12-08-2016, 18:34 | #21 |
Reputacja: 1 | 2 Miesiąc 212 roku AL 17 dzień miesiąca, godz. 20.00 Ziemie zachodnie Reaver’s Rest Horton był w sumie zadowolony z tego, jak przebiegała dotychczas uroczystość. Nie wszystko było idealne, to prawda. Zarówno Roger Tarbeck, jak i młodszy z synów Farmana byli wyraźnie niezadowoleni z miejsc, na których siedzieli, tego jednak można się było spodziewać. Z kolei proszenie Eleanor przed ucztą o zajęcie się Kenningiem było kompletnie bezcelowe. Zarządca zdusił w sobie nerwy. Nie lubił, kiedy coś szło nie po jego myśli, a jeszcze bardziej nie lubił, kiedy ludzie nie wykonywali jego poleceń. Z drugiej strony, przynajmniej Snow miał rozmówczynię. Pozostawało liczyć na to, że nie nazbyt męczącą. Może chociaż on wyniesie z tej wizyty miłe wspomnienia. Skończył klaskać i poprawił na sobie ubranie. Ubrał się w pikowany lniany gambeson, założony na haftowaną, kremową koszulę. Zarzucił na to rycerski wams ze złotogłowiu, z naszytym na piersi herbem swojego rodu. W polu brunatnym na złotym skosie lewym widły barwy czarnej. Alerie była ubrana bardziej kolorowo, w suknię w kolorze morskiej zieleni. Pojedynczym elementem jej ubioru odnoszącym się do heraldyki któregoś z rodów, z którym była związana, była stylizowana na symbol jej męża ciemna szpila do włosów. Haigh nie jadł póki co zbyt wiele, skupiając się raczej na przedstawieniu, a przede wszystkim pozostałych zasiadających na podwyższeniu. Skubał machinalnie jagnięce żeberka, wpatrując się uważnie w to, co robił bard. W duszy modlił się do siedmiu, aby niczego nie zepsuł. Wyglądało jednak na to, że Vaenor chociaż raz postanowił posłuchać czyichś argumentów i wykonał dobrą robotę. Horton przywołał skinieniem sługę i kazał mu zanieść bardowi złotego arborskiego. Uśmiechnął się pod nosem, kiedy służący odszedł. Poprosił szeptem żonę, żeby zagadał naburmuszonego Kenninga i odwrócił się do lady Sarsfield. - Vaenor ma piękny głos i talent do tworzenia przedstawień - zagadał do wdowy i szeptem poprosił sługę o butelkę wina. - Lady, czy pozwolisz, abym usłużył ci, napełniając twój kielich? Kobieta skinienem głowy dała swoje przyzwolenie uśmiechając się lekko do Hortona - Ser, sprawiacie mi wielką radość tym gestem. Nie wiem, jak będę mogła się odwdzięczyć - - Wystarczy mi twoja wdzięczność lady, a także możliwość upamiętnienia i wspomnienia o tych wszystkich, którzy oddali swoje życie za prawdziwego króla, na Polu Czerwonej Trawy i podczas całej tej wojny. - Nalał lady Sarfield wina do pucharu. Słyszał, że Kenning dał się zagadać. - Nie możemy dopuścić, aby do podobnej bratobójczej wojny doszło po raz kolejny. Nasze pokolenia straciły wiele, ale kolejne nie powinny ponosić takich poświęceń. Proszę popatrzeć - wskazał palcem Tarbecków, najpierw lorda Forleya i jego żonę, a potem jego naburmuszonego brata i jego syna. - Tarbeckowie podzielili się w obrębie jednego rodu, stanęli po obu stronach tego konfliktu. A Presterowie i Kenningowie? W bezchmurny dzień z murów Kayce widać zarysy Feastfires. Żyli obok siebie, a nagle ruszyli na siebie z ogniem i mieczem. I to wszystko tylko dlatego, że jakiś bękart ubzdurał sobie, że powinien być królem, bo jego nieszczęsny ojciec dał mu do ręki stary miecz. Powinniśmy zachować pokój pomiędzy sąsiadami, tak, żeby Sarsfieldowie i Seaverowie nie stanęli przeciwko sobie. To trudne, szczególnie dla reszty mojej rodziny - skierował wzrok na szczyt stołu. - Moi krewni wciąż za bardzo trzymają się przyjaciół, którzy zawiedli i dawnych dni. Pora na zmianę warty i nowych przyjaciół. Chcę obiecać, że dopóki jestem w Reaver’s Rest, zadbam, aby pomiędzy naszymi rodami nie dochodziło do waśni. Kobieta patrzyła na niego uważnie, studiując go dokładnie. W końcu odezwała się spokojnym głosem - Dobrze powiedziane Ser Haigh. Kolejna wojna domowa jest nam niepotrzebna i na całe szczęście Namiestnik zdołał szybko zakończyć tą zeszłoroczną awanturę. Co do spokoju między sąsiadami. Wojny się zdarzały w przeszłości, będą i w przyszłości. Proszę mi wybaczyć, bo chociaż wierzę w wasze intencje, to niestety Ser nie jesteście Lordem tego domu. Stary Simon Seaver ma tu najwięcej do powiedzenia. A później będzie to Seathan. Jeżeli oni zdecydują, że wasz ród udaje się na wojnę … cóż. Dziękuję jednak za pańską deklarację - - Nie zawsze wszystko jest takie, jakie się wydaje - Uniósł kielich w toaście. - Ale to prawda, że to oni stawiają pięczęć pod traktatami. Z mojej strony obiecywałem i obietnicę pozostawiam, że postaram się odwodzić ich od nieprzemyślanych koncepcji w stosunku do twojego domu. - Zamilknął na chwilę i widząc, że wszyscy już usiedli, powstał od stołu i uniósł swój kielich. - Wznoszę toast za wszystkich tych, którzy oddali życie, by ich rodziny mogły nie doświadczyć wojny i głodu! - zawołał donośnym głosem. Goście, którzy usłyszeli jego toast, zarówno siedzący na podwyższeniu, jak i ci na tyle zaszczytni, by siedzieć blisko niego, wznieśli toast, jedni szybciej, drudzy wolniej, z różnymi minami. Wszyscy jednak tak uczynili. Lady Sarsfield uważnie go obserwowała, ale zareagowała jedynie nieznacznym skinieniem głowy. |
12-08-2016, 20:23 | #22 |
Reputacja: 1 | Sala Rycerska,Wesele, około 21 godziny. Goście bawili się doskonale, gdy siedzący na podniesieniu Lord Simon wykonał delikatny gest dłonią. Stojący obok niego herold kiwnął głową, a strażnik przy drzwiach uderzył w gong wymuszając w sali ciszę. Wszyscy obserwowali starego przywódcę rodu Seaver. Ten najpierw pociągnął solidny łyk swojego wina, potem odkaszlnął lekko w bok i odezwał się głosem twardym i nawykłym raczej do wydawania rozkazów niż udzielania przemówień. -Dziękuję w imieniu młodych za liczne przybycie i zgodnie z tradycją obdarowanie ich - mówiąc to wskazał na prezenty od gości stojące z boku sceny. -I chociaż również zgodnie z tradycją przekazałem coś młodej parze, chciałem dać jeszcze jeden prezent. Jest on specjalnie dedykowany dla mojego wnuka Seathana - po słowach seniora herold zadzwonił trzymanymi w ręku dzwoneczkami. Chwilę później drzwi do sali rycerskiej zostały otworzone przez żołnierzy w odświętnych barwach a do sali weszło 3 gwardzistów. Jeden z nich na poduszce niósł potężny dwuręczny miecz. Ostrze było utrzymane w doskonałym stanie, rękojeść choć prosta i wytarta, nadal była w dobrym stanie. Jedyną ozdobą pozostawała zrobiona z wielorybiej kości głowa gryfa. Po sali rozległ się szept, gdy zebrani pojęli co widzą przed sobą. "Żałobne Ostrze" nazwa odbijała się echem od ścian tej sali. Rodowe Valyriańskie ostrze Seaverów. Ich największy skarb. Ludzie gotowi byli wcześniej sprzedać w niewolę swoich niż skalać Valyriańską stal. Gwardziści na baczność stanęli przed swoim Lordem, który podniósł się, a za jego przykładem poszli pozostali obecni na podwyższeniu. Simon długo obserwował ostrze. W końcu jednak włożył je do pochwy, którą jak się okazało miał przy sobie. Potem odwrócił się w stronę swojego wnuka. -Choć władzę obejmiesz dopiero po mnie, już dzisiaj chciałem przekazać w twoją pieczę jeden z naszych największych skarbów. Valyriańskie ostrze, nasz rodowy miecz, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Od dziś ... Żałobne Ostrze jest twoje - dziadek z namaszczeniem przekazał Seathanowi miecz, który ten przyjął lekko zbaraniały. Sala przyjęła to brawami. Chociaż tylko niektóre twarze zdradzały zrozumienie prawdziwego znaczenia tego gestu. Simon Seaver uznał swojego wnuka obrońcą rodu. Wszakże po co przekazywałby mu ten miecz? Po tej krótkiej ceremonii impreza wróciła na swoje dawne tory. Wzrok Ser Craiga wędrujący po sali ponownie spoczął na opalonym rycerzu. Tym razem ten jednak zauważył go i podniósł swój kielich w niemym pozdrowieniu, uśmiechając się do byłego opiekuna Mildrith. Ani twarz, ani nic innego nie wydawały się jednak Caldwallowie znajome, dlatego po chwili powrócił do rozmowy z otaczającymi go osobami. Veanor szykował się do drugiej części występu gdy podszedł do niego człowiek wyglądający na wojownika. -Chass Cook- przedstawił się. Ton jego głosu, ani mina nie spodobały się bardowi ani na trochę. Jego instynkt wył ostrzegawczo -Czy zechcesz bardzie dołączyć do moich towarzyszy na chwilę na dziedzińcu? Chcielibyśmy usłyszeć jakąś pieśń. Mamy monety - po tych słowach człowiek ten uśmiechnął się, a sieć jego blizn na twarzy ułożyło się w naprawdę nieprzyjemny wzorek. Mildrith obserwowała Eleanor i Uśmiechniętego Wilka. Chociaż starszy rycerz z początku wydawał się trochę znudzony i najwyraźniej uczestniczący w rozmowie jedynie ze względu na wychowanie, obecnie mocno się ożywił. Gestami i przy użyciu zastawy tłumaczył jej najwyraźniej jakąś bitwę, w której uczestniczył. Przyszła Lady Seaver mogła się jedynie domyślać, że buelka wina, która właśnie rozbijała kielichy musiała reprezentować Snowa i jego jazdę. A jednak ... Eleanor robiła do niego "maślane" oczy! Trzepała rzęsami i generalnie próbowała zwrócić na siebie jak największą uwagę. Poza tym była faktycznie zainteresowana tym co mówił Ser Adden. Co najwyraźniej wpłynęło również na niego, ponieważ zaczął rozmawiać z nią dłużej, uśmiechał się do niej ciepło i wyglądał na dumnego. "Niczym Ser Lanelot, który odnalazł swoją Qinevr". Przemknęło jej przez myśl. Seathan patrzył zafascynowany na swoje nowe ostrze. Dopiero po sekundzie zdał sobie sprawę, że dziadek położył mu rękę na ramieniu. -Jesteś naszą przyszłością Seathanie. A teraz będziesz także naszym obrońcą. Obawiam się, że ja już nie nadaję się do tej roli. - po tych słowach dostał ostrego ataku kaszlu. Zaraz doskoczył do niego jego wierny sługa wzywając do pomocy Maestra. Ser Haigh również obserwował zachowanie Eleanor. On jednak miał również możliwość usłyszenia strzępów rozmowy. Wychwytywał je jednak tylko kątem ucha, co ciekawsze rozmowy. -Mój brat był ranny i zniesiony z pola przez wiernych żołnierzy - gdy usłyszał te słowa Snowa, pochylił się lekko jakby mając nalać sobie wina, jednakże zafascynowany przebiegiem bitwy, o której jedynie mógł usłyszeć z daleka. -Mieliśmy przewagę nad Żelaznymi, ale ... - przez chwilę ich rozmowa została zagłuszona przez ogólny zgiełk, po chwili jednak dało się słyszeć dalszy jej przebieg -Konie były bezużyteczne ... Biegłem, a moi ludzie pobiegli za mną ... potem ruszyli inni nasi ... Proste uderzenia ... Lewo, prawo ... unik ... lewo, prawo, unik ... uderz! Ich dowódca padł zalany krwią ... - dalsze rozmowy były niemożliwe do usłyszenia, gdyż zafascynowana Elanor nachyliła się jeszcze bliżej rycerze. Na całe szczęście Gareth Kenning zajął się rozmową z żoną Hortona i nie zwracał większej uwagi na siedzącą obok niego dziewczynę, choć od czasu do czasu zerkał ze wzrokiem pełnym pogardy na bękarta z Północy. Tymczasem rozglądając się po sali można było zauważyć, że Lord Fowler i Roger Tarbeck zniknęli gdzieś z sali, najwyraźniej musząc zażyć trochę świeżego powietrza ...
__________________ We have done the impossible, and that makes us mighty |
12-08-2016, 22:39 | #23 |
Reputacja: 1 |
|
13-08-2016, 13:10 | #24 |
Reputacja: 1 | 2 Miesiąc 212 roku AL 17 dzień miesiąca, godz. 20.00 Ziemie zachodnie Reaver’s Rest Horton wpatrywał się apatycznie we wnętrze pucharu. Stare miecze, które były pieczęciami dla wielkich gestów. Mianowanie Seathana obrońcą rodu na weselu to głupi pomysł, stwierdził w myślach. Każdy, kto ma ucho otwarte na przepływające przez komnaty zamków wieści wiedział, że wrócił dopiero co z Żelaznych Wysp, w asyście całej bandy śmierdzących morską solą żelaznych ludzi. Nawet jeśli Lannisterowie o tym nie słyszeli, to nieżyczliwi Seaverom nie zapomną o wspomnieniu im o tym. Wziął łyk wina. Nieprzemyślane poczynania ciągnęły za sobą bolesne konsekwencje. Dopiwszy do dna zawartość kielicha, wstał od stołu. Serwetkę rzucił niezłożoną na swoje miejsce. - Proszę o wybaczenie - rzucił w kierunku Sarsfieldów, po czym powolnym krokiem minął żonę i Kenninga. W sali było chłodniej niż na zewnątrz, ale dość duszno i cieszył się, że może odejść na chwilę od stołu. Zauważył, że zarówno Fowler, jak i młodszy brat lorda Tarbecka też opuścili ucztę. Oblizał usta i rozejrzał się dookoła. Nie było ich widać. Może powinienem się rpzejść po okolicy, pomyślał niepewnie, ale zdecydował, że na to jeszcze nie pora. Przechodząc w pobliżu szwagierki i jej rozmówcy, jednym uchem spróbował wyłapać ich słowa, ale postanowił im nie przeszkadzać. Eleanor nareszcie znalazła osobę, której słucha z uwagą. Uśmiechnął się pod nosem. Gdyby Snow nie był w drodze do Gwardii Królewskiej, kto wie, czy nie udałoby się z tego czegoś wykuć. Zachowuję się jak sprzedawca kur, skarcił się. Minął parę i podszedł do giermka Uśmiechniętego Wilka. - Młody Velaryon - zagadał z uśmiechem. - Wypijesz ze mną kielich wina za młodą parę i biednego septona Wendela, który nieomal nie popuścił w spodnie podczas ślubu? Młodzieniec, aż wypluł trochę wina, gdy usłyszał słowa o Septonie. Otarł jednak szybko usta chustą i wstał, aby nie okazywać przybyłemu braku szacunku. Widać było, że wypił już trochę. Uśmiechał się szeroko -To dla mnie zaszczyt Ser - powiedział biorąc swój kielich. Przypomniał coś sobie patrząc na Cleverly’ego siedzącego obok -Przepraszam panie najmocniej na chwilę - stary raubritter wydawał się zadowolony i nieznacznie usmiechnięty skinął głową. Młody Valeryon skupił swoją uwagę na Haighu. -Zdrowie młodej pary ser i pańskie, gdyż słyszałem, że to pan jest organizatorem tego wesela - - Dziękuję za wzniesiony toast - Horton się uśmiechnął i skinął ręką na sługę. - Przynieś mi kielich. - Obrócił się z powrotem do giermka, po czym nalał sobie wina do wręczonego mu naczynia. - Pozwolisz, że cię obsłużę? - Zważył w dłoni butelkę arborskiego. -Panie, ja jestem tylko giermkiem … to nie wypada. Może ja naleję wina nam obu? - widać było, że chłopak nie mówił tego tylko na pokaz, ale faktycznie chciał być pomocny -Naprawdę dziękuję jednak za propozycję - skłonił się przy tych słowach, a resztki wina przy tym ruchu wylały się z jego kielicha. Gdy podniósł wzrok zapytał bez ogródek -Przepraszam Ser, ale podobno walczyłeś na Polu Czerwonej Trawy? … jak … Jak tam było? - - Jeśli tak wolisz - zarządca podał Velaryonowi butelkę z winem. - Nalewaj, póki możesz, kiedy zostaniesz lordem Driftmarku nikt ci na to nie pozwoli. - Puścił do chłopaka oko. Ten młodzieniec w przyszłości będzie jednym z największych możnych w Siedmiu Królestwach. O ile śmierć nie stanie mu na drodze, pomyślał. Szkoda by było. - To prawda, walczyłem na Polu Czerwonej Trawy. Pytasz jak tam było… Bardowie opowiedzą ci o młocie i kowadle, o planie Baelora i Maekara, a także o starciu nieprawo urodzonych synów i wnuków Aegona Niegodnego. Ale prawda jest taka, że bitwa była jak każda inna, pełna śmierci, bólu i błota. Wielu zginęło, ludzie których ja znałem i ci, o których nawet nie słyszałem. Ale wiesz, co ta bitwa ukazała najwyraźniej. To, jak równi są ludzie, gdy stają twarzą w twarz, pośród szczęku mieczy. Wiesz, jak zginął ser Quentyn Ball, zwany Kulą Ognistą? Młodzieniec skinął głową - Zabił go łucznik - po czym obniżył trochę głos -Ser Adden mówił, że był to jeden z Zębów Kruka. Czy to prawda? - Horton zerknął kątem oka, czy ser Adden go słucha. - Obawiam się, że twój pan nie ma tym razem racji - Horton odstawił kielich na stół. - Widzisz, człowiek, który zabił Kulę Ognistą nie był jednym z łuczników lorda Riversa, a zwykłym prostaczkiem. Ser Ball zsiadł z konia przy strumieniu, żeby napić się wody. I wtedy ten nisko urodzony człowiek, którego imienia nigdy nie poznamy, przeszył mu gardło strzałą. Wielcy rycerze i lordowie mają w rękach władzę, ale każdy człowiek może wziąć do ręki broń i zabić wysoko urodzonego pana. Dlatego właśnie ci, którzy twierdzą, że strachem kontrolują swoich poddanych, to głupcy. Pewnego dnia, ci którzy dotychczas im służyli mogą obrócić się przeciw nim. Władca nie może być zbyt dobry wobec swoich prostaczków, ale nie może być wobec nich okrutnym. Musi być uczciwy, bo cała ta wojna pokazała, że na polu bitwy, nawet doświadczony rycerz może polec z ręki nisko urodzonego człowieka. - Uniósł kielich w toaście. - Wypijmy za ciebie, chłopcze. Życzę ci długich rządów w Driftmarku, aby żadna strzała nie zakończyłą twojego życia. Nie zapominaj, że władza jest też obowiązkiem, z którego trzeba się wywiązać, a będziesz wspaniałym lordem. - Wziął łyk z kielicha. - Rozmawiałeś wczoraj z bardem Vaenorem? -Dziękuję Ser Hortonie - powiedział młodzieniec spełniając toast -To pouczająca historia, Ser Adden też dużo mówił o cnotach rycerskich, o tym, że mamy wobec naszych poddanych również obowiązki. I twoją naukę zapamiętam … - uśmiechnął się lekko, po czym dodał -Tak, tak rozmawiałem z nim. Pytał mnie o pieśni, której lubi mój pan - - Spryciarz - zarządca uśmiechnął się. - Wspominał, że jest twoją rodziną? -Tak … poznałem go, ojciec nie wiele o nim mówił …ale … ehh. Wydaje się spokojny i był dla mnie miły - - Jest miły, choć nigdy nie był zbyt spokojny. Zawsze był marzycielem, ale jest dobrym człowiekiem. Wychowywał się z moją żoną. - Zerknął na Alerie, rozmawiającą z Kenningiem. - Ona nie ma wielu przyjaciół poza nim. Dziękuję ci za wszystko. Jeśli chciałbyś porozmawiać, to mieszkamy w tej samej wieży. - Uśmiechnął się i wstał. - Muszę cię przeprosić. Raz jeszcze dziękuję. Twoje zdrowie. - Uniósł kielich w toaście i wypił resztę. |
13-08-2016, 19:24 | #25 |
Reputacja: 1 | Seathan był obrońcą rodu. To znaczyło, że musi dbać również o jego przyszłość. Chciał poznać zdanie dziadka w kilku głębiących go sprawach. Lord Simon z pewnością spodziewał się po wnuku, że nie będzie tylko siedział i pachniał. -Planowałeś już męża dla Eleonor? Wiek zbliża się odpowiedni, moment na pozyskanie nowych sojuszników również dogodny. - zapytał Seniora. -Nie … dziewczyna jest … niespokojnym duchem. Poza tym, wydaje mi się, że zostało jeszcze trochę czasu - odpowiedział Simon spokojnie -Niech jeszcze trochę nacieszy się … życiem w Reaver Rest Seathan skinął głową. To była decyzja dziadka choć on pewnie zacząłby się już rozglądać. - Ser Horton sprawdził się w swojej roli? - zapytał z ciekawości Seathan. Nowy nabytek rodziny był dla niego zagadką. -Ambitny człowiek. Nie mam prawa jednak narzekać, wiele zrobił tutaj podczas twojej nieobecności. Twoja siostra wydaje się zadowolona. Są gorsze małżeństwa i my też mogliśmy trafić gorzej. Wiem, że twój ojciec go nie lubił … ale … Niestety mój syn, w ogóle nie przepadał za większością osób- w słowach Lorda Simona dało się wyczuć wiele bólu i smutku, gdy wspominał ojca Seathana. Po wypowiedzeniu tego zdania, zamilkł na chwilę przypatrując się sali - Matkę i mnie ponoć kochał. A ona chyba najlepiej na tym nie wyszła. Wiemy jaki był, szkoda dalszych słów. To o co chciałem zapytać to, dlaczego Horton? Nie było mnie tu wtedy ale chciałbym zrozumieć. Na zachodzie jest wiele szanowanych rodów. Haighowie to pomniejszy ród o ile dobrze pamiętam. - Mimo wszystkich swoich grzechów był moim synem. Kiedyś moją dumą, potem moją porażką - senior pokiwał głową, po chwili jednak skupił się na drugiej części zadanego pytanie - Twój ojciec wciągnął by nas w kolejną wojenkę. O niczym innym nie marzył, jak o pokazaniu się w jakiejś bitwie. Wykorzystałby twoją siostrę, do zawarcia sojuszu, który wciągnąłby nas w sieć intryg. Stąd Haigh, nie są tak ważnym rodem aby to małżeństwo dawało nam jakiś sojusz. Nie wykorzysta nas jego rodzina, a jednocześnie nasi sąsiedzi, nie poczują się zagrożeni. Wydawało się, że jest to dobry pomysł na wtedy. Chociaż patrząc na niektórych z naszych sąsiadów, nie wiem czy domyślili się powodu tego małżeństwa, ani nawet czy to docenili Mildrith pozwoliła sobie nie skomentować ani taktyki zawierania małżeństw, ani mniemania o małości Hortona, wrodzonej i wyssanej z mlekiem matki, przez pochodzenie z pośledniego rodu Haighów. Kiedy przebywała na dworze Banefortów, w ogrodzie urządzonym na nadmorskim klifie widziała małego węża, który wpełzł do gniazda mewy. I choć każde z jaj było od niego większe, rozwarł paszczę jak szeroko i połknął jedno z nich w całości. Nie mógł potem pełznąć z nowym brzemieniem. Taki właśnie był Horton. Nienażarty. Gotów wystawić się na niebezpieczeństwo, byle się nahapać. - Nigdy nie należy nie doceniać cudzej głupoty i zaślepienia - rzekła zamiast tego, co komentarzem było i do własnych jej myśli, i rozważań Simona o sąsiadach. - Jednakże, wracając do Eleanor. Wasz osąd może i mądry… lecz jest osądem męża, wybacz, lordzie Simonie. Jako niewiasta ostrzegam cię - to już czas. Nie mam nic przeciwko bękartom. Ale nie chcę, by urodzenie takowego położyło się cieniem na życiu naszej słodkiej, choć niepokornej dzieweczki. Lord Simon popatrzył na Mildrith spokojnym, aczkolwiek wydawałoby się odległym wzrokiem. Po czym odwrócił się i chwilę oglądał swoją najmłodszą wnuczkę -Jest jeszcze tak młoda- powiedział do nikogo konkretnego, nim z powrotem skupił swoją uwagę na żonie Seathana. -16 lat, tyle też czasu minęło od tej nieszczęsnej rebelii … Może za rok … - dopiero pierwszy raz od jakiegoś czasu dało się wyczuć w głosie Seniora niepewność, a Mildrith wydawało się, że zatrzymując najmłodszą Seaverównę Lord Simon chciał również zatrzymać czas. Jakby ta prosta decyzja mogła zanegować upływ czasu. Gdy teraz popatrzyła na Simona Seavera zauważyła, że w ciągu ostatniego pół roku schudł, zapadł się lekko w sobie, jakby starość, która przez długi czas była dla niego niezwykle łaskawa, chciała w ciągu krótkiego czasu nadgonić wszystko. - Ołtarz może poczekać - rzekła Milly łagodnie. - Lecz musisz pamiętać… ona już jest młodą kobietą. Nie traktuj jej jak dziecko, lordzie ojcze. Bo spełni wtedy oczekiwania. I zrobi coś dziecięcego, naiwnie głupiego… - Rozumiem … tak … Oczywiście masz rację droga córko - powiedział Simon łagodnie - Postaram się, nie traktować jej jak tej małej dziewczynki, której opowiadałem baśnie - Lord uśmiechnął się do swoich wspomnień, po czym popatrzył na dwójkę młodych - Mojemu synowi, przynajmniej udały się dzieci, a ty droga córko jesteś prawdziwym skarbem dla naszej rodziny - podniósł swój kielich w ich stronę - Wasze zdrowie, obyście mogli cieszyć się swoją obecnością jak najdłużej Seathan wzniósł kielich i spełnił toast. |
14-08-2016, 00:14 | #26 |
Reputacja: 1 | Wcześniej Po rozmowie z Seathanem i lordem Simonem, Maester Trevyr udał się do kuźni. Tam przywitał go Amon siedzący na krześle i opierający stopy o gasnący piec. - Jak przygotowania do uroczystości?- - Ser Horton dba o wszystko z niezwykłą starannością.- Trevyr odpowiedział schodząc po schodach. Maester podszedł do stołu na którym stała prosta cisową skrzynka. - Chłopcy własnie kończą polerować prezenty.- Amon powiedział wstając z krzesła i podchodząc do Maestera.- Gdy tylko skończą osobiście zaniosę je do kwatery państwa młodych.- - Miło z twojej strony Amonie.- Trevyr odpowiedział otwierając skrzynkę. Była wyłożona czerwoną wełną.- Planujecie zostać w zamku na uroczystości?- Zapytał. - Nie, cała rodziną udajemy się do wioski. W zamku zebrało się za dużo panów i paniczy jak na mój gust.- Amon odpowiedział głaszcząc się po brodzie.- Oczywiście Alyssa musi zostać. Ma swoje obowiązki dziś wieczorem.- - Zazdroszczę Ci.- Trevyr powiedział uśmiechając się szeroko.- Zabawa w wiosce będzie o wiele przyjemniejsza. Za dużo polityki na weselu szlachty.- W tym momencie podszedł do nich syn Amona, Adan oraz jego młodszy brat Bron, obydwaj byli na czeladzi u ojca. - Gotowe ojcze. Spędziliśmy na tym trzy godziny, ale efekt winien zadowolić Maestera...- Chłopak nagle przerwał, gdy zauważył, że Trevyr stoi przy Smitheyu. Trevyr podszedł do chłopców. Starszy z nich trzymał w rękach topór, młodszy sztylet. Topór dla Seathana wykonany był ze stali i żelazodrzewa. Stalowa głowica ozdobiona była herbem rodu z dwóch stron, a dodatkowo obuch zastąpiony był pięciu calowym szpicem do przebijania płyt przeciwnika. Sztylet dla Mildrith był elegancki i zabójczy, podobnie jak dama do której miał trafić. Głownia ozdobiona była bursztynem i srebrem, a samo otrze choć nie za duże, mające jedynie osiem cali było wąskie i elastyczne. Doskonałe do wbijania w plecy. Trevyr obejrzał po kolei obydwie bronie po czym powiedział do chłopców z poważną miną. - Nada się.- Po czym wsadził je do skrzynki. - To prawdziwe działa sztuki.- Powiedział zamykając wieko. - Oby jak najmniej takiej sztuki na świecie było.- Amon odpowiedział biorąc skrzynię na ręce po czym ruszył do komnaty Seathana i Mildrith. Trevyr również opuścił kuźnię i ruszył do kuchni by przypomnieć służbie o tym by część resztek z głównego stołu, jak i lepszych dań z pozostałych trafiły w pierwszej kolejności do wieży Maestera. Dwa razy przypomniał też o winie. Na weselu Trevyr przybył do głównej sali trochę spóźniony. Maester musiał upewnić się, że Farmanowie otrzymali najlepszych służących na czas swojego pobytu na zamku, jego służących. Maester wiedział, że nie będą oni dyskutować o sprawach ważnych otwarcie przy służbie, ale nadal pozostawała jakaś szansa. Gdy lady Mily wezwała go do siebie na podwyższenie by zająć się sprawą Snowa i Eleonor od razu poprosił Alyssę by miała na nią oko. Smitheyówna i tak obsługiwała tamtą cześć sali. Po godzinie, gdy lorda Simona złapał okropny kaszel Maester podbiegł do niego z pomocą. Trevyr chciał odradzić lordowi wino, ale wiedział, że rzucał by jedynie słowa na wiatr. Stary Seaver dobrze wiedział co mu dolegało, a wino było jego lekarstwem na życie. Stojąc przy lordzie Simonie doskonale słyszał temat rozmowy jaką przeprowadzał z Seathanem i Mily. Zaślubiny Eleonor tworzyły nowe możliwości dla Seaverów, choć z tego co zauważył Trevyr, młoda Seaverówna już znalazła swojego wybranka. Trochę starego, a do tego bękarta, ale za to jakiego. Po toaście Maester zwrócił się do dziedzica. - Gratuluje nominacji.- Powiedział żartobliwie, oczywistym było, że Seathan dostanie tron po dziadku. Przekazanie miecza podczas uroczystości było jednie formalnością, złożeniem pieczęci na woli seniora. - Warto zwołać obrady małej rady przy najbliższej okazji.- Te słowa skierował raczej do lorda Simona. - Valyriańska stal to rzadkość, prawie tak rzadka jak żona potrafiąca grać w grę.- Mówiąc to uśmiechnął się do Mildreth.- Lecz wiem, że miecz, zwłaszcza taki może ciążyć komuś kto uczył się walki tam gdzie ty Seathanie. Właśnie dlatego w waszej małżeńskiej komnacie po uroczystości czekać będzie prezent ode mnie wykonany rękami mistrza Smitheya i jego czeladników, oby zapewniły wam one bezpieczeństwo przez wszystkie lata waszego małżeństwa.-
__________________ Man-o'-War Część I Ostatnio edytowane przez Baird : 14-08-2016 o 00:20. |
14-08-2016, 06:10 | #27 |
Reputacja: 1 |
|
14-08-2016, 18:35 | #28 |
Reputacja: 1 | Trevyr przez chwilę stał przed dylematem. Nie wiedział co począć, Mildreth dała zdecydowany znak, żeby zainteresować się zniknięciem Fowlera i Tarbeck'a jednak Maester nie miał dość ludzi na zamku by wysłać kogoś śladem szlachciców. Po chwili Trevyr sam ruszył za nimi. Maester znał zamek więc wiedział jak pójść by coś usłyszeć a nie być zauważonym, dodatkowo ciemność sprzyjała staremu szeptaczowi.
__________________ Man-o'-War Część I Ostatnio edytowane przez Baird : 17-08-2016 o 02:45. |
16-08-2016, 23:14 | #29 |
Reputacja: 1 | 2 Miesiąc 212 roku AL 17 dzień miesiąca, przed 21.00 Ziemie zachodnie Reaver’s Rest Opuściwszy giermka, Horton skierował się poza podwyższenie. Callor był bystrym chłopakiem, a nawet gdyby nie był, zawsze pozostawał dziedzicem jednego z największych rodów Siedmiu Królestw. Velaryonowie mogli nie być tak potężni, jak byli Corlysa Velaryona, sławnego Węża Morskiego, ale mało która rodzina była tak silnie spokrewniona z rodem Czerwonego Smoka. Zarządca nie omieszkał nie spostrzec, że kolejne osoby opuściły swoje miejsca, a jedną z nich była panna młoda. Zeskoczył z tworzącego podwyższenie drewnianego podestu. Musiał jeszcze porozmawiać z rodziną Mildrith oraz Craigiem, ale na to przyjdzie jeszcze czas. Opuścił główną salę i wciągnął świeże powietrze. Ochłodziło się nieco, a wieczór przyniósł chłodną morską bryzę. Z dołu dochodziły odgłosy zabawy. Giermkowie i zbrojni, stwierdził, ale nie zatrzymał się, żeby się przyglądać. Zamiast tego skręcił w dół i ruszył do piwnic. Złapał za rękę powoli wspinającego się w przeciwną stronę schodów Glendona. - Za mniej więcej klepsydrę przygotujcie się do wniesienia weselnego pasztetu - Rzucił szybko polecenie. - Upewnij się, że jest już gotowy. Minął starszego mężczyznę i zszedł na sam dół. - Vaenor, chłopcze - Horton zatrzymał opuszczającego piwniczkę barda. - Dostałeś złote arborskie, które ci podsyłałem? Występ był naprawdę udany. - Zawahał się, ale szybko odzyskał fason. - Jesteś dosyć niezadowolony, jak na siebie. Co się dzieje? Występy były wręcz znakomite. Veanor zachowywał się dość nerwowo. Kręcił się w tę i z powrotem, nie zwracając uwagi na ludzi. Kiedy spotkał Hortona, wyraźnie się uspokoił - Ser Hortonie… T.tak, otrzymałem - Powiedział, bez przekonania. Sięgnął do swojej sakwy po czym wyciągnął z niej monetę - Chciałem z tobą chwilę porozmawiać, jednak. Wpierw - oddał mu pieniądz - Z całym szacunkiem Ser, ale to nie było moje przedstawienie. To twój pomysł, ja zaledwie wykonałem, a nie nagradza się sług za obowiązki. Może i jestem chciwy, ale mam poczucie honoru, a nie biorę wynagrodzenia za coś, z czego nie jestem dumny. - Pokrętna logika barda, znów wzieła nad nim górę - Poza tym, jest coś co musimy omówić. Coś co nie daje mi spokoju, a potrzebujemy chwilę prywatności, z dala od uszu i oczu innych - sądząc po jego minie, było to coś ważnego. Cięzko jednak było stwierdzić, czy ważnego w stosunku do samego wydarzenia, czy dla niego - Dobrze. Zarządca rozejrzał się dookoła i spojrzał na uchylone drzwi do piwniczki na wino. Pomieszczenie było spore, a półki z butelkami i beczkami tworzyły z niego mały labirynt. - Ktoś jest w środku? - zapytał, wskazując palcem na wejście, a słysząc przeczącą odpowiedź kontynuował: - Chodźmy do środka, tam porozmawiamy. Chwilę błądzili pomiędzy butelkami lepszych i gorszych gatunków wina, butelkami miodu i mniej bądź bardziej egzotycznymi alkoholami. Zatrzymali się w jednej z bardziej oddalonych częsci podziemnej sali, gdzie półki zamiast wina pełne były kurzu. Horton zerwał podniszczoną pajęczynę i strzepnął ją z dłoni. - Co to za moneta? - wyjął z kieszeni wręczony mu pieniądz, po czym przeszedł do sedna sprawy. - O czym chciałeś pomówić, Vaenorze? Stało się coś, o czym powinienem wiedzieć? - To twój podarek, którego nie mogę przyjąć. - odpowiedział bezceremonialnie - Jednak, inna sprawa mnie męczy. Kazano mi, dopytywać się, o Ser Snowa. Co lubi, gdzie ostatnio w turniejach walczył. Może tobie wiadomo, po co te informacje? Nie mam z tym problemów, jednak.. Tym razem, czuję że, to nie właściwe, mój Panie. Ser Adden, jest opiekunem mojego brata, na dodatek, osobą która wydaje się, bardzo porządnym człowiekiem. Jeżeli Lady, potrzebuje tych informacji, dlaczego po prostu nie zapyta o nie sama? Wszak, damie łatwiej przemówić do osoby takiej, jak ten rycerz. - Naprawdę rzadko zdarzało się, że bard miał tego typu dylematy, ale tym razem zaprzątało mu to głowę. - To z pewnością nie ode mnie - Horton obejrzał monetę. - Kazałem zanieść ci wina, ale nie pieniądze. - Zawahał się. - Mówisz, że Mildrith każe ci wypytywać o Addena, Widzisz, wiem, że wczoraj byłeś u swojego brata. Rozmawiałem z nim zanim tu przyszedłem. To dobry chłopak, ale… odszedłem od tematu. Nie przejmuj się tym. - Przygryzł wargę. Nie był zadowolony z tego, że nowa lady też chciała zdobyć sobie przychylność ich gościa. - Groziła ci wyrzuceniem, gdybyś nie wykonywał jej próśb? - Nie podejrzewał tego, ale lepiej było się upewnić. Bard zbladł jeszcze bardziej, mimo jasnej karnacji. Spojrzał na monete, widać było że ma problem ze skupieniem się. Uświadomił sobie, że rozmawiał też z rycerzem. Szybkim ruchem, schował pieniądz, nie spoglądając na swoją sakwę. - Nie… Jest za sprytna, by grozić. Nie otwarcie, mój Panie. Jej słowa, raz bywają słodkię niczym miód, a zarazem tak zimne, jak krainy północy. Ciężo ją rozgryść, jednak… Powiedziała mi, że mogę dobrać kogoś do pomocy, zasugerowała mi, młodą siostrę naszego dziedzica. Jednak, dobrze wiesz jaka ona jest… Zasugerowałem wtedy, że twoja małżonka, jest zafascynowana jego przygodami. Jutro mam być oddelegowany, do zabawiania dam, by mieć okazje z nią porozmawiać. - był nad wyraz szczery. - Może to dobra okazja, by twoja żona się jej przyjrzała? - Vaenor… - Horton był zaskoczony jak szczery był z nim bard. - Dziękuję ci. To dobry pomysł, chciałbym cię jednak zapytać, dlaczego mi o tym wszystkim mówisz? - Podrapał się po zakrytym brodą policzku. Wszystko to, co Waters właśnie mu przekazał, było cenne, tak samo jak jego rady. Bard podrapał się, właściwie wydawało mu się to oczywiste - Zawsze mówiłem, że jesteście dla mnie, jak rodzina. Więc, wydawało mi się to naturalne, Ser Hortonie. Nie lubię, kiedy ktoś, bawi się z moją rodziną, a lata które tutaj spędziłem, wyrobiły mi pewną… lojalność. Nawet, jeśli jestem tylko grajkiem. Poza tym, następnym razem, przekonam Cię na moją wersję historii. - Uśmiechnął się do rozmówcy przyjaźnie. Horton uśmiechnął się szeroko. - To może być nic wielkiego, ale cieszę się, że mówisz mi o takich rzeczach. Nawet jeśli chyba niepotrzebnie się o to martwisz - Skrzyżował ręcę na piersi. - Jesteś dla mnie bardziej rodziną niż Seathan i jego żona, nawet jeśli nie łączą nas ani więzy pokrewieństwa, ani żadne inne koligacje. Jesteś dobrym, wiernym człowiekiem i nie zapomnę ci tego, co dla mnie robisz. - Poklepał go familairnie po ramieniu. - Nadchodzą zmiany, ale przyjaźnie się nie zmieniają. - Westchnął głęboko. - Z ciekawości, skąd masz tę monetę i czemu chciałeś ją oddawać? - Monetę? Dostałem zapłatę, za występ, dla kilku wojowników… Nie biorę pieniędzy, ale wcisnęli mi. Nie czuje się z tym dobrze. Czuje się jak dłużnik… Wybacz, dzisiaj mam problem ze skupieniem… - Znacznie ściszył głos - Jutro, umówiłem się na prywatne spotkanie, z Ser Addenem. Chcesz mu coś przekazać? Ahh… i podczas turnieju, namówiłem na krótką rozmowę, najmłodszą siostrę twojej żony. Wbrew pozorom, lubię ją, obserwowanie jej dzisiaj, podczas ich rozmowy, z naszym szlachetnym gościem, sprawiło że poczułem się dobrze. Taka niewinność, bywa na swój sposób, podkrzepiająca. Nie chcę, by wpadła w sieć intryg, czy zagrać w jej rodzie. Z całym szacunkiem, ale.. - Nie wiedział czy powinien, oraz jak to ująć - Ten… Nasz ród. Jest w stanie, przetrwać, nie bawiąc się w intrygi. Jesteśmy na tyle neutralni, by po prostu bytować. Czy jest sens, zatracać ten spokój, dla jakichś osiągnięć? Nie zawsze warto być chciwcem, a bycie tym mniejszym, ma swoje zalety. A dla mnie, sam fakt, życia jest wystarczająco dużą zaletą. Kiedy, byłem na tej scenie, przez pewien czas, nie czułem tej nienawiści, nie interesowały ich żadne krzywdy, czy chęć zysków, przez te cholerną chwilę, wszyscy byliście jednością, bez podziałów, bez herbów, czy ambicji. Jeno, prosty gest, pragnący posłuchać i wyciszyć się. To miłe uczucie… - Widzisz, szlachetnie urodzeni mają intrygi w krwi. To smutne, na swój sposób, ale trudno do zanegowania bądź zwalczenia. Jeśli zaś chodzi o ser Addena… - zamilknął. Miał wrażenie, że powinien mieć okazję z nim porozmawiać przed turniejem, ale może lepiej porozmawiać z nim ustami barda. - Ostrzeż Eleanor, żeby uważała na swoją szwagierkę. I spraw, żeby ostrzegła Uśmiechniętego Wilka przed tym samym. Snow może mieć wątpliwości, jeśli powiedziałby to któryś z nas, ale posłucha siostrzyczki mojej żony. Lepiej będzie, jeśli nasz przybysz z północy opuści nas bez zaplątania się w plany Mildreth. - Zamyślił się na chwilę. Część piwniczki, gdzie przebywali, była słabo oświetlona, ale słabe światło rzucane przez postawioną przez zarządcę świeczkę pozwalało rozróżnić otaczające ich kształty. Pajęczyny dawały złowieszcze cienie. - Kim byli ci wojownicy, którzy chcieli występu? - Eleanor, wyraziła zgodę na spotkanie, dopiero podczas jutrzejszego turnieju. Wpierw widzę, się z Ser Addenem. Chyba, że mój Panie - masz jakiś pomysł? - Bard przez chwilę szukam w myślach nazwiska osoby, która dała mu monetę. Miał bardzo, charakterystyczne i proste nazwisko. - Chaas…? Cook - mniej więcej tak to szło, miał nadzieje że, nie pomylił się. - znasz ich Panie? - W takim razie, po prostu postaraj się przestrzec ser Addena przed wciągnięciem w spiski. Powiedz mu od siebie, żeby nie dał wciągnąć się w politykę w tej części Siedmiu Królestw, bo jest tak samo paskudna, jak w jego rodzinnych stronach. A przed nią przecież uciekł, cyż nie? - Horton powstrzymał kichnięcie. Od kurzu zakręciło mu się w nosie. - Chaas Cook? Nigdy nie słyszałem tego imienia i nazwiska, ale jeśli ucztuje na zewnątrz, to nic dziwnego. Na końcu sali tłumnie zasiedli nawet wędrowni rycerze. Obawiasz się ich? To było dobre pytanie. Czy się obawia, oczywiście, że się obawia! Jednak, przypomina mu się, Ser Craig, to dobry człowiek, mimo że wygląda na zimnego. - Jesteśmy na zamku, Hortonie. Nie wydaje mi się, by ktoś próbował zrobić coś głupiego. Jestem, po prostu… Lekko rozkojarzony. Ciężki dzień, a przede mną, jeszcze występy. Po prostu, może to być stres... Bard zamyślił się - Jak myślisz… Może wziąść Eleanor na podgrodzie? Może chciała by spędzić, trochę czasu, poza tym ehm…”dworskim” życiem? - Zapytał z wyraźną ciekawością. - To prawda, jesteśmy w zamku, ale wino jest złośliwym doradcą dla głupców - odpowiedział Horton. - Mogę wysłać z tobą paru ludzi, albo nawet Appletona, choć on pewnie jest już kompletnie pijany. - Przygryzł wargę. - To bardzo dobry pomysł. - Haigh był zadowolony. - Jestem pewien, że będzie zachwycona. Moglibyśmy zorganizować polowanie, ale to jeszcze nie teraz. Ale może przejażdżka konna? Umiesz jeżdzić konno, dobrze mówię? Wzięlibyśmy Craiga dla pewności, i pojechalibyśmy, ty i ja, razem z Eleanor na konną przejażdżkę. Mildreth chce z niej zrobić damę, ale chłopczyca zawsze pozostanie chłopczycą. Niech odetchnie chociaż na chwilę od zamku. Może uda nam się namówić Snowa i jego ludzi, żeby pojechali z nami? Vaenor rozpromieniał - Może podczas spotkania, to właśnie to zaproponujemy Ser Addenowi!? - podniósł głos, po chwili, sam siebie uciszył - Z całą pewnością, łatwiej będzie rozmawiać, kiedy mężczyźni udadzą się na łowy, aniżeli skryci pod namiotem, z nieznanym nam przesłaniem? - Świetny pomysł! Zaproponuj mu to - poklepał barda żywiołowo po ramieniu. - Nie chcę organizować łowów, musielibyśmy zaprosić więcej osób. Ale na przejażdżkę zaprosić ich trzeba. My dwaj, ser Adden i jego kompani i Eleanor. Eleanor odpocznie od zamku w jego towarzystwie Snowa, a ty porozmawiasz z bratem. - Mrugnął porozumiewawczo. - Na pewno nie chcesz obstawy do tego występu dla zbrojnych? Bard zastanowił się, nie wiedział jak miałoby to wyglądać. Z jednej strony, mogliby to odebrać, jako brak szacunku, z drugiej - nie uśmiechało mu się iść tam samemu - Ekhm… M-może, jacyś nasi ludzie, blisko rozbijać mieli w planach namiot? - Wyślę z tobą Merrita - Zdecydował poważnie Horton. Merrit był jednym z ludzi z Bliźniaków, niskim, łysiejącym mężczyzną. - Wspomnisz, że to twój znajomy i lubi twoje ballady. To im powinno wystarczyć. Vaenor poczuł się znacznie pewniej - Dziękuje, mój Panie i przepraszam za kłopot. Powinniśmy na dziś, skończyć ze spiskami - Uśmiechnął się pod nosem - Nie jestem w tym najlepszy i szybko się denerwuje. Mam nadzieje, że jeszcze uda nam się, żyć tutaj w spokoju. To mój główny cel - Też mam taką nadzieję - odpowiedział horton po chwili milczenia. - Wracajmy do sali, po drodze wydam rozkazy Merritowi. Chodź. Podniósł z półki kaganek i ruszyli z powrotem przez labirynt półek. |
18-08-2016, 09:09 | #30 |
Reputacja: 1 | Błękitne oczy Ewana Cleverly'ego wyblakły, przybierając barwę popiołu. Pierwsze oznaki nieubłaganej starości. Mildrith wiedziała, że ojca nie spotka nigdy los Lorda Simona – nie dopadnie go słabość, jego starość nie będzie niedołężna ani chorowita, tak jak nic takiego nie spotka dziadka Tomasa, ani jej braci, ani jej samej. Oni znikną jak zdmuchnięci, nagle i w pełni sił, nie będą przygasać miesiącami. Jednak po raz pierwszy dostrzegła, że czas gryzie jej ukochanego ojca, międli już jego przyszłe dni wielkozębną paszczą. Teraz dostrzegła bruzdy na czole. Oczy Ewana tkwiły uwięzione w sieci zmarszczek, pogłębiającej się gniewnym grymasie, gdy mówił o Tybolcie Lannisterze. |