Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z dziaÅ‚u DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-06-2007, 10:02   #121
 
Tahu-tahu's Avatar
 
Reputacja: 1 Tahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumny
Sae z zaskoczeniem i lekkim niedowierzaniem obserwowała Arammadiosa leczącego jej towarzyszy... spotkanie kogoś tak pomocnego i - zdawałoby się - dobrego w tym miejscu jakoś jej nie pasowało. Cóż - najważniejsze, że kompani zdawali się czuć już lepiej... to pozwoliło niziołce spojrzeć łaskawiej na kapłana - a także jego prośbę.

- Nie mogę usłużyć Ci pieśnią, panie - tą dziedziną podczas naszych podróży zajmował się mój zmarły przyjaciel. - wspomnienie Daerona jak zwykle wprawiło ją w sentymentalny nastrój - Bez trudu jednak przypomnę Ci muzyką Zewnętrze.

Uniosła skrzypce do swojego drobnego podbródka, smyczek nisko ponad nimi... jego pierwsze dotknięcie było lekkie jak wiatr, który nie jest wiatrem a jedynie jego zapowiedzią - prawie niezauważalny ruch powietrza. Po chwili słuchacze już wiedzieli, że będzie to muzyka wiatru właśnie - po pierwszej nucie nastąpiły kolejne: ciche, prawie niezauważalne... a jednak poruszające przestrzeń wokół.
Wiatr w muzyce dziewczyny jakby rozpędzał się - ale nie był jej jedynym tematem. Przemykał nad szumiącymi łanami zbóż, przeplatał się ze śpiewem ptaków, gwizdał w gałęziach wielkich starych drzew... niby była to melodia wiatru, ale opowiadała o świecie, jakiego wszyscy nie widzieli już od dawna. Niziołka wraz z przyspieszeniem tempa muzyki jakby zapadała się w sobie, jej zaciśnięte powieki drgały jakby pod nimi widziała rzeczy o których gra... a teraz w jej muzyce rozpętała się burza. Deszcz obmywał ziemię, wokół pachniało elektrycznością i świeżą zielenią trawy, niebo przetykały błyskawice a muzykę wichru gromy... nikt nie wiedział, jak udaje się dziewczynie wyczarować tyle doznań za pomocą drewnianych skrzypiec.
Nawałnica cichła - a wraz z nią zamierała muzyka. Sae położyła skrzypce na kolanach... ale jeszcze przez długą chwilę siedziała z przymkniętymi oczami.

- Kiedy będziecie gotowi - ruszajmy. Od was zależy, czy pójdziemy wprost do lasu... czy skorzystacie z mojej rady.
 
__________________
"All that we see or seem is but a dream within a dream." E.A.Poe
Odskrzydlenie.
Tahu-tahu jest offline  
Stary 25-06-2007, 19:36   #122
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Bogactwo tej jaskini na moment tylko obudziło złodziejskie instynkty gnoma. Harpo w sumie kradł tylko tyle ile potrzebował by przeżyć...Chciwość nie należała do jego cech.
Przyjrzawszy się ścianom rozpoznał stworzenia na nich przedstawione.. Kuo-Toa
Harpo nie sądził by ta prymitywna podziemna rasa żaboludzi, potrafiła tworzyć coś więcej niż prymitywne malunki naskalne.Przynajmniej takie wrażenie odniósł gnom. Nie..Te dzieła nie mogły być ich tworem... więc kogo? Jakiegoś jubilera chorobliwie zafascynowanego humanoidalnymi żabami?.Gnom rozejrzał się po tym pięknym miejscu i z przerażeniem stwierdził, że wie co ono mu przypomina.. To była złota klatka. A on z Vinnim, stali się jej rezydentami. Niby mogli uciec, ale po prawdzie, nie mieli gdzie.
- Uważaj na wszystko Vinni, to mi pachnie pokojem z pułapkami, a te śliczne klejnociki są chyba przynętą.- rzekł Harpo wskazując na słupy.

Gnom podszedł do diamentów i przyjrzał im się uważnie, a także słupom na których stały, licząc ze znajdzie jakiekolwiek różnice pozwalające ustalić do czego mogą służyć. Już na pierwszy rzut oka, Harpo mógł stwierdzić, że jubiler który je oszlifował znał się na swojej robocie. Ocenił on odległość do otworu przez którą sączyło się światło do tej komnaty.. Zastanawiał się czy przy pomocy Pajęczej Wspinaczki udałoby się stąd wydostać. ..w ostateczności.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 27-06-2007 o 17:04. Powód: Konsultacje z MG
abishai jest offline  
Stary 25-06-2007, 21:57   #123
 
Fitter Happier's Avatar
 
Reputacja: 1 Fitter Happier nie jest za bardzo znany
Kłótnie ucichły, merkanci wyraźnie patrzyli na niego.
Napięcie w powietrzu zaczęło się niemalże krystalizować.

Spokojnie... Tss... To tylko wymysły. Jesteś głodny i zmęczony, to dlatego. Nie ma, nie był... do ciężkiej cholery, przecież właśnie stoją przede mną!

Być może merkanci faktycznie byli jedynie mirażem, wspomnieniem dziwnego snu, który wziął za rzeczywistość czy może - innej rzeczywistości. Ale z własnymi halucynacjami trzeba postępować... no właśnie.
- Dobrzy ludzie... - zaczął, ale otrzeźwienie przyszło szybko.
Głupotą jest zwracać się do merkantów po ukraińsku. Albert miał tylko nadzieję, że Hawriło nie odzyskał jeszcze przytomności, a jeżeli odzyskał i merkanci faktycznie są jedynie majakami, to wybaczy swemu panu i przyjacielowi drobne dziwactwa, zwłaszcza, że ciągle taszczył go na swoich barkach. O ile Hawriło jeszcze żył.
- Panowie, pozdrawiam was - wychrypiał Foncroyss po elfiemu. Zdziwił się, że tak dobrze posługuje się językiem, który rzekomo sam sobie przyśnił. - Proszę o... wybaczenie za wtargnięcie. Jestem ranny jak i mój towarzysz. Jesteśmy ziębnięci. Obdrapani. Zmęczeni jak cholera. I głodni. Błagam was z całego serca - mówiąc to, czuł wyraźnie, jak jest już zdesperowany - pomóżcie... jeśli tylko istniejecie. - wyszeptał.
Nagle poczuł jak już ma wszystkiego dosyć. Pozwolił swoim kolanom na powolne ugięcie się, zsunął Harwiłę ze swoich pleców i delikatnie położył na ziemi. Usiadł na piętach, a leżącemu zaczął spradzać puls.
Był cholernie ciekaw jak zachowają się merkanci. O ile zachowają się w ogóle, a nie rozpłyną w powietrzu.

Sam nie wiedział, co byłoby gorsze.
- Do Sorapy, byle do sorapy - wymamrotał bezwiednie, ujmując dłón przyjaciela i próbując wyczuć tętno.
 

Ostatnio edytowane przez Fitter Happier : 25-06-2007 o 23:24.
Fitter Happier jest offline  
Stary 27-06-2007, 13:52   #124
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Almirith nigdy by się nie spodziewał, że muzyka może nieść ze sobą tak potężny ładunek uczuć i emocji. Choć był elfem, a to oznaczało, że piękno artystycznych doznań nie jest mu obce, musiał przyznać, że bogowie obdarzyli Sae nie lada talentem. Poczuł nagły przypływ siły i zdeterminowania, domyślał się, że jest to łączny skutek muzyki, leczniczej modlitwy kapłana i posiłku.

- Dziękujemy za twa pomoc czcigodny sługo Pana Dróg - powiedział elf zdejmując ze ściany kaganki z płonącym światłem - to na pewno pomoże przebyć nam las tych dziwnych istot. Podał jedną lampę Seannie a drugą Maygarowi.

Wyjście z namiotu spowodowało, że Almirith znalazł się w innym świecie, "niesamowity kontrast" - pomyślał.

- Sae, myślę, że powinniśmy udać się do lasu. Być może tam jest jakaś odpowiedź na nasze pytania. A co do tego szczura i wstrętnego kanibala, wrócimy tu jeszcze po niego. Chcę wyrównać rachunki z tym plugawcem - w oczach elfa zalśniły złowrogie iskierki - i ukrócić ten jego mroczny proceder.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 27-06-2007, 23:10   #125
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany



Magiczna Szkatuła
Obóz „Å‚achmaniarzy”


- Sae, myślę, że powinniśmy udać się do lasu. Być może tam jest jakaś odpowiedź na nasze pytania. A co do tego szczura i wstrętnego kanibala, wrócimy tu jeszcze po niego. Chcę wyrównać rachunki z tym plugawcem i ukrócić ten jego mroczny proceder.

Almirith popatrzył po towarzyszach, upewniając się, że nikt nie ma nic więcej do dodania, poczym ruszył w kierunku lasu. Mieszkańcy obozu obserwowali wędrowców z bezpiecznych schronień swoich lepianek. W migotliwym świetle ognisk i lamp ich twarze budziły trwogę. Wychudzone, pokryte zakrzepłą krwią i brudem, były odbiciem wszystkiego najgorszego, co mogło się przydarzyć w życiu. Jednak najgorsze były ich oczy, puste i martwe. Mówi się, że oczy są odbiciem duszy. Jeśli to prawda, to dusze tych nieszczęśników już dawno umarły. Pozbawione nadziei spojrzenia odprowadzały podróżników aż po sam skraj lasu.

Grupa szła prosto przed siebie, nawet nie wiedząc dokąd zmierza. Nikt nie podał im kierunku, ani nie wskazał drogi. Byli zdani sami na siebie. W słabym świetle lamp widzieli tylko drzewa wokoło i szlak pod nogami. Żadne z podróżników nie odezwało się i nie spojrzało za siebie, na niknące w oddali ogniska.

Atmosfera lasu była przytłaczająca. Nawet ożywione przedmioty, które tak chętnie kłóciły się ze sobą, teraz milczały. Remorant, który od śmierci Sidero całkowicie zamknął się w sobie, teraz niewiele różnił się od mieszkańców obozu. W jego oczach umarła wszelka nadzieja, a on sam zdawał się nie zauważać co się wokoło niego dzieje. Początkowo Sae próbowała jeszcze rozweselać towarzysza, ale w końcu nawet ona musiała się poddać wszechogarniającej, ponurej aurze lasu.

Grupa coraz bardziej zagłębiała się w las. Białe, bezlistne drzewa rosły coraz gęściej, a ich konary sięgały coraz wyżej. Ich gałęzie łapczywie wyciągały się w kierunku podróżników by pochwycić i zmiażdżyć w żelaznym uchwycie. A może to tylko wyobraźnia podróżników czyniła je tak drapieżnymi?

Ciemność gęstniała wokoło grupy bohaterów. Coraz częściej, tuż za granicą światła, majaczyła para czerwonych oczu, wyczekując tylko odpowiedniej okazji by rzucić się na ofiary i odebrać im każdą krople jakże cennej krwi, jaką chowają w swych ciałach. Bohaterowie już od dawna nie widzieli takiej nienawiści i pragnienia śmierci i jeszcze przez długi czas nie dane im było zobaczyć czegoś takiego ponownie.

Podróżnicy wciąż szli, coraz bardziej zmęczeni, z rosnącym strachem w sercach i narastającymi wątpliwościami. A co jeśli szaleniec kłamał? A co jeśli chciał po prostu pozbyć się zagrożenia? Dlaczego nie skorzystali z tego dziwnego kompasu? Dzięki niemu mieliby chociaż pewność, że wyprawa do lasu jest rozsądna. Niestety teraz już było za późno, żeby naprawić stare błędy i trzeba się liczyć z ich konsekwencjami. Być może nawet najgorszymi.

Kolejne parę kroków, kolejne drzewa identyczne do poprzednich i kolejne minuty bezlitośnie przechodzące z teraźniejszości w przeszłość. Sekundy, minuty, godziny- w tym miejscu czas stracił znaczenie. Tu było ważne tylko podążanie dalej i dalej. I właśnie wtedy, w chwili na pozór identycznej, jak miliony przed nią, coś się zmieniło. Gdzieś za granicą słyszalności... W miejscu, gdzie nie mogło usłyszeć go nawet najczulsze ucho... W miejscu istniejącym tylko w wyobraźni, narodził się głos... Głos przeszłości.

Wszyscy zatrzymali się, gdy do ich uszu doleciały pierwsze ciche dźwięki. Z początku niewyraźne i liczne, przypominały wściekłe bzyczenie owadów. Z każdą upływającą sekundą odgłos nabierał siły... stawał się coraz bliższy i wyraźniejszy... tysiące głosów... a każdy starał się przekrzyczeć pozostałe... każdy chciał wypłynąć na wierzch... każdy walczył o miejsce w rzeczywistości...

Niektóre cichły i ginęły, zagłuszone przez pozostałe. Inne nabierały siły i zbliżały się do przerażonych podróżników... aż w końcu wszystkie umilkły... wszystkie poza czterema.

Almirith

- A wiec jednak tu jesteś zdrajco. Po co? Chcesz, żebym wybaczył ci twoje tchórzostwo? Twoja nieudolność i zdradę przysięgi? Po co tu przybyłeś srebrny lwie... och zapomniałem, przecież ty już nim nie jesteś... już nie, zdrajco rodu, rasy i króla.

Almirith nie mógł uwierzyć własnym oczom. Tuż przed nim zmaterializowała się sylwetka Zoara. Umysł wyraźnie mówił, że to niemożliwe, że król zginął, ale oczy i uszy przeczyły temu. Widmo króla unosiło się w powietrzu parę kroków od elfiego wojownika. Oczy nieboszczyka przewrócone były w tył, tak że nie widać było źrenic, a zniszczone, półprzezroczyste ubranie zdobiły srebrne plamy, w miejscu gdzie koszule króla poplamiła jego krew.

- No dalej. Na kolana i bÅ‚agaj o wybaczenie. BÅ‚agaj bym okazaÅ‚ ci Å‚askÄ™. Przecież tego wÅ‚aÅ›nie chcesz. A może pragniesz spokoju sumienia? PewnoÅ›ci, że zrobiÅ‚eÅ› wszystko co mogÅ‚eÅ›? Tak? TAK ZDRAJCO?! A pamiÄ™tasz dzieÅ„ swojej przysiÄ™gi? PamiÄ™tasz swoje wÅ‚asne sÅ‚owa- „Srebrny Lew zawsze broni życia swojego król, Srebrny Lew oddaje życie za króla”. A zatem czemu ja jestem martwy, a ty wciąż cieszysz siÄ™ życiem? Jestem twoim królem! Wciąż nim jestem, a ty winien mi jesteÅ› życie. To ty powinieneÅ› być martwy, a ja wciąż żyć. Jest tylko jeden sposób byÅ› zmazaÅ‚ swoje winy... jeden by twój ojciec nie patrzyÅ‚ na ciebie z pogardÄ…. Oddaj mi swoje ciaÅ‚o! Jako twój król rozkazuje ci, oddaj mi je!

Saenna

- Sae, nareszcie jesteś. Już się bałem, że więcej się nie spotkamy.

Ten głos... ten jeden, jedyny na całym świecie... ten najpiękniejszy i najcudowniejszy. Głos Daerona. Saenna błyskawicznie odwróciła się w kierunku tego głosu. Przerażone spojrzenie jej oczu padło na półprzezroczystą twarz Daerona.

- Witaj ukochana. Chyba jeszcze mnie pamiętasz? Pamiętasz jak razem byliśmy szczęśliwi? Tak, widzę w twoich oczach, że to wciąż głęboko tkwi w twoim sercu. Choć do mnie. No dalej nie bój się... Przecież nigdy bym ci nic nie zrobił, prawda? Może zatańczymy... albo zagrajmy coś razem. Tak to jest dopiero myśl. Choć do mnie. Znowu razem ruszymy w świat z pieśnią na moich ustach i muzyką na twoich skrzypcach. No dalej Sae... nie bój się... to nie będzie bolało... nawet nie poczujesz, a później przez wieczność będziemy razem. Słyszysz ukochana... Razem przez całą wieczność. Oboje martwi, ale razem. Chyba mnie nie zostawisz. Tak bardzo tęskniłem za tobą.

***

Arammadios zbliżył świece do jednej z magicznych lamp. Płomień natychmiast przeskoczył na knot, sprawiając, że w szałasie kapłana zrobiło się nieco jaśniej. Arammadios położył świece na stole, na którym jeszcze do niedawna stało jedzenie, poczym wrócił do łóżka. Był bardzo stary i nawet tak krótki spacer był dla niego wielkim wysiłkiem. Dawniej mógł iść wiele, wiele kilometrów i w ogóle się nie zmęczyć, ale teraz chorowite i słabe ciało odmawiało posłuszeństwa. Kapłan powoli osunął się na koce, które składały się na jego łóżko zamknął oczy. Myślami wrócił do tych chwil sprzed paru godzin, kiedy to ta cudowna muzyka pozwoliła mu oderwać się od rzeczywistości.

Kapłan leżał w swoim łóżku, jednak jego myśli były gdzieś bardzo daleko, wśród wspomnień dawnych dni. Gwałtowny krzyk wyrwał go z półsnu. Światła na zewnątrz pogasły, a chwile po nich zachwiały się płomienie magicznych lamp. Przez chwilę migotały niepewnie poczym zaklęcie, które podtrzymywało ich istnienie straciło moc, a same lampy pogasły. Tylko świeczka, zapalona przez kapłana, wciąż swym słabym blaskiem starała się odgonić mrok.

Do środka wpadł mężczyzna, jeden z wartowników, tych którzy pilnowali wejścia do domu kapłana, przetoczył się po podłodze i znieruchomiał leżąc na plecach. Arammadios spróbował wstać i ruszyć na pomoc, ale nagle coś wpadło do środka. Jedna biała sylwetka skoczyła na człowieka, który właśnie próbował podnieść się z ziemi. Kolczaste ciało owinęło się wokoło nieszczęśnika, który zaczął wrzeszczeć z bólu. Druga z białych istot błyskawicznie rzuciła się na kapłana. Arammadios nie miał dość sił, żeby obronić siebie, czy kogokolwiek innego. Setki małych igieł wbiło się w całe ciało kapłana w poszukiwaniu krwi. Ból był niesamowity i jeszcze się zwiększył gdy rządna krwi istota, wyrywała swoje igły z ciała ofiary i wbijała je na nowo w innym miejscu.

Pomimo olbrzymiego cierpienia Arammadios myślał tylko o modlitwie. W jego sercu wciąż płonął płomień wiary i nadziei, że jego bóg pomoże uratować obóz.

Ciemność zamknęła się wokoło Arammadiosa... Stary kapłan umarł... Jego wiara nie uratowała niczyjego życia... Nie pozwoliła uniknąć bólu... Nie powstrzymała zła... Wymagała od niego wszystkiego, a w zamian nie dała nic. Taka właśnie jest wiara... bezużyteczna...

W szaÅ‚asie Arammadiosa niewielki pÅ‚omieÅ„ Å›wiecy zakoÅ‚ysaÅ‚ siÄ™ i zgasÅ‚.”


***

Sylwetka Daerona rozpłynęła się w powietrzu, zostawiając kolejne puste miejsce w sercu Saenny. Skrzypaczka jeszcze przez chwile spoglądała na miejsce gdzie przed chwilą znajdował się jej ukochany. Teraz była tam tylko ciemność.

Saenna rozejrzała się po okolicy. Tuż obok niej stali Almirith i Marcepanek, ale nigdzie nie było widać druida. Niziołka, jak przez mgłę widziała niewyraźny obraz towarzysza, który z oszalałym błyskiem w oku, wbiegł do lasu. Saenna nie miała wątpliwości, że właśnie straciła kolejnego towarzysza, ale nie miała dość sił by zdobyć się na choćby jedną łzę. Dla niej jednej było za wiele tego wszystkiego, ale wiedziała, że nie może się poddać. Gdzieś tam, na końcu tej szalonej wędrówki czekał na nią jej ukochany... prawdziwy i żywy. Saenna nie potrafiła powiedzieć skąd ma te pewność, ale miała ją i to wystarczyło.

Jeszcze raz spojrzała po towarzyszach, którzy właśnie budzili się z własnych wizji. Już chciała coś do nich powiedzieć. Cokolwiek, byle tylko wypełnić nieznośną cisze, ale jej oko przyciągnął ruch, tuż na granicy światła. Pomimo, że Sae widziała małą istotę tylko przez chwile, nie mogła się mylić- szczur szpieg właśnie ich wyminął i mknął gdzieś w noc. Ty razem Sae nie miała zamiaru podarować stworzeniu. Ruszyła biegiem, a jej towarzysze tuż za nią.

Pogoń nie była długa, podobnie jak poprzednim razem, ale nie skończyła się sukcesem. Goniony i goniący wypadli z lasu na jedyną polanę, jaka była w okolicy. Jedyną i olbrzymią. Podczas gdy bohaterowie zatrzymali się na granicy lasu, z obrzydzeniem i przerażeniem patrząc na okolice, szczur dobiegł do stóp swojego pana i po długiej szacie wdrapał się na jego ramię.

Bohaterowie stali na granicy lasu, a przed nimi malował się niezwykły widok. Na środku polany rosło olbrzymie drzewo. Podobnie do wszystkich pozostałych było białe, ale w niektórych miejscach widać było czerwone zgrubienia przypominające żyły. Drzewo było ogromne, na tyle, że nikło gdzieś w mroku wysoko nad głowami bohaterów. Olbrzymie, rozłożyste gałęzie rośliny obejmowały niemal całą polanę. Najgorszy jednak widok był u samego spodu, tuż przy ziemi. Wokoło drzewa wykopano parę sadzawek, które aktualnie wypełnione były krwią. Potężne korzenie, po części zanurzone w krwawych kąpielach, powoli wchłaniały posokę. Wokoło jezior krwi ustawiały się te dziwne, białe istoty, każde czekając na swoją kolej, a gdy ta nadchodziła, jedno z gałęzi olbrzymiego drzewa chwytało potwora, wznosiło go ponad sadzawkę, a następnie miażdżyło, przy okazji wyciskając cenną krew.

Temu wszystkiemu ze spokojem przyglądała się dziwna, zdeformowana istota. Z grubsza przypominała starego człowieka, ale całe jej ciało było nienaturalnie powykrzywiane. Tylko jedno, wyłupiaste oko patrzyło na świat, podczas, gdy drugi oczodół był całkowicie pusty. Ręce pokryte dziwną naroślą, wyglądały jakby ktoś pozamieniał je miejscami. Dziwaczna istota nie była szczególnie wysoka, a garb na plecach wcale nie poprawiał tego wrażenia.

Jedyne oko odwróciło się w stronę bohaterów. Długi, czarny język oblizał spierzchnięte wargi.

- Długo na was czekałem. Nieładnie jest się spóźniać, ale może to i lepiej. Moje stworzonka będą miały więcej czasu na wymordowanie tej parodii wioski i przyniesienie mi drogocennej krwi ich mieszkańców Tak, tak będzie stanowczo lepiej. A co do was... pewnie macie pytania. Pytajcie. Ja o was wiem wszystko- to mówiąc istota pogłaskała szczura, który siedziała na jej ramieniu- więc dam wam szanse, żebyście też się czegoś dowiedzieli. No chyba, że tak bardzo wam się spieszy, żeby umrzeć.




Harpo


Gnom ostrożnie zbliżał się do dziwnych słupów. Diamenty wabiły i kusiły, ale Harpo wiedział, że to wszystko wygląda podejrzanie. Można by powiedzieć, że zbyt pięknie, żeby mogło być prawdziwe. Vinni ostrożnie szedł za przyjacielem, czujnie rozglądając się dookoła. Kryształy na słupach i ten w ścianach przyciągały jego uwagę, ale na razie postanowił posłuchać towarzysza i niczego nie ruszać.

Gnom z towarzyszem zbliżył się do jednego ze słupów. W tej sytuacji bliskość nie była rozsądnym wyborem. Coś w klejnocie zaiskrzyło, coś rozbłysło i dwie błyskawice wystrzeliły z diamentu. Pierwsza z nich trafiła w gnoma. Siła zaklęcia była dostateczna, żeby zwalić go z nóg, ale czarcia natura jego przodków, zapewniła mu ochronę przez tego typu atakami. Niestety Vinni nie miał wśród rodziców, ani przodków, żadnych nadnaturalnych istot i w jego przypadku zaklęcie zadziałało bardzo skutecznie. Mężczyzna padł nieprzytomny na ziemie, a jego twarz wykrzywiła się w dziwacznym grymasie zaskoczenia.

W diamencie na nowo zalśniły niewielkie iskry...

***

Learion Aylinn


- Dobra mam tego dość.

Learion usłyszał ciężkie kroki Fristusa. Jeśli słuch nie mylił gnoma, a rzadko się to zdarzało, to jego towarzysz szedł wprost na planszę z literami. Learion już miał zamiar powstrzymać Fristusa, ale było już za późno. W powietrzu rozległ się dziwny dźwięk dzwoneczków. Co, jak co, ale to na pewno było zaskoczeniem dla Leariona. Jeszcze bardziej się zdziwił, gdy jego oczom ukazał się obraz.

Fristus ze spokojem staÅ‚ na jednej z pÅ‚yt, tej na której znajdowaÅ‚o siÄ™ „P“. Litera pod jego stopami emanowaÅ‚a lekkim blaskiem, a sam Fristus przyglÄ…daÅ‚ siÄ™ temu ze zdziwieniem.

- Ha! Wiedziałem, że to tylko sztuczka. Choć Learionie, tu nie ma żadnego hasła, a ten pierwszy słup ognia był tylko po to, żeby nas odstraszyć.

Jakby na dowód swojej teorii, Fristus postąpił krok naprzód. Learion skrzywił się widząc oczami Fialara, jak człowiek staje na kolejnej tablicy. Ta podobnie do poprzedniej zapłonęła lekkim światłem, a gdzieś zpod sufitu, do uszu gnoma dotarł dźwięk dzwoneczków. I ku wielkiemu zdumieniu Fialara i jego pana, Fristus wciąż był żywy.

- No idziesz gnomie, czy nie? Sam widzisz, że nie ma się czego obawiać.

Fristus postąpił kolejny krok naprzód. Tym razem, jednak szczęście się od niego odwróciło. Nie było dzwoneczków, a tablica nie zapaliła się. Bynajmniej nie tak jak poprzednie, które zgasły, gdy tylko człowiek stanął na niewłaściwej płycie.

Powietrze w pomieszczeniu stało się naglę bardzo gorące. Do uszu Leariona doszedł dość znajomy dźwięk- szumi płomieni stepujących z sufitu. Zaraz potem rozległ się krótki, urwany wrzask Fristusa, gdy kolumna ognia spadła wprost na niego. W następnej chwili wydarzyło się wiele rzeczy równocześnie. Przed oczami Leariona ukazał się obraz żywej pochodni w jaką zamienił się Fristus. Człowiek rzucił się na ziemie tuż nieopodal gnoma, tocząc się na wszystkie strony i ze wszystkich sił starając się ugasić płomienie.

Learion od razu rzucił się na ratunek towarzyszowi, oczywiście pilnując, żeby samemu się nie zapalić. Niestety jego próby były skazane na porażkę. Cały Fristus był ogarnięty płomieniami, a co gorsza człowiek wpadł w panikę i jeszcze bardziej utrudnił ugaszenie ognia.

W caÅ‚ym tym zamieszaniu, wizja pÅ‚onÄ…cego towarzysza, zmieniÅ‚a siÄ™ na innÄ…. Tuż przed pÅ‚ytÄ… przedstawiajÄ…cÄ… literÄ™ „P” staÅ‚a przepiÄ™kna kobieta, wyglÄ…dajÄ…ca na najwyżej osiemnaÅ›cie lat.
.
***



Przed oczami Leariona ukazała się jakąś przepiękna, wyidealizowana kobieta, taka, której blask nie może zostać w ukryciu w najciemniejszą z nocy. Wspaniałe, kobiece kształty, gładka skóra, pełne piersi, trochę piegów i kilka pieprzyków podkreślających urodę. Pełne, czerwone usta, mały nos, lekko wypukłe kości policzkowe. Oblicze muzy. I jeszcze te włosy. Sięgające pasa, długie fale, ni to rude, ni to blond.

Dziewczyna początkowo wyglądała na zaskoczoną widokiem płonącego człowieka i gnoma próbującego go ugasić, ale trwało to tylko chwile. Niemal natychmiast odzyskała panowanie nad sobą, wykonała jeden, prosty gest i... płomienie otaczające Fristusa zmalały, a sekundę później wygasły całkowicie. Mężczyzna kulił się na ziemi i nawet bez patrzenia można było się domyślić, że jego poparzenia nie są powierzchowne.

***

Foncroyss


- Dobrzy ludzie...

Jeden z merkantów skrzywiÅ‚ siÄ™, zupeÅ‚nie jakby sÅ‚owo „ludzie” byÅ‚o jakÄ…Å› obrazÄ…. Jednak o wiele wiÄ™kszym zaskoczeniem byÅ‚o to, że merkanta wyraźnie zrozumiaÅ‚ wypowiedziane po ukraiÅ„sku sÅ‚owa. Foncroyss nie potrafiÅ‚ ukryć zaskoczenia, zresztÄ… byÅ‚ zbyt zmÄ™czony, żeby nawet próbować.

- Panowie, pozdrawiam was. Proszę o... wybaczenie za wtargnięcie. Jestem ranny jak i mój towarzysz. Jesteśmy ziębnięci. Obdrapani. Zmęczeni jak cholera. I głodni. Błagam was z całego serca pomóżcie... jeśli tylko istniejecie.

Foncroyss powoli osunął się na ziemie. Tuż obok siebie ułożył Harwiłę i natychmiast zabrał się za sprawdzanie stanu towarzysza. Nie zwracał już nawet uwagi na grupę merkantów, którzy naradzali się miedzy sobą, w jakimś dziwacznym, nieznanym Albertowi języku.

Po chwili narady trzech merkantów ruszyło w kierunku przybyszów, a czwarty ruszył ku rzeczą miedzy planarnych kupców. Zadziwiające, jak szybko potrafią się poruszać tak wysokie i na pozór niezręczne istoty. Zanim Foncroyss zdążył odnaleźć puls przyjaciela, jeden z merkantów położył mu dłonie na ramionach i delikatnie, aczkolwiek stanowczo dociągnął od towarzysza.

- Nie martw się o niego. Jeśli żyje, moi przyjaciele wyleczą jego rany, a my w tym czasie zajmiemy się tobą.

Merkanta odciągnął Foncroyssa na bok bliżej dziwnych pakunków. Jeden z jego towarzysz podał mu butelkę wypełnioną jakimś śmierdzącym i na pierwszy rzut oka ohydnym płynem. Merkanta zręcznie ją odkorkował, przy pomocy długich, chudych palców i podał ją Albertowi.

- Pij, to dobrze ci zrobi. Szczególnie na te trzęsące się ręce.

Foncroyss niepewnie spojrzał na płyn. Pachniał ohydnie, a wyglądał jeszcze gorzej, jednak Albert nie miał większego wyboru. Powolnym, wręcz teatralnym gestem, uniósł butelkę do ust i pozwolił by niewielka ilość zielonkawego płynu wpłynęła mu do gardła. Zupełnie, jak się spodziewał, płyn był ohydny i Foncroyss ledwo powstrzymywał odruch wymiotny. Stopniowo, łyk po łyku, wypił zawartość butelki, cały czas będąc obserwowanym przez swojego opiekuna. Po wypici naparu w ogóle nie czuł się lepiej, ale na szczęście nie było mu też gorzej.

- Dobrze, a teraz chodź za mną. Dam ci nowe szaty i coś do zjedzenia, a później opowiesz mi co wydarzyło się tobie i twojemu towarzyszowi.

Wysoki, szczuły merkanta poprowadził go w stronę jednego z kufrów. Z odmętów szaty wyciągnął pęk kluczy, wybrał jeden z nich, duży wykonany ze srebra i otworzył skrzynie. Oczom Alberta ukazały się najdziwniejsze stroje. Żadnego z nich, Albert nigdy nie widział. Po paru chwilach grzebania, merkanta wyjął z kufra jedną z szat, przypominającą jego własną, tylko trochę mniejszą i podał ją Albertowi. Ten przyjął ubranie z wdzięcznością, choć nie był do końca pewien, czy jest to darmowy podarunek, o ile to w ogóle jest podarunkiem.

Założenie dziwacznego, wielowarstwowego ubrania zajęło Albertowi parę minut, ale jakoś w końcu się udało. W dziwnej ciemnoniebieskiej szacie, wyglądał na jakiegoś wariata, co to wierzy, że jest magiem, czy kimś w tym rodzaju. Choć z drugiej strony skoro merkanci okazali się czymś więcej niż złudzeniem, to może magia też wcale nie była szaleństwem?

Niestety Foncroyss nie miał czasu, żeby się nad tym zastanowić. Merkanta, który potraktował go tak uprzejmie, ruchem ręki, zaprosił go do siebie i swoich przyjaciół. Albert czuł się strudzony i najchętniej padłby do łóżka i zasnął, ale nie mógł odmówić gospodarzą. Zbliżył się wiec do grupy kupców, po drodze dostrzegając Harwiłę, który leżał przykryty paroma warstwami koców, ale najwyraźniej zdrów i żyw, i zgodnie z poleceniem przewodnika grupy usiadł obok nich, przy urządzeniu, które przypominało duży żarnik, a od którego biło przyjemne ciepło. Chwile milczenia przerwał głos jednego z merkantów.

-A zatem teraz opowiedz nam, co przydarzyło się tobie i twojemu towarzyszowi.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 28-06-2007 o 11:38.
Markus jest offline  
Stary 29-06-2007, 22:17   #126
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Harpo poczuł jak przebiega przez niego impuls elektryczny, ale krew jego ojca osłoniła go przed skutkiem zaklęcia. Gnom usłyszał za sobą łoskot upadającego ciała...Vinnie nie miał tyle szczęścia. Harpo sprawdził puls Vinniego i odciągnął z niemałym trudem ciężkiego człowieka.
- Ok, teoria, że diamenty stanowią soczewki w jakimś optycznym mechaniźmie.. właśnie upadła.- pomyślał gnom.
Harpo zaczął badać pomieszczenie ze szczególnym uwzględnieniem płaskorzeźb. Być może poprzez nie uda mu się dowiedzieć co to za miejsce, i ewentualnie odkryje drogę ucieczki.
Nie śpieszył się przy tym. Vinnie potrzebuje odpoczynku, a i sam Harpo też. Gnom musiał przed sobą przyznać, że perspektywa agonii Vinniego nie wzbudziła w nim aż takiego smutku jakiego się spodziewał...Z drugiej strony podświadomie wiedział, że ta istota, tak naprawdę nie jest Vinnim. A on już swój żal raz wypłakał.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 30-06-2007, 20:36   #127
 
Aegon's Avatar
 
Reputacja: 1 Aegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwuAegon jest godny podziwu
Valquar

Valquar wypił zawartość fiolki. Mikstura miała dziwny smak. Początkowo nie była jakoś specjalnie gorzka. Można było powiedzieć, że kwaśny. A pogeum oddziaływania smakowego rozpoczęło się dopiero później i było okropne. Oczy Valquara zaszły mgłą i załzawiły. Kiedy wzrok powrócił elfowi do normy, ten rzekł cicho do Sunimosa:

-Coś ty mi dał, człowieku? Czułem się tak, jakbym miał za chwilę wyzionąć ducha!

Sunimos nie odzywał się jednak. Valquar widział, że człowiek obserwuje sytuację, więc wstrzymał się z dalszym narzekaniem. Potem usłyszał relację z tego, co znajdowało się za głazem.

"Cóż – pomyÅ›laÅ‚ – trzeba to jakoÅ› urzÄ…dzić. Nie można czekać bezczynnie na to, co zrobiÄ… drowy ... Drowy! - To sÅ‚owo wyrażaÅ‚o caÅ‚Ä… niechęć, jakÄ… do nich żywiÅ‚. Tylko niechęć, bo sÅ‚yszaÅ‚ już o przypadkach, kiedy takie mroczne elfy byÅ‚y dobre. Ale co z tego? ZamierzaÅ‚y teraz sprofanować Å›wiÄ™te relikwie elfów z powierzchni. Być może nawet relikwie samego Corellona Larethiana ... Nie zapobieżenie temu byÅ‚oby chyba gorsze niż Å›mierć. A on byÅ‚ w pojedynkÄ™ zbyt sÅ‚aby, by zrobić cokolwiek.

-A ty, Sunimosie? Nie mógłbyś do nich strzelać? Wiesz, że bardzo mógłbyś pomóc. Chyba, że się boisz. Nie uważam, że szukanie drugiego wyjścia byłoby dobrym rozwiązaniem. Drowy mogłyby uciec przed jego znalezieniem!

W tym samym momencie elf poczuł ponowny ból. Miał nadzieję, że mikstura szybko zacznie działać, bo jeśli nie ... to jak będzie mógł zniszczyć te drowy? Jeśli tego nie zrobi, to czy będzie mógł powrócić do swego ludu? A nawet jeśli, to czy jego ręka kiedykolwiek wydobrzeje? Zastanawiając się wyjrzał za kamień rozglądając się, czy nie znajdzie tam jakichś udogodnień terenu. Być może udałoby się zrzucić na droy lawinę kamieni? Valquar rozpoczął modlitwę do Corellona, aby ten pomógł mu znaleźć odpowiednie wyjście z sytuacji.
 
__________________
"Gdzie pojawiła się pierwsza pierwotna komórka, tam i ja się pojawiłem. Kiedy ostatnie życie czołgać się będzie pod stygnącymi gwiazdami, tam i ja będę."
Aegon jest offline  
Stary 03-07-2007, 14:48   #128
 
Tahu-tahu's Avatar
 
Reputacja: 1 Tahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumnyTahu-tahu ma z czego być dumny
Sae usłyszała głos z zaświatów... głos, który nie istniał. Tyle razy o nim śniła, marzyła - tęskniła za jego ciepłą barwą, ukrytym rozbawieniem, czasem szorstkością...

Z Daeronem podróżowała długo - i zdaje jej się, że kochała go zawsze. Był jej bratnią duszą, przyjacielem, druhem - a w tajemnicy także upragnionym mężczyzną. Nigdy nie wypowiedział do niej słów 'ukochana', 'jedyna', 'moja' - i niziołka nie oczekiwała tego po nim, nie próbowała też zmienić jego serca. Wystarczało jej codzienne bycie razem, wspólne posiłki, spanie, włamania, ucieczki i burdy - no i muzyka...

Ich wspólne nuty mogły poruszyć góry, mogły zmienić porządek świata i każde ludzkie serce... a przynajmniej tak Saenna to odczuwała. Nic nie było w stanie przeszkodzić fali ich muzyki kiedy zdecydowali się ją uwolnić - ale to już się skończyło. Śmierć Daerona niziołka starannie wyparła ze swoich wspomnień - była jednakże faktem.

Teraz zaś pojawiła się ta zjawa, ten złotousty duch mówiący głosem jej ukochanego, posiadający cień jego twarzy... ale jednocześnie tak inny. Daeron nigdy tak słodko nie mówił do niziołki, nigdy nie zaklinał jej swoim głosem - raczej żartował w sposób pozornie szorstki... a w rzeczywistości podszyty ciepłym uczuciem. Cóż... zdecydowanie zbyt braterskim.
Teraz w oczach Sae natychmiast pojawiły się łzy... i chociaż prośby zjawy uderzały w czułą strunę jej duszy - nie zamierzała im ulec. To nie był Dae. Dae nie istniał.

Mała figurka z zaciśniętymi powiekami przeciągnęła smyczkiem po strunach skrzypiec - a cichy dźwięk jaki to spowodowało był bardziej przenikliwym, zgrzytliwym dysonansem niż muzyczną nutą.

***

Po przebudzeniu z tego sennego marzenia - albo zesłanej celowo kłamliwej wizji - niziołka skupiła całą swoją wolę na powrocie do rzeczywistości. Kilka razy musiała sobie powtarzać, że to tylko sen... jedno było pewne. Ktokolwiek spowodował te widzenia przynajmniej częściowo zaszkodził im. Kolejny towarzysz zginął, a jego odnalezienie może być równie trudne jak wydostanie się stąd.

"Cóż... spróbujemy."

Gdy tylko pojawiła się okazja do działania - Sae skorzystała z niej. W drugi tego dnia pościg za szczurem Sae włożyła wszystkie swoje siły... a nawet więcej, gdyż *tęsknota - frustracja - złość* dodawały jej jakby skrzydeł.
Cóż... tym razem dotarli już chyba do serca tego makabrycznego lasu-nielasu. Nie ma czego dalej szukać.

Niziołka padła na ziemię a jej drobnym ciałem wstrząsnęły konwulsje - mimo niezłomnego ducha skrzypaczka na widok potwornego drzewa po prostu musiała pozbyć się z żołądka całej jego zawartości.
 
__________________
"All that we see or seem is but a dream within a dream." E.A.Poe
Odskrzydlenie.
Tahu-tahu jest offline  
Stary 03-07-2007, 22:23   #129
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Elf stawiał kroki ostrożnie idąc jako straż przednia grupy. Dłonie wojownika cały czas spoczywały na rękojeściach mieczy, a zmysły wytężone do maksimum cały czas przenikały otoczenie, gotowe na nawet najmniejszą oznakę niebezpieczeństwa zaalarmować Almiritha.

Ciemność spowijająca poszycie leśne agresywnie wdzierała się do strefy wyznaczanej przez światło ich lamp. Na szczęście płonęły one cały czas swym blaskiem, wszyscy dobrze wiedzieli, że tylko one stoją pomiędzy ich życiem a śmiercią z rąk krwiożerczych potworów. Gałęzie krwiożerczych drzew wyciągały ku nim swoje długie, sękate odrośla, bardziej przypominające groteskowe konstrukty jakiegoś szalonego nekromanty, niż części roślin. Jedyne na czym im zależało to ich krew. Gdzieś odmętach atramentowej przestrzeni lśniły czerwonym blaskiem oczy, uważnie obserwujące każdy ich ruch. Gotowe by zareagować na najmniejszą oznakę słabości z ich strony.

Lasy zawsze kojarzyły mu się ze spokojem, harmonią i poczuciem równowagi fizycznej i duchowej. Teraz idąc przez tę groteskową karykaturę puszczy, czuł dokładnie antagonistyczne emocje: zagrożenie, tyranię i wszechobecną nienawiść. Zwłaszcza ta ostatnia była bardzo intensywna i namacalna, powietrze było nią przesiąknięte, wręcz paraliżowała swoją obecnością.

Elf odwracał się co jakiś czas spoglądając na swoich towarzyszy. Wiedział, ze oni maja takie same odczucia. Zwłaszcza martwił się o Remoranta, po śmierci Sidero, druid zamknął się w sobie i Almirith ze smutkiem obserwował pogłębiająca się depresję drugiego elfa.

„Srebrny lew” nie mógÅ‚ siÄ™ skupić to aura tego lasu dziaÅ‚aÅ‚a tak obÅ‚Ä…kaÅ„czo na jego zmysÅ‚y odczuwania. Nagle zatrzymaÅ‚ siÄ™ w pół kroku, usÅ‚yszaÅ‚ dziwne szepty. SpojrzaÅ‚ na towarzyszy, oni chyba też coÅ› usÅ‚yszeli. Nagle rzeczywistość zawirowaÅ‚a, las i czerÅ„ mroku zniknęła, zastÄ…piona przez oÅ›lepiajÄ…cy blask i widmowÄ… postać unoszÄ…cÄ… siÄ™ przed nim. Duch elfa odezwaÅ‚ siÄ™ do niego grobowym gÅ‚osem:

- No dalej. Na kolana i bÅ‚agaj o wybaczenie. BÅ‚agaj bym okazaÅ‚ ci Å‚askÄ™. Przecież tego wÅ‚aÅ›nie chcesz. A może pragniesz spokoju sumienia? PewnoÅ›ci, że zrobiÅ‚eÅ› wszystko co mogÅ‚eÅ›? Tak? TAK ZDRAJCO?! A pamiÄ™tasz dzieÅ„ swojej przysiÄ™gi? PamiÄ™tasz swoje wÅ‚asne sÅ‚owa- „Srebrny Lew zawsze broni życia swojego król, Srebrny Lew oddaje życie za króla”. A zatem czemu ja jestem martwy, a ty wciąż cieszysz siÄ™ życiem? Jestem twoim królem! Wciąż nim jestem, a ty winien mi jesteÅ› życie. To ty powinieneÅ› być martwy, a ja wciąż żyć. Jest tylko jeden sposób byÅ› zmazaÅ‚ swoje winy... jeden by twój ojciec nie patrzyÅ‚ na ciebie z pogardÄ…. Oddaj mi swoje ciaÅ‚o! Jako twój król rozkazuje ci, oddaj mi je!

Almirith cofaÅ‚ siÄ™ przed kolejnymi sÅ‚owami swego wÅ‚adcy jak przed uderzeniami bicza. „To niemożliwe, to nieprawda” . „Jestem Srebrnym Lwem, nie zawiodÅ‚em”. „PróbowaÅ‚em do koÅ„ca, zabiÅ‚em wielu wrogów panie, by dotrzeć do Ciebie” - jego umysÅ‚ wyrzucaÅ‚ z siebie myÅ›li, nie mógÅ‚ zaakceptować tego co odbieraÅ‚y jego zmysÅ‚y. „To kolejny ponury wybryk tego miejsca”- „Tylko pustka może mnie ocalić.”

Wojownik uksztaÅ‚towaÅ‚ w swoim umyÅ›le obraz pÅ‚onÄ…cego ognia, oczyma duszy spoglÄ…daÅ‚ jak wiruje w wiecznym taÅ„cu. WybraÅ‚ jeden pÅ‚omieÅ„, który wyobrażaÅ‚ jego osobÄ™ i przelaÅ‚ w niego wszystkie myÅ›li, obawy, pragnienia, aż nie pozostaÅ‚o nic oprócz pÅ‚omienia i pustki. O niÄ… wÅ‚aÅ›nie jak o mentalnÄ… tarczÄ™ odbijaÅ‚y siÄ™ sÅ‚owa widma, które powoli zanikaÅ‚o…


**********

To co zobaczyÅ‚ na polanie sprawiÅ‚o, że po raz pierwszy poczuÅ‚ strach…


***********
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 03-07-2007, 23:56   #130
 
Tammo's Avatar
 
Reputacja: 1 Tammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputacjęTammo ma wspaniałą reputację
Post

Wstyd było przyznać, ale gnom tak zafascynował się potencjalnymi rozwiązaniami zagadki, że pierwszą próbę powstrzymania Fristusa podjął dopiero wtedy, gdy ten stał już na pierwszej płycie, co obwieścił wszem i wobec urokliwy dźwięk dzwoneczków.

- Fristus... - chciał wyrzec gnom, lecz głos jego utonął w dzwonkach.

Drugi krok. Gnom spróbował powtórzyć imię towarzysza, lecz nim przełknął gulę jaka znikąd znalazła się w jego gardle, mężczyzna, zachęcony sukcesem zrobił krok jeszcze.

O jeden krok za daleko.

O ile "P" czy "o" emanowały blaskiem, o tyle "d" było zgubą. Nie było dzwoneczków, światła, było jedynie niebezpieczeństwo, a młody Aylinn nie mógł wydobyć z siebie w porę głosu.

I tym jednak razem szczęście Fristusa okazało się przyjść mu w sukurs tam, gdzie jego towarzysz zawiódł, mimo bowiem dzielnych prób Learion szybko i ze zgrozą pojął, że przyjdzie mu być świadkiem, jak jego towarzysz płonie żywcem. Kiedy jednak włosy jeżyły się na karku gnoma, przerażonego tą perspektywą i panicznie zdwajającego wysiłki, przed oczyma Leariona ukazała się jakąś przepiękna, wyidealizowana kobieta, taka, której blask nie może zostać w ukryciu w najciemniejszą z nocy. Cud ten okazał się nie tylko istną ucztą dla oczu (gdyby tylko była niższa... i gdyby miała nieco inne oczy, takie... bardziej gnomie... przemknęło gnomowi przez głowę) lecz jeszcze wiedział co zrobić, by Fristus mógł w spokoju zemdleć. Lub się skulić.

- Na wszystkie me imiona! Pani... brak mi słów by wyrazić jak w porę przyszłaś z pomocą. Learion Aylinn, człek do zajęć wszelakich przy których wzrok nie wadzi. Ten tu, to Fristus, o którego uleczenie błagam, jeśliś i w tych sztukach biegła, wybawicielko, zaś czarna niczym smoła istotka kociej rasy to mój towarzysz od zawsze już chyba, którego zwę Fialarem. Czy wolno mi będzie zapytać Cię pani o ... Twe imię? I powód Twego się tu zjawienia? Nie narzekam, pani, zważ na to. Na me najmniej wdzięczne, nadane mi przez brata imię, nie narzekam, naprawdę.

Gnom skłonił się nisko i szczerze, nim kontynuował, sprawdzając przy okazji, czy mówi do widma, czy do istoty cielesnej:

- Uratowałaś mego towarzysza pani, masz mą wdzięczność. Czy jest coś, w czym mógłbym Ci pomóc?
 
Tammo jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest WÅ‚.
Uśmieszki są Wł.
kod [IMG] jest WÅ‚.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
Pingbacks sÄ… WÅ‚.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172