|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
19-03-2020, 19:29 | #171 |
Reputacja: 1 | Tladin wycofał się w górę. Doświadczenie stoczonej walki uzmysłowiło mu, iż stojąc na piętrze przyciąga niepotrzebną uwagę, a powstrzymanie zwierzoludzi w pojedynkę na schodach niekoniecznie mu się uda. Na dachu okazało się, że przeciwnik przeskakuje po dachach. Krasnolud rozkazał, aby Franz nie marnował pocisków i czekał, aż przeciwnik będzie blisko. Do tego czasu mają się chronić przed wrogimi pociskami. Jeżeli któremu uda się dostać na dach, Tladin i Frederik będą wiązać ich walką i zabijać bądź strącać z dachu. Przy czym Frederik w miarę możliwości ma stanowić wsparcie dla krasnoluda, który główną część walki bierze na siebie. Sądząc po odgłosach dochodzących z poziomu ulicy starcie zaczęło się na dobre. Słychać było krzyki i ryki tak ludzi jak i nieludzi. Trzask metalu o metal jęki pierwszych rannych i wrzaski dogorywających. A tymczasem na kondygnacji dachów toczyła się inna walka. Miała mniej uczestników i była bardziej mobilna. Luźna tyraliera skoczków przemykała po dachach uparcie kierując się w kierunku bramy. A więc i dwóch grupek imperialnych obrońców jacy się usadowili na dwóch dachach położonych najbliżej bramy. Jako pierwsi walkę zaczęli strzelcy obu stron. Tladin widział jak dwóch łuczników na sąsiednim dachu napina swoje cięciwy i wypuszcza strzały. Na jego dachu to samo uczynił Franz. Puścił bełta w kierunku biegnących ze trzy dachy dalej sylwetek. Ale bez wyraźnego efektu. Łucznicy z sąsiedniego dachu też chyba nikogo nie trafili. Za to część tamtych złowrogich skoczków przystanęła i napięła swoje łuki. Kilka strzał przeszyło powietrze ale z podobnym efektem. Najbliższa strzała trafiła w dachówki łamiąc się na niej i nie stanowiąc dla nikogo zagrożenia. Ale poszła kolejna fala strzał. Tym razem Franz nie strzelał bo musiał przeładować kuszę. Efekt był trochę bardziej widoczny. Tamci trafili jednego z ludzi Karla. Akurat tego z łukiem. Za to sąsiedzi z drugiego dachu trafili jakiegoś skoczka który właśnie przeskakiwał nad ulicą. Strzała go nie zatrzymała ale wylądował na dachu niezgrabnie i został w tyle za swoim kamratem. Od czołówki tych pościgowców do dachu na jakim był Tladin dzieliły ich jeszcze ze dwie ulice. Tladin podbiegł, by tarczą chociaż trochę osłonić Franza przed strzałami. Frederikowi kazał znaleźć sobie jakąś osłonę. Tym razem nie tylko do niego strzelali, ale i oni mogli odpowiedzieć ogniem. Dobrzy bogowie jak do tej pory sprzyjali Tladinowi i jego dwóm towarzyszom i żadna z wypuszczonych strzał nie trafiła żadnego z nich. Franz w tym czasie na przemian mocował się z napinaniem grubej cięciwy, nakładaniem kolejnego bełta i wypuszczaniem go przeciwko skocznym przeciwnikom. I nawet ze dwa razy udało mu się trafić tymi bełtami. Co prawda za pierwszym razem trafionego zwierzoludzia to niezbyt nawet spowolniło. Ale za drugim razem oberwał któryś z tych co już biegł z jakąś strzałą w sobie i chyba po kolejnym trafieniu, tym razem bełtem miał dość. Wypadł z gry zostawiając natarcie swoim towarzyszom. A towarzysze trafionego stwora zbliżali się coraz bardziej. Najbliżsi byli już na sąsiednich dachach. Wydawało się, że są na tyle skoczni, że przeskok ponad ulicami nie stanowi dla nich większych trudności więc może mogli nawet z marszu przeskoczyć na dach na jakim znajdowała się trójka Tladina. Nadbiegali z obu stron i w miarę jak zbliżali się do bramy, gdy siłą rzeczy musieli się skoncentrować to wydawało się, że im bliżej to robi się ich gęściej. Byli już zarówno na tym dachu wzdłuż głównej ulicy jak i na tym od strony murów. Część z nich miała łuki a część jakieś włócznie czy oszczepy. Łącznie ich było z kilka sztuk. W tymczasie na dole ważyły się losy tego starcia. Wyglądało na to, że kozłogłowi zdobywają przewagę w tym starciu. Od początku starcia z kompanią Nucci ubyło ich zdecydowanie mniej wśród walczących niż ludzi z tej kompanii. Spośród ludzi setnika na początku walki było ze trzy pełne szeregi walczących obecnie zrobiło się nadkruszone dwa. Tymczasem rogaczy jak były niepełne trzy szeregi tak teraz też było ze sztukę czy dwa więcej niż dwa. Nadzieję niósł okrzyk zza pleców. Wydawało się, że dziesiątka milicjantów pospołu z halabardnikami zdołała wreszcie rozebrać i zniszczyć centralną część barykady udrażniając chociaż ten odcinek drogi. Pozostałe dwie dziesiątki milicjantów nadal mocowały się z wyrąbywaniem przejścia w drzwiach bramy bo nadal tam tkwiły. Starcie było już blisko, Tladin czuł to w powietrzu. - Jak dostaną się na dach z dwu stron, dołączysz do Frederika i razem będziecie stawiać im odpór. Ja wezmę na siebie jedną ze stron sam - poinstruował człowieka krasnolud. |
19-03-2020, 19:44 | #172 |
Administrator Reputacja: 1 | Sytuacja z dobrej zmieniła się w nieciekawą, jako że potencjalni napastnicy mieli łuki i oszczepy, przeciwko którym Karl i jego ludzie nie bardzo mieli jak się bronić. Karl stanął za kominem, który chociaż trochę mógł go ochronić przed strzałami. - My strzelamy - powiedział do Vlada - a wy chowajcie się za kominami do czasu, aż znajdą się na naszym dachu - polecił pozostałym. Sam również stanął tak, by inny komin chociaż częściowo go chronił przed strzałami, po czym strzelił do najbliższego napastnika. Po chwili oddał kolejny strzał. Sądząc po dzikim wrzasku i łoskocie tam na dole rozpoczęło się właśnie starcie głównych sił. Niezbyt szeroka ulica nie pozwalała w pełni rozwinąć szyków więc oba oddziały ludzi i nieludzi kumulowały się za sobą w dwóch czy trzech rzędach. Za plecami garstki obrońców dachów toczyła się walka z martwym oporem barykady i drzwi wieży. Ale w tej chwili to trochę schodziło na dalszy plan. Karl i Vlad napięli swoje łuki i wypuścili pierwszą salwę. Ta jednak nie przyniosła żadnych widocznych efektów. Co więcej część tamtych przystanęła i odpowiedziała swoimi strzałami. Ale wynik był podobny jak u imperialnych łuczników. Zaraz potem poszła druga salwa z obu stron. Tym razem efekt był bardziej dostrzegalny. Karlowi udało się trafić jednego z przeciwników akurat jak przeskakiwał nad ulicą ze trzy domy dalej. Trafił go w locie. Tamten może zawył ale to raczej dostrzegł po jego nieskoordynowanych ruchach bo w tym bitewnym zgiełku trudno było rozróżnić pojedynczy dźwięk i to jeszcze jak był kilka domów dalej. Ale raniony zwierzoczłowiek wylądował co prawda na dachu ale niezbyt zgrabnie. Od razu został w tyle za sąsiadem który bez wahania ruszył po skośnym dachu z małpą zwinnością. Za to tuż przy sobie Karl usłyszał zduszony jęk. Gdy odwrócił głowę w tą stronę zobaczył, że Vlad ma w boku strzałę. Trafili go! Ale Ćwierćglacy podniósł ramię i okazało się, że na szczęście strzała wbiła się w bok jego kożucha ale jemu samemu nie uczyniła krzywdy. Łucznik uśmiechnął się głupkowato, wyszarpał strzałę i odrzucił ją precz. Po czym sięgnął po własną by znów napiąć łuk. Karl nie zwrócił Vladowi uwagi na to, że można było strzałę odesłać. Za to kontynuował ostrzał przeciwników, mając nadzieję, że trafi jeszcze jednego czy dwóch, zanim tamci znajdą się zbyt blisko. A wtedy przyjdzie pora najpierw na pistolety i miecz. - Szykować się - powiedział do tych, co walczyli wręcz. Do walki wręcz na razie nie doszło. Więc większość grupy Karla zaległa na dachu próbując schować się za jego krawędzią przed nadlatującymi strzałami. Dystans powoli się skracał, przynajmniej do tych najbliższych skoczków. Dotarli już na sąsiednie dachy i tylko ostatnia ulica dzieliła ich od Karla i jego ludzi. Było ich kilku. Ale ze trzech czy czterech łuczników nadal prowadziło ostrzał ich pozycji nie pozwalając na swobodę manewru. Chociaż Karl i Vlad też się im odgryzali w imieniu swoim i kolegów. Karlowi z początku udało się trafić jednego z biegnących po dachu przeciwników. To musiał być mocny strzał bo widział jak strzała utkwiła w piersiach tamtego. Przewrócił się i zaczął zsuwać po dachu gdy stracił równowagę. Co prawda zatrzymał się na samym dole i nie spadł na ulicę. Ale przynajmniej z miejsca się nie pozbierał po tym strzale. Jakby dla równowagi zaraz potem oberwał Vlad. Tym razem na poważnie. Jęknął i zachwiał się gdy strzała trafiła go w bark. Złamał ze złością kawałek strzały po czym odrzucił ją tak samo jak poprzednią. Rana chyba jednak nie była aż tak poważna by wyłączyć go z walki chociaż na kożuchu pojawiły się czerwone zacieki. Po chwili Ćwierćglacy po prostu sięgnął po kolejną strzałę i znów próbował kogoś trafić. Kolejne strzały Karla już mu tak dobrze nie poszły. Strzały trafiały w dachy albo leciały nie wiadomo gdzie ale w żadnego z przeciwników. Niemniej chyba wspólnymi siłami całej trójki imperialnych udało się zachęcić ze dwóch przeciwników do przerwania ataku i zranić kilku dalszych. No ale najbliżsi przeciwnicy byli już na sąsiednich dachach. Tylko ulica dzieliła ich od dachu na którym znajdował się Karl i jego podwładni. Nadciągali z obu stron - i wzdłuż głównej ulicy na jakiej toczyła się walka i od strony murów. Łącznie mogło być ich kilku z łukami i włóczniami. Biegli osuwając pod swoimi kopytami dachówki które zsuwały się po dachu niżej. Do tej pory Karl nie zauważył by mieli kłopoty z przeskakiwaniem ponad ulicami więc była groźba, że jeśli się nie zatrzymają na tych najbliższych dachach to mogą w biegu przedostać się na ich dach. A gdzieś tam z dołu dochodziły odgłosy walki całych oddziałów. Ich kompani raczej nie szło najlepiej. Ponosiła widocznie większe straty niż przeciwnik. Z początkowych trzech szeregów zrobiło się może dwa. A oddział rogaczy z tarczami topniał o wiele wolniej. Ale sądząc po okrzykach od strony bramy imperialni wreszcie rozwalili centralny kawałek barykady. To, co działo się na dole, Karla w tym momencie nie obchodziło - jego zadaniem było dopilnować, by zwierzoludzie nie zajęli miejsca na dachu, skąd mogliby atakować walczących dwa piętra niżej ludzi. - Strzelamy dalej - powiedział do Vlada. - A wy - szykować się, zaraz tu będą. Wycelował starannie, chcąc trafić choćby jednego z przeciwników. |
28-03-2020, 15:10 | #173 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 47 - 2519.VIII.13; popołudnie Miejsce: Ostland; Kalkengard; brama południowa Kalkengard Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); południe Warunki: jasno, umiarkowanie; pogodnie, chaos i hałas bitwy Tladin i Karl Walki na poziomie dachów były tak samo zażarte jak te na poziomie bruku. Nawet jeśli uczestniczyło w niej mniej walczących. Skoczni napasnicy zbliżali się neregularną tyralierą w stronę obrońców imperialnych dachów. Nadbiegali pojedynczo, w parach, trójkami ale im bliżej byli swojego celu tym bliższa i ciaśniejsza zdawała się pętla obławy. Dwóch łuczników i kusznik próbowało chociaż spowolnić i przerzedzić tą linię napastników bo jasne było, że zatrzymać jej nie zatrzymają. Odległości były zbyt małe a przeciwnik zbyt szybki i liczny. Z wielką wprawą biegał po stromych dachach lub przeskakiwał nad ulicami. A gdy latały bełty i strzały jasne było, że kogoś muszą w końcu trafić. Zaliczyli kilka trafień zanim linia napastników nie dotarła już na sąsiedni dach. Z około dziesiątki czy tuzina napastników wyłączyli z akcji ze dwóch czy trzech. W tym jednego oszczepnika udało się trafić dwa razy pod rząd. Pierwszy raz zaraz gdy wylądował na sąsiednim dachu i prawie natychmiast dostał karlową strzałę. Ale ta chociaż utkwiła mu w piersi, tuż pod bokiem jednak go nie zastopowała. Zaryczał z bólu ale zaraz zerwał się i popędził tym skośnym dachem. Zatrzymał się na jego końcu już gdy przymierzał się aby cisnąć swoim oszczepem w obrońców. Ten moment wykorzystał Karl by go trafić ponownie. Tym razem prosto w mostek. Strzała z długiego łuku przebiła cel na wylot powalając go z miejsca. Bezwładne już ciało opadło na skośny dach po czym zaczęło się po niej zsuwać aż zniknęło gdzieś na ulicy poniżej. Ale obrońcy mieli też i straty. Tamci bo tamci też strzelali ze swoich łuków a gdy dotarli do sąsiednich dachów zaczęli ciskać oszczepy chcąc widocznie osłabić przeciwnika przed ostatecznym starciem. Pierwszą ofiarą był Vlad. Łucznik zdążył wypuścić jeszcze jedną strzałę gdy inna strzała trafiła go tuż pod obojczykiem. Łucznik zajęczał, stracił równowagę i zsunął się po dachu na dół. Może by i spadł na ulicę ale w ostatniej chwili złapali go towarzysze. Zaraz potem oberwał Brend. Chociaż ten raczej powierzchownie. Strzała musnęła mu ramię i poleciała gdzieś dalej. To nie było nic groźnego chociaż mogło na chwilę zaboleć. Na dachu Tladina było podobnie. Obaj jego pomocnicy prawie w jednym momencie zostali trafieni strzałami. Na szczęście w przypadku Franza strzała poszła bokiem i utkwiła w kożuchu jaki ten miał na sobie bo żadnej krwi nie było widać. Frederik miał mniej szczęścia bo oberwał w nogę. Chociaż niezbyt poważnie. Strzała musiała go jednak boleć i zauważalnie spowalniać. Przeciwnicy dotarli już na sąsiednie dachy ale na razie przystanęli aby rzucać oszczepy i strzelać z łuku. Część łuczników która została nieco w tyle by ostrzeliwać obrońców teraz ruszyła by nadrobić straty i dołączyć do swoich kamratów. Przeskakiwali właśnie z dalszych dachów na te które bezpośrednio sąsiadowały z obrońcami i zaraz pewnie mieli zamiar dołączyć do ostrzału. Oprócz jednego ze zwierzoludzi z małymi różkami który wyforsował się w ferworze pogoni naprzód i wylądował na dachu obrońców. Zdawał się nie zauważać przewagi liczebnej jaką miała grupka Karla i wrzeszcząc natarł na nich ze swoją maczugą. Na dole zaś toczyła się walka o bramy i ten skromny, uliczny przyczółek za barykadą jaką udało się wywalczyć kompanii Nucci. Teraz walczyli aby kontratak rogatych tarczowników nie zepchnął ich do barykady. Ale szło im ciężko. Rogaci coraz wyraźniej zyskiwali przewagę i zaczęli spychać napastników w stronę barykady. W tej kryzysowej sytuacji dziesiątka rodzimej kompanii porzuciła rozbieranie dalszej części barykady i wzmocniła osłabiony trzon oddziału. Co znów mniej więcej wróciło do liczebnego stanu początkowego i przynajmniej na tą chwilę zastopowało napór zwierzoludzi. Liczebność obu oddziałów mniej więcej się wyrównała chociaż imperialni wojownicy nadal zdawali się być w defensywie. Za ich plecami halabardnicy starali się jak mogli rozbić i rozebrać lewe skrzydło barykady. Ale osłabieni odejściem dziesiątki Nucci co stanowiło dotąd ⅓ ich stanu szło im zauważalnie wolniej. Na murach z obu stron wieży bramnej nadal trwało wyrąbywanie sobie drogi do wnętrza wieży.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
02-04-2020, 22:03 | #174 |
Reputacja: 1 | - Strzelaj dalej - polecił Khazad Franzowi. - A Ty weź moją tarczę i nie daj się zabić - oddał rannemu część swojego ekwipunku. - My mamy pilnować tego dachu. Nie stać tu i dać się wystrzelać. Chowajcie się, za co się da. Dopiero gdy pojawią się u nas, musimy się za nich wziąć. Gdyby jaki tu skoczył i miał łuk ze sobą, to go zatłuczemy, a Frederik weźmie łuk, i będzie strzelał. Tladin musiał podbiec po skośnym dachu do Frederika aby mu przekazać tarczę. Do tego musiał użyć obu rąk aby zsunąć ją ze swojego ramienia a potem przekazać swojemu pomocnikowi. Ten zaś też musiał wsunąć ramię w mocowanie tarczy więc chwilę to trwało. Zanim skończył ugodziła go jedna ze strzał. Frederik krzyknął chociaż chyba bardziej z zaskoczenia niż bólu bo strzała przeszyła mu kawałek ramienia ale przeszła na wylot więc musiało to być tylko draśnięcie. Khazad zaś oberwał bezpośredni postrzał prosto w pierś. Ale strzała nieszkodliwie złamała się na wzmocnionych ogniwkach podwójnej kolczugi więc ledwo poczuł to uderzenie. Obaj z Frederikiem zdążyli znów przypaść do pustego od osłon dachu. Przeciwnik z sąsiedniego dachu strzelał z łuków i ciskał oszczepami korzystając z przewagi zasięgu i tego, że obrońcy dachu nie bardzo mogą mu jak odpowiedzieć. Franz już był mocno zgrzany od tego ciągłego naciągania grubej cięciwy kuszy i wypuszczania kolejnych bełtów. Kusza pod względem szybkostrzelności nie mogła równać się z łukiem czy oszczepem. Zwłaszcza gdy tych było kilka jak teraz. Na te wszystkie strzały i oszczepy ciskane z drugiego dachu odpowiedź bełtów była dość rzadka. I chyba nie bardzo skuteczna bo widać było, że Franz zawodowym kusznikiem nie jest. Na razie obrót spraw nie był zbyt korzystny dla ich trójki. Fala dachowych skoczków zatrzymała się nad kanionem ulicy i w najlepsze raziła ich nie angażując się w walkę bezpośrednią. Byli tylko mniej lub bardziej trudnymi celami strzeleckimi. Co prawda większość pocisków albo trafiała w dach albo przelatywała nad nim gdzieś dalej. No ale im dłużej trwał ten ostrzał tym większe rosły szanse, że kogoś z imperialnych jednak wyłączą z walki. W końcu chyba jednemu z kopytnych łuczników chyba puściła cięciwa. Bo łuk zmienił się w kawał, prostego kija. Zniekształcony odrzucił go ze złością dobył oręża i z rykiem wziął rozbieg płynnie przeskakując nad ulicą oraz lądując na dachu trójki obrońców. - Franz, kontynuuj ostrzał. Frederik, spróbuj oderwać klapę od włazu i zrób z tego osłonę, żeby go osłaniać. Jeżeli się nie da, ubezpieczaj go - wydał polecenia krasnolud i spokojnie ruszył na spotkanie mutanta. Miał zamiar skończyć to starcie kilkoma ciosami. - Dobra! - lekko ranny Frederik skinął głową potwierdzając otrzymane polecenie i na ile się dało podbiegł po skośnym dachu do klapy prowadzącej z powrotem na strych aby ją spróbować wyrwać. Tladin przestał zwracać na niego uwagę bo musiał się zająć skocznym przeciwnikiem. Ten mimo, że od niego o głowę wyższy i zdecydowanie mobilniejszy to przy masywnym, ciężko opancerzonym khazadzie zdawał się lekki jak piórko. Co w bezpośrednim starciu niekoniecznie musiało być zaletą. A jednak pojedynek na skośnym dachu nie okazał się tak na kilka ciosów jak się spodziewał Tladin. Co prawda rzeczywiście już za drugim czy trzecim ciosem trafił przeciwnika i mocarny cios powinien skutecznie wyłączyć kopytnego z walki. Tak się jednak nie stało.Topór natrafił na zardzewiały naramiennik odmieńca i ze zgrzytem ześlizgnął się po nim nie czyniąc mu szkody. Tamten próbował odskoczyć i miał ku temu szansę bo właśnie w tym momencie krasnoluda ugodziła strzała. Trafiła go pod pachą gdy unosił topór do kolejnego ciosu. Poczuł jak przebija się przez pancerz, ubranie i wbija się w jego mięśnie uwierając go nieprzyjemnie. Postrzał nie był sam w sobie zbyt groźny ale w połączeniu z ranami jakie otrzymał ostatniej nocy zauważalnie zaczynało go to spowalniać. Ale jak mawia stare porzekadło, co się odwlecze to nie uciecze. Zaraz potem Tladin trafił przeciwnika po raz kolejny. Tym razem skutecznie prawie go przepoławiając. Trafiony kopytny już ledwo trzymał się na swoich kopytach stukając nimi głucho po deskach dachu. Już chyba tylko wiara w odsiecz kamratów trzymała go na nogach. Ale rzeczywiście doczekał tej odsieczy. Rogacze na przeciwległym dachu zawyli triumfalnie wzywając do polowania. Po czym wzięli rozpęd i bez zauważalnych trudności przeskoczyli nad ulicami lądując na tladinowym dachu. Zaraz potem udało mu się wykończyć tego z którym walczył do tej pory. Ale obecnie na ich trzech mieli czwórkę napastników gotowych do walki. Franz jeszcze ostatni raz zdążył przeładować kuszę i wystrzelić ale rozpędzeni kopytni okazali się zbyt trudnym celem i bełt poszbował gdzieś ponad dachami. Widząc co się święci ranny Frederik odrzucił klapę która miała improwizować osłonę przed ostrzałem a jaką widocznie udało mu się dość szybko oderwać i sięgnął po swoją broń gotując się do bezpośredniego starcia. - Zewrzeć szyk, w linię! - zarządził Gladenson, wycofując się w stronę ludzi. - Pilnujcie, by nie dać się trafić i osłaniajcie moje tyły! Krasnolud wiedział, że musi związać walką przynajmniej dwóch, jeżeli nie trzech przeciwników. Nie oczekiwał po swoich podwładnych szczególnych zdolności bojowych. Liczył, że jeżeli wystarczająco rozproszą uwagę przeciwników pozwoli to jemu samemu rozprawić się z tamtymi jeden po drugim. Zadbał tylko o ułamanie drzewca tak, aby nie naruszać rany. Na wyjęcie będzie czas później. |
03-04-2020, 08:36 | #175 |
Administrator Reputacja: 1 | Strat, jak na razie, było więcej, niż zysków. Przynajmniej procentowo. Przynajmniej zdaniem Karla. - Vlad, schodzisz pod dach! - powiedział. - Oscar, bierzesz jego łuk i strzelasz. Reszta chowa się i czeka, aż tamci podejdą bliżej. Po wydaniu tych poleceń strzelił do najbliższego przeciwnika. Karl wypuścił kolejną strzałę w najbliższego przeciwnika. Ale ta tym razem poszła nad jego rogatą głową nie czyniąc widocznej szkody. W międzyczasie Brend i Bogdan przyjęli na siebie impet atakującego przeciwnika. Cała trójka walczyła próbując jednocześnie zachować równowagę na skośnym dachu co wcale nie było takie proste. Nawet dla łucznika który miał względnie stacjonarną robotę. Przy przewadze dwóch na jednego obu milicjantom udało się dość szybko zepchnąć pojedynczego dachowca do defensywy. Cofał się pod naporem kislewskiej szabli i imperialnego toporka. Ale nie bardzo miał się gdzie cofać jako, że obaj przyjęli go zaraz na początku dachu. W końcu gdy szlachcic ubogi wypuścił kolejną strzałę ze skraju dachu rozległy się triumfalne okrzyki gdy ostatecznie rozpruli trzewia zniekształconemu. Bogdan zepchnął butem dogorywającego stwora z dachu i ten zniknął im z pola widzenia. Kolejna długa strzała tym razem okazała się bardziej szczęśliwa. Karlowi udało się ugodzić jednego z miotaczy oszczepów. Co prawda nie na tyle by wyłączyć go z walki ale trafił bo widział jak tamten trzyma się za strzałę jaka utkwiła mu gdzieś przy obojczyku. No ale złamał ją i sięgnął po kolejny oszczep. A tamci też mieli te łuki i oszczepy. Spora część z nich chybiała nie czyniąc zauważalnej szkody. Ale nie wszystkie. Jedna ze strzał trafiła nawet Karla! Poczuł mocne uderzenie jakby ktoś go kopnął. Ale strzała na szczęście trafiła w bok więc pod kątem a jego kolczuga dała radę zbić jej tor lotu na tyle, że poza tym zaskoczeniem i nieprzyjemnym momentem właścicielowi nic się właściwie nie stało. Jego ludzie nie zawsze mieli tyle szczęścia. Vlad doczołgał się wreszcie do wyjścia na dach i zniknął w ciemnym otworze. Widać było, że jest bardzo poważnie ranny i jego los jest niepewny. Ale pod dachem przynajmniej nie powinny mu grozić latające zewsząd pociski. Oskar przejął jego łuk ale prawie zaraz otrzymał jedną a potem drugą strzałę. Zachwiały nim mocno, krzywił się z bólu i krwawił z otrzymanych ran. Jeszcze stał na nogach ale też widać było, że nie jest z nim za dobrze. Podobnego pecha miał Ćwierćglacy Thorsten. Najpierw w plecy trafiła go jedna strzała a gdy zawył z bólu obok weszła następna. Teraz jeszcze nie biorąc udziału w walce był już mocno pokiereszowany przez te pierzaste pociski. - Chować się, gdzie się da! - polecił Karl. - Czekać, aż podejdą bliżej - dodał, po czym wystrzelił kolejną strzałę w stronę przeciwników, którzy uparcie trzymali się sąsiednich dachów. Z chowaniem się było ciężko. Właściwie na gołym dachu nie było naprawdę bezpiecznego miejsca przed ostrzałem z sąsiednich dachów. Można było schronić się jak Vlad, na strychu. Ale to by oznaczało oddanie przeciwnikowi panowania nad dachem. Karlowi jeszcze raz udało się trafić jednego z oszczepników. Długa strzała trafiła tamtego w udo nieco go pewnie nadkruszając ale nie wyłączając go z dalszej walki. Kolejna spudłowała całkowicie przelatując pomiędzy sylwetkami wrogich strzelców ale nie trafiając żadnego z nich. Za to Oskar znów zaliczył kolejne trafienie. Jedna ze strzał trafiła go w ramię przybijając je do dech dachu. Ciężko ranny mężczyzna chyba zawył ale w tej wrzawie bitewnej mogło się to tylko tak wydawać. Wyrwał ramię od dachu i zostawiając za sobą krwawy szlak zaczął się czołgać w kierunku dachu. Thorsten, również poważnie ranny poszedł w jego ślady. Ponaglał go i pomagał zejść rannemu koledze po drabinie na dół gdzie powinien być już Vlad. Było się czemu śpieszyć bo zwierzoludzie niespodziewanie wznieśli okrzyki bojowe i rzucili się do szarży. Wydawało się jakby mieli zamiar rzucić się w przepaść ulicy ale w ostatnim momencie odbili się i poszybowali nad dość wąską ulicą lądując na karlowym dachu. Łącznie było ich chyba czterech. Część udało się w ten czy inny sposób wyłączyć z walki wcześniej ale teraz zostało ich czterech. Na trzech w miarę sprawnych obrońców. Poza Karlem jeszcze tylko Bogdan i Brend sprawnie trzymali się na nogach. Trzech na czterech - to nie była sytuacja, o jakiej można było marzyć, ale czasami trzeba było się zmierzyć z tym, co przynosił los. Aby zwiększyć szanse zwycięstwa Karl skorzystał z pistoletów i strzelił do najbliższego przeciwnika, a potem zamienił broń palną na tarczę i miecz. - Trzymać się razem! - powiedział, czekając, aż przeciwnicy podejdą ciut bliżej... a potem atakując najbliższego. |
03-04-2020, 22:27 | #176 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 47 - 2519.VIII.13; popołudnie Miejsce: Ostland; Las Cieni; obóz pod Kalkengard Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); południe Warunki: jasno, umiarkowanie; pogodnie, chaos i hałas bitwy Tladin Tladinowi niezbyt powiodły się jego zamiary aby likwidować przeciwników systematycznie i po kolei. Głównie z dwóch powodów. Pierwszy, że trzy osoby mogły utworzyć zbyt luźny szpaler na tym dwuspadowym dachu aby stworzyć realną zaporę uniemożliwiającą dostęp na swoje zaplecze. Kolejnym zaś to, że przeciwnik bym zdecydowanie mobilniejszy, nawet od ludzkich towarzyszy khazada więc nie miał trudności z ich obejściem. Do tego atakował z węższej i szerszej ściany budynku. Dlatego prawie z miejsca walki na dachu rozdzieliły się na trzy osobne ogniska skoncentrowane wokół trzech imperialnych wojowników gdy tylko napastnicy dopadli do każdego z nich. Prawie też z miejsca dwóch kopytnych rzuciła się na Tladina wywijając swoimi toporami i maczugami. Dwaj jego towarzysze toczyli oddzielne pojedynki w innej części dachu i póki krasnolud był związany walką nie mógł im pomóc. A walka nie całkiem szła po jego myśli. Niewygodna krzywizna dachu wyraźnie utrudniała manewry podczas tych zmagań. Chociaż tym małpim przeciwników zapewne również. Dawało też o sobie znać osłabienie z powodu upływu krwi z ran. Tak z ostatniej nocy jak i od tej strzały co oberwał teraz. To już go zauważalnie spowalniało. Podobnie jak samotna walka przeciwko dwóm przeciwnikom na raz. Co prawda zorientował się, że żaden z nich nie dorównuje mu umiejętnościami walki. Ale we dwóch na raz robił się już niezły młyn ciosów które bez tarczy parowało mu się wyraźnie trudniej. Mimo to pierwszego przeciwnika z małymi różkami na czole i kozimi nogami trafił prawie od razu. Tamtego rzuciło do tyłu od tego mocarnego uderzenia i wyglądał na takiego co kolejne trafienie powinno go wykończyć. Zaraz udało mu się trafić kolejnego gdy ten był trochę zbyt wolny przy swoim wypadzie jaki świsnął obok ramienia krasnoluda. Ale jego pomocnikom szło zdecydowanie gorzej. Ranny już wcześniej Frederik został znów trafiony przez swojego przeciwnika. Złapał się za trafiony bok gdzie topór z krwawym rozbryzgiem właśnie go trafił. Niedługo potem spadł z dachu. Tladin nie widział dokładnie co się stało. Czy ochotnik się potknął podczas walki czy próbował zrobić unik zbyt blisko krawędzi czy może wypchnął go przeciwnik. Dojrzał tylko jak ciężko ranny zbrojny z krzykiem wypada poza krawędź i znika mu z oczu. Jego przeciwnik zaś doskoczył w miejsce tego jakiego właśnie krasnolud zlikwidował więc znów mieli w walce z nim przewagę 2 do 1. Franz pociągnął trochę dłużej. Zapewne dlatego, ze podczas ostrzału nie został ani razu trafiony i do tego mógł się zasłaniać tladinową tarczą. Ale chociaż stawiał opór dłużej niż jego kolega to w końcu otrzymał jedno, zaraz potem drugie trafienie i w końcu trzecie które go wykończyło. Już prawie na sam koniec gdy Tladin rozpruł trzewia temu który właśnie przed chwilą go trafił Cios jakimś kościanym nadziakiem miał taką siłę uderzenia lub wojenne szczęście, że uniknął zasłony z topora khazada, trafił i przebił się przez bok kolczugi ale na szczęście nie wszedł na tyle głęboko w ciało by poczynić jakieś poważne szkody. Masywne mięśnie krasnoluda pochłonęły impet uderzenia osłabionego wcześniej przez wzmacniane ogniwka kolczugi. W końcu na dachu zostało ich tylko dwóch żywych i zdatnych do walki. Ranny Tladin i ten chyba w miarę cały, ostatni z czwórki napastników. Temu ostatniemu chyba jednak pojedynek z opancerzonym krasnoludem się nie uśmiechał widząc zagładę swoich kamratów bo odwrócił się i uciekł poza zasięg ciosów topora. Z rozbiegu przeskoczył i wylądował na sąsiednim dachu zostawiając pobojowisko zwycięzcy. Zwycięstwo walki o dach miało gorzki posmak. Sam Tladin został ranny od trafienia strzałą. Zaliczył też kilka mniej groźnych trafień od postrzałów czy walki wręcz. Wśród czterech trupów jakie leżały zakrwawione na deskach dachu jedno należało do Franza który zapłacił najwyższą cenę w obronie swojej ojczyzny. Frederik przepadł. Tladin nie widział go odkąd spadł z dachu. Chociaż biorąc pod uwagę, że w tamtym momencie był mocno ranny raczej upadek na bruk dwa poziomy niżej raczej nie wróżył mu szczęśliwego zakończenia. Na sąsiednim dachu Tladin dostrzegł podobny widok. Pośród ruchomych sylwetek na tym dachu rozpoznał tylko Karla z mieczem w dłoni. Karl Walka na dachu którego bronił Karl ze swoimi ludźmi weszła w bardziej bezpośrednią i decydującą fazę gdy czterech kopytnych skoczków zakończyło ostrzał i zaatakowało bardziej bezpośrednio. Z miejsca zrobiło się walki 2:4. Bogdan i Brend przyjęli na siebie główny impet szarży przeciwników gdy Karl używał swoich pistoletów. Najpierw jednego a potem drugiego. Efekt ostrzału ołowiem był jednak mizerny. Właściwie żaden. Podczas walki Karl nie miał czasu dochodzić co się stało ale pierwszy pistolet po prostu nie wypalił. Poszła iskra ale huk, błysk i dym nie nastąpił. Nie miał pojęcia dlaczego. Schował ten pistolet do olstra i sięgnął po kolejny. Ten wypalił ale raczej nikogo nie trafił. Schował go i zaczął sięgać po swoją tarczę i miecz aby przygotować się do bezpośredniej walki. Zanim to nastąpiło sytuacja jego ludzi zrobiła się poważna. Obaj cofali się w jego stronę spychani przez przeważające siły wroga. Każdy samodzielnie walczył z dwoma przeciwnikami na raz. Każdemu udało się zranić kopytnego napastnika, chociaż jednego by zmusić ich do wycofania się z walki. Ci ciężko ranieni odmieńcu rycząc i krwawiąc odwlekli się na przeciwległy kraniec dachu. Ale obaj milicjanci zapłacili za to wysoką cenę. Broczyli krwią z kilku poważnych ran spychani przez dwóch agresywnych kopytnych. Ci też krwawili juchą ze swoich zniekształconych ciał ale chyba nie aż tak jak dwaj obrońcy. Bogdan w końcu próbował się wycofać ale wróg był bezlitosny. Ostatnie cięcie i Kislevita wrzasnął po czym upadł na dechy dachu. Stoczył się po nim do samego gzymsu a obok niego poszurała jego szabla. I ochotnik i jego oręż znieruchomieli przy tej rynnie. Nawet jeśli jeszcze dychał to był wyłączony z walki. Przeciwnik jaki go dobił zawył triumfalnie i rozjuszony rzucił się na Karla. Ten na szczęście zdążył już uzbroić się w miecz i tarczę więc był gotowy do przyjęcia tego starcia. Walka była dość krótka. Rogaty zaatakował swoją maczugą trafiając Karla w bok swoją maczugą. Karlem zatrzęsło, stracił równowagę i upadł na jedno kolano. Ale dzięki temu udało mu się zrewanżować podobnie. Od dołu trafił kopytnego prosto w przewia. Miecz wszedł w odkryte ciało i imperialna stal przenicowały brzuch i płuca odmieńca. Tamten zawył w agonii a gdy Karl wyszarpał miecz i znów stanął na własnych nogach tamten upadł i stoczył się do krawędzi dachu. Został jeszcz Brend który swoim toporkiem próbował zasłaniać się przed napadami swojego wroga. Ale wyraźnie słabł raniony w wielu miejscach. W końcu na oczach Karla który właśnie pozbył się swojego przeciwnika drugi z rogatych trafił Brenda. Topór wbił się od góry, strzaskał obojczyk i zatrzymał się zaraz po tym. Gdyby Brend był cały może by to przeżył. Ale nie był. Już ledwo stał na nogach. I ten cios go dobił. Milicjant jęknął przeciągle i upadł na wznak. Na całym dachu pośród tych wszystkich nieruchomych ciał zostało ich dwóch zdatnych do walki. Karl i przeciwnik który właśnie zarąbał Brenda. Ale ten na pojedynek chyba nie bardzo miał ochotę. Odwrócił się i płynnie zbiegł po dachu przeskakując na sąsiedni dach. Wcześniej widocznie uczyni to samo ci dwaj których Brend i Bogdan zmusili do wycofania się z walki bo teraz Karl ich nigdzie nie widział. Na sąsiednim dachu dostrzegł, że walka tam chyba też się skończyła. Bo dostrzegł tam tylko pojedynczą, krępą sylwetkę krasnoluda bez tarczy. Karl i Tladin Gdy walki o dachy i na dachach zakończyły się każdy z dowódców swojego dachu mógł się wreszcie rozejrzeć po okolicy i złapać oddech. Z dwóch Tladinowych pomocników nie ostał mu się żaden. Karlowi została ciężko ranna trójka która jakoś przeczekała walki o dach na strychu. Thorsten, Oskar i Vlad raczej nadawali się do lazaretu niż do dalszej walki. Zarówno Tladin i Karl odnieśli rany ale chociaż spowalniały ich one to jednak nie na tyle by wyłączyć ich z walki. Oddziałki obu stron zostały tak mocno przerzedzone, że właściwie nie nadawały się do dalszej walki. Imperialni dachowcy jako zbrojne grupki przestały istnieć. Tylko ich dowódcy nadawali się do dalszej walki. Ale dachy ostatecznie zostały w ich rękach a odmieńcy albo polegli albo nie byli w stanie kontynuować bitwy. Podobnie było z ich macierzystą jednostką. To właśnie kompania ochotników pod dowództwem setnika Nucci przyjęła na siebie główny ciężar walk o przyczółek przy południowej bramie. I zapłaciła za to krwawą cenę. Z pierwotnej setki ludzi obecnie na dole była może z 1/3 tego. I to w połączeniu z wydzielonymi wcześniej drużynami jakie zostały wysłane aby oczyścić górę wieży bramnej w której wciąż rezydowali zwierzoludzie. Ci sami którzy na początku wprowadzili chaos przy przedzieraniu się przez bramę zrzucając z tej wieży co tylko się dało na bezbronnych początkowo milicjantów. Teraz ci wzięli krwawy odwet i wycięli kopytnych w pień. Początkowe schronienie okazało się dla rogatych pułapką gdy imperialni wreszcie przerąbali się przez drzwi. Na początku gdy walki toczyły się jeszcze w progu gdzie możliwe było starcie jednego, może dwóch walczących na raz to była jeszcze w miarę wyrównana. Ale gdy tylko drużynom Nucci udało się wedrzeć do środka i mogli skorzystać ze swojej przewagi liczebnej nastąpiła rzeź kopytnych obrońców. Ale z pierwotnych dziesiątek jakie stawiały opór najpierw jednej a zaraz potem drugiej grupie kopytnych przeciwników zostało bardzo niewielu. Może uzbierałoby się z 1,5 szeregu. Dlatego zdziesiątkowaną milcyjną kompanię wycofano na tyły. Tyły czyli budynki najbliższe bramy. Te same na których szczycie wcześniej toczyły się walki pod dowództwem Karla i Tladina. Wycofać za bramę ich nie można było bo część Nucci pospołu z halabardnikami wykorzystała czas kupiony przez setnika i jego rzedniejące szeregi i uporała się zarówno z udrożnieniem bramy jak i rozwaleniem barykady. Teraz więc do miasta powoli wlewały się kolejne kompanie piechoty. Dlatego brama była potrzebna i nie dało się nikogo wycofać za mury. Część względnie całych milicjantów podzielono na mniejsze grupki i rozesłano po okolicy jako osłonę i czujki sił głównych. Ale przy tej bramie nadal nie było zbyt wiele miejsca na te wszystkie kompanie. Na czele miejsce kompanii milicyjnej kompanii zajęli halabardnicy którzy wcześniej wspomagali ich przy rozbiórce barykady i pracowali przy udrożnieniu bramy. Buty kolejnych oddziałów deptały ciała zabitych we wcześniejszych walkach. I tych sprzed paru kwadransach i tych co zginęli w ciągu ostatnich kilku dni. Tak żołnerzy, milicjantów jak i odmieńców. Bo nie było czasu oczyścić z ciał ulic, trzeba było kontynuować natarcie nie zawracać sobie głowy mniej istotnymi detalami. Teraz regularny kwadrat halabardników maszerował główną ulicą w głąb miasta. Tą samą jaką nocą przemykał się Karl wraz ze swoimi towarzyszami. Ponieważ jedną ulicę było dość łatwo zablokować to imperialny zaczęli korzystać także z dwóch równoległych do tej głównej. Po prawej i lewej stronie, równolegle do halabardników poruszały się oddziały włóczników. Za tymi trzema czołowymi kompaniami przy bramie szykowały się kolejne aby je wesprzeć gdy będzie to możliwe. Niestety miasto nie pozwalała na standardowe rozwinięcie szyków jak to zwykle czyniono w otwartym polu. Zmuszało do posuwania się kolumnami wzdłuż ulic albo obrony w przydrożnych budynkach. Imperialna armia nie miała zamiaru się bronić dlatego stawiała na śmiałość manewru by jak najprędzej dotrzeć do trzewi Kalkengrad. Ale to nie był koniec bitwy o Kalkengrad. Raczej koniec początku. Nikt z imperialnych nie wiedział dlaczego zwierzoludzie którym tak dobrze szło siekanie i miażdżenie ochotników kompanii Nucci odstąpili w pewnym momencie. Chyba tylko to uratowało te ostatnie półtora szeregu setnika przed całkowitą zagładą. Tarczownicy kopytnych zawyli i jakby posłuszni jakiemuś nieznanemu cywilizowanym istotom zewowi odstąpili od walki. Może chodziło o te rogi i bębny jakie słychać było gdzieś z głębi miasta. Ale wycieńczeni ludzie setnika nie mieli ani sił ani możliwości ich ścigać. A zanim zluzowali ich halabardnicy po rogaczach nie było już śladu. Ale wróg objawił się po raz kolejny. Czołowe kompanie zdołały przejść kilka długości budynków wzdłuż głównej trasy. Na oko Karla miały może 1/4 a może 1/3 drogi do placu. W każdym razie wciąż były bliżej bramy niż placu. Gdy zatrzymały się i podniosła się stamtąd jakaś wrzawa. Okazało się, że od wnętrza miasta drogę zagrodził im powóz. Chyba jakiś rodzaj rydwany używany podobno przez zielonoskórych czy właśnie różne dzikie i barbarzyńskie plemiona. Rydwan był zaprzęgnięty w dwie, kopytne bestie. Jakieś bardzo masywne dziki czy coś podobnego. Z szablami jak sztylety. Gotowe miażdżyć, szarpać i zabijać. W rydwanie zaś było dwóch zwierzoludzi. Rydwan zatrzymał się akurat jak do szarży naprzeciwko oddziału halabardników. Podobnie sytuacja się miała na obu flankach. Wszędzie tam bandy zwierzoludzi po raz kolejny postanowiły stawić odpór tej inwazji ludzi na swoim nowym terytorium. Za tymi rydwanami widać było gotowe do walki bandy. Przy bramie dowodzenie przejął konny oficer w pełnym pancerzu. Chyba ten sam co przyjmował rano raporty od zwiadowców. Rzucał się w oczy bo jak na razie był jedyny konnym w okolicy. Do tego przez bramę przeszła kompania imperialnych tarczowników. Ponieważ brama nadal była wąskim gardłem gdyż oddziały musiały zmienić szyk na węższy przed nią a potem wrócić do standardowego za bramą. Więc całej kompanii zajmowało to więcej czasu niż pojedynczym grupkom. Dopiero po takim przeformowaniu oficer posyłał daną kompanię w odpowiednie miejsce. I dopiero co posłał tych tarczowników główną drog w ślad za halabardnikami. Kolejną wadą kalkengradzkich ulic było to, że na raz mogła walczyć najwyżej jedna kompania w linii. Pozostałe musiały podążać za nią. Przez bramę przechodzili właśnie łucznicy którzy zaczynali podobnie jak poprzednicy ustawiać się w nowe szeregi by włączyć się do walk o miasto kiedy kilka ulic dalej, na tą ulicę rozciągniętą wzdłuż muru wypadł kolejny rydwan. Konny oficer zareagował błyskawicznie. I do zatarasowania drogi rydwanowi użył jedynego odwodu jaki miał w tej chwili do dyspozycji. Czyli zdziesiątkowaną kompanię Nucci. Setnik jednak nie wahał się ani chwili. Poderwał swoich ludzi i krzykiem wypędził ich na ulicę gdzie gorączkowo próbowali ustawić się w zwarty szereg zanim kilka domów dalej rydwan obróci się w ich stronę i zacznie szarżę.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
09-04-2020, 08:27 | #177 |
Administrator Reputacja: 1 | Walka na dachach się skończyła, a jej wynik był, przynajmniej teoretycznie) pomyślny, jako że dachy pozostały w rękach wojsk imperialnych. Ale straty nie napawały optymizmem i dobitnie świadczyły o braku rozumu wśród tych, to przydzielali zadania poszczególnym oddziałom. Wszak paru łuczników wspartych przez dwóch-trzech tarczowników wystarczyłoby, by walka skończyła się pełnym sukcesem. - Świetnie się spisaliście - pochwalił tych, co przeżyli starcie. - Teraz na dół... i trzeba dla was znaleźć medyka, żebyście się wykurowali. Pomachał do Tladina, dając mu znać, że schodzi z dachu, po czym sam ruszył w dół, w ślad za swymi ludźmi. Z tym złażeniem na dół i medykiem sprawa nie była taka prosta. Trzej ciężko ranni towarzysze Karla mieli spore kłopoty by zejść po schodach na parter. Jęczeli przy tym i wyglądali dość mizernie. Zaś na dole maszerowały kolejne szeregi żołnierzy ale żadnego łapiducha nie było widać. Możliwe, że byli dopiero w taborach a te zwykle ciągnęły na końcu armii. A na tą chwilę większość tej armii była jeszcze po zewnętrznej stronie murów. Przez bramę przechodziły dopiero pierwsze kompanie. - Na razie siedźcie tu i się nie ruszajcie - powiedział. - Idę do sierżanta, a ty - spojrzał na Thorstena - rozejrzyj się po domu. Znajdź jakieś prześcieradła, czy co się tam nada na bandaże i zadbaj o to, by wszystkim opatrzyć rany. Zabrał parę strzał, jakie pozostały Oscarowi, a potem wyszedł na ulicę, by dołączyć do tego, co zostało z kompanii Nucci. Po drodze naładował pistolety. |
09-04-2020, 19:41 | #178 | ||||
Reputacja: 1 |
| ||||
10-04-2020, 06:20 | #179 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 49 - 2519.VIII.13; zmierzch Miejsce: Ostland; Las Cieni; Kalkengard Czas: 2519.VIII.13 Backertag (4/8); zmierzch Warunki: jasno, gorąc; zachmurzenie, odgłosy bitwy Karl i Tladin Tladin mógł sobie darować próby mocowania się z bezwładnym rydwanem. Zbudowany z masywnego, ledwo co ociosanego drewna, obity blachami, wyłożony mokrymi skórami, z nabitymi koclami mógł ważyć niewiele mniej niż ich dwukółka. Nawet jeśli drgnął pod naporem jego mocarnych mięśni to jasnym było, że siłować się z tym przez całą drogę nie ma żadnego sensu. Zresztą podczas walk ucierpiał niewiele mniej niż załoga i teraz wyglądał jakby mógł się rozpaść na pierwszym zakręcie. Krajobraz opustoszałego Kalkengard był podobny do tego co dwaj zwiadowcy a zwłaszcza Karl, widzieli tutaj ostatniej nocy. Teraz też szli przez bezludne i opustoszałe ulice. Przez napuchnięte trupy ludzi, zwierząt, potworów i odmieńców. Wszystkie musiały mieć już po kilka dni a jak teraz w rozgrzane walką zmysły fetor bijący od tej padliny był jeszcze bardziej wyczuwalny niż w chłodnej nocy. Zwłaszcza, że końcówka dnia okazała się zaskakująco ciepła. Mimo, że chmury zasnuły niebo i już zbyt wiele tego światła dziennego nie pozostało. Ale jeszcze było widno jak w dzień. No i gorąco. Zwłaszcza w pancerzu. A im więcej ktoś miał na sobie tego balastu tym gorąco wydawało się bardziej dokuczliwe. Teraz szli kanionem wąskich uliczek. Stukając bronią, butami i brzęcząc kolczugami. Wydawało się, że banda ludzi jest tutaj kompletnie nie na miejscu. Jakby panoszyli się po jakimś grobowcu olbrzymów. Ludzie poruszali się ostrożnie zerkając w różne zakamarki. Chociaż na standardy zwiadowców grupa dwóch tuzinów uzbrojonych ludzi trudno było mówić by była dyskretna. To w bitewnym zamieszaniu jakie tworzyły siły główne mogło im się udać przemknąć. Bo gdzieś zza sąsiednich domów i ulic dochodziły ich hałasy starcia. Kto tam się z kim ścierał i z jakim wynikiem tego nie wiedzieli. Błądzili wśród tych opustoszałych i spustoszonych ciał, domów i ulic licząc, że dobrzy bogowie sprawią, że wygrają ci co powinni. Inaczej los osamotnionego i przetrzebionego oddziału przy końcówce dnia mógł być niezbyt wesoły. Gdy usłyszeli za sobą odgłosy jakiejś grupy wydawało się, że obawy o tym okrążeniu i odcięciu od sił głównych właśnie się sprawdziły. Ale sądząc po tarczach widzianych z odległości kilku domów to chyba były Furie Ulryka jakie ruszyły ich śladem. Widok sojuszniczego oddziału wlał otuchy w serca ochotników. Sami ochotnicy nie wydawali się zbyt uszczęśliwieni swoim losem. Ale czy setnik potrafił zaprowadzić tak wysoką dyscyplinę czy po prostu Ostlandczycy w jakiś sposób poczuwali się do walki o to ostlandzkie miasto to jednak nie sarkali. Przynajmniej na razie. Odżałowali na gorąco poległych i rannych towarzyszy martwych polecając kojącemu dotykowi Morra a jeszcze żywych łasce Shallyi. Ale teraz byli bardziej skupieni na własnym przetrwaniu. Niemniej gdy skręcili w tą ulicę z jakiej wyjechał rozpędzony rydwan i w nią weszli szyk rozluźnił się. I ochotnicy zaczęli przypominać bardziej kupę swawolną niż regularny oddział. Przeszli tak z dobry kawałek miasta. Karl co prawda nie był wcześniej w tej okolicy. Ale na ile mógł się zorientować to nadal poruszali się ulicą która powinna być równoległa do tej głównej jaką nocą doszedł do placu. Tylko właśnie nie do końca był pewny w którym momencie trzeba by skręcić w stronę placu. Był tylko pewny, że którąś z ulic po lewej stronie. Bo droga jaka wiodła od bramy do placu była gdzieś po lewej stronie. Tylko dzieliły ich ze dwie czy trzy przecznicę a, że ulice nie były ułożone w idealną siatkę to i rzadko ją było widać. Tladin miał podobne pojęcie gdzie się znajdują jak pewnie większość oddziału czyli właściwie żadne. Dało się jednak na słuch poznać, że odgłosy bitwy dochodzą właśnie gdzieś z lewej strony. Czasem trochę za nimi, przed nimi lub równolegle do nich. Musieli więc poruszać się na peryferiach głównego starcia. Wytłumione przez odległości zabudowania szczęk broni, wrzaski walczących, stukot przewracanych i niszczonych przedmiotów. Co jakiś czas zdawało się, że ktoś porusza się gdzieś po sąsiedzku ale nie aż tak blisko by nawiązać kontakt wzrokowy. I w tym nie tak odległym zgiełku czynionym przez walczących dał się złowić nowy odgłos. Charakterystyczny tętent kopyt na bruku. Ochotnicy zamarli jak spłoszone króliki złapane przez drapieżnika na otwartej przestrzeni. Jeszcze niepewni czy i jakie zgaraża im niebezpieczeństwo. Jeszcze był moment niepewności w którą stronę zmierzają te kopyta. Ale dość szybko okazało się, że mają podejrzanie zbieżny kierunek. - Chować się! Do domów! Ale już! Subito, subito! - jednooki dowódca ponaglił swoich ludzi. Ci rozpierzchli się na mniejsze i większe grupki czmychając drzwiami i oknami do splądrowanych a czasem i spalonych budynków. Powstał chaos gdy te wąskie gardła drzwi i okien próbowały pomieścić zbyt wielu amatorów swoich wnętrz. Ci co nie dali rady po prostu próbowali schować się w bocznych zaułkach. Wydawało się, że zdążyli w ostatniej chwili. Jeszcze Ostlandczycy nieruchomieli, padali na podłogę, chowali się za przewróconymi stołami czy po prostu przylegali do ścian gdy ulicą przemknęły dziwaczne poczwary. Wyglądały jak spaczona wersja mitycznych centaurów. Góra należała do człowieka a dół do czworonoga. Tylko w splugawionej, rogatej wersji. Poczwary przemknęły ulicą nawet nie zwalniając i może nawet nie zauważając dopiero co ukrytych ludzi. Musiało być ich z tuzin albo coś podobnego. - Zaatakują Furie. Stoją im na drodze. - w półmroku pomieszczenia odezwał się któryś z milicjantów. To był całkiem słuszny wniosek. Kilka domów dalej maszerowały Furie Ulryka i jeśli te kopytne poczwary nie zmienią kursu to były na najlepszej drodze do szarży na wojowniczki Ulryka. Ale ochotnicy z kompanii Nucci odkryli inne zagrożenie. Dały się słyszeć odgłosy zaskoczenia i bolesne krzyki z sąsiednich budynków. Przemieszane ze zwierzęcym warczeniem. Jeszcze nie bardzo było wiadomo co tam się dzieje gdy przez okna i drzwi wpadły piekielne, łowcze ogary. I bez wahania rzuciły się na najbliższych wojowników. Na ulicy dało się dostrzec ich smukłe kształty gdy część pędziła w ślad za kopytnymi a część rzucała się na zaskoczonych ludzi by ich szarpać kłami i pazurami. Schronienie które przed chwilą uchroniło ich przed wykryciem kopytnych bestii teraz się stało klatką do jakiej wpadły szponiaste bestie.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
16-04-2020, 22:17 | #180 |
Reputacja: 1 | - Do rogu, do rogu! - krzyknął Tladin. - Ustawić się po łuku! Jednocześnie dopadł do najbliższego stwora, by pomóc ochotnikom. Karl, z mieczem w dłoni, ruszył na najbliższego czworonoga. Rozkaz Tladina nie bardzo miał kto wykonać. Wszyscy ochotnicy w zasięgu wzroku i głosu byli już związani w walce w pojedynkach z łowczymi ogarami zwierzoludzi. Dwóm ostatnim nie związanym walką członkom kompanii w tym splądrowanym domu zostało dołączyć do tych walk aby wesprzeć swoich kolegów. Karl dołączył do jednego z wojowników walczących z ogarem chyba w kuchni. We dwóch starali się pokonać zębiastą bestię. Udało im się wspólnie wsadzić żelazo w trzewia poczwary ale ledwo ją dobili a już przez kuchenne drzwi wskoczyła następna. Tym razem jednak walka trwała jeszcze krócej. Stwór wziął chyba za duży rozbieg czy nie spodziewał się tak ograniczonej przestrzeni wewnątrz budynku. W każdym razie wystawił się niechronionym bokiem i miecz Karla jak i maczuga milicjanta przebiły mu ten bok kończąc jego łowczy żywot. Towarzysz Karla został jednak w którymś momencie ranny. Z uda ciekła mu krew chociaż rana nie wydawała się zbyt poważna. Tladin zaś wylądował w walce w głównej izbie. Tutaj co prawda było trochę więcej miejsca niż w kuchni ale i było więcej walczących. Poza nim trzech ochotników walczyło z trzema wilczymi bestiami. Każdy z pojedynków był w innej części izby więc nie sposób było skoordynować walki w tym chaosie bitwy. Tladin dołączył do najbliższego pojedynku dołączając do imperialnego wojownika. We dwóch pokonali bestię dość szybko. Tak samo jak i ta która wskoczyła przez rozbite okno na jej miejsce. Ale i skończyła podobnie jak ona. Gdy się uporali ze swoim czworonogiem okazało się, że pozostała dwójka również. Ale nie obyło się bez strat. Jeden z milicjantów został poważnie ranny. Trzymał się za rozszarpane ramię dla złapania równowagi oparł się o ścianę zostawiając na niej krwawe smugi. Pozostała trójka też oberwała podczas tego zaskakującego napadu ale nie aż tak poważnie i dalej nadawali się do walki. A sądząc po odgłosach z sąsiedztwa walka trwała tam nadal. Zwycięstwo polega nie tylko na pokonaniu wroga, ale i na tym, by zwycięzcy przeżyli. Dlatego też Karl, zamiast włączyć się do kolejnego starcia, zabrał się za opatrywanie rannego sprzymierzeńca, wykorzystując parę kuchennych ręczników. Dopiero gdy zakończył to dzieło dołączył do Tladina i jego wojaków, by razem z krasnoludem ruszyć do kolejnego starcia. - Ty pójdziesz w pierwszej linii ze mną - Tladin wskazał na żołnierza, który nie odniósł ran. - Ciebie jak zwą? - wskazał na drugiego z żołnierzy Nucciego, który wyglądał w miarę dobrze. - Henryk, Brodaty. - Dobra, Henryk. Z panem Schatzbergiem zabezpieczycie tyły. A wy dwaj pójdziecie w środku, będziesz mu pomagał iść. Na razie musimy połączyć się z resztą. Przesuwamy się wzdłuż ścian, żeby nas osłaniały. Jeżeli trafimy na walkę wewnątrz budynku, wchodzę pierwszy, wy za mną. Dalej całą piątką przesuwacie się wzdłuż ścian, najlepiej do rogu, gdzie będziecie formować szyk obronny. Do was postaram się odsyłać rannych. W takiej sytuacji pan Schatzberg będzie dowodził waszą grupą. Wdech, wydech i ruszamy! - zarządził Gladenson. |