|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
25-06-2007, 10:02 | #121 |
Reputacja: 1 | Sae z zaskoczeniem i lekkim niedowierzaniem obserwowała Arammadiosa leczącego jej towarzyszy... spotkanie kogoś tak pomocnego i - zdawałoby się - dobrego w tym miejscu jakoś jej nie pasowało. Cóż - najważniejsze, że kompani zdawali się czuć już lepiej... to pozwoliło niziołce spojrzeć łaskawiej na kapłana - a także jego prośbę. - Nie mogę usłużyć Ci pieśnią, panie - tą dziedziną podczas naszych podróży zajmował się mój zmarły przyjaciel. - wspomnienie Daerona jak zwykle wprawiło ją w sentymentalny nastrój - Bez trudu jednak przypomnę Ci muzyką Zewnętrze. Uniosła skrzypce do swojego drobnego podbródka, smyczek nisko ponad nimi... jego pierwsze dotknięcie było lekkie jak wiatr, który nie jest wiatrem a jedynie jego zapowiedzią - prawie niezauważalny ruch powietrza. Po chwili słuchacze już wiedzieli, że będzie to muzyka wiatru właśnie - po pierwszej nucie nastąpiły kolejne: ciche, prawie niezauważalne... a jednak poruszające przestrzeń wokół. Wiatr w muzyce dziewczyny jakby rozpędzał się - ale nie był jej jedynym tematem. Przemykał nad szumiącymi łanami zbóż, przeplatał się ze śpiewem ptaków, gwizdał w gałęziach wielkich starych drzew... niby była to melodia wiatru, ale opowiadała o świecie, jakiego wszyscy nie widzieli już od dawna. Niziołka wraz z przyspieszeniem tempa muzyki jakby zapadała się w sobie, jej zaciśnięte powieki drgały jakby pod nimi widziała rzeczy o których gra... a teraz w jej muzyce rozpętała się burza. Deszcz obmywał ziemię, wokół pachniało elektrycznością i świeżą zielenią trawy, niebo przetykały błyskawice a muzykę wichru gromy... nikt nie wiedział, jak udaje się dziewczynie wyczarować tyle doznań za pomocą drewnianych skrzypiec. Nawałnica cichła - a wraz z nią zamierała muzyka. Sae położyła skrzypce na kolanach... ale jeszcze przez długą chwilę siedziała z przymkniętymi oczami. - Kiedy będziecie gotowi - ruszajmy. Od was zależy, czy pójdziemy wprost do lasu... czy skorzystacie z mojej rady. |
25-06-2007, 19:36 | #122 |
Reputacja: 1 | Bogactwo tej jaskini na moment tylko obudziło złodziejskie instynkty gnoma. Harpo w sumie kradł tylko tyle ile potrzebował by przeżyć...Chciwość nie należała do jego cech. Przyjrzawszy się ścianom rozpoznał stworzenia na nich przedstawione.. Kuo-Toa Harpo nie sądził by ta prymitywna podziemna rasa żaboludzi, potrafiła tworzyć coś więcej niż prymitywne malunki naskalne.Przynajmniej takie wrażenie odniósł gnom. Nie..Te dzieła nie mogły być ich tworem... więc kogo? Jakiegoś jubilera chorobliwie zafascynowanego humanoidalnymi żabami?.Gnom rozejrzał się po tym pięknym miejscu i z przerażeniem stwierdził, że wie co ono mu przypomina.. To była złota klatka. A on z Vinnim, stali się jej rezydentami. Niby mogli uciec, ale po prawdzie, nie mieli gdzie. - Uważaj na wszystko Vinni, to mi pachnie pokojem z pułapkami, a te śliczne klejnociki są chyba przynętą.- rzekł Harpo wskazując na słupy. Gnom podszedł do diamentów i przyjrzał im się uważnie, a także słupom na których stały, licząc ze znajdzie jakiekolwiek różnice pozwalające ustalić do czego mogą służyć. Już na pierwszy rzut oka, Harpo mógł stwierdzić, że jubiler który je oszlifował znał się na swojej robocie. Ocenił on odległość do otworu przez którą sączyło się światło do tej komnaty.. Zastanawiał się czy przy pomocy Pajęczej Wspinaczki udałoby się stąd wydostać. ..w ostateczności.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 27-06-2007 o 17:04. Powód: Konsultacje z MG |
25-06-2007, 21:57 | #123 |
Reputacja: 1 | Kłótnie ucichły, merkanci wyraźnie patrzyli na niego. Napięcie w powietrzu zaczęło się niemalże krystalizować. Spokojnie... Tss... To tylko wymysły. Jesteś głodny i zmęczony, to dlatego. Nie ma, nie był... do ciężkiej cholery, przecież właśnie stoją przede mną! Być może merkanci faktycznie byli jedynie mirażem, wspomnieniem dziwnego snu, który wziął za rzeczywistość czy może - innej rzeczywistości. Ale z własnymi halucynacjami trzeba postępować... no właśnie. - Dobrzy ludzie... - zaczął, ale otrzeźwienie przyszło szybko.Głupotą jest zwracać się do merkantów po ukraińsku. Albert miał tylko nadzieję, że Hawriło nie odzyskał jeszcze przytomności, a jeżeli odzyskał i merkanci faktycznie są jedynie majakami, to wybaczy swemu panu i przyjacielowi drobne dziwactwa, zwłaszcza, że ciągle taszczył go na swoich barkach. O ile Hawriło jeszcze żył. - Panowie, pozdrawiam was - wychrypiał Foncroyss po elfiemu. Zdziwił się, że tak dobrze posługuje się językiem, który rzekomo sam sobie przyśnił. - Proszę o... wybaczenie za wtargnięcie. Jestem ranny jak i mój towarzysz. Jesteśmy ziębnięci. Obdrapani. Zmęczeni jak cholera. I głodni. Błagam was z całego serca - mówiąc to, czuł wyraźnie, jak jest już zdesperowany - pomóżcie... jeśli tylko istniejecie. - wyszeptał.Nagle poczuł jak już ma wszystkiego dosyć. Pozwolił swoim kolanom na powolne ugięcie się, zsunął Harwiłę ze swoich pleców i delikatnie położył na ziemi. Usiadł na piętach, a leżącemu zaczął spradzać puls. Był cholernie ciekaw jak zachowają się merkanci. O ile zachowają się w ogóle, a nie rozpłyną w powietrzu. Sam nie wiedział, co byłoby gorsze. - Do Sorapy, byle do sorapy - wymamrotał bezwiednie, ujmując dłón przyjaciela i próbując wyczuć tętno. Ostatnio edytowane przez Fitter Happier : 25-06-2007 o 23:24. |
27-06-2007, 13:52 | #124 |
Reputacja: 1 | Almirith nigdy by się nie spodziewał, że muzyka może nieść ze sobą tak potężny ładunek uczuć i emocji. Choć był elfem, a to oznaczało, że piękno artystycznych doznań nie jest mu obce, musiał przyznać, że bogowie obdarzyli Sae nie lada talentem. Poczuł nagły przypływ siły i zdeterminowania, domyślał się, że jest to łączny skutek muzyki, leczniczej modlitwy kapłana i posiłku. - Dziękujemy za twa pomoc czcigodny sługo Pana Dróg - powiedział elf zdejmując ze ściany kaganki z płonącym światłem - to na pewno pomoże przebyć nam las tych dziwnych istot. Podał jedną lampę Seannie a drugą Maygarowi. Wyjście z namiotu spowodowało, że Almirith znalazł się w innym świecie, "niesamowity kontrast" - pomyślał. - Sae, myślę, że powinniśmy udać się do lasu. Być może tam jest jakaś odpowiedź na nasze pytania. A co do tego szczura i wstrętnego kanibala, wrócimy tu jeszcze po niego. Chcę wyrównać rachunki z tym plugawcem - w oczach elfa zalśniły złowrogie iskierki - i ukrócić ten jego mroczny proceder.
__________________ Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451 |
27-06-2007, 23:10 | #125 |
Reputacja: 1 | Magiczna SzkatuÅ‚a Obóz „Å‚achmaniarzy” - Sae, myÅ›lÄ™, że powinniÅ›my udać siÄ™ do lasu. Być może tam jest jakaÅ› odpowiedź na nasze pytania. A co do tego szczura i wstrÄ™tnego kanibala, wrócimy tu jeszcze po niego. ChcÄ™ wyrównać rachunki z tym plugawcem i ukrócić ten jego mroczny proceder. Almirith popatrzyÅ‚ po towarzyszach, upewniajÄ…c siÄ™, że nikt nie ma nic wiÄ™cej do dodania, poczym ruszyÅ‚ w kierunku lasu. MieszkaÅ„cy obozu obserwowali wÄ™drowców z bezpiecznych schronieÅ„ swoich lepianek. W migotliwym Å›wietle ognisk i lamp ich twarze budziÅ‚y trwogÄ™. Wychudzone, pokryte zakrzepÅ‚Ä… krwiÄ… i brudem, byÅ‚y odbiciem wszystkiego najgorszego, co mogÅ‚o siÄ™ przydarzyć w życiu. Jednak najgorsze byÅ‚y ich oczy, puste i martwe. Mówi siÄ™, że oczy sÄ… odbiciem duszy. JeÅ›li to prawda, to dusze tych nieszczęśników już dawno umarÅ‚y. Pozbawione nadziei spojrzenia odprowadzaÅ‚y podróżników aż po sam skraj lasu. Grupa szÅ‚a prosto przed siebie, nawet nie wiedzÄ…c dokÄ…d zmierza. Nikt nie podaÅ‚ im kierunku, ani nie wskazaÅ‚ drogi. Byli zdani sami na siebie. W sÅ‚abym Å›wietle lamp widzieli tylko drzewa wokoÅ‚o i szlak pod nogami. Å»adne z podróżników nie odezwaÅ‚o siÄ™ i nie spojrzaÅ‚o za siebie, na niknÄ…ce w oddali ogniska. Atmosfera lasu byÅ‚a przytÅ‚aczajÄ…ca. Nawet ożywione przedmioty, które tak chÄ™tnie kłóciÅ‚y siÄ™ ze sobÄ…, teraz milczaÅ‚y. Remorant, który od Å›mierci Sidero caÅ‚kowicie zamknÄ…Å‚ siÄ™ w sobie, teraz niewiele różniÅ‚ siÄ™ od mieszkaÅ„ców obozu. W jego oczach umarÅ‚a wszelka nadzieja, a on sam zdawaÅ‚ siÄ™ nie zauważać co siÄ™ wokoÅ‚o niego dzieje. PoczÄ…tkowo Sae próbowaÅ‚a jeszcze rozweselać towarzysza, ale w koÅ„cu nawet ona musiaÅ‚a siÄ™ poddać wszechogarniajÄ…cej, ponurej aurze lasu. Grupa coraz bardziej zagÅ‚Ä™biaÅ‚a siÄ™ w las. BiaÅ‚e, bezlistne drzewa rosÅ‚y coraz gęściej, a ich konary siÄ™gaÅ‚y coraz wyżej. Ich gaÅ‚Ä™zie Å‚apczywie wyciÄ…gaÅ‚y siÄ™ w kierunku podróżników by pochwycić i zmiażdżyć w żelaznym uchwycie. A może to tylko wyobraźnia podróżników czyniÅ‚a je tak drapieżnymi? Ciemność gÄ™stniaÅ‚a wokoÅ‚o grupy bohaterów. Coraz częściej, tuż za granicÄ… Å›wiatÅ‚a, majaczyÅ‚a para czerwonych oczu, wyczekujÄ…c tylko odpowiedniej okazji by rzucić siÄ™ na ofiary i odebrać im każdÄ… krople jakże cennej krwi, jakÄ… chowajÄ… w swych ciaÅ‚ach. Bohaterowie już od dawna nie widzieli takiej nienawiÅ›ci i pragnienia Å›mierci i jeszcze przez dÅ‚ugi czas nie dane im byÅ‚o zobaczyć czegoÅ› takiego ponownie. Podróżnicy wciąż szli, coraz bardziej zmÄ™czeni, z rosnÄ…cym strachem w sercach i narastajÄ…cymi wÄ…tpliwoÅ›ciami. A co jeÅ›li szaleniec kÅ‚amaÅ‚? A co jeÅ›li chciaÅ‚ po prostu pozbyć siÄ™ zagrożenia? Dlaczego nie skorzystali z tego dziwnego kompasu? DziÄ™ki niemu mieliby chociaż pewność, że wyprawa do lasu jest rozsÄ…dna. Niestety teraz już byÅ‚o za późno, żeby naprawić stare bÅ‚Ä™dy i trzeba siÄ™ liczyć z ich konsekwencjami. Być może nawet najgorszymi. Kolejne parÄ™ kroków, kolejne drzewa identyczne do poprzednich i kolejne minuty bezlitoÅ›nie przechodzÄ…ce z teraźniejszoÅ›ci w przeszÅ‚ość. Sekundy, minuty, godziny- w tym miejscu czas straciÅ‚ znaczenie. Tu byÅ‚o ważne tylko podążanie dalej i dalej. I wÅ‚aÅ›nie wtedy, w chwili na pozór identycznej, jak miliony przed niÄ…, coÅ› siÄ™ zmieniÅ‚o. GdzieÅ› za granicÄ… sÅ‚yszalnoÅ›ci... W miejscu, gdzie nie mogÅ‚o usÅ‚yszeć go nawet najczulsze ucho... W miejscu istniejÄ…cym tylko w wyobraźni, narodziÅ‚ siÄ™ gÅ‚os... GÅ‚os przeszÅ‚oÅ›ci. Wszyscy zatrzymali siÄ™, gdy do ich uszu doleciaÅ‚y pierwsze ciche dźwiÄ™ki. Z poczÄ…tku niewyraźne i liczne, przypominaÅ‚y wÅ›ciekÅ‚e bzyczenie owadów. Z każdÄ… upÅ‚ywajÄ…cÄ… sekundÄ… odgÅ‚os nabieraÅ‚ siÅ‚y... stawaÅ‚ siÄ™ coraz bliższy i wyraźniejszy... tysiÄ…ce gÅ‚osów... a każdy staraÅ‚ siÄ™ przekrzyczeć pozostaÅ‚e... każdy chciaÅ‚ wypÅ‚ynąć na wierzch... każdy walczyÅ‚ o miejsce w rzeczywistoÅ›ci... Niektóre cichÅ‚y i ginęły, zagÅ‚uszone przez pozostaÅ‚e. Inne nabieraÅ‚y siÅ‚y i zbliżaÅ‚y siÄ™ do przerażonych podróżników... aż w koÅ„cu wszystkie umilkÅ‚y... wszystkie poza czterema. Almirith - A wiec jednak tu jesteÅ› zdrajco. Po co? Chcesz, żebym wybaczyÅ‚ ci twoje tchórzostwo? Twoja nieudolność i zdradÄ™ przysiÄ™gi? Po co tu przybyÅ‚eÅ› srebrny lwie... och zapomniaÅ‚em, przecież ty już nim nie jesteÅ›... już nie, zdrajco rodu, rasy i króla. Almirith nie mógÅ‚ uwierzyć wÅ‚asnym oczom. Tuż przed nim zmaterializowaÅ‚a siÄ™ sylwetka Zoara. UmysÅ‚ wyraźnie mówiÅ‚, że to niemożliwe, że król zginÄ…Å‚, ale oczy i uszy przeczyÅ‚y temu. Widmo króla unosiÅ‚o siÄ™ w powietrzu parÄ™ kroków od elfiego wojownika. Oczy nieboszczyka przewrócone byÅ‚y w tyÅ‚, tak że nie widać byÅ‚o źrenic, a zniszczone, półprzezroczyste ubranie zdobiÅ‚y srebrne plamy, w miejscu gdzie koszule króla poplamiÅ‚a jego krew. - No dalej. Na kolana i bÅ‚agaj o wybaczenie. BÅ‚agaj bym okazaÅ‚ ci Å‚askÄ™. Przecież tego wÅ‚aÅ›nie chcesz. A może pragniesz spokoju sumienia? PewnoÅ›ci, że zrobiÅ‚eÅ› wszystko co mogÅ‚eÅ›? Tak? TAK ZDRAJCO?! A pamiÄ™tasz dzieÅ„ swojej przysiÄ™gi? PamiÄ™tasz swoje wÅ‚asne sÅ‚owa- „Srebrny Lew zawsze broni życia swojego król, Srebrny Lew oddaje życie za króla”. A zatem czemu ja jestem martwy, a ty wciąż cieszysz siÄ™ życiem? Jestem twoim królem! Wciąż nim jestem, a ty winien mi jesteÅ› życie. To ty powinieneÅ› być martwy, a ja wciąż żyć. Jest tylko jeden sposób byÅ› zmazaÅ‚ swoje winy... jeden by twój ojciec nie patrzyÅ‚ na ciebie z pogardÄ…. Oddaj mi swoje ciaÅ‚o! Jako twój król rozkazuje ci, oddaj mi je! Saenna - Sae, nareszcie jesteÅ›. Już siÄ™ baÅ‚em, że wiÄ™cej siÄ™ nie spotkamy. Ten gÅ‚os... ten jeden, jedyny na caÅ‚ym Å›wiecie... ten najpiÄ™kniejszy i najcudowniejszy. GÅ‚os Daerona. Saenna bÅ‚yskawicznie odwróciÅ‚a siÄ™ w kierunku tego gÅ‚osu. Przerażone spojrzenie jej oczu padÅ‚o na półprzezroczystÄ… twarz Daerona. - Witaj ukochana. Chyba jeszcze mnie pamiÄ™tasz? PamiÄ™tasz jak razem byliÅ›my szczęśliwi? Tak, widzÄ™ w twoich oczach, że to wciąż gÅ‚Ä™boko tkwi w twoim sercu. Choć do mnie. No dalej nie bój siÄ™... Przecież nigdy bym ci nic nie zrobiÅ‚, prawda? Może zataÅ„czymy... albo zagrajmy coÅ› razem. Tak to jest dopiero myÅ›l. Choć do mnie. Znowu razem ruszymy w Å›wiat z pieÅ›niÄ… na moich ustach i muzykÄ… na twoich skrzypcach. No dalej Sae... nie bój siÄ™... to nie bÄ™dzie bolaÅ‚o... nawet nie poczujesz, a później przez wieczność bÄ™dziemy razem. SÅ‚yszysz ukochana... Razem przez caÅ‚Ä… wieczność. Oboje martwi, ale razem. Chyba mnie nie zostawisz. Tak bardzo tÄ™skniÅ‚em za tobÄ…. *** “Arammadios zbliżyÅ‚ Å›wiece do jednej z magicznych lamp. PÅ‚omieÅ„ natychmiast przeskoczyÅ‚ na knot, sprawiajÄ…c, że w szaÅ‚asie kapÅ‚ana zrobiÅ‚o siÄ™ nieco jaÅ›niej. Arammadios poÅ‚ożyÅ‚ Å›wiece na stole, na którym jeszcze do niedawna staÅ‚o jedzenie, poczym wróciÅ‚ do łóżka. ByÅ‚ bardzo stary i nawet tak krótki spacer byÅ‚ dla niego wielkim wysiÅ‚kiem. Dawniej mógÅ‚ iść wiele, wiele kilometrów i w ogóle siÄ™ nie zmÄ™czyć, ale teraz chorowite i sÅ‚abe ciaÅ‚o odmawiaÅ‚o posÅ‚uszeÅ„stwa. KapÅ‚an powoli osunÄ…Å‚ siÄ™ na koce, które skÅ‚adaÅ‚y siÄ™ na jego łóżko zamknÄ…Å‚ oczy. MyÅ›lami wróciÅ‚ do tych chwil sprzed paru godzin, kiedy to ta cudowna muzyka pozwoliÅ‚a mu oderwać siÄ™ od rzeczywistoÅ›ci. KapÅ‚an leżaÅ‚ w swoim łóżku, jednak jego myÅ›li byÅ‚y gdzieÅ› bardzo daleko, wÅ›ród wspomnieÅ„ dawnych dni. GwaÅ‚towny krzyk wyrwaÅ‚ go z półsnu. ÅšwiatÅ‚a na zewnÄ…trz pogasÅ‚y, a chwile po nich zachwiaÅ‚y siÄ™ pÅ‚omienie magicznych lamp. Przez chwilÄ™ migotaÅ‚y niepewnie poczym zaklÄ™cie, które podtrzymywaÅ‚o ich istnienie straciÅ‚o moc, a same lampy pogasÅ‚y. Tylko Å›wieczka, zapalona przez kapÅ‚ana, wciąż swym sÅ‚abym blaskiem staraÅ‚a siÄ™ odgonić mrok. Do Å›rodka wpadÅ‚ mężczyzna, jeden z wartowników, tych którzy pilnowali wejÅ›cia do domu kapÅ‚ana, przetoczyÅ‚ siÄ™ po podÅ‚odze i znieruchomiaÅ‚ leżąc na plecach. Arammadios spróbowaÅ‚ wstać i ruszyć na pomoc, ale nagle coÅ› wpadÅ‚o do Å›rodka. Jedna biaÅ‚a sylwetka skoczyÅ‚a na czÅ‚owieka, który wÅ‚aÅ›nie próbowaÅ‚ podnieść siÄ™ z ziemi. Kolczaste ciaÅ‚o owinęło siÄ™ wokoÅ‚o nieszczęśnika, który zaczÄ…Å‚ wrzeszczeć z bólu. Druga z biaÅ‚ych istot bÅ‚yskawicznie rzuciÅ‚a siÄ™ na kapÅ‚ana. Arammadios nie miaÅ‚ dość siÅ‚, żeby obronić siebie, czy kogokolwiek innego. Setki maÅ‚ych igieÅ‚ wbiÅ‚o siÄ™ w caÅ‚e ciaÅ‚o kapÅ‚ana w poszukiwaniu krwi. Ból byÅ‚ niesamowity i jeszcze siÄ™ zwiÄ™kszyÅ‚ gdy rzÄ…dna krwi istota, wyrywaÅ‚a swoje igÅ‚y z ciaÅ‚a ofiary i wbijaÅ‚a je na nowo w innym miejscu. Pomimo olbrzymiego cierpienia Arammadios myÅ›laÅ‚ tylko o modlitwie. W jego sercu wciąż pÅ‚onÄ…Å‚ pÅ‚omieÅ„ wiary i nadziei, że jego bóg pomoże uratować obóz. Ciemność zamknęła siÄ™ wokoÅ‚o Arammadiosa... Stary kapÅ‚an umarÅ‚... Jego wiara nie uratowaÅ‚a niczyjego życia... Nie pozwoliÅ‚a uniknąć bólu... Nie powstrzymaÅ‚a zÅ‚a... WymagaÅ‚a od niego wszystkiego, a w zamian nie daÅ‚a nic. Taka wÅ‚aÅ›nie jest wiara... bezużyteczna... W szaÅ‚asie Arammadiosa niewielki pÅ‚omieÅ„ Å›wiecy zakoÅ‚ysaÅ‚ siÄ™ i zgasÅ‚.” *** Sylwetka Daerona rozpÅ‚ynęła siÄ™ w powietrzu, zostawiajÄ…c kolejne puste miejsce w sercu Saenny. Skrzypaczka jeszcze przez chwile spoglÄ…daÅ‚a na miejsce gdzie przed chwilÄ… znajdowaÅ‚ siÄ™ jej ukochany. Teraz byÅ‚a tam tylko ciemność. Saenna rozejrzaÅ‚a siÄ™ po okolicy. Tuż obok niej stali Almirith i Marcepanek, ale nigdzie nie byÅ‚o widać druida. NizioÅ‚ka, jak przez mgÅ‚Ä™ widziaÅ‚a niewyraźny obraz towarzysza, który z oszalaÅ‚ym bÅ‚yskiem w oku, wbiegÅ‚ do lasu. Saenna nie miaÅ‚a wÄ…tpliwoÅ›ci, że wÅ‚aÅ›nie straciÅ‚a kolejnego towarzysza, ale nie miaÅ‚a dość siÅ‚ by zdobyć siÄ™ na choćby jednÄ… Å‚zÄ™. Dla niej jednej byÅ‚o za wiele tego wszystkiego, ale wiedziaÅ‚a, że nie może siÄ™ poddać. GdzieÅ› tam, na koÅ„cu tej szalonej wÄ™drówki czekaÅ‚ na niÄ… jej ukochany... prawdziwy i żywy. Saenna nie potrafiÅ‚a powiedzieć skÄ…d ma te pewność, ale miaÅ‚a jÄ… i to wystarczyÅ‚o. Jeszcze raz spojrzaÅ‚a po towarzyszach, którzy wÅ‚aÅ›nie budzili siÄ™ z wÅ‚asnych wizji. Już chciaÅ‚a coÅ› do nich powiedzieć. Cokolwiek, byle tylko wypeÅ‚nić nieznoÅ›nÄ… cisze, ale jej oko przyciÄ…gnÄ…Å‚ ruch, tuż na granicy Å›wiatÅ‚a. Pomimo, że Sae widziaÅ‚a maÅ‚Ä… istotÄ™ tylko przez chwile, nie mogÅ‚a siÄ™ mylić- szczur szpieg wÅ‚aÅ›nie ich wyminÄ…Å‚ i mknÄ…Å‚ gdzieÅ› w noc. Ty razem Sae nie miaÅ‚a zamiaru podarować stworzeniu. RuszyÅ‚a biegiem, a jej towarzysze tuż za niÄ…. PogoÅ„ nie byÅ‚a dÅ‚uga, podobnie jak poprzednim razem, ale nie skoÅ„czyÅ‚a siÄ™ sukcesem. Goniony i goniÄ…cy wypadli z lasu na jedynÄ… polanÄ™, jaka byÅ‚a w okolicy. JedynÄ… i olbrzymiÄ…. Podczas gdy bohaterowie zatrzymali siÄ™ na granicy lasu, z obrzydzeniem i przerażeniem patrzÄ…c na okolice, szczur dobiegÅ‚ do stóp swojego pana i po dÅ‚ugiej szacie wdrapaÅ‚ siÄ™ na jego ramiÄ™. Bohaterowie stali na granicy lasu, a przed nimi malowaÅ‚ siÄ™ niezwykÅ‚y widok. Na Å›rodku polany rosÅ‚o olbrzymie drzewo. Podobnie do wszystkich pozostaÅ‚ych byÅ‚o biaÅ‚e, ale w niektórych miejscach widać byÅ‚o czerwone zgrubienia przypominajÄ…ce żyÅ‚y. Drzewo byÅ‚o ogromne, na tyle, że nikÅ‚o gdzieÅ› w mroku wysoko nad gÅ‚owami bohaterów. Olbrzymie, rozÅ‚ożyste gaÅ‚Ä™zie roÅ›liny obejmowaÅ‚y niemal caÅ‚Ä… polanÄ™. Najgorszy jednak widok byÅ‚ u samego spodu, tuż przy ziemi. WokoÅ‚o drzewa wykopano parÄ™ sadzawek, które aktualnie wypeÅ‚nione byÅ‚y krwiÄ…. Potężne korzenie, po części zanurzone w krwawych kÄ…pielach, powoli wchÅ‚aniaÅ‚y posokÄ™. WokoÅ‚o jezior krwi ustawiaÅ‚y siÄ™ te dziwne, biaÅ‚e istoty, każde czekajÄ…c na swojÄ… kolej, a gdy ta nadchodziÅ‚a, jedno z gaÅ‚Ä™zi olbrzymiego drzewa chwytaÅ‚o potwora, wznosiÅ‚o go ponad sadzawkÄ™, a nastÄ™pnie miażdżyÅ‚o, przy okazji wyciskajÄ…c cennÄ… krew. Temu wszystkiemu ze spokojem przyglÄ…daÅ‚a siÄ™ dziwna, zdeformowana istota. Z grubsza przypominaÅ‚a starego czÅ‚owieka, ale caÅ‚e jej ciaÅ‚o byÅ‚o nienaturalnie powykrzywiane. Tylko jedno, wyÅ‚upiaste oko patrzyÅ‚o na Å›wiat, podczas, gdy drugi oczodół byÅ‚ caÅ‚kowicie pusty. RÄ™ce pokryte dziwnÄ… naroÅ›lÄ…, wyglÄ…daÅ‚y jakby ktoÅ› pozamieniaÅ‚ je miejscami. Dziwaczna istota nie byÅ‚a szczególnie wysoka, a garb na plecach wcale nie poprawiaÅ‚ tego wrażenia. Jedyne oko odwróciÅ‚o siÄ™ w stronÄ™ bohaterów. DÅ‚ugi, czarny jÄ™zyk oblizaÅ‚ spierzchniÄ™te wargi. - DÅ‚ugo na was czekaÅ‚em. NieÅ‚adnie jest siÄ™ spóźniać, ale może to i lepiej. Moje stworzonka bÄ™dÄ… miaÅ‚y wiÄ™cej czasu na wymordowanie tej parodii wioski i przyniesienie mi drogocennej krwi ich mieszkaÅ„ców Tak, tak bÄ™dzie stanowczo lepiej. A co do was... pewnie macie pytania. Pytajcie. Ja o was wiem wszystko- to mówiÄ…c istota pogÅ‚askaÅ‚a szczura, który siedziaÅ‚a na jej ramieniu- wiÄ™c dam wam szanse, żebyÅ›cie też siÄ™ czegoÅ› dowiedzieli. No chyba, że tak bardzo wam siÄ™ spieszy, żeby umrzeć. Harpo Gnom ostrożnie zbliżaÅ‚ siÄ™ do dziwnych sÅ‚upów. Diamenty wabiÅ‚y i kusiÅ‚y, ale Harpo wiedziaÅ‚, że to wszystko wyglÄ…da podejrzanie. Można by powiedzieć, że zbyt piÄ™knie, żeby mogÅ‚o być prawdziwe. Vinni ostrożnie szedÅ‚ za przyjacielem, czujnie rozglÄ…dajÄ…c siÄ™ dookoÅ‚a. KrysztaÅ‚y na sÅ‚upach i ten w Å›cianach przyciÄ…gaÅ‚y jego uwagÄ™, ale na razie postanowiÅ‚ posÅ‚uchać towarzysza i niczego nie ruszać. Gnom z towarzyszem zbliżyÅ‚ siÄ™ do jednego ze sÅ‚upów. W tej sytuacji bliskość nie byÅ‚a rozsÄ…dnym wyborem. CoÅ› w klejnocie zaiskrzyÅ‚o, coÅ› rozbÅ‚ysÅ‚o i dwie bÅ‚yskawice wystrzeliÅ‚y z diamentu. Pierwsza z nich trafiÅ‚a w gnoma. SiÅ‚a zaklÄ™cia byÅ‚a dostateczna, żeby zwalić go z nóg, ale czarcia natura jego przodków, zapewniÅ‚a mu ochronÄ™ przez tego typu atakami. Niestety Vinni nie miaÅ‚ wÅ›ród rodziców, ani przodków, żadnych nadnaturalnych istot i w jego przypadku zaklÄ™cie zadziaÅ‚aÅ‚o bardzo skutecznie. Mężczyzna padÅ‚ nieprzytomny na ziemie, a jego twarz wykrzywiÅ‚a siÄ™ w dziwacznym grymasie zaskoczenia. W diamencie na nowo zalÅ›niÅ‚y niewielkie iskry... *** Learion Aylinn - Dobra mam tego dość. Learion usÅ‚yszaÅ‚ ciężkie kroki Fristusa. JeÅ›li sÅ‚uch nie myliÅ‚ gnoma, a rzadko siÄ™ to zdarzaÅ‚o, to jego towarzysz szedÅ‚ wprost na planszÄ™ z literami. Learion już miaÅ‚ zamiar powstrzymać Fristusa, ale byÅ‚o już za późno. W powietrzu rozlegÅ‚ siÄ™ dziwny dźwiÄ™k dzwoneczków. Co, jak co, ale to na pewno byÅ‚o zaskoczeniem dla Leariona. Jeszcze bardziej siÄ™ zdziwiÅ‚, gdy jego oczom ukazaÅ‚ siÄ™ obraz. Fristus ze spokojem staÅ‚ na jednej z pÅ‚yt, tej na której znajdowaÅ‚o siÄ™ „P“. Litera pod jego stopami emanowaÅ‚a lekkim blaskiem, a sam Fristus przyglÄ…daÅ‚ siÄ™ temu ze zdziwieniem. - Ha! WiedziaÅ‚em, że to tylko sztuczka. Choć Learionie, tu nie ma żadnego hasÅ‚a, a ten pierwszy sÅ‚up ognia byÅ‚ tylko po to, żeby nas odstraszyć. Jakby na dowód swojej teorii, Fristus postÄ…piÅ‚ krok naprzód. Learion skrzywiÅ‚ siÄ™ widzÄ…c oczami Fialara, jak czÅ‚owiek staje na kolejnej tablicy. Ta podobnie do poprzedniej zapÅ‚onęła lekkim Å›wiatÅ‚em, a gdzieÅ› zpod sufitu, do uszu gnoma dotarÅ‚ dźwiÄ™k dzwoneczków. I ku wielkiemu zdumieniu Fialara i jego pana, Fristus wciąż byÅ‚ żywy. - No idziesz gnomie, czy nie? Sam widzisz, że nie ma siÄ™ czego obawiać. Fristus postÄ…piÅ‚ kolejny krok naprzód. Tym razem, jednak szczęście siÄ™ od niego odwróciÅ‚o. Nie byÅ‚o dzwoneczków, a tablica nie zapaliÅ‚a siÄ™. Bynajmniej nie tak jak poprzednie, które zgasÅ‚y, gdy tylko czÅ‚owiek stanÄ…Å‚ na niewÅ‚aÅ›ciwej pÅ‚ycie. Powietrze w pomieszczeniu staÅ‚o siÄ™ naglÄ™ bardzo gorÄ…ce. Do uszu Leariona doszedÅ‚ dość znajomy dźwiÄ™k- szumi pÅ‚omieni stepujÄ…cych z sufitu. Zaraz potem rozlegÅ‚ siÄ™ krótki, urwany wrzask Fristusa, gdy kolumna ognia spadÅ‚a wprost na niego. W nastÄ™pnej chwili wydarzyÅ‚o siÄ™ wiele rzeczy równoczeÅ›nie. Przed oczami Leariona ukazaÅ‚ siÄ™ obraz żywej pochodni w jakÄ… zamieniÅ‚ siÄ™ Fristus. CzÅ‚owiek rzuciÅ‚ siÄ™ na ziemie tuż nieopodal gnoma, toczÄ…c siÄ™ na wszystkie strony i ze wszystkich siÅ‚ starajÄ…c siÄ™ ugasić pÅ‚omienie. Learion od razu rzuciÅ‚ siÄ™ na ratunek towarzyszowi, oczywiÅ›cie pilnujÄ…c, żeby samemu siÄ™ nie zapalić. Niestety jego próby byÅ‚y skazane na porażkÄ™. CaÅ‚y Fristus byÅ‚ ogarniÄ™ty pÅ‚omieniami, a co gorsza czÅ‚owiek wpadÅ‚ w panikÄ™ i jeszcze bardziej utrudniÅ‚ ugaszenie ognia. W caÅ‚ym tym zamieszaniu, wizja pÅ‚onÄ…cego towarzysza, zmieniÅ‚a siÄ™ na innÄ…. Tuż przed pÅ‚ytÄ… przedstawiajÄ…cÄ… literÄ™ „P” staÅ‚a przepiÄ™kna kobieta, wyglÄ…dajÄ…ca na najwyżej osiemnaÅ›cie lat. . *** Przed oczami Leariona ukazaÅ‚a siÄ™ jakÄ…Å› przepiÄ™kna, wyidealizowana kobieta, taka, której blask nie może zostać w ukryciu w najciemniejszÄ… z nocy. WspaniaÅ‚e, kobiece ksztaÅ‚ty, gÅ‚adka skóra, peÅ‚ne piersi, trochÄ™ piegów i kilka pieprzyków podkreÅ›lajÄ…cych urodÄ™. PeÅ‚ne, czerwone usta, maÅ‚y nos, lekko wypukÅ‚e koÅ›ci policzkowe. Oblicze muzy. I jeszcze te wÅ‚osy. SiÄ™gajÄ…ce pasa, dÅ‚ugie fale, ni to rude, ni to blond. Dziewczyna poczÄ…tkowo wyglÄ…daÅ‚a na zaskoczonÄ… widokiem pÅ‚onÄ…cego czÅ‚owieka i gnoma próbujÄ…cego go ugasić, ale trwaÅ‚o to tylko chwile. Niemal natychmiast odzyskaÅ‚a panowanie nad sobÄ…, wykonaÅ‚a jeden, prosty gest i... pÅ‚omienie otaczajÄ…ce Fristusa zmalaÅ‚y, a sekundÄ™ później wygasÅ‚y caÅ‚kowicie. Mężczyzna kuliÅ‚ siÄ™ na ziemi i nawet bez patrzenia można byÅ‚o siÄ™ domyÅ›lić, że jego poparzenia nie sÄ… powierzchowne. *** Foncroyss - Dobrzy ludzie... Jeden z merkantów skrzywiÅ‚ siÄ™, zupeÅ‚nie jakby sÅ‚owo „ludzie” byÅ‚o jakÄ…Å› obrazÄ…. Jednak o wiele wiÄ™kszym zaskoczeniem byÅ‚o to, że merkanta wyraźnie zrozumiaÅ‚ wypowiedziane po ukraiÅ„sku sÅ‚owa. Foncroyss nie potrafiÅ‚ ukryć zaskoczenia, zresztÄ… byÅ‚ zbyt zmÄ™czony, żeby nawet próbować. - Panowie, pozdrawiam was. ProszÄ™ o... wybaczenie za wtargniÄ™cie. Jestem ranny jak i mój towarzysz. JesteÅ›my ziÄ™bniÄ™ci. Obdrapani. ZmÄ™czeni jak cholera. I gÅ‚odni. BÅ‚agam was z caÅ‚ego serca pomóżcie... jeÅ›li tylko istniejecie. Foncroyss powoli osunÄ…Å‚ siÄ™ na ziemie. Tuż obok siebie uÅ‚ożyÅ‚ HarwiÅ‚Ä™ i natychmiast zabraÅ‚ siÄ™ za sprawdzanie stanu towarzysza. Nie zwracaÅ‚ już nawet uwagi na grupÄ™ merkantów, którzy naradzali siÄ™ miedzy sobÄ…, w jakimÅ› dziwacznym, nieznanym Albertowi jÄ™zyku. Po chwili narady trzech merkantów ruszyÅ‚o w kierunku przybyszów, a czwarty ruszyÅ‚ ku rzeczÄ… miedzy planarnych kupców. ZadziwiajÄ…ce, jak szybko potrafiÄ… siÄ™ poruszać tak wysokie i na pozór niezrÄ™czne istoty. Zanim Foncroyss zdążyÅ‚ odnaleźć puls przyjaciela, jeden z merkantów poÅ‚ożyÅ‚ mu dÅ‚onie na ramionach i delikatnie, aczkolwiek stanowczo dociÄ…gnÄ…Å‚ od towarzysza. - Nie martw siÄ™ o niego. JeÅ›li żyje, moi przyjaciele wyleczÄ… jego rany, a my w tym czasie zajmiemy siÄ™ tobÄ…. Merkanta odciÄ…gnÄ…Å‚ Foncroyssa na bok bliżej dziwnych pakunków. Jeden z jego towarzysz podaÅ‚ mu butelkÄ™ wypeÅ‚nionÄ… jakimÅ› Å›mierdzÄ…cym i na pierwszy rzut oka ohydnym pÅ‚ynem. Merkanta zrÄ™cznie jÄ… odkorkowaÅ‚, przy pomocy dÅ‚ugich, chudych palców i podaÅ‚ jÄ… Albertowi. - Pij, to dobrze ci zrobi. Szczególnie na te trzÄ™sÄ…ce siÄ™ rÄ™ce. Foncroyss niepewnie spojrzaÅ‚ na pÅ‚yn. PachniaÅ‚ ohydnie, a wyglÄ…daÅ‚ jeszcze gorzej, jednak Albert nie miaÅ‚ wiÄ™kszego wyboru. Powolnym, wrÄ™cz teatralnym gestem, uniósÅ‚ butelkÄ™ do ust i pozwoliÅ‚ by niewielka ilość zielonkawego pÅ‚ynu wpÅ‚ynęła mu do gardÅ‚a. ZupeÅ‚nie, jak siÄ™ spodziewaÅ‚, pÅ‚yn byÅ‚ ohydny i Foncroyss ledwo powstrzymywaÅ‚ odruch wymiotny. Stopniowo, Å‚yk po Å‚yku, wypiÅ‚ zawartość butelki, caÅ‚y czas bÄ™dÄ…c obserwowanym przez swojego opiekuna. Po wypici naparu w ogóle nie czuÅ‚ siÄ™ lepiej, ale na szczęście nie byÅ‚o mu też gorzej. - Dobrze, a teraz chodź za mnÄ…. Dam ci nowe szaty i coÅ› do zjedzenia, a później opowiesz mi co wydarzyÅ‚o siÄ™ tobie i twojemu towarzyszowi. Wysoki, szczuÅ‚y merkanta poprowadziÅ‚ go w stronÄ™ jednego z kufrów. Z odmÄ™tów szaty wyciÄ…gnÄ…Å‚ pÄ™k kluczy, wybraÅ‚ jeden z nich, duży wykonany ze srebra i otworzyÅ‚ skrzynie. Oczom Alberta ukazaÅ‚y siÄ™ najdziwniejsze stroje. Å»adnego z nich, Albert nigdy nie widziaÅ‚. Po paru chwilach grzebania, merkanta wyjÄ…Å‚ z kufra jednÄ… z szat, przypominajÄ…cÄ… jego wÅ‚asnÄ…, tylko trochÄ™ mniejszÄ… i podaÅ‚ jÄ… Albertowi. Ten przyjÄ…Å‚ ubranie z wdziÄ™cznoÅ›ciÄ…, choć nie byÅ‚ do koÅ„ca pewien, czy jest to darmowy podarunek, o ile to w ogóle jest podarunkiem. ZaÅ‚ożenie dziwacznego, wielowarstwowego ubrania zajęło Albertowi parÄ™ minut, ale jakoÅ› w koÅ„cu siÄ™ udaÅ‚o. W dziwnej ciemnoniebieskiej szacie, wyglÄ…daÅ‚ na jakiegoÅ› wariata, co to wierzy, że jest magiem, czy kimÅ› w tym rodzaju. Choć z drugiej strony skoro merkanci okazali siÄ™ czymÅ› wiÄ™cej niż zÅ‚udzeniem, to może magia też wcale nie byÅ‚a szaleÅ„stwem? Niestety Foncroyss nie miaÅ‚ czasu, żeby siÄ™ nad tym zastanowić. Merkanta, który potraktowaÅ‚ go tak uprzejmie, ruchem rÄ™ki, zaprosiÅ‚ go do siebie i swoich przyjaciół. Albert czuÅ‚ siÄ™ strudzony i najchÄ™tniej padÅ‚by do łóżka i zasnÄ…Å‚, ale nie mógÅ‚ odmówić gospodarzÄ…. ZbliżyÅ‚ siÄ™ wiec do grupy kupców, po drodze dostrzegajÄ…c HarwiÅ‚Ä™, który leżaÅ‚ przykryty paroma warstwami koców, ale najwyraźniej zdrów i żyw, i zgodnie z poleceniem przewodnika grupy usiadÅ‚ obok nich, przy urzÄ…dzeniu, które przypominaÅ‚o duży żarnik, a od którego biÅ‚o przyjemne ciepÅ‚o. Chwile milczenia przerwaÅ‚ gÅ‚os jednego z merkantów. -A zatem teraz opowiedz nam, co przydarzyÅ‚o siÄ™ tobie i twojemu towarzyszowi. Ostatnio edytowane przez Markus : 28-06-2007 o 11:38. |
29-06-2007, 22:17 | #126 |
Reputacja: 1 | Harpo poczuł jak przebiega przez niego impuls elektryczny, ale krew jego ojca osłoniła go przed skutkiem zaklęcia. Gnom usłyszał za sobą łoskot upadającego ciała...Vinnie nie miał tyle szczęścia. Harpo sprawdził puls Vinniego i odciągnął z niemałym trudem ciężkiego człowieka. - Ok, teoria, że diamenty stanowią soczewki w jakimś optycznym mechaniźmie.. właśnie upadła.- pomyślał gnom. Harpo zaczął badać pomieszczenie ze szczególnym uwzględnieniem płaskorzeźb. Być może poprzez nie uda mu się dowiedzieć co to za miejsce, i ewentualnie odkryje drogę ucieczki. Nie śpieszył się przy tym. Vinnie potrzebuje odpoczynku, a i sam Harpo też. Gnom musiał przed sobą przyznać, że perspektywa agonii Vinniego nie wzbudziła w nim aż takiego smutku jakiego się spodziewał...Z drugiej strony podświadomie wiedział, że ta istota, tak naprawdę nie jest Vinnim. A on już swój żal raz wypłakał.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
30-06-2007, 20:36 | #127 |
Reputacja: 1 | Valquar Valquar wypiÅ‚ zawartość fiolki. Mikstura miaÅ‚a dziwny smak. PoczÄ…tkowo nie byÅ‚a jakoÅ› specjalnie gorzka. Można byÅ‚o powiedzieć, że kwaÅ›ny. A pogeum oddziaÅ‚ywania smakowego rozpoczęło siÄ™ dopiero później i byÅ‚o okropne. Oczy Valquara zaszÅ‚y mgÅ‚Ä… i zaÅ‚zawiÅ‚y. Kiedy wzrok powróciÅ‚ elfowi do normy, ten rzekÅ‚ cicho do Sunimosa: -CoÅ› ty mi daÅ‚, czÅ‚owieku? CzuÅ‚em siÄ™ tak, jakbym miaÅ‚ za chwilÄ™ wyzionąć ducha! Sunimos nie odzywaÅ‚ siÄ™ jednak. Valquar widziaÅ‚, że czÅ‚owiek obserwuje sytuacjÄ™, wiÄ™c wstrzymaÅ‚ siÄ™ z dalszym narzekaniem. Potem usÅ‚yszaÅ‚ relacjÄ™ z tego, co znajdowaÅ‚o siÄ™ za gÅ‚azem. "Cóż – pomyÅ›laÅ‚ – trzeba to jakoÅ› urzÄ…dzić. Nie można czekać bezczynnie na to, co zrobiÄ… drowy ... Drowy! - To sÅ‚owo wyrażaÅ‚o caÅ‚Ä… niechęć, jakÄ… do nich żywiÅ‚. Tylko niechęć, bo sÅ‚yszaÅ‚ już o przypadkach, kiedy takie mroczne elfy byÅ‚y dobre. Ale co z tego? ZamierzaÅ‚y teraz sprofanować Å›wiÄ™te relikwie elfów z powierzchni. Być może nawet relikwie samego Corellona Larethiana ... Nie zapobieżenie temu byÅ‚oby chyba gorsze niż Å›mierć. A on byÅ‚ w pojedynkÄ™ zbyt sÅ‚aby, by zrobić cokolwiek. -A ty, Sunimosie? Nie mógÅ‚byÅ› do nich strzelać? Wiesz, że bardzo mógÅ‚byÅ› pomóc. Chyba, że siÄ™ boisz. Nie uważam, że szukanie drugiego wyjÅ›cia byÅ‚oby dobrym rozwiÄ…zaniem. Drowy mogÅ‚yby uciec przed jego znalezieniem! W tym samym momencie elf poczuÅ‚ ponowny ból. MiaÅ‚ nadziejÄ™, że mikstura szybko zacznie dziaÅ‚ać, bo jeÅ›li nie ... to jak bÄ™dzie mógÅ‚ zniszczyć te drowy? JeÅ›li tego nie zrobi, to czy bÄ™dzie mógÅ‚ powrócić do swego ludu? A nawet jeÅ›li, to czy jego rÄ™ka kiedykolwiek wydobrzeje? ZastanawiajÄ…c siÄ™ wyjrzaÅ‚ za kamieÅ„ rozglÄ…dajÄ…c siÄ™, czy nie znajdzie tam jakichÅ› udogodnieÅ„ terenu. Być może udaÅ‚oby siÄ™ zrzucić na droy lawinÄ™ kamieni? Valquar rozpoczÄ…Å‚ modlitwÄ™ do Corellona, aby ten pomógÅ‚ mu znaleźć odpowiednie wyjÅ›cie z sytuacji.
__________________ "Gdzie pojawiła się pierwsza pierwotna komórka, tam i ja się pojawiłem. Kiedy ostatnie życie czołgać się będzie pod stygnącymi gwiazdami, tam i ja będę." |
03-07-2007, 14:48 | #128 |
Reputacja: 1 | Sae usłyszała głos z zaświatów... głos, który nie istniał. Tyle razy o nim śniła, marzyła - tęskniła za jego ciepłą barwą, ukrytym rozbawieniem, czasem szorstkością... Z Daeronem podróżowała długo - i zdaje jej się, że kochała go zawsze. Był jej bratnią duszą, przyjacielem, druhem - a w tajemnicy także upragnionym mężczyzną. Nigdy nie wypowiedział do niej słów 'ukochana', 'jedyna', 'moja' - i niziołka nie oczekiwała tego po nim, nie próbowała też zmienić jego serca. Wystarczało jej codzienne bycie razem, wspólne posiłki, spanie, włamania, ucieczki i burdy - no i muzyka... Ich wspólne nuty mogły poruszyć góry, mogły zmienić porządek świata i każde ludzkie serce... a przynajmniej tak Saenna to odczuwała. Nic nie było w stanie przeszkodzić fali ich muzyki kiedy zdecydowali się ją uwolnić - ale to już się skończyło. Śmierć Daerona niziołka starannie wyparła ze swoich wspomnień - była jednakże faktem. Teraz zaś pojawiła się ta zjawa, ten złotousty duch mówiący głosem jej ukochanego, posiadający cień jego twarzy... ale jednocześnie tak inny. Daeron nigdy tak słodko nie mówił do niziołki, nigdy nie zaklinał jej swoim głosem - raczej żartował w sposób pozornie szorstki... a w rzeczywistości podszyty ciepłym uczuciem. Cóż... zdecydowanie zbyt braterskim. Teraz w oczach Sae natychmiast pojawiły się łzy... i chociaż prośby zjawy uderzały w czułą strunę jej duszy - nie zamierzała im ulec. To nie był Dae. Dae nie istniał. Mała figurka z zaciśniętymi powiekami przeciągnęła smyczkiem po strunach skrzypiec - a cichy dźwięk jaki to spowodowało był bardziej przenikliwym, zgrzytliwym dysonansem niż muzyczną nutą. *** Po przebudzeniu z tego sennego marzenia - albo zesłanej celowo kłamliwej wizji - niziołka skupiła całą swoją wolę na powrocie do rzeczywistości. Kilka razy musiała sobie powtarzać, że to tylko sen... jedno było pewne. Ktokolwiek spowodował te widzenia przynajmniej częściowo zaszkodził im. Kolejny towarzysz zginął, a jego odnalezienie może być równie trudne jak wydostanie się stąd. "Cóż... spróbujemy." Gdy tylko pojawiła się okazja do działania - Sae skorzystała z niej. W drugi tego dnia pościg za szczurem Sae włożyła wszystkie swoje siły... a nawet więcej, gdyż *tęsknota - frustracja - złość* dodawały jej jakby skrzydeł. Cóż... tym razem dotarli już chyba do serca tego makabrycznego lasu-nielasu. Nie ma czego dalej szukać. Niziołka padła na ziemię a jej drobnym ciałem wstrząsnęły konwulsje - mimo niezłomnego ducha skrzypaczka na widok potwornego drzewa po prostu musiała pozbyć się z żołądka całej jego zawartości. |
03-07-2007, 22:23 | #129 |
Reputacja: 1 | Elf stawiaÅ‚ kroki ostrożnie idÄ…c jako straż przednia grupy. DÅ‚onie wojownika caÅ‚y czas spoczywaÅ‚y na rÄ™kojeÅ›ciach mieczy, a zmysÅ‚y wytężone do maksimum caÅ‚y czas przenikaÅ‚y otoczenie, gotowe na nawet najmniejszÄ… oznakÄ™ niebezpieczeÅ„stwa zaalarmować Almiritha. Ciemność spowijajÄ…ca poszycie leÅ›ne agresywnie wdzieraÅ‚a siÄ™ do strefy wyznaczanej przez Å›wiatÅ‚o ich lamp. Na szczęście pÅ‚onęły one caÅ‚y czas swym blaskiem, wszyscy dobrze wiedzieli, że tylko one stojÄ… pomiÄ™dzy ich życiem a Å›mierciÄ… z rÄ…k krwiożerczych potworów. GaÅ‚Ä™zie krwiożerczych drzew wyciÄ…gaÅ‚y ku nim swoje dÅ‚ugie, sÄ™kate odroÅ›la, bardziej przypominajÄ…ce groteskowe konstrukty jakiegoÅ› szalonego nekromanty, niż części roÅ›lin. Jedyne na czym im zależaÅ‚o to ich krew. GdzieÅ› odmÄ™tach atramentowej przestrzeni lÅ›niÅ‚y czerwonym blaskiem oczy, uważnie obserwujÄ…ce każdy ich ruch. Gotowe by zareagować na najmniejszÄ… oznakÄ™ sÅ‚aboÅ›ci z ich strony. Lasy zawsze kojarzyÅ‚y mu siÄ™ ze spokojem, harmoniÄ… i poczuciem równowagi fizycznej i duchowej. Teraz idÄ…c przez tÄ™ groteskowÄ… karykaturÄ™ puszczy, czuÅ‚ dokÅ‚adnie antagonistyczne emocje: zagrożenie, tyraniÄ™ i wszechobecnÄ… nienawiść. ZwÅ‚aszcza ta ostatnia byÅ‚a bardzo intensywna i namacalna, powietrze byÅ‚o niÄ… przesiÄ…kniÄ™te, wrÄ™cz paraliżowaÅ‚a swojÄ… obecnoÅ›ciÄ…. Elf odwracaÅ‚ siÄ™ co jakiÅ› czas spoglÄ…dajÄ…c na swoich towarzyszy. WiedziaÅ‚, ze oni maja takie same odczucia. ZwÅ‚aszcza martwiÅ‚ siÄ™ o Remoranta, po Å›mierci Sidero, druid zamknÄ…Å‚ siÄ™ w sobie i Almirith ze smutkiem obserwowaÅ‚ pogÅ‚Ä™biajÄ…ca siÄ™ depresjÄ™ drugiego elfa. „Srebrny lew” nie mógÅ‚ siÄ™ skupić to aura tego lasu dziaÅ‚aÅ‚a tak obÅ‚Ä…kaÅ„czo na jego zmysÅ‚y odczuwania. Nagle zatrzymaÅ‚ siÄ™ w pół kroku, usÅ‚yszaÅ‚ dziwne szepty. SpojrzaÅ‚ na towarzyszy, oni chyba też coÅ› usÅ‚yszeli. Nagle rzeczywistość zawirowaÅ‚a, las i czerÅ„ mroku zniknęła, zastÄ…piona przez oÅ›lepiajÄ…cy blask i widmowÄ… postać unoszÄ…cÄ… siÄ™ przed nim. Duch elfa odezwaÅ‚ siÄ™ do niego grobowym gÅ‚osem: - No dalej. Na kolana i bÅ‚agaj o wybaczenie. BÅ‚agaj bym okazaÅ‚ ci Å‚askÄ™. Przecież tego wÅ‚aÅ›nie chcesz. A może pragniesz spokoju sumienia? PewnoÅ›ci, że zrobiÅ‚eÅ› wszystko co mogÅ‚eÅ›? Tak? TAK ZDRAJCO?! A pamiÄ™tasz dzieÅ„ swojej przysiÄ™gi? PamiÄ™tasz swoje wÅ‚asne sÅ‚owa- „Srebrny Lew zawsze broni życia swojego król, Srebrny Lew oddaje życie za króla”. A zatem czemu ja jestem martwy, a ty wciąż cieszysz siÄ™ życiem? Jestem twoim królem! Wciąż nim jestem, a ty winien mi jesteÅ› życie. To ty powinieneÅ› być martwy, a ja wciąż żyć. Jest tylko jeden sposób byÅ› zmazaÅ‚ swoje winy... jeden by twój ojciec nie patrzyÅ‚ na ciebie z pogardÄ…. Oddaj mi swoje ciaÅ‚o! Jako twój król rozkazuje ci, oddaj mi je! Almirith cofaÅ‚ siÄ™ przed kolejnymi sÅ‚owami swego wÅ‚adcy jak przed uderzeniami bicza. „To niemożliwe, to nieprawda” . „Jestem Srebrnym Lwem, nie zawiodÅ‚em”. „PróbowaÅ‚em do koÅ„ca, zabiÅ‚em wielu wrogów panie, by dotrzeć do Ciebie” - jego umysÅ‚ wyrzucaÅ‚ z siebie myÅ›li, nie mógÅ‚ zaakceptować tego co odbieraÅ‚y jego zmysÅ‚y. „To kolejny ponury wybryk tego miejsca”- „Tylko pustka może mnie ocalić.” Wojownik uksztaÅ‚towaÅ‚ w swoim umyÅ›le obraz pÅ‚onÄ…cego ognia, oczyma duszy spoglÄ…daÅ‚ jak wiruje w wiecznym taÅ„cu. WybraÅ‚ jeden pÅ‚omieÅ„, który wyobrażaÅ‚ jego osobÄ™ i przelaÅ‚ w niego wszystkie myÅ›li, obawy, pragnienia, aż nie pozostaÅ‚o nic oprócz pÅ‚omienia i pustki. O niÄ… wÅ‚aÅ›nie jak o mentalnÄ… tarczÄ™ odbijaÅ‚y siÄ™ sÅ‚owa widma, które powoli zanikaÅ‚o… ********** To co zobaczyÅ‚ na polanie sprawiÅ‚o, że po raz pierwszy poczuÅ‚ strach… ***********
__________________ Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451 |
03-07-2007, 23:56 | #130 |
Reputacja: 1 | Wstyd było przyznać, ale gnom tak zafascynował się potencjalnymi rozwiązaniami zagadki, że pierwszą próbę powstrzymania Fristusa podjął dopiero wtedy, gdy ten stał już na pierwszej płycie, co obwieścił wszem i wobec urokliwy dźwięk dzwoneczków. - Fristus... - chciał wyrzec gnom, lecz głos jego utonął w dzwonkach. Drugi krok. Gnom spróbował powtórzyć imię towarzysza, lecz nim przełknął gulę jaka znikąd znalazła się w jego gardle, mężczyzna, zachęcony sukcesem zrobił krok jeszcze. O jeden krok za daleko. O ile "P" czy "o" emanowały blaskiem, o tyle "d" było zgubą. Nie było dzwoneczków, światła, było jedynie niebezpieczeństwo, a młody Aylinn nie mógł wydobyć z siebie w porę głosu. I tym jednak razem szczęście Fristusa okazało się przyjść mu w sukurs tam, gdzie jego towarzysz zawiódł, mimo bowiem dzielnych prób Learion szybko i ze zgrozą pojął, że przyjdzie mu być świadkiem, jak jego towarzysz płonie żywcem. Kiedy jednak włosy jeżyły się na karku gnoma, przerażonego tą perspektywą i panicznie zdwajającego wysiłki, przed oczyma Leariona ukazała się jakąś przepiękna, wyidealizowana kobieta, taka, której blask nie może zostać w ukryciu w najciemniejszą z nocy. Cud ten okazał się nie tylko istną ucztą dla oczu (gdyby tylko była niższa... i gdyby miała nieco inne oczy, takie... bardziej gnomie... przemknęło gnomowi przez głowę) lecz jeszcze wiedział co zrobić, by Fristus mógł w spokoju zemdleć. Lub się skulić. - Na wszystkie me imiona! Pani... brak mi słów by wyrazić jak w porę przyszłaś z pomocą. Learion Aylinn, człek do zajęć wszelakich przy których wzrok nie wadzi. Ten tu, to Fristus, o którego uleczenie błagam, jeśliś i w tych sztukach biegła, wybawicielko, zaś czarna niczym smoła istotka kociej rasy to mój towarzysz od zawsze już chyba, którego zwę Fialarem. Czy wolno mi będzie zapytać Cię pani o ... Twe imię? I powód Twego się tu zjawienia? Nie narzekam, pani, zważ na to. Na me najmniej wdzięczne, nadane mi przez brata imię, nie narzekam, naprawdę. Gnom skłonił się nisko i szczerze, nim kontynuował, sprawdzając przy okazji, czy mówi do widma, czy do istoty cielesnej: - Uratowałaś mego towarzysza pani, masz mą wdzięczność. Czy jest coś, w czym mógłbym Ci pomóc?
__________________ Zamiast PW poślij proszę maila. Stare sesje: Dwanaście Masek - kampania w świecie Legendy Pięciu Kręgów, realia 1 edycji Shiro Tengu Kosaten Shiro |
| |