Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-03-2023, 01:09   #131
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Młodej parze Sarah również dołożyła się do prezentu finansowo. W swoich rzeczach nie miała nic, co mogłaby im spokojnie oddać, bo albo były to rzeczy potrzebne jej w dżungli albo bardzo prywatne przedmioty. Zdawali się jednak być zadowoleni z takiego prezentu, zresztą była to dość stała zasada przy weselach, że lepiej było dostać gotówkę, niż zbędne bibeloty. Choć może i w oczach panny młodej wyczuła jakąś ciekawość, co mogliby im dać nagle objawieni gringos… ale jako, że Sarah nie potrafiła mówić po portugalsku, po przekazaniu zasłyszanych od innych życzeń, szybko skończyła rozmowę z młodą parą.

Wszyscy zdawali się bawić dobrze, nawet Jess, mimo swojej niechęci do zatrzymywania się. Jedzenie było pyszne, muzyka interesująca, tańce żywe i ciekawe… ale sama lekarka, wpadła w komuś w oko, jednak bez wzajemności. Jego aparycja i to, jak był traktowany przez towarzyszy mówiła wprost, że był to ktoś ważny, ale raczej nie miał renomy i nie zarabiał na życie w zbyt legalny sposób. Obwieszony złotem gruby facet koło pięćdziesiątki, śmierdzący zarówno potem, jak i przedawkowanymi perfumami. Nawet nie mówił w języku, w którym mogłaby się z nim porozumieć. Oferował jej złoto, próbował coraz śmielej dotykać, częstować alkoholem… tymczasem inni mężczyźni, widząc, że to on sobie ją “zajął”, jakby stracili zainteresowanie Sarah, nie chcąc jej odbierać swemu zdobywcy, z którym mogliby mieć potem na pieńku.

W końcu znalazła wybawienie, gdy jakaś starsza kobieta okazała nieco współczucia, coraz słabiej radzącej sobie Joyce i… zaprowadziła ją do stolika dzieciaków, gdzie przez jakiś czas stała się mocno atrakcją, jako że tutejsi rzadko mieli możliwość porozmawiania z gringo. Było to lepsze doświadczenie, niż nachalny dziad. Nawet z czasem nieco się wkręciła, zaczęła z nimi tańczyć, bawić się, znajdując porozumienie, mimo bariery językowej.

Jakiś czas później dzieciaki zaprowadzono do spania, jej prześladowca ze swoją kompanią też gdzieś zniknął… ale samo miejsce, w którym znajdowała się Sarah, wyglądało już raczej jak pobojowisko. Ciekawsze imprezy przeniosły się w inne miejsca. Ludzie wokół niej byli wymęczeni, czy nawet śpiący… Lekarka do końca wieczora już piła alkohol, słuchając muzyki, wypatrując powrotu znajomych sobie twarzy… aż ją samą zmuliło od coraz szybciej pitej, zdradliwej caipirinhi, aż przysnęła na stoliku.

~

Obudziła się nad ranem, gdy pakowali się na statek. Trochę jeszcze podrzemała, aż w końcu wzięła swój tobołek i udała się pod pokład, by tam w spokoju się rozłożyć i zacząć przygotowywać miksturkę, jaka miała pomóc im na kaca. Trochę witamin, środków przeciwwymiotnych, wspomaganie trawienia, no i substancja przeciwbólowa. Niektóre dźwięki podczas przygotowywania składników nie były najprzyjemniejsze dla jej uszu, ale starała się jakoś to znieść, wiedziona tym, że końcowy efekt powinien być niezły. Ale ogólnie zajmowało jej to dużo więcej czasu niż zazwyczaj, skończyła gdzieś dopiero, gdy dosłyszała od bosmana, że za godzinę będą u celu.

- Ktoś skorzysta z przeciwkacowej miksturki? - zapytała cicho, wychodząc na pokład i popijając jedną z przygotowanych porcji.
 
Jenny jest offline  
Stary 10-03-2023, 12:53   #132
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Generalnie było niewesoło, choć szybki refleks łowcy uratował reportera.
- Ufff było… ufff - wyraził się skomplikowanie mocno. - Dziękuję, panie Thompson - zwrócił się do Daniela. - Chyba muszę bardziej uważać. Zrewanżuję się zaproszeniem na drinka, jeśli trafimy na jakieś cywilizowane okolice, gdzie istnieją knajpy.

Trafili wprawdzie, ale nie do knajpy, lecz na wesele. Niesamowite. Samo wesele go kompletnie nie interesowało, jako obiekt zabawy. Nie lubił wielkich imprez preferując kameralne spotkania przyjaciół, ale to wesele było brazylijskim weselem w głębi Amazonii. Wymarzony temat dla obieżyświata reportera. Super. Co więcej, można było zrobić kupę świetnych fotek. Jak zaś młoda para dowiedziała się, że mogą mieć ślubne fotki, które reporter obiecał wywołać przy jakiejś okazji i przysłać, to już generalnie było super. Wszak niewątpliwie nikt nie miał ślubnych fotek w sensownej okolicy. Wszak byli w prostej linii z 80 mil na południe od Amazonki i ujścia rzeki, którą płynęli. Tyle, że ich obecny szlak był tak poktryty zakolami, że co najmniej liczył sobie ze 150 mil jak nie lepiej. Nic więc dziwnego, miejscowi nie spotykali tutaj często takich wynalazków jak aparat fotograficzny, niewątpliwie zaś na pewno nie spotykali na swoich hucznych weseliskach.

Reporter pstrykał co ciekawsze fotki, robił notatki, zadawał pytania. Zrobił wywiad ze starostą weselnym, albo raczej kimś takim, kto zawiadywał ucztą na temat przygotowań, obyczajów etc. Coś oczywiscie do jedzenia, coś do picia, owszem, ale głównie reporterska robota. Stanowczo nie mógł sobie pozwolić na upicie, albowiem możliwe, iż przegapiłby wtedy coś interesującego, wartego uwiecznienia oraz opisania.

Generalnie raporterowi wydawało się, jakby wszyscy lecieli na pełnym spontanicznym biegu. Pełen luz, znany mu wprawdzie ze wcześniejszych wizyt, ale kompletnie inny od arystokracji angielskiej, gdzie wcześniej był lokajem. Arcygłośne okrzyki, rozmowy pełną gębą, hałas niczym na rynku, śmiechy, swoboda, również seksualna. Wszak spokojnie widział dziewczyny wprost uwodzące chlopaków, by na chwilę wymknąć się gdzieś na boczek, albo młodocianych maczo podrywających seniory i starsze troszkę seniority. Zresztą jeszcze starsi chyba podobnie. Szczególnie włąściwie zamożniejsi faceci, którzy uśmiechając się pełnym wyższości uśmiechem starali się zgarnąć co ciekawsze kąski. Fotografował ich tłumacząc, że robi fotki głównie najprzystojniejszym oraz najbardziej męskim. To otwierało ich pełne męskiej arogancji serca
- Somos amigos, não é? - Jesteśmy przyjaciółmi, nieprawdaż? Szybko przychodzili do samochwalstwa, kim to oni nie są oraz ile to panienek zaliczyli… świetne wesele.

Poranek owszem, przyniósł zmęczenie, ale bynajmniej nie kaca. Świetnie właściwie spożytkowany postój przynosił kapitalne uczucie. Wesoło zabrał się za pisanie chcąc z owego wesela wyciągnąć co najmniej trzy, albo nawet cztery reportarze szczegółowo ubogacone fotografiami.
 
Kelly jest offline  
Stary 16-03-2023, 20:58   #133
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Brazylia.
Miasto Carauari.
30 czerwiec, 1930 rok.
Poniedziałek, około 13:00.

Statek "Venture" w końcu dopłynął na miejsce. Masteczko było może i nawet duże, ale port… pożal się Boże. To nawet nie zasługiwało na miano portu, raczej przystań to była, i tyle.


Nadszedł więc czas pożegnać się z załogą, i opuścić łajbę, nadszedł czas na kolejny etap ich podróży! Stąd już w pobliską dżunglę, za Evelyn, do dzieła!

Ale moment, zaraz… no właśnie, jak tego dokonać? W końcu ktoś powinien tu na nich czekać, czy coś, by wyjaśnić towarzystwu co dalej, może ruszyć z nimi w dzicz, były i rozmowy o tragarzach. Profesor Bloom wszystko załatwił?

Ach no tak, przecież się spóźnili o jeden dzień, gdy były problemy jeszcze w Manaus, i przegapili oryginalną łajbę, która miała ich tu odstawić. Czyli co, już po wszystkim? Jasny gwint! Co robić??


***

Stali więc na brzegu, obok pierwszych ulic Carauari, ze swoimi walizami, główkując, co dalej… i obserwując rozładunek "Venture".

- Senior! Senior! Ja pomogę z walizką! - Odezwał się do Mathew jakiś smark po portugalsku, już zezując na dobytek reportera… ta, akurat, już mu na to mężczyzna pozwoli. Nic tak bowiem nie poprawia samopoczucia, jak ganianie za szczylem kradnącym walizkę… Tweenshape go przegonił, słysząc niezłą wiązankę obelg, jak na takiego dzieciaka.

No i po sprawie… Niekoniecznie.

Po kilku sekundach, gnojek cisnął kamieniem prosto w czoło Mathew, nabijając mu cholernego guza! A to szczyl!! Ale owy "zamachowiec", już uciekł ulicą, znikając między rozbawionymi tą sytuacją, przypadkowymi miejscowymi.

- Chyba nie będziemy tu stali, jak te… chodźmy gdzieś usiąść, i pomyślmy! - Powiedziała Iris, udając, iż wcaaaaale nie jest jej do śmiechu, po sytuacji, jaką właśnie przeżył reporter.


Pyszna brazylijska kawka, jakaś przekąska, coś zimnego dla czoła Mathew, no i "burza mózgów", co czynić dalej.


~

Ktoś im się przypatrywał z drugiej strony ulicy… jakaś biała panienka, patrząc to na nich, to chyba na jakieś zdjęcie. Nie wyglądała zdecydowanie na miejscową, bardziej, jak ktoś z nich. "Biały" w Amazonii, szukający tu…

Ruszyła do nich szybkim kroczkiem, przechodząc przez ulicę, raz się nawet potknęła, zdecydowanie była czymś wyraźnie zainteresowana, czymś, co dotyczyło ich?

- Dzieeeeń dobry! - Odezwała się po angielsku - Przepraszam, czy… panienka Sarah? Od profesora Blooma?

Lekarka, podobnie jak pozostali, wielce zdziwiona, przytaknęła głową.

- Taaaak się cieszę! Tak, to wy! Mieliście tu już wczoraj być, a ja czekam, i czekam, obserwując przypływające statki - Zaszczebiotała blondyneczka, z wyrazem ulgi i entuzjamu na twarzy - Jestem Margaritte La Forttaine! Wasz kontakt w Carauari!


- Taaaak się zamartwiałam waszą nieobecnością! Miiiiiło was wszystkich poznać! Jak wspomniała, bo wspomniałam, prawda? Jestem Margaritte La Forttaine! No, chyba o mnie słyszeliście? Moje teksty są często drukowane w Miesięczniku Entomologicznym wydawanym przez British Museum.
Westchnęła ciężko wyraźnie rozczarowana, tym że nikt nie rozpoznaje. A następnie uśmiechnęła się - No cóż, komu w drogę temu czas, prawda?








***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 17-03-2023, 21:33   #134
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Pożegnanie Daniela z kapitan Jess do najcieplejszych nie należało, co Daniela prawdę mówiąc nie dziwiło - w końcu nie dość, że ściągnęli im na kark piratów, to jeszcze polujący na węża Daniel zrobił parę kolejnych dziurek. W każdym Daniel na pożegnanie wręczył pani kapitan flaszkę (drugą i ostatnią) wyniesioną z wesela... wraz z podziękowaniami.
- Czy możemy liczyć na kolejny wspólny rejs? - spytał. - Gdybyśmy się jeszcze kiedyś spotkali?
- Jeśli o mnie chodzi, to nie… - Powiedziała oschle kapitan Jess.
Daniel nie zamierzał jej przekonywać. Uchylił tylko kapelusza i opuścił pokład "Venture".

* * *

Parodia portu, jaką zastali w Carauari, powitała ich ciszą i spokojem, zakłóconym jedynie incydentem, jaki przytrafił się Mathew... Na szczęście guz na czole to nie wyrok śmierci i dziennikarzowi nic nie groziło. Wystarczyło przyłożyć coś zimnego i za parę dni będzie po kłopocie. Wszyscy to wiedzieli, więc Daniel nie wyskakiwał z niepotrzebnymi radami. Poza tym mieli pod ręką lekarkę, która się na tym najlepiej znała.
Co prawda Daniel uważał, iż reakcja chłopaczka była zdecydowanie przesadzona i nie do końca zrozumiała, ale kto wie, co takiemu niedorostkowi strzeli do łba?


Większym problemem niż mściwy wyrostek było to, iż wyglądało na to, że nikt na nich nie czekał, warto więc było skorzystać z sugestii Iris - mała przekąska przed wszczęciem poszukiwań kogoś od Blooma nikomu nie powinna zaszkodzić, a Romeu e Julieta czy brigadeiro warte było polecenia.

Osobą, która przeszkodziła w raczeniu się przysmakami brazylijskiej kuchni narodowej, była wysłanniczka (czy jak ją nazwać) profesora Blooma. Co prawda Daniel nie słyszał nigdy ani o niej, ani nawet o czasopiśmie, do którego pisywała, ale ufał Bloomowi. Przynajmniej na tyle, by nie sądzić, iż profesor nasłał na nich kogoś nieprzydatnego.
- Daniel Thompson - podniósł się i się przedstawił . - Zechce pani do nas dołączyć? - Gestem zaprosił do zajęcia miejsca. - Skończymy jeść, pani nam powie, co dla nas przygotował profesor... i możemy ruszać.
 
Kerm jest offline  
Stary 20-03-2023, 12:44   #135
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Statek chwycony cumami zatrzymał się. Wszyscy pasażerowie zeszli spokojnie ze statku, mniej chętnie lub chętniej wyprowadzani spojrzeniami. Ciekawe, czy reporter należał do tej pierwszej, czy kolejnej grupy. Właściwie niczym się nie wyróżniał. Strzelał, jak inni strzelali. Kupował żywność, jak inni kupowali, wracał, jak inni wracali. Tylko kwestia, że po prostu siedział na pokładzie obserwując, pisząc, robiąc forki, jak trafiło się cokolwiek sympatyczniejszego. Przypływając do Carauari miał już gotowe kolejne cykle tekstów wzbogacone fotkami. Wystarczyło wywołać zdjęcia i git. W mieście można było to zrobić, więc zadowolony wyjaśnił pannie lub pani La Forttaine oraz myśliwemu, który już twierdził, że mogą wysłuchać oraz ruszać.
- Przepraszam, ale ja jeszcze chwili potrzebuję na mieście. Muszę się udać na pocztę oraz do fotografa, albo, żeby utrzymać kolejność, najpierw do fotografa, potem na pocztę. Jak nadam swoje rzeczy, chętnie posłucham, co pani chciałaby przekazać.Mogę też najpierw wysłuchać, zaś później wyruszyć.

Zależnie właśnie od tego jak uzgodnione zostało:
1. Szedł do fotografa wywołać klisze. Później szedł na pocztę nadać fotografie oraz artykuły. Teksty wzbogacone fotkami opatrzył jeszcze przypisem. “Wyruszamy obecnie ku dżungli, nie wiem więc, jaki będzie kolejny termin przesyłki, kiedy będę mógł cokolwiek nadać.” Ruszajac przez miasto oczywiście nie zaniedbał zrobienia iluś zdjęć samemu Carauari. Zawszeć można było opisać miasto, które mogło być ciekawe dla Europejczyków, jako “Wrota Amazonii”, albo cośkolwiek wykoncypowanego przez “The Spectator”.
Uzupełnić jeszcze należy, że wywołał również większy format fotografii nowożeńców z owej wioski. Reporter starał się dotrzymywać słowa, przeto po wywołaniu oraz oprawieniu u fogografa w jakieś ładne ramki, ruszył ponownie na ich wcześniejszy statek.
- Pani kapitan/panie bosmanie - czy kogokolwiek spotkał. - Interesuje mnie wysłanie owego pakunku do wioski, gdzie było wesele.
- Będziemy tamtędy przepływać za parę dni, i co?
- I to, że chciałbym nadać tam paczkę - wskazał na zapakowane fotki. Po prostu to czysto propozycja biznesowa. Wzięlibyście do dla nich i przekazali oraz za ile?
Biznes jest chyba biznes. Ich nic to nie kosztowało, nie musieli niczego zmieniać, ot przekazywali pakunek, przeto reporter zakładał, że problemu nie będzie, ot zwyczajnie zapłaci za wręczenie towaru.
2. Wszystkie sprawy pani La Forttaine.
3. Ewentualne konieczne przygotowania. Zakupy choćby, tragaze oraz tam wszystkie, chyba, że pani La Forttaine już przygotowała. On kompletnie jej nie kojarzył, ale też była specjalistą, więc raczej inni specjaliści mogli czytywać jej specjalistyczne artykuły.

 
Kelly jest offline  
Stary 20-03-2023, 14:54   #136
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
A więc nadszedł dzień rozstania z Venture..., no a tak na prawdę to z Jess. Ebenezer jeszcze nigdy nie czuł do kobiety czegoś takiego jak do dowódczyni tej krypy. Chyba na każdego kiedyś przychodzi ta pora. Wcześniej, bądź później. Na pastora przyszła późno. Ale jednak przyszła. Tak. Zakochał się... Spędzili razem upojne chwile, które już na zawsze miały pozostać w pamięci wielebnego. Teraz jednak przyszedł czas na kontynuowanie wyprawy. W końcu przybył tu znaleźć Evelyn, a nie miłość. A ta pierwsza przepadła gdzieś w głuszy...

Ebenezer pożegnał się z Jess i kilkukrotnie upewnił, że jeśli poczeka tydzień, lub dwa, to ona i jej łajba niechybnie się tu zjawią. Byle tylko nie dopadli ich piraci. Tego pastor bał się najbardziej. Wprawdzie jego ukochana potrafiła o siebie zadbać, no ale jednak nie ma ludzi niezniszczalnych.

Na odchodne wielebny wcisnął kapitan w rękę 200 funtów - weź to i wynajmij jakichś ludzi do ochrony, albo kup maxima i zamontuj na łajbie. Nie daj się zatopić. I... pamiętaj o mnie - odwrócił się, zrobił krok, po czym znów spojrzał na Jess - kocham Cię - rzucił i przyśpieszył kroku nie czekając na odpowiedź.
*
W miasteczku na początek czekało ich niemiłe zajście. Nie dość, że nie było żadnych umówionych przewodników, to jeszcze jakiś gówniarz chciał okraść Mathewa, a potem, zapewne w ramach zemsty, że ten nie dał się zrobić w balona, rzucił mu kamieniem w łeb. Pastor ruszył za nim z gniewną miną, jednak szanse na złapanie chuligana były znikome, szczególnie że szybko zwiał pomiędzy przechodniów.
- Nic Ci nie jest? - spytał reportera trzymającego się za głowę, gdy po chwili wrócił do grupy.

Później na szczęście było już trochę lepiej, gdyż okazało się, że ktoś tu jednak na nich czekał. A mianowicie była to urodziwa blondyneczka, która - co najważniejsze - mówiła po angielsku.
- Witam panienkę - odezwał się do niej wielebny - zakładam, że skoro panienka na nas czeka, to wszystko jest już gotowe do wyruszenia w dżunglę - powiedział pytająco.
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Pliman jest offline  
Stary 24-03-2023, 18:35   #137
 
Jenny's Avatar
 
Reputacja: 1 Jenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputacjęJenny ma wspaniałą reputację
Sarah, najbardziej zżyta z całej załogi "Venture" z bosmanem, podeszła do niego i już nie przejmując się wcześniejszym opieprzem od Kapitan, by się nim nie zajmowała, przytuliła się do silnego Lamarcusa.
- Bardzo miło było cię poznać... - wyszeptała mu do ucha, by nikt inny nie dosłyszał. - Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze kiedyś i... wsadzisz mi znowu tą wielką pałę... - Zachichotała. Czarnoskóry z kolei z wielkim uśmiechem mocno ją do siebie przytulił.
- Zawsze i wszędzie… - Szepnął miłym tonem.
- Zawsze? - uśmiechnęła się, choć właściwie niewidocznie dla nikogo Sarah. - To może… znasz tutaj jakieś ustronne miejsce na właściwe pożegnanie?
- Ech, no wiesz… - Bosman podrapał się po karku, patrząc na kapitan Jess, a nieco oddalona kobieta spojrzała na nich, mrużąc oczy.
- Czyli jednak nie zawsze i wszędzie? - zapytała, już nieco mniej zadowolonym tonem lekarka.
- No wiesz… teraz rozładunek, Jess się może pienić podwójnie… - Lamarcus głupio się uśmiechnął - No chyba, że…
- Że co? - dopytała Sarah, licząc, że bosman w końcu zbierze się w sobie, bo już stanowczo zbyt długo stali mocno przytuleni i szeptali sobie na uszko, jeśli chciał uniknąć podejrzeń kapitan.
- Zapomniałaś coś na statku?! - Wydarł się bosman, ale jednocześnie przysłaniając dłonią jedno uszko lekarki, by jej nie ogłuszyć - No jasna cholera, Sarah!!
- Musiałam… zostawić w ładowni, jak robiłam miksturę na kaca? - Sarah nieco odsunęła się od mężczyzny i powiedziała już ciut głośniej.
- To szybko, zanim tragarze ukradną! - Powiedział czarnoskóry, skrycie się do Sarah uśmiechając… a Jess przewróciła oczami, i dalej doglądała z Jimmym rozładunku statku.
- To pomóż mi szukać! - Krzyknęła, po czym szybko zaczęła tuptać w stronę ładowni. A bosman oczywiście obok niej…

Gdy zaś już byli w ładowni, czarnoskóry zaciągnął ją w najciemniejszy(akurat!) kąt, gdzie byli przysłonięci skrzynkami, i beczkami, przed rozładowującymi statek tubylcami.
- Mamy pięć minutek? - Parsknął Lamarcus.
- To wyciągajmy tego potwora… - odparła Sarah, siegając w stronę krocza mężczyzny i od razu przechodząc do wyciągania spod ubrań penisa, licząc, że już będzie na dobrej drodze do gotowości… był w połowie. Ale wprost sam dotyk wystarczył, by stawał się coraz twardszy, i… większy??
- Dla ciebie będzie milusi - Zaśmiał się czarnoskóry, łapiąc Sarah za cycuszka.
- Kocham takie kutaski… - odparła rozchichotana lekarka, z przyjemnością zaznając pieszczot swojej piersi, sama jedną dłonią masując wyciągniętego na wierzch penisa, a sama pociągając w dół swoje majtusie…
- Jesteś słodziutka, biała cipeczko… - Parsknął bosman, po czym niespodziewanie złapał Sarah za grdykę, i przyciągnął do siebie, namiętnie całując - Och, jakbym chciał, żebyś była moja na zawsze…
- Mmm… nie wiem, czy tak na stałe byłabym dobrą partnerką… - znów się zaśmiała, po czym dłońmi objęła kark mężczyzny, mocno przycisnęła się do niego i uniosła jedną nogę, opierając ją o jakąś skrzynkę. - Ale skoro mamy mało czasu… działaj. - Powiedziała, licząc, że będzie dość nawilżona na wielkiego drąga mężczyzny, niestety nie było czasu na lizanie i inne zabawy, choć miała na nie ochotę w obie strony.
- Nie będę taka świnia… - Mruknął Lamarcus, i napluł sobie na dłoń, a potem zwilżył cipkę lekarki z uśmiechem… i wszedł w nią swoją twardą pałą, jednym solidnym pchnięciem. Trochę bolało.
- Osz kur… - wymsknęło się z ust lekarki, gdy nagle poczuła w sobie rozdzierającą jej wnętrze wielkiego kutasa. Spodziewała się tego i zresztą chciała tego, ale ponownie było to dla niej jednak lekkie zaskoczenie. - Powoli… - Wyjęczała do ucha Lamarcusowi, a w jej głosie dało się dosłyszeć lekki ból, ale i sporą chęć do kontynuowania.
- Przszpraszrzam… - Wymamrotał kochaś, łapiąc ją za tyłeczek, i unosząc w górę(!), po czym tak uwieszoną sobie na karku, zaczął nadziewać na ten… pal rozkoszy i bólu. W sumie jednak, bardziej rozkoszy.
- Nie przepraszaj… - odparła Sarah, po czym powoli przyzwyczajając się do mocnego rozepchnięcia swojej dziurki, mogła przejąć nieco inicjatywy w górze, gdzie mocno przycisnęła się cycuszkami do twarzy bosmana.
- Jefteś… sfodkaaa - Wymamrotał bosman, wielce zadowolonym tonem, z twarzą między słodziutkimi piersiami lekarki… i posuwał ją ostro, aż chlupotało, mocno wbijając łapy w pośladki dziewczyny. A samej Sarah, wydawało się, że zaraz przebije się wielkim kutasem aż do jej kręgosłupa… było cudownie.
- Ochhh… jak dobrze… - wyjęczała Joyce, gdy zaczęła czuć, że szybkie wejście i wielka pała bosmana nie były już problemem, a wręcz przeciwnie. - Wspaniały ten twój kutas…
- Wspaniały kutas, dla wspaniałej cipki… - Odparł czarnoskóry, rżnąc ją już na całego, cały zlany potem, mocno dobijając się do samego dna dziewczyny, już chlupotalo bardzo mocno, już nawet ciekło na dechy statku…
- Moooja słodkaaa, biała cipeczkoooo - Jęczał bosman.
- Achhh… - jęczała nawet głośniej, niż chciała Sarah. Obok w końcu rozładowujący statek tubylcy, ale… właściwie, to tylko dodawało smaczku całej tej sytuacji, a z racji szybkości, w jakiej wszystko następowało, każdy taki czynnik był brytyjce potrzebny do osiągnięcia szczytu.

- Wiedziałam! Kurwa mać!! - Rozległ się nagle bardzo blisko nich głos… kapitan Jess.

- Ach? - początkowo zdziwiła się Sarah, po czym doszło do niej, co mogła oznaczać wizyta kobiety. - Daj spokój, zaraz się rozstajemy… - Dodała, automatycznie tłumacząc się jej, czemu ponownie robiła to z Lamarcusem.

Bosman znieruchomiał, z wielką maczugą wypełniającą Sarah… a jego kutas, jakby stał się twardszy???

Kapitan Jess spoglądała na oboje z ogniem w oczach, dłonie opierając na swoich biodrach… nie powiedziała jednak ani słowa więcej. Zrzuciła nagle za to buty ze stóp, po czym ściągnęła spodnie gwałtownym ruchem w dół(nie miała majtek). Wskazała palcem Sarah, a następnie… swoje krocze?? I przywołała ją do siebie skinieniem palca. Sama zaś usiadła na pobliskich skrzyniach, rozchylając szeroko nogi… miała całkiem nieźle owłosioną cipkę.
Sarah spoglądnęła w słabym świetle na kapitan, rozważając w głowie, co się właśnie dzieje. Chęć jednak, by Lamarcus dokończył to, co zaczął, była większa, niż inne odczucia, więc zeszła z objęć bosmana, po czym pochyliła się, mocno wypinając tyłeczek i zarzucając spódnicę na plecy. Swoje usta zaś przybliżyła do krocza Jess i zaczęła je najpierw nieco delikatnie lizać, smakując zewnętrznej części jej warg, starając się dać jej podobną przyjemność, jak w całkiem niedawno zaznawanych, wzajemnych pieszczotach z Iris.

Spocona, mokra, kobieca cipka. Jej zapach wdzierał się do nosa, świdrował wprost w mózgu… tak. Tak pachniała kobieta, tak… smakowała kobieta. Słodki nektar, gorzko-słodki, połączony z jej zapachem, ze smakiem, z… delikatnością każdej najmniejszej części tego "kwiatu", niczego nie można było do tego porównać… i męskie dłonie. Kładzione na pupci Sarah. Silne, nieco szorstkie, a zarazem potrafiące być tak delikatne…

Rozchyliły jej pośladki. Poczuła się bezbronna, a zarazem strasznie podniecona. Pragnęła tego, tego co się miało ponownie za chwilę stać. Jej skarb, jej muszelka, jej kwiatuszek, wystawiony dla niego, taki bezbronny, delikatny… a zarazem spragniony, tego co się za chwilę stanie. Wprost ociekający miłosnym soczkami, gotowy…

Twardy, męski kutas, powoli dotknął owego kwiatu swoim czubkiem. Był gorący, wprost parzył! Tak, tak, proszę, tak… wszedł w nią. Wtargnął w jej ciało, rozchylił płatki, wsunął się głęboko… jak przyjemnie! Och jaaaak przyjemnie! Tak, tak, tak! Głębiej, mocniej, taaaak!!

Czuła się cudownie wypełniona, jakby ten moment, gdy przez chwilę nie miała go w sobie, był największą katorgą, która właśnie się zakończyła, gdy z wielką ulgą ogromny penis znalazł się w niej ponownie. Jednocześnie, jej usta wskutek pchnięcia jej ciała, wbiły się mocniej w cipkę kapitan. Teraz, gdy sama czuła się spełniona, jeszcze przyjemniej lizało jej się delikatne wnętrza Jess, zresztą złapała się dłońmi jej umięśnionych ud, by łatwiej trzymać równowagę i zagłębiała się z czułością w jej szparkę.
Jess doszła bardzo obficie, wśród jęków rozkoszy, i… wytrysku w twarz Sarah. Lamarcus również dosięgnął spełnienia, zalewając wnętrze lekareczki gorącą spermą, wśród swych skowytów… co wywołało i u panienki Joyce spazmy rozkoszy, doprowadzające aż do pociemnienia w oczach. Pięknie zaznali stanu błogości we trójkę, zdecydowanie mając co wspominać przez długi czas… ciężko dysząc, i powoli dochodząc do siebie, zroszeni potem.
Sarah w końcu opadła na kolana, a twarz oparła o łono Jess i tak z trudem oddychała po zaznanych ogromnych przyjemnościach. Dość dziwnie było jej teraz być tak blisko z kobietą, ale uznała, że skoro wszystko tak poszło… chyba nie powinna mieć jej za złe tego, co się wydarzyło.

Kobieca dłoń, delikatnie gładząca jej głowę… wplatająca palce we włosy. Ciepło tego drugiego ciała, uczucie błogości, spełnienia, zmęczenia. Zapach seksu, kobiecości, potu, tak dziwnie działającego na pewne bodźce, tak… miło. Sperma wyciekająca z jej ciała. Ciepła, przyjemna, spływająca po udach, niemal łaskocząca. Pocałunek na pośladku?? I drugi, trzeci… mmmm… było tak miło.
- Kochanie… - Szepnęła Jess.

Kochanie??

- …a teraz spadaj z mojego statku! - Dodała kapitan, przywracając Sarah do rzeczywistości. No cóż… Lekarka zaczęła się podnosić, ale w połowie drogi w górę, zauważyła, że jej twarz jest na wysokości tej od kapitan i nie chcąc tak do końca zostawić głosu Jess, przybliżyła się do jej ust i znienacka ją pocałowała. Kobieta odwzajemniła pocałunek, namiętnie i gorąco, nawet i nieco używając języczka… po czym lekko odepchnęła od siebie Sarah.
- Idź już - Mruknęła.

Lekarka podniosła się, założyła z powrotem na pupę majteczki, po czym pocałowała na pożegnanie Lamarcusa i szybkim krokiem wyszła, teraz zdając sobie sprawę, że reszta jej drużyny musiała na nią czekać.

***

Na szczęście i tak chociażby Mathew potrzebował chwili na mieście, więc nie była dla wszystkich znaczącym opóźnieniem przez swoje przeciągnięte pożegnanie. Dojrzała jednak, że również reporter oberwał od jakiegoś miejscowego, więc szybko zajęła się zbadaniem rany i opatrzeniem jej. Nie było to nic szczególnie groźnego, ale jak to przy takich urazach bywało, im szybsza reakcja, tym mniejszy widoczny efekt na dłużej. A by i nieco ulżyć Mathew również od strony umysłu, chętnie ocierała się i przyciskała do niego, by jednemu z wielu swoich kochanków podczas tej wyprawy, nieco odwrócić myśli mężczyzny od denerwującego dzieciaka.

Gdy spotkali blondwłosą kobietę, która ją jako pierwsza rozpoznała, naturalnie dała najpierw wypowiedzieć się chłopakom. Margaritte wyglądała na zdecydowanie przyjazną i atrakcyjną osobę. Sarah wcale nie czuła żadnej zazdrości względem niej, bowiem samej jej brakowało czasu, by zająć się wszystkimi chętnymi, a zresztą sama, co musiała sama nieco niechętnie przyznać w myślach, najbardziej pociągało ją coś nowego. Nie miałaby więc za złe Mathew i Danielowi, gdyby ci “zarzucili sieci” na panią Entomolog.

- Och, niestety, ja się poruszałam tylko w środowisku lekarskim, ale na pewno jest pani bardzo znana i… podziwiana! - Wyszczerzyła zęby do blondynki. - Także ruszajmy!
 
Jenny jest offline  
Stary 26-03-2023, 14:57   #138
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Brazylia.
Miasto Carauari.
30 czerwiec, 1930 rok.
Poniedziałek, około 14:00.

Towarzystwo więc zjadło drobnostkę, w ramach lunchu, po czym ruszono za Margaritte La Forttaine przez samo Carauari. A młodej blondyneczce, to się dziubek nie zamykał…
- Profesor wszystko przygotował! Jest przewodnik, są tragarze, żywność na drogę! Ja również znam okolicę, sama tu przebywam już od dwóch lat! Wszystko przygotowane, i tylko na was czekamy! A tu proszę, opóźnienie! Ale nic się nie stało, nic się nie stało, w końcu różnie to bywa! - Dziewczyna mówiła dosyć szybko, i poruszała się dosyć szybkim krokiem w swoich kozaczkach… i od czasu do czasu nieco potykała, zerkając w trakcie marszu, i potoku słów, po poszczególnych towarzyszach wyprawy - Biedna Eveleyn! Zniknąć tak w dżungli! Ale poradzimy sobie, prawda? Znajdziemy ją, i profesor Bloom będzie szczęśliwy!


Między chatami, siedziało coś ze 20 chłopa w różnym wieku, dostający właśnie żarcie z dużego gara, wydawane przez jakąś kobietę…

- Witam, witam! - Jeden z nich poderwał się z miejsca, po czym przytruchtał do Margaritte i towarzystwa, ściągając grzecznie kapelusz - Fabiano Serrano, przewodnik! Ja być wasz sługa, oni moi…
- Znowu kilku brakuje? - Zdziwiła się blondyneczka.
- Ludzie uciekają panienko. Brak pracy, brak płacy… czekają od wczoraj?
- Ach no dobrze… kiedy ruszamy? - Powiedziała Margaritte, a na gębie Fabiano wyrósł szeroki uśmiech.
- Wyruszamy?! - Ucieszył się - Już, już, tak! Zjedzą i ruszamy, tak!

Fabiano pobiegł do reszty, i obwieścił im najwyraźniej nowiny, grupa bowiem również zaczęła się bowiem cieszyć. No ale najpierw chcieli zjeść posiłek, który im właśnie przerwano…



Około 15…

Najpierw przez miasto, jego ulicami, całą kolumną, wywołując nieco zainteresowania wśród miejscowych… tragarze nieśli dobytek całego towarzystwa, nikt więc nie musiał taszczyć własnych waliz, czy toreb, jedynie co najwyżej jakiś plecak, czy małą torbę przewieszoną przez ramię. Co niektórzy mieli maczety, paru rewolwery, znalazły się i jakieś antyczne strzelby.

Weszli w końcu w dżunglę, no i się zaczęło…


Godzinka za godzinką, pieszej podróży gdzieś na północ, za Fabiano i Margaritte, wyraźnie znających się w tych okolicach… upał, a jednocześnie i wilgoć, śpiewające ptaki, od czasu do czasu odgłosy małpek, i innych zwierzaków, bogata flora i fauna.

Piękne miejsce, naprawdę piękne…

Trzeba było przejść po dwóch przewalonych drzewach, robiących za prymitywny mostek, ponad płynącym sobie leniwie, dosyć szerokim strumykiem.

Fabiano wprost przebiegł, głośno się śmiejąc. Blondyneczka przeszła powoli… raz nią zachwiało. Sarah się poślizgnęła na samym środku, ale nie wpadła. Mathew pośliznął się, i zleciał na tyłek w wodę! Siedział w niej (ledwie do kolan, gdyby stał), i sam nie wiedział, czy się śmiać, czy złorzeczyć… w sumie nic mu się nie stało, poza faktem posiadania teraz mokrych gaci. Tragarze udawali, że nic nie widzą, i że wcale im nie jest do śmiechu…

Daniel poradził sobie nieco lepiej, Ebenezer przeszedł bez problemów. Iris również.

Ruszyli dalej.


***

Coś było nie tak.

Coś swędziało, i piekło, coś… bolało? Im dłużej, tym bardziej, gdzieś tam w spodniach reportera.

Pijawki!!


W spodniach, w… majtkach.

Aaaaaaaa!! Saraaaah??

- Hirudinea, z grupy Phylum Annelida… niegroźne raczej, ale lepiej ich za długo na sobie nie mieć - Wtrąciła się Margaritte, bezczelnie z uśmieszkiem zaglądając reporterowi, gdzie raczej nie powinna - Mam również pomóc?

~

No to przerwa, odsapnięcie na chwilę, może coś małego przekąsić, napić się wody, a przede wszystkim usiąść, i dać odpocząć nogom…

A Mathew w krzaczki, z Sarah i Margaritte, czy jakoś tak?









***
Komentarze jeszcze dzisiaj.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 28-03-2023, 15:59   #139
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
O, sancta simplicitas... Zakochanemu Ebenezerowi nawet przez myśl nie przeszło, że Jess mogłaby nie być mu wierna. Ba! Wyobrażał sobie, że podobnie jak on, nie może doczekać się kolejnego spotkania, a w przyszłości, zostania pastorową Thompson. Jess Thompson. Jak to pięknie brzmiało. A wyglądało jeszcze lepiej! Gdyby biedny pastor wiedział co pani kapitan wyrabia, gdy on nie widzi... No ale nie wiedział. Na szczęście. Bo jego serce chyba by tego nie wytrzymało. A tak to cały czas rozmyślał o ukochanej, zastanawiał się jak będzie wyglądać w sukniach, które kupi jej w Greensboro, jak zazdrośnie będą na nią zerkać jego znajomi z Burlignton. Oby tylko... No tak! Piraci! Przeklęte psubraty...
- In nomine Patris, et Filii et Spiritus Sancti. - wyszeptał wielebny polecając załogę Venture, a zwłaszcza jej dowódczynię, opiece najwyższego. Cały czas rozmyślał, czy nie zostawił jej zbyt mało pieniędzy. Albo może powinien zostać razem z nią. Tylko ta Evelyn. Profesor Bloom przecież na niego liczył. Nie godzi się tak zawieść starego przyjaciela. Słowo się rzekło.

*

Panienka, którą spotkali, zaprowadziła ekipę poszukiwawczą do zakontraktowanych tragarzy. Czyli przynajmniej wszystko szło zgodnie z planem. Czas wyruszyć w dżunglę. A za tą Ebenezer nie przepadał. Gorąco, duszno, parno, dużo owadów, węży i tym podobnego cholerstwa. W dodatku nie ma gdzie kupić alkoholu. Dobrze, że miał ze sobą zapas. W miasteczku szybko jeszcze dokupił kilka flaszek. Niech tragarze zarobią na swoją wypłatę. Byle tylko nie wychlali... Dla pewności flaszki zostały zawinięte w jakieś ciuchy, rękaw, kieszeń, nogawka. Nie stłuką się. A miejscowe gamonie chyba nie będą grzebać w rzeczach osobistych duchownego?

Ruszyli. Dżungla była dokładnie taka jak ją wielebny pamiętał. Chociaż może nie do końca... Była jeszcze gorsza! Jako pierwszy doświadczył tego paskudztwa Mathew. Poślizgnął się na konarze służącym za prymitywny mostek i wylądował tyłkiem w wodzie pełnej różnego tałatajstwa. W tym też pijawek. Pijawek, które przyczepiły mu się... do krocza. Chłopak uciekł w krzaki, a za nim popędziła Sarah. To było jeszcze zrozumiałe. W końcu lekarka. W prawdzie do tego typu zabiegu przydałby się lekarz. Chodziło o sprawy męskie. No ale wyboru niestety nie było. Zaraz, zaraz... Sarah, to Sarah, ale co tam robi ta blondynka? Zdaje się, że nie jest medyczką, a nawet jeśli jest, to obu ich tam nie potrzeba. A skoro mowa o potrzebie, to Ebenezerowi właśnie zachciało się pójść na stronę. No więc niby to przypadkiem udał się akurat w tym samym kierunku co reporter, gdzie po chwili ujrzał mocno czerwieniącego się Mathewa i dwie rozbawione kobiety.
- Coś kolegę chyba pokąsało - odezwał się, burząc wesoły nastrój panienek - lekarka rozumiem, że udziela pomocy medycznej, ale panienka co tutaj robi? - powiedział patrząc gniewnie na Margaritte.
- Takie widoki nie są czymś co młoda dama powinna oglądać. Jeśli potrzeba asysty przy zabiegu to ja mogę jej udzielić - dodał spoglądając porozumiewawczo na Mathewa.
 
__________________
Cóż może zmienić naturę człowieka?
Pliman jest offline  
Stary 29-03-2023, 18:47   #140
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Margaritte zamrugała oczkami, słuchając słów Ebenezera, cały czas wielce uśmiechnięta. Gdy zaś ten skończył..
- Tak się składa, PROSZĘ KSIĘDZA, iż jestem entomologiem. A więc znam się na owadach, i wszelkich innych, temu podobnych "robalkach"... uważam więc, że jestem jak najbardziej na miejscu, by asystować Sarah. Jestem również dorosła, więc widziałam już to i owo, i nie mdleję na widok obnażonego mężczyzny... jeśli jednak, obaj panowie twierdzą, iż to ksiądz będzie lepszym asystentem, to nie mam zamiaru się o nic tutaj kłócić. Kto wie, może ksiądz się na tym zna, i wie co i jak? Skoro jednak chodzi tu o zdrowie Mathew, to w końcu jednak powinna być jego decyzja? - Powiedziała blondyneczka, z szerokim i słodziutkim uśmieszkiem.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172