21-02-2020, 13:44 | #21 |
Reputacja: 1 | Kolejny dzień powoli dobiegał końca. Gdy tarcza słońca opadła za horyzont, nieboskłon przybrał barwę głębokiego granatu. Wkrótce pierwsze gwiazdy przebiły mroczne sklepienie, a księżyc wyłonił się spomiędzy pierzastych chmur. O tej porze Sionn zapadało już powoli w stan swoistego letargu: mieszkańcy wracali do swoich domów, zaś ulice stopniowo pustoszały. Z tego, co Huw zasłyszał w barze, jedynie centrum miasta było o tej porze w miarę aktywne. Miał więc nadzieję, że zdąży jeszcze odwiedzić lokalną cygalerię. Ostatnio edytowane przez Caleb : 22-02-2020 o 19:13. |
26-02-2020, 12:04 | #22 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 26-02-2020 o 12:07. |
28-02-2020, 16:25 | #23 |
Reputacja: 1 | Piegowaty Zapałka strzeliła sucho wskrzeszając wesoły płomyk. Ogień zatrzepotał uwięziony w klatce z dłoni. Piegowaty przysunął papieros. Cienie zatańczyły na jego twarzy nadając mu przez chwilę wyraz złośliwego gargulca. Zaciągnął się mocno a jego oczy rozżarzyły się na chwilę jak dwa węgielki. - Przyjemna noc, prawda? - spytał spoglądając gdzieś przed siebie. - Taaak - przytaknął Siwy obserwując ruch ręki do paska, obrócił pudełko zapałek w dłoni i schował w kieszeni płaszcza. - Czekałeś na mnie? - spytał wprost. - Widziałem cię w Lysar. Chcesz mi coś pokazać? Mężczyzna lekko się uśmiechnął, ale nie spojrzał na Lwyda. - Lubisz konkrety. To dobrze. Nie chcę ci niczego pokazywać, raczej coś doradzić. Nieznajomy zaciągnął się mocno, odpalając papierosa „na raz”. Następnie strzelił palcami i pet wylądował w rynsztoku, zostawiając za sobą kilka skier. Cała ta scena wyglądała jak z kiepskiego filmu noir, a jednak facet wydawał się być bardzo poważny. - Potraktuj mnie jak kolegę, naprawdę - podjął znowu. - Zadajesz dużo pytań, ale są u nas ludzie, którzy tego nie lubią. Siwy poprawił czapkę, zsunął ją trochę do tyłu, rozpiął płaszcz i wbił ręce w jego kieszenie. Spojrzał w górę lecz żółty, mdły blask latarni nie pozwalał dojrzeć gwiazd. - Dziękuję za ostrzeżenie - powiedział w końcu. - Naprawdę, doceniam. A skoro już tak miło sobie rozmawiamy kolego - wyciągnął ostatnie słowo skupiając wzrok na rozmówcy, - to tak między nami kumplami, zrewanżuję ci się również ostrzeżeniem. - Nabrał powietrza. - Koło chuja mi to lata czy się komuś podobają moje pytania. - Jego głos nie zmienił nic z tonu miłej pogawędki. - I jeśli przyjdzie im ochota spotkać się ze mną osobiście to mogę im tą prawdę wetknąć tak głęboko w gęby aż się zesrają. Taki ze mnie skurwiel. Uśmiechnął się uprzejmie. Szli jeszcze jakiś czas w milczeniu. Huw nie musiał patrzeć na towarzysza wędrówki, aby wiedzieć, że nie spodobała mu się ta odpowiedź. - Cóż, miałem nadzieję, że będziesz mądrzejszy - powiedział w końcu. Wszystko potem działo się bardzo szybko. Lwyd wiedział czego mniej więcej się spodziewać. Znał ruchy, jakie wykonuje szykujący się do ataku człowiek. Ludzie pod tym względem niewiele różnili się od zwierząt: poruszali się uważniej, byli wewnętrznie spięci. Mężczyzna wyszarpnął pałkę teleskopową spod swojej kurtki. Jej poszczególne segmenty wysunęły się z cichym świstem. Agresor atakował szybko, choć bez finezji. Pałka świsnęła na wysokości barku Lwyda. Detektyw zdążył się odsunąć, lecz oponent wykonywał już kolejny zamach. Pałka teleskopowa była znakomitą bronią dla ulicznych zbirów, przeciwko nie wyszkolonym cywilom. Miała jednak jeden minus. Żeby się nią posłużyć, trzeba było się nią zamachnąć. Siwy szybko skrócił dystans. Kolano Huwa zaprotestowało ostrym bólem. Automatycznym, wyćwiczonym w jednostce specjalnej ruchem założył dźwignię… prawie. Przeciwnik w ostatnim momencie wykręcił się jak piskorz, gubiąc broń, która potoczyła się po ulicy z głuchym łoskotem. Napastnik był młody i zręczny i to go uratowało. Stanęli na przeciwko siebie obchodząc się chwilę jak dwa koguty nim detektyw nie sięgnął pod płaszcz wyciągając broń z kabury. - Koniec tańców - warknął. - Na ziemię! Nie musiał dwa razy powtarzać. Ciemna lufa Glocka bywała najlepszym argumentem. Jak tylko mężczyzna ujrzał pistolet, powoli osunął się na asfalt. Jego instynkt samozachowawczy dawał jakieś nadzieje na zdobycie informacji. - Spokojnie, człowieku - warga mu zadrżała, ale za chwilę odzyskał rezon. - To nie był mój pomysł. - Na brzuch, ręce za plecy, nogi szeroko - instruował a gdy chłopak dostosował się do instrukcji, były policjant klęknął na jego plecach. Przystawił mu brutalnie lufę do głowy. Suchy trzask świadczył o odbezpieczeniu glocka. - Kto cię na mnie nasłał? Zbir zadygotał, lecz podniósł głowę nad ziemię. Nawet teraz próbował udowodnić, że strach go jeszcze nie sparaliżował. - Jesteś gliną? Nie wolno ci mnie zabić. Dociśnięte na jego łopatkach kolano szybko przypomniało mu na jakiej jest pozycji. Jęknął przeciągle, wypuszczając z ust strużkę śliny. - Nie? - Huw złapał leżącego za kudły i trzepnął jego twarzą o bruk. chrupnięcie i skowyt leżącego świadczył o złamanym nosie. - Ale może chociaż przestrzelę ci brzuch w obronie własnej? W końcu zrozumiał, że nie pozostało mu nic innego, jak po prostu mówić. - Nic bym ci nie zrobił, słowo. Miałem cię tylko postraszyć - zrobił przerwę, aby złapać oddech, co nie jest takie proste gdy krew zalewa ci nos. - To nie jest tak, że ktoś mnie na ciebie nasłał. Po okolicy kręci się taki facet. Mówią na niego Edd „Pieńek”. Płaci ludziom w mieście, żeby pilnowali przyjezdnych. Mamy ich tylko trochę szturchnąć, jeśli są zbyt ciekawscy. Sam widzisz, nic do ciebie nie mam! - Gdzie go znajdę? - Nie wiem. Serio. Łazi czasem w pobliżu, ale chyba jest spoza miasta. Siwy obszukał wolną ręką kieszenie leżącego. Rzucił okiem na prawo jazdy notując w pamięci. CPC Qualification Card Mark Hodder 22 lata W kolejnej znalazł portfel, po otworzeniu którego zobaczył zdjęcie brunetki i trochę gotówki. - Tak? I jak się z nim kontaktujecie, żeby odebrać zapłatę? - Słuchaj… możemy się… dogadać - zakapior łapał powietrze jak ryba. - Jeśli ci powiem i tak będę miał przesrane… puść mnie, a ja załatwię to tak, że zostawią cię w spokoju. - Przesrane Mark - wysyczał piegowatemu do ucha odrzucając papiery i portfel na ulicę, - to zacząłeś mieć gdy minęliśmy się w kiblu w Lyskar, tylko wtedy jeszcze o tym nie wiedziałeś Wybudził starą, wysłużoną motorollę znalezioną w kolejnej z kieszeni i wybrał swój numer. Gdy telefon zawibrował w kieszeni rozłączył się. - Za dziesięć minut będę wiedzieć gdzie mieszkasz. Do pół godziny będę znać tożsamość twojej ślicznej panienki. Teraz pracujesz dla mnie - wypluł wprost do ucha Hoddera, - chciałbym żebyś to sobie uświadomił. - Trzepnął głową leżącego o bruk, gdy ten chciał ją podnieść. - A teraz masz pierwsze zadanie. Kontaktujesz się z Pieńkiem i mówisz na jakiego skurwiela natrafiłeś. Czekam do północy na telefon z informacją gdzie i kiedy się spotkacie. Lepiej dla ciebie i twojej ślicznotki, żeby zadzwonił. Niedoszły bandyta tylko jęknął. Po kilku bolesnych minutach z Huwem przypominał jedynie cień zakapiora, jakiego chciał zgrywać. - Dobra, już dobra. Nie dajesz mi wyboru. Odezwę się do ciebie, a teraz zostaw mnie zanim wypluję płuca. - Liczysz do dwudziestu nim spróbujesz się podnieść. Po chwili Huw był już na nogach i obserwując zza rogu budynku czekał aż Mark Hodder pozbiera się i zdecyduje co dalej zrobić ze swoim życiem. Lwyd nie spodziewał się takiego zwrotu w śledztwie. Robiło się ciekawie. Kurwa, ale chciało mu się palić.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
04-03-2020, 17:20 | #24 |
Reputacja: 1 | Gdyby nie zmęczenie, zarzut policjanta odebrałaby jak obrazę. Tok rozumowania zabrałby ją w znaczenie późnego przybycia personelu medycznego jako takiego, niżeli personalnego podjazdu w kierunku wszystkich osób, których w swojej karierze nie udało się jej uratować. Wybuchłaby gniewem i srogo odpyskowała funkcjonariuszowi. Gdyby tylko nie była tak zajechana zareagowałaby na to jakkolwiek. Tymczasem jak nigdy zacięła się a jej twarz nie miała nawet zarysowanej żadnej reakcji. Wzrok ratowniczki z twarzy policjanta powędrował nieco niżej, na tabliczkę z nazwiskiem funkcjonariusza. Sekundy się dłużyły, a Maddison nie była w stanie przeczytać jej ze zrozumieniem. Każde podejście kończyło się zlepkiem przypadkowych liter. Poddała się, gdy do świadomości dotarły odgłosy z wraku i ściągnęły jej wzrok. Z początku nie przyjmowała faktu, że w środku jeszcze ktoś jest. W końcu wrak stał jakby cała akcja zakończyła się. Straż pożarna dawno wróciła do swoich remiz, ambulanse wykonywały kolejne zadania po dostarczeniu rannych do szpitala, jedynie została policja, która mogła czekać na lawetę, by zgarnąć wrak z drogi. Po prostu nie było miejsca na to, by przez cały ten proces ktoś był jeszcze w środku. Przychodziło to jej sukcesywnie z każdą sekundą i następnymi odgłosami. Oczy powiększały się z niedowierzania, wróciły na chwilę do policjanta, który się do niej odezwał... by końcowo walcząc z całkowitym brakiem sił, rzucić się w stronę wraku, by również ratować uwięzioną w niej osobę. |
10-03-2020, 22:15 | #25 |
Reputacja: 1 | - Robin Carmichell - kobieta wyciągnęła rękę na przywitanie. - Owen Morris - mężczyzna niedbale odwzajemnił gest. - Nie mam pretensji o incydent, zdziwiłam się, Blake nie bywa - nie bywał - porywczy… To mój kuzyn, od strony matki. - konfabulowała gładko. - Znamy się od dawna, dowiedziałam się o hospitalizacji i przyjechałam, nie spodziewałam się, że znajdę go na Pana oddziale. Ordynator tylko przytakiwał, a Robin uśmiechnęła się, smutno. - Jestem pewna, że nie będzie miał nic przeciwko temu, żeby mi pan opowiedział o jego stanie. - To zależy - mężczyzna westchnął. - Czy może pani potwierdzić to pokrewieństwo jakimiś dokumentami? Robin zatroskała się. - Mam prawo jazdy, oczywiście i numer ubezpieczenia… ale nie mam pojęcia jak miałabym udowodnić pokrewieństwo. Może po prostu zapytamy Blake’a? Ordynator pomachał długopisem w powietrzu. Wyraźnie kombinował jak szybko spławić niewygodną kobietę. - Nawet gdyby potwierdził, wciąż obowiązuje mnie regulamin. Robin zacisnęła wargi , wyraźnie niezadowolona. Odetchnęła głęboko. - Dobrze, poproszę o wgląd w regulamin. Moim zdaniem nie ma sposobu , aby udowodnić , że jest się czyjąś krewną. Czy wola pacjenta w tej sprawie nie powinna być decydująca? A gdybyśmy żyli w związku partnerskim też bym nie miała do niego dostępu ? Ani prawa do informacji? Zapanowało długie milczenie, zaś napięcie było wyczuwalne niemal fizycznie. Doktor Owen spoglądał na rozmówczynię zza oprawek okularów jakby stanowiła medyczną anomalię, którą trzeba możliwie szybko wyciąć. Robin uśmiechała się miło wbijając spojrzenie w ordynatora. - Mówię tylko, że dbamy o prywatność naszych pacjentów - rozłożył ręce. - No ale już dobrze. Będę z panią szczery. Czeka mnie dużo papierkowej roboty i mam ważniejsze sprawy na głowie. Pani spotka się na pięć minut z kuzynem, a gdyby ktoś pytał o dzisiejszy… wypadek, wtedy powie pani, że było to głupie nieporozumienie. Możemy się tak umówić? - Jaki wypadek? - Robin uniosła brwi, wyraźnie zdziwiona. - Kuzyn podszedł się przywitać. To wszystko. Być może Pana personel źle zinterpretował sytuację. - wstała. - Dziękuję za pomoc i zrozumienie. Gdzie znajdę Blakea? - Zaraz kogoś zawołam - Owen wstał od biurka i przeszedł gabinetem, aby wyjrzeć na zewnątrz. Przez długą i dość niezręczną minutę siedzieli naprzeciwko siebie. Kiedy wreszcie pojawił się znajomy kobiecie sanitariusz, ordynator chłodno pożegnał się z Robin i wrócił do swojej dokumentacji. Carmichell nie pozostało już nic innego, jak podążać za pracownikiem. W dwójkę wyszli na oddział i razem zmierzyli przez wąski, obskurny korytarz. Skręcili jeszcze kilka razy, przez co łatwo było stracić orientację. Ta część szpitala pełna była zresztą wąskich przejść, które zmierzały w dziwnych kierunkach, niczym myśli samych pacjentów. Wkrótce potem dwójka stanęła przed zamkniętymi drzwiami z metalową kłódką. Towarzysz Robin znalazł właściwy klucz i otworzył celę Blake’a, zatrzymując kobietę jeszcze na chwilę. - Gdyby pojawiły się jakieś problemy, proszę krzyknąć. Będę tutaj cały czas. - Dobrze, dziękuję. Przepuścił ją do środka, a oczom behawiorystki ukazało się niewielkie pomieszczenie o surowych ścianach. Stało tutaj jedynie proste łóżko oraz zamykana szafka. Skrępowany pasami Blake leżał na brudnym materacu i spoglądał gdzieś w sufit. Robin podeszła powoli. Stanęła tak, żeby mężczyzna mógł ją dobrze widzieć, bez odwracania głowy. - Blake? - chciała przyciągnąć jego uwagę. - Słyszę cię, moja droga - jego twarz ani trochę nie zmieniła wyrazu. - Poznajesz mnie? - darowała sobie uprzejmości. Przełknął z trudem ślinę i przytaknął jej. - Wierz lub nie, ale wiedziałem o tobie jeszcze przed naszym spotkaniem. Kiwnęła głową. - Mamy wspólnych znajomych? - Można tak powiedzieć, choć czasem już sam nie jestem niczego pewien. Blake powoli obrócił głowę i spojrzał w kierunku szafki. - Nie mamy wiele czasu. Otwórz ją proszę. Podeszła do mebla i otworzyła drzwiczki. - Mówisz, że tu są.. Kto? - Nie wiem, ale są związani z korytarzem. Może to te same istoty, o których śnimy? Uwadze Robin nie uszedł fakt, że Blake, choć na pewno czymś nafaszerowany, zaczął mówić całkiem opanowanym tonem. Tymczasem nachyliła się i zajrzała do otwartego schowka. W środku leżało kilka osobistych przyborów typu grzebień czy szczoteczka. Dalej zalegały zawinięte w rulon kartki. Carmichell wzięła je do ręki i rozwinęła. Przedstawiały szkice rozmaitych statków, płynących po wzburzonym morzu. Przejrzała szkice. - Mówiłeś, że byłeś żeglarzem, tak? - dopytała. - Dlatego chciałeś, żebym je zobaczyła? - W tym rzecz. Nigdy nie żeglowałem, byłem artystą i chyba tylko malowałem statki - mężczyzna mówił powoli, najwyraźniej zebranie myśli kosztowało go olbrzymi wysiłek. - Musisz uważać na to co mówię. Nawet ja nie mam pojęcia ile sobie wymyśliłem. Odetchnęła głęboko. - Skąd.. - szukała słów. - Skąd wiesz o moim śnie? Nikomu o tym nie mówiłam.. Blake po raz pierwszy posmutniał. Być może w jego oku zajaśniała na chwilę jakaś łza. - Zbliżam się do końca korytarza. We śnie. Podobno wtedy człowiek na krótki czas widzi i rozumie znacznie więcej. A potem… - z powrotem odwrócił głowę. Nie do końca pojmowała jego słowa. Ale wyczuwała głęboki smutek. Podeszła do łóżka i dotknęła dłoni mężczyzny w pocieszającym geście. Wiedziała, że ich czas się kończy. - Mogę Ci jakoś pomóc? Coś zrobić? Ten znak… ma jakieś znaczenie? - Znak? - wzrok Blake’a znów uciekał gdzieś na bok. - Ah, ten. Płomień w oku. Nie mogę sobie dokładnie przypomnieć, ale był ważny. Starszy mężczyzna zaczął szeptać do siebie niezrozumiałe słowa. Robin czuła, że znów go traci, a wszystko wcześniej było tylko chwilowym przebłyskiem świadomości. On chyba również na swój sposób zdawał sobie z tego sprawę. Blake użył ostatnich sił, aby wydukać jeszcze kilka zdań. - Podążajcie za symbolem - jego źrenice nagle poszerzyły się. - Ty i nowe osoby w mieście. Dobrze słyszysz. Mówiłem ci, że wiele widzę nawet wśród tych ścian. Dla mnie jest już za późno, ale nie jesteś w tym sama - mówił z coraz większą pasją. - Tylko nie idźcie do końca korytarza… Robin zacisnęła palce na dłoni mężczyzny, jakby próbując zakotwiczyć jego uciekającą świadomość w rzeczywistości. - Czy wiesz… dlaczego to wszystko się dzieje? - zapytała jeszcze. - Znasz kogoś, kogo mogę dopytać. Mężczyzna próbował odpowiedzieć, lecz coś paraliżowało jego myśli oraz mowę. - Jeden z nich. Jest tutaj - szepnął wreszcie. W tym samym momencie również Carmichell poczuła dziwny chłód oraz czyjąś obecność. Powoli odwróciła się, lecz ujrzała jedynie sanitariusza. Gdzieś umknął jej moment, kiedy wszedł do pomieszczenia. - Powinna pani już iść - usłyszała. - Tak - odpowiedziała. - Oczywiście. Postarała się złapać spojrzenie Blacka. - Gdzie? - zapytała bezgłośnie, samymi wargami. Twarz mężczyzny sugerowała jednak, że myślami jest już gdzieś daleko. Pacjent leżał prawie nieruchomo i tylko jego klatka piersiowa opadała i wznosiła się miarowo. Ścisnęła palce mężczyzny. - Tam mi przykro… - powiedziała cicho wpatrując się w odległą, pozbawioną świadomości twarz mężczyzny. - Do widzenia. Odwróciła się powoli, przesunęła spojrzeniem po twarzy sanitariusza - zapamiętując rysy - a potem po fartuchu, w poszukiwaniu plakietki z imieniem i nazwiskiem. Dopiero teraz zwróciła uwagę na ten mały szczegół. I nic dziwnego, ponieważ biały identyfikator zlewał się z ubiorem pracownika. Nazywał się Morgan Conway. - Kiepsko z nim, co? - kobieta spojrzała sanitariuszowi w oczy. - Ordynator nic mi nie chce powiedzieć… - zawiesiła głos. Wyszli na korytarz. Mężczyzna o imieniu Morgan zamknął drzwi i dopiero wtedy spojrzał na Robin. - Jeśli szef nie chce mówić, ja tym bardziej pani nie pomogę. Mogę powiedzieć co sam widzę. Choroba szybko postępuje i nie robiłbym sobie nadziei. Pokiwała głową, jakby przyjmując do wiadomości jego słowa. A potem dopytała: - Jak długo on tu jest? Ktoś go dowiedział ? - Bywa tu jakiś chłopak. Chyba jego syn. Zaciekawienie zalśniło w oczach kobiety. - Nie wiedziałam, że ma rodzinę… jakoś się nie zgadało . - Cóż, Blake miał pracownię, nad którą mieszkał. Podejrzewam, że tam trzeba szukać młodego. A teraz pani wybaczy, ale mam swoje obowiązki - mężczyzna wymownie spojrzał na Robin. Kobieta wsunęła rękę do kieszeni i wyciągnęła 20 funtów - To taki… datek na fundusz wspierania pacjentów i personelu. Na pewno macie coś takiego. - podała pieniądze sanitariuszowi. - Coś się znajdzie - odpowiedział z lekkim uśmiechem. Odwzajemniła uśmiech. - Zna pan może adres tej pracowni? - To było gdzieś na Dorvan Street. Taki budynek z niebieskim szyldem. Na pewno pani znajdzie. Pokiwała głową. - Miłego dnia. - powiedziała i skierowała się do wyjścia z oddziału. Poszła odebrać swojego psa. W drodze do weterynarza uznała, że syn Blacka będzie miał pierwszeństwo przed zwariowaną staruszką.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
21-03-2020, 22:35 | #26 |
Reputacja: 1 | Szarpiący ból pleców brutalnie przywrócił Maddison do rzeczywistości. Próbowała otworzyć oczy, ale od razu oślepiło ją słońce. Z czasem fragmenty układanki powoli wskakiwały na swoje miejsce. Kiedy kolorowe plamki przed oczami zniknęły, ujrzała wokół siebie iglasty las. Jak się okazało, noc oraz dużą część kolejnego dnia spędziła na ściółce, zaś powodem bólu był sporych rozmiarów kamień. Ostatnio edytowane przez Caleb : 30-03-2020 o 13:43. |
28-03-2020, 08:49 | #27 |
Reputacja: 1 | Karen Wood Ledwie wstąpił w snop świateł latarni, jak odezwała się jego komórka. Tym razem był to Thony. - Cześć stary byku! - zaczął bezceremonialnie. - Oddzwaniam zgodnie z obietnicą. Żona kazała cię pozdrowić. - Cześć Thony. - Telefon przyjaciela wyrwał go z zamyślenia. - Dziękuję. Uściskaj ją ode mnie. Słuchaj, to nie jutro Brian ma urodziny? - Taaak - westchnął policjant. - Siedem lat, uwierzysz? - Czas jest nieubłagany. Thony, kupisz mu coś ode mnie? Nie dam rady… - Pewnie. Coś się zorganizuje. Przejdę od razu do rzeczy, okay? - McGregor opisał mu krótko wyniki swojego małego śledztwa. - Szczerze mówiąc nic z tego nie rozumiem - podsumował. - A tobie udało się czegoś dowiedzieć? - Ha! Coś się tutaj dzieje Thony. Jeszcze nie rozumiem co ale to wszystko się ze sobą łączy. Huw opisał spotkanie z brodaczami a później incydent po wyjściu z knajpy. Pominął tylko groźby, które skierował do swojego napastnika. - Mark Hodder lat 22, zapisz sobie numery tablic rejestracyjnych - podyktował dane i spojrzał na zegarek. - Piętnaście minut temu dzwonił z parkingu do kogoś. Jego numer telefonu - podyktował ciąg cyfr. - Może dzwonił do tego przyjemniaczka, który nie lubi pytań. Spróbujesz go namierzyć? Ah… i jak będziesz sprawdzać tego Hoddera, to prócz miejsca zamieszkania może znajdziesz dane jego kobiety, atrakcyjnej brunetki. - Jeśli ten facet jest zwykłą płotką, to on i jego panienka nie będą stanowić dla mnie problemu. Bardziej zastanawia mnie ten gość, do którego miał dzwonić. - Thony zrobił krótką przerwę. - Dobrze, sprawdzę co i jak. Tymczasem słuchaj, bo mam coś jeszcze. W Cardiff gadaliśmy o wiadomości na twojej sekretarce. Myślałem o tym trochę, przez co jedna rzecz wpadła mi w oko. Z notatki, którą wygrzebałem, wynika że jakiś czas temu pewien mężczyzna chodził po Sionn i zaczepiał ludzi. Teraz najlepsze: mówił głównie o jakimś korytarzu. Obecnie jest chyba pod obserwacją psychiatryczną. Nazywa się Blake Winston, to taki lokalny artysta. - O Jezu… Huw zlapał się za głowę i odruchowo zmiął czapkę w dłoni. Chłodne, wieczorne powietrze owiało mu krótko ogoloną głowę. - Thony, co za gówno… Chcesz powiedzieć, że w Sionn jest jakiś pieprzony zjazd śniących o tunelu? Przez drogę przebiegł z głośnym miauknięciem spłoszony, czarny kot. - Ja pierdolę - przeklął Siwy. - Tak mi teraz przyszło do głowy… - Podrapał się po głowie nim naciągnął znowu czapkę. - Czy ci zaginieni nie leczyli się psychiatrycznie? Wiesz… sny, tunele… Chyba zaraz sam zwariuję! W słuchawce przez chwilę panowała cisza. Najwidoczniej był to skomplikowany temat nawet dla McGregora, który na służbie widział już niejedno. - Spokojnie - odpowiedział wreszcie. - Dasz sobie radę. Ale nie będę ci ściemniał, że sam orientuję się w sytuacji. Słuchaj, jest z ciebie kawał twardego sukinkota. Gdybym sądził inaczej, myślisz że w ogóle pozwoliłbym ci tam jechać? Prędzej czy później uda się to wszystko logicznie wytłumaczyć. Tymczasem uważaj na siebie i miej oczy szeroko otwarte. A jeśli zrobi się zbyt gorąco, po prostu wracaj. - Przecież mnie znasz… - No właśnie! Wiem, że nie odpuścisz! Serdeczny śmiech Siwego potwierdził tylko przypuszczenia Thony’ego. - Będę na siebie uważać. Jesteśmy w kontakcie. Dzięki! Uliczki Sionn były puste o tej porze, nie licząc kilku spóźnionych przechodniów i grupki zawianych amatorów pubbingu. Żółtawe światło sennie sączyło się z ulicznych latarni. Huw przysiadł na pustej ławce. Stara farba łuszczyła się odchodząc płatami. Nie spiesząc się nabił fajkę. Myśli kłębiły mu się w głowie. Musiał uspokoić ich bieg. Zapalił zapałkę i przyłożył do tytoniu. Zaciągnął się z lubością. Przytrzymał dym w płucach nim wolno wypuścił. Pierwszy pocałunek jest zawsze najlepszy. Pogładził palcami znajome kształty fajki. Wrócili spacerkiem. Ciesząc się wzajemną bliskością. Wymieniając ciepłe, aromatyczne od żarzącego się tytoniu oddechy. Jak para zakochanych smarkaczy. Kiedy Huw wrócił do siebie, jego uwadze nie uszło światło w salonie gospodarza. Po dochodzących go odgłosach domyślił się, że Irlandczyk ogląda jakiś film akcji. Będąc już w pokoju, zaczął od wyciągnięcia zestawu fajczarskiego. Przepalony tytoń wyrzucił jeszcze na ulicy ale fajka wymagała wyczyszczenia. Później po raz kolejny otworzył laptopa. Wyglądało na to, że jego rekonesans zaczął dawać owoce. Na poczcie miał kolejną wiadomośc od Hacwyr. Kod: Nadawca prawdopodobnie używał zmiennych adresów IP. Przeanalizowałem jeden z nich. Przekierowanie idzie po całym świecie, ale źródło znajduje się około dwa kilometry na zachód od miasteczka Sionn. Nim zamknął komputer, wystukał krótko: Kod: Współrzędne - Siwy, misiaczku, jak mogłeś wyjechać bez słowa? - głos Karen Wood ociekał słodyczą. Huw wiedział, że miał osłabić jego czujność. - Cześć Karen - przetarł zmęczone oczy. - Nowa sprawa, musiałem szybko… Poza tym, jeśli dobrze pamiętam, to powiedziałaś mi na odchodne, że nie chcesz mnie już nigdy… - Oj przestań - przerwała mu i przez chwilę przez lepką słodycz słów przebił się cierń irytacji, - przecież wiesz… Huw wiedział. Poznał Karen przy okazji śledztwa, które prowadził dla Madeline Green-cośtam. Nazwisko zazdrosnej żony prawnika wyleciało mu z głowy. Madeline podejrzewała męża, przystojnego ale nudnego gryzipiórka o romanse z innymi kobietami. Tak Lwyd poznał Karen. Atrakcyjną szatynkę z niepohamowanym apetytem na seks. Karen zdobywała mężczyzn, uzależniała ich od siebie po czym taką zdobycz porzucała ku - zazwyczaj - rozpaczy porzuconego. Huwa porzuciła już po raz trzeci. - Tak? - No przecież nie wziąłeś tego misiaczku na poważnie. - Właściwie… - Właściwie Huw nie wziął tego na poważnie. Zorientował się w regułach gry. Wiedział, że jego przeciągające się milczenie zirytuje kobietę. Przypuszczał, że w końcu zadzwoni. Nie żeby mu zależało, chociaż chwile spędzone z Karen mogły być niezapomniane a sama dziewczyna czarująca. Do czasu… - Właściwie tak. - Oj głuptasie! - W tym krótkim westchnięciu zawarta była cała litość do biednego, nie rozumiejącego kobiecej natury mężczyzny. - Będę ci to musiała wynagrodzić. Gdzie jesteś? W tym momencie telefon zawibrował. Huw spojrzał na wyświetlacz. Mark dotrzymał słowa. - Muszę kończyć, robota... - Gdzie Misiu? - Sionn, pa! Słowa opuściły usta nim zdążył je zagarnąć z powrotem językiem. Rozłączył się przygryzając wargę i odebrał połączenie od Marka. . - Cześć, czy coś. Dzwoniłem do niego - głos na chwilę mu zadrżał. - Nie odbierał. Poszedłem na stację benzynową za miastem, bo raz mówił żeby go tam szukać… no i też nic. Huw zaklął w myślach. Na parkingu chłopak stał z komórką przy uchu około trzydziestu sekund. Mógł mówić prawdę. - Która stacja? - spytał krótko nie wdając się w dyskusje. - U nas jest tylko jedna, kawałek za miastem. To odrapana buda ze smutną babą w środku. - Dobrze. - Huw potarł skronie. - Dzwoń do mnie gdy tylko się z tobą skontaktuje. Przerwał połączenie. Zerknął jeszcze raz na mapę google. Odnalazł stację jakieś piętnaście minut drogi pieszo, jak wskazał Google po wyznaczeniu trasy, od miejsca, w którym odpuścił sobie śledzenie Hoddera. Chłopak mógł więc mówić prawdę. Zmniejszył powiększenie mapy. Stacja znajdowała się po zachodniej stronie Sionn, tam skąd kawałek dalej na zachód od niej nadano wiadomość do Addingtona. Czy nadawca wiadomości i człowiek bojący się pytań to jedna i ta sama osoba? Detektyw nie chciał wyrokować ale w tej chwili ta opcja wydawała się całkiem prawdopodobna. Tylko po co ściągał do miasteczka tych wszystkich ludzi? I skąd wiedział o snach? Sam je wywoływał? Dlaczego? Te i inne pytania przemknęły przez głowę Huwa z szybkością błyskawicy. Nie miał na nie odpowiedzi, ale nie martwił się tym. Odpowiedzi przyjdą później. Był tego pewien. Skończył czyszczenie fajki, posprzątał za sobą, sprawdził broń, czy nie wymaga naoliwienia, wziął szybki prysznic i z gotowym planem na jutro położył się spać. Nim przyłożył głowę do poduszki sięgnął jeszcze po telefon i wystukał SMSa. Kod: Do: Thony Blake, gdzie go znajdę?
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) Ostatnio edytowane przez GreK : 30-03-2020 o 15:40. Powód: Williams |
28-03-2020, 15:08 | #28 | |
Reputacja: 1 | Wendy sięgnęła po telefon i spojrzała na godzinę, by po prostu upewnić się w tym, co widziała przez okno. Było to dla niej surrealistyczne, nigdy wcześniej nie przespała tylu godzin, ani tym bardziej nie zdarzyło jej się obudzić w środku dnia. Ostatnio edytowane przez Pan Elf : 28-03-2020 o 15:11. | |
04-04-2020, 19:21 | #29 |
Reputacja: 1 | Robin zamarła. Ktoś był na górze? Nie wydawało się jej, Foxy też coś słyszała. Kobieta powoli nachyliła się i dotknęła boku psa. Kiedy suczka spojrzała na nią, Robin wskazała drzwi, a potem wykonała gest oznaczający „Go!”. Pies skoczył w stronę drzwi. Robin zaczęła też wycofywać się z pomieszczenia, powoli. Ostrożnie wyszła na zewnątrz. Znów była na pustej ulicy, tymczasem wyglądało na to, że w międzyczasie nikt nie zszedł na dół. Odczekała jeszcze trochę i znów zapukała. Odpowiedziała jej cisza. Nie chciała naruszać czyjejś prywatności, ale nikt nie mógł zabronić jej spaceru po okolicy. Odeszła kawałek, bowiem okna na piętrze wychodziły z innej strony budynku. Jak się okazało, przysłaniały je rzędy białych rolet. Dopiero po dłuższej chwili kilka z nich rozsunęło się, następnie Robin ujrzała bladą twarz młodego mężczyzny. Miał łagodne rysy twarzy, lecz można było w nich odnaleźć podobieństwo do Blake’a. Kiedy ich spojrzenia spotkały się, chłopak natychmiast zniknął. - Dzień dobry! - zawołała Robin do znikającego mężczyzny. - Dzień dobry, czy możemy porozmawiać? Wracam właśnie od pana Blake’a. Po około minucie jedna z okiennic uchyliła się. Lokator miał potargane włosy oraz bardzo zdeterminowaną minę. - Proszę stąd iść, zanim narobi pani sobie problemów - usłyszała ze środka. - Potrzebuje chwilę porozmawiać. Bardzo proszę. Dwie minuty i już mnie nie ma.- zapewniła. Za roletami znów pojawiła się blada twarz. Przebiegało przez nią kilka skrajnych emocji naraz. - To wykluczone! Nie wiem co zrobiliście mojemu tacie, ale ja odkryję prawdę! - „obrońca twierdzy” próbował mówić odważnym tonem. Okno tym razem otworzyło się na oścież. W następnej chwili wyleciała z niego puszka farby i uderzyła o chodnik pod nogami Robin. Zielony kolor rozprysnął się, tworząc na ziemi poszarpany kształt. Kolejny pojemnik leciał już w powietrzu. Wbrew powszechnemu przekonaniu agility ćwiczy zwinność, koncentrację i sprawność fizyczną nie tylko u psa, ale też u jego właściciela. Lata zawodów zrobiły swoje, Robin odskoczyła, a potem cofnęła o dwa kroki. - Chcę Panu w tym pomóc. - zapewniła chłopaka. - W odkryciu prawdy. - ustawiła się tak, aby mieć dobry widok na okno i móc uniknąć kolejnych "pocisków '. Atak ustał. Syn Blake’a wychylił się co prawda i uniósł kolejną puszkę, ale na tym poprzestał. - Powiedziałem ci już… - urwał nagle i zrobił się czerwony na twarzy. - Mówiłem, że... Coś było nie tak. Młody mężczyzna dygotał, próbował jeszcze coś powiedzieć, lecz nie potrafił. Chwilę potem Robin ponownie straciła go z oczu, słysząc jednocześnie donośny stukot. Ktoś tam był, czy chłopak miał jakiś atak? Raczej to drugie… - Zostań - rzuciła Robin do Foxy, a sama na powrót wbiegła do domu. Tym razem lepiej orientowała w przestrzeni i od razu przekręciła włącznik światła, Rozejrzała się, szukając schodów , czy drabiny, prowadzącej na górę. Chwilę potem pędziła po drewnianych stopniach, które przesadziła w mgnieniu oka. Trafiła do wąskiego przejścia, gdzie zastała dwoje drzwi. Jedne z nich były zamknięte na amen, drugie prowadziły do osnutego półmrokiem pomieszczenia. Jedynym źródłem światła był tu blask ulicznych latarni, który wlewał się przez rolety. Stały tu jedynie trzy liche komódki. Podłogę wyścielały ryzy papieru, nie były to jednak szkice obrazów. Robin wytężyła wzrok, aby ujrzeć wreszcie leżącą tuż obok okna sylwetkę. - Panie Winston? – Robin przyklękła obok leżącego mężczyzny. – Czy pan mnie słyszy? Ujęła mężczyznę za ramię i potrząsnęła nim. Młody mężczyzna próbował coś powiedzieć, ale nie mógł złapać tchu. Na jego czole perliły się ciężkie krople potu. Z trudem podniósł rękę i wskazał na jedną z szafek. Na odrapanym meblu stało kilka farb oraz podłużny przedmiot z dozownikiem. Robin wzięła spray do ręki i przeczytała etykietę. Czas - oczywiście - był ważny, ale chciała mieć pewność, że podaje mężczyźnie właściwy specyfik. Tak jak mogła się spodziewać, był to tłokowy inhalator dla chorych na astmę. Silny stres musiał wywołać atak. Wcisnęła urządzenie w dłoń mężczyzny, który z dużym trudem przyłożył je do ust i mocno się zaciągnął. Siedzieli w zapadających ciemnościach, otoczeni bałaganem i wirującym kurzem. Robin słyszała teraz jedynie świszczący odgłos młodego Winstona. Wyglądało jednak na to, że dochodził do siebie. - Dzięki - wykrztusił wreszcie. - Czego ty właściwie chcesz? - mimo akcji ratunkowej, nadal brzmiał na wzburzonego. - Może usiądziemy? – zaproponowała Robin, wskazując kanapę stojąca w kącie pomieszczenia. A potem sama skorzystała ze swojego zaproszenia. Mężczyzna wydawał się skołowany. Stał jakiś czas w bezruchu, wreszcie również usiadł, chowając swój dozownik za pazuchę. - Nazywam się Robin Carmichell – powiedziała. - Dany Winston - wydukał. – Byłam dziś spotkać się z pana ojcem, w szpitalu, Dany. Udało nam się chwilę porozmawiać. Wygląda na wyczerpanego, na pewno dostaje silne leki, ale jego słowa brzmią zadziwiająco trzeźwo. Opowiadał o dwóch rzeczach: statkach, oceanie, pokazał mi tez swoje szkice, na dole też je widziałam. Przez chwile zbierała myśli. - Oraz o śnie, który go nawiedza. Śnie, który wydaje się przerażająco realny. Korytarz, Pana ojciec powiedział, że dociera już do końca. To wydaje się brzmieć jak szaleństwo.. gdyby nie to, że ja śnię dokładnie to samo. Pomimo mroku Robin widziała, że Dany powoli się łamie. Jej konkretność wyraźnie go zaskoczyła, poza tym wiedziała rzeczy, których nie mogła znać przypadkowa osoba. Wyraźnie jednak ważył co powiedzieć i mamrotał pod nosem jakieś słowa. - Tacie obrazy mylą się z rzeczywistością, ale reszta to prawda - powiedział wreszcie. - Pani również grozi niebezpieczeństwo. Zanim ojciec trafił do szpitala, interesowali się nim jacyś ludzie. Dlatego tak zareagowałem. - Czy możesz mi powiedzieć więcej o tacie, Dany? Kiedy się to zaczęło? Chłopak odchylił się na siedzisku i spojrzał w sufit. - Był… to znaczy jest artystą. Ludzie się śmiali, że nie będzie z tego chleba, ale jakoś dawaliśmy radę. Kiedy się zaczęło? Trudno powiedzieć. Powiedzmy, że będzie drugi miesiąc. - Ci ludzie, którzy się nim interesują...Masz pomysł, kim są? Dany wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Przyjął kolejną dawkę leku. - Nie wiem, ale wkurzali się na to, co gadał. Ja sam widziałem ich tylko raz i od razu stąd wykopałem. Raczej nie są z Sionn, ale tata mówił, że obserwują okolicę. Tylko, wie pani, on powtarzał różne rzeczy, często bzdury. Pokiwała głową, powoli. - Opowiedz o tych bzdurach. To ważne, Dany. Syn Blake’a wykonał kolejno koło. Potem spojrzał na ulicę, jakby chciał sprawdzić czy nikt się nie zbliża. - Wierzę, że ktoś go prześladował i że miał dziwne sny, szczególnie po tym co pani mówiła. Ale jest tego więcej. Tata mówił coś o wnętrzu góry i ludziach, z którymi musi się skontaktować. Potem wpadł w jakiś amok. Znacząco spojrzał po stronach papieru na podłodze i podniósł kilka z nich. - Cały czas rysował. Tworzył albo szkice obrazów albo to. Robin wzięła kilka kartek. Rzeczywiście, część z nich wypełniały schematy statków, natomiast pozostałe pokryte były tylko jednym symbolem. Robin widziała go dzisiaj już nie pierwszy raz. - Powtarzał, że to klucz - Dany wzruszył ramionami. - Mam za nim podążać, ale niby jak? - Nie wiem, Dany. Ale Twój tata uważa, że ten symbol jest ważny. Narysował mi go na dłoni. Płomień w oku. Sądzi, że pozwoli uporać się z tą sytuacją. Zapamiętaj go i jak tobie przydarzy się coś.. niecodziennego, to szukaj tego symbolu. Idź za nim. Wygrzebała komórkę o pokazała SMS od Willa. - Mój narzeczony znalazł coś takiego… o świetle, które mamy w sobie, które nas prowadzi, czy to w życiu, czy śnie i o korytarzu, z którego można zawrócić. Twój tata też to podkreślał. Żeby nie dochodzić do końca korytarza. Spojrzała chłopakowi w oczy. - Nie wiem, co to wszystko znaczy. Ale postanowiłam potraktować jego słowa jako wskazówkę. I zaufać mu. Dany patrzył to na Robin, to na wiadomość. Postukał w ekran jej telefonu. - Tutaj chyba jest coś jeszcze. Proszę spojrzeć. Rzeczywiście, dopiero w ciemnościach obraz na podświetlonym wyświetlaczu był dostatecznie wyraźny, aby zwrócić na to uwagę. Link zawierał więcej, niż było to widocznie na pierwszy rzut oka - na dole wyróżniał się ledwo widoczny fragment tła. Znajdziesz nas na odległej wysokości. Tam, gdzie niknące zmysły starca zesłały na niego gniew - Jakby o górze.. macie tutaj jakąś górę? Starzec na górze. – myślała głośno. – Bóg? Wskazała na rysunek z symbolem. - Czy mogę go zabrać? Skinął głową. - Jeśli to ma pomóc, proszę wziąć - zachęcił ją skinieniem ręki. - A ty, Dany? - zapytała na koniec. - Co tobie się śni? - Nic, jak na razie. I odpukać, aby tak zostało. Nie śpię dobrze, ale to dlatego, że się martwię - jego wzrok spoczął na jednej z pustych puszek farby. - Ja… przepraszam za moje zachowanie. Już nie wiem komu ufać, ale chyba jedziemy na jednym wózku, co? Powinniśmy być w kontakcie - wskazał znacząco na swoją komórkę. - Dobry pomysł - pokiwała głową. Podala chłopakowi adres swojego pensjonatu - hmm, ciekawe, czy ja tam wpuszczą wieczorem - i numer komórki. - Jak cokolwiek, to dzwoń. jak ci ludzie się zjawią, albo ktoś będzie pytał o korytarza… Skoro śnimy z twoim ojcem to samo, to można spokojnie założyć, ze komuś jeszcze to się przytrafia. Może tez tu dotrze. Im więcej osób tym więcej pomysłów… Jak coś ci się skojarzy z tym starcem z góry, to też. - A aerozol zawsze przy sobie trzymaj, pamiętaj - dodała jeszcze, a potem sama siebie w myślach skarciła za ten matczyny ton. Wyszła z domu i nagrodziła Foxy warującą tam, gdzie ją zostawiła. - Moja dzielna dziewczynka – powiedziała. – Jutro zawody, co? – pamiętała o zawodach, ale wiedziała już, że to nie one były powodem dla którego przybyła do Sionn. Niezależnie od zawodów – pies miał swoje prawa. - Hej, Dany! – krzyknęła w stronę okna. – Nie masz nic przeciwko temu, żebym tu poćwiczyła z Foxy? Dany nie protestował, więc przyjęła to za zgodę. Ogród nie był jakoś szczególnie zadbany, co zauważyła, kiedy rozkładała przenośny tor do agality. Trudno jej było sobie wyobrazić, żeby właściciele jej miłego pensjonatu przyjaznego zwierzętom zgodzili się na ćwiczenia… Wbijała kolejne paliki zastanawiając się, co dalej. Chyba ta miejscowa wariatka. Musi robić coś niecodziennego, lub mieć niecodzienne umiejętności skoro awansowała do roli miejscowej atrakcji. A może po prostu była szalona. Cóż, sprawdzimy. Foxy – podekscytowana czekająca ją aktywnością ze swoją panię – wydawała toller scream , wysokie dźwięki, na granicy pisku, charakterystyczne dla rasy. - Zaczynamy – pies zastygł, czekając na znak. I pobiegły.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. Ostatnio edytowane przez kanna : 04-04-2020 o 19:30. |
07-04-2020, 01:44 | #30 |
Reputacja: 1 | - Kurrrwa... - przebąknęła pod nosem chwilę po przebudzeniu. Ostatnio edytowane przez Proxy : 19-04-2020 o 23:39. |