Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-08-2007, 16:27   #311
 
Wernachien's Avatar
 
Reputacja: 1 Wernachien jest na bardzo dobrej drodzeWernachien jest na bardzo dobrej drodzeWernachien jest na bardzo dobrej drodzeWernachien jest na bardzo dobrej drodzeWernachien jest na bardzo dobrej drodzeWernachien jest na bardzo dobrej drodzeWernachien jest na bardzo dobrej drodzeWernachien jest na bardzo dobrej drodzeWernachien jest na bardzo dobrej drodzeWernachien jest na bardzo dobrej drodzeWernachien jest na bardzo dobrej drodze
Przez chwilę szukała dla siebie miejsca w wywróconym powozie. Spojrzała na silnie poparzoną rękę. Pierwszy raz widziała takie rany. Różniły się nieco od zwykłych poparzeń - mniej czerwone, bardziej żółto sine.

Zdecydowała się usiąść na tym co aktualnie było podłogą. Jej zielona suknia wciąż była ciężka i wilgotna od deszczu. Czuła ją dokładnie w każdym miejscu w którym stykała się z jej ciałem. Odprężyła się, by na powrót odzyskać panowanie nad krwią, która nieznośnie chciała wydostać się przez oparzone miejsca.

Na zewnątrz konie rżały, wiatr dudnił i obracał koła powozu, które drżały w powietrzu nie mając oparcia. Niepokój narastał.
 
Wernachien jest offline  
Stary 12-08-2007, 15:07   #312
 
Bortasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Bortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputację
Wywrotka i ból oparzeń wyrwały Thomasa z stanu katatonii, w jakim znajdywał się od chwili, gdy zabezpieczył wejścia powozu przed słońcem... Potarł poparzony policzek a po chwili spojrzał na dłoń. Przez chwilę przypatrywał się swym palcom obrócił rękę przyglądając się jej z każdej strony i zacisnął powieki. Seria obrazów i dźwięków przetaczała się przez jego umysł. Nie mógł nad nimi zapanować... nie był wstanie... Drżąca dłoni zasłoniła zaciśnięte powieki....
 
__________________
Właściwością człowieka jest błądzić, głupiego - w błędzie trwać.— Cyceron
Mędrzec jest mędrcem tylko dlatego, że kocha. Zaś głupiec jest głupcem, bo wydaje mu się, że miłość zrozumiał.— Paulo Coelho
Bortasz jest offline  
Stary 13-08-2007, 20:31   #313
 
Francois de Fou's Avatar
 
Reputacja: 1 Francois de Fou ma wyłączoną reputację
Coś się zmieniło... z pewnością coś nie było tak... I nie chodziło tu o przewróconą karetę, czy swąd nadpalonego ciała. To z pewnością nie o to chodziło. Tylko o co? To coś zauważył tylko Renauld... Zauważył, czy może raczej poczuł? Kołek tkwiący w jego sercu poluzował się. Tak niewiele dzieliło go teraz od wolności. Musiał się pozbyć tego kawałka drewna. Wiedział, że może się już ruszać. Spróbował. Przeszył go ogromny ból, ból który dla zwykłego śmiertelnika były nie do wytrzymania. Jednak potrzeba poruszania się, odwieczna potrzeba poczucia wolności była silniejsza od bólu. Tak, możliwość swobodnego poruszania się, dawała o wiele więcej o wiele bardziej istotnych możliwości, na przykład zemstę. Powoli, jak najciszej, wytężając wszystkie swoje siły, "młody" panicz przesunął swoją rękę w kierunku serca. Wytężając resztki sił, powstrzymując się przed wydaniem z siebie choćby najcichszego dźwięku spróbował wyciągnąć kołek. Graniczyło to z cudem jednak... udało się!! Był wolny i teraz, jego "krewni" mogli mu zapłacić za to co mu zrobili. Mogli mu zapłacić za całe to upokorzenie. Radość wynikająca z tej świadomości zagłuszyła Renauldowi jego własny, cichy syk bólu, towarzyszący mu przy wyciągnięciu tego zdradzieckiego przedmiotu...
 
__________________
Tańcząc jak tobie zagrają, spraw by grali to co chcesz tańczyć...
Francois de Fou jest offline  
Stary 15-08-2007, 18:31   #314
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Marcel

Potężny wampir dłuższej chwili potrzebowałby obalony wygramolić się z okrywającego go obszernego płaszcza z grubej wełny w kolorze na dobrą sprawę trudnym do określenia i oscylował między brązem a niedofarbowaną naturalną szarością. W duchu Marcel pogratulował sobie pomysłu podróży w tym okryciu, które osłoniło go przed promieniami, z drugiej strony jednak przeklinał się za to że nie lubiąc ciasnego odzienia założył go luzem na siebie, co zaowocowało tym że po wywróceniu się powozu potrzebował najwięcej czasu na wygramolenie się i odnalezienie w sytuacji. Kiedy wreszcie z pod olbrzymiego pledu wyłoniła się jego głowa. Zniesmaczenie na jego twarzy, potęgował fakt że Przeistoczenie zastało go z na oko dwudniowym zarostem - ogólnie wyglądał jakby był budzony na ciężkim kacu i to po ostrej popijawie - był nawet nienaturalnie blady... Zapamiętał ten fakt by dopiec kiedyś nim znajomego Torradora z dworu Mitru, który często marzył by spróbować krwi lupina, która jak sądził tamten miała być "vitae tak znakomitym jak najlepsze wina, jakie próbował za życia". Marcelowi obecnie wróciło wspomnienie, kiedy napadał kilkadziesiąt lat temu gdzieś w Szfabii na podróżujących traktem kupców i posilił się na jednym nieprzytomnym od alkoholu szlachetnie urodzonym podróżnym. Szlachcic najpewniej nie przeżyłby i tak - wtedy jeszcze nie potrafiono dobrze pędzić wódki i ta wyraźnie była trująca - w każdym razie, kiedy opił się krwiąMarcel i zaczął odczuwać skutki sam bardzo długo chciał potem umrzeć. Obecnie po raz chyba trzeci odczuwał będąc już nieśmiertelnym coś na kształt kaca, tym razem odurzony silną krwią wilkołaka, którą mógł obecnie porównać wśród smaków vitae do bimbru a nie szlachetnego wina...

Aqua vitae... cholerny saraceński wynalazek...-przeklął niezrozumiale dla kogoś, kto zwróciłby na niego uwagę. Wysłuchał strażników starając się nie wściec na nich, z trudem przekonując się, że kiedy ich wszystkich wymorduje to może to utrudnić ich dalszą podróż... Nagle do jego uszu dobiegł dźwięk, który najwyraźniej ponadczasowo był wstanie doprowadzić do szewskiej pasji każdego zkacowanego - cichy syk...

O ty padalcu...-Marcel sięgnął w stronę wyciągającego powoli kołek z własnej piersi drobnego ramienia de Piccarda. -Ja ci dam mała gadzino...-rzucił wpychając kołek na miejsce i przytrzymując go kiedy twarz upiornego bachora znów stężała.

-Pokurcz się uwolnił. Budzimy go czy niech sobie dalej poleży? Wole go takiego, jeśli mam być szczery. Można by z odzysku wziąć tą złamaną ośkę od powozu, porządniej go nasadzić na taki palik i dać w prezencie Tepesowi? Dwie pieczenie na jednym ogniu...-rzekł z zniesmaczeniem, najwyraźniej niechętny do podejmowania jakichkolwiek aktywnych działań przed zmrokiem. Miał wrażenie, że tego dnia słońce raziło by go jeszcze bardziej niż zwykle...
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel
Ratkin jest offline  
Stary 31-08-2007, 08:55   #315
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Leżeli nieruchomo sparaliżowani strachem przed najgorszym ich wrogiem – Słońcem. Czas mijał wolno i gdyby nie dochodzące z zewnątrz głosy ludzi, możnaby pomyśleć, że stanął w miejscu pomiędzy jedną kroplą deszczy a drugą.

Wtem wycie wilka zabrzmiało złowieszczo, a zaraz potem drugie i trzecie… jeszcze przeraźliwsze, bo coraz bliższe. Rycerze pokrzykiwali coś do siebie, szykując się widać do obrony. Dzielni głupcy…

Schowani we wraku powozu, który przezorni słudzy nakryli jakimiś płaszczami, Kainici byli w potrzasku. Tłumaczenia Thomasa, który znał mowę wilków były zbędne, bowiem nie trzeba było zdolności lingwistycznych, by pojąć, że oto Lupini podążają ich śladem i dopadną ich … zanim zajdzie słońce.

W takich chwilach każdy niemal odnajduje w sobie wiarę w Boga i prosi go o ratunek… o cud. ten jednak nie nadchodzi, zamiast tego podróżni słyszą już wyraźnie dudnienie potężnych łap. Już nie wycie dochodzi zewsząd, lecz wściekłe warczenie. Bardzo, bardzo blisko.

Ostatni wybór: czekać na śmierć czy podjąć się samobójczej próby ucieczki. Mimo strachu wszyscy decydują się na to drugie.

- Jesteśmy na brzegu lasu. – szepnął Thomas. – Wystarczy, że wbiegniemy w niego głębiej, a słońce nie powinno już nas sięgać, szczególnie przy takiej pogodzie. Jeśli będziemy mieć szczęście może znajdziemy jakąś grotę, wszak już zaczynają się góry. Mości Marcelu…

Brujah tylko pokiwał głową, po czym obaj jak na komendę podnieśli się, z siłą przewracając swe schronienie. pieczenie skóry podpowiedziało im, że słońce wcale nie schowało się za chmurami. Strach powodował panikę a ta… powodowała szał bestii. Nie rozglądając się nawet, Kainici rzucili się do szalonego biegu w las. Swąd spalonego ciała i niesamowity ból, który mu towarzyszył, nie opuszczały ich ani na chwilę, nie słabły…

Dzięki resztkom świadomości Milla uchwyciła za sobą odgłos wilczych łap, które ruszyły za nimi. Ventrue, której nigdy dotychczas nie było dane podróżować bez opieki ojca całkiem zatraciła zdolność do oceny sytuacji, oddając się we władanie instynktu.
Pędząc co sił przed siebie nie myślała już o wyglądzie, fryzurze, czy strojnych szatach… To był jej błąd, bowiem potknąwszy się o korzeń drzewa, nadepnęła skrawek tkaniny i… jak długa rozciągnęła się na ziemi.

Straszliwy krzyk kobiety wypełnił uszy trzech Kainitów. Zgroza napełniła ich umysły, lecz strach zahamował wszelkie „ludzkie” odruchy. Teraz każdy dbał o siebie. Tylko Thomas wiedziony resztkami świadomości i miłości bliźniego, wymówił bezgłośnie:

- Milla…

Jakby chcąc uciszyć wyrzuty sumienia, złapał w pasie biegnącego obok Renaulda, który poruszał się z coraz większym trudem.

Nagle tuż nad ich głowami, prawie bijąc o twarz Marcela przeleciała orlica.

„Julia.”

Ptak gwałtownie uniósł się do góry i poszybował na północny wschód, wskazując drogę swemu panu. Rzeczywiście wybór ptaka okazał się słuszny, bowiem już po chwili wbiegli między ogromne dęby, które swymi gałęziami niemal całkiem chroniły przed słońcem, które raz za razem wyglądało ciekawsko spoza czarnych chmur. Doprawdy Natura chyba oszalała z tą pogodą.

Choć nie należało się cieszyć, to faktem tez było, że upadek Milli spowolnił pościg Lupinów, którzy… widać zajęli się posiłkiem. Za mało jednak wody upłynęło w rzece, by mieli nie trafić na ślad swych ofiar chyba, że… ktoś jeszcze odwróciłby ich uwagę.

Znów przeciągłe wezwanie wilka rozniosło się po okolicy. Tym razem jednak Thomas wiedział dokładnie do kogo należy.

„Groza… prowokuje ich, żeby odwrócić nań uwagę. Moja mała… taka dzielna…”

Nie miał jednak czasu zgłębić swej analizy, bowiem ogromny strach wciąż trzymał w okowach jego wolę. Zaraz zresztą coś innego odciągnęło jego uwagę. Orlica Marcela zanurkowała między drzewami i zaraz potem przed uciekinierami wyrosła na wpół zawalona chata.

Bez namysłu wpadli do środka, chowając się w najciemniejszy kąt. Byli poparzeni, na wpół dzicy, ale… wciąż żyli swym nieżyciem. Nasłuchiwali odgłosów z zewnątrz w skupieniu, gotowi bronić się przed wrogiem. Tu pod dachem mieli choć cień szansy…

Ciche stukanie sprawiło, że jak na komendę zerwali się i podnieśli głowy, lecz to tylko deszcz… Może sam Bóg ronił łzy nad losem potępionych?

***

Powóz toczył się powoli poprzez rozmiękłą drogę pełną łbów i gałęzi, które chyba za wszelką cenę starały się pochwycić podróżnych. Ci jednak za każdym razem umykali im, nie tak łatwo bowiem unieruchomić robotę kowala z Weedlenhaff.

Giovanni przez małe okienko przyglądał się nocnemu pejzażowi. Carmen spała słodko oparta o jego ramię. Odruchowo przygarnął do siebie dziewczynę, bowiem była dlań jedynym źródłem przeżycia estetycznego. Di Bicci marszcząc brwi i szepcząc cos do siebie pod nosem wpatrywał się w zniszczony, pełen grozy krajobraz. Czyżby to osławiony Vlad Tepes doprowadził przyrodę do takiego stanu? Trudno w to uwierzyć… Jednak gdyby było to prawdą… tym ciekawiej przedstawiało się spotkanie z tym jegomościem.

Nagle coś w pobliskich zaroślach zaszeleściło. Giovanni z uwagą spojrzał w tamtą stronę. Gdy się przebudził – zanim jeszcze słońce zaszło – słyszał wycia wilków. Czyżby Lupini? Odruchowo sięgnął rękojeści miecza. Nie tyle bał się o siebie, co o piękne rzeczy, które posiadał: powóz, biżuterię, konie… szczególnie pięknej sylwetki i maści ogiera arabskiej linii, który dumnie kroczył obok karety, no i Carmen… najpiękniejsza kobietę świata.

Wtem na drogę, z obu stron wyskoczyli dwaj zbóje i uczepiwszy się koni, które ciągnęły karetę, po prostu je zatrzymali… Powóz stanął w miejscu. Di Bicci jeszcze bardziej wychylił się przez okienko. To było ryzykowne, ale… czy czasem mężczyźni ci nie byli jego krewnymi? Sam wszakże słyszał jak jeden z nich „rży”, a dar mowy ze zwierzętami był mocą iście wampirzą.

Zanim podróżny zdołał się zastanowić nad tym, co zobaczyły jego piękne oczy, z krzaków, gdzie słyszał szelest wyszedł mały chłopiec.

- Spójrzcie! – krzyknął Renauld do dwóch mężczyzn, z których jeden przytrzymywał konie, a drugi zmierzał już do woźnicy.

Thomas i Marcel podnieśli wzrok i powiedli nim za wskazaniem chłopca. No tak… powóz był bliźniaczo podobny do ich własnego, który dostali od Księżnej Lucretii – przystosowany do podróży w dzień… przystosowany dla wampira.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 31-08-2007, 16:58   #316
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu


Giovanni di Bicci de' Medici

Zielone oczy lśniły w słabym blasku księżyca, za oknem powozu mijali wymarłe drzewa i pozbawione liści krzewy. Nawet nocne zwierzęta wolały uchodzić z drogi przed czarnym powozem. ~Kraina skażona śmiercią. Straszne. Intrygujące. Fascynujące. ~ wzrok szlachcia z ogniem zachwytu, ale i szaleństwa przeskakiwał po kolejnych obrazach. ~ Vlad zmienił rzeczywistość na swój obraz i podobieństwo. A może to ta kraina stworzyła Vlada? ~ wędrowiec od początku swej drogi myślał o tym kogo miał spotkać. Z opowieści malował obraz w wyobraźni, jak malarz tworzył kolejne szkice postaci, drapieżne usta, przeszywajace spojrzenie. Detal po detalu, a potem odrzucał dopiero co stworzone dzieło i budował je od poczatku, raz po razie. Choć ciało było uwięzione w czterech ścianach powozu myślami sięgał ponad martwą skorupę, do swej posiadłości w środkowej Italli, tyle siebie tam zostawił, swoje wspomnienia, przeszłość, sługi a wreście... jego Kolekcje. Tysiące drobiazgów tak doskonałych, że widać było w nich pierwotny blask idei, która kierowała rzemieślników do aktu stworzenia. Podróż niosła smutek, ale i nadzieje. Było to kolejna szansa na nowe doznania, nowe dokrycia. Ale też ryzyko podróży i ostatecznego końca. Tyle już lat przetrwał od czasu przebudzenia, a mimo dziesięcioleci poszukiwań ciągle czuł, że tak niewiele widział, tak niewiele wiedział. Wszystko stawało się szare i pozbawione sensu, tylko Carmen lśniła niczym gwiazda polarna na firnamencie jego myśli. Jednej rzeczy był pewien, że chce ją mieć przy sobie, jak najbliższy skarb. Pogładził ją dłonia po policzku, jego długie szare palce dziwnie kontrastowąły z świeżym rumieńcem dziewczyny. Była z nim niemal od początku, i nic się nie zmieniła. Ta sama burza czarnych włosów, ta sama przyrumieniona słońcem Hiszpani gładka niczym jedwab skóra, ta sama gracja i drapieżność niczym u dzikiego kota. Czasem sam nie wiedział czy to on się nią opiekował, czy ona nim. Czy była mu powolna, czy też on wykonywał jej zamysł. Nie miało to jednak znaczenia, póki byli razem.



Poczuł wstrząs, powóz stanął, woźnica chyba krzyczał. Czuł dobiegający przez szpary odór strachu, zadziwiające było jak trudno było pozbawić ludzi pierwotnych instynktów. Choćbyś pokazał im piękno gwiazd, oni ciągle myśleli o błocie sięgajacym ich kostek. Najdelikatniej jak mógł wysunął się spod Carmen i powoli opuścił jej piękne ciało na posłanie.
- Śpij ma gwiazdo, odpędze złe sny, nim się obudzisz, znów będziemy my. - uśmiechnąl się widząc jej spokój, jego białe jak marmur i ostro zarysowane kły dziwnie kontrastowały z wąskimi ustami i niewinnym wyglądem. Jak gdyby cherubin ściskał zakrwawiony miecz. Drzwi powozu otworzyły się skrzypiąc przy tym cicho, przez chwilę panowała cisza tylko szelest uschniętych liści i słaby powiew chłodnego wiatru drażnił zmysły.
- Wszystko będzie dobrze - mężczyzna powiedział nie za głośno w stronę woźnicy, głos jego był spokojny, miekki, miał w sobie coś z rozmarzenia dopiero co rozbudzonej osoby, ale i coś z śmiechu szaleńca, który nawet na tonącym statku zachwyca się grą swiateł i fal. Jakby dziwnie nie brzmiały jego słowa, pomogły, woźnica zamarł i czekał na to co będzie. Mężczyzna zaś odwrócił swą szarą twarz w stronę napastników.
- Kim jesteście by zakłócać mą podróż? - zapytał tym samym odległym głosem co wcześniej zwracał się do woźnicy. Sam zaś stał nieporuszony, obserwując jednak przyczynę niespodziewanego postoju. Jego zielone oczy lśniły, a blask zdawał się nasilać. Nieustający wietrzyk szarpał skrawki szat, ale też niósł zapach cynamonu, sandałowca, odrobina pieprzu i gałki muszkatałowej. Zapach był intensywny i pasował do podróżnego oraz jego stroju, skrojony na miare spodnie, misterne srebne wzory na mankietach i kołnierzu, nawet zawadiacko pomarszczona chusta zwisjąca u szyi wydawała się być efektem pieczołowitego układania.

Sam podróżny też nie spuszczał zielonych ślepi z tajemniczej grupy, zbyt nieliczni jak na rabusiów, zbyt mało agresywni jak na złodziei, zbyt tajemnczy by mogli być normalnymi podróżnymi. To było coś nowego, interesującego, może nie fascynującego, ale nie można było oczekiwać zbyt wiele. Jednak demon ciekawości został przebudzony i domagał się nasycenia. Wzrok powoli przyzwyczajał się do warunków, to co jeszcze przed chwilą było cieniem teraz nabierało wyrazistości, noc stawała się jasna niczym dzień, choć o wiele bardziej bezpieczna. Słuch wychwytywał szelest liści, odległe odgłosy ptaków i wilków, a nawet bicie serc. Lekkie trzepotanie serca Carmen podobne do trzymanego w dłoni ptaka, szaleńcze bicie przestraszonego kierowcy, wreszcie dudnienie końskich serc i cisza. A jednak tak wiele mówiąca. Zapachy drażniły jego nozdrza, przyjemna woń arabskich perfum, zmysłowość Carmen i pot człowieka i trójki zwierząt. Próbował się odciąć ale intensywna woń podobna do popsutego wina atakowała jego zmysły. Skrzywił się boleśnie, to było zbyt wiele, nie był przygotowany na tak silne doznanie cielesności i brudu w jakim z konieczności musieli trwać. ~ Ciekawość pierwszym stopniem do piekłą~ żałował swego braku ostrożności. Już wiedział z kim ma do czynienia, ale jak zawsze, choć o tyle był mądrzejszy to nic to nie ułatwiało. Homo homini lupus est. A wampir o stokroć gorszy. A jednak wiedział, że każdy spokrewniony był oddzielną księgą, pełną mrocznych sekretów, zwrótów akcji, emocji i pasji. Księgą czekajaca na kolekcjonera by odkrył jej piękno. Być może był o krok od zagłebienia się w tą pasjonujacą opowieść, szukał tego, który opowie ją w sposób najbarwniejszy, najchętniej i najpełniej. Być może byl o krok od śmierci. I śmierć sama go szukała.
 

Ostatnio edytowane przez behemot : 02-09-2007 o 17:56.
behemot jest offline  
Stary 04-09-2007, 07:34   #317
 
Bortasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Bortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputacjęBortasz ma wspaniałą reputację
Thoms przyjrzał się nowo przybyłemu i z trudem powstrzymał się od skrzywienia się widząc blask oczu nowo przybyłego. Zacisnąwszy jeno usta rzucił spojrzeniem na Marcela a potem na Bachora.

„Morderca, dziecko wampir a teraz jeszcze naznaczony złym okiem. Zaprawdę następnym wampirem winien być Baali by dopełnić mej męki!”

Gangrel nie był w nastroju do rozmów, strata, jakiej doznał była zbyt świeża i piekła wewnętrznym ogniem, którego nic nie mogło ugasić. Przez głowę przetaczały mu się wspomnienia, w których trzy wilki w ciemnej nocy przemierzały świat. Wspominał obozowiska gdzie Gniew i Groza strzegły jego spoczynku. Wierne i Lojalne...

„Moje maleństwa... Groza... żyła... A jeżeli... „

Z każdą kropla napływająca do kielicha goryczy smutku i bólu rosła w nim chęć przemiany i powrotu. Jest przecież szansa jest nadzieja. Smutek ściskał gardło potomkowi Kaina, któremu odebrano to, co miał najcenniejszego... jego dzieci. Milcząc jedyne, co potrafił zrobić to przyjrzeć się dokładnie Koniom, jakie ciągnęły powóz, w marnej nadziei i któryś z jego towarzyszy zechce się odezwać. Cisza się już trochę przedłużała to też klnąc w myślach, na czym świat stoi Gangrel musiał być heroldem Brujaha i Ventru. Odwarknął jedynie by przeczyścić gardło i głosem aż nazbyt gardłowym rzekł.

- Piękne zwierzęta.

Sam się skrzywił na rozpoczęcie rozmowy. Tak zaiste tego potrzebowali rozmowy o hodowli koni. Starając się jak mógł najlepiej ciągnął dalej.

- Jesteśmy styranymi i zbłąkanymi podróżnymi zmierzającymi do Zamku pana tych ziem.

Thomas przeżywał ciężkie chwile. Nie był w nastroju prowadzić rozmowę, lecz okoliczności nie dawały mu wyboru. Starał się mówić normalnym głosem i odpędzić od siebie rozpacz, lecz na próżno. Rana była zbyt świeża by cos oprócz warkotu mogło wydobyć się z gardła przeklętego. W myślach zaświtało mu, iż bachor zaraz się odezwie na swą modłę udając Malkava, co da okazję na danie ujścia gniewu i smutku, jaki się w nim nagromadził. Wnet jednak sklnął się za takie myśli.

”Zaiste panie ciężką na mnie próbę zsyłasz. Może zbyt ciężką? Czyżby nie dane mi było jednak dostąpić odkupienia mych win? Czyżby tak jak inni z mego rodzaju smażyć się mam w piekle? „

Wampir powrócił do oglądania Koni ciągnących powóz mając nadzieje że w końcu ktoś inny się odezwie.
 
__________________
Właściwością człowieka jest błądzić, głupiego - w błędzie trwać.— Cyceron
Mędrzec jest mędrcem tylko dlatego, że kocha. Zaś głupiec jest głupcem, bo wydaje mu się, że miłość zrozumiał.— Paulo Coelho

Ostatnio edytowane przez Bortasz : 04-09-2007 o 09:57.
Bortasz jest offline  
Stary 04-09-2007, 10:03   #318
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Brujah w milczeniu oczekiwał reakcji obdarzonego niezwykłymi oczami wampira na słowa Thomasa. Marcel w myślach sam siebie beształ za to, że w zasadzie nie wiedział co teraz robić. Uświadomił sobie, że czasu na zastanowienie, zanim napadli na powóz mieli może tyle ile potrzebowało serce spokojnego śmiertelnika, by wybić tuzin może dwa uderzeń. Najczęściej Marcel potrzebował i poświęcał na planowanie mniej czasu - teraz jednak nie dość, że to Gangrel zareagował pierwszy, to jeszcze przejął inicjatywę w pertraktacjach. Thomas zdecydowanie go irytował, co zapewne przez chwilę odbiło się wyraźnie na twarzy olbrzymiego Kainity. Coś było nie tak...

Przyjrzał się napotkanemu wampirowi. Wyglądał na wielce zniesmaczonego - Marcel pozwolił sobie uznać go chwilowo za Toreadora, Ventrue zapewne bardziej by się powstrzymał przed taką ekspresją, ale Toreador... ciekawe tylko czy bardziej odrażający był obecnie ich wygląd czy zapach też. Faktycznie, zmysł powonienia Brujaha ciągle był bombardowany echem doznań, jakie dostarczyła zeszłej nocy wilkołacza krew, co ciągle przytępiało jego doznania - jednak mógł w ciemno zakładać, że zapach, jaki rozsiewa wokół roztaczał wokoło zaiste zwierzęcą "aurę". "Torreador" pewnie będzie wolał być zakołkowany niż jechać z taką ferajną w powozie. Bachor nie narzekał ostatnio pewnie tylko dlatego, że był lekko "przybity" a Milla...

Twarz Marcela przez chwilę wyrażała zapewne coś miedzy reakcją na podstępnie zadany od tyłu cios tępym narzędziem a zniesmaczoną miną wioskowego głupka na wspomnienie katechizmu, którym go męczono w szkółce niedzielnej. Przez umysł Brujaha z wolna przebijała się zaskakująca jego samego myśl. Normalnie nie miałaby szans, ale tym razem widocznie płynęła naprawdę z głębi jego duszy, bo można by rzec rozbijała się przez wszystkie zapory łokciami.

Ja mam wyrzuty sumienia? - zapytał sam siebie. Spodziewał się wściekłości, że zawiódł, że zginął ktoś, kim miał się opiekować, powinien ogarniać go szał na samo wspomnienie swojej nieudolności. Zamiast tego potwór, drapieżnik, wilk w owczej... drapieżnik z krwi i kości w każdym calu... nie czuł nic innego jak zwykłe wyrzuty sumienia i żal. Coś w nim pękło, może czas był przemyśleć to wszystko...

-Ekhm... Nie wyglądam na szlachetnie urodzonego, więc nie będę go teraz udawał, swoją prośbę sformułuję prosto. Lupini grasują w tym zapomnianym przez Boga lesie, z trudem ich uniknęliśmy gdyż wyraźnie są na łowach. Nas jest trójka, twoje konie panie są zaiste w dobrej formie a powóz w dobrym stanie - wynośmy się stąd wszyscy i to szybko. Na pewno nie ufasz nam tak jak my tobie, ale jeśli mamy skoczyć sobie do gardeł to proponuję poczekać z tym na bardziej sprzyjające warunki. Gdybyśmy chcieli zwady walka już by się rozpoczęła... Proszę cię w imieniu moim jak i moich kompanów o udzielenie pomocy w dostaniu na dwór pana tych ziem. Jeśli zechcesz odmówić ostrzegam sumiennie, że nie mamy nic do stracenia by rozpocząć z tobą panie walkę tu i teraz... - przez chwilę Marcel sam dziwił się swojej improwizowanej na potrzebę chwili elokwencji. Jeszcze zeszłej nocy powiedziałby, że wyjątkowa sytuacja wymusza na nim wyjątkowe jak na niego działania, tej nocy nie był pewien po prostu niczego. Co gorsza, nie czuł w ogóle wściekłości z tego powodu, a przecież sam fakt takiego odczucia powinien Brujaha przyprawiać o napad szału... Czyżby coś w nim... zdechło?
 
__________________
-Only a fool thinks he can escape his past.
-I agree, so I atone for mine.


Sate Pestage and Soontir Fel

Ostatnio edytowane przez Ratkin : 04-09-2007 o 10:05.
Ratkin jest offline  
Stary 05-09-2007, 13:50   #319
 
Francois de Fou's Avatar
 
Reputacja: 1 Francois de Fou ma wyłączoną reputację
GŁUPCY!!!! pomyślał "młody" Ventrue... Głupcy!!! Jak śmiecie... Jak możecie... ech... wszystko trzeba robić samemu...
-Pan wybaczy, monsieur, niestosowny ubiór i zachowanie,-dając nacisk na ostatnie słowo, spojrzał na brujaha- jednak i chwila na rozmowy jest niestosowna. Jak "kolega" przed chwilą wspomniał, dopuki stoimy, jesteśmy w poważnym niebezpieczeństwie. Tak więc ja: Renauld Marc de Piccard, uniżenie Pana proszę o ratunek. Obiecuję, że wszystko wyjaśnimy w drodze, teraz niestety nie mamy na to czasu...

Powiedziawszy to wszystko Renauld ukłonił się lekko, ale tylko po to by uważnie przyjrzeć się karecie. Starał się odnaleźć herb, bądź jakikolwiek symbol, pozwalający na stwierdzenie, czy rozmawiają z kimś, kto może okazać się ich sojusznikiem,czy też z osobą o intencjach zupełnie niepożądanych w takiej sytuacji. Miał nadzieję, że ta drobna sztuczka pomoże im w pewien sposób. Któż bowiem nie poczułby się kimś ważniejszym, gdyby potężny szlachcic pokazał przed nim swą pokorę, poprzez uprzejmy ukłon?
 
__________________
Tańcząc jak tobie zagrają, spraw by grali to co chcesz tańczyć...

Ostatnio edytowane przez Francois de Fou : 05-09-2007 o 19:38.
Francois de Fou jest offline  
Stary 06-09-2007, 02:03   #320
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu


Giovanni di Bicci de' Medici


Podróżny słuchał bardzo uważnie, zawsze obserwujac rozmówce swymi zielonymi oczyma, którym blask księżyca dodawał złowrogiego wyrazu. Zawsze gdy jeden z opowiadających kończył jego twarz wyrażała mieszanine żalu i zawodu. Zapewne myślał ~Czemu przerywasz, mów dalej...~ ciekawość jego musiała jednak poczekać. Do czasu.

Konie prychały i przebierały kopytami w zmarźnietej i jałowej ziemi, za życia być może żałowałby stworzeń, które wyczuwały stado drapieżników zaledwie o pare kroków od nich, jednak nie mogły się uwolnić, nie mogły uciec. Kiedyś by współczu, teraz jednak miał inne pasje. Był inną istotą, jak sam wierzył lepszą. Choć za doskonałość zapłacił tak wysoką cene. Przez chwilę jego myśli krążyły wokól przeszłości, by powrócić nagle do teraźniejszości gdy jedna z istot zbliżyła się do jego wierzchowca. Doceniła jego piękno, uśmiechnął się jadowicie. Zawsze cenił to co najlepsze, zbieral to co najcenniejsze. Ale czy aby nie było w słowach mężczyzny zazdrości? Może chciał zabrać Notosa dla siebie. Spojrzał na przybysza, na jego drapieżne rysy twarzy. Nie wyglądał na złodzieja, prędzej by pożarł Południowy Wiatr. Sama myśl o takiej stracie sprawiłą, że omal nie zemdlał. Nie mógł do tego dopuścić. Musiał ich zabic, rozszarpać. ~ Nie to niegodne~ walczył z włąsnymi myślami. ~Nie jestem potworem, trzeba ich porzucić, niech Wilkołaki ich rozszarpnią~ Giovanni nie znosił przelewu krwi, nie w swoim otoczeniu. A po za nim... żaden mędrzec nie poruszy ziemi. Mechanizm wprawiajacy ziemię w ruch, oliwiony jest ludzką krwią. Wiedział jednak, że mogli mówić prawdę, być może należeli nawet do dworu Princessy Lucretii. Tak uważnie patrzyli na jego powóz.



Nie darowąłby sobie gdyby sługom księżnej stała się krzywda, a przede wszystkim ona by mu nie darowała. Poznanie prawdy mogło być jednak trudne. Jednak możliwe.
- Mówisz, że zmierzasz do zamku Vlada Templesa? - jego ton był nie tyle pytaniem ile wyrażał wątpliwość, choć równie dobrze mógł zawierać w sobie myśl hospes non est servanda fides. Giovanni już widział jak będzie opowiadał w elizjum o swej podróży, słyszał nawet swój głos " I wtedy powiedziałem..." więdział, że będzie z tego piękna opowieść. On jeden ich trzech i ciemność nocy. - Wierze Wam. Nie wyglądacie na morderców ani złodziei. Jeśli jesteście gośćmi Vlada, jesteście również u mnie mile widziani. Jeśli zaś kłamiecie. Melius non tangere, clamo! - zagrzmiał. Niech wiedzą, że nie odda swego istnienia. Nie pozwoli nikomu skrzywdzić Carmen ani nastawać na jego życie. Kto by to zrobił musiałby być głupcem, lub być pewnym swej siły. A jednak w słowach przbyszów był też cień groźby. Być może ich wygląd był jedynie iluzja, przebraniem by uśpić jego zmysłu. Może czekali tylko na chwilę by zaatakować go podstępnie gdy nie będzie gotów? Wiedział, że ma wrogów tak wielu jak sojuszników. Tych pierwszych znacznie więcej niż by chciał. Część z nich zamożna, wpływowa, a przede wszystkim zdeterminowana by zniszczyć raz na zawsze cierń jakim był dla nich Giovanni. Mogli wysłać swych ludzi nawet tutaj. Przybysze są częścią zasadzki. Chcieli go zniszczyć, jednak on ich przejrzał, zbyt wiele dziesięcioleci grał znaczonymi kartami.
- Grozisz mi? Nemo me impune lacessit! - zwrócił się do mężczyzny o twarzy wojownika - Może nie jesteś tym kim jesteś, może przybyliście tu na moją zgubę zatem BIADA WAM! - coś niepokojącego działo się z podróżnym, ciągle wydawał się piękny, ciągle było w nim coś przyciągajacego, jednak był to urok drapieżnika szykujacego się do skoku, albo szaleńca w napadzie szału. Nie byli pewni, ale kły zdawały się lśnić w kącikach wąskich warg. Ręce z gładkich dłoni artysty przeistaczały się w narzędzia bestii. Nawet wiatr szykował się do zbliżającej walki szarpał gałęzie.

I nagle nastałą cisza. Wiatr ustał, drapieżny wyraz ustąpił zamyśleniu, rozmarzeniu. Za mężczyzną stała kobieta w czarnej sukni sięgajacej ziemi, gorset podkreślał jej talie, a wodospad czarnych loków okrywał nagie ramiona. Trzymała szlachcica za ręke, a cała jego złość uchodziła przez jej dłonie.
- A więc uniosłem się? - zapytał mrugając przy tym oczami jakby przebudził się ze snu - Wybaczcie. - był chyba zakłopotany. Widać było też wielką boleść zarówno fizyczną jka i duchową. Z niezręcznego milczenia spokrewnionych wyciągnął chłopiec, który ukłonił się dwornie. A i słowa jego były jak miód słodkie. Któż mógłby się im oprzeć?
- Ultimo ratio, gravoria manet. Jedźcie zatem ze mną do zamku Vlada, niech on zadecyduje o waszym losie. - powiedział już swym spokojnym nieco cichym glosem - Servio! Przygotuj powóz dla mych gości - rozkazał woźnicy sam zaś się zwrócił do wampirów
- Skoro wspólna wiedzie nas droga, nie bądźmy już sobie obcy. Jam jest Apollon a to moja muza Urania. - wskazał kobiete cudnej urody, jak na dany znak mężczyzna pochylił głowę, kobieta zaś dygneła spuszczajac przy tym oczy.
- Z radością wysłuchamy opowieści o waszej Odysei - Gestem dłoni zaprosił do powozu. Sam zaś patrzył przez chwilę w niebo i szeptał coś cicho, kto słuchal uważnie, ten rozpoznał słowa:
- Powóz przekracza drogę księżyca... Mars przybliża się do Niedźwiedzicy... wszystko zmierza w stronę smoka. Jak mogłem tego nie widzieć. Wszystko zostało spisane. - potrzasnął głową i spojrzał na Carmen. Na jej twarzy czaił sie uśmiech, być może spowodowany grą imion i znaczeń, a może sekretem nocnych kochanków.
 

Ostatnio edytowane przez behemot : 06-09-2007 o 11:14.
behemot jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172