Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-12-2011, 18:51   #131
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację

Dzięki krótkiej wycieczce Cienistego Maga wszystko znów zaczęło iść po ich myśli. Obładowana łupem i zyskanym przy okazji ekspedycyjnym sprzętem łódź raźno pruła powierzchnie wody, płynąc bez większego wysiłku i z przyzwoitym silnym prądem w stronę Grissenwaldu. Zrekrutowana w Dunkelbergu para - niemal bezzębny dziad, każący tytułować się kapitanem i jego lekko przygłupawy, ale potężny niczym góra syn najwyraźniej jednak znali się na rzeczy.

Jako że Telimena odzyskała znów przytomność i najwyraźniej powoli, ale zdecydowanie wracała do zdrowia nie było już przymusu przybijania w Grissenwaldzie - mogli nie tracąc więcej czasu udać się prosto do Nuln. Na co nalegał i oburzony całą przygodą profesor, który zamierzał wnieść skargę na miejscowym dworze Elektorki i sama fioletowa magini, która najwyraźniej zatęskniła za mieszkającą w Mieście Kuźni rodziną. Czarodziejka już od początku wydawała się mało zaangażowana w całą misję, jednak teraz jej entuzjazm najwyraźniej zupełnie opadł. Nie zdziwiliby się, gdyby postanowiła ich opuścić przy najbliższej okazji - czemu, biorąc pod uwagę jej ostatnie traumatyczne przeżycia, nie można było się przesadnie dziwić.

Zanim jednak dane im było ujrzeć pierwsze przemysłowe kominy, musieli zmierzyć się z nurtem Reiku... i intensywnym na nim ruchem. Z tym już tak prosto najętej parze nie poszło.
- Na Sterburtę! Szybciej, ty pacanowaty niedojdo! Ruszaj żyć! Bo łupniemy w tę barkę! Chybam był zupełnie nachlany jakżem cię z matulą w sianie wyrobił!

Po parunastu prawie-kolizjach i godzinach wysłuchiwania rodzinnych kłótni w końcu znaleźli wolne miejsce w porcie w Nuln. W powietrzu czuć było ciężką woń rozgrzanego żelaza. Pył z wiecznie obecnych nad miastem obłoków dymu już po paru minutach zdążył osadzić się na pokładzie i ich odzieniu.


Wszystko wskazywało na to, że skończyli pierwszy etap podróży. Można było mieć tylko nadzieję, że następne okażą się mniej "emocjonujące".
 
Tadeus jest offline  
Stary 05-01-2012, 00:09   #132
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Po potyczce w grobowcu Gundulf wyruszył po pomoc. Jak zawsze maga nie opuszczały siły i nierozłączne poczucie humoru. Magnusowi nie było jednak do śmiechu. Jego narzędzie pracy zostało uszkodzone za pośrednictwem kamiennej klingi magicznej istoty. Nigdy nie spotkał się z taką siłą. Jeden cios zniszczył jego metalowy puklerz i porządnie zgruchotał bark. Niesamowite... Z pomocą wojownikowi przyszedł Alfred Mont, który nawet nie siląc się na delikatność nastawił weteranowi poprzestawiane kości. Czarodziej przez chwilę przyglądał się tatuażowi wojownika jednak nic nie powiedział. "Pewnie widział coś takiego pierwszy raz" pomyślał Magnus zabierając się w okolicę łodzi.

Ranna Telimena, starzec, dwójka czarodziejów, ledwo żywy żołdak... każdy z nich chciał wypocząć aby organizm zebrał siły przed zbliżającą się podróżą. Tileańczyk przysiadł pod drzewem w okolicy obozowiska cały czas patrząc w tamtym kierunku. Obok niego leżała załadowana kusza a w rękach lśnił mu powyginany, zniekształcony puklerz. Tarcza i broń zarazem. Przedmiot, który niejednokrotnie uratował go przed śmiercią. Zachowa go już na zawsze. Ku pamięci...

W końcu będąc sam Magnus miał czas aby porządnie, na spokojnie zastanowić się nad grobową wizją. Tak żywą. Tak realną. To co widział było owiane tak potężną magią, że mogło być prawdą. Mogło mieć sens i wyzwolić lawinę myśli, która pozwoli mu sobie coś przypomnieć. Ale czemu mimo usilnych prób nic mu nie wpadało do głowy? Nie pamiętał towarzyszy wraz z którymi... właśnie. Zabijał, gwałcił i okradał? Ciężko mu było znieść coś takiego. Ale teraz jest inaczej. I zawsze będzie.

***

Grau wrócił a wraz z nim dwójka ludzi znających te wody jak mało kto. Starzec mianujący się kapitanem oraz jego wyrośnięty ponad miarę syn. Mimo iż ich wybawcy nie wyglądali na budzących zaufanie to znali się na żegludze jak nikt kogo Magnus znał. Kapitan zręcznie unikał kolizji na rzece lawirując pomiędzy wystającymi pniami, śmieciami i innymi przeszkodami. Wodna trasa wiodąca nie dalej niż do Nuln pozwoliła wojownikowi wypocząć i zregenerować siły. Nie pamiętał jak dawno robił sobie przerwę od treningu. Przerwę, którą tym razem wymusiła na nim kontuzja. Następnym razem będzie uważniejszy - nie da się tak podejść. Jego ciosy będą jeszcze szybsze i celniejsze a puklerz... kupi sobie wytrzymalszy.

W trakcie podróży Magnus przypominał sobie swoją ostatnią wizytę w Nuln. Pamięta to jakby to było wczoraj...

***

- Szykować się do drogi! Kranter, Solir, Tymoteusz pojedziecie z Magnusem aby odciąć drogę rabusiom! - zawołał głośno kapitan Ostard. - Pamiętajcie, że jest ich czterech więc w razie starcia szanse powinny być po waszej stronie. Szykujcie się a ja objaśnię naszemu przyjacielowi w czym sprawa leży...

Mała stajnia została wypełniona odgłosami gotujących się do drogi najemników. Cała trójka, wybrana nie bez powodu, potrafiła doskonale jeździć konno, opiekować się swoimi wierzchowcami i walczyć. Magnus natomiast nie był już tym samym dzieciakiem co kiedyś. Nadal był młody, ale lata spędzone na polach bitew uczyniły z niego twardego i silnego wojownika nie lękającego się nawet zatrważających sił wroga.

- Liczę na Ciebie młody. - Określenie, którego użył Ostard uchodziło płazem jedynie mu i dwóm innym osobom. Każdy inny mógłby obawiać się szybciej odpowiedzi albo czegoś jeszcze drastyczniejszego. - Medyk Apoloniusz mówił, że ta czwórka ukradła jego dziedzictwo. Małą, drewnianą skrzynkę z nieznaną nam zawartością. Kierunek, w którym wyruszyli Ci zwyrodnialcy jest nam znany jednak musicie być gotowi na niekorzystne obroty spraw. Mam nadzieję, że nie przekażą nikomu pakunku w drodze do stolicy. Nie prędzej niż ich złapiecie.


Po jakimś czasie młody wojownik i przydzieleni mu ludzie wyruszyli w ślad za złodziejami. Tydzień później Stary Świat był lżejszy o paru zakapiorów i bogatszy o jednego uszczęśliwionego starca. Szkoda, że Magnus nie widział miny Apoloniusza, gdy ten otrzymał swoje dziedzictwo z powrotem. Może odwiedzi go, gdy już będzie w mieście?

***

Całe godziny okrzyków dowodzącego łodzią już zdążyły weteranowi zbrzydnąć. Magnus był pewien, że następnym razem wejdzie na podobne ustrojstwo nie wcześniej niż za parę dobrych miesięcy. Olbrzymi potomek kapitana uwijał się jak w ukropie niczym przy oporządzaniu wielkiego, tnącego lodowe kry, krasnoludzkiego niszczyciela. O ile wierzyć opowieściom pijanych krasnoludów to taka machina potrzebowała dziesiątki brodaczy załogi a potrafiła pomieścić kolejne kilkaset. W końcu wysokie kominy samego Nuln zaznaczyły swoją obecność w postaci ciemnego osadu na ubraniach i pokładzie łodzi. Gdy ekipa przybiła do brzegu Magnus wyglądał na najszczęśliwszego człowieka na ziemi...

Tileańczyk podziękował sowicie zarówno starcowi jak i jego potężnemu podopiecznemu. Ciesząc się, że jest w końcu w Nuln zaciągnął się przepełnionym pyłem powietrzem. Miasto licznych kuźni, wspaniałych broni i jednych z najznamienitszych aren gladiatorów. Tak! Aż chciało się żyć!

- Nie wiem jak wy Panowie, ale ja chętnie rozprostowałbym kulasy po podróży. - rzekł z uśmiechem barczysty tileańczyk.

Po tym jak kapitan, jego prężny majtek i wiecznie narzekający profesor opuścili towarzystwo Wieczny Uczeń przeszedł do rzeczy.

- Może najpierw odwiedzimy siedzibę kolegiów a potem odpoczniemy parę dni? Wypoczynek dobrze by mi zrobił... - uśmiechnął się do siebie wojownik nie pamiętając kiedy ostatnio dobrze i dostatnio wypoczął. - No i pomożemy Telimenie dojść do jako takiej formy. Nie wiem czy w jej stanie wypada jej kontynuować tę wyprawę. Ja bym na twoim miejscu dał spokój i trzymał za nas kciuki. - powiedział patrząc na czarodziejkę. - To jak? Jakieś pomysły?

Dobrze było znowu odwiedzić Miasto Kuźni. Alfred wciągnął w płuca przesycone smrodem dużego osiedla powietrze, usiłując nie myśleć o tym ile razy miał ochotę wbić sztylet między kręgi szyjne skamlącego profesorka czy przewoźnika i jego synalka. Dotarli do cywilizacji i dobrze było się znaleźć w miejscu, gdzie kołysanką nie było wieczorne wycie wilków. Mimo wszystko dobrze.

- Jak znam życie - odwrócił się do Magnusa - to Gerold i ja z miejsca zostaniemy wysłani na jakieś zadupie z kolejną misją. Więc może przez jeden dzień odpocznijmy bez myślenia o Kolegiach.

Spojrzał na Sehlada. Miał sprawę do załatwienia na mieście i potrzebował trochę czasu, bez gonienia do łącznika z wywalonym jęzorem.

- W takim razie widzimy się jutro w południe w karczmie “Lśniąca Klinga”. Pasuje wam taki układ? - zapytał wojownik myśląc o tym ile do zrobienia ma w mieście.

Wissenlandczyk skinął głową, spojrzał na Telimenę i Alchemika.

- Gerold, gdzie Cię mogę szukać wieczorem, jeśli mogę cię nawiedzić? Telimeno, odprowadzić cię dokądś?

- Zatem do zobaczenia Panowie. Trzymaj się młoda. Uważaj na siebie. - rzucił weteran zabierając swoje rzeczy i oddalając się nieśpiesznie.

Pierwszy raz od bardzo długiego czasu został całkowicie sam. Wolny na jakieś kilkanaście godzin po których spotka się z czarodziejami i postanowi co dalej. Miał tyle do zrobienia. Wprost nie wiedział od czego zacząć...

***


Po wejściu do "Lśniącej Klingi" w tileańczyka od razu uderzyła woń soczystego mięsa i piwa. Głównie piwa. W sali głównej było gorąco i nawet uchylone okna niewiele były w stanie pomóc. Tawerna jak zawsze niemal wypełniona po brzegi wojownikami różnej maści nie znosiła ciszy. To tu, to tam dało się słyszeć głośne rozmowy, śmiech, wykrzykiwane zamówienia. Dwie pomocnice oberżysty niemal biegały po sali roznosząc trunki i jadło. Ich długie suknie falowały ponętnie zwabiając coraz to kolejnych bywalców do zamówienia piwa tylko po to aby jedna z nich podeszła do stolika. Od ostatniej wizyty weterana zmieniło się niewiele. Niemal nic...

Szeroki niczym tur barman właśnie wycierał szynkwas, gdy podszedł do niego młody wojownik.

- Witaj. Sytą strawę proszę. Najlepiej parę rodzajów mięsa, warzywa a do picia najlepiej sok i jakiś kompot. - Magnus miał ochotę porządnie podjeść przy okazji nie upijając się w trupa.

- Witam, witam. Poznałem Cię po samym zamówieniu młody! Pokój też chcesz? - zapytał patrząc z szerokim uśmiechem rozmówca.

- Pewnie. Najwyższej klasy, ot co. Jestem kontuzjowany i muszę porządnie wypocząć.

- Żarcie się robi. Pokój zaraz będzie. A co tam u Ciebie? - zapytał dawno nie widziany znajomy.

I wtedy się zaczęło... Magnus zaczął wspominać jak ostatnimi czasy podróżował. Opowiadał pomijając z kim jechał oraz przez jakie dokładnie krainy. Nie podawał nazw miasteczek, ani wsi, ale stary oberżysta mimo wszystko słuchał. Gdy pojawiło się jedzenie Magnus grzecznie podziękował i usiadł w środku sali. Może kogoś jeszcze tu skojarzy?

***

Po porządnym posiłku wojownik musiał odwiedzić medyka. Jako, że najbliżej był dom Apoloniusza to też weteran zdecydował się na wizytę właśnie tam. Spora, kamienna budowla z licznymi oknami aż kipiała wspomnieniami sprzed lat. W końcu tileańczyk przełknął ślinę i zapukał kołatką w spore, dębowe drzwi.

- Kto tam? - usłyszał znajomy głos starszego człowieka.

- Przyjaciel sprzed lat. - odparł młody wojownik.

- Jaki przyjaciel? - zapytał zza zamkniętych drzwi głos.

- Aż tak dawno mnie tu nie było, Apoloniuszu? To ja Magnus. Ten młody. Współpracowałem z Pogromcami przy odzyskaniu twej... - drzwi się otworzyły ukazując w nich starą, pomarszczoną twarz.

- Tak wiem. Magnus. Zapraszam. - starzec szybko zauważył co trapi wojownika.

Tileańczyk aż żałował, że nie mógł zostać dłużej, bo chętnie by wypytał medyka o obecne kłopoty jego czy też samego Nuln. Wyszedł jednak całkowicie zadowolony. Apoloniusz jako jeden z najlepszych medyków opatrzył go oraz dał specjalną maść z pomocą której za parę dni jego ciało powinno być zdrowe. Szkoda, że nie mógł zostać...

***

Po wizycie u medyka Magnus poszedł do garbarza, u którego zostawił swoją zbroję oraz powyginany puklerz. Chciał aby rzemieślnik naprawił skórznie oraz zrobił wytrzymały, skórzany pokrowiec na jego pamiątkę. Ostatni cel jego dzisiejszej podróży po mieście to kowal. Nie byle jaki, ale krasnoludzki. Brodacze jak mało kto znali się na konstrukcji broni oraz pancerzy. Jako znakomici wojownicy nie tylko wiedzieli, gdzie uderzyć aby zabolało, ale i co zakryć aby uniknąć obrażeń. I zarówno w walce, jak i kowalstwie, metalurgii byli niezrównani. Spory warsztat Ginnara "Metalowej Pięści" ściągał w swoje progi najznamienitszym wojowników. Magnus bywał tu już dawno. Pamięta jak podczas swej pierwszej wizyty w Nuln pojawił się tu wraz z Galahadem.


- Witaj krasnoludzie. Przybywam po nowy puklerz. Miałbyś coś na stanie? - zapytał weteran rozglądając się po asortymencie wystawy.

- Witam. Mam i to nie byle jaki. Skończyłem go kuć jakiś tydzień temu i powiem Ci, że jest to jedna z najlepszych tego typu tarcz jaką wykułem od lat. - Ginnar wyciągnął spod lady błyszczący, okrągły cud krasnoludzkiej myśli militarnej.

- Doskonały. Jest wytrzymalszy i lżejszy od mojego starego puklerza. Ile? - zapytał spoglądając spode łba wojownik.

- Zaledwie 50 Koron. - odparł zacierając ręce Khazad.

Magnus nie targował się co do ceny. Wziął go wraz z pozdrowieniami dla fechtmistrza. Wystarczyło już tylko udać się do tawerny i w spokoju, po gorącej kąpieli, oczekiwać na to co przyniesie kolejny dzień...
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 05-01-2012 o 00:20.
Lechu jest offline  
Stary 05-01-2012, 00:17   #133
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Tym razem Magnus się nie śpieszył ze wstawaniem. Pierwszy raz od tak dawna. Od tygodni przed rozpoczęciem podróży. Jak się okazało po krótkim sprawdzianie własnej mobilności z jego ręką i barkiem było już o wiele lepiej. Po nałożeniu na ranę leczniczej maści wojownik zabrał swoje rzeczy i wyszedł z pokoju. Powoli, spokojnie trafił do głównej sali - teraz niemal pustej po całonocnej zabawie - gdzie też zjadł spore, smaczne śniadanie. Dzień zapowiadał się naprawdę świetnie...

Po jedzeniu weteran poszedł do stajni, w której znajdowały się drużynowe konie oraz kucyk. Wierzchowce wraz z zwierzęcym nosicielem sprzętu miały wypoczywać w przydzielonych im dzień wcześniej boksach. Mężczyzna zobaczył, że wrota od stajni są delikatnie uchylone a z środka dało się słyszeć rżenie konia. Jego konia. Po przekroczeniu progu wojownik dostrzegł, że konie są na swoim miejscu, ale poza nimi ktoś tam był. Młoda, niska kobieta gładziła właśnie po grzywie jedno z zwierząt. Normalnie woj przeszedłby obojętnie gdyby właśnie ten koń nie należał do niego...


- Zdrowe zwierze. Potrafisz się zaopiekować koniem, co Magnus? Kiedyś nawet dla ludzi byłeś mniej opiekuńczy. - powiedziała melodyjnym głosem w języku pochodzącym z Tilei.

Wryło go. Stanął, złapał parę głębszych oddechów zastanawiając się skąd mógł ją znać. Długie, ciemne włosy, zielone bystre oczy i ten akcent... nie znał jej. Długi, refleksyjny łuk spoczywający w nogach... nie znał jej. Był pewien.

- Co tak stoisz? Nie przywitasz się? Nie zapytasz co tam u mnie? Czemu, do cholery, mnie po tym wszystkim nie szukałeś? Czemu?! - wcześniej spokojna zmieniła ton na niemal krzyk.

- Ale... ja Cię nie znam. Nie pamiętam. - odparł wojownik podchodząc bliżej.

- Pierdolisz. Zawsze taki byłeś. Dbasz tylko o siebie. Powiedz, że już dawno mnie skreśliłeś! Myślałeś, że te skurwysyny mnie zabiły co? - zapytała patrząc Magnusowi prosto w oczy.

- Z kimś mnie pomyliłaś. Z jakimś innym... Magnusem. - rzekł zdając sobie właśnie sprawę, że sam nie znał nikogo innego o tym imieniu.

- Ja nie popełniam takich błędów! - powiedziała zrywając się w pewnym momencie z miejsca.

Magnus jej nie znał. Nie pamiętał. Nie mógł sobie pozwolić na rozluźnienie mimo iż to była kobieta. Osoba mniejsza i słabsza. Wiedział, że pozory mogą mylić... Nie minęła sekunda, gdy dobyty przez kobietę sztylet został odbity przez ostrze topora. Odbity z taką siłą, że wypadł jej z dłoni.

- Nie znam Cię! Nie wiem kim jesteś! - zawołał tileańczyk wykonując zwód i stając za kobietą.

Ta odskoczyła widząc, że jej łuk znajduje się bliżej oponenta. Valeria pamiętała Magnusa jako wysokiego, szczupłego chłopaka bez niemal żadnej blizny. A teraz? Teraz był o jakieś 20 kilogramów suchych mięśni cięższy, szybszy niż kiedykolwiek i... bardzo się zmienił. Jego ręce kryły blizny a twarzy już nie wykrzywiał wiecznie grymas gniewu. Co prawda woj zachował dawną zadziorność, ale - mimo iż był większy - wyglądał teraz jakoś potulniej. Łowczyni zdecydowała zaryzykować...

- Skoro twierdzisz, że nic nie pamiętasz to zapewne nie mówią Ci nic takie imiona jak Kweli czy Wolfgang? - zapytała patrząc na mężczyznę.

- Nic a nic. Nie wiem kim oni są. Nie wiem kim i ty jesteś. - odparł barczysty wojownik podając jej sztylet i łuk. - Ładna broń. Strzelasz? - zapytał jakoś dziwnie.

- Tak. Jestem zawodniczką turniejową. Z Tilei. - odparła patrząc na reakcję Magnusa a raczej jej brak.

- Skąd się znamy? - zapytał weteran chowając topór.

- Długa historia. Ale ja już z tym skończyłam. Nie jestem taka jak kiedyś. I aby Ci ją opowiedzieć muszę mieć pewność, że i ty do tego nie wrócisz...

- Do czego? Mordowania za pieniądze? Kradzieży? Gwałtów? - zapytał z wahaniem tileańczyk na co rozmówczyni powoli przytaknęła. - Nie pamiętam nawet tamtych czasów, ale wiem jak mogę Ci udowodnić, że już jestem inny. Mam pomysł. Chodź ze mną...

***

Olbrzymia kamienna świątynia postawiona przed wiekami była tak cicha, tak niewzruszona. Jej potężne kamienne ściany oświetlane ogniem dającym życie mieniły się matowo zapraszając wiernych w swe progi. Piękne rzeźby i płaskorzeźby były podarkami od uzdrowionych w tym miejscu ludzi. Kupców, rzemieślników, włodarzy, ale również zwykłych mieszczan i chłopów. Tutaj każdy był równy. To miejsce nie znosiło podziałów czy to rasowych czy klasowych. Każdy mógł tu przyjść, wejść do środka i się pomodlić. Kamienne wejście strzeżone przez trójkę sprawnych i pełnych powagi rycerzy zakonnych upominało aby nie wnosić do środka broni. Wielki, barczysty mężczyzna rzucił broń i wszedł do środka. Zaraz za jego potężnym, głośnym krokiem szła inna osoba - jej kroki były ciche, niemal niesłyszalne...

Środek świątyni był pełen ław, w których mogli przebywać wierni. Mogli tu przychodzić w nocy, w dzień, w burzę i w słoneczny dzień. Tutaj nikt nigdy nie usłyszał słów przepełnionych gniewem czy innymi negatywnymi emocjami. Liczyło się tylko dobro, pomoc bliźniemu i szerzenie zasad wiary miłosiernej matki - Shallyi.

Wielki weteran podszedł do jednej z modlących się przy kamiennym ołtarzu sióstr i poczekał aż ta skończy. Stojąca obok niego kobieta poruszyła się niecierpliwie, gdy kapłanka powoli wstała i podeszła do wojownika.

- Witaj białogłowo. Chciałbym się dowiedzieć czy jest może matka przełożona? - zapytał cicho Magnus.

- Witaj mości Panie. Niestety najwyższej nie ma obecnie w świątyni. Nie wyglądasz mi na człowieka bogobojnego. Mogę poznać cel twojej wizyty? - odparła spokojnie kapłanka.

- Ja również? - dodała Valeria.

- Dobrze. Jednak najpierw podejdźmy do drzwi, gdzie nie będziemy przeszkadzać modlącym się ludziom. - powiedział wojownik i szybko ruszył w kierunku drzwi.

Nieco zmieszani rycerze oddali Magnusowi i Valerii ich oręż a kapłanka zatrzymała się parę metrów od wyjścia z świątyni. Ogrodzony kompleks był w budowie. Widać było rozłożone deski i narzędzia budowlane. Poza świątynią za ogrodzeniem było sporo roślinności oraz dużo wolnego, ubitego miejsca. Jakby miała tu stanąć druga wielka budowla.

- To prawda, że kapłanki Shallyi chcą tutaj założyć przytułek dla sierot? - zapytał spokojnie Magnus patrząc na drobną kapłankę.

- Tak. Brakuje nam jednak pieniędzy. Matka przełożona prosiła włodarzy oraz wiernych o niesienie nam pomocy, ale niestety jak tak dalej pójdzie budowa zajmie kolejne lata... - zrezygnowana kobieta złożyła ręce w geście prośby o łaskę do swej bogini. - Mogę wiedzieć dlaczego pytasz? Nie wyglądasz na kogoś kto mógłby nam pomóc.

- Nie wie siostra jak bardzo się myli. Może i byłem człowiekiem złym i nikczemnym. Zabijałem, kradłem, gwałciłem... - powiedział Magnus widząc, że dwóch z rycerzy szybko rusza w ich kierunku. - Ale to była dawno temu. Teraz jestem inny. Dobry. - strażnicy świątyni zatrzymali się w miejscu. - I dlatego mam dla waszej świątyni drobny podarek... - wojownik ściągnął plecak i wyciągnął z niego dwie, pękające w szwach sakwy. - Weź to. - dodał podając worki kapłance.

Ta czując okropny ciężar odłożyła jeden z worków na ziemię a drugi otworzyła. Ze zdumieniem uniosła wzrok na wojownika. Potem na jego towarzyszkę.

- Bogini. - powiedziała odkładając worek i składając dłonie. - Dziękuje Ci za ten dar wojowniku. Wiedz jednak, że samymi pieniędzmi nie odkupisz dawnych win. Musisz ulec wewnętrznej przemianie i postanowić sobie już więcej nie czynić źle. Jesteś jednak na bardzo dobrej drodze. Mogę poznać twe imię?

- Nazywam się Magnus. I już od dawna mam pewne postanowienia. Już od dawna staram się nie czynić źle. Kierować się moim własnym kodeksem postępowania. Moim własnym etosem. - odparł weteran patrząc na stojących nieopodal rycerzy.

- Bądź więc błogosławiony, Magnusie. Wiedz, że ja i moje siostry będziemy się modlić o twą duszę i silną wolę w dążeniu ku lepszemu. Dziękuję... - z tymi słowy Magnus podniósł plecak, spojrzał na zaskoczoną Valerię i udał się w kierunku wyjścia z terenu świątyni.

***

- Całkowita zmiana. To jednak nie wystarczy. Za dwa tygodnie jest w tym mieście turniej, w którym postanowiłam wziąć udział. Załatw swoje sprawy, zastanów się nad tym czy chcesz wiedzieć to co chciałabym Ci przekazać, a potem wróć i czekaj na mniej w "Klindze". Ja na pewno się zjawię. Do zobaczenia.

Ostatnie słowa Valerii zapadły Magnusowi w pamięć jak kamień w rzekę. Postanowił jeszcze się z nią spotkać. Może nie za dwa tygodnie, ale zaraz po załatwieniu spraw z Kolegiami. Na dowód swej obecności na spotkaniu dał kobiecie metalową, powyginaną tarczę. Jego pamiątkę. Pamiątkę wielu bitew. Ją musi odzyskać. Wojownik niemal stracił rachubę czasu i teraz kierował się na spotkanie z czarodziejami. Nigdy nie spodziewałby się, że spotka kogoś tak blisko związanego z jego przeszłością. Osobę, która go znała. Z mętlikiem w głowie wojownik szedł do tawerny - lżejszy o jakieś 200 Złotych Koron i bogatszy o jeden dobry uczynek.
 
Lechu jest offline  
Stary 05-01-2012, 12:13   #134
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Wszystko potoczyło się tak, jak Gundulf sobie wyobrażał. Udało mu się znaleźć dwóch chętnych do pokierowania łodzią, którzy po otrzymaniu zaliczki w wysokości trzech złotych monet, od razu przystąpili do pracy. Mimo iż jeden z nich był podstarzałym tetrykiem, a drugi skretyniałym osiłkiem, praca szła im sprawnie i miło było patrzeć, jak barka mknie naprzód, ku Nuln. Kolejne piętnaście koron otrzymać mieli po dotarciu na miejsce. Gundulf zastanawiał się, czy powinien wymuszać na pozostałych uczestnikach wyprawy zapłacenie za transport i doszedł do wniosku, że wydatki poniesie z własnej kieszeni. Nie było sensu wykłócać się o pieniądze, zwłaszcza, że sprowadzenie przewoźników było jego dziełem.

Już na miejscu, gdy tylko przybili do mola, w zatłoczonym nulneńskim porcie, wręczył staremu obiecane pieniądze, zabrał wszystkie swoje rzeczy i stanął na nabrzeżu czekając na pozostałych. Gdy już wygramolili się z łodzi, oznajmił im swoje plany.
- Widzimy się za kilka dni pewnie – powiedział, trzymając konia za uzdę. – Wybaczcie, że nie dotrzymam wam towarzystwa, ale mam bardzo ważne sprawy do załatwienia w tym mieście. Znajdziecie mnie pod Puszystą Gęsią.

Po tych słowach, podał każdemu z towarzyszy rękę, Telimenę ucałował w dłoń i odwrócił się, ruszając ku zadymionemu, cuchnącemu oparami miastu. Tak jak powiedział, miał w mieście kilka spraw do załatwienia. Po pierwsze musiał skontaktować się z Gustavem Diehlerem, od którego powinien otrzymać instrukcje co do misji. Musiał udać się do rezydentury Kolegium Cienia i zdać relację z wydarzeń podczas podróży z Altdorfu, których był świadkiem, a było ich całkiem sporo. Po trzecie potrzebował odpoczynku, ale to dopiero na końcu.

Gdy tylko odnalazł gospodę, a odbyło się to ze znacznymi trudnościami, pierwsze co zrobił to wynajął jeden z mniejszych pokoi i zostawił tam swoje rzeczy. Potem nie zwlekając zszedł do izby biesiadnej i zagadnął karczmarza.
- Szukam Gustava Diehlera – powiedział, kładąc złotą koronę na szynkwasie. – Jakby się zjawił, a wiem że się zjawia to nie krępuj się i skieruj go do mojego pokoju. A jakby się nie zjawił, to zawsze trzymaj jeden z tych stolików pod ścianą wolny. Gdy będę w gospodzie, to tam właśnie będę siedział.

Kolejnym punktem była siedziba Kolegium. Tą również musiał poszukać, mimo iż nie zapytał ani jednej osoby o drogę. I tak nikt by nie wiedział. Gundulf znał adres, ale odnalezienie Viergalde Platz graniczyło niemal z cudem. Gdy mu się już udało, to trafienie do właściwej kamienicy, na malutkim placyku było równie trudne. Siedziba Kolegium w Nuln miała to do siebie, że skrywała ją silna iluzja roztaczająca się na cały plac. Mimo iż adres opiewał na numer „7”, to dopiero przejście przez podwórko numeru „3” i wejście od tyłu na teren posesji numer „11”, pozwoliło Grauowi znaleźć się w odpowiednim miejscu.

Został poczęstowany winem i plackiem z jabłkami, który łapczywie zjadł, zanim przystąpił do zdawania raportu. Siedzący naprzeciw niego osobnik, mógłby być jego bratem, był tak do niego podobny. Gundulf zastanawiał się, czy aby przypadkiem nie ma rodzeństwa, ale wszystkie wspomnienia z dzieciństwa były zbyt ulotne, aby je pochwycić i zwizualizować. W każdym bądź razie, spisujący raport mag przedstawił się jako Siegfried Vernon, co oczywiście nie było jego prawdziwym mianem.
- Wybaczy Pan, ale powodów dla których podróżuję nie zdradzę – oświadczenie to wcale nie zdziwiło rezydenta, zresztą Gundulf nie spodziewał się, aby Siegfrid w ogóle wyraził zainteresowanie albo jakąś inną emocję. Wyglądał na profesjonalistę. – Po pierwsze już w Altdorfie doszło do pewnego incydentu, a mianowicie miejsce, które wraz z towarzyszami zostało nam przydzielone jako nocleg, stało się celem ataku rozjuszonego, podburzonego przez kogoś tłumu. Ofiarami stali się przypadkowi ludzie, na szczęście... Sprawcą owego zamieszania był tajemniczy T. S., który jak podejrzewam jest magiem w jednym z Kolegiów. Współpracuje on z niejakim bratem Idelfonsem, być może sigmarytą.

- Po drugie – Gundulf zrobił pauzę, czekając aż Vernon zapisze zeznania. – W drodze do Bogenhafen, jeden z mych towarzyszy, mag Kapituły Niebios uległ przemianie na skutek silnej fali dhar, która zsynchronizowała się z Azyr. Przemiana nastąpiła błyskawicznie i całościowo. Nie było co ratować... W ostatnich słowach powiedział, że On idzie z Bogenhafen.

- I to właśnie wiąże się z kolejną sprawą, ale wcześniej jest jeszcze coś –
Gundulf uśmiechnął się do Siegfrida. – Obfitująca w wydarzenia wycieczka, prawda? Trafiliśmy do pewnej wsi, której mieszkańcy oddawali się niecnym praktykom mordowania przyjezdnych i podejrzewam, że oddawali cześć jednej z Mrocznych Potęg, ukrytą pod woalem wcielenia Rhyi. Interesujące, prawda?

Grau opisał położenie wioski i przeszedł do relacjonowania wydarzeń z samego Bogenhafen. – Mam wrażenie, że problem w mieście został zażegnany, ale opłaciłoby się to sprawdzić. Być może nie wszyscy kultyści polegli. W każdym bądź razie ich przywódca skończył na dnie rzeki.
- Co do rzeki, to kolejne niepokojące wydarzenia zaobserwowałem w Ubersreiku, gdzie Teufel nienaturalnie wylał. Godne sprawdzenia. W wodzie zalągł się jakiś potężny potwór, z pewnością nic naturalnego, a jakaś mutacja. Na szczęście i ten problem został przeze mnie i mych towarzyszy rozwiązany. Niestety nie obeszło się bez ofiar w ludziach, przez co otwarta obecność magistrów w tamtej okolicy jest niepożądana, tak mniemam...


- No i ostatnia sprawa – Gundulf westchnął. Wyglądało na to, że on bardziej się zmęczył relacjonowaniem podróży, niż siedzący naprzeciw niego magister pisaniem. – Elfi grobowiec. Pomiędzy Dunkelburgiem a Grissenwaldem, około dziesięciu mil od Dunkelburga. Wewnątrz poddano nas próbie i zaatakowano. Na szczęście wyszliśmy zwycięsko z owej potyczki. Jako dowód przekazuję to...

Grau wyciągnął z kubraka, zabrany z elfiego grobowca szary kryształ i położył go na stole. Magister Vernon podniósł go i przez chwilę oglądał, po czym odłożył z powrotem na blat. Gundulf kontynuował. – Co do szczegółów odnośnie grobowca, jego konstrukcji, pochówku i legend oraz mitów z nim związanych odsyłam do Dietricha Langbeina, wykładowcy historii na tutejszym uniwersytecie. To wszystko. Jakieś instrukcje?

Po wizycie w miejskiej łaźni, wrócił do gospody i zajął miejsce przy zarezerwowanym dla niego stoliku. Mimo iż niedawno zjadł placek z jabłkami, był głodny. Zamówił polewkę i potrawkę z kury oraz faskę kapusty. Zabrał się do jedzenia, jednak wciąż obserwował wnętrze gospody. Nawyk zawodowy...
 
xeper jest offline  
Stary 09-01-2012, 23:29   #135
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
Sehlad był już zmęczony całą podróżą. Ciągłe kołysanie, narzekanie współtowarzyszy jak i krzyki przewoźników wcale nie pomagały w tym by móc się spokojnie skupić. Poza tym jątrzyła się w nim niecierpliwość spowodowana bliskością miasta. Zanim cokolwiek poczuł, zanim nawet ujrzał smugi dymu unoszące się nad Nuln, widział jak ruch na rzece zaczyna gęstnieć, dostrzegał pasma złotego wiatru które pozostawiały za sobą liczne barki wioząc pokarm dla kuźni, im czystsza ruda tym wiatr wydawał się mocniejszy, gęstszy. Nie mógł doczekać się spotkania z tak długo niewidzianym rodzicielem za którym stęsknił się już w Altdorfie, chciał wiedzieć czy listy dotarły, co się dzieje w faktoriach i magazynach, jak idzie handel i czy nie trzeba w czymś zwyczajnie staruszkowi pomóc. Nie mógł doczekać się również by przekroczyć próg swego domostwa, by poczuć kurz unoszący się z regałów i dawno nie otwieranych ksiąg, swąd świec i po nadpalanych składników tak wielu eksperymentów, usłyszeć dźwięk dawno nieużywanych kolb, probówek, palników, lejków, moździerzy czy cylindrów. Nie mógł doczekać się gdy w jego małej kuźni znów buchnie ogień podtrzymywany magią a Keldar weźmie go w swoje wielkie ramiona i uściska po czym przywita stekiem bluźnierstw i przekleństw jak na poczciwego krasnoluda przystało. Dlatego też Gerold przez całą podróż praktycznie nie odrywał się od papierów które musiały zostać dostarczone w kilka miejsc poczynając o niewielkiej w porównaniu do Altdorfskiej filii kolegiów a kończąc na własnych przemyśleniach i pomysłach oraz spostrzeżeniach na tematy nie tylko związane z działalnością ojca ale i tych dotyczących samej dziedziny magi. A było o czym pisać, nie tylko łączenie wiatrów wydawało się być niezmiernie zajmującym tematem ale i samo doświadczenie w grobowcu nasuwało liczne wątpliwości jak i nowe idee w głowie czarodzieja. Często konsultował się ze swymi współtowarzyszami z mniejszym lub większym skutkiem, sporo czasu poświęcając kuli zabranej z golema jak i kamieniowi “otrzymanemu” od elfickiego mistrza magii. Telimena w końcu zgodziła się przekazać źródło mocy alchemikowi zastrzegając jednak prawo do wszelkich przełomów w badaniach nad artefaktem i ewentualną współpracę. Mimo że mógł uznać ich za przyjaciół to nadal wywodzili się z całkiem różnych rodzin magicznych których interesy nazbyt często kolidowały ze sobą.


Gerold Sehlad nie lubił się powtarzać ale wszyscy którzy mieli tylko ochotę dostali zaproszenie do spędzenia takiej ilości czasu jaką tylko potrzebowali w jego domu w Nuln. Mężczyzna cały czas pamiętał o zadaniu ale nie bardzo wiedział nawet gdzie z owym łącznikiem miałby się skontaktować, tak naprawdę liczył na pomoc samych kolegiów i ich reprezentantów rezydujących w mieście. Grau, Telimena czy Magnus mogli się orientować jeszcze lepiej gdzie trzeba się udać ale tą rozmową wolał nie trapić czy to przewoźnika i jego synalka czy tłumu przez który musieli się przedzierać na nabrzeżu. Ofiarował również swoje usługi jako przewodnik jako że miasto znał na tyle by w nim nie zabłądzić...

Ludzie schodzili mu z drogi przyglądając się nie tylko z ciekawością ale i z niepokojem i może nawet przestrachem, bo choć do tej pory mógł jakoś uchodzić i jego ubiór i wygląd na leśnych traktach czy kupieckiej barce to w tym bogatym mieście gdzie pierwsze wrażenie było równie ważne jak zasobność kiesy czy samo pochodzenie wzbudzał lęk. Ludzie jeśli nie musieli unikali kłopotów a on i Alfred zdawali się właśnie przyciągać je do siebie w zastraszających ilościach. Na dodatek nie pomagało na pewno to że w końcu byli jednak magami którzy posiadali własną dumę i znali swój status. Postukiwanie metalowej laski Gerolda towarzyszyło im całą drogę, zdawał się nawet nie zauważać zachowania mieszczan, ciesząc jak dziecko przed zbliżającym jarmarkiem, pokazywał Montowi wszystko co tego ostatniego mogło zainteresować lub też nie. Sehlad był niezwykle dumny z tego miasta a złoty wiatr wręcz przepełniał go wyostrzając zmysły i wyczulając na towary poukładane na licznych straganach zachwalanych głośno przez kupców.

Mag metalu ani razu nie zabłądził, ani razu nie zawahał się idąc prosto jak po sznurku do bogatszej kupieckiej dzielnicy w której to z ojcem wykupili kamienicę by być bliżej swoich interesów. Powitaniom w domu zdawało się nie być końca, a Alfred został praktycznie na siłę zaraz zaciągnięty do stołu zaraz po tym jak ojciec Gerolda w wylewny sposób raz to lamentując nad stanem podróżnych raz to radośnie oznajmiając całemu światu że oto jego syn powrócił ze swojej wycieczki. Zaraz też gotowa była i kąpiel i nowe ubrania które miały zastąpić na jakiś czas ciuchy w których podróżowali, przynajmniej dopóki nie zostaną one porządnie wyprane i pocerowane, przynajmniej tak zostało oznajmione Montowi przez guwernantkę tonem nie znoszącym sprzeciwu, tak jak by nie był już pierwszym upartym magiem z którym musiała sobie radzić. Syty posiłek zakrapiany odrobiną wina był niesamowitą odmianą po obozowych racjach którymi musieli się raczyć od bogowie wiedzą jak długo. Niezobowiązujące rozmowy przy stole na temat różnorakich nowinek z samej stolicy czy to podróży jaką musieli odbyć i przygodach jakie być może ich spotkały w trakcie jej trwania, lecz wszelkie dociekliwości były szybko ucinane przez Gerolda nalegającego na wysłanie służącego z licznymi listami które czarodziej przygotował w czasie podróży, musiał zresztą udać się do swojej pracowni jak i znaleźć jeszcze czas by i z ojcem spędzić godzinę czy dwie. Alfredowi został ofiarowany służący który z pewnością pomoże mu odnaleźć się w zawiłym labiryncie uliczek, czy pomoże wybrać sklep czy zwyczajnie odciążając maga niosąc jego zakupy.

Rozsiadł się wygodnie w fotelu w gabinecie ojca, miękkie obicia nie wydawały się już tak przyjemne dla zgrubiałej skóry która nosiła liczne zadrapania i obtarcia. Liczne luksusy w których czuł się wcześniej jak ryba w wodzie w tej chwili powoli rozpieszczały jego zmysły. Przed chwilą skończył rozsyłać pisma przygotowane zawczasu w czasie podróży, obszerny raport dla kolegiów, listy do Altdorfu do jego mistrza na temat kilku spostrzeżeń dotyczących przemiany jaką przeszedł Gerold po walce z golemem, list do znajomego z prośbą o spotkanie z łącznikiem i kilka innych mniej ważnych ale wymagających odpowiedzi. W końcu nadal był kupcem.
- Gerold przestań marzyć, doszły mnie niepokojące plotki, poza tym Twoje listy wcale nie były zabawne choć wysłałem drewno zaraz po otrzymaniu wiadomości. Nie musisz się wdawać w szczegóły ale interes bez Ciebie nie prowadzi się tak samo szczególnie że już nie jestem pierwszej młodości. Twój staruszek stęsknił się i martwił o Ciebie ale czas wrócić do rzeczywistości. Tutaj mam zestawienia z zeszłych miesięcy które trzeba przejrzeć, poza tym Hans zaczyna się trochę szarogęsić i nie wiem w jaki sposób ale wyniuchał już jednego z naszych dostawców, podobno prowadzi rozmowy, tu masz listy od znajomych a tutaj.... - Gerold czuł się jak by dopiero wrócił z jakiś wakacji a prawdziwe życie toczyło się właśnie tutaj, w biurze jego ojca, na ulicach Nuln, na kartach dokumentów które wydawały się nie mieć końca, w jego laboratorium, jak by jego esencja była właśnie tam gdzie kręciły się złote karle. A przygoda, walka, szybsze bicie serca było tylko.. odpoczynkiem.

Sehladowie skończyli dopiero późnym wieczorem często wołając o jakieś przekąski czy coś do przepłukania gardła. Żaden z nich nie lubił tracić czasu choć często wydawało się to kuszącą propozycją po ciężkim dniu. Dopiero wtedy gdy ustalili mniej więcej plan na następny dzień czy dwa Gerold znalazł czas przy przywitać się z resztą i służby która przecież była domownikami od wielu już lat. W kuchni musiał obiecać kucharce że będzie o siebie bardziej dbać praktycznie zostając zmuszonym do wzięcia dodatkowego talerza do swego pokoju. Zawiesił oko na dłużej na nowej dziewczynie pomagającej w kuchni notując sobie że warto może będzie poświęcić jej chwilę czasu. Blondyn wymknął się z domu instruując tylko jednego ze służących by zaprowadził Monta gdy ten wróci do pracowni alchemika. Nie była ona strasznie daleko od kamienicy ale na tyle by odgłosy kuźni nie przeszkadzały bogatym mieszkańcom, tam tez jak i przypuszczał przywitały go niedźwiedzie ramiona Keldara, jego przyjaciela - kowala z którym pracował już od kilku lat nad ulepszaniem metali nie tylko normalnymi metodami ale też i przy użyciu odrobiny złotego wiatru.
Pamiętał że gdy wyjeżdżał eksperymentowali nad nowymi metodami oczyszczania rudy i samych stopów. Szybko znalazła się i flaszka i para kubków do którego Gerold dołożył jeszcze jeden oczekując rychłego przybycia Alfreda, nie miał przed krasnoludem tajemnic jako że i jego ojciec ufał Keldarowi bezgranicznie, krasnolud zresztą nigdy też tego zaufania nie zawiódł.

Opowieść zdawał się nie mieć końca, węgle żarzące się jeszcze w palenisku rozświetlały pomieszczenie nikłym światłem wystarczającym jednak by widzieć wyraźnie twarze współtowarzyszy. Krasnolud odchrząknął w końcu i wstał by wielkim miechem podsycić nieco ogień. Odezwał się z silnym akcentem którego mimo wielu lat przebywania wśród ludzi nie potrafił się pozbyć
- Moim skromnym zdaniem chłopcy to macie przejebane bo coś mi się widzi że te cholerniki wasze to was łatwo nie puszczą, a dopóki sami nie będziecie sobie mistrzami to musicie biegać gdzie was wyślą. Nie byli się o was pytać jeszcze ale na pewno będą Ger, wiesz dobrze że oni będą. Sprzątnij pracownię coby niczego nie znaleźli przypadkiem a resztą ja się zajmę z Twoim ojczulkiem. Dupa bo pewnie interes to nieco popsuje nam ale lepiej to niż by na spytki mieli kogoś brać. A ty chuderlaku pokaż no ten miecz swój boś go poszczerbił mocno widzę, Ty Ger też zostaw tą swoją laskę to Ci inszą trochę podkuję, lepszy materiał mam nieco. Idźcie spać bo coś czuję że dzień przed wami długi jeszcze jeśli nie ten to następny.

Gerold miał wypełnioną każdą minutę swojego czasu od momentu kiedy tylko otworzył oczy, obydwaj Sehladowie nie lubili tracić czasu więc wykorzystywali go w jedyny znany sobie sposób - pracując. Wypełniając swój dzień sprawami pilnymi i pilniejszymi zważywszy na to że potomek musiał nadrobić spore zaległości w interesach rodziny. Alchemik wiedział że i tak niedługo przyjdzie mu prawdopodobnie wyruszyć w dalszą podróż więc pragnął pomóc ojcu najbardziej jak tylko mógł zanim opuści Nuln na nie wiadomo jak długo. Uprzątnięta pracownia, po dopinane interesy oraz ostatnie wskazówki na przyszłość co do samej działalności rodziciela i młody Sehlad był gotów do tego znów zgotowały mu Kolegia Magii.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline  
Stary 25-01-2012, 01:54   #136
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- Żarcie! Wóda! Cipki! Teatr! CYWILIZACJA!!! - zawyłby najchętniej Alfred gdy w końcu przybili do brudnego nabrzeża Nuln. I ucałowałby je, mając po dziurki w nosie sucharów, elfów, upału, niespokojnie drobiących po pokładzie wierzchowców, elfów, przewoźników, zasranych profesorków-historyków, elfów i, co mogło zaskakiwać, elfich widm. Elfich konstruktów i historii również.

Tyle że była z nimi Telimena a jakoś przy niewiaście nie wypadało tak się zachowywać. Że jednak na cipki, gorzałę, igrzyska i żywność nie peklowaną z pewnością w Nuln można było liczyć, Mont długo sobie nie krzywdował.
- Chwila, Gerold, odprowadzimy Telimenę - zaprotestował gdy Alchemik jął się żegnać z czarodziejką - Nie zbawi nas kilka minut.

Rana nogi już się ładnie goiła, choć Wissenlandczyk miał stracha gdy po wysiłku zagrzebywania ciał - i wrót - dostał w nocy krwotoku. Teraz uczciwie rozliczył się z Gundulfem co do wynajęcia przewoźników i pożegnał się z nim uprzejmiej niż z wieloma innymi ludźmi którzy mieli szczęście - lub nieszczęście - go poznać. Mogli nie przepadać za sobą ale w ostatecznym rozrachunku Grau wyglądał na takiego co sroce spod ogona nie wypadł. A to już było dużo. Podobnie pożegnał się z Magnusem. Może niepotrzebnie obiecali że się spotkają z wojownikiem i Magiem Cienia, ale demony jedne wiedzą co ich czeka w Nuln i lepiej było wiedzieć gdzie szukać wsparcia. Smoka w Boegenhafen sam Pan Sigmar by się nie spodziewał a przecież trafili na gadzinę...

Wraz z Telimeną i Geroldem ruszył przed siebie. Odstawili Telimenę do rodziny i pożegnali serdecznie, potem zaś Mont z rozbawieniem dał się prowadzić przyjacielowi ulicami Nuln. Słowa nie pisnął że zna miasto pewnie nie gorzej od Alchemika, zamiast tego szedł rozglądając się bacznie i pilnując sakiewek, wierzchowców, łupu i bagażu ich obu. Zamierzał zdrowo sobie pociupciać i ostatnie czego potrzebował to braku środków na tę zbożną czynność. Spoglądając na Gerolda zakarbował sobie w pamięci jedną sprawę która trapiła go od dawna. Zaraz jednak wrócił spojrzeniem do drogi przed nimi. Od Boegenhafen nabawił się nowych blizn, nie tylko na ciele, i jeśli nawet twarzy nie poznaczyło mu ostrze, to w oczach ślad pozostał. I czujność. Nie wcinał się towarzyszowi w gadkę. Sehlad był w niej dobry, nie on. Wolał słuchać.



Gdy przechodzili obok pewnego budynku ... TEGO budynku ... Alfred poczuł jak bicie jego serca przyspiesza. Tyle razy mijał już domostwo wuja i zawsze cofał się gdy odwaga do rozmowy go opuszczała. Dziś jednak zdał sobie sprawę z tego, że słowa przeklętego elfiego widma nie dają mu spokoju. I wreszcie podjął decyzję. Odwiedzi wuja Lothara.

Broń schował zawczasu by kobiet i dzieci nie trwożyć, przywitał się uprzejmie z rodziną Sehlada. Białogłowom nie przyglądał się uważnie, świadom że zbytnie zainteresowanie kogoś o takiej gębie jak jego może budzić zmieszanie. Guwernantce podporządkował się bez gadania, choć pomysł by niewiasta w domostwie rządziła uważał za przejaw miejskiej zniewieściałości i potwierdzenia upadku tradycyjnego porządku. Z łaźni skorzystał z miłą chęcią, a gdy sługa nachylał się nad nim z nożycami capnął go za nadgarstek.
- Bacz byśmy nawzajem nie wyrządzili sobie krzywdy - mruknął do zmieszanego balwierza - a pozostaniemy dobrymi przyjaciółmi.

Brzytwę dobrze wywecował, zarost ogolił, z zadowoleniem obejrzał się w lustrze. W pożyczonym od Sehladów ubraniu niezgorzej się prezentował, niemal nie dałoby się poznać zdrożonego wędrowca, w jakich przeistoczyli się w podróży do Nuln. W trakcie posiłku milczał grzecznie, dając kłapać gębą Geroldowi. Jego to w końcu była rodzina...

Poprosił przyjaciela żeby i jego listy zabrano za dopłatą, bowiem i on mozolił się w czasie drogi nad pismami, w głowie wszystko obracał i składał niczym śpiewak rymy. Że jednak nie o różnicę między gwizdami dla artysty tudzież pomidorami a miedzią i srebrem chodziło, co się naklął przez ostatnie dni by wszystko zgrabnie ująć - na trollowej skórze by tego nie spisał. Wreszcie jednak mógł odetchnąć z ulgą, gdy suche raporty, pozbawione emocji na podobieństwo wiśni wydrelowanych z pestek a opisujące wypadki w Boegenhafen, Ubersreik i przy grobowcu, ruszyły w końcu do odbiorców. O towarzyszach podróży oględnie pisał, chwaląc zwłaszcza Gerolda - mogło to być przydatne w przyszłości, gdyby kto znowu zespół składał chętniej przydzieli do siebie ludzi którym dobrze się wcześniej współpracowało. O wspólnym splataniu zaklęć nie wspominał skoro nie było absolutnej potrzeby. Oficjalna polityka była jaka była i kłucie szefostwa w oczy “rewelacjami-rewolucjami” było pomysłem równie rozsądnym co siadanie na krześle odwróconym do góry nogami. Albo sikanie pod wiatr. I tak już czuł przez pobliźnioną skórę że problemy nadciągają na podobieństwo hordy orków.

Nie skorzystał z propozycji Gerolda, nie tego dnia - samemu ruszył w Nuln, znając miasto. Tym razem nie zastanawiał się, nie wahał, lecz poszedł prosto pod adres który od lat tak wiele razy omijał. Adres domu Magistra Lothara, Lektora Nauk Magicznych na Uniwersytecie Nulneńskim...



- Kto? - zaskoczony sługa wpatrywał się w niego i Alfred westchnął w duchu.
- Tak jak to powiedziałem chwilę wcześniej, dobry człowieku. Jeśli Lektor jest w domu poinformuj go z łaski swojej że proszę o chwilę rozmowy. A jeśli nie, zapisz to albo zapamiętaj, mnie to zajedno, ale przekaż tą samą wiadomość. Pojawię się wtedy jutro.

Mont dostrzegł spojrzenie jakim stary sługa go obrzucił. Miał wrażenie że ten tylko zgrywa głupiego dla zyskania na czasie. Zignorował to. Jeśli taka była cena by dostać się przed oblicze wuja, Alfred był gotów ją zapłacić. I tak nie spodziewał się by Magister był w domu. Jednak sługa rzucił krótko: - Proszę poczekać - i zniknął za drzwiami. Wissenlandczyk uzbroił się w cierpliwość. Przy okazji rozejrzał się po przechodniach wokoło i doszedł do wniosku że krewniaka otacza szacunek albo strach. Sądząc po tym jak starannie miejscowi omijali posesję, dominował strach. Drzwi otworzyły się.
- Lektor pana przyjmie - Alfred o mały włos nie rozdziawił ust. Prawdę powiedziawszy nie spodziewał się tego i trochę wybiło go to ze zwyczajowego, ponurego stanu ducha. Sługa przepuścił go w drzwiach, obrzucając, zdaje się, poirytowanym spojrzeniem.
“Pierdol się” - rzucił w myślach Mont przepychając się obok staruszka.

Szli korytarzami czystymi niczym sumienie dziewicy. Choć dziewic tu brakowało, jak zauważył Alfred. W zasadzie, jakichkolwiek kobiet i nic nie wskazywało na to by jakaś białogłowa odcisnęła tu dotyk swej dłoni. Poza tą przyprawiającą o zmieszanie czystość.

Gabinet również był nieskazitelnie czysty. Do tego stopnia że Wissenlandczyk miał ochotę przesunąć palcem po blacie czy szafce by upewnić się czy jakaś drobinka nie ostała się aby jednak. Powstrzymał się i rozsiadł wygodnie w krześle. Jakimkolwiek człowiekiem był właściciel, cierpiał na manię czystości i bieli. Teraz przynajmniej biel nie kłuła w oczy, bowiem okiennice nie były otwarte. Lektor na pewno nie spędzał tutaj znacznej części swego życia. Mont ponownie uzbroił się w cierpliwość. Coś w tym domu sprawiało że raz po raz przechodziły go dreszcze.

Siedział tak od kilku ładnych minut gdy delikatne chrobotanie w kącie sprawiło że odwrócił się niczym dźgnięta szpilą żmija. Nie dostrzegając niczego niepokojącego jął przypatrywać się tonącej w półmroku ścianie. I zamarł, w samym rogu dostrzegając niewielki otwór w ścianie … a w nim źrenicę, spoglądającą na niego uważnie. Wbił w nią własne spojrzenie. Wytrzymał oględziny, choć miło nie było.

Źrenica zniknęła, korek z lekkim chrobotem wsunął się na miejsce. Ale parę dobrych minut upłynęło nim drzwi otworzyły się bezszelestnie. Mężczyzna który się w nich pojawił był … niepowszedni. Wysoki, czarnowłosy - choć włos rzedł i przetykała go już siwizna - grubokościsty i ponury - jak Alfred … a raczej Werner. I inne osoby z jego rodu.



Z arogancją widoczną w postawie i wyrazie twarzy Magister bez słowa zajął miejsce w krześle naprzeciwko Alfreda. Nie tracił czasu na grzeczności, zamiast tego wpatrzył się w sylwetkę Hierofanty. Z wzajemnością.

Adepci imperialnych Kolegiów z wyższością spoglądali na wszelkich innych praktyków sztuk magicznych w Imperium i nie bez racji uważali ich za słabszych, mniej wprawnych we władaniu Wiatrami Magii. Mont pierwszym byłby który zgodziłby się z taki poglądem, niemniej jednak oglądając tajemniczą i potężną aurę wuja nabrał przeraźliwej pewności że siedzący przed nim mężczyzna byłby równorzędnym przeciwnikiem dla każdego ze znanych mu mistrzów magii. Hierofanta spojrzał na niego na powrót “zwykłym” wzrokiem.

Przez chwilę rozparty za biurkiem mag przypominał Wissenlandczykowi węża albo skorpiona. Alfred nie przejął się tym. Często oglądał takie obrazy. Dziś rano, na przykład, przy goleniu.

- Co cię do mnie sprowadza? - akcentu wuja Lothara Mont za diabła nie potrafił umiejscowić. Głos był twardy, nieprzyjemny, jak w całej jego rodzinie.

- Dlaczego się u mnie pojawiłeś? - Nulneńczyk znów zapytał, bez owijania w bawełnę. Spokojnie, ale uwagi “siostrzeńca” nie uszła czujność i gotowość do … zabawne, chyba do walki. Alfred zastanowił się co szacowny wuj może mieć na sumieniu.
- Chciałem cię poznać, wuju. I złożyć wyrazy uszanowania - pochylił się w lekkim ukłonie.
- Mogłeś to zrobić choćby listownie i nie zawracać mi głowy - niewzruszenie skomentował Lothar, ale ignorując zimne spojrzenie Alfreda wypuścił z palców skrawek pergaminu, pchnął go ku młodzikowi kierując go nazwiskiem ku niemu - To jakiś żart? Werner? Jakim sposobem?
- Jestem synem Kurta. Po tym jak został wygnany i przyszedłem na świat, również reszta rodu musiała opuścić Imperium. Wuj Gottfried czuł że nie przeżyję trudów drogi do Granicznych Księstw i ubłagał przyjaciela o pomoc i przyjęcie mnie pod jego dach.
- A co się stało z Gottfriedem? - zapytał wuj Lothar, jakby wbrew samemu sobie zaciekawiony.

“Jak się powiedziało ‘alfa’, trzeba powiedzieć i ‘beta’”... - przemknęło Wernerowi przez głowę.
- Manfred zabił wuja, Frau Winter i Dietera. Nieślubnego syna barona i jego matkę - wyjaśnił widząc nie rozumiejące spojrzenie Lothara.
Ten poruszył szerokimi ramionami.
- Sporo wiesz, Wernerze.
Teraz była kolej Hierofanty na wzruszenie ramionami.
- Rodzinne historie zawsze są interesujące - mruknął.
- Co spotkało Manfreda? - zapytał po chwili Lektor. Werner wiedział że był to test.
- Felix Jaeger go zabił.
- A taaak, Jaeger... - Lothar pozwolił ciszy zawisnąć na długo. Cień dziwnego grymasu pojawił się na jego wielkiej twarzy.
- Reszta rodziny? - zapytał znowu.
Werner potrząsnął głową.
- Lawina, orkowie, nieumarli … jakie to ma teraz znaczenie?
Ruch głowy wuja był lustrzanym odbiciem jego skinięcia.
- Więc … co tak naprawdę cię do mnie sprowadza? - zagadnął znowu Lektor. Widać było że się rozluźnił. Werner nagłym ruchem sięgnął po kieliszek, wypełniony przez Lothara i pchnięty po lakierowanym blacie biurka, ratując go przed upadkiem. Zmarszczył brwi dostrzegając spojrzenie wuja skierowane na jego dłoń, zorientował się że to również był test. Wypił i skrzywił się.
- Nie wiem, myślałem … mam w planach przywrócenie dobrego imienia rodu - mruknął. - Myślałem że wuj może być tym zainteresowany. Słyszałem o jeszcze jednej osobie noszącej nasze nazwisko, Baldurze, ale nie wiem o nim nic więcej.
Lothar przetrawiał te słowa przez dłuższą chwilę.
- To … szlachetne, biorąc pod uwagę jak okrutnie los obszedł się z naszym rodem.
- Los? - zaśmiał się Werner.
W oczach starszego mężczyzny zamigotały jakieś iskierki.
- Na razie niczego nie mogę obiecać, Wernerze. Ale odwiedź mnie gdy następnym razem przybędziesz do Nuln. Takiego przedsięwzięcia nie można się podjąć bez gruntownego namysłu.

Werner rozejrzał się raz jeszcze po gabinecie. Naprawdę wyglądał on na przeznaczony dla ascety, podobnie jak całe domostwo. Zaczęło mu się tu podobać, mimo niechęci do Lothara.
- Dobrze, wuju - powiedział i podniósł się z fotela.
Nulneńczyk wstał również.
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić?
Werner zaczynał już przecząco kręcić głową, gdy nagle sobie o czymś przypomniał.
- Składniki do czarów, muszę je uzupełnić. Gdybyś, wuju, polecił mi jakieś sprawdzone, dobrze zaopatrzone miejsce...

Lothar zastanawiał się przez chwilę, sięgnął długim ramieniem po kartę pergaminu i pióro, umoczył je w kałamarzu, naskrobał kilka słów.
- Odwiedź sklep Van Niek’sa, oddaj sklepikarzowi ten pergamin. Dostaniesz dobrą cenę.
Werner pochylił głowę w podziękowaniu.
- Dziękuję, wuju. Jak tylko powrócę do Nuln nawiedzę cię.
- Nie wątpię. Sługa odprowadzi cię do drzwi - Lektor sięgał już po jakąś księgę, pergamin i pióro.

Po wyjściu z domostwa wuja Lothara przeszedł najpierw kilka przecznic by ochłonąć, dopiero wtedy skierował się do domostwa Sehladów. Miał ochotę porządnie się schlać. Ale nawet w rozmowie z khazadem oszczędnie pociągał z pucharka, woląc siedzieć na dupie w milczeniu które nawet krasnoludowie uznają za niezwykle towarzyskie. Przynajmniej wilki nie układały go do snu. W myślach układał plan dnia - bo i łącznika trzeba było odwiedzić, i pociupciać, i odchamić się w teatrze należało jak zwykle, przynajmniej raz na dłuższy czas. I przemyśleć wizytę u wuja.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 05-03-2012, 23:34   #137
 
Tadeus's Avatar
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację

Puszysta Gęś. Przytulna, dość zadbana karczma z nudnawym drobnomieszczańskim towarzystwem i dobrym plackiem jabłkowym. Na początku zaglądali tam tylko od czasu do czasu, między naglącymi obowiązkami związanymi z pracą w mieście i ich rolą w Kolegiach, potem z upływem czasu, gdy kończyły się obowiązki, bywali tam częściej, między krótkimi przyjemnościami, które zapewnić mogło tylko wielkie miasto. W końcu, gdy i te im się przejadły, przesiadywali tam po wiele godzin każdego dnia i z coraz większym niepokojem wyczekiwali łącznika, który jakoś ciągle nie miał zamiaru się zjawić. Oczywiście, nie umknął ich uwadze fakt, iż czekając na Diehlera widywali się tam wszyscy, wyczekujący z niemal absolutną pewnością na tę samą osobę. Po łączniku nie było jednak śladu. Jedynym efektem ich działań był rosnący z każdym dniem wstręt do jabłkowych placków i karczemnego dziada-gawędziarza opowiadającego po raz setny tę samą historię o goblinach, które za młodu napadły na jego sioło porywając przeznaczoną mu młynarkę.

Nawet całodobowe czuwanie, przekupywanie karczmarza i namolne wypytywanie bywalców nie przyniosły dalszych rezultatów. W ruch poszły kontakty w miejscowych oddziałach Kolegiów, dawni znajomi, kontrahenci rodzinnych firm... Nikt nie widział Diehlera od wielu dni. Ale przynajmniej znalazł się ktoś, kto go w ogóle kojarzył.
- A jużci! Toż gadam przecie, żem spotkał tego wypomadowanego firca, co tak wyglądał jak żeście gadali! - zaczął z przejęciem strażnik, chowając zachłannie monetę. - Wystraszony był, jakby mu same diabły z otchłani na pięty następowały! Pytał, czy jakiegoś bezpiecznego miejsca poza miastem nie znam, tedy mu powiedziałem, że pasierb mego wuja chatę taką nieopodal kniei sprzedać chce i...

Czy to możliwe, że Diehlera ścigało to samo, co było odpowiedzialne za zniknięcie poprzedniego łącznika? Czy związane to było ze znaleziskiem powiązanym ze Śpiewającą Górą? Wyglądało to wszystko coraz bardziej niepokojąco. Na szczęście mieli przynajmniej ten jeden trop. Opisaną przez strażnika chatę znaleźli po dwóch dniach błądzenia między okalającymi Nuln siołami. I kosztowało ich to niemało nerwów. Nie wiadomo czemu, ale żadna z okolicznych wsi nie miała jednej, oficjalnej, obowiązującej nazwy. Zamiast tego ludzie gadali, jak im pasowało i zdarzało się, że ci z Płotkowa o Wierchach mówili Sasanki, a ci z Wierchów o Płotkowie w zależności od pokolenia i fantazji - Kaznodzieje Dolne, Międzylesia, bądź Polne Doły . Błądzili więc tak od jednych do drugich, aż brała ich już cholera i coraz lepiej rozumieli dlaczego ktoś mógłby uznać schronienie w tych okolicach za bezpieczne. Dopiero w Stokrotkach, zwanych też Zagórami, bądź Wzdłużdrogami wywiedzieli się gdzie znajdować się może poszukiwana przez nich chata.


Trzeba przyznać, że sielskie lokum wyglądało na wyjątkowo przytulne i niepozorne. Bo któż szukałby w takiej leśnej chacie zaszczutego wysłannika Kolegiów Magii? Mieli nadzieję, że do tej pory jedynie oni. Warto było jednak podejść do sprawy profesjonalnie. Wytężyli więc wiedźmie wzroki i naszykowali mordercze żelastwo, czujnie zbadali otoczenie i pozaglądali ciekawie przez okna. Wszystko wskazywało na to, że nikogo nie było w domu. I faktycznie tak było. Szybkie przetrząśnięcie wnętrza pozwoliło im odnaleźć to, czego szukali. Wyglądająca na antyczną waza faktycznie nosiła zamazany, ledwo widoczny symbol sierpa i skarabeusza unoszących się nad pustynną górą. Była zaczopowana od góry i w środku zdecydowanie coś chrobotało przy każdym ruchu. Czemu Diehler nie otworzył jej wcześniej? Było bardzo wiele możliwości. Niektóre były dość niepokojące, inne mogły wynikać po prostu z otrzymanych rozkazów. Sami musieli zadecydować, co z tym uczynić.

Gdy w drodze powrotnej przejeżdżali przez pobliską wieś zauważyli spore zbiegowisko. Bogato odziany oficer z paroma żołnierzami przybranymi w barwy Hrabiny von Liebowitz dość gwałtownie wypytywał o coś tamtejszych wieśniaków.


Jeden z nich wskazał w stronę drużyny. Oficer momentalnie wyszarpnął broń celując z niej w poszukiwanych. Wywrzeszczał jakieś rozkazy. Jego podwładni ruszyli przez tłum rozpychając się bogato zdobionymi halabardami. Po zawzięciu i wyrazach ich twarzy od razu widać było, iż nie chodziło tu raczej o kurtuazyjne zaproszenie na herbatę.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 06-03-2012 o 00:18.
Tadeus jest offline  
Stary 06-03-2012, 14:25   #138
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Dni wlokły się powoli, jeden niczym nie różniący się od kolejnego. A spodziewanego łącznika nie było. Diehler zapadł się jak kamień w wodę. Gundulf z każdym dniem miał coraz więcej obaw, co do powodzenia całej operacji. Bez zaginionego maga nie mogli posunąć się do przodu, a ich wrogowie, sam do końca nie wiedział kim są ani dlaczego są ich przeciwnikami, na pewno byli w lepszej sytuacji. W końcu jednak impas został przełamany – wpadli na trop Diehlera.

- Czyli w końcu coś wiemy o szanownym Diehlerze – zwrócił się do kompanów, bo jak się okazało, dwaj magowie, których spotkał w Bogenhafen, również poszukiwali tego samego człowieka. Nie wypytywał jednak o cel, w jakim mieli się z nim spotkać. Nie leżało to w zakresie jego misji. Chyba. – Ciekawym przed czym nasz kontakt usiłował się schronić. Dlaczego uciekał? Nie znajdziemy odpowiedzi na owe pytania, jeśli go nie poszukamy. Więc co, panowie? Jedziemy na wycieczkę?

Poszukiwania przeciągnęły się, a wynikło to z faktu, że okolice Nuln nie zostały nigdy poddane właściwej akcji kartograficzno-nomenklaturowej i panował tam niesamowity rozgardiasz w kwestii nazewnictwa. Kiedy po raz drugi trafili do tej samej wsi, opisanej przez wieśniaków co najmniej trzecim mianem, Gundulf był wściekły.
- I co się dziwić, że nasz kraj przecudny ma takie problemy? – pomstował. – Skoro nie można się nawet zorientować, gdzie jedziemy. Wyobraźcie sobie sytuację, gdy wojsko musiałoby prowadzić tutaj jakieś działania operacyjne. Galimatias nazw doprowadziłby każdego, nawet najlepszego dowódcę do szału. Wydanie rozkazu natarcia w kierunku Starogłów spowodowałoby rozproszenie oddziałów w promieniu kilkunastu mil, bo każdy regiment ruszyłby gdzie indziej, a zwiadowcy dostaliby ataków bólu głowy. Niewyobrażalne! To musi zostać zmienione, nie omieszkam o tym porozmawiać i zameldować we właściwe miejsca, gdy już wrócimy.

W końcu jednak trafili we właściwe miejsce. Ale już po kilku chwilach okazało się, że Diehlera nie ma w domu. I wyglądało na to, że od dłuższego czasu nie gościł w chacie. Przeszukanie pozwoliło jednak znaleźć coś, co mogło okazać się kluczem do zagadki. Waza, jaką znaleźli nosiła znany im już symbol skarabeusza nad górą. Wewnątrz coś było, ale czy warto było w tym miejscu ryzykować otwieranie pojemnika? Gundulf popatrzył na pozostałych.
- Ja bym nie otwierał. Lepiej zbadać to w dobrze zabezpieczonej pracowni. Jeden Sigmar wie co jest w środku. Może się okazać, że jest zabezpieczona i uwolnimy jakiś zabójczy gaz. Weźmy ją ze sobą i zbadajmy w siedzibie Kolegium – zaproponował.

- Niech to Ranald kopnie – mruknął pod nosem, kiedy trafili na żołnierzy. Odziani w barwy von Liebowitzów, nie budzili żadnych wątpliwości, co do tego, że są na służbie. Uciekać, nie uciekać? Pytanie pojawiło się w głowie Gundulfa i natychmiast udzielił sobie odpowiedzi. Przecież w tych stronach nie zrobili nic, co mogłoby stawiać ich w sytuacji zagrożenia. A więc dlaczego dowódca celował w ich stronę z nabitego pistoletu. To musiało być jakieś nieporozumienie.

- Wybaczcie szanowny panie kapitanie, ale niezbyt rozumiem o co chodzi – powiedział głośno, wolno kierując konia w stronę dowódcy. Zastanawiał się co robić, jak rozegrać tą partię. Mógł się podać za zwyczajnego podróżnego, mógł też udawać Vitto von Albersteina, szlachcica z Ostermarku, którym był gdy pełnił służbę u Elektora Haupt-Anderssena. Ale chyba najlepiej...
- Jestem Grau Gundulf, Magister Magicus w służbie Kapituły Cienia – powiedział głośno, tak aby wszyscy go usłyszeli. – Mam wszystkie niezbędne dokumenta, zaświadczające o mej tożsamości i asygnacji. Żądam wyjaśnień i opuszczenia broni. Sam pan dobrze wie, że owe zabawki są niezwykle niebezpieczne i mają brzydki zwyczaj wypalać bez powodu.
 
xeper jest offline  
Stary 10-03-2012, 14:00   #139
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację

"Puszysta gęś" zaczynała mu powoli brzydnąć. Jak wszystkie miejsca, gdzie bywał częściej niż raz dziennie przez dłużej niż dwa dni. Jedyny plus w tym całym czekaniu był taki, że - mimo iż nie trenował od paru dni - jego ręka miała się coraz lepiej. Mógł nią już nawet sprawnie ruszać, ale za żelazo jeszcze nie chwytał. Wolał odczekać aż poczuje przypływ sił. Jako, że od miesięcy nie miał przerwy z treningu to taka dobrze mu zrobi. Oby tylko ręka wróciła do pełnej sprawności... Placek jabłkowy, opowieści karczmarza i inne atrakcje również mu się przejadły długo przed tym jak wyruszył do "Klingi". Zostawił tam karczmarzowi wiadomość dla Tileanki, że jego misja może zająć nieco dłużej. Magnus miał nadzieję, że po opisie i wręczeniu złotej monety oberżysta przekaże wiadomość właściwej białogłowie.

Jak się z czasem okazało cała grupa magów czekała na tego samego człowieka. A po tym ani śladu. W końcu Magnus zaczął o niego wypytywać, ale nikt nawet go nie kojarzył. Diehler rozpłynął się jak mgła w promienny dzień. Przepadł. Jak kamień w wodę. Pewnego dnia, gdy tileańczyk po raz kolejny zajmował się zwierzętami Grau dowiedział się, że jakiś strażnik rozpoznał łącznika. Polecił poszukać go w jakiejś chacie w środku kniei. Diehler przed czymś uciekał. Bał się. Magnus miał nadzieję, że nie jest za późno...

Ten kto ścigał mężczyznę mógł już zająć się wcześniejszym łącznikiem a nawet poszukiwać Śpiewającej Góry. Jak tak to drużyna musiała się spieszyć. Magnus nie lubił pośpiechu. Nie mógł sobie pozwolić na kolejny błąd...

***

Dwa dni cholernej bieganiny! Z jednej wioski do drugiej. Od chaty do chaty. Pytanie coraz to nowych ludzi, którzy te same miejsca nazywali inaczej. Dziadek mówił Wierchy, dzieciak Sasanki a żebrak jedynie opisał drogę. Magnus miał nadzieję, że znajdą tę chatę co też się stało. Jednak to co zastali na miejscu nie zadowoliło chyba nikogo. Chata wyglądała na solidną i wygodną, ale pozory mogły mylić. Wojownik dobył kuszy stając w drzwiach w czasie, gdy reszta weszła do środka. Żadnych ludzi, zasadzki czy krzyków. Nic. Jedynie wyglądająca na antyczną waza. Wojownik spodziewał się czegoś więcej. Czegoś na co wystarczyłoby spojrzenie i by wiedział, że jest magiczne. Niezwykle. A tymczasem to była zwykła, stara waza. Jak to o to chodziło to mogli wracać do siebie. W końcu...

***

Elegancki oficer, tłum ludzi oraz żołnierze w szlacheckich barwach nigdy jakoś Magnusowi nie kojarzyli się jako obrazek łatwy do ominięcia. Zawsze dziwnym trafem chodziło o niego albo jego towarzystwo. Coś we wnętrzu czaszki mu mówiło, że tym razem nie było inaczej. W pewnym momencie jeden z wieśniaków wskazał na drużynę weterana palcem. Dowódca grupy żołnierzy od razu wycelował pistoletem prochowym w ich kierunku wrzeszcząc jakieś rozkazy. Halabardnicy od razu ruszyli na wskazane miejsce. Magnus miał wybór. Albo uciekać czego robić nie chciał albo spróbować sprawę wytłumaczyć. Grau zaczął bardzo dobrze, ale czy to im pomoże? Jak nie to zawsze pozostaje walka. Magowie bez problemu rozgromią żołnierzy a Magnus zdąży wyszarpnąć kuszę i strzelić zanim kapitan naciśnie spust... Tileańczyk nie chciał jednak rozlewu krwi. Wolał się dogadać i odejść w spokoju. O ile to było możliwe…
 

Ostatnio edytowane przez Lechu : 16-03-2012 o 23:37.
Lechu jest offline  
Stary 25-03-2012, 23:25   #140
 
Uzuu's Avatar
 
Reputacja: 1 Uzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skałUzuu jest jak klejnot wśród skał
Zadanie miało być niebagatelnie proste, mieli zaledwie skontaktować się z reprezentantem od którego mieli otrzymać następne rozkazy, dla Alberta i Gerolda miało to być zapewne wzmocnienie grupy magów którą szczęśliwym trafem udało im się dogonić w drodze do Nuln. Właśnie te zwyczajnie co dalej stało teraz pod znakiem zapytania, niejaki Diehler który miał być ich łącznikiem po prostu zniknął. Z początku Sehlad nie bardzo przejął się tym drobnym opóźnieniem, ba, było mu to nawet na rękę. Spokojnie znalazł czas by załatwić zarówno rodzinne interesy jak i prywatne sprawunki. Alchemik zwyczajnie wolał nie zostawiać niczego co było związane z jego działalnością a mogło dać chociaż cień podejrzeń tym którzy mogli podążać ich śladem. Lecz oto dni mijały a poszukiwania zdawały się tkwić w martwym punkcie, nawet gdy młody Sehlad wspomógł swych towarzyszy o lokalną wiedzę zajęło im dobrych kilka następnych dni by odnaleźć domniemaną kryjówkę Diehlera.

- No tak Dihlera brak ale abyśmy się nie nudzili przynajmniej zostawił nam wazę na pamiątkę z dokładną instrukcją co dalej. - Gerold butem grzebał w dawno już wygasłym palenisku, wiedzieli doskonale że coś było bardzo nie w porządku, żaden z nich nie zostawił by tego przedmiotu samego sobie aby każdy mógł go zwyczajnie znaleźć. Ciekawość kusiła by go otworzyć ale skoro nie zrobił tego ich poprzednik, blondyn poprawił się w myślach, czego prawdopodobnie nie zrobił ich poprzednik to rozum podpowiadał że należało to właśnie tak zostawić. Pies trącał misję ale artefakty z południa jak słyszał miały to do siebie że były obkładane klątwami tak często jak często dobry kupiec przepuszczał szansę na pomnożenie swojego majątku. Może gdyby była z nimi Telimena podsunęła by jakiś pomysł ale dziewczyna zrezygnowała z dalszej podróży, nie dziwiło to maga wcale bo sam miał na to kilkukrotnie ochotę ale jednak zdążył się przyzwyczaić do jej towarzystwa oraz drobnej rywalizacji o jej względy w którą nieświadomie wdał się z Alfredem. Gerold znów poprawił pas u spodni, nawet nie zauważył kiedy zrobiły się za luźne na niego, wieczna jazda konno i skąpe posiłki zdecydowanie nie służyły jego żołądkowi, co zauważyła również stara guwernantka racząc go wszelkiego rodzaju smakołykami pierwszego wieczoru który spędził w rodzinnym domostwie. Mag ostrożnie podniósł starą wazę po czym gdy wszyscy już zdążyli ją dokładnie obejrzeć zawinął kilkakrotnie w szmaty i schował do torby podróżnej w której zwykł wozić jedzenie na drogę. Zgadzał się w każdym calu z Gundulfem, nie warto ryzykować. Czas wracać i przekazać to zmartwienie komuś innemu.

Laska maga uderzyła o ziemię wraz z ostatnią sylabą wypowiadanego zaklęcia, każdy obdarzony wiedźmim wzrokiem widział jak złoty wiatr niczym pył który uniósł się z ziemi i niesiony wiatrem pomknął w kierunku pistoletu oficera powoli wnikając w przedmiot. Wieczność którą się wydawało to trwać trwała zaledwie kilka uderzeń serca, subtelna sztuka w całym tym zamieszaniu tylko i wyłącznie dostrzegalna przez magów. Gerold uśmiechnął się na słowa Gundulfa, bardzo dobry początek i rozpoczęcie jeśli tylko oficer faktycznie nie dostał rozkazów by ich pojmać.
- Wy chyba nie macie pojęcia co robicie drogi oficerze, to że jakiś chłop wskazał ci kogoś nie znaczy jeszcze że to właściwe osoby! Więc lepiej może troszkę grzeczniej by wypadało skoro nie masz pojęcia kim jesteśmy! Na bogów nie dość że trzeba babrać się w tym cholernym nazewnictwie wiosek to jeszcze misja zlecona przez najwyższe władze jest zwyczajnie niweczona i opóźniana przez zwykłe pomyłki! Co tu się na Sigmara wyprawia w tej prowincji! Czy my ruszamy na was z bronią?! Czy my próbujemy uciekać?! Czy wyglądamy na bandytów lub obwiesiów według pana panie oficerze? Pytam się? Bo ja sam nie wiem już?! - Gerold zatrzymał potok słów tylko po to by zaczerpnąć powietrza w płuca, sam był zaskoczony swoją śmiałością ale czegóż innego można było się spodziewać po pogromcy rzecznej bestii i smoka z Bogenhaffen.
- Bo mu chłop powiedział! Na bogów chłop mu powiedział!! Co ci powiedział ten człowiek? Hę? Kimże mamy według niego być że trzeba na nas z wyciągniętą bronią ruszać?! Czy to może jakieś bandyckie sztuczki!? - Sehlad odwrócił się plecami do oficera i wyciągnął ramiona w kierunku towarzyszy.
- Wybaczcie moi bracia proszę was uniżenie, gdybym wiedział że takie zmiany tu zaszły nigdy nie zachwalał bym wam tak bardzo naszej gościnności i sprawiedliwości jakiej te ziemie zaznały pod rządami hrabiny, wybaczcie proszę bo jestem tylko człowiekiem i jak dobrze widać sromotnie się pomyliłem. - Gerald wiedział że to cienka lina po której stąpa i jeden wyraz zwątpienia, jedno źle dobrane słowo i będzie pierwszym który jeśli tylko pistolet nie eksploduje oberwie kulkę.
- Więc może z łaski swojej troszkę grzeczniej i spokojniej, bo swary nikt z nas nie szuka a i na bakier z prawem też nie jesteśmy i być nie chcemy, jakie wasze miano i co was sprowadza w te okolice to może będziemy w stanie pomóc żołnierzom hrabiny. - alchemik złapał spojrzenie oficera, teraz tylko należało je wytrzymać.
 
__________________
He who runs away
lives to fight another day
Uzuu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172