego klatce zdoła go ochronić przed niepotrzebnymi obrażeniami. - Nie doceniasz siły technologii - rzucił chłodno, a jeśli uda mu się choć w przybliżeniu oszacować dzielącą ich odległość lub nawet jeśli zostanie już zaatakowany - użyje trzymanego w dłoni gadżetu, licząc na to, że pomoże mu on ujawnić pozycję kobiety.
Ale kobieta pojawiła się nie wiadomo skąd tuż przed nim, jej oczy błysnęły złowieszczo, była szybka jak sam diabeł, niczym pszczoła gotowa do ataku. Mężczyzna nie miał nawet czasu na reakcję, zresztą zręczność nigdy nie była atutem Madreda. Rapier wbił się w miejsce na wysokości mostka mężczyzny, normalny człowiek został by przebity na wylot... ale technokrata miał kilka sztuczek. Broń szczęknęła i zatrzymała się na pierwszej kości, cóż wróżka była za słaba by przebić się przez wzmocnienie, dzięki czemu z pozoru śmiertelne zagrożenie obyło się tylko zdobyciem lekkiej rany. Pozytywka cofnęła pospiesznie broń i znowu chciała zniknąć, jednak mężczyzna rzucił jej swoją zabaweczkę pod nogi. Powietrze zafalowało, a wróżka ku swemu wielkiemu zaskoczeniu nie zniknęła.
- Chytre... -powiedziała z z uznaniem w głosie... i schowała rapier do pochwy. - Ale i tak przegrałeś. -dodała ze słodkim uśmiechem a technokrata poczuł dziwne mrowienie w ranie którą mu zadała.
Metalowy odwzajemnił uśmiech, chociaż tak naprawdę wcale nie było mu do śmiechu. -Trucizna? Jesteś pewna, że nie jesteś zabójczynią? - Mógł to przewidzieć wcześniej, w końcu trucizna to broń kobiet. Powinien do niej wystrzelić w momencie, w którym jego pochłaniacz uniemożliwił jej zniknięcie, jednak nie dość, że normalnie miał opory, to jeszcze teraz Pozytywka schowała swoją broń. A więc co robić? Madred bił się z myślami - nie chciał pozwolić jej wspomóc Bliznę, ale również nie chciał z nią walczyć. No i jeszcze do tego wszystkiego dochodziła rana, mrowienie które odczuwał było złym znakiem, miał nadzieję, że jeśli jej ostrze było zatrute... to ma jeszcze trochę czasu. Musiał działać. Gra na czas działała teraz przeciwko niemu, więc w końcu na coś się zdecydował. Skrzydlata zdecydowała się odpowiedzieć wynalazcy, najwyraźniej pewna, że nijak nie może już jej zagrozić.
- Gdybym była nie dawała bym Ci teraz czasu na próbę wymyślenia antidotum. -uśmiechnęła się zaś naukowiec zobaczył że z rany powoli wyrastają młode pędy. No tak można było się domyślić, w końcu to wróżka, rośliny na pewno są jej domeną.
- To pasożytnicze rośliny, zabiją Cię w ciągu kilku minut więc lepie... - nie dokończyła jednak bowiem w jej stronę poleciał worek, przed którym zgrabnie uskoczyła. Ale wszak o to w tej dywersji chodziło, kusza wystrzeliła szybko i niespodziewanie wysyłając dwa bełty w kierunku zgrabnych nóżek dziewczyny. Pierwszy udało jej się wyminąć zgrabnym piruetem, drugi jednak przeszył lewą nogę, gruchocząc delikatne kości, rozrywając skórę i wyrywając krzyk z ust kobiety. Wróżka upadła na ziemię kuląc się przy tym z bólu. Mimo to widać było że siłowała się z pociskiem chcąc go wyciągnąć, zaś z jej włosów poczęły odrywać się małe białe kwiatki które teraz unosiły się w powietrzu przy Pozytywce.
Kolejny pochłaniacz poleciał w stronę Pozytywki, a wraz z jego aktywacją Madred zbliżył się do rannej. -Zostaw - Oznajmił wynalazca, sięgając do strzały z zamiarem odłączenia grotu i wyjęcia bełtu z jej nogi. Wtedy zdrową dłonią mógłby przyciskać ranę, kiedy metalową przycisnąłby kobietę do ziemi. Myślał, że w ten sposób wykluczy ją z walki bez zabijania, ale jak to bywa miało się okazać, iż jest w dużym błędzie. - Nie doceniasz przyrody, wiesz?- powiedziała przez zaciśnięte zęby wróżka gdy technokrata pochylał się by przycisnąć ją do ziemi. Zakręciło mu się bowiem wtedy w głowie, świat zaczął wirować niczym na karuzeli, wszystko powoli stawało się rozmyte. Madred jednak nie był idiotą, szybko zdał sobie sprawę co jest tego przyczyną. Latające kwiatki wypuszczały z siebie chmurkę słodko pachnących zarodników, których przybywało z każda chwilą. Dzięki temu wróżka zdołała się odturlać na bok, gdyż naukowiec nie był w stanie jej po prostu pochwycić, aktualnie widział aż trzy kobiety, obok siebie. Pochłaniacz magii zaś nic na truciznę nie pomógł, magii w niej nie było, w lasach tego kontynentu można było znaleźć prawdziwie cudaczne rośliny, trucizna zaś zawierała w sobie mieszankę kilku najgroźniejszych. Jednak i tym razem nadzwyczajna inteligencja mężczyzny przyniosła mu pewną wskazówkę. Jako wynalazca umiał dostrzegać detale, wszak czasem trzeba odnaleźć jedną niedziałająca lub uszkodzoną zębatkę. Tym razem dostrzegł jednak, że rośliny rozwijają się wolniej, w miejscach na które padało światło słoneczne przebijające się przez korony drzew, a rozrost już szczególnie spowalniał na plamie światła padającym na jego metalowe ramię.
-A Ty ją przeceniasz - Odpowiedział tylko, kiedy zdołał już oddalić się od unoszących się w powietrzu kwiatów i ich zarodników. Widząc, co spowalnia rozrost pędów wycofał się jeszcze bardziej do tyłu, wychodząc z lasu wprost na polanę na której znajdowała się twierdza. Póki co, zrzucił plecak i płaszcz na ziemie, na wypadek gdyby jakieś zarodniki zdołały na nim osiąść kiedy próbował unieruchomić wróżkę. Czekał na jakiś ruch z jej strony, zerkając kątem oka jaki wpływ na truciznę będzie miało światło słoneczne teraz, kiedy już w pełni wystawił się na jego działanie.
Metalowe części rozgrzewały się powoli a im były cieplejsze tym rozrost kwiatów na ciele technokraty był wolniejszy. Tak jak Madred sądził na początku ogień na pewno by pomógł, bowiem trucizna jak i zwykłe rośliny nie lubiła się z wysokim temperaturami. Wróżka natomiast wyrwała jeden listek ze swej głowy przykładając go do rany... a ta zasklepiła się momentalnie, aczkolwiek dziwne wygięcie i pogrubienie na zgrabnej nóżce świadczyło o tym, że kość wciąż jest pogruchotana. Mimo to pozytywka uniosła się do góry używając do tego swoich skrzydełek.
-Naprawdę chcesz to kontynuować? - Spytał, spoglądając w stronę unoszącej się w powietrzu wróżki, a następnie zerkając w stronę walczącego Gorta, aby sprawdzić przebieg walki. Cieszył się, że udało mu się znaleźć słaby punkt trucizny, ale to wcale nie oznaczało, że wygrał, a jedynie kupił sobie nieco więcej czasu, więc im szybciej Czarnoskóry wykończy Bliznę tym lepiej dla Madreda.
Bogowie jak gdyby uśmiechnęli się do mężczyzny bowiem w tym momencie murzyn powalił Bliznę i z rykiem ogłosił swój tryumf. Pozytywka też to zobaczyła, a jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, a może i strachu?
- W takich okolicznościach... chyba nie mam po co tam wracać. -przyznała spokojnym tonem chowając się częściowo za drzewem by naukowiec nie mógł jej ustrzelić. - Co nie znaczy, że nie jestem zainteresowana lekarstwem... kupców na pewno będzie wielu. -westchnęła po czym znowu niespodziewanie zniknęła... no tak wszak oddaliła się od pochłaniacza. - Do zobaczenia więc, zobaczymy kto pierwszy dotrze do wyroczni... o ile przeżyjesz. -zaśmiała się jeszcze oddalając w stronę bliżej technokracie nieznaną.
Metalowy odetchnął z ulgą, gdy zrozumiał, że to koniec ich pojedynku, jeśli w ogóle można było użyć tego określenia w stosunku do ich małego starcia. Skupił teraz całą swoją uwagę na pnączach oplatających jego ciało. Czym prędzej sięgnął po swój płaszcz, a także plecak i skierował się w stronę obozu. W każdym innym wypadku pokryty kwiatami człowiek zwróciłby na siebie uwagę, ale tym razem z powodu zamieszania wywołanego przez Gorta i Fausta, Madred bez większych problemów dostał się do najbliższego ogniska. Kucając sięgnął metalową ręką do ognia, jeszcze nim przybliżył sobie do rany palące się drewno, zauważył, że rośliny usychają pod wpływem bijącego żaru. Chwilę później był już wolny od pasożytniczych pędów, które niedługo pokryłyby całe jego ciało, a wtedy skończyłby... no cóż. Mógł się tylko domyślać jakby to wyglądało. Założył płaszcz i plecak po czym skierował się w stronę towarzyszy.
 

Ostatnio edytowane przez Antytroll : 28-09-2012 o 23:00.
Antytroll jest offline  
Stary 29-09-2012, 18:53   #40
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Człowiek kamień i uczciwa kradzież.

Czarnoskóry rozłożył ręce na boki, a po chwili zaczęła pokrywać je gruba warstwa kamienia, która prędko uformowała się w dwie wielkie kolczaste kule, którymi Gort zamierzał uderzyć w oba boki oponenta, zgniatając tym samym jego wnętrzności.
- Bari Bari no Skullcrusher!!! - wrzasnął pirat, przypuszczając swój atak.
Blizna zareagował błyskawicznie, rozłożył nisko ręce i chwycił łapska Gorta tuż za kulami, napinając muskuły zatrzymał atak tuż przed swoimi bokami.- Tanie sztuczki czarnuchu. -mruknął z uśmiechem po czym, odchylił głowę i przywalił czołem w nasadę nosa Gorta. Pociekła krew... z rozcięcia na czole herszta bandytów, jednak nos pirat też nie był bez szwanku, kawałek ukruszył się bowiem niczym kamień.
- Iwabababa - zaśmiał się Czarnoskóry, po raz pierwszy w życiu nie mogąc dostrzec swojego nosa. - Nieźleś se poradził! A co powiesz na to?
Murzyn również odchylił nieco do tyłu głowę, po czym zebrał w ustach powietrze.
- Bari Bari no Spitter! - krzyknął, wypluwając jednocześnie z ust grad kamieni pędzących z prędkością kul pistoletowych, którymi z bliskiej odległości zalał tors przeciwnika.
Blizna zaskoczony takim atakiem nie był wstanie go uniknąć, kamyczki uderzyły w jego pierś wbijając się w nią i sprawiając że koszula bandyty zaczęła szybko przesiąkać krwią. Ponadto impet ataku odrzucił bliznę do tyłu, ten jednak nie upadł. Zatoczył się co prawda ale złapał równowagę i też zaśmiał się głośno. - Hahah, nie myśl że pokonasz mnie paroma kamyczkami.- mówiąc to zrzucił koszulę odsłaniając swój tors, który niemal w całości pokryty był bliznami. - Przesiedziałem kilka lat w więzieniu, biczowano mnie niemal codziennie, nie myśl więc, że kilak dziurek mnie zatrzyma. -warknął i dobył swych dwóch potężnie wyglądajacych mieczy, od razu unosząc je nad głowę i szarżując na murzyna. Nie dbał o gardę, wiedział, że w tej walce zadecyduje brutalna siła.
Blondyn będący pod wrażeniem ewidentnego pokazu wyższości siły mięśni nad czymkolwiek innym przykucnął, przyglądając sie uważnie.
Gort natomiast stanął jak wryty, ponownie rozłożył ręce i zaczął obracać się dookoła własnej osi, tak że kamienne kule na jego dłoniach utworzyły dookoła niego wirujący pierścień, zaś jego obroty stawały się z sekundy na sekundę coraz szybsze ze względu na ich siłę odśrokową.
Tym razem to jednak blizna odsłonił jednego ze swych skrytych asów. Machnął ostrzami gdy Gort jeszcze nie był w ich zasięgu, posyłając w jego stronę potężny podmuch tnącego powietrza, wiatr uderzył w kręcącego się Gorta rozcinając jego koszulę, oraz tworząc kilka uszczerbków na kamiennej skórze. Rany wyglądały niczym stare blizny na ciele murzyna, co było dość paradoksalne patrząc na imię jego przeciwnika. Rabuś jednak nie miał zamiaru zaprzestać, korzystając z faktu że jego atak zakłócił wirowanie murzyna wziął zamach i zaatakował dwoma mieczami od lewej strony, na wysokości nóg przeciwnika, człek chciał przewrócić pirata na ziemię, by pozbawić go jego defensywnej postawy.
W tym momencie jednak Czarnoskóry postanowił wypuścić jedną z kul, która niczym pocisk armatni poleciała w kierunku brucha Blizny, zaś drugą z nich wykorzystał by nagle się zatrzymując, użyć siły odśrodkowej by odlecieć nieco w bok i uniknąć ciosu mieczami.
-Hmm.. - onomatopeja była wszechpotężna. - Ktoś chętny na zakłady? - zaproponował gospodarzom bez grama wstydu.
Rabusie spojrzeli na Fausta zdziwieni, aczkolwiek nie był to wzrok gardzący jego propozycją. Zakłady były popularną częścią życia obozowego. - Jakie stawki przyjmujemy? -zagadnął jeden z nich niby od niechcenia, jednak widać było iż jest łakomy na możliwość szybkiego zarobku.
Blizna uskoczył przed atakiem tak gwałtownie, że musiał wyhamować wbijając jedno z ostrzy w ziemię, zostawiając po sobie podłużny ślad. To jednak sprawiło, że Gort bez problemu odskoczył w swoją stronę. Rabuś uśmiechnął się i zakręcił młynka jednym mieczem, językiem oblizując krople krwi, która dopłynęła już tak daleko z jego rozciętego czoła.
- To zależy jak bardzo wierzycie w swojego szefa - odparł z uśmiechem.
- Szef na pewno wygra, stawiam dwa złociszcze że sobie poradzi. -warknął jeden. - A ja cztery. -dodał ktoś z tłumu, zaś z każda chwilą liczba obstawiających się zwiększała, aczkolwiek kilku wyglądających na młodych postanowiło na murzyna.
- 500 Złociszy na murzyna - zaśmiał się, licząc że tak prosty zabieg psychologiczny pomoże czarnuchowi wygrać. Może nie była to zbyt duża pomoc, jednak w takiej sytuacji honorowa walka była czymś całkowicie akceptowalnym. Obaj wydawali się być na podobnym poziomie, zaś o wyniku walki powinna zadecydować pomysłowość, ta zaś była asem w rękawie piratów, oraz ich pobratymców. Jeśli dobrze pójdzie, to swoją stawką zgarnie całą wygraną...
- Iwabababa! - murzyn był wyraźnie uradowany walką z godnym siebie przeciwnikiem. - Wiedziałem blondas, że znasz się na rzeczy! Nie bój nic, rozwalę tego osiłka nim się spostrzeżesz! Zdążymy jeszcze na kolację u Shiby!
Murzyn uniósł pustą w tej chwili rękę, której przedramię rozszerzyło się, zamieniając w grubą i szeroką kamienną tarczę, prawdopodobnie zdolną nawet do zablokowania ciosu dwuręcznym młotem. To natomiast spowolniło nieco jego ruchy, za to pozwoliło mu podejść na tyle blisko jego przeciwnika, by był w stanie zadać mu uderzenie drugą kolczastą kulą, która popędziła na spotkanie z twarzą herszta.
Taki atak mógł zakończyć całą potyczkę, blizna jednak uchylił się dosłownie o włos. Jeden z kolców nawet rozciął mu policzek, jednak poważniejszych szkód nie wyrządził. W gorszej sytuacji znalazł się Gort, bowiem był całkowicie otwarty na atak oponenta, który bezwzględnie to wykorzystał. Miecz z druzgoczącą siłą uderzył w kamienną tarczę, gdy Blizna wyprowadził pchnięcie. Zaiskrzyło, zatrzeszczało, a bron przebiła się przez kamienną osłonę wyrywając spory odłamek z boku murzyna. Grot poczuł ten ubytek, dawno nikt nie zabrał mu takiego kawałka ciała.
Bandyci ryknęli głośno z radością dopingując swego szefa, który kopniakiem odepchnął czarnoskórego i uniósł do góry ręce prężąc muskuły.
- Cholera - murzyn zaklął pod nosem. - Muszę przyznać, że jesteś prawie tak silny jak mój pierwszy mat.
Gort uśmiechnął się na wspomnienie swej pierwszej walki z Elisabeth.
- Jednakże coś takiego nie wystarczy by pokonać Wielkiego Czarnoskórego!
Murzyn ponownie zaszarżował na przywódcę bandytów, zamierzając postawić wszystko na jedną kartę. Błyskawicznie zasłonił się swoją tarczą, którą tuż przed uderzeniem pokryły ostre kolce, dłuższe i cieńsze od tych wyrastających z kuli na jego dłoni.
- GORT’S HARD ROCK MEGA SMASH!!! - wrzasnął, przelewając w ten atak siłę swoich ambicji i całą wolę zwycięstwa.
Blondyn uważnie przyglądał się walce - nie chciał by któraś ze stron zabiła drugą. Bitka miała być prymitywnym sposobem wyrażania uczuć, czymś powszechnym w tym świecie, Faust nie pochwalał tego, jednak darzył prostoduszność szacunkiem. Dodatkowo, gdy każda ze stron miała maksymalne szanse by wygrać, nie uszczuplając przy tym możliwości drugiej strony - całość przeradzała się w widowisko, którego można było pozazdrościć. Jeśli wszystko potoczy się po myśli dzierżyciela perłowej katany, która znajdywała się w odległym świecie - Blizna bez względu na wynik powinien zgodzić się na małą rozmowę. Dodatkowo - pieniądze, które wygra mogą okazać się przydatne - wykupią więźniom przyszłość. Nie taką, która czeka ich poza niewolą. Wręcz przeciwnie - pieniądze te sprawią że bandyci albo potraktują ich jako swojaków, albo ci zdołają gdzieś zamieszkać i rozpocząć nowe życie.
Herszt Bandy ryknął wściekle i wziął potężny zamach, po czym uderzył dwoma mieczami w nadbiegającą żywą tarczę. Gruchnęło, łupnęło a dwa złamane ostrza odleciały w losowych kierunkach, pozbawiając jednego z pechowych łotrzyków życia. Blizna patrzył zdziwiony na swe zniszczone sotrza, a potem został odrzucony potężnym uderzeniem. Kolce pocharatały jego ciało zaś siła uderzenia na pewno pogruchotała kilka kości. Masywny bandzior odbił się parę razy od ziemi, pozostawiając spore ślady swej niezbyt przyjemnej wędrówki, po czym zaległ rozciągnięty na ziemi. Gort wygrał, aczkolwiek łatwe to zwycięstwo nie było.
Faust natomiast zauważył iż Madred wyszedł na polanę, a jego ciała porastał dziwnie poruszające się kwiaty, na skraju lasu zaś widać było sylwetkę Pozytywki z wyciągniętym rapierem, pokrytym krwią.
- Iwabababa! - zarechotał murzyn. - To była dobra walka! Możesz być z siebie dumny, gdyż jesteś pierwszym szczurem lądowym, który okazał się godny zmierzyć z Wielkim Czarnoskórym!
Gort uradowany swoim zwycięstwem śmiał się jeszcze przez jakiś czas, a w międzyczasie jego ręce powróciły do swych normalnych kształtów, podobnie jak nos i rany na torsie zadane mu przez Bliznę. Jedynie spory ubytek kamienia w jego boku leczył się mozolnie, odrastając powoli niczym krystalizujące się minerały.
- Hej, wy obwiesie! - zawołał w końcu wielkolud do zebranych dookoła niego bandytów. - Jak widzicie, skopałem dupę waszemu szefowi, więc macie mi oddać wszystkich waszych więźniów! No chyba że jeszcze któryś z was ma ochotę oberwać! Iwabababa!
- Może nie wezmę od twoich ludzi wygranych pieniędzy i porozmawiamy? - blondyn zaproponował patrząc w kierunku pokonanego przed chwilą szefa szajki, posiadacza twierdzy, a co ważniejsze - byłego mieszkańca krainy skąpanej teraz w szaleństwie, której głównym miastem był obecny cel wyprawy - Wiltover. Informacje z pewnością nie były czymś, co przychodziło do ofiarowania bez problemowo, jednak warto było chociaż spróbować je pozyskać.
Przywdziany w czerwoną koszulę chłopak westchnął cicho, krytykując w duchu prostomyślność czarnoskórego, niemal kamiennego wielkoluda. Po co wolność tym, którzy dali ją sobie odebrać?
- Oczym byś niby chciał gadać... blondasie... -ni to wywarczał, ni to wydyszał szef bandy podnosząc się na kolana i plując krwią na lewo i prawo. Reszta bandy zaś przerażona siłą murzyna zaczęła coś szeptać między sobą, aż w końcu wystąpił jeden z tych odważniejszych.- Możemy Ci oddać niewolników... ale naszym szefem nie zostaniesz... -odparł z kolanami miękkimi, a bielizną bliską zmoczeniu.
- Pfff - prychnął murzyn wyraźnie oburzony taką propozycją. - A kto by chciał dowodzić taką bandą wymoczków jak wy? Ja chcę tylko otrzymać swoją wygraną, a wy już zróbcie swoim szefem kogo chcecie. Nic mnie to nie obchodzi.
- Co działo się tam, skąd brałeś nogi za pas? - pytanie blondyna było aż do bólu proste - każdy ze zgromadzonych powinien je zrozumieć i potrafić odpowiedzieć.
- Jak to co? Wariowali wszyscy i tyle. -prychnął bandzior.
- Hmm? - po raz kolejny prosta onomatopeja miała okazać się czymś wystarczającym dla sposobu, w jaki bandzior patrzył na świat.
- Szaleństwo, ludziska zaczynali się zabijać, nawet kilku moich ludzi to złapało! -warknął obolały herszt bandytów. - Jednego dnia siedzi taki, pije ile wlezie i opowiada o swojej byłej żonce a następnego łapie za siekierę. -dodał jeszcze.
- Poza tym działo się coś dziwnego? - zapytał, licząc na szczerość pokonanego.
- Zależy co dla Ciebie jest dziwne? -zapytał bandzior który po porażce zrobił się bardziej rozmowy.
- Mordy, gwałty to raczej normalka - wypalił rozbawiony. - Coś, czego nie potrafiłeś pojąć. - dodał po chwili nieco ofensywnie.
- Poza szaleństwem chyba nic.- mruknął blizna.
- Macie konie na sprzedaż? - chciał zakończyć rozmowę.
Bandyta uniósł brew zdziwiony. - Chcecie KUPIĆ konie?
Murzyn zaś uniósł brew jeszcze wyżej od bandyty - Chcemy kupić KONIE?
- Jakoś musimy ich dogonić - wypalił rozbawiony całą sytuacją.
- Konie się znajdą... -powiedział całkowicie zbity z tropu bandzior, klęcząc na ziemi i obserwując dwóch dziwaków.
- Przecież nie wziąłbym wam uczciwie skradzionych koni - nawet jeśli kilka epitetów na pierwszy rzut oka było sobie sprzeczne, to idealnie wyrażały sposób myślenia blondyna.
-Konie są obok niewolników, bierzcie co chcecie i znikajcie mi z oczu. -wyharczał Blizna którego duma była pogruchotana bardziej niż kości.
- Yhm - prosta onomatopeja zakończyła rozmowę, która była głównym powodem, jak i wielkim rozczarowaniem blondyna. No cóż, darmowe konie pozwolą im nadgonić resztę, zaś chwila bez wściekłej na niego Hany mogła być zbawieniem.
- Gort, wiem że to wbrew twej woli, ale w ten sposób szybciej dotrzemy na miejsce. - próbował uspokoić czarnoskórego, który z konną wędrówką niewątpliwie będzie miał problemy.
 
Zajcu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172