Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-03-2017, 12:53   #1
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 brody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputacjębrody ma wspaniałą reputację
Berlin Station




Korytarze siedziby CIA w Langley jeszcze pachniały farbą. Budynek został oddany do użytku zaledwie kilka miesięcy temu, a kilka biur wykańczano nawet po oficjalnym otwarciu. Dwaj młodzi agenci, Sullivan i de Bienville zmierzali na spotkanie z dyrektorem Agencji. Znali się bardzo przelotnie, ale wiele wskazywało na to, że od tej pory zaczną spędzać ze sobą dużo czasu. Plotka o tym, że Agencja przygotowuje się do jakieś operacji w pobliżu “muru”, krążyła po korytarzach od początku tygodnia. Lada moment miało się okazać, że to właśnie ich przeznaczono do jej realizacji.

- Witajcie panowie - przywitał ich, wstając z kanapy dyrektor Biura ds. Operacji Specjalnych, Richard Helms.
Nienagannie odprasowany garnitur, idealnie biała koszula i lekka opalenizna sprawiała, że Helms miał aparycję zbliżoną do hollywoodzkiego aktora, a nie szefa służby wywiadowczej.
- Siadajcie proszę. - rzekł wskazując dłonią krzesła naprzeciwko biurka.

Za biurkiem, ćmiąc papierosa, siedział dyrektor Agencji John McCone. On za to wyglądał na nauczyciela akademickiego. Siwe, rzadkie włosy, dość surowa, żeby nie powiedzieć posępna twarz i okrągłe okulary w drucianych oprawkach, dopełniały tego obrazu.
- Cieszę się, że panów widzę - zaczął kurtuazyjnie - Wasz bezpośredni przełożony polecił was, jako ludzi zaufanych, zdolnych i energicznych. Takich właśnie ludzi potrzebujemy do tego zadania. Richard przedstaw panom szczegóły operacji.
Helms stanął koło okna tuż przy biurku szefa Agencji, wyprostował się i zaczął surowym i ostrym tonem.
- Panowie nasze spotkanie to oficjalna odprawa. Zostaliście, jak już wspomniał pan dyrektor, do tej misji ze względu na atrybuty, które dostrzegli wasi przełożeni. Jesteście młodzi i od niedawna w naszych szeregach, nadszedł więc w końcu czas na sprawdzeniu was w boju. Misja, która na was czeka będzie waszą pierwszą samodzielną operacją. Nie muszę mówić, jak zatem poważna jest to sprawa i jak wielka odpowiedzialność. Obowiązuje was oczywiście pełna tajemnica służbowa i państwowa.
McCone machnął w powietrzu ręką, jakby odganiał natrętną muchę. Szef biura operacji specjalnych w mig zrozumiał ten gest i przeszedł do najważniejszych spraw.
- Piątego października do naszej ambasady w Warszawie zostaje dostarczony list. Został on przekazany na ulicy pracownicy ambasady przez pewnego mężczyznę. Przypuszczamy, że samego autora. W liście informuje on o chęci nawiązania współpracy z naszym wywiadem i prosi o spotkanie. Treść listu, jak i szczegółowy raport na temat tego człowieka, znajdziecie w materiałach operacji. - Helms wskazał dłonią na dwie brązowe teczki leżące na biurku.
- Wylatujecie dziś wieczorem z bazy Andrews. Zabierzcie tylko broń i kilka rzeczy osobistych. Nowe ubrania i dokumenty otrzymacie po przerzuceniu was do Berlina Wschodniego. Od momentu wylądowania w Berlinie Wschodnim jesteście zdani tylko na siebie. Na miejscu jest obecny was łącznik i koordynator operacji, ale z racji na specyfikę zadania należy ograniczać z nim kontakt do minimum. W przygotowanym raporcie znajdziecie wszystkie szczegóły operacji. Zapoznajcie się z nimi. Ogólnie tylko powiem, że waszym zadaniem jest zbadanie wiarygodności kontaktu i w razie pozytywnej weryfikacji nawiązanie z nim współpracy. Na tę chwilę to wszystko. Zapoznajcie się z dokumentami.Jeżeli po ich lekturze będziecie mieć jakieś pytania, to udzielimy wam na nie odpowiedzi.


Wieczór był bardzo chłodny i niewątpliwie zwiastował rychłe nadejście zimy. Sullivan i de Bienville stali na płycie lotniska w oczekiwaniu na odlot. Samolot mieli w zasięgu wzroku. Ich C-74 miał ponoć jakieś małe problemy techniczne, które załoga miała rozwiązać w kilka minut.
Niestety naprawa się przedłużała, a na domiar złego zaczął siąpić okropnie zimny deszcze.
- Panowie - rzekł do nich jeden z wojskowych, który przerwał naprawę i podbiegł do nich - Nie ma co tak stać. Zapraszam na pokład. Jeszcze kilka minut i powinniśmy ruszać.

Wewnątrz samolotu nie było wiele cieplej, ale przynajmniej nie padało na głowę. Naprawa ciągle się przedłużała. Ktoś przesądny mógłby to wziąć za zły znak.
W końcu obaj piloci wskoczyli do kabiny i radośnie zakomunikowali przez radio “Lecimy panowie”

Lot był spokojny, nie licząc kilku poważnych turbulencji i dziwnej pracy lewego silnika. Dźwięki jakie wydawał przypominały bardziej dławiące się niemowlę niż silnik samolotu. Piloci twierdzili, że to wysłużona maszyna i ma swoje kaprysy.

Na szczęście lot zakończył się szczęśliwym lądowaniem na lotnisko Tempelhof. Gdy tylko obaj agencji wyszli z samolotu podjechał po nich nowiutki i czarny, jak noc Opel Kapitan.
Wychylił się z niego wąsaty mężczyzna w kraciastym berecie i krzyknął:
- Witajcie panowie w Berlinie Zachodnim.
Agenci wsiedli do samochodu, a kierowca od razu zaczął zalewać ich potokiem słów, niczym zawodowy taksówkarz.
- Przepraszam za moją obcesowość, ale mamy lekkie spóźnienie. Pewnie problemy techniczne, co? - nie czekając na odpowiedź ciągnął dalej - Tak to już jest. Do transportu agentów przeważnie używają tych latających trumien. Kiedyś to może były i fajne maszyny, ale teraz. Eee…. szkoda gadać. Miałem dla was zaplanowaną mała wycieczkę objazdową po mieście, co byście mogli sobie potem porównać oba Berliny. Niestety będziecie musieli obejść się smakiem. Może innym razem. Teraz niestety musimy się śpieszyć, bo wasz transport zza mur nie będzie czekał. Człowiek jest sprawdzony, ale strachliwy i woli nie ryzykować. Chociaż sukinkot trzepie niezłą kasę na tym przewożeniu ludzi. Musicie mi uwierzyć na słowo, że po tej stronie muru jest o niebo lepiej. Tam po drugiej stronie, to jak w Alicji, wszystko jest jakieś takie wykrzywione i pokraczne. No i smutne. Zobaczycie sami.
W tym momencie kierowca w końcu się zamknął i podkręcił głośność radia.



Czarny Opel zwolnił, aby w końcu zatrzymać się przed niewielkim, zdawało się opuszczonym magazynem. Ktoś otworzył od środka bramę i kierowca wjechał do środka. Wewnątrz stał karawan oraz wysoki mężczyzna o bardzo pociągłej twarzy.
- Siemasz Hans. Oto twoi pasażerowie.
- Ledwo zdążyliście. Za dwie minuty miałem się stąd zabierać.
- Nie narzekaj, Hans. Sam wiesz jak to bywa z lotami. Czasami się spóźniają. Trzeba być elastycznym.
- Jak będę elastyczny, to towarzysze ze Stasi szybko zadbają, żeby stał się sztywny.
- Dowcip, jak zwykle brzytwa Hans.
- Dobra, dobra. Dość gadania, bo jak tu jeszcze chwilę postoimy, to sam ich będziesz wiózł na drugą stronę.
Hans obrócił się na pięcie i wsiadł za kierownicę karawanu.
- No co tak stoicie! - krzyknął - Jeden do trumny, a drugi na miejsce pasażera. Tylko szybko się decydujcie, bo naprawdę nie ma czasu.


- Witamy za żelazną kurtyną - powiedział Hans otwierając trumnę po drugiej stronie muru.
Znajdowali się niemalże w identycznym magazynie z jakiego wyjechali. Zdawać by się mogło, że cała przejażdżka była tylko senną marą.
- Tutaj was zostawiam panowie. Pewnie już się więcej nie spotkamy. Życzę zatem powodzenia w waszym zadaniu. Żegnajcie.
Ani Sullivan i de Bienville, nie zamierzali zatrzymywać Hansa i namawiać na dłuższą pogawędkę. Wykonał on swoje zadanie, a oni mieli swoje instrukcje. Jakby nie było znajdowali się teraz już na terenie wroga i należało być czujnym i ostrożnym.
Wedle instrukcji mieli udać się teraz na przystanek autobusowy przy Alexanderplatz i czekać na przyjazd Alfreda Kahlera.

Zbliżała się godzina szósta rano. Gdy agenci wyszli z magazynu przywitał ich zimny wschodni wiatr. Ulice miasta były puste i szare. Nieliczni przechodnie przemykali tuż przy ścianach budynków, jakby obawiali się otwartej przestrzeni. Obaj agenci przed rozpoczęciem misji zapoznali się pobieżnie z topografią miasta. Wystarczył im tylko rzut oka na tabliczkę z nazwą ulicy, by wiedzieć dokąd mają się udać.

Na umówionym przystanku byli po niecałych dziesięciu minutach. Czas był idealny. Teraz pozostawało tylko czekać na przyjazd Kahlera.
Stojąc w grupce czekających na autobus, starali się nie zwracać na siebie uwagi. Po kilku minutach zza rogu wyłonił się autobus, a zaraz za nim pokraczny, czerwony Trabant. To właśnie tym samochodem miał przyjechać ich łącznik.
Grupa oczekujących zaczęła wsiadać do autobusu, który zatrzymał się na przystanku. Obaj agenci zbliżyli się do samochodu, który stanął zaraz za nim. Zdziwilli się jednak, gdy zamiast twarzy Alfred ujrzeli młodą kobietę za kierownicą.
- Panowie grają w szachy? - zapytała umówionym hasłem.
- Tak, ale tylko z arcymistrzami - odparł Sullivan spoglądając wymownie w kierunku swego kompana.
 
__________________
Konto usunięte na prośbę użytkownika.
brody jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172