14-10-2021, 21:17 | #51 |
Administrator Reputacja: 1 | Noc nie należała do tych, które Mark zaliczyłby do szczególnie udanych. Nie tylko z powodu nosa (który prawie wcale nie bolał). I nie z powodu snów, z których rano nic nie pamiętał, a które dość mętnie kojarzyły mu się z odgłosami podobnymi do wycia wilków. A to, że wilki o tej porze siedziały cicho, jak myszy pod miotłą, zdecydowanie nie poprawiało mu humoru, wprost przeciwnie - miał wrażenie, że nawet natura sprzysięgła się przeciwko niemu. Najpierw ten debil Chase, a teraz jakieś nienormalne wilki, które nie wiedziały, że nie wyje się do księżyca schowanego za chmurami. A może to kolejny debil, który łazi po mieście i zabawia się w straszenie każdego, kto jeszcze nie śpi. I ślepo wierzy w to, że wilki nie mają nic innego do roboty, jak atakować ludzi... A na dodatek była jeszcze sprawa Jess... Zanim zdążył zasnąć wyobraził sobie Bryana, który z gracją słonia biega po boisku, usiłując zastąpić Marka. Widok był zabawny, ale w humoru Marka nie poprawił. Ani nie zmienił poglądów najważniejszego zawodnika drużyny na przebieg najbliższego meczu. Oaks dostanie w dupę, a trener będzie mógł mieć pretensje tylko do siebie. I do Bryana. * * * Ranek, jak powiadają, jest mądrzejszy od wieczora. Gówno prawda. Mark nie miał pomysłu ani na nocne wilków zabawy, ani na Bryana, bo zebranie paru chłopaków, by sprać tego kretyna, nie wchodziło w grę. Trzeba było wymyślić coś oryginalnego. Nie miał też pomysłu, co zrobić z Jess. * * * Rozmowa, jaką prowadził ojciec, wybiła z głowy Marka myśli o wilkach, zemście, meczu i Jess. - Co się stało? - spytał. - Kolejny trup? Ojciec zakończył rozmowę i przeniósł wzrok na syna. - Na szczęście nie trup - powiedział burmistrz. - Przynajmniej jeszcze nie. Ktoś kilka razy ugodził nożem Debrę Singelton. - Brandon Fitzgerald spojrzał na syna by upewnić się, że ten nie jest skończonym ignorantem w sprawach lokalnych i wie, o kogo chodzi. - Jakimś cudem przeżyła i lekarze walczą o jej życie. - Muszę jechać do centrum. - Burmistrz zmienił temat. - Zabierzesz się ze mną? Czy dasz radę sam dotrzeć do szkoły? Nochal ci nie przeszkadza? - Nie, tak, nie - odparł Mark. - To nos, a nie oczy - dodał, by rozjaśnić nieco swą wypowiedź. - Bez problemu dojadę do szkoły. I wrócę do domu - dodał. Przeżuwając powoli kanapkę zastanawiał się, czy na Debrę napadł ten sam osobnik, który wcześniej zabił Mary. I czy szeryf jest w stanie złapać kogokolwiek. Hase nie wyglądał na bystrzaka, a morderstw było w Oaks jak na lekarstwo, więc i doświadczenie szeryfa w tych sprawach było, delikatnie mówiąc, niewielkie. Bardzo delikatnie mówiąc. Na szczęście on nie był na miejscu szeryfa i nie do niego należało łapanie przestępców. Dokończył śniadanie, zabrał plecak. Po chwili siedział za kierownicą i, w zasadzie trzymając się przepisów, jechał do szkoły. |
15-10-2021, 04:07 | #52 |
Northman Reputacja: 1 | Z udziałem Bardiela Całe szczęście, że Spineli miał zapięte pasy. Inaczej jak nic poleciałby głową na spotkanie z drewniano-skórzaną oprawą auta. - Na posterunku... - Bart rozłożył ręce. - Jak chcesz się nieco wyluzować, to mam skręta dobrego towaru. - uniósł brew nieśmiało. - I kilka relanium… - od babci, dodał w myślach. - Musimy Bryan o tych sterydach pogadać, bo to może być duży przypał. Mary też była w programie sportowym i teraz już jej nie ma. - powiedział poważnie bez ogródek. Bryan przeczesał włosy obiema rękami i zastygł na moment w tej pozycji. Wyglądał na załamanego. - Kurwa… Kurwa… Kurwa!!! - przy ostatnim przekleństwie przywalił pięścią o kierownicę tak, że aż klakson zatrąbił. - Nie potrzebuję tego ćpuńskiego gówna, Spinelo - warknął osiłek. - Myślisz, że zagram dobrze mecz jak będę zrelaksowany? Ja nie potrzebuję wyluzować, ja potrzebuję mój towar. DZISIAJ. Chase wbił chmurne spojrzenie w kolegę. - Musimy jechać do tego twojego dealera. Teraz. Muszę kupić towar. Rozumiesz? - Może być pod obserwacja policji… zresztą… Bryan, opony mi przebili pod szkołą. Ktoś mnie obserwował wtedy i chyba gonił. Mary była w programie sportowym. Córka dziennikarza jest śledzona przez kogoś w szkole chyba. Może aby zastraszyć ojca? Policja zabiera dragi bez żadnych papierów wiedząc gdzie szukać bez większego powodu… wiesz kto będzie miał przejebane gdy wyjdzie, że drużyna szkolna jedzie na sterydach? Kto ma najwiecej do stracenia? Trener? Dyrek? Burmistrz? Szef policji??- Spineli trajkotał na fazie gestykulując rękoma jakby kreślił obrazy. - Do czego taka osoba jest zdolna, aby nie stracić reputacji, pieniędzy, dotyczasowego życia w Twin Oaks? Bryan wyglądał na zniecierpliwionego. Przez moment można było odnieść wrażenie, że w coś uderzy. Być może tym razem w kolegę, a nie w kierownicę? Tym bardziej, że nowo pozyskana (dzięki uprzejmości Fitzgeralda) śliwa pod okiem nie dodawała mu uroku. Nieoczekiwanie jednak w oczach osiłka pojawił się cień czegoś zupełnie innego. Zrozumienia? Przebłysku intelektualnego? - Kurwa co się ostatnio dzieje na tej naszej wsi… - wymamrotał, zapadając głębiej na fotelu i przecierając czoło. Wyglądał na zmęczonego. - Jebani… Naprawdę takie akcje odchodzą? Pojadę może jeszcze na siłkę do Sala… Popytam tam byczków. Ktoś powinien dealować, bo przecież nie puchną tak od ryżu. Jak nic nie skołuję to do piątku będę wrakiem. I jeszcze złamałem Fitzgeraldowi kinol, nie wiem czy będzie mógł grać. No to jesteśmy pozamiatani... Klepnął otwartą dłonią w kierownicę, ale tym razem lżej. - Ech… A słyszałem plotę, że jakiś łowca talentów miał być na meczu. Zawsze zostaje warsztat samochodowy, nie? Dobra kurwa, bo się rozgadałem. Jedź sam dalej. Ja się przejdę. - Poczekaj Bryan. - Bart uspokoił też się nieco. - Czasami takie rozkimny mnie nachodzą… A to wszystko jest kurwa bardzo podejrzane. - rozmasowywał dłonią czoło. - Muszę zajarać… Zróbmy może inaczej. Urwiemy się z budy i z daleka poobserwujemy przyczepę kempingową dilera. Wtedy ja pójdę do niego jeżeli nic podejrzanego nie zobaczymy, a ty dalej będziesz patrzył, czy ktoś mnie nie obserwuje. Bo wiesz… za tymi oponami to może też być jakaś konkurencja wchodząca na nasz teren. Wiesz… Gang może jakiś… Bryan już otwierał drzwi i miał wysiadać, ale zatrzymał się w połowie ruchu. Przez chwilę procesował słowa Barta… - Jebać szkołę - oznajmił wreszcie z naciskiem. - Robimy tak jak mówisz. Nawiguj mnie na tego dilera i sobie go obejrzymy. Osiłkowi wyraźnie spodobał się ten pomysł, bo już odpalał samochód na nowo. Spineli z zatroskaniem co jakiś czas spoglądał na kierownicę, jakby chciał się upewnić, że od tego uderzania o nią nic się nie wygięło. W myślach przykro mu było przed Wehikułem Czasu, że na to pozwalał Bryanowi. A tamten jechał wulgarnie i cieszył się tylko w duchu, że to skrzynia automatyczna była, a w razie wypadku naprawa będzie za darmo, wszak kierował syn mechanika. Zaparkowali pod rozłożystymi gałęźmi wiekowego dębu przy tablicy z logiem miasteczka i z daleka obserwowali stojący niedaleko od szosy kempingowy pojazd. Bart musiał sobie przypalić za co dostał kuksańca, a potem karczycho od powarkującego sportowca. - Dobra! Dobra! - osłonił się tym razem skutecznie od blaszki na czoło i zrezygnowany musiał wydychać dym za zewnątrz do lasu z głową wystającą przez okno. *** Wytrzymali godzinę, która nie przyniosła niczego podejrzanego z obserwacji okolicy, słuchając kasety Beastie Boys i coś tam od czasu do czasu przebąkując o piątkowej imprezie u Leona, nadchodzącym meczu i tym tajemniczym kimś, na którego czatowali. W końcu Spineli wysiadł i poszedł skrajem asfaltowej szosy w stronę domu starszego kolegi. Przy żwirowej alejce wiodącej ku posesji Silvera, Bart kucnął, zawiązując sznurowadła, które szybkim ruchem chwilę wcześniej rozwiązał. Spode łba bacznie lustrował pole kukurydzy, kieł lasu wysunięty szerokim łukiem ku białemu barakowozowi. Pustą szosę nieopodal przekraczał pomału z cierpliwym mozołem niewielki żółw. Bart ruszył szybkim krokiem z zaciągniętym na czoło kapturem. Zastukał w umówiony sposób i zaraz otwarły się drzwi a ze środka wraz z muzyką wypłynęła kłębiasta chmura znajomego zapachu. - He he he hejjjj! - Silver przybił piątkę licealiście, drugą wisząc na zapraszających otwartych otwarciem na oścież drzwiach. Glos miał wczorajszy, podobnie jak świecące się zaspane oczy. Poczochrał długie włosy sterczące tu i ówdzie w różnych kierunkach. - Kaskę przyniosłeś. - bardziej rzekł niż zapytał ciężko wpadając w fotel. Opowiedział mu Bart jeszcze dokładniej niż Bryanowi co się wydarzyło, gdzie są sterydy i jakie wydumał do tej pory rozkminy. - Oj! Jo! Oj! Jo! Pier! Do! Lę! - dealer walił rytmicznie otwartą dłonią w swoje czoło chodząc jak na nowo nakręcony dookoła kanapy, na której siedział wyluzowany Spineli kręcąc głową na szyi, jakby mu kto ciężkie chomąto z karku nareszcie ściągnął. - Mam nadzieję, że moje imię nie wypłynie na świniarni? - zatrzymał się przed oglądającym wyciągnięty ostrożnie, spod barykady butelek i puszek po powie, sierpniowy Playboy. - No ty chyba w Boga nie wierzysz? - Spineli usiadł prostując się. - Wwwwww życiu! - pokręcił głową. Najgorszym jednak na tą chwilę był brak towaru, po który przyszedł. - Problem z tym być może, bo to cholernie chodliwy specyfik… Ale może załatwię na jutro, albo pojutrze? Nic to. Bo co więcej zostało jak tylko przyjąć te wieści, które już czuł mimo dobrej fazy upalenia, czaiły się skradającym lękiem wybuchowej agresji Bryana. Choć chodził od tego dnia z nożem i gazem na niedźwiedzie, to przecież w swoim aucie pryskał nie będzie! Na koniec zapytał czy ma coś, co może pomóc choć chwilowo tykającej bombie Chase’a. Potem równie konspiracyinie, od niechcenia niewinnym krokiem, ruszył ku samochodowi. Jednak w połowie drogi zapomniał się i udając, że szosa jest pasem startowym, z rozłożonymi rękoma pobiegł bucząc jak silnik jedno-śmigłowca do Bryana. Siedząc i patrząc na świdrujące go oczy niedźwiedziowatej gębuli, szybko przypomniał sobie przełykając ślinę, o braku towaru na dzisiaj.
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |
17-10-2021, 18:57 | #53 |
Reputacja: 1 | DARYLL SINGELTON i WIKVAYA SINGELTON Szpital był niezbyt przyjemnym miejscem dla ich rodziny. Choroba Darylla spowodowała, że ostatnimi laty zbyt często spędzali w nim czas. Policjant zaklął pod nosem widząc dziennikarzy - w tym wóz transmisyjny - wystających pod budynkiem szpitala, mimo silnego wiatru rozganiającego resztki burzowych chmur. Prowadził samochód tak, że zatrzymali się nieco z boku, nie blokując jednak podjazdu dla karetki. - Trzymajcie się mnie. Sępy rzucą się na was. Nic nie mówcie. Wydał im instrukcje, gdy zbliżali się do wejścia. Dziennikarze rozpoznali rodzeństwo Singelton i rzucili, jak sępy na padlinę. - Czy wasza mama miała jakiś wrogów? - Podejrzewacie kogoś? - Czy możecie udzielić wywiadu dla "Wiadomości codziennych". Pytania, wykrzykiwanie - jedno za drugim - podniesionymi głosami przez twarze poczerwieniałe od emocji i wiatru. W końcu jednak, przy pomocy policjanta, znaleźli się w środku szpitala. Kolejny umundurowany funkcjonariusz, którego też znali z widzenia, przywitał się z Jackiem Fallsem i spojrzał z ponurą miną na rodzeństwo. - Nie wiem, czy Hale pozwoli im się z nią zobaczyć. - Wiem, że to kutas - uciął Jack - Ale to, do cholery, jej dzieciaki. - Jasne, Jack. Zobaczę co da się zrobić. Z tego co wiem jeszcze ją zszywają. Falls poprowadził ich korytarzem szpitalnym w stronę sali operacyjnej. Szpital w miasteczku nie był duży, ale i tak Twin Oaks było dumne z tego, że go ma. Chociaż poważniejsze przypadki kierowano do szpitala należącego do hrabstwa lub stanowego. Najwyraźniej stan ich matki nie był aż tak poważny, lub - co gorsze - transport nie wchodził w rachubę. Falls złapał jakiegoś lekarza, przedstawił Singeltonom i poprosił o jakieś wieści na temat Debry. - Nie znam tematu w szczegółach - wyjaśnił dr F. Cannaday - Wasza mama nie jest moją pacjentką. Jednak, z tego co wiem, nie jest aż tak źle. Ostrze, którym ją zaatakowano, minęło ważne organy i arterie. Co prawda straciła sporo krwi, ale powinno być dobrze. Pacjentka ma także poważne obrażenia czaszkowo-mózgowe. Musiała uderzyć głową w jakiś kamień lub ktoś ją nim walnął. Przepraszam za ten obrazowy język i drastyczne szczegóły, ale chciałem być z Państwem szczery. Wi, sama nie wiedząc czemu, poczuła nagłą słabość w kolanach. Musiała usiąść na krzesełku ustawionym pod ścianą, bo bała się, że zemdleje. Silne, zdecydowane kroki wyrwały ją z tej chwili słabości. To był Glen Hale. Szeryf miał ściągniętą w gniewie twarz, a jego oczy były pełne złości, kiedy spojrzał na Fallsa a potem na dzieciaki, które tamten przywiózł. Żuchwa napięła mu się, grdyka poruszyła, jakby przełknął właśnie duży kawał pokarmu. - Co one tutaj robią? Zresztą, nieważne. Skoro już bawiłeś się w ojczyma, Falls, to spisz ich zeznania. Przydaj się do czegoś. Zły wzrok zatrzymał się na Daryllu. - A od syna Debry dowiedz się, co robił wczoraj w lesie i jak znalazł tego turystę. I chcę mieć twoje zeznania, chłopcze, co robiłeś w noc, kiedy została zamordowana Mary Mc'Bridge. Tym razem Daryll poczuł gorycz w żołądku. Czyżby szeryf nadal podejrzewał go o zabicie koleżanki i … atak na matkę. BART SPINELI Bart podrzucił Bryana pod siłkę, a potem - jak planował - pojawił się w szkole. Przy wejściu podziwiał swoje dzieło, pod którym ktoś poukładał kwiaty i zapalił znicze. Młodzież w tej gównianej dziurze, jaką było Twin Oaks, potrafiła być wredna do potęgi, ale miała też lepszą stronę wyrażoną w formie empatii po zamordowanej koleżance. Tutaj, ze szkolnych plotek, dowiedział się, że w nocy ktoś zaszlachtował matkę Singeltonów. Jedna z popularnych i wariackich ploteczek mówiła, że zrobił to jej synalek, bo matka znalazła dowody wiążące go z zabójstwem Mary. Wszyscy w szkole dobrze wiedzieli, że ten dziwny nastolatek, zachowuje się zupełnie inaczej, niż większość rówieśników. Odstaje od nich i woli spędzać czas w lesie i górach, niż z kumplami. Kumplami, których chyba nawet nie ma. Szkoła podzieliła się na tych, którzy wierzyli w teorię o Daryllu - matkobójcy, tych - którzy w nią nie wierzyli, tych - którzy wahali się i tych, którzy mieli to generalnie w dupie. Ale ostatnie wydarzenia mocno poruszyły lokalną społeczność. Było to widać na korytarzach liceum, które świeciły pustkami. Najwyraźniej rodzice woleli mieć na oku swoje dzieciaki. Gdzieś tam jednak mignęła mu twarz dziewczyny, którą spotkał wychodząc z posterunku. Anastasia czy jakoś tak, jej było. Też panienka, która niezbyt udzielała się w środowisku. Nie potrafił sobie przypomnieć jej z żadnej imprezy, no ale zazwyczaj te imprezy Bart, z oczywistych powodów, słabo pamiętał. Na jednej z przerw zaczepił go Leo Stafford. - Siema śmieszku - przywitał Barta poklepując po plecach w luzackim geście podchwyconym od raperów z MTV. - Będziesz w piątek, no nie?I przyniesiesz trochę tych swoich magicznych ziółek, no nie? Liczymy na ciebie, śmieszku. Dla Barta imprezy u Leo była zawsze okazją do zarobku - sporo młodych ludzi decydowało się wtedy kupić parę gramów tego i owego. Bart wykorzystał tę okazję i pojechał szybciej do Mc'Bridgów poprosić o zdjęcie i drobiazgi na czuwanie. Kiedy zaparkował swoim samochodem na ulicy, gdzie mieszkała Mary przypomniał sobie ostatni raz, kiedy był w tym mieszkaniu. Przypominał sobie twarz Wikvayi i nagle, bardzo boleśnie uświadomił sobie fakt, że ta miła półkrwi Indianka, dzisiaj chyba straciła matkę. Z tego, co się orientował, ojca nie mieli. Co z nią będzie? Opieka społeczna? Dom zastępczy? Wyjazd z Twin Oaks? Na schodach prowadzących do domu Mac'Bridgów pojawił się jej ojciec. Bart słabo znał tego postawnego, silnego faceta, ale teraz wyglądał tak, jakby postarzał się i przygarbił. To nie będzie łatwa sprawa - przemknęło mu przez myśl, gdy wysiadał z samochodu. BRYAN CHASE Nie wybuchł gniewem na Barta, gdy ten poinformował go o braku towaru. Widział, że ćpunek się starał. Naprawdę się starał. Zależało mu. I, cholera, nie tylko dlatego, że bał się Bryana. Chciał mu pomóc. Tak przynajmniej sądził Chase. Jedyna w mieście siłownia o tej porze była pusta. Ćwiczył w niej tylko jeden człowiek. Bryan znał go z widzenia. To był jakiś świr biegów. Miejscowy rekordzista i uczestnik wielu maratonów, półmaratonów i takich innych, gdzie wygrywał jakąś tam kasę. Bryan nie przyjechał jednak tutaj jak jakiś głupi. Wiedział, że za chwilę wpadnie tutaj kilku chłopaków, dwudziestokilkulatków, którzy w weekendy jeździli na panienki do Bilings, i pracowali jako selekcjonerzy na bramkach w klubach i ochroniarze. Znali Bryana a on znał ich. Na tyle, na ile pozwalała różnica wieku. Pierwszy, który przyszedł był Daniel Rembert. Jego stary chodził ze starym Bryana czasami na ryby. - Cześć młody - powiedział Daniel przebierając się do treningu. Widać było, że spędza teraz wiele czasu na siłce. - Nie powinieneś być w budzie? - Mam sprawę - nie tracąc czasu Bryan wyjaśnił, czego potrzebuje. - Ja nie mam, młody. Wiesz. Nie sądzę, byś tego potrzebował. Ale wiem, kto może ci pomóc. Dan. Będzie tutaj za jakąś godzinę, bo umówilismy się że pojedziemy razem do Bilings. On ma dojścia do różnych specyfików i medykamentów. Pomożesz mi w treningu. Sam trochę przypakujesz. To jak. Poczekasz ze mną na Dana? ANASTASIA BIANCO Biurko ojca było w jeszcze większym nieładzie. Spiesząc się do pracy, David Bianco, zostawił część notatek na temat sprawy Mary Mac'Bridge. Jej ojciec lubił rysować diagramy powiązań i przedstawiać swoje artykuły graficznie, nim zrobił z nich notatkę prasową czy artykuł. To był jego styl pracy. Chaotyczny, jak mało co, ale bardzo efektywny. W tej konkretnej sprawie ojciec postawił wiele znaków zapytania. Bardzo wiele. Na końcach większości gałązek. Wyciągnął również kilka myślników. - Czy zabójca jest miejscowy? - Popytać kontaktów w mieście o dziwnych turystów? - Przycisnąć Hale'a o informacje. - Zaginiona turystka? - Czy znaleziony turysta może być sprawcą? - Daryll Singelton? - Mac'Bridge? Czy to mógł być ojciec? - Długi Mac'Bridga? Pożyczka u Clermonta? - Czemu straszą moją córkę? Kto? Ten, co podrzucił wiadomość? Czy wiąże się to z zabójstwem Mary? Muszę uważać na An. Aparat, stary polaroid, znalazła w jednej z szafek. Miała nadzieję, że działa. Zrobiła jedno zdjęcie, na próbę i po chwili miała nabierającą barw fotografię ojcowskiego gabinetu. Faktycznie. Niewiele trzeba było umiejętności, aby obsługiwać takie urządzenie. Dzwonek do drzwi o mało nie wyrwał jej serca z klatki piersiowej. Ostrożnie wyjrzała przez wizjer. To był Donovan. Kierowca, którego obiecał przysłać ojciec. Poprosiła go o to, aby chwilę poczekał i dokończyła przygotowania do szkoły. Tutaj, ze szkolnych plotek, dowiedziała się, że w nocy ktoś zaszlachtował matkę Singeltonów. Jedna z popularnych i wariackich ploteczek mówiła, że zrobił to jej synalek, bo matka znalazła dowody wiążące go z zabójstwem Mary. Wszyscy w szkole dobrze wiedzieli, że ten dziwny nastolatek, zachowuje się zupełnie inaczej, niż większość rówieśników. Odstaje od nich i woli spędzać czas w lesie i górach, niż z kumplami. Kumplami, których chyba nawet nie ma. Szkoła podzieliła się na tych, którzy wierzyli w teorię o Daryllu - matkobójcy, tych - którzy w nią nie wierzyli, tych - którzy wahali się i tych, którym było to całkowicie obojętne. Lekcje toczyły się, jakby nigdy nic, ale widać było, że nawet nauczycielom cała sytuacja mocno dawała się we znaki, bo niezbyt przykładali się do pracy. Na jednej z przerw wydawało jej się, że dostrzega Barta, ale nim zdobyła się na odwagę, aby do niego podejść uprzedził ją jeden z ważniejszych chłopaków w szkole - Leo Stafford. Po Marku Fitzgeraldzie i słodkim Kevinie O'Mahoney największe ciacho w szkole. Widać było, że kumpluje się z Bartem, co odebrało jej resztkę odwagi na porozmawianie. Po dzwonku wróciła na zajęcia, a na kolejnej przerwie już nigdzie nie widziała Spineliego. Powoli szkoła pustoszała. Było po trzeciej, gdy Anastasia skończyła ostatnie zajęcia. Pana Donovana nie było. Większość rówieśników, poza nielicznymi, już opuściło budynek. Podobnie nauczyciele. Pozostały tylko kółka teatralne, szachowe i matematyczne, na zajęciach dodatkowych. - Czekasz na kogoś? - głos Emmy Woods, ich psycholog zaskoczył Anastasię. Nauczycielka stanęła koło niej, gdy wpatrywała się w podjazd przed szkołą wypatrując taksówki. Jeszcze było jasno. Niebo było zachmurzone, ale nie padało. - Masz jeszcze zajęcia czy już kończysz? Twój ojciec jest lokalnym dziennikarzem, prawda? Pewnie nie ma teraz czasu po ciebie podjechać. Jak chcesz, mogę cię gdzieś podrzucić. I wtedy Anastasia zobaczyła kogoś po drugiej stronie ulicy. Postać w kurtce z kapturem. Oddzielało ich jakieś sto, sto pięćdziesiąt metrów. A ten ktoś trzymał w ręku aparat fotograficzny. Chyba polaroid. Twarzy fotografa Anastasia nie widziała, ponieważ zasłaniał ją szalem. MARK FITZGERALD Szkoła dzisiaj świeciła pustkami. Nie było z połowy ludzi. W tym tego mięśniaka, Chase'a. I ciul z tym. Mark nie widział też nigdzie Jess. Szkoda. Mieliby okazję pogadać. Za to chłopaki z drużyny, nieco po czasie, próbowali wyciągnąć z Marka trochę pikantnych szczegółów o zdolnościach Jess w sprawie obsługi "instrumentów muzycznych". Ten temat był nawet ważniejszy, niż to, że ktoś ponoć zabił czy też omal nie zabił właścicielki "Niedźwiedzia i sowy". Jedna z popularnych i wariackich ploteczek mówiła, że zrobił to jej synalek, bo matka znalazła dowody wiążące go z zabójstwem Mary. Wszyscy w szkole dobrze wiedzieli, że ten dziwny nastolatek, zachowuje się zupełnie inaczej, niż większość rówieśników. Odstaje od nich i woli spędzać czas w lesie i górach, niż z kumplami. Kumplami, których chyba nawet nie ma. Szkoła podzieliła się na tych, którzy wierzyli w teorię o Daryllu - matkobójcy, tych - którzy w nią nie wierzyli, tych - którzy wahali się i tych, którzy mieli to generalnie w dupie. Na jednej z przerw do Marka podszedł Leo. - Siema, brachu - poklepał Fitzgeralda poufale i serdecznie po plecach. - Słyszałem, że ten pedzio, Chase naklepał ci po gębie. Ty nie wyglądasz najgorzej, a jego nie ma w szkole dzisiaj. Czyli Fitzgelad kontra Stinky Cheese - jeden do zera. Ale nie jest chyba tak źle, co brachu. Bo Jess to ponoć niezła pielęgniareczka jest. Ha, ha, ha. No dobra, stary. Chciałem ci tylko powiedzieć, że nieważne co się odpierdala w naszym miasteczku, impra u Leo bez zmian. Starzy wylatują jutro. W piątek - baluuujemy! Wpadają laseczki z Billings. Będzie alko, będą proszki na różne dolegliwości duchowo - mentalne i jedna, zajebista, niespodzianka, stary. To będzie, skup się le-gen-da-rna impra no i oczywiście nie może ciebie zabraknąć, Mark. Kiedy zamykał szafkę, już po spotkaniu z Leo, podeszła do niego Paulina z nieodłącznym orszakiem swoich "pszczółek". - Heeeej Mark - rzuciła, zalotnie kręcąc kosmykiem włosów na placu. - Wiesz, co tam u twojej głupiutkiej Julii, słodki Romero? Dzisiaj nie pojawiła się w szkole, a ma coś, co do mnie należy. Widziałeś ją, rozmawialiście? Zaprzeczył. - Jakbyś ją widział, powiedz, że przesyłam jej buziaczki. - Coś jednak w oczach Królowej Pszczółek było takiego, że niepokoiło Marka. Coś paskudnego i niefajnego. Kiedy wsiadał do samochodu i złapał klamkę poczuł, że jego palce ślizgają się na czymś. Podniósł wzrok i zobaczył, że dłonie ma zabrudzone cuchnącą, brązową, mazią fekalną. Jakiś skurwiel posmarował mu klamkę gównem. Cholernym, niemal przyprawiającym o rzygnięcie gównem! A resztę łajna, jak zauważył Mark, rozsmarowano po drzwiach, od tej strony, gdzie trudniej byłoby przyuważyć sprawcę obserwując szkolny parking z budynku liceum. Najwyraźniej ktoś uznał, że z Markiem można pogrywać. JESSICA HALE W szpitalu panowało zamieszanie i chyba, gdyby nie była córką szeryfa, Jess musiałaby czekać nie wiadomo ile na zabieg. A tak, w pół godziny pojawił się ich lekarz rodzinny, i przy pomocy małomównej i ponurej pielęgniarki, sprawdził obrażenia Jess i zmienił opatrunek. - Goi się bardzo ładnie. Zostanie tylko nieduża blizna. Miałaś jakieś nietypowe zachowania, Jess? Zawroty głowy, wymioty, bóle wewnątrzczaszkowe? Jess nie bardzo wszystko rozumiała, ale wiedziała, że musi trochę poudawać, aby dostać zwolnienie. Więc odegrała komedię, że niby boli, że jest jej słabo i ogólnie źle. Matka pokręciła głową, jakby przejrzała jej plany, ale nie oponowała gdy lekarz wypisywał zwolnienie z zajęć na ten i dwa kolejne dni. - Trzeba odpoczywać. Dużo leżeć. Gdyby głowa nadal bolała, można wziąć środki przeciwbólowe, które przepisałem wczoraj. Ale doraźnie. - A powie mi pan, doktorze, co się stało. - Ktoś zaatakował biedną Debrę Singelton. Ledwie przeżyła. Jest teraz operowana. Nie wiadomo, co będzie dalej. - Straszne. Najpierw biedna Mary, teraz Debra. - Mam nadzieję, że Glen szybko znajdzie sprawcę. A pomyśleć, że wczoraj ten młody Debry, znalazł tego zagubionego turystę w górach. Chłopak uratował mu życie, bo facet umarłby z wyziębienia. - Też był ranny? Zaatakowano go? - Nie. Wycieńczony i wyziębiony. Miał też kilka ran na ciele, po upadku na kamienie. Nie odzyskał przytomności, ale czasami mamrocze coś nawet będąc nieprzytomny. - Co takiego? - jej matkę widać wciągnęła ta gadka. Jess zaczęła się nudzić, ale musiała poczekać, bo matka odwiezie ją do domu. - Megan, uważaj i wilk. Trzy słowa najczęściej da się zrozumieć. Megan, to chyba jego dziewczyna. Też zaginęła w górach. - Z tymi przyjezdnymi są same problemy. - Ale dzięki nim miasteczko jakoś prosperuje. - To prawda. Pogadali sobie o pierdołach jeszcze kilka minut, póki ktoś nie wezwał lekarza do obowiązków. Jess wydawało się, że podstarzały doktorek leci na jej matkę. Ale ona chyba tego nie zauważała. Czasami była taaaka głupia. Albo kochała tatkę. Ojca Jess zauważyła na korytarzu w towarzystwie burmistrza. Szeryf i ojciec Marka o czymś nerwowo rozmawiali. Wyglądało to tak, jakby się o coś spierali. Jej tatko zauważył je, podszedł szybko, dopytał o ranę Jess, a potem przeprosił i ruszył gdzieś, w stronę rodzeństwa Singeltonów, których Jess znała tak średnio. Nie byli częścią jej grupy i w sumie mało ją obchodzili. - Chodź, pszczółko, odwiozę cię do domu. Lekarz kazał ci odpoczywać. Z matulą nie dało się dyskutować i po kwadransie byli już na miejscu. Jess miała cały dzień dla siebie. Tak, jak tego chciała. Pytanie, co zamierzała jeszcze zrobić z tym czasem. |
21-10-2021, 13:47 | #54 |
Reputacja: 1 | Singeltonowie cz.I
|
21-10-2021, 16:12 | #55 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
21-10-2021, 19:29 | #56 |
Reputacja: 1 | Singeltonowie cz.II
__________________ "Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania." Ostatnio edytowane przez rudaad : 21-10-2021 o 19:32. |
24-10-2021, 21:19 | #57 |
Northman Reputacja: 1 | Zaparkował na ulicy i patrząc na ponury dom Mary, przypomniał sobie o Squaw i jej bracie. Ktokolwiek zabił ich matkę, nie mógł być tym samym, za którego brał go Spineli. Cała misterna piramida z domysłów budowanych w jego szukającym prostego rozwiązania umyśle, rozsypała się. Cóż właścicielka motelu mogła mieć wspólnego z narkotykami, gangiem lub programem sportowym? Nic. Chyba, że była świadkiem czegoś, czego widzieć nie powinna? Słabo to brzmiało. Po Twin Oaks jak nic grasował jakiś seryjny morderca! I co się stanie teraz z sierotami? Szkoda mu było zwłaszcza Squaw, bo ten jej brat to tak wyjęty był z rzeczywistości, że pewnie mały dzikus gdzieś w lesie zamieszka z kojotami. Aby miał ten dziwak coś wedle plotek coś wspólnego ze śmiercią Mary, a teraz władnej starej, Spineli nie wierzył ani trochę i aż sam się zdziwił skąd brała się ta pewność. Otworzył skrzypiącą z cicha bramkę w drewnianym, niskim płocie. Postanowił tematu kolejnej śmierci w miasteczku nie poruszać przy rodzicach zamordowanej. - Dzień dobry. - powiedział Bart bez przekonania, widząc ponure oblicze ojca cierpiącego po utracie dziecka. Tata przysłał mnie po zdjęcie Mary… i kilka drobiazgów. Suknia, buty… - mówił nieco ciszej i wolniej niż zwykle. - Wejdź do środka - ojciec Mary wyciągnął papierosa i zapalił, łapczywie zaciągając się dymem. - Żona to ogarnia. Bart zauważył, że ręka w której Mc'Bridge trzyma szluga jest pozbawiona trzech z pięciu placów. A na drugiej, tej, którą przypalał tytoń, widnieje świeży opatrunek. Facet pracował w tartaku, więc niewiele to Spineliego w sumie zdziwiło, że był kaleką. A nowy opatrunek? Cóż, w tych okolicznościach, które przeżywał ojciec po śmierci dziecka, o wypadek nawet w domu nie trudno, każdemu i z wszystkimi palcami obecnymi na swoim miejscu. - Dziękuje. - Bart wyminął gospodarza i poszorowawszy chwilę buty o wycieraczkę, wszedł do domu. W progu pachniało nieprzyjemnie. Gdzieś tykał zegar. Z kuchni dolatywały dźwięki muzyki z radia i szum wody. - Halo? Pani Mc’Bridge? - zawołał uprzejmie, unosząc końcówkę jej nazwiska o kilka tonów, jak dzieci przy zabawie w chowanego oznajmiający poszukiwania. Rozejrzał się po salonie po wyjściu z korytarza i odruchowo wyczekiwał odpowiedzi z kierunku kuchni. Cisza. Tylko szum płynącej wody. - Tu Bart Spineli! - zaczął iść pomału. - Idę do kuchni! - oznajmiał mową śpiewającą. Stała tam matka Mary. Nad zlewem i płynącą wodą. Jak słup soli. Spineli chrząknął głośno podchodząc bliżej. - Dzień dobry. - powiedział. - Tata mnie przysłał. Kiedy tamta nie reagowała, Bart podszedł jeszcze bliżej z zakłopotaniem delikatnie dotknął kobietę palcem. Drgnęła, wręcz podskoczyła. - Kto? Co? - zauważyła co się dzieje i szybko zakręciła wodę, która jeszcze chwila i wylałaby się poza zlew. - Ja tylko. - uśmiechnął się krzywo, choć miało wyjść skromnie. - Po rzeczy Mary. Do pogrzebu? - dodał łagodnie i profesjonalnie składając ręce w postawie uczynnej, jak go ojciec zawsze przyuczał do rozmowy z klientami. - A tak, tak, oczywiście. Pogrzeb. Tak... Nagle, gdzieś nad ich głowami Bart usłyszał trzeszczenie i dziwny stukot. Matka Mary wydawała się kompletnie go ignorować. - Tak. Idź na górę. Do jej pokoju. Tak. Coś wybierz. Dobrze. Wybierz coś. Ja poszukam zdjęcie - machinalnie wytarła ręce o faruch. - No dobrze. - zgodził się. - Czy tam pies… jest… jskiś? - pytał podnosząc oczy na sufit skąd dobiegał hałas. - Nie ugryzie? Zamrugała powiekami. - Pies? Nie. Nie mamy psa. - A czy ktoś tam jest? - Nie. Chyba, że mój mąż. Nie bój się. On wie, że ktoś z zakładu miał przyjść. - Ale on jest na papierosie. Na zewnątrz… Podejrzliwie popatrzył znowu na sufit. - No to idź spokojnie. - uśmiechnęła się cieniem uśmiechu. - Wybierz coś. - A może pani pomoże? Pani wie, która sukienka jest jej ulubioną. - uśmiechnął się ze współczuciem. - Wiesz. Mi teraz bardzo trudno tam chodzić. Bardzo trudno. To była twoja przyjaciółka. Była... Nie dokończyła, łzy popłynęły z jej oczu strumieniem, załkała, zaszlochała histerycznie. Musiała usiąść na krześle, żeby nie upaść. Odgłosy na górze jakby nieco przycichły. Bart szybko wyciągnął białą służbową chusteczkę, o której przypomniał sobie w ostatniej chwili. Podał kobiecie. - No dobrze. - rzekł skwapliwie bez przekonania w duchu. Matka Mary wzięła chusteczkę, bezwiednie i znów zaniosła się spazmatycznym płaczem. Bart podszedł, kucnął niezgrabnie i pochylając się poklepał ledwie muskając plecy kobiety. - Trzeba być mocnym. Mary by tak chciała. Na wzmiankę o córce płacz się nasilił. Ale z głośnego przeszedł w coś na kształt rzężenia połączonego z wzdychaniem. Bart tez zaczął się wzruszać i nos zatykać od napływających do oczu niekontrolowanych łez. - To ja idę. - westchnął ocierając oko rękawem. Nawet chyba go nie usłyszała, a on poszedł na górę schodami. Hałasy, które wcześniej słyszał, nadal dobywały się gdzieś z góry. Zza drzwi z zawieszoną na nich tabliczką "POKÓJ MARY. ZAPUKAJ, NIM WEJDZIESZ" z dorysowanymi serduszkami, kwiatami i motylkami. Przyłapał się w ostatniej chwili, że złożył rękę do pukania i tego nie zrobił. Podszedł do okna na korytarzu i wyjrzał na ulicę. Zadaszenie nad drzwiami wejściowymi zasłaniało widok, a chciał sprawdzić, czy ojciec Mary nadal tam jest. Po chwili, dzięki niedomkniętemu oknu poczuł silny zapach mocnego tytoniu. A więc Mc’Bridge tam był i wciąż palił. Wyjąwszy gaz na niedźwiedzie, Spineli podszedł do drzwi pokoju Mary i przyłożył ucho do nich. Wyraźnie usłyszy jakiś dziwny hałas, jakby coś spadło na podłogę. Nacisnął na klamkę i pchał drzwi do środka. I myk! Coś czarnego przeskoczyło z podłogi na parapet, a potem przez otwarte okno - coś dużego, coś szybkiego i coś, co Bart zarejestrował tylko przez mgnienie oka. Serce zabiło jak szalone, kiedy adrenalina skoczyła, a Spineli z wystraszoną miną cofnął się o krok zasłaniając odruchowo trzymanym gazem. Opanował się na tyle, aby z wciąż dudniącym w piersi dzwonem doskoczyć do otwartego okna. Nie dostrzegł niczego i nikogo uciekającego. Cicho stało pole, krzaki i milczący groźnie las oddalony o sto, dwieście jardów dalej. Spineli ciężko westchnął wypuszczając powietrze. Co to było? Górska puma? Rozejrzał się po pomieszczeniu. W pokoju panował spory bałagan. Zrzucono z półki przedmiotu i pluszowe maskotki, były poszarpane. I ta oblepiające pokój krew, jakby Mary eksplodowała zostawiajac wszędzie czerwone rozbryzgi, zaschniętej już teraz, ściemniałej juchy. Przyjrzał się z bliska drewnianym półkom, parkietowi i framudze okna. Dostrzegł wyraźne ślady zadrapań. Pazury? Zamknął okno. Leśnego drapieżnika mógł wabić zapach krwi, pomyślał już prawie całkiem uspokojony. W szafie, której drzwi ostrożnie otworzył asekurując się gazem, zapalił żarówkę u sufitu pociągając za sznureczek. Na wieszakach wisiały ubrania Mary, niemodne i niekoniecznie markowe, wszak nie była to nadziana rodzina. Prócz ciuchów na półce ułożonych w równe gromadki ponad kijem z wieszakami, oraz butów ustawionych na podłodze, szafa Mary nie kryła żadnych tajemnic. Kiedy wybierał dwie, trzy pasujące do okazji sukienki, poczuł nagle czyjś nieprzyjemny wzrok utkwiony w jego plecach. Odwrócił się szybko. Był sam. Drzwi i okno zamknięte. I tylko te groteskowe oczy zdeformowanych lalek i maskotek oblepionych krwią patrzyły na niego... Z niemym krzykiem przerażenia? Czując się bardzo nieswojo, czym prędzej zapakował pod pachę złożone w naprędce sukienki i wybraną parę butów, po czym bez ociągania opuścił pokój czternastolatki. Idąc schodami na dół pamiętał o zabraniu jeszcze z domu zdjęcia Mary. Powiedzieć też chciał jej rodzicom, że przez otwarte okno do pokoju córki wszedł jakiś duży czarny kot drapieżny, którego spłoszył otwierając drzwi. Bo co innego mogło to być?
__________________ "Lust for Life" Iggy Pop 'S'all good, man Jimmy McGill |
24-10-2021, 22:15 | #58 |
Administrator Reputacja: 1 | Szkoła wyglądała zdecydowanie nietypowo, bowiem - tak na oko - połowa uczniów zrobiła sobie wakacje. Lekcje również były nietypowe i ani nikt nikogo nie wyrwał do odpowiedzi, ani nikt nic nie zadał do domu. Prawdę mówiąc równie dobrze można było zostać w domu. Z tym, że wtedy zapewne nie dałoby się spotkać z kumplami. Mark jednak nie spodziewał się, że zainteresują się prywatnymi sprawami jego i Jess. I nie bardzo wiedział, czy wychwalać pod niebiosa umiejętności dziewczyny, czy też okryć wszystko zasłoną milczenia. - Nie będę wdawać się w szczegóły... - zaczął, uśmiechając się w duchu widząc rozczarowane miny pytających - ale jest boska - dokończył po chwili przerwy. W końcu czasami można było powiedzieć prawdę. Prawdę mógł też powiedzieć gdy poruszono temat prawie-że-zabójstwa pani Singleton. - Daryll miąłby to zrobić? Bzdura. Totalna bzdura. No i prawdę powiedział też gdy Leo powiedział o imprezie. - Będę, oczywiście - powiedział. - I jestem pewien, że będzie impra najlepsza z najlepszych - dodał. Nie ukrywał sam przed sobą, że bardziej niż alko i proszki interesowały go laseczki. Trudno było powiedzieć, kiedy znów spotka się z Jess sam na sam, a przecież był facetem i miał swoje potrzeby... Nie skłamał i wtedy, gdy zaczepiła go Paulina. Cóż, w końcu od wczoraj nie widział Jess, to co miał powiedzieć? Tylko prawdę. - Powiem jej, jak tylko ją zobaczę - zapewnił. Wredna suka, pomyślał, wpatrując się z tyłek odchodzącej "królowej". Co knujesz, żmijo? Tymi myślami nie podzielił się jednak z nikim. * * * Dobrze, że na parkingu nie było nikogo, bowiem słowa, jakie popłynęły z ust Marka nie nadawały się do powtórzenia, a zdecydowanie nie powinni ich słuchać ani nauczyciele, ani dzieci, ani dobrze wychwane panienki. A to, co planował zrobić dowcipnisiowi, szeryf bez wątpienia zaliczyłby go gróźb karalnych. Stale przeklilajnąc, ale już tylko pod nosem, pomaszerował do szkolenych ubikacji, gdzie zmył z dłoni ślady gówna, a potem "pożyczył" ze schowka woźnego wiadro i jakieś szmaty, dzięki którym w miarę oczyścił drzwiczki samochodu. Resztę roboty i tak musiał zrobić w domu. * * * Dopiero pod wieczór Mark przypomniał sobie o Paulinie i postanowił zadzwonić do Jess. Na szczęście dziewczyna odebrała, a nie, na przykład szeryf. - Hej, mała - powiedział. - Co się z tobą dzieje? - spytał. - Nie było cię w szkole...? - Hiiiii tygrysie… no nic… znaczy się, walnęłam czołem i mam opatrunek, i w domu siedzę… - Zaszczebiotała przez telefon Jessica - A co? Tęęęsknisz? - Jakże by inaczej - odparł, w zasadzie nawet nie mijając się z prawdą. - Dzień bez ciebie to dzień stracony - dodał na pół żartem. - Komu biłaś takie niskie pokłony? - spytał. - Coś poważnego? - Co?.... Nie rozumiem… nikomu! Muszę siedzieć tak ze 2 dni w domu… - Powiedziała blondyneczka. - Ahaaa... - James nie domagał się opisu szczegółów wypadku. - Odpoczniesz troszkę od szkoły. - Spróbował znaleźć coś optymistycznego w zaistniałej sytuacji. - Może cię odwiedzić? - spytał. - Pocieszyć? Po drugiej stronie łącza nastała długa chwila milczenia… a potem szloch. - Hej, mała... - W głosie Marka brzmiało zaskoczenie. - Co się stało? Jess...? - No… bo… bo mi mama gadała… i ciocia… żebyśmy my… że nasze rodziny… nie mamy się… nie mamy się już spotykać… - Wychliptała do telefonu Jessica. Cholera, zmówili się, pomyślał zaskoczony Mark. - Jess, nie damy się - powiedział, równocześnie zastanawiając się, czy ich bliższa znajomość faktycznie przetrwa najbliższe miesiące. - Co tam oni mogą wiedzieć - dodał. - Przetrzymamy to - spróbował ją pocieszyć. Pogadali jeszcze chwilę i Mark miał wrażenie, że jego rozmówczyni odrobinę poprawił się humor. Ale zapewne nie na długo, bowiem miał do przekazania pewną informację. "Pozdrowienia" od królowej pszczółek. Moment do najlepszych nie należał, ale lepiej było uprzedzić Jess, że szykuje się coś niedobrego… a w odpowiedzi otrzymał, iż Jessica zgubiła jej aparat… o cokolwiek w tym chodziło. I ponoć nie było szans, by go odzyskać. - Oj, kiepsko... - powiedział, przypominając sobie spojrzenie słodkiej Paulinki. - Jak mogę pomóc? - Spróbował wcielić się w rolę dzielnego rycerza. Odpowiedź była jednak naprawdę nietypowa… Jess bowiem zaszlochała i… nagle "tit, tit, tit…" nastąpił brak połączenia. Wyłączyła się?? Spróbował jeszcze raz się dodzwonić...ale nikt już nie odbierał. * * * Dziwne zakończenie rozmowy nie napawało optymizmem, ale poradzić na to nic nie można było. Podobnie jak i na nie najlepszego nastrój, którego nie potrafiła poprawić nawet wizja imprezy u Leo. Ostatnio edytowane przez Kerm : 24-10-2021 o 22:31. |
24-10-2021, 22:20 | #59 |
Interlokutor-Degenerat Reputacja: 1 |
|
26-10-2021, 18:01 | #60 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Blablabla w szpitalu tu… blabla tam. I pełno ludzi, i zamieszanie, i ponoć morderca znowu kogoś pociął?? I tym razem to była chyba mama tego brata i siostry od tych indiańców. Niedobrze, oj niedobrze, tatuś jeszcze psychola nie złapał, a cholerny burmistrz mu znowu pewnie za to robił problemy. A przecież to nie jego wina! Normalnie kurde tak nie powinno być, miał za mało ludzi czy coś, i w ogóle, i… Jessicę to przestało interesować po pięciu minutach. Ważniejszy teraz był fakt, iż mogła siedzieć w domu, bo pięknie ściemniła doktorkowi, i teraz miała luzik bluzik. Hmm. A może by tak... Mózg blondyneczki pracował na wysokich obrotach, ledwie opuściła z mamą szpital. Knuła, knuła po swojemu, przez całą drogę do domu. I wyknuła. ~ - Mamuś, ja się położę, na lunch mnie budzić nie musisz… wezmę do pokoju banana albo coś… - Dała rodzicielce całusa w policzek, po czym potuptała na piętro, do swojego pokoju. Miała plana. Założy nie-szkolny dresik, bejzbolówkę na głowę, i na ulicy nikt jej nie pozna. Zejść po… kratce roślinnej na ścianie domu, wymykając się z własnego pokoju na pierwszym piętrze, było sporym wyczynem, ale w końcu Jess ważyła jedynie 45kg, a wysportowana była. Pikuś. No może nie całkiem, ale… Rowerem po cichu wyciągniętym z garażu na miasto, a tam znowu na posterunek. By odzyskać aparat Pauli. Najpierw jednak wydać te cholerne 5 $ na pączki. Gliny lubią pączki, nie? Że niby wpada z odwiedzinami do wszystkich, i czy jest tatuś, i sroty pierdoty jak ostatnio. Ale tym razem bez oglądania zdjęć Mary. Bez mdlenia. Po prostu odzyskać aparat… który to - na co bardzo, bardzo, bardzo liczyła - nadal był w biurze szeryfa, znaczy się, tatusia. No… szeryfa- tatusia, nie? Bo jak się nie uda, to dupa zimna, i Paula ją w budzie załatwi, i tatuś też, i jeszcze ją pośle do jakiejś szkoły dla zakonnic, albo coś… a wszystko byleby się wyrobić na czas, i wrócić do domu, nim się mama zorientuje. Nie powinna... W przypływie przebłysku, upchała rzeczy pod kołdrą, by przypominały ją kształtem, wsadziła nawet piłkę zakoszoną z pokoju brata jako głowę, i… i… po chwili wpakowała pod kołdrę i bluzę z kapturem, a kaptur owej piłce założyła. No to gotowe. To do dzieła! Przez okno… byle nie siup.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |