Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-11-2009, 01:40   #121
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Anzlem

Kapłan siedział przed ofiarną czarą. Otrzymaną rymowankę powitał z mieszanymi uczuciami. W gruncie rzeczy spodziewał się takiej odpowiedzi. Bóstwa nigdy nie odpowiadają wprost. Zastanawiało go dawniej, czy to sprawa ogólnej zasady, która zabraniała bezpośrednią ingerencję, czy złośliwość bóstwa. Dotąd miał okazję radzić się jedynie Nerulla, a kto jak kto, ale bóg zdrady uwielbiał szyderstwa i złośliwości.

-W skale nie znajdziesz nas-wyrecytował. Pierwsza fraza zabrzmiała jak drwina. Pomyliłeś się Anzelmie, oznajmiała, nie ma kopalni, nie ma celu do którego zmierzałeś. Stała się przy tym ziarnem niepokoju w sercu kapłana. Nie tak dawno rozmówił się z Liliel, ponaglał na wymarsz, co teraz jej odpowie? Bez rozwiązania zagadki nie potrafił nawet wskazać kierunku dalszej podróży.

Kapłan rozłożył mapę doliny. Pofalowane linie na północnym skraju znaczyły morskie głębiny. Poniżej za pasmem górskim leżała twierdza Imil, obecna siedziba thana. Przepowiednia pchała go więc wyraźnie prosto do licza. Tam powinien się udać, lecz wskazówka nie nakazywała natychmiastowej podróży. Anzelm wierzył w wolność swoich wyborów. Przepowiednia była dla niego jedną z możliwych ścieżek. Jeśli podążyłby ślepo za wierszem, bez przygotowań, bez planu byłby głupcem. W rymowance musiało byc coś więcej. Powoli wypowiadał na głos każdy wers.

Tei'ner zostali uwięzieni w zamarzniętym czasie, cóż mogło to znaczyć? Kapłan omiótł spojrzeniem izbę. Nagle wstrzymał oddech, uśmiechnął się do siebie. Brak kurzu, nakryte stoły na górze, karczma wyglądała jakby wyjęta z oków czasu. Zaraz jednakże oprzytomniał. Przecież znajdował się w karczmie i żaden długouchy nie pałętał mu się pod nogami, nie możliwe, żeby skryć przed nim tu całe miasto. Podążył wzrokiem na korytarz, a myślami ku pomieszczeniom z trumnami. Odrzucił jednak i tą myśl Po co than miałby tu gromadzić armię i ważniejsze w jaki sposób. Westchnął w poczuciu bezsilności i spróbował głębiej wgryźć się w wiersz.

Po kolejnej burzy mózgu padło na świątynie. Nad przybytkiem Zivylin również roztaczała się bariera, może o podobnych właściwościach. Wprawdzie znów pozostało pytanie po co than umieszczał by tam jeńców, lecz razem z nim pojawiła się nowa możliwość. Mies'til wydawało się opuszczone, może więc tei'ner nie tyle zostali porwani, co zdołali uciec. Przecież w świątyni był portal prowadzący do doliny. w dramatycznej chwili leśny lud mógł skorzystać z niego, a znalazłszy się w dolinie udać się do jedynego bezpiecznego miejsca - starej imilijskiej świątyni. To przywracało nadzieję, na naprostowanie faktów i kontynuowanie zapoczątkowanego planu, ale kapłan nie poprzestawał na tej wskazówce. Mógl wszakże znów się boleśnie pomylić.

Gdy tak zastanawiał się nad tym, obawiając się swych myśli przyszła mu do głowy następna interpretacja. Znów słowa jawiły się niczym innym jak dalszą częścią drwin. Poza czasem mogło znaczyć wiele, często jednak jego upływ charakteryzował upływ życia. Czyż wiec świat poza czasem oznacza śmierć, a kapłanowi nigdy nie będzie dane odkryć prawdy?
Pięść mężczyzny uderzyła w stół. Odrzucał tą możliwość, nie dlatego bóstwo go wybrało, by kpić z niego. Zamrożony czas musiał znaczyć coś więcej, może świat pomiędzy planem materialnym, a duchowym, może więzienie w ciałach szkieletów nieumarłej armii. Tak czy inaczej dowie się tego w swoim czasie. Teraz zaś dalsze rozważania nie przybliżą go do rozwiązania.
Zastanowiło go przy tym, czemu właściwie poświęca tyle uwagi długouchym, przecież znaczą dla niego tyle, ile szkielety przed karczmą. Dawno wyzbył się skrupułów i litości. Może tamta krótka chwila, zauważył, wpływ Maureen, skłonienie się ku Zyvilyn, echo ostatnich zachowań, lecz to już minęło wraz ze śmiercią ukochanej. Odrzucił leśną panią. Po co mu patronka, która jest zbyt słaba, by uchronić swych wyznawców, po co mu wiara w życie, gdy stracił powód istnienia. Zostawił tą część proroctwa. Ostatecznie na końcu i tak wszyscy długousi władcy żywiołów zginą ku chwale Nerulla.

Myśli o Zivylin oświetliły troszkę ostatnie tajemnicze wersy. Obiecane źródło mocy, którą mógł posiąść wydawało się sprawą pilnej wagi. I tak życie szybko skojarzyło się z boginią jemu patronującą, liść urósł, nabrał szerszych znaczeń drzewa. Vallen święte drzewo, rosnące w świątyni w Rangaard, świątyni pani życia. Od razu umysł kapłana skojarzył pobliską świątynię. Idealne miejsce uosabiające wielką moc i kolejny powód wędrówki do niego. Zostało więc postanowione.
Obwiązał na nowo rękę szmatką. Wpatrzony w poszarzały bandaż rozważył, czy wskazówka warta była jego krwi i jak wiele będzie musiał jej jeszcze przelać. W pamięci miał również słowa świadczące, że Nerull domaga się ofiary. Kapłan zdawał sobie sprawę, że niedługo jego cierpliwość się skończy. Dłuższą chwilę poświęcił modlitwie i kontemplacji odnawiając moc swej wiary i przypominając modlitwy.

Wróciwszy na górę zabrał się za ponowne pakowanie. Utrata koni boleśnie odbiła się na ich ekwipunku, na szczęście większości rzeczy wciąż było pod dostatkiem. Stąd znów, na wszelki wypadek, mała porcja wody i żywności, lina powędrowały do zapasów kapłana.
Obranie nowego kierunku nie zmieniło potrzeby dozbrojenia oddziału szkieletów. Spośród uzbrojenia wybrał trzy solidne miecze i tarcze.

-Liliel- spojrzał na sukkuba-Wyruszam niebawem, dotrzymasz mi kompanii? Ufam, iż istnienie thana wiąż drażni Cię bardziej niż moje zachowanie?-spróbował łagodnie dowiedzieć się na czym stoi w stosunkach z demonem.-Nie do kopalń jednak kieruje mnie ścieżka, wiele spraw się zmieniło. Nawet jeśli akceptujesz wciąż me towarzystwo, pozostanie jeszcze jedna sprawa. Spróbuj przekroczyć barierę, idziemy bowiem tam, gdzie pierwotnie nas skierowało, do świątyni. Tutaj bariera jest słabsza, jeśli coś pójdzie nie po naszej myśli zdołam rozproszyć zaklęcie i uwolnić Cię nim stanie Ci się krzywda. Wtedy jednakże bariera świątyni również stanie się dla Ciebie zupełnie nie do przebycia.

Wyszedł spoza kręgu ochronnego. Przed szkieletami wbił po mieczu, na każdym zawieszając tarczę. Nakazał podnieść rynsztunek i patrzył na zaczątek swojej armii, przyszłej wielkiej armii.

Patrząc na Liliel rozważył powtórzenie jej przepowiedni. Ryzyko takiego posunięcia istniało i to wysokie. Mogła go zdradzić, mogła rzeczywiście okazać się szpiegiem thana. Z drugiej strony była potężnym sojusznikiem, a jej wiedza o Imil i czasie niepokoju przewyższała jego, brała wszakże udział w wojnie. Mogło okazać się że odnajdzie głębsze znaczenie pomiędzy wersami przepowiedni. Sam wiersz przecież radził, że mądrość i wiedza tamtych czasów przyda się w tej drodze. Z bardziej praktycznych powodów, Liliel tak czy inaczej podążała wraz z nim. Może lepiej było odkryć karty teraz, mieć możliwość przejrzeć jej zamiary, niż doczekać się sztyletu w plecach na końcu podróży.

-Lubisz wiersze Liliel? Zagadki-doprecyzował szybko, aby nie znalazła niczego nieodpowiedniego w tym pytaniu. Nie czekając na potwierdzenie, wyrecytował przepowiednię pomijając drugą zwrotkę naznaczoną zdradą.

-To jest klucz do spotkania z thanem, śmiertelnego dla jednej ze stron. Nie znam pełnego znaczenia tych słów, które na mnie spłynęły, lecz wszystko rozwiąże się z czasem. Pewien jestem jednego potęga i pomoc czekają nas w świątyni, ruszajmy tam zatem.
 
Glyph jest offline  
Stary 12-11-2009, 22:43   #122
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Liliel rozłoszczona powoli zaczęła się ubierać w nieliczne skąpe ciuszki jakie posiadała w swej prawdziwej postaci. Poirytowana pyskowaniem kapłana i tym, że ponownie ją zignorował i nie dostosował się do jej życzeń, w myślach zabijała wiele razy na wiele sposobów. A każdy był okrutniejszy od poprzedniego.
Problem był w tym, że Anzelm był śmiertelnikiem. W dodatku jedynym jaki przy niej pozostał. A śmiertelnicy są... śmiertelni. Anzelma Liliel mogła zabić tylko raz. Nawet nie mogła go potorturować (bo by uciekł potem przy pierwszej okazji), a jej zaczepki Anzelm ostatnio ignorował, co dodatkowo ją irytowało.

Kapłan przybył akurat, by zobaczyć Liliel w trakcie ubierania. Ale czy widok obnażonych piersi succuba zrobił na nim wrażenie? A skąd ! Zaczął paplać obojętnym tonem. Liliel zaczęła podejrzewać, że kapłan Nerulla zgodnie z zaleceniami swego bóstwa jest martwy. Szczególnie zaś martwy pomiędzy nogami. Spojrzała na niego z pogardą i irytacją.
Dokończyła sie ubierać dodając.- A skąd ta zmiana ? ...Raz kopalnie, raz świątynia. Na razie kręcimy się w kółko dzięki twemu niezdecydowaniu. – wystawiła język do kapłana dodając. – A mnie się kopalnie podobały. Samych tei’ner mam w nosie. Będą, to dobrze. Nie będą, żadna strata. Ty też do tej rasy miłością nie pałasz, więc skąd ta odmiana?
-Lubisz wiersze Liliel? Zagadki.-
succub zdębiał. Czy ona wyglądała na jakiegoś sfinksa z obsesją na temat zagadek i wierszy! Nie, na warstwy Otchłani! Liliel była succubem. Ją interesowało korumpowanie śmiertelników i spijanie ich dusz w akcie miłości.
- Tak ci się spieszy na spotkanie z thanem?- westchnęła Liliel, spojrzała na Anzelma z niemal autentycznym politowaniem.- Mam nadzieję że nie zaraziłeś się fatalizmem od tej stukniętej czarodziejki, która przybyła z lilendem. Bowiem mylisz się. Nie interesuje mnie śmiertelny pojedynek z thanem. Interesuje mnie sytuacja, w której ta kupa kości będzie błagała nas o litość. Dlatego chcę zebrać armię, potężne siły i zdobyć potęgę. A jak chcesz śmiertelnego pojedynku, to poślij swych towarzyszy do walki. Pewnie chętnie zginą w heroicznym boju.
Liliel spojrzała na kapłana, jakby chciała zajrzeć w jego duszę.- Skąd w ogóle wziąłeś ten wierszyk? Nie próbuj mnie oszukać, odczytam prawdę w twym umyśle.
A gdy Anzelm odpowiedział, Liliel dodała ironicznie.- No tak. Zapomniałam kim ty jesteś. Wy kapłani nie potraficie nawet odlać się pod krzaczkiem bez aprobaty swego bóstwa, nie mówiąc już o chędożeniu.
Wzruszyła ramiona dodając pojednawczo.- Dobra, dobra... niech ci będzie. Obejrzymy świątynię Matki. Pewnie będzie taka sama jak wszelkie świątynie bóstw dobra: biała, czysta, jasna i przeraźliwie grzeczna jeśli chodzi o wystrój wnętrz.

Po czym succub ruszył ostrożnie w stronę karczmy, krok za krokiem. Liliel z lekką bojaźnią dotknęła bariery. Nic się nie stało powoli zaczęła ją przekraczać chichocząc przy okazji.
Będąc po drugiej stronie, uśmiechnęła się i krzyknęła wesoło.- To działa! Liliel będzie wolna !!
Rozłożyła skrzydła, podfrunęła na wysokość piętra i rozwaliwszy okno wleciała na piętro karczmy.

Wypełniający pokoje rynsztunek skupił uwagę Liliel. Succub zaczął przeszukiwać oręż w poszukiwaniu czegoś przydatnego. Broni która by do niej pasowała. Broni która nie byłaby uszkodzona. Bo bojowego szmelcu i uszkodzonej broni było tu od groma. Były też i nieliczne nieuszkodzone egzemplarze.
Skupiła się na kosturach, poszukując jakiegoś ciekawego dla siebie. Wybrała w końcu taki, który... wydał jej się zabawny i być może obdarzony magią. Skrzydła zanikły i ogon też, gdy Liliel przybierała kolejne wcielenie, obdarzone ładną figurą i skąpymi szatkami. Nie było sensu udawać miłej tei’ner przed Anzelmem, a Phaere zapewne już wypaplała sługusom dobra prawdę o naturze demonicy.
Liliel spojrzała na swe odbicie w tarczy i się rozpłakała. Nowym orężem rąbnęła parę razy w tarczę, przybierając skromniejszy strój. Wszak dla kogo miałaby się czynić pociągającą? Kapłan ciągle ignorował jej zakusy.

Po chwili wyszła z karczmy uzbrojona w kostur, w ciemnych szatach bordowej barwy.

Minęła barierę i rzekła ponuro.- Jestem gotowa. Ruszajmy wreszcie do tej świątyni, zanim się rozmyślę.
Nagle stanęła i spojrzała na Anzelma.- A co do wierszyka...zastanowię się. I dam ci znać, jakby mi coś przyszło do głowy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 15-11-2009 o 20:06. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 14-11-2009, 23:11   #123
 
Lyssea's Avatar
 
Reputacja: 1 Lyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skał
Phaere

Przyglądała się cichej rozmowie mężczyzn… Do której po chwili z resztą wtrąciła się Selena, robiąc po raz kolejny z lileda łagodnego misia. Phaere popatrzyła tylko na nią marszcząc brwi, gdyż sama była ciekawa reakcji Latiena na bezczelne odrzucenie proponowanej drowowi pomocy. „Będziesz psuła każdą zabawę?”- zadała w myślach pytanie dziewczynie.
Phaere nie zamierzała życzyć Nathielowi szczęśliwej drogi i odwróciła się plecami do swoich kompanów zanurzając się we własnych myślach.
Próbując zetrzeć z palców prochy jakiejś poległej dawno temu istoty, zauważyła mały błyskający w świetle Słońca przedmiot. Podniosła go z ziemi, aby pochwalić się znaleziskiem Selenie, ale ta sama zaczęła jej proponować odpoczynek. Drowka zamknęła kamień w swojej dłoni, zniechęcona tym ,że kobieta próbuje się jej na chwilę pozbyć. Jest przy tym słodka, aż zęby bolą i stara się ciągle robić dobre wrażenie. Jednakże, Drowka nie wyczuwała w niej fałszu, a raczej uważała tei’ner za niegroźną wariatkę. Jedną z tych istot kochającą wszystko i wszystkich, po części podobną do Fosht’ki, która również miała osobowość niewinnego dziecka.
Zgodziła się na odpoczynek, zabierając przy tym swoje rzeczy ze sobą.

Wchodząc do strażnicy rozejrzała się dookoła siebie jak również spojrzała w górę, aby upewnić się, że nie grozi jej przygniecenie przez spadającego demona, lub jakiejś belki czy czegokolwiek innego.
-Świetnie. W domu nie miałabym lepiej. - powiedziała do Seleny, aby jak najszybciej zostać sam na sam ze swoim znaleziskiem. Phaere nie lubiła się dzielić, z resztą nigdy nie musiała. Toteż uważała, że nie musi chwalić się od razu kamieniem, szczególnie, że jeszcze nie wie co można z nim zrobić.
Poczekała aż Selena wyjdzie i przymknęła za sobą drzwi, gdy kobieta była już przy ognisku.

Usiadła na posłaniu przygotowanym przez Selenę i otworzyła dłoń, w której schowany był gładki błyszczący kamień. Tiloup podszedł zaciekawiony przez zachowanie swojej właścicielki. Ze swojej torby, Phaere wyciągnęła uderzająco podobny, który trafił w jej ręce po zabiciu czerwia. Co prawda wcześniej nie wyczuwała żadnej magii bijącej od tych przedmiotów, ale ich wyjątkowy chłód, a także kształt był co najmniej zastanawiający. Otóż Phaere miała pewność, że nie są to zwykłe kamienie znalezione w pierwszym lepszym miejscu. Co więcej drugi kamień, który znalazła posiadał niewielkie wgłębienie, na pewno nie wyglądające na uszczerbek. Jak można było się domyślić, kamienie były częścią jakiejś układanki, gdzie wszystkie razem mogą stworzyć coś nadzwyczajnego. Wyciągnęła szkło powiększające, aby dokładniej zbadać strukturę kamieni, być może są na nich jakieś niezauważalne znaki, lub drobinki innych materiałów.
Mroczna elfka pomyślała również o sprawdzeniu czy kamienie oddziaływają jakoś na siebie gdy jest ich więcej niż jeden, lecz po ostatniej walce z Lilie była całkowicie wypruta ze wszystkich czarów. Zdecydowanie potrzebowała odpoczynku i chwili nad swoją księgą. Wstała i uchyliła drzwi spoglądając na swoich towarzyszy. Co prawda nic nie wskazywało, że knują przeciwko niej, ale sprawa odrobinę się skomplikowała gdyż przy ognisku nie było ”złodziejki” ciała Fosht’ki.
Przymknęła drzwi licząc, że liled nie jej zauważył i ani myśli o tym, aby Phaere nie spała. Cóż, być może Selena poszła poszukać czegoś do jedzenia, albo być może liled okazał się psychopatycznym mordercą, który zabija i pożera swoje ofiary kiedy zostaje z nimi sam na sam. Co prawda druga hipoteza nawet Phaere wydała się totalnie niedorzeczna, jednak z drugiej strony obcym nigdy nie można zaufać.
Schowała na chwilę swoje znaleziska do torby, poczym postanowiła porozglądać się trochę po strażnicy. Znalezione kamienie były w zupełnie różnych miejscach, więc mogła znaleźć ich „braciszków” gdziekolwiek. Jeśli w ogóle istniały… Przy okazji może znajdzie coś czym będzie mogła się obronić, gdyby coś jednak wyskoczyło zza zakurzonego wyposażenia strażnicy.
- Tylko się rozglądnę i pójdę odpocząć. - usprawiedliwiła się u wpatrującego się w nią karcącymi oczami kota.
Przeglądając zakurzone rzeczy pomyślała o Anzelmie, który przecież uratował jej życie, ona zostawiła go samego ze swoim wrogiem. Ciekawa była czy kapłan jeszcze żyje. Czy może padł ofiarą szaleńczego ataku chorego psychicznie succuba.
Phaere próbowała usprawiedliwić pozostawienie go na pastwę losu tym, że był to jego wybór, lecz z drugiej strony dziwne zachowanie mężczyzn w jej obecności mogło sugerować rzucanie na nich uroków – podstawowej broni succubów.
Drowka nie czuła, że utrzymywanie kłamstwa Anzelma było wystarczającą zapłatą za uratowanie życia. W końcu ona nie ryzykowała tym praktycznie niczego, bo cóż z tego, że znienawidziłyby ją kolejne dwie osoby. Poza tym kłamstwo nie utrzymało się najdłużej, za sprawą głupoty Nathiela. Zaprawdę gdyby tylko, ktoś o nim opowiadałby, a nie widziałaby go a własne oczy to w życiu nie uwierzyłaby w jego pochodzenie. Wszak nie miał w sobie praktycznie nic z drowiej natury. Przecież nawet drowi wojownicy nie byli, aż tak… głupi.
Wracając jednak do sprawy kapłana. Zdecydowanie nie można było zostawić go samemu sobie. Drowy nie lubią mieć długów.
 
__________________
Żeby ujrzeć coś wyraźnie, wystarczy często zmiana punktu widzenia.
Lyssea jest offline  
Stary 15-11-2009, 17:31   #124
 
Mivnova's Avatar
 
Reputacja: 1 Mivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemu
Zachowanie Nathiela i jego słowa dobitnie zaświadczyły Elorenowi o jednym- ten drow był szurnięty. Aspołeczny psychol szukający tylko pretekstu, by sięgnąć po broń. Albo maniak na punkcie zasad, których nikt poza nim samym nie zrozumie. Latien nawet nie skomentował wywodu " towarzysza", nie próbował go przekonać do swoich racji. Całość i tak była już komicznie niezręczna, nie było chyba sensu plątać tej sieci jeszcze bardziej.

Zszedł, a raczej zfrunął mu z drogi. Bez słowa. Odpuścił sobie również pretensjonalne gesty, czy kręcenie głową. Zamiast tego, skupił się na słowach Seleny i jej osobie.

W duchu życzył drowowi powodzenia. Chociaż tyle mógł dlań zrobić.

***

Niedługo po tym zdarzeniu, niczym wielki ogar możnowładcy, pilnował wejścia do strażnicy, sunąc swym cielskiem to w jedną, to w drugą stronę. Gdyby miał pięty, zapewne by się na nich obracał, by kontynuować marsz, gdyby marszem można jego sposób przemieszczania się nazwać. Generalnie, pomijając wszystkie te ‘ gdyby’, wyglądał jak żołnierz podczas warty. Po jakimś czasie, już nieco znużony, gdy zapał wykonywania z żarliwym zaangażowaniem polecenia Seleny przygasł i go znudził ( taka już natura lilendów), klepnął sobie przy ognisku, zwijając się w słodki kłębek wężoskrzydlatego stwora. Delikatnymi, niemal pieszczotliwymi ruchami gładził swój ogon, niby plecy kochanki. Rozrywka przednia, ale również niezbyt zajmująca.

Najchętniej rozłożyłby skrzydła i poszybował w chmury, choćby na chwilę, by odświeżyć wspomnienie silnego wiatru łaskoczącego twarz. By przypomnieć sobie i naturze, czemu bracia zowią go Władcą Powietrza. Byłoby to jednak nieco nieodpowiedzialne. No i Selena miałaby później pretensje.

Ci wszyscy tei’ner, ludzie, nawet piekielne drowy- tacy nudni, tacy… przyziemni ( w najbardziej dosłownym rozumieniu tego słowa). Paradoksalnie, w całej tej dziwnej sytuacji, chyba tylko szalona liliel miałaby jakieś szanse zrozumieć źródło narastającej irytacji lilenda. Irytacji irracjonalnej, pozbawionej jakiejkolwiek logiki dla ‘normalnych’ śmiertelników. Dusza Latiena stała w ciągłej sprzeczności z jego rozumem. Nawet tutaj, w sercu ziem thana, Eloren zdawał się patrzeć na wydarzenia wokoło jak na fragment rycerskiego eposu, improwizowany dramat lub wzniosły liryk. Teatr, teatr, wszystko to teatr.

Co by tu…
Ciekawe, co u Phaere, zastanowił się półgłosem, łapiąc wyskakujące z płomieni iskry. Biedulka jest całkiem sama w tej ruinie strażnicy. Być może nawet odczuwa lęk. Właściwym się zdaje, by zaoferować jej towarzystwo, zaśpiewać którą wesołą piosnkę z bogatego repertuaru, bądź po prostu być przy niej ze względu na jej stan zdrowia.

***

- Phaere?- cicho, zadziwiająco cicho jak na osobnika jego rozmiarów, przemknął przez próg strażnicy. Mówił szeptem, niby wołając Phaere, w rzeczywistości wcale nie chcąc uprzedzić jej o swojej obecności. Iście ułańska wyobraźnia barda podpowiadała mu, iż kobietę ( i to niezależnie od jej gatunku), warto czasami nakryć na gorącym uczynku, czymkolwiek by ten uczynek nie miał być. Wszak właśnie z takich podchodów zaczerpnięto materiału do niejednej ballady i tylko przez podobny podstęp artysta miał sposobność ( nieraz niezbyt uczciwie) podziwiać urodę szczśęliwych ( i zazwyczaj rozdrażnionych) wybranek, których urodę przenosił następnie na płótna.

Gdy ją zobaczył, nie mógł się powstrzymać przed porównaniem drowki do łasicy, sprytnej, wręcz przebiegłej łasiczki, badającej każdy zakamarek klatki, do której ktoś ją złośliwie wtrącił.

-‘„ Musi być stąd jakieś wyjście”, powiedział błazen do złodzieja’- zacytował ze szczerym rozbawieniem początek słynnej pieśni i ujawniając swoją obecność.- Jeśli go szukasz, Phaere, to znajduje się tam- wskazał drzwi, zastanawiając w duchu jak mroczna elfka zareaguje na tę całkowicie nieuzasadnioną zmianę w sposobie zwracania się do jej osoby z „pani” na „ty”.

- Czy może, czarna sroczko, to nie wyjścia szukasz, ale błyskotek?


Potrząsnął głową, a jego kolorowe włosy zafalowały z wdziękiem. Dla lilendów był to zapewne odpowiednik bezdźwięcznego chichotu.
 

Ostatnio edytowane przez Mivnova : 15-11-2009 o 17:52.
Mivnova jest offline  
Stary 16-11-2009, 22:26   #125
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Phaere, oględziny zarówno kamieni jak i strażnicy niewiele dały. W tej drugiej nie było nic godnego uwagi, kamyki zaś - choć identyczne w fakturze (a raczej jej braku) - nie nosiły znamion magiczności. Nużona usiadłaś na ofiarowanej Ci przez Selenę derce i w bladych promieniach padających przez dziurawe ściany zaczęłaś przeglądać księgę. Bez porządnego odpoczynku nie zapamiętasz co prawda nowych czarów, jednak udało Ci się przypomnieć sobie kilka niewykorzystanych wcześniej. Z westchnieniem zamknęłaś oczy pogrążając się w drzemce, z której wyrwały Cię wesołe zaczepki lilenda.

Latien, znudzony strzeżeniem Phaere przed nie wiadomo czym wsunąłeś się do strażnicy. Zakładając, że przyjaciółka zabawi chwilę w świątyni miałeś w perspektywie co najmniej godzinę w towarzystwie złośliwej drowki. Może była to okazja dana przez Matkę na zadzierzgnięcie więzi z przyszłym sojusznikiem?


Nathiel, zniechęcony i zdezorientowany ruszyłeś w stronę Waszego dawnego obozowiska. Kapłan powiedział, że ruszy do kopalni - tyle, że te góry były jedną wielką kopalnią! Najsensowniejszy wydał Ci się powrót do pierwszej strażnicy i ruszenie tropem tamtej kompanii - zważywszy na rozmiary śladów Xera nie powinno stanowić to problemu. Po jakimś czasie usłyszałeś tętent kopyt. Przez ułamek sekundy zdało Ci się, że to Fosth'ka ruszyła za Tobą byś nie został sam... lecz gdy wyhamowała wierzchowca spojrzałeś w oczy tei'ner.
- Jadę sprawdzić świątynię. Jeśli chcesz, możesz do mnie dołączyć. Potem wrócę do pozostałych i... zobaczymy. Powodzenia - rzuciła w Twoją stronę i słysząc odmowę pogalopowała dalej.


Anzelm, Liliel, wraz z zaczątkiem Waszej armii ruszyliście w stronę świątyni. Oboje niepewni co tam znajdziecie, oboje poirytowani wzajemnym towarzystwem i zachowaniem. Harpia śmierdziała kołysząc się śmiesznie na swoich krzywych nogach, demonowi głośno burczało w brzuchu, szkielety klekotały i podzwaniały nowym rynsztunkiem. Spacer przez szumiące trawy nie sprawiał Wam przyjemności, a dzięki wizycie harpii mieliście wrażenie, że z dalekiej wieży śledzą Was chciwe oczy licza. Choć... gdyby przejmował się Waszą obecnością przysłałby przecież kogoś silniejszego... prawda?

Zbliżając się do świątyni zauważyliście ciemną, znajomą sylwetkę nadchodzącą od południa. Przed drzwiami świątyni zaś pasł się spokojnie koń Fosht'ki.




Seleno
, bez przeszkód dotarłaś do świątyni i przeszłaś przez barierę. Poluzowałaś wierzchowcowi popręg, po czym pewnym krokiem weszłaś do środka. Zarówno bariera jak i sam budynek były nienaruszone, nie miałaś więc powodów by obawiać się tu czegokolwiek. Mimo to widok wnętrza sprawił, że stanęłaś jak wryta.
- O jaaa... - wyszeptał kruk i zastygł z otwartym dziobem. Odkąd wyznałaś reszcie swoją prawdziwą tożsamość Calcifer milczał uparcie, wpatrując się tępo w przestrzeń. Uziemiony przez ranne skrzydło nie mógł odlecieć, milczeniem więc bojkotował zarówno towarzystwo Twoje, jak i innych.

Przed Tobą rozciągał się las. Może nie las, ale pierwsze wrażenie było właśnie takie. Wewnątrz budynek był olbrzymi - o wiele większy w porównaniu ze świątynią w Rangaard, większy niż można się było spodziewać po zewnętrznej strukturze. Przed Tobą ciągnęła się szeroka, kamienista droga, a po obu jej stronach rosły majestatyczne vallen, szumiące cicho w powiewach nieistniejącego wiatru. Ich rozłożyste konary wspinały się wysoko, by pod sufitem złączyć się w zielony baldachim, przez który przeświecały ciepłe promienie słońca... jak gdyby dach był ze szkła. W ich grubych, potężnych pniach spały hamadriady; wyraźnie widziałaś ich smukłe, giętkie ciała ubrane w tradycyjne kapłańskie szaty. Spały w vallen przez wieki: wierne, spokojne, zjednoczone przez upływający czas na zawsze ze swoimi ukochanymi drzewami. Zdrewniałe.

Powoli, niemal z namaszczeniem ruszyłaś przed siebie. Twoje kroki ginęły w ciszy. Nie słyszałaś ni skrzypienia podeszw, ni chrzęstu zbroi czy szelestu ubrania. Tylko nieobecny wiatr poruszał liśćmi drzew. Dopiero po chwili dotarło do Ciebie, że wokół panuje martwa wręcz cisza. I nie tylko cisza. Na ziemi nie leżały zeschnięte liście czy suche gałązki. Trawa i mech nie zarosły przez wieki traktu. Nic nie umierało, ale też nic nie kiełkowało, nie rosło, nie kwitło... Ta cudowna, olbrzyma aleja pogrążona była w idealnym niebycie... lub w wiecznej stagnacji. Szłaś i szłaś mijając kolejne vallen, kolejne śpiące (lub martwe) kapłanki i kapłanów, wiecznych strażników. Dopiero po dłuższym czasie usłyszałaś coś innego niż jednostajny szelest liści - szum wody. Z nadzieją przyśpieszyłaś kroku - nienaturalna cisza i spokój przyprawiały Cię o dreszcze. Mimo, że był to dom Twojej ukochanej Pani, to miejsce uświadomiło Ci, że Zivilyn jest również matką bliźniaczej siostry życia - śmierci.

Ta myśl uderzyła Cię tak nagle, że zamarłaś wpół ruchu. Zivilyn była Matką, Panią Wszystkiego Co Żywe, Nosicielką Życia... Ale każde życie miało swój koniec - czy motyla, czy długowiecznego tei'ner. Śmierć to kres - powrót do Matki i nadzieja na kontynuację służby w zaświatach lub ponowne narodziny. Tyle Twoich pytań, wątpliwości: dlaczego Matka dopuściła do Wojny o Imil, dlaczego posłała tyle istnień na śmierć, dlaczego nie ingerowała... A dlaczegóż miałaby? Śmierć jest częścią życia, jego kontynuacją. Zmarli żyli dalej u jej boku - dla bogini nie ma różnicy... Dla niej to tylko naturalny, odwieczny krąg istnienia. Zivilyn - Pani Życia. Pani Śmierci... Oszołomiona uniosłaś głowę by spojrzeć przed siebie. Wielobarwna mgła na końcu drogi powoli układała się w ostre obrazy. A może to nie mgła przysłaniała Ci wzrok...? Zamrugałaś oczami wpatrując się w niesamowity widok przed Tobą, widok, który przynajmniej częściowo wyjaśniał nadnaturalny spokój panujący w tym miejscu. To nie była świątynia. To było mauzoleum.

Droga którą szłaś kończyła się niewielkimi schodami prowadzącymi na obszerną platformę w kształcie koła. Powoli wstąpiłaś na stopnie, wręcz bojąc się co zastaniesz na górze - a mimo to jakby wiedząc, oczekując, przewidując... Minęłaś najwyższy stopień i dopiero wtedy uniosłaś wzrok. Przed sobą ujrzałaś niewielkie jeziorko wykute w kamieniu. Wypływało z niego promieniście pięć strumieni, które z cichym pluskiem spadały wodospadem w dół i niknęły w ziemi. Z jeziorka unosiła się niewielka trąba powietrzna porywając krople wody i rozpylając je wokół, tworząc nad platformą świetlistą, tęczową kopułę. Wokół sadzawki, pomiędzy strumieniami płonęły niewielkie ogniska, choć nigdzie nie widziałaś paliwa. Jednak to nie żywioły, które zalewały podest wielobarwną mocą były tu najważniejsze. Ze ściśniętym sercem rozejrzałaś się wokół.

Najpierw zobaczyłaś tylko złote kryształy - wielkie jak gniazda lilendów Oczy Matki. Dopiero po chwili do Twojego umysłu dotarło to, co unosiło się ponad nimi, co tworzyły migoczące, zlewające się ze sobą żywioły.

Po Twojej lewej, zaraz obok siebie widzisz Kevlara - jego potężna sylwetka góruje nad Okiem, nawet mimo tego, że zuith siedzi ze skrzyżowanymi nogami. Od obojczyka przez całą klatkę piersiową ciągnie się szeroka, zabliźniona już rana, widoczna przez rozdartą zbroję.
Obok niego, nad kolejnym Okiem unosi się Milos, wręcz filigranowy w porównaniu ze swoim towarzyszem. Piękna shalarińska zbroja nosi ślady bluźnierczych czarów thana. Lewa ręka pokryta jest poparzoną skórą, przez którą prześwituje nowy, zdrowy naskórek.
Miejsce po Twojej prawej stronie zajmuje Tiles, ze swą nieodłączną włócznią. Zamiast prawego oka w jego twarzy zionie czarny otwór. Dilena, piękna lilend owinięta w niezliczone zwoje swojego ogona, ze spalonymi skrzydłami i pobliźnionym ciałem czuwa wiernie po prawicy swego drucha. A naprzeciw Ciebie, nad ostatnim Okiem... wiesz, że to był tylko sen, wizja, iluzja, lecz mimo to ból zalewa Ci serce, gdy patrzysz w spokojną, choć smutną twarz rosłego tei'ner - Uriela.

Oczy wszystkich zjaw są zamknięte, a ich piersi unoszą się w płytkim lecz regularnym oddechu.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 17-11-2009 o 08:13.
Sayane jest offline  
Stary 18-11-2009, 12:43   #126
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Liliel szła cicha i markotna, zupełnie ignorując obecność kapłana. Harpia leciała w powietrzu, zaś demon towarzyszył swej pani, pomrukując cicho. Ciemnowłosa kobieta z rasy ludzi pasowała do obecnego nastroju Liliel, cichej melancholii. Z drugiej jednak strony, kobieta zmienną jest. A succub był tego jaskrawym przykładem. Obecna cisza, mogła by być ciszą przed burzą. A gniewne spojrzenia Liliel rzucane od czasu do czasu kapłanowi świadczyły o tym, iż to w niego podczas następnej burzy, pioruny będą uderzać. Niemniej póki co panowało milczenie pomiędzy obojgiem sojuszników. Każde z nich trawiło własne problemy.

Wkrótce dotarli do świątyni, którą Liliel obrzuciła pozornie obojętnym spojrzeniem. Tak jak stojącego przy świątyni konia...stojącego za barierą. Co Liliel przyjęła z wybuchem irytacji.
-Xerrtixellsen, idź coś upoluj na obiad.- rzekł succub odprawiając swą bestię. I demon ruszył na polowanie, zostawiając kapłana i Liliel samych... pomijając krążącą nad głowami harpię.
Succub spojrzał na Anzelma i rzekł słodkim aż do przesady tonem głosu.- Lepiej żeby ta potęga czy cokolwiek wartego uwagi tu było kapłanie, dla twojego dobra.
Liliel potarła kark dodając.- Poza tym... świątynie mają skryptoria i archiwa. Oraz świątynne skarbce, warte złupienia. I gościa ma ta świątynia... jedna z twoich towarzyszek tu przybyła. Miło, nie? Pogadacie, powspominacie wspólne czasy, zanim ona zabije ciebie, lub ty ją. Wątpię by pochwalała twoje grabieżcze zapędy. Całkiem jej odbiło na punkcie Zivilyn.
Po czym uśmiechnęła się złowieszczo.- Nie martw się. Będę przy tobie, w końcu jesteśmy partnerami. Chętnie ci pomogę przy tej... „rozmowie”.

Liliel po chwili zachichotała, a u jej stóp wylądowała harpia meldując.- Ktoś się zbliża. Ciemna skóra, szpiczaste uszy, mężczyzna.
Tylko jeden osobnik pasował do tego opisu...Nathiel.
Na widok nadchodzącego drowa Liliel z irytacją przeczesała dłonią ciemne pasma włosów, mówiąc do niego.- Czego tu chcesz Nathielu, czego tu szukasz ? Czyżby znudziło ci się przebywanie wśród wysłanników dobra? A może cię wyrzucili ?
Nowa postać...ten sam głos i maniery. Po tym drow mógł rozpoznać Liliel w jej nowym wyglądzie. Succub uśmiechnął się lubieżnie wskazując na pasącego się konia. –A może urządziłeś sobie schadzkę z Fosht'ką w tej świątyni ? Po tym jak niemal przyssałeś się do jej ust, to zrozumiałe zachowanie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 18-11-2009 o 13:31.
abishai jest offline  
Stary 20-11-2009, 21:44   #127
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Anzelm
Gdy przybyli w pobliże świątyni kapłan zatrzymał się, nakazując swej armii pochować się w zaroślach. Choćby użył całej mocy swego bóstwa nie zdoła przecież zmienić charakteru trupów. A skoro nie przydadzą mu się w świątyni niech nie zwracają z dala uwagi.

-Podążali do świątyni, więc nic dziwnego, że ich tu spotkaliśmy.-odparł na uwagę sukkuba-Podejrzewałem, iż rozbiją obóz poza barierą, widać Fosthka lub Latien zdołali przeciągnąć przez nią drowy.

Kaplan przypomniał sobie, jak po udanej wyprawie do karczmy wyjawił swój sposób na oszukanie pól ochronnych. Znając klucz do zagadki, rzucenie uroku, czy to z mocą boska, czy za pomocą magii było fraszką. To jednak, co dla sojuszników Fosth'ki było udogodnieniem, im utrudniało cichą penetracją świątyni.

-To duża świątynia. Póki nas nie przyuważą proponuję nie wchodzić sobie w drogę i rozejrzeć się dyskretnie. Na pewno coś znajdziemy, wizje nie kłamią.

Gdy harpia nadleciała oznajmiając gości, natychmiast obrócił się we wskazanym kierunku. Zastanowiło go, skąd wracał Nathiel i czemu nie pozostał z resztą kompanii. Znajdował się już zbyt blisko, by zdołali się przed nim skryć, pozostawało poczekać, aż podejdzie.

-Nie zamierzaliśmy Was niepokoić Nathielu-zaczął ostrożnie-Chcemy tylko wejść do świątyni w poszukiwaniu wskazówek, tak jak i wcześniej zamierzaliśmy uczynić.
 
Glyph jest offline  
Stary 21-11-2009, 19:39   #128
 
Lyssea's Avatar
 
Reputacja: 1 Lyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skałLyssea jest jak klejnot wśród skał
Phaere

Omal nie podskoczyła z zaskoczenia, kiedy z drzemki nagle została przerwana przez lileda.
- Dziękuję za tą cenną informację turystyczną. Dokładnie drzwi są tym czego najbardziej pragnę. - odpowiedziała sarkastycznie.
- A ty czego tu szukasz kolorowa papużko ? Publiczności czy opieki ?- odpowiedziała kontynuując ornitologiczne porównania. Uśmiech zagościł na jej twarzy, gdyż porównanie lileda do barwnego ptaka, przypomniało jej piratów, którzy czasem pojawiali się w miastach. Phaere co prawda nie znała się na pirackiej modzie czy też obowiązujących ich prawach, ale sporo z nich miało na swoim ramieniu stare ptaszysko, które zaczepiało przechodniów wykrzykując przekleństwa lub, w przypadku panien, niemoralne propozycje.

- Tak poza tym, słyszałam, że podróże kształcą, ale w twoim przypadku,Latienie chyba się nie sprawdza, hm ? Nie słyszałeś nigdy o zwyczaju pukania przed wejściem do pomieszczenia ? Pokażę ci. - wstała i podchodząc do drzwi zapukała w nie dwa razy. –Pozwoli ci to nie raz uniknąć kłopotów. Wiem, że na pierwszy rzut oka wygląda na strasznie trudne i skomplikowane, ale spróbuj sam – zobaczysz jaka frajda. – krótkim gestem zachęciła Latiena do spróbowania swoich sił. Sama wróciła na posłanie i dodała:
- Oczywiście po zapukaniu czekasz na słowo „proszę”, które oznacza pozwolenie na wejście do środka. - patrzyła przez chwilę na lileda po czym nie wytrzymała i zapytała :
-A gdzie się podziała nasza przyjaciółka ? Czy nie miała nam towarzyszyć przez trochę dłuższy czas? - Podparła brodę na pięści czekając na wytłumaczenie tego nagłego zniknięcia. Pewnie będzie tak samo widowiskowe jak każdy ruch czy zdanie wypowiedziane przez Latiena. Zdawać się mogło, że każdy jego ruch był wyreżyserowany. Zawsze cała uwaga musiała skupiać się na nim, bez względu na to czy wspina się na wyżyny czy upada. Było to niezwykle ciekawe, pod względem artystycznym, lecz czy owo miejsce jest odpowiednie dla kogoś takiego jak on. Może raczej powinien zabawiać ludzi w mieście, zamiast włóczyć się po ciemnych stronach tych krain.
Pogłaskała drugą ręką Tiloupa, któremu najwyraźniej nie przeszkadzało towarzystwo dziwnego stwora.
 
__________________
Żeby ujrzeć coś wyraźnie, wystarczy często zmiana punktu widzenia.
Lyssea jest offline  
Stary 23-11-2009, 11:51   #129
 
Mivnova's Avatar
 
Reputacja: 1 Mivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemuMivnova to imię znane każdemu
Eloren zrobił komiczny grymas, krzywiąc się, wprawiając wargi w ciąg zwany przez niego „ och, ojej, słusznie, mea culpa”. Po przedstawieniu wyraźnie się uradował. Słyszał kiedyś, że wszystkie wypowiadane przez drowów słowa mają dwuznaczny charakter. Jak widać, czasami niezamierzony.
Drowka jednakże nie wiedziała czegoś o lilendach. Mianowicie, iż potrafili dosłownie wszystko wypaczyć podług swoich niepoważnych wizji, mniej lub bardziej artystycznych.

- Wybacz. Istotnie zabrakło mi dobrych manier. Po prostu nieco niepoważnym mi się wydało, by w obecnych okolicznościach pozwolić sobie na taką krotochwilę, jak pukanie. Aby wykonać tę czynność na drzwiach, o orły i sokoły ( dla lilendów znaczy mniej więcej tyle, co „ o bogowie”), toć trzeba być zaopatrzonym w nad wyraz bogatą wyobraźnię. Bo jakże to tak?- Latien ukazał ząbki w uśmiechu godnym najedzonego smoka.- Ale to, że, by wejść, trzeba poczekać na wyraźną zachętę, to już mogłaś sobie darować. Nie jestem przecież barbarzyńcą. Nic na siłę.

- Nie powiem, może być ono praktyczne, to całe pukanie, nawet przyjemne, jednak proponuję rozładować napięcie w jakiś inny sposób. Zawsze można pogłaskać kota. W każdym razie pukać chwilowo nie zamierzam, w znacznym stopniu utrudniałaby to gatunkowa odmienność… hmmm… może jednak lepiej nie ciągnąć tematu, co by za wiele nie powiedzieć, psując cały romantyczny nastrój naszego lokum i ogólnego położenia.

Latien, pozostając w bezpiecznej odległości, to jest poza zasięgiem rąk Phaere, sunął sobie, podziwiając wnętrze wieżycy- strażnicy. Jemu się tu naprawdę podobało. Gdyby mógł, zamknął by się w podobnym miejscu na cztery spusty, by napisać porządną poetycką powieść. Ciemne zakamarki, zapach czasów dawno minionych, dla estetycznego wrażenia tu i ówdzie pajęczynka. Pomijając fakt, że znajdował się na ziemiach najgorszego wroga, a na zewnątrz hektary spalonej ziemi jęczały echami toczonych przed wiekami bitew.

Już przechodząc na nieco poważniejszy ton, odpowiedział na pytanie.
- Fost’h… Selena ruszyła do Świątyni. I sądzę, że to już najwyższy czas, byśmy zwinęli obóz oraz udali się za nią. Mam nadzieję, że czujesz się wystarczająco wypoczęta- ostatnie zdanie bynajmniej nie było pytaniem.
 
Mivnova jest offline  
Stary 23-11-2009, 20:39   #130
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Phaere, Latien, po krótkiej wymianie żartów i złośliwości, która Wam obojgu sprawiła przyjemność, pozbieraliście resztę rzeczy i ruszyliście w drogę. Czekał Was przyjemny, półgodzinny (w tempie drowki) spacer do świątyni. Odpoczynek czarodziejki trochę trwał jakąś godzinę czy dwie - w zasadzie tei'ner powinna była już wrócić. Nie wiedzieliście co w świątyni mogło ją zatrzymać, ale póki co nie przejmowaliście się tym zbytnio - dolina była zwodniczo spokojna, nic Was nie atakowało, więc czemuż Selenie miało by się coś stać? Tiloup zniknął gdzieś w trawach w poszukiwaniu myszy i innych ciekawych stworzeń, a Wy wędrowaliście leniwie, zatopieni we własnych myślach.

Latien
, wymiana "uprzejmości" z drowką wprawiła Cię w dobry nastrój. Może jednak uda się Wam jakoś sensownie dogadać? Im dłużej jednak szedłeś tym bardziej pogarszał Ci się humor. Zacząłeś bowiem analizować Wasze pierwsze spotkanie w gospodzie na rozstajach, a wnioski były niepokojące. Raz, że zniknęła łowczyni oraz młody chłopak podróżujący wraz z gromadą obcych. Dwa, przypomniałeś sobie słowa drowki: przybysze szukali drogi powrotu do swoich światów. A z braku tei'ner moc thana miała być następną, po którą chcieli sięgnąć. Czy w takim razie zgodzą się walczyć przeciwko nekromancie? A przynajmniej - czy wszyscy?


Nathiel
, smętnie prebierałeś nogami w drodze do strażnicy. Jak zwykle wszystko szło nie tak. W zasadzie zapomniałeś już, jak to jest, gdy sprawy układają się jak należy. Trzeba było siedzieć w Rangaard a nie uganiać się za znikającymi w kłębach barwnego dymu tei'ner, czy liczami z tysiącletnich legend. Swoją drogą całkiem miła mieścina - całkiem spora, a przede wszystkim leżąca nad morzem. Mógłbyś znów podjąć korsarski fach, albo wręcz przeciwnie - nająć się do tutejszej straży morskiej. Ale nie - musiałeś wyruszyć z tą bandą. I co Ci z tego przyszło? Łazisz wte i wewte, z nikim się nie możesz dogadać, a wnętrze jedynej przyjaznej Ci istoty okupuje duch nawiedzonej wojowniczki. Znów (jak w Podmroku) musisz użerać się z dumną kobietą, a - wydawałoby się - rozsądny kapłan dyszy teraz żądzą zemsty, dla której gotów jest się sprzymierzyć nawet z sukkubem - do tego obłąkanym. Tylko czekać co z lilenda "wyrośnie". Dobrze przynajmniej, że zwierzęta są normalne. Póki co... Co ty tu w ogóle robiłeś? Nie miałeś żadnej motywacji by walczyć z thanem, niewielką by sprzymierzać się z nim i wracać do swojego świata... Zasadniczo włóczyłeś się z tą bandą z braku innego zajęcia. I coraz bardziej męczyło Cię to i denerwowało.

W chwili obecnej martwiło Cię jednak co innego (poza bezpieczeństwem Anzelma). Ciągłe zaniki pamięci i niewytłumaczalne zachowania. Potrafisz określić kiedy się one zaczęły... tyle że w innym czasie, w innym miejscu... Przed oczami stają Ci ciała pomordowanych towarzyszy, zrujnowane miasto, wszechobecna krew... I Ty pośród tego wszystkiego, niepewny czy tajemnicza armia nie była tylko snem, czy twój "talent do walki" nie zmienił się tamtej nocy w berserkerski szał pochłaniający życia Twoich druhów... Czy ta sama tragedia powtórzy się i tutaj?
Zatopiony w myślach zauważyłeś Anzelma i resztę dopiero, gdy ostry głos demonicy zmącił ciszę. Pogardliwe słowa, tak podobne do tych, którymi obdarzała Cię Phaere sprawiły, że krew znów zagotowała Ci się w żyłach. Dopiero spokojny, ostrożny głos kapłana ostudził nieco Twoje mordercze zapędy. Jego obecność oszczędziła Ci poszukiwań, tylko co teraz?


Seleno
, otrząsnąwszy się z pierwszego szoku wpatrujesz się uważnie w twarze Pięciu Bohaterów. Jeszcze w nocy widziałaś ich żywymi, czułaś to co oni, czułaś bicie serca Uriela, jego napięcie i strach... Dzięki swojej pozycji wiedziałaś, że zamrożone w czasie ciała umierających bohaterów podtrzymywały istnienie bariery nad Imil. Że ich niewyobrażalna moc, skoncentrowana we wspólnym wysiłku chroniła całe Zuath no'ma. Nigdy nie myślałaś o tym, że oni nadal żyją w swoich kokonach mocy, żyją i czuwają nad swoimi potomkami. Teraz, gdy nad Oczami Matki widzisz... - co? manifestacje? duchy? czy może... dusze? - zdajesz sobie sprawę, jak wiele musieli przez te wielki wycierpieć. Tak jak than odradzał się powoli w swoim więzieniu, tak i oni żyli... i cierpieli. Widzisz, jak ich klatki piersiowe unoszą się w powolnym jak w hibernacji oddechu, widzisz jak rany zadane kiedyś przez thana zasklepiły się wraz z upływem czasu... Sekunda po sekundzie, godzina po godzinie, wiek za wiekiem... Spalona skóra Milosa wróciła już prawie do normalnego stanu, rady Dileny dawno się już zabliźniły, oko Tilesa zarosło świeżą skórą... Pięciu nie zestarzało się w swych kokonach, ale również nie było całkowicie "zamrożonych". Czyżby - podobnie jak ciała - żyły również ich dusze?
 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172