Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-08-2010, 18:24   #11
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Daleko było przybytkowi Sigmara, ulokowanemu obecnie w Ostmuur, do potężnych, monumentalnych wręcz gmachów z Templewijk. Świątynia sponsorowana tylko przez wiernych i może bardzo nieliczne, zwłaszcza ostatnio, datki z samego Imperium, prezentowała się nie za dobrze. Nie była może butwiejącym przybytkiem Shallyi, ale tanim kamieniom, których użyto do budowy, przydałoby się odświeżenie, zaś sam wystrój zdawał się bardzo surowy. Ci, którzy zaznajomieni byli z kultem Sigmara mogli jednak zrozumieć, że bóg wcześniej będący zwykłym człowiekiem - wodzem i wojownikiem - nie wspaniałości i złota wymagał od swoich wyznawców. Oczywiście tłumaczyć to można sobie było tutaj, w Marienburgu, nie zaś pośród bogatych świątyń Altdorfu.
Jeśli chodzi o kapłanów... to zdawało się, że ich także pochłonęła cała ta zawierucha z Sigmarem Odrodzonym i Krucjatą. Świątynia bowiem była praktycznie opuszczona - został w niej tylko jeden świątobliwy mąż, staruszek, który utykając przechadzał się po głównej nawie, zapalając pogasłe już świece. Musiał być zagadnięty trzy razy, by wreszcie dosłyszał i skierował na nich swoje zmęczone życiem oczy.
- Krucjata? - głos miał drżący, ale mówił głośno, jak zwykle robią ludzie przygłusi - Sigmar Odrodzony?
Zastanawiał się przez chwilę, wygrzebując szczegóły ze swojej pokrytej rzadką siwizną głowy.
- Aaa... Tak, poszli za nią, ale co ja tam wiem... nogi zbyt starcze, by chłopca zobaczyć... Z zachwytem mówili, z uniesieniem! I mi przyjdzie uwierzyć, jak czas pozwoli...
Zapatrzył się w sklepienie, wykonując kilka razy znak młota.
- Helmut? A tak... stary dobry Helmut... wiele razy mi pomagał, dobry człowiek... Zawsze się cieszyłem, że on był głównym kapłanem w tym mieście. Z chłopcem poszedł, mówił, że uwierzył i że przyjdą dla nas lepsze czasy...


Nocą Templewijk było spokojne i ciche. Praktycznie nikogo nie dało się spotkać na ulicach. Czasem przejeżdżała jakaś karoca, której rytm wystukiwały ciągnące ją konie, których podkowy mocno uderzały o bruk. No i były także Czarne Kapelusze, nieustannie patrolujące całą okolicę. Skupiały się jednak bardziej na głównych alejach, bacząc na wielkie i bogate świątynie. Mniejsze uliczki zazwyczaj były czyste, tylko ze dwa razy w czasie jednej godziny przechodził tamtędy patrol. Na placu z klatką było podobnie i chociaż grupa kilku podejrzanych osób zwracała na siebie uwagę, to obeznana z każdym ciemnym zaułkiem Soe przeprowadziła ich bez większych problemów, a na pewno nie tych ze strony straży, którą omijała bardzo szerokim łukiem. Chodzenie po mieście w nocy zabronione nie było, ale i tak lepiej było chuchać na zimne.

Na placu przed starą świątynią Sigmara było całkiem cicho. W okolicznych kamienicach było już ciemno i tylko w jednym oknie dostrzec było można niewielki płomień wciąż palącej się świecy. Do działania przystąpili więc bez problemów, rozstawiając się w wejściach do ciasnych przejść. Cohen i Soe dostali się do klatki i lekka dziewczyna już po chwili stała na ramionach wojownika, wyjmując swoje wytrychy. Kobieta spała, ciężko łapiąc każdy oddech. Knebel i kajdany były na swoich miejscach, nie dając jej możliwości na żaden prawie ruch, a ciało cuchnęło już tym, co wydalała z siebie, nie mogąc dłużej utrzymać zwieraczy na swoich miejscach. Gdy doszedł brud, którego smród mieszał się z pozostałymi zapachami, złodziejka aż skrzywiła nos, przechodząc do działania. Zamki nie były tu trudne do sforsowania, w końcu miały utrzymać tylko wiedźmę z połamanymi palcami. Kto mógł przypuszczać, że ktoś będzie chciał ją uwolnić? Pięć minut zajęło Soe otworzenie klatki i zdjęcie kajdan. Potem poszło już łatwo, chociaż wszyscy biorący w tym udział nagle zapragnęli wziąć kąpiel. Dziewczyna odjechała z pakunkiem przewieszonym przez konia, a pozostali podążyli ciemniejszymi alejkami, ponownie bawiąc się w unikanie Czarnych Kapeluszy. Czysto i gładko.

Problemy miały się jednak dopiero zacząć. Odwodniona, poobijana i poszarpana kobieta stanowiła marny widok, ale pobieżne oględziny nie wykazały poważniejszych ran. Po wyjęciu knebla jęknęła, cichym, cienkim głosem prosząc o wodę. Mimo, że bliska śmierci, to cyrulika nie potrzebowała, zwłaszcza, że tacy, którzy mieli utrzymywać język za zębami i przyjmować w środku nocy byli bardzo drodzy. Kierunek więc był jeden, znany już wszystkim - mieszkanie Josta. Mimo, że oddalone spory kawałek, to dawało wystarczającą dyskrecję, zwłaszcza, że sąsiedzi jedyne co mogli zobaczyć, to wnoszony na górę worek. Odwiedziny nowych, dziwnych znajomych dokera już na pewno wielkiej sensacji nie wywołają. Baby już swoje w dzień musiały wygadać.

Napojona, odżywiona i z nastawionymi palcami, Maida Widmann, bo tak się przedstawiła, spojrzała na swych wybawców przychylniejszym okiem. Mówiła z trudem, z problemami łapiąc oddech i co chwilę mając ataki torsji. Pierwszy posiłek i wodę zwróciła wprost na podłogę mieszkania. Potem już było lepiej, ale zajęło to jeszcze godzinę, zanim zaczęła mówić do rzeczy.
- Dlaczego mi pomagacie? Gdy was złapią, skończycie jak ja, albo nawet gorzej.
Rozkasłała się, gdy wyjaśnili co i jak. Pokręciła głową i powoli, po cichu, zaczęła swoją opowieść.
- Chłopiec został przyprowadzony do mnie siedem lat temu przez łowcę czarownic imieniem Osric Falkenheim. Powiedział mi, że chłopak został znaleziony w rękach złego kultu, czczący coś w ruinach, daleko na Przeklętych Bagnach. Wtedy nie zorientowaliśmy się, że chłopak miał straszne moce, których używał niezależnie od swojej woli. Sprawiał, że ktokolwiek na niego patrzył, zakochiwał się w nim. Byłam za wolna, zorientowałam się dopiero, gdy zaczęło to działać na moje podwładne. Nakazałam wtedy Gerdzie, starszej kapłance, aby oddała chłopca łowcom czarownic, byłam bowiem pewna, że jest dziełem Chaosu. To był ostatni raz, kiedy o nim słyszałam, póki tłum nie przyniósł go na rękach, a Helmut nie ogłosił go Sigmarem Odrodzonym.
Wzięła głębszy oddech i wypiła kilka łyków wody. Długo się zbierała w sobie, by zmusić ciało do jeszcze jednego wysiłku, jakim było dla niej mówienie.
- Wiedziałam, że nie może to być ktoś inny, to musiał być chłopak, którego od dawna uważałam za martwego. Zmusiłam Gerdę do przyznania się do ukrycia chłopca. Wychowywała go w sekrecie, pod moim nosem! I, powodowana miłością do Shallyi, która niesie przecież wybaczenie i litość, przebaczyłam jej w swojej głupocie. Nie zdałam sobie sprawy, że one wszystkie są wciąż jego niewolnicami. Zabrałam więc Gerdę i inne Siostry zamieszane w to wszystko, aby pokazać ich przestępstwo i ukazać prawdę o dziecku. Zostałam zakrzyczana, zanim zdążyłam się odezwać. Nazwały mnie apostatą, wiedźmą, która chciała zabić chłopca! Gdyby nie Czarne Kapelusze, tłum rozdarłby mnie na strzępy. W zamian, Gerda w swojej litości, zostawiła mnie na śmierć w klatce.
Poderwała głowę. W jej oczach pojawił się wreszcie jakiś blask.
- Musicie to wiedzieć. Gdy chłopiec został do mnie przyprowadzony, nie miał znamienia dwuogoniastej komety na swojej piersi. Żadnego znaku, przysięgam! On nie jest Sigmarem Odrodzonym. Zaryzykowałam już swoje życie i wciąż w to wierzę. Jednak nie potrafię też powiedzieć, kim jest. Jeśli łowca Osric wciąż żyje, jest jedyną osobą, która może doprowadzić was do miejsca, w którym dziecko zostało znalezione. Poszukajcie go z błogosławieństwem Shallyi i powstrzymajcie to zło, zanim zada więcej cierpienia, cierpienia wywołanego moją ślepotą!
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 19-09-2010 o 15:42.
Sekal jest offline  
Stary 29-08-2010, 20:10   #12
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Nienawidził takiego nocnego skradactwa. Ciągle zdawało mu się, że na granicy wzroku dostrzega przemykające po alejkach cienie i złowróżbne, pokracznie kształty, czające się w mroku człeczych zabudowań. I te oczy! Rozpalały się upiornym blaskiem, gdy tylko na chwilę odwrócił wzrok! Ale dostrzegał je! Kątem oka! I nie były to raczej koty. Chyba.
Nagle ktoś stuknął go w ramię. Krasnolud aż cały podskoczył, wyszarpując zza pasa toporzysko.
- Ach! Zaraza! Aleście mnie wystrachali!
Spojrzał na taszczony przez resztę worek i pokiwał głową z aprobatą.
- Hah, widać, że jednak nie brak wam pomyślunku. Tak was nie uchwyci oczyskami, a i poręczniej będzie ją w razie co hycnąć do ogniska.

W drodze powrotnej starał się jak mógł, by jego ciężki rynsztunek nie pobrzdękiwał zbyt donośnie. Obłapiał się zajadle po wszystkich dzwoniących, trzeszczących i zgrzytających elementach, przyciskając je do tłumiącego uderzenia, rozległego cielska. A i tak miał pietra. Jakby ich kto przyuważył z targanym w worku babskiem, to niechybnie zawiśliby na jej miejscu.

***

Wielce zawiła historia doszczętnie wyczerpała dostępne krasnoludowi zasoby koncentracji. Na przemian chrząkał i marszczył czoło w iście tytanicznym wysiłku, próbując spamiętać wszystkie fakty i powracające w fabule persony. Gdy kapłanka zakończyła swoją opowieść, głośno wypuścił powietrze i podrapał się po potylicy.
- Znaczy co? Wychodzi, że jednak nie wiedźma? - przysunął się trochę bliżej, opuszczając kąt izby, w który wcisnął się wcześniej, by zachować bezpieczny dystans.
- A młody? Spaczeniec? - wydawało się, że prawda pomału i nie bez oporu zaczęła układać się w jego mózgownicy. - Toż ci dopiero historia!

- A ten cały Osrik? - zaczął po następnej pauzie, spożytkowanej na trawienie faktów. - Miał gdzieś chałupę, abo inną pijalnie, gdzie go uchwycić można? Czy go nam po całym Imperyjum wyglądać trzeba?

- Nie wiem... - kapłanka rozłożyła poranione ręce. - Wszyscy łowcy muszą jednak zarejestrować swą działalność, by uzyskać w Marienburgu odpowiednie glejty... Może tak go znajdziecie...
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 30-08-2010 o 20:45. Powód: Odpowiedź kapłanki
Tadeus jest offline  
Stary 30-08-2010, 10:47   #13
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Odwiedziny w przybytku Sigmara, tym czynnym i dostępnym dla wiernych, usytuowanym w Ostmuur, raczej do owocnych nie należały. Świątynia świeciła pustkami. Wiernych nie było, a obowiązki kapłańskie pełnił tylko jeden człowiek. Stary, przygłuchy mężczyzna, do którego, zanim coś zrozumiał, trzeba było krzyczeć z trzy razy. Wielu informacji i tak nie udzielił. Potwierdziły się przypuszczenia Josta, że Helmut, kapłan który oznajmił światu nowinę o Sigmarze Odrodzonym w ciele dziecka, wyruszył z Krucjatą do Altdorfu. Nowością było jedynie to, że ów helmut był najwyższym kapłanem Sigmara w Marienburgu. Raczej niewiele pożytku wyniknęło z odwiedzenia świątyni. Miejmy nadzieję, że noc będzie bardziej owocna, pomyślał Jost.

***

Udało się! Jost niemal zakrzyknął z radości, gdy kapłanka, uwolniona z klatki przez Soe i wrzucona do wora, niczym skazane na śmierć kocięta, odjechała na koniu z placu, na którym była przetrzymywana w klatce. Wszystko poszło jak z płatka. Żadnych niepokojów, gonitw ani wścibskich oczu. Pojawiało się tylko pytanie, dokąd teraz. Jost odpowiedź poznał zaraz po tym jak wynieśli się z placu. Oczywistym było, że pójdą do jego mieszkania. Przecież nigdzie indziej nie mogli się zatrzymać z uwolnioną wiedźmą.

- Nosz kurwa, doskonale - mruknął pod nosem, gdy wyłuszczyli mu swoje plany. - Trzeba się było wcześniej dogadać. Jak mnie złapią lub chociażby zobaczą to jestem w głębokim trollowym zadku. Oby tylko ta stara, wścibska Egmunde spała. Przecie jak ona to zobaczy, to za pięć minut cała dzielnica będzie gadać.

Jednak wyglądało na to, że późną nocą zarówno Egmunde, sąsiadka Josta, jak i pozostali ludzie w okolicy spali snem mocnym i zdrowym. Bez przeszkód udało się dotaszczyć pojękujący worek do mieszkania. Tam wypakowana z wora padła na łóżko prosząc w imię Shallyi, słabym głosem o wodę i jedzenie. Jost poczuwając się do obowiązków, jako gospodarz, natychmiast spełnił jej prośbę. Atak torsji jaki nastąpił zaraz potem, zaskoczył wszystkich.

- To już przesada! - krzyknął doker. - Ktoś chętny do posprzątania tego syfu? Nie, nic się nie stało droga siostro. Shallyia z pewnością mi wynagrodzi, że się poniżam do sprzątania po wielebnej kapłance. Bądźcie tak dobrzy i przynieście wiadro i szmatę. Tam w kuchni stoi. I miskę! Jakby się to miało powtórzyć.

Jost ścierał podłogę z rzygowin, a siostra, która w międzyczasie nieco doszła do siebie, przedstawiła się jako Maida Widmann, rozpoczęła opowieść o chłopaku. Z jej opowieści wynikało, że to jakiś przeklęty mutant, dziecię chaosu, a nie Sigmar. Wszyscy znajdowali się pod wpływem jego czarów, poczynając od Helmuta a na dzieciakach z przytułku kończąc. Ponoć jedyną osobą, która nie poddała się działaniu czaru była sama Maida, która za to została okrzyknięta wiedźmą i skazana na śmierć. Co ciekawe, chłopak nie miał stygmatu na piersi, gdy po raz pierwszy pojawił się w przytułku, przyprowadzony przez Osrica Falkenheima, łowcę czarownic. To wszystko wyglądało na wielką mistyfikację, a on Jost wplątał się w to dosyć głęboko. Trzeba było szybko ruszać za tłumami i sprowadzić córkę kupca z powrotem.

- Osric Falkenheim? Łowca czarownic? Hę? A na cóż nam on? Wystarczy, że szybciutko popędzimy za tłumami, odnajdziemy córkę Haagena i wrócimy tutaj. Jak gotów jestem nawet ją porwać siłą, byleby tylko szybko zakończyć całą tą chryję. Osobiście przestało mi się podobać. Chaos, mutanci i łowcy czarownic to raczej coś, czego nie chciałbym doświadczać. Wy chyba macie podobne odczucia, co? - podsumował Jost, z kredensu wyciągnął butelkę i nalał sobie pełną szklankę. Tym razem nie był to miód a ostro pachnący samogon. Wychylił naczynie jednym haustem, skrzywił się i usiadł na krześle, chowając głowę w dłoniach. W co on się wpakował?
 
xeper jest offline  
Stary 01-09-2010, 20:23   #14
 
Karenira's Avatar
 
Reputacja: 1 Karenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znanyKarenira nie jest za bardzo znany
Inni przystali na jej propozycję. Pozostawało zatem uprosić jeszcze Karego. Nie mogła przecież narzucać mu czegokolwiek. Na szczęście ogier potrafił być współczujący bardziej nawet niż ona sama i gdy tylko zgodnie z planem kapłanka spoczęła względnie bezpiecznie w worku poniósł je obie do mieszkania Josta. Ten ostatni nie był chyba zbytnio zadowolony z takiego obrotu sprawy. Zwłaszcza, gdy ocalona wiedźma zapaskudziła mu jedyny pokój. Dziewczyna z lekkim zdumieniem przyglądała się wracającej do sił kobiecie. Na placu, patrząc na leżący w klatce kołtun ciężko się było dopatrzeć człowieka. Jeszcze bardziej zdumiona była, gdy kobieta zaczęła mówić. Dziewczyna będąc w pełni sił, nie wypowiedziała nigdy tylu słów pod rząd. Zasłuchana w opowieść zapomniała zupełnie, że dla nich miała być to tylko praca. Do przytomności przywróciły ją słowa krasnoluda. Głęboki, gardłowy głos miał to do siebie, że skutecznie wybudzał z wszelkich rozmyślań.

Cała sprawa zaczynała jej się podobać. Widać zdobywanie pieniędzy wcale nie musiało być nużące. Dziewczyna żywiła rosnącą nadzieję, że zmuszeni będą wyruszyć za córką van Haagena, albo jeszcze wcześniej za łowcą. „Też uważasz, że to ironia? Łowca czarownic poszukiwany przez zgraję indywiduów, a nie odwrotnie?” Chaos, mutanci, łowcy czarownic. Dla Dziewczyny były to tylko słowa. Ludzie drżeli przed nimi, niektórych głośno nie wolno nawet było wymawiać. W biały dzień, na placu targowym. Raz jeszcze powtórzyła je w myślach, wzrokiem przesuwając po słabo oświetlonym pomieszczeniu. Z kapłanką-wiedźmą równie dobrze mogli być spiskowcami. W jasny dzień, na świątynnym placu ciężko byłoby się z tego wytłumaczyć. Niewiele ją to obchodziło. Zło tak naprawdę kojarzyło jej się z czym innym.

Tym razem wolała spędzić noc, a przynajmniej jej resztę w karczmie. Nie uśmiechało jej się ani spanie w tłocznej izbie nie do końca chętnego gospodarza, ani pozostawienie Karego samopas po raz kolejny. Brakowało jej wspólnych nocy pod gołym niebem. Zasypiała więc na podłodze wynajętej izby, z wymyślnych łóżek nie korzystała nigdy, z niecierpliwością wypatrując ranka. Świt, podobnie jak sama noc, był łaskawy dla miasta. Dziewczyna lubiła tę porę, gdy większość ze zbyt wielkiej ilości mieszkańców pogrążona była jeszcze we śnie. Sama wstawała wcześnie, niepomna na widmo sińców rysujących się pod oczami. W przykarczemnej stajni Kary zawsze witał ją i wizję śniadania radosnym rżeniem.

Odnalezieniem mieszkania Josta było znacznie łatwiejsze niż za pierwszym razem. Stawiła się tam lekko zdyszana, korzystając z pustych jeszcze uliczek pofolgowali sobie, ona i prędkonogi ogier. Dopiero na widok reszty nabrała dystansu, rumieniec zniknął z jej policzków, a oczy przybrały charakterystyczny dla niej, niedostępny wyraz.

„Nie waż się na mnie krzyczeć. Dobrze jest przecież… Uparty. Niech ci będzie. Dla ciebie. Popatrz.”
- Nie zaszkodzi o łowcę zapytać w tym miejscu, w którym glejt mu wydać musiano. – Mgliście tylko kojarzyła, że mógłby to być sam ratusz, albo gildia jakaś. Celowo więc równie pokrętnie się wyraziła. Uśmiechnęła się nawet. W myślach. Zaraz po tym zamyśliła się znowu i próżno było czekać na jakiekolwiek jeszcze słowa z jej strony.
 
__________________
"...pogłaskała kota, który ocierał się o jej łydkę, mrucząc i prężąc grzbiet, udając, że to gest sympatii, a nie zawoalowana sugestia, by czarnowłosa czarodziejka wyniosła się z fotela."
Karenira jest offline  
Stary 02-09-2010, 00:53   #15
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Poszło jak z płatka. Jeśli za to wszystko dostanie te korony, to będzie jedna z łatwiejszych robót, jakich się ostatnio podejmowała! Kapłani Sigmara może nie okazali się szczególnie przydatni, biorąc pod uwagę, że pozostał tylko jeden z nich i to głuchawy, ale i tak wszyscy prócz Cohena wątpili, że ten trop cokolwiek im powie. Musieli zdobyć pewniejsze informacje, a nie tylko te cholerne plotki! Za plotki się nie płaci, to Soe wiedziała doskonale. Dlatego musieli pójść po tę kobietę w klatce. Ale co to niby była za trudność? Ot, dwa proste zamki i trochę kombinowania, by Czarne Kapelusze nie zobaczyły za wiele. Banał, znudzeni strażnicy nigdy nie przyglądali się zwykłym miejscom. Pilnowali tego, za co im płacili. Wiedźmą nieszczególnie się przejmowano, co zdecydowanie mogli wykorzystać!

Najtrudniejszym przeciwnikiem okazała się zbroja krasnoluda, który im więcej robił, by ją wyciszyć, tym bardziej hałasował. Zwolniła i szturchnęła go pod żebra, sycząc mu do ucha.
- Następnym razem owiń sobie szmatami każdy kawałek tego diabelskiego metalu, jeśli musisz go targać razem ze sobą.
Niektórzy nie przeżyli by w mieście tygodnia, gdyby mieli robić cokolwiek choćby trochę zbliżonego do tego co ona! Na szczęście i tak ich nie usłyszano, a może usłyszano, ale wzięto za przykładnych obywateli, trochę tylko spóźnionych do domu. W Templewijk takich wielu nie było, także uznała, że jednak udało się przekraść bez zwracania uwagi. Serce biło jej głośno, próbując wyrwać z niewielkiej piersi, gdy dostała się do klatki, majstrując przy niej wytrychami. Proste zamki, uff.
Kilka minut i już ich nie było. Czyści jak łzy, pewna była, że wszyscy by się wyparli znajomości Dziewczyny, gdyby złapali ją razem z wiedźmą. W drodze powrotnej nawet szczególnie już nie uważała.

***

Rewelacje byłej matki przełożonej przytułku Shallyi nie ruszyły Soe jakoś szczególnie. Wiedziała, że nie mógł to być żaden Sigmar! Ale żeby jego moc była aż tak wielka? Czy to może ludzie są tak głupi i podatni? Przecież Maida się oszukać nie dała, bo od razu nie uwierzyła. Wątpiła też, że cały ten łowca czarownic oddałby dzieciaka, gdyby się w nim zakochał, tak jak cały ten tłum. Czyli można się było bronić, tak w razie czego. Widmann plotła też trochę od rzeczy, o tym powstrzymywaniu i innych głupotach. Złodziejce zależało na koronach, nie jakiś dziewczynach czy tym bardziej całej krucjacie. Ktoś miał w tym interes, jak nic. Może jacyś inni porąbańcy, skoro Karl był mutantem. Mało ważne, zwłaszcza w tej chwili.

Pokręciła głową na słowa Josta.
- Będziesz gonił za tą całą zgrają? A jak sam się zakochasz w tym mutancie?! Musimy poszukać tego całego łowcy, wypytać o co się da a potem iść do naszego szacownego pracodawcy i zgarnąć co nasze. I tak nawet nie wiemy jak wygląda ten dzieciak.
Wzruszyła ramionami, odsuwając się nieco od śmierdzącej kobiety, która juz najwyraźniej nie miała nic do dodania.
- Nawet jak się dopytamy tych co go rejestrowali, to może być o wiele za mało. Słyszałam o kilku melinach, gdzie spotykają się takie zwichrowane typy. Je też możemy odwiedzić, koledzy po fachu muszą o nim coś wiedzieć. Ale jak mają jakiś budynek gildii czy inne coś... to mnie tam wołami nawet nie zaciągniecie!

Zadrżała. Paskudne plotki chodziły o tych fanatykach i nie chciała ich spotykać tak samo jak tych z Dziecięcej Krucjaty.
- No to co, spotkamy się o świcie.
Podniosła się szybko, machając im na pożegnanie. Za drzwiami zachichotała. Zostawienie Josta z tym balastem wydawało się nawet całkiem zabawne. A jakby mieli nieprzewidzianych gości w kapeluszach, to ona będzie daleko, nie mając z tym nic wspólnego!
Szybko oddaliła się od tego mieszkania, dla pewności dbając o to, by nikt niepożądany jej nie zobaczył.
 
Lady jest offline  
Stary 02-09-2010, 11:31   #16
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Cohen ze smutkiem patrzył na upadek znaczenia kościoła Sigmara w Marienburgu. Najpierw zamknięta świątynia w centrum, teraz ta prosta kamienna budowla. Cohen pamiętał wszak jaka wyglądają świątynie w Imperium. W małych miastach piękniejsze były od tego przybytku w Marienburgu. Wstyd przecież to wielkie miasto dorównujące wielkością Altdorfowi.
Lecz to co usłyszał od starego księdza sprawiło, iż wściekły zakrzyknął.

- Cóż się tu na Sigmara dzieje. Kościół opuszczony. Któż wiernych Sigmarowi wspomoże. Toż tak być nie może. Ani jednego kapłana mogącego nieść pocieszenie i pomoc w imieniu Sigmara.
- Donośny masz synku głos i oburzenie twoje też jest słuszne, ale to dom Pana.
- Wybaczcie Ojcze lecz taka złość mną targa. Owszem zostaliście wy na posterunku lecz naszym kościołom potrzebni są kapłani w sile wieku, potrafiący ruszyć do walki w każdej chwili. Starość jest od tego by rad udzielać, młodości wypełnianie służby pozostawiając. Nie wierzę aby Sigmar się odradził w tym dziecku. Pan nasz by nie zezwolił swoim kapłanom aby opuścili to miasto póki choć jeden wierny Sigmara może w nim przebywać.


Po tych słowach oburzony wyszedł ze świątyni. Na zewnątrz zatrzymał się, trzasnął mieczem o pochwę pogardzając jego luz. Odchrząknął i już normalnym głosem przemówił do towarzyszy.

- Słyszeliście w głosie jego uwielbienie do tego chłopa zupełnie jak u przeoryszy Shallytek. Rzecz to niepodobna aby dwaj kapłani konkurencyjnych religii wypowiadali się o jednej osobie mogącej być Wcielonym Sigmarem. Toż to herezja aby Shallytka kapłanka przedkładała ponad swoją boginię jakiegoś szczeniaka. Wiemy teraz z cłą pewnością, iż coś jest nie tak z tym dzieckiem i cła ta krucjatą. Wszak żadnych znaków nie było, które mogły by zapowiadać przyjście Sigmara w chwale. Nie pozostaje nam nic innego jak rozmówić się z uwięziona matką przełożoną.

***

Nocą miasto jest ciche lecz uważne uszy wyłowią zawsze jakieś dźwięki. Raz to będzie marcowanie kotów, zrazu rżężenie umierającego w ciemnym zaułku przechodnia. Tym razem to był przemarsz Degnara przez miasto. Samodzielnie produkowała hałas mogący zatopić odgłosy przemarszu patolu ludzkiej straży miejskiej. Na szczęście udało się go chociaż przekonać, iż rozmowa w czasie wykonywania tego zadani jest niewskazana. Cohenowi skóra cierpła za każdy m razem gdy posłyszał hałas robiony przez przemieszczającego się krasnoluda.
„Dobrze chociaż, ze nie krzyczy, że idzie cicho” pomyślał gdy krasnolud znów o coś zawadził powodując ogłuszający w mniemaniu Cohena hałas.
„Sigmar nad nami czuwa, to on sprawia, iż nikt nas nie słyszy”.

Samo uwolnienie przebiegło gładko. Ot podejść utrzymać leciutką Soe na ramionach. Potem pomóc wyjść byłej przełożonej Shallytek. Cohen nieco skrzywił się na zapach nieczystości którymi obrzucono kobietę, lecz nie obce były mu nawet grosze smrody. Wszak nieraz rannych towarzyszy wynosił z pola boju, a smród dobywający się z rozciętego brzucha jest stokroć gorszy. Ktoś inny pomyślał by, iż wynoszenie takich rannych jest stratą czasu, przecież i tak umrą, lecz wojak wiedział swoje i widział swoje wiec dla niego nie było ran śmiertelnych, póki ranny dychał. Zaś o życiu czy śmierci decydowali bogowie, a nie on.

Mimo halsu , który czynił głównie krasnolud udało się dostać do mieszkania Josta.
Widząc starania Josta uśmiechną się nieznacznie sam też w tym pospiesznie ogarnął.
„Nieźle musiał go bosman kotem wyćwiczyć”.
Rewelacje Maidy nie zaskoczyły zbytnio Cohena, wszak on już wcześniej wiedział, iż to tylko uzurpator a nie Sigmar.

- Więc wiemy już co czynić nam przystoi. Trzeba odnaleźć łowcę czarownic, potem wypytać się kupca o wygląd córki, może jakiś konterfekt ma czy malunek na której jakiś malarz ją uwiecznił. Wszak to u bogaczy jest modne. Potem uwalniamy i odbieramy nagrodę. Można by tez postarać się o dodatkowy zysk powiadamiając kogo trzeba w Imperium o niebezpiecznej herezji.
Potem zwrócił się do kapłanki Shally.

- A ty matko przełożona macie gdzie się przez czas tego tumultu schronić.

Potem spojrzał wymownie na Soe.

- Może potrafiłabyś ukryć Maide?
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975
Cedryk jest offline  
Stary 02-09-2010, 11:41   #17
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
- Krasnoludy i szlachcianki z daleka rzucają się tu w oczy. – Soe posłała wymowne spojrzenie Nastii i Degnarowi. Kislevitka wzruszyła ramionami.
- To nie problem przebrat' się.

I rzeczywiście, wystarała się o odzienie mniej rzucające się w oczy, a przede wszystkim – pozbawione rodowego herbu. Ciemny płaszcz, którym się okryła, miał schować szpadę. Jej misterna rękojeść mogła zwracać uwagę. Gorzej miała się sprawa z Fieofanem, po którym z daleka widać było kozackie pochodzenie, a którego szlachcianka chciała zabrać ze sobą jako trzecią czatę. Z tego, co się dowiedzieli, nie powinni mieć większych problemów z wydostaniem kobiety z klatki, lecz strzeżonego bogowie strzegą. W końcu uznała, że wystarczy pozbawić go liberii Miedwiediewów.

Poszło gładko. Może nawet zbyt gładko, jak na gust Anastazji Osipowny. Dziewczyna odjechała niczym cień ze swoim brzemieniem. Odczekali, aż znikła im całkiem z oczu, i ruszyli zaułkami do kwatery Josta, w ślad za Soe, która zdawała się znać każdy zakamarek ogromnego miasta. Nastia dopiero teraz zaczęła zastanawiać się nad możliwymi konsekwencjami tego, co uczynili. Nie pomogą im żadne koneksje i bogowie tylko mogliby chyba ich uratować, gdyby ktoś dowiedział się, co zrobili.

Pozostawiła Fieofana ukrytego w cieniu klatki schodowej, na wszelki wypadek. Sługa i tak marnie znał staroświatowy. Mógł przynajmniej zważać na konia Dziewczyny.

Kobieta z mieszaniną obrzydzenia i współczucia przyglądała się kapłance. Smród zatykał dech, zwłaszcza w zamkniętym pomieszczeniu, musiała przyzwyczaić się i do zapachu, i do tego, by płycej oddychać. Organizm byłej matki przełożonej był skrajnie wycieńczony, nie dziwota, że nie przyjmował ani wody, ani pożywienia. Długo trwało, nim zmaltretowana kobieta doszła do siebie. Nastia, stoczywszy wewnętrzną walkę, przełamała się i podeszła do niej z miską wody, obmyła jej chociaż twarz i dłonie. Maida Widmann, tak się przedstawiła. Zauważyła pewnie, że Kislevitka usiłuje nie oddychać i powstrzymuje grymas na twarzy. Żadna nic nie powiedziała, żadna nie odwróciła wzroku. Wiadomo wszak, w jakim stanie przynieśli tu kapłankę.
- Módltie się do waszej Shallyi, matko, módltie za nas wszystkich – mruknęła cicho, tak, by tylko Widmann ją usłyszała, zabierając miskę i odsuwając się na bezpieczniejszą dla zmysłu powonienia odległość. Po tej nocy kąpiel przyda się wszystkim. I odkażanie pewnie też by nie zaszkodziło.

Słuchając opowieści o dziecku, które najprawdopodobniej było kultystą, Nastia nie mogła nie przyznać przed sobą, że ogarnia ją coś na kształt ekscytacji. A więc nie zawiodła jej intuicja, podpowiadając, że ta sprawa to coś więcej niż zlecenie od zadufanego w sobie przekupczyny. Pokolenia jej przodków, poczynając od założyciela rodu, na poły legendarnego Dmitrija Anatolewicza, walczyły z Chaosem, nękającym mieszkańców Starego Świata. Nastia od zawsze czuła powołanie, by iść w ich ślady. Jej pech nie polegał na tym, że urodziła się kobietą. Raczej na tym, że urodziła się kobietą w szlacheckim rodzie, powiązanym w dodatku z dworem. Dopiero poza Kislevem mogła się wykazać. Wyglądało na to, że jej szansa nadchodziła, jeśli już nie nadeszła. Pytanie, co począć z wykradzioną kapłanką na chwilę straciło ważność.

Maida Widmann musiała być kobietą niezłomnej woli, jak wynikało z historii, którą opowiedziała. Skoro chłopak potrafił zjednać sobie całe tłumy, jak wielka musiała być jego moc? Szlachcianka na ogół nie miała czarowników w wielkim poważaniu – nikt, kto miast walczyć w pierwszym szeregu chowa się za plecami innych, wykorzystując podejrzane siły, nie zasługuje na szacunek. Słyszała też kiedyś, jeszcze podróżując po Bretonii, o pewnym szaleńcu, który mordował młode kobiety, dziewczęta właściwie, wierząc, że z zapachu ich niecałkiem jeszcze dojrzałych ciał zdoła sporządzić miksturę (czy też perfumy, wersje, które słyszała, różniły się w szeczółach), dzięki której pokochają go tłumy. Wielce się pomylił, bowiem ciżba omal go nie rozszarpała, skończył też rychło skrócony o głowę. Grenouille go zwali, o ile dobrze pamiętała. Nie to wszak ważnym było, lecz fakt, że Chaos czai się wszędzie, także w ludzkich umysłach, wypaczając ich myśli, uczynki i osobowość. Dlatego trzeba go pokonać. Dlatego skrzywiła się na słowa Josta.
- Jesli ona mówi prawdę, należy zbadat' sprawę. Cóż, że my przyprowadzim córkę van Haagena, jesli Chaos rozpanoszy się i nie będzie k czemu wracat'?

Pozostali też byli zdania, że nie należy lekceważyć udziału łowcy czarownic w tej sprawie. To ustaliwszy, mogli spokojnie się rozstać do świtu. Nastia, owładnięta myślą o możliwej pogoni za plugawym heretykiem, opuściła kamienicę wraz z Fieofanem, nie zamierzając pozostawać tu na noc, jak i pozostałe kobiety. Niech Jost martwi się, co począć z osłabioną byłą więźniarką. On wszak zna Marienburg, ona bynajmniej. Na pewno znajdzie odpowiednią kryjówkę. I może jakąś balię oraz sporą ilość szarego mydła.

***

Spotkali się o świcie, jak było umówione. Anastazja Osipowna spojrzała na swoich towarzyszy.
- Dziwnie wyglądat' będzie, gdy całą kompanią pytać o Falkenheima my będziem w ratuszu. Niech rycerz pójdzie – wskazała Cohena - a my możem rozpytat' po karczmach, jak Soe radziła. Co uważatie?
Dziewczyna skinęła głową, dając znać, że się zgadza. Mała złodziejka uprzedziła wymienionego przez Anastazję Osipownę mężczyznę.
- Taki z niego rycerz, jak ze mnie kapłanka! I tak Jost musiałby z nim iść, jeśli mamy się potem spotkać w jednym miejscu. Mi jedno, możemy się rozdzielić i ponownie spotkać tutaj. A co do ukrycia, to mogłabym coś znaleźć. Tyle, że takie rzeczy kosztują. Drogo.
Ściszyła głos, zbliżając się do Josta.
- Jeśli się chcesz jej tylko pozbyć, to pusta melina znajdzie się bez problemu. Tylko wtedy może nas wydać, gdy ją znajdą.
- Nie ma takiej potrzeby. Siostra jak na razie jest tu bezpieczna
- odpowiedział mężczyzna. Potem zwrócił się do kapłanki. - Mamy różne rzeczy do zrobienia, więc nie koniecznie ktoś tu cały czas będzie. Ale jak tylko do siebie dojdziesz, to wyjdź z mieszkania i wynoś się z miasta. Byle dalej. Najlepiej do Estalii albo Bretonii, albo jeszcze dalej. I pamiętaj. Nas nie znasz.

Cohen tylko żachnął się, słysząc słowa szlachcianki.
- Jestem Cohen. Możesz, panna, mnie nazywać wojownikiem, żołnierzem, lecz nie porównuj mnie do tych darmozjadów i nieudaczników rycerzy. A do tego urzędu mogę iść wraz Jostem, gdy ja rozpytywać będę o łowcę, ty, Jost, w tym czasie możesz rozpytać się po karczmach w okolicy. Wszak urzędnicy lubią mieć pod ręką karczmy, więc kilka na pewno jest w pobliżu. Teraz zaś udam się do "Grota.."

Jost przystał na propozycję Cohena, po prostu kiwając głową. Był zmęczony, a zapowiadało się, że cała ta heca szybko się nie skończy.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 07-09-2010 o 13:20. Powód: Dodanie wypowiedzi innych postaci.
Suarrilk jest offline  
Stary 03-09-2010, 13:10   #18
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Tym razem Jost już prawie w ogóle nie miał chętnych do nocowania w swoim mieszkaniu. Oczywiście, był krasnolud, który już nocy poprzedniej pokazał, że do spokojnych współlokatorów raczej nie należy. No i Maida, która całkowicie wycieńczona, zapadła w sen zaraz po swojej opowieści. Nawet jak słyszała przykazanie dokera, to nie dała po sobie tego poznać. Tak czy inaczej, zanim sama będzie w stanie zrobić cokolwiek, minie jeszcze z kilka dni, podczas których musiała pozostać tutaj. Przynajmniej już nie dostawała torsji, więc sprzątania było tylko na raz.
Świt przyszedł o wiele za wcześnie, ale trzy dodatkowe korony drogą nie chodziły, toteż zebrali się w komplecie, by chwilę potem rozdzielić się na dwie grupki, w dwóch różnych miejscach mających szukać łowcy czarownic, Osrica Falkenheim. Igły w stogu siana? Wszystko zależało od popularności, takie osoby zawsze rzucały się w oczy, a im mocniejsza i starsza ich reputacja, tym więcej informacji można było o nich zebrać.

Wydawało się, że Jost i Cohen mieli nieco łatwiejsze zadanie. Ratusz znajdował się w łatwym do odnalezienia miejscu, był łatwo dostępny, a urzędnicy, przynajmniej w teorii, mieli z chęcią udzielać informacji potrzebującym obywatelom. To było tak na prawdę pierwsze zderzenie obu mężczyzn z machiną biurokracji, tłumem ludzi kłębiącym się wszędzie i barierą niechęci, wydzielaną przez pracowników tego upiornego miejsca, barierą, którą wyczuwali na wiele metrów przed zbliżeniem się do odpowiedniej osoby. Trzy razy stali w złych kolejkach, dwa razy kierowano ich do innej osoby, nieszczególnie przejmując się ich zniecierpliwieniem i narastającą wściekłością. Przemierzyli wielki budynek przynajmniej kilka razy, marnując kilka godzin na bezcelowym waleniu w mur. Aż w końcu trafili do odpowiedniej osoby, grubej kobiety w sile wieku, która spojrzała na nich jak na robaki, wysłuchując sprawy. Gdyby spojrzeniem mogła zabić, mieli całkowitą pewność, że już by umarli.
- I po co wam to, się pytam? Na co czasu nie macie marnować?! Informacje o zarejestrowanych, tak jakby komuś miało to pomóc... Standardowa opłata to dwa srebrniki... Poczekajcie tu.
Od opłaty wymigać się nie mogli. Ale teraz pozostało im tylko jakieś dziesięć minut czekania, po których kobieta wróciła, niosąc ze sobą dość cienką księgę.
- Osric... tak, data rejestracji dwa tysiące czterysta dziewięćdziesiąt dwa... lat podczas rejestracji... dwadzieścia pięć. Adres...
Adres prowadził do południowych doków.

Grupa, którą prowadziła Soe, do doków udała się od razu, chociaż może nie południowych. Dziewczyna znała sporo melin, ale było to jak szukanie igły w stogu siana, zwłaszcza o tej porze, kiedy to najwięksi pijacy jeszcze się nie ocknęli, uczciwi mieszkańcy byli w pracy, a pozostali raczej nie zaglądali do przybytków dających złudne chwile radości i przyjemności. Za to trzy kobiety, nawet jeśli były w towarzystwie krasnoluda, zdecydowanie zwracały uwagę. Może jeszcze miejscowa złodziejka z głową zakrytą kapturem potrafiła przemknąć, to Dziewczyna i Nastia były jak zapalone latarnie na środku ulicy podczas najciemniejszej nocy. Bo trzeba dodać, że doki nie były piękną dzielnicą, w której pracowała uczciwie tylko część ludzi. Pozostali kręcili się tu i ówdzie i wyglądali z bram, taksując przechodzących uważnymi spojrzeniami. Zarabiali... w nieco inny sposób. Na szczęście broń i obecność khazada trzymała ich na dystans, przynajmniej o tej wczesnej porze.
Większość odwiedzanych miejsc nie była godna jakiegokolwiek zapamiętania. Brudne, śmierdzące i nawet rankiem zadymione, poukrywane w piwnicach lub rozpadających się drewnianych budynkach z klientelą co najmniej podejrzaną. Soe zazwyczaj szła sama, zostawiając towarzyszy z tyłu. Tyle co mogli zauważyć, to często wykonywała jakiś gest, pewnie oznajmiając, że jest "swojakiem". Przez długi czas nie dowiadywali się i tak niczego konkretnego, a prawdziwe typy, ubrane w długie płaszcze i charakterystyczne kapelusze, musiały siedzieć poukrywane gdzieś w swoich domach.

Wypytywanie i późniejsze odwiedziny w pustym obecnie, drewnianym i rozpadającym się domu Osrica, wywołały jednakże odpowiednią reakcję. Gdy już zebrali się wszyscy, mały, brudny chłopak o rozczochranych włosach dostarczył im wiadomość.
- Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś o Falkenheimie, spotkamy się w magazynie trzydziestym piątym, w Dystrykcie Suiddock. Dziś dwa dzwony po południu.
Dzieciak zniknął szybko.


Nie dane im było spokojnie doczekać wyznaczonego terminu. Przemierzając wąskie, śmierdzące uliczki, w którymś momencie pojęli, że idą poprzez alejkę zupełnie sami. Inni ludzie gdzieś zniknęli i chociaż Soe i Jost w końcu się zorientowali, to było już za późno. Z zaułka przed nimi wyszły cztery postacie, z których jedną poznali natychmiast. Josef wciąż był paskudny, mały i oślizgły i nie zmieniała tego nawet nabijana gwoździami pałka, którą dzierżył w dłoni. Za to jego koledzy wyraźnie wyglądali na takich, co do podobnych robót wręcz stworzeni zostali. Zwłaszcza ten, który stał po jego lewej. Olbrzymi dryblas szczerzył się pożółkłymi pieńkami zębów, a przynajmniej tymi, co mu jeszcze zostały. Od łysej czaszki odbijały mu się krople zaczynającego padać deszczu, a w potężnej łapie dzierżył metalowy pręt długi niemal tak jak miecz Cohena. Zarechotał, pokazując dłonią na kobiety i szturchając jednego z kumpli. Znacznie niższy, brodaty mężczyzna o tuszy całkiem sporej i wynikającej nie tylko z mięśni, oblizał się obleśnie, w duchu już na pewno dziękując Josefowi za tę robotę. Rozprostował ręce, w których trzymał po jednym małym toporku, a raczej bardziej siekierce. Trzeci z nich wyglądał niemal przeciętnie, z brązowymi włosami i dębową pałką. Na twarzy miał jednak ślady po ospie, a jedno oko zakryte było bielmem. Doborowa kompanija.

- Ooo... tak! Myśleliście, że możecie tak po prostu okraść starego Josefa? - ślinił się i mówił szybko, w dużym podnieceniu - Zabraliście mi to, co do was nie należało! I to w jaki sposób! Nie lubię zniewag. Oooo... nie lubię!
Postąpił krok bliżej, ważąc w dłoni ciężki kawał drewna.
- Kapelusiki już wiedzą, że coś w nocy do mieszkanka przytargaliście. Już wiedzą co.
Zachichotał niemal upiornie, przynajmniej w zamyśle, bo wyszło skrzekliwie i zabawnie. Tylko sytuacja zabawna nie była. Szybkie spojrzenie w tył ukazało kolejnych dwóch znajomków Josefa. Jeden z nich był mały, ale skakał w miejscu z nogi na nogę, bardzo zręcznie przerzucając sztylet z jednej do drugiej ręki. Drugi - niezbyt wysoki, ale przysadzisty i umięśniony, wyglądał jakby mógł z bykiem jedną ręką się siłować. Na dłoniach miał jakieś ostre kastety i jako jedyny także prócz zwykłego, poszarpanego ubrania - jakieś utwardzane skóry, służące mu za zbroję. Obecność tylu kobiet wszystkich ich poruszała wyraźnie tak, że aż palili się do bitki.
- Teraz płacą za was całkiem nieźle. Ooo... tak! Ale nie powiedzieli w jakim stanie trzeba dostarczyć! - zarechotali wszyscy - Do dzieła panowie, to jeszcze z dziewkami się pobawimy!
 

Ostatnio edytowane przez Sekal : 19-09-2010 o 15:43.
Sekal jest offline  
Stary 05-09-2010, 06:15   #19
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Nie miał nic przeciwko temu, by zmaltretowana babinka trochę z nimi podrzemała. Miał jedynie nadzieję, że starucha zbytnio nie chrapie. Nienawidził osób, które nie dawały innym spać po nocach. Takich, to tylko krępować i czym prędzej wywalać za drzwi. Niech się nauczą, by bliźnim nie zatruwać życia!

Wszystkie te przemyślenia w końcu go wymęczyły. Legł jak długi i pogrążył się w słodkiej krainie sennych widziadeł.

Obudził go nowy dzień. Zaspany, wyszedł przed jostową chałupę, pozwalając słonecznym promieniom ogrzać swoją zapyziałą gębę. Przetarł przekrwione oczy, ziewając przeciągle. Pospieszany, ruszył w końcu za resztą, mamrocząc pod nosem jakieś krasnoludzkie przekleństwa.

Szum fal trochę go rozbudził. Zaśmierdziało rybami, niebo nad portem zabieliło się setkami czyhających na zdobycz mew. Zaklął, gdy obfita bomba odchodów rozplasnęła się zaraz koło jego buta. Zapowiadało się na kolejny piękny dzień...


W końcu opuścili tłumnie oblegany portowy deptak i zanurzyli się w labiryntach miejscowych doków, przeczesując tamtejsze marynarskie speluny. Ślina ciekła mu strumieniami, gdy podziwiał nieskończone rzędy wystawionych za szynkwasami trunków. Mimo usilnych starań nadal musiał obyć się bez gotowizny, więc wytrawne napoje wciąż pozostawały poza jego zasięgiem. Czy naprawdę zasłużył na taką torturę? Czym uchybił Przodkom, że postanowili go aż tak srodze pokarać? Starał się odwracać głowę. Nie myśleć o ich smaku! Kątem oka dostrzegał jednak błysk słońca figlującego w szlachetnym szkle butelek, widział prężące się od smakowitej zawartości beczki, kuszące gotowymi do odkręcenia kurkami...
Jak najszybciej musiał zdobyć jakieś pieniądze!
- Rychlej tam! - zaryczał zniecierpliwiony do reszty kompanii, bo czuł, że już dłużej w karczmie nie wytrzyma.

W końcu udało im się chyba coś wywiedzieć. Mały, człeczy dryblasek, doceniając najwidoczniej szlachetny zapał kompanii, postanowił im trochę dopomóc. Krasnolud, mający od zawsze słabość do dzieciarni, prawdziwie się wzruszył. Istniało jednak dobro w człeczym narodzie.

***

Od momentu wkroczenia w ciasne, brudne alejki doków bezustannie się na nich gapiono. Groźne, poznaczone bliznami facjaty wyrastały jak grzyby po deszczu ze wszystkich pobliskich alejek, śledząc każdy ich ruch. Degnar dla pewności złapał się za głowę. Przejechał dłonią po włosach. Sucho. Tak też myślał. Nie zgromadzili się więcej tak tłumnie, by popatrzeć sobie na obsranego przez mewy krasnoluda. To pozostawiało tylko jedną ewentualność. Samice.

Zadarł głowę do góry, spoglądając badawczo na towarzyszącą mu żeńską część kompanii. Cóż. Człeczy gust w dalszym ciągu pozostawał dla niego niezrozumiały. Sprzymierzeńców należało jednak bronić, szczególnie jeśli należeli do płci ułomnej. Położył więc tłuste paluchy na wiszącym mu u pasa toporze i przybrał groźną minę.

Nie od razu, ale się udało. Wszyscy ciekawscy gdzieś się oddalili.
- No i patrzajta, starczyło ino wyszczerzyć zębiska, łypnąć groźnie okiem i już czmychnęli, gdzie pieprz rośnie. Śmiszne, strachliwe człeczyny...

I właśnie wtedy weszli do ciasnej, obskurnej alejki, ciągnącej się za jakąś pobliską tawerną. Wystraszony miejscowy szczur minął ich z piskiem i zniknął w kupie pobliskich śmieci.


- Te, człeczyno, czy to aby nie przypadkiem, ten obsmarkany dziadzina, co żeś go tarczą po makówce łupnął? - zwrócił się zdziwiony do Cohena.
Przyznać musiał, że co jak co, ale tego się nie spodziewał. Staruch przy ostatnim spotkaniu raczej nie sprawiał zbyt rozgarniętego wrażenia. A tu proszę, własna hanza oprychów i do tego niepokojąco pełne, rozbudowane zdania. Niespodziewane uderzenie w łeb musiało mieć iście pokrzepiające właściwości. Może warto było samemu spróbować?

Dalsze przemyślenia nad metodami terapii u starców przerwał uchwycony przez krasnoluda błysk wyciąganej broni. Zapowiadało się na poważne problemy. Degnar od razu pożałował, że swój hełm i tarczę postanowił tego dnia zostawić u Josta. Skąd miał niby wiedzieć, że wpadną nagle w tak srogą poharcówkę? Pluć w brodę będzie musiał sobie jednak później. O ile będzie później... Zręcznym ruchem wyszarpnął zza pasa toporzysko.
- Rzućcie broń, nicponie! Pókim do...
Potężny cios pałki ześlizgnął się z łomotem po jego czaszce, krzesząc przed oczami cały nieboskłon gwiazd. Zatoczył się, wypluwając z ust strużkę krwi. Ugryziony w środku wypowiedzi język zapulsował ostrym bólem, puchnął. Ogłuszony krasnolud otrząsnął się w ostatnim momencie. Przyjętą na topór pałka zadzwoniła metalicznie, centymetry od jego głowy. Odwinął się, odrzucając przeciwnika do tyłu. Ciął. Potężnym i srogim cięciem z dalekim wypadem do przodu. Zbyt dalekim, jak na jego wiek. Coś strzyknęło mu w biodrach.
- Uh, ssarasa - zaklął spuchniętym językiem, krzywiąc się boleśnie.
Ostrze topora dotarło jednak do celu, wgryzając się z impetem w miękką tkankę wrażego brzucha.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 05-09-2010 o 18:10.
Tadeus jest offline  
Stary 06-09-2010, 18:10   #20
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Jost, zasępiony i markotny podążał wraz z Cohenem do marienburskiego ratusza. Nie wiedział z czym przyjdzie mu się tam mierzyć, ale już niejednokrotnie słyszał, że biurokracja jest niemal tak groźna i pogmatwana jak Chaos. Jak do tej pory, raz w życiu miał do na poważnie do czynienia z urzędnikami. Miało to miejsce ponad dwa lata temu, w Czcigodnej Gildii Dokerów i Woźniców, gdzie miał obowiązek zarejestrować się jako pracownik portowy. Na wspomnienie o męczarniach rejestracji, wciąż dostawał gęsiej skórki. Kilkanaście dokumentów do podpisania było dla nieumiejącego czytać i zdolnego jedynie do napisania własnego imienia, Josta udręką. Cały proces zajął mu niemal trzy dni, większość których spędził w kolejkach do ponurych i niezbyt uprzejmych urzędników. Dzisiaj, znów miał wkroczyć do obcego i wrogiego mu świata urzędów. Tym razem w towarzystwie najemnika, na którego wsparcie liczył.

Wielki budynek miejskiego ratusza mimo całego swego przepychu i bogactwa, odpychał. Już w wielkich drzwiach kłębił się tłum interesantów, którzy zaciągali informacji gdzie i do kogo się udać w swoich sprawach. Podobnie uczynili Jost z Coehen, którzy zostali skierowani do czcigodnego Valherta Bierkinmeiera, urzędnika drugiej klasy, rezydującego na trzecim piętrze wschodniego skrzydła, w gabinecie numer siedem. Przed gabinetem stało kilkunastu jednakowo wyglądających interesantów, którzy dyskutowali ze sobą o sprawach o jakich Jost nie miał pojęcia. Dwie godziny zajęło im czekanie, tylko po to aby dowiedzieć się, że sprawa z jaką przychodzą nie zostanie tu rozpatrzona, gdyż bla... bla... bla...

Potem były kolejne kolejki, kolejne niechętne miny urzędników i pytania: po co i na co? W trzecim gabinecie, w jakim się znaleźli Jost niemalże dostał ataku furii i tylko obecność towarzysza, sprawiła że nie rzucił się z pięściami na szczurowatego urzędnika. Jednak w końcu, po piekielnych mękach, podpisaniu jakiejś petycji i wręczeniu jakiejś wrednej, podstarzałej urzędniczce dwóch srebrnych monet, które z ciężkim sercem Jost wysupłał z sakiewki, uzyskali interesującą ich informację.

Osric Falkenheim przestał być tylko imieniem i nazwiskiem, nabrał realności. Mężczyzna którego szukali mieszkał w południowych dokach, Suiddock. Teraz wystarczyło się tą informacją podzielić z resztą kompanii i udać pod wskazany adres. Jost z ulgą opuścił ratusz, z postanowieniem, że więcej się tu nie pojawi.

***

Adres jaki został im wskazany okazał się chyba nieaktualny. Dom, do którego przyszli od dłuższego czasu musiał być opuszczony. Okna były powybijane, drzwi zabite kilkoma masywnymi dechami a ściany odrapane. Nikt tu nie mieszkał. Ani Osric Falkenheim, ani nikt inny. Może poza szczurami i ptakami, które wiły sobie gniazda w dziurach w dachu.

Jakież było zdziwienie dokera, który klnąc i złorzecząc na urzędników w ratuszu, chodził w kółko przed domem i kopał kawałki gruzu, gdy do drużyny podszedł młody, umorusany ulicznik i oznajmił im, że potrzebne informacje mogą uzyskać w jakimś magazynie. Nikt nie zdążył o nic zapytać, chłopak ulotnił się bardzo szybko po przekazaniu informacji.

- Ciekawe - powiedział Jost. - Wielce ciekawe... Tak zupełnym przypadkiem ktoś chce nam pomóc i wysyła chłopaka z adresem. Na ciżmy Ranalda, wietrzę tu podstęp. Jakby ktoś wiedział, że tu będziemy. A teraz zaprasza nas do magazynu, z pewnością pustego, na pogawędkę. Dobrze, że przynajmniej nie po zmroku...

***

Czy był to przypadek czy nie, jednak zanim dotarli do magazynu trzydziestego piątego, spotkali starego znajomego. W jednej z alejek, ciemnej i wąskiej, na tyłach jakiejś karczmy, czekał na nich nie kto inny, a sam Josef, handlarz relikwiami. Ten sam, którego Cohen ogłuszył dzień wcześniej i zabrał koszulę ze znakiem gołębicy. Tym razem Josef nie chciał nic sprzedać ani wcisnąć przechodniom fałszywej relikwii. Tym razem stary, obleśny Josef chciał się zemścić. Towarzyszyło mu kilku oprychów. Zbirów zaprawionych w karczemnych awanturach. Ich obleśne mordy wyrażały tylko jedno. Mordobicie i znęcanie się nad ofiarami, to coś z czego czerpali przyjemność. A teraz dochodziła do tego zwierzęca chuć i możliwość pochędożenia. Pięknie.

Josef rozgadał się na temat swojej krzywdy. I tego, że Czarne Kapelusze wiedzą o domniemanej wiedźmie, która wciąż przebywała w mieszkaniu Josta. Słowa handlarza wywarły odpowiednie wrażenie na dokerze. Nie miał zamiaru uciekać, ale jeszcze liczył na pokojowe rozwiązanie sprawy. Teraz wkurwił się. Szybko rozglądnął się na boki i za siebie, patrząc gdzie znajdują się jego towarzysze. Wyrwał z pochwy kordelas. W tym czasie krasnolud już wymachiwał toporem w starciu z jednym ze zbirów. Jost nie był gorszy.

Skoczył w bok, potem do przodu i machnął ostrzem, które zablokowane zostało przez trzymaną przez jego przeciwnika siekierkę. Druga, bliźniacza broń ze świstem przecięła powietrze tuz obok ramienia Josta. Uchylił się i odskoczył. Drab nie ruszył za nim. Wzniósł broń do rzutu, prawdopodobnie chcąc cisnąć nią w głowę dokera. Jost pochylił się i natarł powtórnie. Szerokim ostrzem celując w wzniesioną rękę. Kość przedramienia stawiła opór, a brodaty zawył. Doker pociągnął broń ku sobie, starając się ją wyrwać z ciała przeciwnika.
 
xeper jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172