Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-08-2008, 20:09   #21
 
Gruby95's Avatar
 
Reputacja: 1 Gruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemuGruby95 to imię znane każdemu
Ale jestem zmęczony, najwyżej prześpię się w samolocie, a teraz napije się czegoś i zobaczymy co dalej. Znając moje szczęście, pewnie jeszcze dziś zostanę zastrzelony, lub wzięty do jakiejś niewoli. – Pomyślał Mariusz, po czym poszedł za resztą oddziału.

Mariusz, razem z innymi wszedł do baru i usiadł trochę dalej od reszty. - Poproszę piwo, obojętnie jakie - Powiedział w stronę barmana, po czym dodał - Rozmyśliłem się. Po proszę wodę, nie chce zaczynać od alkoholu. - Wziął szklankę wody i jak zwykle zamyślił się patrząc w ścianę - Ta woda to pierwsza przyjemna rzecz od czasu tego całego bajzlu. A! No i jeszcze ta broń. Mam nadzieje że będę miał nie jedną okazję, żeby kogoś "odpalić", ciekawe czy to takie ekscytujące jak mówią, he he. – Popił kolejny łyk wody.

Gdy się ockną, zobaczył że jedne z nich przemawia. (Eh, to chyba Starszy Sierżant Dzik, pomyślał w międzyczasie.) - Nie wiedział o czym mówi, ale usłyszał ostatnie zdanie więc wiedział o co chodzi. - Mamy się przedstawić i opowiedzieć o naszym doświadczeniu? Rozumiem. - Pomyślał i poczekał aż wszyscy skończą i w tedy on przemówił.

Nazywam się Mariusz podkarpacki, służyłem w kopalni węgla, potrafię robić na drutach. - Zaśmiał się lekko, po czym powiedział. - Tak naprawdę, to nigdy nie służyłem w żadnej armii czy czymś podobnym, nigdy nie byłem w wojsku a jedyna broń jaką trzymałem w ręce, to strzelba i pistolecik, jaki dostałem na strzelnicy, nawet nie pamiętam jak wyglądały. A jeśli chodzi o doświadczenie, szanowny panie sier... Przepraszam - Starszy sierżancie, to górnictwo, o którym wspomniałem wcześniej. Co więcej, nie znam nawet wszystkich stopni w wojsku. No, może jedyne co mogło by się przydać wojsku, to znam się na materiałach wybuchowych. – Mariusz trochę spoważniał, wziął łyk wody i dokończył. – Starszy Sierżant, się nie gniewa za moją ironię. – Powiedział z lekkim uśmiechem do Dzika, po czym wrócił do spożywania swojej wody.

Gdy nadchodził czas odlotu, Mariusz, razem z innymi wszedł do samolotu i zajął sobie miejsce. – Hm… ciekawe ile będzie trwać ten lot, mam nadzieje że dość długo, bo jestem zmęczony i zamierzam się przespać. – Pomyślał Mariusz, marząc żeby już być na miejscu. Gdy wystartowali, Mariusz w najświętszym spokoju zamkną oczy, opierając się o swoje ramię i nie wystarczyło mu długo żeby zasnąć.

Gdy coś nagle przechyliło maszynę, Mariusz obudził się w oka mgnieniu i przerzuciło go na podłogę. – Co jest? – Krzykną Mariusz, ale nie trzeba było mu na to pytanie odpowiadać, gdyż wyjrzał przez okno i zobaczył masę pocisków. – Osz kurwa! – Mariusza z powrotem zarzuciło na podłogę. – Nawalają do nas, co teraz?
 
Gruby95 jest offline  
Stary 03-08-2008, 21:27   #22
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
* Daleko jeszcze* - Lambert usłyszał od drzwi do kabiny pilota.
- Będzie ze dwieście metrów - mruknął przygryzając papierosa - w dół, jak nas celnie trafią

De Werve zerknął lekko za siebie. Dzik stał w przejściu trzymając się ścianki samolotu.
Znów skupił się na pilotowaniu stalowego potwora, którego chłopcy na dole uparli się poczęstować solidną porcją przyjacielskich pozdrowień, odpalanych w formie spontanicznej zabawy pt: Strąćmy sukinsyna".
Po policzkach spływały mu stróżki potu i nie był to wynik tylko piekielnego gorąca w kabinie pilota.


Przeciążona do granic możliwości Dakota 'prowadziła się', jak kloc drewna, nawet ktoś, kto całe życie spędził na oblatywaniu takich samolotow, miałby problemy z pilotowaniem tego fruwającego kontenera, lecz to jakoś nie poprawiało Lambertowi nastroju. Zawsze latał na myśliwcach, a okazjonalne loty na cięższych maszynach nie były na tyle częste, aby rozluźnić się za drążkiem, który opierał się każdemu ruchowi. nie pomagali koledzy z dołu, walący ze wszystkiego co mieli pod ręką, a manewry uników przeciążoną maszyną musiały być oszczędne, Utrata panowania nad molochem mogła nadejść znienacka i... koniec wycieczki.
Wzbicie się na wyższy pułap rozwiązywałoby pewne problemy, ale na to nie było szans, nie tym samolotem z takim ładunkiem.

- Sacrebleu - wyrwało się z zaciśniętych ust, gdy kolejny wstrząs prawie wyrwał mu stery z ręki. Maszyna przechyliła się, gdy Lambert odbił na lewo unikając pola ognia, w które wstrzelili się ci z dołu.
Zagryzł wargi napierając na drążek i naprostowując maszynę, tam z tyłu pewnie wszyscy znów zbierali się ze ścianki samolotu, grunt by nie puściły mocowania kontenerów i skrzyń, bo wtedy przestrzeń towarowa samolotu zamieniłaby się w krwawą kopalnię hamburgerów, gdyby cięzkie ładunki zaczęły miażdżyć pasażerów.
Zresztą co to by była za różnica, tak wielkie zmiany ciężkości i utrata panowania nad samolotem byłaby pewna - "witaj ziemio".

Chwila oddechu, ale na pewno nie na długo.
- Radzę usiąść z tyłu i mocno się trzymać, albo siadaj tu: na miejscu drugiego pilota, ale nie stój mi za plecami trzymając się jedną ręką ścianki, a druga drapiąc się po tyłku. Mocniejsze tąpnięcie, lekka strata panowania nad maszyną i będziesz leżał. Pal diabli, jak stracisz tylko zęby w uderzeniu o coś, gorzej jak zwalisz się na mnie... odwalisz wtedy robotę za kolegów z dołu - w głosie de Werve'a nie było zgryźliwości, bardziej prośba i przestroga.
Czoło z którego wprost się lało, przetarł szmatą niedbale rzuconą na kontrolki.


[media]http://pl.youtube.com/watch?v=o56JUbclTwY[/media]
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 09-08-2008, 01:18   #23
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
Następny, zaraz po dwójce swoich rodaków wstał Piotr.
-Nazywam się Piotr Wilk, mam 43 lata, przez trzy walczyłem o uwolnienie świata od zgubnej II Wojny Światowej, choć nie sam, następnie przez moje życie przewinęło się mnóstwo innych walk, i jak widać, mam tendencje do przetrwania, swoje widziałem przez ten czas.- Upił łyk z zamówionej wcześniej Coca Coli.
-Cenię współpracę, jak i lojalność, w dobrze zwartej grupie nie szanuję chamskiego wyrywania się do objęcia przywództwa, za to toleruję przemyślane decyzje, nawet jeśli nie są zgodne z moim widzi-mi-sie. Jestem długoletnim snajperem, dlatego często wolę osłaniać swój skład, niż walkę na bliskich dystansach, choć tego uniknąć się zazwyczaj nie da, dlatego przydaje się znajomość uzbrojenia i umiejętność wykorzystywania, otoczenia-Skończył przemowę, wierzchem dłoni starł pot z czoła.

-Jasna cholera, już wiem dlaczego nie lubię samolotów-powiedział, lecąc ze swojego siedzenia, podpierając się ścian, zdołał dojść w pobliże kabiny Lamberta.
Usłyszał Jego ostrzeżenia, i wrócił do reszty, oznajmiając
-Trzymajcie się wszystkiego, co jest przytwierdzone na stałe, to będzie ciężki lot-Sam zrobił podobnie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
 
Rainrir jest offline  
Stary 09-08-2008, 13:11   #24
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Półtorej godziny do odlotu. Dopiero teraz idąc z najemnikami do lotniskowej kantyny poczuła jak bardzo jest zdenerwowana. Porucznik de Werve wydawał się dżentelmenem, z szarmanckością typową dla Polaków też umiała sobie radzic, więc to tak naprawdę to nie żołnierze wzbudzali jej niepokój. Zresztą miała dość nietypowe podejście do nadchodzących wydarzeń, nie bała się, że umrze gdzieś w dżungli, owszem to mogło się zdarzyć i z tym się liczyła. Bała się natomiast i to bardzo, że pogrzebie w czasie tej wojny wszystkie swoje nadzieje, żegnając i rodzinę i ojczyznę i że nie sprosta etosowi, sprzeniewierzy się własnej tożsamości, własnej wierze w siebie, ostatniej stałej w swoim życiu.
Belg niestety należał do ludzi, którzy nazywali rzeczy ich imieniem. Przeglądała listę, ale już taką widziała Szkoda, że luźna konwersacja nie wchodziła w rachubę. Ance przyszło by do głowy, że skreślałaby te nazwiska w kolorach tęczy, dla siebie wybrałabym złoty, jak medal.
- Ja nawet czasem lubię jak mi się prawi morały poruczniku – uśmiechnęła się do de Werve’a - to jest takie nieadekwatne do mojej sytuacji, groteskowo- zabawne, czarująco-wzruszające. Jak obrazy Picassa.
- Jak już mnie Pan będzie skreślał to poproszę inny kolor. – nie chciała by to zabrzmiało tak ironicznie.
Przepraszam – dodała pośpiesznie – Po prostu nie mogę poddać się żałobie. To by mnie zniszczyło – kończyła zdanie bardzo cicho.
Naprawdę i szczęśliwie prawie nikogo z tych białych nie znała, rok 60-ty zapoczątkował prawdziwy exodus, i rotacje wśród kolonistów, większość swych dawnych sąsiadów mogła spotkać co najwyżej w Europie.
- Chyba nie uzupełnię tej listy, ma Pan nawet moich rodziców. Tutaj – pokazała – Elżbieta i Antoni Bielańscy.
W kantynie nie skusiła się na alkohol, nie paliła i nie odzywała się za dużo. Słuchała jak najemnicy opowiadali się Dzikowi.

Lubiła latać, zwłaszcza nad Kongo. Siedziała na miejscu uradowana niczym mała dziewczynka, z nosem prawie przyklejonym do szyby. Świat z góry wydawał się taki prosty. I taki piękny.
Wstrząsy wzięła za zwykłe turbulencje. Dopiero słowa najemników uświadomiły młodej Polce, że właśnie wkroczyli na tereny objęte walkami. I ktoś chce ich zabić.
 
Hellian jest offline  
Stary 09-08-2008, 13:55   #25
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Ernesto

Nie urządzało go siedzenie w przegrzanej i piekielnie dusznej kantynie, ale musiał uzupełnić płyny. Nie brał piwa, po którym chciało się sikać a w samolotach nie było to najlepsze, co mogło się zdarzyć. Wybór czego innego też nieszczególnie mu się podobał, wziął więc zwykłą wodę, która na szczęścia była chociaż czysta, czego nie do końca można było powiedzieć o szklance. Skupił się bardziej na niej, niż na najemnikach. Czasem popatrywał tylko na kobietę, która wyraźnie mu się podobała. Zresztą, komu nie? Tak było przynajmniej do chwili, w której odezwał się ten ich pseudo dowódca, Dzik o ile dobrze zapamiętał Jurij. Lepiej by było, by siedział w domu i żarł żołędzie.

Pietrolenko podniósł głowę, przyglądając się Polakowi przez dłuższy czas. Nie odpowiedział mu, a jedynie kiwnął głową. Nie było sensu by się kłócić, a do tego, że zawsze musiał być jakiś dowódca, to już zdążył się przyzwyczaić. Bo w razie czego i tak rozkazu nie wykona, a żaden koleś, któremu z nie wiadomo jakiej paki dali dowództwo nad pozostałymi, go od tego nie powstrzyma. Jurij głupi nie był, zawsze umiał wyczuć moment, w którym można zlekceważyć rozkazy. Głównie to były momenty, gdy jego życie było już w poważnych tarapatach. Bohater z niego był po prostu idealny. Po jakimś czasie znów spuścił wzrok, przyglądając się szklance i ignorując grupę. Kartek z nazwiskami nawet nie przyjął, nie miało sensu patrzenie na nie. Pierwszy raz był w Afryce, ale czy będzie tego żałował, ba, czy będzie jeszcze w stanie czegokolwiek żałować, to okaże się wkrótce. On jeden wiedział po co tu przyjechał.

W samolocie nadal nie był chętny na rozmowy. Po co miał gadać z kimś, kto i tak niedługo zdechnie? Siedział na swoim krzesełku, w pozycji na tyle swobodnej, na ile się dało. Z opuszczoną na piersi głową drzemał, budząc się nagle dopiero w chwili, gdy samolotem zarzuciło, a on był pewien, że słyszał jakiś rykoszet po kadłubie tego wraka samolotu. Zaklął cicho po rosyjsku, unosząc swojego FAL-a, w odruchu sprawdzania broni przed nadciągającą walką. Wcisnął się w fotel i złapał czegoś, co mocno trzymało się samego samolotu. Lepiej by nie czekało ich twarde lądowanie na wierzchołkach drzew, przypuszczalnie ciężko byłoby im to przeżyć. Zamknął oczy, wyrównując oddech. Panika na nic się nie zda, wszystko zależało od pilota. I od zeza tych co w nich strzelali.
 
Sekal jest offline  
Stary 13-08-2008, 08:37   #26
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Upokorzenia były od dwudziestu prawie lat chlebem powszednim każdego Niemca, toteż Halder bez zmrużenia oka wysłuchał inwektyw oficera o świńskiej aparycji. Cóż znaczyła urażona duma wobec katuszy milionów niemieckich mężczyzn i kobiet cierpiących po sowiecką okupacją i pozostałych pod nie mniej niszczącą moralnie władzą jankesów.
Ale to nie był koniec zniewag. Chwilę później dowiedział się, że ma służyć pod komendą Polaków. Cóż. Biada zwyciężonym. Osobiście nie znał żadnego Polaka do tej pory, ale miał już wyrobiony pogląd o ich porządkach i spodziewał się najgorszego. Tym bardziej, że Belg unikał przejęcia odpowiedzialności. Kazał nawet mówić sobie po imieniu. Markus uznał, że ta prośba była skierowana do „zwycięzców”. On wolał zwracać się do oficera tak jak należy. To była kwesta zasad. Nie zdziwił się, że Polacy tak chętnie się zakolesiowali. Dyscyplina nie była ich mocną stroną. W sumie byli to zeslawizowani Germanie. Jednak szlachetna krew Gotów i Silingów została przez stulecia zbrukana przez niższe rasy. Choć czasami trafiały się jednostki o silnych aryjskich cechach.
Choćby ta poznana na lotnisku dziewczyna, ba nawet ten Ruski który miał sporo cech nordyckich. Odziedziczonych zapewne po skandynawskich przodkach.

W magazynie Halder spędził chyba najwięcej czasu ze wszystkich nieustannie szperając i szukając przeróżnych rzeczy, które jak sądził mogły być przydatne w dżungli. Zakładał że będą musieli przetrwać z dala od jakiejkolwiek cywilizacji. Tylko głupiec nie przygotowywałby się na najgorsze.
Z osobistych rzeczy jakie im pozostawiono wybrał metalową puszkę po cukierkach, w której miał owinięte w wacie kilka przydatnych drobiazgów, książkę w jednolicie czarnej okładce, przybory toaletowe i bieliznę.
Uzbroił się w FN FALA z solidną okutą kolbą, celownikiem optycznym i bagnetem. Nie był wprawdzie strzelcem wyborowym, ale skoro można było mieć broń ciutkę lepszą, to czemu nie skorzystać. Nie zapomniał także o pojemniku z oliwą i drugim ze smarem. Wszystko sprawdził. Łącznie ze stanem parcianego paska.
Długo dobierał buty by w końcu wybrać parę, do które przełożył dla wygody wkładki ortopedyczne ze swoich cywilnych trzewików.
Szperał w ubraniach niczym w ciuchbudzie wyszukując w miarę nowy mundur, zieloną podkoszulkę, pelerynę, oraz fular i beret w bardziej dyskretnym kolorze, choć to ostatnie było najtrudniejsza. Belgijscy spadochroniarze bowiem standardowo używali czerwieni, co według Markusa nie było zbyt mądre.
Jednak po dokładniejsze penetracji okazało się, że w magazynie można znaleźć umundurowanie i innych formacji. Halder wybrał sobie czarny komplet przy okazji pozbywając się naszywek.
Cały dobytek spakował do solidnego plecaka dodatkowo dla wygody zaopatrując się w uprząż. Całość trochę ważyła, a nic tak go nie denerwowało jak obciągnięty pas.
Zarówno na lotnisku, jak i do kantyny szedł ostatni w pewnym oddaleniu od reszty. Mimo woli demonstrując swoją odmienność. W rozmowie prawie w ogóle nie brał udziału. Poczęstował się jednak zaproponowanym przez de Werve papierosem.
Zamówił piwo, uzupełnił manierkę wodą, po czym najzwyczajniej w świecie odmeldował się słowami :
- Panno Bielańska ... Panowie ... Za pozwoleniem pana porucznika przypilnuję samolotu. – strzelił obcasami i wyszedł.
Usiadł w cieniu samolotu racząc się piwem i czytając nieśpiesznie książkę. Potem jeszcze raz zajrzał do plecaka, by upewnić się, że zabrał co trzeba.

Podczas lotu zajął siedzenie najbliżej drzwi, zapiął szelki i drzemał. Od czasu do czasu spoglądając zza przymkniętych powiek na Ankę. Zbudziło go nagłe szarpnięcie. Rzut oka za okienko wystarczył, by ocenić sytuację. Spadali.
- Proszę lepiej zapiąć pasy Panno Bielańska. Czeka nas awaryjne lądowanie. Po przyziemieniu jak najszybciej proszę opuścić samolot i trzymać się grupy.
W oczach Haldera nie było strachu, raczej ulga. Wreszcie coś się działo.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 13-08-2008 o 09:04.
Tom Atos jest offline  
Stary 15-08-2008, 12:10   #27
 
Egon's Avatar
 
Reputacja: 1 Egon nie jest za bardzo znany
Eryk przypatrzył się całej sytuacji i zaraz po wyjściu De Werwe i kapitana stanął na baczność.
Gdy usłyszał monolog Porucznika mimowolnie się uśmiechnął. Prawie jak w domu - pomyślał.
Przyjął swój stopień. Sierżant, zawsze sierżant, bardzo dobrze się z tym czuł.
Przyjął swój ekwipunek, FN-FAL, służbowy Browning
Całkiem niezła broń. Lekka, poręczna, moc na wysokim poziomie, bardzo dobrze leży w ręku. Podoba mi się wyposażenie najemnika - myślał stojąc nad Browningiem.
- Rusz się kurwa! - Eryk usłyszał głos Porucznika za swoimi plecami
Szybkim ruchem odwrócił się na pięcie staną na baczność i krzyknął
- Tak jest panie poruczniku!
pozbierał swoje graty i ruszył dalej.
Wybrał mundur w kolorze ciemnego zielonego moro i czerwony beret. Popatrzył na innych, niektórzy w ogóle zakładali inne mundury. Eryk zawsze nosił mundur taki do jakiej Armi go przydzielono, tak do wytresowano. Stanął po przeciw ległej ścianie i przebrał się, swoje rzeczy nienagannie złożył w kosteczkę i włożył do torby. Wyjął z niej swój wojskowy nóż i przyczepił z lewej strony paska, wziął kaburę z Browningiem i zaczepił ją po prawej stronie, założył pasek na mundurze i mocno ścisnął. Wyjął rzeczy z starych spodni i przełożył je do nowego munduru. Wychodząc złapał jeszcze długi zielony płaszcz przeciwdeszczowy. Poszedł z resztą do kantyny. Usiadł z resztą i zamówił wode, wyjął papierosy i zapalił jednego. Przysłuchiwał się rozmowie swoich nowych kolegów, nie znał ich jeszcze dobrze. Gdy skończył palić podszedł do swojego przełożonego Tomasza Dzika stanął na baczność i wyrecytował
- Sierżant Eryk Duszczyk melduje się na rozkaz - powiedział po Polsku.
Po krótkiej wymianie zdań z Starszym Sierżantem wrócił do swojego stołka dopił wode, i wypalił jeszcze jednego papierosa. Razem z wszystkimi ruszył do samolotu, przed samolotem podszedł do Mariusza Podkarpackiego i klepnął go mocno lecz przyjaźnie w plecy.
- Witaj w piekle młody - powiedział, zgasił papierosa butem i wszedł do samolotu.
Rozsiadł się wygodnie zapiął pasy i czekał na start walizka leżała mu miedzy nogami mocno ściśnięta. Dziwnie się czuł w samolocie bez spadochronu więc odruchowo zaczął jakiegoś szukać.
Gdy wystartowali siedział i myślał, przysłuchiwał się rozmowom, zobaczył jak Mariusz zasnął.
Chłopak dużo śpi - pomyślał i zaśmiał się lekko.
Siedział i nagle poczuł wstrzął, znał ten wstrząs bardzo dobrze, znał każdy następny.
Przywitali nas ogniem - myślał. Założył mocniej beret sprawdził zawartość magazynku browninga i FN-FAL, wszystko robił bardzo spokojnie lecz szybko. Schował pistolet i założył FN-FAL na ramie. Siedział prosto i oddychał spokojnie
- Here we go, my boys! - krzyknął z uśmiechem na ustach.
 
__________________
"Kiedy kopną w Twoje drzwi, jak uciekniesz stąd,
Podniesiesz w górę ręce czy wyciągniesz swoją broń
Kiedy prawo już Cię znajdzie jak z nim sobie radę dasz
Możesz umrzeć na ulicy albo poznać zimno krat."

Ostatnio edytowane przez Egon : 16-08-2008 o 18:42.
Egon jest offline  
Stary 17-08-2008, 13:39   #28
Banned
 
Reputacja: 1 Arango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodzeArango jest na bardzo dobrej drodze
Gdzieś nad Kongiem 17.30 - 19.00





Lambert
z wysiłkiem ściągnął stery jednocześnie pochylając maszynę w bok. Chciał ślizgiem zejść w bok by zmylić trzeba przyznać, bardzo marnych strzelców z dołu.
Oczywiście zwiększenie pułapu oszczędziłoby im przynajmniej chaotycznego ostrzału z Kałasznikowów ale, cóż...

Dzik siedząc na miejscu drugiego pilota obejrzał się do tyłu. Po pierwszym ostrym przechyle, kiedy to wszyscy obijali sie od burty do burty teraz wyglądało, że sytuacja się unormowała. Pilot wyrównał lot, zostały za nimi ścigające ich różnokolorowe paciorki maszynowych serii. Odetchnął i rękawem otarł czoło z potu.
Wtedy właśnie jeden z silników kaszlnął, zakrztusił się raz i drugi, po czym ukazała się za nim smużka czarnego dymu.
- Co jest do cholery ? - sierżant był nie na żarty zaniepokojony.
- Idz na tył, uspokój ludzi, przyslij mi tu kogoś by siedział na twoim miejscu, sprawdz zamocowania ładunku, może bedziemy musieli lądować.


Dzik bez słowa wstał i przeszedł na tył maszyny.
- Spokojnie ! Mamy małe kłopoty, ale na pewno sobie poradzimy. Pan kapralu - wskazał na Haldera -przejdzie do kabiny pilota i będzie wykonywał jego rozkazy.
- Reszta musimy przyjrzeć się tym skrzynkom. Pani też może nam pomóc -
zwrócił sie do Anny.
Łączonymi pasami, spiętymi zabezpieczeniami siedzeń starali sie stworzyć kolejne przeszkody, by ciężkie skrzynie, których zawartości nie znali nawet nie przedarły sie przez taśmy i siatki utrzymujące je z tyłu samolotu.
Jednocześnie co i raz spoglądali przez okienka czy oba silniki dalej pracują.
- Śmigło stoi - krzyknął czyjś głos.
Zwiększyli wysiłki.


W kabinie de Werve usłyszał jak ktoś staje za nim.
- Siadaj, bierz to - podał mu lornetkę zostawioną przez poprzedniego pilota - i wypatruj jakiegoś równego miejsca w dżungli.
Halder posłusznie zaczął przepatrywać teren, jednak pod nimi był tylko zielony, jednostajny, sfilcowany dywan najeżonej drzewami zieleni.




- Nic...nic...nic... - meldował monotonnie kapral.

Lambert
pocił się obok na fotelu pilota. Silnik krztusił się coraz bardziej, coraz też grubsza była smuga dymu za nim. W końcu zrezygnowany wyłączył go ustawiając śmigło "w chorągiewkę" by nie utrudniało lotu.
Dym zniknął.
Odetchnął, pożar silnika załatwiłby ich na amen.

Przypomniał sobie o historii sprzed kilku lat gdy to samolot z dwunastoma włoskimi technikami musiał lądować przymusowo w dżungli. To co po nich zostało można było zapakować do kilku pudeł. W sumie były to same kości.
Obgryzione przez ludzi kości.

Zresztą jak miał posadzić przeciążoną kilkutonową maszynę na jednym silniku ?
Już w normalnych warunkach byłby to wyczyn, ale tu ?
Jak?
I przede wszystkim gdzie ?

- Nic...nic...nic...- meldował Halder


Z tyłu skończono pracę.
Nie dlatego, że stracono zapał, czy siły, po prostu nie było już ani kawałka taśmy, liny czy parcianego paska, zużyto nawet te z plecaków, który dało by sie jeszcze wykorzystać.
Ludzie siedzieli bez ruchu z napięciem wsłuchując się w warkot ocalałego silnika i strzępy słów dolatujące z kabiny. Musze dać im coś do roboty - myślał Dzik - inaczej...
- Sprawdzić broń, oporządzenie, stan amunicji...


Maszyna coraz bardziej ciągnęła w dół, de Werve coraz więcej siły wkładał w utrzymanie jej w powietrzy, już tylko jakieś 100 metrów nad dżunglą lecz to nie mogło trwać długo.

- Nic...nic...nic... TAM !!! - Halder wskazywał coś ręką.

- Trzymaj mocno, po prostu bardzo mocno trzymaj - Lambert przekazał kapralowi na chwilę stery i sam wziął lornetkę.
- Cholera to jakaś misja !!! Mam im siąść na tych domkach ???
- Czekaj tam na lewo za zakrętem...
- przesunął lornetkę nieco w prawo gdzie wypatrzył kawał plaży, krótki zdecydowanie za krótki, ale musieli spróbować.
- Idz do tyłu i powiedz ze bedziemy lądować. Mają się trzymać i to mocno, bardzo mocno.
Wiedział, że jeśli wbija sie dziobem w dżunglę kabina będzie najbardziej narażona na zniszczenie.
Nie dawał sobie, ani im wszystkim zbyt wielkich szans. Przeciążony tył ciągnął niemiłosiernie maszynę i podporucznik musiał wkładać wszystkie dawno nabyte umiejętności by dalej mogli lecieć.


Z tyłu kapral przekazał wiadomość.
Twarze niektórych ściągnęły się w dziwnym grymasie, innych wyraznie pobladły. Przerwano dotychczasowe zajęcia, wszyscy chwycili się kurczowo czego mogli oczekując nieuniknionego. Poczuli jak maszyna delikatnie skręca Dżungla za oknami i wstęga Rzeki zbliżała sie coraz bardziej.


Samolot z cierpiętniczym warkotem pracującego ponad siły jedynego silnika przemknął nad misją i zaczął powoli skręcając utrzymując lot nad zakolem Rzeki. Na szczęście biegła ona tutaj łagodnym łukiem rozlana na szerokości prawie pół mili.

Lambert niemal pieścił stery, wiedząc, że zbyt gwałtowny przechył musi zakończyć się katastrofa. Pot już nie kroplami, a strużkami spływał mu po twarzy zalewając oczy. Te od soli w nim zawartej zaczynały coraz bardziej biec i tylko intensywne mruganie pozwalało mu cokolwiek widzieć.

Nareszcie ustawił maszynę prostopadle do łachy przy lewym brzegu wody. Zielony dywan dżungli zamykał sie coraz bardziej wokół maszyny, do czubków drzew zostało już tylko kilkanaście metrów.
De Werve musiał tak wszystko obliczyć, by posadzić Dakotę tuz za nimi jednocześnie nie zaczepiając przed tym o nie.

Zagryzał zęby ciężko dysząc, wreszcie, gdy pod samolotem ukazał sie piasek, popchnął delikatnie stery. Maszyna przyziemiła z potwornym łomotem i zaczęła szorować po piasku w kierunku krzaków i drzew zbliżając się do nich z niewiarygodna prędkością.

Wiedząc, ze i tak nie zdąży już odpiąć pasów i uciec z kabiny Lambert mógł tylko skulic się na swym fotelu. Wiedział, że najprawdopodobniej za sekundy umrze.

Z trzaskiem łamanych skrzydeł i dartego podszycia Dakota uderzyła w ścianę zieleni gruchocząc co pomniejsze drzewka, wypadła na następna mniejsza łachę, by ostatecznie utkwić w krzakach na jej końcu.

Jedno z drzew przebiło szyby kabiny i z siłą kafara wbiło w fotel drugiego pilot. De Werve spojrzał na nie wpółprzytomnie.
Zatrzymali się.


Wylądowali.






Doktor Sophie Toracci przerwała opatrywanie kolejnego malca i podniosła głowę nasłuchując.

W końcu upewniwszy się, że się nie myli wybiegła na zewnątrz.
Na tle bezchmurnego nieba odcinała sie wyraznie czarna sylwetka samolotu. Jego silniki pracowały ciężko, mieli kłopoty, rozumiała to nawet ona laiczka jeśli chodzi o lotnictwo. Przyłożywszy dłoń do oczu obserwowała wysiłki pilota usiłującego poradzić sobie z oporna maszyną.

Ta zaś przemknęła nad misją, delikatnie zatoczyła łuk nad rzeką by opaść gdzieś za drzewami mniej więcej w odległości mili.

Była postawną, ładną brunetka na której jednak kilkumiesięczna praca w tym zapomnianym przez Boga i ludzi szpitalu zdążyła wycisnąć swe piętno. Leczyła tutaj i nauczała z pomocą dwóch czarnych misjonarek dzieci okolicznych plemion. Odkąd jednak wybuchła rebelia przyprowadzano do niej, badz też same przychodziły już tylko sieroty. Obecnie miała ich w szpitalu ośmioro, każde poniżej 12 roku życia.

Dotąd rebelianci jakby o nich zapomnieli.

Jednak zawsze w dżungli są czyjeś bystre oczy i te na pewno widziały katastrofę maszyny.

Zagryzła wargi.

Wojna właśnie zapukała do drzwi misji.
 

Ostatnio edytowane przez Arango : 17-08-2008 o 16:42.
Arango jest offline  
Stary 17-08-2008, 23:53   #29
 
Rainrir's Avatar
 
Reputacja: 1 Rainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputacjęRainrir ma wspaniałą reputację
Piotr wiedział, że samoloty to nic dobrego, przynajmniej dla nich w tej chwili.
Każdy razem i z osobna wyczekiwał dalszego rozwoju wydarzeń, widać było zaniepokojenie na ich twarzach, a nawet strach.
Wilk nie jedno widział i nie jedno przeżył, miał nadzieję że nie zginie w tak głupi spokój.

Po chwili wrócił do nich Sierżant Dzik wysyłając Haldera do kabiny Lamberta, po czym sprawdził czy wszystko jest przymocowane jak trzeba, i wrócił na swoje siedzenie.

Wilk patrzył wciąż na dym wydobywający się z silnika, mając w nadziei że nie zgaśnie, lecz ku jego obawom śmigło się zatrzymało.
Po chwili oczekiwania Sierżant Dzik rozkazał, jak sądził Piotr zająć się czymś, byle nie myśleć o niewygodnej sytuacji.
Pomysł sierżanta, jak się okazało, wypalił.

Sekundy, a może nawet minuty później przerwali swoje czynności, wysłuchując wiadomości Haldera
Atmosfera nagle zgęstniała, każde z nich przygotowywało się do najgorszego, przytrzymując się czego tylko mogli.
Najcięższe chwile tego cholernego dnia, pomyślał Piotr.

Ręka, strasznie boli ręka, ale czy żyje.
Wymacał lewe przedramię, wyczuł coś ostrego.
Szkło, pełno szkła, pełno krwi.
Ucierpiała również jego głowa, widział jakby przez mgłę, pomrugał kilka razy, po czym rozejrzał po samolocie.

Wstał, po czym podchodził do każdego, sprawdzając czy żyje.
Większości nie było praktycznie nic, ale czegoś mu tutaj brakowało.
Lambert, pomyślał, po czyn udał się chwiejnym krokiem w stronę kabiny.
Wilk nie znał się na medycynie, ale i jemu chyba nic cięższego, na pierwszy rzut oka nie było.

Wrócił, zabrać swojego FN FAL'a.
Nie czekając na pozwolenia przełożonych, odwrócił się w stronę wyjścia, aby spawdzić teren wokół wraku.
Lewa ręka bolała, ale mimo tego, zdołał unieść karabin, wiedział że to działanie obronne ciała, czy coś podobnego.

Chyba nic nam nie grozi, jak na razie, powiedział sam do siebie, trzymając broń w pogotowiu,Czas wracać do wraku, może sytuacja jest już lepsza, dodał, jaby nie wierząc we własne słowa.
 

Ostatnio edytowane przez Rainrir : 18-08-2008 o 00:04.
Rainrir jest offline  
Stary 18-08-2008, 13:51   #30
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Lambert starał się odwrócić głowę od morderczego widoku drewna wbitego w fotel obok, jednak mięśnie były jak z żelaza. Wyobraził sobie drzewko sterczące mu z piersi drżącą ręką wyciągnął paczkę papierosów.
Zanim wyciągnął jednego, kilka rozsypał po kabinie. Odpalenie zapalniczki też nie było łatwe.
Uspokajał się powoli smakując dym.
Jeszcze w Anglii w '44 jako nieopierzony szczeniak dziwił się jednemu z Czeskich pilotów który mając niebywałego pecha, zaliczył siedem kraks związanych z przymusowym lądowaniem i za każdym razem pod względem psychicznym wyglądał jak zużyta szmata... "przecież po kilku razach człowiek się przyzwyczaja" - żartowali z kolegami z dywizjonu.
Dziś po trzech strąceniach de Werve chciałby dać w pysk sobie z lat młodości.
Do tego nie da się przyzwyczaić, a twardzielami usiane są cmentarze.
Chwila spokoju uspokoiła bicie serca, dłoń z papierosem przestała drżeć...
Uchodząca z żył adrenalina zwolniła miejsce bólowi, który nie mógł przez nią wcześniej dojść do głosu.
Ręce miał obolałe o mocowania się z samolotem, przy skroni czuł pieczenie od rozcięcia po kawałku szyby, która prysła jak banka mydlana. Krew spływała na policzek powolnym acz upartym strumykiem.
Lewy rękaw koszuli był w strzępach, a ramię miało pełno zadrapań, jako pozostałość po gałęziach wdzierających się do kabiny po uderzeniu w ścianę lasu. W kolanie promieniował ból od uderzenia w kokpit, przepiękny siniak pewnie właśnie zakwitał niby wiosenny krzew bzu.

Ze schowka wyciągnął mapy i odpiął pas. Pozbierał papierosy i podniósł lornetkę z podłogi zawieszając ją sobie na szyi. Sięgnął też po neseser z dokumentami i plecak wojskowy pozostawiony przy fotelu drugiego pilota, ręka otarła się o drzewko wbite w fotel. Jak to dobrze, że odesłał Haldera do tyłu, gdyby nie to mieliby tu Niemiecki Szaszłyk.

Wstał strącając na ziemię kawałki szkła z rozbitej szyby która pokryła jego uda. Nogi ugięły się pod nim - szczególnie urażone kolano, przez co oparł się o deskę rozdzielczą, niechcący włączając radio.
O dziwo działało, choć muzyka lecącą z głośnika niemiłosiernie przerywana była trzaskami. Radio ledwo łapało piosenką jakichś debiutantów, którzy myśleli że wybiją się na coverze Nat King Cole'a. Lambert nie wróżył im ciekawej kariery.

Well if you ever plan to motor west
Just take my way that's the highway that's the best
Get your kicks on Route 66

Well it winds from Chicago to L.A.
More than 2000 miles all the way
Get your kicks on Route 66

Well goes from St. Louie down to Missouri
Oklahoma city looks oh so pretty
You'll see Amarillo and Gallup, New Mexico
Flagstaff, Arizona don't forget Winona
Kingman, Barstow, San Bernadino

Would you get hip to this kindly tip
And go take that California trip
Get your kicks on Route 66

Well goes from St. Louie down to Missouri
Oklahoma city looks oh so pretty
You'll see Amarillo and Gallup, New Mexico
Flagstaff, Arizona don't forget Winona
Kingman, Barstow, San Bernadino

Would you get hip to this kindly tip
And go take that California trip
Get your kicks on Route 66


[media]http://www.youtube.com/watch?v=UyhkBg8wOBo[/media]


Zagryzł papierosa i schylił się wchodząc na tył. Oczyma wyobraźni widział tam krwawą jatkę, lecz okazało się, iż wszyscy wyszli bez większego szwanku.
Lambert stał chwilę opierając się o ściankę samolotu nie mogąc uwierzyć w fart.

- Jankeski szmelc - rzucił do towarzyszy niedoli w większości bladych jak ściana i badających własne potłuczenia.
Otarł czoło i policzek rozmazując krew,
- Mówią, że do trzech razy sztuka - mruknął - jak tak dalej pójdzie to stwierdzę, że spadochrony są zbędne.
Utykając zbliżył się do napisu "main cargo door" i spróbował otworzyć drzwi.
Zablokowane, co nie dziwiło po takim lądowaniu. Wspomniał jęk stali i głuche uderzenia drzew o ściany w trakcie katastrofy. Zaparł się rękami i zdrową nogą zaszczycił drzwi solidnym uderzeniem. Drzwiczki odskoczyły, a wnętrze zalało słońce.

Lambert wyskoczył na zewnątrz i zagryzł zęby gdy w kolanie odezwał się tępy ból, a przed oczyma zatańczyły ciemne plamy.
Zmełł w ustach przekleństwo które mu się cisnęło i rozejrzał się. Ściana lasu skrywała niedaleką misję, zaraz pewnie zaroi się tu od ciekawskich, ciekawe ile rebeliantom zajmie poszukiwanie strąconego samolotu.

Zerknął na samolot rozmasowując nogę, ból powoli mijał, zresztą Lambert lepiej sie poczuł widząc jak wygląda ich "Skytrain".
Powyginane blachy, brak skrzydeł i podwozia, ani jednej całej szyby. "Dakota" wyglądała jak poszatkowany wieloryb bezsilnie leżący na brzegu, lub jakby ktoś ja po prostu przeżuł i wypluł.
Rzucił okiem w kierunku powracającego kaprala i zwrócił twarz ku ścianie lasu kryjącej zabudowania.
- Przydałoby się dowiedzieć czegoś o tej misji - rzucił do Wilka powracającego z szybkiego rekonesansu - Może wiedza coś o rebeliantach, gdzie są, ilu, gdzie są drogi przez nich obsadzone, a gdzie nie, czy da się załatwić środek transportu... i co najważniejsze gdzie u diabła jesteśmy.
Zamyślił się przed oczyma wciąż miał lądowanie i widok którego oszczędził Halderowi dzięki czemu ten przeżył, a którego i inni nie mogli oglądać siedząc w przestrzeni ładunkowej.
Ściana lasu zbliżająca się do nieubłaganie i latające odłamki szkła.
Uspokoił nerwy i zajrzał do wnętrza zmasakrowanej maszyny.

- Najważniejsze by ładunek nie dostał się w ręce tych wesołych chłopców przez których mieliśmy to niecodzienne lądowanie. Może uda się załatwić jakiś transport, a może nie.
Mamy dwa wyjścia, puścić z dymem wszystko teraz, albo uratować część towaru mając nadzieje na dotransportowanie tego inną droga niż powietrzną. Jak z tym będzie, dowiemy się dopiero w misji która jest jedną lub dwie mile dalej, lecz gdy tam już dotrzemy, może być już za późno, bo kto wie jak daleko są rebelianci. Jakie jest wasze zdanie w tej kwestii?
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 19-08-2008 o 09:40.
Leoncoeur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172