Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-11-2009, 21:03   #21
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Gdy wszyscy wybiegli z sali Mistrz wolno uniósł swe ciało. Sięgnął ręką na oparcie krzesła, jego dłoń poczuła znajomy kształt rękojeści.
Jeszcze dziesięć lat temu byłbym pierwszy przy drzwiach.
Wychodząc zerknął na Konstantina, którego twarz gdzieś zgubiła bezczelną pewność, zniknął przylepiony uśmiech, oczy zastygły w bezruchu.

Zimna ryba… albo twarz człowieka… który wie. Przemknęło przez umysł Arwida, gdy dłoń zastygła na okuciach drzwi.

Oświetlone korytarze, schody ciągnące się na dół, odgłosy burzy zagłuszające głosy współbiesiadników. Gdy dotarł do miejsca Liselotte, Aravia, Vautrin oraz kapitan otaczali kołem ciało człowieka. Miecz pozostający w pochwie na plecach trupa nie budził wątpliwości starca.
- Jasper. Wyszeptał Mistrz.

Vautrin delikatnie podniósł ciało na jeden bok...błyskawica...okropny widok zmiażdżonego upadkiem ciała, rozerwanego przy uderzeniu...ale bez śladu jakiegoś dźgnięcia...wypływające wnętrzności ...wolałby tego nie widzieć.

Dlaczego, czy wiedział za dużo, czy coś zataił, a może był nieostrożny?
Pochód śmierci udał się do środka. Przy kręconych kamiennych schodach stały dwie postacie, strażnik oraz … Konstantin, który najwyraźniej otrząsnął się, a może uznał, że źle postąpił, że zwraca na siebie uwagę.

Arwid wchodził powoli na górę, ostatnia część wydawała się być nie do przebycia, ale ciekawość przezwyciężyła strach i niedołęstwo. Gdy dotarł do pomieszczenia Vautrin człapiąc po mokrej posadzce w milczeniu oglądał okiennice. Nagle jasna błyskawica rozdarła niebo, trupio blade zygzaki huczały w niebie, odgłosy grzmotów brzmiały teraz jak dźwięk bębnów na rozpoczęcie wojny. Starzec święcąc pochodnią podążał wzdłuż ścian korytarza. Oględzinom miejsca zbrodni towarzyszył dziwny klimat milczenia, nikt z obecnych się nie odzywał...na zewnątrz złowieszczy wicher i deszcz. Ściany… resztki gobelinów śmierdzące nieco stęchlizną, kamienna podłoga zalana wodą z zewnątrz, żadnych śladów krwi … chociaż coś tam pływa. Biaława zawiesina, która może być wszystkim i niczym.

Starzec rozświetlił dalszą część korytarza. Kończył się on rozszerzeniem w formie koła o średnicy dwóch dużych kroków, ściany zasklepione. Na środku podstawa posągu, którego już nie ma. W czasach świetności musiał to być klimatycznie oświetlony pochodniami zakątek korytarza, z piękną rzeźbą pośrodku, a pod sufitem pewnie porozwieszane były wyszywane złotem tkaniny, może szarfy.
Teraz to tylko wspomnienie. Brak nawet niemego świadka tej tragedii. Pomyślał Mistrz spoglądając na postument.

Arwid jeszcze raz oświetlił ściany korytarza. Nagle jego uwagę przykuły cienkie linie w resztkach kurzu biegnące mniej więcej w jednym kierunku. Wyglądało to jakby ktoś chciał zatrzeć ślady swojej bytności.

Wolno podążał za innymi. Bez słowa pożegnania, unikając spojrzeń podążył do swojej komnaty.
Pewnie ciężko będzie zasnąć tej nocy.
Odwrócił krzesło w stronę ognia a na oparciu rozwiesił mokry płaszcz. Powoli usiadł w fotelu. Zamknął oczy. Myślami powrócił do wydarzeń poprzedniego tygodnia. Oczami wspomnień widział Jaspera szwendającego się po dziedzińcu. Nalana twarz, nieświeży oddech będący wynikiem spożywania za dużej ilości trunków.

- Tszzczołem!
- Czołem żołnierzu. Widzę że potrzebujesz dodatkowych bodźców do pracy.
- Noo...
- odgarnął potargane włosy z czoła - Dodatkowe bodźce...Każda droga jest dobra by stworzyć coś pięknego.
- A jeśli zatracisz się i zgubisz drogę? Czy będziesz potrafił ja odnaleźć?
- Heh... Żołnierka to tak naprawdę nie do końca mój fach. Sztuka, tak. A że wśród żołnierzy przyszło zbierać inspiracje, to i mieczem trza było się nauczyć przebierać.
- Wybacz Panie, ale mam wrażenie że było całkiem odwrotnie.

- Mów mi Jasper! - podaje grabę - Przejrzałeś mnie! Rzeczywiście zaczynałem od żołnierki, ale talentów u mnie co niemiara. Co do drogi, nawet jeśli zgubię jedną, zawsze jest co najmniej parę innych.

To był mocny uścisk, bardziej żołnierski niż należący do ręki trzymającej pióro.

- Powiedz mi Jasper.... jak naprawdę się tu znalazłeś?
- Powiedz, Arwid
- bezczelnie przechodzi na Ty - bywałeś ty już w tym zamku wcześniej?
- Nie jestem pierwszy raz.
- No dobrze...
- spuszcza głowę. - Otóż pewien czarnoksiężnik rzucił na mnie jakiś okropny czar, potem zaszumiało, huknęło...I znalazłem się tutaj...Chwila milczenia. Potem wybucha śmiechem.
- Czy to treść twojej opowieści?

- Nieee...Byłaby zbyt prosta...Proponowałem historię z zamachem, ale mam jeszcze parę innych pomysłów...
- No jakże...Dostałem list, wsiadłem na konia i przyjechałem!
- Z podpisem Cesarza?
- Jakżeby nie? Samego Cesarza!
- Masz go przy sobie?

- Nie, trzymam wszystko w komnacie, dlaczego pytasz? A czy Ty już wymyśliłeś swoją historię?
- To nie ma być moja historia tylko wspólne dzieło...

- Tak, ale ktoś musi nakreślić jej ramy. Potem inni wybiorą jakąś propozycję. Potem je zmienią, zmodyfikują, rozbudują...Tak to widzę.
- Wiesz Jasper, czym dłużej tu jestem, tym mam większe wątpliwości.
- Wątpliwości?
- zniżył głos do szeptu - Co masz na myśli?- O czym dokładnie rozmawiamy? - poważnieje bard.

Z oddali słychać było stukot butów przechadzającego się strażnika z halabardą. Jasper ukradkiem spoglądał w tamtą stronę, a potem znów patrzył pytająco.

- O całym tym pomyśle … nie budzi twej wątpliwości ... ze wszystko jest owiane tajemnicą? Bard i tajemnica nie idzie w parze ... wystarczyło nas zaprosić na dwór w Aldorfie lub w każde inne miejsce… tajemniczy Vautrin skrywający sekret ... tylko czyj to jest sekret?

Pytanie zawisło w powietrzu. Nagle Jasper chwycił za szatę starca i pociągnął go za sobą do zacienionego niego miejsca pod filarami. W półmroku Arwid dostrzegł jego twarz, wykrzywioną w dziwnym paranoicznym grymasie:
- Właśnie! - rzucił prędko, podekscytowany - Bard i tajemnica nie idą w parze.

Zbliżył jeszcze twarz, aż czuć było woń alkoholu.

- Żyjesz już tyle lat na tym świecie. Vautrin mówi o prawdzie. Powiedz, jaki jest ostatni krok by zmyślona historia stała się prawdą?

Arwid nie zdążył nic odpowiedzieć, bo nagle dostrzegł przestraszony wzrok barda utkwiony w czymś za nim. Podążył wzrokiem za spojrzeniem Jaspera i napotkał jedno z nisko położonych okien zamku, w którym jakaś ukryta za kapturem postać właśnie znikała z pola widzenia!
Jasper jak oparzony puścił płaszcz starca i wyskoczył z cienia, a potem ruszył nie oglądając się za siebie szybkim krokiem znikając za najbliższym załomem muru.

Kim była ta postać? Czy to morderca, a jeśli to czy Jasper zginął przez zadane nieopatrznie pytania? Pytania kłębiły się w umyśle starca. A może ja będę następny? To ostatnie sprowadziło uśmiech na jego twarz a wzrok podążył na ścianę z obrazem Jasmine.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 26-11-2009, 19:56   #22
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Jasper, sympatyczny zawadiaka. Jasper, nieokrzesany żołnierz z bałałajką. Jasper… martwy.
Liselotte stała w ciemności. Woda spływała strugami po płaszczu i ściekała po przylepionych do czoła kosmykach, zalewając oczy. Mimo to miała je szeroko otwarte. Gdy gasły błyskawice, wciąż widziała to, co wydobyły z mroku.

Mimo woli zastanawiała się, jak długi był lot. Czuła żal, tak. Przerażenie i niepokój, naturalne wobec tak dobitnego przypomnienia, jak kruchym jest życie, jak niestałym bezpieczeństwo. Lecz równocześnie przenikał ją niepojęty dreszcz fascynacji. Nienawidziła się za to, lecz mimo ulewy stała prosto i rozwierała zalewane powieki, oczekując kolejnej błyskawicy…

Idąc za Vautrinem na górne piętra, ujrzała dołączającego do nich, bladego Konstantina. Powróciło wrażenie z początku uczty, gdy wpadł spóźniony i zaaferowany. Jego twarz była z pewnością obca, nie widziała jej nigdy, nim przybyła na ten bezimienny zamek, lecz mimo to… Mimo to miała wrażenie, że go zna. Przywodził jej na myśl najdziwniejszą biesiadę, na jakiej grała – i jej fascynującego gospodarza, który rozmawiał z nią tak długo… lecz w masce…
Roztrząsając ulotne wrażenia, dotarła na górę. Cieknąca z jej włosów i płaszcza woda tworzyła kałuże wśród kurzu. Wychyliła się z otwartego na oścież okna, z którego tak niedawno wypadł Jasper. Przeszedł ją dreszcz, gdy pojęła, jak długi musiał to być lot.
Rozglądając się, dostrzegła czyste fragmenty na obrosłych kurzem ścianach. Jakby ktoś uderzył o nie ścierką… Lub plecami okrytymi suknem… Jeden taki ślad wysoko pod sufitem... Kolejny nieco niżej, po drugiej stronie, między okiennicami. I jeszcze jeden - na suficie... Wyobraźnia zaczęła tworzyć możliwe sekwencje walki z przeciwnikiem bez twarzy. Jasper krzyczący, rzucony o ścianę… A może to on cisnął na nią napastnika? Lecz stracił równowagę i wypadł… A sufit? Czyżby przeciwnik miał skrzydła? Nie, trzeba powściągnąć imaginację. Nie na jej głowę śledcze zagadki. Jedno, co rozumie, to że słusznie sądziła, słusznie czuła, wędrując przez ten tydzień po korytarzach – w tym zamku jest tajemnica. I śmierć.

Na sygnał Vautrina wszyscy zaczęli zbierać się do odejścia. Nim poszła w ich ślady, zapytała jeszcze gospodarza, ledwo się sama słysząc w huku burzy:
- Co z Jasperem? Kiedy pogrzeb?
- Pogrzeb? Muszę obejrzeć jeszcze ciało – usłyszała cichą odpowiedź. - Potem... Myślę, że nie chciałby być pochowany w bezimiennym miejscu w środku lasów. Odeślę ciało rodzinie, by pochowano je z należytymi honorami.
Na to nie miała żadnych odpowiedzi ni pytań. Ruszyła ku swym komnatom, mając nadzieję, że w kominku nadal pali się ogień.


Rankiem podążyła prosto ku sali spotkań. Znalazła tam swą ukochaną lutnię, pozostawioną poprzedniego wieczora. Czekała niecierpliwie na nadejście któregokolwiek z artystów, by móc podzielić się pomysłami, zrodzonymi przed kominkiem z zaklętej ciszy korytarzy i naporu burzy.
- Myślę, że wiem już, jaką postać wprowadzę do naszej opowieści – rzekła, gdy wreszcie doczekała się słuchacza. – Niech będzie to akolitka Sigmara. Młoda i bez miejsca w hierarchii kultu, lecz pragnąca oddać swemu bogu największe, co oddać będzie jej dane… Nie śmierć, choć i na to jest gotowa, lecz życie, dzień po dniu. Heroizm codzienności – oto będzie przesłanie tej postaci dla odbiorców.
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Rhaina jest offline  
Stary 27-11-2009, 00:57   #23
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Mimo długiego snu poeta ciągle odczuwał zmęczenie.
Nadal czuł irytację na bezczelną służkę; chociaż z drugiej strony, dzięki owej młodej dziewczynie nie spóźnił się na przybycie Vautrina.
Witając grono artystyczne artysta zauważył, iż nie wszyscy z nowych mieszkańców zamku byli obecni. Z niemałym zadowoleniem Hoening przyjął nieobecność Jaspera, ale od komentarza na owy temat raczył się wstrzymać. Zresztą czasu po temu nie było, gdyż tchnienie po tym jak poeta zajął swe stałe miejsce, do sali wkroczył Gospodarz.
Nim rozmowa zaczęła się rozwijać do sali wpadł kapitan zamkowej straży niosąc wieści o nieszczęśliwym wypadku Jaspera.

Wszyscy, jak jeden mąż, zerwali się z miejsc i ruszyli ku wyjściu…w deszcz, w mrok, na spotkanie śmierci… A raczej rozjuszeni ciekawością obejrzenia martwego truchła… prawie wszyscy – on jeden pozostał…Konstantin nie kwapił się ku wejściu, bo i na cóż… narażać się na dyskomfort, aby obaczyć martwe zwłoki jakiegoś tam marnego barda, który nie mogąc znaleźć inspiracji targa się na swe żywoto…

Zostając samotnie w sali artysta postanowił przyjrzeć się wyobrażeniowi Imperatora, na którym czas odcisnął swe piękno, jak to czyni na każdym wiekowym płótnie.
W ciszy nastałej po pierzchnięciu biesiadników, dziwne myśli zaczęły nachodzić głowę poety.

Jasper…tajemniczy bard… owiane tajemnicą szkice…pyszałkowata wiara we własne umiejętności…samobójstwo…tajemnica…opowie ść, która ma stać się prawdą…tajemnica…milczenie…tajemnica…

To wszystko nie trzymało się całości, zawiewało wręcz absurdem. Nagła myśl, jeden przebłysk, odosobniona impuls… nie dawał artyście spokoju. To trzeba było sprawdzić nim będzie za późno…

Dźwięki ciężkich kroków rozeszły się echem po pustym korytarzu przerywając głuchą ciszę niczym odgłos pioruna trzaskającego w ciemności.
Odgłosy połechtały ciekawość poety, który wabiony sensacją podkradł się przez mroki korytarza. Przystając w ciemności obserwował nadciągających ludzi. Odgłosy ciężkich stóp zatrzymały się pod drzwiami pomieszczeń mieszkalnych.

Dwóch strażników zamkowych stanęło na straży drzwi do komnat denata Jaspera… Mężczyźni wtopili się w mrok niczym posągi przykładnych halabardników w liberii Imperatora. Dwóch tak podobnych, a zarazem tak odmiennych panów. Jeden niski brunet w kwiecie wieku o słomiastym czarnych wąsisku, a drugi wysoki blondyn o kanciastej twarzy stojący niczym monument o niewzruszonym obliczu.

Błyskawica…

Skryty za załomem korytarza artysta przyglądał się stojącym na straży delikwentom.
Sylwetki na pogrążonym w mroku korytarzu, stojące sztywno w milczeniu ze wzrokiem wbitym, w wyścig kropel licznie spływającym po okiennej szybie. Ach… gdybym był malarzem, taka wizja, tajemniczość….

Błyskawica…

Spojrzenie wyższego strażnika zbłądziło w korytarzu za plecami Konstantina. Nagła zmiana pozy zdumiała artystę, który odruchowo cofnął się uderzając w stojącą za jego plecami glinianą wazę. Ta chybocząc się, niczym niewierna żona, uzmysłowiła mężczyzną, iż mają cichego obserwatora…

- Kto tam jest?! - krzyczy wyższy strażnik, dając krok do przodu…


Błyskawica…

Stojący za rogiem artysta oddycha ciężko, niczym małolat przyłapane przez rodziców na podglądaniu kąpiącej się starszej kuzynki. Cisza…
Konstantin błyskawicznie okiełznał swoje myśli, przybrał spokojny wyraz twarzy, po czym wyłonił się zza rogu kierując swe kroki ku zamkowym stróżom.

- Nie lękajcie się dzielni wojowie. Ku komnatom swym swe kroki prowadziłem, kiedy wasze odgłosy zwiastujące nadejście wasze usłyszałem. Ciekawy, co jeszcze stać się zamiar miało przystanąłem. Usłyszawszy Was wojowie - zawróciłem - sprawdzić, czemu z takim pośpiechem po zamku gnacie?? Cóż to Was do tego przymusiło??


Błyskawica…

- Ach, to wy, Panie…- mówi jeden ostrożnie opuszczając halabardę.


- Czy coś więcej się zdarzyło, niż nieszczęście, które mości Jaspera spotkało, że Jaśnie Panowie ku jego komnatom z takim pośpiechem zdążali?? – zagadnął poeta.



- Rozkaz był pilnować komnaty.- odpowiedział wyższy - A i zwidziało ci się Panie, nie bieglim. szlim normalnie…

- Ale mi też się zdaje - mówi drugi jakby nieco przestraszony - żem biegające stopy słyszał tu nieopodal…

- Jakie stopy?? - z przerażeniem w głosie zapytał Konstantin, a następnie z nie co większą hardością dodał - Panowie strażnicy! Żądam, aby jeden z Panów eskortował mnie na me komnaty, gdzie opończa moja spoczywa. A następnie towarzyszył mi do Mości Vautrina i reszty pomieszkujących tu artystów..
Skoro Panowie insynuują, że jakiś niespodziewany gość… niczym duch… zakrada się po korytarzach zamczyska tego…nierozsądnym jest bez obstawy straży się poruszać.
- tłumaczył z lekką trwogą w głosie artysta.

- Tak...- powiedział ten odważniejszy - To znaczy nie...W innej sytuacji...Ale kapitan wyraźnie kazał nie ruszać się spode drzwi. Musisz ruszać Panie sam, ostrożnie do swej komnaty i dobrze się zaryglować. To już nie tak daleko stąd. Albo...Poczekać na Pana Vautrina w miejscu, gdzie zaczynają się spiralne schody do wyżyn południowego skrzydła. Tamtędy będzie musiał iść, bo rzekł, że jak tylko obejrzy ciało to chce wejść na górę.


- Wiesz Panie, gdzie to miejsce? - zapytał ten wąsaty. Nie czekając na odpowiedz poety zrazu zaczął tłumaczyć drogę - Przy posągu myśliwca z łukiem. Schody idą ostro w górę. Ale ja bym radził do siebie wejść i dobrze się zaryglować, jak mój kompan rzekł.


Błyskawica…

- Dziękuje Panowie Strażnicy! Jednak słów parę z Vautrinem zamienić muszę. Z trwogą przyjmuje wieść, iż samemu po zamku muszę się przemieszczać. Zwłaszcza, że z ust waszych trwożne wieści było mi usłyszeć…- żegnając się Konstantin rozejrzał się po pogrążonych w mroku korytarzach.

- Zajdź Panie tam i dalej, do kolumnady. Tam strażnika poproś i ten chętnie eskortę da. Ale nie my, wyraźnie nam zabroniono. –
tłumaczył wyższy.

- Jeszcze raz dziękuję za radę! Z pewnością nie omieszkam o eskortę poprosić..

- A uważaj tam po drodze...-
wchodząc w zdanie artyście rzekł ten trwożliwy, żegnając się znakiem Sigmara - Co to może nawet i ten du...


Błyskawica…

- ZAMILKNIJ...- wycedził przez zęby wolno blondyn, patrząc kompanowi w oczy i obaj zastygli w ciszy.

- ”Duch” rzec chciałeś?? - przestraszonym głosem podjął zaciekawiony artysta.

- Eee… Nie, Panie. - odzyskuje wigor strażnik.

- Więc czym owe "ten du.." było??
– nie składając broni podejmuje temat poeta.

- Mów Pan!! Nim samego Vautrina o wyjaśnienie zapytam! – warknął żądny wiedzy artysta.

- Pozwól nam wartę pełnić, Panie. - twardo ucina ten wyższy - A jeśli z Vautrinem jeszcze chcesz zamienić słowo, spiesz się bo do posągu łucznika kawał zamku jeszcze...

- Wiec pełnijcie ją w spokoju Mości Strażnicy – zakończył Hoening, dworsko uchylając głowę w geście pożegnania.


Stukot butów artysty niósł się echem po pogrążonym w ciszy korytarzach. Artysta przystawał, co chwile wsłuchując się w ciemność wilgotnych korytarzy…Żadnych odgłosów, z ciężkim sercem artysta kontynuował wędrówkę w mroku. Odgłos deszczu zlewał się z odgłosami kroków, namacalna cisza przerywana fleszem błyskawicy… wilgoć, kurz, mrok … wybuchowa mieszanka dla zmysłów artystycznych … tajemniczy obserwator…

Przy kolumnadzie artysta wymusił na młodym strażniku eskortę. Młodzieniec, niespełna dwudziestoletni szatyn o potężnej budowie imperialnego wieśniaka, nie należał do najbystrzejszych. Na pytania o tajemniczego ducha, zadane podczas drogi, młody halabardzista nabrał wody w usta, jednak zaciskał halabardę z taka siłą, iż jego kostki przybrały koloryt pergaminu, a po twarzy przeleciał grymas paniki… Zamek skrywał tajemnice, która trwożyła nawet Jego obrońców…



Odgłosy kroków zbliżających się licznie ludzi tonął w ciemności nasilając się z każdym stukotem.
Przerażony artysta i wcale nieodbiegający od niego strażnik…tak wspaniały duet…

Przemoknięta grupa zbliżała się nieubłaganie; prowadził ją Vautrin...widząc artystę, mężczyzna badawczo przyjrzał się mu przez chwilę.
Nic nie powiedział, chwycił mosiężną barierkę i wszedł na pierwsze ze spiralnych schodów, spokojnym krokiem.
Konstantin już zaczynał ujmować swe żądania, co do wyjaśnień, kiedy zobaczył miny wracających. W milczeniu zaczął wspinać się po spiralnych schodach.

Żadnych widocznych śladów, zmurszałe okiennice, kurz, zapach stęchlizny, hulający wiatr i olbrzymie ilości lejącego się deszczu. Kupa ludzi bijących się z myślami i słowa Vautrina przerywające grobową ciszę…

- Dobrze, dosyć już chyba tej nieprzyjemnej historii. Jest mi wstyd, że tak znakomici artyści jak wy, goście zamku musieliście doświadczyć tak ohydnych widoków. Teraz jest to sprawa kapitana i straży, by dociec co się tak naprawdę wydarzyło, a ja osobiście dopilnuję by nie pokpiono sprawy i wyjawię wam co ustalono. Jednak jak nie przykre zdarzenie by to nie było, nie może przesłonić nam sprawy najważniejszej i nie może wpłynąć na zwolnienie prac nad dziełem dla Imperatora. Przeto ogłaszam, iż wszelkie nasze decyzje podjęte przy stole pozostają w mocy. Teraz udajmy się wszyscy na spoczynek, burza chyba powoli słabnie.

Nim Kapitan zdążył podjąć słowo, Konstantin przerwał strażnikowi w teatralnym geście:

- Mości Vautrinie. Jeszcze jedną kwestię do wyjaśnienia poddaję, którą od trwożnych strażników zamku tego na nieszczęście Nasze, dane było mi posłyszeć. Zlęknieni obrońcy w obawach wielkich żywoty swe pędzą przed tajemniczym nieproszonym gościem, który niczym duch po korytarzach zamczyska tego zakrada się złodziejsko służbę zamku strasząc. Kim jest owa persona i czy ze śmiercią nieszczęśnika Jaspera jakowe ma powiązanie??
Nie będziemy teraz odpowiedzi Twej wymagać a i ku wnikliwszemu zgłębieniu materii owej pytanie to zostawiamy. Teraz jak wspomniałeś Panie ku komnatom się udamy.
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."

Ostatnio edytowane przez Morfidiusz : 27-11-2009 o 10:16.
Morfidiusz jest offline  
Stary 27-11-2009, 12:06   #24
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
Obudziło go zimno, ogień w kominku dawno wygasł. Ból ścierpniętego ciała nie pozwalał wstać. Mistrz wolno rozcierał dłonie, kolana. Sięgnął ręką po wiszący na oparciu krzesła płaszcz, na szczęście był suchy. Okrył szczelnie ciało i wsłuchiwał się w cisze nocy. Już miał wstać i udać się do łóżka, gdy jak błyskawica w jego umyśle pojawił się On!

Jego ręce drżały jak w febrze, umysł przeszedł błysk olśnienia. Jednym ruchem zrzucił płaszcz, wstał, potykając się podszedł do stołu, rozpalił lampę, otworzył złotą szkatułkę, nerwowo wyciągał pióra, pergamin i inkaust. Znał ten stan, wiedział, że nie opuści tego miejsca dopóki nie powstanie zarys, najpierw postaci, potem wydarzeń, w których bohater wziął udział.

Oczami wspomnień widział wesołą twarz, że szczerym, czasem bezczelnym uśmiechem. Ciemne, zarzucone do tyłu, będące w nieładzie, sięgające do ramion włosy, ogorzała twarz z tygodniowym zarostem, błyszczące brązowe oczy. Oczy tętniące życiem …Kropla inkaustu upadła na pergamin.
Ćwiekowana skórznia zapięta na zniszczonej koszuli wiązanej tasiemkami, okrywająca muskularne ciało i mężne serce. Naramienniki i ochraniające przedramiona karwasze. Trzymany w lewej ręce, wsparty na ramieniu miecz, w prawej dłoni garniec z piwem uniesiony w geście powitalnego toastu. Przez pierś przechodzący pas z pochwą na plecach. Opadający zawadiacko na prawe udo pas ze sztyletem. Skórzane opięte spodnie wpuszczone w żołnierskie wysokie zapinane na klamry buty … ubłocone … zniszczone.
Leżący u nóg żołnierki wór skrywający zwijane posłanie, zabezpieczone przed wilgocią mapy oraz duży obły kształt uwypuklający tobół.
To był On, bohater, heros w ciele człowieka. Persona, znana przez wszystkich … Dzięki temu dziełu nigdy nie zapomniana …osoba, która oddała już to co najcenniejsze.


Ciało Arwida poczuło ciepło, starzec rozejrzał się wokoło, przez okno docierało światło dnia, ogień w kominku trawił drewniane szczapy. Musiało być już koło południa. Obok na stole stała taca z jedzeniem. Mistrz nawet nie zauważył kto i kiedy ją przyniósł ani kiedy napalono ogień. Ułożył starannie karty pergaminu.

Wstał. Sięgnął po owoc pracy z poprzedniego tygodnia. Cisnął go do kominka, bez żalu patrzył jak ogień pochłania kartki.

Czas spać.
 
Irmfryd jest offline  
Stary 27-11-2009, 19:23   #25
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Szybkie kroki rozlegały się w zimnym wnętrzu pięknego lecz coraz bardziej zaprawionego grozą zamku. Stuk, stuk. Coraz cichsze. Wypalony pod powieką obraz mężczyzny ze złamanym karkiem. Stuk, stuk. Jak we śnie. Stuk, stuk. Rozszerzone w nagłym zdumieniu źrenice. To to samo miejsce? Jak mogłam nie zauważyć tej włóczni wcześniej? Stuk, stuk. Nie!
Nagłe odkrycie nigdy wcześniej niewidzianej odnogi korytarza, sprawiło, że ociekająca wodą postać na chwil parę stała się ledwie żywym posągiem zdobiącym wnętrze lecz jednocześnie tarasującym przejście.
Co to za dźwięk? Stuk stuk, stuk stuk, stuk. To nie kroki, to serce. Coraz głośniejszy! Podłoga wije się i mruczy. Niee!
Potrząsnęła głową przestraszona, odpędzając moszczące się w niej przerażenie. Poskutkowało. Wszystko zniknęło. Odetchnęła, a wtedy coś miękkiego dotknęło jej kostki. Narastający w gardle głośny wrzask, został uprzedzony przez dużo cichsze acz stanowcze : miauuu.

Wróciły razem do komnaty. W głowie setki pytań walczyły o pierwszeństwo odpowiedzi. Czy to on? Czy ją odnalazł? Jeśli nie... Co tu się dzieje, do licha!
Kiedy kładła się spać, wsłuchując się w podobne inkantacji mruczenie Hefker, zrozumiała, że dotąd się łudziła. Od chwili gdy usłyszała o celu jej pobytu tutaj, w jej głowie nakreśliła się konkretna wizja, która jak by jej uporczywie nie egzorcyzmować, wracała pod postacią najróżniejszych manifestacji udręki.
Nie było wyjścia. By w końcu uwolnić się od nękających ją obsesji, musiała pozwolić im wyjść na świat. Musiała o tym opowiedzieć.

I tak też zrobiła. Przy kolejnym spotkaniu z Vautrinem, poprosiła wszystkich o uwagę i przyjęcie wygodnej dla ciała pozy. Ujęła w dłonie lutnię i rozpoczęła tkaną to z melodii, to z pieśni, to znowu z prozy opowieść.

Drobna kobieca postać krzątała się z zapałem po chłopskim obejściu.
- Hej, a spocznij no trochę. Zadyszki dostaniesz. Nie musisz tak ciężko pracować! - dobiegł ją wesoły krzyk z progu domostwa. - Masz tu mleka trochę. Napij się. A może zjesz coś? Takaś chudziuteńka ciągle. Sama skóra i kości. Toż nie kobieta, a badyl z ciebie. - Kobieta podparła się pod swoje pulchne boczki i z radością w oczach obserwowała dziewczynę popijającą mleko. - Nie pracuj tyle! Ręce masz niezwyczajne, zniszczysz i mi dopiero głowę będą suszyć, że nie ma kto przygrywać wieczorami!
- Nic mi nie będzie! A wam pomoc potrzebna. Poza tym, po tym co dla mnie zrobiliście...
- Oj dziecko, dziecko... To już piąty miesiąc jak u nas jesteś i jeszcze nie zrozumiałaś? Nie po tom to zrobili, żebyś ty teraz jak niewolnica jakaś...
- Ale ja chcę... Wiecie przecież...
- Aj tam. Promykiem nam tu jesteś. Żebyś się tylko częściej uśmiechała.... Taki smutek ci z tych niebnych oczysków wyziera, że aż żal ściska... - urwała, bo znowu zobaczyła ten przepraszający uśmiech, podobny raczej do koślawego grymasu. - A pewnie kiedyś umiałaś się pięknie śmiać. Co? - jak zwykle, pytania o przeszłość zadawała tylko w duchu. Dziewczyna miała jakąś tajemnicę, tragiczną, bo nie umiała ukryć smutku i żalu, który z niej emanował. Enora nie zapytała ją nigdy o przeszłość. Czuła, że skrywała wielkie nieszczęście. Pamiętała dobrze te dni, kiedy ją znaleźli i pielęgnowali....

- O poruszyła się chyba! Wołaj matkę, a chyżo.
Enora, dojrzała już kobieta, weszła tak szybko jak tylko pozwalały jej na to jej obfite kształty. Podeszła do posłania, nachyliła się nad ciałem, które tam bezwładnie spoczywało. Ostukała, obmacała.
- Tak, chyba wyżyje.


- Zostawcie moją głowę, zdejmijcie tę obręcz. Błagam, już nie mogę! Kto przypala mi bok??? Za co?? Aaaaaa....!!!!
- Wody, szybko, wody, znowu majaczy! Tak, już dobrze dziecko, nic ci nie grozi. To rany cię tak bolą. To minie. Wytrzymaj tylko... Bądź silna...

Las skończył się, błękit i granat dotykające się tam gdzieś w dole. Jak pięknie... Ukłucie... Ból rozlewający się po ciele... gorąco ...ciemność ...cisza..
- Nie!!!!!!!
Cichaj dziecino. Już bezpiecznaś! Spokojnie, nie rzucaj się tak. Nic ci nie grozi. O tak właśnie, połóż się. Pij... a ja otrę z ciebie pot...
No masz, znowu śpi!


- Pić.... - spróbowała wyszeptać spierzchniętymi wargami.
- O !! Chyba oprzytomniała. Coś powiedzieć chce. Zawołam matkę...
- Oj gamoniu jeden, toż nie widzisz, że wody chce? Żadnego z ciebie pożytku, wieczne utrapienie... - już od drzwi zrzędziła Enora. - No, moja kochanieńka, wreszcie. To już tyle dni tak leżysz w tej malignie. Rany się podgoiły ale ty wciąż bez tchnienia, czasem tylko jak te koszmary cię nachodziły... A pij, pij, na zdrowie, ale nie za dużo, nie przyzwyczajonaś...
- Dziękuję...- kobieta opadła na posłanie.
- No jużeśmy myśleli, że po tobie. I tak jakiś bóg se ciebie musiał upodobać... Z ran to byś się wylizała, ale jak cię wrzucili do wody utopiłabyś się jak nic. Jak dobrze, że Likrus tam właśnie z rybami wracał... I wierzaj mi lub nie, ale to te twoje włosy cię uratowały. Ha, ha, ha. No mówię, byłoby po tobie, już by cię nie znalazł, a tak w ostatniej chwili w garść ich trochę złapał. Oj dziewczyno, masz ty szczęście. Jak długo żyję nie widziałam tyle szczęścia na raz. To cud boski jakiś! Tyś nie żyć powinna, mówię ci...
- Nie powinnam...
- A co ty za bzdury opowiadasz, nie słuchaj co ja plotę... A samaś ty na świecie? Powiadomić by kogo może trzeba?


Mówili, że on sam jeździ... Ty, czy ona przypadkiem nie gziła się z tym, jak mu tam ... no z tym... dowódcą floty od siedmiu boleści? - Zdaje się, że tak. He, he, he, no to się teraz spotkają...

- Nie... nie mam nikogo...
- A, znaczy się sierota. A jak cię zwą?
- Mealisandre...


***

- Mealisandre, dziecko drogie, a usiądź tu przy mnie na chwilę – Enora z poważną i zaaferowaną miną machała do niej ręką.
- Słucham, coś się stało?
- Nie, powiedz mi tylko... co ty zamiarujesz robić? Życie wiejskie nie dla ciebie. Toż to widać od razu.
- E tam, Enoro, dobrze mi tu. Życie tu takie spokojne, poukładane. Praca daje tyle zadowolenia... Tu można być szczęśliwym, tak po prostu, zwyczajnie cieszyć się z tego co dają nam kolejne dni.
- Taaa, ale czy ty jesteś szczęśliwa? - Oczy Enory, przed którymi niewiele dało się ukryć przewiercały twarz dziewczyny.
- Ja? Dobrze mi tu, jestem... spokojna... - zaczęła się gubić.
- Dobrze nie kończ, przede mną prawdy nie ukryjesz. Widzisz, pytam, bo ... a co ja ci będę tłumaczyć. Zobacz to – sięgnęła za siebie i podała jej jakieś zawiniątko.
Po rozwinięciu pakunku dłonie Aravii dotknęły pięknie zdobionej rzeźbieniami lutni.
- Cudna! Skąd to masz?
- To prezent dla ciebie.
- Wspaniały! Dziękuję. Ale skąd? Przecież to bardzo drogie i gdzie to kupiłaś? Przejeżdżał tędy jakiś kupiec? Nic nie wiedziałam..
Mealisandre! To nie ode mnie. Był tu Heinrich. Pamiętasz go?

Wyraz twarzy Mealisandre zmienił się gwałtownie. Imię Heinricha nie kojarzyło się dobrze. Znała go cała wieś. Otoczony mgłą niewyjaśnionych spraw, plotek, domysłów, niesamowicie bogaty, nie ujawniał nikomu źródeł swoich dochodów. Krążyły słuchy, że ima się różnych ciemnych interesów, a może i z chaosem ma coś wspólnego.
- Powiedział, że to dla ciebie i że chciałby, żebyś teraz tylko jemu grała.
- W takim razie trzeba mu to będzie oddać.
- Mealisandre! Czy ty nie rozumiesz co to oznacza?
- Rozumiem doskonale. Ale co to zmienia? Moje serce zamknięte...
- Oj dziecko, dziecko... ty nic nie rozumiesz, on ci nie przepuści. Zawsze miał, którą chciał. Jak nie po dobroci to siłą... Oj biedna ty... wiedziałam, że tak będzie. Dziewczyna jak malowanie, w słusznych latach już, widziałam ja te spojrzenia, oj widziałam, i tak długo się trzymali z daleka, ale że też akurat Heinrich musiał se ciebie upatrzyć...
- Oj Enoro nie przesadzaj. Dam sobie radę. Nie jestem przecież jakąś służką, żeby mnie siłą przymusił.
- Zły to człowiek, zły i przebiegły. Do wielu rzeczy zdolny, różne wieści krążą...
- Enoro, proszę, nie chcę tego słuchać. Postanowione. Jak znowu tu przyjdzie, grzecznie podziękujemy i oddamy mu tę lutnię.
- O młoda naiwności...

***

Już na drugi dzień nadeszła okazja by przekonać się o wiarygodności obaw Enory.
Mealisandre od rana była sama. Drus z ojcem wyszli już dawno na polowanie, Enora wybrała się natomiast na pobliski targ. Dziewczyna po uporaniu się z najcięższymi porannymi pracami postanowiła wykorzystać sytuację i urządzić sobie porządną kąpiel. Do wielkiej drewnianej balii nalała ciepłej wody, zrzuciła z siebie ubranie i weszła do środka. Zanim usiadła, zlustrowała krytycznie swoje ciało. Powolutku nabierało dawnych kształtów. Kości nie sterczały już tak widocznie, zniknęły siniaki, tylko na boku, długa, cienka blizna przypominała jej co przeszła. Ten ślad przeszłości będzie ją już zawsze prześladował. Przejechała delikatnie palcem po zgrubieniu zabliźnionej już rany. Przed oczy wpłynęły obrazy...

Tłum ludzi na uczcie, jej pieśń:

”I jeżeli spontaniczna to rzecz
I jeżeli oczywista to rzecz
I jeżeli naturalna to rzecz
Weź
To co się tu daje
W imię słońca
I jego gońca:
Skowronka gwiżdżącego, niech się stanie.”

A potem, parę chwil później, te słowa:


„- Wyjeżdżam jutro... Zabieram cię z sobą. Te oczy nie będą więcej płakać.”

Kilka tygodni później, nieświadomi, cieszyli się z jego nominacji:

„Mój ty dowódco – przekomarzała się z nim przy fontannie. - Moja ty Bogini – droczył się z nią patrząc niby na figurę.”

Aż nadeszła chwila pożegnania:

„Uważaj na siebie, uważaj, bo jak ci się coś stanie... to ja ci... to ja cię zabiję!
- Dobrze kochanie, w takim razie nic mi się nie stanie, bo życie mi jeszcze miłe – roześmiał się.
- Jedź już, nie lubię pożegnań. Rozklejam się za bardzo...
- Do zobaczenia, będę tęsknił... - ruszył powoli.
- Ruf...
Odwrócił głowę.
- Tak?
- Kocham cię.
Też cię kocham słowiku."

Tęsknota podsycana listami pełnymi czułości:

„ ... choć widziałem wiele cudów tego świata i pewnie jeszcze wiele zobaczę, to nie docenię w nich już piękna. Bo me oczy raz dostrzegły piękno najwyższe i nieubogie tak jak inne, kiedy widząc kolejne zapominamy o nim. Chciałbym mieć Cię przy sobie.”

A potem ktoś zabrał im to wszystko:

„Czterech jeźdźców czekało za zakrętem drogi. Jadący obok mężczyzna odwrócił do niej głowę i wysyczał: uciekaj! Wyciągnął miecz i ruszył do przodu. Nie czekała na rozwój wydarzeń, wypatrzyła w lesie boczną drogę i popędziła nią konia. Gałęzie i liście zlewały się w jedną plamę zieleni... Tętent kopyt dogonił ja w końcu. Rozpoczął się wyścig. Dotarło do niej, że nagrodą jest życie. Paniczny strach, niezrozumienie. To nie byli przecież zwykli zbóje..”

„Ty, czy ona przypadkiem nie gziła się z tym, jak mu tam ... no z tym... dowódcą służb jakiś tam od siedmiu boleści?
- Zdaje się, że tak. He, he, he, no to się teraz spotkają... „


- No, no, no, cóż za piękne widoki – z przykrych wspomnień wyrwał ją nagle zachrypnięty męski głos. W tej samej chwili zdała sobie sprawę, że stoi nago w balii, a w drzwiach z obleśnym uśmieszkiem przygląda jej się...
- Heinrich!? Wyjdź stąd! - krzyknęła szukając jednocześnie jakiegoś przykrycia. Zasłoniła się leżącą na podłodze sukienką.
- Dlaczego miałbym wychodzić? Chcesz pozbawić mnie takich wspaniałości? - drwił z niej zachrypłym z coraz większego podniecenia głosem. - Przecież dałem ci podarek, a ty go nie zwróciłaś, to chyba jasne, że już jesteś moja...
- Nigdy! A prezentu nie przyjmuję. Nie będą twoja ani niczyja!
- Przyszedłem tu, żebyś mi zagrała. Ale pal licho twoje granie. Teraz to ja mam ochotę sobie zagrać na tobie... - chwiejnym krokiem zaczął się zbliżać w jej stronę.
- Wyjdź stąd! Wynoś się. Jesteś pijany! Porozmawiamy jak wytrzeźwiejesz.
- Tak, masz rację, porozmawiamy potem. Teraz będziemy robić coś zupełnie innego – i jednym susem był już przy niej. Wyskoczyła z kąpieli i cofnęła się gwałtownie. Zaczął się śmiać, potężnym kopniakiem wywalił zagradzającą mu drogę balię.
- Droczysz się ze mną? Tylko uważaj, nie przesadź. Bo wpadnę w złość. Słyszysz? No chodź tu...
Za plecami miała już tylko ścianę. Zaczęła cofać się wzdłuż niej, powoli, centymetr po centymetrze. Widziała jak jego twarz nabiera dzikiego wyrazu. Zaczynało do niej docierać, że opór tylko bardziej go podnieca.
- Długo tak będziesz się ze mną bawić? Całą noc opijałem moje zaręczyny z tobą. Całą noc marzyłem o tym...
Już był przy niej. Wyrwał jej z rąk sukienkę, którą się kurczowo zasłaniała. Chwycił za nadgarstki i
i przycisnął do ściany. Czuła śmierdzący alkoholowy oddech. Przez chwilę strach odebrał jej zdolność myślenia i działania. Wiedziała co się zaraz stanie, wiedziała też, że jest zbyt silny... Nie potrafiła jednak zdobyć się na nic więcej jak tylko rozpaczliwe i błagalne : nie, nie, nie!!!
- Mówiłem ci, że będziesz moja. Na zawsze. Nikt inny cię nie dostanie. Nie martw się, ożenię się z tobą – dyszał jej prosto do ucha.
Nagle przed oczami zobaczyła ciemnowłosego mężczyznę, niebieskie ukochane oczy. Ten obraz dodał jej odwagi, lepiej zginąć niż pozwolić...
Przestała się tak gwałtownie opierać. Rozluźniła ciało. Usłyszała pomruk zadowolenia:
- Od razu lepiej. - Zwolnił uścisk i jedną ręką zaczął rozsznurowywać spodnie. To dało jej pole do manewru. Z całej siły kopnęła go w krocze i dopadła do noża leżącego na stole. Heinrich rzucił się na nią lecz upadając nie wypuściła noża z ręki. Nagłym szarpnięciem odwróciła się w jego stronę i zadała cios na oślep. Usłyszała tylko skowyt. Nóż prześlizgnął się po policzku i utkwił w barku.
- Mealisandre! Co się tu...- w progu stała Enora. Szybko oceniła sytuację. Wijący się z bólu mężczyzna i naga dziewczyna. Zrozumiała wszystko.
- Ubierz się szybko. Ja zobaczę co z nim.
Mealisandre wybiegła. Znalazła szybko ubranie. Gdy wróciła, Enora opatrywała już ranę mężczyzny.
- Masz szczęście, to nic groźnego. Ale pozostanie paskudna blizna. Teraz zemdlał z bólu. Masz czas, żeby się spakować. No co tak patrzysz? Wiesz, że kocham cię jak córkę, ale teraz nie masz już tu życia. On ci nie daruje. Musisz uciekać. Zabieraj swoje rzeczy. Spakuj też jedzenia na drogę.
Jak w amoku spełniała polecenia Enory. W końcu była gotowa. Obie miały oczy pełne łez, lecz zachowywały pozorny spokój.
- Uciekaj, póki leży bez tchu. Masz tu. Przydadzą ci się w drodze. I jeszcze to. - Podała jej sakiewkę z pieniędzmi i lutnię.- Nic nie mów. Musisz to wziąć. Bez tego nie dasz sobie rady. On instrument i tak by potrzaskał... Niech cię bogowie prowadzą nieszczęśliwe dziecko.
- Dziękuję Enoro... za wszystko. Wybacz...
Idź kochanie. Od początku wiedziałam, że to nie twoje miejsce...


- To moja... propozycja bohatera. Bardka. Człowiek. Poszukująca tego, w którego śmierć nie wierzy. Obarczona zbyt dużą wiedzą, niebezpieczną dla niej. Z wewnętrznym celem skrytym głęboko, i bez celu włócząca się po świecie. Jakżesz łatwo mogłaby dostać się w szpony przygody...
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline  
Stary 29-11-2009, 04:28   #26
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
Słuchał urzeczony opowieścią, oczami wyobraźni był tam razem z Mealisandre, czuł to, co czuła dziewczyna. Jej strach był Jego strachem, rozpacz Jego rozpaczą, a samotność…cierpienie krwawiącego serca … odbierało zmysły … Poeta czekał na rozwój opowieści, aż tu nagle nastał koniec… Lekko oszołomiony poderwał się z miejsca.

- Brawo, brawo!! – dając owacje na stojąco rozpromieniony Konstantin spojrzał w błędne oczy artystki. - Cóż za cudowna wizja postaci!! Tyle nieszczęścia, tyle uczuć, kunszt na granicy mistrzostwa!! Nieszczęśliwa bardka szukająca utraconej miłości, jaka piękna historia, jaka barwna osobowość… - Poeta od dawna nie słyszał opowieści głoszonej z takim uczuciem, takim błyskiem w oku, jak by poetka opowiadała własne przeżycia… Tak, Konstantin był pewien. Aravia była wielką artystką … albo wielką mistyfikatorką …
- Moim skromnym zdaniem zanim zaczniemy obmyślać bohaterów i splątywać wątki, musimy przede wszystkim wiedzieć, o czym będzie nasza opowieść. Musimy wymyślić jej fabułę.
Fabuła to szkielet konstrukcyjny, na którym opierać się będzie historia. To kolejne zdarzenia układające się w akcję. Fabuła to jakby nić, której będziemy się trzymać i wzdłuż której będziemy wędrować; od początku, aż do patetycznego zakończenia.
- O czym będzie ta opowieść? – kiedy zapytają któregoś z Nas zainteresowani. Wtedy My w kilku zdaniach musimy umieć ująć cały sens, całą istotę długiej opowieści.
Tak, o Aravio wspaniała wizja bohatera!! Postać Mealisandre idealnie pasować będzie do opowieści … - zwracając się bezpośrednio do artystki, poeta zrobił krótką przerwę. Kiedy upewnił się, iż wszyscy zgromadzeni skupili na nim swe zainteresowanie, podjął ponownie - do opowieści, której koncept zamierzam właśnie Państwu przedstawić.

Dzięki naszemu Gospodarzowi, który wzorowo przygotował zamkową bibliotekę na spotkanie z żądnymi wiedzy artystami, udało mi się skompletować opowieść o Armh Ghalzar, którą Wam przedstawiłem. Myślę, że zapoznaliście się z owocem mojej kilkudniowej pracy … o miejscu spoczynku Włóczni Świtu…przez inne plemię zwanej Gwiezdną Włócznia.

Tak jak się pewnie domyślacie wyprawa po owe artefakty, była by nicią fabuły opowieści, która jest moja propozycją dla Was… Wyprawy, która rozpoczęła się niewinnie, wręcz przypadkowo, a wraz z upływem czasu przeistoczyła się w misję zbawienną dla losów całego Imperium, ale nie tak od razu…

Moi mili. Pozwólcie zabrać się oczami wyobraźni do pewnego miasteczka… Miasteczka, w którym rozpoczął się cykl zdarzeń będących prologiem do naszej opowieści.



Nadeszli nocą. Nie zostawiając żadnych śladów, cichcem posuwali się pogrążonym w ciemnościach lasem. Plotkarze szepczący w ciemnych zakątkach domowych kuchni nie mieli pojęcia jak przybysze ominęli straże przy miejskiej bramie.

William Steinbach usłyszał te nowinę wczesnym rankiem od swojej młodej kuzynki, kiedy odbierał od podkuchennej paczuszkę z drugim śniadaniem.
- Czy to nie podniecające Will? Nie słyszałeś? Na podgrodziu pojawili się obcy…cała handlowa karawana. Jakiś wędrowny lud. Mówią, że to najdziwniejszy lud jaki widziano tu od wielu, wielu lat!
- Podobno pochodzą z daleka, z za Imperium – dorzuciła swoje podkuchenna.
Elen, matka Williama, jak zwykle przyszła dopilnować, aby chłopak wyszedł do Akademii o czasie, nie zapomniał tabliczki, kredy, śniadania czy drogocennych książek.
Musiała podsłuchać tę rozmowę, bo powiedziała z naciskiem:
- Williamie, tylko nie marudź po drodze, ani nie oglądaj kramów tych cudzoziemskich oszustów i próżniaków. W podgrodziu zawsze pojawiają się obcy, ale lepiej nie mieć z nimi nic wspólnego. Wielu młodych uczonych zostało oderwanych od ciężkiego, lecz otoczonego splendorem fachu przez przygody, magów i niewolników zakazanych bogów.
William miał prawie osiemnaście lat i niemal metr osiemdziesiąt wzrostu, wiedział, jak potraktować taką radę, lecz młoda kuzynka, sierota, lecz zarazem siostrzenica grafa, rzadko brała sobie do serca jakiekolwiek ostrzeżenia.
- Z pewnością jakieś starożytne zaklęcie chroni nasze piękne miasto przed rzucanymi na nie urokami – odpowiedziała zadziornie.
- To świątynia Naszej Pani Vereny otula nas płaszczem bezpieczeństwa moja kochana –rzekła Elen – Ale chroni tylko gród. Akademia znajduje się na podgrodziu, tam, gdzie kwitnie pożądanie, dlatego tam właśnie nowicjusze uczą się walczyć z siłami zła. – Matka odwróciła się do Williama – Idź prosto do szkoły i dziękuj, że mieszkasz u wuja Reinharda i że jest tutaj ta Akademia. Skoro prawie nic nie zostało z posiadłości twego biednego ojca, powinieneś być szczęśliwy, że uczysz się tej swojej literatury.

Gdy skręcili za róg ulicy dziewczyna zapytała prosto w twarz:
- Idziesz zobaczyć obcych? Słyszałam, że graf przez godzinę będzie z nimi rozmawiał, żeby wybadać, co ich tu sprowadza. Tego widowiska nie można przegapić.
- No cóż … idę prosto do Akademii.
- Porządku, znalazłam nowy skrót … prowadzi do bocznej bramy. Możesz zrobić i jedno, i drugie.
William skinął głową dając się prowadzić dziewczynie na podgrodzie.

Przedzierali się uliczkami, korytarzami i pomostami o których młody mężczyzna nie miał nawet pojęcia. W krótkim czasie dotarli do stóp wielkiego miejskiego muru. Znajdowali się w załomie między murem, a przyporą bocznej bramy. Doprawdy, dziewczyna miała unikatowy talent odnajdowania właściwej drogi.
Mieli w zanadrzu kilka minut, ale pozorność nakazywała szybko przedostać się przez podgrodzie na rynek. O tej porze w tym samym kierunku zmierzały całe tłumy.

Gród wznosił się na wzgórzu, wygiętym niczym sierp księżyca. Zewnętrzne mury tworzyły linię łączącą jego dwa rogi. Podgrodzie rozsiadło się na leżących między nimi pochyłościach, a uliczki zbiegały w dół ku rynkowi. Słońce wzeszło już nad wschodni kraniec wzgórza i lekko zamglone, przeświecało przez chmury.
Wieżyczki i minarety biły prosto w niebo, jednak nie z taką regularnością jak w grodzie, które mogły znajdować się w każdej właściwie części Imperium. Tutaj podróżni i kupcy, handlujący swoimi dziwnymi towarami, pochodzącymi z Kislevu, Granicznych Księstw i z jeszcze dalszych krain, gdzie popadło odtwarzali swe egzotyczne domostwa z odległych stron.
Unosił się tu ostry aromat kuszących, zagranicznych potraw i dziwnych zapachów pochodzących z małych sklepików, które wyglądały tak, jakby tam sprzedawano zło.
Kuzynostwo czuło na sobie spojrzenia małych, czarnych oczu, śledzących ich zza każdej półprzymkniętej okiennicy i zza każdych niegościnnie wyglądających drzwi.
Ulice, stromo opadające schodami wokół ryneczku, tworzyły coś w rodzaju teatru. Panował tam tłok, ale oni znali wąskie przejście obok sklepu księgarza, prowadzące na balkon, na którym pozwolono im się ulokować. Na rynku nie rozstawiono tym razem żadnych straganów. Kupcy ustawili się na obrzeżach z ciekawością i lekiem przyglądając się grupie tajemniczo przybyłych gości, którzy zajęli plac.
Plotka mówiła prawdę, za ich czasów takie towarzystwo tedy nie przechodziło.
Obcy składali się wyłącznie z mężczyzn. Reprezentowali wszelkie typy, jakie tylko można sobie wyobrazić. Odziani byli w pstrokate stroje, często w pancerze lub kolczugi. Cechowała ich śniada cera i te ciemne, skośnookie oczy. Nie przypominali armii, gdyż nie zachowywali nawet pozoru dyscypliny czy wojskowego drylu, chociaż tworzyli coś na kształt formacji. Skupili się wokoło swoich wozów i sprawiali wrażenie ludzi przyzwyczajonych do wspólnego działania. Z całej tej hałastry na największą uwagę zasługiwał jej przywódca. Najpotężniejszy mężczyzna jakiego kuzynostwu kiedykolwiek dane było widzieć. Z wyglądu przypominał człowieka, w którym było coś dzikiego – coś z wilka, z małpy czy niedźwiedzia.
Czarne włosy nie były długie, ale szaleńczo poskręcane i niemal zbite w kołtun, podobnie jak jego broda. Nosił podwójny kaftan kolczy z przymocowanymi do niego, ciężkimi blachami, ale hełmu nie nosił. Granatowy, podszywany ciepłym gronostajem, kaptur opuścił niedbale na plecy. U bogato zdobionego pasa zwisał potężny miecz. Od mężczyzny bila ogromna sila, choć czy dobra, czy zła, trudno było powiedzieć.


Czekając na przybycie grafa dziewczyna zadała pytanie:
- Will, dlaczego twoja matka nie pozwala ci robić tak wielu rzeczy? Każe ci chodzić na te wszystkie zajęcia, że nie masz czasu należycie ćwiczyć z giermkami, chociaż jesteś zręczniejszy niż inni.
- Nie biorę poważnie pod uwagę tego, żeby zostać giermkiem. Widzisz mój ojciec był wolnym rycerzem. Czasami w kłopotliwych okolicznościach działał jako Szampierz. Przez to … został zabity. Sprzedał niewielki kawałek ziemi, jaki posiadał i nigdy nie zgromadził wielkiej fortuny. Jak na tutejsze stosunki, jesteśmy raczej ubodzy.
- Rozumiem. A mój ojczym nie pozwala zostać ci prawdziwym giermkiem.
- Nie, nie o to chodzi. Kiedy zginął mój ojciec, matka złożyła ślubowanie, że ja nie będę wiódł życia, takiego jak on. Chce, abym został uczonym. To wujek Reinhard upiera się, że nie chce mieć w rodzinie chłopaka, który nie ma sposobności ćwiczyć, żeby zostać giermkiem…

Rozmowy przerwały fanfary oznajmujące przybycie grafa. Główna brama, prowadząca do grodu, miała potężny barbakan, wysunięty w dół wzgórza niczym nałożona na cięciwę łuku strzała. Na blance pojawił się wraz ze swymi ludźmi graf Manfred, wspaniały w swej purpurowej pelerynie i kapeluszu. Uzbrojonym w najcięższe kusze oddziałem dowodził wuj Willa, a zarazem ojczym dziewczyny, Reinhard. A wyżej na murach stali kolejni łucznicy.

Graf przemówił surowo:
- Kim jesteście, obcy, którzy przybyliście nasze zewnętrzne bramy? Jakiej magicznej sztuczki użyliście, że nie potrafię jej odgadnąć? Jaki interes was sprowadza? Jeśli nie jesteście wrogami, niech przekonają nas o tym wasze słowa!

Orędownikiem przybyszów był olbrzym. Mówił donośnie, zadziwiająco uczenie, choć z obcym akcentem.
- Panie Hrabio! Nie jesteśmy wrogami! Przestrzegamy praw, obowiązujących w odwiedzanych krajach, a u odwiedzanych szukamy jedynie pomocy. Nie przychodzimy z pustymi rękami: możemy z wami handlować lub zabawiać was, jesteśmy bowiem ludźmi posiadającymi wiele umiejętności…

………………

Czas płynął nieubłaganie obcy nie sprawiali kłopotów. Wzorowo wywiązywali się z przyrzeczeń złożonych grafowi, jednak nie wszystko co wydawało się piękne było nim prawdziwie.
Przybysze pod różnymi pretekstami dociekali historii grodu i jego legend, chcąc dokopać się tajemnicy ojców założycieli miasta… Kamień Świtu, dzięki któremu miasto otoczone było płaszczem bezpieczeństwa, jak głosiły legendy.
Plotkarze szeptali o dziwnych odgłosach, jakie dało się słyszeć w podmiejskich korytarzach. Coś wisiało nad miastem, coś złego, coś usilnie ostrzegało przed nieszczęściem zsyłając prorocze sny na młodą akolitę, siostrzenicę grafa… udręczona dziewczyna szukała odpowiedzi w modlitwie, usilnie próbując odnaleźć trafne rozwiązanie. A jedynym dającym wiarę wizjom dziewczyny był jej kuzyn…


--- --- --- --- --- ---

Gród stał w ogniu. Niszczycielski żywioł trawił wiekowe serce miasteczka. Łuna pożaru widoczna była w całym mieście wzywając wszystkich mieszkańców na pomoc.
Dwoje młodych biegło wśród uliczek ogarniętego chaosem miasta, ku domowi dowódcy straży grodu – Reinharda.. Nie mieli broni, William przechowywał jej niewielki zapas w domu wuja. Nie szczędzili sił, nie było czasu.

Dopadli drzwi, nie były zamknięte. Młodzi dopadli do schowka z rynsztunkiem. Do komnaty pospiesznie wbiegła Elen.
- Czego tu szukasz? Wiedziałam, że nic dobrego nie może wyniknąć jak ta cudzoziemska hołota panoszy się p naszym miasteczku.
- Miałaś rację matko! Oni są naszymi wrogami! Otumanili całe miasteczko! To oni podłożyli ogień w dzielnicy świątyń! Wizje się urzeczywistniają – oni chcą wykraść Kamień Świtu!
- Nasza Pani nagradza świętość w człowieku – upierała się Elen potrząsając głową – Nie potrzebuje materialnych przedmiotów, żeby otaczać nas swą opieką.
- On ma racje ciociu – dodała dziewczyna – Vereny nie obdarzy nas swymi łaskami, jeśli pozwolimy wykraść taką świętość.
Elen pobladła, chyba zrobiło się jej słabo, lecz powiedziała ostro:
- Jeżeli rzeczywiście tak jest, musisz przysiąc Naszej Pani, że użyjesz broni tylko w jej sprawie.
Will najszybciej, jak potrafił złożył tę przysięgę. Jego matka podjęła decyzję.
- W takim razie dam ci jedyny legat, jaki został mi po twoim ojcu – rzekła, po czym poszła do swojej komnaty, a następnie za pomocą małego złotego kluczyka, otworzyła wieko ciężkiej skrzyni.
- Żelazny Płaszcz Edwarda Steinbach, największego rycerza, jaki kiedykolwiek żył na tych ziemiach. Mówią, że nikt, kto założy go w słusznej sprawie, nie może odnieść śmiertelnych ran.
Zbroja składała się z ciężkich płytek, połączonych w ten sposób, by można je było szybko zarzucić na siebie na podobieństwo płaszcza. W komplecie była również odpowiednia tarcza, karwasze oraz długi miecz.
Dziewczyna przywdziała koszulkę kolczą Willa i ujęła halabardę. Młodzi błyskawicznie pomknęli ku niebezpieczeństwu.

… … … … …

Brnęli przez mroczne korytarze podziemnej krypty. W oddali przed nimi słychać było odgłosy ciężkich kroków. Musieli przyspieszyć, za chwilę wszystko będzie stracone…
Skradali się cicho, jak mogli. Doszli do łuku między ogromnymi kolumnami. Kaganki, umocowane w kinkietach na dziwacznie pokrzywionych ścianach miały kształt chimer. Olbrzym klęczał nad wielką starą skrzynią. Czterech jego kompanów stało za nim monotonnie wyśpiewując słowa, których nie rozumieli. Nagle skrzynia otworzyła się ze szczękiem. Olbrzym sięgnął do środka, a po chwili wahania wyjął z niej talizman mieniący się w ciemności niczym gwiazda na niebie.
W komnacie pociemniało, jedyny blask emanował od gwiezdnego medalionu. Powietrze w komnacie zgęstniało nie pozwalając obecnym na złapanie oddechu. Nagle od medalionu uderzyła fala niematerialnej energii lustrując dusze obecnych. W pomieszczeniu dało się słyszeć odgłosy rozpaczy.
Z kaganków buchnął płomień, wszystko wróciło do normy. Medalion zwisał w powietrzu jakby trzymany niewidzialną ręką. Obcy stali w milczeniu wlepiając wzrok w swego przywódcę. Olbrzym siedział na kamiennej posadzce z rezygnacją wpatrując się w artefakt. Jego dłonie nosiły ślady licznych poparzeń.

- Stracone, wszystko stracone… - powtarzał z rezygnacją donośny glos – Nie godny byłem dostąpić zaszczytu…
- Kamień Świtu – wyszeptał William. I postąpił naprzód – Jak śmiecie, goście tego miasta, kraść jego najświętszy skarb, jego ochronę przed duchami ciemności!
- Widziałem oblicze zła tego świata: mroczne krainy, gdzie bestie mroku roją się obrzydliwie na powierzchni ziemi. I ujrzałem też broń, która może je pokonać … tę, która jest śmiercią wszystkich stworów ciemności.
Gwiezdny Oręż … tak, widziałem go formowanego przez Slannów, którzy żyli przed ludźmi … ale jak dotąd widziałem go tylko w proroczych wizjach. Tacy jak ty, stojący na jego straży i ociągający się z prowadzeniem krucjaty, szukający jeno ochrony dla siebie samych. Ale ja chciałem dzierżyć go tymi rękami, dotykać go własnymi dłońmi i zwrócić jego potęgę przeciwko ciemności… teraz wszystko stracone…nie przeszedłem próby…okazałem się niegodny…
Nie mogę dzierżyć Kamienia Świtu, by wskazał mi drogę do Mapy Nieba, magicznej tarczy, której jest epicentrum, ta zespalając oba fragmenty zatęskni za swą bratnią duszą i ukaże miejsce gdzie spoczywa siostra jej – Gwiezdną Włócznią zwana. Mając cały Gwiezdny Oręż mogłem poprowadzić armię naprzeciw ciemności…teraz wszystko przepadło…

Nagle zatrzęsło kryptą, pył posypał się na głowy obecnych, a w komnacie chwilowo zapanował mrok. Nim William i akolita znaleźli w ciemnościach swoją hubkę, po przybyszach nie zostało ani śladu. Niewiasta bez chwili wahania, wiedziona wewnętrznym instynktem, poderwała magiczny amulet.
- Nie może tu zostać, tu nie jest już bezpieczny - Wiedziała, że krzywdy jej nie wyrządzi, bo tylko osoby o czystym sercu godne były dostąpienia zaszczytu znalezienia drogi…

Wracali w milczeniu. Zaczęło już świtać, gdy dotarli na powierzchnie … i stwierdzili, że obcy zniknęli z miasta tak samo nagle, jak się pojawili.
Ogień udało się opanować. Pożar doszczętnie strawił tylko trzy budynki. Zasnute dymem miasto, dzięki postawie swych mieszkańców, odniosło zwycięstwo.

Możecie sądzić, moi mili, że William powrócił ochoczo do nudnej Akademii. Wcale nie – znalazł cel większy od dotychczasowych studiów. Młoda akolitka również nie zaznała spoczynku. Kuzynostwo poprzysięgło szukać Gwiezdnego Oręża. Już wkrótce byli gotowi wyruszyć na poszukiwania.

- To jest moja propozycja. Do rozwagi ją Wam przedstawiam.

- A do Ciebie urocza Pani- zwracając się do Liselotte Konstantin ukłonił się dworsko - z bardzo ważnym zapytaniem występuję.
Pani, honorem dla mnie będzie, gdybyś uczyniłabyś ten zaszczyt … i rolę kuzynki
Williama w opowieści zagrać zechciała. Postać swą przyozdabiając jedynie o te kilka szczególików ówcześnie posłyszanych, oraz która dla dobra opowieści drogowskazem naszym stać by się chciała…

- Mistrzu Daree, a jaką propozycją bohatera Ty pragniesz nas uraczyć??
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."
Morfidiusz jest offline  
Stary 29-11-2009, 10:34   #27
 
Rhaina's Avatar
 
Reputacja: 1 Rhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumnyRhaina ma z czego być dumny
Młoda pieśniarka niemal zapomniała oddychać, wsłuchana w opowieści. Co do historii Mealisandre - nie uszły jej uwagi ani pasja w opowiadaniu, ani iskierka nadziei w oczach Aravii. Wiedziała, że w opowieści tej więcej jest prawdy niż zmyślenia... i jeśli nawet zdarzenia były inne, to emocje, które tak przemożnie oddziaływały na słuchaczy, pochodziły prosto z serca kobiety. Czyż sama nie czyniła tak niekiedy, tchnąc swą duszę w ballady?
Zaś historia Konstantina... cóż tu kryć? Była po prostu zachwycona. Już w połowie opowieści pojęła, kim ma być dziewczyna, której imienia nie podał. Toteż gdy propozycja wreszcie padła, zdziwiona nie była.

Wstała i odpowiedziała ukłonem na ukłon artysty, choć przyznać trzeba, że więcej było w tym uśmiechu i wdzięku niż rzeczywistego pokłonu.
- Zaszczyt, o który prosisz, panie, wyświadczę chętnie, i nie będzie on dla mnie niemiłym. Wdzięczna też jestem, iż tak ważką rolę dla mnie przeznaczyłeś. Niechaj kuzynka twego bohatera, wiedziona wizjami opiekunka Kamienia Świtu, zwie się Marietta.

Usiadła z powrotem, wygładzając zieloną suknię, która dziś zastąpiła tunikę z nogawicami, i przyciągając do siebie lutnię. Jakoś mniej dziś było niepokoju w jej ruchach niż podczas pierwszej uczty... Obróciła oczy na mistrza Arwida, by usłyszeć, co też on pragnie dodać do ich dzieła.
 
__________________
jestem tym, czym jestem: tylko i aż człowiekiem.
nikt nie wybrał za mnie niczego i nawet klątwy rzuciłam na siebie sama.
Rhaina jest offline  
Stary 29-11-2009, 13:06   #28
 
Irmfryd's Avatar
 
Reputacja: 1 Irmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie cośIrmfryd ma w sobie coś
- Drodzy zebrani przyznam, że zatroskały mnie nieco wasze pomysły. Zarówno Pani … Aravio jak i Twój Konstantinie. Dziękuje Verenie za twe opamiętanie, bo z pierwszej części historyi myślał żem, że Slaanesha wyznajesz. Biło z niej … nienasycenie. Miałem wrażenie, że chcesz z tej opowieści zbudować postument dla swej osoby… Zwróć uwagę jednak na piedestał w południowej części zamku, któryśmy podczas ostatniego spotkania oglądali. Jest pusty … nawet nikt z tego zamku nie wie czyj posąg na nim gościł. Na szczęście w drugiej części opowieści zniknęły motywy łudząco przypominające twe żywoto drogi Hoenigu. Legenda artefaktu przedstawiona w twych słowach budzi ciekawość, siła z niego bijąca daje poczucie bezpieczeństwa. Niewątpliwie jest to historia, która powinna znaleźć się w naszej opowieści.

- Aravio … nie znam twej osoby Pani, ale jeśli chcesz być bohaterką dzieła pamiętaj, że może ono przerodzić się w dramat. A to co napiszemy stanie się prawdą … prawda mości Vautrinie?

- Pozostawmy swe osoby innym. Niech oni nas sądzą, jeśli uważają, że jesteśmy tego warci, niech śpiewają przy ognisku ballady o nas. Niech piszą poematy na nasz temat. Pozostawmy to innym! Wcale nie gorszym od nas artystom. Apeluje do was po raz ostatni, nie łącznie spraw osobistych z powstającą tu historią.
To tylko słowa starego człowieka … zrobicie jak uważacie.


- Liselotte … Twarz Arwida nabrała pogodnego wyglądu. Niezmiernie podoba mi się pomysł młodej akolitki Marietty. Jesteś niezwykle skromną i wartościową osobą. Jestem przekonany, że postać kreowana przez Ciebie, będzie jasną gwiazdą na niebie naszej opowieści.

- Kolej na mojego bohatera. Najpierw przedstawię wydarzenia, w których chciałbym aby brał udział... Wszyscy mieszkańcy imperium pamiętają ostatnią inwazję Burzy Chaosu. Nie upłynęło od więcej niż rok, kiedy pod berłem Archaona, Pana Końca Czasów zjednoczone siły chaosu wdarły się do imperium i jego połowę zamieniły w ruiny. Pamiętacie bohaterską obronę Middenheim gdzie armia pod wodzą Cesarza Karla Franza i Valtena, kowala w którego ciele odrodził sie Sigmar, zmusza chaośników do wycofania się. Niestety Valten ginie. Jednym z wielu dzielnych biorących udział w walce był On bohater naszej opowieści.

- Pamiętajmy, że armia Archaona nie została rozbita, obecnie zbiera siły, przegrupowuje się i przygotowuje do kolejnego natarcia.


Arwid na chwilę zawiesił głos, sięgnął po kielich wina, zmoczył usta po czym kontynuował wywód.

- Punktem start naszej opowieści byłby czas bezpośrednio po bitwie. Siedząca zmęczona postać, ręka wsparta na mieczu, opuszczona głowa, włosy zasłaniające ogorzałą twarz i błyszczące piwne oczy.
- Hej. Towarzyszu, napij się z nami piwa i zagraj co.
Jednym ruchem odrzuca włosy, zawadiacki uśmiech pojawia się na twarzy. Znikają oznaki zmęczenia.
- A pewnie, że się napije.
Podchodzi do innego ogniska, bierze garniec piwa, siada na ziemi, wyciąga instrument i zaczyna pieśń:

Gdzie odeszły te mgliste wieczory,
rozśpiewane smutkiem słowików noce?
Gdzie te pieśni, gdzie jej błękitne oczy?
Gdzie namiętna miłość? Odeszło wszystko…
Dziś wspominam tamte letnie dni,
rozpalone żarem młodej krwi.
I trochę mi żal...
Na serca dnie śpi bestia,
obudź ją zewem rzezanego w runy Gjallahorna,
napój ją syconym miodem!
O, zbudź mnie, zbudź Ty, którą ukochałem!...
Dziś w inne oczy patrzę, śmiałe i szare jak stal.
Z nimi też niejedno przeżyłem.
A może dzień dzisiejszy za kilka lat...
tak samo mgłą będzie osnuty, daleki i jak sen rozmyty?



- Opowieść byłaby osnuta w czasie przed kolejnym natarciem chaosu a kończyłaby się decydującą bitwą, w której zarówno On jak i wasi bohaterowie braliby czynny udział. Bitwa ta tylko dzięki nim skończyłaby się pomyślnie a armia Pana Ciemności zostałaby rozbita na długie lata.

Pamiętajmy to co napiszemy …
Starzec zawiesił głos … Stanie się prawdą! Arwid utkwił wzrok w Vautrinie.

Nie podałem wam jeszcze imienia mego bohatera.
Wszyscy go znacie, u jednych budził sympatię u innych irytację. Niewątpliwie oddał życie za opowieść, która jeszcze nie powstała. Należy mu się za to nasz szacunek.

To Jasper. Moim bohaterem jest Jasper.


- Mości Vautrinie ... - Starzec znowu wymownie spojrzał na Gospodarza. - Pozwolę sobie prosić o przejrzenie rzeczy Jaspera, ma mi to pomóc lepiej go poznać ... myślę, że jego osobiste rzeczy przemówią i dadzą odpowiedź na wiele pytań kłębiących się w mej głowie. Wszystkim nam przecież chodzi o dobro dzieła.
 

Ostatnio edytowane przez Irmfryd : 29-11-2009 o 21:15.
Irmfryd jest offline  
Stary 29-11-2009, 16:59   #29
 
Morfidiusz's Avatar
 
Reputacja: 1 Morfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwuMorfidiusz jest godny podziwu
-Droga Liselotte. Szczęściem dla mnie są słowa Twe o Pani. Rad jestem, iż młoda Marietta kuzynką Williama została!

- A co do słów Twych mości Arwidzie, serce me boleje nad osądem mej osoby.
Jednak nie to zasmuciło mnie najbardziej… Jak wspomniałeś kilka dni temu w tej oto komnacie, gdy mówiliśmy, jaki charakter ma mieć dzieło. Wspominałeś, że ma dawać przykład, być wsparciem w chwilach zwątpienia, jego wersy mają być jak modlitwa w chwilach zatracenia, modlitwa, która zostanie wysłuchana… Znajomość dzieła pozwoli unieść głowę, obetrzeć łzy i powstać by walczyć z Panem Zniszczenia. Zaiste piękne słowa … tak głęboko zapadły mi w pamięci … Mówiłeś również, by pamiętajcie o starej rasie, o krasnalach oraz wszystkich innych walczących z chaosem. Przestrzegałeś przed egoistycznym hołubieniu rasy ludzkiej, gdyż dzieło ma służyć wszystkim mieszkańcom, stawiającym czoła odepchniętemu chaosowi.

Proponowałeś na jednego z bohaterów Ferredara - Elfiego łucznika. Autentyczny elfi bohater, wielce szlachetna persona, gdzie dodanie jakiegoś fikcyjnego czynu mogłoby sprowadzić gniew żyjącego, … co od razu dyskredytowało go jako bohatera opowieści.


Zgadzam się z Tobą mistrzu, iż elfi bohater sam w sobie jest symbolem wielkiej cnoty i wiary w lepsze jutro. Jednak nie takie oczekiwania stawia przed nami Imperator. Nie możemy stworzyć opisu historycznego tego zacnego bohatera, czy jakiegokolwiek innego z panteonu wielkich, realnych osobowości. Gdyż jak wspomniałeś – dodając fikcyjne elementy do prawdziwej historii – sami zaprzeczamy jej idei. Nie możemy stworzyć czegoś, co ma stać się prawdą, jeśli piedestał oparty będzie na kłamstwie.

Nie możemy kreować kogoś kto oddychał, kochał i nienawidził, był bohaterem albo antybohaterem.
Nie wiem. Nie dane było mi go bliżej poznać. Myślę mistrzu, że tobie również to nie było dane. Nawet nie wiemy, kim był naprawdę i czy w ogóle miał jakikolwiek talent. Czy był dobry, czy zły. Czy bohatersko pomagał słabszym, czy może gwałcił i zabijał dla swojej przyjemności …

Prosiłeś nas o opamiętałość. Czemuż to sam do własnych rad stosować się nie chcesz??

Rad jestem mistrzu, iż Twoja wizja, co do fabuły opowieści, zgadza się również z moim wyobrażeniem.

Prolog już przedstawiłem. Reasumując:
Małe miasteczko, celowo nie umiejscawiałem go w konkretnym miejscu, aby bardziej dopasować go do opowieści.

Czas na przedstawienie dalszej nici fabuły.

Rozwinięcie:

Połączenie wszystkich elementów składowych - splecienie losów postaci biorących udział w opowieści. Poszukiwanie odpowiedzi wiedzione wizjami młodej akolitki Marietty.
Dzięki Jej czystości i wewnętrznej sile możliwe będzie przekonanie do współpracy przedstawicieli innych starszych ras, gdyż szczytny cel bohaterów opowieści - zniszczenia chaosu – jest ponadrasowy... Tu przeplatać się mogą wspaniały Ferredar, wielki Hurgot Potężny – bohater krasnoludzki, czy chociażby nieszczęsny Jasper.
Odnalezienie artefaktów oraz wewnętrzny sprawdzian charakteru dla osoby, która będzie dzierżyć tą wspaniała broń…
- uśmiechając się tajemniczo Konstantin puścił oczko do Liselotte.
Wyprawa powrotna z dalekiej Bretonii (tajemniczego Lasu Loren), Górami Szarymi do Imperium, a następnie przez całe ziemie cesarstwa, ku stolicy.
Z pięknego Aldorfu pod sztandarem Imperatora bohaterowie ruszą z odsieczą dla Midenheim.

Epilog:
Ostateczna bitwa o światłość…

- Taki zarys naszej opowieści ukształtował się w mej głowie. Rad jestem, że przypadł wam do gustu, moi mili. Starałem się zawrzeć w nim wszystko, co do tej pory powiedziane było. Jest w nim wszystko, co pokrzepić może serca, w tych ciężkich godzinach próby.

- Mości Vautrinie! Niczym zaklęty w ciszy pogrążony rezydujesz. Rad byśmy zdanie Twe chcieli poznać … oraz na obiecane wyjaśnienia z niecierpliwością czekamy. – kończąc ostatnia kwestię Konstantin spojrzał butnie w oblicze Vautrina. Widząc, że Gospodarz do wyjaśnień jest skory, poeta usadowił się wygodnie w objęciach fotela, ówcześnie suto dolewając sobie ulubionego szkarłatnego trunku.
 
__________________
"Nasza jest ziemia uwiązana milczeniem; nasz jest czas, gdy prawda pozostaje niewypowiedziana."

Ostatnio edytowane przez Morfidiusz : 29-11-2009 o 17:12.
Morfidiusz jest offline  
Stary 29-11-2009, 19:39   #30
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Wysłuchała z zainteresowaniem opowieści Konstantina. Lekkim uśmiechem skwitowała jego propozycję, co do rozkładu „ról”. Kuzynka? Dlaczego tylko kuzynka? Tej historii potrzebna była miłość. Mogli to przecież wykorzystać, oboje młodzi, wolni... Chyba, że tak jak ona, zostawili serce przy kimś i to nie pozwalało nawet na kanwie wymyślonej historii zbliżyć się do nikogo. Któż wie... - Rozmyślała, wpatrzona w dal, gładząc delikatnym ruchem szyjkę kielicha.

Nagle dotarły do niej słowa Arwida. Wzdrygnęła się. Skąd on mógł wiedzieć? Przecież nie zdradziła ni słowem kim jest Mealisandre.

Ten ton przygany. Ta zmiana oblicza, gdy zwrócił się do młodej bardki. Przemycone komplementy, jasne sygnały kto jest przez kogo preferowany.

Słuchała go dalej, a ogrom emocji jej towarzyszących zdradzały tylko, zaciskane coraz mocniej na kielichu, bielejące powoli kłykcie dłoni.
Zabranie głosu przez Konstantina pozwoliło jej ochłonąć, nie na tyle jednak, by nie skomentować tej rozmowy.

- Mistrzu Daree, z całym szacunkiem jaki do ciebie i twego kunsztu zwłaszcza żywię, sam przyznałeś, że mnie nie znasz. Dlaczego więc, logiką pospólstwa wtłoczyłeś mnie w ramę obrazu, który moim nie jest? Czy ja powiedziałam, że chcę być bohaterką? Czyżby w moim zachowaniu królowała pycha i zarozumiałość? A może przeambicjonowanie? Wybacz mi te słowa, wzburzenia odzwierciedleniem będące, lecz doprawdy nie rozumiem czym na twą przyganę zasłużyłam. - Umilkła na chwilę, chcąc zebrać myśli.

Okalająca ich wszystkich grubym woalem cisza uzmysłowiła jej głowie, że dała się prześcignąć sercu, a jej wypowiedź wyprzedziła Vautrina. Spojrzała na gospodarza i przyoblekając grzeczny uśmiech na wcale nieskruszoną twarz rzekła:

- Przepraszam, że słowa moje z twoimi, zacny panie, w szranki stanęły. Zwykłam jednak od razu mówić co myślę, by niedobrych odczuć w sercu nie chować i go nie kalać zgorzknieniem. - Już miała umilknąć i zająć się kontemplowaniem igraszek ognia w kominku, gdy nagle jej usta same się otworzyły i dodały:

- A kształt historii przybiera kontury bardzo ciekawe i miłe mej wyobraźni. - Wzniosła kielich w kierunku autorów pomysłów opowieści. - A votre santé – jak to mówią w Bretonii.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172