Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-03-2021, 21:44   #51
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Ścigały ich jednostki powietrzne wroga. Pierwsza część powrotu do bazy polegała na kluczeniu, unikaniu i odpowiadaniu ogniem podczas walki na maksymalnym zasięgu broni. Lightning doskonale spisywał się w unikaniu rakiet i zręcznie lawirował między wiązkami lasera, jednak Leoś miał zniszczony cały pancerz rufowy, zanim przeciwnik dał za wygraną i zaprzestał pościgu.

Po dotarciu do bazy Iroshizuku od razu rzuciła się w wir pracy. Nie pozwoliła sobie na odpoczynek, choć musiała walczyć z sennością spowodowaną stresem bojowym i nagłym wyrzutem adrenaliny podczas walki a następnie zmniejszeniem poziomu do zera. Czekała ją papierkowa robota. Sprawozdanie z bitwy, klepnięcie zapotrzebowania na naprawy pancerza, zapotrzebowanie na testy diagnostyczne silników i podzespołów, wniosek o uzupełnienie energii oraz rakiet. Wszystko miało być gotowe jak najszybciej. Asagao nie wiedziała, kiedy znowu ruszą do boju, ale zanosiło się, że będzie to raczej prędzej, niż później.
Chciała też dostarczyć służbom informacyjnym wywiadu jak najdokładniejszych danych na temat jednostek, które ruszyły w pościg za Leopardem po skończonej misji. Może się komuś przydadzą.

Draconisjance nie spodobało się to, co wydarzyło się w ich oddziale na misji. Zaczęły się rządy cywili. Najpierw rozkazy, potem to demokratyczne głosowanie co należy zrobić z Workmenami. To nie byli autochtoni na tej planecie, biedni, uciśnieni, wygnani ze swojej ziemi. To byli najemnicy, od dziecka szkoleni w operowaniu sprzętem wojskowym, kłamstwie, wykorzystywaniu niepewnej sytuacji na jakiejś planecie, działaniu na dwa lub więcej frontów jednocześnie, handlu broniom. Zostawienie ich przy życiu mogło mieć przykre konsekwencje. Zniszczenie infrastruktury bazy tylko wzmogło nienawiść do Amerigo. A tysiąc zaprawionych w walce osób, to już siła z jaką trzeba się liczyć. Tam nie było cywili, każda z zebranych na placu osób przyłożyła pośrednio rękę do działania na niekorzyść Amerigo. I zrobiłaby to jeszcze raz. Wystarczyło zapłacić. Iroshizuku znała ten schemat działania – najemnicy, gdy mogli, to zabijali. Często twierdząc, że działają w imię wyższego dobra, jak tu – wspierając armię czerwonej wstęgi. Ale jak sami byli pod ścianą to nagle stawali się jeńcami wojennymi i żądali sprawiedliwego procesu i bezsprzecznego udowodnienia winy.

Pilot nie miała wyrzutów sumienia po egzekucji przeprowadzonej na placu. Obserwowała na ekranie obraz z zasobnika celowniczego TGP, prezentujący zbliżenie na zebrany tłum, ciała rozrywane rakietami, kończyny wyrzucane w powietrze. Była żołnierzem, zabijała dla kraju, któremu służyła.

Po zakończeniu wypełniania dokumentacji i sprawdzeniu Leoparda i Lightninga, pilot udała się do swojej klitki, po drodze zahaczając o difak. Nie była głodna, ale pomyślała, że kilka owoców ze stołówki dobrze jej zrobi. Planowała porozmawiać z Ishidą o wyznaczeniu dowódcy, który miałby ostatnie słowo podczas spornych sytuacji. Napisała mu nawet wiadomość w tej sprawie, jednak nie spodziewała się zmian – dotychczas powstrzymywał się od mianowania drogą promocji polowej dowódcy lancy. Czyli pozostawała trudna sztuka kompromisu i współpraca.

Przed udaniem się na spoczynek, Iroshizuku przejrzała raporty z potyczek. Nie były optymistyczne – przegrywali. Dostawali łupnia na każdym froncie. Trzeba było przejąć inicjatywę, zmusić wroga do zaprzestania ciągłych ataków, sprawić, żeby poczuł respekt, przed topniejącymi siłami New Vermont. A skoro tych sił nie było, trzeba było pokazać coś zupełnie innego. Miała już nawet pewien pomysł, który widziała w praktyce podczas wojny na pewnej pustynnej planecie, kilka lat temu. Atrapy sprzętu porozstawiane tu i ówdzie. Większość pochowana pod siatkami maskującymi. Mimo później pory połączyła się z Portnoyem z wojskowych służb informacyjnych i przedstawiła ideę przyświecającą fortelowi.
- Wróg będzie miał dane o pojazdach bojowych w różnych lokacjach i będzie miał zagwozdkę, gdzie zaatakować, aby nie narazić się na kontratak. To da nam czas, którego tak potrzebujemy na wzmocnienie garnizonów ochotnikami, wykonanie umocnień, stworzenie obrony pasywnej, czy co tam jeszcze jest konieczne.
- W końcu przejrzą, że to atrapy –
Portnoy nie był przekonany.
- I bardzo dobrze. Wtedy podmienimy atrapy na prawdziwy sprzęt i będzie po pierwsze, bezpieczny, po drugie, gotowy do użycia z zaskoczenia, bo przeciwnicy będą przekonani, że go tam nie ma.
- W sumie racja. Rozmawiałaś o tym z panem Ishidą?
- Niebawem będziesz miał od niego zielone światło.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 20-03-2021, 22:54   #52
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Los jeńców się dokonał, a zaraz trzeba było już spierdalać, bo z wrogim lotnictwem nie ma żartów. Had nie chcąc brać udziału w tym incydencie wojennym, dlatego trochę się oddalił, ale Spider był szybki i i skoczny. Jednym dobrym skokiem skrócił dystans do Leporada, by zapakować na podróż powrotną choć dla Spencera to bardziej wyglądało jak ucieczka z miejsca zbrodni. W locie dokonał swojego osobistego pożegnania z przeszłością. Namierzył i strzelił w to co zostało z jego poczciwego Carbina, by już nikt nigdy nie zdołał go użyć. Sam już też go nie potrzebował. To maszyna cywilna, a teraz jest wojna, a on sam został żołnierzem na niej, albo raczej powinien powiedzieć MechWoriorrem.

Powrót do bazy był ciężki, ale pościg i praca pozwalały zając myśli. Myśli o której było coraz ciężej. Implant popychał w szaleństwo i na skraj rozpaczy. Niestety nie mógł sobie pozwolić na jego usunięcie. Jeszcze nie...

Baza: Kwatera Dziadka: Czas wolny:

- Dziadku. Dobrze cię widzieć całego i zdrowego. - powitał Had starego choć wciąż dość żywego i sprawnego nestora swego rodu.

- Ciebie też Hadrianie- Dziadziuś nigdy inaczej się nie zwracał inaczej niż pełnym imieniem.

- Ja...- chciał młodzieniec coś powiedzieć, lecz to starszy zaczął mówić.

- Niestety, ale straciliśmy Wilforda. To ciężkie jednak nie może nas to powstrzymywać. Dalej musimy wykonywać swoje zadania. Ja zajmę się rodem i sprawami cywilnymi. Ty masz zająć się wojną. Musisz zrobić swoje. Obojętnie czy ci się to podoba czy nie. To co działo u Workmenów. To cóż rzecz, którą można było zrobić inaczej, ale eksterminacja wroga na pewno nie jest złą decyzją tym bardziej kiedy trzeba było działać szybko. Możliwe, że miałeś jakiś swój plan, ale musisz pamiętać. Mierz siły na zamiary i odłóż na bok emocje. Zakłócają one właściwy osąd, a kierowanie się nimi powoduje popełnianie błędów. Tak jak w mesie.

-Przepraszam.

- Dobrze, a wiec wiesz co masz robić?

- Tak wiem- odpowiedział Hadrian Spencer dziedzic swego rodu.


Czas mijał szybko. Ból i zmęczenie się potęgowały jednak trzeba było działać. Najpierw narada potem lot i walka.
Z innej beczki jakby ktoś był ciekaw co się działo w czasie posiłku, że aż stary Dziadziuś Hada o tym słyszał. To implant zmęczenie i to iż jego plany się nie sprawdziły złożyło się na kilka złośliwych komentarzy. Cóż zastosujmy cenzurę i nie gorszmy ludzi opisem zdarzeń. Co działo się mesie pozostaje w mesie.
 

Ostatnio edytowane przez Lynx Lynx : 20-03-2021 o 23:01.
Lynx Lynx jest offline  
Stary 21-03-2021, 14:34   #53
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Pustka to było dobre określenie na to co czuł Julian po ataku na bazę najemników. Choć Leopardem wstrząsały trafienia, on siedział w kącie hangaru i gapił się w przestrzeń nie będąc w stanie zająć się czymkolwiek.
Nie będąc w stanie zrobić cokolwiek.

Powiedział nie. Stanął po stronie podporucznika McKinleya, a i tak zostali “przegłosowani”. Minutemens dokonali rzezi na skapitulowanym wrogu. Ich sztandar został splamiony, a formacja okryta hańbą. Wątpił czy reszta też tak to postrzegała. McKinley z pewnością, jednak reszta?

Jackson nie był w stanie wydobyć z siebie ani słowa, ani ruchu, ani działania. Choć się sprzeciwił czuł że nie zrobił dość dużo, nie krzyczał dość głośno, nie postawił żadnego ultimatum reszcie.

Patrzył na mordowanych ludzi, na żywota pochłaniane przez eksplozje rakiet i czuł obrzydzenie do tego wszystkiego, do innych i do samego siebie.

Czuł też że to wydarzenie będzie miało wiele nieprzewidzianych konsekwencji.

Siedział w kącie. W końcu złożył ręce razem i zaczął się modlić choć sam nie wiedział o co.

***

Pomimo krytycznej sytuacji w tej szaleńczej ucieczce zdołali w końcu dotrzeć do bazy pod Górami Zielonymi. Julian opuścił Leoparda ze zwieszoną głową, udał się na odprawę po czym do swojej kwatery. Na następny dzień w mesie wdał się w bójkę i z wielkim zażenowaniem stwierdził że jego jedynym sojusznikiem w pyskówce a potem walce był Hadrian. Reszta albo się odsunęła albo stanęła po stronie “rzeźników”.

Gorycz, żal i żółć gotowały się w Jachsonie jak trucizna w wielkim garze szpetnej wiedźmy. I nie mógł znaleźć żadnego sposobu by ukoić ból wywołany przez ten narastający wewnątrz wrzód. Nie mógł tej spojrzeć na Doe. Uczucie zostania zdradzonym i oplutym przez nią było tak wielkie że przebywanie w jednym pomieszczeniu go drażniło.
W głowie kiełkowały mu paskudne myśli. Złośliwe, wisielcze i złowrogie.

Kiedy po zajęciach spotkał się w sali treningowej z Kane, policjantka szybko dojrzała że z Julianem jest coś nie tak. Przez ostatnie dwa tygodnie Jackson zbierał od niej bęcki z wielkim zapałem i werwą, jednak teraz wyglądał jakby było mu wszystko jedno - choćby wyrwała mu serce i podetknęła mu pod nos to on by co najwyżej wzruszył ramionami.

- Co jest? Wyrzuć to z siebie. - powiedziała Julianowi Sarah.

Inżynier spojrzał na nią bez wyrazu. To była niemała ironia losu, że gdy się poznali to on jej powiedział by nie obarczała siebie samej poczuciem winy za coś na co nie miała wpływu. Dzisiaj to on czuł że mógł zrobić więcej, postarać się lepiej, być bardziej przekonującym. Przysiedli na ławce. Julian zamknął oczy.

- Pamiętasz wtedy jak się obwiniałaś że mogłaś dostrzec zdradę i nie zdołałaś? Teraz mam to samo. Sama widziałaś co się działo. Mogłem być głośniejszy, mogłem zaprotestować, mogłem dorzucić więcej argumentów. Byłem przy tym. To nie było ukryte. A zostawiłem McKinleyowi rzeczy o człowieczeństwie, ja dorzuciłem coś o korzyściach. Nic nie podziałało. A mogłem zrobić więcej. Nie zrobiłem. Przytłoczyła mnie ta cała agresja i nienawiść. I jeszcze ten knur Barnes. Zabili mu paru kumpli. Mi zabili, do kurwy nędzy, matkę. Umarła na moich rękach. Przez kilka godzin patrzyłem jak cierpi, a bandyci z południa się śmiali trzymając nas w celi. A teraz… załoga jaśnie oświeconych strategów osrała w pierwszej akcji sztandar mojej ukochanej formacji w ramach “zemsty”, bo kilkuset ludzi zrobi różnicę w tak wielkim konflikcie. Kurwa mać. Nie ma sentymentów. To wojna. Trzeba wszystkich rozpierdolić. Nie to mi wpojono. Mama i tata mówili bym uważał na konsekwencje. Nie unosił się gniewem. Chcieli bym miał lepsze życie niż oni. Teraz zaczynam chyba rozumieć czemu ojciec odszedł z Border Rangersów i ostrzegał mnie przed mundurem. Nie chciał bym się ładował w to gówno. Nie udawał że to chwalebne czy wspaniałe. - Julian wypuścił powietrze - Mam złe myśli. Widzę pierdyliard scenariuszy w których jest tylko eskalacja działań. Robi się coraz gorzej. A potem wojna się kończy a my jesteśmy w dupie. Nie ma z czego odbudowywać czegokolwiek. Albo żyjemy dalej, tylko że jak Bandziory albo błagamy każdy przelatujący jumpship o zabranie nas z tego grajdoła.

Milczeli przez dłuższą chwilę. Julian zamknął oczy. Czy mógł coś więcej powiedzieć? Sarah też milczała.

- Nie powinieneś się tym zadręczać. Powiedziałeś “nie”. Masz czyste sumienie. - powiedziała w końcu

- To żadne pocieszenie.

- "I diabeł ma sprawiedliwe i czyste sumienie, w zależności od tego, w co wierzy"
- zarzuciła porzekadłem.

- To tym bardziej. Acz mam też diabelskie myśli odnośnie tej sytuacji. - powiedział, a na jego twarzy wykwitł złowróżbny uśmiech.

- Jak to diabelskie?

- Nie myślisz chyba że zostawię tą sprawę tak jak jest?
- zaczął pocierać palce w nerwowym geście.

Chwilę mierzyli siebie spojrzeniami. Zwykle wesołe oczy Juliana, które jeszcze jakiś czas temu były martwe i bez wyrazu, teraz zaczęły się błyskać złośliwymi kurwikami.

- Nie wiem co zamierzasz... - powiedziała policjantka kręcąc powoli głową - Ale lepiej by to nie były żadne podchody. Podkładanie świń zawsze źle się kończy dla wszystkich, a musimy polegać na sobie nawzajem.

- Ci którzy uważają że wiedzą lepiej, nie muszą.
- stwierdził zgryźliwie Julian.

- Skąd wiesz? Chociaż spróbuj ich przekonać, teraz na spokojnie.

Jackson wziął głęboki oddech. Przypomniały mu się twarze ludzi w mesie. Doe, Barnesa, ludzi z Leoparda. Gniew wezbrał w nim wielką falą. Spiął się cały, a szczęki zacisnęły mu się jak przy niesamowitym wysiłku.

- Dobrze. Spróbuję. - rzekł wypuszczając powietrze.

Na twarzy Sary pojawił się szeroki uśmiech.

- To co? Film i odgrzewana pizza na poprawę humoru? - zapytała widząc że Julian choć trochę odzyskuje swoje dawne “kolory”.

- Nie. - rzucił krótko - Potrzebuję w coś przywalić. Bardzo, bardzo mocno. Albo się zmęczyć tak bym nie miał siły nawet o tym wszystkim śnić. Bieganie po hangarze?

Sarah zastanowiła się chwilę.

- To może w rugby? Rzucanie, bieganie i bezpardonowe przepychanki? - zaproponowała.

- Nigdy nie grałem. - stwierdził Julian - W sumie. Czemu nie? Może weźmiemy do zabawy McKinleya? Będzie śmiesznie.

 
Stalowy jest offline  
Stary 22-03-2021, 21:43   #54
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wieczór w bazie Minutemanów… w zasadzie noc, mijała spokojnie. Wreszcie. Tytaniczny wysiłek jakim były dwie bitwy, trudne decyzje, odprawy i mnóstwo pracy przy mechach były wyczerpujące. Adrenalina i inne hormony walki zeszły już z ciała, zostawiając tylko wyczerpanie. Mimo to Doe była wciąż niespokojna - a przynajmniej nie na tyle spokojna, by się walnąć spać. Była już późna noc, kawałek przed północą. Robiła obchód po pogrążonej w półmroku sali hangarowej, rozświetlanej tylko punktowymi LEDami. W tle grzmiały dźwięki zautomatyzowanej maszynerii. Szum wentylacji i elektryki, metaliczny zew okablowania podpiętego do mechów i schowanych maszyn lotniczych, którym przeprowadzano całonocny, powolny, monitorowany zdalnie proces utrzymania napędów fuzyjnych.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=9mrQHAF1cUM[/MEDIA]
Skupiała się na wnękach z mechami. Nie na tyle na samych, dobitych mniej lub bardziej maszynach, tylko na sprzęcie, który się w takich chwilach pomijało - drabiny, kładki, windy, ciężki sprzęt do napraw. Potem sprawdzała stoły i ścianki narzędziowe. Wreszcie drzwi czy nawet światła awaryjne, apteczki, sprzęty przeciwpożarowe, alarmy. Cały szpej pod kątem BHP. Zaczynały się jej kończyć wymówki przed pójściem spać… i zmierzeniem się z czarną otchłanią. Tym drażniącym, może nawet niepokojącym głosikiem małego diabła, robiącym wyliczankę. Dzisiaj koszmar, czy nie koszmar? Będę je pamiętać rano, czy nie będę?

Kiedy umysł śpi, budzą się demony.

Niemniej jednak Crab (sprawdzony już trzykrotnie razem z boksem i szpejem) kusił. Już zdążyła naznosić do środka szpargałów. W gruncie rzeczy czuła się w nim… bezpiecznie. Dużo bardziej niż w domku z kart, który sobie próbowała postawić w Newport.

Wrażenie fatum siedziało jej na karku, wrzynając się pazurami prosto w miękką tkankę pleców, osłoniętą raptem średnio świeżą podkoszulką. Przy każdym ruchu Jane towarzyszył jej niepokój - irracjonalny, niechciany. Niczym nieuchwytny ruch widziany samym kątek oka, tuż na granicy rejestracji zmysłów kiedy człowiek zaczyna poważnie zastanawiać się nad faktem czy rzeczywiście coś widzi, czy to już paranoja. Bądź schizofrenia, ta paranoidalna.

Noce zawsze były najgorsze, obezwładniały i wprawiały w nostalgiczną melancholię. Mrok sprzyjał odwiedzinom umarłych, a nieważne jak mocno nie panowało się nad sobą za dnia, po zachodzie słońca i z głową na poduszce wszyscy tracili kontrolę nad własnym życiem. Wtedy też do głosu dochodziły strachy, lęki. Wspomnienia, wciąż zbyt świeże. Zbyt poruszające tę ostatnią żywą strunę w martwym ponoć sercu, równie czarnym co zwęglone laserami Craba tłumy bezbronnych cywili… kiedy? Osiem-dziesięć godzin temu? Nie bezimienne ofiary jednak wkradały się w niestabilną materię snów Doe. Umarli stamtąd wydawali się tak żywi, że po przebudzeniu długą chwilę zajmowało kobiecie ogarnięcie realiów rzeczywistości. Ich odwiedziny pozostawiały na podniebieniu gorzko-popielny posmak niedający się zmyć żadną ilością kawy, wódki lub nikotyny. Krew indywidualnego człowieka krojonego na szpitalnym stole wciąż robi wrażenie, a krew tysięcy ludzi, zabijanych w coraz to nowych wojnach, wszystkim jest obojętna. Krople krwi przerażają, hektolitry działają znieczulająco - tak przynajmniej mówiono, a Jane zgadzała się w owym stwierdzeniem całkowicie… czego więc obawiała się tym razem?

Robiąc czwartą, honorową rundkę wokół swojego mecha po raz nie wiadomo który sprawdziła spawy na pancerzu lewej nogi, zdartym przez ostrzał wież fortu na samym początku zabawy w bazie wroga. Wyglądały porządnie, wszak robili je z Barnesem już w drodze powrotnej: zero fuszerki, zero maniany. Sama nie wiedziała kiedy sięgnęła po papierosa, odpalając ruchem równie naturalnym, co zaczerpnięcie kolejnego oddechu.
Proste czynności zajmowały myśli, odciągając uwagę od głównego źródła niepokoju, do jakiego wstydziła się przyznać przed samą sobą. Przywiązanie na wojnie równało się automatycznemu wykopaniu sobie grobu… podobnego do tego które wykopali sobie z Wintersem w Newport.

Nagły chłód przeszedł kobiecie przez plecy, zadrżała i zaraz zapięła kurtkę pod samą szyję, stawiając kołnierz na sztorc. Zimno jednak nie odpuszczało, tak jak widmo kogoś, o kogo przeżycie nie spytała nikogo z bazy. Nie wolno było okazywać słabości. Tak jak nie wolno było dawać przeciwnikowi kart prosto do ręki. Kurwiąc pod nosem Jane opuściła latarkę, rzucając spojrzeniem przez hangar na wrota po drugiej stronie. Miała cholerną ochotę wyjść spod ziemi, odpalić browara i pogapić w niebo. Niestety życie nie składało się z chciejstw większych albo mniejszych, więc zamiast wychodzić na powierzchnię przysiadła przy lewej stopie Craba, z zamysłem spokojnego dopalenia papierosa. Nie wypadało iść spać przed zaspokojeniem najważniejszych potrzeb. Nikotyna zaś stała wysoko na liście potrzeb każdego palacza.

Kiedy tak siedziała, pogrążając się na zmianę to w czarnych myślach, to w spokojnym otępieniu wywoływanym przez zaspokajanie nałogu, usłyszała jakiś dźwięk. Jakby miarowe “cykanie” po metalu. Dochodził gdzieś zza jej pleców, w głębi boksu z mechem. Był na tyle dziwny, że nie mógł to być żaden zautomatyzowany szpej. Ktoś się zakradł?

Przez myśl przeszło blondynie, że oto zaraz z mroków hangaru wyłoni się Juls albo Kane, lub Bakłażan. Patrząc na to jak mocno przypominali zbite psy po powrocie do bazy, wcale nie czułaby zdziwienia, gdyby wiedzeni bezsennością przytoczyli się prosto pod jej adres aby wylać kolejne wiadra pretensji i wściec się, że ona ma na to wywalone jądra. Wciąż pozostawała cierpliwa, żywiąc przeświadczenie równie skomplikowane co konstrukcja cepa: najbardziej bolała ich nie śmierć dziesiątek, a własna wygoda psychiczna… cóż. Do wszystkiego z czasem człowiek dojrzewał, pękające bańki nie stanowiły wyjątku.

Dźwięk jednakże przykuwał uwagę, odganiając zmęczenie. Miast niego pojawiła się ponownie irytacja, choć w głębi duszy Doe się ucieszyła. Sprawdzi co tam hałasuje, a potem pójdzie spać. Z tą myślą wstała i po sięgnięciu za pazuchę, wyjęła broń. Po hangarze przetoczył się nowy dźwięk: suchy trzask mechanizmu odbezpieczającego.

Dźwięk jakby przez moment przyspieszył, “zerwał” się. Ostrożnie poszła w jego kierunku, przyświecając sobie latarką - panowały tam ciemności, oprócz fosforyzujących pomarańczowych taśm pozycyjnych. Wreszcie znalazła winowajcę, wciśniętego gdzieś między narzędzia, w kąt. To nie był Bakłażan, Juls, Kane czy inny intruz. A raczej… nie człowiek. Był to pies.
Przerażony, mały pies. Rasowy mops (vel pug), “klasyczny” żółto-czarny, z czerwoną obrożą. Na oko dorosły, ale wciąż młody. Patrzył na nią i drżał, zdjęty strachem.

Znała aż za dobrze ten widok: mała, rozedrgana kulka futra nieogarniająca co się dzieje, ani gdzie się znajduje. Prawie mogła dostrzec jak wewnątrz drobnej klatki piersiowej niewielkie serce tłucze z częstotliwością karabinu maszynowego prawie wyskakując zwierzęciu przez gardło.
- Kurwa… skąd się tu wziąłeś, kasztanie? - Doe zabezpieczyła gnata, wtykając go za pasek od spodni. Kucnęła powoli, opadając na jedno kolano i tak zastygła, dając psu czas na oswojenie się z jej obecnością oraz jasny sygnał, że nie stanowi dla niego zagrożenia.
- No już kasztanie, nie bój się - zmieniła ton głosu na łagodny, wolno sięgając do kieszeni spodni. Wyciągnęła stamtąd pogniecionego batona, którego odwinęła z folii i położyła na ziemi między sobą, a mopsem.

Wbrew pozorom nie zbierał się do pierwszego kroku przesadnie długo. Być może wyczuł, że klęcząca przed nim osoba nie ma zamiaru go krzywdzić. Widać było, że był ułożony i obyty z człowiekiem. Mimo to drżał. Coś tknęło Doe w tym momencie, kiedy jadł - i drżał dalej. Ostrożnie nawet go pogładziła, pogłaskała. Pozwolił na to, ale drżał dalej. Był przerażony… czymś. Skąd on się urwał?

Raczej nie pochodził z bazy, więc skąd? Ostrożnie zmieniła rejon głaskania na kark i niżej, aż wreszcie ujęła ostrożnie okrągłą, sporą monetkę przy obroży. Mrużąc oczy próbowała przeczytać znajdujące się tam dane. Pasażer na gapę? Tylko skąd…
Możliwości były dwie.

Widziała garść danych. Imię: “Dio”. Nazwisko właściciela: George Benton, adres… jakaś nieznana jej ulica w Newport. Nie kojarzyła, by z otoczenia MechWarriors i załogi Leoparda był ktoś o takim nazwisku.

Po chwili dopiero zobaczyła, że pies jest ranny. Miał oparzenia na prawym boku i tylnej prawej łapie, w zasadzie całej. Pierwszy stopień, na nodze przechodzący miejscami w drugi. Świeże. Nie od kwasu, od ognia. Był też osmalony. Było tylko jedno miejsce, skąd mogli go “zabrać”.

Gdzieś w głębi trzewi Doe poczuła wściekłość, równie palącą co napalm zrzucony na autostradę i sznur wraków ciągnących się aż po linię horyzontu. Wobec groźby śmierci spalenia żywcem, wygrał instynkt przetrwania. Czarna dziura lądownika przynajmniej nie gwarantowała natychmiastowego spopielenia. Wściekłość kipiała w niej, krążąc trującą czernią żyłami by z serca dotrzeć do mózgu, przesłaniając na chwilę obraz czerwoną mgłą. Potrzebowała paru solidnych, uspokajających oddechów, nim szkarłat zniknął, wchłonięty przez czerń hangaru.
- Dio - powiedziała cicho, gratulując martwemu właścicielowi psiaka dobrego gustu.
- Dobry pies… dobry pies. Dzielny jak skurwysyn - mruczała uspokajająco, a gdyby ktoś ją teraz słyszał, potrząsałby głową z niedowierzania. Poczekała aż zwierzak zje do końca i przyglądała my się czujnie. Wreszcie chwyciła ostrożnie aby nie urazić spalonych fragmentów skóry. Razem podnieśli się do pionu, a kobieta obrała kierunek na najbliższą wnękę z apteczką, nucąc pod nosem melodię nie umiejącą jej wyjść z głowy.

Nie wyrywał się, ale wciąż drżał. Czy to z adrenaliny, która nie chciała zejść po tym co musiał przeżyć na tym jebanym asfaltowym cmentarzysku, czy to z bólu, albo po prostu z traumy, którą zwierzęta wszak tez na swój sposób potrafiły przeżywać. Kiedy go odkażała i opatrywała, nie piszczał, nie cofał się, nie uciekał - choć na pewno piekło i bolało. Niemniej jednak chyba chciał wydać jakiś dźwięk. Nachyliła się. Wyraźnie słyszała ciągły, na granicy strun głosowych psa… pisk. Wydawało się to dziwne… i przerażające, ale brzmiało to jakby w środku tego zwierza został zamknięty człowiek, który bardzo chciał wrzeszczeć, ale nie mógł.

Przez ułamek sekundy Jane obawiała się, że umysł płata jej figle większe niż do tej pory. Że tak naprawdę usnęła nie rejestrując tego, a cała chryja jest kolejnym z serii koszmarów dręczących ją ledwo zamykała oczy. Na szczęście pisk nie zmienił się w powtarzanie na podobieństwo mantry “kill me… kill me… kill me…”
- Już łosiu, spokojnie. Nic ci nie grozi. Już po wszystkim - gadała te wszystkie bzdury, chociaż bardziej do zwierzaka przemawiał ton głosu, a nie słowa. Skończyła opatrywanie zmieniając go w konglomerat futra i bandaża. Usiedli pod ścianą, ona na podłodze, on na jej kolanach, okryty skórzaną kurtką.
- Co ja mam, kurwa, z tobą zrobić? - skrzywiła się, gładząc trząsącą się kulę.

Siedzieli tak przez pewien czas. Na pewno minęła północ, pewnie i dużo więcej. Zmęczenie zaczynało wygrywać. Pies się powoli uspokajał - ciepło opatrunku i kurtki… oraz ludzkiego ciała, ciała jego nowej pani działało jak należy. Zdała sobie sprawę, że ani się nie odpędzi od tej małej, zwierzęcej osoby, ani chyba nie dałaby rady. Uporczywe myśli pokazywały jej obrazy domu z kart, który postawiła w Newport… i tych towarzyszy, którzy zagościli tam… i zostali w jego gruzach. I chociaż żółć tych wizji była wręcz niemożebna, to był też ten wkurwiający głosik. Może nawet tego samego diabła. “Co, tego też nie obronisz? Wyrzucisz go, bo nie będziesz chciała go grzebać?” Zdusiła go. A raczej dusiło go za nią zmęczenie. I widok Craba - dumnie stojącej maszyny, avatara Wpierdolu, który miał to wszystko głęboko w dupie. Tylko czekał, by znów rozewrzeć stalowe szczypce i przysmażyć jakichś skretyniałych pechowców. Oferował też coś więcej, szczególnie po demolce kwatery - miejscówę. Zebrała się do kupy i ruszyła, póki jeszcze nie zasnęła na podłodze. Spanie na niepodgrzewanym metalu i w oparciu o równie mroźną metalową ścianę było złym pomysłem, a w Crabie zdążyła się już jako tako wymościć. A pies już… spał. I chrapał.

Wstała ostrożnie, niosąc zawiniątko przyciśnięte do piersi jakby klatka z ramion mogła je obronić przed przeciwnościami losu, bądź choćby koszmarami na tę jedną noc. Wchodząc do kokpitu Doe zaciskała szczęki do bólu, miotając się z nadejściem nowego dnia. Teraz, póki nie nastał świt, dało się bawić w normalność… tylko co dalej?
Przywiązywanie do kogokolwiek i czegokolwiek równało się…

-A jebać…- wyszeptała, patrząc jak mops porusza śmiesznie uszami i zanosi nosowym chrapaniem. Jej twarz drgnęła, przez skryte pod skórą mięśnie przeszła seria skurczy, aż naraz firmowa maska zgorzkniałego cynizmu opadła, odsłaniając rozbawiony, delikatny uśmiech o zmęczonym zabarwieniu. Może to nie był Marlow, ani też nie Vito. Ani tym bardziej Jabol…
-Dio… też pasuje - szepnęła, kładąc się na boku obok psa i podwinąwszy nogi, ułożyła go w przestrzeni między kolanami a piersią. Całość konstrukcji nakryła kocem. Przeszłości nie dało się zmienić, jedyne na co miało się wpływ to przyszłość.
A mimo wszystko Dio nie chrapał aż tak jak Winters.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 23-03-2021 o 01:20.
Zombianna jest offline  
Stary 22-03-2021, 21:43   #55
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Narada. Post wspólny

Dwa dni minęły relatywnie szybko. Zdecydowanie szybciej, niż kiedy chłonęli mnóstwo nowych, stresujących wrażeń i mieli pełne ręce roboty. Spędzili je w zasadzie tylko na wykładach, żarciu, badaniach lekarskich i śnie. Zaczynały się pojawiać pierwsze oznaki bitewnego stresu, szczególnie u Hadriana i Sarah (którzy mieli omamy spowodowane intensywną pracą z implantami). Na szczęście się nie pozagryzali wzajemnie… a przynajmniej nie po tym, jak Ishida ich szybko postawił do pionu po sprzeczce w mesie na obiadokolacji po przylocie z dwumisji.
Teraz była godzina ósma rano trzeciego dnia drugiego pobytu w bazie. Inżynierowie i technicy raportowali, że Leopard, LTN i mechy są w pełni sprawne, załadowane i gotowe do dalszej akcji. MechWarriors, oficer łącznikowy i pilotka AeroSpace zebrali się z panem Ishidą w sali odpraw ze stołem holograficznym, który już wyświetlał mapę Ziaren.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=eUNnZ4d2NQA[/MEDIA]

Czerwieni było prawie tyle samo, a może nawet więcej jak przedtem. Były też znaczące zmiany. Bennington przy Morzu Chłodnym było czerwone i przekreślone, podobnie jak wyspy Vergennes i Windsor. O dziwo na samym morzu, oraz na Grand Lake, były czerwone punkty. Wokół Newport i Middlebury stabilizacja, bez zmian. W interiorze nieopodal Essex i Milton masa czerwonych punktów i znaczników oznaczających ataki, podobnież przy Williston. Przy Burlington dalej spokój, przy Fort Ticonderoga mniej ataków niż przedtem. Za to gęsta fala czerwieni z południa wpychała się coraz głębiej na północ, w terytoria Ziaren. Bandyci całkiem przedarli się na wybrzeżu i w pasie pomorskim. Od innej strony zbliżali się już do Hartford, przed którym Rangersi toczyli z nimi boje opóźniające. Póki co olewali Wielką Górę Zieloną i Montpelier - szczęście w nieszczęściu.

Ishida dał im chwilę, a McKinley manipulował mapą by mogli przyjrzeć się interesującym ich miejscówom i ruchom.

- Maszyny są gotowe w samą porę. Mam dla was dwie palące sprawy. W interiorze sytuacja strategiczna zaczyna być krytyczna. Piraci intensyfikują naloty i rajdy, a podpalacze działają sobie w najlepsze. Garnizony z Milton i Essex są zbyt nieliczne, zbyt słabe i zbyt mało mobilne aby sobie poradzić z ciągle krążącymi w okolicy desantowcami i promami. Poniosły spore straty. Jeśli tak dalej pójdzie, rolnicze miasta osłabną i zostaną stracone od jednego silnego ataku. Ponadto uczulam na fakt, że republika codziennie traci olbrzymie ilości żywności dla ludzi i paszy dla zwierząt. Ale to nie wszystko. Panie McKinley, proszę o pokazanie Williston.

Jak powiedział, tak zrobił.

- Przedwczoraj doszło do kolejnego, silnego napadu na to miasto od strony Grand Lake, połączonego z ostrzałem wybrzeża. Kilka poprzerabianych cywilnych statków i łodzi. Udało się je zatopić, a desant pontonowy odeprzeć, ale nabrzeżne umocnienia i budynki są w ruinie. A wróg wczoraj zmaterializował drugi, próbny atak… znacznie poważniejszymi siłami. Mają łodzie klasy wojskowej, głównie konwencjonalne i wodoloty, oraz poduszkowce dostosowane do transportu wodnego. Tym razem obrońcy ledwo to wytrzymali i padliby, gdyby nie sondowy charakter ataku. Zwiadowcy ruszli tropem nieprzyjaciół i obserwują ich ukrytą bazę na południowym wybrzeżu jeziora. Przed godziną dali cynk, że flotylla i desant zbierają się do kolejnego szturmu. Jest duże ryzyko, że obrona Williston się pod nim załamie i stracimy to miasto. Oponent będzie miał drugi silny przyczółek na południu, obok Bennington, i będzie mógł wedrzeć się do interioru oraz zamknąć Hartford, tamtejszy garnizon gwardii i wszystkie pozostałe siły Border Patrol w okrążeniu lub kotle.

Mruknął gniewnie.

- Sprawy się komplikują, gdyż udało nam się przechwycić komunikaty podpalaczy. Będą się zbierać dzisiaj późnym popołudniem niedaleko Essex. Piromani będą smażyć pola, silosy i stodoły, podczas gdy lotnictwo będzie osłaniać przed kontratakiem z miasta. Te składowiska to jedne z największych w kraju i stanowią jedną czwartą naszych rezerw materiałowych. Mam nadzieję, że rozumiecie powagę sytuacji.

Przez dłuższą chwilę popatrzył po zgromadzonych.

- Nie ma czasu na jedno i drugie. Zanim zdążycie obronić Williston, piromani spustoszą rezerwy. Zanim dotrzecie na miejsce sabotażu i zatrzymacie ten proceder, Williston już będzie w rękach Bandytów i niełatwo będzie ich stamtąd wyprzeć. Musicie dokonać wyboru.

- Jest jeszcze coś. - rzucił McKinley - Lider tej “Armii Czerwonej Wstęgi”, rzekomy “król Bandytów” nazywający się Ernest Kwame Mwabutsa, ujawnił się. I to w spektakularnym stylu. Czerwoni zreperowali naziemne stacje TV i puścili wszystkimi kanałami jego przemówienie. Sami zobaczcie.

Zapadła długa cisza po wyświetleniu filmu. Wreszcie Jake podjął dalej:

- Pani prezydent Lydia Londa nie żyje. Wiemy też, że panowie wiceprezydent Norman Osberger i minister rozwoju i infrastruktury Wilford Spencer, ojciec Hadriana, są w rękach nieprzyjaciela i przebywają pod kluczem w Newport. Żyją, to wiemy od informatorów. Zresztą, jakby chcieli ich zabić, to poddaliby egzekucji razem z prezydent Londą.

-[i]Rozumiem, że jak poprzednio głosujemy. To uważam, że Williston ma większy priorytet. Na nic nam zapasy jak damy się zalać wrogowi i pozwolimy sobie zniszczyć naszą chyba najbardziej doświadczoną jednostkę jaką jest Border Patrol.[/]- rozpoczął dyskusję młody Spencer.

- Ilość zasobów jest ograniczona. - rzekł spokojnie Julian - Gdy konflikt straci na intensywności ilość posiadanych zasobów na człowieka będzie kluczowa. Paliwo, jedzenie. Plus jest szansa strącić sporo wrogiego lotnictwa które będzie non stop dla nas utrapieniem przez resztę wojny.

-[i] Masz rację będziemy potrzebowali zasobów, dlatego trzeba ratować Williston i największe źródło słodkiej wody jakie ma republika. Walczymy w klimacie dość ciepłym i suchym. Jak zabraknie wody to padniemy, a przy okazji trzeba wiedzieć że liczba wojskowych ekspertów jest równie ograniczona. Więc powiem wprost ratujmy Williston dla zapasów i dla towarzyszy broni.[/]

- A nie możemy się rozdzielić? - do rozmowy włączyła się Sarah. Mówiła patrząc na mapę zamiast na ludzi obok - Potrzebują nas tu i tu. Ocalimy ludzi i w dłuższej mecie zafundujemy ich głód.

- Plan dobry, ale logistycznie prawdopodobnie niemożliwy. Leopard jest jeden, chyba że o czymś nie wiemy?- mówiąc to Had zerknął na Ishidę chcąc sprawdzić czy nie chciałby czegoś dodać w tym temacie.

- Chęci starczy i na całą planetę, ale Leopard jest jeden, prawda. - odrzekł poważnie starzec.

- Co do wody nie jest tak źle, Had. - wtrącił się McKinley - Wód gruntowych starczy na większość rzeczy, a za jakiś miesiąc, maksimum dwa zaczną się monsuny.

- Wody do picia starczy, ale można ją wykorzystać również w inny sposób. Swoje wyjaśnienia rozpocznę od tego, że nasze mechy, albo ich warianty są zdziebka bezużyteczne do walki z lotnictwem. Może i będziemy w stanie skutecznie ostrzelać największe machiny latające, ale za to wrogie myśliwce nas w tym czasie zezłomują. Prawda jest taka, że jeśli chcemy wygrać w tej wojnie to nie możemy sobie pozwolić tak szybko na stratę jakiejkolwiek maszyny, a bez strat w Essex się nie obędzie. Przypominam, że nasze pierwsze i póki co jedyne spotkanie z wrogimi formacjami powietrznymi to była ucieczka, która pomimo początkowej przewagi odległości i tak nie była łatwa. Są zbyt mobilne, a my nie mamy na to uzbrojenia. Uzbrojenia jakie mamy szansę pozyskać na bandytach. Jak nasze pierwsze starcie pokazało mają oni sporo lekkich pojazdów z różnej maści szpejem, które jak pokazały rany Leoparda są w miarę do przyjęcia jako środki przeciwlotnicze. Doposażając nimi doświadczone oddziały jakie uratujemy moglibyśmy zastanowić się nawet nad kontratakiem na Newport. Wracając do wody. Mając tak wielki zbiornik wodny moglibyśmy wykopać kanały i stworzyć system irygacyjny rozpoczynając przy tym uprawy na południu. Klimat na Amerigo umożliwiłby nam wyhodowanie czegoś zjadliwego w ok. pół roku. Zaciskanie pasa i tak nas nie ominie, a to pozwoli zminimalizować skutki, ponieważ ratowanie pól na północy będzie bardzo ciężkie jeśli wręcz niemożliwe. Jest pora sucha, a my tam będziemy mieć regularną bitwę. Pożary powstaną i rozprzestrzenią się w chwilę. Pojedyncza salwa rozpieprzy magazyn, czy silos. Dlatego proponuje zwalczyć ogień ogniem. Puścimy kablem, aby nasi podpalili pola na naszych zasadach. Niech ogień rozprzestrzenia się od nas do nich. Niech wrogie siły lądowe zatrzyma ściana ognia, a lotnictwo ograniczy dym. Może da to możliwość, by ewakuować stamtąd cokolwiek. My w tym czasie zmiażdżymy ofensywę wroga na południu i stworzymy podwaliny pod odbicie naszej stolicy co praktycznie może oznaczać koniec wojny jeśli zabijemy tego Mkbewe czy jak mu tam. - i tym nieśmiesznym żartem zakończymy i tak już przy długą przemowę młodego Spencera.

Gdy Hadrian przedstawił cała strategię po której zapadła cisza. Przerwał ją Julian.

- Spenc… w jakim ty zaczarowanym świecie żyjesz? - zapytał okularnik - Jakie kanały? Jakie pola na południu?

- Rozumiem, że do reszty nie ma zastrzeżeń? Tak to pomysł z kanałami i polami bardziej ma czymś zająć bezrobotne masy uchodźców i potencjalnych jeńców wojennych. Możliwe, że jak wojna się przedłuży to coś by z tego było. Ogólnie to chciałbym zaznaczyć iż wojny wygrywa zazwyczaj strona lepiej do niej przygotowana, a my rozpoczęliśmy naszą w opuszczonych gaciach. Jeśli chcemy myśleć o przyszłości to trzeba szybko tę sprawę ogarnąć. Dlatego moim zamiarem jest uratowanie Williston i południowych oddziałów, oraz rozpocząć marsz na NewPort. W kwestii trzeciego podmiotu wrogich sił. Piratem zostaje najczęściej osoba chcąca się dorobić. Nie będą umierać za sprawę. Wpierdoliliśmy Workmenom, wpierdolmy bandytom, a z piratami się dogadamy. Zapewne spore łupy zdążyli już zgarnąć, a jak wyczuje że ich dotychczasowi sojusznicy sobie nie radzą to jak zachęcimy ich odpowiednim podarkiem możliwe że będą skłonni dać nam spokój.- gadał i gadał Had aż przerwę na oddech musiał zrobić.

Wrażenie znajdowania się w surrealistycznym śnie uległo spotęgowaniu do tego stopnia, że Kane niepewnie rzuciła okiem na ścienny zegar jakby w obawie zobaczenia jak spływa on po ścianie prosto na podłogę.
-Z całym szacunkiem Hadrian, ale czy ty siebie słyszysz? Zapędzenie uchodźców do pracy w polu, może jeszcze zbudujmy im obozy i powieśmy tabliczki, że praca czyni wolnym? - odezwała się już po przetarciu twarzy dłonią i szybkim rzucie oka w kierunku podporucznika. Odchrząknęła krótko.
- Idzie pora monsunowa, każda praca w polu będzie udręką dla ludzi wyczerpanych wojną, chorobami, ranami, biedą i PTSD. Ci ludzie będą potrzebować wsparcia, nie bata nad karkiem i zmuszania do pracy ponad siły. Poza tym pół roku… pół roku głodu zbierze swoje żniwa, a po tym magicznym czasie i tak nie będziemy w stanie wyprodukować tyle żywności, aby zaspokoić nasze potrzeby. Wróg dzięki wsparciu lotniczemu może sobie ściągać zapasy z baz poza planetą: czy z orbity, czy z księżyców o ile tam się zadekowali wcześniej. My nie mamy takiej możliwości, nasi obywatele nie dostaną paczek zaopatrzeniowych. Możemy liczyć tylko i wyłącznie na to, co w tej chwili… i nie ma co myśleć, że wyhodujemy cokolwiek - popatrzyła na Spencera - Nie pozwolą nam na hodowanie czegokolwiek. Dlatego musimy bronić tego czym w tej chwili dysponujemy. Obrona pól i silosów z rezerwami narodowymi kupi czas nam wszystkim. Za tym głosuję - wskazała palcem mapę - Nie tylko bronimy ich, ale też likwidujemy naczelną grupę szybkomobilnych podpalaczy. Chronimy wszystkie pola i silosy... przyszłe, niepodjęte zbiory i te na czarną godzinę zdeponowane w rezerwach. Zamiast stawiać cokolwiek od nowa, skorzystamy z gotowej infrastruktury.

- Wszyscy o polach, a ja tu najbardziej zaznaczam plan jak zakończyć tę wojnę w jak najkrótszym czasie. Pomysł z kanałami ma służyć głównie propagandzie i by ludzie jak zauważyłaś po przeżyciach mogli się czymś zająć, a nie rozmyślać nad tym co było. Co zrobią to ich sprawa. Ja głównie widze to tak. Południe jest na milimetr od kompletnej zagłady. Stracimy tam wszystkich to nas hordy zaleją jak na starożytnej Ziemi barbarzyńcy cesarstwo rzymskie. Moja główna myśl jest taka. Ratować oddziały z południa, a potem wszystko co można grupować w Middlebury i przygotować się do kontrataku w kierunku Newport. Mówisz Kane, że oni nie pozwolą nam nic wyhodować. Tak nie pozwolą i my też nie możemy pozwolić im się zadomowić w naszej stolicy wraz z jej wszystkimi dobrodziejstwami w postaci fabryk itp. Rozpierdzielilismy bazę Workmenów, teraz przygotujemy się do zniszczenia bazy bandytów. We wczesnych państwach stolica była tam gdzie rezydował król, a ich król jest w Newport. Zróbmy to a wojna skończy się szybciej i to my będziemy mogli ściągnąć żywność z innych planet i rozdawać naszym paczki.- zakończył swoją mowę Had.
- Jeśli dalej chcecie lecieć do Essex to podacie pomysł jak walczyć z ich lotnictwem, a jak twierdzicie, że mam abstrakcyjne myśli to podajcie swoje racjonalne.- dodał jeszcze na szybko.

Sierżant skrzywiła się.
-Nie byłeś nigdy w strefie otwartego konfliktu przed tą wojną, prawda? - spytała Spencera, przekrzywiając głowę w lewą stronę. Na odpowiedź jednak nie czekała - Pola to część wojny. Tego nie zakończymy w tydzień, ani nie w miesiąc. Oni już siedzą w naszych fabrykach i stolicy. Teraz chcą nas zagłodzić. Szybka wojna… optymistycznie pół roku głodu. Bo w tej chwili nie my mamy możliwość domówienia czegokolwiek, a wróg. Nam zostają racje z powierzchni. Ich obrona. Chyba wystarczająco cywili zamordowaliśmy jak na jeden tydzień, nie trzeba do tego dokładać jeszcze kilku milionów lekką ręką - dodała kwaśno i wróciła do neutralnej miny - Ludzie po ciężkich przeżyciach potrzebują spokoju i pełnego żołądka. Nie korporacyjnego wyzysku… jak mówiłam. Daj im jeszcze tabliczki że praca czyni wolnym - wzruszyła ramionami - Nikt nikogo nie zaleje. Jeżeli Bandyci z żądzy krwi zamkną Hartford w pełnym okrążeniu i postanowią nie wziąć jeńców… jaki efekt wywołają? - nabrała powoli powietrza.
-Rangersi, ochotnicy i cywile walczą do ostatniego. Do ostatniej kropli krwi… czym kupują nam czas. Tak, nam tutaj. Możemy… zrobić coś dobrego. Dorzućmy siedem dni w błocie i deszczu na tydzień, bo monsuny. Wychodzi, że długa droga nas czeka. Lotnictwo za to musi mieć potężne wsparcie logistyczne. Należy zidentyfikować ich Szlak Ho Chi Minha. - odruchowo zerknęła na oficera łącznikowego.

-Skoro stawką jest z jednej strony jedna czwarta rezerw, a z drugiej utrata przyczółka taktycznego, to raczej skłaniam się za obroną Williston i zniszczeniem bazy wroga na południowym brzegu jeziora. Z drugiej strony, zniszczenie lub poważne naruszenie wrogiego lotnictwa też jest nam bardzo na rękę. Pojazdy powietrzne są niepomiernie bardziej cenne na tej planecie niż łodzie wojskowe. Potrzebuję więcej danych wywiadowczych. Podporuczniku, proszę wyświetlić dokładniejszy raport o jednostkach widzianych w pobliżu Essex. - do rozmowy włączyła się Iroshizuku.

McKinley znalazł stosowny raport i wyświetlił. W interiorze okazyjnie zauważano ciężkie promy AeroSpace transportowo-logistyczne, lekko uzbrojone i opancerzone, kiepskie w manewrowości i prędkości, ale bardzo ładowne. One jednak głównie kręcą się przy Newport i Vergennes. Głównymi dostawcami zapasów i szpeju oraz taxi dla podpalaczy jest DropShip/DropShuttle typu Clippership IV. Okazyjnie zastępuje go nieco lepsza wersja, DropShip Clippership V. Obydwa to duże, ładowne maszyny o sporych możliwościach modyfikacji, acz nie uzbrojone i opancerzone aż tak super, jak mogłyby być. W interiorze działa też DropShuttle projektu K-1, znacznie mniejszy i lżejszy (pod bojowym względem też).

Iroshizuku zaczęła studiować dostępne materiały. Kalkulowała co najbardziej opłaca się zniszczyć. I co poświęcić.

-Głód podczas wojny to normalna rzecz. A po wojnie to niemal pewnik - kontynuowała przeglądając informacje. -Zachęcenie ludzi do pracy nad irygacją pól jest dobrym pomysłem. Wysiłek fizyczny, poczucie misji, wspólnota ludzi robiących coś dobrego dla innych, w końcu - po prostu zajęcie, na którym można się skupić, zamiast rozpamiętywać okrucieństwa wojny - to wszystko złagodzi nastroje depresyjne i PTSD.
-Ishida-sama, uwarunkowania panujące na planecie nie sprzyjają dobrej komunikacji, wszystkie informacje muszą pochodzić od zwiadu - czy to naziemnego, czy lotniczego. To działa na naszą niekorzyść. I na niekorzyść przeciwnika. Powinniśmy zacząć ich zwodzić, pokazać, że jesteśmy silni tam, gdzie jesteśmy słabi i słabi tam, gdzie jesteśmy silni. Tak, jak stoi w “Sztuce wojny”. Na następną misję trzeba zmienić barwy Leoparda, a na burtach dać jakieś logo z 7. I wywoływać go jako członka 7. Bazy Lotnictwa Taktycznego Odrodzonego Amerigo. Niech się zastanawiają, gdzie jest pozostałe sześć takich baz. Żeby fortel się udał, będzie potrzebne jeszcze kilka Leopardów i jakieś myśliwce aerospace. A skoro ich nie mamy, to musimy stworzyć taką iluzję - przerwała na moment i wyświetliła holograficzne mapy nad stołem.
- Mamy kilka miejsc nadających się na lotniska. I mamy przynajmniej jedną cywilną fabrykę produkującą gumę i wyroby pochodne na skalę przemysłową. Niech zajmą się wytwarzaniem atrap Leopardów, myśliwców a nawet czołgów. I niech potem wojsko przetransportuje to po kryjomu na lotniska i przesuwa od czasu do czasu, symulując udział w działaniach bojowych. Kilka osmaleń, śladów po kulach, czy uszkodzeń też się przyda. Wszystko, aby nadać temu wiarygodności. Kontrwywiad pokpił sprawę przed wojną, dajmy mu szansę na odpokutowanie win. Niech robią co do nich należy.

- Wydaje mi się że trzeba nam teraz zmierzyć się z faktem że wciąż wojsko i cywile mają status zinfiltrowani i podejrzani. I prędko to się nie zmieni. Nieprawdaż? - Julian spojrzał na Asagao z życzliwym uśmiechem jak nauczyciel wyjaśniający coś dziecku - A to oznacza że wszelkie działania mylące będą miały krótką żywotność, nie mówiąc o zmarnowaniu czasu, energii i zasobów w proporcji do uzyskanych korzyści. Chyba że naprawdę chcemy zapędzić do tego ludzi by mieli co robić. Choć uważam że budowa umocnień w tym wypadku ma więcej sensu, podobnie jak powszechny pobór. Zresztą. Chyba jesteśmy niezależni od wojska czy władz więc możemy im co najwyżej sugerować pewne rzeczy. Jeżeli się mylę, proszę o wyprowadzenie mnie z błędu.

- Opierasz opinię na swojej bogatej wiedzy dotyczącej działania jednostek kontrwywiadowczych? Wojskowe służby informacyjne, czy też to co z nich zostało, przeprowadzą lustrację i weryfikację tak drobiazgową, jakby od tego zależało ich życie. Bo w zasadzie - będzie zależało - jeżeli Iroshizuku zauważyła protekcjonalny ton Juliana, nie dała po sobie niczego poznać. - Bo wojna to nie tylko prowadzenie mechów do walki, to zmagania na kilku innych płaszczyznach - wyjaśniła spokojnie. - I jak najbardziej mogę sugerować rozwiązania osobom decyzyjnym w sztabie. Jak dotąd polegali na mojej praktycznej wiedzy i doświadczeniu w konfliktach zbrojnych. Nie widzę powodu dlaczego miałoby się cokolwiek zmienić w tym temacie.

- Pobór brzmi dobrze, ale ktoś będzie musiał tymi ludźmi dowodzić. Dlatego jeśli chcemy poboru to musimy ratować Williston i tamtejszych weteranów. Będą oni podstawą nowo powstałych oddziałów jako ich dowódcy i szkoleniowcy.- mówiąc to patrzył w stronę Juliana
- A jeśli ktoś powie, żę będziemy potrzebować dla nich żywności dlatego trzeba lecieć do Essex to od razu powiem, żę większość tych ludzi nie przetrwa pierwszego starcia. Baa patrząc na to co się dzieje i że nikt na tej wojnie nie myśli o czymś tak durnym jak branie jeńców to liczba osób, którą będziemy mieć do wykarmienia spadnie do poziomu z jaką powinniśmy sobie poradzić. Poza tym oprócz Essex jest jeszcze Milton. Moja finalna propozycja. Williston, by ratować tamtejsze siły i front przed katastrofą, a potem możemy zaryzykować jak tak bardzo chcecie starcie z wrogim lotnictwem i przyczaić się na nich pod Milton, które jest naturalną kontynuacją ich strategii niszczenia zapasów. Będzie to bardzo ryzykowna strategia, bo pomysłu na walkę z siłami powietrznymi chyba nie posiadamy? - mówiąc to Spencer rozejrzał się po zebranych.

Victor słuchał… słuchał dużo i mało się odzywał. Czuł się nie na miejscu… tak bardzo “przypadkowo”.
- Ratujmy naszych wojaków - odezwał się w końcu - Dostajemy w dupę tu i teraz. Nie mamy luksusu poświęcenia teraźniejszości na rzecz przyszłości. I szczać na cywili. Jeśli obóz pracy zwiększy nasze szanse na zwycięstwo, to sam namaluję te tabliczki “praca wyzwala”. - powiedział bardziej obojętnie nawet niż mrocznie. - Nie mamy luksusu eleganckiej walki. Nie mamy luksusu godnej ani humanitarnej walki. Musimy pazurami i zębami chwytać się przetrwania. Niech nasi zostaną w Essex tylko tyle aby spowolnić podpalaczy, a potem sami podpalą silosy i pola i uciekają za zasłoną ognia. Byleby tylko te szumowiny nie wzięły naszych zapasów dla siebie. I póki nie usłyszę jak mielibyśmy sobie radzić z lotnictwem jestem przeciwny wchodzeniu z nimi w starcie. Marauder co najwyżej mógłby przetrwać spotkanie z myśliwcem gdyby temu wcześniej skończyły się rakiety niż mi warstwy ablacyjne.

- Nie żeby coś… ale wy zdajecie sobie sprawę że ta wojna nie skończy się szybko? - zapytał Julian spoglądając ze zdziwieniem - W Newport stoją trzy lub cztery lance mechów w tym mechy klasy szturmowej. SZ-T-U-R-M-O-W-E-J. Nie jeden mech. Kilka mechów. Lotnictwo, pojazdy pancerne i cholera wie co jeszcze. Choćbyśmy ruszyli wszystkim co ma Vermont to nie zdobędziemy tego z marszu. Nie będzie szybkiego zwycięstwa. Nie będzie zwycięskiego marszu do odzyskania tego co nasze. I łatwo mówić o głodzie tym co będą mieli pełne brzuchy tak czy tak. Jak cywile i wojskowi zaczną przymierać głodem to niejeden uzna że lepiej przejść na stronę najeźdźcy bo on da chociaż to co niezbędne do życia. Będziemy mieli wysyp zdrajców - i to nie gnojów czy oportunistów, ale zwykłych ludzi. Mogą być nawet zamieszki w Ziarnach. Do nich też będziecie strzelać? Z infiltratorami na tyłach mamy zamieszki przy głodzie jak w banku. Przy każdej niedogodności dla większej populacji też. Rząd cywilny się podda to wojsko też będzie musiało. Oddadzą Ziarna, ziemię, a nas wypędzą na Południe byśmy klepali biedę jak oni dotąd. - poprawił okulary - Olejemy cywili - nie będzie komu tego wszystkiego odbudować albo Vermont się podda. Będziemy szczać na okazje wspomóc czymś Vermont - na dłuższą metę też przegramy. My potem na tej ziemi mamy żyć, do kurwy nędzy! Trzeba myśleć strategicznie, w długiej perspektywie i jakościowo. Podajecie działania które mają uzyskać zwycięstwo taktyczne, mówiąc że to da nam zwycięstwo strategiczne, w całej kampanii. Większe cyferki w tabelkach postawią do pionu paru tępakom, będą pochwały, a potem jak się będzie wszystko sypać to tylko będą osrane miny i szukanie winnych. Tak Spencer. Tak to wyglądało w Stern Heavy Construction. W tabelkach będziemy zwycięzcami, w rzeczywistości będziemy przegranymi. - Julian wykonał zamaszysty gest ręką, a głos mu się wyostrzył - A zanim ktoś zacznie coś gadać o wojskowych czy zarządczych kompetencjach. Nie muszę być wojskowym, ani oficerem by widzieć, że wystrzelanie kilkuset ludzi z kilkudziesiąt tysięcy walczących zamiast zgarnąć dane wywiadowcze, które by pozwoliły ustabilizować sytuację w Ziarnach to chujowy biznes jak nie wiem co. Za wątpliwą doraźną korzyść taktyczną przejebaliśmy możliwość wpłynięcia na sytuację strategiczną. Nie mówiąc o tym że ze świadkami mamy jak w banku że infiltratorzy zaczną trąbić o tym jak to Minuteman nie różnią się od Bandytów. W Burlington gdzie nie dotarł żaden atak, ludzie pewnie wypierają widmo wojny i będą łykać tą propagandę jak miętówki.

Julian już nie dodał że chętnie przypomni o tych decyzjach wszystkim którzy przeżyją do końca, jeżeli z Vermont nic nie zostanie. Po wyrzuceniu z siebie sporej ilości żółci, spojrzał po całym towarzystwie chmurno.

- A i jeszcze jedno. To że broń nie ma przedrostku AA, ani systemu Artemis, nie znaczy że nie można jej użyć do walenia w lotnictwo. Spider i Commando mają dobre systemy namierzania. Z siecią i mocnymi kompami możemy dzielić się danymi o ile nie jesteśmy zbyt daleko od siebie. - dodał poirytowany brakiem wiary mechwarriorów w ich własne umiejętności.

- To prawda brak przedrostka AA nie oznacza, że nie można wykorzystać takiego uzbrojenia. Świadczy to jednak, że nie jest ona w pełni przystosowana do takiego wykorzystania. Przykładowo Spider posiada dwa lasery umiejscowione blisko siebie na klacie. Dobrze to się sprawdza gdy ma się przewagę wysokości uzyskiwaną w czasie skoków. Gorzej jeśli to oponent taką przewagę posiada. Jeśli chcemy walczyć z lotnictwem musimy się lepiej przygotować i opracować plan działania. Ratując Williston będziemy mogli zabrać stamtąd coś co przedrostek AA posiada, albo jest dostosowane do walki z lotnictwem. Obojętnie czy zdobędziemy to na wrogu, czy zarekwiruje się naszym oddziałom. Upcha się ile w Leoparda się da.- zwrócił się Had w stronę Jacksona.
- Przypomnę raz jeszcze, że Essex nie jest jedynym źródłem żywności dla republiki. Jest jeszcze wspomniane przeze mnie Milton. Tylko tam będziemy mogli przeprowadzić przygotowania, aby tamtejsze oddziały były dla nas pomocne. Williston jest za to podstawą, aby utrzymać front i nie doprowadzić do zagłady południa.- mówiąc to Spencer zwrócił się w stronę Doe. W stronę ostatniego głosu w tej naradzie.

- Gdy nadejdą monsuny zapasy będą jedynym źródłem. W błocie niczego nie wyhodujesz. - Julian nie dawał za wygraną - Zarekwirujesz AA i co dalej? Będziesz wozić na Leopardzie? Kto to obsłuży? Zabierzesz jednej formacji i pozostawisz bez tego sprzętu narażonych na ostrzał z powietrza? Jakie jest twoje uzasadnienie trzymania tego gdzieś na tyłach kiedy potrzebują tego na froncie? Jaką masz gwarancję że po Essex zaatakują Milton? Jak możesz zmusić wroga do zaatakowania tam gdzie przyszykujesz obronę gdy będą mogli to zweryfikować pierwszym lepszym szpionem? Gdy nam zniszczą wsparcie AA, to co? Pakować się do Leoparda, bo nie chciało nam się opracować sposobu zwalczania mechami lotnictwa? Wyeliminowanie trzeciej części zapasów CAŁEGO Vermont wystarczy by nas na dłuższą metę zniszczyć głodem. Będziesz żarł własny pasek, buty, trawę, a potem ludzinę? - Julian wskazał mapę - Żadna armia zaraz po desancie i zajęciu miasta nie ruszy od razu na następny front - muszą się zorganizować. Armia Vermontu może opóźnić wrogie siły i wycofać się do Hartford. Wróg nie oprze się okazji by zamknąć Border Patrol w kotle. To potrwa, ale my wtedy możemy ocalić zapasy, wymienić pancerz ablatywny i uderzyć na duże siły od zewnątrz, gdy główne siły wroga będą związane w walce z Rangersami. Dobra okazja do wyeliminowania wrogiego dowództwa, zniszczenia pokaźnych sił wroga lub przejęcia dużej ilości sprzętu. Może nawet wzięciu jeńców by w końcu dowiedzieć się kto w Vermoncie pracuje na ich korzyść.

- Dłuższej mety nie będzie jak stracimy zdolności operacyjne na południu. Stracimy kompletnie inicjatywę i zostanie nam tylko odpieranie ataków w co bardziej zapalnych punktach. Front musi się utrzymać. Poza tym jest jest coś takiego jak ryż. Do uprawy potrzeba wody co zapewni nam Williston i zbliżające się monsuny. Do pracy na polach ryżowych będzie potrzeba bardzo wielu ludzi, bo praktycznie całą pracę trzeba wykonać ręcznie, więc jak to określić obóz pracy będzie miał swój cel. Czas do zbiorów też nie jest jakiś strasznie długi jak kojarze. Co do lotnictwa to jedyny podałem tu jakiś pomysł nie polegający tylko na tym, że można do nich strzelać z mechów. Milton po stracie Essex i tak będzie trzeba obstawić i wzmocnić tamtejszy garnizon, więc dodatkowy sprzęt to najszybszym sposobem dokonania tego. Co do ruchów przeciwnika to nie jestem w stanie ich przewidzieć. Milton po prostu wydaje się naturalną kontynuacją ich działań- odpowiadał Had dalej Julianowi

- Julian. To nie tak, że uważamy, że się mylisz - spróbował koncyliacyjnie Victor - Masz całkowitą rację, ochrona żywności jest diablo ważna… ale sytuacja jest jasna. Możemy uratować albo zapasy albo front. Ani jedno ani drugie nie przetrwa bez naszej pomocy. Jesteśmy w stanie pomóc w jednym miejscu. Widmo przegranej wojny zachowując zapasy jest straszniejsze niż głodu po pyrrusowym zwycięstwie… I nie będzie zdrad po naszej stronie. A przynajmniej po kilku pierwszych nikt już nie będzie próbował. Wróg morduje cywili. Nie idzie jako wyzwoliciel, ale jako rzeźnik. Musiałby radykalnie zmienić politykę…

- Jaką cenę zapłacisz za to by nie wymordowano twojej rodziny, profesorze? - odparował pytaniem Julian - Jaką cenę zapłacisz za to by twoja rodzina nie głodowała? Hmmm? I co znaczy wygrana wojna, a co przegrana, hmm? Problemem jest to że myślicie o wojnie tylko w aspekcie militarnym, jak twardogłowe tępe trepy. Mała zwycięska wojenka, cyferki, tabelki, plany na mapie. O wszystkim pozostałym zapominacie, nie bierzecie do swoich kalkulacji. Zresztą.- machnął ręką - Nikt już swojego zdania nie zmieni, to widać. Czas pokaże kto miał rację.

- Rzecz w tym, że mogę wybrać albo ich głód albo ich śmierć. - odparł Victor - I jestem gotów kazać im zadowolić głodowymi porcjami jeśli dzięki temu w ogóle przeżyją. Nikt nie jest tu głupcem, nikt nie chce źle. Wszyscy chcemy zwycięstwa. Po prostu inaczej widzimy priorytety.

- Wciąż nie pojmujesz. - pokręcił głową Julian - To nie jest gra na komputerze. To nie jest symulacja. Ludzie nie będą stać jak kołki czekając aż przesuniesz suwak, klikniesz myszką czy naciśniesz guzik. Ci ludzie będą reagować na to co się dzieje. A ty bez słowa wyjaśnienia skażesz ich na głód. Nie ma rządu który by tych ludzi obłaskawił i uspokoił propagandą. Ba. Nikt im nie wyjaśni że robisz to by uzyskać przewagę nad wrogiem. Vermont zostało zdekapitowane. Cokolwiek robimy musimy mieć na uwadze więcej niż tylko aspekt militarny.

- To prawda trzeba zwracać uwagę na coś więcej niż aspekt militarny. Dlatego chciałbym zwrócić się ku polityce i dyplomacji. NIestety ostatnie zdarzenia mocno ograniczyły ten aspekt. Jedyny kto nie ma do nas śmiertelnej urazy to piraci. Ktoś wie kto nimi dowodzi i czy jesteśmy w stanie nawiązać z nim kontakt? Może pokaz siły z bazy Workmenów i potencjalnie z Williston zachęci go, by wypłacił kasę i odszedł z gry póki nie poniósł strat.- parł dalej w swoje Spencer.

- Nie jesteśmy pewni póki co. O Loxley’s Raiders w ogóle było mało informacji wywiadowczych, głównie pochodzących z rozmów z niezależnymi handlarzami pozaplanetarnymi. Podejrzewamy, że dowódcą bandy jest niejaki, nomen omen, “Loxley” - założyciel. Być może jednak ta osoba już została od tej władzy odsunięta. Nie byłoby to coś dziwnego u tego typu szubrawców. - odpowiedział Spencerowi Ishida - Prowadzimy pracę wywiadowczą w tym zakresie. Poki co wiemy, że wszystkie nieprzyjacielskie BattleMechs i pojazdy AeroSpace, w tym DropShips i DropShuttles, są w ich barwach.

Nagle od strony wyjścia rozległ się cichy syk. Drzwi do pokoju ożyły, przesuwając się płynnie i znikając w ścianie. Zapewne o wiele bardziej pasowałoby złowieszcze skrzypienie, lecz nowoczesna technologia miała swoje plusy, a mimo wszystko sala odpraw nie znajdowała się w horrorze klasy b. Przez powstałą wyrwę do środka weszła powoli żylasta blondynka w czapce, częstując okolicę standardowo skwaszoną miną, zaś jej śladem ciągnął się siwo-siny całun papierosowego dymu. Jak gdyby nigdy nic przeszła te kilka metrów, stając obok konsolety. Ćmiąc przyklejonego do warg kiepa popatrzyła na hologram mapy.
- W co tym razem mamy się wpierdolić po uszy? - rzuciła niezobowiązującym pytaniem.

- W gówno. - rzeczowo stwierdził Podporucznik Bakłażan, dodając blady uśmiech - Podobnie śmierdzi. Zresztą, gdzie ty byłaś tak długo?

Doe uniosła oczy ku górze, biorąc sufit na świadka swojej niedoli. Jej mina jasno obrazowała frazę “całe życie ze zjebami”.
- Srałam - odpowiedziała z całkowitą powagą, puszczając chmurę dymu prosto w morowego idiotę - Na chuj się miałam spieszyć? Z wami jest jak z przeglądem szlagierów minionej dekady. Had ciśnie o korpobzdury, zrobi wszystko żeby staremu wejść w dupę i ratować firmę, albo rodzinę bo to u nich tożsame. Juls i Kane załamują ręce nad niewinnymi ofiarami, Vic jak już wróci do nas głową rzuci coś z sensem, a Asagao to bym nawet sama posłuchała - wzruszyła ramionami, pykając drugą siwą chmurkę do góry - Tak więc oszczędziłam sobie zbędnego pierdolenia, a ty Bakłażanie przydaj się na coś i podklep konkret. Więc?

McKinley patrzył na Doe spojrzeniem trochę bez wyrazu. Nie było w nim tej cwaniackości co na początku, czy późniejszego zdziwienia, ani koncyliacji… ani najświeższej emocji z repertuaru: gniewu. Po prostu się wpatrzył, jakby się zagapił gdzieś za nią. Chwilę dziwnej konsternacji przerwał głos Ishidy.

- Panie podporuczniku. Byłby pan łaskaw?

- Dwa punkty zapalne. Pierwszy: cynk, że za parę godzin podpalacze zbiorą się i napadną na rezerwy narodowe żywności pod Essex. 25% rezerw krajowych. Drugi: ku Williston nad Grand Lake płynie flotylla wojenna Bandytów. Nie ma czasu na jedno i drugie po kolei, nie ma możliwości aby naraz. Musimy wybrać. Spencer - wskazał go otwartą dłonią, dalej nicując wzrokiem czapkową - Proponuje kompromat. Williston najpierw, potem lecimy do drugiej rezerwy, 30%, pod Milton i tam czekamy w zasadzce na podpalaczy. Rezerwa z Essex poświęcona. Trzy do dwóch głosów za Williston.

Spauzował na chwilę. Spojrzał na Ishidę.

- Skończyłem.

Ishida przez chwilę mierzył się z McKinleyem wzrokiem. Żaden nie spuścił. Stary bushi wydął wargi, spojrzał na Doe i powiedział:

- Pani Doe. Pani głos? Większość obstaje za Williston, bo upadek tego miasta oznacza oskrzydlenie granicznej linii frontu i, w konsekwencji, okrążenie Hartford i większości pozostałych sił Border Patrol. Pozostali są przejęci widmem klęski głodowej.

- Dobra, dobra… nie rozpędzaj się - Westchnienie blondynki przerwał klekot zapalanej zapalniczki. Kobieta wypluła kiepa na podłogę i przydeptując go butem, wsadziła między wargi nowego. Przypaliła pospiesznie.
- I po kiego chuja się zastanawiać? Albo ratujemy żarcie, albo żarcie i wojsko które się nam przyda w dalszej wojnie. - dmuchnęła dymem w Bakłażana - Williston. Had zwracam honor. Jednak czegoś się w tej korpobazie nauczyłeś. Kiedy ruszamy? - przy ostatnim popatrzyła na Ishidę.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 26-03-2021, 20:11   #56
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Victor, jak zwykle, pozostawał odludkiem. Próbował szukać jakiś logicznych powodów dla takiego zachowania. Był doktorem medycyny, ale psychologii też nieco liznął w życiu i wiedział doskonale, że czeka go potężne PTSD pewnie do końca życia, a teraz tylko pogarsza sprawę.
- Może po prostu nie dożyję… to byłoby zdecydowanie łatwiejsze.
- Tak. Teraz jest łatwo to butelkować i odkładać przepracowanie tego syfu na później. Szczególnie, że to później najpewniej nigdy się nie zdarzy.

Źle sypiał. Wieczorem faszerował się tabletkami nasennymi, rano (po paskudnej nocy) kofeiną i energetykami, ale wątroba i nerki są twarde… dwie dekady wcześniej spokojnie mógłby całymi latami pociągnąć to obciążanie ich przed tym jak zniszczenia rzeczywiście stałyby się dotkliwe. Nawet w swoim wieku, jeśli nie ma jakiś schorzeń ponad te o których wie, powinien spokojnie wytrzymać kilkanaście-kilkadziesiąt miesięcy
- Niech to baca... Najpewniej i tak jutro zginę.
- Ale to “jutro” jest hipotetyczne i nieokreślone.


~ * ~

Praca przynosiła ulgę. Wszystko co wymagało dosyć dużo skupienia i myślenia aby nie zostawić dość dużo RAMu umysłowi aby błądził w mrocznych miejscach. Nie bardzo wierzył aby ich praca miała większe znaczenie… nie byli technikami, szkolenie z tych manualnych prac było szczątkowe więc to i tak inni technicy wykonywali całą robotę, a minutemeni byli tu bardziej upierdliwością pewnie… ale chwilowo go to nie obchodziło.
- Work, work… - mruczał do siebie gardłowym głosem kręcąc kluczem nasadowym
 
Arvelus jest offline  
Stary 28-03-2021, 17:28   #57
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Asagao, jeszcze w trakcie tych dwóch dni skontaktowała się z niejakim agentem Portneyem, jednym z niewielu ocalałych ludzi z kontrwywiadu wojskowego NVDF; znajomym, który jakimś cudem wyszedł z pogromu w Newport. Rozmówiła się też z Ishidą w kwestii atrap sprzętu lotniczego, przemalowywania ich własnego i rozpuszczania fałszywych wiadomości pośród oponentów (oraz swojaków; raz, aby podbudować morale, dwa, aby info trafiało do nieprzyjaciela różnymi kanałami i w bardziej wiarygodny sposób). Fabryki tu i ówdzie podjęły produkcję, a wywiad (a raczej to, co z niego zostało...) opracowywało plan dezinformacji. Czas miał pokazać, jakie będą tego efekty.

Jednym z pierwszych przybyłych do bazy ludzi, a którzy zostali dopuszczeni ze względów bezpieczeństwa, był Terrence Spencer - założyciel i prezes Stern Heavy Industries, ojciec ministra Wilforda Spencera i dziadek Hadriana Spencera. On i jego obstawa ochroniarzy oraz przydupasów zostali ugoszczeni w jednym z do tej pory nieużywanych skrzydeł kwater. Przeszli przedtem drobiazgową weryfikację. Pozostali ocaleńcy z Vergennes mieli trafić do Montpelier w trakcie trwania nowej dwumisji.

Mówiąc o wilku - odprawa się zakończyła. W przeciągu trzydziestu minut mechy już ładowały się do Leoparda. Potężny bojowy DropShip raz jeszcze ruszył w przestworza, czym prędzej kierując się na wschód, ku Grand Lake i miastu Williston. Lot nie trwał tak długo jak ostatnie, odległość nie była daleka, a i pułap bardzo wysoki (choć groził wykryciem przez wrażejskie patrole lotnicze - ale tym razem liczył się czas lotu). Wkrótce, Leopard dotarł do granic miasta położonego nad jeziorem. W samą porę.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=RQ65oktluQw[/media] B e t o n w a v e

Zazwyczaj spokojne jezioro, i to szczególnie w bezwietrzny pogodny dzień pory suchej, teraz było rozchlapywane w wielkich bryzgach i falach wody. Ku plażom i zabudowaniom portu płynęły wszelakie łodzie - od drewnianych czy z tworzywa napędzanych siłą ramion, poprzez pontony, motorówki, kutry rybackie czy improwizowane albo "profesjonalne" wojskowe łodzie desantowe, nierzadko uzbrojone w kaemy i granatniki. Desantujący Bandyci i Piraci parli przez piach i pirsy, siepiąc ze strzelb, czterotaktowców i pistoletów (w tym maszynowych) oraz ciskając granatami ręcznymi. Odpowiadał im deszcz podobnych "cytryn" i "pestek" ze strony batalionu ochotniczego, Rangersów i garnizonu gwardii. Napastnicy, pomimo wykorzystania erkaemów i granatników, póki co grzęźli na zwojach drutu kolczastego, w kraterach, pośród gruzów, żelastw i blokad przeciwczołgowych, pod gęstym obstrzałem z kaemów i broni wyborowej obrońców. Główną obronę stanowił pluton kawaleryjski z 7 Szwadronu - cztery pojazdy antygrawitacyjne, z czego dwa wsparcia, dwa transportowe. Spieszeni żołnierze zajmowali pozycje obronne w okopach, za workami z piachem i dyktami przeciwodłamkowymi.

Przeciw nim znaczna przewaga wroga. Trzy duże transportery właśnie wyładowywały towar - dwa czołgi "wz. New St. Andrews" z ciężkimi armatami: Scorpion i Vedette, w bandyckich barwach, oraz... jakiegoś mecha od Loxley's Raiders. Na oko klasy szturmowej. Co dziwne, wysuniętego z transportera na ciężkich szynach. Nie ruszył do przodu... ale jego potężne uzbrojenie było jak najbardziej aktywne i mordercze. Po wodzie śmigały antygrawy - transportery wyładowujące Bandytów na płyciźnie, wozy wsparcia, śmigacze. Dziesiątki, setki kul frunęło z luf ku obronie, poparte rakietami i laserami słabszej mocy.

Daleko z tyłu trzymała się łajba dowódcza klasy Mauna Kea, sypiąca z odległości eksplodującymi pociskami z autodziała kl. piątej i rakietami dalekiego zasięgu. Ku wybrzeżu wlókł się powolny, ale potężny okręt bojowy typu Monitor, raz po raz walący z pary autodział kl. 20. Właśnie wymijały go dwa szybko mknące wodoloty w barwach Workmenów, klasa Sea Skimmers, nie wahające się strzykać kopcącymi rakietami. Najbardziej osobliwy był jednak... okręt podwodny kl. Neptune, wyłaniający się z wody... i wysuwający jakieś dodatkowe mechanizmy, skrzydła, silniki. Przypominał te mechy typu LAM - tylko tutaj jednostka podwodna transformowała w wodolot. I chyba coś nie wyszło, bo proces przebudowy się spieprzył, skrzydła się zesrały i Neptun zaczął dryfować... wcale nie będąc z tego powodu zadowolonym (co można było stwierdzić po częstotliwości wystrzałów jego ciężkiego lasera).

Lanca czym prędzej została zrzucona na głównym placu portowym i ruszyła w stronę rodzącej się batalii. Leopard również planował wspierać z powietrza. Trzeba było szybko i definitywnie rozwiązać problem "wodnikow" naprzykrzających się tutejszym...
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 28-03-2021, 21:08   #58
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Choć Julian wynik głosowania (gdy to już zostało zaakceptowane) przyjął skinieniem głowy i bez słowa ruszył do hangaru by załadować się do mecha. Odliczał sekundy do momentu żeby znaleźć się w kokpicie. Wyciszył komunikator po czym zaczął dygotać, warczeć i kląć.

Kane miała rację - Julian głośno wypowiadał sprzeciwy wobec głupich z jego punktu widzenia decyzji i miał czyste sumienie. Nie koiło to jednak frustracji. Co z czystego sumienia skoro konsekwencje nieprzemyślanych działań dotkną wszystkich?! Czuł się jakby znów był w pieprzonym biurze i przedstawiał coś średniemu zarządowi, zainteresowanemu jedynie wynikami, którymi mógłby się pochwalić szefom całej korporacji. “Rozumiemy twoje argumenty, ale...” było grzecznościową formułką powiedzenia “nie”. “Musimy skupić się na tu i teraz”, “tu musi być dobry wynik, bo nie będzie tej twojej dłuższej perspektywy”. Gdy parę miesięcy później “popisowy projekt” dawał kompletną klapę odpowiedzialność się rozmywała i wszyscy byli skupieni na gaszeniu pożaru. Oczywiście było to starannie maskowane przed ludźmi spoza, a szefostwo mamiono szczegółowymi planami działań. Świadomość tego że miało się rację nie była żadną pociechą - szczególnie kiedy było się goniony do sprzątania cudzego gówna. Wszelkie “a nie mówiłem” były zagłuszane przez “zgranie zespołu”, “wspólną odpowiedzialność za firmę” i “wszystkie ręce na pokład”. Gdy Jackson został pilotem mecha, dziękował Bogu że ten dał mu okazję wyciągnąć się z tego bagna. Ludzi interesowały zawsze wyniki tu i teraz, bo tu i teraz było tym czym można się było pochwalić. Tu i teraz dało się komuś przypisać. Tym była właśnie “szybka zwycięska wojenka” - szaradą za którą zgarniało się laur i spierdalało zanim reszta się połapie że tak naprawdę jest chujowo. Jakość budowana przez wiele lat była niedostrzegalna, słabo mierzalna i w ogóle wymagająca wysiłku do jej dojrzenia - coś na co ludzie nie mieli czasu i chęci. Klasyka pato-kapitalizmu i pato-konsumpcjonizmu.

Przez całą drogę na kolejną akcję Jackson milczał pogrążony w tych ponurych rozmyślaniach. Milczał też bo bał się że rzuci komuś przez komunikator paroma zdaniami których potem mógłby żałować.

Widok bitwy jaki dostawał na ekran z kamer Leoparda przywitał z pewną… ulgą.

Gdy walczył nie miał czasu na rozmyślania.
 
Stalowy jest offline  
Stary 29-03-2021, 10:08   #59
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Chwilę przed odlotem Hadrian zobaczył swojego Dziadka, który mu machał. Nie spodziewał się, że przyjdzie go pożegnać przed odlotem, więc ruszył w jego kierunku chcąc dowiedzieć co się dzieje.
-Hadrianie!- zakrzyknął staruszek przyciągając wnuka blisko do siebie. Było to dziwne. Terrence Spencer nigdy nie słynął z otwartego okazywania uczuć. Raczej chłodna maska i profesjonalizm bardziej go charakteryzowało.
- Julius żyje i dalej walczy wśród Workmenów. Wieść niesie, że zyskał nawet jakieś wpływy w organizacji. Uważaj co mówisz, ktoś się mną interesuje. Teraz idź i rób co musisz.- wyszeptał staruszek informacje na uszko młodziana.
-Powodzenia i obyś nam wrócił!- to już było na głos. Po czym odwrócił się i znikł tak niespodziewanie jak się tu pojawił.
Niby człowiek wiedział, a jednak trochę się łudził.

Lot minął szybko. Zaraz zacznie się walka. Had miał tylko nadzieje, że z planem nie przekombinował i wszystko się uda i... że nie spotka sami wiecie kogo. Teraz jednak czas było wyłączyć po części myślenie na batalie.
-Zaufaj implantowi. Niech cię poprowadzi.- wymamrotał przed zrzutem.
 
Lynx Lynx jest offline  
Stary 01-04-2021, 10:14   #60
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację


W Viktorze nastąpiła jakaś zmiana.
Maszerując na odprawę twarz miał zaciętą i widniała na niej determinacja. Nie z ledwością ukrywane marzenie by ktoś go stamtąd zabrał.

Prawdę mówiąc sam nie wiedział ile ten stan się utrzyma, ale chwilowo udało mu się pogodzić z tą sytuacją. Jakby odciąc od człowieczeństwa. Pozwolił sobie stać się potworem w ludzkiej skórze. Takim co zdolny był zabijać bez mrugnięcia. Co mógłby spojrzeć człowiekowi w oczy mając w rękach miotacz ognia. Słuchać jego błagań o życie i nie przejąć się, a gdy ten by płonął czuć tylko… palone mięso.

Prawda była inna.
Nie byłby w stanie. Ale chciał wierzyć, że by był. Bo kiedy w to wierzył to pierwszy raz, od kiedy to się zaczęło, nie czuł się słabym.

~ * ~

All systems nominal

Wymaszerował z Leoparda obnażając zęby jak wilk gotujący się do walki.
- Krew… dajcie mi krwi - mruczał do siebie z całą wymuszoną dzikością na jaką był w stanie się wspiąć
- Krew dla boga krwi - warknął cytat… skądś. Nie pamiętał skąd go wziął.
 
Arvelus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172