Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-12-2016, 20:49   #31
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Visser miała kilka pomysłów jak poinformować swoją organizację o tym co odkryła, albo jak wydostać się z komisariatu. Idąc z funkcjonariuszem wysnuła plan od „a” do „c”, w tej chwili więcej pomysłów nie zdążyło przyjść jej do głowy. Nie była też pewna czy jest bardziej złą czy zawiedziona postawą niedoszłej bratowej. Może nawet rozumiała jej zachowanie, ale czy Angelika będąc w tej samej sytuacji, nie liczyłaby na jej wsparcie?

Lotte weszła do sali pełnej biurek, gdzie było bardzo gwarno przez sporą liczbę osób znajdujących się tam. Zasiadła przy jednym z nich, gdzie siedziała jakaś kobieta i gdy tylko został jej wskazany telefon, szybko wybrała numer do Tallah Zairy. Znała kilka numerów na pamięć, bo nigdy nie ufała czemuś tak wątłemu jak smartfony i wśród nich był ten do czarnoskórej koleżanki z IBPI. Była już przygotowana na denerwującą ciszę przerywaną przeciągłymi piknięciami, aż ktoś po drugiej stronie odbierze, gdy nagle rozbrzmiał czyjś głos i to wcale nie w słuchawce.
- Erm - rzekła sekretarka, spoglądając na wyświetlacz telefonu. - Pani próbuje dodzwonić się do Londynu - rzekła. - Rozmowy międzypaństwowe są poza zwykłą procedurą i wymagają napisania specjalnego podania. Przykro mi - rzekła obojętnym tonem. - Czy chciałaby pani je złożyć?
Lotte spojrzała z lekką irytacją na kobietę, po czym odłożyła słuchawkę.
- Ile trwa rozpatrzenie wniosku? - Zapytała mimowolnie, domyślając się, że musi skontaktować się z kimś innym, ponieważ rozpatrywanie czegokolwiek raczej zajmie zbyt dużo czasu, którego nie miała w nadmiarze.
- Takie rozmowy między krajowe to dodatkowa wyrwa w budżecie. Najprędzej ktoś jutro po ósmej na to spojrzy. Teraz jest już późno, odpowiednie osoby poszły do domu - spojrzała na mały telewizorek na biurku, na którym leciały wieczorne wiadomości. Lotte przeczytała napis wytłuszczoną czcionką “Atak Islamistów Terrorystów” oraz nagranie mężczyzny o ciemnej karnacji, który wymachiwał pistoletem. - Niestety nie da się tego zrobić od ręki.

Na komisariacie wrzało pomimo stosunkowo późnych godzin. Wszystko wskazywało na to, że tego dnia w Portland wiele się działo. Przy biurku obok dwóch policjantów zawzięcie dyskutowało. Zdawało się, że sprawa była bardzo poważna i dotyczyła przestępczości zorganizowanej. Trzy dyspozytorki siedzące przy biurkach zawzięcie telefonowały, a na ich skroni Lotte dostrzegła kropelki potu. Ktoś na kogoś wrzeszczał, ktoś inny jęczał, od czasu do czasu leciały przekleństwa. Policjanci krzątali się, jak w ulu. Co chwilę ktoś wpadał i wypadał. Nie była to spokojna praca, a na pewno nie tego dnia. Visser w zamyśleniu przeniosła wzrok na stojący obok telefon. Po chwili zwróciła się do sekretarki najbardziej uprzejmie jak tylko umiała.
- W takim razie, nie będę dokładać nikomu papierkowej roboty. Mogłaby mi jednak Pani pomóc? Chciałabym skontaktować się z kancelarią prawniczą Case & Dusterhoff, ale nie znam numeru na pamięć. Czy byłaby Pani tak uprzejma i znalazła w Internecie numer?
Przypomniała sobie nazwę kancelarii jeszcze ze sprawy z dziennikarzami i jej pracownią architektoniczną. Dean wspomniał jej, że mają szeroki wachlarz usług, od spraw biznesowych po kryminalne. Nie znała innej kancelarii, odkąd zamieszkała w Portland nie musiała korzystać z pomocy prawnika.
Zdawało się, że kobieta ma dużo pracy, lecz tylko uśmiechnęła się i skinęła głową.
- To zajmie tylko chwilkę - dodała, pociągając łyk zimnej kawy z kubka. Następnie otworzyła okno wyszukiwarki w komputerze. Po kilkunastu sekundach podyktowała Lotte numer do Case & Dusterhoff, który ta szybko wybrała.
Po krótkim wstępie czego potrzebuje Visser, sekretarka połączyła ją do jednego z prawników, który jeszcze był w biurze. Lotte przedstawiła się grzecznie, wspomniała skąd została jej polecona kancelaria i po krótkiej niezobowiązującej rozmowie przeszła do konkretów.
- Potrzebuję żeby ktoś mnie wyciągnął z komisariatu, w którym utknęłam kompletnie bezpodstawnie. Zostałam aresztowana za zakłócanie spokoju przez próbę samobójczą, którą chciałam podjąć. Jest to absolutnie niedorzeczne, ponieważ ratowałam kota, który wszedł na gzyms i nie mógł sam zejść… Summa summarum, czy jest pan w stanie wyciągnąć mnie jeszcze dzisiaj, właściwie to już? Oczywiście pieniądze nie grają roli. Na miejscu przedstawię panu całokształt sytuacji.
Wzmianka o tym, że pieniądze nie grają roli, jakby uciszyła wszystkie uwagi, które prawnik miał w zanadrzu. Jeszcze upewnił się, że zna adres, po czym przyrzekł, że powinien znaleźć się na miejscu w przeciągu pół godziny.

Po zakończeniu rozmowy Lotte została zaprowadzona z powrotem do celi. Jednakże nie musiała w niej długo czekać - niedługo potem inny policjant zaprowadził ją do małego pokoju przesłuchań. Przy stole siedział starszy, elegancki mężczyzna. Wstał i podał rękę Lotte, po czym zaproponował jej miejsce obok siebie. Przedstawił się jako Howard Flinch, doktor prawa. Visser rozpoznała jego głos. To z nim rozmawiała przez telefon.
- Wspominała pani, że na miejscu przedstawi całokształt sytuacji - rzekł tuż po tym, kiedy wyprosił policjanta z pomieszczenia, wyjaśniając, że ma prawo do rozmowy z klientką w cztery oczy.
- Chodzi o to, że te oskarżenia są naciągnięte do potrzeb komendanta Jasona Vayne’a. Jest to ojciec mojej niedoszłej bratowej. Chciał za wszelką cenę zmusić mnie do podpisania zrzeczenia się ochrony w sprawie, którą prowadzi lub przystania na tą że ochronę. Chodzi o jakąś mafię, nie mam pojęcia o co dokładnie. Podobno moje nazwisko znalazło się na jakiejś ich liście, wraz z masą innych. Gdy odmówiłam zrobienia czegokolwiek uznając rozmowę za nieoficjalną, powiedział, że zatrzymuje mnie cytuję „w związku z zakłócaniem porządku publicznego poprzez podjęcie nieudanej próby samobójczej przed lokalną społecznością, w tym grupą małoletnich.” Wniknęło to z tego, że kilka minut wcześniej ratowałam małego kotka, który wszedł na gzyms i nie mógł sam zejść, stąd była i straż i tłum gapiów na dole. Ja jednak nie zdążyłam zawiadomić w związku z tą sytuacją żadnych służb, prawdopodobnie zrobiła to właścicielka zwierzęcia o wiele wcześniej. Czy po tym co pan usłyszał, jest możliwość wyciągnięcia mnie w tej chwili? – Lotte ze spokojem wytłumaczyła swoje położenie, po czym zakończyła niecierpliwie czekając na reakcję prawnika. Nie miała ochoty dłużej tracić czasu w tym miejscu, ale nie miała pewności czy upartość komendanta nie zwiąże rąk Flinchowi.
Howard pokiwał głową.
- Jest nam o wiele łatwiej, biorąc pod uwagę, że na komisariacie nie ma samego komendanta policji. Zdaje się, że on mógłby najbardziej utrudniać nam działania. Myślę, że mogę panią stąd wyciągnąć przynajmniej na okres dwudziestu czterech godzin w oficjalnym celu "poszukiwania świadków". W tym czasie będzie mogła pani spokojnie wrócić do domu i wyspać się we własnym łóżku, ja natomiast zaprojektuję dalsza linię obrony - rzekł. - Muszę jednak zadać kilka pytań. Czy nadal jest pani w niebezpieczeństwie? Jeżeli tak, dlaczego nie chce pani przystać na ochronę policji?
- Wtedy nie zgodziłam się, ponieważ uznałam tą rozmowę za nieoficjalną, a informacje, które otrzymałam były wątpliwe. Nie mam nic wspólnego z żadną mafią, ani mafia ze mną. Dlatego uważam, że nie potrzebuję ochrony. Zasugerowałam komendantowi, że mogę załatwić tą sprawę oficjalnie, ale jakby zignorował tą możliwość i wolał rozwiązać to na siłę. Gdybym dostała formalne zawiadomienie, prośbę o wstawienie się czy coś podobnego, wykonałabym polecenie. Po przedstawieniu mi sytuacji i możliwościach reagowania, zdecydowałabym co chcę zrobić. – Lotte na chwilę zamyśliła się. – Te dwadzieścia cztery godziny są dobrą opcją, nie chcę tu przebywać. Natomiast co dalej? Przed blokiem był tłum gapiów, nawet kamer telewizyjnych, więc świadkowie są. Najlepszym byłaby córka komendanta, która słyszała naszą rozmowę. Nie jest raczej w stanie przeciwstawić się ojcu, więc prawdy nie powie, że komendant nadużył swojej władzy. Jedynie może potwierdzić, że to nie próba samobójcza.
- Rozumiem, że sprawa jest złożona, jednakże o szczegółach powinniśmy porozmawiać dopiero jutro. Chciałbym wpierw zaznajomić się z dokumentacją, którą pobiorę od policji. Bez tego mój prawniczy osąd byłby zgoła nieprofesjonalny - Finch skinął głową. Następnie wstał. - Pozwoli pani, że dopełnię formalności i wtedy wrócę po panią. Czy miałaby pani jeszcze jakieś pytania, które nie mogłyby poczekać do jutra? - zapytał uprzejmie.
- Wszystko omówimy jutro, naglących spraw, oprócz wyjścia stąd nie mam. – Lotte lekko uśmiechnęła się do mężczyzny.
Kobieta była zadowolona z takiego obrotu sytuacji. Choć to nie rozwiązywało w pełni problemu, to dawało jej możliwość skontaktowania się z IBPI. Z niewiadomych jej powodów, nie czuła strachu czy choćby niepewności informacjami, które zdobyła. Czymkolwiek była „włoska mafia”, oznaczała realne zagrożenie dla niej, jednak ona nie czuła tego niebezpieczeństwa, jakby jej to nie dotyczyło. Mimo tego nie miała zamiaru ryzykować, jej natura nie pozwoliłaby jej na to.


Przywitał ją wieczór, gdy wyszła z komisariatu. Umówiła się nazajutrz na spotkanie z prawnikiem, wzięła od niego wizytówkę, poprosiła także o przygotowanie wyceny swoich usług za tą sprawę, utwierdzając mężczyznę, ze nadal koszty nie grają roli . Po załatwieniu przez niego formalności wyszła na wolność. Przynajmniej na jakiś czas. Nie miała jednak zamiaru odpuścić komendantowi tego nadużycia, mimo że zdawała sobie sprawę z tego, że nic tym nie ugra. Chciała jednak pokazać mu, że jest uparta i nie odpuści tak łatwo. Właśnie zrozumiała czemu Daniel nie lubił Jasona Vayne’a, odczuła jego paskudny, zaborczy charakter na swojej skórze.

Teraz jednak zamierzała się skupić na ostrzeżeniu swojej organizacji o zagrożeniu, które pojawiło się. Po to w końcu chciała wyjść jak najszybciej z aresztu. Cieszyła się, że nie było potrzeby wdrażania planu „c”, mógłby być nieprzyjemny w skutkach dla niej. Na szczęście opcja „b” wystarczyła w zupełności i właściwie przyda się na niedaleką przyszłość. Lotte rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu postoju taksówek. Zbliżyła się do krawędzi jezdni, aby nie tracić czasu i wystawiła rękę, licząc na to, że uda się jej coś złapać, zanim jeszcze znajdzie postój. Los jej sprzyjał, ponieważ po niespełna dziesięciu minutach, jeden z żółtych samochodów podjechał do niej. Mimo że Visser na wstępie powiedziała, że nie miała przy sobie pieniędzy i musi podjechać do swojego samochodu, aby móc zapłacić, kierowca zgodził się ją zawieźć. Widać kobieta wzbudziła w nim zaufanie i nie przeszło mi przez myśl, że próbuje go oszukać. Wsiadła więc do auta i wskazała kurs, który miał trwać około trzydziestu minut. Miała więc czas na zastanowienie się czy kontakt przez formularz, jak zawsze to robiła, jest jedyną możliwością na zaalarmowanie organizacji. Mimo najszczerszych chęci, nie miała jednak innego pomysłu. Więc gdy tylko dorwie się do telefonu, wyśle do nich wiadomość, ale oprócz tego zamierzała zadzwonić do Tallah, licząc na to, że może ona będzie miała jakiś pomysł, żeby szybciej IBPI mogło zareagować. Myśli Lotte zaczęły też wędrować wokół tajemniczego stalkera i włoskiej mafii. Nie miała pewności czy te sprawy nie są ze sobą powiązane. Choć czuła, że nie, to wolała, dla bezpieczeństwa nie wracać dzisiaj do domu. Zresztą teraz odezwał się głód, który też musiała zaspokoić, dlatego po skontaktowaniu się z kim trzeba, chciała pojechać i zjeść coś dobrego w jednej z poleconych jej ostatnio knajpek, gdzie podobno można było dostać coś zdrowego i smacznego do jedzenia.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 11-12-2016, 17:15   #32
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
18+

Lilliane Mole ucieszyła się, widząc zarysy swojego domu, piętrzącego się nad innymi w oddali… kiedy kierowca nagle skręcił, kierując się do najbliższego fast foodu.
- To już taki nasz rytuał - wyjaśniła Yvonne Williamson, usiadłszy przy stoliku. - Czekoladowy shake przed kręceniem reportażu. Oczywiście to niezdrowe, ale cukier jest potrzebny, aby wpadać na dobre pomysły. Działa lepiej, niż kofeina.
- A nie mogliśmy skorzystać z drive-thru? - Lilliane wolałaby mieć to już za sobą. Prezenterka jedynie pokręciła głową, gładząc rachunek na dwanaście czekoladowych napojów.

Następne pół godziny Yvonne spędziła, rozmawiając na temat domu ze swoją asystentką i resztą ekipy. Lilliane wyłączyła się w międzyczasie. Ożywiła się dopiero wtedy, gdy do ich stolika podszedł przystojny mężczyzna, który przez cały czas siedział nieopodal.
- Nazywam się Thomas Douglas i jestem agentem FBI - rzekł, błysnąwszy odznaką. - Obawiam się, że niestety będą musieli państwo odwołać swoje plany.

Długo rozmawiali. Mężczyzna dość prędko zrozumiał, że Lilliane jest właścicielką ruin. Wziął ją na bok i zaczął dokładnie wypytywać. Trudno było uwierzyć kobiecie w opowieść o rosyjskiej mafii, która zagnieździła się niczym karaluchy wewnątrz jej posiadłości. Jednakże odznaka FBI nie mogła kłamać. Thomas Douglas miał na tyle duży autorytet… że zdecydowała się przed nim otworzyć.

Opowiedziała o wszystkim. O tajemnicy podziemi jej starego domu, sięgającej jeszcze czasów wojny secesyjnej. O zapomnianej kondygnacji czającej się pod piwnicą. Czuła się głupio, opowiadając o tym wszystkim. Jak gdyby tworzyła mity - wyśnione bajki, w które sama do końca nie wierzyła. Jej matka, a przed nią babka i prababka przekazywały sobie w łańcuszku sekretne informacje i Lilliane Mole była pierwszą, która od pokoleń wydała tajemnicę komuś spoza rodziny.

Na samym końcu Douglas podziękował jej wylewnie i zapewnił, że bardzo mu pomogła.

Lotte Visser


Lotte jechała taksówką już przez jakiś czas, zadowolona, że tak sprawnie udało się umknąć policji. Pomysł wynajęcia prawnika w renomowanej kancelarii jak najbardziej przyniósł rezultaty. Oby tylko dobra passa dalej trwała. Na szczęście Howard Flinch wydawał się co najmniej kompetentną osobą, dobrze obytą ze szczegółami kodeksów prawnych. Komendant policji dowie się, że nie jest wszechmocny i że nie można na siłę zapewniać ochronę tym, którzy zarówno tego sobie nie życzą, jak i nie potrzebują.

Jechali już przez jakiś czas, kierując się ku osiedlu, na którym mieszkali Vayne’owie. To właśnie tam zostawiła samochód. W radiu Beyoncé wyśpiewywała skoczny refren Crazy in Love, kiedy taksówkarz przejechał obok uliczki prowadzącej do mieszkania komendanta.
- Przepraszam, minął pan wjazd na osiedle - rzekła Lotte. Mężczyzna jednak nic nie odpowiedział. Powtórzyła wypowiedź, zaczynając się irytować.
- Mam dla ciebie prezent - rzekł wreszcie taksówkarz. - Sięgnij pod siedzenie, proszę.

Jego głos wydawał się nieprzyjemnie znajomy. Czyżby zapomniany kolega z liceum? A może któryś z klientów biura architektonicznego…? Lotte z wahaniem pochyliła się i dotknęła szklany kształt, na który wcześniej nie zwróciła uwagi. Podniosła go, a mijane latarnie uliczne ukazały zawartość wielkiego słoja.

Czy to… nie mogła uwierzyć... W jej ustach zamarł niemy krzyk. Mrugnęła kilka razy oczami, lecz widok wcale nie znikał. Głowa Setha, jej kochanka…! Oddzielona od ciała i zamarynowana… to wcale nie był halloweenowy artefakt. Wręcz przeciwnie. Patrzyła na jak najbardziej autentyczny, przeraźliwy dowód… dowód szaleństwa, brutalności, makabry… dowód zbrodni.


- On miał cię w sposób, o jakim ja zawsze marzyłem i w jaki pragnąłem. Czy pamiętasz ten głupi projekt, zlecony rok temu? Jak próbowałem ośmieszyć biuro Deana Radlera i zniszczyć twoje dobre imię, abyś odeszła od tego skurwysyna i żebyśmy mogli być wreszcie razem? Od lat próbowałem... dążyłem do tego, abyś mnie zauważyła… byśmy mogli być wreszcie sami, wreszcie we dwoje... i w końcu nadszedł ten dzień.

Lotte wstrzymała oddech. Wydawało jej się, że śni. Dopiero teraz zauważyła aparat fotograficzny na siedzeniu obok kierowcy. Zwykły, na pozór normalny obiekt wydawał się w tej chwili istnym siedliskiem diabelstwa. Jej wszelkich obaw.

- Wtedy, przed rokiem nie udało się. Co więcej, znikłaś na długi czas. Byłaś w Europie, na pogrzebie brata, potem zostałaś z rodziną… Fałszywą rodziną; oni nie znają cię tak, jak ja. Tylko ja wiem, co tak naprawdę czujesz. Ale czy ty wiesz, jak ja się wtedy czułem? Na szczęście wróciłaś, a ja zacząłem fotografować. Chciałem poznać twoją rutynę, wzór twego życia, wzór perfekcji. W pewnym sensie… to, że mnie zniszczyłaś… to tylko dodało ci uroku. Lotte, tak bardzo cię pragnę. Odchodziłem od zmysłów, kiedy w niewyjaśnionych okolicznościach znikałaś na kilka dni, a ja nie mogłem cię nigdy odnaleźć. Moja obsesja… bo tak, to chyba dobre słowo… rosła i wymknęła się spod kontroli. Ale dzisiaj… od dzisiaj będziemy już razem. Na zawsze. Teraz ty będziesz mogła odnaleźć w sobie obsesję na moim punkcie. Wreszcie staniemy się symetryczni.

Lotte zrozumiała, że mężczyzna wywozi ją gdzieś poza miasto. Wreszcie wjechali w drogę prowadzącą do Scappoose.

- Dzisiaj nie było cię tam, gdzie zawsze. Coś przełamało twoją rutynę. Nie mogłem cię znaleźć. Serce mi stanęło. Jednak… już od dawna monitoruję zawartość komputerów tych dwóch pajaców z telewizji, z którymi przed rokiem współpracowałem. Ujrzałem cię na nagraniu. Jak mógłbym nie poznać tych pięknych, srebrnych włosów?! Bije z nich dojrzałość! Dojrzałość, która przypomniała mi, że nadszedł już czas, abyś mnie poślubiła. Nie mogłem czekać ani chwili dłużej. Myślałem, że oszaleję, stojąc w skradzionej taksówce przed komisariatem. Bałem się, że już nigdy stamtąd nie wyjdziesz. Na szczęście… na szczęście los popchnął cię w moje objęcia.

W lusterku błysnęło ostre, lecz nie do końca zdrowe spojrzenie Nicolasa Flena.
- Ale od dzisiaj… od dzisiaj już nigdy nie stracę cię z zasięgu wzroku. To obietnica.

Sharif i Alice


Bogdan Gorelev miał wiele zalet.

Po pierwsze, był ogromny, silny, szybki, wytrzymały i zwinny. Po drugie - posiadał odpowiednią prezencję i nie miał trudności z wywieraniem mocnego wrażenia. Po trzecie - chociaż w swoim życiu nie spędził w bibliotece ani minuty - jego umysł był całkiem bystry. Łączył fakty, zastanawiał się nad drugim dnem wydarzeń, próbował wykonywać najlepsze ruchy na szachownicy zwanej życiem.

Niestety, posiadał również dość istotne wady.
Jedną z nich było szybkie wyciąganie pochopnych wniosków. Kiedy już osądził sytuację w pewien sposób, prawie nigdy nie zmieniał zdania. Nie trafiały do niego argumenty. Trzymał się jednej myśli niczym skała, nawet gdy nie miał racji. To właśnie on uparł się po zobaczeniu swojej dziewczyny w supermarkecie, gdy rozmawiała z innym mężczyzną, że łączy ich coś więcej. Czasami niewiele trzeba było, aby natrafić na odcisk Rosjanina.

Tym razem Bogdan Gorelev stanął przed Sharifem Khalidem. Mężczyzną, którego przed wieloma miesiącami przygarnął. Jednakże łączyło ich coraz mniej odkąd Irakijczyk zaczął żyć swoim życiem w zaciszu własnego mieszkania. Tak właściwie nie widzieli się od pewnego czasu. I właśnie teraz, znienacka - bez zapowiedzi, ani najmniejszych przesłanek - Sharif Khalid pojawił się niezaproszony na jego terenie. Co więcej, wiedząc o rzeczach, o których nie powinien. W konflikt związany z IBPI była zamieszana jedynie mafia rosyjska i włoska - przy czym Gorelev miał pewność, że nie rozkazał nikomu wtajemniczyć Khalida. Co znaczyło, że to Don Lorenzo musiał naprowadzić Sharifa na Alice Harper. Arab najwyraźniej zmienił stronę. Strój pracownika hotelu Miriam jawnie to poświadczał. Na dodatek… zdawało się, że w międzyczasie nawiązał się konflikt pomiędzy jednym z braci Rosjan, a Irakijczykiem.

Bogdan Gorelev bardzo szybko rozważył wszystkie powody, dlaczego rozsądnym byłoby pozbyć się Khalida. Zastanowił się również nad tym, co Irakijczyk mógłby mu zaoferować. Doszedł do wniosków.

Wyszarpnął z rąk Sharifa jedną broń, pozbawił go też drugiej zatkniętej za pasek. W ten sposób Khalid stracił zarówno pistolet Vincenta Barnetta, jak i Tylera. Arab nie mógłby się opierać, nawet gdyby chciał. Wciąż kręciło mu się w głowie po podwójnym uderzeniu o kamień. Poza tym nawet w szczytowej formie nie miałby najmniejszych szans.
- Zaprowadź ich na górę, do Clem - rzekł Bogdan.
- A co z kobietą? Ona jest z IBPI.
- Ją też chcę przesłuchać.
Tymczasem do pokoju wszedł jeden z towarzyszy Goreleva. Trzymał w ręku laptopa. Ukłonił się uprzejmie, po czym podszedł do olbrzyma. Zaczęli szeptać coś o jakimś przelewie. Sharif i Alice jednak nie dosłyszeli szczegółów, gdyż Siergiej wyprowadził ich z pomieszczenia. Ruszyli przez wypełniony ludźmi pokój główny.

Siergiej brutalnie wepchnął ich do jednego z pomieszczeń na drugim piętrze, które dawno temu służyło Lilliane za pracownię malarską. Alice jednak prawie nie poznała wnętrza. Tapety - choć podniszczone i wyblakłe - pozostały co prawda te same, lecz większość mebli zniknęła, lub została zamieniona na inne. Znaleźli się w środku, po czym usłyszeli trzask drzwi za plecami i brzęk zamykanego zamka.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=jEgX64n3T7g[/media]

Wstrzymali oddech. Zastygli w kompletnym bezruchu, jak gdyby najmniejsze drżenie mięśni, najmniejszy ruch mógł zesłać na nich okropieństwo i drastyczność, którego doświadczyła nieszczęsna kobieta - poprzednia lokatorka makabrycznego pokoju.

Nagie zwłoki leżały na brzuchu na podłodze. Nogi zostały ułożone pod kątem prostym, ukazując siniaki na pośladkach, udach i łydkach. W odbyt kobiety włożono połyskujący kij bejsbolowy wepchnięty aż do połowy. Pokrywała go osobliwa mieszanina osocza i biegunki. Niedaleko leżał porzucony, zakrwawiony śrubokręt zalany skrzepłą krwią i resztkami kału oraz wiertarka z przytwierdzoną końcówką w postaci okrągłej szczotki drucianej. Spomiędzy metalowych, zakrzywionych prętów połyskiwała krew oraz zdarty nabłonek i miąższ. Przyrząd musiał być wielokrotnie wprowadzony do pochwy kobiety, gdyż nic z niej nie pozostało oprócz bezkształtnej, bezpostaciowej masy stanowiącej zlepek skóry i tkanki tłuszczowej. Obfite smugi krwi bezsprzecznie wskazywały na to, że to wszystko miało miejsce jeszcze za życia.

Mimowolnie spojrzeli dalej.
Głowa została zmiażdzona. Rozpłaszczona o podłogę niczym zgnity melon. Kość ciemieniowa odkleiła się od mózgu, eksponując zawiłe bruzdy i zakręty. Kręcone, brązowe włosy wydawały się należeć co najwyżej do lalki. Opadały na porcelanowobiałą skórę, którą szpeciły na całej powierzchni dłuższe lub krótsze nacięcia wypełnione skrzepłą krwią.

Sharif z trudem rozpoznał Clementhine Russov.

Jeszcze dalej, w samym rogu, siedział nagi mężczyzna. Schował głowę między kolana i objął je rękami. Trząsł się, jakby w malignie.
- O-on k-kazał mi ją zgwałcić - rzekł z rosyjskim akcentem. Sharif rozpoznał go. Mężczyzna miał na imię Pyotr. - T-tymi wszystkimi rzeczami… K-kazał mi to wszystko robić - kołysał się, po czym spojrzał na Sharifa i Alice szeroko rozwartymi oczami. - A jej mówił, że ma k-krzyczeć z ekstazą, jak to r-robiła, kiedy ten A-arab ją pieprzył. I ma to robić coraz głośniej i głośniej. Że cały d-dom ma być w-wypełniony jej rozkoszą, że każdy m-ma słyszeć, jaka z niej k-kurwa - mężczyzna załkał. - Cały czas przepraszała, przypominała ich przeszłość, d-dobre chwile. N-natomiast on… on rzeźbił w jej skórze paznokciami. I k-kiedy j-ja… - Rosjanin mimowolnie rzucił okiem w kierunku własnego krocza. - Kiedy nie byłem w stanie… tak b-bardzo się bałem… Wtedy przyniósł śrubokręt i wiertarkę. W-włożył mi je do rąk. J-ja nie chciałem… Na s-sam koniec nadepnął na jej cz-cz-czaszkę - Pyotr wskazał drżącym palcem na zwłoki. Wilgotny śluz kapał z jego nosa, mieszając się z potokami łez spływającymi z oczu.

Alice i Sharif zostali zamknięci w pomieszczeniu i mieli czekać, aż Bogdan wróci do nich na przesłuchanie.

Mogli próbować uciekać oknem, jednak było zabite gwoździami i wpierw należałoby je usunąć. Nawet wtedy spad zdawał się wyjątkowo stromy. Choć znajdowali się jedynie na drugim piętrze, odległość zdawała się co najmniej wystarczająca, by skręcić sobie kark. Z drugiej strony lepiej skręcić sobie kark, niż przeżyć to, co Clementhine Russov.
Na ścianie tuż przed nimi, wysoko widniała kratka wentylacyjna - wystarczająco duża, aby obydwoje mogli zmieścić się do środka gęsiego. Jednakże… dom Lilliane był zalany, zmienił się z czasem w ruinę i na swojej drodze mogli napotkać wszystko. Cieniste, zakurzone wnętrze pełne pajęczyn w żadnym wypadku nie wyglądało zachęcająco.

Poza tym w pokoju znajdowała się również szafa, dwa stoły i cztery krzesła, choć dwa z nich miały tylko po jednej nodze. Niestety jedyne konwencjonalne wyjście z pomieszczenia zostało zamknięte przez Siergieja na klucz.

Wzdrygnęli się oboje, czując na sobie przeciąg.
Jeżeli nie pospieszą się… wszystko wskazywało na to, że skończą w podobny sposób, co Clementhine Russov.

Imogen i Natalie


[media]http://www.youtube.com/watch?v=RFFQ89nvJxE[/media]

Mężczyzna umierał.

Został przeniesiony na stół. Anneke i Chen pomogli zerwać z niego ubrania, kiedy Imogen i Natalie starały ocenić się stan pacjenta. Został postrzelony pod lewym obojczykiem - nieszczęśnie w okolicy serca. Douglas starała się ocenić przemieszczenie tchawicy, stan wypełnienia żył szyjnych, ruchy ściany klatki piersiowej. Nie miała pojęcia, co robi. Imogen w tym czasie pospieszała Nikolaia, który wnet zniknął w poszukiwaniu apteczki.

Brat opowiadał Natalie, że w takich przypadkach w pierwszej kolejności ocenia się funkcję poszczególnych układów. Krążenia, oddychania, stan przytomności - to wszystko w celu podtrzymania czynności życiowych. Dotknęła skóry nad tętnicą szyjną - na szczęście tętno było wyczuwalne, lecz częstość zdawała się niemiarowa. Spojrzała na kolor, ciepłotę i wilgotność skóry. Wszystko wskazywało na to, że Liam został postrzelony już jakiś czas temu. Oceniła drożność dróg oddechowych i swobodność oddechu. Następnie delikatnie potrząsnęła mężczyzną, by ocenić stan świadomości.

Liam był na granicy wstrząsu hipowolemicznego, o czym świadczyły zapadnięte żyły. W normalnych warunkach postawiono by teraz na tlenoterapię, uzyskanie dostępu dożylnego, przetaczanie krwi, ochronę przed utratą ciepła i podanie środka przeciwbólowego. Po czym od razu powinien zacząć operować go chirurg. Natalie czuła się taka bezsilna. Jedyne co mogła zrobić, to tamować krwotok koszulą Chena.

Nikolai przyniósł apteczkę. Po krótkiej rozmowie wrócił z morfiną. Rosyjska mafia utrzymywała się głównie z dystrybucji i handlu narkotykami. Imogen powoli wstrzykiwała roztwór opiatu do żyły Liama. Przynajmniej w ten sposób mogły mu pomóc.

Nawet nie zauważyły, kiedy Alice, Sharif i Siergiej wyszli z pomieszczenia obok. Jednakże zaraz po nich w salonie pojawił się Bogdan. Sama jego obecność na chwilę zatrzymała konflikt pomiędzy Javierem, a Rosjanami.
- Otrzymałem środki od IBPI - rzekł mężczyzna. - Od teraz ci ludzie są naszymi gośćmi - rzekł akurat wtedy, kiedy do środka weszło ośmiu nieznanych Rosjan i trzech kolejnych detektywów IBPI. W pomieszczeniu robiło się coraz tłoczniej. - Nikomu z nich nie ma spaść pojedynczy włos z głowy - rzekł, spoglądając na Marisol i trzymającego ją mężczyznę, który wnet zreflektował się i wypuścił kobietę. Tym samym uspokoił Varelę. - Wszyscy jesteśmy przyjaciółmi - rzekł chłodno, spoglądając zarówno po detektywach IBPI, jak i swoich towarzyszach. - Jeżeli ktoś chce wyjść, to może w każdej chwili. Już nie jesteście zakładnikami. Pamiętajcie jednak, że IBPI zapłaciło nam za wasze bezpieczeństwo i opuszczając ten dom dobrowolnie zrzekacie się naszych usług. W tej chwili na terenie posiadłości jest ponad czterdziestu obytych z bronią braci Rosjan i nigdzie nie będzie wam bezpieczniej - dodał. - Tam jest kuchnia - wskazał palcem pomieszczenie obok. - A tam toaleta - przesunął dłoń w innym kierunku. - W tej chwili pójdę wezwać zaufaną pomoc medyczną. Dopilnuję, aby przybyła jak najszybciej - dodał, patrząc na Liama. Następnie ruszył po schodach na piętro.

Detektywi IBPI spojrzeli po sobie. Nie byli pewni, co robić dalej - oprócz Marisol, która uwolniona z uścisku podbiegła do Liama i ze łzami w oczach nieporadnie, lecz delikatnie ujęła jego głowę w dłonie. Pochyliła się, by pocałować mężczyznę w czoło. Ranny poruszył się, starając się coś powiedzieć.
- Nie męcz się - szepnęła, kręcąc głową. Łzy płynęły z jej oczu prosto na usta mężczyzny.

Cytat:
Napisał Liam
Ja… nie mogę mówić. Siostro… słuchaj mnie teraz!

Skorpion Imogen wyłapywał słowa kierowane do Marisol. Wystarczyło jedno spojrzenie, by miała pewność, że Cortega również odebrała komunikat.

Cytat:
Napisał Marisol
Liam… proszę cię, zostań ze mną… Liam…
Marisol płakała, kręcąc głową. Javier podbiegł do niej i mocno przytulił.
Cytat:
Napisał Liam
Don Lorenzo… to szef włoskiej mafii… to on, to on za tym wszystkim stoi i…
Cytat:
Napisał Marisol
Ja wszystko wiem, Liam. Proszę, proszę… nie poddawaj się… Zaraz przyjedzie pomoc, dlatego…
Cytat:
Napisał Liam
Marisol, milcz! Postrzelili mnie Włosi, ale zanim Rosjanie mnie odbili… zdołałem podsłuchać… Don Lorenzo wszystko ukartował!
Cytat:
Napisał Marisol
Tak, wiem...
Cytat:
Napisał Liam
Prawie cała mafia Bogdana Goreleva zebrana jest w jednym miejscu! I policja… całe brygady zaraz się tu zjadą! Lorenzo po prostu zadzwonił na komendę i złożył wiarygodny donos, wspominając o IBPI… FBI też jest w to zamieszane. Oni też wiedzą o IBPI! Don Lorenzo chce, aby Rosjanie i psy wytłukli się nawzajem. Wtedy, po tym wszystkim przyjedzie na miejsce i załatwi niedobitki. On… on jest geniuszem! Mam nadzieję, że to on na to wpadł. Bo jeżeli Dahl to wszystko przewidział, jeśli to jego plany… To znaczy, że wygrywa z nami, choć od roku siedzi przez nas pojmany. Marisol… Marisol... jak mamy wygrać tę wojnę…?
Cytat:
Napisał Marisol
Liam, proszę cię… teraz odpocznij. O nic się nie martw. Jestem przy tobie… Jesteś przy mnie bezpieczny…
Cytat:
Napisał Liam
Marisol, uciekaj stąd jak najprędzej! Zaraz rozpęta się tu piekło…

Imogen rzuciła wzrokiem na Natalie. Jej towarzyszka o niczym nie miała pojęcia. Dociskała gazę do klatki piersiowej Liama, jakby jego życie od tego zależało… bo tak zresztą było. Anneke przemywała czoło mężczyzny wilgotną szmatką, po czym opuściła głowę. W kącikach jej oczu zalśniła łza, do której nie potrafiłaby się przyznać.
 
Ombrose jest offline  
Stary 16-12-2016, 00:05   #33
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
[media]http://www.youtube.com/watch?v=98HpScpdR5w[/media]

Przelewy poszły. IBPI jednak nie próbowało wychujać Ruskich... Tak wielkiej ulgi jak teraz Imogen nie czuła... Od czasu gdy udało się zatrzymać Poesię i przyszła odsiecz. Imogen naprawdę chciała wierzyć, że teraz detektywi IBPI byli gośćmi. A to w rosyjskiej tradycji znaczyło bardzo wiele, przede wszystkim to, że będą żywi i krzywda żadna im się nie stanie. Gdyby mogła to w tej chwili, natychmiast by padła gdzieś w kącie i rozryczała się ze szczęścia, śmiejąc się przy tym jak opętana. Olander była gotowa z miejsca zapomnieć o wszystkich urazach jakie żywiła do bratowej. Czuła ogromną potrzebę by wyściskać Kate i to z całych sił.

Lecz walka jeszcze się nie skończyła. Nie póki szanse na uratowanie Liama wciąż istniały. Immy widząc go w tym stanie czuła się bardzo odpowiedzialna za to by przeżył. Bardzo osobiście do tego podchodziła i było to widać w determinacji z jaką udzielała pomocy mężczyźnie. Blondynka wyciągnęła z torby Solvi wszystko to co mogłoby się przydać i w tym celu prawie wywróciła torbę na drugą stronę.
- Liam, słuchaj mnie uważnie - szepnęła Imogen do chłopaka. - Dasz radę. Dwa lata temu byłam na twoim miejscu. Poszarpana przez chupacabry. Opowiadali, że moją krew przez tydzień szorowali z sali Portalu - próbowała nadać temu zabawny ton. - Przeżyłam i teraz pomogę tobie, zgoda? - starała się by jej ton głosu był spokojny. Próbowała stać się tą ostoją spokoju na morzu wszechobecnego chaosu, której każdy kto potrzebuje może się uczepić i pozostać przy zdrowych zmysłach. - Ale musisz walczyć. Walcz dla siebie, dla siostry, dla każdego kogo kochasz, rozumiesz? - stwierdziła z naciskiem Szwedka w trakcie opatrywania postrzelonego Detektywa.

Liam spojrzał na Imogen. Z wysiłkiem próbował uśmiechnąć się i przybrać optymistyczny wyraz twarzy. Marisol obserwowała go i łatwo było domyślić się, że stara się specjalnie dla niej.
Cytat:
Napisał Liam
Robię co mogę. Trzymam się.
Wierutne kłamstwo. W klatce Liama utkwiła kula i jego determinacja niewiele tak naprawdę zmieniała. Mimo to mężczyzna musiał posiadać w sobie szczególne pokłady siły woli, skoro wciąż starał się zachować pozory.

Wpierw Olander przysłuchiwała się rozmowie między rodzeństwem nieszczególnie wnikając w to o czym mówili, tym bardziej, że doskonale wiedziała co teraz musieli czuć. Immy sama miała rodzeństwo i wiedziała jak bardzo by sama się o nich bała. “Miałam” niczym echo to słowo rozeszło się po jej myślach z żalem.
Raczej wszystko o czym ta dwójka mówiła wydawało się Immy być oczywiste i nie wnoszące do wiedzy jaką już kobieta posiadała.
Lecz wtedy Liam powiedział coś co sprawiło, że Imogen aż otworzyła usta z wrażenia i na króciutką chwilę zamarła w bezruchu.

- O boże... - wymsknęło się z ust Olander, która miała minę jakby dowiedziała się czegoś przerażającego. Zaraz spojrzała ze strachem na Marisol. Musiało być to coś poważnego skoro tak ruszyło blondynkę, która do tej pory wyróżniała się prawie nienaturalnym opanowaniem. Pot wystąpił na czoło Imogen, gdy ta zaczęła gorączkowo zastanawiać się co zrobić.

“Możemy próbować się wymknąć, ale… To będzie masakra… Tylu ludzi zginie. To nie jest potrzebne... nie mogę do tego dopuścić!” zaciętość pojawiła się na twarzy kobiety.

- Liam, Mari... musimy natychmiast ostrzec tu wszystkich - mruknęła. - Bez wyjątku. Inaczej nikt tego nie przeżyje. Rozumiecie? - spojrzenie Olander wbiło się prosto w oczy panny Cortegi. Immy wiedziała, że czas był na wagę złota, ale chciała, żeby Detektywi wiedzieli co chce zrobić. Jednak kobieta zdawała się tkwić w innym świecie. Jakby unosiła się w niewidzialnej bańce ze swoim bratem - zupełnie alienowała się od otoczenia.
Immy nie zamierzała odwracać się plecami do tych, którzy ratowali jej życie.
- Wybłagam ruskich, żeby zabrali nas do szpitala z Liamem - dodała patrząc prosto w oczy opłakującej ciężki stan brata dziewczynie. - Chen, Annie, Nat, szykujcie się do ewakuacji - mruknęła Szwedka patrząc po reszcie.

Olander wyprostowała się i z zacięciem wymalowanym na twarzy spojrzała po zebranych w pomieszczeniu jakby szukając kogoś. W międzyczasie zaczęła wycierać o siebie ręce z krwi.
- Nikolai! Musimy go przenieść do auta i zawieźć do szpitala albo prosto do waszego lekarza - zwróciła się kobieta do tego Rosjanina, którego chwilę temu posłała po apteczkę. Po tych słowach Imogen odsunęła się od stołu gdzie część Detektywów robiła co mogła by nie puścić Liama w ramiona Śmierci i stanęła przy fotelu, na którym leżała jej córka. Upewniwszy się, że Solvi skupiona jest na ślinieniu sobie rękawka śpioszków Immy odwróciła przodem do grupy Ruskich i stojących przy nich Detektywów z ostatniej dostawy.

- BOGDAN! - wrzasnęła Imogen głośno, patrząc w kierunku gdzie wydawało jej się, że boss mafii się udał. - Lorenzo wystawił nas wszystkich! FBI i policja zaraz tu zwalą się nam na łeb! Chce wszystkich załatwić za jednym razem! Bogdan, słyszysz mnie?! - krzyczała ile sił. - Wszyscy, przygotujcie się do natychmiastowego wyjścia! - krzyknęła Imogen.

Natalie dociskała gazę. Co innego mogła zrobić? To Imogen wyglądała na tą, która wie co robi. A nawet jeśli nie wiedziała, to znakomicie wychodziło jej kontrolowanie całej sytuacji.
- Jak… dopaść? CO?! Jakie FBI?! - te trzy literki zawsze powodowały u niej miłe wspomnienia. Zawsze. Przecież kojarzyły się z tak ważnymi słowami jak zaufanie i bezpieczeństwo. A teraz… wcale nie brzmiało to, jak coś, co da bezpieczeństwo, tylko stwarza nowe zagrożenie.
- Jakie FBI? Pół mojej pieprzonej rodziny to FBI! - powiedziała po szwedzku do Imogen. No tak, może trochę wyolbrzymiała, ale chyba warto było to podkreślić. - Dajcie mi telefon! TELEFON! Mogę chociaż to potwierdzić, może spróbować trochę przystopować! - Wróciła do angielskiego. Miotała się, krok w prawo, krok w lewo, wiedząc, że nie może przestać naciskać na ranę Liama.
- Kurwa - syknęła Imogen, która w tym momencie wilgotną chusteczką do pielęgnacji dzieci czyściła sobie ręce z krwi. Wyznanie Douglas wyraźnie zaskoczyło Olander i wprawiło ją w zawahanie, co do słuszności podjętych przez siebie decyzji.
- Nie puszczaj go - Imogen powiedziała ostrym tonem do Nat, wskazując palcem Liama. - Nie wydaj się ze swoimi rodzinnymi sprawami, bo wszyscy będziemy trupami - przestrzegła ją Szwedka w swym rodzimym języku. Na szybko Olander zaczęła analizować wszystkie za i przeciw kontaktowania się z FBI jakie tylko przyszły jej do głowy.
- Telefon. Dajcie jakiś, najlepiej od razu dwie sztuki. Nikolai, proszę - spojrzała Immy po wszystkich w pomieszczeniu na koniec zatrzymując spojrzenie na swoim "narzeczonym". - Spróbujemy kupić czas! - Miała jednocześnie nadzieję, że ściema, którą wcześniej rzuciła Gorelevowi, gdy rozmawiali na osobności czym jest IBPI, teraz pomoże jej jakoś zapobiec masakrze do jakiej to wszystko teraz dążyło.
Nikolai zaraz położył przed Olander jej BlackBerry, co bardzo pozytywnie zaskoczyło ją.
- Tak szalona nie jestem - Natalie odpowiedziała, znów po szwedzku, do Imogen. - Nie wiem, czy to coś da, ale zawsze warto COŚ zrobić. - przeszła płynnie na angielski, po raz kolejny z całą mocą doceniając umiejętności, które dawał jej Skorpion - I szpital! Ten facet potrzebuje szpitala. Może jakbyśmy się rozdzielili, to byłoby trudniej nas dopaść? Mniejsze grupki? Część do szpitala, część… gdzieś indziej i część jeszcze gdzieś indziej? Rozdzielmy się po równo, czyli trochę z nas i trochę z naszych ochraniających nas przyjaciół! - Natalie nie potrafiła się za jasno wypowiadać i dokładnie precyzować swoich myśli, kiedy czuła przygniatający ją coraz bardziej stres, ale miała nadzieję, że chociaż Immy zrozumie, o co jej chodzi.

O ile wcześniej wejścia Bogdana były znaczące i oczywiste, to tym razem pojawił się niewiadomo skąd i kiedy. Zwrócił na Imogen świdrujący wzrok, pod którego wpływem kobieta cofnęła się o krok jakby chcąc osłonić swoją córkę choćby przed samym jego wzrokiem. Jednak zdawało się, że nieprzyjemne spojrzenie wynikało nie z jakichś negatywnych emocji względem kobiety, lecz raczej kompletnego skupienia i analizy sytuacji.
- Masz rację - rzekł Gorelev. - Powinienem był przewidzieć, że przechwytywanie członków IBPI i zwożenie do jednego miejsca... że nie ma opcji, aby Don Lorenzo nie dowiedział się, gdzie jesteśmy. Ktoś kogoś śledził - rzekł jakby do siebie. - I teraz…

Rozległ się bardzo cichy dźwięk, który w pewnym sensie zdawał się równie monumentalny, co trzęsienie ziemi. Syrena policyjna. Na razie tylko drobna, piszcząca zapowiedź zastępu mundurowych.
- Zbyt późno - rzekł Bogdan. - Większą szansę mamy obronić się stąd. Całe podwórze jest zaminowane. - Vitalij! Chodź no tu! - krzyknął do mężczyzny z laptopem, który prędko włączył aplikację Saper. Wyskoczyło okienko mające niewiele wspólnego z popularną grą. - Uzbrój wszystko.
- Tak jest, Papo!
- Jeżeli uciekniecie główną drogą, na pewno natkniecie się na policję. Jeżeli chcecie stąd zniknąć, to macie większą szansę wsiąść do samochodu z tyłu placu i taranując pobliskie ogrodzenia aż dotrzecie do jakiejś oddalonej dróżki. Nasze wzmocnione sedany powinny to wytrzymać - rzekł Bogdan. - Ale ja i moje siły zostaniemy tutaj. Nie będziemy uciekać! - krzyknął.
- Nie będziemy!
- Nie, gdy jest z nami Bogdan!
- Jesteśmy na własnym terenie! - krzyknął Bogdan. - Rozpierdolimy skurwysynów!
Te i podobne hasła zaczęły nieść się po pustostanie bardzo szybko i z dużą efektywnością. Rosjanie wydawali się bardziej podekscytowani, niż przestraszeni.
- Jeżeli zostaniecie z nami, to możecie schować się w piwnicy lub też złapać za broń i pomóc - Bogdan na powrót zwrócił się do Imogen i Natalie. - Jeżeli chcecie uciec, to radzę powiedzieć teraz, aby Vitalij mógł zdezaktywować odpowiednie miny na waszej drodze.
- Bogdanie, ilu Detektywów masz tu na terenie? - zapytała Imogen miętosząc w dłoni swój telefon. Starała się zaplanować dalsze działania. Szybko spojrzała na Natalie. - Nat, zaufaj mi, prosze cię - powiedziała z troską w głosie do kobiety, która twierdziła, że ma rodzinę w FBI.
- Jedenastu - odparł Gorelev, spoglądając na ekran monitora Vitalija.

- Tak, chcemy stąd uciec - Imogen potwierdziła swoje zamiary i rozejrzała się po pokoju, licząc ludzi - Sprowadź proszę tą brakującą osobę. Czy możemy liczyć na dwa auta, najlepiej jakieś vany i kilka sztuk broni? Moi ludzie nie są szkoleni do walki i tylko będziemy wam wadzić - stwierdziła Olander z bardzo uprzejmym tonem głosu. - Postaram się jednak wam pomóc w inny sposób. Może uda się zamieszać między agencjami. Ale to może tylko ich opóźnić. Może jednak warto odpuścić i się wycofać, Włosi liczą, że się tu wykrwawicie i będą chcieli dopaść was po wszystkim - zasugerowała. - Nie chcemy, żeby Lorenzo zatriumfował.
Bogdan jedynie potrząsnął głową. Takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Uważał, że Rosjanie muszą zostać na miejscu i bronić posiadłości.

- Telefon! Potrzebuje wykonać telefon - zaczęła Natalie - i kogoś, kto mnie zmieni tutaj. Marisol, weź przydaj się na coś! - wrzasnęła na dziewczynę. - Nie ma, że ryczysz, jak ma przeżyć to musisz nam pomóc! - Wykonała ruch głową, pokazując na swoje ręce.
- Imogen niech zamiesza i opóźni, ja też spróbuję z mojej… strony.
Telefon schowany w tylnej kieszeni spodni prawie, że w tej chwili palił ją w tyłek. Natalie była o krok od porzucenia swojej roli w ratowaniu życiu Liama, byleby móc dowiedzieć się, czy jej brat lub ojciec w jakikolwiek sposób są zamieszani w tą obławę. Nie powinni, w końcu Thomas nie był nigdy, a ojciec już, polowym agentem, w dokładnym znaczeniu tego słowa.
- Muszę zadzwonić do cholery!
- Nat - Imogen spojrzała na pannę Douglas i przeszła na szwedzki. - Zadzwonisz do swojej rodziny i wybadasz czy są w okolicy, jeśli nie to zaczniesz wygadywać, że FBI właśnie pierdoli całą pracę ATF i DEA, którą robią przy współpracy z CIA - ci którzy byli w temacie, a według Immy Natalie musiała to wiedzieć, te konkretne agencje bardzo nie lubiły się z FBI i nawet prowadziły między sobą coś na kształt zimnej wojny.

- Przekażesz im - kontynuowała Olander - że teren jest zaminowany, a Rosjanie są mocno uzbrojeni, co więcej są tu cywile. Powiesz, że Ruscy chronią ich przed włoską mafią na zlecenie wspomnianych agencji. I że jeśli FBI nie chce spierdolić CIA wielu miesięcy pracy to lepiej, żeby wzięli się za włochów, którzy starają się zlikwidować ich doradców pracujących w sprawie przemytu narkotyków i tytoniu na skalę światową. Kryptonim akcji IBPI. Łapiesz? Unikaj jak ognia odpowiadania skąd o tym wiesz, ale wyznaj, że jesteś na liście.

“(...) predict the day you wanted to get away
a second chance is calling for you (...)”

Plan Imogen był całkiem prosty. Bazował na istniejącej już rywalizacji, która doprowadziła do niechęci i napięcia jakie powstało między agencjami rządowymi.
Jednak pomysł to jedno. Jego wykonanie wymagało inwencji i doświadczenia w ściemnianiu. Choć jednego i drugiego Immy nie brakowało, to jednak sprawa była zbyt poważna i nie byłaby w stanie podjąć się kłamania FBI w pojedynkę. Do tego potrzebowała osób, które w takich ściemach się specjalizowały. Nie było nikogo bardziej odpowiedniego do tego celu niż Mnemosyne, których chlebem powszednim było wymyślanie jak zamieść pod dywan to co niewygodne dla IBPI.

Lecz to wymagało czasu i zaangażowania ludzi.

Więc na teraz, na JUŻ, dla uratowania tych policjantów i agentów FBI, a zarazem wyrównania przysługi dla Ruskich, to właśnie działania Natalie miały największe znaczenie. Jeśli panna Douglas ostrzeże FBI, wprowadzi zwątpienie, to spowolni ich akcje, a nawet, jeśli owa "rodzina" Natalie jest dość wysoko, to może i powstrzyma ich przed katastrofą, w którą się pakowali.
To też da TEN czas, który potrzebny był Imogen do zaangażowania TYCH konkretnych ludzi, którzy potwierdzą słowa Nat, a w dalszej perspektywie pozwoli wykaraskać się IBPI z tego zamieszania.
Immy obawiała się, że połączone siły FBI i policji natkną się na skrót "IBPI", zaczną drążyć... Dlatego też chciała niejako spróbować zmniejszyć zaciekawienie tym skrótem podając, że to tylko zwykły kryptonim akcji, nie mający większego znaczenia.

Bo w tej chwili, tym co najbardziej przerażało Imogen w tym całym chaosie to zdemaskowanie IBPI. A byli od tego o włos.

"Jeśli to się stanie... Jeśli spełni się przepowiednia i Ziemia, ku radości Konsumentów zostanie bez ochrony Bibliotheki..." dreszcz strachu przeszedł przez ciało Imogen.

“(...) predict the day you wanted to get away
no second chance is calling for you (...)”
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 17-12-2016, 14:17   #34
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice i Sharif cz.1 - o koźlątkach i echu wilka złego

Sharif zamarł w bezruchu, rozglądając się bezradnie po pomieszczeniu. Czuł silne szarpanie w prawym przedramieniu. Oddychał ciężko i patrzył na masakrę, jaką tu urządzili Rosjanie. Zawiódł ich. To on ściągnął tu Alice i jej znajomych. Gdyby wtedy, w hotelu, posłuchał rozsądku i nie wszczął pościgu, może rzeczy potoczyłyby się inaczej. Jednak teraz było już za późno. Jemu po starej znajomości wpakują kulkę w łeb, co chyba byłoby najłagodniejszym rozwiązaniem. Alice z kolei… Może czekać taki sam los jak Clem.
- Allahu… - jęknął, sparaliżowany. - Zlituj się nad nami.

Łup.
Łup, łup.
Łup, łup, łup…
Serce Alice dudniło ciężko w jej klatce piersiowej, niczym cegła wrzucona do betoniarki, której ktoś właśnie podwyższał obroty. Kark jej zesztywniał, a nieprzyjemna woń, która unosiła się w pomieszczeniu, tylko zaostrzała efekt. Alice nie była komandosem. Nie była mafiozem. Nie była zbrodniarką.
Od zawsze widywała jednak różne rzeczy.
Łupłupłupłupłup…
‘To Nieprawdolandia’ - odezwał się głosik w jej głowie. Wszystko jakby zwolniło naokoło niej. To było proste i trudne zarazem. Przecież kto decydował o tym, co było Prawdziwnością, a co nie?
JA - Nie-Szalona Alice.
Niczym nawiedzona, Alice przeszła pomieszczenie, spoglądając na postać skulonego Rosjanina, a potem podeszła do zwłok dziewczyny, szturchając je stopą. Cóż, najwyraźniej nie wstaną się przywitać.
Była szalona?
A może jej rzeczywistość była po prostu nieco inna od tej dobrze wszystkim znanej?
Widywała i gorsze rzeczy.
Echo ostrzegające, że nieostrożna, może podzielić los tej tu mięsnej kukły, sprowadziło jej uwagę na Sharifa i Rosjanina. Półprzymkniętymi oczami popatrzyła po jednym i drugim.
- Zły wilk jest głodny. Wynośmy się stąd koźlątka. Już - buchnęła na nich, ale nie podnosząc głosu zbyt mocno. Rozsupłała niedorzeczne wiązanie na rękach. Spojrzała na okno, a potem na kij w ciele zwłok.
Odbiło jej się Lionem i bułką z marmoladą, ale zignorowała to. Okropności. Rozejrzała się i zawiesiła spojrzenie na kratce wentylacyjnej. Podniosła jedną rękę i palcem wskazującym pokazała jedno wyjście, zaraz podniosła drugą i wskazała okno
- Którędy koźlątka uwieją? - zapytała melodyjnie, jakby układała bajkę dla dzieci.

Irakijczyk spojrzał na Alice nieobecnym wzrokiem i zamrugał, jakby widział ją po raz pierwszy. Potarł potylicę, jeszcze bardziej rozcierając krew i przyjrzał się swojej rękawiczce.
- Nie… Nie chciałem, by do tego doszło… Proszę, wybacz mi… - odparł, będąc równie wyobcowany, co zapłakany Pyotr. Jedno było pewne, ani z niego ani z Sharifa rudowłosa nie będzie miała teraz większego pożytku w planowaniu ucieczki.


Alice podniosła do tej pory zwieszoną głowę. Opuściła obie ręce, bowiem najwyraźniej decyzja nie padnie od koźlątek.
Głupie, małe koźlątka.
Zacmokała, jak roczarowana babcia, gdy wnuczek powie ‘kulwa’.
Zwróciła głowę w stronę, skąd poczuła przeciąg… A potem zaczęła śpiewać. Śpiewać czysto po rosyjsku…

[media]http://www.youtube.com/watch?v=vEdCN9GZD0E[/media]

Zmrużyła oczy i chciała zobaczyć, skąd to ten język chłodny, niczym ten samej Śmierci, odważył się musnąć jej skórę.

Śpiew niósł się tunelem, odbijał się od metalowych ścian i powracał zwielokrotnionym echem do Alice. Nietoperze używały echolokacji, ale zdawało się, że nie tylko one potrafiły korzystać z tej umiejętności. Wszystko wskazywało na to, że przejście za wywietrznikiem jest - mniej lub bardziej - drożne. Skorzystanie z niego zdawało się co najmniej możliwą alternatywą. Kołysanka dobrze niosła się wentylacją i zapewne niejedna osoba będzie miała tej nocy trudności z zaśnięciem.

Jednak nie tylko to zwróciło uwagę Alice. Im bliżej znajdowała się kraty, tym silniejsze podmuchy powietrza czuła. To... to nie było normalne. Przeciąg przecież nie mógł wystąpić w pomieszczeniu z pozamykanymi oknami i drzwiami, kiedy jedynym otworem jest wywietrznik. Ale... co z tego wynikało?

Alice skupiła swoje spojrzenie na wywietrzniku. Podeszła na tyle blisko, by móc dotknąć go dłońmi i nie przestając śpiewać pogładziła go z czułością, jak pani swojego grzecznego psiaka, który właśnie poprawnie wykonał sztuczkę i zasłużył sobie na nagrodę. Zaczęła więc sprawdzać jak odczepić kratkę. Melodia kołysanki powoli cichła w jej gardle, aż w końcu zamilkła. Jednak echo zaśpiewało kilka sekund dłużej
- Koźlątka! Tędy nas wilk nie znajdzie… - oznajmiła, a czy panowie zrozumieli co do nich mówi, to chwilowo jej nie zajmowało. Teraz walczyła z kratką. A potem będzie wrzucać w nią głupiutkie koźlątka… Została przymocowana do ściany śrubami. Wszystko wskazywało na to, że potrzebny będzie śrubokręt, aby pozbyć się jej… i szczęśliwym trafem akurat jeden znajdował się w pomieszczeniu. Niestety nie była wystarczająco silna, aby usunąć przeszkodę bez pomocy narzędzia zbrodni… chyba że zmobilizowałaby Sharifa lub Pyotra, których widok zmasakrowanych zwłok w dalszym ciągu paraliżował.
Alice widząc śruby, które wymagały użycia narzędzia, lub siły, aby otworzyć im drogę dala od wilka, westchnęła. Ustąpiła krok od kratki. Popatrzyła po silnych mężczyznach… Nie… Koźlątkach, trzęsących się i kulących kopytka ze strachu… Potem spojrzała na śrubokręt. Był brudny… Alice popatrzyła po sobie, po czym podeszła do Sharifa
- Koźlątko! Rozbierz się - zarządziła. Przyjrzała mu się jeszcze, biedne koźlątko mogło jednak zaraz źle zrozumieć i zacząć ściągać spodnie, dlatego uściśliła stukając palcami w kamizelkę
- To starczy - powiedziała i jak się nie ruszył, to sama zaczęła go rozodziewać…

Sharif oddychał głęboko, wciąż nie mogąc doprowadzić się do porządku. Wzrok miał rozbiegany, a po twarzy spływał mu pot. Spojrzał na Alice, jakby nie rozumiejąc, co do niego mówi.
- S-słucham? - zapytał, dopiero teraz skupiając na niej wzrok i marszcząc czoło w zamyśleniu.


Alice popatrzyła na niego. Musiała zadzierać głowę, by patrzeć mu w oczy. Nie było czasu na wyjaśnianie!
- Kratka. Śrubokręt. Koźlątko, daj to ubranie, albo wykop kratkę. Szybciutko, szybciutko… - powiedziała, skoro ten jednak postanowił powiedzieć cokolwiek. Może nie był aż takim struchlałym koźlątkiem? Tiktaktiktak…
- Szybciutkooo… - mówiła i zerknęła na Rosjanina, a potem na drzwi wejściowe.
Irakijczyk potarł czoło dłonią, rozsmarowywując znajdującą się na rękawiczce krew i pozostawiając szkarłatny ślad. Zmrużył oczy, jakby próbował sobie coś przypomnieć i szybkim spojrzeniem ponownie otaksował pomieszczenie, w którym się znajdowali. Zaczął dostrzegać więcej detali, bowiem nie skupiał się już tylko na zmasakrowanej kobiecie. Mimowolnie zerknął na okno a potem na kratkę wentylacyjną.
Coś musiało mu zaskoczyć w głowie, bowiem na chwilę wydawał się jakby trzeźwiej myślący. Wrócił spojrzeniem w dół, przyglądając się twarzy rudowłosej. Otworzył usta, jakby próbował coś powiedzieć, ale chyba zrezygnował, bowiem ostatecznie uniósł wciąż trzęsące się dłonie do guzików kamizelki i zaczął ją dość niezręcznie rozpinać. Ostatni guzik wręcz wyrwał. Na koniec zsunął mundurek obsługi hotelowej i wręczył go kobiecie. Sharif chyba nie był do końca pewien, co planowała Alice, ale najwidoczniej był w małym stanie jej pomóc.

Alice pokiwała głową. No, chociaż koźlątko się jednak ruszyło. Wzięła od niego kamizelkę, po czym zawiesiła się na chwilę
- Rękawiczki koźlątko, też daj - dodała po chwili wyciągając rękę, zginając i rozginając szybciutko swoje delikatne palce.
Mężczyzna po kolejnej chwili zastanowienia wziął się za ściąganie wspomnianych rękawiczek. Niestety były wilgotne od krwi, a dłonie mu drżały, więc niezbyt mu to wychodziło, a ręce ślizgały. Ostatecznie, chyba ze zdenerwowania, włożył palucha do ust i przygryzając materiał, odciągnął głowę w tył, zsuwając rękawiczkę. To samo zrobił z drugą. Później zaś wręczył obie rękawiczki dziewczynie.
- Co… co chcesz zrobić? - zdołał wreszcie zapytać.
Alice czekała stukając palcami o dłoń. Gdy wreszcie je ściągnął, wzięła i założyła je na swoje ręce, jakby kompletnie ignorując że są wilgotne od potu i od krwi. Wzięła kamizelkę w ręce i podeszła do śrubokrętu. Koźlątko Sharif chciało odpowiedzi co będzie robić? No to już ją dostało. Dziewczyna zaczęła wycierać śrubokręt, a potem, jak był względnie ‘czysty’, odrzuciła kamizelkę i ruszyła z nim, aby poodkręcać śrubki w kratce. Udało się bez najmniejszego problemu. Jedynie nieprzyjemny zapach sprawiał, że Alice raz, czy dwa miała wrażenie, że zaraz zwymiotuje.

Aby wejść do szybu, mogli podstawić krzesła, lub też stół. Pyotr - w przeciwieństwie do Sharifa - wydawał się ciągle w tym samym stopniu nieobecny i sparaliżowany. Tymczasem Khalid spojrzał przez zabite okno. Ujrzał na skraju horyzontu nadjeżdżające radiowozy policyjne. Dźwięk syren stopniowo narastał, przeszywając wieczorną ciszę.

Gdy szyb był otwarty, Alice odrzuciła śrubokręt, po czym ściągnęła siebie rękawiczki.
- Koźlątka, droga ucieczki jest tędy. Chodźcie, albo zostańcie - powiedziała zwracając się do nich, po czym zajrzała do środka, robiąc parę kroków. Zaczęła się rozglądać, co najlepiej się przyda, żeby tu podsunąć. Czekała przy okazji, aż koźlątka się ruszą. Podeszła do nich nawet nieco bliżej, czekając na jakiekolwiek reakcje.
Panika Sharifa znowu urosła, kiedy zobaczył zobaczył zbliżające się radiowozy.
- Jadą tu… - powiedział trwożnie. - Jadą tu po mnie… Zabiłem tamtego narkomana i mierzyłem z broni do cywilów... - Sharif podszedł do okna i oparł się o deski, zwieszając głowę.
Alice popatrzyła to na jednego, to na drugiego.
Czyżby ogłuchli?
Podeszła do okna i spojrzała gdzie patrzył Sharif. Widząc policyjne syreny, błyski świetlików w oddali, położyła rękę na ramieniu załamanego koźlątka, po czym pociągnęła go. Irakijczyk jednak nie poruszył się za wiele. Właściwie wcale. Wciąż był w tym swoim szoku i nie mógł podjąć żadnej akcji, oprócz wpatrywania się tępo przed siebie i mruczeniem pod nosem.
- Rusz się! - rzuciła na koźlątko. Spojrzała na Rosyjskie koźlę. Podeszła zaraz do niego i złapała go za nadgarstek. Miała ciepłe dłonie.
- I ty. Rusz się. Chcesz zostać zjedzony?! - zaczęła na nich burczeć i próbowała poganiać.
Pyotr potrząsnął głową i spojrzał na Alice, jak gdyby pierwszy raz ją zobaczył.
- Po co uciekać? - zapytał. - Przecież… jeżeli on… jeżeli tylko zechce nas dopaść, to zrobi to - wyjaśnił zrezygnowanym tonem. Jego spojrzenie wciąż było nieobecne, jak gdyby tak naprawdę znajdował się w jakimś zupełnie innym miejscu. - Smoki od zawsze zjadały koźlęta, nie uciekniemy od przeznaczenia - mocniej objął kolana uściskiem.
- Od przeznaczenia się nie ucieka! Zmienia się je własnymi rękami! - buchnęła Alice na Rosjanina.
- Nie bądź głupim koźlątkiem, bądź kamieniem w brzuchu, jeśli już musisz zostać pożarty. Ale nie musisz. Wyjdziemy stąd, a świetliki zajmą się wilkiem! - była zła na taką postawę. Nie lubiła, gdy ktoś skreślał swój żywot tak lekko.
- Ale… - Pyotr podniósł ręce, ukazując zakrwawione dłonie. Wpatrzył się w nie tępo. - Jak ja mam dalej żyć? Czy powinienem? Nawet teraz… robię z siebie ofiarę, podczas gdy… - spojrzał na zwłoki kobiety. - Czy nie zasługuję na to samo? - nawiązał kontakt wzrokowy z Alice. - Nie brzydzisz się mnie? Nie… nie boisz się mnie?
Alice patrzyła na niego, po czym zmrużyła lekko swoje śliczne ślepia
- A chciałeś tego? To była twoj wola? Sam z przyjemnością zrobiłeś z niej kukłę? - zapytała
- Brzydzę się innych rzeczy. Nie zagubionych koźlątek. - dodała po rosyjsku, po czym wyprostowała się i spojrzała na Sharifa - koźlątko przy oknie
- Ruszcie się! - zakomenderowała, po czym podeszła do szybu i zaczęła tam wchodzić. Nie było czasu na poganianie ich dalej. Jeśli chcieli, pastereczka dawała im drogę do życia, jeśli nie chcieli, mogli tu zostać.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 17-12-2016, 14:24   #35
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Sharif mimowolnie zerknął w bok, na gramolącą się do szybu wentylacyjnego kobietę. Jako jedyna zachowała w tej sytuacji zimną krew, co też właściwie wprawiło Irakijczyka w zdumie. Przecież on już tyle widział. Tyle przeżył. Dlaczego więc wciąż go to szokowało? Znał Rosjan, znał Bogdana i jego metody. Może dzisiaj miał po prostu jakiś gorszy dzień? Albo też wszystko, co się w nim nagromadziło, wreszcie pękło.
Odepchnął się ciężko od okna. Nogi miał jak z ołowiu, ale przynajmniej potrafił nimi poruszać. Podszedł więc do Rosjanina i łapiąc go za ramię, nachylił się do niego.
- To nie pierwsze i nie ostatnie okropieństwo, jakie wyrządzamy za tego życia - powiedział cicho zachrypniętym głosem, tak by Alice go nie usłyszała.
- Ale jeśli chcemy, by ten gówniany żywot był czegoś wart, musimy znaleźć sobie jakiś cel, towarzyszu. Pomóż mi chronić tę dziewczynę. Sprawmy, by nie spotkał ją taki sam los, jak Clem. - Sharif chwycił Pyotra za uchem i podciągnął jego głowę, by spojrzeć mu dokładnie w oczy. - Nawet gdybyśmy mieli zginąć, próbując. Mogę na ciebie liczyć? - Nie był to pokaz jego umiejętności perswazji, bowiem sam wciąż nie pozbierał się do kupy i jego opanowanie było tylko sennym marzeniem. Jednak powoli, krok po kroku zagarniał kawałki swojej świadomości.

Spojrzenie Pyotra zdawało się jakby nieco ostrzejsze. Bynajmniej nie uśmiechnął się, nic nie odpowiedział - jedynie skinął głową. Jednakże dzięki słowom Sharifa i Alice odzyskał iskrę determinacji. Podźwignął się na nogi z cichym jęknięciem. Gęsia skórka pokrywała jego bladą skórę, ciasno upiętą na chudym ciele.
Podszedł nieco chwiejnym krokiem do szafy i zaparł się plecami.
- Pomożesz mi? - zapytał Sharifa. - Jak zastawimy drzwi, to kupimy sobie trochę czasu… mam nadzieję.
- Dawaj z tym - odparł tylko Sharif i razem z Pyotrem wziął się za przesuwanie mebla.

Alice tymczasem była zajęta. Poważnie zajęta, bowiem nigdy nie widziała się w roli szopa, tudzież szczura, który to łaziłby po szybach. Uparcie jednak weszła do niego i zaczęła przesuwać się wgłąb, a potem zaczęła nucić wcześniejszą kołysankę, nasłuchując jak niesie się dźwięk. Nietoperzem też nie była, ale jako śpiewacza, z dźwiękiem była za pan brat.

Pajęczyny jednak prędko zatkały jej usta. Kurz, pająki, mrok, zimno, przeciąg... te wszystkie pierwiastki nieznośnie wkomponowały się w nową rzeczywistość, w jakiej znalazła się Alice. Na szczęście miejsca było wystarczająco, aby mogła przesuwać się do przodu. Jednakże mimowolnie czuła się niczym szczotka kominiarza zbierająca na sobie wszelakie nieczystości. Co chwilę wycierała twarz, jednakże wydawało się to syzyfową pracą. Przystanęła na chwilę, by śpiewem ocenić przebieg tunelu, niestety zwielokrotnione echo uderzało w nią i ciężko było się w tym połapać.

W pewnym momencie wymacała rozwidlenie. Mogła iść dalej korytarzem prosto, lub też opaść do szybu prowadzącego piętro niżej. Oczywiście druga opcja nie była zupełnie bezpieczna - zwłaszcza bez oświetlenia - jednakże w ten sposób znalazłaby się bliżej gruntu... a więc wyjścia z upiornego budynku.

W tym czasie Irakijczyk i Rosjanin zastawili drzwi szafą. Sharifa po tej czynności rwało w ręce, ale mimo to był zadowolony z ich dokonania. Oboje mężczyźni westchnęli głośno, gdy ich oczom ukazało się… ukryte przejście! Wcześniej było zastawione szafą i niewidoczne. Czarna dziura w ścianie wielkości i kształtu drzwi - jednakże zawiasy wyglądały na nieużywane. Wnet też rozwiązała się zagadka przeciągu w pomieszczeniu - wiatr płynął z wywietrznika do drobnej szczeliny pomiędzy nogami szafy a podłogą.

Alice zwolniła i w zasadzie to już po chwili całkiem się zatrzymała. Bowiem, mimo iż miała dobry słuch, to jednak zabawy w szybie, w kompletnej ciemności, nie należały do rozsądnych wizji. I choć droga w dół byłaby najlepszą opcją, to kobieta pozostawała chwilowo w bezruchu, pozbywając się pajęczyn z twarzy, tyle ile wyczuwała po przesuwaniu po niej ręką. Zerknęła w stronę, skąd doszedł ją głos Sharifa
- Czyżbyś odkamieniał? Cóż tam Sharifie? - zapytała w odpowiedzi.
Nagle Alice usłyszała cichy głos dobiegający gdzieś z boku, jakby… ze ścian?
- Vladimir, też słyszysz jakieś głosy w ścianie?!
- No właśnie… a wcześniej jakby ktoś śpiewał. Ale… myślałem, że mi się zdawało i…
- Vladimir, ktoś chodzi rurami! Trzeba coś z tym zrobić!
Zdawało się, że aktywność Alice została zauważona przez niektórych lokatorów posiadłości.

- A to co ma znaczyć? - zapytał Sharif, wpatrując się w dziurę w ścianie. Momentalnie wyciągnął z kieszeni swój smartfon i odpalił widget “latarka”, by z nowym źródłem światła rozejrzeć się w ukrytym przejściu.
- Alice, poczekaj na nas, chyba coś odkryliśmy! - zawołał jeszcze i wciąż z dużym oporem ostrożnie postąpił naprzód.
Ujrzał pomieszczenie w surowym stanie - Jak gdyby właścicielowi niespodziewanie zabrakło pieniędzy na wykończenie, położenie desek podłogowych, tynkowanie i malowanie. Nie było żadnych świateł, dlatego widget w komórce okazał się bardzo przydatny. Pozwolił również zlokalizować większą, dającą więcej światła latarkę leżącą nieopodal.
Wszystko pokrywał kurz, jednakże odróżniały się w nim ślady stóp, co znaczyło, że miejsce nie było kompletnie zapomniane. I rzeczywiście - w samym rogu postawiono trzy metalowe skrzynie zamknięte na kłódkę. Można było próbować majstrować śrubokrętem przy zamku, jednakże zdawało się to potencjalnie czasochłonne.
- Już nigdy nie zasnę w pokoju, nie sprawdzając, co znajduje się za szafą - Pyotr mruknął omieniały. Znalazł stertę niedbale ułożonych ubrań: głównie ciężkich, wojskowych kurtek, które wydawały się szczególnie przydatne w zimie. - Wreszcie okryję się - dodał, wdziewając jeden z kombinezonów.

Gdy Sharif spojrzał w lewo, ujrzał wąski, niknący w mroku korytarz. Wydawał się bardzo długi, gdyż nawet światło latarki miało trudności z całkowitą penetracją ciemności. Sprawiał wrażenie, że nie ma końca. Wypełniało go ciężkie, zgniłe powietrze. Mimo to… posiadał w sobie pewną nęcącą nutkę tajemnicy.

Irakijczyk poluzował kołnierzyk w koszuli i spojrzał to za siebie to na ukryte przejście. Zastanawiał się, co będzie lepsze: pchać się w ciasną wentylację czy ciemny korytarz? Z dwojga złego lepiej biegać, niż pełzać.
Wciąż jednak nie odzyskał pełnej kontroli nad sobą, dlatego nie potrafił podjąć żadnej decyzji. Zamiast tego tępo wpatrywał się przed siebie, oświetlając pomieszczenie nowo zdobytą latarką.

Tymczasem Alice, słysząc głosy za ścianą, uznała, że to jej się nie uroiło. Postanowiła więc, że nie jest chyba najlepiej… Bowiem ścianogłosy, to coś, czego ewidentnie nie miała ochoty usłyszeć. Zaczęła więc cofać się tam, gdzie zostawiła koźlątka, skoro Sharif oznajmił, że coś znaleźli. Czyżby ukryte drzwi, pod zwłokami? A może ktoś upuścił klucze! Nie było za wiele czasu…

Kiedy wyszła z szybu - całą brudna i w pajęczynach - ujrzała, że miała rację! Za szafą rzeczywiście znajdowało się ukryte przejście. Ujrzała w nim Sharifa i Pyotra. Mężczyźni byli zwróceni w lewo i wpatrywali sie w coś na kształt tajemnego przejścia. Zapewne czekali na Alice. Wnet kobieta usłyszała łomot do drzwi.
- Hej, otwierać! - rozległ się głos Rosjan. - Vladimir, przynieś klucze!

Alice zaczęła się nieco otrzepywać z kurzu. A widząc ‘tajemne przejście’, pokiwała głową
- Nieźle… A jednak Jest stąd więcej niż jedno wyjście… Dobra robota koźlatka… - oznajmiła pogodnie. Zwróciła głowę w stronę zabarykadowanych drzwi. Zacmokała
- Wilki idą. Musimy się spieszyć - oznajmiła i ruszyła w kierunku obu panów i tajemniczego przejścia.
Raz koźlątkom śmierć, a kto nie ryzykuje w kozie nie siedzi!

Sharif potrząsnął głową, jakby wybudzając się ze snu i spojrzał na Alice. Zrobił skonsternowaną minę, być może dopiero zdając sobie sprawę z dziwnych wypowiedzi kobiety. Jednak nie to było teraz najważniejsze. Detektyw powoli odzyskiwał kontrolę nad sobą, a przynajmniej jej większą część. I zrozumiał jedną rzecz: trzeba się było stąd wynosić.
- Idziemy. Pyotr, zamykasz kolumnę. Patrzcie pod nogi - powiedział ze szczyptą swojego dawnego opanowania i posyłając rudowłosej ostatnie, tajemnicze spojrzenie, ruszył korytarzem.

Korytarz ciągnął się jeszcze przez kilka minut, aż dotarli do krętych stopni. Zaczęli schodzić nimi w dół. Po kwadransie wydawało się, że schody nigdy się nie skończą.
- Musimy być już pod ziemią - mruknął Pyotr. Krzyknął, kiedy jego noga trafiła na przegnitą deskę, która niespodziewanie załamała się pod ciężarem kończyny. Na szczęście Rosjanin zdołał przytrzymać się barierki, więc nie spadł do dziury. Znów kontynuowali podróż.
Wreszcie schody przeszły w poziomy korytarz. Tylko do niego weszli, kiedy napotkali rozwidlenie.

Z lewej odnogi dochodził dziwny, miarowy odgłos. Przypominał szuranie i wydawał się być jedynie na granicy słyszalności. Na dodatek zdawało się, że po ścianie migają drobne refleksy światła. Prawa odnoga natomiast wyglądała na głuchą i niemą.
Musieli wybrać którąś z dróg.

Sharif zatrzymał się, oświetlając każdą z odnóg na zmianę. Widać było, że bił się z myślami, próbując podjąć jakąś decyzję.
- Żyłem tu przez kilka miesięcy i nigdy nawet nie słyszałem o tym miejscu - powiedział cicho, jakby obawiał się za bardzo hałasować. - Co o tym myślicie?


Alice uniosła brew, zerkając w ciemności na Sharifa
- Żyłam tu kilka lat i nie słyszałam o tym tajemniczym podogrodzie… - popatrzyła raz w jedną, raz w drugą stronę. Mruknęła cicho coś pod nosem
- A z miejsca gdzie byliśmy w domu, w którą stronę teraz byłoby najbliżej do ulicy? Niepewność wzbudzają we mnie te światła. Zwieść nas chcą, czy ocalenie przynieść? - zapytała eter i najwyraźniej liczyła na odpowiedź.
- Żyłem tu kilkanaście lat i… - nagle Pyotr zastanowił się. - W sumie to nie. W każdym razie… nie mam pojęcia w jakim punkcie pod powierzchnią znajdujemy się teraz.

- Być może jest to wyjście ewakuacyjne Bogdana w przypadku obławy - zastanowił się na głos Sharif. - W takim przypadku powinno być dobrze ukryte i niepozorne - mruknął, oświetlając prawy korytarz. - A przynajmniej tak podpowiada rozsądek, co w przypadku Bogdana rzadko się sprawdzało... - westchnął odwracając się do pozostałej dwójki.
Podszedł do Alice i oświetlił swoją twarz, tak by mogła ją zobaczyć.
- Pójdę przodem. Zachowajcie do mnie odstęp. Jeśli coś się stanie… zawracacie. Jasne?*

Alice przyjrzała się upiornie oświetlonej twarzy Sharifa. Wyglądał tak upiornie, że dziewczyna nawet uznała, że mu pasuje do Nieprawdolandii
- A jak ciemność cię złapie i pożre? Też mamy zawracać? Jak będziesz krzyczał i prosił o pomoc? Zawracać? - zapytała przygladając mu się uważnie. Zerknęła na Rosjanina i znów na Sharifa
- Czas goni nas. Chodźmy więc. Prowadź. - oznajmiła w końcu i splotła dłonie przed sobą. Zaczęła kręcić młynki kciukami, jakby inkantowała jakieś zaklęcie, bo bardzo delikatnie poruszała przy tym ustami, choć żaden dźwięk spomiędzy nich nie wychodził.

Sharif westchnął i pokręcił głową zrezygnowany. Zaraz jednak uśmiechnął się, jakby zdając sobie sprawę z beznadziejnej sytuacji, w której się znalazł.
- Postaram się nie krzyczeć - mruknął i obrócił się na pięcie, po czym ruszył naprzód, wybierając prawy korytarz.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 17-12-2016, 15:21   #36
 
Morri's Avatar
 
Reputacja: 1 Morri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłośćMorri ma wspaniałą przyszłość
Nikolai sięgnął do kieszeni spodni Natalie, chyba bardziej po to, by móc obmacać pośladek kobiety, niż żeby jej pomóc. Jednak mimo wszystko okazał się przydatny.
- Jaki mam wybrać numer? - zapytał, odblokowując ekran.
- Thomas - odpowiedziała Nat, wzdrygając się lekko pod dotykiem mężczyzny. - Jak nikt nie odbierze, to będziemy kombinować dalej.
- Masz dużo połączeń nieodebranych od ojca - Nikolai wtrącił, wpatrując się w ekran. Następnie wybrał pozycję “Thomas” z listy kontaktów… jednakże brat nie odbierał. - Czy mam spróbować jeszcze raz?
- Nie, teraz ojciec - powinien odebrać od razu, a poza tym ma jeszcze więcej swoich znajomości w Firmie.
- Natalie, na miłość boską! - wnet rozległ się wystraszony, znajomy męski głos. Nikolai ustawił tryb telefonu na głośnomówiący. - Czy wiesz, ile razy dzwoniłem?! Natalie, jesteś w poważnym niebezpieczeństwie!
- No co ty nie powiesz - mruknęła pod nosem Imogen.

W tym czasie Anneke rzuciła szmatę na bok i przejęła obowiązki Natalie w ratowaniu Liama, dociskając materiał do jego klatki piersiowej.
- Tak tato, zauważyłam, ale teraz błagam, dzwoń do swoich wyżej postawionych przyjaciół i powiedz, że jeśli Biuro się nie wycofa, albo złagodzi uderzenia, to rozpieprzy akcję CIA, ATF i DEA. Nie mówiąc o tym, że w budynku, który ma być zaatakowany są sami niewinni ludzie - a co tam, niech będzie, że powiedziała, że Rosjanie też są niewinni. Nie ma co robić sobie więcej wrogów. Poza tym “sami niewinni”, to może naprawdę przyhamować bieg wydarzeń na tyle, że opuszczą tę okolicę bezpiecznie. - Nie wspominając o tym, że budynek jest zabezpieczony przed agresją z zewnątrz przez eee.. trzecią grupę, która jest naprawdę winna. Może zginąć wielu agentów! Bez powodu! Nie mam czasu rozmawiać, ani tłumaczyć! Po prostu dzwoń wyżej!
- Ładunki wybuchowe - mruknęła do niej Immy po szwedzku. - W policji portlandzkiej są krety Włochów. Kilku ludzi z listy zaatakowali Włosi przebrani za policję i mający prawdziwe radiowozy - to już Imogen powiedziała na głos i po angielsku by osoba, z którą rozmawiała Nat mogła to usłyszeć.
- Dobrze, Natalie, tak zrobię, ale najpierw… jesteś ranna?! Proszę, nie mów, że porwali cię Rosjanie! - mężczyzna wciąż w pierwszej kolejności obawiał się o życie i bezpieczeństwo córki.
- Włosi i mają do tego ludzi w policji, może i w innych służbach - odkrzyknęła w słuchawkę. - Nie jestem ranna! Nie mam czasu gadać! Teren jest zaminowany wokół celu FBI! DZWOŃ wyżej! Skontaktuję się z tobą po wszystkim! DZWOŃ i ratuj ludzi! - rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź. Nie mieli na to po prostu czasu, trzeba było działać, robić wszystko, co się da, żeby zminimalizować szkody. A Natalie jednego mogła być pewna - ojciec nie zbagatelizuje jej prośby
- Świetnie ci poszło - powiedziała Imogen spoglądając na Natalie z wdzięcznością.

Kiedy podniosły wzrok, ujrzały szefa Rosjan, który obrócił się i spojrzał w kierunku detektywów.
- Jak chcecie iść to teraz! - krzyknął Bogdan. - Oni za chwilę tu będą! Ivan, podaj dwie pary kluczyków - rzekł. Moment potem Imogen trzymała w ręku cenne zdobycze. - Ivan zaprowadzi was do sedanów! No już, jazda!
Imogen przez bardzo krótką chwilę mierzyła się wzrokiem z Gorelevem. Dla nich ta chwila zdawała się trwać dużo dłużej niż to wykazywał moduł obliczeniowy pani Detektyw. Już kobieta chciała się upomnieć o brakującą osobę, ale to, że mężczyzna wyraźnie ignorował ten temat dało jej do myślenia. Immy zrezygnowała z ostentacyjnego przypomnienia mu o jedenastej osobie. Ostatnie czego by chciała tego dnia to wkurwić Ruska. "Gościnność" miała swoje granice i Imogen nie zamierzała ryzykować życia dziesięciu ludzi dla jednego detektywa, do którego Rusek chyba coś miał. "Czyżby Oddział nie zapłacił za niego?" Szwedka wolała by wyglądało na to, że nie doliczyła się w ludziach i po prostu zaniechała tematu.
- Jakby ktoś trafił w ręce policji czy FBI to idźcie w zaparte i mówcie, że pracujecie dla ATF i DEA - powiedziała Immy po rosyjsku do Goreleva, ale zaraz spojrzała po wszystkich ruskich by każdy z nich to zarejestrował.

- Ja, Nat, Chen, Annie i Liam jedziemy w jednym aucie - Olander nie traciła czasu i od razu przeszła do wydawania poleceń Detektywom. W duchu dziękowała swojemu lotniczemu wyszkoleniu, że jeszcze w policji przeszła szkolenie MCC, które w dużym skrócie dotyczyło współpracy w załodze wieloosobowej i jako pilotowi dowódcy Imogen przejmowanie inicjatywy nie sprawiało nigdy problemu. A pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno uważała, że wszystko co związane było z lotnictwem na nic jej się przydaje... Jednocześnie wzięła do ręki torbę wyjściową Solvi i zaczęła układać w niej rzeczy.
- Javier, zajmiesz się Mari. A wasza trójka jedzie z nimi - wskazała na Detektywów z ostatniej dostawy. Rozdzielenie rodzeństwa Imogen uważała za konieczne by w razie śmierci Liama, Marisol nie popadła w rozpacz. Ludzie w rozpaczy potrafili być niebezpieczni.

- Nie ma mowy! - wrzasnęła Cortega, patrząc na Imogen, jak na ucieleśnienie zła. - Nie ma najmniejszej opcji, że opuszczę Liama! - wymachiwała rękami.
- Pilnuj jej! - dodała Immy ostrzejszym tonem do Vareli. - W tym stanie tylko zaszkodzisz bratu - warknęła do Marisol.
- W tym stanie?! - kobieta nie mogła uwierzyć w bezczelność Olander. - Nie ufam ci! - krzyknęła Cortega. - Oddam ci brata, jeżeli ty dasz mi dziecko - dodała po chwili, będąc pewna, że Olander nie zgodzi się na warunek. - Czyżbyś mi nie ufała? - ściągnęła usta w wąską kreskę, mierząc ją spojrzeniem.
Javier spoglądał niepewnie, nie wiedząc, po czyjej stanąć stronie.
Cytat:
Napisał Liam
W porządku, Marisol. Chyba... chyba musimy rozdzielić się.
- NIE MA MOWY! - Cortega walnęła pięścią o stół. - Nie... nie rozstaniemy się w takich okolicznościach.
Wydawało się, że rodzeństwo podświadomie przeczuwało, że gdyby teraz ich drogi rozeszły się... byłoby to ostatnie pożegnanie.
- Marisol, a możesz nam dać GWARANCJĘ, że nie odwalisz żadnego numeru w imię ratowania brata? Będziesz wszystkich nas mieć w dupie, weź chociaż bądź uczciwa sama przed sobą. - Zaczęła poirytowana Natalie. - Nie mam ochoty współpracować z kimś, kto nie wie co znaczy to słowo. A raczej wybitnie zapomniał. Imogen - machnęła ręką w stronę koleżanki - chce pomóc WSZYSTKIM. A ty będziesz miała na uwadze przeżycie tylko swoje i Liama.
- Ja po prostu… - Marisol rozpłakała się nieoczekiwanie. - Ja po prostu chcę przy nim być, tylko tyle - mocno zamknęła oczy, jak gdyby chcąc znaleźć się w innym miejscu. - Aż tyle.
Za to postawa Imogen nagle się zmieniła. Jej spojrzenie nabrało troski i współczucia.
- Nie Mari, teraz ty masz całym sercem wierzyć, że to nie jest ostatni raz kiedy widzisz brata żywego. Rozumiesz? - Olander podeszła do dziewczyny, wzięła jej dłonie we własne i spojrzała jej prosto w oczy. - Wszyscy macie wierzyć, że Liam się z tego wyliże, jasne? - spojrzała po Detektywach.

Same jej słowa brzmiały jak zwykłe pokrzepianie zrozpaczonej osoby. Jednak pewność w tonie głosu i determinacja z jaką kobieta to wypowiedziała sprawiło, że można było odnieść wrażenie jakby od tej wiary naprawdę zależało życie pana Cortegi.

- Mari, sama mam rodzeństwo. Wiem jak bardzo kochasz brata - znów cała uwaga blondynki spoczęła na Cortedze. - Ale on teraz najbardziej potrzebuje przy sobie osób, które są obyte z rannymi. Które, gdy serce Liama przestanie bić, to nie poddadzą się rozpaczy tylko będą kontynuować resuscytację, aż dojedziemy do szpitala. Proszę, zaufaj mi i wierz, że wszystko skończy się dobrze - po tych słowach Immy spojrzała na Javiera. - Proszę, zaopiekuj się nią.

Zdawało się, że Marisol zgodziła się. Pochyliła się, aby pocałować Liama jeszcze raz. Następnie odeszła od niego. Teraz na jej twarzy malowało się zimne opanowanie, a w głos wdarła szorstkość.
- Niech tylko usłyszę, że zostawiłyście go - wskazała palcem wpierw Natalie, potem Imogen. - Że uciekłyście i choć mogłyście mu pomóc, bo jednak coś innego wydało się wam ważniejsze. Że uznałyście, że poświęcicie mojego brata dla jakiegoś większego celu lub dobra ogółu - punktowała. - Wtedy znajdę wasze rodziny i je zniszczę - zakończyła, po czym wydarła jeden z dwóch kluczyków z dłoni Imogen i ruszyła do wyjścia. - Javier, za mną!
Olander skinęła głową starając się ukryć swoje zadowolenie tym, że udało się wyzwolić w Marisol determinację do działania.
- Jeszcze tylko ustalę kilka rzeczy z nimi - Chilijczyk odparł łagodnym tonem, jakby z obawą, że Cortega weźmie owe słowa za akt zdrady. Trójka pozostałych detektywów popatrzyła na siebie, ale ruszyła za Marisol prędkim krokiem.

Następnie Olander do torby włożyła córkę razem z kocykiem. Dzięki temu miała bardziej wolne ręce niżby to było w sytuacji gdyby musiała ją trzymać w ramionach. Imogen przełożyła przez ramię torbę, w której radośnie popiskiwała Solvi, Natalie podeszła tymczasem do Imogen od tyłu, od strony torby i wsadziła obok Solvi swoją kukłę.
- Bądźcie dla siebie miłe, potem cię wyjmę, teraz musimy się stąd bezpiecznie wydostać - oznajmiła szeptem i to bynajmniej nie Solvi. W tym czasie Imogen zaczęła w swoim telefonie szukać numeru do IBPI.
Nie było to trudne dla kogoś kto w liście kontaktów miał raptem pięć pozycji.

- Javier jedziecie za nami, mam moduł map, więc poprowadzę nas bocznymi ulicami. Teraz wszyscy pomożecie nam zapakować Liama do auta - powiedziała Szwedka. - Zrobimy prowizoryczne nosze z tych zasłon - Olander wskazała na ciężkie kotary zwisające przy oknach w salonie i od razu sama skierowała się do okna.
- Ruchy! - ponagliła wszystkich Immy i wdusiła przy okazji słuchawkę w smartfonie by nawiązać połączenie z IBPI. Poganiała wszystkich, nadzorując ich pracę - Annie, Chen i Liam na tylne siedzenie. Nat zajmie miejsce pasażera z przodu.

Olander w międzyczasie poprosiła kilku Rosjan, by pomogli w przetransportowaniu Liama do auta i gdy po krótkim instruktarzu położono rannego na zerwanej kotarze, Immy wzięła długopis i napisała Javierowi numer swojego telefonu na ręce, na wypadek, gdyby się rozdzielili. Kierując się już z budynku do aut, Szwedka wydzieliła pozyskaną od Ruskich broń pomiędzy tych, którzy zadeklarowali umiejętność posługiwania się nią. Chen od razu zaprotestował, natomiast Anneke bez wahania przyjęła kałasznikowa. Przypadło po trzy sztuki broni na auto.

Doszli w końcu do aut i zaczęli pakować się do środka Olander zamieniła jeszcze ostatnie słowa z Javierem.
- Udamy się prosto do szpitala Legacy Good Samaritian - Imogen niestety to miejsce znała bardzo dobrze, ale też przez co wiedziała, że chirurgia doskonale radziła sobie zarówno z ranami szarpanymi jak i złamaniami otwartymi z przemieszczeniem kości. - Staramy się jechać spokojnie. Broni nie trzymać na widoku. Ja mam nasłuch fal radiowych, więc mamy przynajmniej stały kontakt w jedną stronę - całe szczęście Marisol była już “użyteczna” do tego celu. - Zadzwonię do Oddziału i poinformuję ich o zmianach.

Po tym jak wszyscy już zajęli swoje miejsca w autach, a Ivan przekazał im potwierdzenie od Vitalija o dezaktywowaniu min, Imogen trzymając na kolanach córkę, w lewej ręce telefon, a w prawej kierownicę, zastartowała silnik auta i ruszyła przodem.
- Liam, mów do mnie - odezwała się Imogen do ich ledwo ciepłego pasażera na tylnym siedzeniu. - Opowiedz mi swoją pierwszą misję, albo to jak cię zrekrutowali - oczywiście kobiecie chodziło o to, by brat Marisol posługiwał się modułem Skorpiona, a mówienie miało dać Immy wiedzę co do przytomności Liama. Ranni, którzy ją zachowują ponoć mieli większe szanse na przeżycie.

- Mamy trzy problemy - zaczęła Immy, gdy udało jej się nawiązać połączenie z IBPI. - Jeden, Liam Cortega jest ciężko ranny, oberwał w klatkę piersiową, kula siedzi w ranie, blisko serca, właśnie jedziemy z nim do szpitala, tego co zawsze ja do niego trafiam. Dwa, Gorelev jest Parapersonum, ale nie jest tego świadom. Trzy, włosi wrobili policję i FBI nasyłając ich na Ruskich, którzy zaraz wpierdolą do nas. To będzie rzeźnia. Musimy tamtych zastopować, bo Ruscy wciąż zwożą Detektywów i jak wpadnie tam policja to nigdy nie zostawią tematu IBPI i mam na to pomysł!
Szwedka na chwilę przytrzymała barkiem telefon do ucha i położyła swoją sztukę broni na bocznej półce drzwi kierowcy. Znów chwyciła do dłoni BlackBerry.
- Niech Mnemosyne spróbują dobić się do tego, kto koordynuje akcję FBI w Portland. Muszą podać się za ATF i DEA pracujących za błogosławieństwem CIA. Kryptonim ich akcji ma być “IBPI”, bo Rusek skądś musiał się dowiedzieć o tym skrócie - powoływanie się na tyle agencji dawało szansę na wprowadzenie naprawdę dużego zamieszania, które by odkręcić będzie wymagało czasu, ale na ten moment powinno związać FBI ręce. - Muszą zrobić raban nie z tej Ziemi, że FBI im się wpierdala na teren i zaraz rozpizgają im Ruskich, którzy są kluczowi w sprawie przemytu o szerokim spektrum na skalę światową - ciągnęła dalej, a auto właśnie pokonało pierwszy płot. - Niech Oddział zrobi swoje czary. Spróbujcie odwrócić sprawę na naszą korzyść, żeby FBI zostawiło Ruskich i zabrali się za włochów, by wyciągnęli brakujące dwie strony z listy śmierci i zajęli się ochroną ludzi z tych dwóch stron, którzy rzekomo będą współpracującymi z tymi trzema agencjami, a których włosi chcą zabić, żeby wygryźć Ruskich z pozycji i dobrać się do przemytu.

Olander wypowiedziała to wszystko szybko, by móc jak najszybciej w pełni skupić się na prowadzeniu i pilnowaniu zaplanowanej trasy. Nigdy nie sądziła, że kiedyś będzie tak szczęśliwa, że zdecydowała się na moduł map w Skorpionie. A pomyśleć, że jeszcze tak niedawno żałowała, że nie może go wymienić na coś “przydatniejszego”.
 
__________________
"First in, last out."
Bridgeburners
Morri jest offline  
Stary 22-12-2016, 21:32   #37
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Imogen i Natalie


Imogen rozpędziła samochód i trafiła w pierwsze ogrodzenie. Przez ułamek sekundy myślała, że nie udało się i drewniany płot wygrał z pędem sedana. Jednakże rozległ się trzask i deski ustąpiły! Wyjechali z ruin na teren domku jednorodzinnego.


Znaleźli się na podwórku. Na zielonej trawie dwóch chłopców - niewiele starszych od Solvi - bawiło się jakimiś dziwnymi zabawkami na podobieństwo piłek. Ich matka w szarym sweterku spokojnie siedziała na drewnianej ławce, spoglądając na pociechy. Kiedy Imogen z głośnym hukiem pojawiła się na niegdyś bezpiecznym terytorium, przebudziła w kobiecie rejestr gwizdkowy.

Cytat:
Napisał Liam
Zimbabwe jest piękne, przysięgam. Pojechaliśmy z Marisol na północny zachód od Chinhoyi, jak na tamte standardy dużego miasta. Są tam przepiękne jaskinie, wypełnione kobaltowo błękitną wodą. Idealne miejsce do nurkowania. Tak wtedy myśleliśmy.
Olander zdołała zrobić manewr w niewielkiej przestrzeni pomiędzy matką, a jej dziećmi. W następnej minucie pokonała kolejne ogrodzenie. Tym samym wyjechała na drogę.
- Jedź prosto! - krzyknęła Anneke.

Rzeczywiście, gdyby teraz Imogen postanowiła wyhamować i skręcić na główną drogę, wyjechaliby prosto na policję. I najprawdopodobniej dwa opancerzone, czarne sedany wiozącego rannego mężczyznę zostałyby zatrzymane. W końcu te pojazdy były znakiem rozpoznawczym mafii Bogdana Goreleva.

Cytat:
Napisał Liam
Tamtejsi w różny sposób nazywają to miejsce. Chirorodziva, co w wolnym tłumaczeniu znaczy Jezioro Upadłych. Inni nazywają jaskinię Jeziorem Nietoperzy, niektórzy mówią o Matni Mroku. Jednak najbardziej właściwą okazała się nazwa Jezioro Śpiących. Właśnie oni w trakcie naszego pobytu postanowili się przebudzić. I w ten sposób rozpoczęła się nasza przygoda z IBPI.
Stanowczo nie było czasu na rozrysowywanie drzewek decyzyjnych i rozważania wszystkich za i przeciw. W rezultacie Imogen nie zwolniła, lecz wjechała w ogrodzenie kolejnego domostwa. Przejechała przez pusty dziedziniec i rozpędziła samochód na płot znajdujący się w tyle domu.

- GTA, bitches! - Chen wreszcie podłapał nastrój.

Sharif i Alice


Sharif szedł przed siebie, przecinając mrok ostrym blaskiem. Strumień płynący z latarki wyglądał niczym ostrze miecza świetlnego, jednakże było to tylko złudzenie. Niestety w rzeczywistości Irakijczyk był bezbronny. Bolała go głowa po części przykryta na w pół skrzepłą krwią. Widok Tiny wstrząsnął nim, jednakże teraz scena zdawała się bardzo odległa, co najwyżej wyśniona. Mógłby uwierzyć, że to tylko koszmar, gdyby nie ludzie za jego plecami, którzy również byli świadkami zdarzenia.

Alice wygląda jak gnijąca panna młoda, przystrojona w welon pajęczyn i kurzu. Sama bardzo pasowała do obecnego otoczenia i w żadnym wypadku to nie był komplement. Szła ramię w ramię obok wychudzonego Rosjanina, na którym wisiał obszerny kombinezon wojskowy. W tej chwili znajdowali się w pewnej odległości za Khalidem i mężczyzna nie wyczuwał ich obecności. Bardzo trudno było odpędzić myśl, że jest kompletnie sam pośród ciemności.

W przygniatającej ciszy mógłby uwierzyć, że słyszy krzyki z dalekiej przeszłości. Rozganiał latarką nicość, gdyż formowały się w niej obrazy stare, lecz bynajmniej nie zapomniane. Monotonia drogi porwała go w wir rozmyślań i wspomnień.

W tym czasie Alice próbowała oczyścić włosy z pajęczych nitek, spoglądając w nikły, świecący punkcik w oddali, który sygnalizował miejsce pobytu Sharifa.
- Czy możesz mi przypomnieć, czego tutaj tak właściwie szukamy? Wyjścia? - Pyotr zapytał szeptem, jak gdyby obawiając się, że przebudzi czyhających w cieniu lokatorów tunelu. - I proszę, już nie śpiewaj - zwrócił na nią wzrok. - Proszę.

Nagle rozległ się krzyk Khalida. Światełko latarki spadło i zgasło niczym zdechły robaczek świętojański.

Imogen i Natalie


Yvonne Williamson spierała się przez telefon z redaktorem naczelnym.
- Magnusie, reportaże na światowym poziomie nie powstały poprzez trzymanie się bezpiecznych rozwiązań - tłumaczyła protekcjonalnym tonem. - W ten sposób nigdy nie zdobędziemy Pulitzera. Jestem we właściwym miejscu i czasie, by uwiecznić prawdziwe poltergeisty w domu Lilliane Mole. Sowieci śpiewają ody do Stalina dosłownie tuż za rogiem, a ty chcesz, abym po prostu wróciła do studia? - pokręciła głową z niedowierzaniem. - A może wolisz wysłać na moje miejsce tych parszywych gryzipiórków z Przypadek? Nie sądzę!... czyż tak, Magnusie? Powiem ci tylko tyle, że Yvonne Williamson nie odrzuca szansy, kiedy ta puka do jej drzwi.

Rozległo się nerwowe krzątanie. Jeden z techników podbiegł prędko do dziennikarki i podał jej krople waleriany rozpuszczone w szklance wody.
- Jeżeli zaczyna mówić o sobie w trzeciej osobie, to wiedz, że jest naprawdę źle - ktoś inny wytłumaczył Lilliane. - Och nie, już za późno…
Yvonne Williamson wściekle okładała parasolką pluszowego łosia z Happy Meala, leżącego na stoliku obok. Mała dziewczynka rozpłakała się, po czym zaczęła krztusić połkniętą frytką, natomiast jej matka z paniką w oczach wpatrywała się w oblicze zagłady. Współpracownicy Yvonne z trudem wyprowadzili ją z baru. Lilliane westchnęła ciężko, spoglądając na zasiniałe dziecko, które upadło na podłogę. Z wahaniem ruszyła za dziennikarką.
- Powinnam była wiedzieć, że nic z tego nie wyjdzie - mruknęła do siebie ze smutkiem, myśląc o remoncie domu.

Mole wyszła na zewnątrz. Yvonne zaczepiła przypadkową parę, która miała wejść do baru i gestem kazała kamerzyście nagrywać.
- Dzień dobry, nazywam się Yvonne Williamson i chciałabym zadać państwu kilka pytań - przywołała na twarz telewizyjny uśmiech. Aż trudno było uwierzyć, że tuż przed chwilą mordowała pluszowe zwierzęta. - Czy mają państwo chwilę czasu?
- Tak właściwie to…
- To cudownie - dziennikarka pokiwała głową. - Chciałabym porozmawiać na temat lokalnego anturażu. Czy mieszkacie państwo w tej dzielnicy?
- Tak, tutaj niedaleko - młoda blondynka odparła niepewnie.
- Czy to bezpieczne środowisko? Czy zdarzają się bójki, kradzieże, gwałty, bezeceństwa? Jak często? Czy są na porządku dziennym? - Yvonne kiwała głową, niezbyt subtelnie sugerując odpowiedź.
Małżeństwo spojrzało po sobie.
- Tak właściwie to nie - przystojny brunet wzruszył ramionami. - Na szczęście nie możemy się uskarżać. Bardzo tu spokojnie. Blisko sklepy, mało hałasu. Ashley, nasza córeczka, uczęszcza do lokalnego przedszkola i nigdy nie musieliśmy martwić się o jej dobrobyt. Być może moje słowa wydadzą się przesadzone, jednakże nie mógłbym wyobrazić sobie lepszego miejsca do życia - uśmiechnął się urokliwie.
- Jesteśmy bardzo szczęśliwi - jego żona pokiwała głową. - To dlatego, bo udzielamy się w lokalnej parafii.
- Wszyscy tutaj dbamy o siebie i bezpieczeństwo jest sprawą priorytetową. Jeszcze nigdy nie byłem świadkiem czegoś niepokojącego.

Yvonne Williamson nie kryła zawiedzenia.
- Czy aby na pewno? Czy nie jest tak, że przymykają państwo oko na pewne sprawy? Albo wstydzą się opowiedzieć o zagrożeniach, które w każdej chwili mogą zaatakować Bogu ducha winnych mieszkańców?
Młoda para pokręciła głowami.
- Możemy zaświadczyć, że najbliższa okolica to najbezpieczniejsze miejsce pod…

Trzask!
Czarny, opancerzony sedan rozwalił najbliższe ogrodzenie, brutalnie wdzierając się na parking fastfoodu. W niebo poleciały odłamki płotu - deseczki, drzazgi i gwoździe. Tumany pyłu wzniecone przez tylne koła gwałtownie wznosiły się ku przestworzom, tworząc swoistą woalkę dymu przysłaniającego blask okolicznych świateł elektrycznych.
- Wiedziałam! - krzyknęła uradowana Yvonne Williamson.
Rozpędzony sedan próbował skręcić, jednakże wpadł w poślizg. Rozległ się zgrzyt hamulców, niestety kierowca nie zdołał na czas zatrzymać pojazdu. W rezultacie przednia maska niefortunnie uderzyła w przystojnego bruneta, ojca małej Ashley.
- Nagrałeś to? - Yvonne zwróciła roziskrzony wzrok na kamerzystę.

Rozległ się wysoki, donośny pisk mężatki - do tej pory szczęśliwej.
Drugi sedan zatrzymał się tuż za pierwszym.
- Nagrywaj Rosjankę za kierownicą! - krzyknęła Williamson.

Imogen ujrzała zwrócone na nią oko kamery. Pośród tego wszystkiego przypomniała sobie, że jej wizerunek w żadnym wypadku nie powinien zostać uwieczniony na nagraniu. Nie mogła pozwolić na to, by znajomi z poprzedniego życia ujrzeli jej twarz w telewizji. Przecież oficjalnie leżała w grobie!

Tymczasem Natalie powoli dochodziła do siebie po gwałtownym hamowaniu. Przetrzymała torbę z Solvi i kukłą. Niemowlę rozpłakało się w środku, co zważając na okoliczności… naprawdę nie było niczym dziwnym. Douglas podniosła wzrok i ujrzała stojącą nieopodal kobietę, która wydała się przedziwnie znajoma. Dopiero po chwili zrozumiała, że ma przed sobą Lilliane - tajemniczą postać, której portret wisiał w salonie ruin Bogdana Goreleva. Płacz Solvi jednak na moment odwrócił odwagę Natalie. Rozwarła torbę i zauważyła rumiane, domagające się powietrza dziecko kwilące obok… połamanej kukły. Drąg, na którym zetknięto głowę czarownicy, złamał się w pół w trakcie hamowania!

Tymczasem Imogen zauważyła, że Liam przestał opowiadać o swoim życiu. Powoli gasł. Mieli coraz mniej czasu, by zawieźć go do szpitala.
- Proszę, niech ktoś pomoże mojemu mężowi! - młoda blondynka płakała nad leżącym u jej stóp mężczyzną.

Można było odpowiedzieć na apel kobiety, jednakże… Liam miał coraz mniej czasu! Należało jak najszybciej zawieźć go do szpitala. Na dodatek wewnątrz sedanów nie było miejsca na kolejnego poszkodowanego - już teraz z trudem mieścili się wszyscy. Możliwość zapakowania potrąconego przez Imogen mężczyzny w żadnym razie nie istniała. Na dodatek nieznajoma dziennikarka filmowała całe zajście. Czy naprawdę najlepszą opcją było zwyczajne wycofanie samochodu i wyjechanie na główną ulicę - jak gdyby nigdy nic? Z drugiej strony… Marisol przysięgała, że zemści się na rodzinach Imogen i Natalie, jeżeli Liam nie pozostanie na pozycji bezwzględnie priorytetowej. Chociaż… czy naprawdę należało się obawiać gniewu kobiety?

Czasu na podjęcie decyzji było bardzo mało.

Alice i Sharif


Pyotr i Alice pobiegli przed siebie. Sharif kazał im zawracać na wypadek niebezpieczeństwa, jednakże zdawało się, że to nie potwór zaatakował Irakijczyka. Wnet znaleźli się w dużym pomieszczeniu, wypełnionym starymi, połyskującymi rdzawo beczkami. Sharif trafił na przegniłą podłogę i znalazł się w korytarzu poziom niżej. Wszystko wskazywało na to, że podziemne, naturalne korytarze pod obrzeżami Portland zostały zagospodarowane przez człowieka. Bez wątpienia infrastruktura zdawała się znacznie starsza od domu Lilliane, jak i reszty dzielnicy.
Jakie tajemnice kryła w swych obrzeżach?

- Wszystko w porządku - rzekł Khalid, zapytany o stan zdrowia.
Nie, żeby coś zamortyzowało jego upadek. Jednak nie skręcił sobie karku, co zdawało się dobrą nowiną. Nawet niczego nie złamał. Jedynie czuł się obolały… to znaczy bardziej, niż wcześniej.
- Spróbuj się podciągnąć - Pyotr podał rękę, dochodząc na skraj wyrwy.
Niestety, Khalid znajdował się zbyt nisko. Dłoń Rosjanina w żaden sposób nie dosięgnęła mężczyzny. Co więcej, donośne trzaski podłogi sygnalizowały, że dalsze próby mogły skończyć się spektakularną porażką.
Sytuacja zdawała się dodatkowo dramatyczna, bo znajdowali się wystarczająco nisko, by nie było zasięgu w komórce. Co znaczyło, że życie Sharifa zależało w decydującej mierze od Alice i Pyotra.

Khalid rozejrzał się. Znajdował się w naturalnym korytarzu i zewsząd otaczała go skała. Co więcej, odniósł wrażenie, że słyszy gdzieś niedaleko szum wody. Mógł zapuścić się w dalszą eksplorację w poszukiwaniu wyjścia - tunel był drożny z obu stron. Z drugiej strony… co, jeżeli się zgubi i nie będzie potrafił wrócić do punktu, w którym teraz się znajdował? W ten sposób straciłby kontakt z Alice oraz Pyotrem i pozostałby naprawdę sam.


Alice natomiast mogła próbować znaleźć coś przydatnego w pomieszczeniu, w którym znajdowała się, lub też przejść w dalszy korytarz. Albo wrócić do ruin Goreleva w poszukiwaniu pomocy. Ewentualnie mogła uznać, że podziemiom przyda się błędny rycerz i zapomnieć o Irakijczyku.

Jednak najbardziej deficytowym towarem w tej chwili było światło. A to Sharif posiadał latarkę i komórkę z przydatnym widgetem, w odróżnieniu od Alice i Pyotra. Niestety pojemność baterii telefonu nie była nieskończona - już teraz wskaźnik ukazywał mniej, niż czterdzieści procent. A co do stanu naładowania latarki można było jedynie snuć przypuszczenia.
 
Ombrose jest offline  
Stary 30-12-2016, 01:24   #38
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Alice i Sharif cz. 1

- Hara… - mruknął Sharif, rozglądając się po jaskini. W głowie mu się kręciło i bolały go nogi, które w większości przyjęły na siebie impet upadku. Jednak wciąż na nich stał, więc albo nic im nie było, albo to szok pourazowy trzymał go w pionie.
- Cofnijcie się od krawędzi! - zawołał, widząc pochylającego się Pyotra. - Wystarczy, że ja tu wpadłem… - westchnął, przeskakując światłem latarki od korytarza na dwójkę towarzyszy.
- Za wysoko, nie wyjdę. Nie ma czasu, ludzie Bogdana pewnie już depczą nam po piętach. Musicie iść dalej - powiedział i skrzywił się, pocierając dłonią głowę.

Alice popatrzyła z góry na Sharifa
- Iść dalej? Iść dalej? W tę paszczę mroku jak ślepcy? Powinniśmy pomyśleć… Rozejrzeć się. Rozwiązanie chyba musi tu gdzieś być. - mówiła spokojnie i wyjątkowo wręcz ‘normalnie’. Chyba mieli obecnie do czynienia z tą codzienną Alice. Dziewczynie lekko drżały ręce. Już nie była tą nawiedzoną i żadną inną. Tylko tą pierwszą. Rudowłosa zaczęła się ostrożnie rozglądać po pomieszczeniu, czy nie było tu nic, co by pomogło
- Sharifie, rozejrzyj się tam na dole. Ale nie odchodź dalej niż na 200 kroków, o ile nie znajdziesz wejścia na górę lub wyjścia. Tu może coś… Co jest… Panie Boże, za co… - westchnęła smutno na koniec i zaczęła wytężać wzrok i ostrożnie szukać po omacku, czy nie ma tu nic przydatnego. Wystarczył jeden krok, aby wpadła na metalową beczkę. Pomieszczenie było wypełnione podobnymi, prawie identycznymi baryłkami.
- Wszystko w porządku? - Pyotr podbiegł do Alice. - Uderzyłaś się?
Ninja beczka! Próbowała zrobić jej krzywdę, ale nie powiodło się
- Tak, wybacz. Nie mocno. Ale… chwila, to jest… - zaczęła macać beczkę
- Chyba jakaś beczka. Może można by ją zrzucić na dół i Sharif mógłby po niej wejść? - zaproponowała co jej wpadło do głowy.

Irakijczyk westchnął, jakby niezadowolony z tego, że opóźnia ucieczkę.
- Pyotr! Łap! - zawołał i podrzucił mężczyźnie swoją latarkę. Rosjanin w ostatniej chwili, jednak z powodzeniem, złapał cenny przedmiot. Następnie Sharif wyjął z kieszeni telefon i uruchomił na nim widget.
- Nie traćcie czasu. Poszukam wyjścia tymi korytarzami. Słyszę tu rzekę płynącą pod ziemią. Może w którymś momencie wypływa na powierzchnię.
Pyotr zmarszczył brwi, wsłuchując się w szum.
- Myślisz, że to rzeka? - zapytał niepewnie. Tak właściwie nie wiedział, jak powinien brzmieć strumień w podziemnym tunelu. - To nie brzmi bezpiecznie.

Tymczasem w świetle latarki Alice dostrzegła wytłoczony na beczce emblemat Unii. Przywołała do umysłu wiadomości pozyskane na lekcji historii. Unia oznaczała amerykańskie stany, które pozostały w składzie USA podczas domowej wojny secesyjnej z lat 1861-1865. Nazywane były również mianem Północy, lub pejoratywnie - Jankesami.
Wystarczyły dwa pobieżne machnięcia światłem latarki po pomieszczeniu, aby upewnić się, że ma przed sobą co najmniej kilkadziesiąt, jak nie więcej podobnych pojemników.

Próbowała oszacować ciężar jednej z beczek. Nie mogłaby jej podnieść bez pomocy Pyotra. Co najwyżej przewrócić i toczyć. Z tego wynikało, że beczki są czymś wypełnione.
A za tym podążało kolejne pytanie - czym?
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 30-12-2016, 01:26   #39
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice i Sharif cz. 2


Alice przyglądała się beczce… A potem powiodła wzrokiem po wszystkich, które były w zasięgu jej wzroku. Co mogło być w tym wszystkim pochowane? Przypuszczała, że raczej nie jedzenie…
- To jest z wojny secesyjnej… - powiedziała nie zważając na rozmowę obu panów. Zaczęła się przyglądać, czy beczkę można jakoś otworzyć. Coś jej mówiło, że mógł to być na przykład jakiś proch strzelniczy… A jeśli tak… To mieli przed sobą pole pełne wesołej eksplozji, godne Guy’a Fawkes’a… Nie dała rady sama, więc złapała Ruska za rękaw leciutko, by zwrócić jego uwagę i powiedziała mu o swych podejrzeniach.

Pyotr pobladł jeszcze bardziej.
- Chyba żartujesz - jęknął, spoglądając trwożnie na beczki. - Myślę, że masz rację. Na pewno chcesz w takim razie je otwierać? Myślę, że tak, trzeba się upewnić - Rosjanin konwersował ni to z sobą, ni to z Alice.

Podszedł do jednej z beczek i złapał za stalowe wieko zamykające cylinder. Harper podbiegła mu pomóc. W chwilę potem Pyotr leżał na podłodze z blaszanym okręgiem w dłoni. Alice natomiast… pochyliła się z latarką, czując w nozdrzach drażniący zapach prochu. Sypki surowiec równie dobrze mógłby być czarnym piaskiem, jednakże bez wątpienia miał zdecydowanie bardziej niebezpieczny charakter.

- Cokolwiek tam jest, lepiej się z tym nie bawcie - mruknął Sharif, sprawdzając stan baterii na wyświetlaczu smartfona. Jeśli chciał jeszcze wykorzystać latarkę w telefonie, zanim się rozładuje, to powinien już iść.
- Pyotr - zawołał, podnosząc spojrzenie. - Bierz Alice i idźcie dalej.

Przypuszczenia Alice okazały się jak najbardziej trafnymi. Zaniepokoiło ją to niesłychanie, bo jeśli doszłoby tu do strzelaniny, to już samo to mogłoby wysadzić pół okolicy. Śpiewaczka pokręciła głową, niedowierzając… spojrzała na Ruska, a potem w przestrzeń, gdzie był Sharif
- To… To jest proch! Całe mnóstwo prochu z wojny secesyjnej! Sądzę, że byłby ładny wybuch, ale nie powinno nas tu wtedy być. Musimy prędko uciekać! - Alice spojrzała w stronę skąd przybyli, a potem w dal, w kierunku gdzie zmierzali. Serce zagrało jej marsza, gdy spojrzała ponownie na Rosjanina. Co miała robić? Co ona miała robić?! Zaczynała się w najbardziej normalny na świecie sposób denerwować, ale w jej przypadku to mogło pójść w każdą stronę.

Pyotr złapał Alice za ramię, jak gdyby chcąc ją uspokoić. A może sam potrzebował chwycić się czegoś.
- Chyba… chyba musimy go tu zostawić - rzekł, nawiązując z nią kontakt wzrokowy.

Alice zrobiła przygnębioną minę. Wywołała ją pewnego rodzaju rozterka wewnątrz jej duszy. Bowiem w ciągu ostatnich dwóch dni, zostawiła w ten sposób za sobą już… szybko policzyła… trzy stosunkowo ważne w danych sytuacjach persony i czuła się z tym, można by rzec - nie najlepiej. Pobladła, ale jeśli Sharif ufał, że to przejście na dole i ta woda dokądś go doprowadzą, to chciała uwierzyć, że tak było. Wzięła wdech
- Wyjdźmy z tego cało Sharifie… - rzuciła, po czym znów zerknęła na Pyotra i kiwnęła głową.

Irakijczyk opuścił rękę, wpatrując się w otwór nad sobą. Przez chwilę skupił spojrzenie na Alice, patrząc na nią w zamyśleniu. Uśmiechnął się lekko i skinął jej głową.
- Idźcie przed siebie i nie zatrzymujcie się. Kiedy wydostaniecie się na powierzchnię, Pyotr, pomożesz Alice się ukryć. Bogdan wie, jak mnie znaleźć, więc nie kontaktujcie się ze mną, jeśli ja pierwszy tego nie zrobię. - W jego głosie nie było wiele śladów emocji. Żegnał się z nimi, jak ze znajomymi z pracy. Jakby nic im nie zagrażało.
Ten ostatni raz wysilił się na swoje nadszarpnięte opanowanie.
- I Alice… Dziękuję, że mi zaufałaś - uśmiechnął się smutno, po czym cofnął się w głąb korytarza. Jeszcze przez chwilę jaskinia niosła echo jego kroków. Szedł tam, skąd wcześniej usłyszał szum wody.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 30-12-2016, 01:28   #40
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Sharif przeszedł kilkanaście kroków ciemnym korytarzem, upewniając się, że odszedł wystarczająco daleko od otworu w suficie. Kiedy przestał słyszeć dwójkę ludzi na górze, zgasił latarkę w telefonie i osunął się plecami o ścianę jaskini, przysiadając na zimnej skale. Przymknął oczy i odchylił głowę w tył. Oddychał głęboko, próbując zebrać myśli.

Czuł mrowienie w prawej ręce i gwałtowne skurcze, toteż objął ją drugą dłonią, przyciskając do piersi. Głowa z kolei promieniowała tępym bólem, który nasilał się falami.
Pod zamkniętymi powiekami widział obrazy. Sceny chaotycznie przeplatały się i nakładały na siebie. Błyski, trzęsąca się ziemia. Odległe wybuchy. Pył oraz gruz wciskający się do oczu, uszu i ust. Był tam znowu. Gdzieś daleko. Przytłoczony kamieniem, pogrzebany żywcem pod ziemią. Bezsilny i bezradny. W ciemności.
Nikt nie słyszy jego krzyku. Tylko ból.

Wszystkie okrucieństwa, jakie w życiu doświadczył wróciły na ten moment do niego. Wszyscy, którzy odeszli. Rodzina, bliscy, znajomi. Został sam. Sam w okrutnym świecie.
Osunął się na ziemię, kładąc na boku i podciągając kolana. Musiał odpocząć. Miał czas. Zrobił, co do niego należało. Teraz sprawy potoczą się swoim tokiem, a on nie ma już na to wpływu. Może tu zostać.

Bee Barnett. Uratował ją przed bratem narkomanem. Bratem, który poświęcił w młodości dla niej życie, by mogła normalnie funkcjonować. Bratem, którego być może zabiła. Starał mu się pomóc, ale czy to wystarczyło?
Ona przeżyje. I więcej na razie się nie liczyło.

I Alice… Ta piękna, promieniująca łagodnością oraz wdziękiem twarz. Pełne głębi oczy, pochłaniające uwagę człowieka jak największa siła. Emanujące uspokajającą barwą rude włosy, jak futerko lisa w zimowym lesie. Zdawało mu się, że gdzieś ją poznał. Jakby… W innym życiu. W innym czasie.
Nie mógł pozwolić Bogdanowi ją skrzywdzić.

Ale dlaczego tak bardzo chciał ją dopaść? Skąd jego ludzie znali nazwę IBPI? Czy to się jakoś wiązało? Ale przecież jak o tym pomyśleć… Alice mogła należeć do Biura.
Bo w końcu jak mogła wytłumaczyć to, że potrafiła mówić płynnie po Rosyjsku i Hebrajsku? Lata nauki czy moduł Skorpiona?
Była śledzona przez włoską mafię i poszukiwana przez rosyjską. W obiektywnej ocenie nie mogła więc być przypadkowym przechodniem. Półświatek skądś dowiedział się o IBPI. I właśnie próbował dopaść ich jednego Detektywa.
Dlaczego ją zostawił?!


Otworzył gwałtownie oczy i zacisnął prawą pięść, aż palący ból w prawym przedramieniu wzmógł się jeszcze bardziej. Zaparł ją o ziemię i z krzywym grymasem twarzy podniósł się na kolana. Sięgnął po telefon i ponownie uruchomił widget latarki. Następnie z małym trudem wstał na zmarzniętych kończynach i spojrzał w głąb korytarza.
Musiał się stąd wydostać i odnaleźć Alice, zanim będzie za późno.
Ruszył przed siebie.

Szedł i szedł ciągnącym się tunelem. Poziom adrenaliny we krwi stopniowo spadał i Sharif doszedł do wniosku, że jest głodny. Kiedy ostatni raz coś jadł? Niestety wszystko wskazywało na to, że nie znajdzie za najbliższym zakrętem budki z hotdogami. Nie miał również przy sobie żadnych zapasów.

Spojrzał na rozwidlenie, które pojawiło się przed nim. Wszedł w tę odnogę, w której szumiący odgłos zdawał się głośniejszy.

Mimo wszystko w otoczeniu było coś uspokajającego. Naturalny, surowy kamień, cichy szum dobiegający z oddali. Właśnie w takiej postaci został stworzony świat, zanim ręka człowieka przekształciła go względem własnych zachcianek. Trudno było uwierzyć, że gdzieś ponad istnieje cywilizacja. Sharif w samotności mógł być prawdziwym sobą.

Minęło pół godziny zanim dotarł do... ślepego korytarza. Ale to tutaj szum zdawał się najmocniejszy. Zdawał się prawie na wyciągnięcie ręki! Sharif przykucnął na chwilę, próbując zbadać otoczenie światłem telefonu. Dopiero po chwili odkrył w lewym, dolnym rogu ściany maleńki korytarz. Z trudem mógłby się do niego wcisnąć i przeć naprzód, prosto do szumu. Mógłby również powrócić i wybrać inną drogę przy ostatnim rozwidleniu.
Postanowił jednak nie tracić więcej czasu i pomimo niezbyt zachęcającym warunkom, wcisnął się do małego przesmyku, czołgając się po twardej skale.

Z każdą minutą coraz dotkliwiej odczuwał panujące wokoło zimno. W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że już od jakiegoś czasu stok jest jest pochyły. Khalid schodził niżej i niżej. Zła oznaka dla kogoś, kto miał nadzieję znaleźć wyjście na powierzchnię.

Jednakże szum zdawał się coraz głośniejszy.
Czy może jednak powinien zawrócić?
Głębiej, coraz głębiej w czeluście ziemi, pomyślał Sharif. Znowu wrażenia z przeszłości stały się żywsze, jednak tym razem udało mu się je stłumić. Parł przed siebie, brudząc i tak już niezbyt czystą białą koszulę oraz czarne spodnie. Czuł już na ciele kilka otarć, ale nie powinien się tym teraz martwić.
Nie zawracał. W najgorszym razie trafi do kanału ściekowego. Choć to by była całkiem wygodna opcja na wyjście z tych podziemi.

Krzyknął, kiedy poczuł, że spada. Stok zrobił się prawie pionowy i znacznie szerszy - przez co Sharif nie mógł w żaden sposób zaprzeć się. Zaczął zjeżdżać coraz szybciej… aż wylądował w wodzie! Nabrał w usta błotnistej cieczy. Na szczęście jeziorko nie było głębokie, choć początkowo myślał, że utopi się. Dał radę wstać i wypluć nieprzyjemny płyn. Rozejrzał się dookoła.

Znajdował się w jaskini. Ponad nim wisiały ostro zakończone stalaktyty, lecz to nie one zwracały największą uwagę. Na samym końcu przestrzeni znajdował się owalny, jasny otwór! Światło! Musiało tam znajdować się wyjście na powierzchnię!
Dopiero po chwili przypomniał sobie, że jest już noc i to nie blask słońca bił do jaskini.

Podszedł bliżej, brodząc po kolana w wodzie.

[media]http://i.imgur.com/rH85F.png[/media]

Miał przed sobą przejście, jakby żywcem wyjęte z filmu science fiction. Było zamknięte szklaną taflą, która musiała przesuwać się w pewnych okolicznościach - jednak w tej chwili skutecznie blokowała przejście.

Sharif zauważył skalny podest kilkanaście metrów przed portalem. Znajdował się na nim halogenowa lampa oraz… stolik z laptopem. Szereg kabli płynął z niego w kierunku futurystycznego przejścia co sugerowało, że sprzęt może być naładowany i co równie ważne - w pełni sprawny.

Irakijczyk zachowywał względny spokój, po części zafascynowany tajemniczym miejscem. Nie miał zielonego pojęcia, do czego mógł prowadzić tamten tunel. Nie przypominał dzieła powszechnej technologii. Mógł więc zostać stworzony przez jakieś tajne służby, lub co równie możliwe - był artefaktem po obcej cywilizacji.
Czy fakt, że nad nim znajdowała się posiadłość groźnego i przedsiębiorczego mafiozy, jakim był Bogdan Gorelov był tylko czystym przypadkiem? Nigdy nie podejrzewał go o kontakt ze sprawami nadnaturalnymi, ale też i do niedawna żył w świętym przekonaniu, że z jego strony nic mu nie grozi. Tymczasem jego dawny towarzysz oskarżył go o współpracę z włoską mafią oraz ściga być-może-Detektywa IBPI. W każdym razie, coś było na rzeczy.

Sharif zrobił zdjęcie tunelu swoim telefonem. Nie wiedząc czemu, chciał to uwiecznić. Następnie odwrócił się i nadal brodząc w wodzie, ruszył w stronę laptopa. Być może w plątaninie kabli znajdzie tam jeden, którym przy okazji podładuje smartfona.
No i przede wszystkim sprawdzi, jakie tajemnice ukrywa w sobie dysk twardy tamtego komputera.

Sharif powoli brodził w wodzie ku fosforyzującej lampie. Czuł zmęczenie w mięśniach. Przypomniał sobie, że tak właściwie nie był już wcale pod siedzibą Goreleva. Bez wątpienia odszedł od niej na znaczną odległość w trakcie błądzenia podziemnymi korytarzami - wpierw wraz z Alice i Pyotrem, a potem samotnego.

Zbliżając się do laptopa zrozumiał dodatkowo, że szum, który słyszał wcześniej nie wywołuje bieżąca woda, lecz ogromne cylindryczne urządzenia ustawione w rzędzie tuż przy wrotach. Przeczucie podpowiedziało mu, że są to generatory prądu - w końcu jaką inną mogły mieć funkcję? Jednak jeżeli owe monstra rzeczywiście tworzyły elektryczność... kto mógłby potrzebować aż takiej ilości energii?

Niestety nie znalazł ładowarki w pobliżu laptopa. Kiedy otworzył go, ukazał się biały ekran. Sharif już myślał, że system zawiesił się, kiedy wyskoczył komunikat proszący o przystawienie ręki do czujnika. Irakijczyk spojrzał na prostokątne urządzenie podłączone do laptopa poprzez kabel znikający w porcie USB. Do złudzenia przypominało tablet.

Detektyw ostrożnie wziął do rąk urządzenie i spróbował pomajstrować w jego interfejsie, bez konieczności przykładania palca do czytnika. Wątpił, że sprawdzanie swoich linii papilarnych przyniesie oczekiwany skutek, a nieautoryzowana próba zalogowania się do systemu mogła wysłać komunikat gdzieś w eter i wszcząć alarm.
Jeszcze tego mu brakowało, żeby wpadli tutaj specjalsi, obezwładnili i zamknęli go w jakimś strzeżonym ośrodku. Swoją drogą, zastanawiał się Sharif, ciekawe, czy to miejsce było pod nadzorem IBPI. Gdyby miał zasięg komórkowy, mógłby sprawdzić to w Zbiorze Legend. Na to się jednak nie zanosiło, a sam oczywiście niewiele wiedział.

Niestety nie potrafił w żaden sposób zhackować urządzenia. Odkrył jednak inny, bardzo ważny szczegół w trakcie obracania tabliczki. Na tyle aparatu wygrawerowano maleńkie logo.


Co znaczyło, że znajdował się na terenie należącym do IBPI. Prawdopodobnie za wrotami znajdowała się kwatera oddziału, a generatory zasilały go. Zupełnym przypadkiem poznał jedną z największych tajemnic organizacji - jej lokalizację.

- Niezbadane są ścieżki Allaha - mruknął Muzułmanin, przenosząc spojrzenie na wrota. - Tylko jak ja się tam teraz dostanę… - westchnął, wracając ze wzrokiem na urządzenie.
Nie pamiętał już, czy podczas werbowania ściągali od niego odciski palców. Może tak. Cóż, na pewno był tylko jeden sposób, by się o tym przekonać.
- Proszę, niech mi się tak jaskinia nie zawali na głowę - rzucił zrezygnowany i przycisnął swojego prawego kciuka do czytnika linii papilarnych.
Ekran laptopa rozbudził się. Ukazał się na niej komunikat informujący o potrzebie przyciśnięcia całej dłoni do powierzchni aparatu.
- Zachłanna bestia - parsknął, przykładając dłoń do urządzenia.

Wnet na urządzeniu, w miejscu przytknięcia dłoni, pojawiło się fosforyzujące odbicie. Na tafli monitora wykwitły słowa, wypisane żywymi niczym płomień, czerwonymi literami:
Cytat:
Autoryzacja: Sharif Khalid, Detektyw śledczy A66 (Poziom Dostępu: Zielony)
Zbyt niski poziom uprawnień
Sharif wpatrzył się w smutny komunikat. Już miał odstawić dłoń, kiedy wyskoczyło kolejne okienko.
Cytat:
Prośba o autoryzację: wybierz przełożonego.
Sharif przypadkiem wywołał krótką listę Koordynatorów Oddziału w Portland. Po wybraniu któregoś z trzech nazwisk miał zostać wysłany komunikat proszący o udostępnienie kompetencji, jakie daje wyższy Kod Dostępu. Gdyby w tym przypadku Sharif otrzymał je, włączyłby się terminal zarządzający elektrownią... prawdopodobnie z możliwością otwarcia wrót prowadzących do kwatery oddziału.
Cytat:
Dagmar Nilsson, Koordynator C06 (Poziom Dostępu: Niebieski)
Polly R. Fennekin, Koordynator C09 (Poziom Dostępu: Niebieski)
Conrad Egelman, Koordynator C10 (Poziom Dostępu: Niebieski)
Sharif znał z powyższej listy Conrada Egelmana i Dagmar Nilsson. Pierwszy wprowadził go do IBPI, natomiast druga nadzorowała jedyną misję, w której Irakijczyk brał udział.

Detektyw zastanawiał się przez chwilę. Wiedział, że autoryzacja przez kogoś wyżej położonego od Sharifa pozwoli mu przejść przez tamte wrota. Innej opcji nie było. A właściwie były… aż trzy.
Khalid przypominał sobie ludzi powiązanych z nazwiskami. Nie znał tylko tej całej Polly i nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Właściwie to znał zastraszająco mało Detektywów, jak by się można było spodziewać. Kiedy został zwerbowany, myślał, że od tej pory będzie pracował w nowej, wyizolowanej społeczności, zamknięty od świata zewnętrznego. Że Biuro stanie się jego nowym domem, a pozostali Detektywi rodziną. Tymczasem znał tylko dwóch koordynatorów i jednego Detektywa drugiej rangi z jego pierwszej misji. To naprawdę miernie, biorąc pod uwagę fakt, że IBPI działa na skalę globalną i ma wydziały rozsiane po wszystkich kontynentach.

Westchnął i wybrał pozycję z nazwiskiem Dagmar Nilsson. To przy niej składał swój pierwszy raport oraz ona widziała jego odniesione na misji rany. Liczył na to, że go dobrze zapamiętała.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172