Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-09-2017, 00:22   #191
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
post wspólny Czarnej, Zombi, Zuzu i Mg :) cz.1

Spokój nie mógł trwać wiecznie, o nie. To byłoby zbyt proste, a wiadomo, że życie do takowych konstruktów nie należało. Szczególnie, gdy szyję uciskały metalowe okowy Obroży. Wtedy nic nie należało do czynności prostych, ani łatwych. Nie dziwota, skoro Parchy stworzono po to, by mieć kogo posłać w najgorszy możliwy syf zamiast tracić zasoby ludzkie nienoszące piętna zbrodni liczonej w dekadach… jeśli nie wiekach. Teraz jednak nie tylko skazańcy znaleźli się w niebezpieczeństwie, lecz również trepy z Floty, oraz załoga Falcona.
Nie mogli czekać na pozostałych, nie przy chóralnej pieśni polującego stada, rozbrzmiewającej z każdej możliwej strony. Ósemka słyszała to wycie każdą komórką ciała. Nicowało ono parchate ciało, przenikając je na wskroś i płynęło dalej, niesione wiatrem wśród dymu i tańczącego w powietrzu popiołu. Tyle jeśli chodzi o skuteczność nawały artyleryjskiej.
Musieli iść, przebiec i jak najszybciej oderwać się od gruntu nie tylko ze względu na tykające zegary. Zostanie na powierzchni groziło rozpoczęciem kolejnej potyczki i komplikacjami. Nikt nie lubi komplikacji - Ósemka nie była tu wyjątkiem. Stojąc Przy płonącym krzyżu czekała na sygnał do wejścia na pokład, a gdy nadszedł, wskazała na Młodą i Mahlera, by zaraz machnąć w kierunku wejścia latacza. Sama sięgnęła po granat zapalający, oczepiając go powoli z zawieszki, drugą ręką ponaglając Diaz do pójścia w ślady pierwszej pary.
Dopiero wtedy spojrzała na Ortegę, wskazując najpierw na swoje oczy, a potem na lej z którego dochodziły syki. Otworzyła holoklawiaturę i wystukała krótką wiadomość prosto do olbrzyma - “Wycofujemy się, na koniec palimy. Gdy ptaszki wlecą do gniazda”.

Vinogradova nie potrzebowała żadnej dodatkowej zachęty. Chciała jak najszybciej znaleźć się bezpiecznie w powietrzu, tam gdzie nie sięgną ich pazury i kły kwasowych bestii. Ich wycie mroziło krew w żyłach i doprowadzało serce do palpitacji. Za blisko, za dużo. Były wszędzie! Złapała więc Johana za rękę i zaczęła ciągnąć do Falcona. Detektor ślizgał się w jej dłoni, musiała go przyczepić do pancerza żeby przypadkiem nie upuścić na spieczoną, porytą pociskami ziemię.

- Por tu puta madre… que panda de maricónes… pendejos! - Diaz jojczyła pod nosem, narzekając na ciężki i jakże niesprawiedliwy los niesłusznie skazanego za niewinność kryminalisty. Pomyśleć, że jeszcze półgodziny temu korzystała z Promyczka i innych kociaków, a teraz trafiła na gówniane pole bitwy, na gównianą powierzchnię, gdzie chujem zawiewało z siłą huraganu. Kurwy za plecami, kurwy pod nogami. Kurwy. Kurwy wszędzie… tylko takie zębate kaszaloty, niepodobne do dup z piwnicy.
- Mieeerda! - dojojczyła z wyrzutem, cofając się… znaczy wykonując taktyczny odwrót do latadełka i to w trybie pilnym. Jebańce urządzały sobie chóralne przyśpiewki. Jak w jakimś pierdolonym kościele! Brakowało tylko czarnuchowatego pastora, wrzeszczącego w uniesieniu “alleluja!”, no ja pierdolę! Nie podobało się Black 2 to co działo się przed baroburdelem. No ni chuja się nie podobało. I jeszcze wszelkie gadki mogła sobie wsadzić w dupę, bo gnidowy gospel do spółki z silnikami Falcona skutecznie uniemożliwiał komunikację…
- Zaaapierdalać! Zapierdalać! - no ale i tak darła ryja, poganiając otoczenie do szybszego przebierania kulasami.

Black 8 posłała niewielki pojemniczek który poleciał łukiem i zniknął za krawędzią leja. Przez chwilę nic się nie działo gdy pewnie ów pojemniczek staczał się wgłąb leja. Potem dla odmiany zaczęło się dziać i to sporo. Granat zapalający eksplodował chemicznymi substancjami jakie zapłonęły zmieniając lej w wielkie palenisko. Płomienie wystawały ponad krawędź leja rozświetlając pomarańczową łuną zryty kraterami parking. Z głębi doszły ich jakieś syki i jęki xenos ale innego efektu znać nie było. Ostatnia para Parchów pobiegła w stronę rampy transportowca osłanianej przez zbrojnych mundurowych wszelakiej maści. Ledwo przebiegli przez rampę oni też zawinęli się na nią i dali znać do odlotu. Pilot poderwał maszynę niezwłocznie gdy Black 7 miażdżył siedzenie by zmieścić się jakoś w gabarytach przeznaczonych na połowę mniejszy wymiar od niego, Black 8 siadała w swoim siedzisku mocując klamry, rampa się dopiero zamykała z ostatni żołnierze trzymali się uchwytów chwilowo rezygnując z zajmowania miejsc.

Wewnątrz właśnie zdążyli się rozsiąść pozostali z ewakuowanej grupki. Na pokładzie musiało być z kilkudziesięciu mundurowych. Gdzieś z pluton piechoty. Choć pluton montowany z kombinowanych sił wszelakich jakie miały szansę znaleźć się na tym księżycu. Nie pasowała do tego wszystkiego grupka pstrokato ubranych cywili jaka też była przypięta do siedzisk ale przy samej kabinie pilotów po drugiej stronie ładowni. Wśród nich Black rozpoznawali tylko kobietę w egzoszkielecie o blond włosach. To ona nadała ten sygnał SOS w efekcie którego dostarczenie jej na pokład było zadaniem ich grupy. Siedziała obok jakiejś starszej kobiety która wyglądała na załamaną i zapłakaną. Wyglądało na to, że ją pociesza. Na podłodze przy kabinie pilotów leżało jakieś ciało. Jako jedyne leżało na podłodze przykryte jakąś płachtą.

Ostatni żołnierze ruszyli na swoje miejsca gdy latadełko wyrównało i wizg silników stał się jakby mniej dziki. Widzieli jak na ekranach HUD metry do obydwu Checkpointów zdają się znikać w prawie magicznym tempie. Przez bulaje widać było najpierw znikające w dole budynek potrzaskanego klubu, potem zniknęły te płomienie z krzyża i krateru pochłonięte przez szarą mgłę. Wreszcie znaleźli się ponad tym ciemnym oparem jaki zdawał się przykrywać całą okolicę jak rozległy na kilkanaście kilometrów całun naziemnych chmur. Z góry, gdzie nagle wyczarowany skądeś został dzień, z tym wielkim tutejszym gazowym gigantem toczącym się nad głową i niewielkim krążkiem lokalnej gwiazdy i zielonkawym niebie. Z góry powierzchni w ogóle nie było właściwie widać. Ani budynku klubu, ani dżungli ani tym bardziej ulic czy parkingów. Wszystko przykrywał ten dym i pył wzbite po bombardowaniu. Brown 0 miała jednak dodatkowy powód do odczucia ulgi niż tylko wyrwanie się z matni szczęk i szponów na dole. Obroża zmieniła jej status. Na ekranie HUD widziała jak jeden z trzech oznaczonych jako cel markerów znalazł się na pokładzie latadełka ekipy ewakuacyjnej jako ewakuowany. Więc Obroża zaliczyła to jako wykonanie zadania. Teraz zostało jej jedynie przedostanie się do Checkpoint by odhaczyć listę obecności i dostać kolejne zadanie.

Wreszcie udało się Brown 0 zaliczyć postawione przed nią zadanie. Johan znalazł się bezpiecznie na pokładzie Falcona, system zatwierdził wykonanie planu podstawowego na trochę ponad pół godziny od eksplozji głowy, ale to się nie liczyło. Patrząc na niego Parch nie umiała powstrzymać uśmiechu ulgi. Był bezpieczny, do tego zdrowy. Nie groziła mu śmierć przez pasożyta, mógł spokojnie… wrócić do domu, o ile jego dowództwo nie będzie robiło pod górkę z kwarantanną. Przecież mogli zobaczyć zapis Obroży Jacoba - wtedy bez problemu dowiedzą się, że marine jest już czysty, nikogo nie zabije, ani nic nie zabije jego. Siedziała ściskając go za rękę i próbowała nie myśleć, że oto niedługo się rozstaną. On poleci do swoich, ją wyślą do następnego Brownpoint… bo przecież jej misja jeszcze się nie skończyła. Im dłużej o tym myślała, tym mocniejszy stawał się uścisk, jakby w ten symboliczny sposób mogła zapobiec rozstaniu… marne szanse. Próbowała znaleźć coś na czym dałaby radę się skupić i odegnać niechciane myśli. Cel znalazł się łatwo - grupa cywili z charakterystyczną blondynką w egzoszkielecie. To ich widziała oczyma wieżyczek, gdy wydostawali się z Seres i biegli do statku żeby się ewakuować. Ale bardziej uwagę przykuwało nieruchome ciało na podłodze. Przykryte płachtą, nieruchome. Martwe, inaczej by go nie nakrywali. Vinogradovej na ten widok zrobiło się zimno, puściła ciepłą dłoń wygolonego żołnierza i chwiejnie wstała z fotela. Ewakuację przeprowadzała para Parchów z grupy Black. Reszta albo nie żyła… albo siedziała z nią w bunkrze, pomagając doprowadzić jej zadanie do finału. Gdyby wszyscy razem ruszyli do laboratoriów, wtedy może…
Zatrzęsła się, spoglądając w blade, przerażone twarze dzieci, potem na zrozpaczoną kobietę. Stanęła nad ciałem i przytrzymując się ściany, opuściła głowę. Chciała coś powiedzieć, też… zrobić coś, poza staniem, ale nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Zamiast tego wbiła wzrok w podłogę.
- Przepraszam - zdołała wydusić i chociaż starała się mówić głośno, głos tonął jej w ryku silników.

W tym czasie Ósemka korzystała z dobrodziejstw latadła, pozwalających na rozwalenie się dupą do góry i odpoczynku w bezpiecznej przestrzeni. Rozwaliła się na fotelu, wyciągając nogi przed siebie i krzyżując je w kostkach. Pozwoliła powiekom opaść na parę chwil, między piegami pojawił się uśmiech, lecz szybko zgasł, gdy przypomniała sobie co dzieje się z tymi spod ziemi. Schowane w przywieszkę po granacie mydło uwierało, jakby zamiast głupiego pudełka, saper miała tam odbezpieczoną bombę. Zgrzytnęła zębami, ostatkiem sił powstrzymała się, aby nie splunąć na podłogę, choć gorzka flegma zebrała się w popalonym gardle. Zostawili ich wśród polujących gnid, na ziemi porytej pociskami i osnutej dymem. Daleko za sobą, z każdą sekundą coraz dalej. W końcu westchnęła i odpaliwszy komunikator, wystukała wiadomość do Green 4.
“Uważajcie. Gnidy się zwołują. Przed HH zostawiliśmy wam sprawną furę. Zaliczcie twój CH i złapiemy się w trasie. Dalej mamy iść na lotnisko, jeszcze nie wiadomo gdzie wywalą Młodą. I dzięki. Za chłopaków. Jestem twoją dłużniczką. Powodzenia.”

Mudnury. Jeszcze więcej mundurów i jeśli Diaz oczęta nie myliły, część z nich była wybitnie psiarska, jakby Hollyarda było mało. Widok ten mierził latynoską duszę, no ale darowanej podwózce nie zagląda się pod maskę. Zegareczki im tykały, sekundy uciekały i lecieli na limicie - pokazywanie jak bardzo nie pasuje obecność glin w najbliższej okolicy… nie tym razem. Nie gdy mogli ich wypierdolić z pokładu nie zawracając sobie dupy lądowaniem…
- Por tu puta madre - mruknęła przez Obrożę do Wujaszka, który jako jedyny na pewno rozumiał dyskomfort jaki Black 2 przeżywała. Co dalej? Będą ich zmuszać co biurowej i legalnej pracy? Może jeszcze mieli przestać kraść i mordować? Żyć uczciwie i inne brednie? Na samą myśl piromanka aż się zatrzęsła.
- E, Condor le passo - burknęła po kanale do tego całego Svena, czyli kolejnego psa. Bez dwóch zdań zakundlenie na metr kwadratowy przekraczało na tym parszywym księżycu wszelkie dopuszczalne normy - Macie coś co możemy wam legalnie podpierdolić? Granaty, paliwo do miotacza. Wypstrykaliśmy się za zabawek w tym burdelu i niemytym kutasem nam wieje w ekwipunku… no może prócz Wujaszka, ale nie każdy jest Wujaszkiem - westchnęła z rozczuleniem.

Marine jakby wiedział albo wyczuwał czym może być coraz mocniejszy uścisk Mayi. Siedział obok niej z pm między nogami i wolną ręką złapał ją na tyle by spróbować ją objąć. Przez masę pancerza nacisk ramienia i dłoni było czuć dość słabo na plecach i dopiero dłoń na jej ramieniu zaznaczała się dotykiem wyraźniej. Gdy wstała i przeszła przez ładownię sporo żołnierzy i marine spojrzało na nią. W końcu była jedynie sensownie poruszającym się obiektem wewnątrz ładowni. Nikt się jednak nie odezwał choć sądząc po minach co niektórych zastanawiali się po co i gdzie tak łazi.

Grupka cywili zareagowała różnie. Dzieci patrzyły zdezorientowane na kobietę która podeszła. Zapłakana, starsza kobieta albo nie zwróciła na nią uwagi ani nawet jej nie zauważyła pochłoniętą swoją rozpaczą. Po przeciwnej stronie siedział jakiś młodszy mężczyzna ubrany w zakrwawiony i czerwoną i żółtą krwią fartuch laboratoryjny. Trochę nie pasowało to standardu naukowego, podobnie jak bród i siekiera strażacka jaka leżała na podłodze przy jego butach. Brown 0 rozpoznała go, że to jego właśnie wynieśli właściwie żołnierze przez okno pod koniec ewakuacji. On spojrzał na Obrożę, na nią, pokręcił głową i znów spojrzał gdzieś w bok. Inny, siedzący obok niego mężczyzna wyglądał na pogrążonego we śnie. Sztuczny czy naturalny, w tej chwili nie reagowała na nic. Dopiero ta blondynka w egzoszkielecie z oznaczeniami paramedyka podniosła na nią twarz i chwilę przyglądała się jej sylwetce. Też zaczęła od tego co zauważali wszyscy chyba w pierwszej kolejności. Od Obroży. Potem spoczęła wzrokiem na twarzy stojącej kobiety o czarnych włosach.
- Za co przepraszasz? - zapytała mówiąc zmęczonym głosem. Z wszystkich cywili emanowała w tej chwili jakaś rozpacz i smutek tak typowy dla rozbitków czy uciekinierów. Brown 0 musiała złapać się uchwytu nad głową by utrzymać równowagę. Teraz latacz leciał dość równo i prosto ale jednak nie była to kolejka magnetyczna.

- Na środku są skrzynki. Jeszcze chyba coś powinno zostać. - Black 2 usłyszała odpowiedź Falcon 1. Musiał być jednak w innej maszynie bo w ładowni żaden z mundurowych nie pasował do mówiącego. I na HUD wyświetlało ich pozycję przy Falcon 2. W porównaniu do transportu naziemnego pokonywali trasę w błyskawicznym tempie. Przynajmniej wedle mapy bo za oknem dalej był dość monotonny krajobraz tam na dole, same dymy i naziemne chmury. Głowy żołnierzy jednak odwróciły się w jedną stronę pojazdu i zaczęli coś sobie pokazywać. Za oknami widać było inną maszynę. Taka jaka nie należała do dwóch transportowców i dwóch sztuk eskorty. Piąta maszyna musiała byś jakimś dropshipem który kilka kilometrów dalej schodził chyba do lądowania. Podniecenie i ciekawość widzów trwała dotąd aż tamten znikł w tych chmurach dymu, pyłów i pożarów.

Brown 0 zamrugała szybko, nie dając rady podnieść spojrzenia na cywili. Patrzyła na ciało jak zaklęta… w zły sen z którego nie można się obudzić.
- To… to moja wina. Gdyby… gdyby - zacięła się i zadrżała - Grupa Black… oni… rozdzielili się. Do… d-do was poszli ci… ci - zatrzęsła się ze złości, zaciskając pięści i dokończyła - ci dwaj. Pozostali… oni… pomagali mi, bo inni… jestem ostatnia… z grupy Brown i sama… nie dalibyśmy rady z celami… do ochrony… pomogli, zamiast iść do was. G-gdby się nie rozdzieli… to… wyglądałoby inaczej i wtedy… może nikt - mruganie nabrało na intensywności - Nie byłoby… ofiar i… Tak… mi p-przykro. Przepraszam.

Ruch na pokładzie przykuł uwagę nie tylko trepów. Para złotych oczu śledziła uważnie sylwetkę w brązowym pancerzu, a rude brwi podjechały do góry, by finalnie praktycznie spotkać się pośrodku czoła saper. No bez jaj… wiedziała, że Młoda za bardzo się przejmuje, ale to nie była jej wina. Wyszło jak wyszło, postawili na własne priorytety, grunt że przeżyli. Ci w Obrożach. Oraz trójka wyciągniętych z kanału trepów. Z ozdobionej symbolem czarnej ósemki piersi wyrwało się głośne westchnienie, dłonie odpaliły holoklawiaturę.
“Pierdolisz. Nie twoja wina” - wystukała, przesyłając Vinogradovej krótką wiadomość, po czym warknęła, przestawiając komunikator z powrotem na lektora.
- Nie twój wybór. Nie twoja wina. - syntetyczny głos wdarł się w wizg silników, Nash podniosła się do pionu. Na sztywnych nogach przeszła te parę metrów, stając za czarnowłosym Parchem - Nasza decyzja. Dzieliliśmy się po pół. Tamci zdechli, została para zjebów. Tyle - wzruszyła ramionami i po chwili wahania wyciągnęła ramię, przyciągając Młodą do siebie - Nie uratujesz wszystkich, nieważne jak się nie starasz. Zawsze ktoś umiera. Handluj z tym. Wracaj do Mahlera. I wbij sobie do łba: nie twoja wina - głuchy warkot zlał się w jedno z ostatnimi słowami lektora.

- Mierda… Harcereczka za mało jara - Black 2 mruknęła do Wujaszka, kręcąc głową. No po co się tak przejmować? Żyli? No żyli, więc po kiego drążyć temat? Unosząc oczęta ku sufitowi, podniosła dupsko z fotela, przechodząc pod skrzynki. Skoro mogli się częstować, grzech było nie skorzystać. Zyskali okazję nachapać się za darmola i jeszcze w pewien sposób ojebać psiarnię! Prawie jak gwiazdka.
- Gracias - rzuciła gliniarzowi, uśmiechając się szeroko do kompletu - Może nawet się polubimy…. Wujaszek! Potrzeba ci czegoś oprócz godności i świń do nadziewania?! - ostatnie wydarła się po wnętrzu latadełka, kierując pytanie do olbrzyma w pancerz wspomaganym.

- A jak dają… - Black 7 mruknął przez głośniki w swoim lustrzanym hełmie. Potem wstał trzeszcząc ponownie rozgniatanymi siedzeniami i dudniąc pancerbutami po podłodze latadełka podszedł do skrzynek przy jakich grzebała Latynoska. Ona tymczasem doczepiała sobie jeden metalowy cylinderek za drugim.

W tym czasie grupka siedzących cywilów rozmawiała z Brown 0. Słuchali jej urwanych słów w milczeniu.
- Nie. To moja wina. Powinnam była poczekać na prawdziwą pomoc. Ci dwaj od początku mi się nie podobali. Patrick miał co do nich rację. - blondynka w egzoszkielecie pokręciła głową i pochyliła się opierając łokcie na kolanach. Patrzyła teraz na nieruchoma płachtę zasłaniającą ciało.

- To byli zwykli bandyci. - prychnął ze złością ten młodszy przy którym leżała siekiera strażacka. - Zresztą czego się spodziewać po kimś kto nosi to. - dodał nadal ze złością robiąc palcem gest wokół szyi. Złość wydawała się go pobudzać jakby budził się z letargu. - Ten jeden to w ogóle! Szarpał Renatą! - wskazał dłonią i ze zdenerwowaniem na przygnębioną paramedyczkę. - Dobrze, że ta Obroża go powstrzymała! A mnie tam zostawili! Jakby nie żołnierze to by mnie te gnidy tam zeżarły! - powiedział już naprawdę zdenerwowany uderzając dłonią w oparcie siedzenia.

- Myślałam, że nie mamy wyjścia. Że nikt inny nie odebrał sygnału. I że jesteśmy skazani tylko na nich. Tak nam mówili zresztą. A nie mogliśmy się z nikim połączyć. Nadajnik był na parterze a tam było pełno gnid. Nie wiem czy zaryzykowałabym drugi raz wyjść by nadać kolejny sygnał. - blondynka pokręciła blond głową mówiąc przygnębionym i zmęczonym głosem. Wydawała się obwiniać tak samo jak i Brown 0.

- OCP do Brownpoint 60 sekund. Nie znamy sytuacji na dole. Przygotujcie się do desantu. Hawki spróbują rozpoznać teren. - w słuchawkach odezwał się głos Falcon 1. Maszyna zmieniła rytm i wydawało się, że krążą wokół jakiegoś punktu. Wokół jakiego to widać było na mapie HUD. Wokół Brownpoint. Jedna ze szturmowych maszyn oddzieliła się od reszty i poleciała wprost w kierunku Checkpoint grupy Brown.

- Que pollas - Diaz skończyła przerabiać się na meksykańską choinkę. Poprawiała ostatnie wybuchowe bombki, sprawdzając czy nie odczepią się od pancerza - Każdy z nas ma stałe łącze z pozostałymi. Połyka z Tatuśkiem rowy zaswędziały, że do tej pory jedyne co robili to ssanie po same kule. Mogli poprosić o wsparcie, poczekać do niemytej dupy mojej babki Juanity. Truknąć po kanale do kogokolwiek od nas… no ale za cinżko. Harcereczka weź zajaraj bo ci się zaraz żyłka przepnie, a ty nińa - zazezowała na blondynę, całkiem niczego sobie. Wyszczerzyła się szczerym, poczciwym uśmiechem uczciwego ulicznika i nadawała dalej - Oni zjebali, nie ty. Nadają się do chapania wariata po same klamoty i tyle. Nic poza tym. Nade de nada. Zero pomyślunku, tylko ryje szerokie. Też jebnij w płuco i weź zluzuj, bo jeszcze sobie pierdolniesz w łeb z przejęcia. - prychnęła, podskakując żeby sprawdzić czy dzwoni. Dzwoniła, ale jakie przyjemne to było dzwonienie! Z pełnym arsenałem od razu poczuła się lepiej i pewniej. Zazezowała na typa z siekierą i splunęła pod nogi nie patrząc na to gdzie się znajduje.
- No kurwa wiadomo, Obroża znaczy syf do odstrzału, nawet jak ktoś jest tylko niewinną, uciskaną ofiarą bezdusznego systemu. Jakbyś cabrón się nie zjarnął, jeden taki bandyta osłaniał wam dupy jak popierdalaliście po patelni prosto do latacza. Bez tego zrobiliby wam z cywildup jesień średniowiecza. Chuj tam, mieliśmy na mieście inną robotę. Nie-kurwa-rozdwoimy się. Trzeba było ogarnąć co innego. Nie tylko wy tu, por tu puta madre, potrzebowaliście niańczenia i prowadzenia na bezpieczny rewir. Ostatnio klimat się spierdolił i wylęgło się dziadostwa, a opcje wsparcia się wykruszają - rozłożyła ramiona w geście czystej bezradności.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 22-09-2017, 21:17   #192
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Black 4 i 0
- Bez butów nie uciekniesz - powiedział Padre, nie damy rady rozjebać wszystkich. - Plan mam taki, uchylamy drzwi, napieprzamy z granatników odłamkowymi. Skok na dach, potem z dachu i chodu.
Mówiąc to brał automatyczne granatniki i ładował.

Owain chwycił jakiś walający się luzem stimpak i wbił go sobie w udo, po czym znalazł wśród złomu granatnik, załadował go granatami odłamkowymi i ustawił się obok drzwi.
- No, to dajesz.

Black 0 uchylił drzwi kapsuły na tyle by dało się wystrzelić granat z granatnika. Obie lufy wypluły z siebie granaty o włos omijając krawędzie szczeliny. W samej szczelinie dał się słyszeć i widzieć pysk jakiegoś xenos. Był na tyle mały i zajadły, że nawet w tak krótkiej chwili zdołał przecisnąć się prawie do połowy nim eksplodowały granaty. Obydwa wybuchły prawie jednocześnie a na zewnątrz rozległy się skrzeki i wycie rozdzieranych odłamkami xenos. To coś z dołu też nie próżnowało. Wciąż słychać i czuć było drgania i pękające ściany gdy to coś przebijało się przez kolejne warstwy budynku. Drzwi od kapsuły otwierały się jak zwykle. Ale w obecnej chwili wydawało się to mozolnie wolno. Dwa Parchy wybiegły na zagruzowaną podłogę ostatniego piętra. Z jednej i drugiej strony zauważyli kolejne, małe xenosy. Z ich szybkością mogły do nich dopaść w jedną czy dwie sekundy do nich. *

- Mój prawy, twój lewy - powiedział Padre i walnął z granatnika w korytarz i porzucił go gotując się do wejścia na górę. Karabin na USC sam wszedł w ręce.

Owain wystrzelił w przeciwną stronę, upuścił granatnik i użył harpuna, by wrócić na górę.
 
Mike jest offline  
Stary 22-09-2017, 22:29   #193
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Pięć minut… Horst tkwił nadal w miejscu, wzrok swój wbijając w zamknięty w pudełku okaz. Pięć minut… Jak nic, tyle dokładnie czasu powinien poświęcić na operację Hollyarda. Czy ten mężczyzna aby na pewno był przy zdrowych zmysłach? Jako lekarz zajmujący się także i tymi problemami, a wręcz z upodobaniem badający zakamarki ludzkiego umysłu, miał pewne wątpliwości. Niestety, łatwo je było obalić gdyby pozwolić przyjrzeć się całej sytuacji bezstronnemu obserwatorowi. Na dobrą sprawę kłopoty zostałyby zapewne przypisane jemu. Miał przecież zadanie do wykonania. Na górze czekał na niego kolejny punkt, w którym miał się stawić i do którego trzeba było jeszcze dotrzeć. Nawet jednak gdyby tego nie miał to przecież nikt z tych, którzy w jego rękach mieli teraz jego życie, nie pozwoli mu oddać się pracy naukowej z udziałem tego obiektu. Nikt nie pozwoli przeprowadzić eksperymentów których plany tworzyły się w jego umyśle. Był w końcu materiałem jednorazowego użytku, który ewentualnie mógł przetrwać parę powtórek ale nikt nie sądził żeby było ich na tyle dużo aby wymknął się z ich łap. Dlaczego zatem tak nalegał i stawiał swoje życie na szali, broniąc tego stworzenia?

Odpowiedź była prosta. Ponieważ wciąż miał nadzieję. Nadzieję na to że jednak dostanie odpowiedzi, których pragnął. Na to że w końcu zrozumie. Wiedza była wszak dla niego niczym działka dla narkomana. Był od niej uzależniony. Z tego też powodu, gdy rzucająca się do tej pory istota zamarła, on drgnął i podszedł do pudełka. Tak, sekundy mijały, on jednak postanowił że nie będzie się spieszył. Pobrać tkanki mógł z martwego okazu. Teraz interesowało go głównie zachowanie stworzenia. Skłamał bowiem co do powodów dla których chronił tą istotę. Dobro Hollyarda i pozostałych nie leżało mu na sercu. Uratował ich bo tak było mu chwilowo na rękę. Co się z nimi miało stać później, jak zmiany w ich organizmach miały wpłynąć na ich zdrowie… Obecnie zagadnienia te nie znajdowały się w centrum jego zainteresowania.

- O czym myślisz - zapytał szeptem, kładąc dłoń na wieczku pudełka, w które wpatrywało się stworzenie. Czy jednak można było powiedzieć, że się wpatrywało? Nie, ono po prostu tkwiło z głową uniesioną ku górze i syczało, jakby… nawołując? Nasłuchując? Co takiego słyszało, kogo wołało? I w jaki sposób jego zachowanie łączyło się z kobietą w izolatce? Bo że coś ich łączyło, tego Horst był pewien. Oboje stanowili dla niego ciekawy obiekt badań. Ono z wiadomych powodów, ona przez wzgląd na swoją odporność na środki które jej podał i zachowanie, które niejako odbijało to, które wykazywał obcy. Miał tyle pytań…

Był jeszcze i trzeci obiekt, wciąż pozostający w błonie płód. I to na nim skupił swą uwagę Horst. Ze stolika wziął skalpel i podszedł do zamkniętego pojemnika, a następnie uchylił nieco pokrywę. Mięśnie napięły mu się, wciąż mając w pamięci siłę jaką w swoich pierwszych chwilach na tym świecie wykazywał nowonarodzony osobnik. Tym razem mógł się przygotować zanim wsunął dłoń ze skalpelem do środka i naciął błonę. Było to proste cięcie, mające pełnić funkcję cesarskiego. Jednocześnie nasłuchiwał odgłosów docierających do niego z ambulatorium. Czy i tym razem kobieta zareaguje? Czy stworzenie jest na tyle rozwinięte by wychylić swój pyszczek? Czy miała powiązanie z każdym? W jaki sposób ten różnił się od tego, który urodził się jako pierwszy? Pytania krążyły w jego umyśle podczas gdy ciało szykowało się do szybkiego odwrotu i ponownego zatrzaśnięcia wieczka. Nie miał wszak zamiaru powtarzać tej chaotycznej łapanki, do której został zmuszony wcześniej.

Chwila stagnacji minęła. Stwór w pojemniku obok znów zaczął wierzgać i niezmordowanie atakować ścianki swojego więzienia. Atakował tak zawzięcie, że chyboczący się dotąd pojemnik przewrócił się i znalazł się na krawędzi szafki na jakiej stał. Tam groziło już, że spadnie z niej. Co prawda powinien to wytrzymać ale dawało do myślenia co by się stało gdyby stworzenie zamknąć w bardziej zwyczajnym pojemniku.

W tym czasie Green 4 był zajęty. Musiał zdjąć całe wieko pojemnika by operować na skórzastym obiekcie. To zaś nie gwarantowało, że zdążyłby cofnąć dłonie i jeszcze zatrzasnąć go gdyby stworzenie w kokonie okazało się podobnym refleksem jak to obok. Nacięcie skalpelem zaowocowało wyciekaniem tego różowego płynu z wnętrza. Gdy po chwili nadmiar płynów znalazł się na dnie pojemnika ukazała się błyszcząca, ciemna skóra stworzenia. Podobna do tego w przewróconym obecnie pojemniku obok. Po chwili obserwacji tego procesu Green 4 wyczuł ruch tego uśpionego dotąd obiektu. Stworzenie poruszyło się ale już przy operacji wyczuł podobne ruchy. Nie był pewny czy to znowu jeden z nich czy jest to jakoś związane z jego ingerencją w środowisko stworzenia czy chodzi o jeszcze inny czynnik. Wrzask kobiety ucichł pozostawiając po sobie głosy zdenerwowanych mężczyzn.

Westchnął i pozwolił sobie przymknąć oczy na dokładnie dwie sekundy. Do tego zadania przydałyby mu się dłonie doświadczonej pielęgniarki lub pielęgniarza. Niestety, placówka nie dysponowała takowym personelem, zmuszając go do działania w warunkach wręcz barbarzyńskich. I owszem, było to wyzwanie, a on lubił wyzwania, jednak w obecnej chwili dałby wiele by mieć przy sobie drugą osobę.
Obliczył w myślach ile mniej więcej czasu mu zostało zanim istota tkwiąca nadal w błonie, wychyli z niej swój łeb, po czym zostawił pudełko otwarte i pospiesznie zajął się tym drugim, któremu groziło spadnięcie na podłogę. Niemrawe ruchy organizmu w błonie sugerowały że ma dość czasu by zabezpieczyć najpierw tego już narodzonego, a dopiero po wykonaniu tego zadania, powrócić by dalej badać płód. Jakby nie było oba pojemniki stały obok siebie i potrzebował do tego nie więcej niż krótką chwilę.
- Przydałaby się pomoc - rzucił przy tym do obserwującego go latynosa. Skoro i tak nie miał nic lepszego do roboty niż sterczenie tam i przyglądanie się jak Horst dłubie w wyciągniętym z niego kokonie, równie dobrze mógł się pofatygować do sali i pomóc.

- Jak nam wszystkim. - odpowiedział kapral Armii o latynoskich rysach i karnacji ale jakoś nie wyglądał by miał zamiar opuścić swój posterunek gdzie osadziło go polecenie Hollyarda. Poza tym nie było zbyt trudne do zrozumienia, że po tamtej stronie szyby jest zdecydowanie bezpieczniej niż po tej gdzie był Parch w zielonych barwach i dwa pojemniki z obcymi. Z czego jeden otwarty.

“Uważajcie. Gnidy się zwołują. Przed HH zostawiliśmy wam sprawną furę. Zaliczcie twój CH i złapiemy się w trasie. Dalej mamy iść na lotnisko, jeszcze nie wiadomo gdzie wywalą Młodą. I dzięki. Za chłopaków. Jestem twoją dłużniczką. Powodzenia.” Obroża odebrała komunikat od Black 8.

Zatem to o to chodziło w zachowaniu nowonarodzonego. Słyszał ów zew i na niego odpowiedział?
gdyby tylko miał więcej czasu na zbadanie jego anatomii… Niestety nie miał go, a biorąc pod uwagę komunikat od Asbiel, najlepiej by było gdyby zaniechał wszystkiego i powrócił do rzeczywistości. Nie miał jednak zamiaru rezygnować z pobrania próbek tej różowej cieczy, która wypływała z kokonu, a także błony jaka osłaniała płód. Dobrze by także było zebrać kilka próbek tkanki i narządów wewnętrznych. O ile jednak powinien nie mieć problemów ze zdobyciem pierwszego, to na autopsję czasu z pewnością mieć nie będzie. Szczątkową autopsję i to przy założeniu że zostanie coś do rozkrojenia…

- Zauważyłem - odpowiedział latynosowi. Na komunikat odpowiadać nie zamierzał, jego czas był zbyt cenny na tracenie go tylko i wyłącznie w celu potwierdzenia otrzymania informacji, a w obecnej chwili nie miał nic więcej do przekazania. Miał za to swoje małe, prywatne zadanie i kilka kolejnych, których zapewne nie uda mu się wykonać. Westchnął po czym uśmiechnął się lekko i wznowił pracę nad nienarodzonym stworzeniem, pilnując się stale by to nie miało szansy uciec ze swego więzienia.

Skalpel obnażył fragment wnętrza kokonu. Stworzenie poruszyło się ponownie. Wcale nie ułatwiało to zabiegu choć stworzenie nadal wydawało sie oazą spokoju w porównaniu do tego z pojemnika jakie medyk postawił na podłodze. Nadal tłukło o ścianki pojemnika próbując się wydostać na zewnątrz. Operującemu Parchowi udało się pobrać wycinek błony i próbkę tego nietypowego płynu. Trzeba było jeszcze tylko mieć okazję je zbadać. Do tego potrzebny był mikroskop albo chociaż ten skan z ambulatorium. Czas się kończył. Hollyard wrócił pod salę operacyjną i zastukał w szybę dając znać, że odroczony czas się skończył. Wydawał się mieć już ekwipunek w komplecie.

Horst jednak nie odpowiedział. Nie miał na to czasu, skupiony na ponownym zabezpieczaniu pojemnika i tkwiącej w nim istoty. Próbki odłożył na bok, tymi bowiem trzeba było się zająć ostrożnie. Dopiero wtedy odwrócił twarz w stronę szyby i skinął Hollyardowi głową. Mężczyzna sprawiał wrażenie bycia gotowym do dalszej walki i niecierpliwym. Czy aż tak mu się spieszyło do ponownego spojrzenia śmierci w oczy? Być może, Horst jednak miał ważniejsze sprawy na głowie. Także i on musiał w końcu opuścić ambulatorium i wznowić działania mające na celu wykonanie wyznaczonego mu zadania. Czas nie stał w miejscu, a Obroża nie znała łaski. Jego badania nie miały na na nią wpływu, zabije go z obojętnością właściwą pozbawionym emocji mechanizmom, gdy tylko zegar wybije jego ostatnią sekundę.

Nie byłby jednak sobą, gdyby w tej chwili porzucił rozpoczęte badania. Nadal miał zapas, który powinien wystarczyć zarówno na sprawdzenie pobranych próbek, jak i na dotarcie na lądowisko. O ile się z tym pospieszy, oczywiście.
- Muszę jeszcze zbadać te próbki i pobrać dodatkowe, gdy już się rozprawisz z tymi maleństwami - poinformował Hollyarda, podchodząc do drzwi i otwierając je by wpuścić mężczyznę do środka sali operacyjnej. - Będę na to potrzebował około dwudziestu minut. Co z kobietą?
Przekazywanie informacji zakończył pytaniem, spoglądając przy tym w kierunku drzwi prowadzących do izolatki. Nagła cisza niepokoiła go. Czyżby podali jej kolejną dawkę środka uspokajającego czy też skorzystali z bardziej dosadnych środków w postaci pięści? Nie dało się ukryć, że jego opinia na temat osób znajdujących się w ambulatorium nie należała do najlepszych. Trzymał ją jednak dla siebie, na zewnątrz ukazując jedynie starannie zaprojektowaną maskę troski, którą jako lekarz winien wykazywać w stosunku do pacjenta.

- Nie jestem lekarzem. - odpowiedział Raptor mijając w drzwiach Green 4. Dał znać Patinio i ten zamknął drzwi odgradzając salę operacyjną od reszty pomieszczeń bunkra. Czekał już z wydobytym rewolwerem. Gdy drzwi zamknęły się przystąpił do egzekucji. Najpierw przystawił lufę do pojemnika nieruchomym stworem. Nastąpił huk wystrzału i choć stłumiony przez szybę i ścianę nadal był bardzo głośny. Pocisk rozbryzgał przezroczyste ścianki pojemnika tak samo jak ciało niedużego stworzenia. Żółta krew przemieszała się z przezroczystymi fragmentami naczynia i ochłapami wyrwanymi z ciała. Potem gliniarz przekierował lufę na stworzenie w drugim pojemniku. Te na chwilę znieruchomiało i skuliło się w kącie jakby przestraszone hukiem. Hollyard ponownie wycelował w stworzenie ciężką lufę rewolweru przystawiając ją prawie do ściany pojemnika. Stwór zasyczał jakby przeczuwając swoją zagładę czy też reagując na nowy bodziec tuż za ścianą pojemnika. Zaraz potem zaczął znów skakać i szarpać się wewnątrz swojej celi. Hollyard nacisnął spust i salę znów zalał huk wystrzału i dźwięk rozbijanego pojemnika. Syk stworzenia trwał jednak nadal tak samo jak ruch. Stwór skorzystał z rozbicia swojego więzienia i wydostał się na zewnątrz. Jawił się jako bardzo ruchliwa, ciemna wstęga która znikła za szafką i pojawiła się ponownie sunąc błyskawicznie wzdłuż ściany. Hollyard zacisnął szczęki i strzelił ponownie w ruchomy cel. Pocisk przeleciał dwa kroki jakie dzieliły go od stworzenia i przetrącił mu kręgosłup rozbijając go w krwawym rozbryzgu. Raptor podszedł do nieruchomego przeciwnika z wycelowaną lufą. Stał nad nim jakby sprawdzał czy na pewno nie żyje. Wreszcie z nienawiścią na twarzy rozgniótł resztki stworzenia swoim butem, miażdżąc je dokumentnie. Schował broń do kabury i wyszedł z sali operacyjnej gdzie w drzwiach czekał już na niego Patinio.

- No przez chwilę było gorąco. Ale udało się. Dobrze, że nic ci nie jest. - poklepał kumpla po ramieniu zerkając na zanieczyszczone po operacjach i egzekucjach wnętrze sali.

- Jak sobie chcesz. My idziemy na górę. Potem najwyżej będziesz sam szedł. - powiedział do Green 4 Hollyard. - Trzymajcie ją tutaj póki ja albo Sven nie powiemy inaczej. Tu powinna odwalić najmniej szkód. I tak na razie nie mamy za bardzo alternatyw by ją gdzieś trzymać. - zwrócił się do obydwu gliniarzy stojących na straży drzwi do izolatki. On i Patinio wydawali się gotowi do wyjścia więc rozejrzeli się jeszcze po ambulatorium. - Weź stimpaki na wszelki wypadek. Doktorze? - Karl zwrócił się do latynoskiego kaprala ale na koniec skierował pytanie do Kozlova. Ten pokiwał głową i podszedł do jakiejś szafki. Otworzył ją i wyjął z niej małą skrzyneczkę z poukładanymi stimpakami. Obydwaj mundurowi podeszli i zaczęli uzupełniać braki które były ogromne. W międzyczasie zdołali gdzieś uzupełnić i broń i amunicję ale nie medykamenty. Teraz więc pakowali je szybko i sprawnie wsadzając w odpowiednie przywieszki oporządzenia.

Także i Green 4 skorzystał z okazji do uzupełnienia medykamentów. I okazji do podleczenia się, skoro taka była. W międzyczasie rozważał słowa Hollyarda i opcje, które miał do wyboru. Oczywiście mógł z nimi pójść, zostawić to wszystko i po prostu wykonać zadanie. Tyle że już uzgodnił sam ze sobą, że to nie wchodziło w grę. Musiał zostać i dokończyć badania, nawet jeżeli oznaczało to samotne wyruszenie w dalszą drogę.

- W takim razie powodzenia panowie - rzucił w stronę obu mężczyzn, nie uzewnętrzniając uczuć, które do nich żywił. W szczególności zaś do jednego z nich. Czuł że popełnił jednak błąd, że powinien pójść za podszeptem instynktu i pozbawić go życia, wbrew obietnicy którą złożył. Błąd ten będzie mu zapewne ciążył jeszcze przez długi czas, o ile takowy będzie mu dany.

Teraz jednak musiał się zająć pracą, którą sobie wyznaczył. Zanim jednak cokolwiek, musiał sprawdzić stan kobiety znajdującej się w izolatce. Hollyard nie mylił się bowiem co do jednej kwestii. Nie był lekarzem. I mimo iż Horsta nic z więźniarką nie łączyło na platformie uczuciowej, to jednak czuł się za nią odpowiedzialny. Chciał ją chronić, nie po to jednak by zadbać o jej dobro, ale by zaspokoić własną ciekawość. Jej ataki go fascynowały, podobnie jak wypowiadane przez nią słowa. Mimowolnie dotknął śladów po jej paznokciach, szpecących mu twarz. Uśmiechnął się, zaraz jednak spoważniał. To, na co się w tej chwili ważył, było zapewne objawem skłonności samobójczych i wyraźnym wskaźnikiem nieprzystosowania do działania w zespole. Od czasu Rebecci stał się samotnym wilkiem i zdawał sobie z tego sprawę. Utracił bowiem swą partnerkę i rana, którą ta mu zadała zdradzając, wciąż była świeża. Będzie musiał nad tym pomyśleć, skorygować swoje decyzje i działania, to jednak mógł zrobić później. W chwili obecnej zmiany nie wchodziły już bowiem w grę.
Z tymi myślami skierował kroki w stronę izolatki.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 24-09-2017, 14:15   #194
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
post wspólny Czarnej, Zombi, Zuzu i Mg; cz.2

- Żyjecie - w komplecie do beznamiętnego głosu syntezatora, Nash dorzuciła kwaśny uśmiech. Po cholerę mieli im tłumacz co dokładnie robili w bunkrze i okolicach? Pchnęła Młodą w kierunku kupki gratów. Sama też się tam ruszyła, chcąc jeszcze przed wyjściem zgarnąć parę fantów. - A tamtych dwóch zajebiemy przy najbliższej okazji. Od dawna im się należy. Mahler. Ty też się ładuj na zapas - warknęła do kompletu, posykując pod nosem w miarę jak przerzucała zgromadzoną w pudłach broń. - Ortega. Idziesz z Diaz pierwszy. Młoda, ty w środku. Mahler, my zamykamy. Detektor w pogotowiu. Nie oszczędzamy, co się skończy weźmiemy z Brownoint. Pilnować się i uważać. Żadnego kozaczenia. - chwilę pogrzebała w Obroży, przechodząc na pasmo Falcona. Zacisnęła zęby i wpisała wiadomość, czekając z przełożeniem jej na sztuczną mowę aż do połączenia.
- Gadaliśmy już. Byłeś w kosmoporcie. Dzięki za foto. Pomogło wtedy. Jak Sara się trzyma? Jest z tobą? Bezpieczna? Dacie radę rzucić nas do Blackpoint po Brownpoint?

- Sara znosi to wszystko bardzo dzielnie. Ale nie czas teraz o tym rozmawiać. 20 sekund do zrzutu. Wyrzucimy was na dachu. Jeśli będzie czysto i zaliczycie Checkpoint dajcie znak to wrócimy po was.
- odpowiedział Falcon 1. Przez okna widać było szturmową maszynę która robi nawrót i jakby zaczęła lecieć po przeciwnej stronę okręgu w przeciwną stronę. Za to maszyna jaką lecieli skręciła teraz wprost na Brownpoint. Marine dobrał ammo i granaty.

- Z tymi Obrożami chodziło mi o tamtych. - powiedział ten od siekiery machając głową w stronę zamkniętej jeszcze rampy rufowej. Wzruszył do tego ramionami.

- Teraz już i tak za późno. Stało się. - powiedziała paramedyczka prostując się w swoim miejscu i opierając o ścianę pojazdu.

- Latina trochę sepleni. - odezwał się nagle Mahler trzaskając zamykanym zamkiem. Ortega chyba dobrał co chciał bo dudniąc przy każdym kroku metalem butów o metal podłogi szedł w kierunku rampy. - Ten ktoś w Obroży co uruchomił wieżyczki i odezwał się do was przez głośniki to ta tutaj ślicznotka. - powiedział podchodząc do Brown 0 i łapiąc ją za kibić. Spojrzał się na nią wesoło jakby właśnie miał ją zabrać do kina czy gdzie tam łażą normalni ludzie bez Obroży i wyroków. Paramedyczka i ten od siekiery spojrzeli na Vinogradovą z wyrazem zaskoczenia. - No. Mój kumpel Sven, co zawiaduje tym latającym cyrkiem ją poprosił by złamała systemy waszej bazy. Dlatego wieżyczki strzelały kiedy trzeba a nie kiedy chciały. Widzieliśmy końcówkę na kamerach. Ty niosłaś tamtego co śpi póki ci go nie zaniósł jakiś marine. A ciebie wytargali przez okno i zawlekli tutaj. - powiedział wesoło marine.

- 10 sekund. Otwieram rampę. - w słuchawkach znów dał się słyszeć spokojny głos Raptora.

- To byłaś ty? - blondynka w egzoszkielecie spojrzała na czarnowłosą kobietę w Obroży wyraźnie inaczej niż przed chwilą. Maszyna wyczuwalnie przechyliła się na dziób schodząc do lądowania. W odpowiedzi marine pokiwał głową.

- Chodź, mamy randkę na skraju dachu. - powiedział marine i zgarnął wokół siebie Brown 0 kierując się ku rufie ładowni.

- Nie wiedziałam! Poczekaj! - blondynka odpięła szybko swoją uprząż i wstała podchodząc do odchodzącej dwójki. - Chciałam ci podziękować. Jak cię wtedy usłyszałam no poczułam, że jest nadzieja. Że może ktoś nam pomoże. - wyglądało, że chciała powiedzieć jeszcze sporo rzeczy ale w końcu objęła Vinogradową.

- 5 sekund. - w słuchawkach znów usłyszeli oficera zarządzającego akcją. Dotąd widzieli przez otwartą rampę umykające chmury dymów gdy zanurkowali już w warstwę dymu. Teraz maszyna wyrównała i rufa znalazła się trochę niżej niż dziób. Black 7 wyszedł na rampę a za nią widać było dach jakiegoś budynku. Gdy maszyna względnie znieruchomiała w powietrzu Ortega dał krok i znikł z pola widzenia zeskakując na dół.

Hałas utrudniał jakąkolwiek komunikację. Zawodzenie wiatru, szum mechanizmów maszyny, zgrzyt blachy mieszały się w jedno, zalewając ludzkie uszy jednorodną falą dźwięku. W podobnym harmidrze syntezator mowy utonąłby, robiąc za tło i nic więcej. Dlatego też Ósemka postawiła na sprawdzony sposób komunikacji, wystukując wpierw do Dwójki:
“Jak kiedyś zacznę tak odpierdalać” - pokazała przy tym brodą na marine i pokręciła głową - “To mnie kurwa spal.”
Druga wiadomość była już krótsza, zawierała tylko słowo “Ruchy!” i dotarła do wszystkich Parchów na pokładzie. Nash miała zamykać pochód, czekała więc na swoją kolej. Z serca spadł jej jeden kamień. Sara była bezpieczna. Na razie. To musiało wystarczyć, potem przyjdzie czas na dodatkowe zgryzoty. Umówiła się na coś z Hollyardem i zamierzała słowa dotrzymać. Inaczej się nie dało.

Diaz rzuciła okiem na ekran holo i rozrechotała się jak stary proboszcz na plebanii pełnej ministrantów. Przy zamkniętych drzwiach i z dużą ilością dziwnych, skórzanych zabawek. Uniosła kciuk do góry, dając znać, że przyjmuje, zrozumiała i Latarenka może na nią liczyć. Wciąż się śmiejąc podbiegła do krawędzi i nie patrząc w dół, skoczyła za Wujaszkiem.

- To nic wielkiego… tylko tyle mogłam zrobić - Brown 0 stała czerwona na twarzy, uśmiechając się lekko. Słowa wpierw Johana, a potem paramedyczki podniosły ją na duchu. Odwzajemniła uścisk przekazując to, czego słowa nie mogły. Żałowała, że nie mogą zostać na pokładzie, ale Brownpoint znajdował się tuż obok. Jeśli… nagle zyskała nadzieję, że jednak uda się jej przeżyć i może kiedyś…
Popatrzyła na obejmującego ją mężczyznę i jej uśmiech się poszerzył. Może naprawdę będzie dobrze?
- Do zobaczenia! - krzyknęła do cywili i ruszyła za dwójką Blacków.

Wyskoczyli na dach zaraz za operatorem pancerza wspomaganego z numerem “7” na pancerzu. On mógł sobie pozwolić na kilkumetrową nonszalancję bezpieczniejszy w swoim potężnym pancerzu znacznie bardziej niż zwykli piechurzy. Szedł jak niezmordowanie górując swoja olbrzymią, pancerną sylwetką nad pomniejszymi ludzikami i istotami. - Kontakt. - odezwał się krótko, opuścił lufę swojego działka i zaczął pruć do zauważonego celu. Rozpruł jakieś dwa pomniejsze xenos i szedł dalej. Pozostali widzieli pojedyncze sylwetki tu i tam jakie wydawały się jeszcze oszołomione czy niepewne jak postępować. Widzieli też kapsułę w brązowym malowaniu leżącą wbitą w dach. Obroże pokazywały 28 m. Prawie na miejscu. Falcon 2 nie czekał ledwo ostatni Parch opuścił rampę maszyna wizgnęła silnikami i uniosła się w powietrze znikając z oczu w otaczającym wszystko kłębach dymu. Po silnikach słyszeli jednak, że gdzieś tam krążą w okolicy. To samo mówiły wyświetlacze HUD. Ostatnim i niespodziewanym członkiem ekipy była Herzog. Blond paramedyczka stwierdziła, że jest wypstrykana z medykamentów a w kapsule musiały być jakieś. Pierwszy do kapsuły dotarł Ortega. Pojawił się jednak problem. Kapsuła leżała na dachu na tyle krzywo, że nie szło otworzyć drzwi. Na detektorze Brown 0 plamek ruchomych było całkiem sporo i całkiem blisko. Pod dachem. Na niższych poziomach. Jakby tutaj xenos schroniły się przed bombami te które zdołały albo zebrały się potem. Słyszeli ich podniecone skrzeki i nawoływania.

W morzu dymu, pyłu i gnid kolejny cywil do obrony był tym, czego bez dwóch zdań Parchy potrzebowały, no żesz kurwa mać. W pierwszej chwili, gdy paramedyczka wyskoczyła za nimi na dach, Nash syknęła przez zęby nawet nie próbując taić wściekłości. Samowolka blondyny zirytowała ją, zwłaszcza gdy szybki rzut okiem upewnił ją co do braku broni tamtej. Potem jednak złość zastąpiło zastanowienie, a ono finalnie przeszło w szybki, potakujący ruch głową. Chcąc nie chcąc zyskali tarpana do dźwigania leków, dzięki czemu będą mogli nabrać więcej mordującego szpeju - spory plus. Gdyby tylko odebranie go było czynnością prostą. Kapsuła oberwała przy nalocie, przechylając się pod niewygodnym kątem. Na dokładkę pod popękaną powierzchnią dachu w najlepsze dokazywały gnidy. Ich nawoływanie, syki i skrzeki rozchodziły się echem po okolicy i nawet ryk odrzutowych silników nie mógł ich zagłuszyć.

- Diaz, odgrodź nas z jednej strony ogniem, a potem bierz się za otwieranie prezentu. Ortega ubezpieczasz. - Ósemka nadawała lektorem, wpierw pokazując lewą stronę dachu, potem prawą - Mahler zapalające w dziury pod nogami. Utrudnimy kurwom wjazd. Młoda filuj czy nie idzie coś dużego, potem bierz co trzeba. Ty też - spojrzała bezpośrednio na blondynę i zmrużyła oczy - Trzymaj się między nami i nie wybiegaj przed nas. Będzie gorąco trzymaj się jego i jej - pokazała brodą wielkoluda w pancerzu oraz piromankę. Oderwała dłonie od Obroży i odczepiwszy puszkę napalmu od pancerza, wzięła na cel najbliższe skupisko kręcących się po ich lądowisku bestii.

Diaz za to nie wyglądała na radosną, chociaż miała w perspektywie zjaranie pokaźnej wielkości kurwidołka i prawilny rozpierdol. Ledwo Latarenka przestała się produkować, wyszczerzyła kły do wygolonego trepa i syknęła z jawną złością, pretensją i żalem do świata.
- Kudłaty, a ciebie popierdoliło do końca?! Że niby, pendejo, seplenię?! Ja?! Wujaszek, słyszałeś kurwia? Seplenię, por tu puta madre?! A chcesz sam robić kurwom zaraz grilla?! Lepiej się zajmuj zapinaniem Harcereczki, a nie moją nawijką. Znalazł się, logopeda pierdolony. - warczała, uzewnętrzniając złość i urażoną dumę, godność i co tam jeszcze trzeba było. Prychnęła w końcu, podnosząc dyszę miotacza żeby zalać ogniem teren między krawędzią, a kapsułą i przynajmniej z jednej strony postawić ich grupie zaporę.
- Seplenie… co za kutafon… kolejny. Jakby podpierdalający mi cele Wujaszek to było za mało. Ej, chica. Popylaj tu pęcinkami zanim ci coś skoczy na plecy. Raz, raz!

Vinogradowa zatchnęła się i rozkaszlała, żeby ukryć zmieszanie. Szybko pociągnęła Renatę za rękę, prosto za Ortegą. Pod kapsułę.
- Proszę brać co będzie potrzeba, osłonimy panią!

Brown 0 złapała za dłoń paramedyczki w egzoszkielecie i razem pobiegły w stronę widocznej kapsuły. Obydwu udało się dobiec cało bez przeszkód mimo, że dach już zaczął się zmieniać w pole walki. Pierwszy do kapsuły dotarł Ortega który od początku miał trochę przewagi nad resztą grupki. Stał przy kapsule i otworzył ogień do zauważonego celu. Na odległym o kilkadziesiąt kroków krańcu dachu wyskoczył jakiś mały xenos. Ledwo jednak wylądował na nim a już okolicę omiotły pociski z ciężkiej broni Black 7 a obydwie dziewczyny i ta w Obroży i ta bez, słyszały głośne dudnienie tej ciężkiej broni wyrzucającej z siebie ciężkie fragmenty rozpędzonego ołowiu i zalewające w zamian potokiem złotych łusek. Black 2 dobiegła w pobliże przechylonej kapsuły i zgodnie ze słowami Nash postawiła zaporę ogniową między kapsułą a południową ścianą budynku. Sylwetka piromanki odbiła światło pomarańczowej, płonącej strugi jaką posłała na krawędź dachu, podwieszana pod karabinek broń zasyczała specyficznym sykiem. Żaru ognia przez hermetyczny, ciężki pancerz piechoty właściwie ni odczuwała. Do przechylonej kapsuły brakowało im z kilkanaście metrów a właśnie tam wyskoczył kolejny mały obcy. Do kapsuły dalej brakowało jej z tuzin kroków. 10 m jak pokazywał wyświetlacz Obroży. Black 8 przez swoje klikanie w panel by pobudzić lektora do pracy została nieco w tyle grupki. Miała z kilkanaście kroków do przechylonej, kroplowatej bryły kapsuły w brązowym malowaniu. Cisnęła granat zapalający na najbliższej dziury. Niewielki pojemniczek zniknął w półmrokach zniszczonego sufitu ostatniego piętra. Moment później rozbłysło tam napalmowe światło, podobnie jak z kolejnej większej dziury w którą podgolony marine cisnął swój napalmowy pojemniczek. Z wnętrza ostatniego budynku rzygnęło ogniem. Eksplozja rozrzuciła po wnętrzu pomieszczeń ostatniego piętra lepką galaretowatą substancję która spalała się intensywnym ogniem. Odpryski wyrzuciło z dziur w górę jak przy mini wulkanie i tam opadły wciąż płonąc na obrzeża popękanego dachu dachu. Płomienie rycząc swoim płomiennym rykiem dołączyły do hałasu ludzkich krzyków, terkotu broni maszynowej i syku rozrywanych i palonych bestii. Mimo to jednak wciąż słychać było te wściekłe i wciąż nienaruszone jakie było słychać zdecydowanie zbyt blisko. Nash wtórowała im, sycząc przez wyszczerzone nienawistnie zęby. W biegu sięgnęła po karabin, gdy jedna z gnid wdrapała się na dach, wchodząc na płaską powierzchnię celem znalezienia posiłku dla ociekających kwasem zębów. Zamiast tego napotkał Ósemkę i jej. Broń. Parch zatrzymała się i podniósłszy broń wzięła stwora na cel. Ortega z jednej, ona z drugiej strony. Pozostali mieli zając się otwarciem, a potem wyciąganiem sprzętu z kapsuły.
Brzmiało jak nie najgorszy plan... o alternatywach na razie wolała nie myśleć.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 25-09-2017, 00:21   #195
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 31 - Bieg przez płotki (35:10)

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 1 m do CH Brown 3
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 600 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:10; 0 + 35 min do CH Brown 3
Czas: dzień 1; g 35:10; 0 + 50 min do CH Black 2




Brown 0; Black 2, 7 i 8



Brown dobiegła do przewalonej kapsuły razem z Herzog jaką złapała za rękę. Zatrzymały się przed wciąż zakleszczoną kapsułą. Zaraz za nimi do kapsuły dopadła Black 2 wspinając się na nią a trochę siadając by użyć resztek swoich zapasów z multi narzędzia by uruchomić zapasowe drzwi do kapsuły. Wtedy dostaliby się do wnętrza. Licznik Obroży wreszcie zmienił swoje wartości nie tylko te z oznaczeniami czasu. Te sekundy uciekały jak zwykle. Brown zostało trochę ponad pół godziny życia, skazańcom z grupy Black niecała godzina. Ale metraż się zmienił. Do odhaczenia Brownpoint dzielił Vinogradową dosłownie ostatni krok. Ten sam krok dzielił wszystkich ludzi na dachu od posezonowej promocji na sprzęt wszelaki od amunicji i granatów po stimpaki i pancerze. Wedle Obroży było jakiś ostatni metr do Brownpoint. Zmalała też odległosć do Checkpoint grupy Black. Jakieś 600 m w linii prostej. Jakby nie było tych dymów to pewnie by już było stąd widać dach na jakim była kapsuła “czarnych”.

Osłona kapsuły i jej bezpośredniego sąsiedztwa pozostała w lufach i dłoniach Black 7, Black 8 i podgolonego marine. Xenos nie ustepowały i granaty zapalające jakie wypaliły do cna ich wspólbraci nie zatrzymały ich w ogóle. Nadal pojawiały się. Właziły przez krawędzie dachu, przez różne dziury i szczeliny, wszelkie kierunki na trzy lufy i pary oczy wydawały się trudne do upilnowania. Strzelali korzystając z przewagi jaką mieli w walce na odległości. Strzelali i zabijali. Black 7 położył ciężką zaporę z rozgrzanego ołowiu szatkując kolejno kilka sztuk xenos pod rząd. Wtórowała mu para strzelców. Black 8 udało się w porę dostrzec parę xenos jakie szykowały się na ostatnim piętrze do wyskoczenia na dach. Udało jej się trafić obydwa szybkimi strzałami. Potężne, karabinowe pociski rozbryzgnęły nieduże cele jak baloniki z żółtawą farbą. Chwilę wcześniej trafiła jeszcze jednego jaki wyskoczył na krawędź dachu, kolejnego chybiła ale skosiła go długa seria Ortegi.

Podobnie Mahler strzelał tripletami z vinogradowej polewaczki. Trafił jakiegoś xenosa jaki pojawił się na krawędzi dachu i kolejnego po gorączkowym korygowaniu gdy stwór zdawał się intuicyjnie omijać nadlatujący ołów. Ale wtedy prawie, w ostatniej chwili jaki już dobiegał do grupki ludzi przy kapsule triplet pistoletowego ammo z polewaczki przetrącił mu kręgosłup i wypruł wnętrzności.

- Magazynek! - krzyknął ostrzegawczo marine na znak, że musi zmienić mag w swojej broni.

- Ja też! - krzyknął Black 7 dając znać, że ma podobnie. Black 8 nie mogła się odezwać a klikanie w lektor wydawało się stratą czasu. Ale słyszała jak zamek jej karabinu stuknął pustką. Też wypstrykała się z ammo. Xenos jednak nie robiły sobie przerwy i wciąż pojawiały się kolejne.

- Otwarte! - krzyknęła do kompletu Black 2 odwalając zapasowe drzwi do kapsuły. Pożary wzbudzone zapalającymi granatami i miotaczem ognia właśnie dogasały przestając grodzić obcym drogę.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; Blackpoint 2 w Seres Laboratory; 2750 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:10; 170 + 60 min do CH Black 3




Black 4 i 0



Obydwa Parchy posłały pociski z broni jaką nie nawykli się posługiwać. Pociski poleciały dość mało tam gdzie w gorączce planowali ich upadek w pobliżu szykujących się do skoku xenos. Gdyby to był jakikolwiek karabin byłoby ewidentne pudło. Granat jednak był na tyle bronią obszarową by skorygować nawet tak mało udane strzały. Eksplozja przesłoniła resztki ścian i korytarzy a wraz z nimi ciałka małych stworów.

Dwójka więźniów porzuciwszy zbędną już broń wydostała się z ostatniego piętra budynku wracając na dach. Black 4 użył do tego celu harpunu a Black 0 skocznych butów. Licznik pokazywał mu, że ma jeszcze energii na dwa skoki nim energia się naładuje przed kolejną serią skoków. Obydwaj znaleźli się na tym samym dachu na jakim przed chwilą wyrzucił ich Falcon 2. Tyle, że teraz byli tutaj sami. Sami z xenos. Odroczyli wykonanie prawomocnego wyroku o następne prawie 3 godziny ale chwilowo mieli xenosowe zmartwienia. Małe, szybkie, skoczne xenos zdawały się wyskakiwać na dach równie sprawnie jak ludzie wspomagani nowoczesną techniką. Do najbliższej krawędzi dachu było z kilkanaście szybkich kroków. Ale i z dziur i zza krawędzi wyłaziły kolejne xenos.

Budynek się zatrząsł przekazując energię i łoskot uderzenia. Coś się zbliżało. Z dołu. Nadal. To coś co było w stanie rozwalać ściany i stropy między poziomami. Małe xenos atakowały z furią chcąc zatrzymać uciekające mięso. Najbliższy był o kilkanaście kroków od dwójki ludzi w pancerzach. Pozostałe z różnych kierunków niewiele dalej. Jasne było, że dopadną dwójkę ludzi prędzej niż ci dopadną skraju dachu jeśli pozostawić im swobodę manewru. A jeśli się zatrzymają by z nimi walczyć zlecą się kolejne. No i pewnie te duże coś z dołu.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 35:10; 170 + 60 min do CH Green 5




Green 4



Para mundurowych opuściła ambulatorium. Zarówno Raptor jak i kapral Armii zniknęli z widoku ludzi pozostałych w ambulatorium. Za to na straży izolatki pozostała para policjantów, ten starszy o aparycji klasycznego pączkożercy i ten młodszy, dość patykowaty. W ewidentny sposób stali na straży aresztantki i ktokolwiek chciałby dostać się do środka musiał jakoś przebyć tą parę gliniarskich cerberów. Poza nimi w ambulatorium został brodaty Roy i starszy doktor Kozlov.

- Dokąd? Nie możesz wchodzić do aresztantki. - starszy gliniarz, wedle plakietki na mundurze o nazwisku srg. Jorgensen zastopował słowem i gestem podchodzącego Parcha. Młodszy na znak poparcia pokiwał głową.

Przez okno czy raczej bulaj w drzwiach Green 4 widział sporą część oszczędnego wnętrza izolatki. Właściwie same ściany, podłoga, sufit i składana prycza. Obecnie rozłożona i mieszczącą wytatuowaną aresztantkę. Nie ruszała się prawie w ogóle wyglądając jakby była pogrążona w głębokim śnie. To akurat była poprawna reakcja po środkach jakie dr Horst podał jej wcześniej. Tak właśnie powinien się zachowywać człowiek po podaniu tak silnych środków. Tylko te wrzaski wcześniej…

Jednak przed drzwiami stała para gliniarzy. A ci w jakiś naturalny wręcz sposób zdawali się nie trawić wszelakich przestępców i skazańców. Tymi z Obrożami też. I co sam Parch w zielonych barwach wiedział z własnego doświadczenia aresztantom należała się izolacja od świata zewnętrznego. Więc ci dwaj robili swoją robotę broniąc dostępu do aresztantki. Działanie siłowe odpadało. Obroża by go spacyfikowała odrazu. Musiał znaleźć jakiś bardziej subtelny sposób by przekonać tych dwóch by wpuścili go do środka. Albo trzech. Były spore szanse, że zgodnie z mundurową tradycją ci dwaj zapytają o zdanie szefa. Czyli prawie na pewno Hollyarda. Czyli musiałby wtedy właściwie przekonać jego.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 29-09-2017, 10:01   #196
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Współwinni zbrodni: Czarneł, Zuzeł i Czitboy

Ta legalna praca była całkiem do dupy. Nie tylko niemytego chuja z tego mieli, to jeszcze nadstawiali karku bez wyraźnego wyższego celu typu worek prochów chociażby… no ale trudno. Do czegoś się tam zobowiązali, Harcereczka jakoś tak wplotła się w ich grupę, że nawet Diaz ciężko było odwrócić się do niej plecami i olać, skupiając na cierpieniu za niewinność. No i na dobrą sprawę nieważne gdzie, z kim, w kim i na kim wylądowali - ważne żeby było co rozwalać! To chyba najważniejsze, nie?
Dlatego tym trudniej szło parchatej piromance przysłuchiwanie się, jak reszta familii dobrze się bawi, a zwłaszcza Wujaszek! Ciął kurwy ckmem aż echo szło, znowu jej podpierdalał cele do rozjebania, co za kutafon! I to tak jak nie patrzyła i zajmowała otwieraniem brązowego pierdolnika!
- Me cago en su puta madre! - darła japę, kończąc mocować się z przerośniętą klapą od sedesu. Mana z pudełka technika poszła się jebać w chwili w której syknął hydrauliczny zawór, a przenośna zbrojownia stanęła roztworem.
- Wujaszek kurwa! Tak z ciebie kolega?!Qué coñazo! - odsunęła się, robiąc przejście blond dupie i Harcereczce. Zniecierpliwionymi łapami złapała za miotacz, wreszcie wolna! Robotę odjebała perfekcyjnie, a od życia też się jej coś należało! - Wypierdalać do tyłu, robimy grilla!

Słysząc krzyk z tyłu, Ósemka odruchowo skoczyła w kierunku kapsuły. Widziała co potrafiła broń Dwójki - czuć na skórze strugę napalmu… nie. Definitywnie nie miała na to najmniejszej ochoty. Ogień był dobry, bardzo dobry. Kupował czas, odgradzał od wroga, dodatkowo go eliminując. Uda się, zdążą zmienić magazynki, może nawet podrapią po tyłkach licząc po cichu, że paramedyczka i Młoda oporządzą się do tego czasu. Potrzebowali sprzętu, dużo sprzętu jeśli mieli przeżyć następny etap. Obroża podpowiadała, że znajduje się on na lotnisku. Duży, płaski teren… Nash czarno to widziała, lecz jeszcze nie teraz. Jeszcze nie w tym mieli największy problem na tę chwilę. Wycofując się zdążyła jeszcze uruchomić przycisk granatnika, za cel obierając dwa czające się przy krawędzi dachu potwory. Bliżej się nie dało, nie przy odłamkowym pocisku. wystarczająco wiele razy Parchy krwawiły przez ostatnie godziny, by musieć po raz kolejny spuszczać juchę w piach… i to przez głupotę. Nie, tego również nie było w planie do wykonania.

Brown 0 nie zwlekała. Trzymając wciąż za rękę blondynkę rzuciła się do właśnie otwartego przez Latynoskę wnętrza. Ledwo przekroczyła próg otwartej właśnie komory a Obroża zareagowała od razu. Checkpoint Brown 3 został zaliczony. Z miejsca został wyznaczony kolejny, już Brownpoint 4. Na jakimś lotnisku odległym o kilka kilometrów w linii prostej. Tam też miały swoje Checkpointy grupy Green i Black. Czas też był podobny jakieś 3 h i zadanie zachowania strefy dla ewakuacji niedobitków oddziałów i cywili z okolicy którym nie udało się wycofać z główną linią wojsk gdy poranna Fala obcych zalała zachodnie rejony krateru. Najważniejsze jednak, że stoper egzekucji cofnął jej się z ostatniej pół godziny ponownie do jakichś trzech kolejnych.

Zapora ognia postawiona przez piromankę czarnych zdołała odgrodzić dwie strony kurtyną ognia. W międzyczasie korzystając z jej wsparcia gdy przebrzmiały eksplozje granatu Black 8 zdołała ona zmienić mag w swojej broni tak samo jak ciężko opancerzony cekaemista zanim zdołał rozpruć jeszcze jednego małego xenosa. Marine też skorzystał z przerwy i przeładował polewaczkę od Vinogradowej i zastrzelił nadbiegającą kreaturę. Na kolejną jednak zabrakło im luf. Skoczył na Latynosa w pancerzu wspomaganym i mimo, że przy gigantycznej sylwetce wydawał się być mizerny jak jakiś trochę przerośnięty krab to jednak nic sobie z tego nie robił. Siekał czarną, metaliczna sylwetkę szponami, wgryzał się kłami a mały i ruchliwy organizm był trudny do trafienia. Ortega syknął gdy widocznie xenos jakoś pechowo jednak go użarł. Zaraz udało mu się wreszcie go złapać i zmiażdżyć w swojej pancernej rękawicy. Ale już nadciągały kolejne kreatury a ludziom odpadł cekaemista zajęty zwarciem ze złośliwą kreaturą.

- Kudłaty! Popierdalaj po karabin! Bierz zapasy w opór! - Black 2 nadawała wrzaskliwie, polewając ogniem teren z drugiej strony kapsuły - Latarenka, por tu puta madre, weź się nie opierdalaj tylko koś to gówno! A potem też bierz co trzeba! Mamy podwózkę, podpierdalamy cukierki na zapas!
Na płaskiej powierzchni dachu robiło się nie dość, że tłoczno, to na dodatek gorąco. Płomienie lizały beton i ciała, napędzane chemiczną mieszanką o specyficznym zapachu. Trzask ognia zgrywał się w jedno ze skrzekiem gnid, warkotem najróżniejszej broni, a także ochrypłym syczeniem Ósemki. Machnęła Mahlerowi głową, pokazując na kapsułę. Powinien się nahapać, potem następni. Młoda nie płakała, znaczy odwaliło jej wyrok i przedłużyło życie. Paramedyczka zyskała okazję do nabrania medycznego szpeju, a Parchy…

Parchy nie musiały niczego oszczędzać. Przy wsparciu użyczonej przez trepów z Faclona broni mogli utrzymać pozycję jeszcze przez dłuższy czas i, co najlesze, tuż na wyciągnięcie ręki mieli cały cholerny arsenał. Nash nagle drgnęła, uciekając głową ku Brownpoint. Mieli. Cały. cholerny. Arsenał. Chrypiąc ze złości puściła karabin, odpalając holoklawiaturę. Dlaczego, do jasnej cholery, musiała być akurat niemową?!
- Kapsuła. Falcon. Up. Magnesy. Haki. Zadzwoń - w najwyższym pośpiechu wystukała parę urywanych zdań, gapiąc się w napięciu na Diaz. Ona mogła się porozumieć z Falconem bez konieczności przerywania walki, a saper… cóż. Kaleczniastwo rządziło się swoimi pieprzonymi prawami.

Black 2 zamrugała oczętami, przez chwilę zastanawiając sie o co tym razem ich osiedlowy mówca ma sapy. Kapsuła. Falcon. Up… kurwa!
- Te, condor le passo! Latarenka ma pytanie! - zajojczyła przez obrożę, łącząc się z latadełkiem - Ile ta wasza powietrzna kabaryna obciągnie?! Mierda, no pociągnie! Podniesie! Wujaszek, nie rozpraszaj mnie! Nie masz co do roboty? Krój te kurwy jak grzeczny i kochany nino na dożywociu! Kudłaty, wypierdalaj po ten karabin! Co ja, po hiszpańsku do ciebie hablam?! - wydarła się na chwilę gubiąc wątek, ale szybko się ogarnęła - Ty Condor, obczaj temat! Zaczepy, albo inne skurwiałe haki, magnesy! Chuj jeden, cokolwiek żeby podnieść kapsułę! Tu jest cała pierdolenie prawilna piwnica świątecznych prezentów! Wy też lecicie w teren, nas wypierdalają na lotnisko. Mamy kurwa osłaniać wasz odwrót. I cywilbandy! Przydałoby się to co tu jest, co się będzie marnować?! Podzielimy sie, tylko trzeba to zabrać. Przyczepić… słuchasz mnie, w ogóle cabrón?! - wywrzeszczała w słuchawkę, pilnując żeby ogień nie zgasł za szybko. Z żadnej strony.

Mahler trochę zwłóczył. Głównie po to by cisnąć jeden a potem drugi srebrny pojemniczek w najpierw jedną a potem drugą dziurę.
- Fire in the hole! - krzyknął ostrzegawczo a obydwie dziury w dachu ponownie rzygnęły wulkanicznym ogniem. Trójka Parchów z grupy Black zyskała moment nerwowego spokoju. Marine dał susa do otwartej kapsuły desantowej.

- Zaczepić kapsułę desantową o Falcona? Zaraz, skonsultuję się z pilotem. - w głosie Falcon 1 choć nadal brzmiał spokój pojawiło sie też zaskoczenie takim nieoczekiwanym wariantem. Marine zniknął w otwartej kabinie. Xenos bardziej było słychać niż widać za kurtyną dymu i ognia.
Trójka postaci w Obrożach patrzyła na siebie w napięciu.
- Dobrze, to da się zrobić. Ale na was spada umocowanie zaczepów. Podczas podczepiania maszyna jest właściwie nieruchomym celem. Jeśli się uda, zawiesimy kapsułę pod maszyną. Zrobimy kurs na wasz następny Checkpoint na lotnisku. Tam ją zostawimy. Ale miejcie świadomość, że dla mnie priorytetem jest maszyna i ci co są na jej pokładzie. Jeśli coś związanego z kapsułą jej zagrozi po prostu odetnę i zostawię ją. - odezwał się głos w słuchawkach. Brzmiał całkiem poważnie. - Przygotujcie się, schodzimy niżej. Przejmie was load master, słuchajcie co do was będzie mówił. Zna się na rzeczy. - dodał na koniec i gdzieś z nieba przesłoniętego dymami wcześniejszych eksplozji i obecnych pożarów dał się znów słyszeć charakterystyczny wizg silników latadełek. Znów w kłębach dymu najpierw pojawił się cień jakby wielkiej ryby a potem przybyło mu detali zmieniając się w maszynę wojskową. Maszyna unosiła się jakieś dwadzieścia metrów nad dachem budynku. Z niej spadły na dół jakieś liny.

- Dobra chłopcy i dziewczyny, jestem kpr. Riley, sprawa jest dość prosta. Macie 4 liny zakończone 4 zaczepami. Każdy zaczep musicie umieścić w jednym zaczepie na kapsule. Są na dole tuż pod załamaniem. W zależności od modelu powinno być 6 lub 8. Nam wystarczy złapać 4 ale najlepiej po przekątnych by złapać balans. Jeśli wszystko gra powinien kliknąć jak zwykły zaczep w plecaku czy gdzie. Wyregulujcie długość lin jak tylko dacie rady bo więcej roboty teraz tam to mniej z balansowaniem i lotem tu na górze. - w słuchawkach pojawił się nowy głos. Ten wydawał się być wesoły ale taką profesjonalną wesołością gdy mówił amatorom o swoim fachu. Na końcu czterech lin były jakieś klamry. Teraz trzeba było znaleźć komplet tych klipsów na kapsule. Problemem było to, że ogień zaczynał już dogasać a sądząc z syków i klekotów xenos wykorzystały moment przerwy w atakach na zgrupowanie się.

Co proste wydawało się w teorii, w praktyce i wykonaniu niekoniecznie na proste musiało wyjść, zwłaszcza gdy okolica płonęła, zaś miejsce zrzutu otaczały bestie. Wtedy sprawy odrobinę się komplikowały, tak z tysiąc razy. Nash jednak nie miała zamiaru narzekać, nie w wypadku gdy zyskali szansę zabrania zbrojowni ze sobą. Nikłą i niepewną, lecz skazańcy chwycili się jej z pełną mocą, widząc w tym przynajmniej częściowe rozwiązanie problemów z zaopatrzeniem. Już raz przedzierali się prawie na pusto przez zasyfione, zapełnione gnidami korytarze. Wtedy nikt nie zginął, losu jednak nie wypadało testować, po raz kolejny grając z nim w rosyjską ruletkę. Wiele mogło się spierdolić, kapsuła wcale nie musiała dotrzeć bezpiecznie do celu. Należało jej przypilnować… ale najpierw mocowanie.
- Młoda i cywil. Odbieracie liny i zaczepiacie. Mahler. My łapiemy. Diaz, Ortega osłaniacie. - przekazała pospiesznie lektorem, na razie nie myśląc o tym, że pomaga im kolejny trep. Zaciągali mały, ale jednak dług, a saper nienawidziła mieć długów.

Wyglądało na to, że znowu mieli popracować tak całkiem legalnie i jeszcze pod dyktando nowego lambadziarza. Jakiegoś Rileya czy jak on się tam zwał. Diaz nie miała głowy do imion, wolała ksywki. Ksywki były spoko no i łatwo wpadały w pamięć.
- Luzuj gumę, wiemy że najpierw cywilbanda i wasze dupska, a potem reszta z nami na końcu - zarechotała wesoło do Condora, potem słuchała nowego głosu aż nie wytrzymała.
- No i zajebiście Majster! Nie bujajcie kabaryną to ogarniemy! Wujaszek! Mamy coś do rozjebania. Nic ma nie przejść! - zakończyła krzykliwą komunikację wznawiając polewanie dachu napalmem. Zaczęła od tej strony co najmniej się jarała z zamiarem zrobienia pięknego, jak zglanowanie wiszącego kredyty frajera, kółeczka wokół familii.

- Proszę trzymać się w środku, między nami! - Brown 0 pociągnęła Renatę za rękę, próbując uśmiechnąć się pokrzepiająco - Będzie dobrze, nie damy zrobić pani krzywdy, ale potrzebujemy pomocy! Słyszała pani, mamy zapiąć klamry i wyregulować liny!

Klamry dyndały się na wyrzuconych z maszyny linkach. Mieszana czwórka Parchów, marine i paramedyków rzuciła się by je pochwycić. Ortega i Diaz wtórowali im terkotaniem swojej ciężkiej broni maszynowej i syczeniem miotacza. Black 2 postawiła kurtynę ognia po raz kolejny. Najpierw jedną a potem kolejną. Plecakowy zbiornik opróżniał się w zastraszającym tempie, wskaźnik naładowania właśnie spadł poniżej połowy. Black 7 rozstrzelał nadbiegające xenos w zmniejszającym się obramowaniu ognia perymetr miał coraz węższy i łatwiejszy do upilnowania. W tym czasie pozostała czwórka zdołała pochwycić za liny i umieścić klamry w gniazdach kapsuły. Ta faktycznie miała w kilku widocznych miejscach gniazda których nie sposób było pomylić. Każdy i poczuł i usłyszał metaliczne brzdękniecie gdy klamra złapała swoje gniazdo. Dwa okazały się być zdeformowane albo przygniecione dachem bo leżała na nich przechylona kapsuła. Ale pozostałych starczyło aż z zapasem by umieścić chwyty opuszczonych linek.

- Wszystko jest! - dał znać Mahler patrząc w górę i lekko szarpiąc właśnie zaczepioną linką.

- Dobra. Teraz zejdziemy niżej. Pakujcie się do środka i zmywamy się stąd. - w słuchawkach odezwał się głos Falcon 1. Transportowiec do jakiego była zamocowana obecnie kapsuła desantowa zaczął unosić się w górę i blednąć. Gdzieś w pobliżu zawisł drugi cień. Szczuplejszy i ostrzejszy zarys szturmowego Hawka z widoczną kabiną pilotów i podwieszonym uzbrojeniem sępił na swoją kolej. Nie był tak pojemny jak transportowy Falcon ale nadal tak niewielki liczebnie desant mógł pomieścić w swojej ładowni. Zaczął osuwać się coraz niżej i gdy był już tuż nad dachem boczny właz otworzył się by ludzie na dachu mogli dostać się do środka.

Połowa drogi, chyba tak dało się nazwać częściowy sukces. Ósemka z zaciśniętymi szczękami obserwowała unoszenie kapsuły, na szczęście klamry i liny wytrzymały, tak samo jak silniki Falcona. Obły, kilkutonowy pojemnik zachrzęścił o beton, by po paru wyjątkowo długich sekundach unieść się w przestworza.
- Najpierw cywil i Młoda- szczeknęła Obrożą, ustawiając się z boku - Mahler. Diaz. Ortega. Ja zamykam - skończyła przebierać paluchami po holoklawiaturze, zmieniając obiekt zainteresowania ponownie na karabin.

Udało się, zyskali sprzęt! Całe mnóstwo sprzętu! Brown 0 odetchnęła z ulgą, ale czasu na świętowanie nie mieli. Popchnęła delikatnie Renatę w kierunku wejścia do statku.
- Jeszcze kawałeczek, zaraz będzie bezpiecznie! - krzyczała żeby przebić się przez szum silnika i zawodzenie potworów, do spółki z trzaskaniem ognia i terkotem broni maszynowej - Musimy się pospieszyć!

Wyglądało, że ludziom jest bliżej niż dalej. Napięcie jednak rosło niesamowicie gdyż pojawiła się ta uporczywa myśl, że coś się spieprzy w ostatniej chwili. Słychać było wizg silników które w większości były niewidoczne tak jak i maszyny w jakich się znajdowały. Ta jedna, jednak szturmówka w barwach Floty nadal siedziała na dachu by umożliwić zabranie się ludzkiej zawartości. Tu na dachu była znacznie bardziej narażona na wszelkie ataki i niebezpieczeństwa niż tam, w powietrzu, w swoim naturalnym środowisku. Pierwsza do ładowni wskoczyła paramedyczka o blond włosach. Zaraz za nią ostatnia ocalała z grupy Brown. Po niej na pokład weszli marine i latynoska piromanka z Obrożą. Na zewnątrz zostali już tylko Black 7 i 8. Jemu akurat zamilkła broń gdy skończył mu się klips z amunicją. Przeładowanie zajęło mu bezcenny moment podczas którego jedynym strzelcem była Black 8. Trafiła nadbiegającego małego xenosa gdy obiegał zasłonę ognia pozostawioną przez Black 2. Latynos przeładował i jego ciężka lufa znów wypluła kolejne serie jakie rozpruły kolejnego obcego. Podobnie karabin rudowłosej saper przetrącił w żółtym rozbryzgu trzewia kolejnej kreatury. Ale kolejnej udało się przebić przez zaporę z ognia i ołowiu i zaatakował ją swoimi szczękami i szponami. Chwilowo panował pat gdy stwór nie mógł rozszarpać albo pokąsać chociaż człowieka a człowiek nie mógł go zdzielić kolbą, pięścią czy butem. Człowiek miał pewien zapas mocy ze względu na pancerz i masę ciała. Ale technicznie Nash czuła, że pojedynek byłby wyrównany. A nadciągały kolejne kreatury.

Słowa były zawodne, zwłaszcza gdy aby puścić je w eter należało babrać się w funkcjach Obroży. Ósemka nauczyła się jednak radzić bez tego, próbować chociaż. Szybki rachunek sumienia nie poprawił jej nastroju. Nie mogli pozwolić sobie na jakiekolwiek opóźnienia, tym bardziej mając za plecami pozostałą część grupy. Użeranie się z gnidami jedna po drugiej byłoby nieefektywne. Z każdą zabitą kreaturą pojawiała się kolejna i kolejna i jeszcze następna. nieprzerwany ciąg kłów, szponów oraz łusek, a zegar tykał. Gdzieś z tyłu głowy przewijały się jej słowa Svena, te o priorytetach. Miał na pokładzie co chciał i potrzebował. W stanie wyższej konieczności nic nie stało na przeszkodzie, by poświęcić parchate karki celem ratowania jednostek, które niczym społeczeństwu nie nabruździły.
Sycząc nie gorzej od gnidy pchnęła barkiem olbrzyma w pancerzu, jasno sugerując że ma się zbierać. Przerośnięty ludzki mech powinien wytrzymać szalony plan, wykluty naprędce pod rudą kopułą. Gabarytowo bez problemu zasłoni środek kabiny, blacha ochroni wrażliwe ciało, nie zabije na miejscu, a Nash… były gorsze rzeczy. Karabin powędrował na ramię, zamiast obłego metalu złapała za granat odłamkowy i obróciwszy się plecami do wejścia, ze zjadliwym uśmiechem wyciągnęła zawleczkę.

Ze swojego bezpiecznego miejsca wewnątrz kabiny Maya próbowała dostrzec co się dzieje przy wejściu. Widziała ruch, sylwetki w pancerzach, ale co było dalej… tego już nie szło dojrzeć. Blada jak ściana przejechała spojrzeniem po tych, którzy zdążyli wejść. Chyba Sven nie zamknie włazu i nie odleci, póki cała grupa nie znajdzie się na pokładzie. Przecież…
Po omacku wymacała dłoń Johana, ściskając ją oburącz z całej siły i walcząc z drżącą szczęką, posłała mu uśmiech. Musiało się udać, po tym wszystkim co przeszli, co jeszcze ich czekało - to nie mogło się tak skończyć. Nie w ten sposób.

Olbrzymi mechopodobny Parch tracony przez rudowłosego Parcha władował się w przejście do ładowni. Przez ten krytyczny moment zatarasował swoimi gabarytami drogie w jakąkolwiek stronę. Black 8 skorzystała z okazji i ignorując ataki rozdzierających ją szponów sięgnęła po przywieszkę granatu. Mała, zwinna kreatura szarpnęła ją boleśnie przegryzając się przez plaststal pancerza. Nash cisnęła granat zaraz potem eksplozja otuliła krawędź dachu. Zniknęły w niej dwie małe sylwetki xenos. Black 8 udało się jednak zatłuc xenos jaki zdążył ja dopaść. Pozostałe dwie jednak pruły wprost na ostatniego człowieka na dachu.
Ten nie zamierzał stać i czekać, ani tym bardziej uciekać. Kontakt był nieunikniony, pozostawał wybór, czy do starcia dojść ma tam, gdzie oberwać może ktoś postronny, czy liczyć na szczęście i ostatnie splunięcie Fortuny, zostając na otwartej przestrzeni. Ignorując ból zranionego ramienia i cieknącą pod pancerzem krew, Ósemka splunęła na popękany asfalt, poprawiając chwyt na nożu. Przed chwilą się przydał, rozrywając miękkie tkanki podbrzusza jednej gnidy. Zostały dwie… jeszcze tylko dwie. Para cholernych, żywych i ruchomych kłębków czystej nienawiści i głodu. Wtórując w warkocie potworom, kobieta skoczyła w ich stronę. Dość czekania, co stanie się dalej rozstrzygnąć miały najbliższe sekundy.

Parch zaatakował nadbiegających przeciwników. Z początku został od razu zepchnięty do obrony pod natłokiem szponów i kłów zwinnych kreatur. Co chwila kły czy pazury zaczepiały Black 8 o pancerz. Tym razem jednak wojenna fortuna sprzyjała bardziej jej niż im i nie udało im się spenetrować pancerza. Jej natomiast udało się w końcu trafić ostrzem w małego obcego. Xenos zawył trafiony wojskowym nożem charcząc żółtą krwią. Ale został jeszcze jeden. A na dach wskakiwały i pędziły kolejne.
Niekończąca się opowieść… inaczej chyba nie dało się tego nazwać. Mogli się tak bawić do usranej śmierci ludzi, a nie o to chodziło. Z gnidą na karku Ósemka sięgnęła po drugi granat. Wyrwa na zapakowanie się do środka, niczego więcej nie wymagała. Paru sekund wolnego, bez kłów wbitych w skórę. Możliwości żeby odlecieć w cholerę.

Świat dla Black 8 zniknął w ogłuszającej eksplozji. Czuła jak fala uderzeniowa nicuje jej wnętrzności, miażdży bębenki i powala na ziemię. Zaraz potem stała się czarność bo dym się dopiero rozwiewał. Podobna ciemność wdarła się do ładowni maszyny, miażdżąc, przewalając z krzeseł i siekąc wewnątrz odłamkami. Ale choć pancerz Black 8 był poszatkowany setkami odłamków zdołał uchronić swoją właścicielkę mimo, że była w epicentrum tego wybuchu. Podobnie z podłogi ładowni podniósł się Black 7 w swoim potężnym pancerzu wspomaganym. I Latynoska z podpiętym pod karabinek miotaczem ognia. Brown 0 też choć wybuch cisnął ją na ścianę to czuła, że chyba jest cała. Jęk marine którym eksplozja cisnęła na podłogę zwiastował jednak coś innego. Ściana ładowni poszatkowana była odłamkami granatu tak samo jak plecy pancerza marynarza. Podobnie źle wyglądała Herzog. Leżała w kącie próbując się podnieść do pionu i wgramolić z powrotem na krzesło.

- Dostaliśmy. Startujemy. - w słuchawkach słychać było ciężki głos pilota. Black 8 zdołała już dostać się do pokancerowanej przez odłamki i krew ładowni. Startowali. Za to dach choć robił się mniejszy i mniej wyraźny w miarę jak szturmówka odlatywała to po chwili przerwy znów widać było nadbiegające gnidy. Pilot dał jednak wzwyż i po chwili przedzierania się przez chmury dymu znaleźli się w innym świecie. W świecie nienaturalnej ciszy i czystego, zielonkawego nieba z ogromną tarczą Yellow i małym krążkiem gwiazdy centralnej tego układu. Trafiona szturmówka obrała kurs na trzy pozostałe maszyny z czego jedna mała podwieszony pod spód nadbagaż. Herzog jęknęła boleśnie ale zaaplikowała sobie pierwszą dawkę medykamentów. Zaraz potem kolejną. Wyglądało na to, że stymulanty podziałały bo zaczęła wyglądać przytomniej i żwawiej. Zaraz wzięła kolejne dawki środków medycznych i klęknęła przy Mahlerze.

- Tu Falcon 1. Chłopcy oberwali. Wysadzą was na lotnisku i wracają do bazy. Tam się przesiądziecie do Falcon 2. Zostanie nam tylko jeden Hawk do eskorty. - w słuchawkach zatrzeszczał spokojem głos Falcon 1.

- 45 minut. Tyle nam zostało - Nash przekazała przez radio za pomocą lektora. Dysząc ciężko opadła pod ścianę, unikając patrzenia na leżącego marine. Nie poszło do końca wedle planu, wolała się do niego nie zbliżać i tak nic by to nie zmieniło. Zamiast tego czekała na falę wyrzutów i pretensji, niczego innego się nie spodziewała. Odetchnęła i przekazała resztę kumplowi Hollyarda - Wiesz co będzie potem.

- Bądźmy dobrej myśli.
- uspokoił ją głos w słuchawkach.

Saper prychnęła, kręcąc głową. Miała ogromną ochotę powiedzieć mu gdzie może sobie wsadzić te swoje dobre myśli… tylko to również niczego by nie zmieniło. Zniechęcanie do parchów jednostek sojuszniczych mądrym posunięciem nie dało się nazwać. Mieli w końcu współpracować… jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało.
- Wolę realizm - wystukała na holoklawiaturze, spluwając pod nogi. - Ile to zajmie?

- Kilka minut lotu. Plus to o czym nie wiemy
. - odparł nadal łagodnie i pogodnie Falcon 1. Kilkukilometrowe odległości drogą lotniczą były do pokonania w minuty tak jak mówił. Plus to co na nich czekało a czego nikt na pokładach czy nawet w jakiejś bazie z centrum dowodzenia przewidzieć w tej chwili pewnie nie mógł.

- Hollyard i - lektor posłał przez łącze początek, po którym nastąpiła kilkusekundowa przerwa. Ósemka przymknęła oczy i zagryzła wargi aż w ustach poczuła metaliczny posmak. Zaczęła jeszcze raz - Karl i Elenio zostali w HH. Nie jesteście taryfą. Wiem. Ani ochronką. Też wiem. Jest wojna. To kurwa też wiem. - zgrzytnęła zębami, gapiąc się uparcie w podłogę i woląc nie podnosić wzroku żeby nie widzieć min pozostałych - Ale skoro i tak tu wracamy. Zgarnijmy ich. Powietrzem bezpieczniej niż powierzchnią. Mniejszy tłok. Bez gnid. Latadłem to chwila, a dla nich pomoc. Zostawiliśmy im brykę, ale wiesz jak jest. Jak może być - przerwała pisanie nie marząc o niczym tak jak o papierosie. Swoje znaleźne wyjarała jeszcze w klubie, a przydałoby się dać w płuco. - To tylko dodatkowy kawałek. Tym razem niczego nie wysadzę. No. Postaram się. - zakończyła, wykrzywiając usta.

- Odmawiam. Nie zaryzykuję czterech maszyn dla dwóch ludzi. Dalsze przebywanie w tej strefie to zbędne ryzyko. Kończymy misję. Z Karlem jestem w kontakcie i nic im w tej chwili nie jest. Jesteśmy umówieni. Ale w tej chwili nie możemy ich zabrać. Przykro mi. - głos w słuchawkach znów odezwał się choć był już mniej przyjacielski a bardziej profesjonalny. Jakby na potwierdzenie słów o ryzyku, z góry, gdzieś od strony sufitu więc pewnie od silnika dał się słyszeć jakiś metaliczny zgrzyt i stukot. - Przygotujcie się do desantu. Czas 60 sekund. - odezwał się po chwili milczenia oficer dowodzący akcją.

Rozmawiali na otwartym kanale, gdzie każdy mógł usłyszeć... fakt. On miał swoje rozkazy, zadania i kłopoty. Choćby czerwony nakaz na karku. Saper zaś nie wyłapywała zależności społecznych tak szybko, jak zdrowy człowiek. Zapowiadało się śmiesznie.
- Uważaj tam. Potem pogadamy - rzuciła lektorem i przymknęła oczy, próbując zignorować metaliczne klekoty wróżące rychłą awarię. Minuta do desantu - zdążą wylądować nim taksówka pójdzie w drzazgi?
- Młoda zostajesz na lotnisku. Mahler jak chcesz - przekazała lektorem najbliższej okolicy, powoli podnosząc się do pionu, co nie było wolne od bolesnego krzywienia. Skoro został wydany wyrok na trójkę trepów... każdy powinien decydować za siebie, a oni mieli jeszcze CH do odhaczenia. Marine przydałby się i to bardzo, jednak jeśli znów mieli pchać paluchy między drzwi dobrze, by oberwali ci, którzy oberwać mieli. O ile rzeczywiście nastąpi relokacja do drugiej maszyny, a kumpel Hollyarda nie wystawia ich właśnie do wiatru.
"Jak nas wychujają z podwózką wypierdalamy Młodą i jej przydupasa. Potem łapiemy zakładników i lecimy sami." - wystukała po łączu prywatnym do Dwójki i Siódemki, posyłając im poważne spojrzenie przez ładownię. To samo którym wcześniej omiotła blond paramedyczkę i kabinę pilotów. Zawczasu też walnęła stimpakiem po udzie, potem mogło nie być czasu - "Kogoś dobierzemy, ale to ostateczność. Alternatywa. Na razie grzecznie jak na pasterce. Robimy dobre wrażenie."
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 29-09-2017 o 10:13.
Zombianna jest offline  
Stary 29-09-2017, 11:57   #197
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Zamiast skrzywić się czy odwarknąć, Horst obdarzył obu mężczyzn przyjaznym uśmiechem. Powinien się już przyzwyczaić, że spotykani ludzie nie traktują go tak jak do tego przywykł, jednak czasami i tak zdumiewała go niechęć, którą wzbudzał jego nowy status. Była tak inna od zaufania i szacunku z jakim spotykał się w swoim poprzednim życiu, zanim pojawiła się w nim Rebecca. Jego muza, nemezis i kobieta która jako jedyna zdołała odnaleźć drogę do jego serca. Kobieta, na którą za owe osiągnięcia czekała nagroda… Najpierw jednak musiał przetrwać wystarczająco długo by tą nagrodę jej dostarczyć. W związku z tym nie mógł sobie pozwolić na tworzenie wrogów z tych, którzy go otaczali. Nie żeby na co dzień się w tym specjalizował.

- Chciałbym sprawdzić stan pacjentki - poinformował uprzejmie, przyjmując pozę zatroskanego lekarza. Nie wykonywał żadnych gwałtownych ruchów, ani nie próbował przedrzeć się do drzwi izolatki siłą. Takie zachowanie było pozbawione sensu i zakrawało w obecnej sytuacji na głupotę. Horst szczycił się tym, że do głupich się nie zaliczał.
- Nie mam zamiaru jej wypuszczać, przenosić ani umożliwiać jej wyrządzenie jakichkolwiek szkód. O ile dobrze słyszałem zakaz obowiązywał tylko wypuszczania jej, nie było słowa o nie wchodzeniu - przypomniał z cierpliwością świętego, chociaż w myślach odliczał kolejne sekundy, niepotrzebnie tracone na dyskusję z cerberami strzegącymi owych wrót piekieł.

- Nie ucz ojca dzieci robić. I co chcesz sprawdzać? Tamten już ją sprawdził a ten drugi wsadził ją pod skan. I nic nie znaleźli. - starszy i grubszy gliniarz przejął na siebie obowiązki tego od gadania. Mówił głosem opanowanym ale z dającą się wyczuć niechęcią. Choć wyczucie Horsta nie mówiło czy to względem niego osobiście, jego wcześniejszej zwłoki względem podania uspakajaczy kobiecie za drzwiami, względem nosiciela Obroży, ogólnie skazańca biegającego samopas zamiast za kratami czy jeszcze czegoś innego. Gliniarz wskazał na starszego lekarza i brodatego naukowca.

- Naturalnie - zgodził się z nim Horst, nie tracąc zarówno uśmiechu jak i swej pozy. - Oni jednak nie pobrali, a przynajmniej nie zrobili tego z tego co mi wiadomo, krwi - odwrócił się by uzyskać potwierdzenie swego przypuszczenia. - Mam powody przypuszczać że skan mógł coś przegapić, coś czego nie dało się także wykryć przy okazji pobieżnego badania. Ma to bezpośredni związek z testami, które muszę jeszcze przeprowadzić by wykluczyć możliwość dalszych powikłań u waszych towarzyszy. Jednak, jeżeli moja krótka wizyta w jej celi jest aż tak dla was kłopotliwa, mogę poczekać aż coś ponownie zacznie się dziać z tą kobietą.

W jego ostatnich słowach wyraźnie pobrzmiewała pewność tego, że coś dziać się będzie. Nie omieszkał także dodać do owej pewności delikatnej sugestii iż winą za wszelkie problemy z tym związane, obarczyć będzie należało tych, którzy stawali okoniem i przeszkadzali w prowadzonych badaniach. Zaraz po tym odwrócił się z wyraźnym zamiarem odejścia. W jego zachowaniu nie było cienia wahania, nie miał bowiem zamiaru marnować cennego czasu. Jeżeli podejrzenia, które wciąż tliły się w jego umyśle były słuszne, problemy wkrótce się pojawią. Jak duże, tego nie był w stanie określić, jednak zamierzał przygotować się na tą gorszą opcję. Kobieta była w jakiś sposób powiązana z tym wszystkim. Miał kilka teorii co do tego jak, jednak potrzebował informacji by wybrać tą właściwą. Część z nich mogły mu zapewnić pobrane próbki obcych, wyjętych z trójki zoperowanych mężczyzn. Krew jednak, odczyty funkcji życiowych, a najlepiej pełen skan całego ciała kobiety, w szczególności zaś narządów rozrodczych, pozwoliłyby mu dopasować części układanki tak, by jej obraz stał się dla niego jaśniejszy.

- Czy w jej przypadku także została zeskanowana tylko klatka piersiowa? - zapytał naukowca, chcąc upewnić się przynajmniej co do tej kwestii.

- Przecież oni mieli coś innego niż ona. Skaner wykrywał u nich tego syfa a u niej nie. Zresztą jak możesz poczekać to poczekaj. - korpulentny policjant w średnim wieku niezbyt chyba nadążał za tym co mówił Green 4 bo mrużył oczy i zerkał na na bulaj drzwi to na młodszego policjanta jakby tam miał znaleźć natchnienie. W końcu jednak słowa doktora w Obroży wziął widocznie za dobrą monetę skoro dało się dalej wykonywać powierzone zadanie bez naruszania procedur.

- Zeskanowany został cały korpus łącznie z szyją i głową. Aparatura nie wykryła niczego podobnego niż w trzech poprzednich wypadkach. Albo ona nic nie ma albo ma coś kompletnie innego. Chcesz to sam zobacz, może ty coś znajdziesz. - Roy odpowiedział na pytanie Parcha w zielonych barwach. Biologia obcych istot była dla ludzkiej medycyny kompletnie obca właśnie. Brakowało materiału porównawczego. Jeśli jednak choć trochę byłaby podobna do ziemskiej to xenos nawet innych gatunków powinny wykazywać podobne cechy czy krwi czy genomu czy tkanek. Jeśli schemat by się powtarzał to skan powinien to wykryć skoro wykrył trzy razy pod rząd wcześniej. No ale właśnie nie było wiadomo czy ten schemat się powtarza czy nie. Była też szansa, że stadium rozwojowe u kobiety jeśli coś jednak miała jest zbyt wczesne by skan je wykrył. Roy na koniec podał dysk pewnie ze zgranym prześwietleniem.

- Poczekać mogę - zgodził się Parch, odwracając twarz do gliniarzy. - Pytanie tylko kto później weźmie na siebie odpowiedzialność za kłopoty, bo obawiam się że ja nie mam takiego zamiaru - dodał z uprzejmym uśmiechem. Skinął Jorgensenowi głową, po czym jego uwaga powróciła do Roya. Tak, słyszał że nie wykryto żadnego ciała obcego w kobiecie. W opinii Horsta nie znaczyło to jednak, że nic w sobie nie miała. Najchętniej zeskanowałby całą jej sylwetkę, od czubka głowy do palców stóp. Ostrożności nigdy za wiele. Ostrożności i informacji.

- Może gdybyśmy mieli do czynienia z jednostkami organicznymi na których temat mamy pokaźnych rozmiarów bazę danych, wtedy mógłbym odpuścić dociekanie, jednak te stworzenia są nam wszak ledwo znane - usprawiedliwił przed brodaczem swoje postępowanie, w ramach kurtuazji. Przyjął także dysk. Nawet jeżeli naukowiec nie zauważył niczego niezwykłego, nie znaczyło to że jemu się nie uda. Ten szukał wszak dobrze już poznanego schematu, natomiast Horst był przygotowany by spojrzeć na problem nie tylko w znajomych ramach ale i poza nimi.

- Jej reakcja wskazuje na jakiś typ powiązania - mówiła dalej, spokojnym, rzeczowym tonem, jednocześnie zabierając się za odpalenie danych zawartych na dysku. - Wydaje mi się, że może tu istnieć jakaś forma synchronizacji między umysłem tej kobiety, a tymi istotami. Może ona wynikać ze zmian fizjologicznych, zmian chemicznych lub też tych, których skaner nie byłby w stanie wykryć, czyli psychicznych. W każdym jednak przypadku powinien w jej organizmie zostać jakiś ślad. Taką przynajmniej mam nadzieję - wyjaśnił, wykładając swoją teorię, która co prawda nadal nie miała niepodważalnych dowodów na swoją poprawność, jednak siedziała w jego głowie na tyle długo i na tyle mocne korzenie zapuściła, że postanowił zaryzykować podzieleniem się nią z druga osobą. Z grona zebranego w ambulatorium, tylko Roy budził w nim dość szacunku by uznał go za kompetentnego rozmówcę. Pozostali w tej kwestii istnieli tylko jako konieczne zło, którego nie mógł się w obecnej chwili bezkarnie pozbyć.

- Ten skan może zrobić skan mózgu ale nie psychologii. - przyznał brodacz wskazując na aparaturę jaką zaimprowizował do wykrywania obcych pasożytów w ludzkim ciele. - A ona ma jakieś napady. Dziwne. No ale nie wiem. Może wcześniej też tak miała? - naukowiec z Seres zapytał patrząc na Parcha. - Jestem chemikiem a nie lekarzem. Jak mam substancję pod mikroskopem, spektrometrem albo w probówce to wiem co z tym zrobić. Ale nie z takim koktajlem w żyłach. - wskazał mniej więcej wzrokiem i gestem tak dysk jaki przekazał doktorowi jak i na skaner. Wszyscy badani pacjenci na pewno byli pod wpływem licznych, silnych dawek medycznych stymulantów które miały utrzymać ich w formie na czas wykonania zadania. Ale efektem ubocznym było kompletne rozregulowanie gospodarki hormonalnej pacjentów i w efekcie zakrzywienie wyników. Nawet bowiem gdy taki człowiek “był zdrowy” to same stymulanty potrafiły zakłócić wiele jego norm organizmów. Teraz zaś mówili o czynniku całkowicie obcym który nie wiadomo jak by się mógł objawić w tym chemicznym wariografie substancji. - Jak chcesz sprawdzić jak działa to sam stań pod skanem. - zaproponował naukowiec wskazując na aparaturę pomiarową.

- Skorzystam - wyraził swą chęć Jacob, po krótkiej chwili zastanowienia. Wyniki zdrowego osobnika mogły dać pewnie porównanie dla tych, które otrzymali od trójki badanych wcześniej. Czy jednak był zdrowy? Tą kwestię także można było rozwiązać przy pomocy skanu. Dodatkowo rozważał także coś zgoła innego.

- Przy okazji, jeżeli nie byłby to problem, przydałaby mi się pomoc przy sprawdzaniu pobranych wcześniej próbek - wyłożył swoją propozycję. - Nowe spojrzenie wynikające z nieco odmiennej specjalizacji poszerzyłoby zakres wiedzy jaką można by wyciągnąć z tych próbek. Jak jednak wspomniałem, nie chciałbym sprawiać problemu - dodał przyjaźnie, temat kobiety chwilowo odkładając na bok, nie zapominał o niej jednak. Nie mógłby, nawet gdyby chciał.

Gdyby naukowiec wyraził zgodę, Horst mógłby dzięki niemu zdobyć dodatkowe fragmenty układanki lub nawet zacząć tworzyć osobną. Brodacz był człowiekiem wykształconym i w przeciwieństwie do pozostałych, którzy znajdowali się w ambulatorium, zachowywał się na poziomie, na którym Green 4 był w stanie swobodnie koegzystować. Przyjemna odmiana.

- Mogę rzucić okiem. - zgodził się Roy i stanął przy skanerze by go przygotować do kolejnego testu. - Stań tutaj. Nie bój się, nic nie będzie boleć. - powiedział chyba z przyzwyczajenia gdy jego palce operowały po przyciskach aparatury. Horst wiedział, że nie będzie albo przynajmniej nie powinno boleć tak samo jak prześwietlenie X - Ray. Tak jak się spodziewał czas trwania skanowania był mierzalny w sekundach i poznał się, “że to już” tylko dzięki specjalnie do tego celu umieszczonej diodce. - No u ciebie nic nie ma. Tak samo jak u niej. - powiedział Roy gdy Green 4 wychodził spod maszyny. Brodacz zrobił miejsce doktorowi by sam mógł zobaczyć obraz siebie pod okiem skanu. I też nie widział żadnych patologicznych zmian albo makrozarodków obcych jakie widać było wyraźnie w trzech poprzednich przypadkach.

Kolejny dowód na to, że jego podejrzenia nie miały podstaw… Horst jednak wierzył w swoje przeczucie, a to mówiło mu że wyraźnie coś łączyło kobietę z tymi stworzeniami. Skoro nie był w stanie wykazać połączenia fizycznego, pozostawała mu psychika. Można było powiedzieć, że był z tego powodu zadowolony. Umysł zawsze znajdował się dla niego na pierwszym miejscu. Sposób w jaki funkcjonował, w jaki funkcjonowała psychika. Niestety, nie był on przy tym tak łatwy do zdiagnozowania w sposób, który przekonałby zebranych w ambulatorium do tego, by przyznali mu rację. Fizyczne defekty były znacznie lepsze do tego celu, tych jednak nie miał akurat pod ręką. Pozostawało zatem czekać cierpliwie, niejako ignorując przy okazji zegar, który odmierzał czas, jaki mu pozostał.

- Zatem zostaje powiązanie na podłożu psychologicznym - westchnął, pocierając kciukiem i palcem wskazującym nasadę nosa. - Niestety, zbadanie tego znajduje się poza moimi obecnymi możliwościami - dodał z wyraźnie brzmiącym w jego głosie zawodem. - Przejdźmy w takim razie do tych próbek, które udało mi się pobrać. Może one dadzą jakieś odpowiedzi. Chociażby na pytanie dotyczące braku oznak fizycznego bólu u nosicieli. Znieczulenie musiało być albo bardzo mocne, albo też podane w dużych ilościach. Skłaniam się ku pierwszej opcji - mówił dalej, ruszając przy tym w kierunku sali operacyjnej w której zostawił pobrane próbki, a także w której wciąż znajdowały się ciała obcych. Miał nadzieję, że nie jest jeszcze za późno by pobrać z nich dodatkowe próbki tkanek. Nie wiedział wszak ile zajmuje w ich przypadku rozkład. Ponownie poczuł zawód i złość na to, że nie mógł przeprowadzić wszystkich badań w warunkach do tego odpowiednich, z właściwym zapleczem i ilością czasu, która nie zmuszałaby go do zgubnego pośpiechu. Przynajmniej miał teraz kogoś do pomocy, kto powinien cały proces przyspieszyć bez ryzyka przegapienia czegoś istotnego. Zawsze był to jakiś plus całej sytuacji, nawet jeżeli wciąż brakowało mu wiele do pełni szczęścia. Możliwości zbadania aresztantki, tak dla przykładu. Przynajmniej jednak miał dysk z jej skanem, na który zamierzał w wolnej chwili rzucić okiem. Zawsze to coś, nawet jeżeli nadzieje na to że faktycznie coś znajdzie, były niewielkie…
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 29-09-2017, 22:00   #198
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Pójdź w me ramiona - rzucił Padre porywając w uścisk czwórkę. Dla Owaina było to nieoczekiwane na tyle, że z wrażenia świat uciekł mu spod nóg. Był na tyle poruszony, że mijająca ich krawędź dachu jawiła mu się jako metafora ich nagłego związku. Że są granice, których przekraczanie jest niezdrowe. Niestety nic co dobre nie trwa wiecznie.

- Kupiłbyś mi najpierw drinka, czy coś… - powiedział z wyrzutem Owain, ponownie odpalając harpun w szybko oddalającą się ścianę.

Bezkompromisowy manewr najpierw Black 0 a nastepnie Black 4 sprawił, że na moment oderwali się od przeciwnika. Oderwali się od kłów i pazurów które szusowały w ich stronę. Mechanizmy butów skokowych miały trudność z uniesieniem podwójnego ciężaru i działały słabiej. Obydwa Parchy musiały dobiec w pobliże krawędzi, gdzieś do połowy drogi nim Padre mógł ryzykować swój skokowy manewr. W tym czasie małe, rącze xenos już były zaledwie o kilka dłogości od nich. Jasne było, że dopadną ich nim ono dobiegliby bo krawędzi. Skok jednak wyrwał ich na chwilę z matni. Zaraz potem kotwiczka zwiadowcy zaczepiła o fragment ściany i poszybowali łukiem wzdłuż niej. Tyle, że wzdłuż ściany wcale nie oznaczało bezpiecznie czy choćby bezpieczniej.

To coś wielkiego znalazło się nagle nad nimi sądząc z odgłosów pękających ścian. Piętro może dwa nad nimi. Sami lecieli gdzieś na pograniczu parteru i pierwszego piętra. Od budynku do lejowiska na ziemi jakie ubogacało pierwotny teren parkingu, ogrodzenia i reszty okolicy i widać było wieżyczki. Co było dalej skrywał dym. Za to bliżej, znacznie bliżej słychać było xenos. Ich skrzeki i chrobot pazurów. Buszowały po budynku, w budynku, część już ścigała zdobycz zbiegając z dachu w stronę dwunogiego mięsa na uwięzi. Znów mieli swobodę czasu mierzoną w sekundach niż najbliższe xenos ich dorwą.

- Lądujemy - powiedział Padre, puszczając się czwórki i lądując na ziemi. - Nie chciałbym być w środku jak wybuchnie nasza niespodzianka.
Cały zapas plastiku, granatów, paliwa do miotaczy ognia i resztki paliwa rakietowego z silników korekcyjnych kapsuły musiały wywołać niezły fajerwerk.
- Wycofujemy się i grzejemy do wszystkiego co ma pazury - powiedział Padre, podrzucając karabin do ramienia i strzelając do najbliższych.
- Requiem aeternam dona nobis, Domine, et lux perpetua luceat eis. Requiescant in pace. Amen.

Owain uwolnił harpun i wylądował koło Padre. Chwycił karabin i wysforował się naprzód, wypatrując xenosów.

Xenosów nie trzeba było jakoś specjalnie wypatrywać. Siedziały swoim uciekającym soczystym kąskom mięsa tuż na karku. Pędziły z dachu, wyskakiwały z okien, biegły po ścianach a nawet przez lejowisko. Jasne było, że gdy dojdzie do walki gdzie na otwartym terenie będą mogły uzyć swoich kłów i pazurów to będą walczyć w korzystnych dla siebie warunkach. Miotacz ognia, lufy i granaty zatrzymały pościg xenos na chwilę. Ale zapasy amunicji i granatów dwa Parchy zużywały szybciej niż budynek wypluwał z siebie kolejne stwory. I było to duże coś. Coś co przestało przebijać się przez poziomy gdzieś tak dochodząc w pół minuty do pewnie połowy bydynku a teraz zaczęło przedzierać się w poprzek poziomu. Kolejne ściany pękały pod uderzeniami tego czegoś. Dwójce z grupy Black udało się wywalczyć zaś przejście w pobliże rozwalonej bramy pomiędzy dwiema rozwalonymi wieżyczkami. Pościg najbliższych xenos był zaledwie o kilkanaście metrów od nich za zaporą ognia. Nieco dalej były bokiem biegnąc przez lejowisko parkingu. Skrzeki dochodziły też z zewnętrznych rejonów, z dżungli. Wszędzie dookoła były xenos. Większe lub mniejsze, bliżej lub dalej.

- Cofamy się skokami - powiedział Padre - Owain, rozważ myśl, że czas pojednać się z Najwyższym.
A na częstotliwości ogólnej nadał:
- Przydałoby się wsparcie lotnicze w Seres, jeśli nie to prosimy choć o wsparcie modlitwą. Niech Bóg ma was i nas w opiece. Bez odbioru.
Zerknął na czas jaki pozostał do wybuchu ładunku. Żałował, że nie ustawił zdalnego wysadzenia.
 
Mike jest offline  
Stary 01-10-2017, 01:53   #199
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 32 - Falcon down (35:15)

“Używali oddziałów karnych - skazanego na śmierć mięsa armatniego - do prowadzenia wojny, o której tak naprawdę nikt nic nie wiedział. Szkolenie było krótkie i brutalne. Przede wszystkim mieliśmy się przekonać, jak mało ważne jest dla nich nasze życie.” - “Szczury Blasku” s.8.





Miejsce: zach obrzeża krateru Max; pokład Hawk 2; 1000 m do CH Brown 4
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; pokład Hawk 2; 1750 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:13; 167 + 60 min do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 35:13; 0 + 47 min do CH Black 2




Brown 0; Black 2, 7 i 8



Sytuacja na wyświetlaczach liczników HUD zrobiła woltę o 180*. Teraz po cyferkach dzielących czas i przestrzeń nagle to ostatnia ocalała członkini z grupy Brown miała mnóstwo czasu a trójce Blacków czas wciąż jakby przyspieszał. Do tego liczby oznaczające odległości też drastycznie różniły się coraz bardziej. U Brown 0 zeszła z czterocyfrowych wartości na trzycyfrowe a te już zmierzały ku dwucyfrowym. Jak na dotychczasowe Checkpointy to prawie była na miejscu i miała szmat czasu. Co innego dla trójki z grupy Black. Gdyby mieli już odhaczony poprzedni Checkpoint to podobnie jak koleżanka o czarnych, prostych włosach byliby prawie na miejscu. Ale jak mieli jednak tą “2-kę” do odhaczenia to robiło się cholernie nie po drodze. Te trochę ponad pół kilometra jakie mieli przy ostatnim Brownpoint urosło nagle do prawie 3 km. I to w linii prostej.

Dobre natomiast była skala prędkości. Transport lotniczy deklasował pod tym względem wszystko co mogli zdobyć na ziemi. Tutaj Sven nie robił ich w wała i te kilka kilometrów pokonali może w minutę. Z czego jeszcze trochę pokołowali wokół lądowiska pewnie sprawdzając teren. - Ja zostanę z Mayą. Jak wy musicie lecieć dalej to kto z nią zostanie? - Mahler odpowiedział czerwonowłosej saper na jej pytanie. Trójka Blacków nie miała wyboru i musiała zaliczyć swój Checkpoint. Nie bardzo było wiadomo co zrobi paramedyczka ale pod względem wartości bojowej to nie miała nawet pistoletu.

- Ja też tu zostanę. Spróbuję zorganizować punkt medyczny. - powiedziała Herzog jakby wyczuwając, że dobry moment na takie deklaracje.

- No. Spróbujemy tu ogarnąć jakoś zanim wrócicie. - powiedział marine kiwając podgoloną głową i patrząc na trójkę Blacków.

- 10 sekund do desantu. Schodzicie pierwsi Hawk 2. Rozpoznajcie i zabezpieczcie LZ. LZ na dachu terminalu. - w słuchawkach w rozmowę włączył się Falcon 1. Jakby na ten znak maszyna jaką lecieli zaczęła obniżać lot i zanurzyli się znowu w ten mglisty dym. Widoczność już była lepsza niż gdy wyszli na powierzchnię ale przy prędkościach osiąganych przez latadełko nadal widać było wszystko w ostatniej chwili. Pilot prawie na pewno leciał wedle przyrządów i bez widoczności ziemi.

- Zrozumiałem. - Mahler potwierdził rozkaz i pewnie mimowolnie skinął głową. Maszyna znacznie zwolniła na ostatnim odcinku ale i tak ciemny dach budynku z bulajów ładowni widać było jako regularna ciemna plama wyłaniająca się szarawych i ciemnych dymów jaka od razu prawie zmieniła się w dach. Prawie w ostatniech chwili pilot zatrzymał maszynę lądując na dachu. Poszarpane granatem drzwi ładowni otwarły się i to z obu stron. Więc pół tuzina sylwetek błyskawicznie opuściło pokład ładowni rozbiegają się po dachu i Hawk 2 prawie jednocześnie poderwał maszynę w górę. Szybko stał się zamazanym kadłubem prześwitujacym jeszcze chwilę przez dymy ale i to szybko przekształciło się w oddalający się wizg silników. Dalej szturmówka o kodzie Hawk 2 była już widoczna tylko na mapach wyświetlanych przez HUD. Jedna z czterech kropek rytmicznie oddalała się od lotniska kierując się na wschód.

Grupka na dachu szybko potwierdziła utrzymanie przyczółka. Xenos tutaj nie było albo raczej jeszcze nie było. Teraz gdy mieli czujkę na dachu rozpoczęła się operacja opuszczania kapsuły na dach. Dookoła krążyły dwie maszyny podczas gdy Falcon 2 powoli opadał w kierunku dachu z bujającą się na zaczepach kapsułą desantową. Nie trzeba było dużej filozofii by wiedzieć, że prawie nieruchoma maszyna jest w tej chwili bardzo podatna na ataki. W końcu jednak maszyna postawiła kroplowatą kapsułę na powierzchni i dotąd napięte liny nieco wyluzowały.

- Witam ponownie, to ja, kpr. Riley. Teraz bym was prosił o odpięcie zaczepów. Dokładnie tak samo jak żeście je wcześniej zapinali. Dajcie znać jak będzie gotowe. Jeśli nie powiecie, że nie jest gotowe to nie jest. - odezwał się w słuchawkach już nieco znajomy głos pokładowego speca od załadunków i rozładunków. Sprawa okazała się tak prosta jak mówił. Kilka ruchów i te dwie pary zaczepów zostały zwolnione. Praca ta spadła głównie na Vinogradova i Herzog bo pozostała czwórka roztoczyła się wycelowaną bronią dookoła odczepianej paczki. Ta zresztą wylądowała na lądowisko dla pionolotów oznaczonych tradycyjnym “H” w centrum. Zapewne miało też swoje wspomaganie nawigacyjne pomagające pilotom osadzenie maszyny we właściwym miejscu, zwłaszcza przy niezbyt dobrej widoczności jaką mieli tutaj obecnie.

Paczka została jednak odczepione bez przeszkód. Falcon 2 na chwilę zrobił wiraż i wrócił nad dach niedaleko pozostawionej paczki. Obniżył lot, zawisł na chwilę w powietrzu i płynnie osiadł na dachu z już otwartą tylną rampą.



- No nie dajcie się prosić. - machnął przyjaźnie ręką mundurowy przy ciężkiej broni wsparcia zamontowanej w tylnej rampie. Głos zgrywał mu się z tym jaki wcześniej słyszeli u srg. Riley’a.

- My zostajemy. Poczekamy tu na was. - powiedział Mahler wskazując na siebie, Mayę i Herzog.

- Dobrze. Zostawiam wam kpr. Otten. Jest specem od łączności, zorganizuje tu punkt łączności. - odpowiedział po chwili Falcon 1 gdy trójka Parchów z grupy Black wymieniła się z pojedyncza sylwetką w mundurze, hełmie, ciemnych okularach i plecakowym zestawem do łączności oraz pm w dłoniach.

- Uważajcie na siebie. - krzyknęła do wbiegających na pokład Parchów, paramedyczka unosząc dłoń na pożegnanie. Czas uciekał. Trójce z Black zostało trochę ponad 45 min a odległość w tej chwili wzrosła do prawie 3 km od Checkpoint jaki mieli do odhaczenia.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 50 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 35:15; 165 + 60 min do CH Brown 4





Brown 0



Przez chwilę cała czwórka odruchowo patrzyła na odlatujące maszyny. Podobnie jak wcześniej najpierw rozmyły się detale, potem zmieniły się w rozmazany cień aż w końcu słychać je było tylko jako oddalający się i cichnący odgłos silników. Po tym, że tu byli najdobitniej oprócz czwórki ludzi świadczyła pozostawiona orbitalna kapsuła desantowa.

- No cześć. Porucznik Hassel mówił mi, że ktoś z was się zna na kompach. - sylwetka w mundurze z plakietką na nazwisko “OTTEN” popatrzyła na trzy pozostałe nowe dla siebie osoby. - Ty jesteś marynarzem, ty paramedykiem to pewnie ty co? - zapytała zerkając na oznaczenia Korpusu na pancerzu Mahlera, gwiazdkowe znaczki służb ratunkowych u paramedyczki i na końcu na charakterystyczny naręczny komputerek na ramieniu Brown 0.

Zanim się zdążyli poznać lepiej czy coś przedsięwziąć zaczęło się. Dotąd miarowy i regularny odgłos cichnących silników latadełek nagle zabrzmiał nerwowym wizgiem i nieregularnością. I prawie od razu przemówiła broń pokładowa. Czyli na standardy piechoty jaki tu reprezentowali na dachu to ciężka i bardzo ciężka. Najgorsze było to, że choć mgła aż tak nie wytłumienia dźwięków by dać się zagłuszyć to jednak nic nie było widać. Widoczność poprawiła się do jakiś setki metrów gołym okiem więc widzieli te raczej puste zwyczajowo pole lotniska wokół siebie ale walki nie widzieli. Jedynym źródłem informacji co się tam dzieje były komunikaty radiowe z tamtych rozmów i to co pokazywał HUD.

A nie pokazywał zbyt dobrych rzeczy. Hawk 1 spadł i wzywał mayday. Zaraz potem spadł Falcon 1. Ocalał Falcon 2, ten na którym odleciała trójka Parchów i Hawk 2 jaki niedawno wiózł ich wszystkich i miał wracać do bazy. Wrócił na koniec potyczki. Ta była szybka i brutalna, zaowocowała stratą dwóch maszyn, uszkodzeniem trzeciej i wypstrykaniem się z pestek. Nikt nic nie mówił o stratach w ludziach. Obsada Falcon 2 chciała lądować przy kraksie ale jasne było, że zostaną tam odcięci w dżungli bo transportowiec był zbyt uszkodzony by mieć pewność chociaż tego, że wróci do odległej o kilkadziesiąt kilometrów bazy. We czwórkę byli zbyt daleko by coś poradzić. Obroża pokazywała odległość 1750 m do rozbitego Falcon 1. I to większość na przełaj przez dżunglę. Chociaż była linia kolejki magnetycznej. Mimo wszystko nawet teraz powinno się nią podróżować lżej niż na przełaj przez dżunglowe zasieki przemielone dodatkowo bombardowaniem. Ale pieszo to nawet bez ingerencji xenos to z pół godziny marszu byłoby cudnym czasem. Tamtym było już bliżej do Checkpoint Black 2 niż tutaj. Przynajmniej wedle mapy. Tam mieli jakieś 1000 m.

Wtedy usłyszeli trzask. Cztery twarze spojrzały na siebie a potem ponad krawędź dachu ku niknacym w mgle i dymie obrzeżom dżungli. Jakby pękł jakiś konar. A za chwilę następny. I jeszcze jeden. - Tam jest coś co łamie gałęzie? - zapytała niepewnie Herzog. Bo odgłosy jakby zbliżały się. Szybko. Mahler i Otten popatrzyli na trzymane pm. Jak do walki z czymś co chyba taranowało gałąź za gałęzią to wydawały się dość mizerne.

- Otwórz to! Szukajcie wyrzutni! - marine ożywił się pierwszy wskazując na zamkniętą znowu kapsułę. Tylko Obroża o właściwym kolorze mogła bezpiecznie i bez problemu otworzyć kapsułę. Obecnie tylko Maya miała taką Obrożę. Marine podbiegł na krawędź dachu i położył się obserwując podejrzany skraj dżungli. Teraz już słychać było trzaski jakby coś taranowało przynajmniej pomniejsze drzewa jedno za drugim. I jeszcze coś. Strzały. Sporo. Krótkie, nerwowe albo profesjonalne serie z karabinu maszynowego. I silnik. I skrzeki obcych.

Spec od łączności grzebał w rozwalonym wnętrzu kapsuły. Jeszcze oświetlenie szwankowało a na podłodze, półkach, przywieszkach walały się granaty, magazynki, pistolety, pancerze, stimpaki no to przecież wyrzutnia też gdzieś tu musiała być! Wreszcie znaleźli cholerstwo. Szafka w jakich były przewaliła się i było widać dopiero jak się ją odwróciło. Ale mieli! - Zanieś mu ja wyjmę nastepną! - dłonie speca od łączności wcisnęły Vinogradowej rurowatą broń i zaczeły wygrzebywać następną. Dobiegła do Johana akurat gdy zaczęło się dziać coś więcej niż tylko na słuch. Z zamglonej jeszcze krawędzi dżungli nagle wyrwał się jakiś sześciokołowy potwór.



Wieżyczka była odwrócona gdzieś w tylną, boczną półsferę i strzelała tymi krótkimi seriami. Pomniejsza, druga wieżyczka próbowała chyba zestrzelić obcego który jakby w rewanżu szarpał ją szponami. Ciężko było odgadnąć kto kogo załatwi pierwszy. Drugi obcy wszczepiony był w tylny bok transportera i też próbował przedostać się do środka. Załoga przez otwory strzelnicze próbowała go trafić ale o ile stwór nie popełniłby błędu to był w ich martwej strefie ostrzału. Ktoś z załogi zaryzykował i na moment otworzył górny właz. Wypadł z niego granat, podskakując spadł z dachu pojazdu ale eksplodował nieszkodliwie za maszyną nie czyniąc nikomu krzywdy.

Zaraz za transporterem wypadła jakaś terenówka i furgonetka. Z wyraźnie wzmocnionymi zawieszeniami do terenowej jazdy. Obie czarne a terenówka nawet pomimo przestrzelin, rozdarć pazurami i mnóstwa błota i liści na sobie to nawet teraz zachowała jakiś styl i elegancję drogiej maszyny do jakiej przyłożyli się projektanci. Z terenówki też ktoś strzelał z broni ręcznej. Furgonetka miała na dachu kolejnego obcego ale, że była to furgonetka a nie wojskowy transporter to obcemu rozdzieranie blachy szło o niebo łatwiej. Wyszarpał na zewnątrz jakiegoś faceta w garniturze któremu właśnie spadły ciemne okulary. Jednym cięciem szponów rozdarł mu głowę i szyję jakby była z mokrego papieru pełnej czerwonej wody. Puścił trupa i znów zaczął się ślinić do wnętrza pojazdu. Wtedy ktoś tam pociągnął z miotacza. Płomienie momentalnie objęły obcego i ten wijąc się i skrzecząc spadł z dachu i zaczął się tarzać na poboczu lotniska. Ale z dżungli wybiegały kolejne obce. Trzy pojazdy miały cały peleton z dobrych paru sztuk tych większych xenos. Ciężko było powiedzieć komu bardziej sprzyja otwarty teren czy pojazdom czy potworom.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; pokład Hawk 2; 1000 m do CH Black 2
Czas: dzień 1; g 35:15; 0 + 45 min do CH Black 2




Black 2, 7 i 8



Przejaśniało się. Dymy wzbite przez bomby i pociski nadal zasnuwały ciemną kołdrą krajobraz. Ale choć w dalszej perspektywie nic się nie zmieniło i dalej widać było jako przyziemną, nieprzeniknioną warstwę mgły czy chmur to już w pobliżu lecącej maszyny powierzchnia śmignęła tam czy tu. Widać było głównie dżunglę. Przemieloną bombami dżunglę.



Wewnątrz ładowni widać było podobny zestaw co przy poprzednim kursie tą maszyną. Czyli głównie sami mundurowi z grupką cywili przy kabinach pilotów. Znowu musieli zająć miejsca i przypiąć się do nich tak jak i reszta mundurowych i cywilnych pasażerów. Przez bulaje trzeba trzeba było się niewygodnie odwracać by coś zobaczyć a te po przeciwnej z reguły pokazywały bardziej odległy krajobraz czyli chmury, dymy albo tarczę żółtego olbrzyma na nieboskłonie. Większość więc bodźców o świecie zewnętrznym docierała za pośrednictwem HUD. Widać było jak jedna migająca kropka oddala się coraz bardziej od trzech pozostałych. Uszkodzony Hawk 2 wracał samotnie do bazy ciągnąc za sobą smugę już całkiem widocznego dymu. Pozostałe trzy maszyny kontynuowały misję. I pocieszające było to, że metry na liczniku każdej Obroży znikały w błyskawicznym tempie. Czterocyfrowe wartości miały przejść w trzycyfrowe gdy zaczęło się coś dziać.

Ostatnia eskortująca dwa transportowce szturmówka wyraźnie przyspieszyła wyprzedzając dwie pozostałe. - Uwaga atakuje nas chmara żarłaczy! Za wszelką cenę utrzymać szczelność pokładu! Nie dajcie wedrzeć im się na pokład! - odezwał się alarmowym tonem Falcon 1. Obie szturmówki wykonały łuk, dość gwałtowny jakby próbowały umknąć zagrożeniu. Dzięki czemu za burtami pojawiła się nieźle widoczna maszyna szturmowa. Nadal była całkiem blisko gdy otworzyła ogień. Zarówno z podkadłubowego działka jak i całych salw niekierowanych rakiet, świetnych do pokrycia obszaru licznego ale mało odpornego wroga. Hawk 1 strzelał do chmury drobnych stworzeń. Wyglądało to jak chmara jakichś kruków lub nietoperzy pędzących ku ludzkim maszynom. Ale pokładowe uzbrojenie szturmowca siało w tak słabych celach spustoszenie. Pociski i rakiety o odłamkowych głowicach zdawały się wyrywać całe dziury.




Podobnie spod maszyn spadał bezustany łuskospad rozgrzanego złota a z jej pylonów non stop rzygał dym i ogień. [b][i]- Tu też są! - krzyknął ktoś akurat w momencie gdy maszyną którą lecieli wierzgnęło a żywa i martwa zawartość ładowni powtórzyła to szarpnięcie. Dwa transportowce nie miały takiej siły ognia jak choćby pojedynczy szturmowiec. Ale nie były bezbronnymi, cywilnymi maszynami. Obydwa Falcony zatrzymały się w powietrzu zaledwie kilkadziesiąt metrów od siebie. I zaraz potem obydwie otworzyły ogień z uzbrojenia podwieszonego pod pylonami. Uzbrojenie było podobne jak te w Hawkach po prostu nastawione na głównie transport maszyny miały go mniej. Ale gdy już otworzyły ogień żniwo w żywej chmurze zbierały podobnie jak osłaniający ich odwrót Falcon 1.

Nadszedł moment krytyczny walki. Ludzka technika starła się z mnogością bestii. Ludzka dyscyplina ze zwierzęcym uporem. Wola przeżycia z żądzą krwi. Niewielkie stworzenia nie miały szans przetrwać tak zmasowanego ataku nowoczesnej techniki wojskowej. Szrapnele rakiety i pociski z działek zdawały się żłobić wyrwy w tej żywej, mięsożernej chmurze na wylot. Ale jednak choć ta chmura została wyhamowana, straciła pewność ruchów, zdawała się cofać a w chmurach skrywających powierzchnię zdawał się padać krwisty deszcz poszarpanych szczątków to wciąż tam były. A pylony pod maszynami ludzi robiły się niebezpieczne puste.

- Urywamy się! W górę, w górę, w górę! - Hassel chyba też się w tym zorientował bo poderwał rozkazem maszyny. Obydwa transportowce nie przerywając ognia z zasobników rakietowych uniosły nosy w górę i poderwały się ku przestrzeni. Falcon 1 wciąż ich osłaniał gdy chmura w końcu go dopadła. Stworzenia oblepiły kadłub i musiały coś uszkodzić albo dostać się do wnętrza.

- Mayday, mayday, mayday spadam! Tu Hawk 1 spadam! - w słuchawkach rozległ się głos zdenerwowanego pilota.

- Spokojnie Hawk 1, wyląduj awaryjnie. Zabierzemy cię. - Falcon 1 zdawał się nie tracić spokoju choć głos miał bardzo napięty. “1-ka” przerwała wznoszenie i przez bulaje Falcon 2 widać było jak od razu zostaje niżej.

- Tu Hawk 2! Wracamy! Zaraz u was będziemy! - do rozmowy dołączył się pilot maszyny jaka miała wracać do bazy. Na HUD faktycznie widać było jak maszyna znów zaczęła się przybliżać do trzech kropek. Dwóch. Hawk 1 właśnie skraksował i zmienił oznaczenie na uziemioną maszynę.

- Żarłacze ich wykończą. - pokręcił głową jakiś żołnierz patrząc z przejęciem na coraz mniejsze sylwetki maszyn za bulajem. Hawk 2 by wesprzeć bratnie maszyny otworzył ogień z kilku kilometrów. Falcon 1 kołował nad strąconą szturmówką wciąż strzelając z ostatnich zapasów amunicji i rakiet. Stado wydawało się już bardzo przerzedzone i zdezorientowane. Część obsiadła strąconą maszynę, część kotłowała się bez sensu pod ostrzałem ocalałych maszyn a część ruszyła w pogoń za wznoszącym się Falconem 2. Rozpędzona maszyna wydawała się szybsza od stworzeń ale obecnie dopiero nabierała prędkości i to na wznoszeniu a transportowce z reguły nie słynął z dobrych przyspieszeń.

Wtedy z dżungli coś wystrzeliło. Jakby dym czy jakiś pocisk. Trafiło prosto w silnik będącego już całkiem nisko Falcon 1. Maszyną zakołysało i wierzgnęła a następnie wpadła w poziomy korkociąg tak typowy dla maszyn lecących bez kontroli pilota.

- Tu Falcon 1 spadamy! - zdążył krzyknąć ostrzegawczo Hassel nim maszyna grzmotnęła o powierzchnie szorując chyba po jakiejś wodzie. Ostatnia cała maszyna, Falcon 2 próbował robić dzikie uniki. Pilot położył nielekką przecież maszynę na jedną burtę i zaraz potem runął dziobem w dół.

- Spokojnie wyrównaj Falcon 2! Zaraz ich zdejmę ale tak nie wierzgaj! - krzyknął na ogólnym kanale pilot ostatniej latającej szturmówki. Pilot transportowca posłuchał mimo, że żarłacze już opadły na kadłub i słychać było ich szczęki i szpony wżerające się w plastal. Z zewnątrz doszedł ich nowy dźwięk. Wściekły wizg szybkoobrotowego działka i eksplozje serii niekierowanych rakiet. Szturmówka pozbyła się pościgu transportowca ale nic nie mogła poradzić na te bestie które już go opadły. Któryś z żołnierzy wrzasnął. Złapał się gdzieś za plecy i wyrwał coś trzymanego w ręku. Wyglądało jak skrzyżowanie jakiejś ryby z ptakiem naszpikowane nienaturalnie wielkimi zębami. Parchom przypominało to stworzenia jakie zaatakowały ich zaraz po wyjściu z lądownika orbitalnego. Wściekły i przestraszony żołnierz rozgniótł o podłogę stworzenie i dobił butem.

- Odpiąć się! Wszyscy na środek! Plecami do siebie. Miotacze co 10 metrów! Strzelać na mój rozkaz! - zakomenderował jakiś oficer i mundurowa brać posłusznie zaczęła odpinać się od swoich siedzeń. Wszyscy skoncentrowali się w centrum ładowni by mieć swobodę obserwacji i ognia. Przy burtach, bulajach, dachu widać było już pierwsze wyrwy czynione przez żarłocznych napastników. Jakby te małe latające szczęki dostały się do wnętrza…

- Ognia! - krzyknął oficer i kilku żołnierzy, policjantów i marynarzy posiadających tą broń zalało pomieszczenie chmurą ognia. Pozostali otworzyli ogień z broni osobistej dziurawiąc tak poszycie transportowca jak i obsiadłę go kreatury. Ogień zatrzymał się zaraz potem na ścianach i dachu ładowni płonąc i momentalnie wytwarzając w ładowni piekielnie wysoka temperaturę. Zwłaszcza dla ludzi bez hermetycznych pancerzy. Zadziałały jednak automaty gaśnicze i wnętrze ładowni zostało zalane ulewą ze spryskiwaczy. Do środka udało się przedostać zaledwie kilku sztukom latających xenos i z nimi ludzka obsada poradziła sobie bez trudu.

Teraz jednak wnętrze Falcon 2 przypominało wrak. Popalony, osmolony, zadymiony, zalany gaśniczą pianą, podziurawiony tak przez zęby xenos jak i pociski ludzi aż dziwne było, że jeszcze nie runął na ziemię. Ale widać wiele mu nie brakowało. - Nie wiem czy dolecę do bazy. Zrobię co się da ale sytuacja jest trudna. - odezwał się pilot.

- A dasz radę wylądować na dole? - zapytał oficer patrząc w stronę zamkniętych do kabiny pilotów drzwi.

- Mogę spróbować. Ale to bilet w jedną stronę. Nie dam rady utrzymać maszyny na chodzie i zabrać reszty. Przykro mi. - powiedział poważnym głosem pilot popalonej i pociętej maszyny.

- Lądujemy. A potem spróbuj uratować siebie. Zabierz cywili. A my spróbujemy uratować chłopaków tam na dole. - odpowiedział oficer i jego energia jakby udzieliła się reszcie załogi. Widać też nie chcieli zostawiać swoich w tej dżungli. Oficer szybko zaczął wydawać rozkazy głównie by sprawdzić kto jest w jakim stanie i zostawić ciężko rannych i kontuzjowanych. Maszyna zaś znów zaczęła obniżać lot kierując się na oczko wodne na jakim skraksował Falcon 1. Dymiący Hawk 2 oczyszczał ogniem i ołowiem pograniczny skraj dżungli prując po drzewach z tego co mu jeszcze zostało.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH; 3200 m do CH Green 5
Czas: dzień 1; g 35:15; 165 + 60 min do CH Green 5




Green 4



Dwaj ludzie nauki pogrążyli się w swojej pracy. Lekarz kroił, ważył, rozczłonkowywał i mierzył a chemi skanował, prześwietlał i badał. Na dwie fachowe osoby praca posuwała się zdecydowanie sprawniej i szybciej.

Dr. Horst miał okazję wreszcie zbadać ciała małych obcych. Co prawda kule Hollyarda zrobiły swoją robotę masakrując trzewia małych ciałek. Dysproporcja pocisku i jego masy obalającej do dobranego celu była olbrzymia więc i efekt niszczący wydawał się być nieproporcjonalnie spotęgowany. No ale Raptor użył tego swojego Magnum więc dla trafionego tak małego celu efekty były opłakane.

Niemniej nie było co łamać rąk i dalej można było z tego wyciągnąć całkiem sporo informacji. Na przykład skóra. Wydawała się śliska jak u ryb albo płazów. Była też gładka jak u płazów. Wbrew pozorom nie był to przypadek. Jacob odkrył, że właściwie na całej powierzchni skóry i tuż po są małe gruczoły. Zapewne podobne rolą do gruczołów potowych u człowieka. Tyle że były znacznie bardziej efektywniejsze bo wydzielały non stop śluzowatą wydzielinę jaka pokrywała ciało tych stworzeń. Skan pobranych próbek wykonany przez Roya wykazał, że to silnie zasadowa substancja. Podobna działaniem do śluzu wypełniającego żołądek człowieka chroniący go przed strawieniem samego siebie. Oznaczało to, że stworzenia były dostosowane do przebywania w kwasowym środowisku i to raczej permanentnie sądząc po wydajności gruczołów.

Sama skóra też była ciekawa. Lekarz nie był biologiem ale nie przypominał sobie podobnej kombinacji wśród ziemskiej flory i fauny. Właściwościami chemicznymi i fizycznymi co wykazał skan Vassera przypomniał materiał zwany przez ludzi teflonem. Tyle, że u ludzi był to produkt sztuczny tak samo jak choćby węglowodory w plastikowych opakowaniach. A ten tutaj “teflon” był jak najbardziej organiczny. Pod mikroskopem widać było komórki i resztę detali oznaczającą istotę żywa. Teflon był bardzo odporny na wysokie temperatury, mocny na rozerwanie i w odpowiednich warunkach mógł znieść mróz próżni kosmicznej. Jak bardzo to pewnie zależało od wielkości i grubości tej skóry u danego osobnika. Te, tutaj było młode, ledwo po wylęgu albo i przed więc jeszcze nie miało to zbyt imponującej skali. Ale u większych i w pełni rozwiniętych osobników to kto wie. Może było jak nowoczesny pancerz piechociarza? Egzoszkielet? Pancerz wspomagany? Kto wie.

Płuca co prawda były bardzo poszarpane pociskami. Ale próbka wystarczyła by zbadać je pod mikroskopem. Obecnie ciężko było złapać oryginalne proporcje ile zajmowały wcześniej wewnątrz ciała. Ale wydawały się być bardziej “zbite” i znacznie bardziej różnorodne od ludzkich czy w ogóle ziemskich płuc. Większa gęstość pęcherzyków płucnych prawdopodobnie oznaczała, że powinny być wydajniejsze od ludzkich o podobnej wielkości. A większa wydajność oznaczała żadszą potrzebę łapania oddechy, możliwość korzystania z atmosfery znacznie zubożonej w tlen no i znacznie większą odporność na zmęczenie. Ale tutaj nie było już takiej pewności bo tak by było jakby płuca były jednorodne jak u ludzi czy w ogóle ssaków. A nie były. Wedle ekspertyzy chemika różne drobne pęcherzyki reagowały na różne substancje nie tylko na tlen. Mogły reagować też na proste związki chemiczne spotykane znacznie częściej w kosmosie niż tlenowe atmosfery preferowane przez ludzi jak metan czy amoniak. Co prawda obecnie w płucach najbardziej rozwinięta była ta część tlenowa ale czy to było spowodowane tym, że w tym środowisku panowała tlenowa atmosfera czy tym, że to stworzenie takie warunki właśnie preferowało to już była czysta spekulacja.

Ciekawy był też kościec stworzenia. Brakowało mu klasycznego szkieletu wewnętrznego tak typowego dla wszystkich ziemskich kręgowców. Miało za to jakby połączenie skóry - skorupy i układu mięśniowego co było trochę podobne do ziemskich skorupiaków czy insektów. Na Ziemi takie stworzenie nie miałoby szans urosnąć tak duże jak dorosłe osobniki obserwowane tutaj. Ale na ziemi podstawowym budulcem była chityna, materiał nieporównywalnie słabszy od tego z czego były zbudowane te stworzenia jakich przedstawicieli właśnie badali. Czy było to właśnie ta przyczyna czy była jeszcze jakaś inna to niestety wymagało dalszych i próbek i badań.

Budowa zewnętrzna, połączenie układu mięśniowego i szkieletu zewnętrznego dawała stworzeniu nie tylko niezwykłą wytrzymałość na czynniki zewnętrzne ale i elastyczność podobną do ziemskich węży i jaszczurek. Stworzenie prawdopodobnie mogło się przecisnąć przez otwory przez jakie pozornie nie powinno dać rady przejść. Choć jak bardzo to bez dalszych badań i raczej na żywych okazach można było tylko zgadywać. No i siła. Elastyczne, żylaste mięśnie typowego drapieżnika i długodystansowca. Jakob wciąż nosił czerwoną pręgę na nadgarstku gdzie owinął mu się ogon tego ledwie narodzonego osobnika. Co potrafił zrobić ogon dorosłego? Człowiekowi bez pancerza pewnie mogło nawet połamać żebra a w pancerzu przewrócić. A były jeszcze kły i szpony zdolne do szatkowania i ludzi w pancerzach i bez. To już Green 4 w ciągu ostatnich kilkunastu godzin sam miał okazję wiele razy obserwować na własne oczy. Siła też odpowiadała za szybkość w połączeniu z tą wydajnością płuc spowodowało, że człowiek nie miał szans ścigać się z tym stworzeniem o ile dla niego meta nie była tuż - tuż. Podobnie skoczność i zwinność.

Lekarz i chemik skończyli. Próbki zostały rozkrojone, zbadane, co trzeba było spalić by dać wynik spektrometrem zostało spalone i w tej chwili bez nowych pomysłów, próbek i narzędzi badań właściwie doszli do etapu podsumowań i wniosków. - Myślisz, że je zrobili? - zapytał zamyślonym głosem Roy. Siedział oparty o krawędź stołu i patrzył gdzieś w ścianę. - Słyszałem jak rozmawiało dwóch kolesi. Mówią, że to spisek wojska albo konsorcjów i zrobili je jako broń. - spojrzał na Horsta jakby chciał poznać jego zdanie. Ten wyczuł, że tamci dwaj chyba wówczas niezbyt wypadli przekonywująco dla chemika ale teraz gdy sam miał okazję częściowo zbadać i przeanalizować te stworzenia zaczął się zastanawiać nad tym nieco poważniej. Nie było się co dziwić wątpliwościom naukowca. W końcu to, że złe wojsko, rząd i/lub konsorcja eksperymentuje i testuje nowe roboty, cyborgi, zombich, obcych, potwory, wirusy, SI, pierze ludziom mózgi składało się na tradycyjny kanon wszelkich teorii spiskowych. Odkąd człowiek postawił stopę na Księżycu albo i wcześniej. Dotąd jednak nie było takich stworzeń. I nikt nadal nie miał pojęcia skąd się właściwie wzięły. Sekcja jaką właśnie skończyli też tego nie wyjaśniała. Może skąd akurat te egzemplarze ale nie całościowo.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; brama wjazdowa Seres Laboratory; 2740 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 35:15; 165 + 60 min do CH Black 3




Black 4 i 0



- Lecimy w waszą stronę. Będziemy za kilka minut. Wytrzymajcie. - odpowiedź Falcon 1 była równie lakoniczna jak pytanie Black 0. Wedle mapy faktycznie wracali z lotniska które było celem chyba wszystkich, okolicznych grup Parchów, w tym i dla Black i pulsujące kropki odległe o prawie 3 km zbliżały się tak szybko jak po jednostce lotniczej możnaby się spodziewać. Niestety xenos były znacznie bliżej i poruszały się znacznie szybciej niż nawet jednostka lotnicza mogła dotrzeć do bramy Seres. Brakowało im po kilkanaście do kilkudziesięciu metrów a nie kilku tysięcy a poruszały się wielokrotnie szybciej niż umykający cel. Więc lotnikom brakowało minuty - dwóch by przybyć w tą okolicę ale okolicznym xenos brakowało sekund by dopaść dwóch, ostatnich, żywych ludzi w tej okolicy. I dopadły. Poruszały się ze zbyt wielu kierunków na raz i zbyt szybko by dwóch ludzi zdołało wyczyścić przedpole wystarczająco szybko. Na otwartym terenie momentalnie zostali osaczeni przez znacznie liczniejszego wroga.

Pierwszy xenos wskoczył na Black 4 i zaczął szarpać mu ramię i klatę. Pancerz spełnił jednak swoje zadanie i ochronił właściciela. Zwiadowcy udało się wziąć odwet i zdzielić pięścią napastnika i rozdeptać butem gdy ten upadł na asfalt. Black 0 miał mniej szczęścia. Nie mógł trafić wściekle skaczącego wokół niego xenos który szarpał go po nogach, rękach o brzuchu. Ale ten za to nie mógł się przebić przez egzoszkielet.

Wtedy to coś z budynku dotarło do frontowej ściany gdzieś w połowie wysokości budynku. Ryknęło potężnie i z okolicy zaczął sie ruch. Potężny skrzek z mrowia xenosowych gardzieli przebił się przez dymy nawet jak dwójka mężczyzn nie widziała wiele z tych stworzeń. Musiały ich iść jednak w setki albo tysiące. Stworzenia ożywiły zrujnowaną dżunglę swoim skrzekiem, wyciem, klekotem i łopotem skrzydeł. Wnosiły się wyżej i odlatywały. Za to słychać już było silniki nadlatujących pojazdów. I zaraz potem w przestworzach zaczęła się bitwa na broń pokładową i pazury. Wedle HUD latadełkom udało się dotrzeć gdzieś na ostatni kilometr na południowy wschód od ich pozycji. Po chwili ponieśli straty. Został trafiony jeden latacz a zaraz potem następny. Pozostałe oberwały i widocznie wracały do bazy. Na wsparcie lotnicze więc obecnie nie było co już liczyć.

Wtedy eksplodował kawałek plastiku pozostawiony w kapsule przez Black 0. Najpierw wybuchł odbezpieczony plastik. Powietrzem i ostatnim piętrem wieżowca szarpnęła eksplozja i dym. Potem zaczęły się wtórne eksplozje gdy stopniowo eksplodowały od pożaru i temperatury kolejne granaty,i magazynki i kto wie co jeszcze. Kolejne eksplozje targały budynkiem. Coś tam się zawaliło, coś pękło, coś znowu wybuchło ale zasadnicza bryła budynku stała nadal. Wreszcie wybuchło chyba coś konkretnie bo jasny błysk przeszył ostatnie piętro i rozwalony dach rzygnął popiołem i dymem jak wulkan. Ściany zawaliły się podobnie jak podłoga będąca sufitem czwartego piętra przemieniając ostatnie piętro w płonące ruiny szarpane jeszcze czasem tu i tam kolejnymi pomniejszymi eksplozjami.

Całe to zamieszanie zastopowało na moment i zdezorientowało pomniejsz exenos. Dalej jednak otaczały już promieniem z każdej strony dwójkę Parchów. Tylko ten jeden co ciął się ze Zcivickim nie zaahał się ani przez moment i nadal go szarpał swoimi kłami i pazurami. Teraz jednak Parchów było dwóch a on sam. Zdołał jednak jeszcze użreć boleśnie każdego z nich nim wreszcie udało się im go zatłuc. Nadal byli otoczeni. Te wielkie coś wciąż żyło choć wybuch na wyższych piętrach chyba je nieco oszołomił i sponiewierał to jednak słychać było z głębi budynków jego rozzłoszczone ryki. Otoczeni przez pomniejsze xenos dwójka Parchów wciąż musiałaby się przebijać przez nie w obojętnie którym kierunku by nie zdecydowali się udać. Z dżungli też wybiegały, także od południa gdzie wedle mapy była najkrótsza droga na lotnisko. Ile ich tam w zdewastowanej dżungli jeszcze było tego nie było wiadomo. Ale gęstwa raczej sprzyjała zasadzkom i walkom na skrajnie krótki dystans niż strzelanie z daleka.

Jakiś kilometr na południowy wschód od nich rozbił się Falcon 1 i niedaleko niego Hawk 1. Ale najkrótsza droga prowadziła na przełaj przez dżunglę. Wedle mapy na wschód, też jakiś kilometr od Seres była linia kolejki magnetycznej. Była też droga jaka prowadziła do tej kolejki. Potem był jeszcze 1 kilometr od tej drogi do mostu przez rzekę w pobliżu którego rozbiły się obydwie maszyny. Jakieś sto czy dwieście metrów na zachód, przy drodze stał jakiś samochód. Z daleka nie szło poznać jak zniósł bombardowanie. Na oko nie wyglądał tragicznie ale to nie oznaczało, że nadawał się do jazdy. Tylko ścigać się na setkę czy dwie z xenosami w takiej ilości jakie tu widzieli to pewnie mało kto by obstawiał zwycięstwo dwunogów. Na dnie jednego z głębszych kraterów po bombardowaniu dostrzegli też dziurę. Widać pocisk czy rakieta przebiła się aż do poziomu miejskiej kanalizacji. Tylko nie było wiadomo jak tam z obcymi i gdzie ich te kanały by wyprowadziły. Map kanałów nie mieli. Była jeszcze wieżyczka bramy. Rozwalona ale najbliżej. Jako jedyna dawała możliwość względnej ochrony. Gdyby udało się dotrzeć jakieś 50 metrów dalej, do jednej z narożnych to tam na szczycie ocalał automat z działkiem. Jakby tylko dało się przejść na ręczne mieliby względne schronienie i wsparcie ogniowe. Ale na cokolwiek by się nie zdecydowali musieli zdecydować się szybko bo moment dezorientacji temu tuzinowi xenos jaki ich osaczał z każdej strony to pewnie zaraz przejdzie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 03-10-2017, 11:08   #200
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
post wspólny z Zombi i MG :)

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=yr5vDbbVUgE[/MEDIA]

Przepakowanie przeszło sprawnie i bez zbędnego marnowania czasu. Ledwo parchate towarzystwo wyskoczyło na parkiet, już druga lodówa rakarzy rozkluczyła wrota, zapraszając ich na pokład. Co prawda po drodze tracili Kudłatego, Harcereczkę i blond dupkę od leczenia, ale tak było lepiej. Nie jechali na wycieczkę geriatryka, tylko wracali w najgorszą chujnię, gdzie niemytym siurem pokroju Wujaszka wiało z każdej dostępnej strony.
- Kudłaty! - Diaz swoim kulturalnym i empatycznym zwyczajem wydarła japę, jazgocząc przez ramię z rampy prosto do tych co zostawali na dachu - Przejmujesz rewir! Nie rozpierdol niczego bez nas i pilnuj duperek żebyśmy mieli to czego wracać, claró?! I nie wypałuj całego szpeja, bo się z deka wkurwię i zrobię niemiła! W razie czego dzwoń, numeru ci jeszcze nie zablokowali, nie?! Harcereczka, weź tego zjeba pilnuj żeby się nie zgubił! Nie będziemy popierdalać i potem go szukać! Ty lalka też sie nie zgub! Ktoś nas musi łatać na okrętkę! No! Coś wam przywieźć?! - rzuciła pytaniami kontrolnymi do kompletu z wyszczerzem.

Mahler zrobił minę na zalew słownictwa o latynoskim zabarwieniu i żywiołowości jakby się zastanawiał o co chodzi albo jak właściwie zareagować. Już przylać czy jeszcze poczekać. Albo czy zawijać się w przeciwną.
- No spoko. Damy radę, przypilnujemy interesu aż wrócicie. - odpowiedział w końcu nieco zmieszanym głosem.

Renata Herzog w swoim egzoszkielecie na chwilę znieruchomiała z tym machaniem dłonią na pożegnanie też chyba zastanawiając się co i jak. Ale chyba w końcu postanowiła wziąć za dobra monetę bo uśmiechnęła się i wznowiła machanie.
- Na pewno nie będzie potrzeby. Ale jeśli już to przylatujcie śmiało. - odpowiedziała swoje.

Wyglądało, że Dwójka zabrała się za bajerowanie kolejnej dupy, jakby ta cała Amanda z baroburdelu jej nie starczała. Nash skleiła mordę, ograniczając się do cichego westchnienia i pokręcenia głową. Splunęła na beton, poprawiając przewieszony przez ramię karabin.
- Uważajcie. Nie ryzykujcie. Wrócimy. - przekazała lektorem, wystukując krótkie komunikaty. - Jak nie. Cóż - wzruszyła ramionami, gapiąc się prosto na marine z powagą - Zgarnijcie chłopaków i powiedz temu pieprzonemu kaktusowi - zawahała się, splunęła ponownie, przenosząc wzrok na dżunglę - To już moje mydło.

- No kurwa zamierzamy
- Diaz wyszczerzyła się prosto do blondyny. Nawet niezła. Co prawda nie Promyczek ale i tak dawała radę - A teraz wykurwiamy latającym zestawem! - machnęła na latadełko, wbijając do środka. Przeskoczyła na rampę, mijając lambadziarza za w kurwę wielkim działkiem.
- Que… - aż westchnęła. No z takim kalibrem można było kosić kurwy aż miło. Co najlepsze typ je obsługujący szczekał na znaną melodię. Już z nim trukali przez radio, teraz zaś siedział i kisił rowa idealnie przed parchowymi nosami.
- Majster! - kolejna fala entuzjazmu wylała się z Dwójki, gdy wymierzyla paluchem prosto w jego pierś. W ogóle ryj się jej cieszył. Się obawiała, że przydupas Romeo wychuja ich bez mydła, jak to psy miały w zwyczaju, no ale nie. Seryjnie załatwił im transport. Idealnie!
- Patrz Wujaszek! Widzisz jaka lufa?! Myślisz że da się ją odjebać i wynieść żeby nikt nie zauważył? - na koniec truknęła do olbrzyma w pancerzu chcąc zasięgnąć jego fachowej opinii.

Mahler przygryzł nieco wargę słysząc dukanie rudowłosej saper. Przez chwilę chyba nie widział co powiedzieć. Ale w końcu uśmiechnął się i położył jej dłoń na ramieniu.
- Sama mu to powiesz. Wiesz, jeszcze nie widziałem, żeby dla kogoś zajebał mydło z kibla i jeszcze tym się szpanił. - powiedział z lekkim uśmiechem.

Ortega zatrzymał się w wejściu i przez chwilę oglądał ciężkie dzieło sztuki rusznikarskiej. W końcu pokiwał głową co dało się zauważyć prze ruchy jego hełmu z lustrzaną szybką.
- Duża. Lubię duże. - powiedział swoim zmodyfikowanym przez syntezator głosem choć dało się wyczuć sympatię i uznanie. Na znak, że serio takie właśnie ma preferencje uniósł nieco w górę swoją ciężką broń. Obie bronie wydawały się dość zbliżone rozmiarami i przeznaczeniem. Ciężki pancerz wspomagany mógł właśnie swobodnie operować sprzętem jaki zwykle był już dla zwykłej piechoty właśnie stacjonarny i więcej niż jednoosobowy.

- Co? Lubisz facetów z dużymi lufami? - zapytał siedzący po właściwej stronie lufy działka facet w lotniczym kombinezonie wystającym spod pancerza. Jasno zdradzało to, kogoś ze stałej załogi latadełka a nie z desantu.

- Wujaszek jest muy… no w chuj kochany i uroczy. Lubi ruchać wszystko co da się wyruchać, wiesz jak jest. Jak cię przyciśnie po odsiadce - Diaz poklepała olbrzyma po pancernej łapie, posyłając mu rozczulone spojrzenie - Widzisz Wujaszku jak wyszczekany? Zupełnie jak Połyk - zmieniła obiekt zainteresowania, podchodząc do trepa i bez najmniejszej krępacji obczajając go od góry do dołu.
- A co, pendejo, jak u ciebie? Lubisz macać duże lufy, bawić się zwisami? - zazezowała na koniec przy którym siedział - Rekompensujesz se coś? A może to tak z przyzwyczajenia? - zapytała o dręczącą ją sprawę życia i śmierci.

- Jeszcze kurwa powiedz, że poza tym mydłem niczego nigdy nie zajebał - Ósemka prychnęła i machnąwszy na pożegnanie, wskoczyła do latacza, wymijając dyskutującą grupę celem posadzenia tyłka na ławeczce. Gapiła się po otaczających ich trepach spode łba, skupiając uwagę na noszonej przez nich broni.
- Właściwie to lubię macać duże ale wiesz, coś innego dużego. - odpowiedział po chwili jakiej żołnierz potrzebował na opanowanie śmiechu. Przy tym złapał coś niewidzialnego swoimi dłońmi jakby co najmniej jabłka czy pomarańcze dorwał z czarem niewidzialności. Zostali przy wejściu już jako ostatni. Rampa zaczęła się podnosić do góry odcinając widok na świat zewnętrzny. - Jak się nazywasz wesołku? - zapytał Riley patrząc ciekawie na Latynoskę w ciężkim pancerzu i Obroży. Wizg silników zmienił się, stał się bardziej natarczywy gdy maszyna podnosiła się z miejsca by wzbić się ponad ten ziemski padół.

- Duże… klejnoty? Cojones? - Black 2 drążyła temat zainteresowań z miną równie niewinną, co ktoś kto wszelkie niecne uczynki widywał co najwyżej w filmach - Kto cię uczył, clérigo z twojej parafii? Byłeś choirboy… tym no… kurwa - pstryknęła palcami - Ministrantem! Bawiłeś się w zbijaka za Snickersa? - czysta niewinność przeszła w niepohamowana ciekawość i tylko wredne błyski w ciemnych oczach świadczyły jaką skurwysyńską radochę piromanka ma z tej rozmowy, no ale padło pytanie. Postanowiła być miła. Wielkopańskim gestem sięgnęła po Wujaszka - To jest Wujaszek, ja jestem Chelsey albo Diaz. Albo Licha… no a tam jest Latarenka - pokazała na ponurego Parcha z rudymi kłakami i wydarła ryja - E Latarenka! Przywitaj się!

W odpowiedzi z miejsca Nash dobył się syk, a potem warkot, podobny skrzeczeniu gnid. Saper pokręciła głową i machnęła ręką najwyraźniej nie chcąc dołączać do dyskusji.

- No! Nasz osiedlowy mówca- Diaz za to szczerzyła się dalej w najlepsze.

- Nie da się ukryć. - uśmiechnął się facet za działkiem. Rampa zamknęła się już całkowicie i maszyna zadarła nos do góry więc nie przypięta Diaz miała trudność by się utrzymać w pionie. - Ja jestem Ed. Ed Riley. Pokładowy ekspert od załadunku. - powiedział podając Latynosce pomocną dłoń. Sam nie ruszył się z miejsca i był jedną z nielicznych osób jakie nie siedziały z resztą na siedziskach wzdłuż burt. Ale był przypięty do swojego siedziska i stanowiska za działkiem więc nie musiał się obawiać o utratę pozycji. No i pozwolił sobie na zabawę słowami nieco zniekształcając swój oficjalny tytuł czyli “load master”.

- Od załadunku, siiii? - Black 2 parsknęła, łaskawie korzystając z pomocnej kończyny i tak się przekręciła, żeby się uwiesić na lambadziarzu z którym nawijało się tak miło - A co i komu ładujesz, que? Znałam kiedyś jednego Ediego, tez lubił ładować. Postrach na dzielni. No mówię ci, serca i odbyty truchlały jak się go tylko wspomniało. Nie był wybredny, brał co się pod chuja nawinęło - nadawała wesoło, po czym nagle wychyliła się i wydarła do drugiego meksa - Polla przy sobie, cabrón! El es mio! Ja go pierwsza zobaczyłam! - wywarczała na wszelki jakby Wujaszek chciał jej nową zabawkę podpierdolić po chamsku i zapominając że są jedną familią. Prychnęła na koniec i znowu miło się uśmiechała - A co z tym kalibrem? Leczysz kompleksy czy u ciebie to standard?

Ortega spojrzał w stronę krzyczącej koleżanki a nawet części familii, spojrzał nieco w bok na siedzącego za działkiem mundurowego i w końcu łaskawie potakująco skinął głową rezygnując z roszczeń do tego typa.
- Co za ulga. - mruknął Ed choć musiał się odwrócić w dość niewygodnej pozycji by spojrzeć dla siebie w tył, w głąb ładowni. - A ja ładuję zwykle tą dziecinkę. - powiedział wskazując kciukiem na ładownię za sobą. - Oraz tą pieszczoszkę. - poklepał ramę broni za jaką siedział. - To oczywiście służbowo. - dodał bardzo poważnym głosem jakby zdradzał Latynosce niesamowicie wielki sekret. - A kaliber jeszcze nie taki największy. Czasem montujemy tutaj granatnik to to całe 30 mm. No ale jak spada taki deszcz na dół to sama poezja. Ta pieszczoszka to skromna 20-ka. Klasyka. Świetna do siania terroru i rozpierdolu. Jak coś nie jest czołgiem czy bunkrem a oberwie to już po sprawie. - machnął ręką z nonszalancją jaka musiała płynąć albo z samochwalstwa albo z doświadczenia. - No a co do kalibrów to wiesz, jak ci mówiłem to działa i na kaliber drugiej strony. - Riley spojrzał bezczelnie gdzieś na napierśnik Black 2. Ale kawał blachopodobnej dechy wybitnie słabo odbijał walory pod spodem u kogokolwiek. - No i ja lubię jeszcze ostre pieszczoszki jak widzisz. - poklepał znowu po obudowie działka. - A ty? Jesteś pieszczoszką czy jesteś ostra? - zapytał już niezbyt się czając i łapiąc Diaz całkiem wprawnym ruchem i sadowiąc ją sobie legalnie na kolanach.

Rechot Diaz nabrał wybitnie radosnych nut. Rozsiadła się po pańsku na chętnych kolanach, majstrując chwilę przy hełmie. Syknął rozszczelniony pancerz i szyba podjechała do góry, pokazując latynoską gębę w pełnej krasie.
- To jest ta wasza la arma secreta? - uniosła brew, pacając działko - Strzelasz na biało? Ile musisz ją ładować żeby starczyło na jedną walkę i sam to robisz czy koledzy się dorzucają? Dostajecie co na odwodnienie czy już na pustym baku lecisz? - przetworzyła po swojemu jego nawijkę, odbijając z uciechą piłeczkę. Na kawałku o pieszczoszkach skrzywiła się, unosząc teatralnie oczęta ku sufitowi - Było się pytać zanim mi to kutasiarstwo na szyi zapięli… i to za niewinność, czaisz? Gdzie tu sprawiedliwość i ten cały humanitaryzm o którym tak brzdąkają? Uwzięli się… jebani rasiści - prychnęła, a potem westchnęła boleśnie żeby bardzo wyraźnie zasygnalizować jak podobne traktowanie ją krzywdzi i jak przez nie cierpi. Spasowała po paru sekundach żeby złapać trepa za bary i zaatakować, wpijając się ustami w jego usta. Nie było to ani delikatne, ani subtelne, szybko też wypuściła język na zwiad, przytrzymując głowę żeby nowopoznany cabrón się jej nigdzie nie wywinął.

Majster co prawda patrzył ciekawie gdy rozsuwany pancerz i hełm zdradzał kolejne fragmenty aparycji właścicielki, ale chyba takiego przejścia od słów do czynów się jednak nie spodziewał. Przynajmniej nie w pierwszej chwili więc z początku inicjatywa należała do Diaz. Ale facet szybko odnalazł się w sytuacji. Wykorzystał swoją przewagę masy i sam wbił się ustami, zębami i językiem w podobny zestaw całującej go kobiety.
- No. Szkoda żeśmy się nie spotkali wcześniej. Ale dobrze, że chociaż spotkaliśmy się teraz. - wysapał rozentuzjazmowany tym zapoznawczym zestawem pokładowy load master. Chciał się wpić w Diaz znowu ale wtedy latadełko jakoś dziwnie i bez ostrzeżenia wierzgnęło wchodząc w całkiem ostry wiraż. Sądząc po zaskoczonych odgłosach reszty desantu ci też byli zaskoczeni. Zaraz potem dał się słyszeć charakterystyczny wizg obrotowego działka z innej maszyny i świst wypuszczanych rakiet i eksplozji zaraz potem.

- Kto cię, mierda, uczył prowadzić?! Hijo te puta! - szczekanie Black 2 nabrało na sile, kiedy rozpoczęta tak miło zabawa tak nagle się skończyła. Rzuciła wściekłym pytaniem w stronę kokpitu - No kurwa patrz jaki lambadziarz! I jeszcze sam z kolegami się bawi w rozpierdol, no jebany! Dobra duperko, było miło, ale ciocia musi wydupiać na balety! - poklepała Majstra po policzku i zeskoczyła mu z kolan. Latadłem trzęsło, więc żeby dojść do pozostałej części rodzinki musiała się trzymać burt i uważać żeby nie wybić zębów. Zaczęło się robić tak pięknie, niestety nie byli na wycieczce, a szkoda. Bycie Parchem na środku wojennej piaskownicy... w takich chwilach było ostro przereklamowane.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...

Ostatnio edytowane przez Zuzu : 03-10-2017 o 13:18.
Zuzu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172