13-01-2018, 22:08 | #131 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Bounty : 13-01-2018 o 22:16. |
25-01-2018, 12:31 | #132 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ Konto zawieszone. |
30-01-2018, 21:31 | #133 |
Reputacja: 1 | Sobotnia noc Rosalie wyobraziła sobie Olivera robiącego porządek z perkusistą i zaniosła się krótkim, szczerym śmiechem. Opuszczając pokój zamachała dłonią na pożegnanie i zamknęła za sobą drzwi.
__________________ "You may say that I'm a dreamer But I'm not the only one" Ostatnio edytowane przez Vivianne : 12-02-2018 o 18:37. |
31-01-2018, 19:12 | #134 |
Reputacja: 1 | Liz, Chris (retro, niedziela rano) Po odejściu Johna Liz wróciła do łóżka. Niespecjalnie chciało jej się wstawać ale i nie w smak jej było nie robić nic. Posłuchała muzy. Poszperała w kosmetykach Anastazji, otworzyła kilka szuflad, przerzuciła parę wieszaków. Im dłużej rozmyślała, do tym bardziej ponurych wniosków dochodziła. W końcu boso, jak stała, ruszyła z powrotem do VIP roomu, który wczoraj opuścili w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Z ulgą skonstatowała, że nikogo tam nie ma. Wszyscy gdzieś się rozeszli. Odpaliła muzykę. Na tyle głośno, że od basów zadrżały szyby we froncie designerskiego segmentu. Jeśli za ścianą ktoś jeszcze spał, to właśnie przestał. Zaległa na kanapie, zarzuciła długie nogi na blat stołu. Wygrzebaną z lodówki butelkę wódki kulturalnie przelała do wysokiej szklanki. Upiła bez entuzjazmu. Włosy miała w nieładzie a spuchnięte oczy zaświadczały bez wątpliwości o nieprzespanej i pewnie częściowo przeryczanej nocy. Drzwi do bocznego pokoiku w którym wczoraj rozmawiała z Chrisem otworzyły się i stanął w nich perkusista, widać było po nim, że miał zamiar ojebać kogoś kto rozkręcił muzę na full, nawet otworzył usta by puścić wiązankę, ale gdy zobaczył kto siedzi na kanapie zrezygnował. Stał tak z półotwartymi ustami niepewny czy wejść, czy się wycofać, co wyglądało komicznie. Widać nie był pewny reakcji Liz po wczorajszym tete-a-tete. Liz podniosła się, wlała w siebie kilka łyków przezroczystego płynu, który Chris nie podejrzewał o bycie wodą. Zrobiła kilka kroków w jego stronę, a może w stronę pustego dywanu, który wydawał się najlepszą przestrzenią do tańca. Muzyka miała ten energetyzujący rytm, przy którym ciężko było Liz wysiedzieć. - And now you do what they told ya… And now you do what they told ya… Now you’re under control! And now you do what they told ya... Now you’re under control! And now you do what they told ya... - wydzierała się, trudno powiedzieć, do sufitu czy do Chrisa na którego co chwila patrzyła dość wyzywająco. Liz była żywiołem z natury i tak też się poruszała do muzyki. Skakała, szalała, na wszystkie strony falowały jasne włosy. Zza Chrisa wyleciała Lamia, a na twarzyczce holograficznej powłoki komputera-drona pokazała się ciekawość. - Fuck you, I won't do what you tell me! - AI, a raczej jej wizualizacja zaczęła pogować w powietrzu. - Czuję dobrego tripa - Sully wydarł się uśmiechając szeroko, choć wciąż wyglądał na niepewnego reakcji wokalistki. Był też najwidoczniej srogo skacowany i zmęczony, ale to był częsty stan Chrisa. Podszedł do lodówki i wyjął piwo wciąż zerkając ku Liz. A ta szalała jak wariatka do samego końca utworu. Zresztą tekst znała na pamięć i wydzierała się niespecjalnie chyba dbając, że głos to jej narzędzie pracy i nie jest niezniszczalny. - Motherfucker! Uggh! - było już ewidentnie skierowane do O’Sullivana, a przynajmniej Liz gapiła się prosto w jego oczy. Kawałek dobiegł końca, Liz ściszyła na holo następny utwór z tej samej płyty, na tyle żeby chcący mógł zabrać głos, a drugi chcący go usłyszał. Z lodówki wyjęła zmrożoną Stolnichnaya, dołożyła na stół drugą szklankę i dolała do połowy. - Śniadanko? - Z brody skapnęła kropelka potu. - A czy kiedyś odmawiałem? - Sully podszedł i dopełnił szklankę piwem, po czym lekko zamieszał. - Klin zawsze i wszędzie. - Usiadł na kanapie. - Jak się czujesz? - Biorąc pod uwagę jak Liz wyglądała, było to chyba pytanie retoryczne. - Wybornie, kurwa. Postanowiłam się przekwalifikować. Zostanę anestezjologiem. I będę miała jednego pacjenta. Siebie - uśmiechnęła się sztucznie i wlała w siebie następną partię wódy. Odstawiwszy szklankę z trzaskiem podwinęła dół cholernie krótkiej sukienki i przetarła nią spoconą twarz. Przez moment Chris mógł podziwiać krój jej majtek, a nie zwykł odwracać wzroku w takich sytuacjach. - Też dobra fucha. Muszę nad nią pomyśleć. - Pokiwał głową. - Wczoraj z Anastazją robiliśmy małą praktykę w tym kierunku. - Skrzywił się lekko. Przez chwilę jakby się nad czymś wahał, ale spojrzał raz jeszcze czujnie na Liz i w końcu zdecydował się dodać: - Rano byłem na małych zakupach zanim zacząłem montować oprawę - wygrzebał z kieszeni niewielki woreczek z białym proszkiem. - Łap, to za wczorajszą rozjebaną działkę. - Rzucił jej porcję dragów. Wlepiła wzrok w woreczek, przez chwilę się wahała ale w końcu wzięła. - Wysłałeś film? - wypaliła wprost. - Jeszcze nie, ale jest już w sieci. Wyślę namiar na niego Dobrym, jak Bill i JJ będą bezpieczni tutaj. - Upił łyk ‘drinka’. - Bardzo musza to chciec, bo z tego co wiem zadziałali w ich sprawie już wczoraj. Dziś wstępny proces i pewnie ich wypuszczą. - Samo życie. Jednych wypuszczają, innych wsadzają - Liz wróciła na kanapę, nogi wróciły na stół. - On nie jest taki. Niektórzy muszą robić to co robią, nawet jeśli im się to nie podoba. - Liz, ja się nie wpierdalam. - Sully zerknął na siedzaca obok z lekkim grymasem. - Wśród glin są porządni ludzie i mendy, wśród polityków też, w mafii… pewnie również. Mi John nie przeszkadza, ot zbieg okoliczności, że był akurat w materiale jaki dostałem. Pojechał? Skinęła. - Wczoraj nie wyglądałeś na obojętnego i nie wpierdalającego. Byłam, kurwa, szczęśliwa, wiesz? A teraz? Już nie będę. - Wczoraj mnie jebło, że mogę wsadzić chłopaka przyjaciółki. Kurewski zamot, co zrobić to i tak chujnia - mruknął ponuro. - Dlatego uznałem, że cię choć ostrzegę. Wkurwiony byłem na niego przez pojebaną sytuację, nie że coś innego. Będziesz szczęśliwa Liz, przestań emopieprzyć pesymistycznie. - Jasne. Hajtnę się z osadzonym i raz w tygodniu będzie mi przysługiwało mokre widzenie. Może nawet będą z tego dzieci - drwinę popiła wódą. Chyba powoli ją ścinało. - Dramatyzujesz. On na tym filmiku nic nie zrobił. Zarzutów za morderstwo nie dostanie, dobry prawnik by go uchronił nawet od ‘współudziału’ w zabójstwie. - Chris szturchnął Liz ramieniem w ramię. - Myśl pozytywnie. - Fontana zobaczy to nagranie. - Przypuszczała, że to nazwisko coś Chrisowi mówi skoro siedział w sprawie. - Boję się, że pomyśli, że John wymięka. Widziałeś jak się skulił, tam pod ścianą. On jedzie na oparach. Nieważne, nie powinnam z tobą o tym rozmawiać. - Okey, tylko nie mów o tym nikomu. Wiesz, o nagraniu i wysyłce. Szczególnie jemu. - Fontanie? A co ty, kurwa myślisz, że jest moim kumplem? - oburzyła się. - Ten drugi z filmu to Fontana? Nie, chodzi mi o Johna. - Nie wiedziałeś? - A skąd? Ja się nie interesuję tą ligą półświatka. To nie moje sprawy. - To skąd masz ten film? I takie dobre układy z Dobrymi Glinami. Myślałam, że jesteś informatorem czy coś - Liz odszukała paczkę fajek i wsunęła jednego do ust. - Nope. Nie zbliżam się do takiego gówna. - Sully pokręcił głową i wypił kilka łyków klina. - Ktoś był mi coś winny, poprosiłem by mi dał coś co spodoba się glinom, by dali nam w razie potrzeby parasol bezpieczeństwa w poniedziałek. Na przykład ewakuacja gdy Pacyfy będa szturmować. Tu może być naprawdę krwawo… W ogóle nie znam sie na tych mafiach, kto jest kim i tak dalej. - Nie uważasz, że to lekka hipokryzja? - Liz znalazła w końcu zapalniczkę, odpaliła papierosa. Podsunęła odrolowaną paczkę w stronę O’Sullivana. - Mamy dać tu koncert żeby tych ludzi zagrzać do walki, zbuntować przeciwko korporacjom i obecnie nam panującemu zjebanemu porządkowi. Rozpętać, kurwa, rewolucję. A jak zrobi się naprawdę gorąco zgarną nas gliny pod bezpieczne skrzydełka? Tam będą ludzie tacy jak my. Każemy im wierzyć w nasze słowa a sami zwiejemy? Nie, kurwa, Chris. To kompromitacja. - Aye - perkusista zgodził się kiwając głową i sięgając po zaproponowanego fajka. Odpalił go i zaciągnął się.. - Ale alternatywa to na przykład Anastazja obrywająca pociskami do tłumienia zamieszek, ty w stanie ciężkim odwożona do szpitala po spałowaniu i wzięciu cię na buty, Howl w pierdl… boże wyobraź sobie Howl w areszcie… - Znów pokręcił głową. Cóż to byłaby za drama. - Sam Marco mówił, że zagwarantują nam spierdoling w razie co, bo to nie nasza walka, a Dobre ściągną nas jako zabezpieczenie świadków w sprawie Melomana. Czasem lepiej być hipokrytą niż za mocno oberwać. Po Insomni i wczorajszej zadymie w Warsaw, to żeby daleko nie szukać mi w areszcie mógłby się zdarzyć ‘wypadek’. - Myślałam, że jesteś twardszy. I bardziej bezkompromisowy. Czyli te tysiące ludzi, którzy przyjdą pod Alamo mogą zebrać wpierdol ale my już nie? - zaśmiała się jakby inna strona Chrisa ją rozbawiła. - Mowy, kurwa, nie ma. Pisałam się na to bo prosiliście to zostaję do końca. Poza tym nie chcę pomocy Dobrych, okupionej wolnością Johna. - Twój wybór - Sully wzruszył ramionami. - Ja tylko organizuje alternatywę, jak nikt nie będzie chciał skorzystać, to sam też nie spieprzę. Gdyby mi płacono dolara za każdym razem gdy zbierałem wpierdol, to byłbym bogaty. Z tych tysięcy co przyjdą... przytłaczająca większość też będzie spieprzać, gdy Pacyfy zdecydują się jednak uderzyć na tłum. To też kompromisowi hipokryci? - Przynajmniej nie wyprowadzą ich tylnymi drzwiami jak pieprzonych dygnitarzy. Ale skoro jesteś jednak skłonny do kompromisów to z tym niepodpisaniem kontraktu z Amuse to też tylko takie rebelianckie pierdolenie? - Ty próbujesz mi coś udowodnić, czy pojeździć po mnie z goryczy? Właśnie jak “dygnitarzy”, cichcem, tyłem, zamierza nas wyprowadzić Marco. Przestań pierdolić Liz. Jak nas będą chcieli wyprowadzać ci z Alamo, to zaje, a jak Chris załatwia pewniejszą alternatywę, to trzeba go zjechać. Bo obrywa przez to John, tak? Nie wiedziałem, że to John na tym filmiku kurwa, więc daruj sobie pojazdy. On sam wybrał sobie fuchę w mafii, wszedł w klimat bandytów rozszarpujących ludzi żywcem. Jego wybór. Karma dopadła i tyle. Ojebywanie mnie nie zmienia faktu, że to nie nagranie przechodzenia przez jezdnię w miejscu niedozwolonym, a jego ‘zawód’ to nie kierowca szkolnego autobusu. Liz zatkało. Dobrze, że już siedziała bo nogi jej zmiękły. Nieśpiesznym ruchem wysypała zawartość woreczka na blat i rozdzielała palcami na jedną wyjebaną jak pas startowy strużkę. - Nie wiedziałeś, że to John, zgoda - przyznała nad wyraz chłodnym i spokojnym głosem. - Ale potem ci powiedziałam. Mogłeś im tego nie wysyłać. Billa i JJ’a i bez tej taśmy wyciągnąłby ojciec Howl. Jest dobry, a gliny gówno na nich mieli. Prosiłam cię. Olałeś mnie. Takie proste. Sully wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale widząc przygotowania Delayne do strzały tylko upił łyk piwno-wódczanej mieszanki. Pochyliła się nad działką i wciągnęła. W połowie drogi skoczyła jak oparzona na równenogi jak mantrę powtarzając “Kurwa!”. Perkusista zaczął chichotać, aż w końcu parsknął śmiechem i zakrztusił się. Nie pośmiał się długo bo Liz rzuciła się na niego jednym dzikim susem aż zwalili się na podłogę. - Jesteś zjebany! - warknęła mu w twarz. Zamachnęła się pięścią, na co Chris nie zareagował poza próbą osłonięcia się leżąc. Wciąż chichotał i kaszlał na zmianę. Dostał parę ciosów na chybił trafił. Słabeusz pewnie by poczuł ale O’Sullivan był przecież w formie. Liz wstała wreszcie z niego i nadal trzymała się za nos. - Nienawidzę cię! - pisnęła w wysokich tonach a kiedy odsłoniła twarz zobaczył, że z zaczerwienionych oczu leją się łzy. Odwróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi. - Jak się kurwa, zabiję, to będzie twoja wina! Sully wstał opierając się o ławę i ruszył za nią. Nim dotarła do drzwi chwycił ją za rękę by obrócić do siebie. - No już ty furio, przepraszam - w jego tonie wesołość walczyła ze skruchą. - Po prostu nie mogłem się powstrzymać. Liz usiądź na chwilę coś wyjaśnię. Wyrwała rękę i go odepchnęła. - Spierdalaj, O’Sullivan! - Wyszła na korytarz. - Zajebiście, że chociaż ciebie to wszystko śmieszy. - Nie śmieszy - warknął tracąc wesołość. - Nie śmieszy mnie to co sie stało z Fist, ani nalot i nagonka, ani sprawa Johna. Poprosiłaś, fajnie, w nocy, gdy byłem już dogadany z bliską przyjaciółką z Dobrych Glin, a ona z szefostwem. Nie dostanie obiecanego filmiku, to ona dostanie taki strzał w dupsko, że kaplica. - Zbliżył się do niej. - Ty masz to w dupie tak? Ale za wszelką cenę chcesz bym ja przejmował się Johnem. - Nie oczekiwałam, że przejmiesz się nim. Tylko mną - wyjaśniła nie zwalniając. - Jestem… - szukała odpowiedniego słowa - krucha. A on mnie trzymał w kupie. Kto mnie będzie teraz trzymał w kupie, Chris? Perkusista wysforował się przed nią i zastąpił jej drogę. Nie było łatwo urwać się komuś z neurodopałem. - My. - Spojrzał jej w oczy. - Po to jestesmy, nie tylko by grać. Poza tym…- Położył jej ręce na ramionach. - Liz do cholery, Johnowi nic nie będzie. Skitra się gdzieś, przetnie więzy z mafią. Jara cię bycie z kimś kto robi takie rzeczy? Będziesz bogata to w godzine dwie będziesz sobie latać AV-ką do np. Vancouver by spędzić z nim kilka dni pomiędzy koncertami, zamiast mieć we łbie to czy nie zginie w wojnie mafii lub kogo danego dnia zarżnął albo wydał psom z polecenia. O ile pierwsza część tyrady Chrisa zaczęła Liz uspokajać, o tyle druga przywróciła stan zwyżkowego wkurwu. - I właśnie dlatego to nie zadziała - wypaliła przez zęby i odepchnęła Chrisa z drogi. - Ty go masz za śmiecia. A ja nie pozwolę nikomu tak o nim gadać. Dopóki tak robisz nie będzie żadnych “nas”. Nie chce twojej pomocy, Chris. Nie zagaduj mnie, nie rób mi głupich żartów, nie wchodź mi kurwa w drogę. Na scenie poudajemy. Poza nie musimy. - Nie mam go za śmiecia, skąd kurwa w ogóle ten pomysł? - wypalił też rozeźlony. - Ja go nawet nie znam do cholery. Wiem tylko tyle, że z jednej strony mafiaman, z drugiej twój chłopak, a to drugie ważniejsze. Gdybym wiedział wczoraj, to ten filmik byłby już skasowany i nie byłoby tematu. Liz odetchnęła głębiej. - Ok - pokiwała głową, cokolwiek to miało znaczyć. - Jestem po prostu wkurwiona. Przejdzie mi. - To chodź na wódkę. Sama wpadniesz w wir rozkmin. A to… - wyciągnął mały woreczek z drugiej kieszeni - to nie mąka. - Niedługo wrócę, tylko się ogarnę - zgarnęła woreczek, wytarła nos wierzchem dłoni. - Wezmę prysznic i zmienię te kieckę na coś normalnego. - Obciągnęła materiał przykrótkiej sukienki. - Mnie tam się podoba - perkusista mruknął i klepnął lekko Liz w ramię. - To idę trochę pomontować holo na wieczór. |
31-01-2018, 22:05 | #135 |
Reputacja: 1 | Howl, Liz (retro, niedziela i trochę późniejsze rano)
Ostatnio edytowane przez Selyuna : 31-01-2018 o 22:56. |
03-02-2018, 12:19 | #136 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |
03-02-2018, 12:45 | #137 |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ Konto zawieszone. |
03-02-2018, 14:01 | #138 | |
Reputacja: 1 | Howl czuje, jak w ułamku sekundy podnosi się jej ciśnienie. Chwilę później będzie czas na emocje, na przetworzenie zaskoczenia, niespodziewanego poczucia zagubienia i jednocześnie wszechogarniającej wściekłości. Ale to będzie - później, kiedy już pojawią się jakiekolwiek świadome myśli. Póki co jest ta pierwsza reakcja, całkowicie fizyczna. Czyli - uderzenie adrenaliny, nagłe, oczy przymrużone, z kolei nozdrza rozszerzają się, oddech staje się szybki i płytki. Pięści zaciśnięte, to znów rozkurczone. Oczy wbite w cel. Niczym jakiś drapieżnik, rejestruje wszystkie szczegóły. Jednak nie skraca dystansu, zamiast tego zatrzymuje się w miejscu, szuka osłony. Czas na tę pierwszą, świadomą myśl. Emocje wędrujące już nie dolną, ale i górną drogą. Teraz dokładnie wie, czemu czuje się tak pobudzona, wyprowadzona z równowagi. To jednak w niczym nie pomaga. Przeżywa jeden z tych nielicznych momentów w życiu, kiedy czuje, jakby coś miało ją rozsadzić od środka. Jeśli nie znajdzie ujścia, a kusi - och, jak kusi - to najprostsze i pozbawione jakiejkolwiek finezji. Podejść szybko, odezwać się, jakaś dziarska odzywka, tamta głos przecież pozna, odwróci się, musi się odwrócić, ale zobaczy obcą twarz. A potem, potem już tylko wykorzystać moment zaskoczenia, złapać za włosy, pięścią wyrżnąć na oślep, gdziekolwiek. Nie dawać czasu na obronę. Szybko, nawet nie mocno, po prostu zadać jak najwięcej ciosów, zanim ktoś podejdzie, zareaguje, rozdzieli. Howl otwiera oczy - sama nie wie kiedy je zamknęła - i wzdycha ciężko, jakby z zawodem. Z żalem porzuca tę fantazję, ona, Howl, znów tu i teraz, jest jednak czymś więcej, niż dwa podstawowe instynkty - walcz albo uciekaj. Zdaje się na swój rozum, na spryt, chwilowo skryta przy najbliższym płocie, ogrodzeniu, czymkolwiek co zasłoni jej sylwetkę. Udaje, że sprawdza coś na holo, i jednocześnie śledzi wzrokiem samochód. Marka, rejestracja, był jakiś inny pasażer, kierowca, zatrzymał się pod kościołem, pojechał dalej? To kątem oka, bo nie chce stracić z oczu sylwetki Paris. Mały smart stoi przed kościołem i wygląda na pusty, musiała przyjechać sama. - Jim - Howl odzywa się w końcu, i jej własny, zachrypnięty głos brzmi dla niej wyjątkowo obco. Kiedy mówi “Jim”, jej AI wie, że czas wejść w specyficzny tryb “bojowy”. Żadnych żartów, tylko podstawowe funkcje osobowości, konkrety, wyszukiwanie informacji, analiza. Interakcja na tyle odczłowieczona, na ile człowiek jest w stanie znieść. - Ile po drodze widzieliśmy patroli policji? - Ona mogła na to nie zwrócić uwagi, AI, patrzące jej oczami, tak. - Powinny być jakieś w okolicy? Gdyby ktoś ich wezwał, jaka to odległość? I jakie korpo? - Psy Frisco – melduje Jimmy. – Szacowany czas interwencji: trzy-cztery minuty. Howl robi krok do przodu. Póki co nie ma szansy na to, że zostanie rozpoznana. Inna twarz, inne włosy, chociaż to łatwa do przełamania iluzja, bo holograficzna. Sylwetkę starała się zamaskować nietypowym dla niej krojem ubrań, zamówionych rano dron-dostawą. Prosty damski garnitur, dopasowany w talii, pod nim golf bez rękawów. Zakrywanie skóry aż pod szyję to jej w miarę nowy nawyk, wyrobiony dopiero po tamtej nocy na parkingu. Ale komuś, kto ją bacznie obserwuje, chociażby w sieci - wystarczą relacje z koncertów - też mógłby ją zdradzić. Te koszule nagle zapięte do ostatniego guzika. Co jeszcze? Poza głosem, najbardziej oczywistym. Zapach? Oczy? Czego jeszcze powinna się obawiać, gdy powoli zbliża się do stopni kościoła, całą tą buzującą w niej energię przekuwając póki co w tworzenie planów, zależnych od wariantów? Będzie obserwować, pilnować z bezpiecznej odległości, gotowa zareagować, wybierze jakieś miejsce z boku, ale w miarę blisko Simona, postara się nie zwracać na siebie uwagi. Boi się prowokacji, nagłych działań tamtej. Pieprzona web-ebrytka. Wiedziała, że Howl musi się zjawić, dlatego tu jest. - Jim, ignoruj wszystkie połączenia przychodzące. Napisz do Simona. “Jestem, incognito i póki co lepiej będzie, jeśli tak pozostanę. Paris tu jest, uważaj na nią.” Wyślij. Do Liz. “Laska, jak bardzo się obrazisz, jeśli jednak do was nie dotrę? Poważna sprawa, ta suka przyszła na pogrzeb.” Wyślij. No, dobra, idziemy. W kościele zebrało się około trzydziestu osób, z których Howl znała lub kojarzyła z widzenia połowę. Nikt chyba jej nie poznał, wszyscy zajmowali miejsca w ławach. Tylko Morgana przyglądała jej się badawczo przez chwilę. Trumna była zamknięta. Obok niej stał wieniec i wyświetlał się ruchomy, zapętlony hologram Didi, uśmiechniętej, z gitarą w ręku. W pierwszym rzędzie Simon, chudy i blady, jak cień samego siebie, w trochę za dużym garniturze. Chyba odczytał wiadomość i rozejrzał się, zatrzymał przez chwilę wzrok na Paris, ale był zbyt zaprzątnięty wszystkim i wszystkimi dookoła. Obok siedzieli chyba rodzice Didi i jego, dalej jakaś dalsza rodzina. Bardziej z tyłu przyjaciele i znajomi. Kilka kobiet i dziewczyn zapłakanych, mężczyźni smutni i poważni. Ceremonia rozpoczęła się kilka minut później. Stary pastor zaczął standardowo: - Zebraliśmy się tu, by pożegnać drogą nam Didi Wench, naszą córkę, siostrę, przyjaciółkę, którą Pan, niezbadany w swych wyrokach, wezwał do siebie naszym zdaniem zbyt wcześnie... Następnie zmówił wraz kilkoma wierzącymi modlitwę, zaśpiewał pieśń i odczytał Psalm 23, ten od „Pan jest moim pasterzem”. Wszystko trwało nie dłużej niż kwadrans, po czym weszli dwaj postawni mężczyźni w subtelnych, zlewających się z czarnymi garniturami egzoszkieletach, by zanieść trumnę na cmentarz a za nimi na południowy skwar ruszył pastor i reszta żałobników, opuszczając powoli chłodne wnętrze kościoła. - Ona streamuje - odezwał się w słuchawkach Jimmy, wyświetlając w kąciku soczewek Howl miniaturkę sense/netowego kanału Paris: #pogrzeb #smutek #strata #żałoba #śmierć #didi #meloman. To było jak wbicie zimnego ćwieka w skroń. Jak umysłowy gwałt. AI naprawdę były durne, nie potrafiły - tak jak niektórzy ludzie - oceniać czego nie powinno się mówić. Howl wzdrygnęła się, jakby ktoś nagle wtargnął w jej myśli. Chciała przeżywać pożegnanie z Didi tak jak się powinno przeżywać pożegnanie bliskiej osoby. Teraz nie mogła. Jakakolwiek szansa na zadumę, skupienie, refleksję, została jej odebrana. Gorzej - znów poczuła się jak ofiara. Mogła tylko siedzieć, pisać z Liz i trząść się w duchu. Meloman był dla niej niedookreślonym fantomem, nie potrafiła go nienawidzić, całą tę nienawiść skierowała ku osobie Paris. I niby nie zrobiła nic. Nie podbiegła, nie próbowała przeszkodzić, nie interweniowała. Siedziała i pisała tekst nowego utworu. Była taka piosenka, którą kiedyś napisała dla Paris i o Paris, ta była dla niej muzą i inspiracją. Tak jak mówiła - wczoraj? przedwczoraj? - Liz, kilka linijek przerobiła zmieniając miłość na nienawiść. Teraz wzięła się za przerabianie reszty. Zemsta godna muzyka. No, może potem, pod koniec pogrzebu, wyjdzie wcześniej i poczeka przy smarcie Paris, oparta o jego maskę w nonszalanckiej pozie. Jeszcze tego nie wie. Miała sporo czasu, żeby się zastanowić, podczas gdy procesja podążała przez falujące od gorąca powietrze wzdłuż rzędów białych nagrobków osadzonych na równo przystrzyżonych trawnikach (lub co bardziej możliwe na modyfikowanej trawie rosnącej do precyzyjnie zaprogramowanej wysokości, Patrick miał taką w ogródku); podczas gdy odmawiano kolejną modlitwę a trumnę z ciałem Didi i wyciętym na nim tekstem “Imagine” opuszczano do dołu i przysypywano ziemią; wreszcie podczas drogi powrotnej do sali domu pogrzebowego, gdzie miał się odbyć poczęstunek. Simon wygłosił łamiącym się głosem krótką mowę, dziękując wszystkim za przybycie, po czym wszyscy ustawili się w kolejce do składania kondolencji jemu i rodzicom Didi a następnie odchodzili, stając wokół stolików (krzeseł nie było), na których wyłożono kanapeczki, koreczki, ciasta i napoje. Był też ekspres do kawy. Paris stanęła w kolejce do Simona, mamrocząc coś pod nosem, być może do swoich widzów. Howl tylko pisała z Liz, tak, żeby absolutnie nie zwracać na siebie uwagi. To byłoby złamanie powagi tej sytuacji. Cytat:
Ustawiła się dyskretnie na sam koniec kolejki, tak żeby nie rzucać się w oczy, nie demonstracyjnie, ot - była dobrą aktorką - osoba która nie jest przyzwyczajona do takich sytuacji i czuje się skrępowana. “Stoję na końcu.” Napisała do Simona. Kiedy chciała umiała korzystać z holo tak żeby nie było to widoczne dla postronnych. “Możemy chwilę pogadać na osobności?” Miał na nosie e-glasy, ale nie miał teraz za bardzo jak odpisać, właśnie bowiem podeszła do niego Paris. Mówiła dosyć długo i z przejęciem, odpowiedź Simona była zaś wyraźnie sucha i krótka. Gdy nadeszła kolej Howl, za którą nie było już nikogo, Simon popatrzył się chwilę w jej fałszywą twarz i skinął głową, wskazując na wyjście. Z kieszeni garnituru wyjął paczkę papierosów. Gdy wyszli na zewnątrz i stanęli w cieniu budynku tak, by nie było ich widać ze środka, zapalił i zapytał: - To przez nią? Ta maska? - nie musiał precyzować przez kogo. - Nie. - Pokręciła głową, oszczędnie. - Alamo. - Wyciągnęła rękę i zasygnalizowała gestem, żeby też ją poczęstował papierosem. - Jakby ktoś pytał to jestem twoją kuzynką, co? - Jasne, cokolwiek - odparł, odpalając jej fajka, nie mając najwyraźniej teraz głowy do maskarad. - Alamo, no tak, całkiem zapomniałem. Ciekawe kogo teraz zabije i czy znowu kogoś związanego z twoim zespołem. - zastanowił się na głos, patrząc bez wyrazu na dym. - Cokolwiek. - Powtórzyła, zaciągając się niby od niechcenia dymem. - Właśnie, tak jeśli chodzi o ludzi związanych z moim zespołem… - Skrzywiła się. - To pewnie za wcześnie żeby o tym mówić, no, to żadna konkretna oferta. Słuchaj… Dostaliśmy propozycję kontraktu, jeszcze nic pewnego rzecz jasna, musimy się najpierw między sobą dogadać czy tego chcemy, ale jeśli to wypali… To przypomniało mi się, co mówiłeś o tym, żeby wyrwać się stąd, wyjechać, i… - Przez chwilę tylko paliła nerwowo papierosa. - Gdybyśmy mieli jechać w jakąś trasę, zagrać kilka większych koncertów, to pomyślałam o tobie. Chciałbyś jechać z nami? Wiesz, wtedy pewnie byśmy potrzebowali większej ekipy, ekipy technicznej i ludzi od tych wszystkich pierdół. - Machnęła ręką. - Pewnie… czemu nie - zmusił się do krótkiego uśmiechu. - Bez Didi i tak jestem nikim. To ona komponowała. Dzięki. Że o mnie pomyślałaś. - Nie powtarzaj takich rzeczy. - Dotknęła lekko jego ręki, szybko jednak zabrała dłoń. - No, przynajmniej ja nie uważam, że jesteś nikim, każdy jest kimś. No, może prawie każdy. A jak już jesteśmy przy tym temacie, to co ona ci tam mówiła? - Wskazała ruchem głowy w stronę żałobników, od których się oddzielili. - Zwykłe… kondolencje. I żebym na siebie uważał. I czy nie chciałbym zagrać w duecie… - relacjonował bez wyrazu. Howl ewidentnie zatkało na dłuższą chwilę. - A co, ukradła komuś jakąś piosenkę znowu? - Poratowała się w końcu sarkazmem. - Ma nowy plagiat w zanadrzu? - Westchnęła. - A z tym uważaniem to racja. Mamy współpracować z Dobrymi Glinami w sprawie śledztwa, to może trzeba pogadać z tym detektywem, żeby załatwił jakąś ochronę, co? Boję się też trochę o brata i… Ech, mam nadzieję że niedługo ten koszmar się skończy. - Ja też - Simon rzucił na chodnik i przydeptał niedopalonego papierosa. - Chyba powinienem tam wracać - spojrzał w kierunku wejścia do budynku. - Jasne, jasne. - Brak nawiązań do wzmianki o plagiacie jej nie zdziwił, w końcu Simon nie miał prawa wiedzieć o czym Howl mówi. - Też powinnam spadać, ktoś na mnie czeka. Odezwij się, co? Może po tym całym Alamo pogadamy na spokojnie, ogarnę sprawy z zespołem i tak dalej. - Tak - kiwnął głową. - Dzięki, że przyszłaś. Pomimo tego wszystkiego. Wrócił do środka a Howl dostała wiadomość, że jedzie po nią transport z Alamo. Załączone zdjęcie wozu i informacja, że będzie za kwadrans. Tymczasem z domu pogrzebowego wyszła Paris, szybkim krokiem kierując się do swojego smarta. Chwilę później zaś w drzwiach pojawiła się Morgana, odprowadzając ją nieprzyjaznym wzrokiem. Howl w myślach opieprzyła samą siebie za roztargnienie. Miała napisać też do Morgany, ale w natłoku spraw i różnych dziwnych uczuć zwyczajnie zapomniała. Ruszyła w jej kierunku, ostatecznie olewając Paris, chociaż robiła wszystko żeby nie odwrócić się do niej plecami. - No, hej. - Odezwała się cicho do Morgany. Miała głos którego się nie zapomina, to mogło być i niedogodnością, i przekleństwem, i zaletą. Morgana nie wyglądała nawet na mocno zaskoczoną. - Ha - uśmiechnęła się drapieżnie - tak coś mi się wydawało w tobie podejrzanego. I proszę. Bezceremonialnie sięgnęła do holograficznych włosów Howl, dotykając palcem generujących je drucików holomaski, ta zaś instynktownie cofnęła się lekko, przygarbiła. Wciąż nie umiała się pozbyć pewnych automatycznych myśli, kiedy ktoś próbował jej dotykać bez ostrzeżenia, pierwszym czego się spodziewało jej ciało był ból. - Tajemnicza nieznajoma to Howl. Spojrzała na Paris wsiadającą do swojego autka. - Powiedziałam jej, że ma czelność, żeby się tu zjawiać, po tym co wygadywała. Może nie podała żadnych nazwisk, ale wszyscy i tak się domyślili o co biega. - Pierdolenie nie mające nic wspólnego z prawdą. - W końcu Howl wydusiła z siebie defensywnie. - Już raz próbowała mi to robić, jak ktoś tym razem uwierzy, to jego sprawa. A ty co, myślisz że dlatego ta maska, że ja też nie powinnam mieć czelności, czy co? - Pewnie znajdą się tu tacy, co tak myślą - wzruszyła ramionami Morgana. Była ubrana w czarną gotycką suknię z długimi rękawami. Zresztą nie tylko ona nie ubrała się zgodnie ze standardowym dress codem. - Ale ja? Znasz mnie, ja nie oceniam. Zresztą Simon mówił mi wczoraj, że nie ma ci niczego za złe. On chyba wciąż coś do ciebie czuje, tak sądzę. - Wciąż? - Wydusiła tylko to jedno słowo, wyraźnie zszokowana. - Kurwa - zaklęła Morgana, uświadomiwszy sobie, że palnęła o jedno zdanie za dużo. - Noo, raz po pijaku mi się zwierzył, nic konkretnego. Ech - westchnęła i trzepnęła się dłonią w skroń - co zostało powiedziane po pijaku, powinno zostać w uchu drugiego pijaka. Wszystko przez ten pieprzony upał. I stres. W każdym razie lepiej bądź ostrożna z pocieszaniem Simona. No chyba, że chcesz, wiesz, pocieszać go właśnie w taki sposób. - Ten statek już chyba odpłynął. - Howl zdusiła jakieś przekleństwo pod nosem. - Będę milczeć jak grób, jakby co, i w ogóle zaraz spadam, tylko powiedz mi jedno. To raz po pijaku było kiedy chronologicznie. - Ze dwa miesiące temu - odparła po namyśle Morgana. - Czy trzy. No, jakoś tak. - Ja… - Howl pomacała kieszenie marynarki, w których znalazła tylko bolesny brak papierosów. - Pierdolę. Czemu takie rzeczy się nigdy nie zdarzają, a potem zdarzają się wszystkie na raz. - Mruknęła nie do końca świadoma, że Morgana nie ma szans się domyślić gdzie podążyły jej myśli. - Zresztą. Uważaj na niego, co? Przez najbliższy czas, bo wiesz, Alamo, ale potem przecież… - Nagle uświadomiła sobie że zaledwie kilka-kilkanaście minut temu złożyła Simonowi swoją iście genialną propozycję. - Właśnie, no, odezwę się, bo dla ciebie też mogłabym mieć propozycję roboty. Kurwa, dość, zanim znowu powiem coś co spierdoli stan rzeczy jeszcze bardziej. - Zasalutowała Morganie niedbale dłonią na pożegnanie. Ta zaś odsalutowała, z miną nieco zdziwioną jej ostatnimi słowami i wróciła do środka. Paris już odjechała i Howl została sama na rozgrzanym parkingu. | |
04-02-2018, 13:05 | #139 |
Reputacja: 1 | Głos… był znajomy. Facjata zdecydowanie warta zapamiętana. Billy odetchnął z ulgą, że facet z celi Tyrese’a nie okazał się członkiem jego gangu. Bo inaczej byłoby ciężko. Uśmiechnął się więc i rzekł żartobliwie. - Jasne… Powiemy. Tylko jak w ogóle masz na imię. Bo wiesz, prawnicy lubią imiona i nazwiska równie mocno jak skubać swych klientów z kasy. Olbrzym zaśmiał się krótko. - Mat “Kosa” Burton - podał im po kolei dłoń, wielką jak szufla łopaty i równie ciężką, być może mechaniczną. - Tylko dla prawnika opuśćcie ksywę, co nie? Adresu nie podam, ale jak stąd wyjdę, kopsnę wam numer holo na profil kapeli. Albo do Rosie. Lubię Rosie, szkoda że już nie tańczy. Wiem, że ona was lubi, więc też was lubię. Ale nie chciałbym, żeby przez was wpakowała się w kłopoty, albo żeby coś jej się stało, ok? - najwyraźniej naczelna fanka Mass Æffect miała własnego fana, i to rozmiaru dwóch zwykłych. Wystarczyło jedno krzywe spojrzenie giganta, by mijający ich Tyrese, wędrujący w kółku aresztantów wokół spieczonego słońcem dziedzińca, nagle przestał się gibać i przycichł. - Nie zamierzam jej wciągać w swoje kłopoty. - wzruszył ramionami Billy. - Ani nikogo innego, ale… Rosie jest dużą dziewczynką, która podejmuje dorosłe decyzje. Pewnie już słyszałeś o tym całym zamieszaniu z Melomanem cytującym nasz kawałek, co? - Ta - mruknął ponuro Burton. - Jacyś twoi dawni kumple twierdzili w holowizji, że to ty, ale nie wyglądasz mi na mordercę. - zmrużył oczy wpatrując się w Rebel Yella. - Nie znam się na muzyce, ale nie powinno się zabijać muzyków. Nikogo nie powinno się zabijać w ten sposób. Śmierć powinna być czysta i szybka. - Problem polega na tym, że… Meloman chciał w ten sposób rzec, że kolejny cel będzie powiązany z nami. A Rosie jest powiązana. Więc jak byś zorganizował jej całodobową ochronę… byłoby miło. A jeszcze lepiej jakby w końcu ktoś Melomana przykładnie wypatroszył. Drań… Ostatnim zabójstwem uderzył we mnie osobiście. I bynajmniej nie chodzi o limeryki na ciele ofiary. - rzekł spokojnie Rebel Yell, choć widać było po zaciskających się pięściach, że gotuje się z gniewu. - Mhm - olbrzym zmarszczył czoło i znów mruknął, patrząc na mur dziedzińca. - Chyba będę musiał wyjść stąd szybciej niż mi proponują. JJ uścisnął wielka łapę Mata, po czym sam się przedstawił. Dalszą rozmowę prowadzili Billy z nowo poznanym, także saksofoniście nie pozostało nic innego jak wpatrywać się to w niebo to w Tyrese’a. Gdy konwersacja dwóch wyżej wymienionych dobiegła końca, zwrócił się w końcu w kierunku Kosy i rzekł. - Widzisz tego czarnucha? - Nie czekając na odpowiedź, kontynuował. - Myślisz, że mógłby mu się przytrafić jakiś tragiczny wypadek w tej ciupie? Ja ze swojej strony mogę obiecać pełne zaangażowanie w ochronę Rosie do czasu twojego zwolnienia. Znam ludzi, którzy mogą nam w tym pomóc, ale niestety nie mogą mi, przynajmniej na obecną chwilę, pomoc z tym gibającym się szympansem. - Z dnia na dzień JJ stawał się innym człowiekiem. Z małomównego, acz wesołego chłopaka, wyłaniał się obraz mężczyzny bez skrupułów. Burton przekrzywił lekko kwadratową szczękę, odprowadzając spojrzeniem małych przymrużonych oczu czarnego gangstera. Następnie przeniósł wzrok na saksofonistę, mierząc go nim od stóp do głów. - Tu nie - powiedział. - Za dużo kamer i oczu. Ale za murami może go spotkać bardzo dużo wypadków. Zastanów się jeszcze raz o co prosisz, kolo. A jeśli dalej będziesz tego chciał to… - olbrzym zamyślił się na chwilę - zwykła stawka za takiego jak on to dziesięć kafli. Ale jak do jutra rana załatwisz mi czwórkę, bo tyle brakuje mi do kaucji, to jesteśmy zgadani. Puszczę ci numer konta. Tylko nie wpisuj nic durnego w tytule przelewu, jeden typ tak kiedyś zrobił i były problemy. Nim JJ zdążył odpowiedzieć, rozbrzmiał gwizdek strażnika, który następnie oznajmił: - Koniec spaceru, szczury! Do swoich nor! Drugi strażnik wyłonił się zza otwartych drzwi, stanął obok nich i wskazał im taserem drogę do powrotną do zatęchłego wnętrza aresztu. - Ja do tego ręki nie przyłożę. Ani kasy. Obecnie zresztą nie mamy jej w nadmiarze. - Billy skrytykował pomysł JJa, wyraźnie niechętny planom zemsty szykowanej na zimno.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
04-02-2018, 21:54 | #140 |
Reputacja: 1 |
|