Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 31-01-2015, 02:30   #111
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Karel powitał wizytę i obecność Trago z prawdziwą ulgą. Wreszcie któryś z tubylców który mówił na tyle zrozumiale, że plutonowy wiedział o co mu biega bez zgadywania! Podziwiał i Dave'a i Azula za to, że ogarniali ten ich niby podobny ale jednak kłopotliwy dla niego dialekt. Dlatego niezbyt się angażował w rozmowy z tubylcami, zwłaszcza te oficjalne. Co innego jeśli spytano go o coś ale i tak wolał powiedzieć swoje do swoich i by przetłumaczyli to na ichni.

W tym czasie cały czas zastanawiał się jak to jest z tym mutasem? Jak on sie uchował? Kto i czym on jest? Plugastwo na ogół obnosiło się ze swymi znamionami i symbolami a u tego parcha prócz wyglądu, jakoś tego nie dostrzegał. Przynajmniej na widoku i na zewnątrz. Po Chris'ie widział, że tamten ma podobne skojarzenia jak i on i też by pewnie chetniej porozmawiał z cholernikiem inaczej niż słowami. Ale nie było rozkazu a i rozumiał powagę i specyfikę chwili no i przewagi taktyczne mutasa i jego pupili. No i jak jeszcze Azul zaczął gadkę to już przesądziło sprawę. Ale przynajmniej dzięki temu on sam nie musiał sliny toczyć.

Podczas negocjacji, gdy już się obie strony rozgadały na dobre i potrzebowały przerwy dla złapania oddechu plutonowy zagadną mistrza ceremoni. - Eee... Panie Trago... - zawahał się. w takich chwilach dawała znać jego przeszkolenie względem typowo wojennego rzemiosła a nie jakże trudnej sztuki dla niego ładnego mówienia. Jak słuchał Dave'a to jakoś to prosto wyglądało a jak sam próbował to nie wiedział od czego zacząć. Dajmy na to czy całym tytułem czy zwyczajnie samym imieniem czy jeszcze jak... To nie były rzeczy dla jego prostego, podoficerskiego umysłu...

- Ja się chciałem spytać czy ten wasz... eee... pryncyp... - tu już się zająknął i wahał dłużej a właściwie to musiał złapać oddech by nie powiedzieć tego co mysli czyli czegoś w stylu: ten wasz pierdolony, heretycki bękart i sługus arcywroga! No ale dyplomacja no...

- ...eee... to on długo z wami jest? Skąd przybył? Nie wygląda jak reszta z was. - zawahał się ale ciekawość i upór przezwyciężyły niepewność. Zanim zaczął rozmowę i nad nią dumał doszedł do wniosku, że raczej jak ten zmutowany fajfus jest ich szefem to chyba powinni śpiewać o nim psalmy i w ogóle się chełpić, jaki to on nie jest dobry, mądry, odważny i takie tam. A jak coś było na rzeczy, ze jakiś przymus czy podstęp to może też to da się wykminić? Może Trago wówczas czymś by chlapnął na ten temat? Wiedział, że rozmawia z Trago ale i że Dave i Azul słyszą to nawet jak się nie wtrącą teraz to może dokumają cos co on przegapi.


---



- Szefie... - zwrócił się do Dave'a gdy mieli chwilę zostać sami. - Trago i ten jego jebany mutas nic nam chyba nie pwiedzą więcej na temat naszych... To oficjalna linia... Na moje to trzeba by pogadać... No nie wiem... Z kimś innym... Z ulicą no... - plutonowy tracił wątek i gubił słowa, zupełnie inaczej niż gdy referował swój pomysł na akcję lub raportował jej przebieg. Ogólnie rozumował, że chyba oficjalnie wiecej się nie dowiedzą lub trzeba by jakoś zaryzykować by drążyć temat. Można było jednak spróbować poszukać jakiś właśnie innych źródeł niekoniecznie związanych bezpośrednio z dwoerm tego heretyckiego wypierdka.

- Bo coś jest na rzeczy na moje oko... Sami mówią, że przyszli, że byli, że gadali... A potem znikli... Na moje to ktoś ich zniknął... A kto miał ich tu zniknąć jak nie ten odmieniec albo na jego rozkaz... Teraz równie dobrze może próbować ten numer z nami... - kontynuował swoją myśl Cadiańczyk. Z jego kalkulacji wychodziło mu, że albo dyplomaci zostali wrzuceni gdzieś do lochu, albo już użyźniają glebę albo nawet ktoś zapłacił za ich głowy i handlowy umysł tego tronowego odmieńca przystał na handel.

Ciężko znoszący przedłużające się rozmowy Cotant zaczął spacerować pod dla rozprostowania kości i rozejrzenia sie w sytuacji. Szczególnie ciekawie rozglądał się oglądając strażników a zwłaszcza tych gwardzistów tronu jeśli się dało. Widział już wcześniej, że mają niezły sprzęt i teraz się zastanawiał czy przypadkiem nie Imperialnego pochodzenia dajmy na to z pozostałości po poselstwie. Z pewna obawą też wypatrywał czy nie dostrzeże jakiś oznak czy symboli Arcywroga w pomieszczeniach czy obsłudze.



---



- Ej chłopaki! To te chłystki! - krzyknął wzburzony Cadiańczyk widząc na kapitolskich salach renegatów z którymi się tak "prztykali" od dotarcia na te miejsce. W tej chwili bardziej niż wcześniej jakby spełniły się podejrzenia co do losu jaki spotkał iperialnych dyplomatów. Wyglądało na to, że ten cwaniaczek na tronie próbuje się dogadać z dwiema stronami na raz. Kaarel już wczesniej bardzo podejżliwy odkąd tylko zobaczył postać na tronie to teraz już chwytał za broń, już pędził ku renegatom by sprawdzić swoimi monoostrzami co mieli na śniadanie, już się składał do ciosu gdy nagła fala światła wywołała okrzyk bólu i zahamowała jego atak. Zaś słowa gospodarzy i rozkazy swoich powstrzymały go ostatecznie.

Okazało się jednak, że Kago mają całkiem interesującą tradycję rozwiązywania konkursu ofert handlowych. Jednak gdy usłyszał kto ma walczyć na wszelki wypadek się dopytał czy to ma być lider grupy czy dowolny członek oddziału. Bo jak to drugie to on chętnie... I tu wskazał wymownie na swoje ostrza a brodą na tego Parkera od renegatów. Dave jednak okazał sie człowiekiem honoru i prawdziwym oficerem Imperialnej Gwardii i plutonowy czuł prawdziwą dumę, że może służyć pod takim prawdziwym polowym oficerem a nie jakimś paradnym fircykiem.

- Chwała Imperatorowi! Chwała Gwardii! Chwała Engelowi! - wydarł się opetańczo plutonowy gdy obaj pojedynkowicze wyszli na arenę i stanęli naprzeciw siebie. Zaangażował się w kibicowanie całkowicie drąc się starając zagłuszyć poczucie winy. Jakoś miał wrażenie, że to on powinien tam teraz stać a nie ich porucznik. Dlatego przeżywał walkę strasznie osobiście i darł się do ochrypniecia nie szczędzac wyzwisk i temu palantowi na arenie i jego przydupasom po drugiej stronie widowni.

- Taaaaaaaak! Imperator jest z nami! - wydarł się na koniec pojedynku widząc jak Parker bezładnie pada na ziemię a ich zwycięzki porucznik wciąż stoi na nogach. Widać Imperator był i jemu i im łaskawy bowiem przed chwilą jego wprawne oko wyłapało, że Dave oberwał i to bardzo groźnie na szczęście to najwyraźniej było tylko...

- O nie! - jęknął nagle widząc nóż w trzewiach imperialnego oficera który moment później upadł na piach obok swojego pokonanego przeciwnika. - Titus! Za mną! - Kaarel nie czekał na nic ani na nikogo tylko jednym susem przeskoczył przez krawędź areny a jego skośnooki, wygolony kumpel tuż za nim dzierżąc swój podręczny zestaw na takie okazje. Kaarel prócz dźwigania czy i patrzenia mógł się tylko modlić prosząc Imperatora by dał jeszcze szansę temu dzielnemu porucznikowi pświecić im przykładem i poprowadzić ich do następnych bojów niosąc sztandar Imperatora ku kolejnym zwyciestwom i zagładzie heretyków.


---



Skutkiem długiego i morderczego pojedynku ich porucznika było pognanie precz ekipy renegatów. Po części rozradowany dumą i zwyciestwem z wyczynu ich porucznika po części rozżalony i zmartwiony jego stanem obecnym i szansą na ozdrowienie niewiele mysląc zaproponował Trago, że jak Kago mają jakieś tradycje czy zwyczaje to on sam, bez problemów może im posłać z murów parę strzałów na pożegnanie, granatów właściwie też a i kosę w nerę do kompletu. Żaden problem, naprawdę, z przyjemnością wręcz.

Za to gdy parę godzin później na siedzibę ich gospodarzy spadły dwie rakiety a zaraz potem gruchnęła wieść o renegackim ataku Kaarel prawie sie ucieszył. Jego świat znów wracał na znajome tory.

Chociaż zostali chwilowo bez dowódcy to teraz pod wodzą Akkermana mieli niezłą zagwostkę do rozkminienia. Straty i w ludziach i sprzęcie mieli spore. Kago właściwie nie poprosili ich o pomoc a jeszcze coś tam było, że fanty chcą dla siebie. Ale jakoś tak czekać aż wróg podejdzie bliżej i osłabnie pod naciskiem oporu sił tubylców może było i rozsądne i dyplomatyczne ale w ogóle nie leżało w naturze agresywnego w działaniach wojennych Kasrkina.

- Ja wam powiem chłopaki... Ja bym się tam bujnął... - rzekł patrząc na swój karabinek. Wyjał magazynek, obejrzał go i jak stwierdził, że wszystko gra, bo jak mogłobyć inaczej, energicznie załadował go z powrotem z głośnym trzaskiem. Chyba wszyscy byli do tego zgodni bo wkrótce dyskutowali już o tym czy brać maszyny czy nie.

Ze swojej strony prócz karabinku, amunicji i monoostrzy plutonowy zamierzał zabrać ile się da granatów. Jego zdaniem na takie miejskie walki nadawały się świetnie. Nie pogardził też minami. Uznał, że piechur, zwłaszcza taki jak oni, znajdzie okazję do ich ciekawego zastosowania.

Na koniec zaczął luźno rozważać detale. Ciężko mu było coś decydować konkretnego nie mając obrazu sytuacji ale pomysł Chrisa by wybrać się we dwóch na wycieczke bardzo mu przypadł do gustu. Już widział jakiś bezpański wóz dowodzenia czy wsparcia gdzieś na zapleczu atakującej fali, już widział jak przepuszczają taką falę i znienacka siadają im na plecy dezorganizując zaplecze i znikają nim tamci się zbiorą do kontrataku, jak się łapią na minę której nie było jeszcze parę minut temu, albo jak dając dyla do swojej bazy zostają obrzuceni granatami. Tak, mieli zdaniem plutonowego całkiem sporo ciekawych opcji. Ale o detalach przyjdzie czas myśleć jak będą na miejscu.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 01-02-2015, 12:15   #112
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Po tym jak Engel został ciężko ranny, Akkerman został na drodze promocji polowej wyznaczony nowym dowódcą Sabatorii. Byli teraz na wrogim terytorium, wśród ludzi dowodzonych przez mutanta, a w dodatku 47. Zmechanizowany nie darzył ich szczególnym szacunkiem. Może za poprzednie batalie, może za to, że Davy rozchlastał ich dowódcy gardło, może z powodu kombinacji obu tych czynników.
- Chodźcie, musimy ustalić plan dalszego działania, cele i zadania szczegółowe. Nie chcę, żeby jakieś uchole z Kago nas podsłuchiwały, więc może wejdziemy do Chimry i odpalimy silniki, żeby zagłuszyć jakiekolwiek podsłuchy laserowe, a także zostawimy kogoś na czatach, gdyby ktoś wpadł na pomysł podejścia i dowiedzenia się o czym rozmawiamy.
Kiedy znaleźli się już w przytulnym wnętrzu BWP, Chris zaczął naradę:
- Wszyscy wiemy, że ludzkie plemię nie może być dowodzone przez pomiot Chaosu. To wbrew ludzkim i boskim prawom. Trzeba będzie wyeliminować czwororękiego. Póki co jednak, przyczaimy się i zaczniemy zbierać dane. O wszystkim – o plemieniu, o ich przywódcy i o zaginionych imperialnych negocjatorach, o których dziwnym zrządzeniem losu nikt nic nie wie. Na chwilę obecną jesteśmy świadomi tego, że ludzie Kago są uzbrojeni, znajdują się na ufortyfikowanym terenie, poruszają na szablowilakch i mają wyrzutnie rakiet. Ich szef ma cztery ręce, jakiś przedmiot powodujący wyładowania elektryczne i obstawę w postaci kilku karków. Ma też doradcę i siedzi w swoim budynku. Czy z niego wychodzi? Tego jeszcze nie wiemy. Ani tego, co się stało z negocjatorami. Plan jest taki: zostajemy tu. Azul zajmie się pojazdami, Titus będzie doglądał Engela a Kaarel i ja zajmiemy się zwiadem. Może nie wszystkim podobają się rządy mutanta, może ma tu jakichś wrogów albo ktoś po prostu myśli, że mógłby dowodzić lepiej. Jeżeli nie, to można mu to zawsze delikatnie zasugerować. Kogo potrzebujemy? Na pewno nie kogoś zbyt daleko od mutanta. Taka osoba z pewnością nie będzie podejrzliwa co do prawdziwości naszych intencji, ale nie będzie wiedziała co się dzieje w najbliższym otoczeniu głównego kierownictwa. Z drugiej strony, ktoś z personalnej obstawy nie będzie zainteresowany ofertą i będzie zbyt podejrzliwy. Potrzebujemy sfrustrowanego dowódcy średniego szczebla z ambicjami. Z nim się dogadamy.
Onyx rozmyślał nad zabiciem mutanta w jego kwaterach, podczas audiencji, albo jakiś skrytobójczy atak. Problem w tym, że wtedy musieliby salwować się ucieczką przez niezbadane terytoria z dwoma plemionami na karku. Engel mógłby tego nie przeżyć. Reszta też nie. Dlatego plan z chwilowym przyczajeniem i sprowokowaniem kogoś do zbrojnej rebelii przeciwko mutantowi uważał za najlepszy. Aby wyselekcjonować „cel” trzeba było najpierw wkupić się w łaski kadry zarządzającej. Sposobność ku temu zdarzyła się szybciej, niż Akkerman sądził.

Rakiety z wizgiem przeleciały nad grubymi murami zabudowań obronnych i bez pudła wbiły się w pałac zamieszkiwany przez mutanta. „Podczas audiencji któryś z tych kutafonów musiał liczyć kroki i teraz znają dokładną odległość od pałacu, przez co obramowanie o staje się dziecinnie proste. Sprytne, choć Kago powinni byli to przewidzieć i ustrzelić bydlaków z 47. A nie wpuszczać ich do siedziby. Taki błąd. Z drugiej strony, jeżeli udało się którąś z rakiet unieszkodliwić mutka, to artylerzyście należy się skrzynka piwa.” Rozmyślania Onyxa przerwał alarm. Terytorium plemienia Kago było atakowane przez siły wroga.
- Azul, przygotuj pojazdy, gdyby była potrzebna ewakuacja, Titus stań na głowie jeżeli to konieczne, ale Engel ma być gotowy do przeniesienia, gdyby trzeba było się wycofać na pustkowie. Kaarel – przejdziemy się. Znajdziemy jakąś sympatyczną uliczkę o odpowiadających nam właściwościach taktycznych. Zaczaisz się na poziomie ulicy na jakichś przeciwników a ja będę cię osłaniał. Jak się nie da z punktu snajperskiego, to z bliska jak w klasycznym CQB. Pytania? Pytań nie było. Sabatorii wiedzieli co do nich należy, cały czas spędzony na wspólnej walce spowodował, że instynktownie domyślali się jak działać będą inni i jak powinni się zachować, aby zmaksymalizować skuteczność działania.

Onyx przywdział pancerz, wziął granaty, pistolet, Hellguna z bateriami i plecakiem. Sprawdził sprzęt, łyknął coś przeciwbólowego i ruszył z Kaarelem na łowy. Najpierw należało znaleźć odpowiedni teren. Nie na uboczu, ale możliwie blisko epicentrum walki, aby mieć możliwość zaliczyć jak najwięcej potwierdzonych trafień jak i pokazać się dowódcom plemienia Kago. Niech zobaczą kogo mają po swojej stronie.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 01-02-2015, 15:51   #113
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Szczerze mówiąc Azul miał problemy z powstrzymaniem się. Z chęcią uniósłby miotacz plazmy i zalazł jej strumieniem podłych renegatów. Ale nie miał swojej broni. Mógł ich tylko zmiażdżyć i połamać swoim serworamieniem. Bardzo żałował, że Davy zdecydował się na walkę. Heyron był bowiem najzwyczajnie w świecie żądny zemsty, choć był ranny, wiedział że po prostu zjadłby przeciwnika. Pozostało mu tylko zaciekłe kibicowanie dowódcy z całych sił.

***

Takich klątw jakie rzucał Heyron Azul nikt by się nie spodziewał. O ile pochodzenie wroga dało się bez problemu kwestionować (czy był z prawego łoża czy nie), o tyle kwieciste przyrównania techkapłana z Volg mogły spowodować więdnięcie uszu nawet u cadiańskich weteranów, a co bardziej inteligentnych wojaków o obrzydzenie (czasem posiadanie wyobraźni może człowiekowi zaszkodzić). Wielce nieparlamentarne poematy, tyrady i wyzwiska opuszczały wokoder techkapłana jedno po drugim, jednak trudno się było dziwić. Kto słyszał volgicką gwarę wiedział, że byli to ludzie nie zważający na konwenanse, a i soczyste przeklinanie potrafili wynosić do poziomu sztuki.

Koniec pojedynku miał być możliwością dla Azula, aby dorwać przeciwników którzy tak bezczelnie go załatwili. Niestety... los przyniósł całkiem co innego.

***

Skinieniem głowy Techkapłąn przyjął nowe rozkazy. Praca, praca. Bez litości, bez wytchnienia. Wstępne wyliczenia dały mu świadomość, że uwinąłby się z całym majdanem w jedną dobę. O ile by w ogóle nie odpoczywał. Rozkazy jednak były jasne. Dlatego też pomimo ran Azul zabrał się do roboty, kiedy jego towarzysze zabrali się za dozbrojenie i wyprawę w celu odpłacenia 47. za ranienie cadiańskiego dowódcy i ich stalowych bestii.

Na pierwszy ogień Volgita wziął Tetsudo. Naprawienie motoryki pojazdu miało najwyższy priorytet, biorąc pod uwagę ich sytuację. Wszystkiego w Chimerze nie zdołaliby przewieźć. Dlatego też Techkapłan uruchomił ich niewielką drużynę serwitorów i wydał im odpowiednie rozkazy. Jego mechaniczne ramiona rozpostarły się.

Niestety dzikusi nie mieli podnośnika. Było kilka wyjść. Albo taki skonstruować, albo wykopać dół pod pojazdem, albo przenieść maszyny do odpowiedniego budynku...
Jednak zamiast tego Azul wybrał całkiem inne wyjście. Stanął, zaparł się mocno nogami i chwycił serworamieniem za burtę wozu. Wzmocniony szkielet z pancerzem wspomaganym jęknęły. Serwitory przemysłowe przyszły z pomocą swojemu panu. Te mniejsze podsunęły potężne bloki złomu pod kadłub pojazdu tworząc w ten sposób prowizoryczne podwyższenie. Heyron odetchnął. Najłatwiejszą część miał za sobą.

***

Ciął, rozdzielał, łączył, spawał, zakładał, wymieniał, odejmował, przerabiał i czynił wiele innych znaków mówiących o jego wielkim oddaniu Omnissiahowi. Godziny mijały, a Tetsudo zaczął dorabiać się nowych części i elementów. Przy okazji Azul wzmacniał konstrukcję, łatał dziury, naprawiał przestrzelenia, wyrwy, zalepiał ubytki w poszyciu. Z pomocą serwitorów szło to szybko, a i konstrukcja wozu była na tyle prosta, że prosty kowal z agriświata mógłby też naprawiać wojskowe wehikuły tego typu.

Co jednak ważne na burcie pojazdu znów pysznił się napis, który Azul naniósł na Tetsudo dnia w którym wjechali do miasta. Był wielki, czerwony i głosił, że "Armaggeddon, suko!". Dla Cadian była to tylko ozdoba, ale Stalowy Legion znał znaczenie czerwonej barwy. Kiedy dla próby Azul odpalił silnik ten zawarczał z wielką ochotą gotów do jazdy.
Heyron mógł pogratulować sobie dobrej roboty.
Jednak dzień minął prawie cały, dlatego też czas był najwyższy na przerwę i solidny posiłek. Może też na małą drzemkę. Potem musiał wrócić i zająć się Chimerą, która też czekała na naprawy i dopieszczenie, które zostały brutalnie przerwane przez atak na Diament.
 
Stalowy jest offline  
Stary 02-02-2015, 02:40   #114
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
The heretic and the blasphemer can offer no excuse for their crimes.

Nowy dowódca Sabatorii, wspierany przez swoich towarzyszy, wydał pierwsze dyspozycje.

Niezmordowany tech-kapłan Azul raz jeszcze podjął się napraw stalowych bestii, chcąc przywrócić im sprawność i chwałę wojennych machin godnych Imperialnej Gwardii. Wykorzystał w tym celu kurczące się zapasy, okoliczny złom oraz pomoc ze strony drużyny serwitorów. Armagedońcy i Ryan również przyłożyli rękę do napraw, podczas gdy Briggs i Haller trzymali wartę, a Titus opiekował się rannymi. Po niecałych dwóch dniach obydwa pojazdy były zreperowane - a nawet obłożone dodatkowymi blachami pancerza, zmodyfikowanych w taki sposób, aby przyjęły właściwości ablatywne. Zaraz potem Wyklep padł na pysk, nie mogąc dłużej ignorować wycieńczenia i poważnych ran. Dołączył do Engela, który w międzyczasie zdołał odzyskać przytomność - lecz nie był w stanie funkcjonować tak, jak przed pojedynkiem... Pozytywnym akcentem natomiast było wybudzenie Remiego Petrola. Volgicki snajper był wściekły i nie zdzierżył dalszego leżenia na macie, rwąc się do dalszej służby. Najwidoczniej nie był nawet w połowie tak poszkodowany, jak mógł być po akcji z Kayne'm.

W międzyczasie trwała bitwa.


47th Mechanized Imperial uderzył z pełną pozostałą mocą na terytorium Kago. Kilka transporterów opancerzonych i rzesza piechoty atakowały na całej długości frontu, stopniowo spychając tubylców wgłąb dawnej dzielnicy administracyjnej, mimo ufortyfikowania całej okolicy. Powody były dwa. Spora część pozostałych renegatów była znacznie lepiej wyposażona i wyszkolona, niż postapokaliptyczna, plemienna hołota. Poza tym... napastnicy mieli pomoc wewnątrz.

Jedną z pierwszych rzeczy, które uderzyły Cotanta i Akkermana, były... bratobójcze walki między tubylcami. Widząc cały ten burdel, zawczasu przycupnęli w jakichś pustych ruinach. Dopiero spotkanie Yarni i jej ludzi rozwiało wątpliwości - niewielka część tubylców, przebiegle rozmieszczona na skrajach terytorium, była zdecydowanie bardziej za sojuszem z renegatami, aniżeli Sabatorii. Podczas gdy kobieta wspierała wysiłki obrońców w ogarnianiu burdelu i karaniu zdrajców, agenci Officio Sabatorum zaczaili się na jednej z głównych ulic i uczynili z niej autostradę do piekła.

Następne minuty, godziny, dni i noce upłynęły na opóźnianiu i wykrwawianiu wroga - tak na ulicach, jak i w zaułkach, budynkach oraz ruinach. Renegaci i zdrajcy płacili krwią za każdą przecznicę. Wpadali na przemyślnie skonstruowane pułapki i potykacze. Umierali od eksplozji granatów i innych materiałów wybuchowych. Padali, skoszeni kulami, laserami i ostrzami. Mimo, iż mieli przewagę liczebną, a niekiedy także sprzętową - szczególnie licząc ich BWP - to ich natarcie grzęzło za sprawą profesjonalistów z Sabatorum.

Pod koniec drugiego dnia odpuścili. Zdrajcy zostali wytrzebieni. Wyrzutnia rakiet Manticore odnaleziona i zniszczona przez infiltratorów Kago z pancerzownicami. Dwa BWP zniszczone (Taurox Prime oraz ostatni Pachyderm), reszta uszkodzona (acz wycofana, nim zdołano dokończyć robotę). Około jedna trzecia napastników pozostała na polu bitwy. Kago ponieśli jednak równie poważne, jak nie gorsze straty. Dziesiątki żołnierzy poległo w ulicznych starciach bądź zostało zamordowanych przez wiarołomców. Cały zewnętrzny łuk obronny oraz pierwsze kilka przecznic głębokości terytorium było spustoszone i trawione pożarami. Wielu walczących po obydwu stronach odniosło rany. Została też zużyta spora ilość amunicji i innych materiałów wojennych.

Ale, to było do zniesienia. W końcu, świeżo zawiązany sojusz odniósł pierwsze wspólne, ciężko wywalczone zwycięstwo.

Nieznośne było to, co wydarzyło się po bitwie.


W południe trzeciego dnia, na placu pałacowym zorganizowano wiec. Stawili się nań praktycznie wszyscy Kago. Zaproszono także Sabatorii. Sprawa była podobno bardzo ważna, więc pojawili się także ranni... którzy zaraz tego pożałowali.

Na placu były stosy poległych, z obydwu stron konfliktu, obdarte ze wszystkiego - nawet z bielizny. Obok zaś były kopy łupów - broń, pancerze, amunicja, odzienie, kosztowności, bibeloty... wszystko, co zdarto z trupów czy wyniesiono ze zniszczonych pojazdów i budowli. Zadziwiający był fakt, że w ledwo kilka godzin zdołano tak szybko i skutecznie zszabrować pole bitwy.

Kago wydawali się być bardzo podekscytowani. W ogóle nie raził ich fakt, że poległo tak wielu ich ludzi, że zostali zaatakowani, że część z nich zdradziła. Czekali na "pryncypa" i jego doradcę, którzy przybyli, jakżeby inaczej obstawieni przez doborowych gwardzistów "króla".

Oni, oraz kilku Kago w burych szatach, odprawili jakąś ceremonię, zalatującą prymitywną wiarą, bałwochwalstwem czy innym bluźnierstwem. A potem, pomagierzy "kapłanów" rozdawali wojenne łupy, rozdysponowując według zasług. Sabatorii nie dostali nic - taka była wcześniejsza umowa.

W nagrodę za pomoc i waleczność zaoferowano im coś znacznie gorszego.

Po rozdaniu łupów, pomagierzy zaczęli... rąbać zwłoki. Na oczach zebranych patroszyli je, cięli na połcie i kończyny, odrzucali "zbędne" fragmenty i trzewia. Potem "kapłani" wydawali się "święcić" te... mięso i rozdawać tubylcom. I spora część tej "nagrody" przypadła Sabatorii.

- Na litość Boga-Imperatora... - wydusił z siebie Briggs, jako pierwszy przełamując pełne zgrozy milczenie drużyny.

- Wy nie brać? - jeden z kapłanów rzekł, wymachując krwistą łydką... chyba kobiecą - Wasze myto. Dobre myto. Patrzeć!

Zwyrodnialec zdecydował się ugryźć soczysty kawał na surowo, nie bacząc na krew. Niektórzy spośród Imperialców nie wytrzymali i zaczęli wymiotować. Inni resztką sił powstrzymywali furię i chęć sięgnięcia po broń.

Wreszcie, po rozdaniu "mięsa", ludzie się rozeszli. Sabatorii, roztrzęsieni jak galarety, wrócili do swojego "hotelu". Trago powiedział, że wieczorem pryncyp chciał podjąć ich na audiencji.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 04-02-2015, 03:21   #115
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Kaarel pakował swój ekwipunek. Jak zwykle musiał uważnie przemyśleć jak go dobrać. Ze swoim własnym standardem czyli "Taurusem" i monoostrzami nie miał problemów, był nawykły do tego standardu. Ale teraz na misję musiał się zdecydować pomiędzy tym co mógł zabrać a co chciałby zabrać. Jak zwykle miał ostry dylemat bo chciałby zabrać jak najwiecej ale i z drugiej strony nie chciał stracić na mobilności. Ostatecznie wieć zdecydował się na dobranie głównie dodatkowych granatów i min bo mu się wydawało, że przydadzą się na pewno.

Na pożegnanie odwrócił się jeszcze i spojrzał ostatni raz na swoich kamratów którzy zostawali na miejscu... Dave, Azul, Titus, Briggs... Nie widział czy się jeszcze zobaczą. Jak zawsze gdy się rozstawali na akcji. Teoretycznie Chris i on szli na bardziej niebezpieczną część operacji ale tak naprawdę na wojnie dziwnie się czasem układało. Mogli wrócić cało i odkryć jeden wielki lej po bombie albo bazę zdobytą przez renegatów. W końcu bowiem nie była broniona przez Gwardię czy czcigodnych Astartes ale przez jakiś plemiennych półdzikusów. Uśmiechnął się więc do nich na pożegnanie i zawadiacko machnął ręką jakby z Chris'em szli na spacerek czy nudny patrol na tyłach a nie w ogień walki.

Baza jednak jeszcze na dobre nie znikła im za plecami gdy doszły ich dwóch odgłosy walki. Kaarel był zaskoczony bo nie spodziewał się jej tak prędko na tak dalekich tyłach. Zakładając, że mają do czynienia z jakąś grupka wrogich sił specjalnych ruszył ze swoim gotowym do strzału "Taurusem" w stronę odgłosów walki. Gdy uznał, że są blisko, skitrał się za framugą jakiegoś okna iii... dziwił się temu co widział. Wyglądało jakby dwie grupy Kago strzelały się ze sobą całkiem na serio.

- Może jacyś sabotażyści renegatów? - mruknął niepewnie w stronę Akkermana obserwując z zaskoczeniem tę scenę. Nawet jeśli renegaci z 47-go użyli jakichś sił specjalnych w roli przebierańców to jednak zrobili to na tyle dobrze, że obserwując walkę Cotant nie był w stanie obecnie stwierdzić kto jest kto.

Na szczęscie dostrzegł w pobliżu ruch i rozpoznał go jako grupkę pod dowództwem Yarni. - Hej! Yarni! Co się tu dzieje? Którzy to nasi? - spytał nie bawiąc się w ceregiele. Gdy im wyjawiła rewelacje o zdrajcach w ich szeregach jakoś to nie podbudowało zaufania do plemienia zarządzanego przez cholernego odmieńca. Nie zamierzał jednak stać bezczynnie. Połączonymi siłami razem dość sprawnie rozprawili się z widoczną grupką zdrajców w ich szeregach. Dotąd dość wyrównana walka została przesądzona gdy dostali się pod ogień grupki Yarni oraz nowoczesny i celny ogień dwóch Gwardzistów wspomaganym przez ich granaty. Ten zmasowany i zaskakujący atak szybko złamał opór dysydentów.

Jednak po tej przygodzie Kaarel był zdania, że powinni raczej pójść na zwiad w wersji full - wypas czyli unikać kontaktu w wszystkimi członkami plemienia o dziwnym slangu i koncentrować się na czytelnym przeciwniku czyli renegatach. Nie chciał mieć "swoich" na sumieniu a i obawiał się ewentualnych konsekwencji jakie mogli potem ponieść, zwłaszcza ich koledzy pozostawieni w bazie. A tak sytuacja była czysta. To też niejako tym bardziej pokierowało dalszymi ich działaniami. Bowiem plemieńców mieli wszędzie dookoła, w bazie, przed sobą i na linii walk. Jedyny pewnym miejscem gdzie ich nie powinno być... Było renegackie zaplecze... Które zresztą i tak leżało w centrum ich zainteresowania jeszcze przed wyruszeniem z bazy.

Po rozstaniu z grupką Yarni Kaarel spytał Chris'a czy nie byłoby dobrze ostrzec chłopaków w bazie przed tą hecą wśród miejscowych. Bo jako obcy byli szczególnie podatni na takie przebieranki jeśli tam też był taki rozłam.

Przez następne dwa dni to był chyba pierwszy i jedyny moment gdy mogli rozmawiać i czuć się w miarę swobodnie. Z perspektywy tych dwóch dób to prawie od razu weszli w rejon walk a więc zaczęli swój cyrk który oficjalnie nazywany był elegancką nazwą "przenikania linii wroga" a w praktyce był morderczą kombinacja sprintów, czołgania, zalegania w bezruchu, szukania kryjówek i kombinowania skąd wróg mógłby ich nie wypatrzeć. Wszystko to w trybie najwyższej koncentracji i czujności co było całkiem wyczerpujące jeśli się przedłużało. A przedłużało się bo w praktyce musieli minąć nie tylko główną linię walk ale i ich bezpośrednie zaplecze i to po obu stronach jeśli chcieli unikać kontaktu z niepewnymi Kago.

Po drodze mijali więc linie walk, które ogniskowały się o starcia na poszczególne domy i kompleksy. Walczono zażarcie od strychów po piwnice ale Kaarel mial wrażenie, że ich sojusznikom nie idzie zbyt dobrze. Przynajmniej tam gdzi ich mijali. Renegaci zdawali się mieć lepszy sprzęt, przewagę liczebną, lepszy sprzęt, lepszą organizację i lepszy sprzęt. To znacznie działało na ich korzyść. Fakt, że walki wciąż trwały był spowodowany tym, że Kago działali na znanym sobie terenie który wykorzystywali po mistrzowsku. Cadianczyk szedł o zakład, że mieli mentalność typowej milicji czyli poza terenem uznawanym za swój jako całość byli gówno warci i nawet te renegackie wypierdki by ich gdzie i kiedy indziej dość szybko rozjechały. No ale było własnie tu i teraz a walki wciaż trwały.

W końcu duecie imperialnych zwiadowców udało się zostawić za sobą główną linię walk i znaleźli się na zapleczu przeciwnika gdzie było nieco spokojniej. Żałował, ze nie mieli to jakiegoś obserwatora artyleryjskiego, na wprawne wojskowe oko plutonowego to widział tu cel za celem. Nic tylko stać i podawać koordynaty. No ale cóż, musieli działać tym co zabrali z bazy. I działali.



---



Walka z Tauroxem Prime



Natrafili na ulicę której renegaci używali do transportu zaopatrzenia i przemieszczania oddziałów. Na oko Kasrkina to było to czego szukali. Ulica była idealna. Dość długa, wąska, z zawalonymi wokół budynkami które zasypywały ją hałdami gruzów. Pojazdy musiały bardzo zwolnic by lawirować pomiędzy tymi hałdami. Piechota raczej też nie powinna po tym gruzie bez sensu się kręcić tylko zasuwać dolem po w miare płaskiej powierzchni. Do tego jeszcze ulica skręcała układając się mniej wiecej w literę "L" a na zakrecie ocalała kamienica była całkiem masywna i kilkupietrowa. Dawła więc ładny wgląd z góry na oba ramiona ulicy. Dzięki temu mieli dobry wgląd i pole ostrzały na ewentualnego wroga na dole jak i tego co by nadchodził z pomocą. Zdaniem plutonowego nie skorzystanie z takiego zaproszenia byłoby obrazą i kpieniem ze sztuki wojennej i dotychczasowego doświadczenia. Więc je wykorzystali.

Plan nie był zbyt finezyjny ale na inny nie mieli czasu. W kazdej chwili mogli się spodziewać wrogich sił więc należało się śpieszyć. Porozstawiali wiec trochę min przeciwpancernych, trochę przeciwpiechotnych, naszykowali granty krag i te zwykłe, Kaarel z lubością zamontował trochę zaostrzonych prętów, sprawdził kilka kryjówek i już dostał sygnał od chorążego o zbliżaniu się przeciwnika. No i jak zwykle, plutonowy preferował blizsze kontakty więc zaczaił się w kryjówce na dole. Zaś mający lepszy wgląd na całość sytuacji Chris ze swoim hellgunem pozostał na górze. Spodziewali się, że akcje zainicjuje wybuch którejś z min które tak pracowicie nastawiali. Tak też się faktycznie stało.

Kaarel ściśnięty w swojej jamie początkowo niewiele widział. Dlatego musiał się zdac początkowo na będącego na czujce Chris'a. Za to słyszał całkiem sporo. Słyszał potężniejacy łoskot gąsiennic i warkot mocnego silnika. Dlatego piechotę usłyszał dopiero z bliska. Przez moment jak zawsze w takich sytuacjach miał idiotyczne wrażenie, że go odkryją, choćby przypadkiem. Aby nie myśleć o takich głupotach skoncentrował sie na modlitwie.

Nagle z wąskiego pola widzenia jakie miał w swojej kryjówce zauważył trzęsące się pod wpływem drgań potężnej maszyny małe kamyki a zaraz potem zobaczył jej potężne gąsiennice. Dwie pary przednich i tylnych. Taurox Prime. Niezła zdobycz. Zaraz za maszyną mignęły mu nogi obstawiających ją renegackich żołnierzy. Kaarel odruchowo oblizał wargi. Na ich dwóch to naprawdę niezła zdobycz. Ale i ciężki orzech do zgryzienia póki nie był to wrak a renegaci trupami. Ale wierzył, Opatrzość i swoją misję no i wojenne szczęście.

Chwilę łoskot maszyny cichł gdy oddalała się od kryjówki plutonowego ale zaraz potem przez ulicę targnęła potężna eksplozja gdy mina przeciwpancerna zrobiła co do niej należało. Prawie od razu dały się słyszeć zaskoczone wrzaski bólu i strachu zołnierzy na zewnątrz. Kaarel dał im tylko moment gdy przez ulcię przeszedł błysk, huk wystrzału i przelciały odłamki gdy ze swej kryjówki cisnął w zaskoczoną grupkę pierwszy granat. Mający lepszy widok i rozeznanie Chris nie dał im nawet tyle czasu i jego atak zlał się prawie w jedno z wybuchem miny.

Pierwszy granat Cadiańczyk cisnął przeciwpiechotny by do reszt zdezorientować i osłabic osłaniającą pojazd piechotę i jego samego mieć na czysto. Z drugim już wyrwał się za jakiś załom i cisnął ku maszynie już krakowym. Przeleciał on łukiem nad powalonymi piechociażami z laskarabinami i wyladował na tylnej pace transportera. Niestety ku zgryzocie Gwardzisty zaczął się zsuwać po jej skosnej płaszczyźnie i co prawda wybychł zaraz potem ale już jak spadał a więc pojazd nie otrzymał pełengo uderzenia choć jeśli tam w środku ktoś jeszcze żył to pewnie dzwoniło mu w uszach teraz mocno.

Na ciśniecie kolejnego granatu nie pozwolili mu obrońcy. Pechowo dla Imperialnych z renegackiej piechoty podniosło się sprawnie może ze dwóch ale okazali się być nie w ciemię bici i otworzyli ogień do Kaskina. Kryli się za paką transportera byli więc skryci przed ogniem Chrisa który w tym czasie siał spustoszenie tam gdzie mógł sięgnąć swoim śmiercionosnym narzędziem. Kaarel więc został zmuszony do skrycia się i nastepny granat posłał już przeciwpiechotny.

Walka zaczęła się na dobre. Okazało się, że część piechociarzy przeżyła pierwszą falę ataku imperialnego duetu, zdaniem niepocieszonego Kaarela przezyło ich niezadowalająco dużo. Ale terz dały o sobie znać reszta zasadzki jaką na nich we dwóch przygotowali. Gdy próbowali schować się podobnie jak Kaarel na poboczu kóryś wpadł na minę przygotowaną na tę okazję. Mina przeciwpiechotna wyskoczyła na metr ukazujac się jako zamazana smuga po czym eksplodowała prawie w brzuchu schylonego do tej pory żołnierza. skumulowana fala uderzeniowa razem z chmarą odłamków przepołowiła go i poszybowała morderczym okregiem dalej. Wraz z nią udały się w podróż krwawa chmura kostnych odłamków jego kręgosłupa, żeber, miednicy, zawartości żołądka, jelit i nerek ochlapując ścianę transportera i swoich kolegów spreyem goracej, mokrej, żwawej czerwieni. Moment potem pozbawione nóg ciało opadło na zapylony gruz ladując tuż przy własnych nogach zaś mimo wszystko wciąż żywy żołnierz po pierwszym szoku i zakoczeniu zaczął się drzeć w niebogłosy przekrzykując nawet odgłos strzelaniny.

Po drugiej stronie pojazdu prawie jednocześnie któryś zsunął się po osuwisku kamieni i wpadł na przygotowane wcześniej przez Kasrkina zaostrzone pręty które przebiły mu nogi. Tez dołączył do wrzeszcącego kolegi choć był na tyle przytomny, że dorzucał jeszcze przekleństwa to prosząc i błagając kolegów by go wyciągnęli z dołu. Samemu, zwłaszcza z pocharatanymi nogami było to cholernie ciężkie, o czym sam się przekonał Cotant gdy wpadł do tego osuwiska podczas przygotowań i Chris musiał mu pomóc się wydostać. A wtedy jeszcze tam pretów nie było i nie był ranny w nogi. Właśnie dlatego uznał, że to świetne miejsce na taką niespodziankę. Zwłąszcza, że sterta pogiętych drutów czy prętów w tych ruinach nikogo nie dziwiła i nie budziła zastanowienia.

Te dwa wypadki skutecznie hamowały rozbieganie się na boki piechociarzy koncentrując ich nadal przy pojeździe. A własnie w tym worku ogniowym chcieli ich utrzymać jak najdłużej dwaj imperialni zwiadowcy. Tamci nie mieli wyjścia bo albo dostawali się pod ogień walcego z prozdu i z górnych kondygnacji Chrisa albo od tyłu ze szczytu gruzów Kaarela. Wiec mimo, że wciąż mieli przewagę liczebną i ogniową szybko ją tracili tak samo jak i swoje morale a stos renegackich KIA, z rozprutymi przez karelowe pociski lub wypalone przes chrisowy laser flakami powiększał się z każdą chwilą. Kaarel czuł, że są bliscy całkowitego rozgromienia wroga bo odstzeliwało się już tylko ze dwóch czy trzech piechociarzy gdy wówczas ich Pan, Patron i Ojciec postanowił poddać ich próbie.

Zauważył jakąś cmugę jaką oderwała się od pojazdu, moment później usłyszał jakieś "pop" i wraz z nią wybuchły granaty dymne. Teraz już wiedział co to było. System zasłony dymnej walnięty z pancerki. A więc ktoś tam się uchował! Zasłona miała sens tyle, że Cotant był już tak blisko, że działał w jej obrębie a Chrisowi z góry niewiele to przeszkadzało bo zasłona działała głównie na powierzchni gruntu.

Gorzej było, gdy Cadiańczyk zauważył, że lufa wieżyczki unosi się ku górze. - Chris! Uważaj! - krzyknął ostrzegawczo przerywajac ostrzał wroga i szykując kolejny krakowy granat przeklinając w duchu, że nie załatwił sprawy od razu za pierwszym razem.

- Widzę! - usłyszał krótką odpowiedź a zaraz potem minigun zaczął jazgotac swoim wysokim jekiem zalewając kamienice na górzę strumieniem ołowiu. Pociski szarpały wgryzajac się w starożytne mury szatkując je bezlitośnie. Wystarzyła chwila czy dwie skumulowanego ognia by niczym małe piranie przegryźć się przez ścianę. Zaś wyrzutnik łusek prawie z takim samym strumieniem zasypywał cała okolicę pojazdu gorącymi łuskami. Prawie tez od razu pojawił sie jasny, rzadki dym który gęstniał od rozrzewających się pracujących mechanizmów broni.

To jednak plutonowy objał rzutem oka szykujac granat. Jednak okazało się, że solidna, imperialna konstrukcja, nawet uszkodzona ale wciąż nie zniszczona skrywa więcej niespodzianek. Nagle boczne drzwi otworzyły się i zaczęli z nich wyskakiwać wrodzy żołnierze! Karskin momentalnie pojął plan przeciwnika. Minigun zdjął im przynajmniej chwilowo z głowy jednego napastnika a on przerywają ostrzał dla sięgniecia po granat dał im niezbędny moment na wykonanie najbardziej niebezpiecznego momentu wyskakiwania z pojazdu. Zaraz też rzucili się albo za zasłony, albo otworzyli ogień albo przygotowywali własne granaty. Stuacja się momentalnie odwróciła i teraz on był pod ostrzałem!

By go uniknąć skrył się za załomem i cisnął już odbezpieczonym krakiem na na pamięć. Złapał za karabin i runął na oslep w dół gruzwiska ku jamie z której zaczynał akcję scigany nadlatującymi wrogimi granatami. Ledwo się wcisnął a te już opadły pośród gruz, ich turlający się klekot zlał się w jeden odgłos z wciąż obsypującymi się po jego biegu kamieniami. Zaraz potem wybuchły zasypując okolice falą uderzeniową i odłamkami. Kasrkin w swojej jamie był całkiem bezpieczny ale nie mógł tu zostać bo była ślepa. A wiedział, ze przeciwnik nie widząc jego ciała na pewno zacznie "trzepać" okolicę szukając go. A, że jama była właściwie jedyna kryjówka na tyle bliską, żeby zdążyć się schować to by go tu znaleźli na pewno. Ledwo więc przebrzmiał odgłos stalowego gradu uderzającego w gruz, nim się jeszcze rozwiał dym z eksplozju plutonowy czmychał już ze swojej jamy próbujac ujść przeciwnikowi.

Przez osuwający się gruz i prawie z oddechem wroga na karku biegło zdawało mu się, że biegnie cholernie wolno. Jednak zdążył w ostaniej chwili bo gdy znikał zw jakiejś zakurzonej, ciemnej futrynie bzyknęły wokół niego pierwsze promienie lasera gdy wroga piechota dotarła do szczytu hałdy na której się pierwotnie chował.

Sytuacja się posypała kompletnie. Chris był pod ostrzałem miniguna który blokował mu prawie całą ścianę a więc i szybki powrót do walki. On sam był scigany przez piechociarzy którzy po momencie krzysu odzyskali werwę. Co więcej minęli teren z atrakcjami jakie przygotowali dla nich zwiadowcy bowiem nie mieli ani czasu ani środków by zabezpieczyć więcej niż bezpośrednią okolice pułapki. No i na koniec chyba do tych dupków dotarło, że walczą z zaledwie dwoma strzelcami co tym bardziej dodało im animuszu. Teraz Kaarel żałwoał, że nie ma z nimi reszty chłopaków. Razem by już pewnie dawno ich wykońćzyli skoro we dwóch z Chrisem trzymali ich w szachu tak długo. Jakby byli całą drużyną to by te palanty zaraz po wyskoczeniu dostały się pod ogień reszty oddziału a i granat ktoś by zdążył rzucić. No ale reszty chłopaków nie było a oni byli we dwóch i to jeszcze rozdzieleni. przez wroga.

Zdaniem Kaarela zrobili co mogli, teraz należało ujść z życiem i się nawzajem odnaleźć. Wtedy ewentualnie sie porozważa nad dalszymi opcjami choć odpuścić juz prawie całkowicie rozbitemu przeciwnikowi jakoś mu się nie uśmiechało. Zwłaszcza, że przed chwilą całkowite zwyciestwo zdawało się tak blisko!

~ A pierdolę! Spróbuję jeszcze raz... ~ agresywna i ryzykancka natura znów dała o sobie znać. Biegąc jakimś korytarzem przyszykował kolejny granat. Zatrzymał się i odrzucił go ku poscigowi. Ten poleciał w głąb a potem zaczą wesoło zeskakiwac po schodach klatki schodowej ską ddoszły go zaskoczone i ostrzegawcze okryki pościgu. Zaraz potem nastąpiła eksplozja. Zgadywał, że o ile nie byli kompletnymi fajtłapami to dali radę zwiać więc wracajac już z powrotem ku rozwalonek klatce schodowej szykował kolejny. Pierwszy miał skurwysynom pokazać, że nie grają z jakimś szmaciarzem i na pewno nie jakąś bierną ofiarą. W duchu zaś odliczał 3... 2... brał juz zamach gdy zauważył ruch i z dołu wyskoczyło małe, metaliczne jajeczko i potoczyło się pod ścianę. - O skur... - krzyknął odruchowo gdy zorientował się, że wpadli na ten sam pomysł. Wściekły i przestraszony cisnął swój granat w dół i dał nura do pomieszczenia obok. Ledwo upadł na podłoge z korytarza dobiegł go kolejny huk o deszcz odłamków. Na szczęscie większosć fali uderzeniowej poszła po osi korytarza a to co przeszło nad nim wział na siebie jego kochany pancerz. Zaś odłamki miały za słabą moc by przebić się przez ściany a to co poszło rykoszetem, dzięki łasce Imperatora, nie trafiło go lub też utknęło w pancerzu. Ale w uszach dzwoniło mu już nieźle.

Z dołu jednak doszły go jęki rannych i stłumione przekleństwa. Tamci najwyraźniej też nie spodziewali się kolejnego granatu i zbieżnych pomysłów. Kaarel usmiechnął się mściwie. Gdyby miał jeszcze jeden granat to byłaby świetna okazja by go posłać na dół i dobić cholerników. A tak trzeba było sprawę załatwić inaczej. Dalszą egzystencję zawdzięczał tylko dzięki ponadprzeciętnemu refleksowi.

Wstawał własnie na nogi gdy zza drzwi wpadł na niego facet z pistoletem i monoszablą w dłoni. Od razu rozpoznał oficera. Za kurwy nędzy nie zdążyłby wbiec po schodach tak szybko więc musiał być na nich juz podczas wybuchu. Pewnie chciał wpaść zaraz po eksplozji ich granatu i ewentualnie dobić napastnika nawet jeśli przeżył wybuch. Miało sens.

Wrogi oficer strzelił do Kaarela z bliska ale ten już się schylał dając jednoczesnie kroka w bok, inaczej wiązka lasera trafiła by go prosto w pierś. Nie zdążył ani się wyprostować ani unieść karabinu gdy facet ponowił atak tym razem szablą. Plutonowy nie mając szans się wyprostować przed drugim atakiem zanurkował i puścił się szczupakiem już na ziemi robiąc przewrót i lądujac na nogach. A, że wylądował tuż przy drzwiach dał za nie susa choć na chwilę odrywając się od przeciwnika. Pozwoliło mu to sięgnąć po własny pałasz ale nic więcej. Oficer wypadł z przejścia zaraz potem więc plan by go zdzielić ostrzem w bebech jakby przez nie wychodził spalił na panewce. Mając jednak broń w ręku Kaarel od razu poczuł się znacznie pewniej i sam zaatakował wroga zmuszając go do obrony. Dość szybku idało mu się chwycić wolną ręką tę ramię z pistoletem więc uniemożliwiał tamtemu strzelanie.

Mocowali się tak chwilę, sapiac i stękając z wysiłku gdy ramie mierzyło się z ramieniem, wola z wola a determinacja z determinacją. Ku zaskoczeniu Kasrkina czuł, że przeciwnik jest niesamowicie silny i tak na tępą siłę to w końću go nie utrzyma. Postanowił zaryzykować.

Bez ostrzeżenia nagle puścił własne ostrze i wolną ręką uderzył przeciwnika w pierś łapiąc go od razu za chabet. To razem z wcześniejszym naporem na nadgarstek przeciwnika spowodowało, że ten odruchowo się cofnął o krok by nie stracić równowagi. Przez ułamek sekundy osłabiło to jego opór wobec Gwardzisty ale na to on własni czekał. Nie zamierzał go wiecej pchac czy próbowac przewracać. Nagle pociągnął go do siebie obracając się jednoczesnie woół własnej osi ale nie puszczał więc przeciwnik zaskoczony tą nagłą zmiana balansu poleciał do przodu. Już w locie już w tej chwili bezwładne ciało zostało łatwo odwrócone tak, ze upadał na plecy. A kaarelowe kolano prawie razem z nim wbiło mu się w żołądek przygniatając go do posadzki. Lewa ręka wciąż trzymała ramię przeciwnika z tym pistoletem zas prawa trafiła tamtego pięścią w twarz, krtań i jeszcze raz w twarz dajac czas na sięgnięce po bagnet i definitywne wykończenie sprawy.

- Hiuhhh... Ku chwale Imperium i Imperatora! - odetchnął z ulgą ciężko dysząc ze zmeczenia nad wciąż rzężącym w agonii wrogim oficerem. Przez moment naprawdę było gorąco ale widocznie Bóg - Imperator uznał w swej mądrosci, że ten gwardzista jeszcze mu się przyda.

Jako trofeum zabrał czapkę tego zabitego oficera. No i granaty jakie znalazł oczywiście. Wykończenie poranionych wczesniej granatem piechociarzy było juz dosć proste. Wrócił ostrożnie Tauroxowi wciąż rokracznemu na drodze gdzie spotkał się wreszcie z Chrisem który też uwinął sie już ze swoją częścią roboty. Razem z bliska mogli obejrzeć pobojowisko.

Okazało się, że o dziwo radiostacja pojazdu wciąż działa. Widząc to Kaarel nie mógł się oprzeć pokusie. - Hej Chris... - rzekł z diabelskim uśmiechem jak zawsze gdy szykował kumuś jakiegoś psikusa. - Pownerwiamy ich? - rzucił wesoło. Chwycił za radiostację i myślał chwilę po czym odezwał się w głośnik. - Hej, hej, hej, wypierdki z 47-go?! Jak wam idzie dostawanie łupnia od miejscowych brudasów? - rzekł wesoło tonem towarzyskiej pogawędki z kumplem z baru. - Tu w imieniu Imperialnej Gwardii i Kasrkinów pozdrawia was plutonowy Kaarel Cotant! Tak, ten sam co wam załatwił parę dni temu waszego snajpera! Dokładnie ten! Obecnie chciałem was poinformować, że spodziewane wsparcie w postaci wyczekiwanego Tauroxa Prime wraz z jego wesołą brygadą ulegnie opóźnieniu. Opóźnienie może niestety ulec zmianie... - rzekł teraz dla odmiany oficjalnym tonem znanym z jakiś dworców czy portów kosmicznych. -... Gdyż wpadł w moje ręce... Czekacie na inne posiłki? Chcecie się wycofać? Przegrupować? Może ewakuować rannych? Albo po prostu czekacie na dostawę żarcia? Walcie śmiało! Czekam tu na was! Nie jestem wybredny i zajmę się kazdym z was tak samo troskliwie! rzekł z parodiując ton troskliwej serdoczności kończąc ze swojej strony transmisję. Uznał, że takie gierki w eterze w połączeniu z tą akcją na zapleczu mogą się ładnie kumulować. Teraz jednak był czas stąd spadać.


---



Drugi dzień i powrót



Potem już tak spektakularnych akcji nie mieli co nie oznaczało, że się nudzili czy odpoczywali. Zwłaszcza noc mieli pracowitą bo dzięki swoim multiwzjerom i skradajkowym sztuczkom z jednej strony oraz naturalneej tendencji do przygasania walk i chęci złapania oddechu z drugiej strony aż się prosiło by to połączyć w mordercze kombo. Noże, saperki, miny na ściezkach i drogach, zaszlachtowani wartownicy, granaty wrzucane do obozowisk, osrzelana z ciemnosci pogoń znaczyły szlak przejscia obydwu zwiadowców. Było ich tylko dwóch. Ale wrogim żołnierzom zdawali się być wszędzie. Ciemność nocy zdawała się być tożsama ze śmiercią od noża, nadlatującego granatu, czy odnalezienia zaszlachtowanego kumpla któego sie mijało przed chwilą. Ci którzy dali radę mimo to spać mieli spokój ale pozostali nerwowo czekali świtu jak wybawienia. Na terenie na którym operował "nocny koszmar" żołnierze wroga wstali nerwowi i zmęczeni i nawet jeśli w świetle dnia ich strach przybladł a słońce wsparte rozkazami oficerów i podoficerów było w stanie go zagłuszyć to jednak nie wyplenic całkowicie.

Drugi dzień walk pokazał, że walka wchodzi w krytyczna dla obu stron fazę. Z jednej strony Kago wciąż się cofali i generalnie od wczoraj oddali już całkiem sporą połac terenu ale nadał walczyli, ginęli ale nie poddawali się. Z drugiej renegaci już nie mieli takiej przewagi liczebnej a zniszczenie przez Gwardzistów Tauroxa oraz przez komando plemoenców Manticory zniwelowało wpływ ich ciężkiego wsparcia. Dało też o sobie znać zmęczene walką, zniechęcenie brakiem szybkiego sukcesu, zażartością oporu no i chaosem zasianym na zaleczu.

Chris i Kaarel przystąpili do rzezania kogo się dało na zapleczu. Wiedzieli, że jeśli centrum Kapitolu zostanie zodbyte to ich towarzysze znajdą się w niebezpieczeńśtwie a oni sami nie zostaną właściwie sami w tym spustoszonym mieście. Liwkidowali pojedynczych żołnierzy i mniejsz egrupki. Większe obrzucali granatami, ostrzeliwali i dawali dyla nim zdążono zorganizować jakąś sensowniejszą kontrę. Momentami współpracowali z plemieniem Kago jak wtedy gdy próbujący wycofać się przed ich kontratakiem renegaci wpadli na zastawione przez nich miny i dostali pod ich ostrzał wywołując połoch.

Pod koniec drugiego dnia walka wreszcie miała się ku końćowi. Renegaci odpuścili i wycofali się. Zdrajcy Kago zostali zliwkidowani. Para imperialnych zwiadowców i harcowników mogła wreszcie wrócić do ich zaimprowizowanej bazy. Siłą rzeczy wrócili jako jedni z ostatnich bowiem mieli największy kawał drogi do pokonania. - Kurwa... Będę spał przez tydzień... - mruknął jedno z pierwszych zdań po przywitaniu z niewidzianymi od dwóch dób kamratami. Czuł się wykończony, zwłaszcza psychicznie bowiem długotrwałe przebwanie we wrogim środowisko wymagało stałego czuwania i gotowości co było sprzeczne z ludzką naturą. Karskin temu podołał częściowo dzięki własnym cechom charakteru ale głónie dzięki treningowi. Teraz jednak gdy już było po wszystkim najchętniej polazłby do swojego wyra i zrobił co zapowiedział.

Ale tak naprawdę radość z przeżycia walki i ponownego scalenia z chłopakami z oddziału była tak wielka, że i tak by chyba nie dał rady zasnąć. No i widział, że i porucznik, pod okiem Titusa wygląda już znacznie lepiej niż go zostawiali i maszyny pod sprawnym ramieniem Azula również. To cieszyło serce i oko zołnierza. Może było ciężko ale wszyscy razem przetrwali to a wróg został odparty. Zostawało jeszcze złożyć raport porucznikowi ze swojej dwudniowej eskapady. Dopiero potem mógł się nagadać mniej oficjalnie i oczywiście pochwalić swoim nowym trofeum, tym razem w postaci oficerskiej czapki renegatów.

Dopiero potem jak już odespał swoje, pierwsza radość minęła a wokół odbywała się ta dziwna ceremonia przprowadzana przez Kago i ich czterorękiego szefa sprawiła, że humor mu stopniowo rzedł a zaczynało się przypominać wszystkie wątpliwości jakie budziło w nim do tej pory to plemię. Ogólnie jakby Dave postanowił stąd spadać wcale by nie miał nic przeciwko.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 08-02-2015, 17:12   #116
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Davyego nieco rozdrażnił taki a nie inny podział łupów, ale ostatecznie umowa jest umową, więc milczał. Zebrane na kupę ciała przyjął normalnie. Najpierw myślał, że to po prostu wielki zbiorowy stos pogrzebowy. Brak drwien dało się łatwo zastąpić jakiś napalmem, którego nie było by widać na przesączonych krwią zwłokach. Brak rozpaczy, czy choćby żalu po zmarłych też można było łatwo wyjaśnić. Z resztą nawet nie trzeba było. Łatwo było założyć, że muszą mieć oni filozofię podobną do tej gwardzistów, gdzie śmierć jest jedynie podróżą by stanąć po prawicy Imperatora.
Ale gdy się zaczęło… jego oczy się rozszerzyły a twarz stężała. Zachował kamienną twarz. Nawet zdobył się na podziękowanie za poczęstunek, choć wiele go to kosztowało.
- Spokojnie - pouczył swoich ludzi - nie reagujcie impulsywnie. Zachowajcie spokój.

- Coo?! Mamy im darować?! Nic nie robić?! Prezecież tak nie można! My jesteśmy Gwardia! Nie możemy tak stać i się gapić bezczynnie! Co potem powiemy w domu? A oni co sobie pomyślą? Ze byli tu Gwardziści, widzieli co widzieli i nic nie zrobili?! Przecież to tak jakbyśmy temu przylkasnęli! Tak nie można! - wykrzyknął w porywie emocji Kaarel gdy już oprzytomniał i doszedł do głosu gdy dotarło do niego, że naprawdę widzi to co widzi. Spojrzał wściekle na tego ich kacyka który trzymał tę ludzka nogę i śmiał ich pytać o przyłączenie do tego bluźnierczego rytuału.

- Zostaw to! - wrzasnął trzęsąc się z wściekłości i wybijając mu jego padlinę tak, że opadłą na kurz zalegający te prastare miasto pod nogi jak się jednak okazało zdegenerowanych jednak mieszkańców. - Wszyscy to zostawcie! Tak nie można! Imperator zabrania takich praktyk! To herezja! - rzuciał rozwścieczone słowa które były odwzorowaniem jego emocji i stanu umysłu. Nie mógl uwierzyć, że tak dał się nabrać ludziom z którymi razem ramię w ramię walczyli, przez ostatnie dwie doby z renegatami i zdrajacami. Wodził wściekłym wzrokiem gdy nagle w oko wpadła mu sylwetka odmieńca. - Hej! Hej ty! Każ im to natychmiast przerwać! - wyrzucił swoje słowa gniewu wprost do tego ich odmiennego króla. Prawo jednak miało rację. Spolegiwanie się z mieszańcami i odmieńćami prędzej czy później prowadziło ku zagładzie i deprawacji. Ale była szansa, że jesli ten zmutasiony cholernik rozkaże im przerwać te heretyckie obrzędy może jeszcze będzie dla nich nadzieja. *

- Morda w kubeł, gwardzisto! - ryknął Davy gdy tylko do niego dotarło co odwala Kareel - Omówimy to później.


Później

- Odwagi bracia - warknął Davy gdy mógł porozmawiać ze swoimi ludźmi otwarcie, bez strachu o podsłuch. - Dies Irae - Dzień Gniewu nadejdzie. Zagłada przyjdzie na bluźnierców, ale w swoim czasie. Na razie wykorzystajmy ich przeciw innym wrogom. Dajmy się im obu wykrwawić. Utnijmy łeb jednej hydrze przy pomocy drugiej, a potem zmiażdżymy i ostatniej. Konieczność wytrzymania tych bezeceństw jest naszym osobistym poświęceniem. Po wszystkim wszyscy udamy się spowiedników którzy albo nam przebaczą, w imieniu Imperatora, albo dadzą nam stać się męczennikami jego imienia.
- Myślę… myślę, że już chyba wiemy co się stało z naszymi… poprzednikami. - stwierdził ponuro Azul.
- Setka zginie za każdego z nich - odpowiedział Davy z gniewem - Misja jest ważniejsza niż nasza dobra samoocena czy nawet honor - ostatnie zdanie Davy wywarczał. Z tak ograniczonymi zasobami nie zniszczymy ani jednych ani drugich. Postanowiłem. Po misji zdacie szczegółowy raport dowództwu. Oni zdecydują czy przekroczyłem swoje kompetencje. W razie czego biorę pełną odpowiedzialność za moje decyzje.
Decyzja została podjęta. Davy przyjął na siebie ciężar rozkazów i ostawił oddział aby zastanowić się nad tym jak rozegra wieczorne spotkanie z wodzem.
 
Arvelus jest offline  
Stary 08-02-2015, 17:41   #117
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
"Głód popycha ludzi do strasznych rzeczy... niestety z czasem dla tych ludzi te rzeczy przestają być straszne... a stają się codzienne."
- Wyklep, volgicki Wieszcz Napędu


Pamięta. Azul pamiętał. Kiedyś w Kopcu Volg byli kanibale. Odszczepieńcy. Nikt jednak im nie miał za złe tego co robili. Ba! Większość ludzi spożywała przecież głównie trupią mąkę, która jakby nie patrzeć była odzyskiwana z każdego możliwego materiału biologicznego... Czyli również z ciał zmarłych.

Ale jednak ten makabryczny widok ludzi wpierdalających świeże ludzkie zwłoki był obrzydliwy. Pamiętał jak do tego ich hereteckiego Manufactorum wbiegł kiedyś jakiś zmutowany szczur i Rhazdak (którego potem swoją drogą malowniczo rozsmarował na ścianie Magos Minixiopis) pochwycił zwierzaka i wpakował sobie do swojej metalowej paszczęki rozrywając go mechanizmem do rozdrabniania pożywienia. Wszystko w koło ochlapał krwią. A widywało się na co dzień czasem znacznie gorsze masakry.

Dlatego też techkapłan tylko wspierał się na kosturze z kawałka stali i obserwował dzikusów babrających w ludzkich zwłokach. W takich chwilach zdecydowanie podobało mu się bycie Imperialistą. Byciem na dużo wyższym poziomie kulturalnym, intelektualnym i duchowym...

... niż to ścierwo! Cholerne ścierwo!

Dłonie drżały, bo Azul miał olbrzymią ochotę odpalić swój miotacz plazmy i potraktować wrogów słoneczną potęgą. No nic. Poczekają... będzie lepsza okazja, kiedy oddział nabierze z powrotem sił.

- Pamiętajcie co mówił Onyx zanim poszedł na bitwę razem z Kaarelem. - rzekł.

***

Po powrocie do hotelu Azul rozsiadł się na kanapie i zamknął oczy. Musiał odpocząć. Wieczorem chciał ich widzieć ten czteroręki watażka. Warto by było być w na tyle dobrej formie na ile mógł sobie pozwolić. Na wszelki wypadek.

Na wszelki wypadek.
 
Stalowy jest offline  
Stary 09-02-2015, 01:56   #118
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Gdy ich dowódca kazał się Kaarelowi zamknąć ten jeszcze od nadmiaru gniewu i wściekłości sapnął, jeknął ale nie potrafił jawnie sprzeciwić się rozkazowi. Więc się zamknął i wrócił z powrotem do swoich. Choć oczami ciskał w tubylców błyskawice i dłonie nerwowo się zaciskały na rękojeściach broni.

Ponieważ obawiał się stracić panowanie nad sobą z powodu nadmiaru gniewu co równoznaczne byłoby ze złamaniem rozkazu zaczął po cichu modlić sie do ich Patrona o moc pokory, posłuszeństwa i silnej woli. Do tego Dave obiecał im dzień gniewu więc widocznie myślał podobnie tylko... No bardziej panował nad swoimi emocjami niż Cadiańczyk. To w połączeniu z modlitwą pozwoliło przkierować plutonowemu nadmiar energii z gniewu przekształcając w ją w determinację i oczekiwanie.

Nie chiał jednak kusić losu, póki widział stosy ludzkich ciał, pożeranych nie przez jakich cholernych orków, stwory, mutanty czy inne bestie tylko przez ludzi to szlag go non stop trafiał i naprawdę sam nie był pewny ile tego tak zniesie. Dlatego do "hotelu" poszedł bardzo chętnie i bez oporów. Tam w pierwszej chwili musiał wyrzucić sój gniew w rozmowie z Titusem. Skośnooki , wygolony prawie do zera mężczyzna, był wręcz przeciwieństwem Kaarela i w wyglądzie i zachowaniu i specjalizacji. A jednak dogadywali się świetnie mimo, że rzadko się w czymś zgadzali. Teraz też dało się słyszeć jak Kasrkin podniesionym i pełnym pasji, i przejecia opowiada kompanowi co widział na placu. Normalnie było na odwrót. To Titus nawijał a Kaarel słuchał, usmechał się, żartował czy komentował. Ale tak naprawdę Diachenko był dla Cotanta jak wentyl bezpieczeństwa, zwłaszcza w takich właśnie okazjach.

Gdy już mu największy gniew zszedł a po trochu zmęczył się gadaniem podszedł do Engela z trochę zakłopotaną miną. - Panie poruczniku, jeśli można... - zaczął oficjalnie i przerwał, zastanawiając się co dalej powiedzieć. - ... Ja... Eee... Noo... Tam na placu.... Eee... Chyba trochę mnie poniosło... Iii... Chciałbym za to przeprosić. To było karygodne. Jeśli trzeba jestem gotów ponieść pełną odpowiedzialność za moje zachowanie. Przed tubylcami i tym zmutowanym jebańcem wezmę całą odpowiedzialność na siebie. - rzekł wyprężony jak na warcie przy Izbie Pamięci w kwaterze głównej cadiańskich Kasrkinów. Teraz gdy się wygadał z Titusem odzyskał jasność myślenia na tyle, że musial przyznać, że zachował się jak żółtodziób a nie jak Kasrkin. Nadal uważał, że temu miejscu przydałoby się bombardowanie orbitalne ale musiał przyznać się do niewłaściwego zachowania. Zwłaszcza najbardziej zabolała go ta zdrada bo po jakiś kultystach, orkach czy podobnym ścierwie by się nawet spodziewał ale z ludźmi z którymi zawarli sojusz i przez dwie doby razem przelewali krew i zabijali tych samych wrogów? To zaskoczyło i wkurzyło go najbardziej wówczas na placu.


Davy wysłuchał przeprosin Cotanta w milczeniu, z twarzą nie zdradzającą żadnych emocji.
- Najbliższe siedem godzin które były by twoim czasem wolnym spędzisz asystując techkapłanom w rytuałach dziękczynnych - zadecydował Davy. Kara była o tyle wyczuwalna, że gwardziści mieli średnio po 30 minut czasu wolnego dziennie. Co prawda Sabatorni znacznie więcej, ale to Engel postanowił zignorować. Kara i tak miała, przede wszystkim, ukoić sumienie Kaarela.
Oczywiście czas przeznaczony na sen nie był uznawany za czas wolny i nikt nie musiał mówić. Podobnie jak tego, że pokuta zostanie odbyta po zakończeniu misji, bo na niej nie ma czegoś takiego jak czas wolny.

-Spocznij, gwardzisto. Jestem oficerem dowodzącym. Zgodnie z kodeksem ponoszę pełną odpowiedzialność za wasze działania, z ewentualną możliwością wyprowadzenia sądu polowego, bądź wniesienia do dowództwa o to by oni się tym zajęli po misji. Z żadnej z tych opcji nie zamierzam skorzystać. W razie potrzeby to ja będę nas tłumaczył przed wodzem. Jeśli nie masz żadnych pytań, bądź innych bolączek… - tu dał trzy sekundy gwardziście by mógł jakieś zgłosić -... w takim razie odmaszerować.

- Tak jest panie poruczniku! - odkrzyknął krótko i zwięźle plutonowy Cotant i odmaszerował by stawić się u Azula z przydzielonym zadaniem.
 

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 09-02-2015 o 13:59.
Pipboy79 jest offline  
Stary 09-02-2015, 22:03   #119
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Rozterki lojalnościowe frakcji plemienia Kago ucieszyły Chrisa. Znaczyło to, że nie wszyscy myślą tu tak samo. Z drugiej strony, niemal od razu natknęli się na zwolenników sojuszu z 47, co skończyło się krótką strzelaniną. Yari nakreśliła sytuację i opowiedziała o panujących nastrojach. Akkerman uznał, że ta informacja jest niezbędna wieszczowi napędu – gdyby nie wiedział o zdrajcach, mógłby zostać zaskoczony.
- Azul, tu Onyx – przekazał na drużynowym kanale voxu - napotkaliśmy plemieńców z Kago, którzy zamierzają nas zapierdolić. Gdyby pojawili się w bazie masz moje błogosławieństwo aby powyrywać im nogi z dupy, wsadzić w zwieracze ich własne strzelby i nacisnąć spust. Uważajcie na siebie!

Walki trwały nieustannie przez prawie dwie doby. W tym czasie niebo rozświetlały flary sygnalizacyjne, które zalewały całą okolicę czerwoną poświatą. Przynajmniej było widać bez fotowizjerów jak sytuacja przedstawia się na ogarniętych walką ulicach, co znacznie ułatwiało działania obronne słabiej wyposażonym Kago. Plemienni radzili sobie całkiem nieźle, choć prawdziwe spustoszenie niezmordowanie siali Akkerman i Cotant. Chris musiał jednak przyznać, że taktyka wypracowana przez pokolenia życia w ruinach przynosi rezultaty. Jeźdźcy szablowiklków co jakiś czas urządzając pułapki na 47. Zmechanizowany. Wataha czaiła się w jakimś opuszczonym budynku aby znienacka wyskoczyć na drużynę piechoty i zniszczyć ją w starciu bezpośrednim, gdzie nie liczył się już sprzęt, a raczej kły, pazury i silne ramię z mieczem.

Onyx szukał niecodziennych miejsc na stanowiska strzeleckie. Wysokie wieże budynków sakralnych? Oklepane. Dachy? Nazbyt oczywiste. Wysokie okna budynków? Banał. Nikt nie spodziewał się jednak snajpera w ledwo wystającym nad ziemię oknie piwnicznym, w ruinach nieczynnej od wieków fontanny, przysypanego cegłami na hałdzie gruzu czy czającego się we wrakach pojazdów. Zaskoczenie było połową sukcesu. Reszta zależała od pewnej ręki i refleksu. Wojownicy plemienni byli pod wrażeniem umiejętności gwardzistów, czemu nie należało się dziwić. Walczący od dziecka na planecie-fortecy Ksarkin był mistrzem walki w budynkach a wszechstronnie wyszkolony w Scholi Progenium Stormtrooper radził sobie w każdych warunkach.
Godziny mijały a Imperialni wciąż niezmordowanie siali śmierć. Onyx zbierał baterie poległych, gdyż zapasy energii w jego akumulatorze dawno się wyczerpały – nie oszczędzał zasobów często używając trybu overcharge, aby mieć pewność, że dowódcy wrogich drużyn padną od pojedynczego strzału w głowę. I tak też się działo. Piechota pozbawiona dowództwa i przyszpilona przez snajpera, kryła się gdzie popadnie w ruinach budynków i strzelała bezładnie we wszystkich kierunkach, próżna poszukując strzelac tam, gdzie należało się go spodziewać. Spanikowani i bez żadnego planu stawali się łatwym łupem dla czającego się w cieniu Kaarela lub jeźdźców szablowilków.

Problemy zaczęły się, gdy na teatr działań wojennych wjechał BWP Taurox Prime w obstawie plutonu piechoty. To było przeciwnik, z czym trzeba było się liczyć, bo plemienni jeźdźcy mogli sobie łatwo połamać na nim zęby. Dosłownie i w przenośni. Kiedy ciężki pojazd najechał na minę, Chris trafił wiązką lasera w głowę kogoś, kto wyglądał na sierżanta. Przynajmniej prowadził drużynę do walki i inni popaprańcy często patrzyli w jego stronę, kiedy pokazywał jak mają się przemieszczać a kiedy poszukać osłony. Zanim jeszcze jego ciało z przepaloną na wylot czaszką grzmotnęło o kamienisty bruk, kolejny żołnierz dostał prosto w krtań i zmarł niemal natychmiast krztuszą się krwią. Dowodzenie przejął ktoś mający głowę na karku i z miejsca zarządził, aby część plutonu schowała się za wozem, a reszta rozpierzchła na boki. Dzięki temu niektórzy wpadli do rowu wypełnionego zardzewiałymi prętami a inni trafili na niespodziankę – Jumping Jacka. Ta mina była używana tylko podczas potyczek z Chaosem, bo w przypadku waśni między oddziałami gwardii jej stosownie było zabronione. Przynajmniej teoretycznie. Mechanizm działania był tani, śmiesznie prosty i powodujący znaczne obniżenie morale. Po nadepnięciu na zakopanego Jacka, mina wyskakiwała niecały metr w górę i eksplodowała. Jej ładunek był na tyle słaby, żeby nikogo nie zabić, jednak na tyle mocny by rozpylić we wszystkich kierunkach tysiące kulek łożyskowych, powodując obrażenia podbrzusza i genitaliów. Co najgorsze, rzadko kończyło się to natychmiastową śmiercią. Zazwyczaj ranni, wykastrowani i z przebitym jelitem, byli wyłączeni z walki i poważnie chorowali, gdy kał przedostawał się ranami do krwiobiegu, powodując sepsę i zapalenie otrzewnej. 47. miał dziś pecha...
Chris ponownie nacisnął spust, gdy usłyszał w komunikatorze –Uważaj! Odruchowo zwinął się ze stanowiska strzeleckiego i szczupakiem rzucił się ku drzwiom. Sekundę później seria z ciężkiego boltera zaczęła niszczyć mur, dziurawiąc cegły, krusząc tynk, miażdżąc wiekowe imperialne ornamenty i wypełniając całe pomieszczenie pyłem budowlanym. Onyx był już na klatce schodowej, zbiegając w dół, do wyjścia. ~Nie da się z piętra, trzeba z parteru~ pomyślał będąc na poziomie ulicy. Operator broni ciężkiej z Tauroxa wciąż prowadził ogień, masakrując wyższe piętra, próbując za wszelką cenę zabić snajpera trzymającego w szachu piechotę. Strzelał z pamięci, gdyż niewiele mógł widzieć przez otaczające BWP kłęby czarnego dymu wydobywające się z rozrzuconych wokół granatów. W tej czarnej chmurze uniesposób było rozpoznać cokolwiek, nawet kształt Tauroxa był dobrze ukryty przed wzrokiem ciekawskich. Z jednym wyjątkiem. Błyski młócącego jak tartak ciężkiego boltera stanowiły idealny cel, wyróżniając się migoczącym jasnym światłem na tle czarnej chmury. ~ Skoro tu jest lufa broni, to ty przyjacielu musisz siedzieć gdzieś tu~ mruknął do siebie Onyx i przestawiwszy broń w tryb overcharge oddał dwie trzypociskowe serie w miejsce, gdzie jak domniemywał znajdował się przeciwnik. I chyba trafił, bo strumień pocisków skończył się jak ręką odjął.
- Kaarel, unieszkodliwiłem broń ciężką – poinformował towarzysza. Nie było odpowiedzi, ale w budynku znajdującym się obok uszkodzonego BWP huknął granat i z okna wyleciał żołnierz w „umundurowaniu” 47. Cotant najwyraźniej miał co robić.

Ceremonia podziału łupów upewniła Onyxa, że pozostawienie mutanta przy życiu jest bardzo złym pomysłem. Całe krojenie trupów i jedzenie ludzkiego mięsa jakoś przetrzymał, starając nie dać po sobie poznać co naprawdę myślał o bluźnierczym „kapłanie” jak i całej reszcie dzikusów biorących udział w tym procederze. Należało robić dobrą minę do złej gry, myśleć strategicznie i mimo zmęczenia szukać w tłumie ludności autochtonicznej kogoś, kto nie wyglądał na szczęśliwego, musząc spożywać taki posiłek. Albo wręcz odmawiający go. Z nim trzeba było się spotkać i porozmawiać. I to jak najszybciej. Jeżeli nie był wysoko postawiony, to z pewnością mógł doprowadzić do swojego oficera prowadzącego. Ostatnie wydarzenia sprzed bitwy jawnie pokazały, że nie wszyscy w Kago myślą tak samo. Należało to wykorzystać.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 09-02-2015 o 22:49.
Azrael1022 jest offline  
Stary 10-02-2015, 19:54   #120
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Dark dreams lie upon the heart.

W "hotelowym" zaciszu (jeśli tak można było nazwać wnętrze Chimery o wyjącym, klekoczącym i warczącym silniku), drużyna dała upust emocjom, obrzucając Kago i ich plugawe praktyki solidną wiązanką przekleństw. Kiedy pierwszy gniew opadł, pozostała gorzka pigułka, którą należało przełknąć... i zachować do przyszłego splunięcia nią w twarze bluźnierczych kanibali. Czując się zdradzonymi i obrażonymi, Sabatorii ustalili dalszy plan działania. 47th Mechanized Imperial owszem miał zostać zniszczony. Takie było zadanie. Ale to samo miało spotkać dotychczasową inkarnację plemienia. Albo zmienią swe praktyki i dostosują się do Imperialnego Kredo... albo zginą.

Wieczorem, Engel, Akkerman, Cotant, Azul i Fulkerin udali się na audiencję u pryncypa. Ten, ustami Trago i własnymi oszczędnymi gestami, wyraził podziękowania za pomoc w odparciu najazdu i podziw dla zdolności bojowych. Wyrażał nadzieję na wspólne zmiażdżenie renegatów za dokładnie trzy dni. Tyle czasu podobno wymagała mobilizacja i odprawienie "niezbędnych" rytuałów. Kago wkraczali na ścieżkę wojenną i tradycji musiało stać się zadość. Jednakże, nie miała być to całkiem bezinteresowna wyprawa - Kago roszczyli sobie prawa do łupów i terytorium renegatów. Przedstawili też wstępne warunki dalszej współpracy z Imperium - Kapitol i okolica miała należeć do nich. Mieli otrzymywać transporty zapasów, broni i niewolników w zamian za ich udział w wojnie z Arcywrogiem.

Ochroniarze króla rzucili pod nogi Sabatorii stos potrzaskanych pancerzy i pomiętych szmat, uwalanych pyłem i krwią. Wszystkie nosiły obrzydliwe glify Chaosu - głównie niesławną ośmioramienną gwiazdę. Trago wytłumaczył, że zwiadowcy "plemienia Kaose" nawiedzali ten rejon już od kilku tygodni.

Na dalsze próby poznania losu dyplomatów, tubylcy odpowiedzieli wymijająco. Podobno zniknęli, ponieważ zlekceważyli stare, mściwe duchy ruin i "robaka, który chodzi". Nie powiedzieli nic więcej na ten temat, prócz tego, że tego typu rzeczy były tabu.

Kiedy żołnierze opuszczali pałac, ich myśli zatruwały kolejne przejawy bezczelności pryncypa i jego przydupasów... oraz kolejne pytania bez odpowiedzi.


Podczas gdy część drużyny asystowała porucznikowi podczas audiencji, pozostali nie próżnowali. Ryan i Haller poszli "w miasto", zaglądając tu i ówdzie i starając się wkupić w łaski tubylców za pomocą dobrej gadki, drobnego handlu i paru flaszek. Skąd mieli alkohol, tego nikt nie wiedział. Tak czy inaczej, wrócili dopiero następnego dnia nad ranem, skacowani i wyczerpani. Dostawszy solidny opierdol za naruszenie kilkunastu punktów protokołu i naraziwszy się na sąd polowy, przeszli do rzeczy. Pozyskali bowiem cenne informacje.

Delegacja dyplomatów była na dobrej drodze do zawiązania sojuszu z tubylcami. Zachowali zimną krew podczas wszystkich bluźnierczych praktyk autochtonów (z pewnością planując przysłanie misji ewangelizacyjnej w późniejszym terminie). Zaangażowali się jednak w sprawy określone jako tabu - czyli legendę o "ludziach-robakach" i innych zmorach, które miały jakoby nawiedzać podziemia pod Kapitolem. Wiadomo, że nie zostali... zjedzeni... przez Kago, a w większości udali się tam na ekspedycję. Jednakże... dlaczego? Czy od tego przypadkiem nie były inne służby, niż korpus dyplomatyczny z Adeptus Administratum / Departamento Munitorium? To bardziej już nadawałoby się na misję dla jakichś służb policyjnych... bądź Inkwizycji. Tym bardziej, że nawet do uszu drużyny dotarły pogłoski, jakoby w całej Otchłani Hazeroth królowały różne mroczne opowiastki o jakichś cholernych duchach i "robaczych ludziach". I okazuje się, że Malice, mimo swej izolacji, również miało tego typu legendy.

Ponadto, wywiedzieli się jeszcze dwóch rzeczy. Pośród Kago było wiele różnych frakcji, a nawet jednostek, mających różne spojrzenie na rzeczywistość. Pryncyp przybył samotnie do Kago kilka lat temu i siłą zdobył władzę, pokonując dotychczasowego wodza i wszystkich innych, którzy chcieli go przepędzić. Ustanowił nowe prawa, wprowadził porządek i organizację pośród plemieńców i zrytualizował wiele rzeczy. Jak chociażby kanibalizm, który Kago kultywowali z powodów praktycznych. Dla nich grzebanie czy palenie ciał zmarłych, zdrowych za życia ludzi i zwierząt było karygodnym marnotrawstwem. Do tego, rozrywkowi wojacy dowiedzieli się, że Kago próbowali dogadać się nie tylko z renegatami... ale też ze zwiadowcami Arcywroga. Na szczęście, próby te skończyły się "standardową" wścieklizną ze strony szaleńców oddających cześć Rujnującym Mocom.


Wieczorem tego dnia, Gwardzistów odwiedził w ich hotelu samotny człowiek. Postawny, krępy koleś, nie przypominający żylastych, wychudzonych tubylców. A jednak był jednym z nich... i posiadał znajomość niskiego gotyku na poziomie zbliżonym do Trago. Przedstawił się jako Zamon, nadzorca północnej ćwierci ziem plemienia. Jeden z trzech pod-szefów (bądź pod-wodzów) plemienia.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VDUzYKaSous[/MEDIA]

Kiedy został zapytany o powód przybycia, kiwnął głową na Chimerę. Sabatorii spojrzeli po sobie i wpuścili go - przedtem przeszukując. Zamon był zniecierpliwiony i powiedział, że przybył bez towarzyszy i bez "wybuch-paka", a Sabatorii w końcu wpuszczono na audiencję uzbrojonych. Wreszcie, kiedy weszli do Chimery (którą Haller ponownie uruchomił, żeby zagłuszyć próby podsłuchu - o czym Zamon doskonale wiedział, proponując rozmowę wewnątrz), plemiennik rozsiadł się wygodnie na jakiejś skrzyni i zaczął mówić, zadowolony z siebie.

- Wy Impere-woje być dobre. Siła. Twardzi. Bardzo dobra broń. I wy nie jeść polegli. I wy nie zadowoleni z pryncyp. Nie kłamać, ja patrzeć, widzieć i wiedzieć wszystko. Wy jasno mówić: dlaczego? Impere inne procedura?
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172