Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-06-2019, 19:16   #241
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



- Tak czy tak w tym miejscu na pewno nie jest w stanie dotrzeć do twojego umysłu - odpowiedziała Titania. - Przynajmniej tyle mocy posiadam, żeby być tego pewna.
Zamilkła na chwilę, rozmyślając.
Tymczasem w izbie zapanowało zamieszanie. Do środka wtargnął wysoki i postawny przedstawiciel mooinjer veggey. Płci męskiej. Alice zerknęła w jego stronę. Był bardzo przystojny. Miał na sobie białą tunikę. Jego postawa była czysto szermiercza. Wyciągał w górę dłoń z długim mieczem. Czy to była kość słoniowa? Albo ona, albo bardzo podobny materiał do tego, który został użyty do wykonania sztyletu Rhiannon.
- Pyrgusie, nie… - szepnęła wróżka.
- Gdzie jest ta niecnota! - huknął mężczyzna. - Utnę jej diabelski łeb, jakżem tu stoję! - krzyknął.


Harper przyglądała mu się w lekkim oszołomieniu, ale potrząsnęła głową i wzięła wdech. Opuściła ręce, którymi zasłaniała biust i stanęła na lekko rozsuniętych nogach w razie, gdyby musiała uskoczyć, przed jego szarżą, lub atakiem. Nie chciała wdawać się w walkę z żadną z wróżek, ale nie chciała zostać zabita… Jeszcze nie. To nie był na to czas, chociaż pewnie tak by było dla wielu lepiej.
Pyrgus zaczął biec w jej stronę z wyciągniętym mieczem. Alice zdążyła uskoczyć, jednak mooinjer veggey był sprytniejszy w walce, szybszy i silniejszy. Na pewno mogłaby mu dorównać, gdyby dosięgała tutaj moc Duncana, jednak gwiezdny znak na jej ręce błyszczał bardzo słabo. Znajdowała się daleko od niego, poza tym nie za bardzo szanowała ich więzi, wbijając w nią nóż.
- Pyrgusie! - Rhiannon podniosła głos.
Mężczyzna schylił się, po czym podciął nogi Alice. Ta upadła na ziemię. Następnie skoczył na nią i przygnieździł ją swoim ciężarem. Wycelował miecz prosto w jej szyję.
- Ostatnie słowo, kochanko ciemności?! - wrzasnął.
Harper wylądowała na ziemi i aż sapnęła z bólu, ale uniosła wzrok na niego. Miała podniesione ręce, jakby chciała się nimi zasłonic, po czym opuściła je. Przełknęła ślinę i uspokoiła oddech.
- Jeszcze nie czas… Posłuchaj ich - powiedziała spokojnie. Przyglądała mu się z niepokojem, ale i zaciekawieniem. Złościło ją, że był tak porywczy, ale rozumiała to. Dlatego nie okazywała postawy agresywnej. Obawiała się, ale nie szarpała z nim. Zerknęła na klingę ostrza przy jej gardle, po czym znów w jego oczy. Odchyliła głowę, powoli, zerkając w stronę gdzie była Rhiannon i Titania. Pozwolą mu na to? Nie wiedziała. Powoli wróciła do niego spojrzeniem. Kosmyk jej włosów łaskotał ją w ramię, ale nie poruszyła się, by go odsunąć.
- Pozwoliłem ci mówić, diabelska szelmo? - zapytał Pyrgus, po czym uderzył ją w policzek drugą dłonią. Harper syknęła. - Słucham tylko siebie - warknął i wyżej podniósł klingę. Już miał ją opuścić, kiedy rozległo się ciche chrząknięcie Titanii.
- Odsuń się, synu - powiedziała.
Pyrgus zastygł w bezruchu. Czubek ostrza musnął skórę Alice. Poczuła delikatne ukłucie bólu na środku szyi. Widziała, jak żyła pulsowała na jego skroni. Patrzył na nią z nienawiścią i gniewem.
- Dobrze słyszałeś, nie możesz tego zignorować - rzuciła Rhiannon.
Ruszyła w ich stronę. Oplotła mężczyznę z tyłu rękami.
- Pyrgusie, mój kochany… - rzekła i przytuliła się policzkiem do barku brata. - Najpierw musi cierpieć. Nie skracaj jej mąk.
Rudowłosa lekko przymrużyła oczy.
To zaskoczyło mężczyznę. Spojrzał na siostrę. Odsunął się od Alice i wstał.
- To niehonorowe - powiedział. - Zabijmy ją prędko i litościwie.
- Ta śmierć na nic nam się nie przyda - Rhiannon złapała go za wolne ramię. Pociągnęła w stronę wyjścia. - Mój drogi, pozwól. Przejdziemy się i ci wszystko opowiem.
Alice czekała, aż odsuną się od niej i wtedy dopiero, powoli usiadła, a następnie wstała. Potarła dłonią szyję, trochę nerwowo. Nastepnie popatrzyła na Pyrgusa i Rhiannon, aż wreszcie jej wzrok powrócił na Titanię. Nic nie mówiła. Zerknęła tylko na dłoń, czy była na niej krew, po czym opuściła ją.
Znajdowała się krew, jednak tylko kropelka. Czubek ostrego miecza jedynie dotknął jej ciała. Już po kilku sekundach na jej szyi pojawił się pełen skrzep.
- Jak widzisz, nie wszyscy są tak wyrozumiali, jak ja i moja córka - powiedziała Titania.
- W pełni to rozumiem… - odpowiedziała jej Alice. Westchnęła. W pełni rozumiała. Zasłużyła sobie na to, by ponieść karę. Jednak jej bliscy na to nie zasłużyli…
- Muszę udać się do moich komnat i pomyśleć - powiedziała Titania. - Jako że jesteś moim gościem, to przysługują ci prawa gościa. Nie stanie ci się krzywda pod moim dachem. Gdyby ktoś inaczej zapatrywał się w tej kwestii, proszę przekaż mu, że to mój rozkaz. Może to zachowa twoje życie - mruknęła. - Jedz, pij i odpocznij - dodała, po czym wstała i ruszyła powolnym krokiem na środek pomieszczenia.
Harper nie zatrzymywała jej.
- Dziękuję - powiedziała tylko i czekała, aż Titania wyjdzie, czy cokolwiek zamierzała zrobić. Alice też chciała wyjść z tego pomieszczenia. Chciała usiąść na trawie, obserwować światła naokoło i odpocząć. Nie spała najlepiej poprzedniej nocy, a ten dzień był cholernie długi. Może jeśli zasnęłaby tu, pierwszy raz złe sny odpuściłyby jej…
Titania zastukała stopą dwa razy i wnet ziemia rozstąpiła się ukazując niewielkie przejście w podziemia. Ruszyła po schodkach. Kiedy zniknęła w dole, podłoga nad jej głową zasklepiła się. Wnet Alice została kompletnie sama pośród nieznanych i najpewniej wrogich wróżek.
- Pani powiedziała, że możesz jeść i pić - zawołał jeden z nich. Miał długie, blond włosy oraz bardzo owłosioną klatkę piersiową. - Chcesz czegoś? Ludzkie istoty jedzą owoce, prawda?
- Jestem przekonana, że tak - szepnęła brunetka skulona na podłodze. - Raz widziałam, jak taka jedna jadła maliny. I nie wymiotowała po nich.
- A co do picia? - kontynuował blondyn. - Żywica będzie dobra?
- Wydaje mi się, że tak - brunetka skinęła głową. - Widziałam, jak ludzie ją pozyskiwali. Ale w taki nieelegancki, szkodliwy dla drzewa sposób.
Harper skrzyżowała znów ręce.
- M… Dziękuję… Faktycznie, jadamy owoce leśne, czy orzechy, choć nie wszystkie… Maliny, poziomki, niebieskie jagody, borówki… Te są w porządku - wymieniła pierwsze co przyszło jej do głowy.
- Co do żywicy, nie pijamy jej… Wykorzystywana jest do wytwarzania różnych rzeczy… Pijemy zwykłą wodę, zagotowaną na przykład. No i różne napary z różnych rzeczy… Nie chcę sprawiać więcej problemu, jeśli jest tu gdzieś miejsce, gdzie mogę znaleźć takie owoce, no i wodę, to sobie tam pójdę… - powiedziała spokojnym tonem.
- Hmm… mamy tutaj wodę - powiedział blondyn. - Ale maliny są niedaleko rzeki. Zaprowadzę cię do nich. Mam na imię Colias - dodał.
Ruszył w stronę wyjścia bez zbędnego ociągania. Reszta jeszcze spoglądała na nią, jednak bez Titanii skończyły się interesujące rozmowy. Chyba dbali o to, żeby szybko zareagować, gdyby Alice nagle rzuciła się na kogoś, jednak nie interesowała ich sama w sobie na tyle, żeby obserwować ją z pełnym zainteresowaniem.
- Chodź - dodał.
Rudowłosa ruszyła za Coliasem w stronę wyjścia z sali tronowej Titanii. Zerknęła na długowłosego wróżka, kiedy zrównała się z nim już po chwili. Przyszło jej do głowy skojarzenie z postacią z jej książki, którą czytała, głównie właśnie ze względu na długie włosy. Pokręciła głową.
- Nie wiem, czy wiecie, czy nie… Ale jestem Alice… - przedstawiła mu się, w końcu on to zrobił, ona nie zamierzała być niegrzeczna, zwłaszcza że zamierzał zaprowadzić ją do jedzenia.
Colias zerknął na nią.
- W każdych innych okolicznościach zaproponowałbym ci seks, ale myślę, że mógłbym mieć przez to kłopoty - rzekł. - To odpowiednia droga - mruknął, kierując ich w stronę jednej z obsydianowych ścieżek. - Doprowadzi nas na miejsce. Nigdy nie widziałem Pyrgusa takiego zdenerwowanego. Jest z nas najsilniejszy i najwaleczniejszy, choć wszyscy i tak czekamy, aż narodzi się strażniczka - dodał.
Alice widziała w oddali drzewo, pod którym siedziała Rhiannon i Pyrgus. Rozmawiali, siedząc przy sobie blisko. Dziewczyna oparła głowę na ramieniu brata. Nie zauważyli ich.
- Specyficzne macie nawyki… Tej swojej swobody - powiedziała tylko, komentując temat stosunku. Zerkała chwilę na dwie wróżki siedzące pod drzewem, po czym skoncentrowała się już tylko na drodze. Była głodna, a jeszcze bardziej spragniona. Jedli w końcu ciasto z Kitem. Wypili potem kawę, ale to było trochę czasu temu… Alice tak naprawdę nie miała pojęcia ile czasu upłynęło.
- Za ile czasu Moira… Znaczy, strażniczka się zbudzi? - zapytała.
- Nie wiadomo. Każdy strażnik potrzebuje inną ilość czasu. W zależności od jego wieku, siły, wrodzonego talentu… sam jestem dość młody i widziałem jedynie narodziny poprzedniego - powiedział. - A co do swobody… nie rozumiem, co masz na myśli? - posłał jej pytające spojrzenie. - Jesteśmy uwięzieni tutaj i nie możemy powrócić do domu na zbyt długo, bo to pożera zbyt dużo naszej siły. Gdzie ta swoboda i wolność?
- Miałam na myśli fakt, że nie stosujecie ubrań, no i traktujecie seks całkiem naturalnie i kompletnie bez oporów… Nie wiem czy wiesz, ale dla ludzi to zwykle mocny temat tabu i gra co najmniej jak podchody godujących ptaków - powiedziała, tłumacząc Coliasowi co miała na myśli. Czuła się dziwnie mówiąc o tym w taki spokojny sposób. Nie wyczuwała w nim jednak aury predatora, więc chyba to dawało jej taką swobodę.
Colias zastanowił się.
- No cóż… rozumiem, skąd to się bierze. Dla ludzi seks jest konieczny do rozmnażania się. Podobno za każdym razem jest szansa na stworzenie nowego człowieka i wasze społeczeństwo działa w ten sposób, że potem trzeba się opiekować tym małym stworzeniem - mruknął. - We dwoje, matka i ojciec nad tym czuwają. Żeby przetrwać, muszą być silniejsi od pozostałych. Ludzie często atakują się i walczą z sobą - Colias próbował wszystko rozgryźć. - Więc… taki seks to może być deklaracja wspólnego życia we troje. Zapieczętowana przez to dziecko. Poza tym możecie zachorować, taka opcja również istnieje. Prawda? - zerknął na nią. Alice kiwnęła krótko głową.
- Dla mooinjer veggey seks to tylko i wyłącznie przyjemność i generowanie energii, której wszyscy potrzebujemy dosłownie do życia - kontynuował Colias. - To wszystko, co napędza ten wymiar - podniósł dłoń i wskazał świecące motyle, ptaki oraz wzrastające kwiaty. - Gdybyśmy byli równie konserwatywni, zginęlibyśmy. Tak właśnie zostaliśmy stworzeni, ale nie narzekamy na to. Rozmnażamy się w inny sposób. To znaczy też wymagany jest stosunek, jednak potrzeba jest bardzo dużo przygotowań i własnej wewnętrznej mocy. Za to żyjemy bardzo długo.
Harper uśmiechnęła się.
- Tak… Życie ludzi jest za to niby długie, ale w waszej perspektywie, to zapewne raczej krótkie… Dlatego ludzie robią mnóstwo dziwnych i szalonych rzeczy. Ale to akurat temat na naprawdę długą, filozoficzną rozmowę… - powiedziała i westchnęła. Coś przyszło jej do głowy.
- Znasz kogoś, poza Titanią, kto znał może dobrze osobiście strażnika, który był tu prze… - Alice zawiesiła się i zaczęła liczyć.
- Przed poprzednim strażnikiem? - zapytała.
- Pewnie większość - odpowiedział Colias. - Kiedy powstał pierwszy z nich… to było tylko wiek temu. Sto lat… tyle to nawet ludzie niekiedy żyją, czyż nie? W oczach pozostałych jestem prawie dzieckiem i dlatego przy tym nie byłem - powiedział.
Alice była pewna, że wcale nie wyglądał na dziecko. W żadnym punkcie jego nagiego ciała.
Wnet spostrzegła czarną rzekę płynącą niedaleko. Wokół rosły te same drzewa, jednak Alice spostrzegła również krzaki z jasnymi, lekko świecącymi malinami.
- Powinny być smaczne - mruknął. - Sam też spróbuję - powiedział i zerwał jedną z nich.
Alice nie widziała nigdy świecących się malin. Przechyliła się do przodu i znalazła sobie jakąś kiść, zaczęła wyskubywać z niej maliny, po czym wyprostowała się.
- U nas jak coś się tak świeci, to żartujemy z tego, że jest napromieniowane niebezpiecznym promieniowaniem… Ale sądzę, że tutaj po prostu wszystko się świeci - stwierdziła. Kącik jej ust uniósł się lekko, po czym usiadła na trawie i włożyła sobie dwie maliny do ust, ciekawa ich smaku.
Były wyjątkowo słodkie, ale oprócz tego zwyczajne. Jej język nie sparzył się. Też nie poczuła się jakoś inaczej. Nie zaczęła nagle lewitować i nie wyrosła jej kolejna, nowa kończyna. Jak zaczęła jeść… uznała, że jest bardzo głodna. Pewnie pozbawi owoców wszystkie krzaki.
- Tak sobie teraz myślę… - mruknął Colias. - Czy mooinjer veggey i człowiek mogą mieć dziecko? Za każdym razem, kiedy moi bracia obcowali z waszymi kobietami, czy rodziły się wtedy hybrydy? Nigdy o to nie pytałem. Choć zgaduję, że jedynie mąż o dużej potencji byłby w stanie dokonać takiego czynu spontanicznie. Jak na przykład Pyrgus.
Alice zerknęła na niego.
- Hm… Szczerze? Nie mam bladego pojęcia… Pierwszy raz mam w ogóle okazję poznać twój lud, nigdy wcześniej o was nie słyszałam i dopiero od kilku dni się uczę… Ale to ciekawe pytanie - stwierdziła. Czy po Isle of Man chodziły takie hybrydy? Może to mogłoby im pomóc przetrwać i wydostać się stąd na ziemię ojców… Harper zastanawiała się nad tym jedząc kolejne maliny. Były smaczne… Po prostu malinowe. Kiedy zjadła tę garstkę, podniosła się na jedno kolano i po prostu zerwała sobie garść kolejnych.
- Nie wziąłem żadnego kubeczka. Będziesz musiała napić się z rzeki tak po prostu - rzekł Colias.
Następnie sam ruszył na skraj wody i złożył dłonie w koszyczek. Zanurzył je w czarny strumień, po czym skosztował. Alice zerknęła na jego dłonie. Okazało się, że sama w sobie woda była normalna, a przynajmniej przezroczysta. Jednak koryto, w którym biegła, miało takie ciemne zabarwienie. Skoro oznaczało to w tym świecie roślinność, to może rosły tam glony.
- Swoją drogą, mówisz, że jesteśmy swobodni, a przecież córka Titanii kochała się z tobą - powiedział Colias. - Dzięki temu była w stanie złamać żelazo. Nigdy nie słyszałem o takim czynie. Nie dziwię jej się, że się pochwaliła. Nawet Titania była pod wrażeniem.
Harper zjadła drugą garstkę malin i sama przesunęła się nad koryto rzeki. Usiadła i złożyła dłonie w prowizoryczne naczynie, po czym podniosła do ust i napiła się. Dopiero po trzech takich, odetchnęła, po zaspokojeniu pragnienia.
- Hm… Jej głos… Miał na mnie i mojego przyjaciela bardzo specyficznie działający efekt. Taki, że nie można się było mu oprzeć… A co do złamania żelaza… Może to z powodu fuzji? Wy tworzycie energię, a ja ją w swoim życiu pochłaniałam, może to dało jej taką moc… - powiedziała i lekko wzruszyła ramionami. Otarła usta dłonią, po czym spojrzała w górę. Czy było tu niebo? Zastanawiało ją jak wyglądało.
- Chciałam jej pomóc i udało się. Szkoda tylko, że potem podjęłam tak tragiczną decyzję - powiedziała rudowłosa w zamyśleniu.
Przez chwilę spoglądała w górę. Tak właściwie ciężko było tutaj dostrzec niebo. Teren piętrzył się wokół. Zdawał się nie tylko rozciągać na danej płaszczyźnie, ale w niektórych miejscach wzrastał na bardzo duże wysokości. Na tych górach rosły wysokie drzewa, Alice dostrzegała chyba również budynki, czy też ich ruiny. Zdawało jej się, że zauważyła mały skrawek nieba i był żółty oraz błyszczał tylko delikatnym światłem.
- Nie rozmawiajmy o tym - powiedział Colias. - Nie chcę psuć nam, a głównie sobie nastroju - rzekł i zasępił się lekko. - Może było tak, jak mówisz z tą fuzją. Poza tym Rhiannon sama w sobie jest bardzo silna. To w końcu córka Titanii. Jest jedną z niewielu mooinjer veggey, które są w stanie udawać się do świata ludzi dla swojej własnej przyjemności. Potrzeba do tego znacznej dyscypliny oraz siły. Oraz motywacji, a ta nieco zamiera u naszego ludu. Jeśli czujesz nadchodzącą katastrofę i możesz jedynie opóźnić zagładę całej nacji, ale nie zaradzić jej w żaden sposób… - pokręcił głową. - A chciałem nie mieć zepsutego nastroju - westchnął. - Kochamy się z sobą nie tylko dlatego, żeby stworzyć więcej energii, której tak bardzo potrzebujemy… ale również po to, żeby zapomnieć o tym wszystkim… I żyć, póki możemy. Jednak teraz, kiedy… - zamilkł.
- I naprawdę nie ma żadnego sposobu, żeby temu zaradzić? - zapytała, spoglądając uważnie na Coliasa.
- Przepraszam, za popsucie ci nastroju… Mam taką tendencję… Jak to ktoś kiedyś ujął ‘piękna smutna’ - prychnęła i pokręciła głową.
- Może jest jakiś sposób... - powiedziała w zadumie. Uznała, że może warto porozmawiać o tym z Titanią i Rhiannon, kiedy znów będzie do tego okazja.
- Dziękuję, że pokazałeś mi miejsce, gdzie mogłam zjeść i napić się - podziękowała mu, po czym opadła na trawie na plecy. Obserwowała światełka na pobliskich drzewach.
- Albo to to, albo to to, że jestem w ciąży, ale to byłoby dziwne i kompletnie dla mnie niepojęte - powiedziała cicho.
- Ale co niepojęte? Jesteś w ciąży, wiem. To czuć. Choć twoje dziecko to na razie jedynie tylko zapowiedź płodu, niż coś faktycznego. Niegdyś i to nie tak dawno temu kobiety w twoim położeniu nie wiedziały nawet, że coś się w nich rozwija. Prawda…? - Colias zapytał.
Zdawało się, że trochę wiedział coś na temat ludzkości, a trochę nie. Przypominał studenta, który przeczytał wszystko w bibliotece na dany temat, ale w praktyce jeszcze nigdy go nie doświadczył. Może nawet nie był jeszcze nigdy na Ziemi. Zdawało się to jak najbardziej możliwe.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 03-07-2019 o 18:31.
Ombrose jest offline  
Stary 07-06-2019, 19:17   #242
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Miałam na myśli, że zdaje się, że życie jest dla was maksymalnie istotne, ktoś zasugerował mi, że nie zrobicie mi krzywdy, bo jestem w ciąży, a to jest ponoć źródło potężnej mocy, gdzieś tam w jakimś wierzeniu na świecie… Ponoć na Filipinach? To bardzo daleko… - wyjaśniła.
Colias zagryzł wargę. Próbował nadążyć.
- Więc albo to moje pochłanianie energii, albo fakt, że rozwija się we mnie życie. Coś jej dało taką moc by złamać żelazo. Nad tym myślałam sobie właśnie - wytłumaczyła mu.
- A, ty wciąż o żelazie! Już rozumiem. Myślałem, że zmieniliśmy temat - wtrącił cicho.
- I normalnie kobiety w tym momencie nie wiedzą, albo zaczynają się domyślać. Mi powiedziała bogini, dzień po tym jak zaszłam, więc po prostu wiem - dodała.
- Rozumiem - odparł Colias. - Bogini? Jaką masz na myśli boginię? - zapytał, mrużąc oczy. Zastanawiał się. - A, wiem! Maryja ci to powiedziała! - uśmiechnął się, zadowolony z siebie, że przypomniał sobie jakiś szczegół religii tak obcej dla niego, jak chrześcijaństwo.
Alice parsknęła.
- Niee, to powiedzmy zakolegowana bogini finlandzkiego panteonu. Udała się z mężem na wakacje na Ziemi. Raz wpadłam przez nich w tarapaty, za drugim razem mi pomogli - wyjaśniła.
- Maryja nie była Boginią. Była zwykłą, ludzką kobieta, po prostu Bóg wybrał ją, by narodziła mu syna - wyjaśniła, aby wiedział.
Colias niby słuchał, niby nie. Wydawał się trochę zainteresowany, jednak chyba nie był w stanie tego wszystkiego zrozumieć. Jednak robił dobrą minę do złej gry. Zawiesił na moment wzrok na piersiach Alice, po czym wstał i przeciągnął się.
- Możemy już wracać? Czy nadal jesteś głodna lub spragniona?
- Jeśli masz jakieś swoje obowiązki, to możesz iść. Ja chciałabym się tutaj zdrzemnąć. Tam czuję się trochę niekomfortowo… Wiesz… wszyscy raczej za mną nie przepadają, a tu jest tak pięknie - stwierdziła.
- W porządku - powiedział Colias. - To pójdę. Mam coraz większą ochotę na seks. Pewnie wrócę do ciebie jeszcze potem, żeby upewnić się, że nikt cię nie zabił, kiedy spałaś - powiedział. - Nie próbuj uciekać, bo to będzie źle wyglądało, a nawet jak uciekniesz daleko… to nie masz dokąd uciekać. Bez nas nie wrócisz na Ziemię. Potrzebujesz do tego Titanii, Pyrgusa lub Rhiannon. Nie znam nikogo innego, kto byłby wystarczająco potężny, aby przeprowadzić człowieka przez Wróżkowy Most.
Rudowłosa kiwnęła głową.
- Nie mam zamiaru uciekać, przyszłam tu z własnej woli. Miłej zabawy Coliasie. Jeszcze raz dziękuję za pokazanie krzewów malin - podziękowała mu, po czym podniosła się i podeszła do pobliskiego drzewa, by to pod nim sobie usiąść. Skrzyżowała nogi w łydkach i oparła się plecami o konar wygodnie. Westchnęła. Zjadła, napiła się, teraz potrzebowała już tylko odpocząć…

Śniła o wszystkim i o niczym. Przed jej oczami pojawiały się najróżniejsze obrazy, które mogły być prawdziwe, lub kompletnie fałszywe. Joakim siedział przy piecu w małej, drewnianej chatce. Oparł się o niego i zasnął. Wokół niego znajdowała się do połowy pusta butelka alkoholu a przed nim mapa Ameryki Środkowej z zakreślonymi punktami i notatkami, których nie potrafiła rozczytać. Potem znalazła się w Sankt Petersburgu. Rozpoznała O’Hooligans a także pokój na poddaszu. Kirill znajdował się w nim i siedział przy stole. Spoglądał z zainteresowaniem, niepewnością oraz… ulgą? A może to była miłość? Wzrok miał wycelowany w piękną blondynkę, która znajdowała się na kanapie.
- Wszystko w porządku? - zapytała. - Źle spałeś tej nocy. Mówiłeś przez sen… Pamiętasz, co ci się śniło? Dobrze się czujesz? Wydajesz się dziwny od rana.
Kaverin zerknął w bok.
- Bo czuję się dziwnie. Nie wiem do końca dlaczego - odpowiedział. - Mam wrażenie, że coś się zmieniło, jednak pozostało takie same. Nie wiem, w którą stronę spoglądać. Zwłaszcza, że z wieloma osobami nie mogę się skontaktować. To mnie męczy.
Wcześniejsze emocje na jego twarzy rozpłynęły się i Alice ujrzała jedynie troskę.
Potem znalazła się w jakimś innym mieszkaniu. Jego właściciel chyba niezbyt przykładał się do urządzenia go. Znajdowały się tutaj tylko niezbędne rzeczy. Chyba nikt tutaj nie sprzątał od bardzo długiego czasu. Znajdowało się tutaj również łóżko, na którym siedział Kit. Wokół niego znajdowało się wiele różnych starych ksiąg.
- Mam kolejną dostawę - rzekł Jole Abban, wchodząc do środka. - Przeczytałeś już tamte?
Kaiser pokiwał głową i zagryzł wargę.
- Dawaj - szepnął. - Coś muszę znaleźć.
Następnie zmarszczył brwi i przesunął głowę w inną stronę. Spoglądał prosto na Alice. Ta drgnęła. Czuła się dziwnie. Jak gdyby oglądała serial lub film i nagle aktor spojrzał prosto w stronę kamery. Oczy Kita pokryły się bielą.
- Alice… - szepnął.
Harper ruszyła ku następnemu przystankowi swojej wędrówki. To było Injebreck House. Darleth zaparzała herbatę. Jennifer stała i spoglądała przez okno.
- Chyba jej tam nie znajdziesz - mruknęła Santos. - Nie chcę tego mowić… jednak nie potrafię być dłużej naiwna. Nie po tym, co stało się ze Stevem.
- Nie… milcz - de Trafford warknęła.
- Im szybciej to zaakceptujesz, tym prędzej będziesz mogła zacząć żałobę, skończyć ją… i mieć nadzieję na wyleczenie smutku, żalu i…
Jennifer obróciła się w stronę Darleth. Zacisnęła pięść. Alice była pewna, że zaraz się na nią rzuci.
- Nie rozumiem tylko, dlaczego wszyscy znikają - de Trafford nagle pękła. - Masz rację. Nie ma jej już od tygodnia. Najpierw Terry, teraz ona. Nie wspomnę o innych duchach, które mnie dręczą - zerknęła w bok. W jej oczach tańczyły łzy. Pewnie myślała również o Fabianie, a może i Shanie. - Jednak może takie moje przeznaczenie. Już w momencie moich narodzin porzucili mnie rodzice - mruknęła.
Następnie ruszyła w stronę korytarza, nie zwracając uwagi na słowa Darleth, która ruszyła za nią.
Alice widziała jeszcze wiele różnych miejsc. Spotkała ludzi, o których myślala codziennie i których już dawno zapomniała. Z którymi spędziła wiele chwil i byli dla niej ważni. Także tych, którzy mieli jedynie marginalne znaczenie w jej życiu i nie odegrali w nim zbyt wielkiej roli.
Potem jednak obudziła się. Znajdowała się w tym samym miejscu. Wokół niej nikogo nie było. Czarny strumień tak samo płynął swoim tempem. Natomiast krzaki znów pokryły się malinami. Kilka złotych, świecących motyli usiadło na jej ciele. Kiedy drgnęła, zerwały się do lotu.
Przypominały jej świetliki… Ta wizja w jej pamięci wbiła się w nią i przydusiła. Alice usiadła, prostując się, po czym pochyliła się i zasłoniła oczy dłońmi. Zapłakała cicho. Uroniła kilka łez, a po minucie znów ogarnął ją ten pusty spokój, który wytrenowała już niemal do perfekcji. Przetarła twarz. Tydzień… Naprawdę minął tam tydzień? Miała nadzieję, że to tylko sny… Podniosła się i podeszła do strumienia. Uklęknęła i pochyliła, by nabrać wody w dłonie. Napiła się, następnie przemyła twarz. Ochłonęła.
Ponownie podniosła się i podeszła do krzewów malin. Zaczęła je skubać i jeść, jednak bez przekonania. Co powinna zrobić? Wrócić do tamtego dziwnego budynku? Nie została jeszcze wezwana przed oblicze Titanii, więc uznała, że może jednak nie. Powróciła więc pod ‘swoje drzewo’ i usiadła pod nim ponownie. Zapadła się w swoich myślach, obserwując krajobraz. Jeśli zdołała w jakiś sposób dać Rhiannon tyle mocy, by uwolniła się z łańcuchów, to czy mogła coś uczynić dla tych wróżek, by pomóc im przetrwać? Zastanawiała się nad tym, ale po pierwsze nie było jak tego sprawdzić, po drugie potencjalne poruszanie tego tematu z Titanią krępowało ją, więc odsunęła to na tył swoich myśli. Zastanawiało ją co robił Shane i Duncan… Szukali drogi tutaj? Przygotowywali się? Czy może opuścili już Isle of Man? Nie wiedziała. Postanowiła poczekać. Zaczęła nucić piosenkę, aż przypomniała sobie słowa...

”Oh the wind whistles down
The cold dark street tonight
And the people they were dancing
To the music vibe

And the boys chase the girls, with curls in their hair
While the shocked too many sit way over there
And the songs get louder each one better than before

And you singing the song thinking this is the life
And you wake up in the morning and your head feels twice the size
Where you gonna go, where you gonna go, where you gonna sleep tonight?”


Opierała się o drzewo i śpiewała. Piosenka była pełna energii, ale jednocześnie smutku. Sądziła, że może jej energetyczność jakoś podniesie ją na duchu, jednak nic nie dawało rady. Powinna zapewne wybrać inną, weselszą piosenkę, ale w tej chwili nie mogła sobie żadnej przypomnieć…
Wnet spostrzegła, że ktoś zbliżał się w jej stronę. Po chwili zrozumiała, że widzi dwie osoby. To byli Pyrgus i Rhiannon. Wróżka trzymała swojego brata pod rękę i prowadziła go naprzód w stronę Alice. Uśmiechała się lekko do niego. On natomiast wydawał się niezwykle zagniewany i naburmuszony. Pewnie nie chciał widzieć Harper na oczy. A jak już, to nie całej i zdrowej.
- Colias wspominał, że zostawił tutaj ciebie - powiedziała Rhiannon, kiedy przybliżyła się na odpowiednią odległość, by nie musieć krzyczeć. - Czy smakowały ci nasze maliny? - zapytała uprzejmie.
- Czy smakuje ci nasza stal? - Pyrgus warknął pod nosem. - Nią jeszcze chętniej cię poczęstuję.
- Staram się dostarczać sobie dość żelaza w diecie, dziękuję za troskę… To taka substancja w jedzeniu - dodała, bo mogli ją źle zrozumieć.
- Maliny są całkiem smaczne, no i świecą. To dość niecodzienne, ale niesamowite… - powiedziała spokojnie.
- Miałam do was w sumie pytanie… Czy dobrze znaliście strażnika, przed tym wcześniejszym… Mówiłam ci Rhiannon. To właśnie informacji o nim przybyłam szukać na wyspie - dodała. Nie bała się syna Titanii. Przyglądała mu się chwilę, ale wiedziała, że przynajmniej póki co, nie zaatakuje jej.
Tylko dlatego, bo jego siostra trzymała go na wodzy. Jednak Pyrgus sprawiał wrażenie mężczyzny, który bardzo szybko traci nad sobą kontrolę, robi najróżniejsze rzeczy, a potem za nie nie przeprasza.
- Tak - odpowiedziała Rhiannon. - To był mężczyzna. Całkiem słodki. Bardzo ładnie malował. Uwieczniał wszystko. Głównie nasze pejzaże, ale także wspomnienia Ziemi. Jego autoportret wisi u mnie w pokoju. Dzielę izbę z Pyrgusem i naszą matką - wyjaśniła.
- Nie wypowiadaj mojego imienia w jej obecności - warknął brat Rhiannon. - To przynosi pecha.
- Rhiannon, czy jeśli zdołam jakoś wam pomóc powstrzymać demona, no i może zdołam pomóc wam w waszym problemie związanym ze znikaniem energii, czy mogłabym wziąć trochę jego obrazów? - zapytała.
- Jego siostra byłaby pewnie szczęśliwa, mogąc je otrzymać… To ona poprosiła mnie o pomoc - Alice zignorowała Pyrgusa i jego słowa z anielską cierpliwością.
- Jeśli zdołasz powstrzymać deamhana, to oddam ci wszystkie malowidła, jakie posiadam. Czy to namalowane przez niego, czy przeze mnie, czy przez… - Rhiannon pokręciła głową. Nieco uniosła się emocjami. A potem zaśmiała się lekko i otarła kroplę wilgoci w kąciku jej oczu.
- Tu jest haczyk - rzucił Pyrgus. - Najpierw musisz okazać się do czegoś przydatna. Inaczej nie zdołasz pomóc nam go powstrzymać. Na razie jesteś jedynie dobra w charakterze koziołka ofiarnego. Może jak powbijamy w niego wystarczająco noży, to wyższa siła zainteresuje się nami i zstąpi po to, żebyśmy mogli ją uwięzić.
- Nie nazywaj go wyższą siłą - mruknęła Rhiannon. - To niższa siła. Prosto z piekielnych czeluści.
Harper zerknęła na Pyrgusa i uniosła kąciki ust.
- Coś wymyślimy. Ufam, że wystarczy nad tym dobrze pomyśleć i znajdzie się logiczna metoda, by ponownie pochwycić demona… - powiedziała, po czym zerknęła w stronę krzewów malin.
Pyrgus roześmiał się.
- Szkoda że potęga logiki nie powstrzymała cię przed jego uwolnieniem - rzucił z ironią.
- Miałam powody. Przyszliście do mnie, by sprawdzić czy nie uciekłam? Czy mogę wam w czymś pomóc, bo macie do mnie jakąś sprawę? - zapytała. Nie była bowiem pewna, czemu mieliby tu do niej przyjść razem.
Rhiannon i Pyrgus spojrzeli po sobie.
- Byliśmy razem na spacerze i uznaliśmy, że spotkamy się z tobą - powiedziała Rhiannon.
- Czy naprawdę spałaś? - wtrącił jej brat. - Czy to może jakiś fortel Donnchadha? - zapytał.
- Koń trojański - mruknęła Rhiannon nagle. Chyba przypomniała sobie jedną z opowieści Mikaela. - Mój brata chyba obawia się, że chcesz nas zniszczyć od środka. Czy dziwi cię, że nie masz jego zaufania? - zapytała.
- Nie, kompletnie… Ale prawda jest taka, że spałam. I nie współpracuję z demonem. Myślcie o tym co chcecie… Miło, że przyszliście sprawdzić, czy sobie nadal tu siedzę… - powiedziała spokojnym tonem.
- Titania dalej odpoczywa? Zastanawia mnie, co w mojej sprawie postanowi… Poza tym, zastanawia mnie skąd dostałaś tyle energii, by rozwalić żelazo, bo ponoć to nietypowe… - rzuciła.
- To był dobry seks - Rhiannon odpowiedziała. - Ocierałam się nie tylko o Dubhe… nasze największe przekleństwo, ale również źródło potężnej i dość skomplikowanej mocy… Ale także o tego mężczyznę. Nigdy nie spotkałam nikogo o takim umyśle - powiedziała. - Było mi smutno, że doszłam i uciekłam, zanim on doszedł we mnie - przyznała.
Pyrgus pokręcił głową.
- Dobrze, że udało ci się ją zwabić, bo uwolniłaś się z więzów - powiedział. - Jednak myśl, że jej dotykałaś mnie obrzydza. Nie czujesz na swoim ciele brudu? Takiego, którego nie da się zmy…
- Mama ci kiedyś mówiła, że jesteś sympatyczny jak siadanie gołymi pośladkami na krzewie pokrzyw? - zapytała uprzejmym tonem.
- Jak śmiesz mnie oceniać, choć wiesz tyle co nic… - powiedziała ponuro. Zaraz skrzyżowała ręce i usiadła. Chyba odechciało jej się już cierpliwie znosić jego obrazę.
- Wybaczcie, ale chcę pobyć tu jeszcze chwilę wśród tego ładnego krajobrazu… Póki Titania nie zdecyduje co ze mną zrobić - powiedziała smutno, ale już nie patrzyła na nich. Pyrgus co prawda miał prawo jej nienawidzić, ale zdawał jej się głupim, złotym chłopcem… I niczym więcej.
Pyrgus nie zamierzał dyskutować z Alice. Złapał za klingę i już wyciągał miecz z pochwy, kiedy Rhiannon skoczyła do przodu i wymierzyła Harper policzek. Mocny i zdecydowany.
- Trochę szacunku! - krzyknęła. - Mówisz do księcia Pyrgusa na jego własnej ziemi. Istota czarna i nikczemna, która sprowadziłaś na ten świat z powrotem zło!
Alice poczuła jak piecze ją połowa twarzy. Rhiannon natomiast nie patrzyła na nią, tylko na swojego brata. Położyła rękę na jego nadgarstku.
- Szkoda twojej ręki na nią, słodki bracie - powiedziała. - Już ją ukarałam.
Pyrgus otworzył usta, po czym je zamknął. Oddychał głośno przez nozdrza. Następnie obrócił się do nich plecami. Rhiannon tymczasem spojrzała z powrotem na Alice. Jej mina wskazywała na to, że nie była zadowolona z jej słów. Dobrze, że potrafiła obchodzić się z Pyrgusem, inaczej Alice skończyłaby dosłownie i nieodwracalnie martwa.
Harper potarła policzek, po czym westchnęła.
- Wybacz książę - mruknęła na wydechu. Zaraz opuściła dłoń i skrzyżowała ręce pod biustem. Miała go za taką typową postać księcia, karykaturalnie przedstawianego w bajkach… Znów potarła policzek. Bolało, ale nie bardziej niż wbity w ramię sztylet, czy seria z karabinu. Bardziej było jej jednak przykro. Słowa bolały bardziej, niż gesty, bo rany po nich nie goiły się.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 07-06-2019, 19:18   #243
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Ciesz się, że moja głupia siostra ma dobre i miękkie serce - powiedział. - Jestem przekonany, że jeśli już nie jesteś przyczyną porażki nas wszystkich, to wnet staniesz się nią. Niekiedy najlepszym uczynkiem, jaki możesz uczynić dla świata, jest zabicie siebie. Złożenie siebie w ofierze - Pyrgus zerknął w bok na Alice. - Nim sprowadzisz na nas kolejne nieszczęścia.
- Dobrze, Pyrgusie, wystarczy. Alice powiedziała wyraźnie, że przeprasza i żałuje - powiedziała Rhiannon. - Ludzie mają słabą psychikę i krótkie życia. Czy chcesz, żeby…
- Tak, chcę - odparł jej brat. - Nawet jeśli nie mogę sam wbić jej noża w żebro… bo tak rzecze rozkaz Titanii… to może Alice sama będzie wiedziała, co należy uczynić - mruknął.
Splunął, wyjął sztylet z pokrowca i rzucił pod stopy Harper. Zastygł w bezruchu na moment… po czym odszedł.
Rhiannon stała z opuszczonymi rękami i spoglądała za nim.
Rudowłosa wzięła sztylet w dłonie i zaczęła obracać. To byłoby proste, ale jakże tchórzliwe. Zabić się i nie próbować naprawić tego co uczyniła… Nie miała ochoty na rozmowę. Przyłożyła czubek sztyletu do czubka palca wskazującego i skaleczyła się lekko. Obserwowała kroplę krwi.
Spłynęła. Czerwona, mokra i lśniąca w świetle motyli, ptaków i kwiatów.
- Spróbuj go zrozumieć - powiedziała Rhiannon. - To książę umierającej nacji. Który nie może nic uczynić i w żaden sposób uratować wszystkiego, co kocha. Jedyne co posiada, to honor. A i tak wydaje mu się, że go utracił. Chce walczyć z czymkolwiek, kimkolwiek… gdyby zabił ciebie, to mógłby powiedzieć sobie, że nie jest aż tak bezużyteczny. Poskromił tę, która uwolniła Donnchadha. Jednak Titania odebrała mu nawet to, zakazując cię uśmiercać. Pyrgus nigdy nie był zbyt skomplikowanym mężczyzną. Żałuję go równie mocno, co siebie samej i reszty mooinjer veggey. Większość pamięta cię, jako tę złą i niedobrą, która zaprzysięgła nam wojny przy triskelionie - Rhiannon wytłumaczyła. - Pyrgus poprzysiągł wtedy, że cię zgładzi, jednak… okoliczności nie były ku temu sprzyjające ani wcześniej, ani teraz.
Alice kiwnęła głową.
- Tak, rozumiem… Jednak nie mam już cierpliwości na jego obrazę. Mogę długo siedzieć w ciszy. Nie okazałam mu braku szacunku wcześniej niczym… - nie dała rady dokończyć.
- Wypowiedziałaś mu wojne w ogrodzie przy Injebreck - wtrąciła się Rhiannon.
- Miałam na myśli teraz. Jeśli nie jest dość elastyczny, by pojmować zmiany w sytuacji na około, to przykro mi…
- To właśnie powiedziałam. Nie jest zbyt skomplikowanym mężczyzną - Rhiannon znowu weszła jej w zdanie. - I mi też jest przykro. Nie powinnaś jednak go prowokować - powiedziała. - To on ma w pochwie miecz. I jeśli wbiłby ci go w serce, to nie miałoby to znaczenia dla twojego dziecka, czy Pyrgus jest uprzejmy czy też nie. Umarłoby dlatego, bo jego matka nie potrafiła zapewnić mu przeżycia.
Alice kiwnęła głową.
- Tak… Rozumiem… Zamknę się przy nim po prostu… - powiedziała, po czym zaczęła obracać sztylet w dłoni. Następnie odłożyła go na bok. Czuła się zmęczona tą rozmową.
- Przepraszam cię - powiedziała tylko.
- W porządku, już wystarczająco przepraszasz. Mnie akurat nie musisz, nie potrzebuję tego - mruknęła Rhiannon.
Chyba miała coś jeszcze powiedzieć, jednak zmrużyła oczy i spojrzała w dal. Pomiędzy sylwetkami drzew pojawiły się dwie nowe postacie. Zmierzały prędko w stronę rzeki. Wnet dotarły do niej. To były dwie młode kobiety, rzecz jasna mooinjer veggey. Nagie, jak prawie każdy w tym świecie. Przyklęknęły na jedno kolano.
- Dobrze, że cię znalazłyśmy, księżniczko Rhiannon - powiedziała jedna z nich. - Niech będzie pozdrowiona Phecda.
- I jej mąż Mizar - odpowiedziała wróżka. - Co was tutaj sprowadza?
- Wydarzyła się straszna rzecz, miła siostro… - druga z posłańców zawiesiła głos.
Alice zerknęła w ich stronę z niespokojnym zainteresowaniem. Przyjrzała się ich twarzom, po czym zerknęła na Rhiannon.
- Opowiadajcie, proszę was - rzekła wróżka.
- Otóż… Donnchadh zaatakował - powiedziała jedna z tych, które przyklękły. - Próbował wedrzeć się do naszego świata. Titania zatrzymała go, jednak… jednak jest słaba. Prosiła, żebym przyprowadziła ciebie i Pyrgusa.
- Ty też przyjdź - Rhiannon zerknęła w stronę Alice. Następnie znów spojrzała na swoje przyjaciółki. - Co z moją matką? Czy jest cała i zdrowa?
Rozległo się krótkie milczenie.
- Żyje, ale jest słaba. Nie marnujmy czasu… - jedna z nich zawiesiła głos.
Rudowłosa podniosła się i zerknęła na wróżki, po czym na Rhiannon.
- Nie czekajmy w takim razie… - poleciła. To była w końcu jej matka. Księżniczka na pewno chciała do niej pędzić.

Wnet odnalazły obsydianową drogę i ruszyły po niej prędko. Jednak nie skręciły w stronę domu, w którym Alice rozmawiała z Titanią. Szły zupełnie inną trasą, której rudowłosa nigdy wcześniej nie widziała. Towarzyszyły im niektóre motyle i ptaki. Sowa, świecąca na jasny, żółty kolor zahukała donośnie, kiedy przeszły pod gałęzią, na której siedziała. Harper spostrzegła smutek i zaniepokojenie na twarzy Rhiannon. Bez wątpienia kilka ostatnich dni nie były dla niej szczególnie przyjemne. Droga kilka razy zakręciła i wnet znalazły się na zboczu góry. Przeszły wijącą się drogą i ruszyły dalej wzdłuż wodospadu, jaki utworzyła czarna rzeka. Ta sama, z której Alice wcześniej piła.
- Ta cisza mnie zabija - Rhiannon westchnęła.
- Niestety mamy jeszcze groźniejszych wrogów - odpowiedziała jedna z ich towarzyszek.
Weszły w kolejny las. Ten również był czarny, jednak Alice spostrzegła nieco odmienny kształt drzew i krzewów. Najwyraźniej flora wymiaru mooinjer veggey zmieniała się na różnych jego odcinkach.
- Czy wiesz, o co może chodzić? Deamhan zdradził ci jakieś swoje plany? - Rhiannon spojrzała na Alice.
- Wiem tylko, że zamierza wraz z Shanem odbić Moirę… Innych planów nie znam. Nie wiem ile czasu minęło tam, kiedy jestem tutaj - dodała, spoglądając na księżniczkę.
- Miałam nadzieję, że mamy jednak odrobinę więcej czasu - powiedziała ponuro.
- Czas to zabawna rzecz - odpowiedziała jedna z posłańców. - Jak rzecze cytat z dzienników Księżnej Irtany… “Po pożarciu Megreza wszyscy stracili poczucie czasu”. To chyba jedyny żart, czy coś brzmiącego jak żart we wszystkich dwunastu tomach…
Rhiannon zerknęła na nią.
- Faktem jest, że w tym wymiarze czas płynie nieco wolniej, niż na Ziemi. A może to na Ziemi płynie szybciej. Między innymi to dlatego tak ciężko nam zareagować z odpowiednim refleksem na wszystko, co się dzieje w świecie zwyczajnych śmiertelników. Czy poznałaś nowego Megreza?
- Poznałam. To mój przyjaciel… - powiedziała spokojnym tonem.
- Gdybym zdołała do niego zadzwonić, może poprosiłabym go o cofnięcie czasu, ale nie wiem, czy to dałoby mi możliwość odzyskania mocy i ponownego uwięzienia demona… Poza tym, nie wiadomo ile tam czasu minęło, a on ma ograniczony czas, nad którym panuje, że może go cofnąć… - powiedziała smutnym tonem.
- A poznałaś nową Phecdę? - zapytała Rhiannon. - Czy spłodziła nowe dzieci z inną gwiazdą? - spojrzała. - Może nie jesteśmy sami? Może ktoś nam pomoże w tej beznadziejnej wojnie z Wielkim Pożeraczem?
- Tylko słyszałam o nim… Tym razem Gwiazdy są odwrócone, Phecda to mężczyzna, ale jeszcze go nie poznałam. Wiem natomiast, że Megrez go zna - powiedziała.
Przeszły prędkim krokiem wzdłuż strumienia i wne znalazły się na otwartej przestrzeni. Rzeka zakręciła w prawo i rozstała się z nimi, one natomiast stanęły na polanie. Tutaj rosła ta sama, zielona i nierzeczywista masa roślin, którą Alice widziała w świątyni. Choć odniosła wrażenie, że tutaj byłaby w stanie je dotknąć.
- Już niedaleko - powiedziała jedna z posłańców.
Alice szła dość żwawo wraz z pozostałymi kobietami. Rozejrzała się po terenie traw. Szukała wzrokiem rannej Titanii. Oczami wyobraźni już widziała, jak umierała na rękach Rhiannon. Jak powie ostatnie słowa i odda ducha i to będzie koniec wszystkiego…


Wreszcie dotarły do wioski. Panowała tutaj leniwa jesień. Budynki wydawały się dużo bardziej przypominać te, które znajdowały się w świecie ludzi. Panowała tutaj melancholijna atmosfera, choć Alice nie do końca wiedziała, z jakiego powodu. Nigdy tutaj wcześniej nie była. A jednak odniosła wrażenie, że mogłaby spędzić tutaj dzieciństwo i młodość. Równie dobrze w jednym z tych domów mogła mieszkać z dziadkami. Wiatr leniwie toczył się po trawie. Niósł z sobą żółte, czerwone i pomarańczowe liście.
Alice spostrzegła, że z pomiędzy budynków ruszyła na nich czarna, dziwna postać. Przypominał nieco zombie, jednak poruszała się stanowczo zbyt szybko. Zdawała się stworzona z cieni, choć jej mięśnie grały tak, jakby były prawdziwe i żywe. Alice spostrzegła na piersi istoty gwiazdę. Taką samą, jaka istniała na jej dłoni.
Patrzyła na okropne stworzenie i uświadomiła sobie… że patrzy na Konsumenta.
Nie na jej Konsumenta. Nie na Konsumenta Joakima.
Patrzyła na Konsumenta Duncana.
Biegł prosto w ich stronę.
Harper spojrzała na Rhiannon. Była zszokowana. Ona też miała się stać czymś takim? Czemu więc nie stała…?
- Masz nóż? Macie coś ostrego?! - rzuciła dość gwałtownie. Żałowała, że nie zabrała ze sobą tego, który zostawił jej książę. Teraz mogłaby go wykorzystać. Zrobiła dwa szybsze kroki, by stanąć przed wróżkami. Rozejrzała się, czy w zasięgu jej oczu było cokolwiek, choćby gałąź, czy kołek. Musiała go powstrzymać.
Ujrzała wiadro oraz motykę. Ktoś chyba zostawił je do czyszczenia, gdyż była brudna. Najwyraźniej mooinjer veggey, podobnie jak ludzie, również potrafiły uprawiać ziemię, jeśli istniała taka potrzeba. Stwór ruszył biegiem w ich stronę. Był już tylko dziesięć, może piętnaście metrów dalej.
Harper niewiele myśląc złapała i wiadro i motykę. Tym pierwszym zamierzała zamachnąć się, by może trafić w ramię Konsumenta i zająć go tym. Po tym chciała zaatakować motyką i tłuc go na oślep we wściekłości. Nawet krzyknęła wściekle.
Alice podbiegła nieco, zamachnęła się i ostrze trafiło w Konsumenta. Nigdy by nie pomyślała, że będzie chciała jakiemuś zaszkodzić. A jednak okazało się, że musiała walczyć z jednym z nich. Przeciwnik warknął i wyszarpnął się, chcąc uciec ostrzu Alice, jednak nabiła go wystarczająco dobrze.
Wtem Alice usłyszała dobiegającą z oddali pieśń. Przybierała na sile. Była piękna… jednak chyba jeszcze bardziej straszna i niepokojąca. Zdawała się coraz głośniejsza, aż wnet wybuchnęła i przez wioskę przetoczyła się fala zielonej energii.
- O nie! - krzyknęła Rhiannon.
Z oddali dobiegało do nich pięciu kolejnych Konsumentów. Tak samo jak poprzedni, byli czarni i posiadali na sobie znamię gwiazdy. Jednak fala trafiła również w nich powaliła ich. Znieruchomieli, jak gdyby zostali naprawdę dotkliwie ranni.
Alice spróbowała wyszarpnąć motykę z tego, którego atakowała i kopnąć go. Należało dobić pozostałych. Miała świadomość, że byli niewinnymi ludźmi, których cholerny Duncan pozmieniał. Teraz jednak stanowili zagrożenie. Nie czekała, ruszając w ich stronę, z zamiarem zadania ciosów w gwiazdy na ich ciałach.
Wnet motyka zagłębiła się w pierwszą gwiazdę. Potem w następną. I znów kolejną. Konsumenci dogorywali. Alice nia posiadała może najpiękniejszego i najszlechetniejszego narzędzia, jednak spełniało swoją rolę. Była w stanie zapewnić bezpieczeństwo zarówno sobie, jak i trzem pozostałym mooinjer veggey. Zielona fala powaliła Konsumentów, a Alice wetknęła w ich ciało ostrze. Jak gdyby zbierała na patyk ślimaki, które wyszły na zewnątrz po deszczowej nocy.
- Słodkie niebiosa… - westchnęła Rhiannon.

“Ile noży jeszcze należało wbić?”
“Tyle ile potrzeba.”


W jej umyśle pulsowały słowa, nawiązujące do jej rozmowy z Titanią, apropo sztyletów, którymi miałaby atakować innych. Była wściekła i zdruzgotana. Denerwowało ją, bo znów miała czyjąś krew na rękach. Nie fizycznie, ale wiedziała, że to były osoby, a ona je zabijała.
- Kurwa…! - krzyknęła wściekle, nie mogąc do końca zapanować nad emocjami. Wyszarpnęła ponownie motykę, po czym rozejrzała się, czy nie przybywa więcej czarnych postaci. Trzymała swój oręż i oddychała szybko. Nie była tego typu wojownikiem, który od młodości uczył się walki orężem. Atakowała w amoku i złości, z wolą ratowania siebie i wróżek. Była gotowa atakować dalej, tyle ile jeszcze było trzeba. Jej dusza płakała i wyła we wściekłości.
Rhiannon wyszarpnęła z włosów wstążkę, którą wcześniej spinała włosy. Zakręciła nią kilka razy, a ta wydłużała się i wydłużała. Wnet zza kolejnych budynków zaszarżowała dziewiątka kolejnych mrocznych Konsumentów. Biegli z gwiazdami, tym razem wyrysowanymi prosto na czołach. Dwie ich przewodniczki wyciągnęły sztylety, ale wydawały się bardzo niepewne. Przecież nigdy wcześniej, w całej historii tego wymiaru, nie doszło do czegoś takiego. Duncan nigdy wcześniej nie próbował wedrzeć się wszystkimi swoimi siłami. A przynajmniej Alice nie miała o tym pojęcia.
- Oni chcą ciebie - szepnęła Rhiannon. - Po ciebie przybyli.
Zamachnęła się i wstążkowy bicz trzasnął przed nią. Konsumenta trafił niczym grom. Jego kości zagruchotały i rozprysły się. Księżniczka wróżek bynajmniej nie była ani po części tak bezbronna, jak mogła się wydawać.
Jednak… ciągnęła na nią kolejna dwójka Konsumentów. Natomiast Alice również nie została zapomniana przez siły Duncana. Cała trójka biegła w jej stronę tak szybko, jak tylko mogła.
- Celujcie w gwiazdy - oznajmiła donośnie, do Rhiannon i pozostałych dwóch wróżek. Sama nie miała zamiaru zaprzestawać walki. Rzecz jasna wolałaby mieć miecz księcia, ale ten najwyraźniej albo walczył gdzieś indziej, albo wieść jeszcze do niego nie dotarła. Nie mogła liczyć na magiczny, zaczarowany miecz od bogów, jakby pasowało do epickiej opowieści rodem z gaelickich mitów. Pozostało jej więc walczyć motyką. Pierwszego Konsumenta, który się do niej zbliżył, potraktowała tak, jakby jego głowa była piłką do baseballa… Była amerykanką, grali w to na lekcjach wychowania fizycznego w szkole do porzygania… nie sądziła, że ta wiedza mogłaby jej się kiedykolwiek do czegoś przydać.
- Tutaj - krzyknęła Rhiannon. - Tutaj będziemy bezpieczne! - krzyknęła i ciągnęła w stronę dużego budynku znajdującego się na obrzeżach wioski. Alice nie do końca wiedziała, co to mogło być. Może stodoła? Jednak wróżki raczej nie posiadały bydła, czy innych zwierząt. W każdym razie Rhiannon biegła w stronę zabudowania tak, jak gdyby od tego zależało jej życie. Może to nie było wcale takie głupie. Co prawda nie miały przed sobą zamku ze wspaniałymi umocnieniami, ale chyba łatwiej będzie bronić się w zamkniętym pomieszczeniu, niż na otwartej strefie.
Alice spostrzegła tuzin kolejnych Konsumentów. Bez wątpienia Duncan nie próżnował przez ten tydzień. Jak rozgoryczony musiał się czuć, że mu uciekła? Jak zdradzony i osamotniony był dlatego, bo najbliższa mu osoba zmieniła strony? Chyba że nie był tego świadomy. Być może uważał, że mooinjer veggey porwały Alice. Te siły, które widziały, miały na celu uratowanie jej ze szponów nieprzyjaciela.
- Alice! - krzyknęła Rhiannon, kierując się w stronę stodoły.
Jedna z przewodniczek biegła obok niej, jednak druga nie dostąpiła tego zaszczytu. Jeden z Konsumentów rzucił się na nią. Przeżerał po kolei wszystkie tkanki jej szyi, chcąc odebrać jej życie. Udało mu się to.
- I to różni mnie, od tego jebanego pomiota… - warknęła, po czym ruszyła biegiem w stronę budynku, do którego kierowała się Rhiannon i przewodniczka. Alice żałowała, że nie zdołała pomóc w żaden sposób tej drugiej. W pewnym momencie myślała, że to ona i Joakim tworzyli szarańczę… Konsumenci Duncana byli piraniami… Nie chciała wiedzieć, czy mieli ją uratować, czy zniszczyć wróżki. Alice zamierzała dokonać wszystkiego co będzie trzeba, by powstrzymać tego złaknionego mocy, smutnego, zapomnianego jebańca. Biegła ile miała sił w nogach.
Rhiannon biegła szybko tuż przed Harper. Posiadała swoistą, niepowstrzymaną i wibrującą grację wróżek. Jej towarzyszka zerkała w bok na kolejny zastęp Konsumentów. Alice dość szybko zrównała się z nimi. Wnet wpadły do środka stodoły. Alice czuła za sobą wyciągnięte, czarne, zimne palce upiora. Musnęły jej pleców. To było przerażające. Rhiannon naparła naprzód, zatrzasnęła drzwi i odepchnęła straszną strzygę.
Jej towarzyszka powoli oddychała.
- Mam na imię Urteja - powiedziała. - Nie chcę umrzeć kompletnie zapomniana.
W jej oczach czaiły się duże, wilgotne łzy. Spłynęły po jej policzkach, dotknęły szczęki i wnet dotarły do siana znajdującego się przed jej stopami.
 
Ombrose jest offline  
Stary 07-06-2019, 19:22   #244
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice Harper kiwnęła głową.
- Damy radę… Ale obiecuję, że nie zapomnę twojego imienia, nawet jak stąd wyjdziemy… - obiecała jej, po czym rozejrzała się. Czy były tu inne drogi, którymi Konsumenci mogliby próbować się wedrzeć? Czy było tu coś, czym mogłyby zastawić wejście? Co to było właściwie za miejsce? Harper szukała metod ratunku.
Spostrzegła metodę zagłady.
Przez jedną ze ścian wtargnął olbrzym. Był dużo większy od pozostałych konsumentów. Pewnie niegdyś był człowiekiem, jednak Duncan nafaszerował go mocą, siłą oraz witalnością. Czarny niczym smoła, przetoczył się przez kilkanaście metrów z gracją pociągu. Wydał z siebie ryk. Alice nie widziała jego rysów twarzy, ale pewnie i tak nie mogłaby ich rozpoznać. Bestia rozpędziła się, sunąc prosto na nich. Na jej czole widniała błyszcząca jasno, złota gwiazda.
Poczuła lęk, ale i skok adrenaliny. To było tak, jakby mierzyła się z bykiem, a jednak podniosła ręce w górę, unosząc motykę nad głowę i ruszyła na niego, z zamiarem przywalenia mu nią w czoło. Nie chciała patrzeć, jak Konsumenci Duncana rozszarpują Rhiannon i Urteję. Chciała je obronić za wszelką cenę. Ze wszystkich sił. Spróbowała sięgnąć do swoich zdolności. Jakichkolwiek. Nie chciała tych Duncana. Potrzebowała swoich. Musiała je obronić. Pragnęła tego teraz najbardziej.
Jednak nie dysponowała niczym. Koniec końców, w samym swoim środku, była tą samą śpiewaczką, która nakreślała najróżniejsze, najpiękniejsze i najstraszniejsze sceny sztuk w operze portlandzkiej. Nikt nigdy nie chciał przygotować jej do tego akurat momentu. Nie miała być wojowniczką. Przez całe swoje życie była zwykłą dziewczyną, dopiero w ostatnim roku wszystko tak bardzo się skomplikowało. Jednak jedno było pewne. Nie brakowało jej odwagi i siły woli. Czuła obrzydzenie w stosunku do Konsumentów Duncana. Co więcej, pragnęła ochronić Rhiannon i Urteję. Czy jej marzenia mogły się urzeczywistnić?
Jęknęła, kiedy spostrzegła, że jej druga towarzyszka ruszyła z wyciągniętym sztyletem prosto na potwora. Równie dobrze mucha mogłaby się mierzyć z tornadem. To, że Urteja była wróżką, tak naprawdę nic nie znaczyło. Jedno machnięcie łapy olbrzyma i polegnie.
I niestety… tak właśnie się stało.
Potwór zanurzył łeb w Urtei. Wżerał się w jej ciało. Na chwilę zapomniał o Rhiannon i Alice. Wciąż jeszcze mogły działać.
Harper chciała rozszarpać go gołymi rękami. Złapała mocniej motykę i ruszyła na niego, póki stał i gryzł. Chciała wykorzystać to, by z całych sił przywalić mu motyką w łeb. Teraz to z jej oczu lały się łzy.
Co ona najlepszego zrobiła…
Co najlepszego narobiła.
Nienawidziła się. Jednak teraz bardziej nienawidziła Duncana.
Alice skoczyła do przodu z motyką. Stwór jej poprzednika wdzierał się w ciało Urtei. Alice uderzyła w jego czerep motyką raz. A następnie znowu. Cieszyła się. W jej umyśle wznosiło się bardzo pierwotne uczucie. Głód krwi. Chęć mordu. Spostrzegła krew i to ją rozweseliło. Nie do końca była w tej chwili człowiekiem. Bardziej przypominała drapieżnika na polu bitwy, który chciał roznosić wroga. I udawało mu się to. Wyrządzała poważne rany potworowi… ale ten nagle ryknął i samym okrzykiem odepchnął ją do tyłu. Przewróciła się. Krew lała się z łba potwora, ale ten wciąż żył. Porzucił truchło wróżki i zrobił pierwszy krok do przodu. Potem następny. Zapomniał o Urtei. Teraz zwracał uwagę jedynie na następne, wielkie zagrożenie. W postaci Alice…
Urteja miała sztylet i Harper szybko szukała go wzrokiem. Był ostry. Może byłby lepszym narzędziem walki, niż motyka. Czuła furię, która pulsowała w jej żyłach. Nie miała zamiaru poddać się. Jeszcze nie. Nawet jeśli dalej miała tłuc go motyką, zamierzała to robić, póki nie padnie.
Jednak potwór był jeszcze szybszy. Już miał sięgnąć ku Alice… kiedy w jego stronę skoczyła Rhiannon. Jej bicz trzasnął szybko i mocno. Oraz celnie. Prosto w głowę potwora. Alice przez chwilę myślała, że to go pokona… jednak zdawało się, że córka Titanii jedynie zdołała odwrócić uwagę olbrzyma. Ten ryknął głośno i przeciągle. Alice spostrzegła sztylet. Ociekał krwią. Tkwił w dłoni Urtei… czy była w stanie sięgnąć po niego? Błyszczał dwa, trzy metry dalej. Może lepiej było zerwać się do ucieczki…
Może i lepiej było zerwać się do ucieczki… Ale Alice już słynęła ze swoich złych decyzji, a nie miała zamiaru porzucić Rhiannon. Rzuciła się po sztylet, a potem w stronę potwora z zamiarem skoczenia mu na plecy i dźgania na oślep, póki nie padnie. Wszędzie. W każdy kawałek ciała, w jaki mogła trafić.
Harper przetoczyła się. Lekko przeczołgała. Posiadała w sobie jedynie te siły, które zapewniły jej świecące, wróżkowe maliny. Wnet dotknęła sztyletu, który tkwił w dłoniach Urtei. Oczy wróżki były martwe. Kompletnie i nieodwołalnie. Alice jeszcze przed chwilą widziała ją w pełni życia. Natomiast teraz była jedynie sztywną lalką, leżącą bezwładnie na stogu siana… Jak szybko mogła zmienić się aż tak bardzo? To było przerażające.
Mocniej chwyciła sztylet… jednak to był tylko sztylet.
Bestia rzuciła się na nią.
Alice wyciągnęła w górę ostrze. Miała nadzieję, że olbrzym nadzieje się na nie, jednak nie miała wątpliwości. Gdy opadnie, sam jego ciężar ją zabije… Spojrzała w oczy potwora.
To była jej śmierć.
Tak właśnie wyglądała.
Po raz kolejny, miała się z nią zmierzyć. Była jak wściekłe stworzenie. Zaczęła na niego wrzeszczeć. Może i jej głos nie miał mocy, którą mogła go odrzucić, ale był donośny, w końcu była śpiewaczką. Był pełen wszystkich emocji, które szarpały nią teraz. Złością, strachem, bólem, poczuciem niesprawiedliwości, ale i wolą walki, nadzieją i zapałem… Nienawiścią i miłością. Przymrużyła oczy uginając nogi, by jej pozycja stała się stabilniejsza, zamierzała wbić sztylet w jego głowę, czy to w czoło, czy też w szczękę, przytwierdzając ją do cholernego podniebienia. Jeśli miał ją zabrać, ona zamierzała zabrać go ze sobą.

Alice widziała, jak czarne straszydło opadało na nią. Była odważna. Nieustraszona. Przygotowana zarówno na wyrządzenie mu krzywdy… jak i na własną śmierć. Gwiazda potwora błyszczała mocno i wyraźnie. Pulsowała jasnym, wyraźnym, złotym światłem Dubhe. Niby jej światłem… które jednak sprzeniewierzyło się przeciwko niej.
Alice trzymała mocno sztylet. Czuła łzy zbierające się w oczach. Wyciągnęła go przed siebie. Umrze, jednak może Rhiannon zdoła przeżyć. Spojrzała na ostrze w jej dłoniach. Wzniosła je przed siebie. Ujrzała tonową masę opadającą na nią w bitewnym szale…

Ale wtedy…
Trafił w nią z boku pocisk.
Ogromny i zdecydowany. Warczący, gniewny i potężny.
Pyrgus trafił stopami w barki bestii. Jak silny musiał być, że zdołał usunąć ją w bok? Bestia przeleciała poza ciało Alice. Książę podniósł do góry swój miecz. Uderzył nim w szyję olbrzyma, jednak ten podniósł dłoń i wnet Pyrgus przeleciał kilka metrów dalej.
Olbrzym jęknął z bólu. Szkarłatna krew wytrysnęła z jego szyi.

Jednak był blisko Alice. Wyciągnął czarne szpony, żeby ją pochwycić…
Rudowłosa odsunęła nogi, ale przekręciła się i wbiła sztylet w łapę potwora, którą próbował do niej wyciągać. Z jej oczu lały się łzy. Trzęsła się, ale jednak zareagowała. Próbowała się bronić. Jeśli potwór zbliżył się, dźgała dalej. Wszędzie.
Teraz już nikt nie mógł jej pomóc. Dźgała go tak, jak mogła. Wszędzie, gdzie tylko była w stanie. Potwór jęknął, jednak wciąż żył…


I wtedy znów rozbrzmiała głośna pieśń. Melodia wezbrała z ust Titanii, bez względu na to, jak daleko królowa wróżek się znajdowała. Kolejny raz przetoczyła się po wiosce i dotarła też do stodoły, w której znajdowała się rudowłosa. Straszliwy Konsument zawył głośno i wyraźnie. Zarówno z powodu ran, jakie zadawała mu Alice, jak i pieśni, którą snuła królowa mooinjer veggey.

- TERAZ! - wrzasnęła Rhiannon, kiedy w jednej z sekund olbrzym odgiął głowę do tyłu i wyeksponował swoje gardło.
Alice szarpnęła się i spróbowała wbić sztylet w gardło potwora. Nie chciała już dłużej walczyć. Jej ciało czuło coraz większe zmęczenie. Skok adrenaliny trwał już zbyt długo i wkrótce miał przestać działać. Emocje wypalały się, a ona nie jadła porządnego posiłku, tylko maliny. Oczywiście, że zaczynała czuć zmęczenie. Jednak musiała dobić to wielkie bydle.
Harper mocno trzymała ostrze. Obydwoma dłoniami. Wyciągnęła je przed siebie. Wnet sztylet zagłębił się w ciało straszydła. Alice przeciągnęła go w górę, jeszcze wyżej… i wyżej… A Konsument skrzeczał coraz głośniej i bardziej boleśnie.
Wnet padł.
Alice w ostatniej chwili zdążyła uskoczyć.
Rhiannon dobiegła do niej i przytuliła ją mocno. Zaczęła łkać nad jej głową. Pocałowała ją w oba policzki. Łzy wróżki skapywały na twarz Harper.
Olbrzym wierzgał i jęczał, jedna odniósł zbyt duże rany. Pyrgus doszedł do siebie i skoczył w jego stronę. Wyciągnął miecz z szyi i bestii. Wnet kolejna kaskada krwi zalała podłoże. Konsument wydał ostatni, straszliwy ryk i padł bez życia.
- To koniec - szepnęła Rhiannon, gładząc policzek Alice. - To koniec…
Harper złapała się ramienia księżniczki i zadrżała. Przytuliła się do niej, jakby była kołem ratunkowym na oceanie. Rudowłosa pokręciła nerwowo głową.
- Nie… To dopiero początek… Test… To jest pieprzony koszmar… To moja wina… Przepraszam… - wysapała, a jej głos łamał się. Nieco zdarła sobie gardło tym krzykiem. Jej mięśnie drżały. Powoli otworzyła oczy i zerknęła nimi na Rhiannon.
- Nie uratowałam jej… Nie dałam rady… - wyszeptała. Myślała o Urtei, ale i o jej drugiej towarzyszce. Ile wróżek jeszcze dziś umarło? Alice pogładziła nerwowo ramię Rhiannon, chciała ją też ukoić, tak jak ona ją.
- Będziemy o nich pamiętać zawsze - powiedziała Rhiannon. - Nigdy nie zapomnimy ofiary, jaką nam złożyły. Nie martw się, dopilnuję tego osobiście. Tak długo, jak ja będę żyła, tak długo mooinjer veggey będą wspominać Urteję i Damarę - powiedziała. - Jednak teraz musimy uciekać. Proszę.
Pyrgus wnet znalazł się obok nich. Wyciągnął rękę w stronę swojej siostry lub też Alice. Obie były bardzo blisko siebie.
- Walczysz dość zaciekle, jak na zdradziecką kobietę - powiedział.
To był chyba najlepszy komplement, jaki mogła się po nim spodziewać.
- W ten sposób walczę tylko wtedy, gdy na kimś mi zależy, by go ratować i pomóc… Przepraszam cię, książę… - powiedziała i spróbowała się podnieść. Czuła jak jej nogi drżały i ledwo mogła stać. Właściwie prawie nie mogła.
- Dokąd mamy się udać? Czy jest sposób by wzmocnić Titanię? Pomóc jej? - zapytała. Podała dłoń Rhiannon. Wnet obie stanęły obok siebie. Towarzyszył im już tylko Pyrgus.
- Możemy to sprawdzić tylko w jeden sposób - powiedziała wróżka. - Musimy ruszyć w jej stronę.
- Może jednak wolisz uciec, póki jest względnie bezpiecznie? - Pyrgus zapytał, spoglądając na bestię, która leżała obok nich. - Kto wie… może jest ich więcej… - zawiesił głos. - Donnchadh posiada ogromne moce.
Czyżby wyczuła w jego tonie… obawę? Pyrgus chyba… obawiał się tego, co mogło na niego czyhać.
- Nic to nie da, jeśli ucieknę. Znajdzie mnie. A jeśli jest sposób, by temu zaradzić, chcę wam pomóc. Chodźmy do waszej matki - poleciła. Choć była zmęczona, musiała działać wraz z nimi. Musieli coś zrobić.
Pyrgus skinął głową. Jego nastawienie zmieniło się diametrialnie w momencie, kiedy już podjęli decyzję. Wyprostował się i przeciągnął. Na jego twarzy pojawiła się czysta determinacja oraz odwaga.
- Nie martwcie się, panie - rzekł, wyciągając miecz. Wciąż jeszcze lśnił od czerwonej krwi Konsumenta. - Obronię was. Przy mnie będziecie bezpieczne.
Następnie ruszył w stronę wyjścia i obejrzył się na Alice.
- Miło, że nie wepchnęłaś nam tej motyki w plecy, kiedy tylko nadarzyła się okazja - rzekł, po czym kontynuował podróż w stronę wioski.
- Miło, że mnie uratowałeś… - odpowiedziała uprzejmie Alice. Zerknęła na Rhiannon.
- Chodźmy, księżniczko - poprosiła ją. Widać było po niej zmęczenie i widać było, że w tej konkretnej chwili nie miała więcej sił na walkę. Jej oczy były zaczerwienione od łez i przemęczenia. Była w nich jednak determinacja, by ruszać się, by iść dalej. By zrobić coś więcej i chyba tylko ona napędzała teraz jej ciało do ruchu.

Wyszli na zewnątrz. Pyrgus podążał na lekko ugiętych nogach, rozglądając się uważnie dookoła. Jednak, podobnie jak Alice, nie dostrzegał żadnego niebezpieczeństwa.
- Wydaje mi się, że głos dochodził z tego kierunku - powiedziała Rhiannon, wskazując wyrwę między dwoma budynkami.
Ruszyli w jej stronę. Po drugiej stronie w pewnej odległości ujrzeli czarne drzewa układające się w linię lasu otaczającego wioskę. Jednak przed nią znajdował się duży obszar spopielonej ziemi. Wciąż lekko jarzyła się. Obok niej klęczała Titania. Jej rude włosy powiewały na wietrze wraz z falbankami sukienki. Patrzyła na swoje dłonie. Oddychała całą sobą, ciężko. Wokół niej leżało kilka mooinjer veggey. Wszyscy nieżywi. Jednak bez porównania więcej było zwłok Konsumentów.
Alice patrzyła na nią. Podeszła do Titanii wraz z jej dziećmi. Zerknęła na jej dłonie, czy było coś z nimi nie tak. Rozejrzała się po martwych ciałach wokół niej. Przypominał jej się Kościół Skalny. Skrzywiła się nieco. Rozejrzała się, czy więcej ciemnych postaci nie nadciągnęło. Żadnej nie widziała. Na razie było podejrzanie cicho i spokojnie. Jakby cisza przed burzą zawisła nad wymiarem mooinjer veggey.
- Titanio… Powinniśmy się stąd zabrać - powiedziała nieco zmęczonym głosem.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 07-06-2019, 19:23   #245
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Titania zaczerpnęła powietrza kilka razy, po czym podniosła wzrok i spojrzała na Alice.
- Donnchadh nas atakuje. Próbuje się przedostać do naszego świata… - zawiesiła głos.
- Niemożliwe! - krzyknął Pyrgus. - Kto zdradził mu lokalizację mostu?
Titania pokręciła głową.
- Znajduje się na górze Snaefell. Próbuje otworzyć nowy portal. Tak właściwie już mu się to udało…
- Ale nikt nigdy wcześniej czegoś takiego nie dokonał… - Rhiannon spojrzała na matkę szeroko rozwartymi oczami.
- Aż do teraz - odparła Titania, przenosząc na nią wzrok.
- Titanio, czy jest jakiś sposób by go powstrzymać? Albo dać ci dość energii? Czy jest jakiś sposób, by go pochwycić? Jest w tym wymiarze coś, co może nam pomóc? - zapytała Harper, myśląc gorączkowo. Nie chciała patrzeć na ich upadek.
- Na krótką chwilę jesteśmy jeszcze bezpieczni. Udało mi się zamknąć portal… jednak jedynie na jakiś czas. Tak długo, jak Donnchadh będzie próbował go ponownie otworzyć, tak długo muszę tutaj przebywać, żeby chronić ten wymiar - powiedziała Titania.
- To jest ten portal? - zapytała Rhiannon, patrząc na pole jarzącej się ziemi.
Titania skinęła głową.
- Jest tylko jedno rozwiązanie, jakie przychodzi mi do głowy… - zawiesiła głos, spoglądając na Alice. - Jednak jest straszne - opuściła głowę i pokręciła nią.
Harper zmarszczyła brwi. Podeszła do niej bliżej i uklęknęła przed nią.
- Powiedz mi. Musimy coś zrobić. Nie mogę pozwolić na to, by was wszystkich zabił… A potem zabijał dalej - powiedziała upartym i jednocześnie zatroskanym głosem.
Titania zagryzła wargę i głośno westchnęła. Wciąż chyba się wahała.
- Potrzebujemy dużej energii, aby ponownie związać Donnchadha - powiedziała. - To, co miało miejsce wiek temu… należałoby to powtórzyć, jednak mooinjer veggey znacznie osłabły w przeciągu ostatnich lat. Nie jesteśmy w stanie tego powtórzyć. Sama z trudem blokuję wysiłki tego nędznika, żeby przedrzeć się do naszego świata. Nie jestem w stanie uczynić tego, co niegdyś zrobiłam z braćmi i siostrami przy Injebreck. Na dodatek wtedy i tak udało nam się tylko i wyłącznie dlatego, bo Donnchadh uznał, że jego zwycięstwo jest już pewne. Zrobił się nieostrożny. Jednak teraz bez wątpienia nie podejdziemy go w ten sam sposób… co znaczy, że potrzebujemy jeszcze większej wróżkowej energii…
- Skąd ją wziąć, Titanio? - zapytała poważnym tonem Alice. Rozumiała, że będą musieli znaleźć jakiś sposób na wytworzenie energii. Wiedziała, że światło Gwiazdy, ich matki wygasło, więc skąd mieli zdobyć jej taki nadmiar? Co trzeba by było uczynić?
- Potrzeba bardzo konkretnego rodzaju energii… - Titania zawiesiła głos. - Takiej, która będzie dobrze zgrana z energią Rhiannon i ogólnie mooinjer veggey…
- Czemu moją? - jej córka zmarszczyła brwi.
- Będę musiała zostać tutaj i chronić nasz świat, moja droga - odpowiedziała Titania. - To ty będziesz musiała uwięzić Donnchadha.
Rhiannon głośno przełknęła ślinę.
- Ale… ja nie wiem, czy potrafię… Ja nigdy… Ja nie…
- Uda ci się. Jesteś mądrzejsza i bardziej utalentowana, niż ci się wydaje - Titania uśmiechnęła się do niej lekko.
Na policzkach Rhiannon pojawiły się rumieńce. Chyba się nie zgadzała, ale nie chciała też sprzeczać się z Titanią.
Harper skakała spojrzeniem pomiędzy dwiema wróżkami.
- No dobrze, ale jak trzeba tego dokonać. Jak można jej pomóc? - dopytywała. Nie mogła w końcu stać tylko na uboczu i obserwować jak ktoś naprawiał to, co ona zepsuła i tym sposobem wywołała.
Titania westchnęła.
- Wasi ludzie mają powiedzenie, żeby zwalczać ogień ogniem, czyż nie? - zapytała retorycznie. - Obawiam się, że konsumowanie może być odpowiedzią na nasze…
- Nie! - krzyknął Pyrgus. - To największy i najokropniejszy grzech…! - przeraził się.
- ...jednak może być konieczny, aby spętać deamhana - westchnęła Titania.
- Na czym polega wasze konsumowanie? - zapytała Alice. Zastanawiała się. Mieli wyjść na świat ludzi i pozwolić Rhiannon konsumować? Kogo? Co? W jaki sposób? Titania mówiła, ale nie dała jeszcze żadnych dokładnych informacji.
- My nie możemy konsumować, nie potrafimy takich rzeczy - zaczęła Rhiannon.
- Dzięki gwiazdom! - krzyknął Pyrgus, podnosząc wzrok do góry.
- Ale ty wciąż potrafisz… prawda, Alice? Ta gwiazda na twojej ręce… jesteś Konsumentką Duncana, czyż nie?
Nawet ona musiała się lekko skrzywić, patrząc na błyszczący znak na dłoni Alice.
- Czy byłabyś w stanie skonsumować pewną rzecz i przekazać moc tutaj? - zapytała Titania.
Ściągnęła naszyjnik z szyi. Był bardzo prosty. Niebieski kryształ zawieszony na rzemyku.
- To Łza Mizara - powiedziała Titania. - Potężny artefakt, którego siły wyczerpały się dawno temu. Jednak możliwe, że wciąż będzie w stanie przechować i związać moc, którą mogłaby wykorzystać Rhiannon do spętania deamhana.
Alice przechyliła głowę…
- Tak… Myślę, że mogę konsumować… Do tego w świecie ludzi jestem silniejsza i szybsza niż zwykły człowiek, więc niewiele osób mogłoby stanąć mi na drodze. Niestety nie jestem w stanie ocenić co tam na górze nadaje się do skonsumowania… Mgła Mannanana zasłoniła szczelnie wyspę i nie można ocenić nic… Potrzebowałabym wskazówek, co mogłoby być dobrym celem… No i dobrze byłoby zrobić test… Czy faktycznie mogą przekierowywać energię. Nie chce skończyć nią przesycona jak.. Jak tamto monstrum - dodała z pogardą.
- To może zrobisz już test na miejscu? - zapytała Titania. - Nie mam żadnej bezwartościowej rzeczy zawierającej energię Phecdy i Mizara, bo no cóż… to przeczy samo w sobie. Wolałabym ograniczyć szkody do skonsumowania tej jednej rzeczy, która może mieć wystarczająco energii, żeby poskromić Donnchadha. I właśnie wymieniłaś ją. Miałam na myśli mgłę Mannanana. Mannanan był moim ojcem. Niestety nie ma go już z nami, jednak…
- Nie można! - krzyknął Pyrgus. - To się nie godzi! To święta bariera i… - zawiesił głos. Następnie spojrzał na Alice. - To wszystko twoja wina!
Titania miała dobry pomysł. Bariera była bardzo silnym źródłem energii. Alice zmrużyła oczy.
- Wiem, że moja. Dlatego staram się pomóc - powiedziała do księcia, pochylając głowę, po czym zerknęła na Titanię.
- Wiesz, że jeśli to uczynię, staniecie się odsłonięci? Widoczni… Nie chodzi mi o demona. Dajmy na to, że zniknie, że uda nam się go pokonać. Istnieje na świecie jeszcze jedna organizacja, która zajmuje się badaniem energii, pozyskiwaniem jej, dla istot z kosmosu. Nie wiedzą, że te istoty są śmiertelnym zagrożeniem dla ziemi i ja wraz z mymi przyjaciółmi, zamierzam tamte istoty powstrzymać, jednak, gdy mgła opadnie, staniecie się widoczni dla ich detektora… Prawdopodobnie odbije mu lekko szajba, od poziomu, jaki nagle dostanie… Czy to na pewno najsłuszniejsze i jedyne rozwiązanie? - zapytała.
- Są jeszcze dwie inne opcje - powiedziała Titania. - Skonsumujesz Kryształowe Serce. Znajduje się w samym środku naszego wymiaru i to ono nadaje kształt i formę wszystkiemu, co widzisz.
- Ale wtedy wszystko się rozpadnie! Stracimy nasz dom…! - tym razem Rhiannon podniosła głos.
- Druga opcja to taka, że skonsumujesz mooinjer veggey. Nie wiem, jak wiele żyć musiałoby zostać poświęconych, aby…
- Dość - Pyrgus splunął. - Nie zamierzam tego słuchać.
- Mgła Mannanana wydała mi się najmniejszym złem. Jestem świadoma tego, że potrzebujemy jej, jednak bez niej wciąż będziemy mogli żyć… i będziemy też mieć gdzie żyć - wyjaśniła Titania.
Alice kiwnęła głową.
- Postaram się w jakiś sposób odwrócić więc uwagę tej organizacji… Od szybkich odwiedzin na waszej wyspie Titanio… - powiedziała poważnym tonem.
- Jeśli wszystko nam się powiedzie - dodała.
- Nie podoba mi się to - Pyrgus pokręcił głową. - Koniec uciekania. Udam się na wzgórzę Snaefell i stawię mu czoła. Jak mężczyzna! - podniósł do góry miecz. - Jeśli umrę, to z honorem. Jeśli jednak zdołam go pokonać, to stanę się bohaterem!
- Pyrgusie, nie. Ryzyko… - zaczęła Titania. Bez wątpienia bezpieczeństwo syna było dla niej jednym z priorytetów.
- Czy to w ogóle możliwe? - Rhiannon zerknęła na Alice. - Czy mógłby dać mu radę? - zapytała z nadzieją, ale dość nieśmiałą. - Widziałaś już, jaki jest szybki i silny…
- Tak… Widziałam… Ale Pyrgus… Jedynie zająłby go. Odwrócił jego uwagę na chwilę. On nie jest istotą, z którą można się mierzyć w honorowym, spokojnym pojedynku. Może i okazałby szacunek. Może i walczyłby uczciwie, ale jego siła, z powodu ilości skonsumowanej energii, jest cholernie potężna… - powiedziała jej w odpowiedzi. a następnie zerknęła na Titanię.
- Nie boję się stawić mu czoła! - rzekł Pyrgus, choć jego mina wskazywała na to, że może to nie była pełna prawda. Zdawał się zaniepokojony, ale to była jak najbardziej odpowiednia i właściwa reakcja.
- Wiemy, mój drogi synu - powiedziała Titania. - Ale my boimy się stracić cię - westchnęła.
- Pójdę skonsumować zaklęcie Manannana, jednak nie wiem co będzie robił w tym czasie demon. Czy nie wedrze się tu i nie spróbuje skonsumować serca. Czy można je jakoś ukryć, schować? - zapytała Alice. - Nie chciałabym, rozumiesz… Przybyć za późno - wyjaśniła.
- Kryształowe Serce to ogromny diament. Ma wielkość mniej więcej ludzkiej głowy - powiedziała Titania. - Jednak obrasta je drzewo. Nie możemy przenieść drzewa. Aż strach pomyśleć, jakie skutki mogłoby to mieć, gdybyśmy spróbowali wydrzeć serce z rośliny - pokręciła głową.
- A w jaki sposób można skonsumować mgłę? - zapytała Rhiannon. - Gdzie jest ta mgła?
- Mgła Mannanana jest utrzymywana przez system kamiennych murów, które znajdują się na całej Isle of Man - odpowiedziała Titania. - To pewnie zajmie trochę czasu, żeby pochłonąć tak duży obiekt, czyż nie? - spojrzała na Alice.
- To zależy… Gdzie znajdują się i ile ich jest… - powiedziała.
- Wyspa nie jest za duża, potrafię poruszać się szybko, w zależności od tego jak sprawnie zdołam się dostać do pierwszych, zapewne tak szybko udam się do kolejnych. Może mój powrót na powierzchnię odwróci też nieco uwagę demona od prób wdarcia się tutaj, jeśli wyczuje, że coś robię, poza jego kontrolą. Nie mogę jednak spotkać się z nim. Powstrzyma mnie - wyjaśniła.
- Pyrgus będzie u twojego boku. Rhiannon też. Pomogą ci - powiedziała Titania. - Ja tutaj muszę pozostać, żeby chronić braci i siostry. Niestety nie są wystarczająco silni, żeby przejść na Ziemię i pomóc wam - westchnęła. - Jest jeden problem z murami Mannanana… Nie posiadamy żadnej mapy - zagryzła wargę. - Nie potrafimy zlokalizować ich wszystkich…
Harper zastanawiała się.
- Może na wyspie istnieje zapis, który o nich mówi. A może tworzą jakiś wzór. Spróbujemy to zlokalizować… Będę potrzebować… Dwóch dób. Potrzebuję, byś wytrzymała niecałe dwa dni Titanio. Myślę, że w tym czasie zdołam wszystko zrobić… Kiedyś dwie doby wystarczyły mi, by oblecieć Europę i uratować siebie i świat przed kontrolą bogów śmierci… Może tym razem nie będzie nawet aż tyle potrzeba - powiedziała.
- Nie powinniśmy więc zwlekać. Musimy się wydostać i znaleźć pierwsze mury. Czy znacie położenie chociaż jednego, czy dwóch? - zapytała.
- Na pewno są przy Injebreck House - powiedziała Rhiannon. - Wiem, bo sama widziałam. To takie niewielkie, niezbyt wyróżniające się murki. Oprócz tego, że są bardzo stare i na takie właśnie wyglądają. Pokrywa je roślinność i mech. Razem tworzą siatkę naciągniętą na całe Isle of Man, i wytwarzają pole, które odbija widzenie nadprzyrodzone. Choć czasami bywają wadliwe - dodała. - Raz na jakiś czas słyszałam opowieści o tym, że ktoś rzucił zaklęcie, które prześlizgnęło się przez radar murów. Jednak za każdym razem było ono dziwne i niestandardowe, kompletnie wyróżniające się od szeroko rozumianych norm. Koniec końców mgła Mannanana nie posiada własnej inteligencji. Jest tylko osłoną, którą można oszukać, jeśli znajdzie się odpowiednią wyrwę.
Alice zastanowiła się. Po drodze z lotniska do Injebreck również widziała takie murki. Zwróciła na nie uwagę, ale wtedy nie podejrzewała, że może kryć się za nimi coś tak znaczącego.
- Dwa dni… spróbuję - powiedziała Titania. - Mogę jednak obiecać tylko tyle, że dam z siebie wszystko - rzekła. - Życie oddam, jeśli będzie potrzeba - w jej oczach zabłysła iskierka determinacji, która skojarzyła się Alice z Pyrgusem. Teraz wyglądali całkiem podobnie.
Harper kiwnęła głową.
- Dobrze. Nie daję słowa, bo jest ono nic warte. Zrobię po prostu swoje, by powstrzymać demona. Może bractwo Trójnoga ma spisane punkty umiejscowienia takich słupków? Skontaktujemy się z nimi - powiedziała. Następnie podniosła się z kolan.
- Mam nadzieję, że to nie będzie nasze ostateczne pożegnanie Titanio… - rzekła uprzejmie.
Królowa zdawała się nie do końca słuchać Alice. Spoglądała w bok. Miała na twarzy wypisane jedno wielkie zmartwienie. I nie było w ogóle dziwne. Posiadała wiele powodów, żeby obawiać się o losy swoje, swoich dzieci, jak i wszystkich mooinjer veggey.
- Uważajcie na siebie - powiedziała wreszcie. - Przyszły ciężkie, trudne czasy - westchnęła ciężko.
- Ale przebrniemy przez nie, jak zawsze, dobra matko - Rhiannon przykucnęła i złapała Titanię za dłonie. - Proszę, nie smuć się - rzekła. - Pobłogosław nas na drogę.
Wróżka spojrzała na córkę z miłością. Chyba nieco ukoiła jej skołatane nerwy. Pochyliła się i pocałowała ją w czoło.
- Niech życie pulsuje w was pełnym blaskiem, a los sprzyja przy każdym kroku - rzekła. Jej słowa zabrzmiały miękko niczym aksamit.
Alice obserwowała ich relację… Nie pamiętała. Nie pamiętała tego, jak jej matka całowałaby ją w czoło w taki opiekuńczy sposób. Próbowała sobie przypomnieć coś, chociaż jedno takie wspomnienie, ale teraz nie mogła. Mimo wszystko, uśmiechnęła się. Słabo, ale jednak szczerze. Zerknęła tymczasem na księcia.
- Kiedy przyjdzie czas, wtrącisz ze mną i swoją siostrą demona do jego więzienia, książę? - zapytała, chcąc dowiedzieć się, czy był gotów walczyć z nią o to ramię w ramię, tak jak to robili zaledwie naście minut temu.
- Tak - Pyrgus powiedział głośno i wyraźnie.
Nie robił żadnych trudnych min. Nie wypowiadał też niepewnych wyrażeń. “O ile tylko zdołam”. “Jeśli dopisze nam szczęście”. “Nie wiem, jednak postaram się z całych sił”. Pyrgus wypowiedział tylko jedno, pojedyncze słowo i włożył w nie całą odwagę, jaką posiadał. A miał jej całkiem sporo. Przypominał żołnierza lub wojownika, który został dobrze wytrenowany przez swoich mentorów.
- Czy macie jeszcze jakieś pytania? - Titania chciała wiedzieć. Brzmiało to jak wstęp do pożegnania.
- Co uczynić, gdy zdołam skonsumować energię mgły i zamknę ją we łzie? - zapytała Alice, bo w sumie tego Titania nie objaśniła.
- Podać ją Rhiannon. A następnie udajcie się na Snaefell. Jeżeli tylko będę posiadała wystarczająco siły, to na krótki moment zstąpię tam z tyloma mooinjer veggey, ile będę w stanie przenieść.
- To w takim razie ty, matko, rzucisz zaklęcie! - Rhiannon spojrzała błagalnie na Titanię.
- Chciałabym cię w tym wyręczyć, moja kochana - westchnęła. - Jednak miej na uwadze, że to ty będziesz miała przy sobie Łzę Mizara, a ja wykorzystam dużo mojej siły na ochronę naszego domu, a potem przeniesienie mooinjer veggey. Nie jesteś już dzieckiem. Moja moc z każdym rokiem obniża się, a twoja wzrasta. Kiedyś będziesz musiała zająć moje miejsce. Może nawet za dwa dni.
Rhiannon pokręciła głową. Jej oczy zaszkliły się.
- Nie chcę nawet o tym słyszeć - brzmiała tak, jak gdyby brakowało jej powietrza.
Śpiewaczka kiwnęła głową. Pamiętała obraz, na którym wróżki śpiewały nad jeziorem.
- Musimy wybrać miejsce, w którym zostanie uwięziony, czy to wybierze się samo podczas zaklęcia? - zapytała.
- To jest część zaklęcia - powiedziała Titania. - Zaklęcie wiążące. Choć ten opis nie do końca oddaje istotę rzeczy. Jest nią wymazanie wszelkiego przeznaczenia danej osoby. Te zielone sznury co prawda unieruchomią go, ale ich głównym celem jest wpłynięcie na los daemhana. Kiedy zostanie ustalone, że ma zostać zapomniany, bezczynny i porzucony samemu sobie, odpowiednie miejsce samo powstanie - wyjaśniła. - Zazwyczaj znajdzie się na przestrzeni o wielkiej mocy. Ostatnim razem było to centrum świątyni Mizara i Phecdy, natomiast tym razem będzie to najprawdopodobniej sam szczyt najwyższego wzniesienia na Isle of Man, góry Snaefell.
Alice kiwnęła głową. Musiała zapamiętać, by sprawić by nikt, nigdy nie zdołał wejść do tego miejsca i przełamać go. Wiedziała, że IBPI dostanie się na wyspę i wiedziała, że będą szukać źródeł Fluxu… Jak więc mała ich od tego odwieść? Jak strzec więzienia Duncana… Najwyraźniej z jakiegoś powodu nie mógł zostać uśmiercony, skoro wróżki ponownie zamierzały go po prostu spętać.
- Czemu nie można go unicestwić? - zapytała, bo to ją w sumie zastanawiało.
- A można? - zapytała Titania i spojrzała na nią z zaciekawieniem.
- Ja… - Pyrgus znowu podniósł do góry miecz. - Ja na pewno zdołam…
- Kochany synu, jesteś potężnym wojownikiem, ale Alice już wspomniała, jak tragicznie wielka i nieczysta jest siła daemhana.
- Nie posiadamy magii śmierci, nie potrafimy zabijać - Rhiannon rzekła, spoglądając na Alice. - Jesteśmy stworzeni z życia i losu. Sama walka jest wbrew naszej naturze. Pyrgus jest wyjątkiem.
 
Ombrose jest offline  
Stary 07-06-2019, 19:24   #246
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice zastanawiała się. Była gwiazda, która odpowiadała za śmierć, jednak była uśpiona. Poza tym, Alice nie chciała go w to w żaden sposób mieszać. Duncan był dla niego zbyt dużym zagrożeniem. Wyrażał zbyt dużą tęsknotę za Alioth, nie mogła mu podarować Joakima na widelcu, choćby celem zabójstwa.
- Dlatego myśleliśmy o tym, żeby znowu spętać jego przeznaczenie - powiedziała Titania. - Myślisz, że byłabyś w stanie go pożreć? Obrócić przeciwko niemu swoją własną moc?
Pyrgus skrzywił się. Konsumowanie wciąż było dla niego aktem możliwie najgorszego obrzydlistwa. Rhiannon natomiast spojrzała z zaciekawieniem na Alice.
Harper zastanawiała się.
- Nie jestem pewna… znaczy. Nigdy nie udało mi się skonsumować energii innej osoby. Nawet nie wiem, czy potrafię coś takiego, na swoim poziomie zdolności. On tak, ale to lata konsumowania… Mogłabym spróbować, ale chyba musiałby być całkowicie nieprzytomny, albo osłabiony… To by go chyba… Dobiło całkowicie - powiedziała. Wyobraziła sobie coś takiego. Taką scenę, jak klęczał przed nią, spętany i obezwładniony. A ona dałaby mu swojej krwi, żeby pożreć energię, jaką miał. Mogła? Z jednej strony wydawało jej się to przykre i nawet niepokojące, a z drugiej, miałaby pewność, że nie byłby największym źródłem energii, które potem mogłoby się mścić, gdyby jakimś cudem zostało znów uwolnione… Ile noży mogła jeszcze wbić, by zapewnić bezpieczeństwo bliskim? Ten jeden też, zamierzała spróbować.
- Szczerze mówiąc, jeśli już spętamy go… - Titania spojrzała na Alice - …to o ile nie postanowisz go potem znowu uwolnić, to nie będzie w stanie uciec.
- Jeżeli dał ci zdolność konsumowania, to może jest ją w stanie również odebrać - powiedziała Rhiannon. - Poza tym Dubhe mogłaby się na to nie zgodzić. Czyż nie próbowałabyś jej zmusić po części do zjedzenia samą siebie? - zapytała.
- Obawiam się jednak najbardziej, że skonsumowałabyś nasze zaklęcie i uwolniłabyś go - Titania ciągnęła. - Jeżeli nałożymy na niego przeznaczenie bycia strąconym ku zapomnieniu i zatraceniu, to konsumowaniem będziesz próbowała to przeznaczenie zmienić. A to brzmi jak igranie z ogniem.
- Właściwie macie rację… Tak… Niech będzie. Nie będę próbować go konsumować. Niech znów zostanie spętany. Wymyślę metody, by odwrócić od niego uwagę - Harper powiedziała spokojnym tonem. Wróżki miały rację, to mogłoby być nierozsądne.
- Możemy już iść? - zapytała Rhiannon.
- Macie moje błogosławieństwo - Titania zgodziła się.
Pyrgus schował zakrwawiony miecz do pochwy.
- Nie mogę się doczekać - powiedział.
Oczy wróżek zerknęły na Alice, czy miała może jeszcze coś do powiedzenia, zanim powrócą na Ziemię.
Harper kiwnęła głową.
- Chodźmy. Komu w drogę, temu czas… Jak rzecze pewne przysłowie - rzuciła. Była gotowa ruszyć z powrotem do świata rzeczywistego. Ile teraz minęło czasu? Wcześniej tydzień, czy teraz już kolejny? Czy może tylko pół? Denerwowała się.
Titania skinęła głową.
- Dobrze, w takim razie…
Nagle zamilkła. Zerknęła na czarną, żarzącą się strefę. Alice poczuła na swoich rękach powiew najpierw zimnego, a potem dziwnie ciepłego powietrza. W powietrzu już nie unosił się słodki zapach miodu i trawy cytrynowej. Zastąpiła go spalenizna z domieszką czegoś dziwnego, obcego, jakby chemicznego… Choć zdawało się to mało prawdopodobne, żeby rzeczywiście jakieś wytworzone przez ludzi specyfiki znalazły się w świecie wróżek.
- Biegnijcie! - krzyknęła Titania.
Na samym środku strefy pojawił się czerwony blask. Zaczął rozszerzać się powoli na obwód, mimo że Titania koncentrowała się z całych sił. Złączyła ręce i zaczęła cicho śpiewać prostą, lecz ładną melodię. Tyle że szkarłatne wrota zaczęły się powiększać.
- Na co czekacie?! - na chwilę królowa przerwała.
- Matko…! - Rhiannon podniosła dłoń i wyciągnęła ją naprzód, jakby chcąc dotknąć Titanii.
Jednak Pyrgus złapał ją za bark i pociągnął w stronę, z której przybyli.
- Szybko - szepnął i zaczął biec.
Harper nie ociągała się. Ruszyła wraz z dwiema wróżkami. Nie wiedziała dokąd biegli, ale wierzyła, że znają najlepszą drogę, by dostać się do świata rzeczywistego i że tym razem przejście nie będzie tak… Dla niej bolesne i oszałamiające.
Prędko przemierzyli wioskę wróżek, po czym znaleźli się w ciemnym lesie. Alice spostrzegła po drodze kilkanaście mooinjer veggey, które zmierzały w stronę wioski, w której znajdowała się Titania. Harper rozpoznała wśród nich Coliasa. Ten jednak nie zwrócił na nią uwagi, a przynajmniej nie dał tego po sobie poznać. Widziała na jego twarzy niepewność i zaniepokojenie. Na pewno martwił się nie tylko o dobro własne, ale również o swoich towarzyszy i królową. Jak wielkie szanse mieli przeżyć? Nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie. Wszyscy też bali się prognozować.
- Tędy będzie szybciej - rzekł Pyrgus, kiedy znaleźli czarną rzekę. - Musimy kierować się zgodnie z jej nurtem.
Biegli obok niej. Na szczęście roślinność była dla nich sprzyjająca. Występowała, jednak nie na tyle gęsto, że nie mogliby przez nią przebrnąć. W pewnym momencie Pyrgus puścił dłoń swojej siostry. Oboje biegli prędko, ale jednocześnie z gracją. Alice miała małe problemy z kondycją po pewnym czasie. Tutaj nie docierała do niej moc Duncana. Nie była szybsza, zwinniejsza i silniejsza. Dysponowała tylko tym, czym zawsze.
- Stop! - krzyknął Pyrgus.
Wnet czarna rzeka dotarła do krawędzi świata.
To był piękny, ale jeszcze bardziej przerażający widok. Najwyraźniej tutaj nie znajdowali się na okrągłej planecie. Teren posiadał brzeg. Rzeka, kiedy docierała do niego, wyciekała prosto w dół? Gdzie trafiała? Alice nie miała pojęcia, bo nic nie oświetlało tych niżej położonych punktów.
- Skacz - powiedział do niej mooinjer veggey.
Harper zerknęła na niego.
- Tak po prostu? - zapytała. Chyba zwykły niepokój o nieznane kazał jej się odrobinę zawahać. Znów spojrzała w dół. Wzięła wdech i wydech. Sądziła, że raczej może mu zaufać, więc zacisnęła pięści. Zamierzała jednak skoczyć.
- Tak po prostu - powiedział Pyrgus.
Rozbiegł się, napiął mięśnie, po czym zerwał się do skoku. W trakcie lotu zmienił się w pięknego, zielonego orła. Jednak nie poruszał skrzydłami. Pozwolił, żeby rzeka niosła go wprost na dół.
- Wolisz ty pierwsza, czy ja? Boisz się? - zapytała Rhiannon. - Chcesz, żeby cię popchnąć? Wiem, że to wygląda niepokojąco. Mooinjer veggey są w stanie to przeżyć jedynie w wyższej formie.
- Nie pocieszasz mnie Rhiannon, nie mam wyższej formy, a tym razem nie zmieniłaś mnie w nitki krwi… - powiedziała i uśmiechnęła się do niej cierpko. Znów spojrzała w dół. To nie miałoby sensu, gdyby miała teraz umrzeć. Wierzyła, że Pyrgus nie miał tego w zamyśle. Miała nadzieję, że w ogóle miał, że nie potrafiła zmieniać formy… Westchnęła. Cofnęła się dwa kroki, po czym wzięła dwa susy przed skokiem, chcąc dodać sobie rozpędu… Jak na Iglicy.
Poczuła motyle w żołądku oraz przenikliwy strach, kiedy zaczęła spadać. Jednak gdy złączyła się z rzeką… wnet spostrzegła, że zaczęła się w niej rozpuszczać. Tym razem jednak trwało to może sekundę lub dwie i znów była jedynie kałużą krwi. Najwyraźniej zaklęcie, które Rhiannon rzuciła pod wróżkowym mostem, zakładało również drogę powrotną. Alice utraciła świadomość. Znów stała się tylko duszą omijającą najróżniejsze wymiary. Przed nią płynął orzeł, a za nią czyżyk. Nie wiedziała jednak o tym. W tej akurat chwili nie wiedziała o niczym. Prawie nie istniała.
Kiedy jej świadomość znów złączyła się w całość, Alice znajdowała się pod Wróżkowym Mostem. Woda Środkowej Rzeki obmywała jej ciało tak, jak gdyby Harper przez cały ten czas leżała tutaj sobie. Czuła się zziębnięta. Spostrzegła, że Pyrgus i Rhiannon już byli gotowi do dalszej drogi. Stali nad nią i czekali. Wróżka wyciągnęłą w jej stronę rękę, chcąc pomóc jej wstać.
Alice drżała. Spojrzała, czy może wraz z nią powróciły jej ubrania no i rzecz jasna przyjęła pomoc od Rhiannon. Tak, na szczęście nie była naga.
- Udajmy się do Injebreck, tam były pierwsze - zasugerowała, ale jej głos lekko dygotał od chłodu. Był grudzień. Potrzebowała okrycia ciepłego i odpowiedniego.
- Pierwsze co? - zapytała Rhiannon.
Pyrgus rozejrzał się dookoła. Chyba sprawdzał, czy nie ma zagrożenia. Następnie ruszył przed siebie, nie czekając na Alice i siostrę.
- Kamienie, których szukamy. W pobliżu posiadłości, gdzie się zatrzymywałam… - wytłumaczyła. Zerknęła na Rhiannon, czy ta ruszyła za nią.
- W porządku - odpowiedziała wróżka. - Dojdziemy do drogi Ellenbrook. Albo Old Castletown. Nie wiem do końca, jak je nazywacie - mruknęła. - Czy możesz wezwać samochód? - poprosiła. - Choć tak właściwie… - zamyśliła się. - Mogłabyś też wezwać łosia. To na nim przywiozłam ciebie tutaj. Nie ma już ich tak wiele, jak kiedyś, jednak nie wymarły kompletnie.
- Mogłabyś przemierzyć na nim las prosto do Injebreck - wytłumaczył Pyrgus. - Natomiast ja i Rhiannon polecielibyśmy nad wami i zareagowali, gdyby coś wam się przytrafiło.
- Jednak będziemy w lesie, więc to mało prawdopodobne - wtrąciła Rhiannon. - Czuję się pośród drzew dużo bardziej spokojnie, niż w tych dżunglach z betonu, szkła, metalu i plastiku.
- Paskudztwo - Pyrgus skrzywił się i spojrzał na Alice z odrazą, jakby to ona była odpowiedzialna za charakter ludzkich zabudowań na całym świecie.
- Chyba jesteśmy zdani na łosia. Nie mam ze sobą telefonu - powiedziała. W końcu jej komórkę zabrał Duncan… A właściwie nie jej, co komórkę Darleth, jej właściwy telefon leżał rozładowany na komendzie… Potrafiła jeździć konno, ale czy jazda na łosiu działała tak samo? Poza tym, to było dzikie stworzenie, miała nadzieję, że dzięki obecności dwójki wróżek, będzie się zachowywało spokojnie.
- To zostań tutaj na chwilę - poleciła Rhiannon.
Następnie zamieniła się w czyżyka. To trwało jedynie przez chwilę. Wnet zielony ptaszek zatrzepotał skrzydłami i ruszył prosto w stronę lasu.
- Usiądziesz na nim bokiem, to się nie obetrzesz - powiedział Pyrgus, krzywiąc się do niej lekko. To była chyba jego specjalna mina, zarezerwowana specjalnie dla niej. - Nie mamy dla ciebie siodła. Uważaj, żeby nie zrobić krzywdy temu biednemu zwierzęciu - dodał. - I podziękuj mu po wszystkim za to, że odpowiedział na naszą prośbę. Nie krzywdź go, nie bij i nie zabijaj. To żywe, godne szacunku zwierzę.
- Oczywiście. Nigdy nie skrzywdziłabym zwierzęcia… O ile to nie rzuciłoby się na mnie z kłami czy pazurami. Mam sentyment do rogatych stworzeń. Zawsze bardziej kojarzyłam się sobie z jeleniem, niż z drapieżnikiem… Przynajmniej do czasu sprzed kilku miesięcy - powiedziała. Skrzyżowała ręce pod biustem i czekała, aż Rhiannon powróci. Sprawdziła tymczasem jak zachowywała się energia w jej ciele.
Czuła, że jej gwiazda… czy może raczej gwiazda Duncana, aktywowała się. Czy posiadała w sobie wbudowany nadajnik GPS? Może tak, może nie. A jeśli tak, to czy mgła Mannanana blokowała jego działanie? Titania wspominała o tym, że czasami różne umiejętności namierzające były w stanie prześlizgnąć się przez barierę, jeżeli zdawały się dla mgły zbyt niestandardowe. Czy tak było też w tym przypadku?
- Mi przypominasz bardziej rudego, chytrego lisa - odpowiedział Pyrgus.
- Z tego co wiem, lisy są tchórzliwe, kradną i srają na wszystko co uznają za swoje… Hm… Chyba średnio pasuję do tego opisu - powiedziała i uśmiechnęła się krzywo. Miała nadzieję, że to iż wróciła, odwróci uwagę Duncana od wbijania do świata wróżek, chociaż na trochę czasu. Ale że nie zdoła jej od razu znaleźć. Musiała najpierw skonsumować mgłę. I miała zamiar przed nim uciekać, aby dokonać tego nim będzie za późno.


Alice i Pyrgus czekali przy Wróżkowym Moście na przybycie łosia i Rhiannon. Mijały kolejne sekundy i towarzyszył im jedynie szelest wiatru oraz strumienia. Pyrgus wyciągnął swój miecz i przykucnął. Zaczął obmywać go z krwi Konsumenta. Szkarłat zaczął spływać wraz z rzeką. Ginął, kompletnie rozpraszał się w wartkiej wodzie. Pyrgus przesuwał dłonią po ostrzu. Spoglądał na nie z uwagą. Harper odniosła nieco wrażenie, że głaskał je niczym bardzo bliską osobę. Podniósł dłoń i założył za ucho kosmyk długich, kasztanowych włosów. Zamyślił się. Przez chwilę na jego twarzy przebłyskiwało zaniepokojenie i trwoga.
- Dużo niewiadomych w tym równaniu… - zawiesił głos i przeniósł wzrok na Alice.
Ta usłyszała za sobą cichy pomruk zwierzęcia.
Kiedy odwróciła się, ujrzała dużego, brązowego łosia. Jego poroże było szerokie i wspaniałe. Wyglądało na niebezpieczne. Jednak stworzenie zdawało się łagodne. Nie atakowało Alice, a jedynie wyczekiwało. Na szczycie jego łba siedział czyżyk.
- Twój powóz, księżniczko konsumentów - mruknął Pyrgus.
Harper podeszła do łosia i skłoniła lekko głowę. Po czym podniosła dłoń, by mógł ją powąchać. Chciała nią za chwilę pogładzić jego szyję. Dopiero po powitaniu była gotowa go dosiąść. Wsiadanie na takie zwierzę nie było proste, zwłaszcza, że jak zauważył Pyrgus, nie mieli siodła. Alice zerknęła na księcia wróżek.
- Zechcesz pomóc mi wsiąść? - zapytała.
- Po to tutaj jestem - mruknął Pyrgus.
Wstał i schował miecz do pochwy, po czym ruszył w stronę Alice. Przykucnął obok łosia i splótł dłonie w koszyczek.
- Do czego to doszło - parsknął gniewnie. - Książę mooinjer veggey twoim podnóżkiem. Jednak jeśli taka wola mojej matki… to skończmy naszą egzystencję we wstydzie i poniżeniu. Czekam.
Alice nie komentowała. Podeszła do niego, po czym wsparła jedną nogę na jego splecionych dłoniach. Drugą przełożyła, podnosząc się wyżej i zapierając rękami o grzbiet łosia. Za chwilę już siedziała na nim okrakiem. Następnie przełożyła drugą nogę na jeden bok i w ten sposób siedziała na nim bokiem. Potrafiła jeździć i tak, uznała, że to było romantyczne, być w angielskiej posiadłości, zakładać sukienki i wyciągać Terrence’a na przejażdżki po okolicy. Uwielbiała ten czas… Była gotowa do drogi.
Łoś był czysty i nie pachniał brzydko. Alice czuła pod sobą te wszystkie mięśnie, które były gotowe do pracy. Sama nie czuła się zbyt komfortowo, bo była wciąż przemoczona od leżenia w wodzie. Kiedy tylko rozsiadła się na łosiu, ten wygiął głowę do tyłu i zaryczał. Harper poczuła pierwotny strach. Złapała się szyi zwierzęcia, jednak to nie próbowało ją strząsnąć. Pyrgus podszedł do niego. Podniósł rękę i potarł o siebie palcami. Spomiędzy nich wyleciało dużo zielonego brokatu. Pofrunął prosto w stronę oczu łosia.
- Zawieź ją bezpiecznie do celu… - Pyrgus szepnął przekonująco.
Alice poczuła dreszcze na ramionach. To był ten głos, którego używała Rhiannon w Injebreck House i po którym miała dreszcze i uderzenia gorąca. Najwyraźniej to była jedna z mocy mooinjer veggey.
Łoś ryknął, obrócił się i ruszył w stronę lasu. Czyż na jego czerepie zerwał się do lotu. Pyrgus natomiast zmienił się w orła i pofrunął prosto do nieba.
Harper trzymała się sierści na szyi rogatego stworzenia. Nie miała tutaj wodzy, których mogłaby się trzymać. Musiała więc balansować ciałem do ruchów łosia. Nie było to proste, ale skupiła się teraz na tym. Potem, zaczęła się zastanawiać co dalej. Czy przy posiadłości zostały jakieś działające auta? Czy kogokolwiek tam zastanie? Czy powinna szukać? Uznała, że musi się w pełni skupić na skonsumowaniu pierwszych kamieni, o których wiedziała gdzie są. A gdy zabraknie jej wiedzy, poszuka Abbana. Miała przeczucie, że gdy znajdzie jego… znajdzie i swoich bliskich.
Alice podróżowała przez las. Kompletnie sama, jak by się wydawało na pierwszy rzut oka. Nie miała żadnych towarzyszy oprócz łosia, na którym jechała. Jednak w rzeczywistości wysoko nad lasem poruszał się zielonkawy orzeł, a nieco niżej i wolniej kolejny ptak - czyżyk. Harper cieszyła się, że ta podróż nie będzie trwała zbyt długo. Choć z drugiej strony nie była pewna, gdzie tak dokładnie się znajdowała i jak daleko było stąd do Injebreck. Robiło się coraz jaśniej. Zrozumiała, że najprawdopodobniej nadchodził świt. Łoś wcale nie poruszał się aż tak szybko, jednak przemierzał las prosto do celu. Nie musiał podążać za ludzkimi drogami i dzięki temu mieli dużo mniejszy dystans do przemierzenia, niż gdyby przemieszczali się samochodem.
Wnet Alice spostrzegła kilka miejskich dróg, które musieli przekroczyć. Znajdowała się tu również rzeka, jednak niedaleko znajdował się mostek, w stronę którego skierował się łoś.
Rudowłosa drżała. Było chłodno. Musiała się zatrzymać po konsumowaniu w posiadłości i przebrać w coś suchego, nie mogła dostać zapalenia płuc. Rozglądała się naokoło, czy nic nie jechało, albo czy nie nadchodził Duncan. Miała nadzieję, że z jej bliskimi wszystko było ok.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 07-06-2019, 19:26   #247
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Łoś szedł prosto przez las. Akurat natrafił na nieco wolniejszą przestrzeń w jego środku, gdzie drzewa nie porastały tak gęsto. Los chciał, że ktoś rozstawił tam namiot. Był tutaj nawet drewniany taras, co sugerowało, że może ktoś zatrzymał się tutaj na dłużej. Alice spostrzegła stół oraz zapalony grill… oraz chłopca, który siedział przy nim. Spoglądał na łosia, który wynurzył się spomiędzy drzew oraz na rudowłosą kobietę, która go dosiadała. Otworzył szeroko usta.
Alice przytknęła palec do ust, by nie zaczął wołać. Po czym zwróciła głowę w stronę łosia.
- Szybciej przyjacielu - poprosiła stworzenie, bowiem nie chciała, by rodzic, czy rodzice dziecka wyszli i zauważyli ją na stworzeniu.
- Molly! Molly, obudź się! - krzyknął chłopiec. - To królowa wróżek!
Łoś rzeczywiście przyspieszył. Parsknął i spojrzał na chłopca, jak gdyby rozśmieszyło go to, co powiedział. A może po prostu zaniepokoił się, widząc człowieka pośród jego królestwa. Puszcza powinna być dzika, jednak ludzie pojawiali się już dosłownie wszędzie.
Molly, maleńka dziewczynka, wygramoliła się z namiotu i zaczęła podskakiwać z ekscytacji, jednak zobaczyła jedynie plecy Alice oraz zad łosia. Wnet zagłębili się w środku lasu i zniknęli, zostawiając rodzeństwo za sobą.
Zwierze przyspieszyło. Pół godziny później Alice spostrzegła Injebreck House. Stał przed nim samochód Darleth oraz Shane’a, ale ten miał wciąż przekłute opony.
Najpierw Harper jednak chciała zająć się skonsumowaniem kamieni. Pokierowała więc stworzenie w ich stronę, tam dopiero chciała zsiąść. Nie zapominając o okazaniu łosiowi szacunku i podzięki za drogę.
Ten uciekł od razu w chwili, gdy Alice z niego zeszła. Przeszła się wzdłuż drogi. Białe ściany Injebreck House zostawiła nieco z tyłu. Wnet spostrzegła orła i czyżyka, które sfrunęły w dół i przemieniły się we wróżki. Harper czuła się dziwnie, będąc świadkiem takiego bajkowe widoku.
- Cała i zdrowa? - zapytała Rhiannon.


Mury ciągnęły się z obu stron. Jak dokładnie Alice zamierzała się zabrać za Konsumowanie ich?
Rudowłosa zastanawiała się. Czy jej krew nadal służyła do konsumowania? Poszukała po kieszeniach, ale przypomniało jej się, że na spacer nie zabierała ze sobą niczego.
- Potrzebuję czegoś ostrego… Aby skaleczyć się w dłoń - wyjaśniła wróżkom.
Pyrgus uśmiechnął się.
- Nic więcej nie mów - powiedział i wyciągnął z pochwy miecz.
Ruszył nim prosto na Alice, jak gdyby chciał ją nim przebić.
Harper odruchowo wystawiła ręce przed siebie chcąc go powstrzymać. Nie prosiła o dźgnięcie i śmierć, tylko o lekkie skaleczenie na dłoni.
Pyrgus wyglądał tak, jakby planował obciąć jej rękę, ale zamiast tego w ostatniej chwili zakręcił mieczem nad głową niczym akrobata podczas popisu cyrkowego. Złapał uchwyt w ten sposób, że teraz koniuszek miecza wskazywał przestrzeń za jego plecami. Wyciągnął dłoń w stronę Alice, żeby przejęła od niego wróżkowy oręż.
- Nie popisuj się - mruknęła Rhiannon, ale lekko uśmiechnęła się.
Rudowłosa wypuściła oddech i przyjęła miecz. Ostrożnie objęła jego koniec dłonią i przesunęła, kalecząc się. Jak zwykle skrzywiła się i syknęła lekko. Zerknęła w stronę murków… A potem na Rhiannon.
- Podaj mi proszę łzę… - poprosiła.
Dopiero z nią zamierzała podejść do nich, by przesunać ręką po kamieniu i naznaczyć go swoja krwią.
Alice przyjęła drogocenny naszyjnik od wróżki. Pyrgus wziął z powrotem swój miecz, jako że Harper brakowało ręki, żeby spryskiwać kamienie krwią, trzymać oręż, a także Łzę Mizara.
- Hmm - mruknęła Rhiannon, obserwując Alice. - Nawet teraz przechodzą mnie ciarki - pokręciła głową. - Na samą myśl, co chcesz zrobić - mruknęła i zerknęła na Harper.
- Titania mogła wymyślić taki plan, bo to jedyna nasza opcja - rzekł Pyrgus. - Jednak nie musielibyśmy poświęcić Mgły Mannanana, gdybyś nie wypuściła daemhana.
Najwyraźniej książę wróżek nie mógł wytrzymać godzinę bez przypominania Alice o tym, że to wszystko jej wina.
- Wiem książę… - powiedziała smutno, po czym zacisnęła mocno rękę na łzie, by móc szybko przesłać do niej energię. Następnie tak jak wcześniej zamierzała, naznaczyła kamienie swoją krwią i skoncentrowała się. Czekała, aż coś nastąpi… Nie wiedziała jak będzie to działało…
Alice skoncentrowała się.
Wnet zrozumiała, że mury, które znajdowały się na całym Isle of Man były swoistą całością. Skropała jedynie jeden punkt na przestrzeni bardzo wielu kilometrów. Odniosła wrażenie, że próbuje wyssać zawartość tankowca, ciągnąć przez słomkę. Starała się, jednak to nie dawało żadnych znaczących rezultatów. Zrozumiała, że musiała umieścić takie krwiste punkty na znacznie większej przestrzeni. I tylko wtedy, być może, uda się skonsumować ogromne Paraspatium. Gdyby jej Konsumenci posiadali wciąż moce, to zwołanie ich tutaj mogłoby być wielce przydatne. Mogliby współpracować tak, jak miało to miejsce przy triskelionie. Jednak obecnie była jedyną konsumentką… Konsumentką Duncana.
Nie mogła więc liczyć na swoich Konsumentów, bo nie mieli mocy. Była tylko ona, sama… Popatrzyła na ranę, po czym wbiła w nią palce drugiej ręki, żeby powiększyć i aby zaczęło lecieć z niej więcej krwi. Syknęła i zaczęła iść wzdłuż murka, aby pokryć jego większą ilość posoką. Może to mogło pomóc… Była skoncentrowana i skupiona. I błagała Dubhe o pomoc, choć ta zapewne wolała Duncana i jego ogrom mocy… Alice potrzebowała jej wsparcia teraz bardziej niż kiedykolwiek…
Pyrgus i Rhiannon zamienili spojrzenia.
- I jak? Wszystko w porządku?
Na skali całego Isle of Man te kilka kroków chyba nic nie zmieniało. To był i tak tylko jeden punkt.
- Wydaję mi się, że aby to uczynić, musze oznaczyć wszystkie kamienie. Nie wystarczy tylko ten. Musimy więc udać się do kolejnych, ale najpierw, muszę się przebrać w coś suchego… - powiedziała i zacisneła krwawiącą rękę. Spojrzała w stronę posiadłości. Czy Jenny i Darleth nadal w niej były? Na pewno będą miały milion pytań, a jej brakowało czasu na odpowiedzi. Za to posiadały samochód na miejscu… ruszyła więc w stronę budynku.
Rhiannon spojrzała niepewnie na posiadłość.
- Czy muszę tam wchodzić? - zapytała. - Wolałabym nie… - zawiesiła głos. - Będę czekać na zewnątrz.
W sumie ciężko ją było za to winić. Nie działy jej się w środku aż tak wielkie krzywdy, lecz mimo wszystko przeżyła tam dużo złego. Alice pewnie również wolałaby nie wracać do pewnej pizzerii na Mauritiusie. A zwłaszcza do jednego jej pokoju na piętrze…
Rudowłosa wzdrygnęła się na ostatnią myśl.
- W porządku. Możecie poczekać tu na mnie oboje. Za moment wrócę, gdy się przebiorę… - obiecała, po czym ruszyła do drzwi wejściowych domu.
- Alice… - Pyrgus chyba pierwszy raz zwrócił się do niej po imieniu. - Powiedziałaś, że musisz oznaczyć… wszystkie kamienie? Wszystkie? Przecież nie masz w sobie tyle krwi… - zawiesił głos. - Czy nie ma innej drogi?
- Może wystarczy co jakiś obszar…? - Rhiannon zawiesiła głos pytająco. - Pewnie nie masz pojęcia.
Alice była na przodzie, ale wciąż podążali za nią.
Zastanawiała się nad tym.
- Możemy to sprawdzić. Jednak najpierw musimy znaleźć kamienie. Może rzeczywiście spróbujemy po obszarze. Może w pewnym momencie zdołam zaznaczyć tyle, by pochłonąć mgłę - powiedziała cicho do nich. Alice była ciekawa kto był w domu.
- Ja mogę wejść z tobą, jeśli chcesz - mruknął Pyrgus. - Będziesz bezpieczniejsza.
- Jeśli nie, to przynajmniej ustalmy… że jeśli przez pół godziny nie wyjdziesz, to oznacza to alarm - zasugerowała Rhiannon. - Donnchadh może być w środku. Czuję jego aurę wiszącą nad tym terenem - skrzywiła się, jak gdyby w powietrzu unosił się paskudny zapach. Alice rzecz jasna niczego takiego nie wyczuwała.
- Lepiej, żebyście poczekali i rzeczywiście, jeśli nie wyjdą w ciągu pół godziny, to będzie zły znak… - Alice oznajmiła i oddała łzę Mizara Rhiannon. Sądziła, że w razie czego, u niej będzie bezpieczniejsza.
- Ukryjcie się może - zaproponowała. Po czym odwróciła się, by wejść do środka.
- W porządku - odpowiedziała Rhiannon.
Pyrgus również skinął głową i przysiadł na trawie. Bokiem na lewo miał widok na dom, a na prawo na drogę.
Alice prędko spostrzegła pierwszą przeszkodę. Drzwi wejściowe były zamknięte na klucz.
Harper skrzywiła się. Pokręciła głową. Zaczęła więc obchodzić powoli dom, szukając jakiegoś uchylonego okna.
Nie spostrzegła niczego takiego. Jednak ujrzała wyjście z jadalni na tylny taras. Znajdowały się tam drzwi i wnet odkryła, że te nie zostały zamknięta na klucz. Wnet weszła do środka. Nie natknęła się na nic alarmującego w najmniejszym nawet stopniu.
Rudowłosa powoli przymknęła drzwi, po czym po cichu ruszyła w stronę schodów na górę. rozglądała się i nasłuchiwała, czy ktoś był w domu, no i przede wszystkim, czy nie spał.
Alice przejrzała parter. Dostrzegła w nim ze znajomych jedynie Darleth. Kobieta spała na swoim łóżku. Chyba drzemała, gdyż była ubrana w normalne, choć całkowicie czarne ubrania. Trzymała w rękach modlitewnik. Łańcuszek z krzyżykiem znajdował się na pościeli obok niej. Wcześniej musiała go chyba ściskać w dłoni.
Harper popatrzyła na nią, po czym zdecydowała cicho podejść do kobiety i delikatnie zbudzić ją, poruszając jej ramię.
- Darleth… Zbudź się proszę - poprosiła cicho.
Sen Filipinki musiał być naprawdę lekki, bo momentalnie się przebudziła. Była jednak kompletnie rozespana. Spojrzała na Alice i przez długą sekundę chyba nie była pewna, czy to nie jest kolejny rozdział snu, czy też może… już wróciła na jawę.
- Słodki… słodki Jezu… - mruknęła i gwałtownie odskoczyła.
Zrobiła bardzo dziwną, tak właściwie śmieszną minę. Rozwarła szeroko zarówno oczy, jak i usta. Patrzyła na Harper jak na ducha.
Rudowłosa uniosła ręce do góry.
- Spokojnie. To ja, naprawdę ja… Żyję… Oddychaj głęboko. Powiedz mi, kto jest w domu? - szeptała, chcąc uzyskać informacje.
- A-alice? To naprawdę ty?
Darleth przybliżyła się i wyciągnęła dłoń, jak gdyby chcąc dotknąć Alice. Ale bała się. Może tego, że Harper rozpryśnie się jak mydlana bańka. A może obawiała się, że jej twarz zamigocze i zmieni się w obraz demona. Chyba nie dotarło do niej pytanie rudowłosej.
- Tak Darleth, to naprawdę ja… Zniknęłam… Przepraszam… - powiedziała, siadając na chwilę na brzegu jej łóżka i dotykając palcami jej wyciągniętej dłoni.
- Nie mam wiele czasu, mam coś ważnego do zrobienia. Powiedz mi kto jest w domu - ponowiła prośbę.
- Nie było cię dziesięć dni! - Darleth wrzasnęła. - Jesteś cała i zdrowa?! Przecież… ja już myślałam, że nie… że nie żyjesz… tak jak Steve! - w oczach kobiety pojawiły się łzy. - Wszyscy tak myśleli. Myślą - poprawiła się. - A ty… gdzie ty byłaś, do jasnej anielki?!
Mocniej chwyciła modlitewnik, jak gdyby chciała nim smagnąć Alice po głowie.
- W krainie wróżek… Tam czas płynie dużo wolniej niż tu… Nawet nie upłynął pełny dzień mojego pobytu w ich świecie… - wyjaśniła smutno. Westchnęła, po czym spojrzała na zakrwawioną dłoń.
- Przepraszam, że was zasmuciłam i zaniepokoiłam. Odpowiesz mi wreszcie, na moje pytanie? - zapytała ostrożnie.
Darleth rzuciła wszystko i przybliżyła się do Alice. Przytuliła ją. Rozpłakała się na dobre.
- Przynajmniej o jedną śmierć mniej - załkała. - Jednak i tak pozostanę w czerni dla Steve’a. I dla tych wszystkich ofiar powodzi… - zawiesiła głos.
Głaskała Alice po plecach.
- Jesteś cała mokra! Drżysz… Boże! - krzyknęła.
Wstała i ruszyła w stronę szafy. Otworzyła ją i wyjęła jeden z ręczników z najwyższej półki. Rzuciła go w stronę Alice.
- Co to za świat wróżek? Czy to jakieś narkotyki? - zapytała, marszcząc brwi. - Zrobię ci gorącej herbaty z imbirem. Musisz się umyć, naniosłaś mi żwir na łóżko!
Rzeczywiście, po tym wszystkim Alice miała na sobie różnego rodzaju zanieczyszczenia.
- Oh… Przepraszam… Pójdę się przebrać… Tylko kto jest w domu. Nie ma tu Shane’a, czy Duncana? - zagadnęła, choć spodziewała się, że demon przebywał na górze, wraz z Hastingsem przy boku. Podniosła się i przyjęła ręcznik. Było jej tak zimno, że aż nie czuła, że zdrętwiały jej już palce rąk.
- Podobno ta dwójka urządziła sobie obóz na szczycie góry Snaefell - powiedziała Darleth. - Góra Czarownic, nie ma co - pokręciła głową i westchnęła. - Jestem tutaj sama… sama od wielu dni. Alice… minęło ich dziesięć, odkąd nas opuściłaś. Dlaczego twoi przyjeciele mieliby tu przybywać? Wcześniej ten dom tętnił życiem… teraz jest tu tylko pustka - posmutniała.
- Czy wiesz dokąd się udali? - zapytała Harper. Czyżby wrócili do Anglii? Rozumiała, minęło dziesięć dni. Mogli, ale porzucenie Duncana w takim stanie nie byłoby… W ich stylu… Przynajmniej tak sądziła. Jak było naprawdę? Nie miała jak się przekonać, dopóki Darleth jej nie powie, albo sama tego nie sprawdzi.
- Tak i nie - odpowiedziała Darleth. - Najbardziej na zostanie nalegał Kit. Chyba teraz pracuje z Bractwem Trójzębu - powiedziała. - Nie wiem, nikt mi naprawdę nie mówi, co się dzieje. To, co podsłucham, to jest moje. Jennifer miotała się pomiędzy uporczywym szukaniem ciebie i walką z panem Duncanem… - Darleth na moment zawiesiła głos, a na jej twarzy pojawiła się konsternacja, czy właśnie tak powinna go tytułować. - Ale też chciała wracać do domu i rozpocząć już żałobę. Powiedziała, że i tak jest bezużyteczna, bo straciła swoje moce. Nie wiem, gdzie jest teraz. Bee natomiast przeszukała całą Isle of Man w poszukiwaniu ciebie. Wszystkie szpitale, kostnice i tym podobne. Potem chyba wróciła do Kita. Tutaj w tym domu śpię już tylko ja - załkała. - I teraz już na zawsze sama - dodała i sięgnęła po oprawione zdjęcie, które stało na półce przy łóżku. Obejmowała na nim Steve’a. W tle była lodówka i piekarnik, Alice rozpoznała kuchnię w Injebreck House. Jakość wydruku zdawała się równie zła, jak jakość samego w sobie obrazu. Pewnie telefon Darleth nie miał szczególnie wysokich specyfikacji.
- Zostawili do siebie jakiś kontakt? Dawno temu opuścili dom? Czy zabrali też moje rzeczy? - pytała spokojnym, poważnym tonem. Zaczęła wycierać włosy. Miała nadzieję, że było z nimi wszystko w porządku. Jeśli nie miała kontaktu z nimi, to na pewno pozostała na szafce wizytówka Abbana.
- Kita nie było tutaj praktycznie od pierwszego dnia - powiedziała Darleth. - Bee i Jenny wpadły tutaj trzy dni temu, ale nie powiedziały mi, gdzie jadą, ani też nie dały znaku życia od tego czasu. Kiedy były, zadzwonił do nich Kit. Bee chwilę z nim rozmawiała, po czym przekazała mi telefon. Powiedział mi, że jeżeli żyjesz i kiedykolwiek się pojawisz… to żebyś odwiedziła jego pokój. Bo ma wrażenie, że znajduje się tam coś, czego będziesz potrzebowała.
Harper uniosła brwi. Po czym kiwnęła głową.
- To mogę poprosić o tę herbatę? I czy masz ochotę na… Udanie się ze mną w podróż? - zapytała. Ruszyła w stronę wyjścia z pokoju, ale poczekała tam na odpowiedź Darleth. Chciała od razu ruszyć na górę, by dowiedzieć się, co zostawił dla niej Kaiser.
- Ale podróż dokąd? Mimo wszystko odpowiedź brzmi tak. Nie mogę wytrzymać sama w tym domu. Gdzie te czasy, kiedy spokojnie sobie sprzątałam, oglądałam seriale i robiłam na drutach. Byłam szczęśliwa, a teraz jestem tylko kłębkiem nerwów - pokręciła głową.
- Tak to się zwykle dzieje, kiedy już ktoś mnie poznaje. Mam misję do wykonania. Mamy mało czasu… Otwórz proszę drzwi wyjściowe, muszę powiedzieć towarzyszom, że nic mi nie jest, a teren jest bezpieczny - powiedziała do Darleth i wyszła na korytarz. Przeszła się nim, by poszukać wizytówki Abbana na szafce i tak była po drodze do drzwi wyjściowych.
Znalazła wizytówkę. Otworzyła też drzwi. Spostrzegła, że wróżki nadal znajdowały się w tym samym miejscu. Widziała bardzo dobrze zarówno Pyrgusa, jak Rhiannon. Najwyraźniej bycie widocznym należało do spektrum ich magicznych mocy. To by tłumaczyło, dlaczego wróżka była niewidzialna, kiedy pętało ją żelazo. Kiedy przemieszczało się na jej ciele, zapewne tworzył się pewien dysonans i wtedy mogła ją zobaczyć. To jednak należało do przeszłości.
- Zrobić tę herbatę? Zrobię, już mnie poprosiłaś - nagle sobie przypomniała Darleth. - Czy chcesz coś jeszcze?
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 17:39   #248
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Coś do jedzenia… Jadłam tylko maliny… - powiedziała, zerkając na Darleth. Następnie znów spojrzała na wróżki.
Santos skinęła głową i wyszła.
- W razie co, wszystko jest w porządku. Jest tu tylko Darleth, kobieta, która dba o ten dom. Chcecie coś do picia? Choć w zasadzie… Wy nie pijacie, ani nie jadacie tak jak ludzie, więc nie jestem pewna… - zagadnęła do nich.
- Zostaniemy tutaj. Dużo czas potrzebujesz? - Rhiannon podeszła powoli w stronę Alice. - Jeśli tak, to poszlibyśmy z bratem do świątyni - rzekła.
- Potrzebuję maksymalnie pół godziny, chcę się umyć, ubrać zjeść i ruszymy dalej - wyjaśniła.
- Proponuję więc, byście może rzeczywiście poszli do świątyni… - stwierdziła. W końcu nie będzie kazała im tu sterczeć.
- Dobrze - powiedział Pyrgus i wnet ruszył z siostrą w stronę ogrodu.
- Zrobię ci pyszne kanapki - Darleth krzyknęła z kuchni. - Woda już gotuje się na herbatę. Same maliny to kto by się tym najadł. Wiewiórką nie jesteś, tylko babą z krwi i kości - poinformowała Alice.
Wnet obie wróżki zniknęły z pola widzenia Harper.
Śpiewaczka weszła do domu i zamknęła drzwi
- Pójdę na górę się rozejrzeć. Zaraz wrócę zjeść - obiecała i ruszyła na piętro. Najpierw do pokoju Kita…
Otworzyła go i weszła do środka. Był taki sam, jak go zapamiętała. Tak właściwie nawet została tutaj walizka Kaisera. Alice przejrzała dosłownie wszystko i spostrzegła jedynie ubrania, kosmetyki, zabawki i pluszaki… Nic, co mogłaby uznać przydatne chociażby w najmniejszym stopniu. Zrezygnowana usiadła na łóżku i spojrzała prosto przed siebie.

Widziała jeszcze ślady po ziemi na ścianie. Kiedy Kit wpadł w szał i zaczął rysować bardzo skomplikowany wzór.
Alice zmarszczyła lekko brwi, po czym podniosła się i podeszła do owej ściany. Przyjrzała jej się, ciekawa, czy teraz ten bazgroł będzie miał dla niej jakieś znaczenie. Przechyliła głowę raz w lewo i raz w prawo i cofnęła się krok, by złapać trochę dystansu.
Niestety to, że go zmazała, niewiele pomogło. Zrobiła wcześniej zdjęcie, ale nie miała przy sobie telefonu. Chociaż wcześniej ładowała go po podłączeniu do komputera. Czy zdjęcia mogły zsynchronizować się automatycznie?
Zmarszczyła brwi. Zajrzała do torby, zastanawiając się, czy był w niej może jej komputer. Jeśli nie, zamierzała udać się do swojej byłej sypialni, by tam sprawdzić, czy cokolwiek zostało.
Rzecz jasna w walizce Kita nie było jej komputera…
Więc ruszyła prosto do swojego pokoju, w którym wszystko zastała tak, jak zostawiła. Włącznie z komputerem. Darleth nie posprzątała w jej pokoju, chyba mając nadzieję, że do niego wróci - i rzeczywiście tak się stało. Jedynie ścierała kurze, gdyż Harper nie dostrzegła nigdzie ani najmniejszego pyłku.
Alice podeszła więc do swojego komputera na biurku, a następnie poszukała w nim czy zgrało się zdjęcie. Miała nadzieję, że tak.
Harper znalazła je i powiększyła. Spoglądała na nie przez chwilę w milczeniu. Jednak nie dostrzegała nic sensownego. Zagryzła wargę. Potem sprawdziła swoje poprzednie zdjęcia…
Znalazła w nich mapę Isle of Man. Zrobiła zdjęcie przewodnikowi, który został zakupiony na lotnisku. Zamrugała oczami… Zagryzła wargę…
Odniosła wrażenie, że wzór narysowany przez Kita przynajmniej częściowo pokrywał się z drogami Isle of Man! Im dłużej spoglądała, tym więcej jej się zgadzało!
Czyżby Kit narysował mapę wszystkich murów składających się na Mgłę Mannanana? Alice była wręcz przekonana, że tak.
Alice postarała się spamiętać drogi, gdzie powinni się udać… Potem jednak przypomniała sobie, że nie musi. Podeszła do szafki i wyjęła z niej mapę, którą katowały wcześniej pinezki. Wyjęła długopis i zaczęła przerysowywać linie. Pozaznaczała punkty, które powinna naznaczyć krwią. Zwinęła mapę, a następnie wybrała świeże ubranie ze swojego bagażu. Zastanawiało ją co powinna ubrać… Znalazła czarną marynarkę i pasujące do niej spodnie. Damski garnitur, a do niego biała koszula. To pasowało. Na zakończenie tego wszystkiego. Zabrała ubrania do łazienki i weszła pod prysznic. Ten sam, pod którym była razem z Kitem i Rhiannon. Nie chciała jednak spędzić tu za dużo czasu. Zamierzała po prostu się umyć, ubrać i wyjść.
Na korytarzu spotkała Darleth.
- Właśnie cię szukałam - poinformowała ją Filipinka. - Dobierałam sobie ubrania - dodała. - Czy to będzie odpowiednie?
Miała na sobie kalosze, spodnie z dresu i bardzo gruby polar. Oprócz tego czapka. Z kieszeni wystawała jej peleryna przeciwdeszczowa. A na plecach miała plecaczek.
- Oj… Powinnam była ubrać się w coś elegantszego? - zapytała, spoglądając na ubiór Alice. - Cholera - westchnęła i zagryzła wargę. - To może się przebiorę..? Zjadłaś już kanapki i wypiłaś herbatę? Mam nadzieję, że tak, bo jak nie, to już jest zimna.
- Nie musisz się przebierać, sądzę, że twój strój jest bardziej odpowiedni. To po prostu ja chciałam się ładnie ubrać, aby poprawić sobie nastrój. Nie piłam jeszcze, ale nie szkodzi, wstawimy do mikrofali i podgrzejemy odrobinę i bedzie w porządku… - odpowiedziała jej Alice. Wzięła swój płaszcz i ruszyła na dół.
- Masz może telefon? - zapytała.
- Mój jest wyładowany, właśnie się ładuje - powiedziała Darleth. - Ale jest stacjonarny w tym gabinecie Hastingsów - rzekła. - Czy powinnam wziąć z sobą nóż? Znalazłam taki długi, ostry i ząbkowany. Nie wiem, do czego go wykorzystywali, jednak wygląda niebezpiecznie nawet do krojenia mięsa - mruknęła. - Choć taki ząbkowany to może raczej do chleba? Nie jestem kucharką, nie znam się.
Alice kiwnęła głową.
- Tak, weź go. Może się przydać… - stwierdziła i ruszyła na dół. Weszła do kuchni, by wziąć kanapki i ruszyła z nimi do gabinetu. Chciała zadzwonić do Abbana. Była ciekawa czy nie dostanie zawału.
Najpierw jednak po prostu odezwał się do telefonu.
- Podkomisarz Jole Abban - rzucił krótko.
Nie wypowiedział wielu słów, ale Alice odniosła wrażenie dużej nerwowości z jego strony. Nie takiej tymczasowej, tylko bardziej przedłużającej się, męczącej go od wielu dni. Bez wątpienia miał powody, żeby nie spać spokojnie.
- Panie Abban. Czy moi przyjaciele pozostają nadal w pana towarzystwie? - zapytała Alice, nie przedstawiając się. Miała charakterystyczny głos, jeśli już o niej nie zapomniał, powinien wiedzieć z kim rozmawiał.
- Pani Harper… pani żyje? - odpowiedział Abban kompletnie zaskoczony. - Myśleliśmy, że Donnchadh mac Dubgaill ciebie zabił - bardzo szybko przeszedł na ty. - Nie? Bardzo dobrze. Cieszymy się, że pani żyje. Wiesz dlaczego? - dość szaleńczo przeskakiwał pomiędzy obydwiema formami.
- Mam sposób, by pokonać Donnchadha. Chcę tylko wiedzieć, czy są z panem bezpieczni i czy nadal pozostali na wyspie… - przeszła od razu do rzeczy. Zaczęła jeść kanapki od Darleth.
- Cieszymy się, że żyjesz dlatego, bo będziemy mogli cię własnoręcznie zabić - Jole Abban miał chyba dość zdecydowane nastawienie do niej. - Nie będziemy się z tobą układać. Nie po poprzednim razie. Nie dowiesz się ode mnie niczego, ruda kurwo, oprócz tego, jaki posmak mają zaświaty - podkomisarz warczał.
- No to mamy konflikt interesów. Bo jeśli mnie pan zabije, to mój poprzednik może mieć sporo do powiedzenia w tej kwestii… Potem możemy się ze sobą rozliczać, najpierw uratuję wasze wróżki. Muszę kończyć, skoro nie chce pan rozmawiać… - powiedziała, ale nie odkładała jeszcze telefonu, była ciekawa, czy coś jeszcze powie.
- Przeczytaliśmy w jednej z ksiąg, że gwiazdy w momencie stąpienia na ziemię preferują jedno ciało. I jeśli odrodzą się znowu, to w tym samym. Może więc jeśli zabijemy ciebie, to on również zginie. Wcześniej myśleliśmy, że taki plan się nie powiedzie, skoro Donnchadh mac Dubgaill już ciebie zabił i najwyraźniej ta teoria nie ma żadnego sensu… jednak skoro wciąż żyjesz… to warto spróbować - Abban powiedział. - Jeśli naprawdę chcesz go powstrzymać, to staw się na komisariacie. Zajmiemy się tobą.
Alice zmarszczyła brwi.
- Rozumiem. Nie ma mowy. Rozważałam omówienie z panem planu, ale skoro tak się sprawy mają. Żegnam. Prosze przekazać, moim przyjaciołom, jeśli nadal tam są, żeby wracali do Anglii. Skończę to sama - oznajmiła i tym razem rozłączyła się. Zjadła kanapki i poszła po herbatę. Miała na karku Abbana. Nie było najlepiej…
Herbata była bardzo ciepła po podgrzaniu w mikrofali. Darleth siedziała i sama dorabiała sobie kanapki. Posmakowały jej z żółtym serem i keczupem.
- To ten chleb - powiedziała. - Ten chleb jest taki świeży i chrupiący, że mogłabym jeść go samego z masłem - mruknęła. - Wzięłam na drogę dużo tego, co lubisz najbardziej… - uśmiechnęła się do Alice i spojrzała na nią, chyba oczekując, że ta od razu się podekscytuje.
- Cudownie. W takim razie możemy ruszać. - powiedziała Alice i podniosła się od biurka. Następnie ruszyła w stronę Darleth.
- Niestety nie mogę liczyć na pomoc pana Abbana, bowiem życzy mi śmierci. Jestesmy więc zdane na siebie i naszych dwoje towarzyszy. Tym razem pojedziemy samochodem. Chodźmy. Powiadomimy ich, że ruszamy - poinformowała filipinkę i ruszyła w stronę wyjścia.
- Tym razem samochodem? - zapytała Darleth. - To czym przemieszczałaś się poprzednim razem? Znalazłaś jakiś rower? I możesz powiedzieć mi coś więcej o tych towarzyszach? Czy spotkałam już ich? Czy są mili?
- Uwierz mi, lub nie… Przyjechałam tu na oklep na łosiu - powiedziała Harper.
Darleth zamrugała.
- Trochę już mieszkam w Europie, ale tak naprawdę wciąż się uczę - powiedziała tylko.
Wyszły na zewnątrz. Była wciąż wczesna godzina. Słońce wisiało wysoko na niebie, które z kolei było mleczne. Przynajmniej nie zbierało się na deszcz, a przynajmniej Alice nie widziała ciemnych chmur.
- Pójdę po nich i zaraz wrócimy. Odpal auto - poprosiła, po czym użyła zdolności łowcy, by szybko dostać się do świątyni wróżek.
Darleth krzyknęła, spoglądając na ciało Alice, które biegło naprzód. Poruszała się tak szybko, że nie można było mrugać oczami, chcąc śledzić ruch jej ciała. Duncan potrafił jeszcze szybciej, praktycznie teleportował się kiedy tylko chciał. Choć zdolności Harper były mniejsze, to wciąż zdawały się godne podziwu i pozazdroszczenia. Wnet znalazła się przy triskelionie… czy może raczej przy tym, co powstało na jego miejscu. Alice nie widziała żadnej otchłani oraz schodów. Zamiast tego była prawdziwa, wysoka i gęsta trawa. Na samym środku znajdowało się pojedyncze drzewko.

Alice rozejrzała się, za wróżkami.
- Rhiannon? Pyrgusie? - zagadnęła na głos.
- Możemy ruszać - powiedziała i czekała aż się pojawią. O ile rzecz jasna nadal tu byli.
Harper spostrzegła, że na jednej z gałęzi siedział czyżyk i orzeł. Wnet sfrunęli i zmienili swoją formę na ludzką. Wciąż ciężko było przyzwyczaić się do takich transformacji. W Kościele Konsumentów to nie była taka częsta umiejętność, odkąd Szakale stracili swoje moce po śmierci Abascala.
- Możemy - Rhiannon rzekła i skinęła głową.
Pyrgus nic nie powiedział, tylko ruszył w stronę samochodu.
Alice uzmysłowiła sobie, że naga wróżka oraz jej brat odziany w średniowieczną tunikę pewnie będą zwracać uwagę nawet jeśli nikt nie spostrzeże zielonkawego zabarwienia ich skóry.
Alice zerknęła na nich.
- Hm… Zdaje mi się, że… Chyba dobrze by było, gdybyście albo pozostali w formach ptaków, albo ubrali na siebie bardziej tutejsze odzienie, bo ściągniecie na nas niepotrzebną uwagę - zauważyła i uśmiechnęła się cierpko.
- Wzięłaś coś dla nas na zmianę? - zapytała Rhiannon. - Miło z twojej strony.
- Mam w budynku, zaraz wam przyniosę… Dajcie mi… Chwilę… - powiedziała, po czym wystrzeliła pędem, do drzwi wejściowych, wykorzystując zdolności. Wbiegła na górę, wzięła zieloną sukienkę dla Rhiannon, tymczasem dla jej brata poszukała. W domu były rzeczy Kita, ale także Shane’a. Postanowiła wziąć spodnie i bluzkę, które nie były zbyt opięte, by książę nie czuł się ograniczony w ruchach. Z tym wszystkim wyszła na zewnątrz.
- Przymierzcie - zaproponowała i zerknęła na Darleth, czy gapiła się na dwoje wróżek?
Santos stała sobie cichutko z boku i w milczeniu patrzyła na Pyrgusa i Rhiannon. Jej mina wyrażała kompletny brak emocji. Chyba jej mózg nie był w stanie zinterpretować i zaakceptować tego, co widziały oczy. Nagość już sama w sobie mogła być szokująca, jednak w tym wydaniu zdawała się dodatkowo przedziwna. Natomiast Pyrgus trzymał dłoń na rękojeści miecza, patrząc w skupieniu na Santos. Bez wątpienia był gotowy do zareagowania, jeśli ta rzuci się na nich znienacka. Jednak na nic takiego się nie zanosiło.
- To jest Darleth, ona własnie dba o ten dom i będzie jechała z nami - przedstawiła Filipinę.
- Sukienka pasuje. Dziękuje - powiedziała Rhiannon, teraz w zielonej sukience.
- Czy muszę przebierać się? - zapytał Pyrgus. - Wyglądam aż tak niestandardowo?
Harper zerknęła w dół, a potem w górę ciała Pyrgusa i zamrugała kilka razy.
- Cóż, książę, sprawa wygląda tak, że ludzie nie chodzą bez spodni, a jeśli chodzą, zabiera ich policja, bo tego się po prostu nie robi. Możesz zostać w swej tunice, ale proszę okryj się - przesunęła ręką na wysokości od pasa w dół w powietrzu, pokazując co dokładnie miał ukryć…
- Przecież tunika zakrywa moje krocze - powiedział Pyrgus. - Jednak w porządku… - mruknął.
Schylił się i wciagnął na siebie bokserki oraz czarne, eleganckie, materiałowe spodnie. Ściągnął z siebie tunikę, eksponując komplet wyrzeźbionych mięśni. Włożył białą koszulę Shane’a.
- A to do czego jest? - zapytał, spoglądając na skórzany pasek. - Czy to jest forma bicza lub kajdan? - zapytał.
- To służy do podtrzymania materiału spodni, gdyby były zbyt luźne i się zsuwały - wyjaśniła Alice. Nie patrzyła na niego, jak się przebierał.
- Przekłada się go przez te takie oczka w pasie, metalem do przodu, by móc zapiąć - dodała, tłumacząc zastosowanie.
- Ach… - Pyrgus zawiesił głos. - Rozumiem. W porządku - rzekł i tak uczynił.
Następnie schylił się i zawiesił na tym samym pasku pochwę z mieczem a po drugiej stronie umieścił drugą ze sztyletem. Wyglądał elegancko, groźnie i seksownie. Choć w niepokojący sposób. Zielonkawy kolor cery oraz kasztanowe włosy nadawały mu wyglądu nie z tego świata. Rhiannon prezentowała się tylko nieco bardziej zwyczajnie. Głównie za sprawą tego, że nia miała przy sobie broni.
- A buty? - szepnęła Darleth. - Są boso.
Rzeczywiście byli boso.
- Myślę, że bez tego mogą się obyć, chyba, że się upierasz? Tylko nie mam ze sobą żadnych na płaskim obcasie, pasujących do takiej sukienki, poza tym, nie wiemy czy jakieś w tym domu są w ich rozmiarze… - zauważyła Alice. Ucieszyło ja jednak, że Darleth się ocknęła.
- Przecież ludzie zobaczą, że mają bose stopy - powiedziała Filipinka. - Zobaczą też te miecze, ale to swoją drogą - mruknęła pod nosem. - Znajdę jakieś buty, w porządku? - zapytała i zerknęła stopy wróżek. - A ty w tym czasie przygotujesz samochód - zaproponowała. Następnie spojrzała na Rhiannon i Pyrgusa. - Czy są państwo głodni? - każde słowo wypowiedziała głośno i wyraźnie, jak gdyby wróżki były niepełnosprawne umysłowo albo nie znały zbyt dobrze angielskiego.
Rhiannon pokręciła głową. Pyrgus tak samo.
Alice westchnęła, po czym ruszyła do samochodu.
- Jechaliście już kiedyś czymś takim? - zapytała, bo w końcu nie wiedziała, czy wróżki miały kiedykolwiek okazję. Domyślała się, że skoro oboje potrafili się tu przenosić, a Rhiannon obcowała z ludźmi, to może chociaż ona, jakimś starszym modelem, ale nie rudowłosa nie była pewna co do Pyrgusa. Był dla niej zagadką, mimo pierwszego osądu, jaki na jego temat wydała. Wsiadła na fotel kierowcy i odpaliła silnik, a następnie światła. Czekała na Darleth.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-07-2019, 17:42   #249
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Pyrgus tylko zaśmiał się, natomiast Rhiannon spojrzała z zaciekawieniem na Alice.
- Ja nigdy. Nie jestem fanką motoryzacji - powiedziała to słowo tak, jak gdyby było wyjątkowo wyszukane. I posiadanie go w swoim słowniku było znakiem wielkiego obycia. - Jednak Pyrgus… Pyrgus tak.
- Tylko dlatego zstępuję na ziemię - rzekł. - Jednak nie dla samochodów, tylko dla motorów. Co roku startuję w Isle of Man TT. Raz nawet wygrałem pod pseudonimem Steve Day.
- Pyrgus nie kocha się z tutejszymi kobietami i mężczyznami, wbrew woli Titanii - zaczęła Rhiannon.
- Obrzydlistwo - powiedział. - Jednak motory macie fajne.
Alice uniosła brew.
- A dziś dywagowałam z jednym z panów z waszej rasy o tym, czy nasze rasy mogą się krzyżować i czy może w jakiś sposób nie pomogłoby wam to w temacie energii i przejścia na ziemię ojców, czyli tutaj… - wzruszyła ramionami.
- Motory są trochę niebezpieczne, szczerze powiedziawszy, od jazdy autami i motorami, ja wolę jazdę konną. Jest taka… Dzika i ma w sobie coś z bliskości z naturą… - powiedziała i zerknęła na nich.
- Jesteś człowiekiem. Co możesz wiedzieć o naturze? - Pyrgus zmarszczył brwi.
- Że jest piękna, uspokajająca, ma cudowne zapachy, dźwięki i widoki. Każdy człowiek, choćby się zapierał, najlepiej odpoczywa na łonie przyrody, nie niszcząc jej. Tylko po prostu oglądając, czy siedząc w jej otoczeniu - odpowiedziała mu.
- Gdybyś miała rację, to wszyscy w swoim wolnym czasie spacerowaliby po lasach, a nie je wycinali - logika Pyrgusa nie była kompletnie wadliwa.
- Masz rację, ale nie wiem czy wiesz, że gdy ludzie chorują, to jeżdżą do ośrodków w lasach… Tylko że ludziom bardziej niż na komforcie, zależy na pieniądzach, więc często szukają sposobów jak na wszystkim zarobić, tak samo na naturze. Jednak to nie znaczy, że wszyscy tacy są. Są ludzie, którzy kochają, szanują i bronią przyrodę - wyjaśniła.
- Pewnie siedzą w barach z ludźmi, którzy nie uwalniają tysiącletnich demonów - Pyrgus pokiwał głową. - I dobrze się przyjaźnią.
Alice westchnęła.
- Wsiadajcie na tylne siedzenie, będzie wam tam wygodniej, bo ja muszę kierować Darleth, a ona prowadzi - powiedziała rudowłosa. Zerknęła w stronę drzwi wejściowych domu i czekała na Filipinkę.
Wnet ta przybyła z prostymi czarnymi butami na płaskim obcasie. Wyglądały trochę staromodnie. Alice przypomniała sobie szafkę w domu jej dziadków. Była zapełniona takim skórzanym obuwiem.
- Mam też skarpetki - wyjaśniła Darleth. - A dla ciebie, panie motorniczy, mam te buty. Sportowe i eleganckie - powiedziała.
Wręczyła Pyrgusowi czarne adidasy, które rzeczywiście wyglądały jak coś, co zakładali nowocześni biznesmeni w Nowym Jorku. Kursujący pomiędzy siłownią, a biurowcem - miejscem pracy. Pewnie należały do Shane’a, wyglądały na drogie.
Harper wrzuciła bieg na luźny, by zdjęcie nogi ze sprzęgła nie wyłączyło silnika samochodu i ustąpiła miejsca Darleth i zasiadła na miejscu pasażera. Zebrała włosy w kok, by nie zwracały na siebie zbytnio uwagi i zebrała gumką, którą miała do tej pory na nadgarstku.
Wróżki ubrały buty i usiadły z tyłu. Pyrgus uważał na miecz przed wejściem do środka, jednak obyło się bez problemów.
- To… gdzie mnie pokierujesz? - zapytała Darleth. - Gdzie jedziemy? - spojrzała na Alice, gotowa do drogi. - Na komisariat?
- Nie ma mowy, bo mnie tam zabiją. Jedziemy najpierw… - powiedziała, po czym rozwinęła mapę i pokazała Darleth kolejny punkt, gdzie były mury.
- Tu - oznajmiła.
- Mamy trochę wyspy do objechania, ale to ją uratuje… - wyjaśniła.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=3K0RzZGpyds[/media]


Alice trzymała rozłożoną mapę i mówiła Darleth, gdzie jechać. Kobieta zatrzymywała się, a Harper wychodziła, aby na każdym przystanku po kolei zostawić nieco swojej krwi. Tak mijały godziny. Pyrgus siedział z tyłu i wpatrywał się przez okno na mijane krajobrazy. Cały czas czuwał, nie odzywał się. W pewnym momencie Rhiannon zasnęła. Objechali całą wyspę w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara. Alice skropiła wszystkie mury. Zajęło to łącznie pięć godzin. Jej ręka była po tym wszystkim cała sina i obolała. Musiała kaleczyć się w różnych punktach, kiedy wcześniejsza rana pokrywała się strupem.
- To jak droga krzyżowa - Darleth pogłaskała Alice po ramieniu, kiedy wreszcie zatrzymały się po długiej drodze. Musiały tankować po drodze, gdyż jeden bak nie starczył na to wszystko.
Alice zaznaczała kolejne oznaczone mury na mapie, aby wiedzieć które punkty miały już za sobą, a ile ich jeszcze zostało. Przestała już nawet kaleczyć się w jedną dłoń i zaczęła w drugą. A jeśli jej nie starczy, zamierzała w przedramiona, czy ramiona, póki będzie trzeba jej krwi. Na stacji poprosiła Darleth o sok pomidorowy, albo napój z elektrolitami. Obawiała się jakiejś anemii po Isle of Man…
- Jeszcze tylko trochę… I to się skończy - powiedziała zdecydowanym tonem.
- Teraz, kiedy już objechaliśmy wszystkie mury - Pyrgus wreszcie odezwał się z tylnego siedzenia. - Skonsumujesz je, tak? - zapytał i skrzywił się.
Rhiannon ocknęła się nieco.
- Już koniec, kochanie - brat powiedział do niej.
- Udało się? Zapytała wróżka? I co…?
- Alice jeszcze nie zaczęła - mruknął Pyrgus. - Zjechaliśmy na stację paliw, żeby zatankować. Wiesz, że nie możesz sama pochłonąć tej energii, prawda? - teraz zwrócił się do Harper. - Wszystko, do ostatniej kropli, ma trafić do Łzy Mizara.
Harper kiwnęła głową.
- Oczywiście. Inaczej nie pokonamy demona - powiedziała. Potrzebowała teraz znaleźć się w jakimś spokojnym miejscu. Najlepiej na otwartej przestrzeni, przy jednym z murów, by móc poczuć energię wszystkich pozostałych i zacząć ją pochłaniać. Ewentualnie… Alice spojrzała na mapę. Przyłożyła do niej dłoń, czy czuła na niej energię murów? Chciała sprawdzić, czy mogła ją wykorzystać, skoro każdy na niej zaznaczyła. Zacisnęła palce na łzie.
Nie, tak się nie dało. Wszystkie mury były z sobą połączone i pewnie jeśli dotknie jednego, to poczuje kontakt z całą ich siatką. Taką miała w każdym razie nadzieję.
- Już, chwilka - mruknęła Darleth. - Dobra, wkleiłam - powiedziała.
Filiipinka miała specjalny zeszyt, do którego wklejała każdy paragon. Dlatego też posiadała przy sobie zawsze klej. Pod koniec miesiąca wszystko podliczała i robiła szczegółowe analizy.
- Jestem po studiach ekonomicznych - powiedziała i schowała zeszyt do schowka przed Alice. - Jedziemy?
Harper kiwnęła głową i wskazała punkt, gdzie był mur, a gdzie zatoczyłyby koło na godzinę pierwszą.
- Tutaj… Tam spróbuję skonsumować zaklęcie - powiedziała, wskazując Darleth punkt na mapie.
Chwilę później już tam byli.
Pyrgus i Rhiannon wyszli i przeciągnęli się. Bez wątpienia lepiej czuli się na zewnątrz. Jednak ich mina wskazywała na to, że raczej nie było tak… że nie mogli się doczekać tego, co zaraz nastąpi…
- Cholera - westchnął Pyrgus i kopnął mur butem.
- Czy to konieczne, drogi bracie? - zapytała Rhiannon. - Czy nie sądzisz, że zaraz będzie dostatecznie zniszczony?
Pyrgus zerknął na nią, oparł dłonie o biodra i zaczął nerwowo iść tam i z powrotem po drodze wzdłuż murku. Na szczęście żaden samochód akurat nie przejeżdżał i raczej nie będą mieli świadków.
- To dla nich tak, jak gdybyśmy my mieli wysadzić Wieżę Eiffla - Darleth wykazała się empatią.
- Albo puścić Notre Dame z dymem… ja to rozumiem… Ale nie mamy innego wyjścia - powiedziała Alice, po czym ruszyła do muru. Wyjęła nóż i tym razem skaleczyła się w dłoń, nieco mocniej. Ta aż jej drżała od okaleczeń, ale to miało być już ostatnim. Ostatnim… Tak sobie mówiła. Alice uklęknęła przed murem na trawie. W jednej dłoni miała łze, a druga przyłożyła do muru. Zamknęła oczy. skoncentrowała się i wyobraziła kolejno wszystkie punkty, które oznaczyła dziś swoją krwią. Wyobraziła sobie mury. Chciała je poczuć by zacząć konsumować. Energię musiała przenieść do łzy i była zdeterminowana to uczynić.

Znowu poczuła to samo. Miała przed sobą cały tankowiec intensywnej energii. Jednak tym razem dysponowała bardzo wieloma słomkami. Ta metafora może nie była szczególnie elegancka, ale w pełni to odzwierciedlała. Alice jednak potrzebowała jeszcze znacznej siły, żeby wszystko wyssać. Kiedy zaczęła, jej włosy pokryły się złotem. Pyrgus i Rhiannon odsunęli się gwałtownie i z lękiem.
- Jaka piękna… - Darleth pokręciła głową. To wciąż było dla niej szokujące, jednak już raz to wcześniej widziała. Może nie w pełni przyzwyczaiła się, ale też nie zaczęła uciekać w popłochu.
Alice poczuła, że Dubhe znajdowała się przy niej… jednak nie w niej. To było dziwne i obce uczucie. Bardzo nieprzyjemne. Przypominało o tym, jak wiele się zmieniło. Zrozumiała też, że teraz Duncan na pewno będzie wiedział, co robiła i gdzie. Sama nie posiadała takiej wiedzy, kiedy jej Konsumenci konsumowali, jednak Donnchadh mac Dubgaill był znacznie potężniejszy i lepiej zorientowany od niej. Na pewno ją wyczuł.
Alice poczuła kaskadę energii przepływającą przez nią. Próbowała zagnieździć się w niej, jednak Harper udało się z trudem przekierować ją w stronę Łzy Mizara. To była ciężka i trudna praca. Trwała, jak jej się wydawało, całą wieczność. Kiedy dobiegła końca… Alice, obróciła się i podniosła dłoń ze łzą w stronę Rhiannon, a zaraz po chwili straciła przytomność.

***

Harper poczuła na skórze powiew wiatru. Otworzyła oczy i odkryła, że leży na polanie pełnej traw i kwiatów. Słońce chyliło się ku zachodowi. Było parno i gorąco. Zorientowała się, że miała na sobie ozdobną, białą i zwiewną suknie, ale nic pod nią. Przekręciła się. Jej ręce były związane w nadgarstkach, a nogi w kostkach. Na jej szyi była wstążka w kolorze złota. Musiała wyglądać jak prezent. Choć nie do końca. Spróbowała podnieść się i rozplątać węzeł na rękach. Nie rozumiała gdzie jest, ani dlaczego. Nie wiedziała także, że był to tylko kolejny ze snów…
Gdzieś w tle rozległ się głos narratora. Jego pojawienie się nie wydało się Alice niczym dziwnym. Było trochę tak, jak gdyby oglądała film, choć takie porównanie nie pojawiło się w jej głowie. Wszystko działo się naturalnie.
“Nikt tak naprawdę nigdy nie dbał o Alice Harper”, zaczął głos. Nie dochodził z żadnego konkretnego punktu, wydawał się wszechobecny. “Niekiedy niektórzy pożądali jej, jednak z bardzo podstawowych powodów. Albo pragnęli jej ciała z powodu chuci, jak na przykład Kirill Kaverin, Sharif Habid, czy Joakim Dahl. Albo pragnęli jej ciała dosłownie, tylko dla siebie, jak to było w przypadku Tuonetar. Ludzie widzieli w niej królową Konsumentów, jednak tylko dlatego, gdyż posiadała tę moc, na którą sobie nie zapracowała. Bardzo szybko została jej odebrana. Dubhe powróciła do swojego poprzedniego naczynia bez chwili zwłoki, kompletnie zapominając o Alice. Tak samo zapomnieli o niej wszyscy Konsumenci, którzy tak właściwie przestali być Konsumentami. Zapomniały o niej też wszystkie gwiazdy, które poznała na swojej drodze. Jednak dużo było osób, które po drodze zostawiły lub porzuciły ją, więc nie było to dla Alice niczym nowym. Nawet jej ojciec nie chciał mieć nic do czynienia z nią i jej matką. Ta też wolała uciec do psychiatryka, niż się nią zajmować. Dziadkowie nie powstrzymywali jej ani jednym słowem, kiedy powiedziała im, że przeprowadzi się do Portland. Jednak Alice Harper była przyzwyczajona do samotności. Jej najlepsza przyjaciółka Maxinne prowadziła się z nią tylko dlatego, żeby móc lepiej wyglądać przy kimś gorszym.”
Głos na dłuższą chwilę zamilkł.
“Dla kogo Alice Harper będzie prezentem tym razem? Już jest związana i oczekuje. Czy pojawi się ktoś, kto będzie chciał wziąć ją dla siebie? Czy może będzie tutaj wiecznie czekać, opakowana niczym pierś kurczaka na dziale mięsnym w supermarkecie?”.
Głos narratora przybierał na sile, aż kompletnie zamilkł.
Słowa narratora uderzały w nią, ale były prawdą. Alice zamarła i przestała szarpać się z więzami. Opadła plecami na trawę i popatrzyła na niebo. To prawda. Była samotna. Zawsze ją porzucano, albo to ona musiała odejść.. Powoli podniosła ręce i znów zaczęła gryźć supeł. Wolała nie dowiedzieć się dla kogo tym razem leżała przygotowana. Właściwie to nieco się tego obawiała… Że ten ktoś przyjdzie, i ją porzuci, albo będzie chciał wykorzystać.
Wnet spostrzegła, że przybliżył się do niej pewien mężczyzna w garniturze. Symetryczne rysy twarzy, rude włosy… od razu poznała Duncana. Jakby nie mogła?
- Podoba mi się to, jak wyglądasz - rzekł. - Postawię cię w jakimś ładnym miejscu. Może w salonie na kanapie? Poza tym potrzebuję cię, bo twoje rany to moje rany. Muszę dbać o twoje bezpieczeństwo. Tylko dlatego, bo to moje bezpieczeństwo.
Następnie Duncan rozejrzał się.
- Gdzie jest kasa? Gdzie jest twój właściciel, kobieto? - zapytał i zerknął w dół na Alice.
Wyciągnął portfel i zaczął przeliczać pieniądze.
Harper dalej walczyła z więzami.
- Nie mam właściciela, to nie jest salon sprzedaży. Zostaw mnie i nie zbliżaj się! - zawołała. Nie chciała, żeby on jej dotykał. Żeby ktokolwiek jej dotykał. Jak nie mogła się uwolnić, to obróciła się na czworaka i zaczęła maszerować tak po trawie, byle dalej od niego.
Wtem jednak spostrzegła, że jej kończyny zaczynają po kolei zanikać. Zmieniały się w strużkę krwi spływającą gdzieś w oddali.
- Bardzo przestraszyłem się, kiedy to zrobiłaś - Duncan pokręcił głową. - Straciłem z tobą kontakt na całe dziesięć dni! Przestraszyłem się, że wróżki coś ci… to znaczy mi, zrobiły lub zrobią. Ale jedynie wypuściły cię! Haha. Debile. Nic dziwnego, że zginęły.
Alice rozejrzała się.
Odkryła, że tak naprawdę to nie była polana, ale szczyt dość łagodnie wznoszącej się góry. Spostrzegła na zakrwawione, piękne oblicze Pyrgusa, który leżał bez życia kilka metrów dalej. Alice zerknęła w drugą stronę. Po to tylko, aby ujrzeć oczy Rhiannon rozwarte szeroko w szoku i śmierci. Dalej leżała Titania, a potem Harper spostrzegła całą gromadę martwych mooinjer veggey. Gdzieś w tle przemknęła czarna bestia - Konsument Duncana.
Alice otworzyła oczy szeroko. Zatrzymała się i uklęknęła, po czym usiadła. Jej włosy, wcześniej splecione w warkocz, rozsypały się nieco.
- Nie… Czemu. To nie miało tak być… - powiedziała i pochyliła głowę w dół. Przeżywała szok. Jeśli to się nie udało, to teraz oznaczało, że Duncan skonsumował mgłę, więc będzie mógł pochłonąć i gwiazdy poza wyspą… Spuściła potwora z łańcucha, a najgorsze było to, że gdyby do tego wszystkiego nie doszło, taki sam los czekał ją, bo była taką samą, powoli rozwijającą się bestią. Pokręciła głową i schowała twarz w dłoniach.
- Teraz będziesz tylko moja. Może powinienem zamknąć cię w sejfie? Oczywiście z jedzeniem i ubikacją. Tam będziesz bezpieczna - Duncan pokiwał głową. - Tak zadecydowałem.
“Właśnie w tym momencie Alice Harper uświadomiła sobie, jak bardzo ma przejebane”, narrator skomentował.
Odwróciła się w stronę Duncana i zmarszczyła brwi.
- Nie! Nie możesz! Nie jestem przedmiotem, tylko żywą sobą! Potrzebuję kontaktu z innymi ludźmi! - nakrzyczała na niego, nieco wściekłym, a nieco wystraszonym głosem.
“Jednak Duncan miał to w dupie tak głęboko, jak to tylko możliwe”, narrator skomentował, a wampir wydął usta.
Alice poczuła, że ktoś ją zaczął szarpać. Była już do połowy zmieniona w krew i Duncan zakładał na szyję białą chustkę, przygotowując się do obiadu. Zapewne zamierzał ją wysiorbać z gleby. Przecież właśnie osoczem się pożywiał. Szarpanie się wzmocniło… i wnet Alice otworzyła oczy.

Zobaczyła dłonie Darleth na swoim ramieniu. Znajdowała się na trawie niedaleko muru.
- Alice? Wszystko w porządku?! - zapytała. Popatrzyła na nią z obawą.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-07-2019, 17:44   #250
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Rudowłosa otworzyła szeroko oczy i złapała Darleth mocno.
- Darleth! Uciekaj, bo ciebie też zabije! - nakrzyczała na nią, po czym dopiero po kilku sekundach dotarło do niej gdzie jest, że nie ma na sobie sukni i że nie jest na wzgórzu pełnym zwłok wróżek. Zadrżała i rozejrzała się. Była zdezorientowana. Czy to był tylko sen? Był cholernie przykry… Mimo, że się z niego obudziła, nadal czuła zmęczenie. Poszukała wzrokiem wróżek.
Rhiannon stała niedaleko Alice, jednak spoglądała bardziej na coś, co trzymała w dłoniach. Natomiast Pyrgus przykucnął na murku i rozglądał się w poszukiwaniu zagrożenia.
- Kto mnie zabije? Ktoś nadciąga? - zapytała Darleth. - Głuptasku, miałaś tylko zły sen… to był ogromny wysiłek, ale udało ci się! - rozpromieniła się i uśmiechnęła do Alice szeroko. Pogłaskała ją po głowie. - Złapałam cię więc nic ci się nie stało. Dobrze, że tak wykręciłaś rękę, bo nie zbiłaś Łzy Mizernej - powiedziała. - Jest cała i pełna.
Harper kiwnęła głową…
- To teraz…. Teraz na wzgórze… Tak? - zwróciła się do Rhiannon i Pyrgusa.
- E… tak? - Pyrgus odpowiedział jej. - Podobno to ty miałaś jakiś plan.
Rhiannon chyba dopiero teraz zauważyła, że Alice przebudziła się.
- Udało ci się! Jest taka piękna… - zawiesiła głos.
- Zdołasz to zrobić z tym? - zapytała. Wsparła się na ramieniu Darleth, ale jej ręce były osłabione, po tym jak traktowała je przez ostatnie pięć godzin.
- Mam taką nadzieję - odpowiedziała Rhiannon. - Spójrz.
Przykucnęła i podała Alice Łzę Mizara. Była niby taka sama, przynajmniej pod względem formy. Kryształ wcale się nie powiększył i nie zmienił kształtu. Jednak teraz świecił mocną, bardzo intensywną zielenią. Aż Alice musiała przymrużyć oczy. Nigdy nie widziała wcześniej takiego ładunku energii skoncentrowanego w tak niewielkiej przestrzeni. Zupełnie jak gdyby cała elektrownia atomowa znajdowała się w jednym punkcie.
Sama Harper natomiast czuła się wypompowana i obolała. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
Rudowłosa kiwnęła głową i zerknęła na Rhiannon. Podniosła dłoń i oparła ją na jej ramieniu.
- Dasz radę go uwięzić… wierzę w ciebie… Jeśli ja zdołałam to zebrać, ty zdołasz tego użyć - uśmiechnęła się sennie.
- Chodźmy… Nie ma czasu… On już wie… - powiedziała i ruszyła do samochodu. Nie była w stanie iść prosto. Była wycieńczona.
Darleth podeszła do Alice i pozwoliła, żeby ta oparła się na niej.
- Chodźmy do samochodu - powiedziała. - Tam będzie ci wygodniej - dodała.
Wnet Harper usiadła na siedzeniu obok kierowcy.
- Pamiętasz, jak powiedziałam ci, że przyniosłam trochę tego, czego najbardziej lubisz? - zapytała.
Zdjęła z siebie plecaczek i wyciągnęła paczkę herbatników. Zagrzechotała nimi i uśmiechnęła się wyczekująco do Alice.
- Patrz, co tu dla ciebie mam…? - zapytała melodyjnie.
Alice spojrzała na herbatniki i parsknęła rozbawiona. Wyciągnęła po nie dłoń i spróbowała otworzyć pudełko, szło jej trochę opornie, ale udało się. Wzięła sobie jednego i zaczęła jeść.
- Dziękuję… - powiedziała do Darleth. Zerknęła, czy wróżki też wsiadły. Dopiero wtedy zamierzała powiedzieć Santos jaki był ich kolejny i zarazem ostateczny cel podróży. Zjadła herbatnika i wzięła kolejnego.
- Powiedz mi, czy się mylę - rzekła Santos, kiedy zapaliła samochód i ruszyli naprzód. - Powiedziałaś mi, żebym uciekała, bo umrę.
- Tak, też to pamiętam - Pyrgus przewrócił oczami.
Rhiannon natomiast spoglądała cały czas na intensywnie świecącą Łzę Mizar. Jej światło oślepiało, więc jak wróżka była w stanie to wytrzymać? Alice nie znała odpowiedzi na to pytanie. Przypominała jej trochę Golluma, który wreszcie odnalazł pierścień.
- Śniło mi się… Coś złego. Że nam się nie udało, ale nie było tam Łzy Mizara… Po prostu… demon i niepowodzenie. Zamierzał mnie zamknąć w sejfie… I gadał nawet narrator… Nieważne… Pokonajmy go i miejmy to już z głowy… Rhiannon obiecała mi obrazy Edwina w zamian za uratowanie i pomoc w pokonaniu Duncana… Mam nadzieję, że dzięki temu, naprawdę zdołamy to uczynić… - powiedziała i westchnęła. Zjadła jeszcze trzy herbatniki.
- Jedziemy na górę Snaefell - oznajmiła kierunek Darleth.
Santos ruszyła właśnie tam.
- Chwila - Pyrgus zmarszczył brwi. - Ty. To. Robisz. Dla. Jakichś. Pieprzonych. Rysunków?
Alice nie wiedziała, że ludzkie brwi mogły wyginać się pod takim dziwnym kątem. Jednak koniec końców Pyrgus nie był człowiekiem.
- Dzięki temu, że obiecałam ci obrazy, naprawdę uda nam się pokonać Duncana? - Rhiannon przesunęła wzrok z Łzy Mizara na Alice. - Czy możesz to wytłumaczyć?
Alice popatrzyła na nich, jakby byli szaleni, po czym zmarszczyła brwi, a następnie parsknęła śmiechem.
- Nie słuchajcie mnie. Nie myślę co mówię… Miałam na myśli łzę, że dzięki niej uwięzimy demona… A rysunków potrzebuję, jako dowodu, że Edwin był u wróżek, bo to było moje zadanie na tej wyspie. Gdy nam się uda, oddam je jego siostrze… To tyle… Musi nam się udać, bo wierzę w Rhiannon i Pyrgusa, że zdołają to zrobić… - powiedziała, tłumacząc.
- Jedźmy już. Musimy ocalić Titanię - powiedziała i zjadła szósty herbatnik. Naprawdę je lubiła.
- Nie mieszaj w to mojej matki! - Pyrgus krzyknął.
Rhiannon zamrugała.
- Ale ona naprawdę jest w niebezpieczeństwie. Pewnie właśnie teraz walczy z hordą… - zawiesiła głos, kładąc dłoń na jego ramieniu. - Im szybciej pokonamy Donnchadha… niech Mizar i Phecda nam dopomogą… tym szybciej nasza matka będzie mogła odpocząć. Kto wie, a co jeśli już nie żyje…?
Pyrgus zamrugał i spojrzał z irytacją na siostrę.
- Cudownie… - mruknął. - Dobrze mieć cię po mojej stronie… - zawiesił głos.
Alice tego nie wiedziała, ale w linii prostej z Injebreck do Snaefell było tylko pięć kilometrów. Jednak nie poruszali się ani w linii prostej, ani też z Injebreck.


- The Bungalow! - krzyknął Pyrgus. - Jesteśmy już pod samą górą! - powiedział.
- Świetnie. To teraz jedźmy dalej. Ta góra jest całkiem długim zboczem. Musimy się znaleźć na jej szczycie - oznajmiła Alice i wskazała kierunek palcem. Powinni przejechać przez tory kolejki, a potem drogą na lewo i na skos, w górę. Jak najdalej się da… Czy Duncan naprawde tam był? Wraz z Shanem? Czy był tam ktoś jeszcze? Miała nadzieję, że nie zjawi się tu Abban, żeby ją zamordować…
- Co dokładnie zamierzamy? Iść tam pieszo? Czy też kolejką? Choć kolejką raczej niebezpiecznie - mruknęła Darleth i zerknęła na Harper.
- Moglibyśmy zamienić się w ptaki i trochę poskautować - rzekł Pyrgus.
- Chociaż nie wolałabym zostawiać je same - Rhiannon mruknęła do brata. Następnie spojrzała na Alice. - To znaczy wiem, że chcemy jak najdalej przejechać samochodem. Ale nie dojedziemy nim na szczyt… prawda?
Alice spojrzała na Darleth.
- Czy poświęcisz zawieszenie dla sprawy? Potrzebujemy dostać się na górę szybko, kolejna nie jest rozwiązaniem, a samochód, no dałby nam więcej prędkości, niż iść tam z buta. Ja bym może… Właściwie mogłabym tam dobiec, ale jestem zbyt słaba, po tym całodniowym upuszczaniu krwi. Musimy więc dojechać autem na szczyt… Damy radę? To właściwie sama polana, proste zbocze - zauważyła. Autu raczej nie powinno to robić wielkich przeszkód.
- Hmm… - Darleth się skrzywiła. - Oszczędzałam dosłownie sześć lat na ten samochód - powiedziała.
Następnie zerknęła nieco dłużej na Alice.
- Jednak przyjaciele są dla mnie ważniejsi od głupich blach - powiedziała do niej z uśmiechem.
Następnie zagryzła wargę i tak po prostu przygazowała prosto na górę. Alice poczuła impet i dziwne uczucie w żołądku, kiedy powierzchnia zaczęła kierować się w górę i w górę… Jednak auto dawało radę. Wytrzymywało. Było bardzo dobre. Darleth rzeczywiście mogła oszczędzać na nie tak długo. Alice nie zdziwiłaby się nawet, gdyby i te sześć lat nie wystarczyło.
- To jaki jest nasz plan…? - zapytał Pyrgus.
- Dobre pytanie… A ile Rhiannon potrzebuje czasu na wyśpiewanie zaklęcia? - zapytała i zerknęła na nią.
- Bo robię takie rzeczy co tydzień i jestem w stanie wysnuć dokładne przybliżenie…? - Rhiannon odpowiedziała pytaniem.
- Bo myślę, że to nie będzie takie proste, jeśli będzie nam w tym przeszkadzał. Proponuję więc mały fortel?
- Hmm? - mruknęła Darleth. W jej samochodzie wszyscy byli w stanie najwyraźniej komunikować się tylko pytaniami.
- Darleth zostanie w aucie z Rhiannon, póki ta nie będzie w pełni gotowa uwięzić demona, a my wyjdziemy i będziemy musieli go jakoś zająć… Mam pewien pomysł ale, musisz mi pomóc i trochę zaufać…
Pyrgus roześmiał się tak, jak gdyby poprosiła go co najmniej o… zaufanie jej.
- Wszystko co będę mówić, będzie po to, by zająć uwagę Duncana na mnie i aby dać czas twojej siostrze. Może tak być? Nie możemy go po prostu zaatakować, bo nas pokona… Nawet nie mrugniemy, jest na to za szybki - wyjaśniła.
- Ale co ja mam robić? - zapytał Pyrgus. - Mam tylko stać przy twoim boku? - spojrzał na nią. - Jak tak, to w porządku. Po prostu chcę wiedzieć, czego ode mnie oczekujesz.
- Myślę, że będę mogła zawołać matkę, ale nie wiem w którym momencie. I też nie wiem, na co mam być gotowa… - Rhiannon zawiesiła głos. - To jest wszystko takie dzikie… Najłatwiej byłoby mi, gdybyście go ogłuszyli lub najlepiej żeby stracił przytomność.
- Jeśli naprawdę dzielimy ciało i moje rany to jego rany… Najpewniej nie jest w dużo lepszym stanie fizycznym niż ja… Może to damy radę wykorzystać. Będziesz udawał mój prezent, nie mam zamiaru naprawdę mu cię składać w ofierze, ale jest pyszny. Bez wątpienia będzie zadowolony i rozproszy się, jeśli ‘przyprowadzę księcia wróżek’, czyż nie? - zauważyła. Proponuję też, byś zmienił na ten czas postać, na pewno trudniej mu będzie wbić kły w orła, który może w każdej sekundzie odlecieć, niż w stojącego na dwóch nogach mężczyznę… - mówiła. Alice czuła jak jej skronie pulsowały.
- HEJ! Wolniej! - powiedziała Rhiannon. - Przecież nie mamy żelaznego łańcucha! Jak chcesz obezwładnić Pyrgusa?
Książę wróżek na początku tylko się zaśmiał, ale słuchał odpowiedzi.
- Nie mam zamiaru, powiedzmy, że z jakiegoś powodu… Jest zmuszony iść ze mną… Macie jakiś pomysł z jakiego?
- Uhm… - wróżki myślały. - Może powiesz, że masz w łańcuchach mnie? - zasugerowała Rhiannon. - Pyrgus byłby w stanie poświęcić się dla mnie.
Książę wróżek zmarszczył brwi i podniósł do góry dłoń w geście: “że co???”.
- Może być. Zabraliśmy ten nóż? Jeśli nie, przydałby mi się ten sztylet… Wiem jak go osłabić na chwilę, ale to nie będzie dość, by w pełni go obezwładnić… Na bogów, doprowadzenie do utraty przytomności, prędzej ja zemdleję z bólu, czy on wraz ze mną? Nie mam pojęcia, ale oby - powiedziała i westchnęła.
- Mam nóż - powiedziała Darleth. - Chcesz go?
- Ja też mam krótkie ostrze - rzekł Pyrgus. - Wolałbym mieć je przy sobie, ale posiadam również miecz, więc… - zawiesił głos. - Więc mogę ci go dać - dokończył, wzdychając.
- To dać ci go? - zapytała Santos.
- Dajcie oba. Jedno zapasowe w ukryciu zawsze się przyda… A jeśli się nie uda… Pyrgusie, zabij mnie. Przebij mnie swoim mieczem. Nie wiem, czy to zadziała, ale prawdopodobnie tak… Niech to będzie plan awaryjny, w razie gdyby Rhiannon się nie udało - dodała.
- A kiedy będę wiedział, że jej się nie udało? - zapytał Pyrgus. - Nie chciałbym przebić cię mieczem zbyt wcześnie.
Następnie zmarszczył brwi.
- Jeśli usłyszałaś w tym fałszywą nutę… to rzeczywiście mogłaś ją usłyszeć - mruknął.
- Kiedy na przykład okaże się że zaklęcie jest za słabe i go nie spęta. Wtedy to będzie ten czas - dodała.
- Rozumiem - Pyrgus skinął głową.
- Proszę nie zabijaj mnie wcześniej, ani później, nie będę nigdy takim potworem jak on.
Książę zagryzł wargę.
- Później też nie mogę…? - zapytał zawiedzionym głosem. Słuchał dalej Alice.
- Już postanowiłam, że nigdy więcej, bez większych powodów nie będę bezmyślnie konsumować. Nie chce skończyć jak on - powiedziała poważnym tonem.
Wróżki zamilkły. Nie miały żadnego komentarza. Pewnie spodobało im się to, co powiedziała Harper. Jakby nie mogło. Jednak ani Pyrgus, ani Rhiannon nie rzekli nic. Nie wymówili nawet pojedynczego słowa.


Alice spostrzegła pierwsze i chyba ostatnie budynki, które znajdowały się na samym szczycie.
- Kiedy i gdzie zatrzymać samochód? - zapytała Darleth.
- Czuję jego obecność - Rhiannon zaczęła lekko dygotać. - Czuję ją - spojrzała z przestrachem przed siebie. - On… on tam jest…
- Zaparkuj koło żółtego płotu. Tak by nie było widać wnętrza auta. Nie chce, by od razu widzieli co się w nim dzieje, by Rhiannon miała czas na przygotowanie się z zaklęciem… - wyjaśniła, wskazując punkt.
- Na sam szczyt możemy ten niewielki kawałek się dostać. Zwłaszcza gdy Pyrgus będzie orłem na moim ramieniu - dodała i spięła mięśnie. Szczerze powiedziawszy bała się. Była osłabiona i zmęczona. Spojrzała na pokaleczone i sine wnętrza swoich dłoni i rąk. Wyglądała, jakby stoczyła walkę z Edwardem Nożycorękim…
Wnet Darleth zaparkowała tam, gdzie Alice jej kazała. Pyrgus pokiwał głową.
- Oby Mizar i Phecda mieli nas w swej opiece - rzekł, po czym zmienił się w orła.
- Słodki mój Jezuniu! - pisnęła Darleth. Cała zaczęła dygotać.
Minęło kilka sekund i dopiero wtedy zaczęła oddychać.
- Myślałam, że to jakaś… jak to mówicie? Metafera? Zmienić się w orła? - pokręciła głową.
Rhiannon otworzyła drzwi i wypuściła Pyrgusa.
- Kiedy będę wiedzieć, że mam wyjść i to czas, żeby go spętać? - zapytała Alice.
- Uchylcie okno. Zawołam cię. A jeśli nie ja, to twój brat… Oby Mizar i Phecda mieli nad tobą pieczę i oby nam się powiodło Rhiannon - powiedziała, po czym wysiadła z auta. Wyprostowała się i spojrzała w górę za Pyrgusem. Podniosła rękę w górę, by wystawić mu przedramię do lądowania. Ruszyła w stronę szczytu Snaefell i zaczęła zastanawiać się… Jak to wszystko wyjdzie. Modlić w duchu do swoich bogów, o ile i oni jej nie porzucili.


Ze szczytu góry rozciągał się przepiękny widok. Alice poczuła na swojej twarzy wiatr i mimowolnie się uśmiechnęła. Poczuła się taka… wolna. To zdawało się kompletnie sprzecznym uczuciem ze wszystkim, co w życiu przeżyła. Nawet teraz znajdowała się pod przeogromną presją i nie wiedziała, jak wszystko się potoczy. Nie mogła tego przewidzieć. A jednak… kiedy stanęła na szczycie góry Snaefell… przez krótki, ulotny moment poczuła prawdziwe szczęście. To wydawało się aż szalone. Joakim był daleko, Terry nie żył, a sama wpakowała się w tragicznie bolesne gówno. A jednak kiedy spojrzała na te wszystkie pola rozciągające się w bezkres… Poczuła dziwny spokój. Nie dziwiło ją, że na tej pierwotnej ziemi żyły prawdziwe wróżki i ona miała je za swoich towarzyszy. W tej glebie było coś magicznego. Każdy kolejny krok, jaki zrobiła, kierując się na szczyt, był przepełniony czymś więcej. Czym? Nie potrafiła tego wytłumaczyć. Ale tego chyba nie dało się zrozumieć, więc raczej nie powinna robić sobie wyrzutów. Doszła do wniosku, że pierwszy raz w życiu była zaangażowana w tak skomplikowane wydarzenia związane z Gwiazdami. Phecda, Mizar… słyszała nawet o Alioth czy też może o Aliothcie. A w środku tego był Dubhe. Kiedy przybyła na tę wyspę, chciała jedynie dowiedzieć się, co stało się z Edwinem Hastingsem. Nie przyszło jej do głowy, że te wydarzenia będą dotyczyć jej choćby w najmniejszym stopniu. Natomiast napotkała ogromną i prastarą intrygę. Duncan miał tysiąc lat. Poprzednie gwiazdy również. Jej poprzednik skonsumował, pożarł tyle stworzeń, że był w stanie przeżyć osiemset, dziewięćset lat. Na tej ziemi, a może na innej, Alice tego nie wiedziała. I dopiero wtedy dzieci Mizara i Phecdy były w stanie go pojmać. A miało to miejsce sto lat temu. Sama żyła natomiast nieco ponad dwadzieścia pięć. Jak młoda była? Duncan porównał jego relacją z nią do czterdziestolatka i jednorecznego dziecka. Czy tak naprawdę było? Czy była jedynie berbeciem w kołysce, które próbowało porwać się na życie i wolność swojego rodzica? Sama ta myśl zdawała się śmieszna i nieprawdopodobna. To nie mogło się powieść nawet z pomocą orła na jej ramieniu i czyżyka w samochodzie. Dlaczego więc tu była? Dlaczego próbowała?
To były trudne pytania. I odpowiedzi na nie nie były oczywiste.
Alice odetchnęła głębiej. Tutaj, na samym szczycie było dużo świeżego powietrza. Nie widziała nawet w najdalszej odległości żadnego ludzkiego zabudowania. To było bardzo prawdziwe, pierwotne miejsce. Mogłaby uwierzyć, że przetransportowała się do kompletnie innego wymiaru, gdyby nie ludzkie zabudowania oraz linia kolejki. One nieco psuły nastrój, jednak tylko trochę. Alice i tak czuła magię pulsującą w tym miejscu. Zresztą posiadała nawet nadprzyrodzonego orła na ramieniu. Jakby mogła być ślepa na niezwykłość tej chwili? Nie mogła.

Budynki wydawały się o tej porze turystycznej opustoszałe. Jednak ktoś mógł znajdować się w środku. Alice mogła też ruszyć za nie, aby sprawdzić, co czaiło się po drugiej stronie.
Rudowłosa postanowiła na samym początku obejść okolice, by zorientować się, gdzie mógł być Duncan. Jeśli nie byłoby go za budynkami, prostą metodą dedukcji, wywnioskowałaby, że jest w którymś z nich. Najpierw jednak, chciała poszukać go na zewnątrz. To by jej bardziej pasowało do punktu, z którego mógłby się wdzierać do świata wróżek. Zastanawiało ją, jak to robił.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172