Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-10-2021, 21:17   #51
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Noc nie należała do tych, które Mark zaliczyłby do szczególnie udanych. Nie tylko z powodu nosa (który prawie wcale nie bolał). I nie z powodu snów, z których rano nic nie pamiętał, a które dość mętnie kojarzyły mu się z odgłosami podobnymi do wycia wilków.
A to, że wilki o tej porze siedziały cicho, jak myszy pod miotłą, zdecydowanie nie poprawiało mu humoru, wprost przeciwnie - miał wrażenie, że nawet natura sprzysięgła się przeciwko niemu.
Najpierw ten debil Chase, a teraz jakieś nienormalne wilki, które nie wiedziały, że nie wyje się do księżyca schowanego za chmurami. A może to kolejny debil, który łazi po mieście i zabawia się w straszenie każdego, kto jeszcze nie śpi. I ślepo wierzy w to, że wilki nie mają nic innego do roboty, jak atakować ludzi...
A na dodatek była jeszcze sprawa Jess...

Zanim zdążył zasnąć wyobraził sobie Bryana, który z gracją słonia biega po boisku, usiłując zastąpić Marka. Widok był zabawny, ale w humoru Marka nie poprawił. Ani nie zmienił poglądów najważniejszego zawodnika drużyny na przebieg najbliższego meczu. Oaks dostanie w dupę, a trener będzie mógł mieć pretensje tylko do siebie.
I do Bryana.

* * *

Ranek, jak powiadają, jest mądrzejszy od wieczora.
Gówno prawda.
Mark nie miał pomysłu ani na nocne wilków zabawy, ani na Bryana, bo zebranie paru chłopaków, by sprać tego kretyna, nie wchodziło w grę. Trzeba było wymyślić coś oryginalnego.
Nie miał też pomysłu, co zrobić z Jess.

* * *


Rozmowa, jaką prowadził ojciec, wybiła z głowy Marka myśli o wilkach, zemście, meczu i Jess.
- Co się stało? - spytał. - Kolejny trup?
Ojciec zakończył rozmowę i przeniósł wzrok na syna.
- Na szczęście nie trup - powiedział burmistrz. - Przynajmniej jeszcze nie. Ktoś kilka razy ugodził nożem Debrę Singelton. - Brandon Fitzgerald spojrzał na syna by upewnić się, że ten nie jest skończonym ignorantem w sprawach lokalnych i wie, o kogo chodzi. - Jakimś cudem przeżyła i lekarze walczą o jej życie.
- Muszę jechać do centrum. - Burmistrz zmienił temat. - Zabierzesz się ze mną? Czy dasz radę sam dotrzeć do szkoły? Nochal ci nie przeszkadza?
- Nie, tak, nie - odparł Mark. - To nos, a nie oczy - dodał, by rozjaśnić nieco swą wypowiedź. - Bez problemu dojadę do szkoły. I wrócę do domu - dodał.

Przeżuwając powoli kanapkę zastanawiał się, czy na Debrę napadł ten sam osobnik, który wcześniej zabił Mary.
I czy szeryf jest w stanie złapać kogokolwiek. Hase nie wyglądał na bystrzaka, a morderstw było w Oaks jak na lekarstwo, więc i doświadczenie szeryfa w tych sprawach było, delikatnie mówiąc, niewielkie.
Bardzo delikatnie mówiąc.
Na szczęście on nie był na miejscu szeryfa i nie do niego należało łapanie przestępców.

Dokończył śniadanie, zabrał plecak. Po chwili siedział za kierownicą i, w zasadzie trzymając się przepisów, jechał do szkoły.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-10-2021, 04:07   #52
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Z udziałem Bardiela



Całe szczęście, że Spineli miał zapięte pasy. Inaczej jak nic poleciałby głową na spotkanie z drewniano-skórzaną oprawą auta.

- Na posterunku... - Bart rozłożył ręce. - Jak chcesz się nieco wyluzować, to mam skręta dobrego towaru. - uniósł brew nieśmiało. - I kilka relanium… - od babci, dodał w myślach. - Musimy Bryan o tych sterydach pogadać, bo to może być duży przypał. Mary też była w programie sportowym i teraz już jej nie ma. - powiedział poważnie bez ogródek.

Bryan przeczesał włosy obiema rękami i zastygł na moment w tej pozycji. Wyglądał na załamanego.
- Kurwa… Kurwa… Kurwa!!! - przy ostatnim przekleństwie przywalił pięścią o kierownicę tak, że aż klakson zatrąbił.

- Nie potrzebuję tego ćpuńskiego gówna, Spinelo - warknął osiłek. - Myślisz, że zagram dobrze mecz jak będę zrelaksowany? Ja nie potrzebuję wyluzować, ja potrzebuję mój towar. DZISIAJ.

Chase wbił chmurne spojrzenie w kolegę.
- Musimy jechać do tego twojego dealera. Teraz. Muszę kupić towar. Rozumiesz?

- Może być pod obserwacja policji… zresztą… Bryan, opony mi przebili pod szkołą. Ktoś mnie obserwował wtedy i chyba gonił. Mary była w programie sportowym. Córka dziennikarza jest śledzona przez kogoś w szkole chyba. Może aby zastraszyć ojca? Policja zabiera dragi bez żadnych papierów wiedząc gdzie szukać bez większego powodu… wiesz kto będzie miał przejebane gdy wyjdzie, że drużyna szkolna jedzie na sterydach? Kto ma najwiecej do stracenia? Trener? Dyrek? Burmistrz? Szef policji??- Spineli trajkotał na fazie gestykulując rękoma jakby kreślił obrazy. - Do czego taka osoba jest zdolna, aby nie stracić reputacji, pieniędzy, dotyczasowego życia w Twin Oaks?

Bryan wyglądał na zniecierpliwionego. Przez moment można było odnieść wrażenie, że w coś uderzy. Być może tym razem w kolegę, a nie w kierownicę? Tym bardziej, że nowo pozyskana (dzięki uprzejmości Fitzgeralda) śliwa pod okiem nie dodawała mu uroku. Nieoczekiwanie jednak w oczach osiłka pojawił się cień czegoś zupełnie innego. Zrozumienia? Przebłysku intelektualnego?

- Kurwa co się ostatnio dzieje na tej naszej wsi… - wymamrotał, zapadając głębiej na fotelu i przecierając czoło. Wyglądał na zmęczonego. - Jebani… Naprawdę takie akcje odchodzą? Pojadę może jeszcze na siłkę do Sala… Popytam tam byczków. Ktoś powinien dealować, bo przecież nie puchną tak od ryżu. Jak nic nie skołuję to do piątku będę wrakiem. I jeszcze złamałem Fitzgeraldowi kinol, nie wiem czy będzie mógł grać. No to jesteśmy pozamiatani...
Klepnął otwartą dłonią w kierownicę, ale tym razem lżej.

- Ech… A słyszałem plotę, że jakiś łowca talentów miał być na meczu. Zawsze zostaje warsztat samochodowy, nie? Dobra kurwa, bo się rozgadałem. Jedź sam dalej. Ja się przejdę.

- Poczekaj Bryan. - Bart uspokoił też się nieco. - Czasami takie rozkimny mnie nachodzą… A to wszystko jest kurwa bardzo podejrzane. - rozmasowywał dłonią czoło. - Muszę zajarać… Zróbmy może inaczej. Urwiemy się z budy i z daleka poobserwujemy przyczepę kempingową dilera. Wtedy ja pójdę do niego jeżeli nic podejrzanego nie zobaczymy, a ty dalej będziesz patrzył, czy ktoś mnie nie obserwuje. Bo wiesz… za tymi oponami to może też być jakaś konkurencja wchodząca na nasz teren. Wiesz… Gang może jakiś…

Bryan już otwierał drzwi i miał wysiadać, ale zatrzymał się w połowie ruchu. Przez chwilę procesował słowa Barta…
- Jebać szkołę - oznajmił wreszcie z naciskiem. - Robimy tak jak mówisz. Nawiguj mnie na tego dilera i sobie go obejrzymy.
Osiłkowi wyraźnie spodobał się ten pomysł, bo już odpalał samochód na nowo.

Spineli z zatroskaniem co jakiś czas spoglądał na kierownicę, jakby chciał się upewnić, że od tego uderzania o nią nic się nie wygięło. W myślach przykro mu było przed Wehikułem Czasu, że na to pozwalał Bryanowi. A tamten jechał wulgarnie i cieszył się tylko w duchu, że to skrzynia automatyczna była, a w razie wypadku naprawa będzie za darmo, wszak kierował syn mechanika.

Zaparkowali pod rozłożystymi gałęźmi wiekowego dębu przy tablicy z logiem miasteczka i z daleka obserwowali stojący niedaleko od szosy kempingowy pojazd.

Bart musiał sobie przypalić za co dostał kuksańca, a potem karczycho od powarkującego sportowca.

- Dobra! Dobra! - osłonił się tym razem skutecznie od blaszki na czoło i zrezygnowany musiał wydychać dym za zewnątrz do lasu z głową wystającą przez okno.


***


Wytrzymali godzinę, która nie przyniosła niczego podejrzanego z obserwacji okolicy, słuchając kasety Beastie Boys i coś tam od czasu do czasu przebąkując o piątkowej imprezie u Leona, nadchodzącym meczu i tym tajemniczym kimś, na którego czatowali.

W końcu Spineli wysiadł i poszedł skrajem asfaltowej szosy w stronę domu starszego kolegi. Przy żwirowej alejce wiodącej ku posesji Silvera, Bart kucnął, zawiązując sznurowadła, które szybkim ruchem chwilę wcześniej rozwiązał. Spode łba bacznie lustrował pole kukurydzy, kieł lasu wysunięty szerokim łukiem ku białemu barakowozowi. Pustą szosę nieopodal przekraczał pomału z cierpliwym mozołem niewielki żółw.

Bart ruszył szybkim krokiem z zaciągniętym na czoło kapturem. Zastukał w umówiony sposób i zaraz otwarły się drzwi a ze środka wraz z muzyką wypłynęła kłębiasta chmura znajomego zapachu.

- He he he hejjjj! - Silver przybił piątkę licealiście, drugą wisząc na zapraszających otwartych otwarciem na oścież drzwiach.
Glos miał wczorajszy, podobnie jak świecące się zaspane oczy.
Poczochrał długie włosy sterczące tu i ówdzie w różnych kierunkach.
- Kaskę przyniosłeś. - bardziej rzekł niż zapytał ciężko wpadając w fotel.

Opowiedział mu Bart jeszcze dokładniej niż Bryanowi co się wydarzyło, gdzie są sterydy i jakie wydumał do tej pory rozkminy.

- Oj! Jo! Oj! Jo! Pier! Do! Lę! - dealer walił rytmicznie otwartą dłonią w swoje czoło chodząc jak na nowo nakręcony dookoła kanapy, na której siedział wyluzowany Spineli kręcąc głową na szyi, jakby mu kto ciężkie chomąto z karku nareszcie ściągnął.
- Mam nadzieję, że moje imię nie wypłynie na świniarni? - zatrzymał się przed oglądającym wyciągnięty ostrożnie, spod barykady butelek i puszek po powie, sierpniowy Playboy.
- No ty chyba w Boga nie wierzysz? - Spineli usiadł prostując się. - Wwwwww życiu! - pokręcił głową.

Najgorszym jednak na tą chwilę był brak towaru, po który przyszedł.
- Problem z tym być może, bo to cholernie chodliwy specyfik… Ale może załatwię na jutro, albo pojutrze?

Nic to. Bo co więcej zostało jak tylko przyjąć te wieści, które już czuł mimo dobrej fazy upalenia, czaiły się skradającym lękiem wybuchowej agresji Bryana. Choć chodził od tego dnia z nożem i gazem na niedźwiedzie, to przecież w swoim aucie pryskał nie będzie!

Na koniec zapytał czy ma coś, co może pomóc choć chwilowo tykającej bombie Chase’a. Potem równie konspiracyinie, od niechcenia niewinnym krokiem, ruszył ku samochodowi. Jednak w połowie drogi zapomniał się i udając, że szosa jest pasem startowym, z rozłożonymi rękoma pobiegł bucząc jak silnik jedno-śmigłowca do Bryana. Siedząc i patrząc na świdrujące go oczy niedźwiedziowatej gębuli, szybko przypomniał sobie przełykając ślinę, o braku towaru na dzisiaj.
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 17-10-2021, 18:57   #53
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DARYLL SINGELTON i WIKVAYA SINGELTON

Szpital był niezbyt przyjemnym miejscem dla ich rodziny. Choroba Darylla spowodowała, że ostatnimi laty zbyt często spędzali w nim czas. Policjant zaklął pod nosem widząc dziennikarzy - w tym wóz transmisyjny - wystających pod budynkiem szpitala, mimo silnego wiatru rozganiającego resztki burzowych chmur. Prowadził samochód tak, że zatrzymali się nieco z boku, nie blokując jednak podjazdu dla karetki.

- Trzymajcie się mnie. Sępy rzucą się na was. Nic nie mówcie.
Wydał im instrukcje, gdy zbliżali się do wejścia.

Dziennikarze rozpoznali rodzeństwo Singelton i rzucili, jak sępy na padlinę.
- Czy wasza mama miała jakiś wrogów?
- Podejrzewacie kogoś?
- Czy możecie udzielić wywiadu dla "Wiadomości codziennych".
Pytania, wykrzykiwanie - jedno za drugim - podniesionymi głosami przez twarze poczerwieniałe od emocji i wiatru.

W końcu jednak, przy pomocy policjanta, znaleźli się w środku szpitala. Kolejny umundurowany funkcjonariusz, którego też znali z widzenia, przywitał się z Jackiem Fallsem i spojrzał z ponurą miną na rodzeństwo.

- Nie wiem, czy Hale pozwoli im się z nią zobaczyć.
- Wiem, że to kutas - uciął Jack - Ale to, do cholery, jej dzieciaki.
- Jasne, Jack. Zobaczę co da się zrobić. Z tego co wiem jeszcze ją zszywają.

Falls poprowadził ich korytarzem szpitalnym w stronę sali operacyjnej. Szpital w miasteczku nie był duży, ale i tak Twin Oaks było dumne z tego, że go ma. Chociaż poważniejsze przypadki kierowano do szpitala należącego do hrabstwa lub stanowego. Najwyraźniej stan ich matki nie był aż tak poważny, lub - co gorsze - transport nie wchodził w rachubę.

Falls złapał jakiegoś lekarza, przedstawił Singeltonom i poprosił o jakieś wieści na temat Debry.

- Nie znam tematu w szczegółach - wyjaśnił dr F. Cannaday - Wasza mama nie jest moją pacjentką. Jednak, z tego co wiem, nie jest aż tak źle. Ostrze, którym ją zaatakowano, minęło ważne organy i arterie. Co prawda straciła sporo krwi, ale powinno być dobrze. Pacjentka ma także poważne obrażenia czaszkowo-mózgowe. Musiała uderzyć głową w jakiś kamień lub ktoś ją nim walnął. Przepraszam za ten obrazowy język i drastyczne szczegóły, ale chciałem być z Państwem szczery.

Wi, sama nie wiedząc czemu, poczuła nagłą słabość w kolanach. Musiała usiąść na krzesełku ustawionym pod ścianą, bo bała się, że zemdleje.

Silne, zdecydowane kroki wyrwały ją z tej chwili słabości. To był Glen Hale. Szeryf miał ściągniętą w gniewie twarz, a jego oczy były pełne złości, kiedy spojrzał na Fallsa a potem na dzieciaki, które tamten przywiózł. Żuchwa napięła mu się, grdyka poruszyła, jakby przełknął właśnie duży kawał pokarmu.

- Co one tutaj robią? Zresztą, nieważne. Skoro już bawiłeś się w ojczyma, Falls, to spisz ich zeznania. Przydaj się do czegoś.

Zły wzrok zatrzymał się na Daryllu.

- A od syna Debry dowiedz się, co robił wczoraj w lesie i jak znalazł tego turystę. I chcę mieć twoje zeznania, chłopcze, co robiłeś w noc, kiedy została zamordowana Mary Mc'Bridge.

Tym razem Daryll poczuł gorycz w żołądku. Czyżby szeryf nadal podejrzewał go o zabicie koleżanki i … atak na matkę.


BART SPINELI


Bart podrzucił Bryana pod siłkę, a potem - jak planował - pojawił się w szkole. Przy wejściu podziwiał swoje dzieło, pod którym ktoś poukładał kwiaty i zapalił znicze. Młodzież w tej gównianej dziurze, jaką było Twin Oaks, potrafiła być wredna do potęgi, ale miała też lepszą stronę wyrażoną w formie empatii po zamordowanej koleżance.

Tutaj, ze szkolnych plotek, dowiedział się, że w nocy ktoś zaszlachtował matkę Singeltonów. Jedna z popularnych i wariackich ploteczek mówiła, że zrobił to jej synalek, bo matka znalazła dowody wiążące go z zabójstwem Mary. Wszyscy w szkole dobrze wiedzieli, że ten dziwny nastolatek, zachowuje się zupełnie inaczej, niż większość rówieśników. Odstaje od nich i woli spędzać czas w lesie i górach, niż z kumplami. Kumplami, których chyba nawet nie ma. Szkoła podzieliła się na tych, którzy wierzyli w teorię o Daryllu - matkobójcy, tych - którzy w nią nie wierzyli, tych - którzy wahali się i tych, którzy mieli to generalnie w dupie.

Ale ostatnie wydarzenia mocno poruszyły lokalną społeczność. Było to widać na korytarzach liceum, które świeciły pustkami. Najwyraźniej rodzice woleli mieć na oku swoje dzieciaki. Gdzieś tam jednak mignęła mu twarz dziewczyny, którą spotkał wychodząc z posterunku. Anastasia czy jakoś tak, jej było. Też panienka, która niezbyt udzielała się w środowisku. Nie potrafił sobie przypomnieć jej z żadnej imprezy, no ale zazwyczaj te imprezy Bart, z oczywistych powodów, słabo pamiętał.

Na jednej z przerw zaczepił go Leo Stafford.

- Siema śmieszku - przywitał Barta poklepując po plecach w luzackim geście podchwyconym od raperów z MTV. - Będziesz w piątek, no nie?I przyniesiesz trochę tych swoich magicznych ziółek, no nie? Liczymy na ciebie, śmieszku. Dla Barta imprezy u Leo była zawsze okazją do zarobku - sporo młodych ludzi decydowało się wtedy kupić parę gramów tego i owego.

Bart wykorzystał tę okazję i pojechał szybciej do Mc'Bridgów poprosić o zdjęcie i drobiazgi na czuwanie.

Kiedy zaparkował swoim samochodem na ulicy, gdzie mieszkała Mary przypomniał sobie ostatni raz, kiedy był w tym mieszkaniu. Przypominał sobie twarz Wikvayi i nagle, bardzo boleśnie uświadomił sobie fakt, że ta miła półkrwi Indianka, dzisiaj chyba straciła matkę. Z tego, co się orientował, ojca nie mieli. Co z nią będzie? Opieka społeczna? Dom zastępczy? Wyjazd z Twin Oaks?

Na schodach prowadzących do domu Mac'Bridgów pojawił się jej ojciec. Bart słabo znał tego postawnego, silnego faceta, ale teraz wyglądał tak, jakby postarzał się i przygarbił.

To nie będzie łatwa sprawa - przemknęło mu przez myśl, gdy wysiadał z samochodu.

BRYAN CHASE

Nie wybuchł gniewem na Barta, gdy ten poinformował go o braku towaru. Widział, że ćpunek się starał. Naprawdę się starał. Zależało mu. I, cholera, nie tylko dlatego, że bał się Bryana. Chciał mu pomóc. Tak przynajmniej sądził Chase.

Jedyna w mieście siłownia o tej porze była pusta. Ćwiczył w niej tylko jeden człowiek. Bryan znał go z widzenia. To był jakiś świr biegów. Miejscowy rekordzista i uczestnik wielu maratonów, półmaratonów i takich innych, gdzie wygrywał jakąś tam kasę.

Bryan nie przyjechał jednak tutaj jak jakiś głupi. Wiedział, że za chwilę wpadnie tutaj kilku chłopaków, dwudziestokilkulatków, którzy w weekendy jeździli na panienki do Bilings, i pracowali jako selekcjonerzy na bramkach w klubach i ochroniarze. Znali Bryana a on znał ich. Na tyle, na ile pozwalała różnica wieku.

Pierwszy, który przyszedł był Daniel Rembert. Jego stary chodził ze starym Bryana czasami na ryby.

- Cześć młody - powiedział Daniel przebierając się do treningu. Widać było, że spędza teraz wiele czasu na siłce.

- Nie powinieneś być w budzie?

- Mam sprawę - nie tracąc czasu Bryan wyjaśnił, czego potrzebuje.

- Ja nie mam, młody. Wiesz. Nie sądzę, byś tego potrzebował. Ale wiem, kto może ci pomóc. Dan. Będzie tutaj za jakąś godzinę, bo umówilismy się że pojedziemy razem do Bilings. On ma dojścia do różnych specyfików i medykamentów. Pomożesz mi w treningu. Sam trochę przypakujesz. To jak. Poczekasz ze mną na Dana?


ANASTASIA BIANCO

Biurko ojca było w jeszcze większym nieładzie. Spiesząc się do pracy, David Bianco, zostawił część notatek na temat sprawy Mary Mac'Bridge. Jej ojciec lubił rysować diagramy powiązań i przedstawiać swoje artykuły graficznie, nim zrobił z nich notatkę prasową czy artykuł. To był jego styl pracy. Chaotyczny, jak mało co, ale bardzo efektywny.

W tej konkretnej sprawie ojciec postawił wiele znaków zapytania. Bardzo wiele. Na końcach większości gałązek. Wyciągnął również kilka myślników.
- Czy zabójca jest miejscowy?
- Popytać kontaktów w mieście o dziwnych turystów?
- Przycisnąć Hale'a o informacje.
- Zaginiona turystka?
- Czy znaleziony turysta może być sprawcą?
- Daryll Singelton?
- Mac'Bridge? Czy to mógł być ojciec?
- Długi Mac'Bridga? Pożyczka u Clermonta?
- Czemu straszą moją córkę? Kto? Ten, co podrzucił wiadomość? Czy wiąże się to z zabójstwem Mary? Muszę uważać na An.


Aparat, stary polaroid, znalazła w jednej z szafek. Miała nadzieję, że działa. Zrobiła jedno zdjęcie, na próbę i po chwili miała nabierającą barw fotografię ojcowskiego gabinetu. Faktycznie. Niewiele trzeba było umiejętności, aby obsługiwać takie urządzenie.

Dzwonek do drzwi o mało nie wyrwał jej serca z klatki piersiowej. Ostrożnie wyjrzała przez wizjer. To był Donovan. Kierowca, którego obiecał przysłać ojciec. Poprosiła go o to, aby chwilę poczekał i dokończyła przygotowania do szkoły.

Tutaj, ze szkolnych plotek, dowiedziała się, że w nocy ktoś zaszlachtował matkę Singeltonów. Jedna z popularnych i wariackich ploteczek mówiła, że zrobił to jej synalek, bo matka znalazła dowody wiążące go z zabójstwem Mary. Wszyscy w szkole dobrze wiedzieli, że ten dziwny nastolatek, zachowuje się zupełnie inaczej, niż większość rówieśników. Odstaje od nich i woli spędzać czas w lesie i górach, niż z kumplami. Kumplami, których chyba nawet nie ma. Szkoła podzieliła się na tych, którzy wierzyli w teorię o Daryllu - matkobójcy, tych - którzy w nią nie wierzyli, tych - którzy wahali się i tych, którym było to całkowicie obojętne.

Lekcje toczyły się, jakby nigdy nic, ale widać było, że nawet nauczycielom cała sytuacja mocno dawała się we znaki, bo niezbyt przykładali się do pracy.

Na jednej z przerw wydawało jej się, że dostrzega Barta, ale nim zdobyła się na odwagę, aby do niego podejść uprzedził ją jeden z ważniejszych chłopaków w szkole - Leo Stafford. Po Marku Fitzgeraldzie i słodkim Kevinie O'Mahoney największe ciacho w szkole. Widać było, że kumpluje się z Bartem, co odebrało jej resztkę odwagi na porozmawianie. Po dzwonku wróciła na zajęcia, a na kolejnej przerwie już nigdzie nie widziała Spineliego.

Powoli szkoła pustoszała. Było po trzeciej, gdy Anastasia skończyła ostatnie zajęcia. Pana Donovana nie było. Większość rówieśników, poza nielicznymi, już opuściło budynek. Podobnie nauczyciele. Pozostały tylko kółka teatralne, szachowe i matematyczne, na zajęciach dodatkowych.

- Czekasz na kogoś? - głos Emmy Woods, ich psycholog zaskoczył Anastasię. Nauczycielka stanęła koło niej, gdy wpatrywała się w podjazd przed szkołą wypatrując taksówki. Jeszcze było jasno. Niebo było zachmurzone, ale nie padało. - Masz jeszcze zajęcia czy już kończysz? Twój ojciec jest lokalnym dziennikarzem, prawda? Pewnie nie ma teraz czasu po ciebie podjechać. Jak chcesz, mogę cię gdzieś podrzucić.

I wtedy Anastasia zobaczyła kogoś po drugiej stronie ulicy. Postać w kurtce z kapturem. Oddzielało ich jakieś sto, sto pięćdziesiąt metrów. A ten ktoś trzymał w ręku aparat fotograficzny. Chyba polaroid. Twarzy fotografa Anastasia nie widziała, ponieważ zasłaniał ją szalem.

MARK FITZGERALD

Szkoła dzisiaj świeciła pustkami. Nie było z połowy ludzi. W tym tego mięśniaka, Chase'a. I ciul z tym. Mark nie widział też nigdzie Jess. Szkoda. Mieliby okazję pogadać.

Za to chłopaki z drużyny, nieco po czasie, próbowali wyciągnąć z Marka trochę pikantnych szczegółów o zdolnościach Jess w sprawie obsługi "instrumentów muzycznych". Ten temat był nawet ważniejszy, niż to, że ktoś ponoć zabił czy też omal nie zabił właścicielki "Niedźwiedzia i sowy". Jedna z popularnych i wariackich ploteczek mówiła, że zrobił to jej synalek, bo matka znalazła dowody wiążące go z zabójstwem Mary. Wszyscy w szkole dobrze wiedzieli, że ten dziwny nastolatek, zachowuje się zupełnie inaczej, niż większość rówieśników. Odstaje od nich i woli spędzać czas w lesie i górach, niż z kumplami. Kumplami, których chyba nawet nie ma. Szkoła podzieliła się na tych, którzy wierzyli w teorię o Daryllu - matkobójcy, tych - którzy w nią nie wierzyli, tych - którzy wahali się i tych, którzy mieli to generalnie w dupie.

Na jednej z przerw do Marka podszedł Leo.

- Siema, brachu - poklepał Fitzgeralda poufale i serdecznie po plecach. - Słyszałem, że ten pedzio, Chase naklepał ci po gębie. Ty nie wyglądasz najgorzej, a jego nie ma w szkole dzisiaj. Czyli Fitzgelad kontra Stinky Cheese - jeden do zera. Ale nie jest chyba tak źle, co brachu. Bo Jess to ponoć niezła pielęgniareczka jest. Ha, ha, ha. No dobra, stary. Chciałem ci tylko powiedzieć, że nieważne co się odpierdala w naszym miasteczku, impra u Leo bez zmian. Starzy wylatują jutro. W piątek - baluuujemy! Wpadają laseczki z Billings. Będzie alko, będą proszki na różne dolegliwości duchowo - mentalne i jedna, zajebista, niespodzianka, stary. To będzie, skup się le-gen-da-rna impra no i oczywiście nie może ciebie zabraknąć, Mark.

Kiedy zamykał szafkę, już po spotkaniu z Leo, podeszła do niego Paulina z nieodłącznym orszakiem swoich "pszczółek".

- Heeeej Mark - rzuciła, zalotnie kręcąc kosmykiem włosów na placu. - Wiesz, co tam u twojej głupiutkiej Julii, słodki Romero? Dzisiaj nie pojawiła się w szkole, a ma coś, co do mnie należy. Widziałeś ją, rozmawialiście?

Zaprzeczył.

- Jakbyś ją widział, powiedz, że przesyłam jej buziaczki. - Coś jednak w oczach Królowej Pszczółek było takiego, że niepokoiło Marka. Coś paskudnego i niefajnego.

Kiedy wsiadał do samochodu i złapał klamkę poczuł, że jego palce ślizgają się na czymś. Podniósł wzrok i zobaczył, że dłonie ma zabrudzone cuchnącą, brązową, mazią fekalną. Jakiś skurwiel posmarował mu klamkę gównem. Cholernym, niemal przyprawiającym o rzygnięcie gównem!

A resztę łajna, jak zauważył Mark, rozsmarowano po drzwiach, od tej strony, gdzie trudniej byłoby przyuważyć sprawcę obserwując szkolny parking z budynku liceum.

Najwyraźniej ktoś uznał, że z Markiem można pogrywać.

JESSICA HALE


W szpitalu panowało zamieszanie i chyba, gdyby nie była córką szeryfa, Jess musiałaby czekać nie wiadomo ile na zabieg. A tak, w pół godziny pojawił się ich lekarz rodzinny, i przy pomocy małomównej i ponurej pielęgniarki, sprawdził obrażenia Jess i zmienił opatrunek.

- Goi się bardzo ładnie. Zostanie tylko nieduża blizna. Miałaś jakieś nietypowe zachowania, Jess? Zawroty głowy, wymioty, bóle wewnątrzczaszkowe?

Jess nie bardzo wszystko rozumiała, ale wiedziała, że musi trochę poudawać, aby dostać zwolnienie. Więc odegrała komedię, że niby boli, że jest jej słabo i ogólnie źle. Matka pokręciła głową, jakby przejrzała jej plany, ale nie oponowała gdy lekarz wypisywał zwolnienie z zajęć na ten i dwa kolejne dni.

- Trzeba odpoczywać. Dużo leżeć. Gdyby głowa nadal bolała, można wziąć środki przeciwbólowe, które przepisałem wczoraj. Ale doraźnie.

- A powie mi pan, doktorze, co się stało.
- Ktoś zaatakował biedną Debrę Singelton. Ledwie przeżyła. Jest teraz operowana. Nie wiadomo, co będzie dalej.
- Straszne. Najpierw biedna Mary, teraz Debra.
- Mam nadzieję, że Glen szybko znajdzie sprawcę. A pomyśleć, że wczoraj ten młody Debry, znalazł tego zagubionego turystę w górach. Chłopak uratował mu życie, bo facet umarłby z wyziębienia.
- Też był ranny? Zaatakowano go?
- Nie. Wycieńczony i wyziębiony. Miał też kilka ran na ciele, po upadku na kamienie. Nie odzyskał przytomności, ale czasami mamrocze coś nawet będąc nieprzytomny.
- Co takiego? - jej matkę widać wciągnęła ta gadka. Jess zaczęła się nudzić, ale musiała poczekać, bo matka odwiezie ją do domu.
- Megan, uważaj i wilk. Trzy słowa najczęściej da się zrozumieć. Megan, to chyba jego dziewczyna. Też zaginęła w górach.
- Z tymi przyjezdnymi są same problemy.
- Ale dzięki nim miasteczko jakoś prosperuje.
- To prawda.

Pogadali sobie o pierdołach jeszcze kilka minut, póki ktoś nie wezwał lekarza do obowiązków. Jess wydawało się, że podstarzały doktorek leci na jej matkę. Ale ona chyba tego nie zauważała. Czasami była taaaka głupia. Albo kochała tatkę.

Ojca Jess zauważyła na korytarzu w towarzystwie burmistrza. Szeryf i ojciec Marka o czymś nerwowo rozmawiali. Wyglądało to tak, jakby się o coś spierali. Jej tatko zauważył je, podszedł szybko, dopytał o ranę Jess, a potem przeprosił i ruszył gdzieś, w stronę rodzeństwa Singeltonów, których Jess znała tak średnio. Nie byli częścią jej grupy i w sumie mało ją obchodzili.

- Chodź, pszczółko, odwiozę cię do domu. Lekarz kazał ci odpoczywać.

Z matulą nie dało się dyskutować i po kwadransie byli już na miejscu. Jess miała cały dzień dla siebie. Tak, jak tego chciała. Pytanie, co zamierzała jeszcze zrobić z tym czasem.
 
Armiel jest offline  
Stary 21-10-2021, 13:47   #54
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Singeltonowie cz.I


- Dzień dobry, Szeryfie Hale. Niestety ani ja ani mój brat nie będziemy składać żadnych zeznań bez nadzoru pełnoprawnego opiekuna. Jak mama się obudzi możemy przy niej skladac wyjaśnienia. Jesteśmy z Daryllem nieletni i jeśli chcielibyście porozmawiać to oczywiście możemy, ale na pewno w tej sytuacji, w której jesteśmy, nie osobno. Mogłabym powiedzieć, że czekamy więc na wybudzenie się mamy tak samo jak Wy, ale to nie prawda. Czekamy na to jak nikt na świecie, bo jesteśmy rodziną i nie ruszymy się, dopóki nie potwierdzimy tego, że jesteśmy już bezpieczni.

- Jasne, jasne - wzrok Hale'a nieco zmiękł. - Nie traktujcie tego, jako ataku czy coś. Po prostu liczymy na to, że może coś widzieliście, coś podejrzanego tej nocy, lub wcześniej. Coś, co pomoże nam zidentyfikować i wytropić sprawcę.
Szeryf poprawił kapelusz.
- Zobaczcie. To może być akt zemsty. Daryll uratował wczoraj tego turystę. Ktoś mógł to uznać, za wyzwanie. I zaatakował waszą rodzinę. Nie wiadomo, jak myśli taki potwór, jak ta osoba, która zabiła Mary i zaatakowała waszą matkę. Jestem jednak pewien, że to ta sama osoba. A wy, wasza rodzxina i Daryll, stanowią, być może, klucz do rozwikłania tematu. Dlatego, proszę was, o pomoc. O zeznania, nawet, nim obudzi się wasza matka. Ok?
Spojrzał najpierw na Wi, potem na Darylla, jakby szukał w nich potwierdzenia, że będą chcieli współpracować.

- Gówno prawda. Pan myśli, że ja zrobiłem coś Mary! – Daryll był zaskoczony słysząc swój własny głos. Pełen złości i słusznego gniewu. Skierował swój lodowaty wzrok prosto na szeryfa. Gdy Singelton się denerwował, nie czerwienił się jak inni, lecz stawał jeszcze bladszy. Teraz wyglądał jak człowiek dopiero co pochowany a następnie wykopany z grobu. Cienie pod zimnymi zmęczonymi oczami złowieszczo odznaczały się na tle jego białej jak śnieg skóry. Szesnastolatek miał kurewsko niepokojącą urodę, może dlatego nie miałby szans zostać seryjnym mordercą. Żadna normalna kobieta nie wsiadłaby do jego auta gdyby zaproponował jej podwózkę. Za to każdy gliniarz za sam wygląd miałby ochotę podpiąć mu akumulator pod jaja by zmusić do mówienia. Za wygląd i samotne wycieczki w góry, które z nastolatka uczyniły jednym z podejrzanych w sprawie Mary McBridge.

- W tamten wieczór byłem w swoim warsztacie w pensjonacie. Najpierw skórowałem łanię, potem czyściłem strzelbę i położyłem się spać koło północy – wydusił z siebie zaciskając palce w pięści tak mocno, że knykcie zbielały jeszcze bardziej niż reszta skóry. Wcześniej panicznie bał się szeryfa, wyobrażał sobie jak siedzi w pokoju przesłuchań a on zadaje mu kolejne pytania i podsuwa do podpisania papiery z przyznaniem się do winy. Gorycz jednak się przelała, już nie obchodziło go co się z nim stanie. Jego mama walczyła o życie, a ten kutas sugerował takie rzeczy! I to tylko dlatego, że nie potrafił złapać prawdziwego mordercy!
- Czy to panu wystarczy!? – w oczach Darylla pojawiły się łzy złości – Nie potrzebuję opiekuna, możemy jechać na komisariat choćby teraz! Zgadzam się nawet na wykrywacz kłamstw!
Chłopak stracił oddech, ale dalej gapił się na szeryfa i gdyby jego chłodne spojrzenie mogło skuwać lodem, Hale zamieniłby się w wieczną zmarzlinę.

- Jasne, chłopcze - uśmiechnął się samymi ustami Hale. Najwyraźniej spojrzenie i gniew młodego człowieka nie zrobił na nim żadnego wrażenie. - Wystarczy. Funkcjonariusz Falls weźmie to od ciebie na piśmie i będzie w porządku. Nikt cię o nic nie obwinia. I nie potrzebuję żadnych wykrywaczy kłamstw.
Spojrzenie chłodnych, szarych oczu dawało kłam słowom.

- Przepraszam, ale naprawdę jesteśmy zdenerwowani i nikt Panu nie poświadczy nic na piśmie, bo w naszej sytuacji wszystko może być traktowane jako niewiarygodne, a nikt przeciez nie chce marnować czasu Policji. Dobrze wiemy, że każde złożone przez wystraszone, osamotnione dzieci zeznanie zostanie podważone jako nieprawne, wymuszone lub oparte na insynuacji. Chcemy poczuć się bezpiecznie. Wtedy będziemy rozmawiać.- objęła Drylla ramieniem i odruchowo przesunęła się przed brata w konfrontacji z szeryfem.

Kłamie, ten parszywy skurwiel kłamie, Daryll nie miał wątpliwości patrząc szeryfowi prosto w oczy. Nie wytrzymał długo jego spojrzenia, wybuch złości sprawił, że tylko na chwilę stał się odważny w konfrontacji z Glenem Hale. Jeszcze parę uderzeń serca temu buńczucznie uwierzył, że podczas przesłuchania postawiłby się gliniarzom, wyjaśniłby ich, bo stała za nim prawda. Ale przecież nie jest tak, że w więzieniach siedzą sami przestępcy. Sądy nie są nieomylne, Daryll co jakiś czas natykał się w gazetach na historie o ludziach, którzy spędzili wiele lat za kratami a potem okazywali niewinni.

Chłopaka tknęła myśl ostra i kłująca niczym szpilka. A co jeśli Hale nie mogąc znaleźć prawdziwego sprawcy poszuka kozła ofiarnego? Czy byłby do tego zdolny? Szesnastolatek przypominając sobie chłodne spojrzenie szeryfa stwierdził, że tak, Glen Hale mając na szali własne stanowisko i reputację bez wahania złożyłby na ołtarzu ofiarę, z kogoś takiego jak młody Singelton, pozbawiony perspektyw miejscowy dziwak, lubiący patroszyć zwierzęta.

Czy podobna historia nie wydarzyła się w Twin Oaks lata temu, gdy jednego z braci Antona Macruma oskarżono o zabójstwo? Czy nie musiał uciekać z miasta, żeby uniknąć schwytania? Daryll nie znał szczegółów tamtej sprawy, wiedział tyle ile udało mu się czasem podsłuchać z rozmów myśliwych napotkanych w lesie. Macrum tak jak Daryll uchodził za odludka i dziwaka, tak jak Daryll lubił podobno znikać w dziczy. Możliwe, że zamordował dziewczynę, ale możliwe też, że jakiś narwany poprzednik Glena Hale urządził sobie polowanie na czarownice.

A teraz historia zataczała koło.

Mimo, że Wi obejmowała go swoim ramieniem, ani na chwilę nie poczuł się lepiej, zrobiło mu się zimno, jakby znów znalazł się w lesie razem z nieprzytomnym turystą.
Ucieczka.
Ze strachem, szybko odrzucił tą myśl, bojąc się, że szeryf jest w stanie w jakiś sposób zajrzeć mu do głowy. Więcej już się nie odezwał, czekając aż policjant sobie pójdzie.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 21-10-2021, 16:12   #55
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Znalezione rano pytania ojca były faktycznie zastanawiające. Ana odruchowo pochyliła się nad nimi nieco dłużej, w myślach próbując znaleźć na nie odpowiedź. O wielu sprawach z kartki słyszała po raz pierwszy, ale to normalne, że starsi nie mówią takich rzeczy swoim dzieciom, w końcu nie chcą zaprzątać im głowy. Nastolatka zerknęła na zegarek, robiło się późno. Powróciwszy do szukania aparatu długo myślała nad kartką. W końcu też postanowiła, że to jej zrobi “próbne zdjęcie”. Działało. Miała pytania bez ruszania kartki. Ciekawe ile jest wkładu w środku? Pewnie w końcu możliwość robienia zdjęć się skończy. Jak to się sprawdza?

Ana obejrzała aparat dookoła, ale nie miała już więcej czasu. Może zapyta później kogoś. Spakowała się szybko i pognała do szkoły. Miała dziś podwózkę, było zimno, więc cieszyła się w sumie, że nie musi rowerem. Ciekawe o czym tata rozmawiał przez telefon?

W szkole już się dowiedziała. Plotki były głośne. Utwierdziły ją jednak w przekonaniu, że Deryll nie mógł tego zrobić. Wiedziała, choćby podświadomie, że matka Singeltonów zajmuje się nimi z miłością i troską, to nie była zła kobieta, Deryll nie mógł jej skrzywdzić, a skoro sprawa jego matki była powiązana z Mary, to w takim razie jeden podejrzany odpadał. Fakt, najciemniej zawsze pod latarnią, nie da się wykluczyć na sto procent, ale nie potrafiła w takie coś uwierzyć.

Na jednej z przerw w końcu udało jej się dostrzec Barta. Automatycznie serce podeszło jej aż pod samo gardło, ściskają mocno. Próbowała przełamać lęk, aby podejść do chłopaka, ale tak długo się guzdrała, że w końcu ktoś ją ubiegł. Jeszcze taki przystojny… W życiu tam nie podejdzie! Odwróciła się na pięcie i zmyła jak kamfora. “Będzie następna przerwa”, pomyślała.

Niestety pomyliła się o tyle, że może i przerwa była, ale Barta już nie. Było jej przykro. Od razu pomyślała, że musiał o niej zapomnieć i wcale jej to nie dziwiło. Gdyby to ona spotkała siebie wczoraj, pewnie też nie chciałaby pamięć, bo niby o kim? Westchnęła głośno wyraźnie przygnębiona. Przez głowę przebiegły jej jeszcze myśli, że może w domu zadzwoni do niego, ale szybko sobie to wybiła. Nie umiałaby. Nie dałaby rady.

Powoli szkoła pustoszała. Było po trzeciej, gdy Anastasia skończyła ostatnie zajęcia. Pana Donovana nie było. Większość rówieśników, poza nielicznymi, już opuściło budynek. Podobnie nauczyciele. Pozostały tylko kółka teatralne, szachowe i matematyczne, na zajęciach dodatkowych.

- Czekasz na kogoś?
- głos Emmy Woods, ich psycholog zaskoczył Anastasię. Nauczycielka stanęła koło niej, gdy wpatrywała się w podjazd przed szkołą wypatrując taksówki. Jeszcze było jasno. Niebo było zachmurzone, ale nie padało. - Masz jeszcze zajęcia czy już kończysz? Twój ojciec jest lokalnym dziennikarzem, prawda? Pewnie nie ma teraz czasu po ciebie podjechać. Jak chcesz, mogę cię gdzieś podrzucić.

Ana chciała odpowiedzieć od razu, ale zaniemówiła. Poczuła się jak w transie, kiedy po drugiej stronie ulicy zauważyła zakapturzoną postać, której twarz okrywał szalik. Trzymany przez nią w ręku polaroid sprawił, że mocno zabiło jej serce, otworzyła szerzej oczy, nie mogła uwierzyć w to, co widzi.
Przez drobną chwilę jakby zapomniała, że Pani Woods obok niej stoi. Uniosła aparat jak zahipnotyzowana i wymierzyła w mężczyznę w płaszczu. Zrobiła mu zdjęcie. Chwilę obserwowała, co on zrobi.

- Ja… Czekam, na kierowcę co tata miał go po mnie wysłać. Ale jeśli odwiezie mnie Pani do domu, to po prostu zadzwonię do taty, że już nie trzeba. - odpowiedziała w końcu nie spuszczając ze wzroku stalkera - Widzi pani, tam? Ten mężczyzna w płaszczu i szaliku, z aparatem. Od paru dni robi mi zdjęcia z ukrycia… Myśli pani, że to ktoś ze szkoły? - Ana ściszyła głos gdy zadawała pytanie. Mimowolnie oblał ją zimny pot. Zadrżała.

Psycholożka zerknęła tam, gdzie wskazała Anastasia.
- Kto? Nikogo nie widzę.
I faktycznie. Postaci w kurtce już nie było. Musiała zniknąć w uliczce prowadzącej w stronę miejskiego parku, gdzie dzieciaki ze szkoły czasami wyskakiwali na przerwach.
- Mogę podrzucić cię do domu, jakby coś - powiedziała nauczycielka. Najwyraźniej nie umknęło jej uwadze nagłe zdenerwowanie dziewczyny.

- No on! - Anastasia pokazała zdjęcie, które zrobiła. - Zadzwonię do taty, on nie chce żebym była sama, jak w domu nikogo nie ma, to nie wiem. No i miał przyjechać ktoś po mnie, ale jego też nie ma. Poczeka pani chwilę? - młoda Bianco wyjęła z kieszeni parę żetonów do budki telefonicznej. Pewnie nie zastanie ojca w biurze, ale miała nadzieję, że ktoś odbierze.

- Jasne że poczekam
- szkolna psycholog spojrzała na zdjęcie. - Mało tutaj widać. Ale faktycznie chyba ktoś tam jest. Może powinnaś zgłosić tego prześladowcę na policję. Wiesz. To wszystko, co dzieje się teraz w miasteczku. Niedobre rzeczy. Może to ktoś niebezpieczny.

Nastolatka kiwnęła grzecznie głową. Może i racja. Ale teraz nie mogła, musiała wrócić bezpiecznie do domu, tak jak tata chciał. Cieszyła się jednak, że Woods potwierdziła obecność postaci i jednak nie był to jakiś duch!
Anastasia udała się do budki, przy szkole było ich kilka, i wykręciła numer do redakcji ojca. Gdyby to nic nie dało, zadzwoni jeszcze do domu i do sąsiadki, gdyby mamy w domu nie było na pewno będzie u niej. Musiała się upewnić, że trafi do domu bezpiecznie tak, jak tata tego chciał. Przykładając słuchawkę do ucha patrzyła, czy nie podjeżdża umówiony przez ojca kierowca.

Nie podjechał. W redakcji ojca ktoś podniósł słuchawkę. Amanda. Starsza Pani, która pełniła od wieków rolę sekretarki na pół etatu i domorosłej dziennikarki rubryki z ploteczkami i opowiastkami z życia mieszkańców.
- Redakcja tygodnika, słucham - glos Amandy był nieco zmęczony i jakby podenerwowany.

- Hej, dzień dobry, czy jest David Bianco? Tu Anastasia Bianco, córka. Chciałam się zapytać, bo nikt po mnie nie przyjechał i nie wiem czy jest tata?
- Oj. Cześć skarbie. Twój tata jest teraz w ratuszu. Burmistrz zwołał konferencję w sprawie ostatnich wydarzeń. Zaczęło się jakieś pół godziny temu, ale twój tato będzie chciał, jak to się wyraził, docisnąć szeryfa lub burmistrza o więcej szczegółów. Nie podoba mu się nawał tych przyjezdnych dziennikarzy.


- Aha, dziękuję. Jak wróci to może mu Pani przekazać, że ja wrócę do domu z Panią Emmą Woods, naszą psycholog szkolną? Bo Pan Donovan po mnie nie przyjechał, a tata nie chciał, żebym wracała sama do domu.
- Oczywiście, skarbie. Zanotuję. Panna Donovan, tak?
- Pan Donovan nie przyjechał, wrócę z Panią Woods.
- poprawiła ją Ana
- Woods. Dobrze. Zanotowałam i przekaże twojemu tacie.
- Bardzo Pani dziękuję, do usłyszenia i miłego dnia!


Ana rozłączyła się. Wrzuciła drugi żeton i wykręciła numer do domu.
Po chwili usłyszała głos matki.
- Słucham?
- Mamo ja będę za niedługo, poczekasz na mnie w domu? Tu ja, Ana. Dzwonię z budki koło szkoły, Pani Woods mnie podrzuci, bo Pan Donovan nie przyjechał po mnie, a tata jest w ratuszu.
- Jasne. Jestem w domu. Nie ruszam się.
- To dzięki, paaa!



Ana odłożyła słuchawkę. Wróciła do psycholożki i uśmiechnęła się uprzejmie.
- Dziękuję, mama czeka na mnie w domu. A jak się Pani czuje? - zagaiła miło. O wiele łatwiej było jej rozmawiać z dorosłymi, niż rówieśnikami. Cieszyła się, że miał ją kto podwieźć. Bała się, że Donovan wcale by nie przyjechał i zostałaby tutaj aż by się ściemniło. Przy aktualnych zdarzeniach, jakie wokół się rozgrywały, nieco ją to przerażało. W sumie to nawet chciała być już w domu. Teraz zaczęła się zastanawiać nad tą wiadomością do ojca, co wyglądała jak groźba. Czym było to coś, co ktoś o nim wiedział?
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 21-10-2021, 19:29   #56
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Singeltonowie cz.II



Tylko człowiek potrafił zawieść innych ludzi tak, że żadne słowo nie może wrócić wiary w sprawiedliwy świat. Przykład dali dziennikarze, Hale, Falls i Cannaday. Tylko brat przy niej trwał, gdy brakowało jej do czegokolwiek sił.

Po mało uprzejmej wymianie zdań między wszystkimi zainteresowanymi zeznaniami Singeltone’ów stronami Szeryf opuścił hall energicznym krokiem. Poszedł korytarzem przechodząc przez drzwi, prowadzące do głównej poczekalni. Chwilę po tym na korytarzu minął ich burmistrz Fitzgerald z jednym ze swoich przydupasów próbujących coś mówić. Znów zostali sami z Fallsem.

- Nie przejmujcie się moim szefem - mruknął policjant. - Taki mamy zawód, że zawsze próbujemy szukać rozwiązań, które innym nie przyszłyby nawet do głowy. Wiem, że to nie jest właściwa pora, ale może chcecie czegoś się napić. Możemy pójść na posterunek. Poproszę lekarza, by tam dzwonił w sprawie waszej mamy. Teraz ją operują. Możemy jedynie czekać.

Daryll odetchnął gdy Hale zniknął z pola widzenia. Jego obecność była dla chłopaka przytłaczająca, na chwilę zapomniał o tym co się stało się z mamą. Zastępcy szeryfa też nie ufał, ale ten w odróżnieniu od swojego szefa nie wydawał tak obłudny i fałszywy.

- Panie Falls – zaczął nieśmiało chłopak. Uszedł z niego gniew więc każde słowo wypowiadał cicho i powoli jakby się wstydził albo był lekko upośledzony

– A co jeśli ten morderca…przecież mama mogła go rozpoznać…a co jeśli on tu przyjdzie, żeby….no wie pan. Nie powinniście jej pilnować?

- Myślę, że szeryf o tym pomyślał. Ale w miasteczku służy dziewięciu policjantów. Ja, po służbie, mogę jej przypilnować. Nie widzę problemu.
Słysząc podjęty temat Wi znowu opadła na miejsce, z którego podniosła się tylko do rozmowy z szeryfem Hale'm. Było jej ciężko i coraz dotkliwiej odczuwała wypierany z głowy strach oraz piętrzące się przed nią obowiązki. Daryll, który nie radził sobie z emocjami i nie umiał rozmawiać z dorosłymi wcale nie pomagał, a nie mogła go zostawić. W zasadzie, przecież nie chciała. Jakby każde rozstanie z bratem miało sprawić, że już go więcej nie zobaczy. Nie zobaczy mamy. Nie wróci do domu. Dziewczyna zaczęła ciężko oddychać jakby wszystko wokół zabierało jej powietrze. Skuliła się na krześle i objęła rękami swoje własne ramiona. Musiała się uspokoić, wymyślić plan… Nie dać się porwać w wir szaleństwa.

Daryll zapewne sądził, że to Wii zdecyduje za nich oboje czy zostaną w szpitalu, czy może jednak poczekają na komisariacie. On sam musiał mieć mieszane uczucia, bo przecież nienawidził szpitali ale nie miał też najmniejszej ochoty wchodzić do jaskini lwa, gdzie urzędował szeryf Hale. Wyglądało na to, że prześladowało go paranoiczne przeczucie, że gliniarze chcą go zwabić tam podstępem, by ominąć procedury o których wspominała Wikwaya. Kiedy zobaczył, w jakim stanie jest jego starsza siostra podrapał się nerwowo po blond czuprynie, próbując samemu podjąć jakąś rozsądną decyzję.

- No dobrze, pójdziemy z panem na komisariat. Tylko chciałbym najpierw porozmawiać z siostrą sam na sam.

Kiedy Falls już odszedł by zostawić im trochę prywatności, szesnastolatek przykucnął naprzeciwko Wi. Przy niej czuł się normalnie, nie plątał mu się język, mógł wyrażać swoje myśli swobodnie, bez irytujących pauz, jąkania się i ledwo słyszalnych szeptów. Gdy już nawiązał z siostrą kontakt wzrokowy, zwrócił się do niej łagodnym i uspokajającym tonem, który sam go zaskoczył, bo jeszcze przed chwilą miał ochotę w gniewie rzucić się na szeryfa i przegryźć mu tętnicę szyjną.

- Wi, słyszałaś co mówił doktor Cannaday. Jest lepiej niż myśleliśmy, mama z tego wyjdzie, zobaczysz. Niedługo do nas wróci i cały ten pieprzony koszmar się skończy.

Wyciągnął rękę i wsunął swoje palce między jej palce, chciał, żeby wiedziała, że Daryll jest zawsze blisko i może ona na niego liczyć. Obiecał ją przecież bronić i zamierzał dotrzymać danego słowa.

- Trzymajmy się planu siostrzyczko. Sprawdzimy pokój tego dziwnego faceta o którym wspominałaś, a jak nic nie znajdziemy, pójdziemy nad rzekę.
Zawahał się na chwilę, ale nie rozluźnił uścisku.

- Jest jeszcze jedna sprawa. Mam złe przeczucia co do szeryfa Hale’a. Nie mogę udowodnić swojego alibi, bo byłem wtedy sam w warsztacie. Gdyby coś się stało, gdyby się okazało, że znaleźli na mnie jakieś dowody, to nie wierz w to co mówią. Nie skrzywdziłbym Mary. Nigdy. Nikogo bym nie skrzywdził, nawet tego przygłupa Chase’a.

Indianka skinęła głową. Zrozumiała. Uwierzyła. Potwierdziła. Odezwać się zdołała jednak po dłuższej chwili i wiele można było zarzucić składności jej wypowiedzi:

- Ja… Dobrze. Pójdziemy, gdzie zechcesz. Bo… może to ja jakoś zawiniłam w tym wszystkim. Ciężko mi przeniknąć tam, gdzie nie niesie się głos. Czasami przychodzą wizję, ale one nigdy nie są tak plastyczne jak te z ostatnich dni i nocy. Nie wiem, co mam im powiedzieć, nikt nie zrozumie, nie uwierzy. Jestem tylko pewna jednej rzeczy - nie chce się z tobą rozdzielać.- W jej oczach stanęły łzy.

- Ja z tobą też – odpowiedział Daryll i wtedy przypomniał sobie o czym pomyślał, kiedy rozmawiał z szeryfem. Żeby uciec, zniknąć, zanim szef policji w desperacji uzna, że to jednak młody Singelton zaszlachtował swoją koleżankę. Najpierw sam siebie przekona, że to musi być prawda, a potem w dobrej wierze podrzuci dowody żeby przyśpieszyć i zakończyć śledztwo. I choć wydawało się to mało prawdopodobne, szesnastolatek zaczął popadać w paranoję. Wii święcie wierzyła w moc snów, on w to że ludzie potrafią być najgorszymi skurwysynami zdolnymi do wszystkiego.

Daryll zrozumiał, że nie może jednak uciec. Zostawić swojej siostry samej, złamać danej obietnicy. Kochał ją nad życie, a ostatnie dni mu o tym przypomniały. To dla niej i dla mamy przecież walczył o to by nie paść z chłodu i wycieńczenia w lesie. Uciekał już tyle razy, zaszywając w górach, nie mógł zrobić tego ponownie. Nie, kiedy w Twin Oaks grasował psychopata z nożem.
Podniósł się z klęczek a potem mocno ją przytulił. Niepewnie rozluźniła przykurczone przy ciele kończyny i też odpowiedziała uściskiem.

- I w niczym nie zawiniłaś Wii, nawet tak nie myśl. Jesteś najmądrzejszą osobą jaką znam. Jeśli ktoś może rozgryźć dlaczego zaatakowano mamę, to tylko ty. Chodźmy na komisariat. Falls wydaje się w porządku. Może powie nam coś więcej jak go podpytasz?

- Spróbuję.

Ruszyli we dwoje, tak że czekający na nich na zewnątrz tłum mógł tylko zobaczyć jak rodzina Singelton nie pozwala się rozdzielić.

 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 21-10-2021 o 19:32.
rudaad jest offline  
Stary 24-10-2021, 21:19   #57
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Zaparkował na ulicy i patrząc na ponury dom Mary, przypomniał sobie o Squaw i jej bracie. Ktokolwiek zabił ich matkę, nie mógł być tym samym, za którego brał go Spineli. Cała misterna piramida z domysłów budowanych w jego szukającym prostego rozwiązania umyśle, rozsypała się. Cóż właścicielka motelu mogła mieć wspólnego z narkotykami, gangiem lub programem sportowym? Nic. Chyba, że była świadkiem czegoś, czego widzieć nie powinna? Słabo to brzmiało. Po Twin Oaks jak nic grasował jakiś seryjny morderca!

I co się stanie teraz z sierotami? Szkoda mu było zwłaszcza Squaw, bo ten jej brat to tak wyjęty był z rzeczywistości, że pewnie mały dzikus gdzieś w lesie zamieszka z kojotami. Aby miał ten dziwak coś wedle plotek coś wspólnego ze śmiercią Mary, a teraz władnej starej, Spineli nie wierzył ani trochę i aż sam się zdziwił skąd brała się ta pewność.

Otworzył skrzypiącą z cicha bramkę w drewnianym, niskim płocie. Postanowił tematu kolejnej śmierci w miasteczku nie poruszać przy rodzicach zamordowanej.

- Dzień dobry. - powiedział Bart bez przekonania, widząc ponure oblicze ojca cierpiącego po utracie dziecka. Tata przysłał mnie po zdjęcie Mary… i kilka drobiazgów. Suknia, buty… - mówił nieco ciszej i wolniej niż zwykle.

- Wejdź do środka - ojciec Mary wyciągnął papierosa i zapalił, łapczywie zaciągając się dymem. - Żona to ogarnia.

Bart zauważył, że ręka w której Mc'Bridge trzyma szluga jest pozbawiona trzech z pięciu placów. A na drugiej, tej, którą przypalał tytoń, widnieje świeży opatrunek. Facet pracował w tartaku, więc niewiele to Spineliego w sumie zdziwiło, że był kaleką. A nowy opatrunek? Cóż, w tych okolicznościach, które przeżywał ojciec po śmierci dziecka, o wypadek nawet w domu nie trudno, każdemu i z wszystkimi palcami obecnymi na swoim miejscu.

- Dziękuje. - Bart wyminął gospodarza i poszorowawszy chwilę buty o wycieraczkę, wszedł do domu.

W progu pachniało nieprzyjemnie. Gdzieś tykał zegar. Z kuchni dolatywały dźwięki muzyki z radia i szum wody.

- Halo? Pani Mc’Bridge? - zawołał uprzejmie, unosząc końcówkę jej nazwiska o kilka tonów, jak dzieci przy zabawie w chowanego oznajmiający poszukiwania.

Rozejrzał się po salonie po wyjściu z korytarza i odruchowo wyczekiwał odpowiedzi z kierunku kuchni.

Cisza. Tylko szum płynącej wody.

- Tu Bart Spineli! - zaczął iść pomału. - Idę do kuchni! - oznajmiał mową śpiewającą.

Stała tam matka Mary. Nad zlewem i płynącą wodą. Jak słup soli. Spineli chrząknął głośno podchodząc bliżej.

- Dzień dobry. - powiedział. - Tata mnie przysłał.

Kiedy tamta nie reagowała, Bart podszedł jeszcze bliżej z zakłopotaniem delikatnie dotknął kobietę palcem.

Drgnęła, wręcz podskoczyła.

- Kto? Co? - zauważyła co się dzieje i szybko zakręciła wodę, która jeszcze chwila i wylałaby się poza zlew.

- Ja tylko. - uśmiechnął się krzywo, choć miało wyjść skromnie. - Po rzeczy Mary. Do pogrzebu? - dodał łagodnie i profesjonalnie składając ręce w postawie uczynnej, jak go ojciec zawsze przyuczał do rozmowy z klientami.

- A tak, tak, oczywiście. Pogrzeb. Tak...

Nagle, gdzieś nad ich głowami Bart usłyszał trzeszczenie i dziwny stukot. Matka Mary wydawała się kompletnie go ignorować.

- Tak. Idź na górę. Do jej pokoju. Tak. Coś wybierz. Dobrze. Wybierz coś. Ja poszukam zdjęcie - machinalnie wytarła ręce o faruch.

- No dobrze. - zgodził się. - Czy tam pies… jest… jskiś? - pytał podnosząc oczy na sufit skąd dobiegał hałas. - Nie ugryzie?

Zamrugała powiekami.
- Pies? Nie. Nie mamy psa.
- A czy ktoś tam jest?
- Nie. Chyba, że mój mąż. Nie bój się. On wie, że ktoś z zakładu miał przyjść.
- Ale on jest na papierosie. Na zewnątrz…

Podejrzliwie popatrzył znowu na sufit.

- No to idź spokojnie. - uśmiechnęła się cieniem uśmiechu. - Wybierz coś.

- A może pani pomoże? Pani wie, która sukienka jest jej ulubioną. - uśmiechnął się ze współczuciem.

- Wiesz. Mi teraz bardzo trudno tam chodzić. Bardzo trudno. To była twoja przyjaciółka. Była...

Nie dokończyła, łzy popłynęły z jej oczu strumieniem, załkała, zaszlochała histerycznie. Musiała usiąść na krześle, żeby nie upaść.
Odgłosy na górze jakby nieco przycichły.

Bart szybko wyciągnął białą służbową chusteczkę, o której przypomniał sobie w ostatniej chwili. Podał kobiecie.

- No dobrze. - rzekł skwapliwie bez przekonania w duchu.

Matka Mary wzięła chusteczkę, bezwiednie i znów zaniosła się spazmatycznym płaczem.

Bart podszedł, kucnął niezgrabnie i pochylając się poklepał ledwie muskając plecy kobiety.

- Trzeba być mocnym. Mary by tak chciała.

Na wzmiankę o córce płacz się nasilił. Ale z głośnego przeszedł w coś na kształt rzężenia połączonego z wzdychaniem.
Bart tez zaczął się wzruszać i nos zatykać od napływających do oczu niekontrolowanych łez.

- To ja idę. - westchnął ocierając oko rękawem.

Nawet chyba go nie usłyszała, a on poszedł na górę schodami.

Hałasy, które wcześniej słyszał, nadal dobywały się gdzieś z góry. Zza drzwi z zawieszoną na nich tabliczką "POKÓJ MARY. ZAPUKAJ, NIM WEJDZIESZ" z dorysowanymi serduszkami, kwiatami i motylkami.

Przyłapał się w ostatniej chwili, że złożył rękę do pukania i tego nie zrobił. Podszedł do okna na korytarzu i wyjrzał na ulicę. Zadaszenie nad drzwiami wejściowymi zasłaniało widok, a chciał sprawdzić, czy ojciec Mary nadal tam jest.
Po chwili, dzięki niedomkniętemu oknu poczuł silny zapach mocnego tytoniu. A więc Mc’Bridge tam był i wciąż palił.

Wyjąwszy gaz na niedźwiedzie, Spineli podszedł do drzwi pokoju Mary i przyłożył ucho do nich. Wyraźnie usłyszy jakiś dziwny hałas, jakby coś spadło na podłogę.
Nacisnął na klamkę i pchał drzwi do środka.

I myk! Coś czarnego przeskoczyło z podłogi na parapet, a potem przez otwarte okno - coś dużego, coś szybkiego i coś, co Bart zarejestrował tylko przez mgnienie oka.

Serce zabiło jak szalone, kiedy adrenalina skoczyła, a Spineli z wystraszoną miną cofnął się o krok zasłaniając odruchowo trzymanym gazem. Opanował się na tyle, aby z wciąż dudniącym w piersi dzwonem doskoczyć do otwartego okna. Nie dostrzegł niczego i nikogo uciekającego.
Cicho stało pole, krzaki i milczący groźnie las oddalony o sto, dwieście jardów dalej.

Spineli ciężko westchnął wypuszczając powietrze. Co to było? Górska puma?

Rozejrzał się po pomieszczeniu. W pokoju panował spory bałagan. Zrzucono z półki przedmiotu i pluszowe maskotki, były poszarpane. I ta oblepiające pokój krew, jakby Mary eksplodowała zostawiajac wszędzie czerwone rozbryzgi, zaschniętej już teraz, ściemniałej juchy. Przyjrzał się z bliska drewnianym półkom, parkietowi i framudze okna. Dostrzegł wyraźne ślady zadrapań. Pazury? Zamknął okno. Leśnego drapieżnika mógł wabić zapach krwi, pomyślał już prawie całkiem uspokojony.

W szafie, której drzwi ostrożnie otworzył asekurując się gazem, zapalił żarówkę u sufitu pociągając za sznureczek. Na wieszakach wisiały ubrania Mary, niemodne i niekoniecznie markowe, wszak nie była to nadziana rodzina. Prócz ciuchów na półce ułożonych w równe gromadki ponad kijem z wieszakami, oraz butów ustawionych na podłodze, szafa Mary nie kryła żadnych tajemnic.

Kiedy wybierał dwie, trzy pasujące do okazji sukienki, poczuł nagle czyjś nieprzyjemny wzrok utkwiony w jego plecach. Odwrócił się szybko. Był sam. Drzwi i okno zamknięte. I tylko te groteskowe oczy zdeformowanych lalek i maskotek oblepionych krwią patrzyły na niego... Z niemym krzykiem przerażenia?

Czując się bardzo nieswojo, czym prędzej zapakował pod pachę złożone w naprędce sukienki i wybraną parę butów, po czym bez ociągania opuścił pokój czternastolatki.

Idąc schodami na dół pamiętał o zabraniu jeszcze z domu zdjęcia Mary. Powiedzieć też chciał jej rodzicom, że przez otwarte okno do pokoju córki wszedł jakiś duży czarny kot drapieżny, którego spłoszył otwierając drzwi. Bo co innego mogło to być?
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 24-10-2021, 22:15   #58
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Szkoła wyglądała zdecydowanie nietypowo, bowiem - tak na oko - połowa uczniów zrobiła sobie wakacje. Lekcje również były nietypowe i ani nikt nikogo nie wyrwał do odpowiedzi, ani nikt nic nie zadał do domu. Prawdę mówiąc równie dobrze można było zostać w domu.
Z tym, że wtedy zapewne nie dałoby się spotkać z kumplami.
Mark jednak nie spodziewał się, że zainteresują się prywatnymi sprawami jego i Jess. I nie bardzo wiedział, czy wychwalać pod niebiosa umiejętności dziewczyny, czy też okryć wszystko zasłoną milczenia.
- Nie będę wdawać się w szczegóły... - zaczął, uśmiechając się w duchu widząc rozczarowane miny pytających - ale jest boska - dokończył po chwili przerwy.
W końcu czasami można było powiedzieć prawdę.

Prawdę mógł też powiedzieć gdy poruszono temat prawie-że-zabójstwa pani Singleton.
- Daryll miąłby to zrobić? Bzdura. Totalna bzdura.

No i prawdę powiedział też gdy Leo powiedział o imprezie.
- Będę, oczywiście - powiedział. - I jestem pewien, że będzie impra najlepsza z najlepszych - dodał.
Nie ukrywał sam przed sobą, że bardziej niż alko i proszki interesowały go laseczki. Trudno było powiedzieć, kiedy znów spotka się z Jess sam na sam, a przecież był facetem i miał swoje potrzeby...

Nie skłamał i wtedy, gdy zaczepiła go Paulina. Cóż, w końcu od wczoraj nie widział Jess, to co miał powiedzieć? Tylko prawdę.
- Powiem jej, jak tylko ją zobaczę - zapewnił.
Wredna suka, pomyślał, wpatrując się z tyłek odchodzącej "królowej". Co knujesz, żmijo?
Tymi myślami nie podzielił się jednak z nikim.

* * *


Dobrze, że na parkingu nie było nikogo, bowiem słowa, jakie popłynęły z ust Marka nie nadawały się do powtórzenia, a zdecydowanie nie powinni ich słuchać ani nauczyciele, ani dzieci, ani dobrze wychwane panienki. A to, co planował zrobić dowcipnisiowi, szeryf bez wątpienia zaliczyłby go gróźb karalnych.
Stale przeklilajnąc, ale już tylko pod nosem, pomaszerował do szkolenych ubikacji, gdzie zmył z dłoni ślady gówna, a potem "pożyczył" ze schowka woźnego wiadro i jakieś szmaty, dzięki którym w miarę oczyścił drzwiczki samochodu. Resztę roboty i tak musiał zrobić w domu.

* * *

Dopiero pod wieczór Mark przypomniał sobie o Paulinie i postanowił zadzwonić do Jess. Na szczęście dziewczyna odebrała, a nie, na przykład szeryf.
- Hej, mała - powiedział. - Co się z tobą dzieje? - spytał. - Nie było cię w szkole...?
- Hiiiii tygrysie… no nic… znaczy się, walnęłam czołem i mam opatrunek, i w domu siedzę… - Zaszczebiotała przez telefon Jessica - A co? Tęęęsknisz?
- Jakże by inaczej - odparł, w zasadzie nawet nie mijając się z prawdą. - Dzień bez ciebie to dzień stracony - dodał na pół żartem. - Komu biłaś takie niskie pokłony? - spytał. - Coś poważnego?
- Co?.... Nie rozumiem… nikomu! Muszę siedzieć tak ze 2 dni w domu… - Powiedziała blondyneczka.
- Ahaaa... - James nie domagał się opisu szczegółów wypadku. - Odpoczniesz troszkę od szkoły. - Spróbował znaleźć coś optymistycznego w zaistniałej sytuacji. - Może cię odwiedzić? - spytał. - Pocieszyć?

Po drugiej stronie łącza nastała długa chwila milczenia… a potem szloch.
- Hej, mała... - W głosie Marka brzmiało zaskoczenie. - Co się stało? Jess...?
- No… bo… bo mi mama gadała… i ciocia… żebyśmy my… że nasze rodziny… nie mamy się… nie mamy się już spotykać… - Wychliptała do telefonu Jessica.
Cholera, zmówili się, pomyślał zaskoczony Mark.
- Jess, nie damy się - powiedział, równocześnie zastanawiając się, czy ich bliższa znajomość faktycznie przetrwa najbliższe miesiące. - Co tam oni mogą wiedzieć - dodał. - Przetrzymamy to - spróbował ją pocieszyć.

Pogadali jeszcze chwilę i Mark miał wrażenie, że jego rozmówczyni odrobinę poprawił się humor. Ale zapewne nie na długo, bowiem miał do przekazania pewną informację. "Pozdrowienia" od królowej pszczółek.
Moment do najlepszych nie należał, ale lepiej było uprzedzić Jess, że szykuje się coś niedobrego… a w odpowiedzi otrzymał, iż Jessica zgubiła jej aparat… o cokolwiek w tym chodziło. I ponoć nie było szans, by go odzyskać.
- Oj, kiepsko... - powiedział, przypominając sobie spojrzenie słodkiej Paulinki. - Jak mogę pomóc? - Spróbował wcielić się w rolę dzielnego rycerza.

Odpowiedź była jednak naprawdę nietypowa… Jess bowiem zaszlochała i… nagle "tit, tit, tit…" nastąpił brak połączenia. Wyłączyła się??

Spróbował jeszcze raz się dodzwonić...ale nikt już nie odbierał.

* * *


Dziwne zakończenie rozmowy nie napawało optymizmem, ale poradzić na to nic nie można było. Podobnie jak i na nie najlepszego nastrój, którego nie potrafiła poprawić nawet wizja imprezy u Leo.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 24-10-2021 o 22:31.
Kerm jest offline  
Stary 24-10-2021, 22:20   #59
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
”Taaa, nie masz… Chciałeś powiedzieć, że masz tylko na własny użytek” - pomyślał Bryan, słysząc szybkie zapewnienia Remberta. Nie odważył się jednak mówić takich rzeczy na głos. Nie znajdował się w szkole, gdzie mógł jedną ręką złapać leszcza za szmaty, a drugą wypłacić mu pogardliwego plaskacza. Daniel był niezły kozak i śmigał w konkretnej ekipie. Chase wolał żyć dobrze z takimi kolesiami. Tym bardziej, że chyba go lubili - na tyle, na ile lubi się młodszego gówniarza, który się koło ciebie kręci. Wiedzieli, że jest silny byk i nie jest wydygańcem. Chyba za to go szanowali, bo przecież nie za urok osobisty, prawda?
- W sumie mogę trochę podźwigać, co mi tam… - odparł szkolny osiłek, rozpinając kurtkę. Nadal nie miał dostępu do towaru, ale przynajmniej złapał dobry trop. Skoro Daniel mówił, że Dan ma dojścia, to na pewno sobie tego nie wymyślił. Pytanie tylko czy będzie chciał załatwić… I czy Bryanowi starczy kasy. Bo skądś musieli brać tajemniczy czynnik X, dzięki któremu Rembert wyglądał niczym mityczny heros.

Nie miał jednak innego wyjścia jak poczekać. Rozgrzał się szybko i postanowił podźwigać trochę ciężarów. Nie robił dokładnie tego co Rembert - jak na jego gust gość ładował za dużo powtórzeń, a za mało ciężaru. Chyba miał obsesję na punkcie rzeźbienia imponującej muskulatury. Chase zaś czuł się lepiej jak podniósł coś bardzo ciężkiego. Niekoniecznie pięknie technicznie, nie zawsze rozsądnie, ale najważniejsze że DUŻO. To dawało mu satysfakcję i (co oczywiste) siłę.
- Nie potrzeba kogoś jeszcze do roboty na tych bramkach? - zagadnął z ciekawości Bryan, tuż po tym jak odłożył na ziemię dwieście funtów, które podniósł w martwym ciągu. Jak na siedemnastolatka, to był cholernie dobry wynik.
 
Bardiel jest offline  
Stary 26-10-2021, 18:01   #60
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Blablabla w szpitalu tu… blabla tam. I pełno ludzi, i zamieszanie, i ponoć morderca znowu kogoś pociął?? I tym razem to była chyba mama tego brata i siostry od tych indiańców. Niedobrze, oj niedobrze, tatuś jeszcze psychola nie złapał, a cholerny burmistrz mu znowu pewnie za to robił problemy. A przecież to nie jego wina! Normalnie kurde tak nie powinno być, miał za mało ludzi czy coś, i w ogóle, i… Jessicę to przestało interesować po pięciu minutach.

Ważniejszy teraz był fakt, iż mogła siedzieć w domu, bo pięknie ściemniła doktorkowi, i teraz miała luzik bluzik.

Hmm. A może by tak...

Mózg blondyneczki pracował na wysokich obrotach, ledwie opuściła z mamą szpital. Knuła, knuła po swojemu, przez całą drogę do domu. I wyknuła.

~

- Mamuś, ja się położę, na lunch mnie budzić nie musisz… wezmę do pokoju banana albo coś… - Dała rodzicielce całusa w policzek, po czym potuptała na piętro, do swojego pokoju.

Miała plana.

Założy nie-szkolny dresik, bejzbolówkę na głowę, i na ulicy nikt jej nie pozna.



Zejść po… kratce roślinnej na ścianie domu, wymykając się z własnego pokoju na pierwszym piętrze, było sporym wyczynem, ale w końcu Jess ważyła jedynie 45kg, a wysportowana była. Pikuś. No może nie całkiem, ale…

Rowerem po cichu wyciągniętym z garażu na miasto, a tam znowu na posterunek.

By odzyskać aparat Pauli.

Najpierw jednak wydać te cholerne 5 $ na pączki. Gliny lubią pączki, nie?

Że niby wpada z odwiedzinami do wszystkich, i czy jest tatuś, i sroty pierdoty jak ostatnio. Ale tym razem bez oglądania zdjęć Mary. Bez mdlenia. Po prostu odzyskać aparat… który to - na co bardzo, bardzo, bardzo liczyła - nadal był w biurze szeryfa, znaczy się, tatusia. No… szeryfa- tatusia, nie?

Bo jak się nie uda, to dupa zimna, i Paula ją w budzie załatwi, i tatuś też, i jeszcze ją pośle do jakiejś szkoły dla zakonnic, albo coś… a wszystko byleby się wyrobić na czas, i wrócić do domu, nim się mama zorientuje. Nie powinna...

W przypływie przebłysku, upchała rzeczy pod kołdrą, by przypominały ją kształtem, wsadziła nawet piłkę zakoszoną z pokoju brata jako głowę, i… i… po chwili wpakowała pod kołdrę i bluzę z kapturem, a kaptur owej piłce założyła.

No to gotowe.

To do dzieła!

Przez okno… byle nie siup.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172