|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
22-04-2016, 09:34 | #41 |
Reputacja: 1 | - Spodziewasz się kogoś mistrzu Randalu? - zapytał, ale domyślał się odpowiedzi. Ostrożnie zbliżył się do schodów. Mag pokręcił przecząco głową. Odgłosy przybrały na sile. Stanowczo dochodziły z dołu. A dominowały w nich dźwięki tłuczonych glinianych naczyń i rozrzucanych metalowych przedmiotów. - To kuchnia. - Wyszeptał Randal. - Jesteś gotowy na starcie? - spytał uczonego - Mam na myśli zaklęcia. Ja niestety miałem przygody po drodze. Jeśli masz coś na czarną godzinę to myślę, że przydało by się to wyjąć. W miarę dyskretnie wsunął sztylet do pochwy i cicho wyjął miecz. - Jak słusznie zauważyłeś zabawiałem się ostatnio i to ostro. - Randla zmierzył swojego gościa spojrzeniem, które miało wyrażać chyba dezaprobatę, gdyż pokręcił przy tym głową. Ruszył w stronę uchylonych drzwi od pracowni uważnie stawiając stopy. Odgłosy z doły stały się głośniejsze. Wyglądało na to, że nieporządek panujący w domu przyjaciela Varadamusa był zbyt mały i ktoś postanowił naprawić ten stan rzeczy. Schody wyglądały równie żałośnie co pomieszczenie, z którego właśnie wyszli. Mag musiał się komuś nadepnąć na odciski i to mocno. - Uważ… - Randla nie zdążył dokończyć swojej wypowiedzi i poślizgnął się na mokrej, zielonej plamie znajdującej się na stopniu, tuż przy ścianie. Szczęściem zdołał się chwycić poręczy i nie upadł. Narobił przy tym trochę hałasu. Nie uszło to zapewne uwadze intruzów gdyż dźwięki z dołu ucichły. - Wracaj do środka - szepnął do Randala - Mi zostało coś nie coś. No i nie spodziewają się raczej nikogo z mieczem. Starał się stanąć tak, by nie było go widać, gdyby ktoś zaczął skradać się po schodach. - To czego szukają jest właśnie w kuchni. - Starszy mężczyzna wcale nie zamierzał wrócić do pracowni. - Sam to tam ukryłem. Nie sądziłem jednak, że tak szybko wpadną na ślad. Odgłosy z dołu ponownie przybrały na sile. - Muszę mieć jednego żywego. Chcę go przepytać... Jerome podniósł powyginany świecznik i podął go Randalowi. - Wal gdzie popadnie, jest wystarczająco ciężki by przetracić komuś kość. Po czym ostrożnie i jak najciszej ruszył schodami w dół. W jednej dłoni dzierżył miecz, druga gotował do rzucania zaklęć. Ostrożnie w tym przypadku oznaczała tak by nie wdepnąć i nie poślizgnąć się na czymś. Intruzi musieli już zorientować się, że ich obecność nie pozostała niezauważona. Dało się słyszeć ponaglenia i odgłos tłuczonego szkła. I wtedy Jerome odkrył coś nietypowego. Wszelkie dźwięki stały się jakby przygłuszone, odległe. Randal też musiał to zauważyć gdyż siarczyście zaklął. Jerome pierwszy dopadł do drzwi. Niestety stawiały opór. Młody człowiek musiał włożyć w ich otworzenie więcej siły niż zwykle. Coś, co leżało za nimi blokowało je. Jak się później okazało był to masywny kredens. Kuchnia przypominała jedno wielkie pobojowisko.Wybite okno kołysało się bezgłośnie. A po włamywaczach nie było ani śladu. Randal nie przejmował się zbytnio tym jak jego kuchnia wygląda. Pierwsze co dopadł do jakiejś szafy i zaczął z niej wyrzucać wszystko. Gdy już całkowicie ją opróżnił zaklął ponownie. - Zabrali medalion. - Co za medalion? - Zapytał Jerome rozglądając się po pomieszczeniu. - Chyba czas byś mnie wprowadził w kłopoty jakie masz. Znam zaklęcie tropiące, dawno go nie używałem… i nie wiem czy pod wodą zadziała tak jak powinno. Może uda się wyśledzić złodziei. Spojrzał na Randala. - Chyba, że ty masz pomysł jak ich znaleźć? To twoje miasto, ty znasz teren. Sprawdźmy na wszelki wypadek resztę pomieszczeń, czy nikt się nie ukrywa gdzieś. Przeszukiwanie innych pomieszczeń nic nie dało. Może po za ogólnym poglądem, że ktoś wcześniej te pomieszczenia przeszukał pozostawiając po sobie spory bałagan. W czasie gdy chodzili od jednych drzwi do drugich Randal opowiedział Jerome co mu się przytrafiło. Kilka dni temu w komnacie Wzorca zastał młodą, szczupłą dziewczynę o rudych, prostych włosach. Piegowatą. Zaatakowała pierwsza. Przyjaciel Varadamusa był jednak lepszy i udało mu się ją pokonać. Nie powinno jej tam być. Starszego mężczyznę zainteresował też wisior który miała na szyi. Mlecznobiały kryształ z wyrytym w nim Wzorcem. Pękniętym Wzorcem. Randal chciał sam ją przesłuchać , także o powiadomieniu straży nie było mowy, przynajmniej na razie. Zabrał ją więc do swojej wieży. Wisior ukrył w kuchni rzucając uprzednio na niego zaklęcie zabezpieczające. Nim jednak zabrał się za przepytywanie nieznajomej został zaatakowany. Napastnicy pojawili się jego domu przebijając zabezpieczenia, lub je niszcząc. Niestety siła ataku w połączeniu z jego magią wywołały potężny wybuch, który ściągną mu na głowę gwardię królewską z lady Niamh, córką generała. Młoda, ambitna pannica postawiła chyba sobie za punkt honoru oczernienie maga przed królową. Sporo czasu Randal spędził w koszarowym lazarecie. Na szczęście dzisiaj został zwolniony. - Zaklęcie tropiące to dobry pomysł. - Przyznał dolewając obu wuna do kieliszków. - Miałem zamiera użyć go na wisiorze, by doprowadził mnie do właścicielki. Niestety został skradziony. Będę musiał zatem nieco zmodyfikować mój czar by wyśledził ludzi, którzy grzebali w mojej skrytce. - Więc nie traćmy czasu - powiedział Jerome - Pomóc ci przy zaklęciu? Zastanowił się chwilę. - Czy pęknięty wzorzec może być świadomy? Matka mówiła, że Wzorzec wykazuje takie oznaki. - Może być świadomy, tak jak świadoma jest moc sama w sobie. - Odparł Randal robiąc miejsce na stole. - A pomoc jest zawsze mile widziana. Użyj swojego zaklęcia w czasie gdy ja będę przygotowywał swoje. W ten sposób dokładniej namierzymy złodziejaszka. Nim Jerome zdążył cokolwiek odpowiedzieć poczuł znajome ukłucie sygnalizując próbę kontaktu przez atu. - Uwaga, atut - powiedział i stanął tak by tło za nim dawało jak najmniej wskazówek co do miejsca jego pobytu i nie było widać Randala. Przywołał Wzorzec, a potem odebrał. - Jerome? Gdzie ty…- Młody Amnberyta rozpoznał głos matki. - Musiałem zająć się pilną sprawą, przepraszam, że opuściłem obiad. Mam nadzieję, że król nie obraził się na mnie śmiertelnie. Co u ciebie? - U mnie? U mnie dobrze. Po za tym, że mój własny syn nie przyswoił sobie podstawowych zasad dobrego wychowania. - Powiedziała bardzo chłodnym tonem. - Gdzie ty jesteś? Bo chyba nie w zamku? - Nie, nie na zamku. Wciąż załatwiam pilną sprawę. Czy kontaktujesz się ze mną by mnie zbesztać za brak wychowania? - nie dodał, że skoro tak jej zależy na właściwym wychowaniu mogła sama się tym zająć, a nie zwalać na człowieka, który jako wystrój domu miał szkielety, homunkulusy i wypchane monstra, zaś jego służący rozmawiał z kotem. Ale mogła to wyczytać w jego oczach. - Jak ci mogę pomóc? Dodam, że do czasu zakończenia sprawy nie mogę wrócić na zamek. Zaś miejsce w którym jestem nie sprzyja poufnym rozmowom, jeśli chciałabyś poruszyć takie sprawy. - Może zdziwi cię to, ale martwiłam się o ciebie. - Powiedziała tym samym tonem. - Po ostatnich wydarzeniach nie wiele rzeczy jest mnie w stanie zdziwić. - Niczym się od ojca nie różnisz. - Trudno było powiedzieć czy to była przygana czy też pochwała. Jerome nie powiedział nic. Bo i nie było sensu wchodzić w rodzinne sprawy przy obcym. - Zaspokoiłam swoją ciekawość. - Dodała po krótkiej chwili milczenia. Młody mag wciąż milczał, czekając. Fiona nieznacznie aż uprzejmie i dystyngowanie kiwnęła mu głową na pożegnanie i zakończyła połączenie. - Wracamy do roboty - oznajmił Randalowi - Wiesz może czy da się podsłuchiwać atutem po rozłączaniu? Albo czy można udawać rozłączenie? Moja matka jest niezła w te klocki, więc lepiej dmuchać na zimne. - Więc nie masz się co zamartwiać o to. I tak temu nie zdołasz przeciwdziałać. - Powiedział mag nie odrywając się od tego czym się zajmował. - Zawsze można coś zrobić. Pytanie czy wiesz co? Ale widzę, że nie przejmujesz się ty. Ja też nie będę, to twoje sprawy może podglądać. Pogrzebał w rumowisku w kuchni, znalazł obtłuczona miskę, resztkę czegoś co było mąką. Na stole usypał pentagram i opisał go runami. Postawił w środku miseczkę. Sztyletem wydrapał kilka run na obwodzie. Wlał trochę wina znalezionego w obtłuczonym dzbanie. Nie potrzebował wiele, byle przykryło dno. Teraz tylko musiał wizualizować poszukiwanych. Przymknął oczy i skupił się na zapamiętanych dźwiękach. Zbierał wibracje odciśnięte w komnacie… |
23-04-2016, 22:42 | #42 |
Reputacja: 1 | Nietypowa w tych okolicach czupryna skryła się w sklepie ze świecidełkami, niszcząc jego domysły i magię chwili. Mimo to, zajrzał przez witrynę, zapamiętując dokładnie jej twarz. Skoro już ją gonił, to równie dobrze mógł się jej przyjrzeć. Chwilę stał wpatrzony w bransolety, kolczyki i wisiory, które pyszniły się na delikatnych poduszkach, nim zawrócił i powędrował tam do Llewelli. Prośba ciotki była nią tylko teoretycznie. Co prawda mógłby dla draki zniknąć jak kamfora, ale ani nie chciało mu się zapoznać z prawdopodobnymi konsekwencjami, ani stracić możliwości poznania rozwiązania całego zamieszania z magiem. W końcu siedział w tym obecnie po uszy. Po wydarzeniach nocy i nowym planie działania, stwierdził, że musi się nieco rozładować. Atmosfera festynu wylewała się niemalże wszędzie, więc postanowił z niej skorzystać. Po co było szukać czegoś, co zajęłoby myśli na siłę, skoro miało się coś porządnie zorganizowanego pod ręką. Miał ochotę na spacer, po prostu wdychając atmosferę ale mimowolnie stał się więźniem korków. Sztuki zaś wystawiane, nie były do końca w jego guście. Ta mieszanka powodowała, że zaczął się zastanawiać, co w zasadzie tutaj robi. Może dlatego poczuł, że ktoś właśnie kradnie jego mieszek. Ręka Albina wystrzeliła w kierunku, gdzie spodziewał się zastać nadgarstek złodzieja i odwrócił się szybko, wywołując kilka nieprzyjaznych uwag. Złodziej był jednak szybszy. Albin dostrzegł małego obdartusa o zielonej czuprynie umykającego między widzami spektaklu. Syn Eryka zaczął przeciskać się między ludźmi za złodziejaszkiem. Na razie nie chciał wołać straży, ale całą resztę najważniejszych dla siebie rzeczy, trzymał przy sobie. Ręce zresztą położył wzdłuż ciała, starając się przeciskać bokiem, roztrącając ludzi barkiem. Powinien był bardziej uważać, naturalne było, że przy takich okazjach, ciężkie sakiewki często traciły właścicieli. Pościg za dużo mniejszym i dużo zwinniejszym złodziejaszkiem, zwłaszcza w takim tłumie, nie była łatwa. Albin jednak radził sobie nadspodziewanie dobrze. Ulicznikowi nie udało się zgubić swej ofiary ani za pierwszym, a nie za drugim zakrętem. Za trzecim zakrętem tłum przerzedził się na tyle, że Albin zaczynał odrabiać straty w tej gonitwie. Wtedy stała się rzecz zupełnie niespodziewana. Chłopak nagle zatrzymał się. Syn Eryka natomiast zdał sobie sprawę, że podczas pogoni za ulicznikiem zapuścił się w zupełnie nieznane sobie obszary miasta. Stan budynków, jak i odzież przechodniów mówił Amberycie, że trafił do tej biedniejszej części. Dzielnice biedoty, nie ważnie czy w Ameryce czy w Rebmie, miały to do siebie, że lepiej było się tam nie zapuszczać. Zwłaszcza samotnie. Teraz był już niemalże pewien. To była zaplanowana pułapka. Jednak miał pomysł na pewien manewr, który mógł zmylić chłopaka i potencjalnych zasadzkowiczów. Zagrywka rodem z rugby. Albin nie miał zamiaru się zatrzymywać, a przerzucić sobie chłopaka przez ramię, wchodząc najpierw w niego barkiem. Następnie pobiec dalej, zawracając najbliższym skrzyżowaniem na lewo. Młody Amberyta nie wziął poprawki na inny rozkład sił w tym podwodnym świecie. Wpadł na chłopaka. Ten jednak zdołał się utrzymać na jego barku. - Spokojnie!! - Krzyknął ulicznik gdy zobaczył co się święci. - Wykonałem zadanie. - Dodał będąc już niesionym przez Albina. A jakie to było zadanie? Lepiej odpowiedz szybko, pókim dobry. – Powiedział dociskając chłopaka do barku, niczym worek zboża, nie miał zamiaru tracić rozpędu ani dać się zagadać. Poza tym, miał chwilo1o żywą tarczę i zakładnika, chociaż wolałby nie używać w tej roli młodzieńca. - Zaraz. - Chłopka zamrugał kilkukrotnie oczami ze zdziwienia. - Ty nie jesteś od niej. - I zaczął się szarpać. Albin miał jeszcze jeden problem. Nie wiedział dokąd biegnie. - Póki co słucham, ale moja cierpliwość nie jest aż tak wielka w stosunku do ludzi. – Mężczyzna powiedział cicho, zaczynając coraz mocniej dociskać brzuch chłopaka do ramienia, wyciskając z niego powietrze. Skoro miał już jakiś trop, miał zamiar się go trzymać. Próbował sobie przypomnieć drogę, którą przybiegł, ale miał z tym problemy. Skręcił więc w najbliższe lewo i próbował się kierować na większe i bogatsze budynki, oraz większe skupiska ludzi bardziej zainteresowanych jakimś przedstawieniem, niż jego sakiewką. Czuł że robi źle, łapał płotke, kiedy prawdopodobnie mógł polować na szczupaka, z drugiej strony, może była szansa wyciagnięcie czegoś ciekawego z chłopaka. Chłopak walczył jak szalony. Nie mógł jednak pokonać dorosłego. Nie dawał jednak za wygraną. Albin miał jeszcze jeden problem. Slamsy miały to do siebie, że ludzie czuli w takich miejscach swego rodzaju solidarność, zwłaszcza jeżeli ktoś obcy krzywdził jednego z nich. - Puść go! - Krzyknął jakiś nieprzyjemny typ. Nawet tu, w Rebmie, i mimo zielonkawego odcienia skóry typy spod ciemnej gwiazdy wyglądały jak typu spod ciemnej gwiazdy i z nikim nie dało się ich pomylić. - Mały, uspokój się, albo będę musiał cię przerobić na karmę dla rybek. - Powiedział cicho do chłopaka, tak, żeby tylko on był go w stanie usłyszeć. - Puszczę, jak przyjdzie pora! - Odparł zakapiorowi. Dzieciak ani myślał posłuchać dobrej rady, a widząc że ktoś niejako ujął się za nim zaczął się wyrywać jeszcze mocniej. Rebmiani nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Zacisnąwszy pięści ruszył na Amberytę. Nie zapowiadało się przyjemnie, ale kilka siniaków nie było dla niego niczym nowym. Poza tym, była szansa, że będzie w stanie ogłuszyć człowieka, gdyby zaszła taka konieczność, chociaż sama natura Rebmy i wierzgający na ramieniu dzieciak nie pomagały. Zacisnął pięść, szykując się do ciosu w splot słoneczny mężczyzny. – Mam do pogadania z tym złodziejaszkiem, pilnuj lepiej swojego mieszka i nosa. – Rzucił jeszcze, gotów odpowiedzieć przemocą na atak. Typ spod ciemnej gwiazdy nie był przygotowany na opór ze strony obcego. Cios w splot słoneczny całkowicie go zaskoczył. Mężczyzna stracił na chwilę oddech opadając przy tym na kolana. Widząc co się dzieje ulicznik na chwilę zastygł w uścisku Albina. - Uspokój się dobry człowieku, nie chcę ci zrobić krzywdy, więc mnie do tego nie zmuszaj. Następnym razem włoże w to więcej serca. – Powiedział, do klęczącego mężczyzny. – A tego możesz nie przeżyc. – Dodał lodowatym głosem. – Którędy dotre do rynku? – Zapytał nieco łagodniej, czekając aż Rembianin się pozbiera. – A ty... zaczniesz mówić. – Zwrócił sie do chłopca. Próbując złapać oddech mężczyzna wskazał kierunek. Chłopka pokiwał szybko głową na znak że się zgadza.- Dziękuję. – Powiedział przyjaźnie a następnie ruszył we wskazanym kierunku. Gdy oddalili się dobre dwadzieścia kroków, zwrócił sie do rzezimieszka na swoim ramieniu. – No dobrze, a teraz... teraz zamieniam się w słuch. – Wyrównał krok, który był ciągle żwawy, ale teraz, wiedząc w którym kierunku powinien zmierzać, był bardziej spokojny i pewny siebie. - Zaproponuj coś w zamian albo się odpierdol. - Powiedział hardo złodziejaszek. Nie wyglądał na przestraszonego. - Życie ci nie wystarczy? W sumie fakt, możesz nic nie mówić, wypruję ci flaki i spróbuję uzyskać odpowiedzi wieszcząc z ich wzoru, tak jak to się robi z niektórymi zwierzętami. Tylko widzisz, zwierzęta akurat lubię, z ludźmi bywa różnie, a nasza znajomość nie zaczęła się najlepiej. Jeśli powiesz mi wszystko, może nawet pozwolę ci zatrzymać połowę zawartości sakiewki. Jak się przekonam że faktycznie mówiłeś prawdę, może coś dorzucę jeszcze. Może. – Powiedział spokojnym głosem, dociskając chłopaka do ramienia coraz mocniej, nie pozwalając mu zaczerpnąć tchu, aż nie skończył mówić. - Jakiej sakiewki? - Wyrzucił z siebie ciężko dzieciak na bezdechu. Albin przetrzepał kieszenie młodzika. Były dwie opcje, biegł nie za tym za kim trzeba, albo co bardziej prawdopodobne, wyrzucił ją gdzieś po drodze. Drugie bardziej mu się zdawało prawdziwe. – Tą, którą wyrzuciłeś po drodze. Ale, wracając do tematu, opowiadaj. – Mężczyzna pozwolil chłopakowi nieco odetchnać. - Chodzi o tą kobietę? Tak? - Było to raczej pytanie retoryczne, gdyż ulicznik nie czekając na odpowiedź kontynuował. - Zapłaciła za dostarczenie wiadomości. - Jaka to dokładnie wiadomość i komu miałeś ją przekazać? Oraz jak wyglądała ta kobieta. - Zapytał spokojnie, kontynuując marsz. - Gwardziście. A kobieta wyglądała jak ty. - Jaka to dokładnie wiadomość i jakim cudem wyglądała jak ja? Skoro zdziwiłeś się że nie jestem od niej... - Ton Albina zaczął pobrzmiewać stanowczymi nutami. - Zacznij od treści. - Zasugerował. - Nie płaciła za czytanie, tylko za dostarczenie. - A ton złodziejaszka zaczynał pobrzmiewać lekceważąco. - No jak ty. Skóra. Włosy. Ubranie. - Więc gdzie ta wiadomość i który palec złamać ci jako pierwszy? Poważnie pytam, cierpliwość mi się kończy. - Stwierdził Albin, rozglądając się za jakąś boczną uliczką. - U gwardzisty!! - Wrzasnął ulicznik i zaczął znowu się szarpać. Jakaś kobieta chwyciła swoje małe dziecko i wciągnęła je do domu rzucając pełne pogardy spojrzenie Albinowi. Kilku innych przechodniów spojrzało w ich stronę. - Doskonale, więc pójdziemy sobie zaraz do gwardzistów i powiesz mi do którego dokładnie! Chyba nie boisz się że któryś rozpozna w tobie rzezimieszka, co?! - Krzyknął równie głośno Albin. Skoro próbujesz być taki sprytny, to zrobimy to trudniejszym sposobem. Dużo trudniejszym. Nie wyrywaj się, bo będę musiał cię znowu przydusić. - Powiedział cicho tylko do chłopaka. - Konkrety, konkrety, konkrety. - Powiedział przez zaciśnięte zęby. Ulicznik tylko wybałuszył oczy ze zdziwienia, ale próbować uwolnić się nie zaprzestał. - Ech, gdzie dokładnie dałeś mu tę wiadomość, jak go rozpoznałeś, jak miał na imię, jak dokładnie wyglądał. Na spokojnie, po kolei. - Powiedział Albin. - Gwardzista miał być przy bramie. Był. Dostał wiadomość i tyle. Nie wiem jak miał na imię. - Dobrze, przy której bramie, o której godzinie. Potem, powiesz mi jak miałeś rozpoznać kobietę, która dała ci wiadomość. - Powiedział siląc się na spokój. Nie miał talentu do dzieci. - Przy takiej małej branie. W koszarach. Wieczorem miał tam być. A kobieta wyglądała jak ty. Nie dużo jest tu takich. - Może nie, ale uważaj następnym razem. Mówisz że podobnie do mnie się ubierała i miała podobne włosy? Pamiętasz gdzie rzuciłeś sakiewkę? - Zapytał chłopca stawiając go wreszcie na ziemi, ale trzymając jeszcze ciągle za ramię. - Tylko głupcy wyrzucają sakiewki. - Ciekawe spostrzeżenie, więc co dokładnie stało się z moją? - Zapytał nie puszczając chłopaka. -Zmieniła właściciela? - Dokładnie wtedy kiedy zacząłem cię gonić. Więc, gdzie jest? - Zapytał, ale nie spodziewał się odpowiedzi. Jeśli młody był złodziejaszkiem, możliwe że gdzieś ukrył swój łup po drodze, natomiast, jeśli przekazywał tylko wiadomość a sakiewkę ukradł ktoś inny, to mógł się z nią pożegnać. Było to tylko złoto, ale nie lubił go tracić w taki sposób, informacje od chłopaka były prawdopodobnie o wiele ważniejsze niż pieniądze. Dzieciak rozłożył ręce w geście bezradności uśmiechając się przy tym niewinnie. - Uciekaj, następnym razem jak cię złapię, zrobię sobie sakiewkę z twojej skóry. I nic nie mów tej kobiecie że na mnie wpadłeś. - Powiedział puszczając chłopaka. Zastanawiał się, w którą stronę pobiegnie, podążanie za nim w tym momencie nie było najmądrzejsze, mógłby się do reszty zgubić. Teraz wiedział przynajmniej za kim powinien się rozglądać. Złodziejaszek wbiegł w tłum i tyle go Albin widział. Na chwilę młody amberyta ponownie wszedł w tłum, tym razem jednak by skierować się ku koszarom, przyjrzeć się gwardziście, który akurat pełnił wartę. Problem był z odpowiedziami chłopaka. Będąc już w swoim pokoju skreślił więc tylko notkę do Niamh, mówiącą, że podobno kobieta, wyglądająca podobnie do niego, dostarczyła jakąś wiadomość gwardziście pełniącemu wartę przy bramie koszar. Spojrzał na nią uważnie, przemyślał jak mało się dowiedział i schował ją głęboko do kieszeni. Następnie sięgnął do drugiej kieszeni po jedyną monetę, która miała dla niego jakąkolwiek wartość i usiadł wygodnie, oczyszczając swoją głowę przez przywołanie Wzorca w swoim umyśle.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
26-04-2016, 21:20 | #43 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
27-04-2016, 12:41 | #44 |
Reputacja: 1 | Czcigodna Meave, jak doniesiono niebawem Niamh, odwiedziła swego podopiecznego w izolatce. Załamała ręce nad nim z iście matczyną troską. Wypytywała o to, jak się czuje. Podnosiła na duchu. Całą sobą nie robiła niczego podejrzanego, co zburzyłoby jej obraz – jednej z najbardziej szanowanych i obdarzonych szczerozłotym sercem niewiast w Rebmie. Niamh była ukontentowana. |
28-04-2016, 23:03 | #45 |
Reputacja: 1 | - Co tam jest? - spytał wskazując na punkt Randala i swój. - Czy w twoim miejscu jest coś na kształt kształt mozaiki z syreną? Hmm, jakie założenia powziąłeś splatając zaklęcie? Skąd taka różnica? - Tam są pałace i rezydencje co zacniejszych mieszkańców Rebmy. Spokojnie można założyć, że taka mozaika znajduje się w jednym z tych domów. U ciebie to dzielnica rozrywki. Również motyw Syreny mógłby się tan znaleźć. Różnica. Hmmm… - Zamyślił się starszy mężczyzna. - Ja szukałem naszyjnika. Konkretniej osoby, która go stąd zabrała. A ty? - Ja skupiłem się na najświeższych emanacjach jakie pozostawili złodzieje. - odparł Jerome - Może naszyjnik jest tam, a złodzieje gdzie indziej? A może to znaczyło, że mamy do czynienia z dwoma grupami złodziei? - Mogli się również rozdzielić. - Mogli - przyznał Jerome - Ale myślę, że wtedy odczyt był by bardziej rozmyty. I ty i ja nie określilibyśmy tak jednoznacznie punktów. Wygląda mi na to, że obaj szukaliśmy innych rzeczy. Może jeśli zamienilibyśmy się rolami… pokaż mi miejsce gdzie trzymałeś medalion, może został jeszcze jakiś ślad. A ty poszukać naszych najnowszych gości. Jeśli uzyskamy jednakowe wyniki to będzie znaczyło, że wcześniejsi złodzieje nie mieli nic wspólnego z dzisiejszymi. - Możemy. - Powiedział Randal przyglądając się mapie. - Ale będzie to za długo trwało. Czy ojciec nauczył cię polegania tylko na tym jednym talencie? - W tym pytaniu zawarta była ostra przygana. - To bezmyślne i nieostrożne chłopcze. - A więc człowiecze wielu talentów co proponujesz? - odwarknął Jerome. - Nie muszę chyba przypominać, że już raz przecienileś swe siły. To też bezmyślne i nieostrożne. Starszy człowiek zmierzył go wzrokiem i uśmiechnął się lekko. - Po pierwsze proponuję, żebyś nauczył się panować nad językiem i manierami. Twój ojciec zapewniał mnie, że jesteś odpowiednią osobą do tak delikatnej sprawy. - Mówił spokojnie i bez zbędnych emocji. - Po drugie, wytłumaczę ci dlaczego wykluczyłem twoją hipotezę o dwóch grupach złodziei. Mój dom był dobrze strzeżony. Z początku było kilku śmiałków, którzy próbowali tu myszkować. Szybko przekonali się, że to zbyt niebezpieczne. Żaden złodziejaszk z Rebmy nie przyszedłby tu szukać szczęścia. O zniszczonych zabezpieczeniach wiem ja i ci co je zniszczyli. Tylko oni mieli interes w tym by tu przyjść. Szukali tutaj. - Wskazał na kuchnie w której byli. - Musieli zatem wiedzieć, z dokładnością do pomieszczenia, gdzie szukać. Czy teraz, kiedy już rozwiałem twoje wątpliwości, jesteś gotów by z pełnym zaangażowaniem wrócić do pracy? - Więc jesteś pewny, że tylko jedna grupa wiedziała co ukrywasz? - zapytał Jerome - Jeśli uważasz że w Rembie nie ma odpowiednio utalentowanych ludzi do tej roboty pozostają Cienie. Nie ma wielu poza książętami Amberu i Chaosu, którzy potrafią poruszać się między Cieniami. A coś się między nimi dzieje, ostatnio w przypadkowym Cieniu, na leśnej ścieżce spotkałem lorda Chaosy, a rankiem następnego dnia księcia Amberu. nawiasem mówiąc miał odciśnięty w sobie znak Wzorca. Hmm, nie tak jak po przejściu Wzorca… tak jakby ktoś go oznakował Wzorcem. Gdy spotkałem go wcześniej nie miał tego znaku. - Masz racje. Pozostają Cienie. Tylko jak do tej pory te Cienie nie interesowały się tym miejscem. A to zbyt mało prawdopodobne by nagle kilak z nich, w jednym czasie czegoś chciało od tego konkretnego Cienia. Więc tak. Jestem pewnie, że to jedna grupa jest. - No cóż, to jest chyba najwierniejsza kopia Wzorca prawda? I o wiele mniej strzeżona niż ten w Amberze? Może ten naszyjnik jakoś wiąże się z Wzorcem. Może przypadkiem wpadłeś w tryby machiny wywiadowczej Amberu i knowań Chaosu? - Czy nie wspomniałem, że naszyjnik był źródłem mocy kobiety, która go nosiła? Nie słyszałem aby książęta Amberu korzystali czegoś takiego. Lordowie Chaosu trzymaliby się daleko, bardzo daleko od wszystkiego co ze Wzorcem ma cokolwiek wspólnego. - To że nie słyszałeś by korzystali ze źródeł mocy nie znaczy, że tak nie robią. A lordowie Chaosu z pewnością mogą wyszkolić sobie kogoś jak magowie ze Steinhart i wysłać tutaj nie narażając się samemu. Uważam, że pochopne wykluczanie możliwości, że to dwie grupy jest błędem. Przynajmniej dopóki nie zdobędziemy jakiś dowodów. - Dlaczegóż książęta Amberu potajemnie mieliby korzystać ze Wzorca w Rebmie? Oba kraje łączy wszak przyjaźń. Królowa nie czyniłaby im przeszkód. - Potajemnie dla mnie lub ciebie. Nie znaczy, że królowa nic nie wie. jest zbyt wiele niewiadomych by czynić jakiekolwiek pewne założenia. Działamy po omacku. Ale wróćmy do twojego planu. Miałeś go chyba przedstawić. - Atak na mój dom spowodował wiele zniszczeń i to nie tylko u mnie. Żaden rozsądny władca nie pozwoliły sobie na coś takiego. Królewskie służby starają się dowiedzieć kto za tym atakiem stoi. Nie sądzę zatem aby kobieta, którą pojmałem przy Wzorcu była na usługach królowej Moire. Ludzie którzy wtargnęli do mojego domu, tym samym spowodowawszy zniszczenia wokół niego i naraziwszy wielu bogu ducha winnych Rebmian na niebezpieczeństwo, nie byli stąd. Byli z góry - Pokazał palcem kierunek. - jak my. Taką osobę nie trudno będzie wypatrzyć. Udamy się tam - Wskazał miejsce na mapie gdzie leżały jego czerwone kamienie. - i poobserwujemy właściwą rezydencję. Od wyniku tej obserwacji zależeć będą dalsze nasze kroki - Czyli są dwie grupy - powiedział ze złośliwym uśmiechem Jerome - Najpierw odwiedzili cię sprzymierzeńcy tamtej kobiety, a potem agenci królowej. Zaprzeczysz, że to ma sens? Odsunął się od stołu. - Dobra, przejdźmy się na spacer. Poprzednim razem nie miałem okazji zwiedzić Remby. - Agenci królowej, jak raczyłeś ich nazwać, odwiedzą mnie ponownie. Będą to odwiedziny głośne i oficjalne. Wierz mi. Nie przegapimy ich. - Randal również wstał od stołu. Lekko utykając ruszył w ciemności nocy rebmiańskiej by uroki jej i samego miasta pokazać swemu młodemu towarzyszowi. Jerome nie uwierzył staremu czarodziejowi, ale już nie strzępił języka. |
02-05-2016, 12:57 | #46 |
Reputacja: 1 | Przyjęcia Lady Talulli, małżonki generała Ruadhagena, były przedstawieniami wyreżyserowanymi do najmniejszego szczegółu. Obrus fałował jak czasza meduzy pod kryształowym żyrandolem, którego - Niamh była tego pewna - jeszcze w zeszłym tygodniu tutaj nie było. Z uchwytami kamieni w żyrandolu współgrały srebrne sztućce. Z wzorami na obrusie - kolory liberii służących, którzy wnosili kolejne potrawy i przystawki na talerzach ozdobionych wzorem korespondującym z mozaiką za plecami muzykantów. Ci z kolei subtelną nutą wprowadzali gości w nastrój odpowiedni do zmieniających się arcydzieł sztuki kulinarnej, to ostrych, to słodkich… Nawet ojciec Niamh, dostojny i szanowany dowódca, którego słowo stawiało pod broń sporą część armii Rebmy, nie wymknął się z tego podniesionego do rangi sztuki poematu o dworskiej etykiecie. Jego tunika, gdy się poruszył, mieniła się jak wnętrze muszli i przybierała kolor podobny do sukni jego małżonki. Był tym faktem chyba lekko zażenowany, lecz robił dobrą minę do złej gry, niezłomnie trwając na stanowisku. Żołnierz z krwi i kości. Symfonia kolorów, kształtów, zapachów i smaków została przerwana, gdy na stole pojawiły się ostrygi, a spod rąk grajków popłynęły nuty słodkie i namiętne. - Proszę , proszę - zażartowała gruba matrona, lady Liadain. - Czyżby jakiś konkurent do twojej córki uderzył? Generał Ruadhagen miał refleks i zmysł stratega, a także godne podziwu talenty mimikry. Nawet okiem nie mrugnął, udał żywotne zainteresowanie wzorem na widelczyku do ostryg, i wycelowawszy sztuciec w siostrę swej żony, wykonał manewr oskrzydlający. - Przepiękny komplet, moja droga Talullo, wybrałaś nam na dzisiejszy wieczór. Dopisz go do listy prezentów, którymi uczcimy zamążpójście naszych kuzynek - Powiódł wzrokiem po córkach szwagierki. Saoirse przykrztusił się przełykaną ostrygą i walczył o zachowanie powagi. Na twarzy Lady Talulli zaczynało pojawiać się zaniepokojenie. Niamh była taka jak zawsze. Jak skała. - Albin jest krewnym i gościem Lady Llewelli… lecz pozwolił nam się porwać na dzisiejszy wieczór. W swym kraju posiada wysokie tytuły, jednak tutaj, z nami… - przechyliła się lekko przez stół, jakby zdradzała wielką tajemnicę - … ukrywa je, by przyjaciół własnymi przymiotami zdobywać. Lady Niamh wiedziała, że gruba siostra żony jej ojca pochwyciła przynętę. Widziała to w jej oczach. Widziała w zmianie postawy. Widziała wymalowane na twarzy. Lady Liadain polowała na bogatych mężów dla swych córek. Bogatych i wypływowych. Trudno było powiedzieć na co polowały jej córki, gdyż obie siedziały zajęte swymi talerzami i odzywały się tylko wtedy gdy zadano im konkretne pytanie. Dobrze ułożone dzieci, które podobnie jak ryby głosu nie miały. - Koniecznie musisz mi coś o sobie powiedzieć. - Duma matka dwóch córek zwróciła się do Albina, przechodząc bez problemów na “ty”. Zagrywka Niamh była nieetyczna, podła i jak najbardziej zrozumiała dla młodego amberyty. O wysokiej pozycji w rodzinnych stronach pierwsze słyszał. Co prawda można by powiedzieć że należała mu się część rancza, oraz mniej lub bardziej skromne udziały, którymi zajmował się Aron, ale jedyne na czym mu zależało, to mały domek z piwniczką wina, który miał nadzieję spokojnie na niego czekał. Liadain z kolei przypominała mu tłustego, radosnego wieprzka, który zwęszył trufle. Wszystkie lekcje historii, które przyswoił sobie za młodu, o brytyjskiej arystokracji i próbie oderwania purytańskich kolonii wróciły do niego, niczym cios kafara. Postarał się jednak nie zepsuć żonie generała ceremonii i nie zwymiotować wprost na swą rozmówczynię. Opanował się jednak i postarał poprowadzić cywilizowaną rozmowę. - Mógłbym powiedzieć, że czuję się jak w jednej z bajek Andersena. - Albin uśmiechnął się promiennie, nie miał zamiaru dodawać że chodzi o Kopciuszka, oraz mając nadzieję, że odległość i różnica cienia, nie zmuszą go do wyciągania innej z jego baśni na warsztat. - Moja postać jest być może ciekawa, ale o tobie słyszałem same fascynujące historie, proszę, bądź tak miła i opowiedz mi nieco o sobie i swoich córkach. - Nie, nie miał absolutnie żadnej ochoty słuchać ani o niej, ani o jej śwince i tyczkę, w myślach przyprawiał im jednak różowe ogonki i raciczki więc druga zbliżona była bardziej do glizdy używanej na ryby, byle zachować dobry humor. Niamh widziała jak ojciec i jego żona odetchnęli z ulgą. - Co wydarzyło się w nocy w koszarach? - Saoirse wykorzystał sytuację szepcząc pytanie do ucha siostry. - Tadhg wierzgnął o jeden raz za dużo. W złym bardzo momencie. Rozłożył mi zasadzkę i pobił sługę - odszeptała prosto w ucho brata. - Będą konsekwencje. - O słudze huczą już koszary. - Zaśmiał się lekko, ale przyjaźnie. - Generalska córka gustuje w gwardzistach. - Plotki. Ludzkie języki dziś to mówią, jutro co innego. Będziesz się pojedynkował o mą cześć niewieścią, gdy mi kto puszczalstwo zarzuci? - uśmiechnęła się miło. - Ja bym to zrobiła dla ciebie… i robię nieustannie, kochliwy braciszku. Tylko z piórem lub widelczykiem, nie mieczem w dłoni. - Wiesz, że tak. - Powiedział całkiem poważnie. - Córka generała też ma potrzeby. - Puścił jej oko. - Ale obrażać mojej siostry nie pozwolę. - Jesteś najlepszym z braci - nachyliła się i pocałowała go lekko w skroń. - Lecz może… poproszę naszego gościa. Arystokratę z odległego kraju… - spojrzała na Albina i usta jej drgnęły. - Bądź czujny, bracie mój. Nadchodzi sztorm… i ciekawe dni. Albin zaś starał się jak mógł nie utonąć pod atakami drapieżnej harpii w ludzkiej skórze, nie dając żadnych obietnic i starając się przywołać w pamięci wszystkie wykłady kuzynki na temat etykiety, dyplomacji i zwodzenia. Powinien był słuchać o wiele uważniej. Lady Liadain widać na to czekała. Uraczyła erykowego syna opowieścią o swojej rodzinie. Nudną opowieścią trzeba dodać. A z której to niewiele się dowiedział, ponad to, że jej mąż lord Conri, nie myśli wcale o wydaniu córek i ten ważny obowiązek na jej barkach spoczywa. Ze strzępków informacji udało się Albinowi wyłowić, że ród jej zacny i majętny, więc panny dobrą partią są. Dla jednej córki, tej grubej, oczywiście tak o niej nie mówiła, znalazła już narzeczonego. Majętnego mężczyznę, który interesy z kupcami obcymi robi. - Kupcy ci, w zasadzie jedne co to z córką do Rebmy przybył, wyrabia biżuterię. Córkę ów kupiec ma śliczną, o skórze jasnej, niczym twoja, i długich, ciemnych, kręconych włosach. Dziewczynie bardzo się nasze miasto spodobało. Wypytywała mnie o różne szczegóły. - Sklep zaś prowadzi w pobliżu rynku jeśli dobrze pamiętam, zgadza się? - To musiała być nieznajoma, która mignęła mu w tłumie i skryła się w sklepie z biżuterią. W przypadki niespecjalnie wierzył ostatnimi czasy. - Koniecznie muszę tam zajrzeć. Mówisz że jest głodna wiedzy o mieście i chłonie ją niczym gąbka. Wiesz może jak mają na imię? Trafiłem w okolice ich sklepu przypadkiem gdy bawiący się tłum porwał mnie w tamte okolice. Rebma potrafi być z tej strony bardzo odświeżająca. - Powiedział Albin z uśmiechem. Nie wykluczał perułki, albo że uliczny dzieciak kierował się głównie kolorem skóry i obcościa rysów. - Dziewczyna przedstawiła się jako Dye, córka Arana. Słodka ptaszyna. - Matrona uśmiechnęła się, chyba na wspomnienie dziewczyny. - Aaaa tak, tak, Dye z Eregnoru, córka Arana. - Powiedział mężczyzna przypominając sobie spotkanie z zagubioną córką kupca o brązowych włosach, to jednak chyba psuło mu poszlaki, chociaż, warte to było bliższej obserwacji. - Jak na kogoś z Eregnoru zadziwiająco niewiele wiedziała o jego historii i nim samym. - Zamyśliła się na chwilkę. - Nie wiem jak tak można dziecko wychować? Moje córki pod tym względem dorównuję mężczyzną. Znają historię Rebmy wyśmienicie. - Powiedziała z dumą. - Ba, nawet są w stanie prowadzić równorzędną rozmowę na tematy obecnej polityki. Proszę sprawdzić. Dziewczęta. - Zwróciła się do córek. Obie natychmiast przeniosły wzrok na matkę. Lady Liadain zadała im jakieś pytanie odnoście jakiegoś historycznego wydarzenia. I wskazała na tę tęższą. Dziewczyna wyrzuciła z siebie długi monolog. Encyklopedyczną wiedzę posiadała. Widać było jednak, że to tylko suche fakty. - Bardzo dobrze Bairbre - Pochwaliła ją matka. - Zaiste godne podziwu i pochwały. - Powiedział Albin uśmiechając się uroczo. Teraz musiał się tylko na chwilę wyzwolić od Lady i przekazać swoje obserwacje kuzynce. - Jestem pewien że pewnego dnia będą doskonała podporą dla swego męża. Co prawda historia z Eregnorem mogła być takim samym fortelem jak jego przedstawienie się jako Taslin. Był jednak w połowie szczery, faktycznie pochodził z Idaho. Wzrokiem zaczął szukać Niamh. - Dziewczyna za to żywo interesowała się sprawami Rebmy. Gdy dowiedziała się, że mąż mojej siostry jest generałem. Zasypała mnie całym gradem pytań. - Rozmówczyni erykowego syna chyba nie dostrzegła tego subtelnego gestu i dalej mówiła. - Zdumiewająca ciekawość, godna jakiejś badaczki, cóż ciekawego mogłaś jej o nim opowiedzieć? Czasem dobrze jest mieć jakies informacje z drugiej ręki zamiast w pierwszej. - Szepnął konspiracyjnie, starając się wyciągnąć nieco więcej. - To mąż mojej siostry. - Zaśmiała się niczym speszona dziewica i klepnęła Albina wierzchem dłoni w ramię. - Zapoznałam ją z kilkoma gwardzistami. - Puściła mu oko. - O czym rozmawiali, to ja już nie wiem. I dochodzić nie będę. Z grzecznym uśmiechem Albin wysłuchał odpowiedzi, chociaż jeśli dobrze mu się to wszystko układało, to powinien zdzielić czymś swoją rozmówczynię. - Toż to najlepsza druga ręka jaką można znaleźć, same najlepsze strony zapewne mogłabyś przedstawić jeśli idzie o męża swej siostry. - Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. - Jednak córka córką, czy jej ojciec jest równie tajemniczy? - Zagadnął Albin, skoro nie bardzo miał jak się wykpić od rozmowy, równie dobrze mógł nakierować na interesujące go tematy. - Nie. Jej ojciec to zwykły, mam wrażenie że nawet lekko przestraszony, kupiec. Nic szczególnego. Ale ich ochrona? To co innego . Byli jacyś tacy… hmmm… trudno to opisać. Dziwni byli. - Wzdrygnęła się lekko. - Przestraszony? Ciekawe, Rebma jest raczej spokojna. Z ciekawości chyba odwiedze ten sklepik. Dziwni, co przez to rozumiesz? Ochrona częściowo ma taka być, ale nie powinna odstraszać klientów. - Mruknął Albin. - A droga ma ciotka znów bawi się w swatkę? - Niamh powróciła wraz z bratem do głównego stołu z wybranymi winami. - Z jakimiż gwardzistami zapoznałaś ową cudzoziemską ślicznotkę? - Kupiec nie powinien sią bać, zwłaszcza wśród swoich. Ten jednak był bardzo nerwowy. Cały czas spoglądał na tych swoich ludzi. Jakby szukał u nich aprobaty swych czynów. - Po tych słowach gruba kobieta przeniosła swój wzrok na dzieci swojego szwagra. Obrzuciła ich badawczym spojrzeniem. Badawczym i lekko złowrogim. Takim z cyklu “przeszkadzacie”. Odpowiedziała jednak uprzejmie na pytanie Niamh. Generlaska córka kojarzyła nazwiska. Widział ich wczorajszej nocy w toawrzystwie kapitana Tadhga , w koszarach. Rodzinę jednego z nich nawet odwiedziła i ostrzegła w imię przyjaźni między rodami. - Fakt, nie powinien się bać. - Zgodził się Albin. - Ach, cóż to za szlachetne trunki niesiecie. - Powiedział zmieniając nieco temat konwersacji. - Macie może wśród nich kalifornijskiego merlota? Czy wielkim nietaktem byłoby porwanie cię moja droga na sprawdzenie, czy przypadkiem butelka nie trafiła do tej piwniczki? - Zapytał spoglądając na butelki niesione przez rodzeństwo. Niamh oddała omszałą butelkę w ręce brata i zapewniła, że nikt nie opuszcza domu jej ojca niezadowolony. Więc nawet jeśli w piwniczce brak ulubionego trunku Albina, z pewnością znajdzie się dla niego godne zastępstwo. - Interesujące, nieprawdaż? - zapytała, gdy stanęli pomiędzy rzędami regałów. Butelki lśniły w świetle niewielkiej latarni. Piwnice pod rezydencją zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Być może gdzieś w mroku czaił się nawet merlot z Kalifornii. - Chyba powinnam poznać Dye, córkę Arana. - Koniecznie, z dobrą obstawą, wpadłem na nią w okolicach wieży maga kiedy wystawione były straże, podobno się zgubiła. Przedstawiała się jako z Eregnoru, a ja zaś, jako Taslin z Idaho. Później z kolei mignęła mi chyba ponownie w tłumie, kiedy szła do jubilera, z kolei dzisiaj mały rzezimieszek pomylił mnie najwyraźniej z nią, kiedy miał jej powiedzieć, że przekazał wiadomość, strażnikowi stojącemu w bramie koszar. Od tyłu podobno podobna do mnie. Ja rozumiem że tutaj wszyscy obcy wyglądają podobnie, ale chyba muszę nabrać nieco mięśni, skoro z kobietami mnie mylą. Czy to może te włosy? - Nawinął kosmyk na palec i puścił oko do Niamh. Następnie wybrał trzecie czerwone wino w siódmym rzędzie i starł kurz z butelki. - Myślę że to się nada doskonale. Kolaboracja ze szpiegiem obcego państwa pod co podpada w Rebmie? - Zapytał konwersacyjnym tonem, przyglądając się nieco bliżej swojemu znalezisku. - Nasze prawo nie jest okrutne. Nie torturujemy skazańców przed wykonaniem wyroku śmierci - odparła Niamh i wyjęła z dłoni kuzyna butelkę. - Z winnic na południowych zboczach Kolviru. Pamiętam ten rok… był słoneczny i słodki. Warto byś spróbował, lecz nie pij więcej, Albinie. Mamy nieproszonych gości. - Wino może zostać na później, nie śpieszy się miejmy nadzieję i będzie czas jeszcze je wypić. - Powiedział z uśmiechem szykując się do powrotu na górę
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 02-05-2016 o 13:08. Powód: Wino i estetyka |
02-05-2016, 13:03 | #47 |
Reputacja: 1 | Rodzinne przyjęcia z cioteczką bez możliwości wymknięcia się z bratem do piwniczki na wino byłyby nie do zniesienia. |
20-05-2016, 22:07 | #48 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Efcia : 23-05-2016 o 14:12. |
25-05-2016, 22:11 | #49 |
Reputacja: 1 | Niamh siedziała z wdzięcznie podwiniętymi nogami, różany policzek podparła smukłą dłonią. Spod gęstych wachlarzy rzęs fioletowe oczy pobłyskiwały jak uronione przez połowiacza perły wśród gęstwy wodorostów. Zerkała to na swego brata, zamarłego z kieliszkiem uniesionym w połowie drogi do uchylonych ust, to na Albina, który w tej chwili najbardziej przypominał zahipnotyzowaną ofiarę Meduzy. Westchnęła leciutko. Pobawiliśmy się, a teraz koniec. Niedoczekanie, że pozwoli swego kuzyna przykuć do którejś z tych potwor łańcuchem o dwóch złotych ogniwach. Albinowi inne pałace, inne światy i inne kobiety przeznaczyła. Gdy tylko przebrzmiały ostatnie nuty, nagrodziła kuzynki gromkimi oklaskami. - Albinie, zaśpiewaj i ty nam coś z twych rodzinnych stron - skinęła w stronę kuzyna, a w oczach bynajmniej nie prośbę miała. Albin dołączył do braw, musiał przyznać, że przedstawienie dziewczyn było urzekające. Nadające im o wiele ciekawszych walorów. Dalej uderzała go jednak bijąca od nich aura tresowanych piesków kanapowych. Słowa kuzynki wyrwały go z nieruchomej pozy. Upił w końcu łyk wina z zastygłego pucharu i speszył się nieco. - Och, doprawdy? Ja? Hmm no nie wiem… Macie może gitarę? Nie? No dobrze, niech będzie a capella. - Chwilę rozgrzewał gardło zanim zaczął, nie była to co prawda muzyka jakiej wysłuchiwał przy ogniskach, ale Elvis był faktycznie bardzo popularny przez pewien czas. - You look like an angel… - Rozpoczął i pozostawił dziewczynom decyzję do kogo było to kierowane. Obie panny spłonęły rumieńcem i z pewnym niezdarnie odegranym zażenowaniem spuściły oczy. Ich matka, w pełni zadowolona z przedstawienia, zaczęła być brawo. Córki poszły w jej ślady. Podobnie gospodarze. Również Niamh wyglądała na ukontentowaną koncertem. - Zaiste, drzemie w tobie niemało talentów, mój drogi - zaśmiała się cichutko i srebrzyście. - Zaśpiewaj proszę, raz jeszcze… Sama zaś przechyliła się lekko do służącej, polecając dolać wina lady Liadain. - Taki piękny i uzdolniony - rzekła cicho do ciotki, gdy już jej puchar napełniono, a wszyscy skoncentrowali się na Albinie. - Cóż za niepowetowana strata… Bogowie bywają przewrotni i tacy okrutni - westchnęła, spoglądając na Erykowego potomka. - Jakże to? - Spytała z troską w głosie matrona. - Choroba we wczesnym dzieciństwie - wyjaśniła Niamh enigmatycznie. - Kobieta, którą on za żonę weźmie, zaiste aniołem być musi. Nacieszy się bowiem małżeństwem krótko, a potem w służącą się przy nim odmieni i nędzarkę, bo bieda zawsze pod rękę idzie z chorobą. Szukamy leku, lecz czy i kiedy znajdziemy, zgadnąć niepodobna. Lecz… porozmawiajmy o twych córkach o anielskich głosach. Czy masz już kawalerów upatrzonych? - To zaiste straszne. - Mocniej jeszcze załamała ręce. Szybko się jednak zmarszczki na jej czole wygładziły, gdy jęła o swych córkach prawić. Niamh słuchała z delikatnym uśmiechem wyginającym usta. Potem bezlitośnie, acz grzecznie ucięła te peany i zaczęła opowiadać o nowościach na matrymonialnym rynku arystokratycznej Rebmy. - Lord Eatham owdowiał rok temu i zrzuci niebawem żałobę - podsunęła cioteczce majętną ofiarę. - Chyba już czas na niego, by mu jakaś miła panna żywot osłodziła… Albin był poniekąd wdzięczny za permanentne wybawienie od ataków matrymonialnych na dzisiejszy wieczór. Uśmiechnął się jedynie z zakłopotaniem i rozłożył ręce w geście bezradności. Któż mógłby dyskutować z tak okrutną chorobą. Chociaż z tego co czasem słyszał wśród mieszanych opowieści swej nielicznej znanej mu części rodziny, ta przypadłość miała nawet nazwę. Krew Ambrerytów płynąca w żyłach.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
31-05-2016, 13:09 | #50 |
Reputacja: 1 | - Burel? W takiej dzielnicy - zdziwił się Jerome - Pewnie dla bogatej klienteli. - Spojrzał z ukosa na starego czarodzieja - Wiesz, nie oceniam tego co robisz w wolnym czasie, ale nie wyglądasz na amatora takich uciech. Ojciec opisywał cie jako typ cichego mędrca. - Jaki burdel? - Zdziwił się mag. - Przecież sam wspomniałeś o przebiegłej dziwce. - Miałem na myśli… - Zająknął się. - … zresztą nie ważne. To - Wskazał na budynek. - dom generała Ruadhagana. Jego córka żywo interesuje się tym co robię. Tutaj przebywa też osoba, która zabrała medalion. Nie podejrzewam, żeby lady Niamh sama tego dokonała. Jest na to zbyt… hmmm… zbyt dobrze wychowana. Ale nie podoba mi się ten układ. Jeżeli ślady prowadzą do tej rodziny, to… - Zamyślił się na dłuższą chwilę. - … nie wróży to nic dobrego. Musiałbym się dowiedzieć co też oni kombinują. - Musiałbyś, czy musisz? - doprecyzowywał Jerome - Powiedziałbym, że jesteś w czarnej dupie, popraw mnie jeśli się mylę ale raczej to wielkie szychy tutaj. Pomóc ci się spakować? U nas w wieży mamy wolne komnaty, zatrzymasz się na trochę, jak staniesz na nogi to znajdziesz coś swojego. Po chwili milczenia. - Mówię poważnie, nie znam tutejszych układów sił, ale wydaje mi się, że za krótcy jesteśmy by walczyć z nimi. - Układ sił zawsze można zmienić. - Randal obrzucił swojego towarzysza spojrzeniem pełnym dezaprobaty, a nawet pogardy. - Gdzież się podział ten butny młodzian co to wiedział wszystko najlepiej? - O jest tutaj. Ma nawet uratować starca. Być może nawet przed nim samym. - Odparł Jerome. - Młody człowieku. - Zaczął Randal tonem mentora. - czasem trzeba podjąć ryzyko, bo osiągnąć coś. Owszem, można wiele stracić. Tego też cię ojciec nie nauczył? - Pokręcił z dezaprobatą głową. - Zaczynam podejrzewać, że obaj niezbyt honorowo traktujecie sprawę spłaty swych długów. - Honorem sobie gęby nie wycieraj - odparł Jerome - Kto jak kto, ale ty nie masz do tego prawa. Pod bokiem swoich władców wpuściłeś obcych do komnaty Wzorca. Oczywiście wdzięczny ci jestem za to, lecz nie zmienia to faktu. Prawda? Ale nie ma co rozpamiętywać przeszłości, bo przyszłość jawi się krótko i dosyć intensywnie. Jaki masz plan? Bo powinieneś jakiś mieć? Bo nie masz co liczyć, że wejdę tam rzucając czarami na prawo i lewo. Tylko nie mów, że mam uwieść córkę generała. - końcówkę powiedział ze złośliwym uśmiechem. - Liczę, że wejdziesz tam po cichu. Posłuchasz poobserwujesz i powiesz mi czego się dowiedziałeś. - Odparł spokojnie. - A później odeślę cię do ojca. - Dobry plan, kto tam mieszka. Dokładnie. Władają magią? Czy zabezpieczaj się w inny sposób?* - Jak już mówiłem to dom generała Ruadhagana.Mieszka tam z żoną i córką. - Powiedział przeszukując poły swojej szaty. - Nie władają magią z tego co wiem. Niewielu jest czarnoksiężników to w Rebmie, którzy mogliby jej mieszkańcom zaoferować bardziej nietypowe zabezpieczenia. Musisz uważać zatem na straże. - Straże mniemam, że dobre? Zatrudnia kogoś nietypowego? O że tak powiem szemranych talentach? - Musisz przyjąć, że tak. - Rozkład domu? gdzie kto śpi, gdzie ma gabinety? Coś o zwyczajach ich tez by się przydało wiedzieć. - To jest właśnie twoje zadanie. - Nieważne - machnął ręką Jerome - wracamy do ciebie. Będę potrzebował paru ingrediencji, coś ci zostało czy wszystko zniszczone? Na skontaktowanie z kimś z ulicy nie mam pewnie co liczyć? - Nie, nie, nie mój drogi. Idziesz teraz. - Teraz to mogę iść do strażnika przy drzwiach i powiedzieć że taki jeden kazał mi tam wejść. Na pewno mnie wpuści - powiedział Jerome. - Nie puszczę cię oczywiście bezbronnego. - Randal uśmiechnął się lekko i pomachał Jerome przed nosem czarną obrączką, która wyciągnął przed chwilą z zakamarków swego ubrania. - Tu masz pierścień z zaklęciem niewidzialności. - Oczywiście - skrzywił się Jerome w udawanym uśmiechu i przywołał Wzorzec by obejrzeć obrączkę. Było tam ukryte tylko jedno zaklęcie. Nic co mogłoby wzbudzić podejrzenia lub niepokój młodego Amberyty. - Spotkamy się u ciebie - rzucił zabierając pierścień i poszedł jedną z uliczek okalających dom. Oglądał wszystko, szukając zaklęć wplecionych w mury. Może i teraz w Rembie nie było wielu czarodziejów, ale kiedyś mogło być paru zdolnych. Nic podejrzanego nie rzuciło się mu w oczy. Rezydencja znajdowała się na palnie kwadratu. Jednak tylko od frontu ogrodzona była kutym, zdawałaby się metalowym gorodzeniem. Pozostałe trzy boki stanowił wysoki na ponad trzy metry, kamienny mur, w którym z tyłu i po lewej stornie, licząc od głównego wejścia, znajdowały się dwie, zamknięte furty. Przy obu z nich Jerome dostrzegł strażnika. Frontowej brany strzegło przynajmniej dwóch strażników. Sam pałac, z białego marmuru cofnięty był nieco w stosunku do położonych na lewo jednopiętrowych budynków, które połączone z nim były. Dwupiętrowa rezydencja miała z przodu po dwa rzędy, wysokich przynajmniej na dwa metry okien, umieszczonych po obu stronach wejścia głównego. Drugie piętro posiadało równie wielkie okna na całej przedniej ścianie. Pomniejszy budynek okna miał mniejsze i tylko po dwa na każdej ścianie. Można było jednak się do nich dostać bez problemu stojąc na ziemi . Oprócz straży przy frutach i branie syn Fiony zauważył jedne patrol, który kręcił się wzdłuż murów i ogrodzenia. Gdy obszedł wokoło dom, rozejrzał się za starym czarodziejem. Randal stał w tym samym miejscu. Jerome odbił w kolejną uliczkę, tym razem oddalająca się od pałacu. Skręcił kilkukrotnie starając się zgubić ogon, który mógł się do niego przyczepić. jakiegoś przechodnia o taniego jubilera. Po upewnieniu się, że nikt za nim nie idzie wrócił do miejsca które pokazało jego zaklęcie tropiące. Obejrzał dom podobnie jak wcześniej dom generała. Ta rezydencja była w nieco innym stylu. Ciężkie, ponure mury zarówno ogrodzenia jak i samego pałacu wyraźnie odróżniały tę posiadłość od pozostałych. Zbita bryła domostwa o przysadzistych wieżach zdawała się uginać pod własnym ciężarem. Balkony okalające wierze i całe drugie piętro zasłaniały wąskie szpiczaste okna. Tutaj straży było mniej. Żeby nie powiedzieć wcale jej nie dało się zauważyć. Mury tej rezydencji również nie były zabezpieczone magią. Na razie Jerome dowiedział się wszystkiego co mógł. Teraz potrzebował spokojnego miejsca. Ranald jasno określił swoje stanowisko więc trzeba było poszukać pokoju, gdzie mógł się przygotować. Jerome nie uszedł daleko gdy zza zakrętu wyłonił się patrol gwardii, siedmiu uzbrojonych Rebmian. - Stać w imieniu jej królewskiej mości! - Krzyknął dowódca. Jego podwładni dobyli broni. - Broń nie jest konieczna - odrzekł Jerome trzymając dłonie na widoku - Poszukuje karczmy, niestety chyba zbłądziłem. - Pójdziesz z nami. - Gwardzista kiwnął ręką i dwóch jego ludzi zbliżyło się powoli i ostrożnie. - A jakie prawo naruszyłem? Jak widać jestem nietutejszy. Czy chodzenie po zmroku jest zabronione? Dwóch zbrojnych chciało chwycić maga za ręce. Ten jednak spróbował doskoczyć do tego po prawej i uderzyć go barkiem, lewego zaś odepchnąć ręką, po czym uciekać. Manewr udał się tylko częściowo. Jerome odepchnął pierwszego, ale drugi ciął go w ramię. Krew rozeszła się różową mgiełką wokół. Do walki włączyło się jeszcze dwóch gwardzistów z trójzębami w ręku. - Do mnie - wyszeptał w starożytnym języku Jerome wykonując gest chwytania i zamiótł złapanym telekinezą gwardzistą, chcąc powalić pozostałych. Nie wziął jednak pod uwagę, że siły w podwodnym królestwie rozkładają się nieco inaczej niż na powierzchni. Gwardzistą owszem udało się zamachnąć, ale nie tak znowu mocno. Zderzył się on ze swoim kolegą nie powalając go jednak. W tym samym czasie inny zbrojny wbił swój trójząb w łydkę maga. Ścisnął mocniej zaklęciem trzymanego żołnierza i uderzył w kolejnego. Tym razem wkładając wszystkie siły. Człowiek uczy się na błędach… o ile przeżyje. Tym razem udało się w pełni. Powalił zbrojnego i wyeliminował z dalszej walki. Ten, którego używał w charakterze broni zwisł bezwładnie w magicznym uścisku. Kolejny gwardzista odskoczył, by nie zderzyć się ze swym towarzyszem powalonym przed chwilą. W tym samym monecie młody mag poczuł jak grunt usuwa się mu spod nóg. Jeden ze zbrojnych zahaczył go swą bronią i wywrócił. Tym razem to co przeszkodziło mu w pierwszym ataku niejako uratowało go. Upadek nie był taki bolesny. Zdekoncentrował jednak młodego Amberytę. Czar telekinezy rozwiał się jak dym i trzymany gwardzista zmierzający w kierunku kolejnego wroga spadł na ziemię i potoczył się bezużytecznie nie czyniąc już nikomu szkody. Jerome zacisnął doń pozostawiając palec wskazujący i mały sterczące niczym różki ślimaka i dotykając nim oczu wyszeptał dwa słowa w języku, którego w jego Cieniu nikt już nie używał od paru tysięcy lat. Najbliższy zbrojny padł niczym marionetka, której odcięto sznurki. Jego znajdujący się nieco dalej kompan rzucił się natychmiast by sprawdzić co się stało. To dało czas młodemu Amberycie na podniesienie się i ucieczkę. Korzystając z okazji Jerome ruszył biegiem, dopadł pierwszego zakrętu i zaklął po kilku krokach. Noga go rwała, ramię pulsowało, a w dodatku w tej dzielnicy nie mieli nawet czegoś tak pospolitego jak zaułki. Cholerni bogacze. Miasta praktycznie nie znał, a biegając ulicami miał sporą szanse na spotkanie kolejnego patrolu. Klnąc starego maga i jego pośpieszanie niechętnie sięgnął po otrzymany pierścień. Wolał go nie używał, nie sprawdziwszy dokładnie, ale chyba musiał zaryzykować. Klnąc samego siebie wsunął go na palec. |